Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Uśmiechnęła się z satysfakcją, gdy jej nowa koleżanka także zanurkowała pod stołem. -A nie mówiłam?-wyszczerzyła się. Zajrzała do półmiska. -To nie galaretka.-oświadczyła smutno.-Ale...-zmarszczyła brwi, patrząc na tartę.-Chyba jabłkowa.-zgadła, próbując wywąchać zawartość. Zamrugała, słysząc to oświadczenie. -Jaelle.-wyciągnęła do niej dłoń. Zdecydowanie o niej nie słyszała. -Jeśli nie chodzi o tą Herę, która była z związku małżeńskim ze swoim bratem, miała z nim dzieci i oślepiała osoby, które się z nią nie zgadzały, to nie mam pojęcia.-odparła, ryzykując uśmiechem. Bitwa, sądząc z odgłosów, toczyła się w najlepsze. Gdzieś niedaleko nich wylądowała galaretka. Pokręciła głową z niedowierzaniem. -A naprawdę miałam na nią ochotę.-westchnęła.
Otworzyła usta, kształtując je w zgrabne "o" i ze zdziwieniem wpatrywała się w dziewczynę. Nie słyszeć o niej! Co więcej... nie słyszeć o niej, a słyszeć o jakiejś innej Herze! A może to chodziło o nią, tylko ta plotka z Alanem tak się zmutowała, że wyszło TO COŚ. - Nie, ale blisko. Miałam dziecko z bratem swojej przyszłej żony, który był chłopakiem mojej najlepszej przyjaciółki. - powiedziała, uśmiechając się jakby nigdy nic. Przecież to brzmiało tak normalnie! Z resztą... wątpiła, by dziewczynę obchodziło jej życie prywatno-łóżkowe. Spojrzała na rozplaskaną galaretkę, a następnie na zawód na twarzy dziewczyny. DAJESZ HERA! Zostań bohaterem i zdobądź galaretkę dla nowej znajomej! Dzielnie wypełzła spod stołu i popędziła w stronę najbliższej miski z galaretką, po czym wróciła w bezpieczne miejsce, po drodze obrywając żeberkiem w czoło. - Doceń me starania, o kruczowłosa niewiasto. - powiedziała śpiewnym głosem, wręczając jej miskę, którą cudem udało jej się obronić przed ostrzałem. Wyjrzała jeszcze na chwilę zza ławę, by dostrzec Almę i sprawdzić czy nadal dzielnie walczy czy już poległa.
Do boju! Z tym bitewnym okrzykiem sprawiła, ze stojace na stołach ciasta zaczęły eksplodować sprawiając, ze wszystko w polu widzenia pokryte zostało lukrowo - kremową masą. Alma zanurkowała pod stołem i spojrzała na jedyne czyste osoby w Wielkiej Sali. Wyłaźcie tchórze, już po bitwie. Zaśmiała się wesoło zgarniając z policzka truskawkowy krem i bitą śmietanę. Nawet dobre. Mrukneła z uśmiechem.
Och, chyba wyglądała na zawiedzioną? No nic, Jaelle nie dostanie słoneczka dla najbardziej pomocnej osoby w Hogwarcie. Bywa. Zachichotała, słysząc jej wersję. -Brzmi lepiej.-stwierdziła, udając poważną. A jak to Romka, udawanie emocji wychodziło jej perfekcyjnie, to też grobowy wyraz na jej twarzy musiał wyglądać całkiem przekonująco. Uniosła brwi, patrząc, jak dziewczyna rusza w heroicznym akcie zdobycia... och, galaretki! -Jesteś moją ulubioną koleżanką.-oświadczyła, przyciskając do siebie miskę z galaretką. Zastanowiła się. -Ale bez dotykania. Nie taką koleżanką.-dodała, by wszystko było jasne. No bo aktualnie jednak pewne rzeczy trzeba było od razu prostować, no. Zobaczyła drugą rudą czuprynę, która we włosach miała tyle przeróżnych świństw, że przez chwilę musiała się powstrzymywać od odruchu wymiotnego. -Myślisz, że jest bezpiecznie?-szepnęła konspiracyjnie do swojej czystej koleżanki.
- Oh, nieee... Odkryłaś mój niecny plan. - zaśmiała się, rozmyślając automatycznie o tym, że ludzie w Hogu zrobili się bardziej tolerancyjni. Kiedyś na wzmiankę o jej seksualności każda dziewczyna szybko odsuwała się na bezpieczny dystans. Zupełnie jakby Hera miała na nią skoczyć i zgwałcić na miejscu. BITCH PLEASE - Nie wierzę Ci, Alma! - powiedziała, po czym wychyliła głowę zza stołu. Uczniowie rzeczywiście nagle się uspokoili, jednak nie było to spowodowane ich dobrą wolą. Nauczyciele w końcu wkroczyli do akcji i teraz pilnowali, by uczniowie po sobie sprzątali. O nie, co jak co, ale Hera sprzątać nie zamierza. - Za nic teraz stąd nie wyjdę. - burknęła, zabierając się za swoje jedzenie. Miała już jeden szlaban do odrobienia, nie chciała dostać drugiego zanim odrobi pierwszy. A sprzątanie sali po zabawie innych... To jest jak szlaban! - Szkoda, że nie mam aparatu. - powiedziała, przyglądając się dziewczynie, która cała była upaćkana jedzeniem. Takie zdjęcie byłoby fajną pamiątką!
Eh, jak tam chcecie! Powiedziała i rzuciła na siebie zaklęcie "Chłoszczyć" a nastepnie potraktowała się silnym strumieniem wody, który wyczarowała z swojej różdżki zaklęciem Aquamenti. Wielka Sala została juz niemal doprowadzona do porządku i znowu zaczeła wyglądać nieziemsko, jak zawsze. Ale fajnie było porzucać się trochę jedzeniem, co nie? -Szkoda, ze nie masz tego aparatu, byłoby fajne zdjęcie, wstawiłabym go na wizbooka. Zaśmiała się.
Rzuciła jej uważne spojrzenie, rozważając, czy faktycznie jest dla niej zagrożeniem. A co, jak zakradnie się do niej w nocy w dormitorium i wśliźnie się jej do łóżka, a potem kompletnie zbezcześci jej ciało? Postanowiła mieć ją na oku. Wystawiła dwa palce jak do "znaku pokoju", a następnie nakierowała je na swoje oczy, a potem wskazała jej osobę. Ułożyła usta w "I'm watching you". Wyjrzała za Herą, patrząc na to pogorzelisko. -Tyle dobrego jedzenia...-westchnęła z żalem.-No nic, mam galaretkę!-wyszczerzyła się. Przysłuchiwała się spokojnie wymianie zdań. -Jestem przekonana, że po tym zdjęciu nikt już nie mógłby na ciebie patrzeć jak wcześniej, lukrecjo.-stwierdziła. Chyba było już bezpiecznie na zewnątrz. Wyszła na czworaka, by się w końcu podnieść. Uniosła ręce do góry. -Jestem nieuzbrojona!-krzyknęła, bo w końcu galaretka wylądowała już w jej torbie, na później.
Lukrencjo? Zaśmiała się. Teraz kiedy jestem już czysta, tylko odrobinę mokra ie wyglądam źle. Powiedziała z szerokim uśmiechem, zgarniajc z stołu jakieś apetyczne ciastko. Wiecie co? Spojrzała figlarnie na dziewczyny. Od tego całego jedzenia troszeczkę... zgłodniałam. Uśmiechneła się. To się dopiero nazywa. A pomysleć, ze wszystko zaczeło się od jednej, zwykłej jajecznicy!A potem latało juz wszystko co mogło latać, a nawet to co latać nie mogło. Na szczescie już skrzaty zaczeły napełniać stoły, więc zgarneła szklankę z wiśniowym sokiem i oparła sie nonszalancko o stół pogryzając przy tym babeczkę waniliową. Mniam!
Wypełzła spod stołu, jednocześnie niepewnie się rozglądając. Postawiła pusty talerz na stole, sięgnęła po babeczkę, a po chwili połowa już zniknęła w jej ustach. - Miło było was poznać, dziewczyny ale na mnie nadszedł czas. - powiedziała z powagą, podnosząc się z ławy. - Proszę, zapamiętajcie mnie taką, jaka jestem. - zakończyła teatralnie, wczuwając się w rolę Lady Makbet, która za chwilę miała odejść z tego świata. Po drodze chwyciła jeszcze jabłko i pokierowała się w stronę wyjścia. Ot, kolejny dzień w Hogwarcie. Czy przypadkiem dzisiaj nie miała być jakaś impreza w łazience prefektów? A może to jutro? Nieważne, nie czas teraz by o tym myśleć! Zdążyła jeszcze pomachać 'na do widzenia' dziewczynom, z którymi jeszcze przed chwilą siedziała, po czym wybyła z sali. Chyba teraz powinna umówić się ze Sky na odnawianie fryzur trupom w krypcie...
Pokręciła głową z niedowierzaniem. -Tyle zmarnowanego jedzenia. Na miejscu skrzatów nie prałabym wam skarpetek przez tydzień.-mruknęła, całkiem poważnie. Ona im ciągle zostawiała im zawsze cukierka na kufrze za ich wysiłki. Była uczona szacunku do czyjejś pracy, no. Chwyciła kubek z sokiem i rozejrzała się po sali. Uniosła brwi do góry, gdy Hera się ewakuowała. -Sieeeeeemanko!-pomachała jej z niezbyt szczęśliwą miną. Wzruszyła ramionami. -No nic, widzimy się na zajęciach.-powiedziała, puszczając koleżance oko.
Weszła powoli do Wielkiej Sali z twarzą bez wyrazu. Ubrana w szkolny uniform podeszła do stołu puchonów i sięgnęła po grzankę z dżemem. Cieszyła się, że jest znowu w Hogwarcie, mimo to nie potrafiła się uśmiechnąć. Ostatnio Lisa znalazła dla niej nowy lek. Fakt, chamuje te dziwne napady padaczkowe, ale po nich jest cięgle zmęczona. Chcąc nie chcąć wyjęła z torebki mały woreczek i wsypała z niego trochę proszku do wody w pucharku. Płyn momentalnie zmienił barwę na ciemnoczerwną i zaczęła delikatnie dymić. Popatrzyła na niego z wyrzutem, jakby to była jego wina, że jest chora. Zatkała sobie nos i szybko wlała lekarstwo prosto do gardła. Gdy go przełknęła poczóła ostre pieczenie w przełyku, więc szybko popiła sokiem dyniowym i zagryzła grzanką.
Wrócił. W pewnym sensie on też wrócił. Ale dziwnie mu z tym faktem było. Nagle stał się gościem... w swoim własnym domu. Nie mógł nikogo za to winić, przecież sam wybrał taką drogę, to on porzucił tą szkołę, porzucił dawne życie i kiedy tylko natrafiła się okazja, to wrócił. Najgorzej jednak czuł się z tym, że go zakwaterowali w puchońskim dormitorium. Czy może być gorzej? No pewnie, że tak! Przecież mógłby przypadkowo spotkać gdzieś tu swoją siostrę, to by dopiero była masakra. Chyba nie potrafiłby w oczy jej spojrzeć. Tak czy siak, w jakiś sposób zaszedł aż do Wielkiej Sali. Dobrze ją było znowu zobaczyć, ale ta pustka dosłownie wiała nudą. Dobrze, że gdzieś tam przy, o zgrozo, puchońskim stole, zobaczył niewinną duszyczkę. Podszedł do niej szybciutko, aczkolwiek cicho i stanął za plecami, nachylając się tuż nad jej ramieniem. - Znam wiele innych proszków, z pewnością smaczniejszych, a efekt może nawet mocniejszy. - Powiedział do niewiasty bo widział, jak coś tam sobie dosypywała. A on, jak to on, pomyślał natychmiast, że to umilacze dnia, godziny i minuty, jakieś sproszkowane chemikalia. Wyprostował się i usiadł beztrosko obok dziewczyny, zabierając jej przy okazji grzankę. Bo po co się krępować, ugryzł ją, no! Grzankę, nie dziewczynę!
Nie zdążyła nawet dokładnie przeżyć, gdy tyż nad swoim uchem usłyszała czyjś męski głos. Podskoczyła jak opażona i spojrzała na niego z przestrachem. Gdy chłopak usiadł obok niej i zabrał jej śniadanie nie zaprotestowała, ani nie sięgnęła po nową. Nie była głodna. -Wątpię byś wiedział w ogóle co to takiego.- Powiedziała cicho, chowając mieszek. Dopiła sok dyniowy i napełniła znowy puharek wodą, tym razem sączyła sa płyn. -Smacznego.- powiedziała po dłuższej chwili.
Patrzył na dziewczynę, spokojnie jedząc sobie jej śniadanie i jakaś smutna mu się wydawała. - Cokolwiek by to nie było, to raczej rozweselająco nie działa. - Wzruszył ramionami otrzepał ręce z okruszków. Bo po tym toście to właśnie tylko okruszki już zostały. Rozejrzał się dookoła, co by jeszcze zjeść mógł, ale stwierdził, że chyba już wypełnił swój indeks glikemiczny i więcej węglowodanów nie potrzebuje. - Jak ci na imię, puchoneczko? - Bo że puchnonką była to widać na trzy kilometry. Nie tylko dlatego, że przy tym stole siedziała, ale też dlatego, że wyraz jej twarzy był dla tego domu charakterystyczny. Jakieś męczeństwo zmieszane z bólem istnienia, oh, jak on tęsknił za gnębieniem tych maluszków. Ale z drugiej strony, przecież nie powinien, prawda? Przecież jedna taka puchoneczka była dla niego swego czasu całym światem. Ale on był ślizgonem! Ślizgoni się do takich rzeczy nie przyznają!
Również wzruszyła. Czy była smutna? Raczej zmęczona i cicha, zupełne przeiwieństwo tego, co było kiedyś. -Diana.- odpowiedziała na jego pytanie. Spojrzała na zebarek i wyciągnęła z torebki kilka tabletek różnych wielkości i krztałtów. Schowałą je w dłoni, tak, zeby chłopak nie wiedział ile ich ma i szybko połknęła zapijając wodą. -A tobie jak na imię?- spytała patrząc na niego wzrokiem bez wyrazu. To była jej stała mina od dwuch lat. Ani radość, ani smutek, ani ból... tylko czasami lekki przestrach. NIe było nawet śladu po tej Dianie, którą była jeszcze w zamku wuja Piotra...
Lawrence spojrzał na dziewczynę połykającą niezliczoną ilość różnokolorowych tabletek. No ćpunka. Ćpunka jak nic. Jeszcze pewnie uzależniona strasznie, bo na jej twarzy ni cienia uśmiechu. W dodatku co ona takiego brała, lat ma parę mniej od niego, a taka zniszczona życiem, nic się ludzie nie umieli cieszyć. Jakby był takim ponurakiem to nic tylko ze sobą skończyć. - Lawrence – Przedstawił się z bananem od ucha do ucha. Pedalskie imię trochę miał, jakby się matka walnęła i nie zdążyła w porę zauważyć, że się jednak chłopczyk, nie dziewczynka urodziła – Cały czas taka smutna chodzisz? – Spytał jeszcze, bo kto wie, może to on powoduje taki zły humor Diany. Coś mu się nie wydawało, żeby miał aż taki brzydki ryj, jednak wiadomo, różnie ludzie reagują, nie? I niech sobie tylko nie myśli, że jakoś specjalnie go to obchodziło, czy jej fretka zdechła, czy może kot. Z braku laku rozmawiać postanowił, nawet, jeśli był zmuszony z ćpuńską puchonką rozmawiać, która równowagę na nocniku dopiro łapała.
No cóż... ona ze sobą nie może skończyć, bo właśnie o to życie ciągle walczy. No ale skąd Lawrence mógł o tym wiezieć. Fakt, imię trochę dziwne, ale niech nie nażeka... Są gorsze imiona. Na przykład taki Bożydar... wiem, wiem, Hog jest w Anglii, ale rodzeństwo Diany podróżuje to wie i o takich przypadkach. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. -Wcale nie jestem smutna.- odpowiedziała spokojnie. Znów pociągnęła mały łyczek z kielicha. -A ty zawsze taki wesoły?
No nieważne! Jego matka zawsze miała dziwne pomysły, więc można tak tłumaczyć to jego dziwaczne imię. Jakby chciał, to by pewnie mógł gdzieś je zmienić, ale przez tyle lat wołali na niego Law, że już się przyzwyczaił. Pewnie dzięki temu miał pozostać prawy i wierny wszelkim ideałom, no cóż, nie udało się do końca, ale narzekać za bardzo mama też nie powinna! Starał się chłopaczek! Uciekł z domu z wieku szesnastu lat i oszczędził im problemów! - No nie! Radość tryska z ciebie hektolitrami! - Uśmiechnął się, może trochę wrednie, ale inaczej nie potrafił, nie dla puchonów. - A znasz jakiś inny, godny uwagi styl życia? Bo wiesz... zbyt zajebistą mam twarz, żeby ją kredką do oczu malować jak popieprzony emos. - Prawda! Emostwo mu nie groziło...Jej za to... no bardzo możliwe!
Spojrzała na niego przenikliwie. -Nic o mnie nie wiesz, więc mnie nie oceniaj.-powiedziała cicho i poważnie. Nagle dostała ostrego ataku kaszlu. Odwróciła się do chłopaka plecami i zakryła usta białą chusteczką. -Cholera...- zaklęła widząc krew na białym materiale. Dalej odwrócona do Lawa plecami wyjęła torby małą fiolkę i upiła z niej mały łyczek. Odwróciła się do niego ukratkiem wycierając resztki krwi z ust. Może to trochę dziwne, że ciąle wyciąga z torby jakieś leki, ale niestety tak musi. W tym płuciennym worku (jak tp kieyś nazwał Jakob) było więcej meykamentów i w samym Skrzydle Szpitalnym. A to i tak jeszcze nie wszystko.
No mała ćpunka! Law nigdy by się nie spodziewał, że podczas jego nieobecności puchoni się tak rozpuszczą! Jakby wiedział, to może by został i bawił się razem z nimi, kto wie, może nawet by ich polubił trochę bardziej, a tak? No nieważne. Patrzył ze zdziwieniem, jak dziewczyna znowu się odwraca, gdzieś tam szpera. Chyba miała go za idiotę, skoro myślała, że nie zauważy, że pluje jakąś dziwną krwią. Ale cóż mógł zrobić? Nie będzie się przecież w jej małe, ćpuńskie nawyki wtrącał! - To bardzo nieładnie, że tak sama sobie ćpasz! - Powiedział, niby to obrażony i wstał z krzesła. - Spoko loko mała, tylko się nie zabij tymi proszkami przez przypadek, siema! - I skierował się powoli, z jeszcze jedną grzanką, w stronę wyjścia. Gdzieś w połowie zatrzymał się, żeby Dianie pomachać i tyle go tutaj widzieli!
Dana weszła do Wielkiej Sali jakby pierwszy raz w życiu tam przyszła. Oglądała się i dopiero po chwili zobaczyła, że nie jest sama. Oprócz niej w pomieszczeniu była jakaś Puchonka, z V roku, więc kojarzyła ją z widzenia. Dana podeszła do dziewczyny i uśmiechnęła się. -Cześć. Dana jestem-powiedziała. Mało oryginalne, ale cóż. Zazwyczaj Dana rozpoczynała rozmowę od przedstawienia się. Dana poprawiła swoje rude, lokowane włosy, które niesfornie opadały jej na oczy. Dopiero teraz Dana uświadomiła sobie jak mało osób zna, a jak długo jest w Hogwarcie. Teraz wiele się tu zmieniło. Wszyscy piją, palą, ćpają... Jednak Danie to nie imponowało. Według niej to było po prostu żałosne- dzieci chcą poczuć się jak dorośli i tylko dlatego to robią- żeby zaimponować rówieśnikom. Ale cóż, niech robią co chcą, Dana nic w tej sprawie nie mogła zrobić, przecież kablować na nikogo nie będzie, ona taka nie jest. Dziewczyna spojrzała się na towarzyszkę i jeszcze raz się uśmiechnęła.
Gdy chłopak wyszedł Puchonka znów została sama. Jednak nie na długo. Podskoczyła, gdy znów usłyszała czyjś głos. Tym razem żeński. -Diana.- odpowiedziała cicho patrząc na rudowłosą. Kojażyła ją... Jest na tym samym roku,kiedyś miały razem zajęcia. Może teraz również by je miały, gdyby nie to, że Diany nie ma przez większość roku w Hogwarcie. Co jest? Jestem jedyną osobą o szkole, czy jak? Pomyślała jednak nie dała tego po sobie poznać. -Usiądziesz?- spytała ukradkiem wpychają swoją "aptekę" pod stół i modląc się w duchu, żeby nie musiała znów z niej kożystać.
Dana uśmiechnęła się. Diana wydawała jej się trochę onieśmielona jej towarzystwem, ale może miała tylko takie wrażenie. Dziewczyna skorzystała z propozycji Puchonki i usiadła. -Jesteś z V klasy, prawda? Chyba kiedyś miałyśmy razem lekcje.-powiedziała dziewczyna starając się trochę ożywić tę monotonną rozmowę. Dana zaczęła bawić się swoimi włosami i patrząc na sufit. Niebo było jasno-niebieskie, usłane białymi obłoczkami i oświetlone delikatnymi promyczkami słońca. Pogoda była iście wiosenna, mogłoby jednak być cieplej. Dana lubi upały. W tym roku jakoś nie miała ochoty wracać do domu na wakacje. Chciałaby zostać w Hogwarcie. Czuła się tu tak dobrze, swobodnie, a w domu? Zależy z kim. Lubiła swoją ciotkę, ale jej towarzystwo z czasem stawało się bardzo denerwujące i irytujące. W każdym razie jakoś nie mogła zrozumieć dlaczego Hogwart jest nieczynny podczas przerwy letniej.
~~~~~~~~~~~~~~~
Dana po chwili stwierdziła, że sterczenie tutaj nie ma większego sensu. Wstała. -Ja już sobie pójdę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Do zobaczenia kiedy indziej!-powiedziała i zostawiła ją samą.
Mimo faktu, iż Pernill nie lubił robić lekcji jego oceny były celujące. Chłopak wiedział, że prędzej czy później ciężka praca przyniesie rezultaty.Obecnie chłopak znajdował się tuż przy wielkiej sali gdzie miał zamiar robić lekcje. Zazwyczaj biblioteka była idealnym miejscem to tego typu czynności, ale Tugwood nie lubił przebywać w pomieszczeniu w którym roiło się od zakompleksionych mędrców i uczniów którzy próbowali wyuczyć się najtrudniejszych teorii magii na pamięć.Z sekundy na sekundę Pernill zbliżał się do wielkiej sali z książką przyciśniętą do piersi.W końcu chłopaczyna znalazł się w pomieszczeniu.Bez wahania gryfon zaczął wlepiać swoje ostre niczym sztylet ślepia w każdego napotkanego student który w jakimś stopniu się na niego spojrzał, naturalnie zaczął od ślizgonów gdyż bardzo ich nie lubił.W swoim krótkim życiu Pernill spotkał tylko i wyłącznie jednego ślizgona w którym kompletnie się zadurzył, ale po krótkim czasie uczucie wygasło a Tugwood został na lodzie... sam. Zbliżając się do pustego stolika Gryfonów, Pernill nadal przyciskał swoją książkę do piersi mając nadzieję, że się nie potknie o własne szaty.
Goldenvild po rozmowie z Dainą wybrał się do Wielkiej Sali. Ta miala co innego do roboty, a więc nie chciał jej nawet zawracać głowy. Adrien przyszedł tutaj jedynie napić sie czegoś i może coś przegryźć, ale tak to przyszedł tutaj bez konkretnych celów, bo kogo miałby tutaj spotkać? Prace domowe odrabiał kiedy mu się chciało, ale po prostu robił to ktoś za niego. Chociaż ostatnio nie mógł znaleźć żadnego naiwnego który mu to zrobi. W końcu mógłby rozkazać jakiemuś pierwszorocznemu czy drugorocznemu, ale co oni biedni zrobią z jego pracą domową, jak sami jeszcze nie potrafią dobrze trzymać różdżek? Po wyjściu z pokoju wspólnego ślizgonów od razu wybrał się do Wielkiej Sali, nawet przez myśl przyszła mu kuchnia, ale tam nie chciał się od ostatniego incydentu pokazywać. Nie miał w zwyczaju rozglądać się po Sali, bo nigdy tego nie robił. Siadł przy stole ponoć zielonych i nalał sobie soku dyniowego.
Parę minut przed przyjściem Adrien'a, Pernill kulturalnie usiadł przy stole gryfonów i otworzył książkę która miała mu pomóc w odrobieniu lekcji. Wszystko szło idealnie dopóki w sali nie pojawił się Goldenvild.Tugwood dostrzegł go zupełnie przez przypadek, w momencie w którym zwilżał swoje usta wodą mineralną.Jego serce zaczęło mocniej bić, motyle w brzuchu szalały a gardło wyschło. Adrien i Pernill byli ze sobą przez paręnaście miesięcy, ale niestety ślizgon stwierdził, że nic z tego nie wyjdzie i najzwyczajniej w świecie to skończył. Tugwood pogodził się z tym, ale ostatnio nie mógł przestać o nim myśleć.Jakby to wszystko wróciło. Czyżby siedemnastoletni Pernill gotów był schować dumę w kieszeń tylko po to aby zdobyć to co zostało mu odebrane? Zobaczymy.Warto dodać, iż Tugwood nie zachowywał się jak rozwydrzona nastolatka gdy widział kogoś na kim mu zależało. Panował nad sobą próbując zachować pokerową twarz, ale czasem to było zbyt trudne.