Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Niebieska, ołówkowa sukienka była do zniesienia i wydawała się najodpowiedniejsza na takową okazję... Oczywiście na początku, Lyri wpadła na pomysł, żeby przyjść tu w krótkich spodenkach i sweterku, ale kiedy pomyślała o tych wszystkich wystrojonych osobach, to aż się jej głupio zrobiło... Aż tak wyróżniać się z tłumu, nie miała zamiaru. Uśmiechała się do nowo poznanej dziewczyny, która najwidoczniej nie miała tu żadnego towarzystwa. - Smęty? Szkoda, to nieodpowiednia pora na taką muzykę dla mnie, ale przynajmniej nie ma tu zbyt wielu ozdób, które przytłaczają człowieka lukrem... Hm. - Zakończyła odwracając się do tyłu. Nie wiedziała czemu dzisiaj jest taka otwarta i skąd się w niej to brało, acz nic więcej nie powiedziała. Miała dość nauki, jak na razie i należało się do tego wszystkiego przyłożyć, coby nie pomyśleli sobie, że faktycznie zignorowała naukę... Ale dobrze. Lyri na razie zapomniała o tym całym wszystkim i zamknęła oczy wsłuchując się w kolejne nuty piosenki... Mimo tego, że była 'smętem', była do przełknięcia. Och, och, ach! Lyri zaakceptowała takie, takie niedobre dla ucha osób z problemem... Dołowanie się na siłę było błędem. Jej zdaniem.
Pewnie gdyby nie usilne namowy matki dziewczyna teraz siedziała by w dormitorium, albo w pokoju wspólnym i czytała sobie jakąś ciekawą książkę, albo wyżywała by się na innych osobach które również nie miały zamiaru iść na ten bal. Cóż więc chyba lepiej będzie jeżeli ona pójdzie na ten bal. Kit z tym, że nie miała z kim. Chociaż kiedy widzieli się ostatnio to babcia narzekała, że taka ładna dziewczyna a jeszcze nie ma chłopaka. A ona jak zwykle odpowiadała, że jak przyjdzie czas to i ona będzie miała chłopaka. Jednak jaki miała charakter wiedziała tylko ona i jej rodzice. I zdawała sobie sprawę, że chłopak który będzie chciał z nią być będzie musiał się nieźle namęczyć. Nie miała jakoś wyjątkowo wybranego chłopczyka, ale musiał wykazać się niezwykle silną wolą. No i wytrwałością, będzie musiał zaakceptować jej zmiany nastroju, będzie musiał zrozumieć, że pakowanie się w kłopoty to jedna z jej licznych cech. No i oczywiście przyzwyczaić się do tego, że żaden nowy dzień nie będzie podobny do poprzedniego. Przekroczył próg wielkiej sali. Cóż nie miała zamiaru tańczyć. Więc od razu zasiadła sobie spokojnie na jednym wolnym miejscu i obserwowała tańczących. Swoją różdżkę oczywiście miała przy sobie. Kiedyś dostała specjalny schowek który wiązało się na udzie. Tak więc w tym wypadku nie było inaczej. Zawiązała go sobie na udzie a różdżkę schowała tam. Takie spaczenie, jej rodzice to aurorzy więc powtarzali jej cały czas aby różdżkę trzymała blisko siebie.
Nagle światła przygasły, a na scenie pojawiła się piątka chłopaków. Dominique wstała z miejsca. Zebrał się przy nich niezły tłumek ludzi, ale dziewczyna nie musiała wspinać się na palcach by dostrzec coś zza głów rozentuzjazmowanych pierwszoklasistek (była dosyć wysoka, a poza tym dziewczynki były bardzo niskie). - Czy to...? Tak, tak jak się spodziewała. To Roześmiane Kudłonie. - O nie, tylko nie oni! Myślałam, że to będzie Mimbulus Mimbletonia albo Rozszalałe Mantykory... Ech, no trudno! Przy nich też da się tańczyć. Zaśmiała się, a potem przyjrzała się nieznajomej. - Och, przepraszam. Nie przedstawiłam się. Dominique Ariadne Pleavin, ale mów mi Domi. Powiedziała i wyciągnęła rękę na powitanie.
Ostatnio zmieniony przez Dominique Ariadne Pleavin dnia Sro Gru 26 2012, 18:09, w całości zmieniany 1 raz
Gdy Brukowa skomentowała jego gatki przyzwoitki, uśmiechnął się pod nosem, puszczając jej oczko. Swoją drogą, gdyby Oliver miał DOBROWOLNIE wybrać sobie strój na bal, przyszedłby w garniaku, przyciemnianych okularkach i z łańcuchami na szyi, żeby upodobnić się do gangstera, którego kiedyś widział w świecie mugoli. Prawdę mówiąc nie przepadał za lataniem w dresie, ale obiecał Bruk ubrać się tak, a nie inaczej! A jakby nie patrzeć, chłopak się poniekąd ubezpieczył i pod warstwą grubego dresu miał rurkasy i jakąś czarną, luźną koszulkę. Tańcował zacnie, gapiąc się na dens muwy panny Toxic, które skłaniały go do homerycznego śmiechu, co w jego dzikim języku oznaczało aprobatę. Aleee... Uwaga, uwaga! Niebawem gwiazda wieczoru ( czyt. Oliver Hollywood ) zrobiła godny przewrót w tył, gwiazdę a la slołmołszyn i zniknęła za drzwiami od korytarza. Po paru sekundach Shake jednak wrócił, jednakże bez dresu, mając na sobie normalne ubrania. Cóż, im więcej wygody, tym lepsze densy. Podskoczył jak rusałka do ślizgonki, kłaniając się nisko w ramach przeprosin. - Jaśnie pani, proponuję stąd jaśnie spierdalać, bo jaśnie psychofanki przyprawiają mię o ból głowy - poinformował, robiąc przy tym smutną minkę i wystawiając rąsię w stronę Bruk, niczym dżentelmen. Zanim jednak zdążyła zareagować, chłopak podniósł dziewoję i niósł ją na rękach, przez co wyglądali jak małżeństwo, właśnie wkraczające do swojego pięknego, nowego, przytulnego gniazdka! - Chętnie wrzuciłbym cię teraz do śniegu - wyszczerzył się szeroko, jednocześnie dając jej do zrozumienia, że w rzeczywistości by tego nie zrobił. Sam nie chciałby być wyrzucony do zimnego puchu będąc w krótkim rękawku. Takie zwykłe droczenie się, ot co. Chłopak nie bardzo miał pojęcie gdzie chciał iść, dlatego krążył po całej sali w kółku, czekając aż Bruk zdecyduje się, aby ją postawił na nogi lub zaproponowała miejsce, w które mogliby się udać. Po raz pierwszy Hollywood nie miał ochoty tańczyć po alkoholu. Dlatego też szybko odstawił Bruk na podłogę, wspiął się na dłuuuugi materiał, który przypominał firankę i patrzył przez chwilę z góry na ludzi. - DŻEEEEEROOONIMOOO, DZIIWKI - przekrzyczał grający zespół, rzucając swoim cielskiem w tłum ludzi. Całe szczęście, że trafił akurat na grupkę starszych chłopaków, więc bez problemu złapali go, wmawiając jakim to nie jest debilem i śmiejąc się głośno. Doszukując się Brooklyn, krzyknął tylko "czas na king konga, nie, Toxic?", bo jakby nie patrzeć, ten wzrost adrenaliny przy skoku sprawił, że chciał tylko więcej. Skradł się do dziewczyny, łapiąc ją... Ekm, od tyłu, jakkolwiek to brzmi.
Lyri założyła ręce na piersiach i stała tak przez dłuższą chwilę przyglądając się zespołowi. Całkiem zabawnie, jak na taki wieczór. Popatrzyła na Dominique po czym uścisnęła jej dłoń... - Lyri. - Koniec wypowiedzi, a gdyż na cóż tu nazwisko... Również czteroliterowe, bez ładu i składu... W sumie zajmowała tylko osiem znaków we wszystkich dokumentach i innych. Mało znaczący ktoś! Ale podobno małe nie znaczy gorsze. Uśmiechnęła się lekko na wspomnienie pewnych sytuacji. - Domi... - Powtórzyła, jakby sama do siebie, jakby kodowała jej dane, aby zapamiętać na dłużej i nie wyrzucić z pamięci za pierwszym zamachem... - Zawsze można ich stąd wyrzucić. - Powiedziała nawiązując do zespołu, który raczej nie wzbudził pozytywnych reakcji, ani u Dominique, ani u nikogo... Wulgaryzmy sypały się, jak z rękawa i cóż... Jakie życie, taki rap... Nie? Właśnie! Mogli postawić tu jakiegoś murzynka ze złotych łańcuchem, który by rapował o tanich... Trululu, cenzurka. Lyri odchrząknęła. Święta mijały, a ona spędzała je w szkole. Znalazła się studentka od siedmiu boleści i jeszcze jednej choroby stawów. Aha!
Lyri. Ładne imię, pomyślała. No dobra, skoro zna jej imię to przynajmniej może przestać myśleć o niej teraz jak o nieznajomej. Już znajomymi są. - Wyrzucić? Czemu nie. Tylko wtedy będziemy musiały radzić sobie z tłumem napalonych pierwszoklasistek chcących rozerwać nas na strzępy. Powiedziała i uśmiechnęła się pod nosem, widząc jak młodsze dziewczynki wsłuchują się w słowa piosenki śpiewanej przez piątkę chłopaków. - Jesteś studentką, no nie? Stwierdziła po chwili milczenia. Kojarzyła ją gdzieś ze szkolnych korytarzy. Słabo, bo słabo, jednak coś w głowie jej tam świtało, że Lyri kiedyś chodziła przecież do Hogwartu. - Co studiujesz?
Stuku puku, furu, ruru... Co to za muzyka? Lyri odgarnęła włosy do tyłu i spojrzała na prószący śnieg... Atmosfera przyjemna. Bardzo, za bardzo. Ależ nieważne. - Tak, studentką. - Odparła lakonicznie nie wdając się w szczegóły, jakby ukrywała swoją tożsamość. Chowała się przed tym, że Domi może dowiedzieć się za dużo, że dowie się wszystkiego i wtedy Lyri będzie naga wobec wszystkiego... Nie żeby nadawała znajomej plakietkę: plotkara, oszust, wyłudzacz. Ona po prostu miała taki mechanizm obronny, który chyba włączył się w dniu narodzin i świetnie trzymał się do dziś. Popatrzyła na nią spokojnie, co by tu odpowiedzieć... Co można odpowiedzieć na takie pytanie? Skarciła się w myślach. Każdy, normalny człowiek już by powiedział, wyrecytował, był dumny z tego co się dzieje, a ona nadal milczała. Złożyła usta w linijkę i coś mruknęła, acz nadal to nie była odpowiedź. Zebrała się w sobie... Hm. - Chodzę na zajęcia Magii Leczniczej, Magii Żywiołów i Zaawansowanych Mikstur. - Takie minimum, które pozwalało jej na dalsze siedzenie w Hogwarcie, chyba miała coś jeszcze w zanadrzu, acz na razie schowała to głęboko, coby do zwierzeń tu nie doszło. Bała się, że faktycznie za chwilę coś puffnie. - A Ty? - Dodała pospiesznie, żeby nie być pod ostrzałem pytań.
Czekała chwilę na odpowiedź Lyri, która wydawała się nie być zbyt chętna by o sobie opowiadać. Może była zbyt natrętna? Nie wszyscy lubią od razu się otwierać przed innymi. Dominique nie znała Lyrii, ale miała nadzieję, że niczym jej nie uraziła. Nie chciała zniechęcać do siebie ludzi. - Super - powiedziała, słysząc o zajęciach na które dziewczyna uczęszcza- pewnie musiałaś być dobra z eliksirów i zielarstwa. Osobiście nie znoszę ani jednego ani drugiego. Ale pewnie dlatego, że średnio sobie z nimi radzę. Zwłaszcza z eliksirami. Uśmiechnęła się przepraszająco za swoją szczerość. - Ja? Jeszcze nie studiuję, dopiero jestem w szóstej klasie, chociaż nie wyglądam, no nie? Ale chodzę na wszystkie. No prawie. Numerologia przypomina mugolską matematykę, więc sobie ją odpuściłam. Tak samo mugoloznastwo. Pochodzę z rodziny mugoli, nie muszę na nie chodzić.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Nieco spóźniony, no niestety bywa, ale obecny Nero wkroczył na salę. Wystrój, masa ludzi, kilka znajomych twarzy bla bla bla. Jednak na takich imprezach nauczyciel raczej nie ma co robić. W każdym bądź razie, głupio tak jakoś podejść do ucznia i gadać z nim. No ale lepiej z kimś gadać, niż siedzieć jak u sołtysa na zebraniu. Tylko jeden mały problem. Nero nie miał z kim rozmawiać. Jakież to jest frustrujące i irytujące kiedy stoisz tak sam na środku tej sali i.. Gapisz się. Postanowił spędzić te chwile samotnie, usiadł obok stolika i słuchał co ten band śpiewa i gra i tralala...
Zabawa trwała w najlepsze. Zespół wykonywał kolejny numery, ich liczne fanki nadal tłoczyły się pod sceną, miłość na parkietach kwitła. I wszystko miało być idealnie, jak na balu bożonarodzeniowym. Jednak nie tym razem. Dwójka wokalistów ruszyła na przód sceny kierując się w głąb parkietu po specjalnie przygotowanym podeście mającym ich niby zjednać z fanami. Nie przerywali układu, nadal popisywali się swoim talentem, gdyby nie fakt, że ktoś śmiał ich zagłuszyć. Oliver Hollywood, który postanowił udawać goryla nie zrobił na chłopcach dobrego wrażenia. Na moment ich śpiew ucichł, niezbyt wiedzieli co mają począć z tym faktem. Zawiedzione jęki fanek jednak szybko otrząsnęły ich z sytuacji, ponownie zaczęli śpiewać. Wszyscy, oprócz jednego. Mayn Zalik niepewnie zaczął się cofać z samego przodu sceny, wydawał się mocno skołowany, chyba nie czuł się najlepiej. Stoczył się z niej jakimś cudem, przeszedł kilka kroków, nie wytrzymał. Trudno powiedzieć co i kiedy mu zaszkodziło, to mogła zgadywać tylko Brooklyn Toxic bądź ci stojący obok niej. Dlaczego? Bo właśnie na jej stroju wylądowała zawartość żołądka artysty. Ciemnoskóry przyglądał sie ślizgonce jak idiota nawet nie wiedząc czy powinien zacząć przepraszać. Wszystko zaczęło się sypać. Reszta zespołu nie była zachwycona tym co widziała. Powstrzymali chichoty i zeskoczyli ze sceny chcąc sprawdzić co stało się z kolegą. Niestety, nie przewidzieli reakcji fanek na to nagłe zbliżenie. Nie zdążyli się nawet zbliżyć kiedy musieli zacząć uciekać. W całym tłumie wszyscy stracili orientacje, nikt nie wiedział kto jest kim. Dziewczęta wykrzykiwały imiona swoich idoli, niektóre z nich szarpały Edwarda Smitha i Maxa J. Beina twierdząc, że mają bardzo podobne stroje do tych zespołowych. Nawet Zowie Lowell dostał łokciem w udo. Na szczęście zmiażdżone zostały tylko jego żelki, a nie jajka. Reszta też nie miała różowo. W końcu tłum nadal był nieuspokojony. Elena Marion została oblana ponczem przez jakąś małolatę, to na pewno nie wpłynie pozytywnie na jej kreacje. Obok Cassandry Lancaster i Gilberta Slone zaczął kręcić się podejrzany osobnik twierdzący, że oboje są mu winni mnóstwo pieniędzy za zamawiane narkotyki. Popchnął nawet puchonkę pewnie licząc, że galeony wypadną z niej jak z piniaty. Charlie Watson wydawała się mieć szczęście. Obok niej pojawił się Gryfon, nie starszy niż szesnaście lat. Wychudzony okularnik ściskał w dłoni świeczkę zapewne zabraną z jakiegoś stolika. Czyżby chciał jej zaimponować i dać możliwość odpalenia papierosów? Trudno było usłyszeć co mówi, bo zagłuszył go kolejny wrzask. Student, zapewne ślizgon, biegł przez środek sali drąc się niemiłosiernie. Po drodze przewrócił Lyri Cori i Dominique Ariadne Pleavin wykrzykując coś o potędze rocka. W końcu jednak rzucił się na naczelnego goryla, znaczy się na Olivera Hollywood również go przewracając. - Co ty wiesz o życiu - wykrzykiwał tłukąc go po ramionach co miało być chyba oznaką sympatii dla jego czynów. Zamieszanie próbował wykorzystać każdy, dosłownie. Do Caroline Cortez zbliżył się chłopak starający się albo obmacać jej uda albo jak najdyskretniej zabrać jej różdżkę. Z kolei do Janett Brooks podszedł nie kto inny jak jej rudy adorator, ubrany wyjątkowo elegancko i zapewne drogo. Uśmiechnął się, wydawał się być najspokojniejszy z całej tej hałastry. - Mam nadzieje, że przyszłaś sama? - zapytał zanim jeszcze zostałby zagłuszony przez starszego mężczyznę, który znalazł się znikąd na scenie. Przyłożył różdżkę do swego gardła, by mówić głośniej i krzyknał na całą sale - Proszę o spokój, uspokójcie się wszyscy! Za chwilę pojawi się tu artysta zastępczy, Roześmiani Kudłoni nie będą dalej grać - zapewne modlił się żeby niesforna młodzież go posłuchała.
Trudno było uwierzyć , że David przyszedł na bal. Wkońcu został w szkole żeby móc być wiecznym uczniem a dopóki ma młode lata korzysta z nich. Troche późno przybył bo dzieciaki miały świetną zabawe porobić mu żarty. Sala pamięci była ubrudzona nieścieralną farbą a Davidek ścierał to na "czterech" Dopiero potem użył coś co na nieścieraną farbą zadziałało. Był to rozpuszczalnik mugolski. Niby nieścieralna a osoba robiąca takie psikusy nie pomyślała że niektórzy mają łeb na karku i go używają. A David wiedział o rzeczach mugolskich a że był nie raz w pracy u mugoli to wiedział co i jak. A jako że dziś świeta to nie chciał nikogo za skóre łapać a i sam w swoim gabinecie nie będzie siedzieć. Dziwne było też jak David był ubrany. Nie był to garnitur bo tego chyba by nikt nie przeżył. Ale był ubrany w białą koszulę z kołnierzykiem na guziki. Jeansy jak zawsze. Buty to buty szerokie adidasy. A na głowie czapka mikołaja. Ostatio David także zapuścił włosy więc z czapki wychodziła tylko grzywka(na biebera wlosy nie wierze :D ).Podobno wyglądał jeszcze przystojniej. A on ostatnio wpadał w skrajności jeżeli chodzi o wygląd. Angie nie było nawet nie wysłala mu sową życzeń. Mógł rzec że jest wolny. Mimo że w sercu nadal Angie i nie wiedział jak to pogodzić. Ciężka decyzja. Ale jak to kiedyś. Był w wojsku na froncie i też musiał podjąc decyzje . Tamta była zła bo dostał kulkę w ramie po której została mała blizna-ledwo widoczna. Muzykę słyszał już na ruchomych schodach a ona coraz bardziej go zachęcała. Wszedł do Wielkiej Sali. Niektórzy rozmawiali. Inni jedli. Niektórzy byli przed Salą bo palili papierosa ale tu mowa o paru studentach. Byli i tacy to tańczyli chaotyczne tańce a inni w objęciach swoich partnerów. Dopiero wszedł a już chciał wyjść co on tu będzie robił? Pewnie jakiś nauczyciel go zaraz poprosi żeby pilnował porządku. Pamięta jak gdy był młody i już kończył edukację pobił się z pewnym uczniem chyba o dziewczynę. Ale to tylko David on lubił się bić a nie używać różdżki. Uważał że ludzie którzy używają tylko różdżki są nikim. Nawet gdy zrzucało go z nóg i lądował na zimnej posadzce to i tak wstawał i walczył. Nie pamięta jak to się skończyło ale chyba oby dwoje byli w szpitalu. David od siły różdzki a tamten drugi od ciosów Davida. Połamany nos rozcięta warga. To tylko pikuś. No i stało sie. Wypatrzył ją z tłumu. To Elena?-Pomyślał. Ta z która kiedyś coś go łączyło a potem prawie go zabiła? Ale do odważnych świat należy. Podszedł. Puknął ją w ramie. Odwróciła się. Wow! To tylko przeszło przez jego głowę. Stała się jeszcze ładniejsza niż kiedyś. -Hej?! Przywiał się pytająco i pocałował ją w policzek. Gdyby w usta to mogło by się to zakończyć siarczystym policzkiem bo jak już pisałem kiedyś omal go nie zabiła. -Wszystkiego najlepszego Elenko. Chyba nie obrazisz się że potowarzyszę Ci? Hmm. Czy jesteś z kimś? David woźny a ona chyba studentka bo nie wierzę żeby 2 lata siedziała w 7 klasie.
Caroline nalała sobie ponczu do szklanki i postanowiła wmieszać się w tłum. Głupio się czuła kiedy widziała, że całkiem sporo dziewczyna ma partnerów. W tłumie raczej nie wiele osób zwróci na nią uwagę. Będzie się przemieszczać więc możliwe, że nawet nie będą wiedzieć, że tutaj jest. Być może znajdzie tutaj kogoś znajomego i zapomni o tym, że oczywiście jest sama. A jej babcia usilnie o tym przypominała. Nawet przed tym balem przysłała jej list z treścią, że "dziewczyna w twoim wieku już dawno miała narzeczonego, a przynajmniej chłopaka". Dlatego nienawidziła tych bali w szkole. Tak więc weszła w tłum i zaczęła się przyglądać ludziom. Niektórzy tańczyli a inni jeszcze stali w kącie i gadali sobie o różnych rzeczach. Po chwili poczuła, że ktoś jej wytrąca z ręki szklankę. No tak nasze cudowne pierwszaki. Co Caroline oczywiście zrobiła. - Wy małe parszywe paskudy. Matka was nie nauczyła aby nie biegać sobie gdzie popadnie. Żeby was upiorogacek dopadł do końca waszych dni - A to były tylko jedne z tych delikatniejszych słów. Pod koniec poleciała tak piękna wiązanka, że nie jeden chłopak ma odwagę posłużyć się takimi słowami. Dopiero kiedy spojrzała w bok zobaczyła, że obok niej stoi nauczyciel. No to się wpakowała. - Zz...znaczy chciałam powiedzieć, że, że,że. A co ja się będe męczyć nienawidzę kiedy biegają w lewo i w prawo. - Powiedziała i wyciągnął różdżkę z paska który miała przymocowany przy udzie i używając chłoszczyścia wyczyściła plamę a dzięki Reparo naprawiła zbitą szklankę.
Siedziała sobie spokojnie, gdy nagle zaczął się cały ten cyrk. Aż wstała zeby popatrzeć, oczywiście z wrednym uśmiechem na ustach. Nagle poczóła jak ktoś puka ja w ramie. Odwróciła się i ujrzała mężczyznę, dzięki któremu miała tan uroczy tauaż, teraz schowany pod uknią, a na codzień zdobiący jej prawe ramię. Daid pocałował ją w policzek i spytał czy możej jej potoważyszyć. -Oczywiście, jestem sama.- odpowiedziała uroczo. I wtedy to się stało. Na jej piękna, białej sukni z chińskiego jedwabiu wylądowała cała misa czerwonego jak barszcz pączu. Jej twarz momentalnie wykrzywił grymas wścikłości. Zaczęła rozglądać się po sali szukając sprawcy, jednak panował taki chaos, że mógłby to być każdy. Nie myśląc wiele pociagnęła Davida za sobą.
[nie będe w brudnej sukni siedziałą na balu, nawet jeśli panuje taki chaos... przenosimy się do pokoju życzeń. Wklej tutaj jeszcze jednego posta, a ja napisze tam.]
Tak to było bardzo super ktoś oblał Elenę. Widział tą osobę a raczej jej włosy-Blond. Gdyby Elena go nie pociągnęła za sobą to by ją złapał i wlepił karę no ale zniknęła gdzieś w tłumie ludzi a David był już daleko od sali. Zatrzymał ją trzymając nadal jej rękę. -Nie przejmuj się i tak wyglądasz pięknie. Uśmiechnał się do niej. Raczej marna z tego pociecha ale raczej wzięła sobie to do serca. David odruchowo wyciągnął papierosa i go szybko przypalił. Nie częstował a raczej dziewczyna i tak by nie skorzystała. Tak właśnie rozpoczął się i zakończył bal dla Davida.
Matko i córko, co się tam działo, to nie do wyobrażenia jest po prostu. A taki po prostu superowy zespół sobie wesoło grał. Znaczy on to ich nie lubił oczywiście, w ogóle to nie znał, ale pewnie byli fajni, w końcu mieli fanki. Zupełnie jak on. Tylko, że Gilbert nie miał w zwyczaju odwalać takich dzikich akcji jak ten band. Najpierw Olivier spadł z nieba na co oczywiście Slone zareagował głośnym wiwatem, w końcu zioma trzeba wspierać. A potem wszystko się posypało. Przez Bruka, bo została obrzygana przez jakiegoś araba, w ogóle co on sobie wyobraża, je za dużo kebabów. Nic dziwnego, że Gilbert ledwo powstrzymywał łzy śmiechu odlejając się od tulącej go Cassandy. Od razu mu się polepszyło. Chociaż i troche Bruka żal no, w końcu to jego ziom. Ale przecież miał dla niej dzisiaj super niespodziankę, polepszy jej się potem, teraz niech spierdala. Zapewne ślizgon uciekłby z puchonką gdzieś na pięterko żeby uniknąć tłumów (jako przykładny prefekt oczywiście), ale i im w tym przeszkodzono. Doczepił się do nich jakiś naćpany w ogóle nie wiadomo kto, twierdził że są im winni galeony. Możliwe, chuj nołs. Slone nie ma w zwyczaju pamiętać takich rzeczy. Ale żeby tak niekulturalnie, pluć się do nich? I dotykać JEGO partnerki? Oj w życiu. Gilbert wojownik (brakowało tylko świni, znaczy była, ale Bruk stała daleko) od razu zareagował. Zacisnął męską piąstkę i przyłożył napastnikowi w żołądek starajac się jeszcze kopnąć go w piszczel. Oj taki pogięty, bo glan boli, na pewno nie będzie męski - Uciekaj nadobna dziewico... cokolwiek to znaczy - rzucił do Cassandry zdanie, które kiedyś słyszał w opowieści z ust rycerza. No wiecie, chciał się przed nią popisać.
Ledwo zdążyła się obrócić, a Ollie już pozbył się dresu, magik jebany. Chwilę potem już trzymał ją na ramionach, co wzbudziło w niej duży podziw, wszak wiedziała, że ostatnio folgowała z jedzeniem (tak, boczku), a Hollywood też nie należał do takich, co spędzają godziny na siłce albo chociaż boisku do Quidditcha. I właściwie z tą chwilą przestała ogarniać cokolwiek, bo najpierw ten gumochłon jej groził, że wrzuci ją do śniegu, potem odstawił pod samą scenę (pewnie się domyślał, że Bruks była fanką!), a sam zaczął skakać jak dzika małpa po firanach i zasłonach, aż skonfundowało jej idoli i na chwilę przestali grać. Bruklin poczuła się zobowiązana uspokoić tego goryla, więc nie zważając na to, że ten coś do niej wrzeszczał, zaczęła grozić mu z oddali pięścią, wykrzykując przy tym bojowe i nieśmiertelne frazy w stylu 'SZCZYM RYJ, LESZCZU I ZŁAŹ Z TEJ FIRANY'. I tak się przejęła swoim zadaniem, że nie zauważyła Mayana Zalika, który właśnie do niej podbił. Jednak niemal w tej samej chwili jej pokaźne nozdrza wyczuły woń kebsa i reszty treści żołądkowej piosenkarza, która wylądowała na jej bielutkiej, koronkowej, dziewiczej kiecuszce. - O... o... o... - wybąkała. Podobnie jak Mayan stała jak te widły w gnoju i gapiła na niego, zastanawiając się czy już zacząć go wyzywać ('NO I BYŁO WPIERDALAĆ TE KEBSY, TURASIE??? Wychodze, Adios, mucias gracjas, żegnam'), czy może rzucić się na niego i przytulić, wszak taka okazja prędko się nie powtórzy. Ostatecznie nie było jej dane zrobić nic z tego, bo jej idol został porwany przez resztę gejboysbandu, a ona została sama, smutna i obrzygana. Jednak nie bez powodu tiara umieściła ją w Slytherinie - Bruk była sprytna. Zgrabnym i szybkim ruchem striptizerki po dwudziestoletnim stażu, zrzuciła z siebie szałową kieckę, machając nią niczym kowboj lassem. - 20 GALEONÓW I TREŚĆ ŻOŁĄDKOWA MAYANA JEST WASZA - zachęcała, majtając zalotnie brwiami, coby uatrakcyjnić tę ofertę. Ostatecznie, po żmudnych licytacjach i bijatykach ('Dam 30!' 'Ja 45!' 'Ja 60' '60 po raz pierwszy, 60 po raz drugi, po raz trzeci, sprzedane!'), Bruklin została w niemal samym podkoszulku, acz z błyszczącymi galeonami na koncie. A kiedy już załatwiła ten świetny biznes, zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu Hollywooda, który w tym całym zamieszaniu gdzieś jej zginął, załamka.
Fanem takich imprez nie był, ale przecież wszystko zależy tylko i wyłącznie od towarzystwa, a skoro swoją koleżankę Brooks lubił, to gdy wyszło, że pójdą razem na bal, wcale nie miał zamiaru się wykręcać. Nawet postarał się o to, by przyzwoicie wyglądać, przywdział - pogratulujmy mu! - smorking. Jedynym problemem była muszka, napocił się przy próbach wiązania, a ostatecznie naszukał zaklęcia, dlatego się spóźnił. Zobaczył biedną Brooks czekającą na niego przed salą już z daleka. - Przepraszam, że czekałaś - powiedział, gdy znalazła się w zasięgu jego głosu, posyłając jej czarujący uśmiech numer dziewięć. Zatrzymał się tuż przy niej i ujął pod rękę, by zaraz już prowadzić ją do sali. - Czekałem na odpowiedni moment, żeby się modnie spóźnić - dodał, mówiąc prosto do jej ucha. Po tych słowach odetchnął, wdychając zapach jej włosów. - Ładnie pachniesz - podzielił się z nią swoim spostrzeżeniem, z zadziornym półuśmiechem na ustach. Jak zwykle uroczy! Przystanął mniej więcej na środku Wielkiej Sali, w końcu dając swojej partnerce odetchnąć. Puścił jej łokieć, przepraszając pobieżnie i rzucając spojrzenie na wystrój pomieszczenia. Nie wyróżniał się zbyt szczególnie w porównaniu do przeszłych lat. - W sumie to nigdy nie przepadałem za Bożym Narodzeniem - rzucił mimochodem, bardziej w sumie do siebie niż do niej, a potem obrócił na nią wzrok i uśmiechnął się. - Dawno się nie widzieliśmy, swoją drogą, co u ciebie?
- Czy ja wiem, czy tak super... - Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko, acz nie wydusiła z siebie nic więcej. Taka to Cori, która nie umie się zdobyć na zbudowanie jednego, pełnego, ładnego zdania. Foszkowato. A potem nadeszła informacja o szóstej klasie... Młodziutka. Lyri nie wspominała dobrze szóstej klasy i nie chciała tam wracać, jakby zamknęła to w oddzielnym albumie i na siłę chciała zapomnieć. - Uh, też fajnie. - Odparła, a potem jakieś COŚ, wpadło na nie i przewróciło. Z bólem serca stwierdziła, że nie dane jej zobaczyć dalszego ciągu wydarzeń. Tłum rozwydrzonych jedenastolatek zasłonił wszystko. Cori spróbowała się podnieść z ziemi i popatrzyła na rozmówczynię. - Dziwny świat. - Omal nie krzyknęła by jej słowa były usłyszane. - Dziwni ludzie, dziwne wszystko. - Zakończyła, zastanawiając się o co tu tak naprawdę chodzi i czemu wszyscy są tacy poruszeni. Ktoś tu kogoś oznaczył wymiocinami. Współczuła, acz nie na tyle by interweniować i robić za pogotowie czy coś... Każdy powinien radzić sobie sam. Z takiego założenia wychodziła i wydawało się jej, że w nim pozostanie. Domi też powinna za chwilę się podnieść. Nie w interesie Lyri leżała pomoc, jakby była tylko ona i kilka innych, dziwnych sytuacji. Uhuhu... Co się dzieje Cori? Skąd w Tobie tyle zamyślenia i melancholijności? Turufuru, trzeba się potem trochę nawrócić na tę milczącą stronę... Karcenie samej siebie było nader przyjemne, przecież warto czasem powiedzieć sobie kilka gorzkich słów i ubiec kogoś... Mhm!
Olinek Okrąglinek bawił się w najlepsze i już miał złapać Bruklinkę, żeby odpierdzielić king konga, aż tu jakiś zjeb podbiegł do niego i zaczął tłuc go po ramionach. Gdy usłyszał "Co ty wiesz o życiu" wybałuszył oczy jak pięciozłotówki, śmiejąc się tak głośno, że znowu zagłuszył cały chałas na sali. - Ja pierdole - wrzasnął, a z każdym kolejnym stukaniem go po biednych ramionach napierdzielał się z tego wszystkiego coraz bardziej. Kiedy ta dzika świnia zeszła z niego i mógł spokojnie zaczerpnąć mało świeżego ( bo kebabsowego ) powietrza, zerknął na prawą stronę, gdzie dopatrzył się panny Toxic, handlującej swoimi ubraniami. Widział tylko jak jakaś maź ciągnie się po koronkowym materiale, ale zaraz skupił wzrok na jej nóziach, bo przecież były takie wybitnie miękkie dla oka! Wyglądała jak w swoim żywiole, ale nie pozwoliłby innym patrzeć na to jak inni faceci pożerają wzrokiem jej tyłek i to, co znajdowało się pod podkoszulką. Dlatego też zabiegł do korytarza, gdzie zostawił swój dres i podbiegł do bezwstydnej dziołszki, podając jej luźny ciuch. - Bierzta! W majciochach nie będziesz mi tu paradowała - odparł, szczerząc się. Niestety z początku nie zauważył, że pod jego butami były kebabsowe rzygi. Dopiero później zerknął w dół, gdyż poczuł odór, którego nie dało się opisać. - KTO ZESZCZAŁ MI SIĘ NA BUTY? TY, "CO TY WIESZ O ŻYCIU"! JEŚLI TO TY, TO BĘDZIESZ JE CZYŚCIŁ! - wrzasnął na całą salę. Oczywiście wiadome było to, że przekrzyczy wszystkie dźwięki w pomieszczeniu. Lata praktyki, lata trenowania nad growlem i screamem, c'nie?
Matko i córko, jak Cassandrze się nie podobał ten bal. Mówiła mu, że lepiej zostać w łóżku. Przynajmniej obiecywała mu zabawę, a nie kiepski zespół! Wszystko jak na zawołanie zaczęło się „ulepszać”. Nie miała pojęcia dokładnie kiedy zaczęła się apokalipsa, ale chwyciła mocno Gilberta za rękę, obserwując co się dzieję na scenie i pod nią. Ten rzyga, tamta zaczyna licytować treść żołądkową. Rozsądniej byłoby podzielić owy strój na kawałki! Na pewno bardziej opłacalnie. Cassandra puszczając rączkę chłopaka, podniosła dłonie do ust. - Lepiej stąd chodźmy – rzekła, ponieważ zdecydowanie nie chciała, aby ktokolwiek naruszył sukienkę, którą dostała w prezencie od najdroższego brata. Zanim jednak zdążyła pociągnąć Gilberta mocno za rękę i powiedzieć, że naprawdę stąd idziemy, doczepił się do nich typ, od którego Cassandra „kupiła” narkotyki na wieczór. Bardziej można było powiedzieć, że dostała od niego kurtkę z powodu zimna, a że w niej było małe co nieco... Dziewczyna, jak na puchonka przystało, wszystko schowała i nie piśnie ani słówka, dopóki nie będą mogli zacząć zabawy. Ale nie ten ćpun był szybszy. - Nie zniszczysz mi tego balu – warknęła zanim Gilbert postanowił się zamachnąć i mu przywalić w brzuch. Nie zdziwię się jak treść żołądkowa ćpuna wyląduje zaraz na nowoczesnej wersji Mikołaja! Zmarszczyła brwi, kompletnie nie rozumiejąc, co chciał jej Slone przekazać. - Mówiłam, że odda Ci on w naturze, ale jak zwykle to olewasz, widzisz kompletnie mnie nie słuchałeś! Teraz cierp nic nie dostaniesz! – fuknęła, podchodząc do swojego partnera i chwytając za łapkę, która uderzył gościa. Zaraz jednak się rozmyśliła, a następnie kopnęła leżącego już ćpuna w brzuch. Pewnie był to bardzo słaby cios, gdyby nie buty, w których właśnie chodziła. Co tam dostać szpilką w okolice żeber! Zaraz podskoczyła uradowana. - Jezu, nigdy tego nie robiłam, a to takie fajne! - a co, ostatnio przecież ma misję, robić wszystko "po raz pierwszy".
Rozmawiała z Lyri gdy nagle KTOŚ wpadł na nią. Runęła na ziemię jak kłoda, a pozłacana torebka wylądowała gdzieś pod stołem. Odgarnęła włosy z czoła, a potem spojrzała na Ślizgona, który spowodował upadek jej i Lyri. - A żeby Cię coś przekręciło ty, ty idioto! Idiota! Krzyknęła, usiłując zabić wzrokiem Ślizgona. Potem zaś zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu torebki. Nie widząc jej nigdzie, na czworaka wlazła pod stół gdzie leżał przedmiot i wyczołgała się spod niego.Wstała i poprawiła sobie sukienkę, która podciągnęła jej się do góry ukazując uda. - Na gacie Merlina, co się tutaj dzieje?! Zapytała ze złością, bardziej sama siebie niż Lyri, która była obok niej. Na sali panował chaos, ludzie wrzeszczeli i popychali się wzajemnie.
Można by powiedzieć, że teraz Lyri się wyłączyła. W tym całym zamyśleniu obserwowała innych i przypatrywała się temu, jak większość ucieka, albo dopiero chce uciec. Jak reszta udaje, że jest na luzie i bawi się w tym całym syfie... Z boku widać było o wiele więcej, czyli z miejsca, który Lyri dumnie zajmowała, dzieląc je z Dominique, która teraz plątała się gdzieś pod stołem. Chyba nie do końca będąc spokojną... Ale któż by taki był? Biorąc pod uwagę okoliczności, wesoło nie było. Znów złożyła usta w linijkę, a potem spokojnie podniosła wzrok ku górze. - Oh, wow... - Zaczęła, ale nie do końca świadoma tego, że zaczęła głośno myśleć. Trzeba było przerwać ten proces, acz na to się nie zapowiadało. Dzieląc podświadomość ze światem realnym kontynuowała. - Zaiste śmieszny obrazek... - Tu kilkakrotnie kręciła się wokół własnej osi, aby się zatrzymać i spojrzeć na Dominique. - Uhuhuhu... Chcesz wyjść? - Spytała, jakby od razu widząc, że wszędzie jest para. Para za parą, nieznany świat. Otwarte relacje, niedomknięte emocje. Pełno dziwnej atmosfery i niezadowolenia. Jakby naturalność umarła. Ohm. Zaiste... Nasz świat.
Spojrzała na Lyri, żyjącą obecnie we własnym świecie. - Wyjść? Spoglądała przez chwilę na zamieszanie na sali. Pierwszoklasistki wariowały, ktoś zwymiotował na jakąś dziewczynę, jakiś koleś rzucał się do jednego ze studentów ubranego w dres. Było ciekawie, nie mogła zaprzeczyć, ale to chyba jednak nie jej klimaty.Pokręciła ze zrezygnowaniem głową. - To dla mnie dziwna sytuacja. Wychodzić w środku imprezy... Wahała się chwilę, a potem uśmiechnęła. - Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Spadajmy stąd. Powiedziała.
Dobrze, że Ellie i Jiro stali tak daleko od sceny, prawie, że przy wejściu. W ten sposób dziewczyna widziała tylko moment w którym jakże męscy bożyszcze nastolatek wchodzą na scenę, a kiedy zaczęła się apokalipsa (kebaby na koszulkach, uczniowie pod stołem i takie tam) puchonka odwróciła głowę, skupiając uwagę na bardziej interesującej ją rzeczy, czyli tym cholernym bukieciku od gryfona. - Hej. - powiedziała cicho, nie mogąc zdobyć się na cieplejsze powitanie. Powtarzała sobie w myślach to co mówił jej Drake. Jeszcze nie podjęła żadnej decyzji, w głowie miała kompletny mętlik. Miała nadzieję, że przychodząc na ten bal, będzie jej łatwiej sobie z tą sytuacją poradzić - niestety nie wyglądało na to, żeby ułatwiła sobie tym cokolwiek. - Dziękuję. - bukiecik przyjęła, chociaż z pewnym ociąganiem. Co jak co, ale przecież zasady miała, nie rzuciła by w niego tymi kwiatami - nawet jeśli miała na to ogromną ochotę, to przecież żal było jej takich ładnych roślinek! - Ty też nie najgorzej. - odparła, wciąż na niego nie patrząc. Jej zimny ton też nie ulegał zmianie. Pamiętaj co mówił Drake. Pomimo, że zachowywanie się jak królowa angielska zaczynało ją nieco męczyć, to jednak starała się nie wychodzić z roli - wszystko, byleby nie pokazać tego co naprawdę dzieje się u niej w środku. Miała wrażenie, może mylne, że chłopak tylko czeka na jej chwilę słabości - a nie mogła pozwolić na to, żeby tę chwilę wykorzystał.
Uśmiechnął się, gdy wzięła od niego bukiecik i wytarł dłonie o spodnie. Pierwszy raz od tygodni miał z nią okazję porozmawiać i zupełnie nie wiedział, co powiedzieć. Jakiś cichy głosik w jego głowie kazał mu ją przeprosić, po raz setny, błagać o wybaczenie, o drugą szansę, której by nie zaprzepaścił. O jej jeden uśmiech, spojrzenie. Ale, gdy tylko ten głosik stawał się głośniejszy- kolejny zaczynał krzyczeć, wręcz wrzeszczeć na Jiro. Jesteś mężczyzną! Nie chciał jej osaczać. Obiecał jej... obiecał, że będzie czekał tak długo, jak to będzie koniecznie i nie chciał złamać chociaż tej jednej obietnicy. -Nie lubisz ich, co?- spytał, uśmiechając się do niej sztucznie i wskazując na scenę. Zapalone fanki Kudłaczy, czy jak im tam był omal go nie zmiażdżyły, gdy biegły przez całą Wielką Salę pod scenę, by znaleźć się bliżej swoich idoli. Na Jiro jednak nie robili oni żadnego wrażenia. Wolał skupić się na Ellie. -Chyba nie przepadasz za taką muzyką, prawda?- spytał znów, próbując w jakiś sposób podchwycić jej spojrzenie. Bezskutecznie. Ona wciąż unikała go, jak ognia i nie mógł jej mieć tego za złe. Ale i tak była... dzielna? Chyba tak. Jiro, będąc na jej miejscu już dawno odesłałby siebie na drzewo, przeklinając głośno i kopiąc w tyłek, by lepiej leciał. Ale, gdyby miał wybór- wolałby żeby go zwyzywała niż stała tak... po prostu. To nie była Ellie, jaką znał. Tamta była wiecznie radosna, choć poważna. Ale jej uśmiech był najpiękniejszy w całym Hogwarcie i Jiro podejrzewał, że i na całym świecie. -Ellie... lubisz róże?- spytał, wskazując teraz na kwiatki. Mówił cokolwiek, byleby nie dopuścić do krępującej ciszy.
Jeśli ktoś może tak ostro spóźniony wbić na dżampre, to tylko Al. W końcu to najbardziej nierozgarnięty człowiek na świecie! Znaczy się, miał przyjść dużo wcześniej, ale po drodze zgubiła mu się szczoteczka do zębów, a nie mógł iść z kawałkiem kurczaka sprzed tygodnia, nie? W końcu głupio byłoby iść tak bylejak na bal, bo w końcu nie szedł tam sam. I tutaj należy się aplauz. Lajk e boss. A właściwie... to ciekawe, czy Mel na niego czeka już w środku, bo nie poszedł na nią nawet łaskawie do dormitorium. Ech, a mieli naprawdę tak daleko. Są z tego samego domu, no dobra. Wszedł do Wielkiej Sali, a na sobie miał jakiś jasnozielony ti szert z uśmiechniętą buźką i dżinsy; przecież nie starczyło mu czasu na wyszukanie czegoś lepszego w dziesięć minut! To wszystko przez szczoteczkę! Tak, tak. Zaczął się powoli rozglądać za Melrose, ale wszystko inne sprawiało, że chciało mu się po prostu śmiać. Jaka szkoda, że nie było go wcześniej! Widać, że ludzie ostro się zabawiali. Rzygi, jakiś turas, ktoś się upomina o kase, w ogóle party hard. Nienienie, on musi się do kogoś przyłączyć, bo tu umrze ze śmiechu sam! Ej, ej, może jest Melcia? - Melroooooołs! - zaczął wołać, rechotając z Bruk, która dostała z wymiocin Kudłonka. Czy ona tutaj w ogóle jest? Haha, tamte pierwszoroczniaczki są naprawdę... dziwne. Dobra, ewakuacja! Zaraz na niego pobiegną.