Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Tyle, że on nie tańczył jakoś wspaniale, a po prostu... poprawnie, przyzwoicie. Przed Hogwartem chodził kiedyś na lekcje tańca i coś jeszcze pamiętał z tych lekcji. A raczej pamiętało jego ciało. I wczuwał się w muzykę, choć nie słuchał na co dzień zespołu, który grał na balu. Ale muzyka klasyczna uwrażliwiła go bardzo na wszelkie dźwięki. Cóż, Amadeus w tym momencie nie był pewien, co powinien był zrobić, co miał zrobić. Zapytał Sydney właściwie tylko dla formalności, sam chyba wolał z dwojga złego tańczyć, do upadłego i nie mówić wcale albo tylko to, co konieczne, niż rozmawiać. Bo choć byli oboje z jednego domu, to o czym mieli tak naprawdę rozmawiać? - Nie ma nic złego w utrzymywaniu tajemnic - odparł. Kątem oka zobaczył Keitha z Samaelem, którzy stanowili doprawdy dobraną parę skrzywdzonych przez los ludzi, jeśli już mamy stosować eufemizmy. - Ale skoro chcesz, to odpocznijmy - dodał. A potem poprowadził dziewczynę do stolików. - Napijesz się czegoś? - zapytał.
Szlag trafiał go bardzo powoli, sukcesywnie dobierając się do jego świadomości lepkimi, chłodnymi palcami. Tak nieprzyjemny dotyk na jego umyśle zawsze kończył się źle. Teraz miał wrażenie, że co jakiś czas miga mu przed oczami ta sama twarz, uśmiechnięta półgębkiem, dręcząca natarczywym spojrzeniem. Odejdź, odejdź, zostaw, zostaw, odejdź... Dźwięk pękającego szkła był prawdziwy, czy mu się przesłyszało? A później coś jakby zapałka ocierająca się o draskę, w zwolnionym tępie, tak głośno, jakby ten dźwięk był magicznie wzmocniony. Czy ktoś jeszcze to słyszy? Chciał wyjść, ale dostrzegł znajomą twarz. Może ona go uratuje. Podszedł do niej, dotknął ramienia. Obrócił w swoją stronę, nic nie mówił. Patrzył badawczo.
Nie miała pojęcia, po co zjawiła się na balu, skoro od początku nie planowała na niego iść. Wyobraziła sobie bandę idiotów siejących zamęt i spustoszenie inteligentnych jednostek i jakoś zrobiło jej się smutno, a nawet przykro. Ostatecznie wyglądała jednak tak, jakby przygotowywała się do tego wydarzenia co najmniej miesiąc; ubrała się w długą, krwistoczerwoną sukienkę, wyraziście się umalowała, włosy zaczesała w elegancki kok. Dobrała do tego białe buty na wysokim obcasie i biało-czarną kopertówkę. Wyglądała naprawdę dobrze i przede wszystkim miało się wrażenie,że dopracowała każdy szczegół. Weszła więc na salę, skoro już się tak odstawiła i pokręciła się chwilę między nieznanymi jej grupkami osób. Miała nadzieję na spotkanie pewnej bardzo konkretnej osoby, jednak były to tylko pobożne życzenia. Nikt interesujący nie zjawił się, dlatego szybko pojawił się grymas niezadowolenia na twarzy Satyany. Sięgnęła znudzona po lampkę szampana i powoli obracała ją w palcach, intensywnie myśląc nad tym, co dalej. Jak miała go olśnić, kiedy nigdzie go nie było? Chociaż może to i dobrze, na ostatnim balu za bardzo się do niego zalecała i teraz miała przez to problemy. Cholerni Argeni, zawsze muszą wszystko zepsuć! Ale czy chcą tego czy nie, przegrają tę wojnę z kretesem. A wtedy ona i Farid... Zaraz, czy to nie Amadeus stoi nieopodal, przy jednym ze stolików? Chyba wyglądał na znudzonego. To dziwne, miał całkiem urodziwą partnerkę. Może więc jednak... dosyć Royston, analizę zostawisz sobie na później. Przybrała szybko zmartwioną minę, uniosła delikatnie sukienkę i podbiegła do krukona z wymalowanym niepokojem na twarzy. - Tu jesteś, braciszku! - zawołała żywo, aby przekrzyczeć muzykę i innych ludzi. Podeszła jeszcze bliżej i uśmiechnęła się przepraszająco do towarzyszki Amadeusa. - Wybacz moja droga, ale muszę porwać twojego partnera. Sprawy rodzinne, rozumiesz - wyjaśniła, kiwając głową. Chwyciła van Laara za ramię i dyskretnie obróciła się z nim tyłem do dziewczyny, a potem spokojnie zaczęli iść w stronę wyjścia. - Jesteś moim dłużnikiem? - zapytała z satysfakcją, kiedy byli już dostatecznie daleko. Miała nadzieję, że tak! Dłużników nigdy dosyć.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Też była podirytowana, nie znała ich, nikogo. Nie wiedziała jak się zachować, wszystko było takie dziwne i inne. Nie lubiła takich akcji, pierwotnych zachowań ludzkich. A tak to widziała, całą sytuację. Jest chłop, jest dziewczyna, jakiś zgrzyt i dziewczyna ma innego chłopa i wielkie olaboga, nie wiadomo jak się zachować tylko kwas i jak zwykle męski testosteron bierze jedną z ról, oraz damskie humorki. Zamiast robić cyrk, posiedzieć porozmawiać o tym, to szopka niczym jaką odwalają pawiany na konkurs "kto ma bardziej różowy tyłek". Na swoje myśli, potrząsnęła głową. Ktoś z jej zdolnościami, czytając jej myśli (biorąc pod uwagę, że na przykład nie mogłaby się bronić przed tym), zacząłby pękać ze śmiechu. Przynajmniej w tym momencie.. Najchętniej, by zniknęła. A właściwie.. - Może zostawić Ciebie i Mię na osobności? A ja z resztą się ulotnimy, żebyście pogadali? - Zaproponowała, mając już ton pokojowy. Wolała przybrać taką postawę. Wstała ze swojego miejsca, już gasząc papierosa. Ogarnęła się z miejsca, poprawiając wszystko co wokół niej sprawiało jej zdaniem chaos. A następnie uśmiechnęła się niezręcznie do Włocha. - Gdybyś mnie szukał, będę przy przystawkach lub gdzieś indziej.. - Powiedziała po włosku w jego kierunku. Pomachała wszystkim i sobie poszła, miała nadzieję, że ta dwójka wszystko sobie wyjaśni. Zważając na obrót sytuacji, to by się im przydało. Patrząc na reakcję tego, hm.. W jej myślach, goryla. Też powinien odejść, żeby oni sobie pogadali.. Miała wszystkiego dosyć, w życiu jej się nie układało, a teraz to coś. Cholera.. A mówią, że myśli ściągają to, o czym myślimy. Więc dziewczyna tak odrobinę zmieniła falę, poziom pozytywnych słów. Na bardziej przyjemny. Stanęła przy kieliszkach z szampanem, po czym wzięła jeden do ręki. Zaczęła go popijać, patrząc jak ludzie tańczą na parkiecie. W sumie.. Przydałoby się jej, gdyby jakiś nieznajomy, lub nieznajoma zaprosiła ją do tańca. W końcu.. Tak uwielbiała tańczyć,a nie miała ostatnimi czasy do tego szczęścia. taka wielka nicość w jej życiu. Wszystko zostało z jej dobrych cech pochłonięte w złej egzystencji życia, jaka ją nastała. Tak, to dobrze ujęte na dzisiejszy stan Morgane. Wielki nic znaczący neutral i odpychanie rzeczywistości, granie innej osoby niż jest. Młoda kobieta ma coraz większe problemy z ogarnięciem tego, co ją otacza. Więc wolała stronić od jakiś tam problemów innych osób. Dlatego w tym momencie piła ostatni łyk trunku, w lepszym nastroju.
Tamara pogodziła się już w końcu, że jej partner zwyczajnie nie przyszedł na bal. Cóż, właściwie to miała zostać jeszcze na chwilę na balu, dla formalności, a potem iść sobie, do swoich zajęć. Ale... ale. Przyszedł Dante. I wszystkie plany szlag trafił. Najdziwniejsze, że poddawała się mu bez sprzeciwu. Jak to często się zresztą zdarzało. Chyba zbyt często... zachodził dziwny proces, że gdy nie widziała się z Dantem, to wszystko wydawało się być w porządku, choć czasem odczuwała, że czegoś jej brak, ale... gdy była już z Dantem to ciężko było zachowywać się tak, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. - Panie profesorze, trzeba iść sprawdzić, czy nikt nie rozrabia w zamku, gdy reszta się bawi na balu - powiedziała, stosując wymówkę, dla innych. Miała nadzieję, że Dante ją zrozumie.
[napisz może już gdzieś tam, gdzieś tam, w innym temacie]
Dzikie pląsy Clary i Kevina skończyły się wraz z końcem szybkiej piosenki. Musieli wyglądać zabawnie, nawet samej Hepburn było do śmiechu, co tego było wieczoru było zasadniczą nowością - humor zaczął się jej stopniowo poprawiać, pomimo tego, że Daniel i tak miał się na balu nie pojawić. Pod koniec piosenki, dziewczyna już miała zaciągnąć Fleetwood'a do stolika, żeby się czegoś napić oraz porozmawiać, ale nie zdążyła zrobić choćby jednego kroku w tamtym kierunku, ponieważ poczuła jak chłopak kładzie jej ręce na talii (załóżmy), a w tle rozbrzmiewa wolna piosenka. O rety, rety, Clara miała nadzieję, że za bardzo się przed gryfonem nie skompromituje, zwłaszcza, że tych wolnych tańców to za dużo w życiu nie tańczyła. W każdym razie, położyła dłonie na ramionach Kevin'a i wsłuchując się w rytm piosenki, próbowała się z nią oraz z chłopakiem zgrać. - Wydaje mi się, że jestem kiepską partnerką do tańca, szczególnie tego wolnego! - przyznała szczerze, z lekkim uśmiechem, kołysząc się z chłopakiem do rytmu. Nie no, miło jej się tak tańczyło, zwłaszcza, że jeszcze nie zdążyła podeptać Kevin'a, uhuhuhuhu.
Ona miała się skompromitować? Prędzej on przed nią, bo to on właściwie zmusił ją do tańca. Musiał bardzo uważać, żeby jej nie podeptać, jaki to byłby wstyd. Dlatego ich taniec wyglądał w ten sposób, że robili bardzo małe kroczki... ale przynajmniej żadne się nie deptało po nogach, sukces! - Głupoty gadasz, dobrze tańczysz! - odparł stanowczo. On lepiej nie tańczył, dlatego uważał, że Clara fajnie tańczy. Gdy ta piosenka się skończyła, doszedł do wniosku, że może teraz starczy tych tańców, tych wygibasów i czas na odpoczynek. - Chodź ze mną - oznajmił. A potem poprowadził pannę Hepburn z powrotem do stolików. - Zaraz ci dam coś do picia, ja ci naleję, ty tylko usiądź i poczekaj na mnie - powiedział, a potem udał się, by nalać dziewczynie ponczu.
- Siostrzyczko - przywitał się z Satyaną ciepło. Zresztą, jakby nie patrząc, byli sobie bliscy, właśnie, jak rodzeństwo, można by powiedzieć! I w duchu Amadeus był bardzo rad, że panna Royston porwała go ze sobą. Jednak musiał udawać, że go to smuci, przed tamtą dziewczyną, dlatego też szepnął coś w stylu "przepraszam" i poszedł posłusznie za Satyaną, która stała się dla niego wręcz wybawieniem. Przybyła w najbardziej odpowiednim momencie, jaki tylko mógł się teraz trafić. - No jestem, jestem ci tyle winien, nie zapomnę tego do końca życia - odparł swoim zwyczajowym tonem. - Kiedyś ci się za to jakoś odwdzięczę - dodał. Cóż, ciekawy był, kiedy Saytana zgłosi się do niego, żeby ten jakoś odpłacił jej ten dług. Który właściwie zwiększał się coraz bardziej. Musiał uważać, bo jeszcze trochę i ten dług będzie tak wielki, że życia mu nie starczy, by się zrewanżować. Szli dalej w stronę wyjścia, przepychając się między innymi ludźmi. No przepraszam, to byli ludzie, którzy niedługo zawładną światem, nie będą się kulić przed innymi i prosić ich, by im się usunęli z drogi. - Pięknie wyglądasz, moja droga - dodał szczerze.
Może i rzeczywiście wolny taniec Clary i Kevina polegał głównie na małych i nieco nieśmiałych kroczkach, ale przynajmniej nikt nikogo tu nie deptał, rzeczywiście sukces! No, przynajmniej dla Clary. - Pewnie mówiłbyś inaczej gdybym cię jednak nadepnęła. - uśmiechnęła się, dając się odprowadzić gryfonowi do stolika. Usiadła na krześle z niejaką ulgą, w tym momencie poczuła, że zdążyła się już nieco zmęczyć tym całym pląsaniem na parkiecie i pomysł z napiciem się czegoś wcale nie był taki zły. - Nigdzie się nie zamierzam ruszać, poczekam na Ciebie. I na coś do picia. - zapewniła go i czekając na Fleetwood'a paznokciami zaczęła wybijać na stoliku rytm piosenki, która akurat leciała w tle.
Owszem, byli, dlatego Satyana nie przejmowała się takimi idioctwami jak brak zewnętrznego podobieństwa między nimi. To, że dziedziczenie spłatały im różny zestaw genów, to nieistotne. Dla niej mogliby być z dwóch przeciwstawnych biegunów a i tak czułaby się przy Amadeusu zrelaksowana i spokojna o wszystko. To było dziwne, bo stanowili klasyczny przypadek damsko-męskiej przyjaźni, w którą wiele osób w ogóle nie wierzy. Cóż, z pewnością nie wiedzą co tracą! Uśmiechnęła się również do swojego duchowego brata, jednak oczywiście wtedy, kiedy nie było widać jej twarzy przed partnerką krukona. Bądź co bądź jej nie znała, nie miała więc powodu sprawiać jej przykrość. Satyana nie była psychopatką znęcającą się psychicznie nad każdym napotkanym człowiekiem. Interweniowała raczej tylko wtedy, kiedy ktoś wykazywał odruchy typowe dla ameby, nie używając tego, co matka natura dała nam w spadku - mózgu. Krwistoczerwone usta ponownie uniosły się do góry, kiedy van Laar mówił o odwdzięczaniu się. To było naprawdę miłe i kojące nieco nadbudowane ego Royston. Machinalnie wygładziła brzeg sukienki i dyskretnie rozejrzała się na boki. Nie ma go, naprawdę go nie ma. Wydęła na chwilę wargi w geście niezadowolenia, jednak po chwili wróciła do sympatyczniejszego wyrazu twarzy. - Dziękuję - odparła na kolejny komplement. Jeszcze trochę, a wpadnie w samouwielbienie! Nie no, po prostu znała swoją wartość, co wielu ludzi interpretowało jako puszenie się, ale co zrobić, kiedy społeczeństwo z biegiem czasu głupieje coraz bardziej? - Ty też wyglądasz całkiem smakowicie - dodała po chwili, mrugając do niego znacząco. W końcu przepchali się do wyjścia.
nie wiem, jak chcesz kontynuować wątek to napisz gdzieś, jak nie to z/t xd
Trixie szła odrobinę otępiała, zastanawiając się co może teraz ze sobą. Mogłaby iść malować. Albo upić się do nieprzytomności. Albo po prostu położyć się spać, by zapomnieć o dzisiejszym balu. Ona również nie wiedziała za bardzo co ma zrobić. Jednak kiedy tylko Broskev do niej przyszedł posłusznie położyła na nim głowę, brudząc mu tym samym ubranie na kolorowo. Jej makijaż był coraz bardziej rozmazany. Gdyby nie fakt, że chodziła jak we mgle z pewnością już dawno poleciałaby do łazienki go poprawiać. Kiedy tak stała wtulona w Czecha, przestała płakać. Położyła dłoń na jego plecach i pogłaskała go, by po chwili ponownie ułożyć ręce wzdłuż ciała. Poczuła się strasznie zmęczona. Przymknęła oczy, wzdychając głośno. Zadarła głowę do góry i patrzyła na Jiriego przez dłuższą chwilę. Czy może teraz wystarczy wyznać mu miłość? Poprosić, żeby nigdzie nie wyjeżdżał, nie opuszczał jej? Bo przecież już raz się z nim pożegnała na dobre. Teraz chciała mieć go zawsze przy sobie. By mogli tworzyć najmniej pasującą do siebie parę w Hogwarcie. - Jestem zmęczona – powiedziała cicho, wychodząc z jego objęć. – Dzisiejszym dniem. I nie tylko. Jestem zmęczona tobą. Nie wiem jak mogłam pomyśleć, że kiedykolwiek będę umiała cokolwiek zmienić w twoim nastawieniu do mnie. Bolały ją nogi. Spojrzała na swoje wysokie obcasy i po krótkim zastanowieniu zdjęła je i stanęła obok nich. - Jedź Jiri. I tym razem nie rób mi żadnych, głupich nadziei, wracając tu – dodała patrząc na nieokreślony punkt za Broskevem. Ruszyła powoli do przodu. - Nie idź już za mną – zakończyła, kiedy omijała go ostrożnie, by dotrzeć na drzwi. Naprzeciwko Czecha zostały tylko jej pszczołowe obcasy.
Obejmował ją mocno, w pewnym momencie się jednak wystraszył, że może zbyt mocno. Lecz kiedy poluzował uścisk, wszystko pękło i się rozmyło. Trixie przestała płakać, przestała go trzymać, przestała go głaskać po plecach. Stanęła niby tuż przed nim, ale jakby dziesiątki mil stąd. Trzymał ręce wzdłuż ciała, mając nadzieję, że będzie mu dane choć przez chwilę potrzymać dłoń gryfonki. Albo chociaż ją muśnie. Niby przypadkiem, niby od niechcenia. Ale nie straci z nią kontaktu, wciąż będzie blisko, na wyciągnięcie ręki. On także na nią patrzył, przyglądał się jej oczom, które teraz oblepione były kolorowym makijażem. To było dziwne, bo pomimo to, wciąż wydawała mu się piękna. A dziwne o tyle, że każdą inną dziewczynę określiłby teraz mianem straszydła, albo nawet nieogarniętą szmatą. A tym razem wszystko było inaczej, wszystko, co wcześniej robił przy Trixie obracało się o 180 stopni. Wywracało mu się życie. Trochę się tego bał po Adele, ale coś wciąż uparcie mówiło mu, że ma próbować. Być blisko. I czekać na rozwój wydarzeń. Nie miał pojęcia, gdzie tak naprawdę był. Nawet przestał się nad tym zastanawiać. Jakby wszystko dookoła było nieważne. Była tylko Froy i jakaś pusta przestrzeń dookoła ich. I cisza. Mnóstwo ciszy. Która została przerwana. Przez nią. Przez Trixie. Każde słowo bolało coraz bardziej, przypominając Broskevowi, że ma serce, gdzieś, tam, w klatce piersiowej. Jednak przełknął te gorzkie słowa, stał milcząc. Patrzył się tylko bezwiednie w pszczele obcasy, które stały teraz przed nim zamiast dziewczyny. Poczuł dziwną pustkę i niechęć. Znów to samo, znów dał się nabrać, tańczył losowi tak, jak ten mu zagrał. Już drugi raz w swoim życiu. Ale nawet nie miał siły na złość, na bunt. Stał tak, niemalże pośrodku sali, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu schylił się na dół i zabrał buty z parkietu, a potem przepychając się wśród tłumu niczym huragan, podszedł do Froy i stanął tuż przed nią, zastawiając drogę... ucieczki. - Nie będziesz mi mówić, co mam robić - mruknął nieco zirytowany, a nieco już bez sił. Stał chwilę, próbując zebrać słowa i przede wszystkim myśli. - W porządku, wyjadę, skoro tego chcesz. Zrobię to dla ciebie - dodał po chwili zachrypniętym głosem, jednak tym razem już bez żadnych emocji. Nachylił się do niej, by ucałować jej czoło. Ot tak, na pożegnanie. Ostatni dotyk. Bo teraz jedyne, co mu zostało, to wyciągnięcie rąk z jej butami przed siebie. Niech sobie weźmie. Nie będzie brał pamiątek. Zachowa jedynie wspomnienia, w swojej głowie.
Już na prawdę chciał zakończyć tą jakże miłą pogawędkę w serdecznym gronie odsuwając się trochę. Już-już miał ładnie się pożegnać i zabrać gdzieś Morgane, w końcu zostali sparowani na ten bal i wypadałoby jakoś dziewczyną się przyjacielsko zająć. Po tym typku spodziewał się odpowiedzi jakiejśtam chamskiej, na odczepnego, czy czegoś, co wskazywałoby na to, że typek nie pozwala sobie tak rozkazywać. Te jego 'spoko' wzbudziło falę oburzenia większą niż te jego macanie Mii na oczach wszystkich. - Spoko? - zapytał z irytacją podnosząc jedną brew. Nie dosłyszał odpowiedzi dziewczyny. Nie wiedział, co był w stanie zrobić, gdyby się okazało, że Krukon szuka zaczepki i gotów jest do drastyczniejszych sposobów rozwiązania konfliktu niż słowne przepychanki. Teraz się to nie liczyło. Nie ważne było to, że jego dziewczyna chleje pewnie gdzieś niedaleko a on jak jakiś kogut tu wystawia klatę w sprawie Mii. Nie, to teraz zeszło na dalszy plan. Gdyby odpowiedź Krukona była inna, Fabiano pewnie by odszedł spokojnie. Coś jednak go tam trzymało. Jakiś głupi przebłysk, że w ten sposób broni godności Krukonki. Rzucił okiem za oddalającą się Morgane. Nie zdążył jej nawet przytaknąć. To nic, dogoni ją później.
Poszedł właśnie po napój i udało mu się w miarę szybko załatwić poncz, dla niego i dla niej. Mission accomplished! Szybko więc wrócił do Clary i podał jej szklankę z ponczem. - Proszę - powiedział. - Prędzej to ja bym cię nadepnął, ja to tam w ogóle nie wiem, jak udało mi się tańczyć bez deptania tobie nóg - wrócił do poprzedniego tematu. - Bo jestem beznadziejnym tancerzem - przyznał się i zarumienił się. Napił się szybko ponczu, a potem spuścił nieco głowę. - No ale na szczęście obyło się bez szkód, dzięki Najwyższemu! - próbował żartować, jednak bezskutecznie. Już zdążył zepsuć atmosferę. Dlaczego on tak łatwo wszystko psuł, dlaczego musiał wprowadzać siebie w taki wstyd? Chyba miał po prostu kompleksy.
Mia znalazła się zdecydowanie na trudnej pozycji. Nie była przyzwyczajona do sytuacji, w których musiała tak dużo czuć, w ogóle nie była przyzwyczajona do przeżywania aż tak głębokich emocji i była zirytowana już tym, co działo się wewnątrz niej, o tym, co działo się wokół nawet nie wspominając. Przez chwilę tylko patrzyła to na jednego, to na drugiego, ledwo w ogóle rozumiejąc, o czym mówią, mówili zdecydowanie za szybko. Zaciskając ręce na ramieniu Ioanniego tak mocno, że zbielały jej kłykcie w końcu nie wytrzymała natłoku odczuć. Tak się złożyło, że ofiarą jej frustracji padł Fabiano. - Jezu, Martello, o co ci w ogóle chodzi? - rzuciła agresywnie, raz w życiu podnosząc głos. Jeszcze nie krzyczała, ale to i tak już było coś. Puściła przy tym Gavrilidisa, by móc zamachnąć się rekami w afekcie. - Masz jakiś problem? Czemu w ogóle aż tak obchodzę cię ja albo Ioannis, dlaczego nie możesz zająć się sobą i swoją pożal się boże dziewczyną, zamiast tutaj matkować? Dobrze, że stała tak daleko, bo chyba by go uderzyła. Dobrze też, że nie miała niczego ciężkiego pod ręką, albo czegoś, co mogłaby rozbić, aczkolwiek ją zirytowało to jeszcze bardziej, bo poczuła śmieszną niemoc, nie mogąc wyładować się w pełni. - Idź się pierdol - rzuciła więc jeszcze w jego stronę i znowu złapała Ioannisa za ramię. - Chodźmy stąd, błagam, bo szlag mnie trafi.
Mia przynajmniej wiedziała, co się dzieje między nią, Fabiano, Chiarą i jeszcze nie wiadomo kim, a Ioannis stał tam, nie wiedząc co myśleć i co ze sobą począć. Dlatego przyjął najbardziej lekceważącą postawę i beznamiętny wyraz twarzy. Ale w środku się gotował, były momenty, kiedy miał ochotę wyciągnąć różdżkę i pozabijać wszystkich wkoło. Na szczęście nauczył się opanowywać swoje emocje do perfekcji, dlatego groźne miny jakiegoś puchonidła nie zrobiły na nim większego wrażenia. Jego zirytowany ton również. No spoko, przecież mówił, czy Włosi nie myją uszu? Naprawdę musi powtarzać to, co mówił dosłownie przed chwilą? Może rzeczywiście byli opóźnieni i nie dotarło, co Ioanni mówił? Powinien przeliterować, czy jak? Już otwierał usta, aby rzucić niemiłą uwagę w kierunku kolesia, kiedy poczuł na swoim ramieniu silny ucisk, a zaraz potem Mia przystąpiła do gwałtownego kontrataku. W zasadzie to nigdy nie słyszał, aby podnosiła głos, dlatego tym bardziej się dziwił, słysząc to wszystko. Uniósł brwi i wlepił wzrok w krukonkę, nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Jednak po chwili otrzymał bardzo jasne sugestie co do tego, co chciałaby, aby zrobił. Posłał Martello kpiący uśmiech, po czym zasalutował mu na pożegnanie i oddalił się z Ursulis od tego dziwnego, toksycznego typka. Wykręcili wprost na tłum dziko tańczących przedstawicieli Hogwarckiej elity intelektualnej (buhahahaha!), dlatego musieli się nieco przepychać, kierując się ku wyjściu. Gavrilidis milczał dłuższą chwilę, nie wiedząc co zrobić, jak zareagować, co powiedzieć. Z jednej strony frustrowała go ta sytuacja, a z drugiej chciał dać jej odpocząć od tak silnej dawki emocji. - Rozmowa czy upijamy się? - spytał więc, z delikatnym, acz smutnym uśmiechem na twarzy. Musiał się teraz zastanowić, co dalej z tym wszystkim zrobić, co z Mią, co z jego życiem uczuciowym, które wywróciło się do góry nogami. Ale nie musiał robić tego w tym momencie, jeżeli dziewczyna nie miała na to teraz ochoty. - Tylko w drugim przypadku ryzyko wylądowania razem w łóżku jest większe - dodał, aby nieco rozluźnić atmosferę. Ale chyba mu nie wyjdzie.
Fabiano czekał na jakąkolwiek normalną w jego mniemaniu reakcję typka, choć nie umiał określić dokładnie, czego się po nim spodziewa. Na pewno nie przewidział tego ataku ze strony Mijki. Włochem nielekko wstrząsnęło, gdy dziewczyna tak sobie ot wybuchnęła. Nigdy nie widział, aby mówiła do kogokolwiek w taki sposób. Nie bardzo mu się podobało, że on jest tym pierwszym. Po wysłuchaniu jej jakże miłych i życzliwych słów, po prostu nie wiedział co powiedzieć. Jeszcze ten typek. Mówił do niej, dotykał jej, w ogóle zachowywał się, jakby Mijka była jego własnością, jakby łączyła ich pewna dziwna, specyficzna więź. O nie, Fabiano, lepiej nie zastanawiać się nad tym głębiej, bo dojdziesz do zgubnych dla siebie wniosków. Tak więc nic nie odpowiedział Krukonom, stał tam jeszcze przez chwilę, gdy oni przedzierali się przez tłum, aby się znaleźć jak najdalej od niego. Co on w ogóle zrobił? W poczuciu beznadziejności, Fabiano postanowił się ruszyć. Jeden krok, drugi, trzeci, już przechodzimy na tryb automatyczny. Włoch błąkał się tak przez jakiś czas bez celu po sali, po czym usiadł na pufie obok Morgane wbijając smutny wzrok gdzieś w dal. - Cudownie Martello, brawo. - mruknął, po czym sięgnął po kieliszek oraz butelkę Ognistej. Tylko nie przesadź, F.
Morgane Charpentier
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Mogło w zasadzie być gorzej, pomyślała Morgane. Prawdopodobieństwo bójki, było duże, zrobiłaby się afera dekady, o tamtą dziewczynę. W głowie rzucała parę zdań na temat Mii, że nie przypominała zupełnie Krukonki, ale moment.. Przecież rudowłosa przez swoje zachowanie, też wzorca domu Roweny nie przypomina. Podczas normalnych zachowań, akcji, jest zupełnie inna. To co się tutaj stało, ją po prostu przerosło. Popatrzyła jak idzie Fabiano w jej kierunku, uśmiechnęła się promiennie, leczy gdy zauważyła iż chłopak jest załamany, szybko zniknął jej uśmiech z twarzy. - Jeśli chcesz to porozmawiajmy o tym... Mhm.. - Zrobiła przerwę, robiąc grymas - A właściwie.. Nadal nie znam Twojego imienia - Powiedziała zakłopotanym głosem, przez co się skrępowała. Po czym jak odłożyła kieliszek, zaczęła się bawić się kłykciami palców. Spoglądając na to jak nimi się zajmuje, odpłynęła na moment. To ją uciszało, koiło nerwy i stres. To znak, że dziewczyna już dochodzi do siebie. Szuka punktu w głowie, gdzie jest skupienie oraz spokój. Kątem oka zauważyła, że Włoch sięgnął po kieliszek. Od razu zareagowała nerwowo, przez swoje przeżycia. Dwa lata temu, jak miała wybrać się na studia, była nieszczęśliwie zakochana, całe zło właśnie lądowało u niej w kieliszku, przez co miała problem. Nie nazywała tego alkoholizmem, a brakiem radzenia sobie z życiem, ze samą sobą. Teraz już jest okey.. Pomimo iż problemy nadal istnieją. Rzekłabym, że nawet gorsze niż wtedy.. - To zły pomysł pić w smutku.. Głowa do góry, zobacz jaka była prymitywna. Ta Twoja znajoma i ten jej buc. Zaś po Tobie widać, że jesteś szlachetną osobą - Próbowała go podnieść na duchu - O Merlinie.. Zamiast smutać i mieć nędzny nastrój, chodźmy zatańczyć. To powinno nam poprawić humor! - Zaproponowała z tajemniczym blaskiem w oku, pełna pozytywnej energii. Jednakże szybko do niej dotarło, jak bardzo cierpi Włoch. Zauważyła teraz jego cierpienie ostrzej. Pomyślała, że taniec jest bez sensu. Być może nie zaufa jej, ale ona pragnęła mu jakoś pomóc, wydawał jej się taki smutny, że chciała go przytulić i nie puścić! Pomimo iż był zupełnie jej obcy.. Wszystko miało wyglądać inaczej. Wolałaby żeby ten wieczór był inny. Oni mogliby poznać się w milszej atmosferze, zaprzyjaźnić się.. Jednak przyszedł huragan Mia i wszystko zepsuł. Każdy fundament pomysłu Morgane na ten bal. Wszystko ją przerosło.. Sama również teraz posmutniała, najchętniej sięgnęłaby po kolejny kieliszek..
W końcu powrócił ze swojego dłuższego urlopu. W sumie to spóźnił się miesiąc, ale jak to mówią szczęśliwi czasu nie liczą. W swojej zwykłej czarnej szacie wszedł do Wielkiej Sali gdzie odbywał się bal. Szczerze mówiąc wpadł tylko na chwilę, żeby zobaczyć jak to wszystko wygląda, gdyż nie przepadał za tą nowoczesną muzyką, która przyprawiała go o ból głowy. No ale cóż wypada przyjść więc jest choć tego nie planował. Tak, ze nie przedłużając wszedł do sali i od razu rozejrzał się. Zabawa jak zabawa. Przeszedł bokiem przed salę, aby nie przeszkadzać tańczącym i podszedł do jednego ze stolików. Usiadł, sięgną po butelkę Ognistej i kieliszek. Nalał sobie słuszną ilość płynu i pizgnął małego grzdylka, po czym odwrócił się w stronę reszty sali i obserwował bawiących się uczniów studentów co raz kulturalnie popijając swoją whisky i przypominając sobie swoje młode lata jak to on szalał na parkietach. Porównując jego wyczyny, do tych tutaj, to nie miał się czego wstydzić. Uśmiechną się lekko na myśl o tym jaki był te czterdzieści lat temu.
Gdy tylko oddalili się od Fabiana, Mia odrobinę ochłonęła, złość ustąpiła miejsca zażenowaniu. Głupio jej było, że tak go potraktowała (może i soboie zasłużył, ale to nie był dobry moment i dobry powód), głupio jej było, że tak się uniosła emocjami, zupełnie nie po krukońsku, głupio jej było, że na oczach całego zamku. Najbardziej głupio jej jednak było dlatego, że Ioannis musiał w tym uczestniczyć. Poza tym przez to, że go w to wciągnęła, prędzej czy później będzie musiała opowiedzieć mu, o co w tym wszystkim chodzi. Już na samej myśl o takiej rozmowie robiło jej się słabo, robiło jej się słabo nawet kiedy próbowała w myślach zebrać to wszystko do kupy i wyrazić słowami. Była mu więc bardzo wdzięczna za to, że dał jej wolny wybór. I tak będą musieli porozmawiać, bez tego się nie obejdzie, ale Mia chyba potrzebowała chwili, żeby w jakiś sposób ogarnąć wszystko umysłem i pewne rzeczy ustalić przed samą sobą. Uśmiechnęła się więc do niego, może trochę słabo, bo była zmęczona tym wybuchem emocji, ale z wdzięcznością, a potem trochę szerzej na jego kolejne słowa. - Skoro tak przedstawiasz sytuację... - mruknęła, już rozglądając się za czymś, patrząc uważnie na uczniów. Długo szukać nie musiała, kilka metrów dalej jakaś młodsza dziewczyna bez krępacji wymachiwała prawie pełną butelką Ognistej (ach, ten zdemoralizowany Hogwart!). Za kilka sekund Mia już trzymała rzeczony przedmiot w dłoni i znów stała przed Jankiem, ostrożnym wzrokiem patrząc na nauczyciela, który właśnie wszedł do sali i chowając za siebie butelkę, ale, jak się okazało, psor wcale nie zamierzał inwigilować uczniów, mało tego, sam złapał za whisky (ponownie - ach, ten zdemoralizowany Hogwart!). - Chyba nie masz nic przeciwko temu, że się na ciebie powołałam? - zapytała, podając butelkę Gavrilidisowi. Wyjęła różdżkę i niewerbalnym accio przywołała dwa kieliszki po szampanie. - Bo szampan chyba się nie daje do naszych celów. - Posłała Jankowi uśmiech, podsuwając szkło, żeby polewał. Chciała już być pijana, chciała być nieświadoma, chciała przestać czuć się niezręcznie, chciała przestać myśleć o tym, że gdzieś na tej samej sali jest Fabiano, który wcale nie wyjechał z Hogwartu. Bardzo, ale to bardzo chciała się już poddać słodkiemu zapomnieniu i niczym się nie przejmować.
Ioannis też się już uspokajał, teraz w zasadzie czuł się dziwnie pusty w środku. Jakby fala silnych emocji po nim przeszła, a potem spłynęła w nieznane nikomu wody. Szedł spokojnie wraz z Mią prowadzoną pod ramię i masa myśli przemknęła mu przez głowę. Tak naprawdę były takie ułamki sekund, kiedy miał ochotę rzucić to wszystko w cholerę i sobie stąd pójść. Najpierw jakiś koleś go bije, potem ląduje w oku cyklonu... To chyba za dużo jak na jeden wieczór. Nic więc dziwnego, że ostatecznie poczuł wdzięczność do Ursulis, iż ta wybrała jednak alkohol. Rozmowa była tu niezbędna, ale chyba rzeczywiście nie podołaliby temu teraz. Spokojnie obserwował, jak dziewczyna konfiskuje ognistą whisky w imieniu prefekta. W ogóle na Merlina, on naprawdę nim był! Szczerze mówiąc zapominał o tej jakże zaszczytnej funkcji. Już dawno opłacił ludzi, którzy patrolowali w nocy zamek za niego. Czasem tylko jakiś prefekt naczelny na niego krzyczał, kiedy się o tym dowiadywał, to sam ruszał dupę, ale na szczęście nie było to zbyt często. Skinął głową do dziewczyny, której zabrali butelkę, aby dać znak, że rzeczywiście przemawia do niej nie kto inny, jak prefekt! A zaraz potem oddalili się w stosowne miejsce, czyli pod którąś ze ścian. Co by nie rzucać się w oczy. - Ależ oczywiście, że nie - odparł spokojnie, kiedy dotarli wraz ze swym łupem na miejsce. A potem Ioanni rozejrzał się za jakimiś krzesłami. Upijanie się na stojąco jest passe! Najlepiej co prawda byłoby na leżąco, ale niestety za duże zaludnienie było na metr kwadratowy na tym balu, dlatego nie było takiej możliwości, najzwyczajniej w świecie. Przysunął Mii krzesło i zrobił ruch ręką w powietrzu sugerujący, aby usiadła. On natomiast zabrał się za polewanie do kieliszków. Gavrilidis też chciałby już być pijany. Na szczęście ma słabą głowę, więc nastąpi to bardzo szybko. - Co za bal, już prawie się kończy, a ja nawet nie zatańczyłem - zagaił nagle przy podawaniu szkła. Niby to ze smutkiem w głosie, ale widać było, że wcale nie jest jakoś specjalnie zmartwiony. Chociaż z Mią mógłby zatańczyć, najlepiej coś wolnego... ...albo lepiej nie.
Podziękowała Kevin'owi za przyniesiony poncz i z rozbawieniem spojrzała na jego zarumienioną twarz. Miło było mieć świadomość, że nie tylko ona denerwuje się takimi rzeczami jak podeptanie komuś stóp w tańcu. - Wyszło ci naprawdę nieźle, zwłaszcza, że musiałeś tańczyć z taką partnerką jak ja. - odparła z uśmiechem, napiła się ponczu ze swojej szklaneczki i wygodniej oparła się o swoje krzesło. - Powiem Ci, że w prawie ostatniej chwili miałam ochotę zrezygnować z balu i...cieszę się, że jednak tego nie zrobiłam! - przyznała szczerze, przyglądając się Fleetwood'owi. Absolutnie nie chciała aby chłopak czuł się zawstydzony z jej powodu! Sama Clara miała tendencje do rumienienia się w najmniej oczekiwanych i najmniej odpowiednich do tego momentach, więc rozumiała, że i dla Kevina nie może być to komfortowa sytuacja.
Kevin usiadł na krześle, nadal będąc zawstydzonym z powodu swojego ogólnego nieogarnięcia. Jak zazdrościł innym, że byli przystojni, męscy, bardziej wysportowani, z lepszą sylwetką, inteligentniejsi, bardziej elokwentni i ogólnie dużo lepsi od niego. Jak on w ogóle mógł z nimi konkurować? Aż Kevin dziwił się czasami, że w ogóle niektóre dziewczyny w ogóle z nim gadały... ale o tym, żeby któraś się nim zainteresowała tak... no wiadomo, w jakim sensie, to gdzie by tam, czasem on próbował poderwać jakąś, ale oczywiście mu się nie udawało, bo zawsze coś sknocił. Zawsze. No taki był i już. A nie chciał być sam. I zazdrościł tym wszystkim szczęśliwym parom! Ale, wracając do sytuacji... - Miło, że tak mówisz - odparł i znowu się zarumienił. I zaraz napił się ponczu, chociaż spróbował ochłonąć. - Słyszałem, że masz chłopaka, to prawda? - zapytał, próbując zmienić temat. Ale niestety, znowu chyba coś sknocił.
W sumie Mia była na tyle utalentowana, by i na takim balu znaleźć miejsce do leżenia. Nawet zaczęła się za nim rozglądać, aczkolwiek po chwili zaniechała akcji, skupiając się na Ioannisie. - Jak chcesz, to możemy zatańczyć na siedząco - zaproponowała, uśmiechając się przy tym dziwnie, trochę dziko, trochę słodko, przyjmując przy tym z wdzięcznością swój kieliszek. Z niecierpliwością przytknęła go do warg i duszkiem wypiła całą zawartość, krzywiąc się lekko, kiedy z tego pośpiechu prawie jej ognista poszła nosem. Powstrzymała kaszlnięcie, przykładając dłoń do ust, a potem oblizła je, znowu podstawiając Jankowi kieliszek do napełnienia. A potem znów wypiła wszystko szybko, elegancko wycierając się rękawem sukienki. - Mam fajny pomysł - powiedziała zaraz po tym, kiedy nagle jakoś tak spojrzała na stoliki ustawione pod sąsiednią ścianą. Podniosła się z krzesła, chwiejąc się przy tym niespodziewanie mocno, aż wpadła na Janka. Nie straciła jednak rezonu i pociągnęła go ze sobą w stronę tych stołów właśnie. Upatrzyła sobie taki, przy którym nikt nie siedział i który znajdował się jakoś na uboczu i wlazła pod niego, podnosząc obrus do góry, pociągając za sobą Janka. Tak jak sądziła, było tam wystarczająco dużo miejsca, żeby się położyć. - To teraz będziemy mogli nawet zatańczyć na leżąco - powiedziała, po raz trzeci podsuwając kieliszek Jankowi. A za kilka sekund zaczęła chichotać pod nosem.
Obserwował ją uważnie, oczywiście oprócz momentu, kiedy skupiał się na nalewaniu ognistej do kieliszka. Była tak uroczo rozkoszna, albo rozkosznie urocza, że Ioannis aż się nie mógł zdecydować na żadne z tych określeń. Może nie do końca były adekwatne co do obecnego stanu Mii, ale to nieistotne, podejrzewał, że całkiem sporo jego wniosków było nieodpowiednich w stosunku do niej. Czasem ją chyba za bardzo wybielał w swoich myślach, przynajmniej ostatnio. Uśmiechnął się lekko asymetrycznie na tą jakże wspaniałą propozycję. Już ich widział oczami wyobraźni, jak unoszą tyłki w rytm ekstatycznej muzyki, a potem przesuwają się wraz z krzesłami na parkiet, lawirując między ludźmi jak gdyby nigdy nic, a potem się okazuje, iż są przyklejeni do mebli na zawsze i... Może lepiej na tym zakończmy. - Niee, poobijamy sobie tyłki - mruknął więc, skupiając się teraz na tym, aby dużo wypić. No, to znaczy nieszczególnie dużo, bo jemu zbyt wiele do upicia się nie potrzeba. Nigdy nie mógł się zdecydować, czy to dobrze, czy źle. Każda strona ma swoje plusy i minusy. Jednak teraz postanowił skupić się na tej drugiej stronie (czyli pozytywów!) i przyłączył się do szybkiego, acz nieuważnego picia jednego kieliszka za drugim. Nie mógł być przecież gorszy od Ursulis, nigdy w życiu. Nasłuchiwał z uwagą, a przynajmniej tak mu się zdawało, bo ciężko to było uczynić w takim hałasie. Nie było mu dane skupiać się nad tym zbyt długo, bo dziewczyna runęła na niego, a potem z impetem pociągnęła w stronę stolików. Gavrilidis dał się poprowadzić, aczkolwiek nieco niepewnie, choć cała podróż trwała może ułamek sekundy. Zachichotał (!) krótko i cichu na myśl o tańczeniu i piciu pod ławką. Wyborne! - Jeszcze nie jesteśmy wstawieni a już lądujemy pod stołem - rzucił ledwo powstrzymując śmiech i wgramolił się wraz z Mią pod obrus. Polał im ponownie. - Za stoły! - powiedział, wznosząc toast. Bardzo mądry zresztą.
Na zawsze razem na krzesłach. Kolejna rzecz, która ich połączy. Ale faktycznie lepiej skończmy. - Pozostawałaby wtedy nadzieja, że poobijane tyłki są jak poobijane jabłka, czyli lepsze w... lepsze! - rzuciła Mia, na szczęście powstrzymując się od dodania "w smaku". Najwidoczniej wypiła już dostatecznie dużo, żeby trochę ją nosiło. Aczkolwiek wciąż jeszcze za mało, skoro wciąż była w stanie racjonalnie stwierdzić, że powinna coś zachować dla siebie. Tego wieczora prawdopodobnie nie dojdzie do dormitorium, na pewno nie o własnych siłach - ewentualnie się doczołga. - Za stoły! - powtórzyła za Jankiem, chichocąc, zasłaniając sobie przy tym usta dłonią. Chichotała tak bardzo, że rozdmuchała dookoła ognistą, starając się uszczknąć chociaż łyk. Spojrzała rozbawiona na twarz Janka, za jej winą całą w drobnych kropelkach trunku. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, wyobrażając sobie dość oczywisty sposób, w jaki pomaga się mu z nich oczyścić. - To na pewno próba charakteru - mruknęła bardziej do samej siebie, niż do niego, wyciągając dłoń w stronę jego brwi, na których zebrały się bardzo wyraźne, drobne kropelki. Zebrała ich trochę na palec, który oblizała. A potem wypiła w końcu to, co miała w kieliszku, wciąż patrząc na Ioannisa, walcząc ze sobą w myślach. - No nie! Przegrałam - rzekła z rezygnacją, unosząc oczy ku niebu (to jest, ku blatowi stołu?). Podpierając się na rękach, zbliżyła twarz do jego twarzy, rozważając coś chwilę, a potem zaczęła scałowywać ognistą, zaczynając od linii żuchwy. Tak się kończy picie na pusty żołądek.