Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Będzie jeszcze wiele imprez. I coś podejrzewała, że wydusi z niego tę rozrywkową część. Przynajmniej na jeden wieczór. Uśmiechnęła się lekko, ona lubiła przebieranki. Jaka dziewczyna nie lubi od czasu do czasu się wystroić? Trzeba chwytać każdą okazję. -Brzmi to tak, jakbyś już się ze mną żegnał. -Powiedziała i spojrzała na mężczyznę. Nie wiedziała czemu, ale właśnie tak to zabrzmiało. Nie żegnał w tym pomieszczeniu, ale tak już na zawsze. Podrapała się po bladym policzku a ochota na skosztowanie wina troszkę bardziej wzrosła. -To nie jest losowanie na przyszłą żonę. Rozluźnij się... Ja sama uważam, że takie wybieranie partnera na stałe... Cóż, to idiotyczny pomysł. Ale jeżeli chodzi o taki bal. To całkiem zabawne, nigdy nie wiesz na kogo trafisz.-Powiedziała i wzruszyła lekko nagimi ramionami.-Zawsze możesz podziękować i odejść.-Pokiwała powoli głową. -Chyba oboje mamy problem z żartowaniem.-Powiedziała i lekko szturchnęła go ramieniem. Nigdy jej to nie wychodziło. W jej przypadku, brzmiało to bardziej jak sarkazm, niż żart. Jego kolejne pytanie, kazało jej odwrócić się w jego kierunku. Taniec? Czemu nie? Jej lekki uśmiech służył jako zgoda. Przynajmniej tak miał zostać odebrany. Jeszcze nie widziała swojego partnera, może nie przyjdzie? Kto to wie. Zaśmiała się i zasłoniła usta dłonią. -Czyżby Bartholomew Cubbins prawił mi komplementy?... -Uniosła delikatnie brwi i przekrzywiła głowę, przyglądając się osobie, które zmierzała w ich kierunku. A raczej w kierunku jej towarzysza, to musiał być uczeń. Przy swojej standardowej obserwacji zauważyła przypinkę chłopaka. No proszę. Jej partner się znalazł! Czyżby znali się z Bart'em? Rozejrzała się po pomieszczeniu, od tak, aby rozeznać się w sytuacji. Uniosła delikatnie brwi, gdy usłyszała słowa skierowane do Bart'a. Przekrzywiła lekko głowę i utkwiła swoje spojrzenie w chłopaku. Czyżby go kojarzyła? Raczej nie...
Ostatnio zmieniony przez Afra Corvin dnia Sro Cze 26 2013, 21:56, w całości zmieniany 1 raz
Nie, SMS wyjątkowo nie wyglądała dziś jak jej siostra! Podobno bliźniacy mają jakąś dziwną tendencję do telepatii, gdzie czasem nawet przypadkowo ubierają się w to samo lub bardzo podobnie. U nich to chyba nie działało, ale nie ma się w sumie czemu dziwić. Od urodzenia mieszkały ze sobą zaledwie tydzień, a potem spotkały się dopiero po jakichś trzynastu latach, także no. Nie zapominając też o ich trzyletniej znajomości od tamtej pory, która rozwijała się bardzo burzliwie. Dlatego żadna jakaś szczególna więź się między naszymi dziewczętami nie wytworzyła, jaka szkoda. Bo teoretycznie to nawet lepiej, gdyby wyglądały dziś identycznie, ale za to lepiej się dogadywały. No cóż, widocznie niemożna mieć wszystkiego. Scarlett długo przygotowywała się do tego dnia. I to nie tylko ze względu na bal, moi mili! Otóż jej kochany menski menszczysna miał dziś urodziny! Długo więc łaziła po sklepach, aby wyczaić dla niego jakiś fajny prezent. A przy okazji zbaczała czasem z drogi i szukała dla siebie kreacji, hihi. Nie ma to jak upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu! Taka to zaradna była! Więc zamiast się pindrzyć od samego rana, jak to robiły wszystkie dziewczyny dziś, to ona skrzętnie zapakowała prezencik, który okazał się być stojakiem na alkohol w kształcie smoka. Ale to nie była jedyna jego właściwość! Bowiem był magiczny i kiedy odkładało się nań pustą butelkę, ta się w mig napełniała na nowo. Rewelka. A przynajmniej ona tak sądziła. Dlatego zadowolona z siebie dostała się do Londynu, choć bała się, iż jakiś nauczyciel ją po drodze zgarnie, ale no, wszystko dla jej ukochanego! Do którego drzwi się potem dobijała, aby ostatecznie rzucić mu się w ramiona, złożyć życzenia okraszonymi masą pocałunków i wręczeniu podarku. A potem to spędzili parę bardzo przyjemnych godzin w jego pokoju, HEHE. Na szczęście była tak zaradna, że oprócz tego przytargała do niego wszystkie niezbędne na bal rzeczy, więc suma sumarum przygotowała się w mieszkanku Bennettów. Kot był jej szaloną inspiracją, dlatego parę dni wcześniej rzucała na niego zaklęcia, aż... w końcu się udało! Wymyśliła takie, które sprawia, że zwierzątko staje się grzeczne. Nie drapie, nie załatwia swoich potrzeb fizjologicznych, nie wierci się natrętnie. Oczywiście nie zamierzała go tak urządzać na całą wieczność wieczności, tylko na jeden bal! I był jej muzą, ponieważ to właśnie pod niego się wystroiła. Mając w nosie te wszystkie dziunie, które zbyt poważnie potraktowały tę imprezę. Ona postawiła na coś zabawnego! Bowiem postanowiła być... kotem, rawr. Ubrała w tym celu odpowiednią sukienkę, w której jednak prezentowała się dużo lepiej niż pani na zdjęciu, ale to nic. Ubrała także zwykłe, czarne szpilki na wysokim obcasie. No i na twarzy miała kocią maskę, taką jak na avatarze, gdzie Saunders pozuje ze Złodziejem! Reszta była dopełnieniem wyglądu - skręcone za pomocą czaru blond włosy, wyrazista szminka oraz inny makijaż i drobna biżuteria. Pomogła też Cedowi się ubrać i mogli spokojnie ruszyć na podbój hogwarckiego plebsu, ha! Uśmiechała się dziarsko, kiedy znalazła się w sali wraz z krukonem i bez większego zainteresowania obrzuciła wszystko jak zwykle krytycznym spojrzeniem. Jednakże uśmiechnęła się, słysząc po raz kolejny komplementy swego chłopca, a potem zaśmiała się na propozycję sprawdzenia, czy kociak boi się wody. Cóż, był pod wpływem zaklęcia, więc niespecjalnie by się dąsał! Ale żeby nie było, poszła posłusznie do strumyczka i trochę się nachyliła w jego kierunku, kucając. To musiało wyglądać dziwnie, zważywszy na to, że pływały tam łódki z jedzeniem i innymi osobnikami, ale to nic. Korzystają z nieuwagi swej drugiej połówki, ochlapała go trochę wodą i zaczęła się dziko śmiać, chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł, aby Bennett robił to samo, UPS. - Chodźmy coś wypić, albo potańczyć - rzuciła pomiędzy chichotami, wstając już i podchodząc do swego delikatnie zmoczonego towarzysza. - Muszę przyznać, że wyglądasz zachęcająco, niczym mister mokrego podkoszulka - dodała cicho, na tyle jednak, aby mógł ją usłyszeć. I w trakcie przemawiania zbliżyła swoją twarz do jego, uśmiechając się niczym chochlik i poruszając zabawnie brwiami. A na sam koniec delikatnie musnęła jego usta swoimi, zostawiając delikatny posmak szminki na nich. Zaraz jednak się odsunęła, czekając na krok uroczego studenta!
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Is nie miała pojęcia, co się dzieje w duszy Marcela. Do głowy jej nie przyszło, że może tak bardzo się bać jej słów, że może podejrzewać, że wybrała właśnie ten moment, żeby mu powiedzieć, że to koniec! Nie zrobiłaby czegoś takiego, nie w takiej chwili, nie w takich okolicznościach, zresztą ten związek dawał jej za dużo szczęścia, by mogła go zniszczyć dla jakiegoś niemądrego zauroczenia. Bo tak zaczęła traktować swoje uczucia do Grishama. Jako fascynację, zauroczenie, coś znacznie mniej wartego niż to, co połączyło ją z Lyonsem, chociaż bardziej intensywnego. Miłość do Czarka uderzyła ją jak obuchem, sprawiła, że straciła grunt pod nogami. Przy Marcelu było inaczej- Isolde czuła, że zapada się coraz głębiej w ten związek, że staje się on coraz ważniejszy, że bez Lyonsa nie może już normalnie funkcjonować, chociaż widok Gryfona nadal mącił jej myśli. Isolde westchnęła głęboko, czując przyjemny dreszcz biegnący wzdłuż jej nagich pleców, i oddała pieszczotę, zastanawiając się, skąd ten nagły przypływ czułości? Spojrzała na niego niepewnie, nie mogąc się zdecydować. - Marcel... to nie jest dobry pomysł. Ja naprawdę fatalnie tańczę- wymamrotała, uciekając spojrzeniem w bok. Czego jak czego, ale robienia z siebie widowiska szczerze nie znosiła. W końcu westchnęła ciężko i z wyraźną niechęcią podała mu dłoń. Trudno, zrobi to dla niego, ale czuła się okropnie, jak zwykle przewidując najgorszą z możliwych katastrof. Zaplącze się we własną suknię. Potknie. Wywróci. Na Merlina... Wtuliła się w niego, zaciskając oczy, żeby nie widzieć tych wszystkich ludzi, którzy będą świadkami jej kompromitacji. Ona, dumna panna Bloodworth, panna opanowana, zorganizowana i, jak twierdzili niektórzy, majestatyczna, za chwilę wyłoży się na tej pięknej posadzce i całe te przygotowania diabli wezmą. Ku jej zdumieniu nie było tak źle. Było... dobrze. Oddychała głęboko zapachem skóry Marcela, powoli zaczynając odgadywać jego kolejne ruchy. Widocznie się odprężyła, jednak nie otwierała oczu. Tak było dobrze, nie chciała nic zmieniać. Bała się, że jeśli spojrzy na czyjąś twarz, dostrzeże w niej rozbawienie, nagle pomyli krok i spełnią się jej najczarniejsze wizje. Nie, trzeba tańczyć dalej. Poddać się Marcelowi, zaufać mu zupełnie, całkowicie. Musnęła wargami jego szyję i uśmiechnęła się łagodnie.
Doprawdy, co za bezczelna małolata. To, że Morph w myślał wymyślał Cass, to jedna sprawa, ale jego przywitanie było bardzo uprzejme i otwarte! Odzywka o rumie była tak żałosna, że nie raczył nawet tego skomentować. Jednak nie mógł wyjść z podziwu, że nawet przy tak krótkiej wypowiedzi z jej ust wylewa się potok kłamstw i gówna. Chociaż pewnie szybko uciekła, bo nie chciała, by jej nowy mąż przypadkiem mógł usłyszeć o jedno słowo za dużo. Albo o jedno nazwisko za dużo, ha! Ciekawe, czy dzieliła się swoją barwną przeszłością z każdym partnerem? Jak ona w ogóle ich zapamiętywała? Oczywiście, każdy był ogromną, płomienną, tygodniową miłością, a sama dziewczyna pewnie była o tym święcie przekonana. Co w sumie jest smutne, bo to oznaka problemów mentalnych. Kolejnych. Spojrzał na nią z politowaniem i odprowadził wzrokiem jej nowego wybranka. Gdy szczeniaki odchodziły, miał ochotę rzucić coś jadowitego, ale porzucił ten pomysł. Dobrze jednak, że nie wiedział o jej ciąży. Jeszcze przypadkiem wyrwałoby mu się, że może powinna to dogłębnie zbadać, bo to może jakiś szalony, niemożliwy guz choroby wenerycznej spowodowany zbyt częstym rozkładaniem nóg, a nie dziecko. Ale to przecież byłoby niemiłe, snif. Pomachał zatem swojej byłej żonie. - Papa, Cassandro Jakcitam.
A potem rozejrzał się po sali, być może szukając do rozmowy osoby, do której mógłby żywić jakikolwiek szacunek. Czyli właściwie chodziło o całą resztę sali.
A więc oboje za bardzo nie myśleli. Bo co? Bo myślał, że jakimś cudem Ellie także przyjdzie na bal? Że przyjdzie bez Dereka, sama, samiutka i będzie mógł ją cały wieczór pocieszać? Że w końcu zrozumie, że to on, właśnie on jest mężczyzną jej życia? Pfff, płonne nadzieje. Wypatrywał jej bez przerwy, nie zwracając uwagi na pary przeciskające się obok niego do wejścia. Co jakiś czas jednak zerkał na otaczający go tłum, ale gdy bez słowa minęła go czwarta dziewczyna, zaczął zastanawiać się, czy nie został przypadkiem wyswatany z chłopakiem. Tak dla żartu. Choć pewnie Jiro by do śmiechu nie było. -Dobry... wieczór- powiedział, troszkę zaskoczony, spoglądając na dziewczynę, która zupełnie niespodziewanie się przed nim pojawiła. Przywołał na twarz lekki uśmiech, poprawiając maskę, która niebezpiecznie zaczęła mu się zsuwać. Głupia maska. Przyjrzał się jej uważniej. Miała ładne włosy. I całkiem miłą twarz. Chyba. Bo niezbyt dużo mógł zobaczyć przez ta maskę. Mogła mu pomóc na jeden wieczór zapomnieć o Ellie. I może nawet będzie się dobrze bawił. Kto wie. -Wchodzimy?- zapytał, podając jej ramię i wciąż się uśmiechając. Weszli więc sobie razem do sali i Jiro o mało nie zaliczył zgonu. -Rzeczywiście Wenecja- mruknął pod nosem, a propos swoich wcześniejszych rozmyślań. Zaraz jednak wrócił do teraźniejszości i potrząsnął lekko głową. -Panienka ma ochotę coś zjeść?- zapytał grzecznie, prowadząc ją w stronę łodzi. Patrzcie, jaki on miły!
Ostatnio zmieniony przez Jiro Moore dnia Sro Cze 26 2013, 22:02, w całości zmieniany 1 raz
To, w jaki sposób Corta wylądowała na balu, miało ostatecznie dość zabawną historię. Wcale nie zamierzała tu przychodzić, szczególnie że była tu dość świeżą osobą, a o samym balu niewiele było jej wiadomo. Wyszło jednak, jak wyszło i w ostatnich dniach zapisów zdecydowała się umieścić na liście swoje nazwisko. Nie miała żadnych nadziei związanych z tych wydarzeniem, gdyż była dla niej to jedna z kolejnych imprez, na których po prostu się pojawi. Pewnie dlatego nie przejmując się tym wcale, pomieszała nieco godziny i niefortunnie się spóźniła… Za co będzie jeszcze pewnie przepraszać. Przygotowywanie na bal przyszło jej w okropnej atmosferze pośpiechu. Jako że rzeczy martwe kochają być złośliwe, szczególnie kiedy się śpieszymy, ciężko po przygotowaniach było nazwać humor Corta’y dobrym. Mimo to nie wyglądała wcale tak najgorzej. Zdecydowała się na swoje najwyższe obcasy, klasyczne i czarne, do których miała ogromny sentyment. Pasowały wręcz idealnie do sukni, którą przywdziała. Przylegająca mocno do ciała, z dość dużym dekoltem, który rozsuwał się na ramiona i plecy, o bliżej nieokreślonym kolorze mieniącym się różnymi odcieniami fioletu, czerni i zieleni, pasowała do jej sylwetki wręcz doskonale. Przed samym wyjściem zdecydowała się jeszcze skrócić rękawy do długości ¾, pozostawiając jednak podstawową długość samej sukienki, czyli niemal do kostek. Może nie czuła się w niej jak królowa, była jednak na pewno w jej guście. A i jaka wygodna! Sam makijaż, w tych samych kolorach co sukienka, ładnie podkreślał jej oczy, zaś po fryzurze nikt by nie powiedział, że dziewczyna robiła ją w pośpiechu. Wysoki koczek, który jednak wyglądał dość swobodnie i naturalnie, miał w sobie dość dużo ciężkich elementów. Maska, zielona i zakrywająca pół twarzy, oparta była delikatnie o nos, gdy Corta weszła do Wielkiej Sali. Na jej piersi odznaczało się przypinka z piórem świergotnika. Nie sądziła, że bale właśnie tak wyglądają w Hogwarcie. Trudno było nie przyznać, że wystrój robił wrażenie. Chyba nawet poczuła, jak dreszcz wstrząsa delikatnie jej ciałem, choć nie chciała się do tego przyznać przed samą sobą. Ale to miało swój tajemniczy urok, który kusił. I on po prostu nieznacznie ją wzruszył, przy okazji cicho poprawiając humor dziewczyny i sprawiając, że zapomniała o uciążliwych przygotowaniach, które dopiero co przeszła. Ślizgonka wiedziała, że jest już o dużo spóźniona, więc im prędzej zacznie szukać partnera lub partnerki, tym lepiej dla nich obojga. Zabawa w końcu się już zaczęła, a szkoda było marnować ten cenny czas na nią poświęcony. No i może akurat ta osoba, z którą dane jej będzie spędzić ten wieczór, okaże się dość miła i serdeczna? A przyjaźnie się przydają, szczególnie gdy prawie nikogo się tu nie zna. Rozglądała się wokoło, nerwów jednak nie chciała dać po sobie poznać. Pary tańczyły, siedziały już przy stolikach, niektórzy oczywiście samotnie, a ona dopiero co tu przyszła. Nie chciała być źle odebraną. Nagle jakieś loczki mignęły jej przed oczyma i zdała sobie sprawę, że osoba ta miała przypiętą tę samą przypinkę co ona. Chcąc szybko ją uchwycić, zaczęła między osobami manewrować w jej stronę.
Villiers widział to tak. Zaraz przyjdzie Cass. Pójdą na salę, potańczą, zajmie się nią, a potem może uda mu się trochę wypić i dziewczyna nie będzie zła. Albo będzie, ale mu wybaczy, bo przecież jest tak zajebiście odpowiedzialny, że pojął ją za żonę i obiecał dziecko wychowywać razem. Hehs. Gratulacje. Spodziewalibyśmy się tego po wszystkich, ale niekoniecznie po nim. No nic 'chujwiejaktenmałypedałmananazwisko' na pewno zmienił się specjalnie dla żony. I może dlatego ugryzł się w język, kiedy zabrała mu fajka. Na Boga. Przecież był bal! Czemu robiła problemy? Bo to kobieta! - krzyczały jego myśli, ale reszta karciła ten sposób myślenia zwracając uwagę na to, że dziewczyna jest w ciąży i na pewno ma huśtawki nastrojów. Odrobinę spoważniał. Musnął ją w policzek oczekując, że zaraz rzeczywiście znajdą kogoś z kogo będą mogli się pośmiać i jakoś ogarnąć coś do siedzenia. Podobno w środku sali były łódki, ale w to Kacper wciąż nie wierzył. Jakoś nie przechodziło mu to przez myśl. - Oj daj spokój. Palenie nie jest wcale takie złe. - Odburczał niby to z pretensją, ale na pewno lżej niż wypaliłby przed spauzowaniem. A kiedy zamierzał poprosić, aby ruszyła z nim na salę zorientował się, że ktoś ich zaczepia. Co to kurwa ma być? Zapewne ktoś by mógł mu odpowiedzieć, ale niestety... Nikt chyba człowieka nie znał. W pierwszej sekundzie posłał pytające spojrzenie Cassandrze. Może nawet zostawiłby ich samych jeśli to byłby jakiś stary znajomy, ale chyba nie... Bo pani Villiers nie wyglądała na zadowoloną z przyjazdu tego kogoś. A skoro tak, to musiał być męskim mężczyzną i zostać. Jego oczy automatycznie zostały przeszyte chłodem... Gdyby umiał legilimencję to już by go zabił. Zwłoki pozostawiłby na dnie jeziora i codziennie wsypywał tam truciznę, co by temu kulturalnemu człowiekowi nie przyszło do głowy wracać do żywych. 'Który to już?' - Cassandra pociągnęła go za rękę, ale Villiers miał wrażenie, że na tym ten wieczór się nie skończy. Dlatego wyrwał się od dziewczyny, a właściwie już żony i stanął przed facetem, który chyba miał jakiś problem z psychiką. - Ostatni. - Powiedział dosadnie i szybko zwinął dłoń w pięść, aby wymierzyć mu porządny cios. Życie boli. Szczególnie tych, którzy czasem nie zauważają, że czas nie działa na ich korzyść. Może Casper kiedyś kupi tym ludziom zegarki. Albo nie. Na idiotów nie było, co wydawać pieniędzy. Dziś jestem Kasia, jutro Marysia, a pojutrze mnie nie będzie, takie szaleństwo. No kurwa sobotniej nocy. - Zdradzę Ci sekret... Tam są drzwi i podobno dobrze się z nich wychodzi. Skorzystaj. Przy okazji daj jej spokój. Mi też. Jeżeli nie jesteś zainteresowany zbieraniem zębów z podłogi. - No wręcz splunął i dopiero wtedy jego pełne pogardy spojrzenie zawrzało nienawiścią. Agresja? Nie. Jedyna trzeźwa reakcja w tym przypadku. I w tym momencie postanowił się odwrócić. Miał szczerą nadzieję, ze ta szuja po prostu się wyniesie. No kurwa, nienawidził pojebańców. I niby należał do tej grupy, ale chyba nie był takim desperatem.
Cubbins lekko się spiął gdy nie usłyszał odpowiedzi od Arfy. W sumie nie wiedział, czy tańczy wystarczająco dobrze. - Ależ skąd nie żegnam się. Nie mam nawet takiego zamiaru. Nco jeszcze młoda. - powiedział spokojnie. Gdy skończył swoją wypowiedź zdziwił się gdy zobaczył idącego w ich stronę młodego mężczyznę, w którym Barth rozpoznał Rex’a. - Dobry wieczór. Szczerze powiedziawszy tak. Moja, że tak powiem partnerka jeszcze się nie pojawiła. – powiedział uważnie lustrując wzrokiem chłopaka. Jakież było jego zdziwienie gdy zobaczył w jego klapie identyczną przypinkę, którą miała Arfa. - No nie mogę tego samego powiedzieć o sobie, choć cieszę się, że w jakimś stopniu ci pomogłem. – powiedział i zdębiał w chwili gdy chłopak zaproponował mu zmianę przypinek. Nie wiedział, czy to jest w ogóle możliwe jednak perspektywa była kusząca. - Jeśli uważasz, że chcesz zrezygnować z takiej pieknej, mądrej i oczytanej partnerki jaka na pewno jest pani profesor to owszem zgodzę się. Jednak sądzę, że wpierw powinniśmy zapytać o zgodę panią profesor. – powiedział i spojrzał zarówno na chłopaka jak i na Arfę. - Jak pani myśli można posunąć się do takiego, małego oszustwa? – zapytał mając nadzieję, że Kobieta się zgodzi. Czekając na jej odpowiedź rzucił okiem na Rex’a. - A co u ciebie słychać? – zapytał z ciekawością.
Adrienowi trochę zajęło przygotowanie się do tego balu. Co on do cholery wyprawiał? Przecież nie jest babą, aby szykować się cały dzień, ale może dlatego, że jemu na prawdę zależało na tym, aby panna de Langeais była jego wyglądem zachwycona. Postawił włosy na żel, który dostał od swoich rodziców specjalnie na takie okoliczności. Czarny garnitur, miał założyć jeszcze okulary, ale postanowił jednak się trochę opanować. To nie jest bal dla gangsterów przecież. Maskę, którą przyodział dostał niedawno sową od rodziców. Miał ją schowaną w domu rodzinnym, ale nie brał jej do szkoły, bo niby po co? Jedna sowa i rodzice mu wysłali i po problemie. Widząc, że jest już trochę spóźniony zaczął sam siebie pośpieszać, chociaż nie za bardzo mu to szło. Wyszedl z dormitorium chłopaków i nie zauważył żywej duszy w pokoju wspólnym, czyżby już wszyscy wyszli i poszli na ten bal? Pewnie tak. No nie mówcie, że pan Goldenvild wpadnie tam jako ostatni uczestnik, ale pewnie tak będzie. W końcu wyszedł z podziemi Hogwartu i ruszył szybkim krokiem do Wielkiej Sali. Już po drodze słyszał dobrą zabawę. Chciał się tam jak najszybciej dostać, ale nie dlatego aby się bawić, ale zobaczyć piękno Dainy, bo był pewny, że zrobiła się na bóstwo. Obrazy same zaczęły tańczyć, a raczej postacie, które jeszcze głośniej podśpiewywały sobie pod nosem. Mruknął coś mało znaczącego pod nosem i wszedł w końcu do WS. Ludzi było bardzo dużo co go bardzo nakręciło na to, żeby się na prawdę dobrze bawić. W końcu po rozejrzeniu się ujrzal swoją partnerkę w balu, a i miał nadzieję tę życiową. Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej. - Pięknie wyglądasz. - nie mógl spuścić z niej wzroku. Wyglądała na prawdę olśniewająco. - Zatańczysz? - zapytał. Sam osobiście tańczyć nie lubiał i nie potrafił, ale nie chciał się do tego przyznawać, mial jedynie nadzieję, że jednak jakoś sobie poradzi.
Okazało się jednak, że to nie koniec zabawy! Nowy piesek Cassie bardzo głośno szczekał. Morpheus wybuchnął śmiechem, gdy chuderlawy dzieciak spróbował go uderzyć. Nie, z kapitanem Phersu tak się nie pobawisz, dzieciaku. Mężczyzna (nie chłopiec) rozwarł pięść i zatrzymał piąstkę tuż przed swoją twarzą. Sori. Życie boli. Nie pociśniesz z chudego ramionka facetowi, który od ponad dziesięciu lat siedemdziesiąt procent czasu spędził na pracach fizycznych. Uniósł brwi i uśmiechnął się wesoło. Nowy dawca nazwiska Cassandry jakoś intensywnie mrugał oczami, próbując tchnąć w swoje spojrzenie jakieś przerysowane, teatralne emocje. To miał być chłód? Gniew? Pogarda? Wyglądało tylko na desperację. - Ostatni? - zainteresował się. - Rozumiem, że Cassandra bywa nieobliczalna, ale daj spokój, chyba nie posunie się do morderstwa - rzucił żartem. Westchnął ciężko. Dzieciaki w tych czasach, naprawdę. - Uspokój się, chłopcze. Jesteś jeszcze w tym smutnym wieku, że wystarczy, że powiem o twoim brzydkim nałogu, a dostaniesz szlaban. Nie polecam podpadać byłemu członkowi ciała pedagogicznego. A teraz zabieraj tę chudą dupę i niszcz sobie życie, chuj mnie to obchodzi. Tylko odpierdol się ode mnie, gnoju, bo sam stracisz uzębienie, przyrodzenie i resztę członków. Uśmiechnął się i mrugnął do niego przyjaźnie. - Czaisz, chłopaczku? No już. Spierdalaj.
To była naprawdę świetna podróż. Kiedy River w końcu przestał się z niej śmiać a nabzdyczona Teddra zaczęła używać go jako podpórki, zaciskała cały czas wargi zirytowana tym co mówi. Okropny przyjaciel, naprawdę! I to on był małym konusem, a nie ona wielką babą, ot co. Ale nie gniewała się na niego wcale, bo przecież doskonale wiedziała jaka będzie jego reakcja, poza tym przynajmniej pomógł jej zejść z tych schodów. Niewyobrażalnie głupio byłoby jej o to prosić jej partnera. - No miotle nie musiałabym chodzić, a dzięki sukience byłoby mi miękko, więc mogę grać w bludgera w tym, jeśli cię to kręci – powiedziała zezując na przyjaciela zza maski i waląc nią po chwili dłoń chłopaka, kiedy zaczął machać jej sukienką. Kiedy znaleźli się przy swoich ziomkach z Kanady wywróciła oczami skrzywiona, kiedy jej przyjaciel poszedł przytulać Madison. - Sowa dla pirata? Moragg jest mądrzejsza niż ty po prostu i wie, że to nie pasuje – powiedziała Ted kręcąc głową z dezaprobatą i stając na chwilę na jednej nodze, opierając rękę na ramieniu Jovena, by zacząć poprawiać jednego buta i mamrocząc do starszego Quayle, żeby ją przytrzymał, pomagając trochę. Z pewnością wyglądała bardzo elegancko. Po trochu słuchała co tam River ma do powiedzenia mądrego. - Dzięki, kochanie, nie wiem co bym zrobiła bez twoich rad – mruknęła ironicznie, stojąc na chwilę na dwóch nogach, a potem zaczynając poprawiać drugiego buta, wciąż wspierając się na Jovenku. Przerwała na chwilę, spoglądając na Madison ze zmarszczonymi brwiami. - Co ma Jane do pirackiego stroju? Chyba tyle samo co sowa, ja pierdolę. Naprawdę aż się nie dziwię, że Joven woli czasem Moragga od nas – powiedziała i wróciła do poprawiania obcasów, przynajmniej teraz mogli sobie ogarnąć jakie ma, hehe. Kiedy w końcu przestała zaczęła rozglądać się po raz kolejny po sali szukając Lawka. Ona również nie reflektowała spędzenia wieczoru z Riverkiem i Madison, klejących się do siebie. Wolała już pomarudzić z Jovenem, naprawdę. Chciała jeszcze coś powiedzieć na komplement Madison, ale wtedy przyszła Marceline obrzucając ją bardzo podobnym spojrzeniem co wcześniej dziewczyna Rivera. - Nie patrzcie już tak na mnie, gejuchy – jęknęła zakrywając się swoją maską, jakby to miało coś pomóc. Po raz kolejny wywróciła oczami kiedy usłyszała, że mają podobne sukienki z Madison. Ej, ej nie aż tak przecież! - River nam kazał przyjść na złoto, bo nie był pewny z którą z nas ma przyjść, to chciał już wybrać na balu – wyjaśniła Teddra, wzruszając ramionami. – A z kim przychodzisz ty? – zapytała Marcelinki, lekko smyrając swoją maską po jej ramieniu, by potem skierować ją na Jovena i uderzając teraz leciutko jego. – I ty? – odwróciła głowę znowu do Marceline – Przyszliście razem?- zapytała średnio ogarnięta w ich jakichkolwiek relacjach, brawo Ted.
Z racji tego, że Rexland to osoba dość spostrzegawcza, więc widział jak w swoim towarzystwie bawią się nauczyciele. Było widoczne jak na dłoni, iż chętnie by mieli te same przypinki, więc był gotów rezygnować z towarzystwa tejże profesorki. Bartholomew chyba chętniej spędziłby bal w jej towarzystwie. - Na pewno się zjawi - stwierdził. - Któż by przepuścił takie wydarzenie? W końcu bal odbywa się jako taki rzadko, więc raczej nikt dobrowolnie z niego nie rezygnował. Dziewczyny się do tego stroiły, gadały i w kółko marudziły na temat pierdół. To było zgoła męczące. Po balu będą przeżywać to co się działo i to co się wydarzyć mogło a jednak nie wydarzyło. Logika kobiet. - W zasadzie to chyba ja bardziej pomogę - uniósł kąciki ust w lekkim uśmiechu. - Nikt nic nie wspominał o tym, że nie wolno się zamieniać. Wesoło mrugnął do nauczyciela i swoją twarz zwrócił ku pani profesor. Jeśli się zgodzi to chyba cała trójka będzie zadowolona i nikt nie będzie pokrzywdzony. Wieczór się uda, wszyscy szczęśliwi. - Mężczyzna musi wiedzieć kiedy ustąpić. To jak pani profesor, zgodzi się pani na małą zamianę? Skinął głową jednemu znajomemu, którego zauważył w tłumie po czym ponownie odwrócił się do Bartholomewa. - Jestem po egzaminach, wakacje się zbliżają, czegóż chcieć więcej? A u pana profesorze jak?
Z prawdziwym zafascynowaniem obserwowała jak maska Cyrila dowolnie pozwala się formułować, jednocześnie zastanawiając się skąd zdobył takie cudeńko. Nawet do głowy jej nie przychodziło jakich zaklęć należało użyć by uzyskać taki efekt. Może kiedyś, przy okazji go dokładnie wypyta? Na razie nie chciała tracić balu na dywagacje o skomplikowanych urokach, z resztą w tych warunkach, pewnie i tak nic by z tego wszystkiego nie zapamiętała. O ile poncz był zawsze okropnie rozcieńczony, tak Fontaine miała nadzieję, że tym razem ich wino będzie nieco mocniejsze. W gruncie rzeczy się nie pomyliła, bo mimo, iż nie była to ognista, to jednak wino miało wyczuwalny smak alkoholu. A tak swoją drogą, to wila dawno już nie piła tego trunku. Kiedy więc zajęła miejsce obok Cyrila i uśmiechnęła się delikatnie, słysząc jego toast, pierw ten na temat Merlina (a swoją drogą przydałoby się wypić za to, by biedaczek dotrwał do północy), a następnie adekwatnie ich spotkania. - O tak, tu jest za co wypić - potwierdziła tuż przed upiciem łyku alkoholu, który wcale nie smakował tak źle, nie po ponczach, które zwykle tu pijała. - I żebyś nie znikł zbyt szybko - dodała jeszcze, groźnie kiwając mu palcem, bo chociaż spotkanie było miłe, to jeszcze milej by było, gdyby ponownie nie musieli kontaktować się jedynie przez sowy. Gdy już wypiła alkohol, który miała w kieliszku, postanowiła dopiero odwołać się do jego stwierdzenia, że niby jest narwana. - Ależ nie jestem narwana! Po prostu nie lubię czekać na specjalne zaproszenie - zaprotestowała z małym rozbawieniem w oczach, łapiąc Ślizgona za rączkę. - Poza tym, to bal gdzie panie zapraszają panów, więc drogi Cyrilu, czy zatańczysz ze mną? - Zapytała poruszając lekko brwiami, niczym prawdziwy amant.
No kurwa jebnął by Kacperek ze śmiechu, ale nie. - Były członek rady pedagogicznej? To wyrzucili Cię z pozycji bycia naczelnym chujem? Szkoda. Wydawałoby się, że ten rodzaj kariery jest dla Ciebie zapewniony. Ta morda... No wypisz wymaluj... idealny na chuja. - wzruszył ramionami. Serio? Podstawię rączkę, a potem nóżkę? A może zaraz wyjmie baletki i zatańczy? Okaże się jeszcze, że ma syreni głos, albo umie latać. Jeszcze jeżeli idziemy w kierunku scharakteryzowania bohatera w stylu Mary Sue. Warto wspomnieć o tym, ze hehehe KAPITAN z pewnością zaraz okaże się posiadaczem zestawu małego agenta i zaraz wyjmie jakieś gadżety. Coś, co mu pomoże dotknąć sufitu, albo wezwać specjalną ekipę. Jeszcze pewnie dołoży do tego efekty specjalne. Coś z tyłu z pewnością może wybuchnąć. A skoro już mówił o szczekaniu to może znał języki zwierząt? A zresztą, co się Kacperek dziwił. W sumie to języki rodzime trzeba znać. Jeśli matka była suką, to czego oczekiwać po potomku? No chyba nie jakiś specjalnych zwyczajów. - Rozumiem, ze marzy Ci się kurwa śmierć na stosie czy gdzieś tam ale serio. Wyjmij swój podróżniczy pamiętniczek i sobie tam coś zapisz wzruszającego i wypierdalaj. Bo moje chude ramie, a Twój krzywy ryj... A nie w sumie. Nadal wolę moje chude ramię. - Spodziewał się teraz ironicznej odpowiedzi i czegoś w stylu: 'niestety nie usłyszał odpowiedzi młodego chłopaczka Cass, bo nagle okazało się, że szumy na fali i cośtamcośtam'. Boże. Kochajmy idealizowanie, munczowanie i inne takie sprawy, bo od razu się realistyczniej gra. A Cass i kłamstwa? Kogo miałby oceniać? Ją czy siebie? Chyba powinien zacząć od siebie. Podobnie by poradził temu gostkowi, który chyba najwidoczniej miał dziś jakiś większy problem. No nich. - Spierdalaj to raczej do Ciebie, bo nie wiem czy zauważyłeś, ale twoje lata przeminęły z wiatrem. Zjeżdżaj mi z oczu, bo Ci wypruję jaja. I niekoniecznie będę zwracał uwagę, co według Ciebie mam chude, albo za grube. - No kurwa chyba kpina. Ale pozdrawiamy z Polski.
Siedziała tak przy tym stoliku.. I siedziała.. Patrząc jak ludzie się bawią. Ona sama nie zauważyła nikogo znajomego a Adrien też gdzieś się rozpłynął, albo w ogóle nie przyszedł. Czyżby ją zostawił? Skrzywiła się zdegustowana zaistniałą sytuacją i wychyliła już trzeci kieliszek czerwonego wina. Jakie to szczęście, że ma wyjątkowo mocną głowę! Oparła się o stół i po chwili usłyszała ten znajomy głos. Ohohoho! Pan Spóźnialski się pojawił i postanowił porozmawiać z Dainą! Jak miło. Podniosła wzrok na chłopaka i uniosła brwi, przyglądając się mu. Trzeba przyznać. Był fajną dupą. Przygryzła wargę i posłała mu uroczy uśmiech. Nie potrafiła się na niego gniewać.. Ale czy w sumie miała za co? Być może ten czas, który na niego czekała.. To tak naprawdę było dziesięć minut? Któż to wiedział. Wstała i przybliżyła się do niego. Złożyła na jego ustach słodki pocałunek. Był namiętny a zarazem niewinny. Przejechała dłonią po jego policzku i skinęła głową. - Ty również wyglądasz nieźle. I owszem. Z chęcią zatańczę.. Ale czy Ty sobie poradzisz? - zapytała z wrednym uśmieszkiem. Chwyciła go za dłoń i pociągnęła w kierunku parkietu. Znalazła wolną przestrzeń, na której mogli zatańczyć. Zaczęła poruszać biodrami w rytm muzyki, tak samo głową a ręce umieściła na jego ramionach. Rozejrzała się dookoła, ale po chwili zdecydowała się utkwić lazurowe tęczówki w Adrienie.
Na wieść o balu Issie bardzo się ucieszyła! W końcu jakaś impreza, na której będzie można trochę poszaleć! Mina jej nieco zrzedła jak zapoznała się z tematyką balu... Naprawdę musi założyć sukienkę? Serio..? Zupełnie jej to nie pasowało. Nie lubiła rozstawać się ze swoimi jeansami, ale co poradzić, zapisała się to musi się dostosować. Czuła się w takich strojach całkowicie skrępowana. W długiej sukni i na obcasach raczej nie wlezie na drzewo jeśli najdzie ją taka ochota... Przekichane... Nieco niezadowolona włożyła w końcu na siebie dosyć zwyczajną, fioletową sukienkę i czarne buty na nie za wysokim obcasie, żeby nie zabić się na samym wejściu. Najbardziej podobała jej się maska (tylko, że to gigantyczne pióro to zmniejszyła zaklęciem o jakąś połowę, jak nie więcej...), którą miała założyć. Jeszcze tylko uczesała rozpuszczone włosy, założyła maskę i wyszła z dormitorium. Zajęło jej to wszystko niewiele czasu. Nie lubiła go marnować stojąc przed lustrem, więc uwijała się jak tylko mogła, w przeciwieństwie do niektórych koleżanek, które już od godziny układały włosy... W połowie schodów na niższe piętro zorientowała się, że zapomniała swojej przypinki w piórem flaminga i musiała jeszcze po nią wrócić. Skleroza nie boli... Weszła do Wielkiej Sali jak zwykle nieco spóźniona i rozejrzała się uważnie. No, no... Ktoś kto to przygotowywał naprawdę się postarał... Issie od dziecka była zakochana w Wenecji, a sceneria wręcz zapierała dech w piersiach! Kołyszące się łódki były świetnym pomysłem, a ta scena! Coś cudownego... Uśmiechnęła się radośnie i zaczęła krążyć po sali szukając piór flamingów. Była tak bardzo ciekawa kto będzie jej partnerem, że nie potrafiłaby tylko stać i czekać. Mijając znajomych witała się z uśmiechem, ale nigdzie nie przystawała na dłużej, szukając różowych piórek.
Matt czuł się, jakby obecność na balu byłaby co najmniej przegranym zakładem. Nie był towarzyski, więc sam się zastanawiał co tu właściwie robi. Nie brakowało mu ostatnio uwagi poświęconej swojej osobie, więc tym dziwniej się czuł. Na całe przyjęcie szedł jak na ostatni w swoim życiu marsz. Wyróżniał się chyba tylko swoją ponurą miną i zagubieniem, jakie można było dostrzec w jego oczach. Nie wiedział na czym ma skupić uwagę. W sumie nawet swojej partnerki nie będzie pewnie szukał zbyt szczególnie. Wystarczyło, że musiał ubrać niewygodny garnitur, w którym wyglądał zbyt oficjalnie. Tylko strzelić siebie Kedavrą i umrzeć w takim stroju. Jedyne co się wyróżniało to chyba krwistoczerwony krawat. Tak dla prowokacji. Musi się dać jakoś zapamiętać prawda? Jeszcze do tego wszystkiego musiał mieć jakieś przypinki. Skomponował uważnie w byle jakim miejscu tą, którą dostał. Akurat trafiło mu się na piórko papugi.
Do Wielkiej Sali wszedł jak większość osób już spokojnie gawędziło. Mieć tylko nadzieję, że nikt znajomy go nie spotka. W sumie małe prawdopodobieństwo. Nie miał ich zbyt wielu. Nie była to dla niego jakaś wielka szkoda. Ot kolejny zwykły szary dzień, który będzie musiał przeżyć w tym ciężkim świecie. Będąc na miejscu zaczął się rozglądać dookoła. Niestety. Nie znalazł nic wartego uwagi. No cóż. Chyba zatem pora się przejść i dokładnie przeanalizować cały ten nowy wystój?
Petros idzie na bal. I to w dodatku z dziewczyną! W końcu będzie mógł odczepić ten niechciany tytuł bycia na zawsze samotnym. Tak bardzo się cieszył, że Marcelinka postanowiła właśnie z nim wybrać się na bal. Aż czuł, że zaczynało wszystko się układać. To znaczy czuć to można śmierdzące skarpetki, dobra już, stop! Petros jarał się jak średniowieczna czarownica na stosie i już. Oczywiście na przygotowania nie miał czasu, bo przecież tyle ważnych rzeczy musiał zrobić. Ze swoimi super ziomeczkami zorganizowali jakiś tajniackie ognisko jako nieoficjalne zakończenie roku szkolnego oraz oblewali zdanie tych wszystkich egzaminów końcowych. Nie zabrakło oczywiście alkoholu tak więc Marcelinka będzie musiała wytrzymać ten wieczór z lekko wstawionym Gavrilidisem. Było super! Mieli alkohol, siedzieli wokół ogniska i opowiadali jakieś śmieszne kawały. Wszystko fajnie do czasu, kiedy chłopak zorientował się, że dziś jest ten bal. Koledzy nalegali, aby został i olał ten bal, bo sami nie mieli na niego iść. Jednak ten zrezygnował z dalszego siedzenia przy ognisku. szybko pobiegł w stronę zamku, zaś potem bezpośrednio prosto do dormitorium. Minął przy okazji wielką salę, która powoli zaczynała być oblegana przez uczniów. W końcu dotarł na miejsce i zaczął jak szalony biegać po całym dormitorium w poszukiwaniu garniaka oraz maski, którą trzymał na specjalne okazje. Nie miał za dużo czasu na przeróżne przymiarki czy inne kąpiele i czesanie włosów. W dodatku trochę w głowie mu się kołowało przez ten zasrany alkohol. Niepotrzebnie obalił pół ognistej. Teraz będzie od niego cuchnąć alkoholem. No pięknie Petros. Idziesz na bal z uroczą dziewczyną pijany. Ale od czego są czary. Rzucił jakiś czar na siebie, który sprawił, że chłopak pachniał jakimś lasem deszczowym (wtf! nie wiem jak to określić, powiedzmy, że jak te mugolskie odświeżacze powietrza, bo głupkowi pomyliły się zaklęcia, zawsze dobre niż cuchnąć alkoholem, o!). Garniturek miał nawet ładny, bo taki, zaś maskę taką, wszystko pięknie wyglądało. Teraz trzeba jakoś wejść po tych schodach na górę. Na szczęście dotarł cały i zdrów, tylko z dwa razy się potknął, ale to nic. Szybko wtargnął do sali i zaczął szukać w tym całym tłumie Marcelinkę. Utrudniały to trochę maski, ale chłopak na pewno da jakoś sobie radę. W końcu dostrzegł z oddali jej piękne, długie włosy. Poprawił swój super garniturek i podszedł do swojej partnerki tym samym witając się z nią oraz pozostałymi osobami z którymi gawędziła. - Wybacz za spóźnienie, ale miałem coś ważnego do zrobienia - eheheh śmieszny te Petrosik. Tak słodko się tłumaczył dziewczynie, może kupi to? Chociaż może i wyczuje ten alkohol, o kurde to by była masakra. Aż puchon zasłonił ręką swoje usta, co by dziewczyna nie czuła. Błagam, niech tylko ona nie wyczuje tego okropnego zapaszku. A jak poczuje to niech mu wybaczy!
Wiedział, że trochę nawalił, że spóźnił się, ale na prawdę tego nie chcial. Nawet myślał, że to on przyjdzie i tak pierwszy mimo iż bal się już zacząl, bo przecież Daina musiała o siebie bardziej zadbać niż on, ale najwyraźniej się pomylil. Daina pewnie zaczęła to o wiele wcześniej niż on. Przyszedł tutaj jedynie dla niej, gdyby nie ona z pewnością nie pojawiłby się na tym balu, ale kto wie może to będzie zabawa jego życia, a być może ostatnia zabawa z Dainą? Kto wie co się stanie. Co Pernill knuje przeciwko niemu. Musiał się z nim jeszcze rozmówić i to jak najszybciej, aby niczego nie wypaplał, bo wtedy nie będzie wesoło. Daina nie mogła sie o niczym dowiedzieć. Ucieszył się z faktu, że Daina siedziała i jedynie czekała na niego, a nie dała się ponieść urokowi tego miejsca i nie zatańczyła z innym facetem. Wtedy Adrien byłby wściekły. Oj jak on nie lubił jak koło niej kręcili się inni faceci. Był bardzo zazdrosny, chociaż ona pewnie jeszcze się na tym nie poznała. Pewnie kiedyś się pozna, bo była nieziemską dziewczyną i pewnie wiele osób w tejże sali wyobrażało ją sobie co najmniej nago. - Sam nie wiem, nie jestem w tym dobry, ale przecież nie będziemy siedzieć za stołem przez cały bal, prawda? Inaczej wolałbym Cię wziąść do Hogsmeade na jakąś zajebistą wycieczkę. - powiedział. Taka też była prawda, pewnie tak by zrobił. Adrien nie spuszczał wzroku ze ślizgonki. Uśmiechał się do niej od czasu do czasu i objął ją w pasie poruszając się w rytm muzyki. Miał nadzieję, że nie da ciała z tym tańczeniem, ale chyba nie zostawi go dlatego, że nie potrafi tańczyć, prawda? - Na prawdę wyglądasz nieziemsko. - powiedział po raz kolejny. Nie mógł się nadziwić jej urodą i tym, że ona jest po prostu jego.
No jeżeli mówimy już o byciu Mary Sue, to bardzo ciekawe, że hejt i butthurt pana Caspra chyba nie mogły się wziąć z kwestii "który to już", tylko z wewnętrznego monologu mojego bohatera. Wszakże mógł swym sprawnym okiem zauważyć zaokrągloną posturę swej dawnej przyjaciółki i skomentować to w ten sposób! Ale bardzo fajnie, że prowadzimy grę na komentowanie opisu przeżyć wewnętrznych. W takim wypadku mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że Casper Villiers jest pierdolonym kretynem. I tyle, voila, wystarczy, nie potrzeba całej masy wymyślnych, debilnych przykładów o baletkach, syrenich śpiewach i dojeżdżaniu matek. No ja jebię, trochę, kurwa, powagi. Korzystając z tego, że z ust chłopca wylewały się potoki kału, a ludzie wokół zaczęli zwracać uwagę na monolog pełen bardzo barwnego i zróżnicowanego słownictwa, Morpheus rozejrzał się za czymś do picia, przywołał sobie kieliszek wina, skoczył do łazienki i wygrał nagrodę Pullitzera za spisanie na żywo dzieła "Najdebilniejsze inwektywy w historii człowieczeństwa". Okej, to ostatnie to żart. Ciekawe, kiedy Cass skorzysta ze znajomości kinematografii i uczęszczania na zajęcia z teatru, dramatycznie powie "CHODŹ, ON NIE JEST TEGO WART" i zanosząc się płaczem, ucieknie wraz ze swoim kochankiem. To było w sumie urocze, że chłopiec autentycznie oczekiwał, że Morph stąd wyjdzie. Ten jednak stał niewzruszony, JAK STATKI NA NIEBIE, popijając wino (pierwszy alkohol dzisiaj! yay!) z szerokim uśmiechem. To naprawdę był ciekawy bal. Gdy skończył, Morph westchnął. Nie miał pojęcia, jak odpowiedzieć na ten wyjątkowy pokaz kretynizmu. - Niezwykłe - rzekł więc. Bo w sumie naprawdę, w pewnym sensie to było imponujące. Mało kto potrafi pierdolić takie głupoty zarówno w dialogu jak i dodatkowym opisie. I to wszystko pewnie na jednym wdechu! - Cass, jeszcze raz gratuluję. Doprawdy, przemiło patrzeć na tak dopasowaną parę.
Obserwowała tę dwójkę ze spokojem, najwidoczniej się znali... I to nie z jednego spotkania. W końcu chłopak był studentem, nie dziw, że nie jeden raz mieli okazję się spotkać. Nie pogardziłaby towarzystwem Bart'ta, to prawda. Zamiana przypinek? Kto w ogóle zwracałby na to uwagę? Uniosła nieznacznie kącik ust do góry i skrzyżowała dłonie na wysokości piersi. -Już zapewne i tak zdecydowaliście... Zgadzam się.-Powiedziała spokojnie, oczywiście w jej mniemaniu była to zgoda. Delikatnie dotknęła ramienia Bart'a i przeprosiła ich oboje. Zaraz powinna wrócić, musiała jedynie odłożyć kopertówkę, która jej zaczynała ciążyć. A oni będą mogli chwilę porozmawiać, potem już nie da spokoju nauczycielowi. W końcu zgodziła się na taniec, jednak chyba nie dała słownej zgody na to. Uh, weszła na jedną z łódek i odłożyła kopertówkę na stół a sama usiadła na ławie, sięgając po szklankę wina. Nawet nie spytała, czy Bart by nie zechciał. No cóż, nadarzy się jeszcze okazja. Przegryzła lekko wargę i założyła jeden z luźnych pasm włosów, za ucho. Upiła łyk białego wina, w sumie to jeszcze nigdy takiego nie piła. Najwidoczniej gustowała w czymś mocniejszym.
Cassandra nie miała na żadnego z nich siły. Nie będzie się rzucała ani na Caspera z desperackim „nie bijcie się” ani na Morpheusa dziękując za wspaniałe przywitanie. Naprawdę miała dosyć. Uznajmy, że po prostu dorosła i nikt nie miał prawa mówić jej, jak powinna żyć ani przede wszystkim z kim. Wiedziała, iż ze swoją wielką anorektyczną siłą nic nie wskóra. Miała zacny plan wyjąć różdżkę i zamknąć ich w bańce, aby łaskawie się opanowali. Jednak wolała tego nie komentować. Naprawdę zacnie zapowiadało się zakończenie studiów. - Przestańcie. – powiedziała, gdy zaczęła się cała wymiana podłych zdań. Jednak zarówno Casper jak i Morpheus kompletnie jej nie słuchali. Więc czego od niej oczekiwali, że dołączy do słownych potyczek bądź sama zacznie obydwóch okładać? Kpiny. Obydwaj popisali się głupotą i swoją dziecinnością. Odeszła od nich w stronę bufetu, bo nie mieściło się jej to wszystko w głowie. Znalazła znajomych w tłumie, z którymi rozpoczęła rozmowę. Próbowała odciąć myśli od tego szaleństwa, bo naprawdę szkoda było na to czasu.
Kiedy okrągłe, błękitne ślepia Ursuli przestały być zamroczone pięknem, które opanowało Wielką Salę, dziewczyna postanowiła przestać wgapiać się w sufit jak idiotka. Wszak, trzeba odciągać ludzi od stereotypu głupiej blondynki, a nie utwierdzać. Puchonka zakołysała się w rytm muzyki, wywijając po chwili na palcach kolejny piruet, ciesząc się każdym, najmniejszym drgnieniem falbanki u swojej sukienki (co podkreślała cichym, radosnym piskiem), która dla blondyneczki wyglądała jak wielkie kłęby dymu, układające się pięknie w dół, u stóp dziewczyny. Poszukiwanie przydzielonej jej towarzyszki (ha! płeć została poznana przez Ulkową przez wizję, w której była wyraźna sukienka!) nie szło najlepiej, więc kołysała się samotnie w tłumie, robiąc subtelne ruchy rękami. Bo w końcu kto powiedział, że nie można tańczyć samotnie? Przy okazji przyglądała się maskom, próbując dojść ktoś się pod nimi chowa. Wszak niektórzy, byli tak wystrojeni, że aż nie do poznania! Taki los musiał spotkać między innymi Laikową, bo Ulyssa zupełnie nie mogła jej odnaleźć. Cholera, a tak chciała ujrzeć Howett w sukience. Może jeszcze będzie dziś miała okazję. W pewnym momencie, w trakcie chwiejnego obrotu, zauważyła kogoś za sobą. Zatrzymała się w połowie ruchu, widząc znajomą przypinkę. - Chyba się właśnie szukamy! - stwierdziła z promiennym uśmiechem, podchodząc do dziewczyny, ubranej w ciemną, opinającą jej ciało, sukienkę. Takie eleganckie, mroczne klimaty były bardzo nie Ulkowe, ale dziewczę musiało przyznać, że jej towarzyszka wyglądała pięknie. - Już myślałam, że spędzę bal samotnie. Podeszłabym do kogoś, ale ciężko mi idzie rozpoznawanie. Te maski są takie mylące! - poskarżyło się rozżalone, borsuczątko, mimo wszystko jednak zadowolone, z takiego obrotu zdarzeń. Na towarzystwo Ślizgonki nie narzekała, chociaż chyba nawet nie było pewne z kim ma do czynienia (i jeszcze ta dezorientująca maska!). - Wiedziałaś, że śpiew świergotnika może doprowadzić do szaleństwa? - spytała unosząc lekko swoją przypinkę, nie odrywając jej od sukienki, przypomniawszy sobie co też wyczytała ze stosu podręczników w bibliotece, do której popędziła w momencie, kiedy tylko zrozumiała z przerażeniem, że nie ma pojęcia czyje pióro przedstawia jej przypinka. A że ciekawostki o magicznych zwierzętach są takie niesamowite - musiała się nimi dzielić przy każdej możliwej okazji.
Barth dopiero teraz naprawdę odetchnął z ulgą słysząc, że Arfa się zgodziła. Zdjął swoją przypinkę i podał ja Rex’owi. - Życzę szczęścia. – powiedział patrząc na chłopaka. Cóż prawdą było to, że znali się dość dobrze i ich znajomość miała dość ciekawy charakter. Miał nadzieję, że Rex nawet nie wie jak wielką przyjemność mu sprawił. - A co do przegapiania czegokolwiek to uwierz mi, że ja jestem jednym z tych ktosi, którzy zapewne przegapili by z chęcią to wydarzenie. Jednak teraz muszę chyba przemyśleć to jeszcze raz. – rzekł i lekko się uśmiechnął. Tak cieszył się z tego, że los mu prawdopodobnie sprzyja. Miał tylko nadzieję, że nikomu nie pokrzyżował planów. - A co u mnie. – zaczął i zamyślił się nad odpowiedzią. – W sumie nic ciekawego. Wiesz zapisałem się na ten wyjazd wakacyjny. A poza tym rutyna. Sprawdzanie prac, pilnowanie by Hogwartu nie postawili na głowie no i oczywiście nauczanie młodych adeptów magii. – powiedział zastanawiając się czy wszystko już wymienił. - A jak ci poszły egzaminy no i czy przeszedłeś do następnej klasy, roku czy jak to się mówi. – powiedział lekko się plącząc w tych wszystkich zawiłościach studiów na Hogwarcie.
Ostatnio Dave nieustannie się spieszył i bynajmniej nie robił tego celowo. Czas uciekał mu niespodziewanie szybko, czasem krzyżując plany i niekorzystnie wpływając na jego dalsze losy. Przydałoby się usiąść spokojnie, nic nie robić, o niczym nie myśleć... ale w Hogwarcie ciągle coś się działo. Chłopak to uwielbiał, ale czasem wolał by jego życie było nieco spokojniejsze i bardziej poukładane. Taki już był, perfekcjonista. Ostatnio wiele spraw wymykało mu się spod kontroli, między innymi przez to spóźnił się na bal zakończeniowy. Garell nienawidził przybywać nie w porę, sam niechętnie patrzył na spóźnialstwo innych, ale najbardziej dręczyło go to że prawdopodobnie jego partnerka jest już w Wielkiej Sali i przez niego, właśnie przez niego, jest teraz sama i zapewne go poszukuje. Tak nie zachowuje się gentleman! Najszybciej jak tylko mógł dotarł na miejsce imprezy. Początkowo planował ubrać coś ze swojej szafy, raczej na luzie, bo stwierdził że nie ma co się stroić i wydawać niepotrzebnie galeony, skoro ma to być strój tylko na jedno wyjście. Później jednak, założywszy niebieską marynarkę, stwierdził że wygląda za mało oficjalnie. Tym bardziej że płeć żeńska z pewnością będzie się prezentowała oszałamiająco, jak zwykle. Strój Choć nie miał wiele czasu, postanowił poszukać czegoś jeszcze w swoim kufrze z eleganckimi ubraniami. Ostatecznie założył stylową marynarkę w ciemnym kolorze, która połyskiwała granatowo oraz spodnie do kompletu. Nie zapomniał o pasującej do tego muszce. W kieszeni miał talizman który gwarantował mu bezpieczeństwo na imprezie, chłopak nie miał się więc czego obawiać. Trochę kłopotu sprawiło mu znalezienie maski na bal, która była wszakże niezbędna. Z pomocą znajomego gryfona z młodszej klasy wyszperał jakąś i przerobił dekoracyjnie zaklęciami, co dało zadowalający efekt. Maska Przed wyjściem uczesał starannie włosy, ogolony był nienagannie, skropił się delikatnie perfumem o przyjemnej woni i wskoczył w specjalne buty do tańca, w których z nieporadnego na parkiecie ciamajdy zmieniał się w całkiem przyzwoitego tancerza. Już opuszczał dormitorium by w szaleńczym pędzie dotrzeć do Wielkiej Sali, gdy nagle przypomniał sobie o przypince. Jakże mógłby o niej zapomnieć! Bez niej jego partnerka by go nie rozpoznała. To był niezbędny znak rozpoznawczy. Dave drżącymi z pośpiechu palcami zapiął ozdobę przy klapie marynarki. Podobała mu się, pasowała do ciemnego garnituru. Idąc na miejsce imprezy przygładził jeszcze pióro feniksa którym była udekorowana jego przypinka, po czym zdecydowanym krokiem wszedł na salę, gdzie w pierwszej chwili totalnie oniemiał. A działo się tak co roku na zakończeniowym balu. Krukon wrósł w ziemię, a raczej w podłogę, która była spowita mgłą. Jego oczy obserwatora nie mogły skupić się na jednym miejscu dłużej niż parę sekund, a było to zdecydowanie za mało żeby ogarnąć piękno i niesamowitą atmosferę tej hogwarckiej imprezy. Ciemnoniebieskie oczy Garella ślizgały się po wielkim pomieszczeniu. Podobało mu się tutaj, włoski wystrój przypadł mu do gustu. Choć fiolet nie był ulubionym kolorem chłopaka, musiał on przyznać, że wszystko idealnie ze sobą grało. Rzeka opływająca scenę i olbrzymi parkiet to był rewelacyjny pomysł na umiejscowienie łodzi ze stolikami. Dave pokręcił głową i bezgłośnie pochwalił organizatorów. Co roku wprawiali jego i resztę uczniów w zachwyt, zaskakiwali pomysłowością i dbali o to, żeby zabawa była idealna w każdym calu. Muzyka też była w porządku, chociaż dla niego cudownie byłoby gdyby bez przerwy grano klasyczne kawałki muzyki poważnej. Obserwując miejsce imprezy krukon nie mógł rzecz jasna pominąć ludzi, których było jak zwykle sporo. Minął łodzie z siedzącymi tam uczniami, którzy jedli i wesoło konwersowali, ruszył na parkiet gdzie poruszając się między wirującymi parami usiłował odnaleźć swą partnerkę, dziewczynę z przypinką z piórem feniksa, takim jak jego. Było to nie lada wyzwanie. W Wielkiej Sali było naprawdę mnóstwo ludzi, hałas, śmiech, muzyka, taniec, wszystko to razem było czymś co bez reszty mogło pochłonąć imprezowiczów. Dave wypatrując tajemniczej dziewczyny, z którą został połączony w parę, przyglądał się ciekawie innym uczniom oraz studentom. Spotkał sporo znajomych, jednak zamiast dołączyć do nich wolał najpierw znaleźć swą partnerkę. Mijał więc piękne dziewczyny w zaskakujących kreacjach, od których nieraz ciężko było odwrócić wzrok, a także bardziej i mniej przystojnych chłopaków, którzy dobrze się bawili wciśnięci w eleganckie stroje, do których nie byli do końca przyzwyczajeni.
Ostatnio zmieniony przez Dave Garell dnia Sro Cze 26 2013, 22:50, w całości zmieniany 1 raz
NIE WIDZIAŁAM ŻEBY KTOŚ MIAŁ KOLIBRA, A CTRL+F BYŁO GRANE, TAKŻE TEGO
W ostatnim czasie Rainier zaniedbywał lekcje oraz treningi. Może nawet wpadł w pewnego rodzaju depresję? Wszak jego przejarany mózg był prawdopodobnie przyczyną niezdania w tym roku. Czy wywalą go z drużyny? Oby nie! Przecież był najlepszym zawodnikiem (w jego mniemaniu). Za dużo by stracili, więc był niemalże pewien że tak szybko nie odpuszczą. W przyszłym roku się poprawi. Może nawet ograniczy palenie. Albo i nie. Może jakaś ładna koleżanka mu będzie udzielać korepetycji? Tylko czy wtedy będzie w stanie skupić się na jej słowach, a nie na okiełznywaniu swoich myśli? Cóż, tego akurat sami możecie się domyślić. W każdym razie jego postanowieniem noworocznym będzie pilne przyłożenie się do nauki, bo biedaczek w tym roku pojechał po bandzie, dał czadu i jedyne co mu pozostało to zamknąć się w szafie, założyć jakiś czaderski krawat i się powiesić. Nie no, aż tak źle chyba jeszcze nie było, ale dużo nie brakowało. Na szczęście nadchodził kres jego katuszy, a on wreszcie mógł trochę odsapnąć i może nawet przylać dzisiaj komuś w łeb jak się nadarzy taka okazja.Przecież nie mógł sobie odpuścić balu, to by było towarzyskie samobójstwo! A ostatnio doskwierał mu smutek i samotność, nie licząc kilku przypadkowych spotkań z dziewczętami z drużyny. Zawsze lepiej dogadywał się z kobietami. Uwielbiał to jak wyglądają, jakie są ładne i zadbane, jak śmiesznie rzucają się sobie nawzajem do gardeł itd. Tutaj może też uda mu się czegoś takiego dopatrzeć. Wziął udział w tym głupim losowaniu, w nadziei że trafi na jakąś pozytywnie pokręconą babeczkę, która dotrzyma mu towarzystwa tutaj, a może i jeszcze da się odprowadzić do dormitorium... Hm... Jego maska była klasyczną wenecką maską KLIK, do której doczepił piórko kolibra, które z kolei miało być jego znakiem rozpoznawczym dla partnerki, którą wylosował. Nie miał zamiaru ubierać garnituru, ale założył dobrze dopasowaną bladoniebieską koszulę i czarne obcisłe spodnie, luźno opuszczone w kroku. Źle się czuł w oficjalnych strojach. Do tego założył czarną marynarkę, ale muszkę czy krawat sobie podarował. Wchodząc do Wielkiej Sali podrapał się po głowie i zmarszczył nos. Wygladało na to, że wcale pierwszy nie przyszedł, a w tłumie póki co nie przewinęła mu się jego wybranka na ten wieczór. Na szczęście przygotowany był i na tę okazję, więc jeżeli dama go wystawi miał przy sobie pełną po sam brzeg piersióweczkę, którą doskonale wiedział jak spożytkować. Tymczasem udał się w stronę jednego ze stołów, przy którym teraz usiadł.