Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Percival przechadzał się po Sali z szerokim uśmiechem, oglądając suknie i komentując maski, prześlizgując się między rozbawionymi ludźmi, którzy na tę jedną noc postanowili z lepszym lub gorszym skutkiem ukryć swoją tożsamość. Gdzie mogła być Zoe? Z pewnością go nie wystawiła, była nieobliczalna, ale czuł, że nie potraktowałaby go w ten sposób. Z jakiegoś powodu zasłużył na jej sympatię i chyba nie tylko ze względu na przyjemny epizod wśród traw na wysepce niedaleko Hogsmeade. W końcu dojrzał tę drobną osóbkę, torującą sobie przejście łokciami i wojowniczą miną. Roześmiał się serdecznie i ruszył w jej kierunku, lawirując między zamaskowanymi postaciami z lekkością, przepraszając i delikatnie rozgarniając tiule, jedwabie i aksamity, które ocierały się o jego strój wieczorowy. Nie zauważyła go, szła w przeciwnym kierunku, ale Percy wiedział, że się nie pomylił, że to właśnie Zoe- jej krótka sukienka stylizowana na lata dwudzieste odsłaniała zgrabne nóżki. Był pełen uznania dla swobody, z jaką poruszała się na szpilkach. W ogóle kobiety były niezwykłe w swej determinacji, by wyglądać atrakcyjnie. Nakładanie makijażu, depilacja, obcasy... jak to dobrze, że natura obdarzyła go jednak chromosomem "Y". Dogonił ją w końcu i objął nagłym ruchem w pasie, przyciągając ją do siebie i delikatnie gryząc w szyję. - Czy my się przypadkiem nie znamy, piękna pani...?- zamruczał cicho swoim głębokim, zmysłowym głosem, układając dłonie na biodrach Zoe i starając się zapanować nad uśmiechem cisnącym mu się na usta.
Przez jakiś czas Bonnie błądziła po Sali, oglądać wszystkie atrakcje i czekając na swojego partnera. W końcu dostrzegła go na drugim końcu przy drzwiach. Nie była to osoba, z którą zamierzała spędzić dzisiejszy wieczór, ale cóż. Życie było by nudne, gdyby wszystko szło po naszej myśli. Wciąż miała nadzieję na miły wieczór, choć z daleka można było spostrzec minę jej partnera. Wyglądał jakby szedł na ścięcie, jakby wkrótce miał nastąpić koniec świata. Kto wie, może jej uda się go rozweselić? Puchonka z uśmiechem na ustach podeszła do chłopaka, ślizgona. Wiedziała to, bo kojarzyła go z zajęć OPCM. - Witaj - przywitała się - jestem Bonnie. Miło mi cie poznać.
Tak, nareszcie nastała chwila, kiedy nie darli ze sobą kotów i Kim nie musiała się powstrzymywać przed walnięciem Xaviera w twarz. To zdecydowane plusy jej życia! W dodatku będą mieć dziecko, a ona nie została sama, planują nawet wspólną przyszłość i takie tam, szalone akcje. Z jednej strony poczuła ogromną ulgę, że tak się to właściwie ostatecznie skończyło, z drugiej zaś wciąż jeszcze była niepewna tego starego-nowego związku i ciche obawy przemykały gdzieś przez jej świadomość. Starała się jednak więcej rozmawiać z mężczyzną, wyjaśniać, żeby mógł ją potem pocieszyć, że spokojnie, te obawy są nieuzasadnione i tak dalej! Trochę się bała, że niedługo będzie miał tego dosyć, tego ciągłego zapewniania, że wszystko dobrze, ale wolała mówić o tym otwarcie, aniżeli dusić to w sobie i wybuchnąć nagle w jakimś mało spodziewanym momencie, mając gotowy powód do awantury. Ech, życie było pasmem wyborów! Tymczasem zaś się niczym nie przejmowała, bowiem nastał dzień balu, na którym szczerze mówiąc sądziła, iż będzie sama. Ot, jako nauczyciel do popilnowania niesfornych uczniów. A tymczasem szykowała się na niego, mając w pamięci, że idzie tam wraz ze swym ukochanym! I od razu zrobiło jej się lepiej z tego powodu, dlatego przygotowania postępowały radośnie, ale niezbyt gorączkowo. Najdłużej zeszło jej z jakże misterną fryzurą, bowiem podpięła ją warkoczem oplatającym jej głowę i wspomagając się srebrnymi spinkami. Reszta już poszła szybciutko - nałożyła na twarz bardzo delikatną, czarną "maskę", która wyglądała bardziej jak malunek, ale to nic. Całość widoczna na avatarze. A do tego ubrała prostą sukienkę, która ciągnęła się aż do ziemi i przez którą trochę mniej widać było jej ciążowy brzuch, choć delikatnie na pewno był zarysowany. Na szyję założyła nieco bardziej ekstrawagancki naszyjnik, znów widoczny na avatarze. A na nogi ubrała jakieś eleganckie, czarne, acz na płaskiej podeszwie buty, no bo teraz musiała na siebie uważać! No oprócz tego wiadomo, jakiś delikatny makijaż, perfumy i pozostało jej już tylko czekać, aż jej partner po nią przyjdzie. A potem razem udali się właśnie tu, trzymając się za ręce! To było... takie dawno zapomniane uczucie, ale bardzo przyjemne. W każdym razie stojąc koło przejścia, kiedy Debrau zaproponował, aby udawali, że są w Wenecji, zaśmiała się serdecznie, nie mogąc oderwać wzroku od dekoracji. Których ona zapewne nie robiła, bo znając życie, to ze względu na jej stan wszyscy KAZALI JEJ SIEDZIEĆ I ODPOCZYWAĆ. Rany, jeżeli każda ciąża ma tak przebiegać, że ona będzie tylko leżeć i pachnieć, to może lepiej, że jej mężczyzna nie zamierzał powiększać rodziny, eheheh. Oszaleć idzie z nudów. Jak dobrze, że jednak zgodził się tu przyjść z nią, bo naprawdę zaczynała bzikować nie robiąc nic. - Dobra! - podchwyciła entuzjastycznie temat i nim się obejrzeli, a Wright już ich ciągnęła w stronę łódek, dzielnie przepychając się przez balujący tłum ludzi.
Barth wydawał się nie zauważać tego co się dzieje wokół niego. Nie interesowała go żadna kłótnia czy sprzeczka. Być może właśnie takie sceny były godne zapamiętania. Cubbinsa jednak to nie obchodziło. Był tutaj całkiem obcy jednak w tym całym zamieszaniu znalazł kogoś, kto go rozumie. - No chyba nie zaprzeczysz, że jesteś zarówno piękna jak i mądra oraz na pewno oczytana. W końcu niewiele kobiet potrafi zrozumieć moje podejście do wielu rzeczy. – powiedział i poszedł za nią na parkiet. No to teraz będzie chwila prawdy. pomyślał i spojrzał na Arfę. - W takim może zaczniemy tańczyć. A nie będziemy stali jak słupy soli na parkiecie. – zaproponował i chciał ująć jej rękę. Zastanawiał się czy Arfa się zgodzi.
Właściwie River próbował nie wsłuchiwać się w rozmowę Madison z Teddrą, doskonale wiedział, że za sobą owe dziewczyny nie przepadają, ale cóż w związku z tym miał uczynić? Przecież nie stanie po jednej stronie, żeby druga się na niego śmiertelnie obraziła! Sprytnie uznał, że nie usłyszy całego tego dialogu. Jedyne co postanowił uczynić, to trochę je od siebie odsunąć porywając Mads do tańca. A nim to jeszcze nastąpiło ładnie pomachał ich nowemu koledze - Petrosowi, a następnie zauważył przybycie Kai. - Dziewczyna z kałamarnicą na głowie! - Zawołał wesoło, gdy tylko ujrzał jak brunetka do nich podchodzi, a co więcej staje sobie z jego bratem. Co za fantastyczny widok! - O matko, wylosowaliście się? To przeznaczenie! Albo to ta magia z brudzeniem go ciastkami. No, świetnie razem wyglądacie, będę wam kibicować i mam nadzieję, że wasz związek zakończy się to piątką pyzatych dzieciaczków - wesoło aż klasnął w dłonie, na ten swój fantastyczny pomysł. No tak, Joven był starszy, więc pierwszy powinien wziąć ślub i mieć wesołą gromadkę dzieci. Tymczasem z jego podejściem to Quayelowie poszerzą się co najwyżej o nowe sowy! No ale, może tym razem z Kaią mu super wyjdzie, bo wszystko wygląda na to, że Marc olała go jednak dla jakiegoś chłopaczka z Hogwartu. Ach, co za los! A mogliby się czwóreczkami spotykać na podwójne randki, szczególnie, że ich Mads i Marc są przyjaciółkami. Ech, tyle stracić! Riverek się jednak teraz niczym nie martwił, bo szedł tańcować ze swoją piękną Kanadyjską dziewczyną. - Anglicy pewnie chcieli przed nami zaszpanować, nono, nawet im się udało - stwierdził głosem wielkiego znawcy obrzucając wzrokiem te wszystkie łódki i inne dyrdymały, które jednak robiły imponujący efekt. By jednak nie gadać o wnętrzu a zająć się tańcowaniem, Riv objął Mads w pasie i gwałtownie do siebie przyciągnął. W sumie racja, może i powinni byli wcześniej coś wypić, ale jakoś, ani na to nie wpadł! Nie może przecież pamiętać o wszystkim, zrozumiałe. Zamiast tego pamiętał by w pewnym momencie ująć dłoń swojej blondynki, bardziej jak do tanga i wykonać z nią parę obrotów po sali. Ot takie tam zwykłe szaleństwa. - Będziesz na Hogwarckich wakacjach? - Zapytał nagle dość poważnie, przypominając sobie o tym, że tak, uwaga, są na balu kończącym rok szkolny! - Nie możesz tak pojechać gdzieś indziej i rwać na plażach jakichś opalonych surferów! - dodał od razu nawet oburzonym tonem, jakby rzeczywiście Mad dopiero mu oświadczyła, że jedzie do Australii. Zapobiegliwy Riverek. Gdzieś zaraz po tych słowach jego spojrzenie powędrowało w stronę, gdzie jeszcze niedawno stali. Chciał w sumie zobaczyć jak idzie wyrywanie Jovenowi nowej laski. I chociaż ci tam sobie gdzieś stali, to bardziej w oczy rzuciła mu się foreveralone Teddra. Tak się oburzył, że aż zatrzymał w tym tańcu. - No popatrz co za idioci z tych Australijczyków! Jestem pewien, że ten jej fagas dalej nie ogarnął jaka jest w Anglii strefa czasowa. Ile ona tam ma na niego czekać? Co to za wieśniak, co się spóźnia tak na bal, powinienem go znaleźć i mu nakopać. Taktak, tak właśnie zaraz zrobię - Riverek bardzo wojowniczym tonem wszystko to oświadczył swojej dziewczynie, gdyż po prostu zmartwił go los Tedzika! W gruncie rzeczy i mimo wszelakich złośliwości, River bardzo nie lubił, gdy ktoś inny w jakikolwiek sposób źle się zachowywał wobec jego ziomków. Pierwszy był wtedy, żeby takiemu delikwentowi wlać, w ogóle zapominając o tym, że sam może przy tym oberwać. To akurat był najmniejszy problem. - No przecież nikt nie powinien sam siedzieć na balu, nie możemy jej tam kazać alienować przy stoliku, chodźmy lepiej tak tajniacko i sprytnie po alkohol, gdzie ona siedzi! - Szybko przedstawił dalszą część swojego ekstra planu, swojej dziewczynie, mając nadzieję, że ta nie będzie miała nic przeciwko, by wrócili do samotnego Teda. Po prostu przyjdą tam bardzobardzo zmęczeni po tańczeniu, wypiją alkohol i posiedzą z Manseley! Ach, River myśliciel tysiąclecia.
TO PRZEZ DIALOGI TAKIE DŁUGIE!!!!!
Ostatnio zmieniony przez River Quayle dnia Czw Cze 27 2013, 12:52, w całości zmieniany 1 raz
Tak, Howett'owa również dostrzegała gdzieś tam w tle swojego brata. Niby tam się uśmiechnęła, ale jakoś nie wchodziła w dalsze interakcje i w głębi duszy cieszyła się, że Alan również. To byłaby niezręczna sytuacja. Ona i Jude, z którą nie dość, że się już nie przyjaźniła to jakaś taka głupia cisza między nimi. Nie wspominając o Filipie, którego ta dwójka nie zna. W ogóle tak sztucznie by było. Laila byłaby chyba przerażona myślą, że zaraz powie coś nie tak i urazi swoją bratową czy cuś. No nieważne. Dzięki Bogu wszyscy postanowili oszczędzić tej farsy obu parom. Potem wróciła myślami do osobnika, który dziś postanowił jej towarzyszyć na balu. O czym on do niej mówił? O gwałcie? O proszę komu tutaj okropne mysli przez głowę przelatują. - Serio? Jesteś pewny? A przygotowałeś sobie pigułkę gwałtu? Ah! Wszystko jasne. To właśnie dlatego ciągle mi proponujesz coś do picia. - Uśmiechnęła się. Oczywiście, że zauważyła też kogoś, kto spojrzał się na nich krzywo. Laila przez chwilę specjalnie na twarz przyjęła grymas, co by ludzie mogli teraz osądzić Fifiego jako złego i niedobrego człowieka. Niech go skażą na coś. Ale to wszystko tak nawiasem, bo przecież klub dziewic by go potem zabił. W sumie Klub Dziewic miał tylko dwie członkinie, a one same może nie były do końca świadome, że do niego należały. Pozdrowienia dla Dahlii! Laila pozwoliła Filipowi poprowadzić się przez tłum gości. Szczerze mówiąc nawet nie miała jak biec, bo na butach, które minimum chyba miał dziesięć centymetrów szpilki... No lepiej, żeby nie miała teraz maratonu. Przy okazji istniało zagrożenie zaplątania się w sukienkę. Umarłaby gdyby musiała teraz pójść do Skrzydła Szpitalnego składać nogę. Wolała teraz zgrywać tą dziewczynkę ze wszystkich bajek i być tak delikatną hehs. Zobaczymy na jak długo... Ujęła dłoń Stone, aby dostać się na łódkę i usiadła na jednym krzeseł przypatrując się wszystkiemu. Chyba nawet miała wrażenie, że Filip jest zdenerwowany za nich oboje, bo w sumie nagle zaczął coś wkładać coś sobie do ust, a po chwili krzyczeć. Laila ze spokojem podsunęła mu szklankę wody nie mogąc się powstrzymać od uśmiechu. Sama nalała sobie winogronowego soku, bo przecież dopiero we wrześniu obchodziła siedemnaste urodziny. W sumie nie zależało jej na upiciu się. - Spokojnie. Chyba nie gryzę. - Posłała mu uspokajające spojrzenie i zaraz przysunęła do siebie jakieś przystawki, które chyba nawet dobrze smakowały. - To jak? Dopracowujesz sobie teraz misterny plan zgwałcenia mnie? - Trzeba się jakoś rozruszać. A rozmowa to zdecydowanie lepszy pomysł niż upicie się czy jakieś szaleństwo na suficie. Hm?
Blair nie miała pojęcia, kiedy obudziła się w niej potrzeba przyjścia na bal. Chwilami zbyt leniwa, aby ogarnąć to co się dzieje. Czasami była też wielką marudą i narzekała na cały Hogwart, bo przecież był tak beznadziejny, że szkoda słów. Ona tak myślała, więc na pewno to było prawdą. Przemądrzała Blake? Chyba tak. Chyba trzeba będzie ją zaprowadzić na karnego jeżyka, żeby przemyślała swojego zachowanie. Nie mniej jednak od rana nie mogła znaleźć nikogo kto mógłby jej pomóc w przygotowaniach. Sukienka wydawała się nagle mało pasująca do sytuacji. Prawie każdy osobnik postawił na mnóstwo błyskotek. Stąd Blair miała wrażenie, że wieczór będzie konkursem na najlepszą choinkę i ona się nie załapie do pierwszej trójki. Z pewnością będzie jej smutno z tego powodu. No nic. Przecież zaprosiła Quentina i to wcale nie po to, aby teraz okazać się leniem śmierdzącym i wszystko odwołać. Nie mogła. Do tego rysował ją... Jeżeli to dziś miałaby mieć okazję do pogadania o tym, to czemu nie? Jak już wspominałam Blair lubiła ludzi z pasją, którzy dokładnie wiedzieli, którędy chcą iść, aby mieć powód do uśmiechu. A Lewis raczej taki był. A już samo to, że zgodził się jej towarzyszyć powodowało delikatny uśmiech na twarzy Blake. Przecież mówił, że nie chodzi na bale, że nie tańczy, że nie pije... Może przełamią dziś wszystkie zasady, których kurczowo się trzyma? To właśnie o tym myślała wkładając sukienkę. Potem znęcała się nad włosami. Ani je związać, ani pozostawić rozpuszczone... Uniosła je powoli do góry, aż wreszcie zdecydowała się spleść je w luźny warkocz, który będzie opadał na ramie. W ostateczności będzie mogła go rozpleść, a wstążkę, która znajdowała się przy końcówkach włosów... Wyrzucić. Wszystkie Ślizgonki dzisiaj miały jakiś problem. A to nie pasowały im buty, a to szminka nie taka, a to chłopak jest już w tej chwili pijany i cały wieczór jest spalony. Bal balem, ale faceci kończący szkołę chyba nie zamierzali czekać na wspólne biesiadowanie. Już niektórych "zabawę" można było sobie obejrzeć w pokoju wspólnym. Chyba trochę przeholowali, a teraz ich kobiety stały nad nimi robiąc wyrzuty, który tamci nawet nie słyszeli. Blair nie musiała się tym przejmować. Szła z abstynentem. Zresztą wiedziała, że nawet gdyby Quentin nie był abstynentem to nie zrobiłby jej takiego numeru. Może za bardzo wierzyła w ludzi. I dzień upłynął... Upłynął na szukaniu odpowiednich butów i kolczyków, które wyglądały jakby nuty splecione nitką ze złota. Acz ciężko było dokładnie określić to czym są, bo przyłożone do dłoni nie przypominały nic konkretnego. Wreszcie nadszedł też czas na założenie maski. Jedyne co zmieniła w niej Blair to zmniejszyła pióro. Nie czuła się komfortowo w czymś, co plątało się z włosami. A potem zdecydowała się dołączyć do swojego partnera, który z pewnością był już na miejscu. I rzeczywiście Blake stanęła przed nim uśmiechając się delikatnie. - Gotów? - Na wielkie wejście... - chciało się dopowiedzieć.
A ją właśnie intrygowało zachowanie ludzi, bardzo lubiła przyglądać się tym scenom. Mogła z nich wyciągnąć jakieś wnioski, czasem, nawet zabawnie było to wszystko oglądać z perspektywy osoby trzeciej. Reakcje i ludzkie zachowanie bardzo ją fascynowały. Tylko teraz trzeba znaleźć odpowiednie osoby do tego. -Moja wrodzona skromność nie pozwala mi zaprzeczyć... Jednak coś za dużo komplementów jak na jeden wieczór usłyszałam... I to od Ciebie.-Powiedziała spokojnie. Nie wydawał się osobą, która prawi takie rzeczy każdemu.-Nie wydaje mi się to takie trudne... Ale to może oznaczać, że albo to my jesteśmy zdrowo pokręceni albo to innym trzeba przypisać tę rolę.-Powiedziała cicho. Skoro ktoś uparcie wpaja Ci, że jesteś tym odmieńcem, powoli zaczynasz w to wierzyć. Wiele osób zawsze powtarzało, że była dziwna. Cóż, jej małe doświadczenia z dzieciństwa doskonale to potwierdzają, jednak nie potrzebowała kogoś aby jej to uświadomił. W końcu zbywała ludzi na wiele sposobów. Była wobec nich po prostu obojętna. -Dorosły mężczyzna i nie wie co ma zrobić, gdy przychodzi czas na ruch.-Powiedziała i uśmiechnęła się delikatnie. Ujęła jego dłoń i przysunęła się do niego. Muzyka przyjemnie rozpływała się w jej głowie. Lubiła to przejmujące uczucie, które ogarnia całe ciało, podczas kolejnych dźwięków. Powoli, wczuwając się, zaczęła się poruszać w rytm muzyki. Cóż, już dawno tego nie robiła. Czas więc, przypomnieć sobie to i owo.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Owszem, pewnie dość dziwnym byłoby, gdyby Janek zaprosił Mię na bal zaraz po tym jak zdradził ją z dwoma facetami, ale w gruncie rzeczy Everett nie wiedział do pewnego momentu, jak dokładnie między nimi jest. Równie dobrze mógł z nią być, a ten ich romans mógł być jakąś tajną odskocznią. W sumie dopiero ostatni obserwator powiedział mu, że Janek zamienił Mię na Keitha, no okej. Skoro tak piszą, tak być musi! Everett z ulgą przyjął, że nie musiał na Janka czekać zbyt długo, bo ten chwilę później pojawił się przed wejściem, ba nawet słodko cmoknął go w policzek, co było urocze, naprawdę. A jakie niezręczne do tego, ach ach. W sumie Everett zupełnie nie wiedział jak się powinien zachować, jak właśnie powinien choćby przywitać tego drugiego, po tym wszystkim co się wydarzyło. Nie uczyli tego w książkach, ech! - Tyle się musiałem z tobą w życiu skłócić, żebyś zaczął mnie tak uroczo witać - westchnął ciężko, lekko się przy tym uśmiechając, i poprawiając maskę, która trochę się przekrzywiła. Bo tak, chociaż chyba jej wcześniej nie opisałam, to Everett oczywiście posiadał ją ze sobą. Była czarna, trochę pierzasta, jak większość tych masek i z lekkimi żłobieniami. Wszystko dość stonowane, pasujące do reszty jego stroju. Oczywiście ruszył, gdy Janek zaproponował by weszli do środka, ale taki był bezczelny, że sobie go złapał za rączkę! A co, skoro został zaproszony, to chociaż sobie tu ewidentnie razem wejdą. - Spokojnie mój partnerze balowy, na to nigdy nie trzeba czekać zbyt długo. Przecież większość z nich upija się już nim wejdą do tej sali - rzekł rzucając baczne spojrzenie tłumowi szalejącemu w wielkiej sali. No tak, byli dokładnie tacy jakich wyobrażał sobie ich Everett. Potem spojrzał znów na Janka, który bardzo elegancko i ładnie prezentował się tego dnia. Więc bardzo chętnie zawiesił sobie na nim spojrzenie! - Jak to się w ogóle stało, że jesteś prefektem? Jestem znacznie porządniejszy od Ciebie! - Zaprotestował jak mały chłopiec, acz niezupełnie poważnie! W sumie chyba wierzył wciąż w to, że prefekci powinni być porządni. Niestety w dzisiejszych czasach prefi musieli być najwyraźniej przede wszystkim charyzmatyczni, albo być jakimś głosem pokolenia, kto wie w sumie o co chodziło Garethowi gdy na prefa wybierał Dexa, Merla, a nawet Janka, patrząc na jego ostatnie podboje.
Oliver by zapomniał o Juno? Hehs! Nigdy! Przecież Watson to wzór cnót i wielu innych spraw. Ideał faceta. Ktoś kogo pragnie każda kobieta. Ktoś kogo na rękach trzeba nosić i w ogóle! Przecież on jest przecudowny! On za Juno świata nie widzi. Żadnych kochanek nie ma. Wcale nie śpi jeszcze z kilkoma innymi dziewczynami. I wcale nie dileruje czasem, kiedy mu się nudzi, albo od święta. Wcale nie łazi napruty, jak jakaś bajka ze średniowiecza. Ależ skąd. On jest po prostu do tego zbyt dobry. O tak. Dobry to on jest. Szczególnie w łóżku. Niestety inne dziedziny... Chyba są ludzie, którzy szczerze go ocenią i nie pójdą w zbytni krytycyzm, a i tak powiedzą takie rzeczy, że aż za głowę się złapiesz i wyjdziesz z siebie, że on jeszcze po ziemi chodzi. No niestety. Oliver łamie wszelkie zasady chyba nie do końca będąc tego świadomym. Myślę, że gdyby ktoś mu nawet dał w twarz i powiedział, że Juno jest w nim szaleńczo zakochana... Nie zrozumiałby. Chwilę poprzytakiwał i jeszcze uśmiechnął się tak, żebyś mu wszystko przebaczył. Potem wyszedłby i nie wrócił przez najbliższy miesiąc. Dużo osób mówi, że Oliver przypomina im takiego kogoś, kto nie do końca wie kim chciałby być. I to jest prawda... Nie wiadomo czy chłopak sam unika odpowiedzialności i udaje takiego, a może jest rzeczywiście. Z pewnością nie ma ochoty zajmować się głupimi problemami i płaczem. Nie chce zajmować się dziećmi i wspólnym domem. Boże jak mu się marzy samotna wycieczka dookoła świata. Chciałby pożerać każdy obraz i jeszcze dosypywać do niego proszków, aby był bardziej jaskrawy. Czy to wielkie marzenia? Z pewnością dziecinne, nieprawdziwe, nie do spełnienia. Nie da się całe życie unikać zobowiązań. Ale do tego jeszcze nasz Watson nie dorósł. Bal? Jaki bal? O balu przypomniał sobie, kiedy stał w mugolskiej kolejce do straganu z bułkami. Akurat miał trochę drobnych i postanowił sprawić sobie królewskie śniadanie. Może i dla Charlie coś by zostało gdyby przebywała w mieszkaniu. Ostatnio z bólem musiał zauważyć, ze dziewczyny nie ma i to było przerażające. Chyba zaczął martwić się oto, że mugolscy rodzice rzucili ją na stos. Aż drgnął na tę myśl i przyrzekł sobie napisać do niej jakiś list, co by wrócił pod ich wspólny dach, albo chociaż dała znać, że żyje. Boże czemu los mu pożałował brata normalnego, a dał siostrę, której nie dało się zrozumieć? Baby, ach baby! Ale wróćmy do balu! O balu sobie właśnie przypomniał, a teraz pięć minut musiał poświęcić, żeby zdać sobie sprawę z tego kiedy powinien się tam pojawić. No kurdelek pantofelek. Serio. Kiedy to jest? Obejrzał się za siebie. Na londyńskiej ulicy nie było nikogo, kto mógłby mu dać wskazówkę. Dzielnice mugoli tętniła życiem, a on sam sobie tutaj czarodziejował i nikt nie służył pomocą. No nic! Przecież bal pewnie jest za tydzień, a on po prostu nie potrzebnie się przejmuje! Hehs. Oliver i jego myślenie po prostu potrafiło ostatnio zabić. Kiedy wrócił do swego mieszkania ujrzał na schodkach nikogo innego, jak tylko jednego ze swych przyjaciół, którzy potrzebowali schronienia. To do niego dowiedział się, że bal jest jednak dzisiaj. I kogo obchodziło, że było już późno i z pewnością Juno czekała na niego przed salą. Bo przecież zaprosiła go. No kurwa jasna cholera też i dziwki wszystkie, co ten świat zrobił? Jak on teraz tam dotrze? Karocą? Rzucił się do pokoju w poszukiwaniu najpierw tabletek, które połknął za jednym zamachem, bo przecież na pewno będzie bolała go głowa. Jedyne, co o tej porze miał w szafie to było to. Nie dyskutował zbyt długo ze sobą. Wciągnął to na siebie nie pamiętając przy jakiej okazji nabył owe seksowne wdzianko. I wtedy ogarnął sytuację, że jeszcze maskę trzeba. Jedyne co leżało zakopane pod stosem dziwnych rzeczy to był komplet diabełka. Na niego też się skusił, a potem zdecydował się ruszyć. Teleportacja się zadziała. Bramy Hogwartu chciano mu zamknąć przed nosem, ale przepchnął się przez tłum dziwnych ludzi i dotarł. Kiedy zobaczył Juno to jeszcze na chwilę przystanął, aby wolniej do niej podejść i udać nonszalancję. Skłonił się przed nią robiąc zamaszysty ruch dłonią, w której trzymał widełki i wskazał na wejście do wielkiej sali. Wtedy ujął jej dłoń i musnął ją swymi wargami i zaraz zaproponował, aby z nim weszła hehs. Taki z niego dzisiaj mim.
Tak, tak właśnie, Cedric miał urodziny! I ciekaw był bardzo, co jego dziewczyna wymyśli. Otworzył jej drzwi mieszkania, bardzo zaspany pewnie, bowiem możliwe, iż Scarlett zapukała do jego drzwi o jednej z nieistniejących godzin! Wybudził się jednak szybko i ucałował swoją super dziewczynę, od której odebrał ten świetny prezencik! Wręcz idealny, dopasowany pod Bennetta... jego dziewczyna naprawdę go znała. Tymczasem jednak przenieśmy się już do balu, na którym to Ced i jego dziewczyna-kot, rawr, łaskawie pozwalają, aby nacierający ze wszystkich stron plebs mógł chociaż przez ten jeden wieczór skąpać się w ich blasku. Kiedy już klęczeli przy strumyczku, Bennett niestety nie zdążył się uchylić przed swoją niecną dziewczyną i zaraz niestety został ochlapany... ech, zamiast Złodzieja! I szczerze mówiąc to nawet miał w planach się zamachnąć i odwdzięczyć się Scarlett pięknym za nadobne, śmiejąc się oczywiście przy tym złowieszczo, ale... uznał jednak, że to faktycznie niezbyt dobry pomysł, uwzględniając czas w którym czekał w mieszkaniu, aż Scarlett wreszcie wyjdzie gotowa z łazienki, mówiąc "możemy iść!" Wstał zatem z klęczków i jak na menskiego menszysne przystało, z wyrazem twarzy bardzo gniewnym, przyciągnął Scarlett do siebie. - Szkoda, że koty boją się wody, bo z ciebie też byłaby niezła miss mokrego podkoszulka - odparł, nawiązując oczywiście do dzisiejszej stylówy swojej dziewczyny. Szkoda, że tak naprawdę nie sprawdzili czy Złodziej boi się wody, Ced mógł tylko przypuszczać! Odwzajemnił za to zmysłowy pocałunek, czując posmak szminki na własnych wargach. - To chodź się napić! - wykonał podobny ruch brewkami jak jego dziewczyna przedtem, po czym pociągnął ją do stolików, na których było jedzenie i picie... tyle wygrać, jego dziewczyna miała już skończone siedemnaście lat, teraz oboje mogli napić się wina, nie tego niedobrego ponczu.
Uwierzcie bądź nie, ale ona również odetchnęła z ulgą, kiedy chwilę po przywitaniu zorientowała się, z kim ma do czynienia. W końcu jak by to wyglądało, gdyby przypadkiem wylosowała jakiegoś wyalienowanego Puchonka z pryszczami na czole, NO JAK? A tak to mogła prezentować się u boku kogoś, po pierwsze, całkiem przystojnego i po drugie, kogoś, z kim będzie mogła porozmawiać na tematy ciekawsze niż pogoda. Tak przynajmniej myślała na chwilę obecną. Marshall był od niej starszy o rok i szczerze mówiąc, nie wiedziała o nim za wiele. To znaczy, kojarzyła go z Pokoju Wspólnego czy innych takich miejsc, ale w życiu zamienili może tylko parę zdań. Może więcej, ale teraz nic takiego nie kojarzyła, bo przecież mogło to być na jakiejś mocno zakrapianej alkoholem imprezie, z których z reguły nie wiele się pamięta. Uśmiechnęła się uroczo na znak tego, że naprawdę jest zadowolona z tego, z kim została sparowana. Bo była! - Ja ciebie też znam, Lee. - powiedziała, odsuwając z oczu czarną maskę. Pomysł z tą całą Wenecją był bardzo fajny, ale na dłuższą metę mogłoby to być męczące. Jednak wymóg to wymóg, tak więc, po dłuższej chwili, owo akcesorium znowu znalazło się na jej twarzy. - Dziękuję. - skwitowała. W końcu nie będzie jak te wszystkie biedne dziewczynki zaprzeczać, że wcale tak nie jest i że tak na serio to wygląda jak ostatnia sierota, bo przecież tak NIE WYGLĄDAŁA. Postarała się, żeby prezentować się przynajmniej znośnie, tak więc jakikolwiek sprzeciw byłby zwyczajnie nie szczery. Co oczywiście nie było przejawem jej egoizmu czy samolubności, bo przecież do takich osób też nie należała. Chyba. Uniosła brwi, słysząc jego słowa o "ostatnim razie". Jakoś nie pomyślała, że przecież maska uniemożliwia mu dostrzeżenie takich gestów, no ale nieważne. - Ostatni raz? To nie wybierasz się tu na studia? - zapytała realnie zaciekawiona, bo z tego co słyszała, dużo rok starszych kolegów jako swoją wyższą szkołę wybierało właśnie Hogwart. Saunders też miała to w planach, żeby nie było! Choć na razie został jej jeszcze cały rok jako uczeń. Bal musiał się już rozpocząć, a ona chciała jak najszybciej się tam pojawić. Spojrzała jeszcze raz na swojego partnera i chwyciła go pod ramię, dając się odprowadzić do Wielkiej Sali. Nagle przystanęła, spoglądając na niego z całkiem chytrą minką! - Ej, a może zrobimy taki bajer, że odepniemy sobie te beznadziejne przypinki? Nie pasuje mi to do sukienki to raz, a poza tym możemy pokazać, że wcale z nas takie forever alone i sobie znaleźliśmy kogoś przed losowaniem, hehe. Chyba, że się mnie wstydzisz! - powiedziała rozbawiona. Tak naprawdę to było jej to zupełnie obojętne, bo w tym całym parowaniu to większa połowa zamku brała udział, ale to nie był taki zły pomysł moim zdaniem.
No oczywiście, że tak! Chociaż w sumie to nie za bardzo, bo najchętniej to chyba sprezentowałaby mu małego smoka, a konkretnie to jajo, ale niestety nie pozwoliliby mu tego nigdzie trzymać w Hogwarcie... może więc kupi mu je z okazji ukończenia przez niego szkoły? Chociaż, podejrzewam, że wtedy w świecie mugoli tym bardziej nie będzie gdzie go trzymać! A jak podrośnie to już w ogóle... musieliby chyba przeprowadzić się do Rumunii, niedaleko rezerwatu smoków i tam wykupić jakieś hektary dla ich własnego, prywatnego smoka. Hm, w sumie niegłupi pomysł! Ale najpierw muszą pokończyć szkoły, a potem obrabować mnóstwo banków, aby było ich stać na takie ekstrawagancje. Zawsze to jednak jakiś plan na przyszłość! Bo fabryka lodów i ciastek o smaku białej czekolady to jedna sprawa, ale takie zwierzątko też mogłoby być ciekawym zajęciem! No, ale nie wybiegajmy tak bardzo w przyszłość, bo nasza raverinowa parka jest na balu i onieśmiela swą zajebistością wszystkich wokół, ehehe, tak, na pewno. Cóż, być może ochlapała go właśnie podstępnie, będąc ciekawą, czy zaryzykuje jej gniewem, kiedy okazałoby się, że i ona jest teraz mokra, co nie wpłynęłoby dobrze na jej samopoczucie! Okej, na co dzień spoko, ale to był bal! Mężczyzna w sumie nie musiał wyglądać idealnie, ale od kobiety się tego poniekąd spodziewano. Poza tym, nie ukrywajmy, Cedric zawsze wyglądał olśniewająco. Nawet polany wodą. - Mrr - zamruczała niczym prawdziwy kotek, a kiedy się od siebie oderwali kończąc pocałunek, to zaśmiała się cicho. - Nie martw się, jak go odczaruję, to możemy sprawdzić czy Złodziej lubi wodę tak samo jak my - dodała na pocieszenie, dając się ciągnąć na łódkę, a potem wraz ze swym menskim menszczysną usiadła przy stoliku. Zwierzątko posadziła obok i dzięki czarowi ten siedział sobie spokojnie, co rusz ruszając łebkiem i przyglądając się zarówno nim, jak i całemu otoczeniu. O tak, mogła już legalnie pić alkohol! - Jakie winko pijemy? - spytała krukona, unosząc swą blond główkę. Jakoś nie mogła się zdecydować, czy woli białe czy czerwone...
To miał być najgorszy BAL w życiu. Być może ostatni nawet? Skyla szczerze wątpiła, że pójdzie na następny, jeśli jej Olliego przy niej nie będzie. Chociaż zapewne chęć spoglądania na tych wszystkich, smutnych ludzi, którzy próbują dobrze wyglądać przez jeden wieczór, zwycięży i Sky przyjdzie, zapewne pod postacią kogoś innego. Tylko... to już nie będzie to samo bez Olliego. Nie będzie szokować ludzi, wraz ze swoim chłopakiem zmieniając się w jakieś kontrowersyjne parki... tak, to miał być ostatni BAL w życiu. Później będą już tylko bale. Na ten ostatni BAL, Skyla zafarbowała swoje włosy na kolor turkusowy - spoglądając na Fryderyka Donniego Turkusowego Pierwszego uznała, że to kolor odpowiedni na dzisiejszy wieczór. Jej szalona sukienka, wcaaaale nie inspirowana Aurelią z Krainy Godryka wyglądała tak, chociaż na ramionach Skyli oczywiście nie było żadnego królika! Na szyi za to dumnie błyszczała zawieszona fiolka z krwią Twydella, co chwilę zresztą obracana przez Skylę w chudych palcach... jakby wciąż sprawdzała, czy fiolka się nie zgubiła. Czy ciągle jest z nią. Umówili się z Olliem przed salą. Już z daleko widać było, że z Quinley coś jest nie tak. Nie biegła radośnie, nie strzelała nikomu zaklęciami w plecy, szła po prostu, szła jak ci wszyscy inni, wcale nie bardziej zrezygnowana, niż osoby, które trafiły na nielubianego osobnika w losowaniu. Zanim dotarła przed wejście, zrzuciła wysokie buty ze złością, zostawiając je ot tak po prostu jeszcze przed schodami. Jednakże, wcale nie zrobiło jej się przez to lżej, dotyk chłodnej posadzki na bosych stopach nie łagodził dziwnego uczucia szarpiącego skajlowym sercem. Czy jeśli zrzuci jeszcze tę ciężką sukienkę, a potem bieliznę, uczucie lekkości wróci? Wiedziała, że nie. Dlatego tylko naciągnęła maskę, której zrzucenie prawdopodobnie również nie wiele by dało. Ta irytująca ciężkość, powodująca, iż Astrid musiała co rusz mrugać oczami, aby nie pozwolić wypłynąć emocjom na wierzch, wcale nie pochodziła z zewnątrz. Była z wewnątrz, głęboko, głęboko, gdzie echem rozbrzmiewały słowa Olliego, zaczynające się od "muszę wyjechać...". Beznamiętnie spoglądała na ten cały blond, brąz i ich odcienie, przemykające do sali. Sama czekała na Twydella, kurczowo ściskając w ręce przedmiot, który zamierzała podarować Olliemu. Tak w razie czego, gdyby jednak na swojej drodze spotkał zazdrosną Białą Królową.
Elliott bardzo przejmował się dzisiejszym balem, to przecież takie wielkie wydarzenie! Zresztą on zawsze się przejmował takimi sprawami, o których wszyscy wokół mówili od kilku dni. W dodatku rzecz miała miejsce tylko raz do roku, co tylko zwiększało poziom stresu. Jednak nie przesadzajmy, taki zmartwiony to on tym wszystkim nie był! Chodziło raczej o coś zupełnie innego, a mianowicie - Kayleigh Walsh. Z tą oto dziewczynką korespondował już od jakiegoś czasu, a teraz okazało się, że przyjechała ona z Kanady do Hogwartu na rozgrywki quiddicha. Zaproponowała mu wspólne pójście na bal maskowy i tam mieli zobaczyć się po raz pierwszy. To wydawało się być niedorzeczne, takie przypadki są raz na milion! I on właśnie był tym milionowym przypadkiem. Ta perspektywa bardzo go przerażała, bo choć w jego wyobrażeniach Kayle była najsympatyczniejszą osobą na kuli ziemskiej, to przecież wciąż tylko wyobrażenia. Mogą więc być zupełnie sprzeczne z rzeczywistością, a Bennett wolał raczej trzymać się z dala od wrednych i złych królowych lodu i śniegu. Ciągle zachodził sobie w głowę - czy dobrze robi? Pociły mu się ręce, chodził od rana po dormitorium i zapewne denerwował wszystkich wokół. W tych mniej stresujących momentach rozmarzał. To będzie piękna noc, Walsh okaże się super człowiekiem, będą sobie razem chodzić po opustoszałym zamku i nielegalnie popijać wino. Te dwie wizje nakręcały go bardzo różnie, choć dominowała ta pierwsza i powodowała, że Elliott był niespokojny. A kiedy wreszcie nadszedł czas przygotowań, bowiem czas dłużył się puchonowi niezmiernie, włożył garnitur, zaczesał włosy i udał się na miejsce. Kilka razy nawiedziły go wątpliwości - może jednak wrócić? Denerwował się, czy ta maska aby na pewno sprawia, że trudno go rozpoznać. Niepewnym krokiem wszedł do Wielkiej Sali, będąc już od progu zachwycony wystrojem. Z rozdziawioną buzią i wzrokiem utkwionym w zaczarowanym sklepieniu, dotarł na miejsce spotkania. Dopiero tam zdał sobie sprawę, jak śmiesznie musiało to wyglądać. Stanął i przez krótką chwilę szukał wzrokiem Kanadyjki, kiedy do głowy przyszło mu, że może ta dziewczyna obok, ta w błękitnej sukni, to właśnie ona. - Kayle... Kayleigh Walsh? - zapytał niepewnie, choć szczęśliwy był, że w tym całym zgiełku nie było słychać, jak trzęsie mu się głos. W dodatku ta maska go irytowała, miał ograniczone pole widzenia. A ten krawat! Nie żeby coś miał do krawatów, ale zaraz chyba się w nim udusi.
Ollie Twydell nigdy nie sądził, że wyjazd po słonia, po jednorożce i po piękne pegazy jest tak bolesny. Zawsze widział to w barwach różowych, jak włosy jego i jej ukochanej. Zawsze wydawało mu się, że to będzie piękne i wspaniałe, zapewne dlatego, że zawsze widział, iż w tą podróż wyruszają razem. Tymczasem teraz zrozumiał, że musi tam pierw pojechać sam, że musi sam zacząć budować fundamenty ich przyszłego domku, że Sky dołączy później, gdy złapie dla niej pięknego słonia i kilka pegazów. Skyla była jego Alicją, on był Kapelusznikiem. By potwierdzić z jakiej bajki pochodzą, musieli się dzisiaj ubrać odpowiednio do świata w jakim żyli. Jakby dla przytaknięcia, że tak, ich historia będzie właśnie taka, jaką ustalili na ostatnim spotkaniu. Twydell założył więc na siebie strój inspirowany naturalnie kapelusznikiem, gdzie najważniejszym elementem było oczywiście jego nakrycie głowy. Chociaż Krukon miał bardzo smutny humor, to jednak na spotkanie z Skylą pędził, otóż chciał jak najszybciej znaleźć się w jej towarzystwie, by wykorzystać każdą minutę, by mieć ją jak najdłużej z tego co im pozostało. Przybiegł więc pod wrota tej sali i gdy tylko dostrzegł swą piękną dziewczynę, momentalnie do niej podleciał, mocno ją przytulając. - To najgorszy dzień na świecie - powiedział jej smutnym głosem, wciąż ją tuląc. I czując jednocześnie, że serce mu chyba zaraz pęknie. W pewnej chwili jednak odsunął się od niej, jednak tylko po to by zdjąć z głowy kapelusz. Wokół niego miał obwiązany stary zegarek na łańcuszku, dokładnie taki, jakie lubił najbardziej. I mimo swojego uwielbienia do nich, Twydell niespodziewanie rzucił nim o ziemię, tak, by przednia szybka się rozbiła. Po tym podniósł zegarek i wyciągnął z niej jedną ze wskazówek, przez co zegar nie pracował już dobrze, a na dobre zatrzymał się w miejscu. Następnie Ollie rzucił na szybkę reparo, tak by ta znów się skleiła, po czym przewiesił go przez szyję swojej dziewczyny. Być może był to bardzo dziwny prezent, bo któż daje komuś popsute zegary? - Czas się teraz zatrzyma i ruszy dopiero jak wrócę. I wszystko będzie jak sprzed chwili, gdy go zniszczyłem, dam tam tą wskazówkę i ruszymy dalej - powiedział trochę chwiejnym głosem, acz z był jednocześnie bardzo pewien tego co mówił. Wskazówka była bardzo malutka, acz chłopak dodatkowo potraktował ją jeszcze zaklęciem zmniejszającym. Następnie odkręcił małą fiolkę, którą nosił na szyi, a która również zawierała krew Skyli i wrzucił do niej ów mały przedmiot, by nigdy go nie zgubić, a który będzie czekać na niego, gdy znów znajdzie się w Anglii. Te wszystkie małe czynności, jakby zmniejszyć miały odległości, które będą ich niebawem dzielić.
Gdy do Rileya dotarła informacja o planowanym balu na zakończenie nauki, nie zainteresował się tym i nie zawracał sobie głowy zanadto. Dopiero po dłuższych namysłach stwierdził, że to bardzo dobra okazja do zintegrowania się i choć nie przepadał za imprezami, to jednak słowo "bal" brzmiało tak dostojnie, tak wykwintnie, że zaczął mieć nadzieję na spokojną atmosferę, bez zalanych w trupa uczniów i kilku hektolitrów piwa, którego tak nienawidził. Nie kręciło go to jednak na tyle, aby przygotowywać się od samego rana, biegać po Hogwarcie i słuchać najnowszych ploteczek, kto zadeklarował przyjście, a kto postanowił sobie odpuścić. Na godzinę przed wyjściem wskoczył w garnitur, przeczesał włosy... Użył nawet perfum, które kiedyś dostał od Holdena, swojego brata. Użył ich chyba po raz pierwszy, trzeba to docenić! Strzepał jeszcze niewidzialny pyłek, wyczyścił buty i udał się na miejsce. Tylko maski nie założył, bo nienawidził masek. W ostatniej chwili przypomniał sobie o przypince z piórem lelka wróżebnika i szybkim ruchem przyczepił ją do marynarki, choć już tylko wyczekiwał na ten moment, kiedy będzie mógł się jej pozbyć. Ciekaw był, jak bawią się Hogwartczycy na takich balach. Gdy wszedł do Wielkiej Sali, od progu pomyślał sobie, że wystrój zasługuje na uznanie. To wszystko wyglądało pięknie, może trochę zbyt błyskotliwie, ale pięknie. Dziewczyny ubrane były w długie suknie, chłopcy w garnitury... Pełen dobrych myśli skierował się na poszukiwanie swojej pary. Wciąż go dziwił fakt, że wziął udział w losowaniu - raczej nie chciałby natrafić na jakąś mało przyjemną dziewoję. Tymczasem wypatrzył właśnie w tłumie kogoś, kto miał identyczną przypinkę! - Riley Salinger - nasz nielubiany, śmiertelnie nudny głąb nie bawił się w żadne zbędne przywitania ani czułości, od razu przeszedł do rzeczy i przedstawił się, podając dłoń. Nienawidził bowiem tego zamieszania wokół tego wszystkiego, zupełnie gdzieś miał, co w takich sytuacjach wypada, a co nie. Chyba miał uraz przez swojego brata, który zawsze stosował się do narzuconych z góry zasad, manier, savoir vivre i tak dalej... No i chyba nie wyglądał na kogoś, na kim bal robił piorunujące wrażenie. Wystrój owszem, acz bal sam w sobie był dla niego kolejną zbędną okazją do rozpijania młodzieży. Jednak starał się myśleć w bardziej pozytywny sposób, a mianowicie: in te gra cja! - Masz ochotę czegoś się napić? Coś zjeść może? Wiesz, nie chciałbym wyjść na jakiegoś gbura, więc na wstępie mówię, że nie znam się na żadnym savoir vivre czy czymś takim. Chyba nawet nigdy nie byłem na balu.
Josephine spojrzała uważnie na stojącego przed nią chłopaka, a potem na przypinkę z piórem lelka wróżebinka, próbując oszacować, czy bal okaże się kompletną porażką, czy może jest jeszcze szansa, że spędzi ten wieczór w przyjemnym towarzystwie. Nie miał maski, czym trochę ją zaskoczył. Przecież wszyscy mieli je założyć. Widocznie lubił się wyróżniać z tłumu, a może po prostu nie zwykł robić tego co wszyscy? Teoretycznie wychodzi na to samo, praktycznie można dopatrzyć się tu subtelnej różnicy. - Josephine D'artois- przedstawiła się z lekkim uśmiechem, który stanowił jej znak firmowy. Jossie nauczyła się już dawno robić dobrą minę do złej gry, a jeśli coś lubiła w sobie całkowicie i bez zastrzeżeń, to właśnie ten uśmiech, który rozświetlał jej twarz. Zabawne, że wszyscy uważali wyraz jej oczu za szalenie marzycielski, podczas gdy trudno o osobę, która stąpałaby po ziemi tak twardo jak panna D'artois. Jego szczerość trochę ją rozbawiła. Widocznie trafił się jej buntownik, zobaczymy czy wyniknie z tego coś interesującego, czy w pewnym momencie będzie musiała zgubić go w tłumie albo schronić się w toalecie. Zresztą takie zachowanie nie było w stylu Jossie. Wymyśliłaby jakąś dyplomatyczną wymówkę i była dziwnie przekonana, że Riley nie próbowałby jej zatrzymać. Był trochę najeżony, widać było, że bal nie napawa go takim entuzjazmem jak resztę zgromadzonych. Cóż, dla Josephine też nie było to najważniejsze wydarzenie roku, chociaż wystrój był imponujący, a ona miała ochotę się zabawić. Ostatnio za dużo myślała, co nie niosło niczego dobrego.- Sądząc po akcencie... Australia?- zaryzykowała, wygładzając jakieś zagięcie na swojej kreacji i poprawiając maskę, która zaczęła się zsuwać na koniec nosa. - Spokojnie, nie przejmuj się. Mam tylko nadzieję, że umiesz tańczyć, bo to jest dobra noc do tańca- powiedziała swoim zwykłym spokojnym tonem, ocieplając wypowiedź uroczym uśmiechem. - Napiłabym się białego wina, z jedzeniem poczekam. Jak wrażenia?- spytała, mając na myśli wystrój Wielkiej Sali. Ona sama była pod dużym wrażeniem, chociaż nie dawała tego po sobie poznać.
No cóż gdyby Barth nie był tak bardzo zafascynowany swoją partnerką pewnie i jego zainteresowała by ta scena a może nawet by zareagował na to co się działo. Jednak teraz uważał, że skoro dziewczyna najwyraźniej znała tego mężczyznę, który wydawał się awanturować. - No cóż jak by nie patrzeć. Nie prawię zbyt wielu komplementów jednak jeśli są zasłużone to uważam, że powinno się jakoś zareagować. Dlatego ciebie tak często dzisiaj komplementuję. Nie sądzę, że to oznacza, że jesteśmy szaleni lub też w jakiś sposób pokręceni. Przecież to całkiem normalne zachowanie mężczyzny nawet w świecie czarodziei. Nie wiem więc dlaczego się dziwisz. – powiedział i sam wsłuchał się w muzykę. - No wiesz dawno nie tańczyłem i boję się, że zapomniałem to i owo. – powiedział, a potem położył jej rękę w talii i zaczął się wczuwać w delikatne, można by nawet powiedzieć subtelne ruchy partnerki. No dobra Cubbins, staraj się tego nie zepsuć i nie zrób z siebie pośmiewiska. mówił do siebie w myślach i delikatnie prowadził swoją partnerkę w tańcu. Spokojne i dość sztywne ruchy Barth’a mogły powodować śmiech na niektórych ustach. Jednak Cubbins nic sobie z tego nie robił i tańczył dalej. - Wiesz co wybacz mi, że cię nie zaprosiłem, ale sam nie wiedziałem czy zdecyduję się przyjść na bal. Następnym razem nie popełnię tej gafy. No i muszę powiedzieć, że świetnie tańczysz.
Na szczęście nie przeszkadzało jej to specjalnie! Była przyzwyczajona i do dymu i do tego zapachu, bo oprócz tego, że jej ojciec był nałogowym palaczem, to i... cóż, trochę jednak z tym Danielem była, on również nie rzadko sięgał po papierosa. Spokoloko zatem, pod tym względem o Clarę nie ma się co martwić! - Wzięłam - potwierdziła, a ich wymiana zdań brzmiała co najmniej jakby planowali jakąś tajną akcję sabotażową albo coś w tym stylu! No dokładnie, wszystko przygotowane, ułożone, zaplanowane... ktoś mógłby pomyśleć, że to nie ta Clara! Widocznie Grig miał na nią dobry wpływ, bo dzisiaj się nawet jakoś specjalnie nie spóźniła. Oddała lekki pocałunek i poszli w kierunku tych szalonych łódek, a kiedy wreszcie ułożyli się na nich wygodnie i Hepburn już wygodnie wyłożyła nogi na Orlovie, jakoś pokracznie ściągnęła też te swoje obcasy, zrzucając je do środka łódki. Przeklęła tylko w duchu, ugh, nie trzeba było kozakować i jednak założyć pantofle na płaskim obcasie. - Tak, wolę wino - potwierdziła, kiedy już się wygodnie ułożyła, posyłając w myślach buty na obcasach do diabła. W sumie mogła je wrzucić do wody i do końca wieczoru cieszyć się swobodą na bosaka, ale chyba było warto chociaż przez chwilę pocierpieć, aby ten jeden, jedyny raz sięgać wzrostem Orlova. - A dziękuję! - odparła z lekkim uśmiechem, wyrwana z głębokich rozmyślań o butach. Również podniosła swoją maskę, całując Orlova, jedną dłoń kładąc na jego ramieniu. - Chociaż stopy mi umierają - pożaliła się w końcu gryfonowi, machając stópkami cieszącymi się chwilą bez okropnych butów. - Ty też nieźle, prawie się uczesałeś! - rzuciła Clara żartowniś, oczywiście odpowiednio rozbawiona. Kiedy Grig rozglądał się tak, rzucając milutkie spojrzenia Effce i jej towarzyszowi, Clara również się rozejrzała, oczywiście nie w poszukiwaniu żadnej pół-wili! Zastanawiała się za to, czy znajomy jej krukon również pojawił się na balu, a jeśli tak, to z kim... nie, żeby była zazdrosna, OCZYWIŚCIE, ŻE NIE. Uniosła tylko brwi wysoko, wysoko, widząc jak Scarlett chlapie się ze swoim chłoptasiem, którego zapewne zdradza na boku... tragedia, jeszcze udaje taką niewinną... żałosna była, doprawdy. Clara wywróciła oczami, ukazując tym samym pokłady współczucia dla tego naiwnego chłopca SMS i z powrotem powróciła do Griga i ich drinków. - To zaserwuj nam coś do picia, ja się wole nie tykać robienia drinków, bo bym nas jeszcze potruła przez przypadek - rzuciła, wzdychając ciężko nad swoją akulinarnością i ogólnym upośledzeniem w temacie wyrabiania drinków, gotowania i tak dalej. Nie żeby nigdy się nie starała, po prostu... wychodziło jak wychodziło, niestety. Życie!
Na razie Kimberly naprawdę nie miała się o co martwić, Xavier, chociaż jako osoba niezbyt cierpliwa, gotów był znosić ciągłe zapewnienia i uważanie na każde wypowiedziane słowo. Nawet on wiedział, że to wszystko jest zbyt świeże i delikatne, ale... no miał nadzieję, że Kim wkrótce zaufa mu nieco bardziej i uwierzy, że zmienił się chociaż odrobinę. Widocznie musiała się przekonać o tym na własnej skórze, rozumiał. I starał się, naprawdę się starał! Chociaż wciąż było się mu ciężko ot tak otworzyć, rozmawiać o tym wszystkim... starał się. I był naprawdę bardziej otwarty niż niegdyś. Xavier oczywiście nie zamierzał przychodzić na bal, kilka dni temu miał wyjechać, formalności były już w sumie załatwione, Hampson też już zaczynał szukać nowego nauczyciela na stanowisko Debrau... no, ale jak widać, wszystko potoczyło się inaczej i teraz Xavier, dumny przyszły ojciec, kroczył ze swoją ukochaną ramię w ramię, psikus. Och, on oczywiście też był za tym, aby Kim tylko leżała i pachniała! A w szczególności już nie użerała się z tymi wszystkimi bachorami, to było wykańczające fizycznie niemalże tak samo jak psychicznie! Niedobre warunki dla kobiety w ciąży, zdecydowanie. Było przecież tyle fascynujących zajęć, które według Xaviera mogła wykonywać! Na przykład leżeć, albo leżeć, mogła też leżeć i leżeć. Tyyyle opcji! Dotarli do łódek, gdzie bardzo zdegustowany Xavier pokręcił głową. - Nie ma gondoliera, za co my im płacimy? - prychnął, pomagając Kimberly wsiąść do łódki. I kiedy oboje już w niej siedzieli, rozejrzał się jeszcze za wiosłem. - Wiosła też nie ma, tragedia. Ale podobno w Wenecji, jak się da gondolierom w łapę, to śpiewają rzewne ballady. Mam zaśpiewać? - mrugnął do niej, drocząc się trochę, bowiem Wright chyba wiedziała, jak wątpliwie pod względem wokalnym jest uzdolniony nasz Francuz.
Kaia jako wybawienie, ach, doprawdy podniosłoby jej to już i tak zbyt dużą ocenę o samej sobie! Teraz tylko natomiast uśmiechnęła się lekko, z satysfakcją, szczególnie tak, aby Teddra zobaczyła, jak bardzo takie gesty są dla Kai i Jovena naturalne. Ehe! Niech Manseley myśli, że umówili się tutaj razem, ehe, heheh. - Ze mną - potwierdziła jeszcze, gdyby jego dziwni przyjaciele nie dostatecznie zrozumieli z kim Joven zamierza teraz balować. Kto wie, może do Kanadyjczyków z dziczy było trzeba mówić po kilka razy, aby wreszcie zrozumieli? Poza tym, wypraszam sobie, nie nazwała go kanadyjskim barbarzyńcą, było to skierowane raczej do jego ziomów, heheh. Biedny Joven, jak ona mu szczerze współczuła, że mu się z nimi użerać! Tak bardzo, że aż wytarła wyimaginowaną łezkę, w akcie pożegnania Teddry, Marceline i tak dalej. Na pewno nie czułaby się zbyt dobrze w otoczeniu prawie całej drużyny z Riverside, więc lepiej dmuchać na zimne i zgrywać chojraka. - To co robimy najpierw, panie Indianinie? - zapytała wesoło, spoglądając na chłopaka. Ona mu tutaj już zaraz z głowy wybije Marceliny i inne Riverki! - Ciekawe czy plotki o tym, że poncz jest tak naprawdę płynem używanym przez skrzaty do zmywania naczyń to prawda. Myślisz, że barbarzyńscy anglicy mogliby nas tak urządzić?
On też zobaczył w tłumie swoich znajomych, ale o dziwo, nie zaczął się do nich przedzierać przez tłum, ani nawet krzyczeć, no bo... jakoś tak. Wtedy jego kumple zaczęliby wypytywać o tą dziewczynę, która mu towarzyszy, a potem torpedowaliby Lailę pytaniami maści wszelakiej. Tak przynajmniej mu się wydawało, więc wolał jej tego oszczędzić. No i bal nie wydawał mu się dobrą okazją do poznania jej ze swoim ziomeczkami z Kanady. Teraz wolał skupić się tylko na niej, a i pewnie jego koleżkowie także byli pochłonięci podziwianiem urody swych partnerek. Nadrobią to w czasie wakacji! Znowu zorganizują jakąś imprezkę, na którą zabierze pączka i będzie git. Już to widzę; zaraz rzucą się na niego wszystkie feministki i geje, którzy będą chcieli spalić go na stosie albo przynajmniej troszkę po torturować. Pfff. On się tak łatwo nie da! Prędzej już pozwoli się zgwałcić Laili i jej koleżankom z klubu dziewic. Ale... czy jak go zgwałcą, to wciąż będą dziewicami? Chyba już nie. Dobra, to było bez sensu. -Oh nie- przyłożył dłoń do rozdziwionych ust w teatralnym geście. -Przejrzałaś mnie- udał do głębi poruszonego tą sprawą. -Ale dobrze, że jako zawodowiec mam zawsze plan B- uśmiechnął się wrednie. A co, niech sobie nie myśli. W końcu, jak sam Filip stwierdził, ma do czynienia z zawodowcem, a tacy niczego się nie boją. I wszystko potrafią. Z wdzięcznością przyjął od niej szklankę z wodą i od razu wypił niemalże całą jej zawartość, po czym posłał jej przepraszający uśmiech. Dobrze, że póki co siedzieli przy tym stole sami i nie zrobił jej zbytniego obciachu, bo tego by sobie nie wybaczył! -Rozgryzłaś mnie- pokiwał głową z powaga i zaczął bawić się pustą szklanką, obracając ją między dłońmi. -Czy ty aby przypadkiem nie potrafisz czytać w myślach?- zapytał i zaraz zrobił przerażoną minę, bo ta wizja naprawdę nim wstrząsnęła. -Ja wcale nie myślałem na poważnie o tym gwałceniu cię! No bo wiesz... nie mógłbym. Nie przy tylu świadkach- wyszczerzył zęby w uśmiechu. -Rety. Nie mogę w to uwierzyć- wbił spojrzenie w sufit, ale zaraz potem przeniósł je na dziewczynę. -To nasz ostatni dzień w Hogwarcie. A ja za rok zacznę studia... Studia. To brzmiało tak dorośle, choć Filip wątpił, by następny rok jakoś diametralnie odmienił jego życie. Bo czy zmieni się tak bardzo? Nagle urośnie, nabierze mięśni, stanie się poważnym, młodym mężczyzną, wiedzącym dokładnie czego chce? Zmieni się jego sposób myślenia, mówienia, nawet chodzenia? I będzie zadawał się tylko z bibliotekarkami i nauczycielami? Guzik! On nawet za trzy lata, za pięć, będzie taki sam.
Pełna inicjatywy Effie, no proszę! Wcale nienarwana Ślizgonka już po pierwszym kieliszku wyrwała Cyrila do tańca, ale wcale mu to nie przeszkadzało, sam przepadał za tą czynnością! Wszakże kiedy bywa się na tylu bankietach w galeriach sztuki, trzeba się nauczyć, jak dobrze tańczyć. Ujął jej dłoń, a drugą położył na jej talii, pociągając ją za sobą delikatnie w stronę parkietu. Stella i Galeony grały akurat nieco wolniejszą piosenkę (nie mam pojęcia, czy to możliwe, nie chciało mi się sprawdzać!), więc miał okazję przyciągnąć ją do siebie jak najbliżej. Dobrze, że nie zauważył, kto usiadł nieopodal nich; a gdyby wiedział, miałby nadzieję, że dziewczyna nie spostrzegła swej dawnej miłości... chociaż biorąc pod uwagę burzliwość jej związku z Orlovem, to było średnio możliwe. Tak czy owak, on sam nie miał akurat żadnych zmartwień ani byłych na głowie (jego droga G. zaginęła wszakże w niezwykłych, nieznanych nikomu okolicznościach [*]) i postanowił cieszyć się chwilą obecną. - Dobrze, że zrezygnowałem z elementu zaskoczenia - rzekł cicho. Nie musiał przekrzykiwać muzyki, gdyż jego usta nie znajdowały się daleko od jej ucha. - Nie ma to jak bal w doborowym towarzystwie. Niewiele osób zdecydowało się jeszcze na tańczenie. Pewnie obawiali się sztywności swoich ruchów, nieupłynnionych jeszcze alkoholem. Eff okazała się fantastyczną partnerką do tańca. Właściwie nie pamiętał, czy wcześniej mieli okazję to robić; chyba spędzali bale na krótkich rozmowach, gdy ich partnerzy znikali w łazienkach. Miła odmiana.
Dziewczyna nie myślała o przyszłości. To wszystko nie było takie istotne i jakoś nie kręciło jej to. Został jej dokładnie jeden rok, aby dojść do wniosku, że trzeba dorosnąć, albo i niekoniecznie. To czy zostanie na studia tutaj, albo to czy się wyniesie za granicę... Nikt o tym nie wiedział. Na ten moment? Na ten moment gdyby ktoś kazał jej podjąć decyzję chyba by zaczęła płakać, albo wykonałaby inny kontrowersyjny ruch. Albo zawsze zdecydowałaby się zostać w Hogwarcie przynajmniej na początkowy semestr i spróbowałaby rozwiązać sprawę swego bytu lub nie bytu. Zdarza się... A Filip? Filip nie miał chyba na razie utrudnionej sprawy. Przyszły rok miał spędzić w Hogwarcie jeszcze na wymianie uczniowskiej dotyczącej mistrzostw złotego znicza czy tam juniorów. Zanim Laila nie została wybrana na sfioletowałe zwierzę wcale się tym nie interesowała i teraz to się nie zmieniło. Pomimo tego, że teraz musiała być milsza i udawać przystępną do rozmowy. Bo czasem nadchodziła fala lodu, że każdego byłaby w stanie zabić. Ale wracając do Stone... Skoro wiedział, że został tu przysłany na studia i ma jeszcze ten rok to jedynym problemem będzie wybranie rozszerzonych przedmiotów. I tyle. Dopiero potem zadecyduje czy będzie chciał tu zostać czy wynieść się na stare śmieci. Czynniki, które przyczynią się do jego decyzji? Na pewno nie atmosferyczne. Zobaczymy. Jak to powiedział ktoś zacnie inteligentny: "życie zmienia ludzi". Laila przejechała dłonią po kolanie naciągając na nie jedną z warstw dołu sukienki. Bawiła się tym materiałem. To jedna z rozrywek na ten wieczór. Gdyby wiedziała jakie dramaty rozgrywają się przed salą, albo i w niej pewnie pisnęłaby jak jedna z tych nastolatek, ale dziś nic jej nie dotyczyło. Przyszła tu z Filipem i nie dzieliła ich na razie żadna drama, która byłaby zagrożeniem. Wiedziała, że będą mieli czas poznać się lepiej na wakacjach i to chyba napędzało ten kołowrotek, który niekoniecznie kazał przejść od razu do ślubnego kobierca. Czas płynie przecież powoli, ale płynie. - Niestety. Ze specjalnych zdolności należy do mnie tylko animagia. - Wypaliła może dopiero po kilku sekundach zdała sobie sprawę, że powiedziała fakt, który ukrywała dosłownie przed każdym. Nawet Alan o tym nie wiedział, a tu proszę bardzo. Powiemy sobie coś głośno nie myśląc o tym. Twarz Laili nagle przybrała poważny wyraz twarzy. Dziewczyna zaraz sięgnęła po kolejny łyk soku i uśmiechnęła się słodko jak na pączka przystało. - Om! Próbowałeś już tego? - Podsunęła bliżej Stone jakąś burzę galaretek, które chyba występowały we wszystkich możliwych smakach! No cóż! Smacznego! - Przy tylu świadkach, nie? A to ilu preferujesz zwykle? - Zażartowała bawiąc się pasmem swoich włosów. No przecież idealny wieczór! Dobrze, że maska skrywała zakłopotanie.
To przerażenie w oczach Merlina, gdy się zorientował, że Cait jest w zupełnie odmienionej sukience... Bezcenne. Na pewno gdyby był w lepszym stanie, to zorientowałby się, ze to ta sama suknia, tylko w innej barwie... A tak to smuteczek, padaczka, koszmary i te sprawy. Jednak nie ma to jak mówienie do wszystkich, byle nie do dziewczyny z którą się przyszło. Co więcej...Nie ma to jak nie zauważać, że ona pojawia się i znika (i wcale nie przechodzi przez pasy). Tak więc tylko powierzchownie wiedziała, co tam Faleroy porabia i czy na pewno nie zrobił czegoś głupiego. Oczywiście, rozmawiał z jakimiś ludźmi, których ona nie znała, więc po co miała się wtrącać? Nie trwał ten obraz rzeczy niestety długo, biorąc pod wzgląd dalszy rozwój wydarzeń. Oczywiście... Wszystko poszło o alkohol, jaki ten Merlin prosty i przewidywalny. Tylko przy okazji narodził tyle hałasu, że chyba każdy na sali widział ten cudowny moment stracenia przez niego równowagi i leżenie jak niemota na podłodze. Aż dziwne, że nikt z grona pedagogicznego nie zainteresował się całym zdarzeniem... A może wszyscy byli zajęci innymi dramami. W końcu gdzieś tam Villars chciał się naparzać, w innym miejscu na pewno jakaś młodzież chciała podkradać wino... Eh, ta szkoła niszczy ludzi! Emocje w środku dziewczyny miotały na wszystkie strony, w końcu nie wiedziała... Powinna być zmieszana, zawstydzona, obrażona, zimna, a może pomocna? To wszystko w tym momencie wydawało się jej troszeczkę za trudne. Na pewno gdyby na co dzień była towarzyską, zabawową osóbką teraz czułaby się jak na każdej inne imprezie. Nie ukrywajmy... Ten bal nie różnił się jak dotąd niczym od jakieś masowej imprezy. Zasadniczo dyrektor nawet nie zaszczycił nas swoja obecnością, grono pedagogiczne miało w głębokim poważaniu wszystkich, a uczniowie szaleli. Po co więc to nazywać balem? Spojrzała na swojego towarzysza, który pewnie nie za bardzo wiedział, kim ona w ogóle jest. Pomogła mu wstać, oraz wtoczyć się na tę słodką, ale kłopotliwą łódkę. Ciągle zastanawiała się co powinna mu powiedzieć, on jednak był bardziej zajęty wszystkimi wkoło niż nią. Tak więc postanowiła milczeć, wiedząc, że pewnie will i tak tego nie zauważy, a kolejnego dnia będzie wychwalał ten wieczór wniebogłosy.