Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Filip był typowym sportowcem- nieukiem. Formułki i deklamacje wchodziły mu strasznie opornie, nie mówiąc już o trudniejszych rzeczach. Naprawdę! Czasami ledwo zdawał, ale zawsze starał się, by jego świadectwo wyglądało jako tako i nie przynosiło rodzicom wstydu. Bo niby uczymy się dla siebie, ale o tyle, o ile Filip uważał, że wróżbiarstwo nigdy mu się nie przyda, o tyle jego matka miała na ten temat inne zdanie. Jedynym przedmiotem, jego ukochanym i najulubieńszym, który nie sprawiał mu większych trudności była Historia Magii, która naprawdę go ciekawiła. Fakty historyczne i nazwiska ważniejszych (i nie tylko) czarodziei chłonął, jak gąbka. Nie bez znaczenia był tu pewnie fakt, że był czystej krwi, a jego drzewo genealogiczne sięga czasów... no, bardzo dawnych! Jego dziadkowie, pradziadkowie i babki opowiadali mu niesamowite, autentyczne historie na dobranoc, także... Sprawa jasna. Ale, tak jak wspomniałam na początku, był nieukiem. Dlatego pewnie wybór dodatkowych ROZSZERZONYCH przedmiotów nie przyjdzie mu tak łatwo, jakby się mogło wydawać. Najchętniej wziąłby trzy godziny Historii Magii i trzy quiditcha, tak dla równowagi. Przecież sport jest ważny! Dla zdrowia, urody i tak dalej... A Historię znać trzeba! Może zostanie kiedyś politykiem? W tym wypadku raczej Ministrem Magii, na jedno wychodzi. Ale cieszył się, że zostanie tu jeszcze rok. Nie będzie musiał podejmować decyzji, czy wyjechać, czy nie, bo to z góry było ustalone. Gdyby wyjechał pewnie Laila szybko by o nim zapomniała, ale jakby został, tak o, to mogłaby to odebrać za nachalne i go spławić. Żadne rozwiązanie nie było więc dobre, ale wszechświat był po jego stronie! Czy wzmianka o tym, że Laila jest animagiem zrobiła na nim wrażenie? Oczywiście, że tak! I to niemałe. Takie, że nie wiedział, co powiedzieć. "To super, naprawdę super. W co się zmieniasz? W pączka?"- raczej kiepski tekst na podryw. Wolał wiec tylko się uśmiechnąć i nie mówić nic, zwłaszcza, że widział, że ona także chyba nie chce o tym rozmawiać. -Łaaa! To galaretka?!- jego oczy zabłyszczały i podskoczył na krześle, zagarniając naczynie z galaretką do siebie. Wbił mały widelczyk w trzęsącą się masę i uniósł kawałek do góry. Trafił mu się taki zielono- czerwony. Fajne połączenie. -Raz zdarzyło mi się to przy dwudziestu, ale to był maks. Nieźle się napociłem, by ich uciszyć- uśmiechnął się znacząco, poruszając przy tym zabawnie brwią. -A dzisiaj nie wziąłem różdżki, wolałbym nie brudzić sobie rąk- i pomachał palcami jednej ręki. -To twój szczęśliwy dzień. Mogę liczyć na jeden taniec? W zamian za to, że cię nie zgwałcę- dodał, wbijając widelczyk w galaretkę. Nabił kawałek pomarańczowej i wyciągnął widelec w stronę dziewczyny.
Bardzo modne w tym sezonie były spóźnienia, więc Lawrence postanowił się spóźnić! Chociaż … miał super partnerkę, która jeszcze sama go zaprosiła, więc powinien raczej pędzić na złamanie karku, żeby tylko gdzieś ją znaleźć. Na nieszczęście Teddry, a może Lawrencjusza, który w łeb powinien dostać, nie mógł znaleźć swojej super muchy, a dałby sobie włosy na łyso obciąć, że miał ją gdzieś na łóżku. To pewnie ta paskudna Violeta ukryła mu cały frak, bo z nią nie poszedł. Ona to wszystko z zawiści robiła, głupia kózka! A przecież wystarczyło się rozpłakać i powiedzieć, że Lawek jest super bratem, najlepszym na świecie. Wtedy on by jej znalazł partnera! Może nie tak boskiego jak sam pan Lavoisier, ale to zawsze jakieś pocieszenie! Przynajmniej sama by iść nie musiała, on by miał spokój, wszyscy zadowoleni! Ale znalazł w końcu swoją super muchę w kolorze szlachetnej czerni, nieważne, że takiej nie ma i ruszył do Wielkiej Sali. Na korytarzu z przykrością stwierdził, że jednak nie tylko on był błyskotliwy i przebiegły i inni też postanowili się spóźnić. W dodatku mieli nad nim przewagę, bo o maskach pamiętali! I to był właściwie główny powód jego spóźnienia. Maska miała być ambitna, a wyszła całkiem zwyczajna, jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma! Ale w ogóle nie pomyślał nad tym, jak partnerkę swą odnajdzie. Przecież ona też powinna mieć kamuflaż, będzie musiał trzy razy się zastanowić, nim do odpowiedniej dziewuszki zajdzie i jej kilka słów miłych szepnie do uszka. Krążył to tu to tam, nawet pewnie kogoś zaczepił i o koleżankę zapytał, aż w końcu zrezygnowany przy stole usiadł i aż mu serce do gardła podskoczyło, tak się przeraził patrząc na dziewczynę obok. No przecież najprawdziwsza Teddra i jeszcze jaka ładna! - A kimże jesteś, zamaskowana niewiasto? Twe lico niewątpliwie przyćmi piękne kreacje wszystkich dziewcząt zgromadzonych, czy zechciałabyś towarzyszyć mi na tym hucznym balu? – Hehe, on to potrafił starodawnym językiem się posługiwać, jeszcze niedługo wiersz zrymuje i dopiero będzie fajnie. Ale przecież wiedział, że to Ted! W kieszeni miał nawet dla niej kwiatka, zmniejszył go super zaklęciem i próbował sobie przypomnieć, czy zna to drugie, to odwracające. Bo przecież nie da jej mini wersji! Dziś jest romantycznym super Teddry chłopakiem! Który się spóźnia i zmusza ją do szukania sobie innego towarzystwa, ale przecież wszyscy wiemy, że i tak go kocha. Jego nie można nie kochać, zwłaszcza jak kwiatki przynosi i je teraz pod stołem różdżką powiększa. Tylko bez takich zbereźnych myśli! Ja wiem co wam po głowach chodzi!
Przerywając liczenie blondynek, Skyla rzuciła się w ramiona Olliego, kiedy tylko wreszcie się pojawił. Przytuliła go mocno, mocno. Może to był sposób na to, aby było jej lżej? Chyba tak, bowiem kiedy wreszcie odsunęła się od krukona, nie musiała już unosić maski, aby potrzeć dłonią okolice oczu, które zapiekły ją lekko, kiedy zobaczyła biegnącego w jej stronę Twydella. Obraz pięknej, Białej Królowej i Kapelusznika stojącego tuż obok niej, Skyla próbowała zastępować obrazem jej wspólnego domu z krukonem, pełnego pegazów, słoni, malutkich drzwi oraz półek z różnorakimi eliksirami wielosokowymi. Tak będzie, przecież tylko po to się rozstawali, prawda? - Definitywnie, najsmutniejszy ze wszystkich - potwierdziła smutno, z lekkim, równie smutnym uśmiechem obserwując poczynania swojego cudownego chłopaka. Kiedy Ollie przewiesił jej zegarek przez szyję, wzięła go do ręki, przyglądając mu się z każdej strony. Pogładziła szybkę kciukiem, podnosząc wzrok na Olliego. Oczy znowu ją tak dziwnie zapiekły, znowu zapragnęła zrzucić z siebie sukienkę, tylko po to, aby było jej lżej. Oczywiście ciężkości, którą odczuwała Sky trudno byłoby się pozbyć przez zrzucanie z siebie ubrań czy jakiegoś zbędnego balastu, jednakże Quinley nie patrzyła na to w ten sposób. Miała coś powiedzieć odnośnie swojego nowego zegarka, jednakże przypomniała sobie, że i ona ma coś dla Olliego, coś co trzyma w drugiej dłoni! Również zegarek. Tak, ich telepatia działała bez zarzutu, uznała Skyla. Podniosła rękę Twydella, kładąc na niej zegarek. Również taki w starym stylu, bardzo prawdopodobne, że należał do dziadków Skyli! Miała po nich mnóstwo takich pamiątek, w ich domu w Norwegii pełno było skrzynek i skrzyneczek, które sprzedając dom dziadków, rodzice ślizgonki zabrali ze sobą. Wracając jednak do zegarka! Z pozoru był on normalny, działający... bo faktycznie działał, tylko wstecz. Zaczarowany odpowiednim zaklęciem, odmierzał czas do tyłu. - On się cofa. Co nie znaczy, że nie pójdziemy dalej Ollie, bo pójdziemy. Po prostu pamiętaj, że w przeszłości żyje sobie Alicja i czeka na przyszłość ze swoim Kapelusznikiem - wyjaśniła, całkowicie poważnie. Wymiana uszkodzonymi zegarkami była niemalże równa jakiejś przysiędze! I Skyla naprawdę wiedziała, że będzie dobrze. Że Kapelusznik kocha Alicję i jeszcze nie raz wypiją wspólną herbatkę, z tą różnicą, że będzie się ona odbywać w ich własnym, bajkowym domu. Wiedziała. Teraz jednak i tak miała ochotę zrzucić ciężką sukienkę, pobiec gdzieś, gdzie miałaby widok na niebo, zasnąć i obudzić się dopiero wtedy, kiedy Ollie wróciłby do niej z jednorożcami, pegazami i słoniem. W sumie, mógłby wrócić nawet bez nich. Byleby zegarek zawieszony na jej szyi znów ruszył!
Niemyślenie w tym przypadku było dość przyszłościową postawą. Gdyby tylko udało się nie myśleć przez cały czas trwania balu, byłoby wprost cudownie. Mogłaby bez reszty oddać się udawaniu radosnej mimozy, przebawić bal i byłoby naprawdę świetnie. Niestety, nie mogło jej być dane cieszyć się takim stanem, gdy nie czuła się sobą do tego stopnia, że wszystkie problemy na chwilę też przestawały być jej problemami. Żołądek ścisnął jej się boleśnie, gdy tylko zobaczyła Ioannisa, całkiem niedaleko miejsca, w którym stała ze swoim partnerem. Ukradkiem patrzyła, jak podchodzi do nikogo innego, tylko Keitha i całuje go w policzek... i to już było za wiele, odwróciła się w stronę Gryfona, z tym samym uśmiechem, co wcześniej, w którym nie było ani odrobiny wesołości. Przyjęła podane jej ramię i podążyła za nim do środka, starając się zignorować kołaczące serce i paraliżujące uczucie zrezygnowania. - Zjeść? - powtórzyła za nim niepewnie, bo nie do końca do niej docierało, co takiego mówi. Ursulis, ty głupku. - Ja bym się czegoś napiła. A pan? Długo powtarzała sobie w myślach, by się uspokoić, zanim przynajmniej w części nie osiągnęła zamierzonego celu. Ale nie był to sukces długotrwały, no niestety! Wystarczyło spojrzenie na Jiro, by szybko przekonać się, że nie jest on Ioannisem. Boże, przynajmniej nie była dziś sobą, więc nikt niepowołany jej nie rozpozna. Pogratulowała sobie w myślach. I czas najwyższy wracać do swojej roli. - Nie wiem, jak ty, ale ja spodziewałam się mieć większego pecha w losowaniu partnera na bal - powiedziała niemal ZALOTNIE, podobnie też na niego spoglądając.
Ogólnie Hogwart był nudny, ale przynajmniej organizował całkiem fajne bale. Przynajmniej tak się Georgii wydało, gdy przekroczyła próg Wielkiej Sali. Z uznaniem popatrzyła na dekoracje, a patent z losowaniem partnera wydał jej się całkiem fajny. Może nawet dostanie kogoś równie fajnego, co do wymiany listów (pozdrowienia dla Merlina)! Z taką nadzieją bardzo starannie przygotowała się do uroczystości. Ładnie upięła włosy, wybrała efektowną, białą maskę z czarnymi elementami i nawet specjalnie na tę okazję kupiła sobie nową suknię w kolorze głębokiej zieleni, z odsłoniętymi ramionami, gorsetem podkreślającym talię i spódnicą z lekiego materiału oblewającą jej sylwetkę w bardzo korzystny sposób. Przypięła też pióro znikacza, jak bóg przykazał. Z rozkosznym zadowoleniem odmalowanym na twarzy kroczyła dumnie przez parkiet, rozglądając się za kimś z podobną przypinką, kto miał tego wieczora zaszczyt mianować się jej partnerem. Kiedy w końcu go dostrzegła, zdziwiła się lekko, a nawet przeraziła, bo wyglądał jak morderca z horroru! W myślach cofając wszystkie przychylne przymioty, które skierowała w stronę bali w Hogwarcie, niepewnie podeszła do osoby, z którą miała spędzić cały wieczór. - Siemasz - mruknęła, z obawą spoglądając na maskę długowłosego chłopaka i starając się uśmiechnąć, aczkolwiek skojarzenie z psychopatą-mordercą z najbardziej krwawych sztuk teatralnych było wyjątkowo silne. - To chyba jesteśmy partnerami - dodała niemrawo, ściągając z siebie od razu pióro i zmięte rzucając pod nogi.
W oczekiwaniu na partnera, Holly zajęła miejsce przy pierwszym lepszym stoliku. Od czasu do czasu witała znajomych, podziwiając ich stroje i wymieniając uśmiechy. W tak zwanym międzyczasie uraczyła się kieliszkiem wina, kręcąc nim w obserwowaniu, jak czerwona ciecz wiruje w środku. To było jedno z wielu wciągających ją zjawisk. Z równą pasją przypatrywała się jeszcze burzy, płomieniom i tancerzom. Merlinie, była nienormalna. Jej wzrok wreszcie oderwał się od kieliszka, a wtedy powędrował ku szczytowi komnaty i tamtejszym stolikom. Tkwił tam samotny mężczyzna, oczywiście w masce. W ręku dzierżył czarkę, zapewne także z jakimś alkoholem. Wade uniosła symbolicznie swój kieliszek w niemym toaście po czym upiła odrobinę wina. Klimat tego balu naprawdę był wyjątkowy. Każdy uczestnik postarał się i najwyraźniej wczuł, skoro całość pomysłu i idee maskarady zostały zachowane. Intuicja, niezawodna broń kobiety, podpowiadała jej, że to będzie udany wieczór. A z doświadczenia wiedziała, że przeczucia naprawdę mają duże znaczenie i dziwnie proroczą moc. W końcu intuicja jest nieświadomą inteligencją, która prowadzi do wiedzy bez rozumowania lub wnioskowania, jak powiadał pewien znamienity lekarz. Elegancko odziana Gryfonka wstała od stolika, z zamiarem przejścia się po ludziach i porozmawiania, a spojrzenie jej czekoladowych oczu znów skierowało się w stronę tamtego odosobnionego czarodzieja, który miał przypinkę z piórem.. Zaraz, to było pióro żmijoptaka? Oh tak! Holly demonstracyjnie wskazała palcem wskazującym na bok swojej maski, gdzie przyczepione zostało piórko dokładnie tego samego zwierza. Uśmiechnęła się wesoło i ruszyła powoli w stronę już odnalezionego, a wciąż tajemniczego partnera. Miała nadzieję, że nie rozczaruje go. Najważniejsze by znaleźli wspólny język, reszta to pestka. Zresztą, w razie problemów zawsze można uciec.
Ula wysłuchała z uwagą opinii swojej towarzyszki, czując na serduchu gram żalu, że tak okropnie skrytykowała pomysł z maskami, a przecież po za oczywistą trudnością ogarnięcia kto się za takimi chowa, to był cudowny pomysł i w ogóle wszystko było takie cudowne! - Tak, tak! Klimat jest taki magiczny i... - zatrzymała się i przegryzła wargę, szukając wśród swoich chaotycznych myśli sensownego określenia. Oczywiście w czasie swoich malutkich procesów myślowych, nie stała sztywno jak nie Ula (jeszcze czego!), tylko trzymała w obu uniesionych lekko rączkach kawałki swojej sukni (ale nie na tyle, by kostki zostały odsłonięte) i kiwała się łagodnie w przód i w tył. - ... taki kochany! - zakończyła w końcu, znów uśmiechając szeroko, wystawiając na pokaz szeregi białych perełek. Ulyssa wypatrzyła swoim cwanym okiem i usłyszała równie cwanym uchem chichot rozmówczyni. W takich chwilach jakiś człowiek może by się zastanawiał czy dana osoba śmieje się z jego słów, czy z niego, czy o co też innego może chodzić, ale Ula nie była jakimś człowiekiem, tylko dość specyficznym człowiekiem. Ucieszona, że wywołała swoimi słowami jakieś pozytywne odczucia u drugiej osoby, również cicho się zaśmiała. Znów się ucieszyła, gdy jej atrakcyjna balowa partnerka zaczęła opowiadać o ptaszku, którego piórko zdobiło obie panny. Och, ta mugolaczka mogłaby bez końca słuchać i czytać o wszystkim co pełza, pływa, fruwa, drepta, fika i w ogóle. W świecie magii potrafiła zatracić się bez reszty, a kategorię dotyczącą magicznych stworzonek darzyła największą miłością. - I ma przesłodką nazwę! - wtrąciła entuzjastycznie. Wszak to istotna zaleta. Owszem, jak to napisał pan Szekspir - róża pachniałaby tak samo pod inną nazwą, ale - według Ulki - zapach na pewno na słodkiej nazwie nie tracił. Świergotki, na Merlina, to przecież brzmi przeuroczo. Jakakolwiek by ta istotka nie była, przez samą nazwę Litwinówna mogłaby ją zagłaskać i zatulać na śmierć. - Łaaaa, jakie ładne porównanie - przyznała z uznaniem, chociaż jej nigdy nie przyszłoby do blond główki by porównywać szaleństwo do miłości. Szaleństwo brzmi tak negatywnie... W ogóle nie powinno się mówić szaleniec, tylko osóbka z inną rzeczywistością. Od razu brzmi milej. Kiedy Ślizgonka dodała, że wspomniane ptaszki do niej nie pasują, Ulka uniosła brwi, jakby mówiła "ojej, na prawdę?". - A czemu? - spytała bez jakiegokolwiek skrawka ironii, wlepiając w dziewczynę swoje wielkie oczy. Wciąż kiwając się w przód i w tył i w przód i w tył...
Może skończą upici w cztery dupy, w jednej z tych łódek, nie będąc w stanie się podnieść, zwierzając się sobie ze swoich nieudanych związków i wspólnie wymyślą coś na złamane serce! To byłoby coś. Mogliby sobie pomarudzić i przekląć cały świat i nikt nie kazałby im się zamknąć. Pewnie on nigdy nie zrozumiałby uczuć Mii, ona też nie pojęłaby, dlaczego tak mu źle i w ogóle, ale mogli się nawzajem wysłuchać. A ponoć rozmowa przynosi ukojenie. Czy coś takiego. Dobrze jednak, że na balu nie było Ellie. Wtedy Jiro, bez względu by do niej poleciał i może wyciąłby podobny numer, jak rok temu? Wiecie, wlazłby na scenę i wyznał, jak bardzo ją kocha? Gdy teraz o tym myślał, wydawał się sobie taki żałosny. Co on w ogóle sobie wtedy myślał? Że wpadnie mu w ramiona i wszystko wybaczy? Chyba tak. -Może się też napić- przytaknął, troszkę rozbawiony, po czym zerknął na nią mało dyskretnie. -Żaden pan. Jestem Jiro- przedstawił się w końcu, nie dlatego, że tak wypadało, tylko bo chciał. Bo tak i już. On nie był Jankiem, ona zaś nie była Ellie. Nieważne pod którym kątem by na nią spojrzał. Tego nie zmienisz. Ale może to i dobrze? Łohoho! Chwilę nie był w stanie wydobyć z siebie głosu, by nie parsknąć śmiechem, bo rety... czy ona go podrywała? Nieważne, że na niby i takie tam, ale on nawet na niby od dawna nie był podrywany. -To komplement?- uśmiechnął się lekko. -Muszę jednak się z tobą zgodzić. Nie sądziłem, że aż tak mi się poszczęści- hoho, ale flirciarz! I patrzcie go, jak potrafi komplementami rzucać. Ale nawet nie musiał kłamać. -A więc co byś chciała zjeść?- zapytał, pomagając jej wejść na jedną z łódek i zajmując miejsce przy stoliku. -Mamy tu galaretki, ciastka, kanapeczki...
Po wytrąceniu kilku dziewczynom kieliszków z rąk na ich suknie i przyładowaniu kilku facetom w szczękę ZUPEŁNIE PRZYPADKIEM, Zoe ogarnęło zwątpienie. Tyle osób na tym balu było. W dodatku suknie zabierały jeszcze więcej miejsca, tworząc wręcz niemożliwe do przejścia labirynty. Co jeśli ona wcale nie odnajdzie Percy'ego? Mówią, że o północy księżniczki zamieniają się w dynie, a ona dzisiaj wyjątkowo księżniczkowała na balu w swoim oryginalnym wdzianku, do weneckiego stylu, nawiązującym jedynie cudnie zdobioną maską. Jeśli nie znajdzie partnera przed północą to było zupełnie pewne, że zamieni się w to pomarańczowe, napuchnięte warzywo, a jej wcale w pomarańczu do twarzy nie było. Uratować ją może jedynie pocałunek prawdziwego przystojniaka, a przecież opis idealnie pasuje do niedawno poznanego Kanadyjczyka! Kilka wdechów. Uspokój się Champion. Rozejrzała się ponownie dookoła, ale chłopaka ani śladu. Na pewno uznał, że brunetka go dzisiaj wystawiła i znalazł sobie inne towarzystwo. Większość facetów tak właśnie by zrobiła, ale on przecież nie był jak większość. To właśnie najbardziej fascynowało w nim Ślizgonkę, tworząc wokół niego aurę niepowtarzalności. Mimo, że był spokojny nie brakowało mu odwagi do realizacji szalonych pomysłów. Takich delikwentów to jeden na milion i jeszcze Zoe dostała szansę takiego poznać. Niespotykane. Musi go koniecznie odszukać. Wyprostowała się jak na dumną damę przystało i wypięła swoją pierś ozdobioną czarnymi frędzlami do przodu. Ciemne piórko na jej głowie zakołysało się lekko, nadając jej figlarności. Już nawet miała ruszyć do przodu dziarskim krokiem, w swoich lakierowanych szpilkach, jednak poczuła że czyjeś ręce oplatają się wokół jej bioder. Z marszu poczuła znajomy zapach i przyjemne ciepło, odchodzące od jego ciała. Wcale nie musiał mówić kim jest, ona już wiedziała. Poczuła się niczym wróżbitka! Uśmiechnęła się do siebie pod nosem, przypominając wspólne chwile, które ostatnio spędzili. Poczuła jak gorąco zalewa jej pierś. Nie miała nic przeciwko powtórce, ale, ale. Teraz byli na balu, a ona musi mu pokazać jak dobrze tańczy! Była wręcz pewna, że i on nie będzie miał problemu z obracaniem jej na parkiecie. Tanecznym krokiem obróciła się w jego stronę, wykonując pół-piruet. - Hej, hej nieznajomy - uśmiechnęła się szeroko z figlarnym błyskiem w oku. To nie był czas na przeprosiny, a i on zdawał się rozumieć babskie potrzeby co do dyspozycji czasem przed imprezą. - Wydaje mi się, że już kiedyś Cię widziałam. Czy to Ty przypadkiem nie oczarowałeś mnie ostatnio swoim uśmiechem? - lubiła jego uśmiech. Był szczery i ciepły, ale kryła się w nim obietnica zabawy i czegoś jeszcze. Mogła naturalnie wspomnieć o jego świetnych umiejętnościach pływackich, ale hej, spaliłaby tym całą zabawę.
Steven spojrzał na dziewczynę, która przed nim stanęła. No cóż nie chciał by jego maska wywołała aż takie emocje. Zmierzył wzrokiem dziewczynę i wstał podając jej rękę. - Witaj. Długo kazałaś na siebie czekać jednak cieszę się, że mam przyjemność być z tak piękną dziewczyna jak ty. Może powinienem się przedstawić. Moje nazwisko Berg a imię Steven. – powiedział i dwornie się ukłonił. Patrzył na dziewczynę i zaczął się zastanawiać czy nie zdjąć maski by pokazać swoją prawdziwą twarz. - Jeśli się obawiasz to może pokażę ci z kim masz do czynienia jednak nie wiem czy jeśli poznasz moją twarz przestaniesz się obawiać. – powiedział i podniósł przypinkę i podał ją dziewczynie. - Jeśli nie chcesz jej nosić to i ja zdejmę swoją i mam nadzieję, że nie będziesz chciała się wycofać i uciec ode mnie wcale się nie zdziwię. – dodał i ściągnął maskę z twarzy na chwilkę by dziewczyna mogła zobaczyć jak naprawdę wygląda. Po chwili przepuścił swoja partnerkę by mogła spocząć. - Napijesz się czegoś? – zapytał i czekał na reakcję dziewczyny.
Tyle ludzi na balu a Rex nie zauważył by ktoś miał przypinkę z piórem hoacyna. Widać Bartholomew nie miał wielkiego szczęścia jeśli chodzi o partnerkę. Kiedy spokojnie przechadzał się między uczestnikami zerkał z ukosa czy może ktoś przypadkiem nie trafił na taką samą. W dłoni dzierżył kieliszek z winem coby po drodze nie paść z wycieńczenia. Trochę go już męczyło noszenie tej całej maski i liczył, że niebawem ogłoszą, iż każdy może zdjąć swoją. - Też sobie wymyślili - zamruczał do siebie. Wolną ręką poprawił wiązanie krawata. Owszem, kapela przygrywała przyjemnie i ludzie pląsali na parkiecie. Choć większość raczej poszukiwała partnera. Niektórym się to udało a niektórym nie. Jak strasznie. Łatwiej by mu było znaleźć coś w czeluściach internetu. I to tych złych. Ponownie poprawił tą cholerną przypinkę z piórem hoacyna by przypadkiem jej nie zgubić. Przeczesał włosy nastraszając je po swojemu, łatwiej go przez to rozpoznają. Nobody cares.
Widowisko jakoś szybko się skończyło, a Jeanette mogła tylko stłumić ziewnięcie, cisnące się uparcie do ust. Zamrugała szybko i lekko rozprostowała ręce, zabierając się powoli do znalezienia kogoś znajomego albo, ewentualnie, opuszczenia Wielkiej Sali. Świetnie, następnym razem pomyśli o jakimś partnerze, aktualnie sama zastanawiała się, jak to możliwe, że przyszła sama. Ale! Na szczęście przybył Twan, zawsze coś! Do tego czytał w myślach, z lekkim opóźnieniem, ale jednak. - Dzięki! - dygnęła uprzejmie, w zasadzie zadowolona z faktu, że ktoś jednak docenił jej starania. Handmade, biczys. - Ty też wyglądasz super - odwzajemniła komplement, również zgodnie z prawdą, lubiła kamizelki! - Partnerki jeszcze nie ma? - zapytała, rozglądając się dyskretnie za winem i kieliszkami. Zupełnie bez sensu, rozstawili je tylko na tych łódkach, zero pomyślunku.
Nie da się ukryć, że Janek zapewne mógłby być zdolny do takiej odskoczni. Jakby nie patrzeć, był wtedy z Mią, a umówił się z Faleroy'em i Everettem. Może i zwątpił w ten związek, ale to go nie usprawiedliwiało przed nikim i niczym. W każdym razie o ironio, nawet nie dostrzegł, że gdzieś tam niedaleko stoi Ursulis! Cóż, i tak by się nie skapnął, bo zmieniła wygląd. Musiałby spojrzeć jej w oczy, ale cóż, po pierwsze nie miał sposobności, a po drugie to czemu miałby podchodzić do dziewczyn i się na nie gapić? Bezsensowne. Szczególnie, że jego partner na bal na niego czekał, więc no. Wypadało trochę szybciej ruszyć dupsko, by wreszcie móc razem wejść do Wielkiej Sali. Uśmiechnął się jedynie nieco enigmatycznie, ale jednocześnie z lekkim rozbawieniem, kiedy krukon powiedział o tych kłótniach. O tak, trochę musieli przejść przez te dziwne sytuacje w życiu. Ale chyba ostatecznie było warto, bo jakoś mniej więcej zaczęło im się układać. Powiedzmy. Wciąż wisiała nad nimi aura niepewności, ale... kiedyś się ona skończy, na pewno. Zdziwił się nieco, kiedy towarzysz chwycił go za rękę, ale nie oponował, tylko wciąż się uśmiechając przekroczył wraz z nim próg pomieszczenia. Które już widział wcześniej przystrojone ze względu na pełnioną funkcję, więc umiarkowanie się temu wszystkiemu przyglądał. Patrzył raczej na ludzi, na ich stroje, czy kogokolwiek jest w stanie rozpoznać. Szybko mu to jednak przeszło, bo Keith podłapał temat tego całego hogwarckiego motłochu. Pokiwał ze zrezygnowaniem głową, mrużąc oczy i wzdychając nad degrengoladą tego społeczeństwa. Cóż, zalatywało trochę hipokryzją, ale to cały Janeczek, nikt nie powinien być zdziwiony. - Też prawda - przytaknął, nie wiedząc, jak blisko prawdy był jego przyjaciel! Bo gdzieś tam, poza zasięgiem ich wzroku, pijany Merlin robił rabanu, próbując się dostać na łódkę. Ale może to lepiej, że jeszcze tego nie zauważyli. W każdym razie pokrzepiony słowami młodszego partnera, zaczął wypatrywać jakiegoś stoliku, gdzie mogliby klapnąć, bo przecież nie będą jak idioci podpierać ścian. Zaraz potem zaś również spojrzał na Everetta, który wyglądał... no chudo, niestety za chudo. Nie chciał mu jednak na ten temat teraz truć pod nosem, bo był bal, poza tym takie sprawy raczej załatwia się w cztery oczy, a nie na widoku całego zamku. - Widzisz, ja za to jestem przystojniejszy. Wiesz, dużo łatwiej zagonić skradającą się po nocach krukonkę do dormitorium, kiedy jest się szalenie olśniewającym - powiedział, niby poważnie, ale kąciki jego ust drgały z rozbawienia. - Wierzę jednak, że także byś sobie poradził - dodał jakże kulturalnie, po czym zaczął go ciągnąć przez tłum, aby się dostać do miejsca siedzącego. - Siądźmy gdzieś, popatrzmy na nich z dezaprobatą, a potem coś wymyślimy - rzucił w jego kierunku, nieco głośniej, aby go usłyszał wśród panującego gwaru uczniów i granej muzyki.
Kiedy już obrabują Gringotta, to kupią sobie całą Rumunię, więc z miejscem dla smoka nie będzie większego problemu. Nie będą mieć też zapewne większych problemów z utrzymaniem go, bo ich fabryka lodów i ciastek biało czekoladowych będzie przynosiła takie zyski, że głowa mała! Oczywiście tylko dlatego, iż tak naprawdę wszyscy kochają białą czekoladę, znacznie bardziej niż tę brązową, tylko boją się o tym mówić publicznie, jeszcze z niewiadomych Bennettowi powodów. Był jednak pewien, że tak jest i ich fabryka będzie strzałem w dziesiątkę! Oczywiście musieli mieć też galeony na wybudowanie jej i ruszenie interesu, więc no, niech lepiej zaczną od okradania banków. Na starość założą sobie za to hodowlę smoków czy coś równie dla Ceda pięknego, ach. Oczywiście Scarlett również wyglądała olśniewająco! Trudno jednak było Bennettowi orzec, czy nie wkurzyłaby się, gdyby i on pochlapał by ją wodą, tylko po to, aby ochrzcić Saunders jako miss mokrego podkoszulka. - Umowa stoi - zaśmiał się cicho, wyobrażając sobie biednego kota, uciekającego przed nim i Scarlett, goniących za nim z wiadrem. Urocza wizja! I kiedy byli już na łódce, Ced przysunął się do Scarlett, również zastanawiając się nad wyborem wina. Nie, żeby menski menszysna nie mógł się zdecydować, nie! Po prostu uznał, że w tak ważnej decyzji, jaką był wybór wina, trzeba zdać się na los. Olśniło go więc, wyjął z kieszeni marynarki swoje klucze do mieszkania i oderwał breloczek - kostkę, przyczepioną do nich. - Parzysta białe, nieparzysta czarne - oznajmił, podając Scarlett kostkę i zachęcając ruchem głowy, aby to ona czyniła honory i wylosowała trunek.
-Kochany? – powtórzyła z lekkim niedowierzeniem, że dziewczyna użyła właśnie tego określenia. Kochany klimat, to ci dopiero! Mimo to nie miała jej tego za złe, ciągle odbierała to jako część jej osoby, która wydawała się przecież tak inna od niej samej. Bawiło ją to, a to było najważniejsze. W końcu nie czuła nudy, której tak bardzo nie lubiła, a sama Puchonka wydawała się sympatyczna. Słuchała w skupieniu każdej jej odpowiedzi, z ciągle tkwiącym na twarzy delikatnym uśmiechem. Na pewno przez niego nie ukazywała negatywnych odczuć jak i intencji, ale mimo to trzymała lekki dystans, jakby porwanie się w wir jej świata mogło być pewnego rodzaju zagrożeniem dla osoby Ślizgonki. Przez tę krótką chwilę rozmowy zauważyła już, że towarzyszka dość często używa słów „słodkich” i „kochanych”, lubi też dodawać różne odgłosy podkreślające jej odczucia, no i nieco, ale tylko nieco nadużywa wykrzyknień. Szybko przeanalizowała to w głowie, sama nie wiedząc dlaczego, ale chyba po prostu tak miała. Wiedziała już poniekąd, z jakim rodzajem osoby ma do czynienia, ale był to tylko nic nie znaczący zarys, który teraz mogła ubarwić lub zupełnie zatrzeć. Zdecydowała się brnąć w sytuację, gdyż zaintrygowanie po prostu zawładnęło jej umysłem. Poznawanie nowych osób nie było w końcu nudną czynnością, a i również było zupełnie niezobowiązujące. -Nie powiem, brzmi dość dźwięcznie. Trudno też nie przyznać, że nazwa ta ładnie pasuje do tego zwierzęcia, kojarzy się z czymś małym i śpiewającym, przynajmniej w mojej głowie. Muszę też dodać, że może nie jestem największą fanką zwierząt magicznych, ale lubię je, a do niektórych umiem dość mocno się przywiązać. – Jej ton ciągle wydawał się być nieco zbyt oficjalny, ale nie dbała o to. Zaczynała angażować się w rozmowę, a to było najważniejsze. Gdy jednak dziewczyna zadała ostatnie pytanie, musiała na dłuższą chwilę zamilknąć. Może i należała do tej grupy, która nie lubiła mówić za dużo o sobie, a najlepiej wolała milczeć jeśli chodzi o ten temat, ale unikanie tego, szczególnie z nowo poznaną osobą, było po prostu męczące, a rezultaty i tak niesatysfakcjonujące. Grunt to dobrze dobierać słowa, moja droga, przemknęło jej przez myśl, na co nieco szerzej się uśmiechnęła. -Dlaczego, pytasz? Wydaje mi się, że są zbyt barwne, zarówno jeśli chodzi o ich umaszczenie, jak i sam sposób bycia. Kojarzą mi się z czymś miłym, choć fałszywym – bo w końcu śpiew, który jest balsamem dla uszu, nagle może nas tak bardzo skrzywdzić. Są piękne, o tak, a pod tym pięknem, kolorowymi piórami i z pozoru niewinnym wyglądem czai się dar, który potrafi ranić. Świergotki nie pasują do mnie między innymi dlatego. Ja nie ukrywam się pod niczyim pięknym, gdy chcę kogoś skrzywdzić, no i nie robię tego wszystkim, którzy mnie słuchają. Raczej jestem nieco bardziej bezpośrednia. – Gdy skończyła, przyjrzała jej się uważniej, jakby chciała dostrzec przez maskę, co o tym myśli. Oraz czy jej słowa, którymi odpowie, rzeczywiście będą zgodne z jej rzeczywistym stanowiskiem.
Dobrze, że nie ciągnął tematu. Laila nie była jeszcze przyzwyczajona do swojej zwierzęcej postaci i czuła się obco w tym całym temacie. Książki leżały zakopane głęboko gdzieś pod jeszcze jedną wersją sukienki, którą założyłaby gdyby nie kupiła tej. Psikus. Laila sama nie wiedziała czy uznałaby to za nachalność. W sumie jeśli nie narzucałby się jej milionem prezentów, a jedynie spędzaliby ze sobą czas i to w dodatku koniecznie produktywnie... To mogłaby się na to wszystko zgodzić. Uśmiechnęła się, kiedy widziała, jak łapczywie pił wodę i jak na jego twarz wdrapała się ulga. To dobrze... Co do gwałtu. Ciężko jej było skojarzyć Filipa w jakiejkolwiek sytuacji, w której wymuszałby cokolwiek od drugiego człowieka. Seks to już w ogóle, ale ale... To było też zabawne, więc kiedy przysunęła mu galaretki pod nos to sama skusiła się na jedną, którą nabił na widelec. Smak bliżej nieokreślony, lecz akceptowalny. - Hm. Mało trzeba, aby Cię przekupić. Boję się spytać co byś był w stanie zrobić za galeona. - Tu już poszła w wyższą interpretację, ale rzeczywiście spróbowała wstać od stołu tak, aby w nic się nie zaplątać. Miała szczerą nadzieję, że Stone znów okaże się gentlemenem i podaje jej rękę, co by nie wpadła do wody. Tego by chyba nimfa nie przeżyła. No nimfa, bo przecież dzisiaj nie była pączkiem. Hm, pączek, pączek bez rączek! Położyła mu dłoń na ramieniu patrząc jak się zajada. - To idziemy tańczyć czy wolisz najpierw wszystko zjeść? - Spytała zajmując wzrok sytuacją, która działa się całkiem niedaleko nich. Jeden z prefektów, którego kojarzyła z ostatniego zebrania, stał w towarzystwie jakiejś Ślizgonki, ale to nic... Drugi prefekt leżał na podłodze ciesząc się chyba z tego, że ocalił alkohol. Howett ledwo powstrzymała się od tego, aby nie wybuchnąć śmiechem. Przecież nie wypadało się śmiać z innych. Każdy tutaj przyszedł się bawić i miał na to swój sposób. Zapewne gdyby nie ta łódź uwadze dziewczyny nie umknęłaby również dziwna "bójka" przed salą, ale tego przecież nie widziała, więc... Więc to wszystko szczegóły. Ludzie się schodzili, zaludniali parkiet, po którym rozchodził się przyjemny stukot obcasów i melodia płynąca z instrumentów muzycznych. Faktycznie jeżeli zamknąć oczy i zasłuchać się w dźwięki... Można się poczuć jak w innym świecie. I skoro tak to po co dyrektor, mnóstwo nauczycieli i innego czegoś... Przecież atmosferę balu można było czuć wszędzie. Laila poznawała ludzi głównie po kształtach sylwetek, ewentualnie po fryzurach, choć u dziewczyn szło to z trudem. Odstroiły się! Hehs! Laila nie odstawała chyba dziś od reszty i chyba dzisiaj przestała być chłopczycą. Mniam. Pączek.
No i Anne postanowiła pójść sobie na bal. W końcu co jej robi, jeszcze nikomu to nie zaszkodziło. Nieważne, że nie miała partnera, postanowiła bawić się sama. Miała też cichą nadzieję, że choć jedna osoba również pójdzie na bal sama i mimo wszystko będzie miała z kim potańczyć. Albo przynajmniej pogadać. Parę dni przed przed balem zrobiła nawet małe zakupy, by mieć się w co ubrać na taka imprezę jak hogwarcki bal. Miała na sobie chabrową długą suknię bez ramiączek, czarne klasyczne szpilki i tego koloru kopertówkę. Jak to zwykle miała w zwyczaju, przyszła trochę spóźniona, lecz z jej obserwacji wynikało, że nie tylko ona. W sumie to dobrze, gdy spóźnia się samemu, zawsze jakoś raźniej. Jednak większość z nich była już sparowana, więc niedobrze dla niej. Ale cóż, impreza dopiero zaczęła się rozkręcać i wcale nie zapowiadało się tak źle.
Na pewno tak! To znaczy, nie wiadomo, czy nastąpi to wkrótce, czy wcześniej, czy później, nie mniej jednak chyba powinien uzbroić się w cierpliwość, bo to nie była łatwa sytuacja, mimo wszystko. Xavier nadwyrężył jej zaufanie i to dosyć poważnie. Ale ona naprawdę także się starała, zadawała już mu mniej tych pytań, tłumacząc sobie pewne rzeczy w bardzo logiczny sposób. Wciąż się jednak jakieś wątpliwości przewijały a i ona doceniała, że jej partner zrobił się bardziej otwarty i cieszyła się z tego bardzo! Może jednak coś z nich będzie, a przynajmniej trzymajmy kciuki. Szkoda by było, aby taki potencjał się zmarnował! Kiedy oboje chcą tego samego i do tego dążą. Kiedyś ich trud musi zostać nagrodzony, prawda? To się rozumie samo przez się, że skoro chciał wyjechać i rzucić pracę, to nie zamierzał pojawiać się na balu. Ona cóż, była samotną matką, musiała pracować. I teraz choć są razem, to również nie zamierzała rzucać roboty. Nie mniej jednak z pewnością pójdzie na urlop i nie będzie pilnować dzieciaków podczas wakacji. Coraz bliżej było do porodu, a nie chciała przecież rodzić na wycieczce, no bez przesady! Bo kto wie, jak zniosłaby inną strefę klimatyczną, jakieś podróże i inne takie? Niech już lepiej siedzi w Wielkiej Brytanii. Byle nie bezczynnie! Dla kogoś tak ruchliwego jak ona to był koszmar. Dlatego gdyby usłyszała ten fenomenalny zestaw zajęć przygotowany przez Debrau, chyba zdzieliłaby go w łeb, tak z miłości oczywiście. Bo halo, ciąża to stan, a nie choroba czy kalectwo! Czemu ci ludzie tego nie rozumieli? Nie zajmowała się tym teraz, bo mężczyzna pomógł jej wejść na łódeczkę, a ona usilnie próbowała powstrzymać chichot, który cisnął się jej na usta, kiedy usłyszała jak Francuz sobie pociesznie marudzi. Nie zdziwiło jej to ani trochę! A nawet rozbawiło, bo zapewne każdy inny kazałby mu skończyć jojczyć, ale w tym było w sumie coś żartobliwego, a przynajmniej ona chciała w to wierzyć! - No nie wiem właśnie. Fatalna obsługa. Chyba musimy cofnąć im naszą dotację z tego konta na Kajmanach, gdzie mamy grube miliony - podłapała temat, próbując się nie śmiać, ale długo nie wytrzymała, bo po chwili parsknęła śmiechem. Oni i masa pieniędzy, HEHE, ale z niej kawalarka! Kiedy jednak Xavier zaproponował śpiewanie, udała bardzo przerażoną. - NA MERLINA NIE RÓB TEGO! - powiedziała nieco podniesionym głosem, ale nie krzyczała, bo siedział obok niej, a nie chciała przecież, aby ogłuchł. - Jak tak bardzo chcesz mnie zabić, to weź ten nóż! Albo nawet widelec będzie lepszy! - dodała z przejęciem, wręczając mu oba sztućce. Haha, prawdziwy z niej dowcipniś!
Och, kto jak kto, ale Percy doskonale wiedział, ile czasu potrzeba kobiecie, by zrobić się na bóstwo. Te wszystkie drobne poprawki wyglądu, których mężczyźni nawet nie zauważali albo nie potrafili określić, na czym polegają, były raczej potrzebne paniom, by czuły się piękne i zadbane, niż panom, którym zazwyczaj wystarczał fakt, że dziewczyna ma makijaż, ładny dekolt i zgrabną figurę. Oczywiście Percival nie należał do tych ignorantów- mając dwie starsze siostry i duże powodzenie, znał kobiece tajemnice od podszewki. Mało razy Grace i Tessa stroiły się i malowały zamknięte w swoim pokoju, tylko po to, żeby poczuć się lepiej i utwierdzić w przekonaniu, że są naprawdę piękne i atrakcyjne? Zoe fascynowała go jak mało która dziewczyna. Była taka żywa, postrzelona i czarująca, że na samo jej wspomnienie nie mógł opanować cisnącego się na usta uśmiechu. Cudownie namiętna, cudownie kokieteryjna, figlarna i dowcipna. Ciągnęło go do niej i nie mógł na to nic poradzić, zresztą chyba nie chciał. Chętnie grał na jej zasadach, nie pozwalając się jednak zupełnie zdominować. Między nimi istniała jakaś równowaga temperamentów, która sprawiała, że sam dotyk Zoe przyprawiał go o dreszcze, a przez ciało Percivala przepływała fala ciepła. - I pani urocza twarz, mademoiselle, wydaje mi się znajoma, chociaż trudno stwierdzić to jednoznacznie przez tę maskę... pani pozwoli?- spytał, uśmiechając się zmysłowo i delikatnie unosząc jej maskę, by ucałować namiętnie usta panny Champion. Po chwili oderwał się od nich i przybrał zamyślony wyraz twarzy.- Tak, sądzę, że się nie mylę i to właśnie z panią spędziłem niedawno przemiłe godziny, ale... chyba muszę się jeszcze raz upewnić. Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciwko...?- Percival spojrzał na nią z dobrze udawanym niepokojem, jednak w kąciku jego ust błąkał się cień uśmiechu.
Ach te urocze pogawędki super kumpelek i popis talentów aktorskich, aż serce rośnie! No ale nic to, w końcu tak na dobrą sprawę to było do przewidzenia, że mniej więcej tak będą wyglądały ich kontakty, więc w sumie wcześniejsze obawy Richelieu o reakcję Teddry były jak najbardziej uzasadnione, ale halo halo nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. W takiej sytuacji chyba na serio River postąpił w jedyny słuszny sposób, wyciągając ją do tańca, zanim poleciała jakaś grubsza afera. Jezu i jak w ogóle można myśleć, że Madison była fałszywa i sztucznie milutka dla wszystkich! Przecież ona po prostu była najzwyczajniej na świecie wylewna w kontaktach z innymi, szczególnie jeśli kogoś lubiła tak bardzo jak obecną tu Marcelinkę. A tak na marginesie pragnę zauważyć, że Kanadyjka była doprawy nieszczęśliwa z powodu tego, że jej bff nie dość, że nie hejtuje osób, które hejtuje ona sama, to jeszcze w większości przypadków dobrze dogaduje się z tymi osobami, skandal. - Tak jak milion innych osób. Świetne miejsce na prywatną rozmowę. – na Merlina, czy ona na serio musiała komentować i podważać sens każdej jej wypowiedzi? Dziewczyna już miała zamiar dorzucić, że przecież użyła słów „nie rozmawiałyśmy”, a nie „nie widziałyśmy się”, bo widzieć przecież się widywały, gdzieś tam w tłumie na korytarzu czy właśnie w dormitorium, gdy zmęczone po treningu kładły się spać, no ale fakt był faktem, że nie miały sprzyjających okoliczności do jakiejś poważniejszej rozmowy albo przynajmniej dłuższej niż 5 minut na przerwie, ale w ostatniej chwili ponownie zacisnęła usta niezadowolona z zaistniałej sytuacji, usilnie się przed tym powstrzymując. Bo przecież co by to zmieniło. W najlepszym wypadku miałaby po prostu ostatnie słowo, w trochę gorszym obie zaczęłyby drzeć japki. Jakoś tak dziwnie się układały relacje w tym kręgu, szczególnie pomiędzy Jovenem a Marceline, których odrobinę nerwowa reakcja na pytanie Teda nie umknęła uważnemu tajniakowi, jakim była Richelieu. Następny temat do obgadania. Na serio, będą rozmawiać chyba całą dobę, jak się w końcu zbiorą! Chyba szczęśliwie dla wszystkich poszczególni członkowie drużyny z Riverside powoli się rozchodzili, cóż Madison oddalała się z super mieszanymi uczuciami, bo nie sposób było się nie zgodzić z tym „to jakiś żart”, kiedy Joven oświadczył, że przyszedł z Australijką i jeszcze ją objął ramieniem, co łącznie z trajkotaniem Rivera o przeznaczeniu i pyzatych dzieciach sprawiło, że skrzywiła się zniesmaczona. Mads oczywiście też nie ogarniała tych przypinek i nie wiedziała, że to element losowania, więc już w ogóle była wzburzona, całkiem zapominając o tym niewielkim w porównaniu z tym faux pas z opuszczeniem imprezy na kamieniach, o które ruszyła do niego na początku balu. - Na Merlina, już na serio nie ogarniam Jovena i jego motywów. – jęknęła jeszcze do Rivera, kiedy już się oddalali w stronę parkietu. Bo na serio nie mogła pojąć tego, dlaczego ich ziomek nie odzywa się do nich słowem i tylko uśmiecha jakże szczerze i uroczo, a obcych czy może nawet wypadałoby napisać rywali traktuje z sympatią. Aż w tym całym zamieszaniu już przestała zwracać uwagę na wystrój i łódeczki, które jeszcze przed chwilą wydawały jej się takie piękne i cudowne. Chwilę jeszcze robiła niezadowolone miny i narzekała na to wszystko pod nosem, ale gdy Indianin przyciągnął ją zdecydowanym ruchem do siebie i wyciągnął ich splecione ręce jak do dynamicznego tanga, które zapewne w ich wykonaniu zawstydziłoby wszystkich obecnych na balu, zaśmiała się, odrzucając przy tym lekko głowę do tyłu. Jak dobrze, że tak się to wszystko potoczyło, gdyby nie River pewnie poszłaby na drugi koniec Sali, pomstując na weltschmerz i bezsens życia ludzkiego, a tak to powoli się uspakajała, odrzucając od siebie nieprzyjemne ostatnie minuty stopniowo przy każdym obrocie. Pięknie i romantycznie, prawie jak w Dirty Dancing czy czymś takim. - Podobno docelowe miejsce ma być niespodzianką, ale tak, zapisałam się. – odpowiedziała, trochę wyrwana z niewiadomych rozmyślań Riverkowym pytaniem o wakacje. Wstyd się przyznać, ale do tej pory niewiele czasu poświęciła na planowanie miesięcy wolnych od szkoły! – Spokooojnie, wakacje są długie, pojechać wyrywać surferów jeszcze zdążę po szkolnym wyjeździe! – zażartowała, puszczając przy tym oczko do swojego zapobiegliwego chłopaka. – W ogóle powinieneś pojechać ze mną. Jak już Ci się znudzę, to na pewno znajdziesz sobie jakąś opaloną tancerkę hula. – dorzuciła bez zastanowienia, bo chyba wypadałoby, żeby udali się gdzieś we dwójkę, nie? I nawet przez chwilę zastanawiała się nad możliwą destynacją, kiedy młodszy Quayle zaczął się pieklić na Australijczyków. - Nie no, może też pomagał człapać na obcasach jakiejś swojej koleżance, przecież by jej nie wystawił ani nie kazał czekać nie wiadomo ile tak celowo. – powiedziała niechętnie, bo w sumie była świadoma tego, że River nie odpuści i ruszy w stronę opuszczonej Teddry. A przecież kojarzyła Lawka i wydawał się jej być naprawdę miły. W końcu zjedli sobie miłe śniadanie po jej przygodzie z lunatykowaniem i takie sprawy. Zdecydowanie najlepszy z poznanych jej dotychczas Australijczyków. No ale nic, powstrzymała się od teatralnego westchnięcia, ale zgodziła się skinieniem głowy i poczłapała w stronę stołu, kiedy nagle obok Teda pojawił się Lawek, a Madison stanęła w miejscu, przytrzymując Quyale za rękę. - Patrz, patrz, już wszystko w porządku. Nie przeszkadzajmy im, bo pewnie Teddra się teraz na niego zezłości czy cokolwiek. – powiedziała pospiesznie, ciągnąc go do stołu kawałek dalej, bo w końcu mieli się udać po alkohol. I wszystko pięknie! Jezu, znowu jakiś elaborat, ale dzika akcja się działa i 5 innych osób pisało, więc się nie zniechęcać!
Filip po prostu uznał, że skoro nie chciała sama o tym mówić, to tym bardziej nie chciała, by on o to wypytywał. Był jeszcze na tyle rozgarnięty, nie myślcie sobie. Może był troszkę głupiutki, ale takie rzeczy to on jeszcze chwytał! Kiedyś mu o tym opowie. Kiedyś... gdy uzna to za stosowane. A wtedy podzielą się ze sobą jeszcze innymi rzeczami! Filip był tego pewny. Na pewno będą spędzali czas produktywnie. W końcu będą mogli poznać się jeszcze lepiej, Filip nie miał zamiaru zmarnować takiej okazji. Bo Laila wciąż wydawała mu się taka... troszkę tajemnicza. Podczas, gdy Filip wykładał wszystkie karty na stół i był wobec niej zupełnie bezbronny, to ona chyba wolała zatrzymać uczucia dla siebie. No i wciąż nie powiedziała mu wprost, że jednak go lubi! Bo lubi, prawda...? -Cóż... chyba tak. Jestem przekupny- wzruszył lekko ramionami, mało przejęty tym faktem. To prawda. Bardzo łatwo było go przekupić lub udobruchać, bo niewiele do szczęścia potrzebował. Nie widział w tym nic złego. Po co marnować czas na obrażanie się i dąsanie, gdy można się świetnie bawić? -Za galeona mógłbym nawet sprzedać nerkę- uśmiechnął się lekko, biorąc łyk jej soku winogronowego. Wytarł usta wierzchem dłoni i wstał od stołu. -Ostrzegam, jestem królem parkietu- powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu i pomógł jej wyjść z łóki, trzymając za rękę prowadził na parkiet, gdzie już powolutku bujało się kilka par. Może z tym "królem parkietu" przesadził, ale taki zły to znowuż nie był. Raczej nie podepcze jej nóg, ale nie ma też co liczyć na jakieś spektakularne piruety z jego strony. Stanęli sobie gdzieś z boczku, a Filip ujął jej dłoń w swoją, drugą kładąc w dole jej pleców. Wziął głęboki wdech i zrobił pierwszy, niepewny krok do przodu. Potem kolejny, potem w bok i w tył, naśladując ruchy pozostałych par na parkiecie. -Mam tremę- przyznał szczerze, gładząc delikatnie jej plecy. Naprawdę chciał dobrze przed nią wypaść. I pewnie dlatego tak się stresował. Za dużo myślał o tym by się nie zbłaźnić. Oh, Fifi, ty słodziaku.
Nie komentował już ani nie reagował na żadne pożegnania, czy też uwagi kierowane w jego stronę. Nareszcie sobie po prostu poszli! Zbyt długo na to czekał, ech. Chociaż to nie było tak, że był jakimś totalnie aspołecznym człowiekiem. Po prostu ostatnio stracił wiarę nie tylko w ludzkość, ale co też we własne możliwości. I ziomeczki z Kanady były bardzo przytłaczające, szczególnie, kiedy plątali się w stadzie. Bo pojedynczo, kiedy był z kimś sam na sam, to bywało naprawdę fajnie i sympatycznie. Nie wiem, co chcieli udowodnić wszystkim wokół, chyba to, że są super kozakami za dychę, ech. Ach ten Joven, chyba za bardzo się tym wszystkim emocjonował, zupełnie niepotrzebnie. Powinien dać sobie z tym spokój. Zatrzymał dłużej wzrok na odchodzącej Marceline, potem zaraz się jednak otrząsnął i uśmiechnął do Kai, która wyglądała naprawdę pięknie! Także bardzo ładne wybawienie mu się trafiło, eheheh. I jasne, że nazywała tak jego znajomych, ale nazwała tak też jego brata, a że byli rodziną, to cóż! Poniekąd i do niego przyczepiła łatkę tego barbarzyńcy. Cóż, jeżeli spojrzeć na to z odpowiedniej perspektywy, to wcale nie była taka daleka od prawdy, jak mogłoby się zdawać. Wolał jednak teraz nad tym nie rozmyślać, a po prostu choć raz od dawien dawna świetnie się bawić. I nawet to cholerne uczucie zazdrości, które w nim wykiełkowało, nie mogło się na nim odbić, nie, nie, nie! A przynajmniej tak sobie postanowił w głębi duszy. Uśmiechał się dalej, a nawet na jego twarzy, choć przykrytej maską, pojawił się wyraz rozbawienia. Rozcieńczony poncz? Zmywanie nim naczyń? Hoho, ciekawa sprawa! W takim razie chyba nie chciał go pić. Chociaż nie wiedział, ile Chevey ma lat, więc może kto wie, powinien jej towarzyszyć w niedoli? Aczkolwiek gdyby ładnie poprosiła o alkohol, to może dałby się namówić... HA. - A na co panienka Australijka ma ochotę? - spytał więc, jakże kulturalnie. Żeby nie było, że nie interesuje się jej potrzebami, oczywiście. - Co się zaś tyczy tego nieszczęsnego trunku, to sądzę, że co kraj to obyczaj, więc teoretycznie mogliby to zrobić, aby nas uraczyć tymi SPECJAŁAMI - odezwał się potem, niby usilnie się nad czymś zastanawiając. - Albo po prostu chcą nas przegonić kiepskimi napojami i w ten sposób wygrać rozgrywki - dodał już nieco mniej poważnie.
Przez krótką chwilę zastanawiał się jak to możliwe, że dziewczyna wedle Faleroya miała przed chwilą inną sukienkę, ale ostatecznie Vanberg uznał, że pewnie wil w tym stanie nie przyjrzał się jej dokładnie, czy coś w tym stylu. Z resztą, niespecjalnie go to interesowało. Acz całkiem zabawnie obserwowało mu się te jego poczynania, jak właśnie zdziwienie spowodowane strojem. Rozłożył tylko ręce na boki, w znaku, że on tym bardziej nie pojmuje tej magii. Za to wyśmienicie pojmował jak podpalić Merlinowi papierosa, co zaraz pięknie uczynił. Chyba ostatnio podszkolił się w tych zaklęciach do rozpalania iskier, czy w ogóle ognia. Pewnie dzięki jego ziomkowi z Gryfu! Kto wie, może i Dex powinien uznać, że nie będzie się pchać między Merla i jego dziewczynę, ale to był Vanberg, więc na propozycje by usiąść z nim przy stoliku bez problemu przystał. Popalając sobie skręta, ruszył za chłopakiem. Przez chwilę ten mu gdzieś zniknął, lecz spokojnie, to były krótkie chwile, w których nasz zdolny muzyk wypatrzył w tłumie pewną Gryfonkę. Otóż była to Isolde, która na ostatniej wycieczce tak jak Vanberg miała wybitnego. Doprawdy, czarująca dama! Dlatego też Dex milutko się do niej uśmiechnął, chociaż ta była zajęta tańcowaniem ze swoim chłopakiem. To jednak nic nie szkodzi! Nim zdążył jej pomachać, znów pojawił się Merlin, za którym Vanberg ruszył do tego stolika. Całe szczęście nie szedł za nim aż tak blisko, bo inaczej pewnie razem z nim runął by pod ten stół, albo i kto wie, może w porę by go złapał? Niestety tak się nie wydarzyło, a Ślizgon runął z wielkim hukiem ściągając na siebie wszelakie przedmioty stojące na stole. Niestety Vanberg nie był jakoś genialnie empatyczny, więc pierwsze co uczynił, to było najzwyklejsze parsknięcie śmiechem. - Ja pierdole, Faleroy jesteś prawdziwym bohaterem. Ocaliłeś ten alkohol jak aurorzy jakiegoś niemowlaka - nawet mu zaklaskał przekładając papierosa do ust, co by idealnie zwieńczyć swoje uznanie dla blondyna. Ach, muzyk już posiadał małe doświadczenie w zbieraniu swoich kumpli z ziemi. Ile to razy on pilnował już by Tricheur wrócił grzecznie z baru? Dlatego bez wahania podszedł do wila i w sumie razem z Cait posadzili go grzecznie na ławeczce. - Siedź grzecznie kochaniutki i podziel się tym co ocaliłeś - zaraz po tym zabrał mu alkohol i usiadł na przeciw niego i dziewczyny. Odkręcił te niesamowite Merlinowe specyfiki i pociągnął sporego łyka. Kiedyś już, dawno, dawno temu, miał okazję pić te cacka przygotowane przez wila i właściwie były całkiem niezłe. Mocne, co całkiem ważne wśród słabizny jaką proponowali organizatorzy balu. - Napij się, bal Ci weselej minie - powiedział zauważając milczącą partnerkę Merla, której podsunął jego piersiówkę. W sumie Merl chyba rozwalił też zapasy wina z ich stolika, no trudno, najwyżej któreś z nich będzie musiało się ruszyć i zwinąć coś więcej od innych, gdy ten magiczny Merlinowy specyfik się skończy. Tymczasem jednak, może Cait powinna też się napić? Przynajmniej Vanberg uważał, że na balu naprawdę nikt nie powinien do końca pozostawać trzeźwym!
Hm, była skryta? Możliwe. To jest już jakiś punkt zaczepienia, ciekawa opinia. Może ona sama tego nie zauważała, bo po prostu... Nie. Jednak nie miała argumentów. Zwyczajnie taka była, ale to też na pewno na swój sposób ujmujące, ale trochę mniej, albo w ogóle. Zresztą nie wiadomo. Ona za galeona prawdopodobnie kupiłaby nową paczkę orzeszków, a tu proszę! Sprzeda nerkę! Laila mimowolnie się uśmiechnęła i słuchając jego ostrzeżeń dotyczących bycia królem parkietu również przytaknęła grzecznie głową. Ona chyba radziła sobie z tańcem, ale też nie na jakimś wspaniałym poziomie zatem się uzupełniali. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. On otwarty i bezbronny, ona małomówna przynajmniej jeśli chodzi i uczucia. Mówił za nich dwoje. Oh jakie to romantyczne. Nie umknęło jej uwadze, że się chłopak stresuje. Sama nie wiedziała co mu na to poradzić. Nie chciała, aby tak było. Może zaraz przyjdzie jej coś do głowy, a jeśli nie... To może sytuacja rozwiąże się samoistnie. Jedną dłoń mu podała, a drugą przyłożyła do jego ramienia oddając się jemu, jako partnerowi. Tak jej kiedyś tłumaczył to ojciec. Jeśli już tańczysz z partnerem to nie wywieraj na nim presji i pozwól się poprowadzić. To ważne, abyś czuła się swobodnie. Musisz mu ufać. Przy tym ostatnim zdaniu zwykle wybuchła śmiechem i mówiła ojcu, że taniec to nie małżeństwo. Chyba ojciec miał na ten temat inne zdanie, bo zaraz mówił, że to bardzo ważne i tam się wyznaje uczucia. Jasne?! No nie do końca. Laila chyba nie pojmowała tej idei. Romantyczność mogła odziedziczyć po matce, która chyba też była dość powściągliwa. Mimo to dzisiaj rzeczywiście postanowiła zastosować się do rad mężczyzny. Niepewne kroki Filipa skomentowała delikatnym uśmiechem. - Jakiś problem? - Wiedziała, że "wisi" mu odpowiedź na to pytanie, które zadał jej kilka dni temu. Uznała,że odpowie w momencie, który uzna za odpowiedni. Taka z niej szalona istota. Nie chciała mówić tego od tak, sobie, bo zaraz dwunasta, albo ktoś pisze list. Nie. Ona chciała znaleźć swój moment bez żadnego powodu. A przecież jest tu z nim, a nie szlaja się gdzieś po Hogwarcie jedząc orzeszki. Czy ona odczuwała strach? Trudno powiedzieć. Starała się być przy Filipie taka jak przy reszcie swoich kumpli, acz no może tutaj była trochę spokojniejsza. Korzystając z pewnego momentu delikatnie zakręciła się w jego ramionach i znów wróciła do pozy wyjściowej. Tym razem jednak obie dłonie zdążyła położyć na jego szyi. - Masz ładne oczy. - Powiedziała mu rzeczywiście zauważając, że ma te brązowe tęczówki, o których ona marzyła całe dzieciństwo musząc się zadowolić marnym niebieskim. Przykre.
W tym momencie pan Ignacy znajdował się w cudownej krainie zwaną krainą marzeń i wódki. No i kobiet. Kobiety były wszędzie. Poubierane w jakieś wyszukane, zmysłowe kiecuchny. Niektóre proste, inne falbaniaste, z dekoltem czy bez. Część też założyła pod spód gorsety, także ich piersi znajdowały się niebezpiecznie blisko brody. Wystarczył jeden nieostrożny ruch, a połamały by sobie nimi nosy. Ciekawe zjawisko. Na pierwszy rzut oka mógł stwierdzić, że naprawdę spora ilość była wręcz zakochana w sobie, a partnerzy to były pewnego rodzaju dodatki do ubioru. Mmm... Też mógłby być takim dodatkiem, ale najlepiej spodnim. Bieliznę mógłby zastępować i to by go w pełni satysfakcjonowało. Czasem może i zagadałby kilka słów żeby przypomnieć o swojej obecności, ale nie było to w pełni konieczne. Zazwyczaj łatwo się nie poddawał, ale nie kiedy znajdował się w sali pełnej uczniów z każdego roku i domu. Uznał, że jest na pozycji przegranej, więc już powoli zaczął snuć plany na najbliższą godzinę. Jakiś piskliwy głos wydarł się właśnie 'koliber'. Zaraz. Czy to nie on miał przypięte do maski piórko kolibra? No rzeczywiście. Podniósł się i spojrzał na dziewczynę, która wdrapała się właśnie na stół (?) i patrzyła w jego kierunku. Potargana, bez maski. Chyba o balu przypomniała sobie w ostatniej chwili. Zupełnie jak on. No dobra, może niezupełnie. On miał trochę czasu na ogarnięcie się. Urocza dziewuszka. Na jego znudzonej twarzy pojawił się uśmiech amanta, a on ruszył w stronę gąski, która została mu przydzielona na dzisiejszy wieczór. W ten sposób sprawdziła się zasada 'miej wyjebane, a będzie ci dane'. Przedarł się przez tłum głębokich dekoltów, co jakiś czas rzucając głębokie spojrzenie w pokaźne rowy. Był przecież tylko facetem. Czego wy od niego chcecie. - Cześć złotopiórko, maska Ci chyba gdzieś po drodze się zgubiła - rzucił na powitanie do dziewczyny, z piórem kolibra we włosach. Nie próbował być wcale złośliwy. Tak jakoś wyszło. - Spaliłaś moment. Teraz nie dowiem się kto jest moją tajemniczą partnerką - pokręcił głową, udając nadąsanie i puścił jej oczko. Faktycznie już się nie dowie, ponieważ w tym momencie widział ją w pełnej krasie, jednak jedno to ratowało. - Niemniej, nie znam Twojego imienia madame, bo jestem tylko głupim Australijczykiem, którego nawet nie przyjęliby do ekipy z Newcastle - tak, tak Rainierek znał ten show. Mimo, że mugolski to przecież w tej małej mieścinie wiedziało się wszystko o wszystkich więc i mugolskie ploty musiały do niego docierać! - A tak w ogóle to moje imię poznasz o północy, - słyszał, że teraz tak modnie. Wszystko do północy i takie tam, co nie? - Ale skoro Ty nie masz nawet maski, to imię mi swe możesz wyjawić hehs - spojrzał na nią pięknie się uśmiechając, tak jak się uśmiechał keidy poznawał piękne kobiety. A i on przecież był równie piękny, więc wszystko pieknie.
- Aha! - przytaknęła, dumna ze swojego określenia, które pasowało przecież do wszystkiego. Wszyscy i wszystko wokół było kochane! No może oprócz tych barbarzyńców co zabijają bezbronne niedźwiadki. Oni zupełnie nie są kochani! Nic tylko rzucić Avadą, albo zamknąć w Azkabanie. Oj, u Uli nie zaznaliby litości. Ale do rzeczy. Dziewczyna założyła kolejnego loczka-uciekiniera za ucho, ciesząc się w myślach, że nie pozwoliła się uczesać swojej siostrze bliźniaczce, która pewnie zrobiłaby to dużo lepiej i odebrałaby Uli ten niesforny, chaotyczny wygląd. A teraz kiedy sobie gawędziła z nieznajomą, mogła oprócz idiotycznego kiwana się, poprawiać sobie pojedyncze, ale liczne niedociągnięcia w koczku. A gawędziło się jej bardzo dobrze. Ślizgonka słuchała, a Ulka się cieszyła, że mogła mówić. - Praaawdaaa? - zaszczebiotała, gdy jej towarzyska przyznała dźwięczność owej ptasiej nazwy. - Kto by pomyślał, że zwierzątko o takiej nazwie mogłoby być niebezpieczne? Oczywiście, że Ulka by nie pomyślała. Ona należała do tych osób, które same biegną w stronę kłopotów z wywieszonym językiem bez jakichkolwiek wahań i trzeba je siłą przytrzymywać, żeby nie podejmowały prób przytulenia Bijącej Wierzby. To nie tylko przenośnia, ale też pamiętne wydarzenie. Na szczęście swoją naiwność i głupotę, Ula rekompensuje swoim urokiem osobistym i zwykłym szczęściem. Świadczy o tym chociażby fakt, że umknęła ze wspomnianego wydarzenia ze wszystkimi zębami i kończynami. Kiedy balowa partnerka mugolaczki zahaczyła o temat jej osoby jako czegoś odległego od kolorowych świergotników, Ula pomyślała sobie, że to smutne, że Ślizgonka uważa, że kolorowe ptaszyny się tak różnią. Pomyślała sobie nawet, że może powinna pocieszyć biedną szarą dziewczynę, ale się powstrzymała, gdy zaczęła słuchać wyjaśnień. Słuchała z przejęciem, nie próbując podziać spojrzenia gdzieś w okolice sufitu, czy swoich butów. Patrzyła na nieznajomą, pozwalając jej wyczytać ze swoich oczu wszystkie emocje. Czyli zaintrygowanie, ale i lekki przestrach. Och, nie łatwo było Puchonkę obrazić, czy przestraszyć, bo dziewczę po prostu za wiele nie rozumiało, ale już sam ton dziewczyny, przyprawiał Ulkę o dreszcze na karku. - Skrzywdzić? - powtórzyła, jakby pierwszy raz w życiu słyszała takie słowo i nie mogła dojść do tego, co też ono oznacza. - Ojej, a po co kogoś krzywdzić? - spytała otwarcie, a jej malinowe usteczka układały się już nie w uśmiech, a lekko rozchylone, okazywały bezkresne zdziwienie i rozżalenie Puchonki. Teoretycznie była absolutnie za krzywdzeniem osób, które krzywdzą różne niewinne istotki, których w głowie miała mnóstwo, ale teraz o tym nie myślała. Mugolaczka już wyobraziła sobie jak ktoś chce skrzywdzić jednorożca, albo króliczka, małego króliczka, albo żabkę, albo... albo małego pufka. Myśli napędzały wyobraźnię dziewczyny kolejnymi smutnymi wizjami z krzywdzonymi stworzonkami w roli głównej. Nie Ula, nie myśl o tym! Przestań! - uspokajała się w myślach - wszystkie jednorożce, króliczki, żabki i pufki są bezpieczne, na pewno!