Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
zachiochotała słysząc to o talentach. Jaki on był słodki... oby tylko go to nie zgubiło... Co ja piszę?! Przeciez o to właśnie Elence chodzi! Koleś zachowuje się jakby świata poza nią nie widział... A mama dalej męczy o ślub. Fakt faktem, Felix zapadł się gdzieś pod ziemię, ale ona chciała jej szukać kogoś nowego... A gdyby tak delikatnie podsunąć jej pomysł Gilberta? On bylby w niebowzięty, ona mogłaby odegrać scenkę niezadowolonej Panny Młodej... A później olać "małżeńskie obowiązki" i zająć się swoimi planami... Nie taki głupi pomysł... Dziewczyna zorientowała sie, że chłopak ma zamiar złapać ja za tyłek. No cóż... nie dla kotka rybka... Objęła go mocniej i wykonała gwałtowny obrót, akurat w rytm muzyki... -Trzymaj rączki przy sobie, bo ci je połamie.- syknęła mu do ucha.
- Czyli bez zmian - skomentował Samael, zasłaniając szponiastymi palcami usta, gdy bezceremonialnie sobie ziewnął. Niewidzące spojrzenie zawisło gdzieś ponad głowami uczniów, a Krukon wcale nie był ciekaw, jak wygląda sala. Nie liczył na dobry gust Hampsona. Bale, cholerne bale. Nie wspominał ich najlepiej. Na jednym całkiem nieźle spędził czas z jakąś nieznaną mu Ślizgonką, która zniszczyła wszystko, żegnając się słowami "napiszę do ciebie list". Idiotka. Kolejnego nie pamiętał, ale był niemal stuprocentowo przekonany, że wówczas rozjuszyła go Elise. Potem jeszcze Vivien oświadczyła, że wyprowadza się z jakąś miękką ciotą za granicę i będzie rodzić mu dzieci i kochać go na zawsze. To znaczy, nie powiedział tak, ale Samael to wiedział. A skoro on uważa kogoś za miękką ciotę, to naprawdę musi być źle. Cieszył go więc wypad na bal tylko w celu gardzenia wszystkimi i wszystkim. W duecie z Keithem to zawsze wychodziło bardzo naturalnie. Swoją drogą, powtarzanie siódmej klasy stało się znacznie ciekawsze z anorektykiem u boku, bo teraz mogli nienawidzić wspólnie świata nawet podczas lekcji! - Pozwól, że ja i mój doskonały gust wybierzemy najgorzej ubraną parę balu - rzekł, podrzucając lekko swoją białą laskę i łapiąc ją nieco wyżej niż wcześniej. Zmrużył oczy i wystawił koniec laski przed siebie, kołysząc nią na boki i zatrzymując na chybił trafił gdzieś po prawej. Wypadło na jakąś parę odzianą w dzioby pelikanów. - Trafiłem?
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Everett natomiast unikał takich balów, w ogóle się na nich nie pojawiając, nie miał bowiem w gruncie rzeczy czego na nich szukać. Nie pił, nie jadł, nie tańczył, nie interesowało go też podrywanie co drugiej dziewczyny. Tego typu wydarzenia nie były dla niego. Jeszcze na Rowenę, losowanie par! Ileż by się unarzekał, gdyby przyszło mu być towarzyszem dla jakiejś średnio rozgarniętej piątoklasistki. Jakkolwiek właściwie powinno go martwić, iż Samael pozostał na drugi rok w siódmej klasie, tak naprawdę go to bezczelnie cieszyło. Przynajmniej miał rozgarniętego kolegę w ławce, mógł z nim chodzić razem na wszystkie zajęcia wygłaszając pogardę dla reszty rocznika. Nie ukrywajmy, w jakiś egoistyczny sposób był z tego po prostu zadowolony. - Miałbym problem z tą decyzją - uznał nim jeszcze Samael przeszedł do wielkiego losowania. - Niektórzy uznali, że to bal średniowieczny - wspomniał jeszcze, gdzieś tam dostrzegając kogoś w wielkiej sukni balowej rodem z dawnej epoki. Aż lekko klasnął w dłonie, gdy zobaczył na kogo padło. - Amadeus van Laar i Sydney Tortuga, czyli dawni i zapomniani znajomi. Bardzo dobrze trafiłeś - pochwalił Samaelowy wybór. - Niektórzy zaskakująco ciekawe dobrali maski, pelikany, pawiany, krowy, wreszcie, coś co ma odniesienie w ich zachowaniu. - Uznał powoli ruszając z przyjacielem nieco bardziej w głąb sali. Keith kompletnie nie był ubrany na taką okazję, bo wyciągnięty, stary, czarny sweter raczej nie prezentował się zbyt elegancko. Nie zamierzał przecież jednak tańczyć tu walca, co więc za różnica. - Wszędzie te szampany - rzekł z jakąś dezaprobatą, kopiąc nogą pustą, szklaną butelkę, która z niejasnych powodów toczyła się po ziemi.
Na wzmiankę o średniowiecznym balu, Samael z niewiadomych powodów lekko się uśmiechnął. Było to jednak ledwo zauważalne, delikatne uniesienie kącików warg na ułamek sekundy. Przypomniał sobie bowiem, jakie przebranie wypadło mu na którymś z balów. Jacqueline, Bell, czy inna z niewielu osób, które tolerował i cenił, pomogły mu wówczas skompletować i przebrać się w strój... anioła. Tak bardzo pasujący wszakże do jego czarującej i uroczej osobowości. - Brawo ja - pochwalił siebie nieskromnie. Ale nie oszukujmy się, przecież jego wnikliwa, wewnętrzna i introspektywna percepcja nie pozwalała mu na pomyłki. Kojarzył oba nazwiska, bo ta dwójka należała wraz z nimi do krukońskiej braci. Która zarówno dla Keitha jak i Samaela nie oznaczała mimo wszystko dobrych relacji i większego grona zaufanych przyjaciół. - Naprawdę? - zapytał z niedowierzaniem, gdy jego Oczy przekazały mu wieści o przebraniach na bal. Zaśmiał się cicho, sucho, szeleszcząco i pokręcił głową. - Hampson nie potrafi sobie poradzić z demencją. Rowena wie, co wymyśli w przyszłym roku. Chociaż nawet, jakby kazał wszystkim przyjść w przebraniach zasłaniających listkami same genitalia, ta niedorozwinięta swołocz przystałaby na to z uciechą. Samael również nie przedstawiał się jakkolwiek elegancko. Także szli sobie radośnie przez salę, anorektyczny Keith w powyciąganym swetrze i Samael w czarnej koszuli, zasłoniętej jednak w dużej mierze przez gruby, wełniany szalik, jak zawsze spoczywający na jego szyi, zasłaniając blizny. Swoją drogą, nie do końca zdawał sobie z tego sprawę, ale przy przyjacielu wyglądał całkiem zdrowo. Jego chuda, szpakowata sylwetka podłużnej, bladej chimery była niczym w porównaniu z obleczonym skórą szkieletem, jakim był Keith. Samael, rzecz jasna, nie zdawał sobie do końca sprawy z postury Krukona, przecież nie spędzał dni na dotykaniu go w każdy możliwy sposób, by wybadać masę ciała. Ale to się czuło, gdy jego bytność zajmowała tak mało miejsca, głos nikł, a przy okazji Samael po prostu wiedział, jak wygląda sytuacja. - Czyli proces zmieniania Hogwartu w rynsztok dla ćpunów i alkoholików nadal jest w toku - rzekł refleksyjnie. Przypadkowo wpakował się na jakąś parę, chociaż podążał tuż przy przyjacielu. Pewnie nie potrafili tańczyć i zboczyli na rejony pozaparkietowe. Samael wepchnął laskę między nich i zamachnął się mocno, odpychając ich od siebie i zapewniając im kilka dorodnych siniaków na przyszłość. - PRZEJŚCIE, ŚLEPIEC - zagrzmiał, przechodząc pomiędzy jęczącymi z bólu uczniami i zrównał krok z Keithem. - Sala brzmi tylko na pijaną i prostacką, ale nie na zbyt rozbawioną, musimy chyba tchnąć nieco życia w ten bal.
Keith Everett
Rok Nauki : VII
Wiek : 29
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
W tym co mówił Samael istniało pewne spore prawdopodobieństwo, mimo iż takowe przebrania na bal, a raczej ich niemal zupełny brak, wydawały się dość absurdalne, jednak gdyby już do tego doszło, czy chętnych mogłoby brakować? Wątpliwe. - Oczywiście, przecież mieliby wtedy ułatwione polowanie na najlepszego osobnika do kopulacji, ponad to, mniej do zdejmowania. Kto by przepuścił taką okazję? - Zapytał, jakby to było coś oczywistego i jakby choć i ich dwójka miała tam stanowić pierwszych, honorowych gości. Jakkolwiek wyglądali, wspólnie musieli prezentować się naprawdę groźnie, ślepiec i anorektyk, postrach na całą szkołę. No dobrze, ewentualnie byli najlepszym obrazem niekiedy smętnej i melancholijnej Krukońskiej natury. - Hampson powinien na błoniach wybudować ośrodek odwykowy, niebawem każdy absolwent Hogwartu będzie go potrzebować - stwierdził, obserwując jak butelka toczy się po brudnej posadzce. W międzyczasie Samael pięknie przepchnął się przez tłum, aż wprowadzając Keitha w zadumę, czy wystającymi kośćmi i trudnym trzymaniem się na nogach, też może wymuszać pierwszeństwo. - Pomogę im nieco się rozruszać. Tarantallegra - uznał nagle Everett szybko wyciągając różdżkę i celując w te nieco bardziej oddalone od niego pary, patrząc jak ich nogi zostają zmuszone to bardzo dziwacznych pląsów. Od razu lepiej się ruszali. - A może podpalmy ich poncz, tylko nie wiem co biedaki zrobią bez alkoholu. Może rzucą się dzielnie, gotowi własnymi ciałami ratować resztki procentów? - stwierdził dość szybko się obracając, co by nie zostać przyłapanym tak od razu na rzucaniu uroków. Skierowany był teraz w stronę stolików, skąd wziął chochlę za pomocą której głośno przelał nieco napoju, który z pluskiem ponownie wpadł do naczynia. - Możemy im też nieco utrudnić zabawę gasząc jakiekolwiek oświetlenie - ponownie wymyślił kierując spojrzenie w stronę ścian, gdzie umieszczone były różne świece. Knucie przeciwko całej szkole okazało się być naprawdę zajmujące, powinien to robić częściej!
Trixie stałą tak jak idiotka patrząc na swoją pustą dłoń, dopóki nie dobiegły jej słowa LSD. Zmrużyła lekko brwi. Wiedziała, że to nie było najmądrzejsze na świecie, ale dziewczyna była ostatnią osobą, która mogła rozgraniczać coś rzeczy idiotyczne od rozsądnych. Uznając jednak, że narobiła już wystarczająco szkód i głupot, nie skomentowała jej przykrych słów. W zasadzie miała już spokojnie podążyć za Dexem, ignorując resztę, ale usłyszała dalsze słowa brunetki. Trix spięła się i wpatrywała się w nią szeroko otwartymi oczami. Nie pamiętała, żeby tak kiedykolwiek ktoś do niej powiedział. Chociaż jeszcze bardzo zasmuciła się kiedy Jiri nie zrobił nic na te słowa, oprócz zrzuceniem z siebie stroju i mamrotaniem czegoś w ojczystym języku. Froy spojrzała rozgoryczona na LSD. - Zapominasz, że nie wszyscy są tobą. Aż tęsknię za Cynthią. Była lepsza niż Lunarie – powiedziała dość cicho, po czym odwróciła wzrok. Broskev właśnie dobitnie oznajmił, że wychodzi. Trix zirytowała się ponownie i spojrzała zła na Dextera, wyszarpując się spod jego ramienia. - Po co mnie do nich przyprowadziłeś? – zapytała po czym przeszła pomiędzy LSD, a swoim partnerem, rozgniatając na jeszcze drobniejsze kawałki szklankę pod ich nogami. Kiedy oddaliła się od nich, zaczęła gonić Czecha, który przepychał się przez tłum. - Jiri Broskev, nawet nie waż się stąd wychodzić – krzyknęła tak głośno jak tylko pozwalał jej na to cienki głosik, próbując przekrzyczeć muzykę oraz innych uczniów. Udało jej się też złapać za pasek od spodni chłopaka, po czym spróbowała zatrzymać go. Kiedy załóżmy, że jej się to udało, w zasadzie nie miała pojęcia co ma teraz z tym zrobić. Zadziałała pod wpływem impulsu. A przecież nie mogła teraz zacząć krzyczeć, że ma z nią tutaj zostać, kochać ją i wyjść za nią i bóg wie co jeszcze. - Przepraszam, że cię oblałam- powiedziała po dobrych paru sekundach, nie mając pojęcia co innego mogłaby powiedzieć, żeby nie uciekł jej z powrotem. Nie wzięła nawet różdżki, żeby go związać jakimś zaklęciem, a nie będzie teraz wracać kraść jej Vanbergowi.
Ależ zgrabna kłoda z tego Mariana! Stał na środku sali nic zupełnie nie robiąc. Poza obserwowaniem innych ludzi i tym samym co jakiś czas spoglądając na Merlina oraz zacną towarzyszkę na dzisiejszy wieczór. Powinien coś zrobić, cokolwiek, żeby ten zauważył krukona. A nie zaraz! Już popatrzył. Marianowi spadł kamień z serca, że nie musi odstawiać głupich scenek, takich jak same podejście do niego. W dodatku, że przy nim stoi Czarka. A to ci los. że też z nim musi być sparowana. Teraz stał się taaaki nieśmiały, niepewny siebie, taki cichy gejaszek pośród innych pijących kapci. Podszedł nawet! Aż się chłopaczek uradował, chociaż nie! Co on ma w ogóle na twarzy? Już gdzieś widział ten obłąkany wzrok. Ach no a jakże inaczej. Kolega już zdążył się doprawić (cokolwiek to znaczy). Jak miło przedstawił się. Zdawało mu się, że jeszcze jako tako się kojarzą, a tu ten wyskakuje z nazwiskiem. No cóż, może nie pamięta skoro jest w taki stanie, że aż z krzesła spadł zanim podszedł do okularnika. Tylko jak tu się przedstawić? Marione na pewno nie, bo za babskie ma imię, nazwiskiem też nie powinien bo też jest...babskie! Ogólnie jest cały BABSKI! Ale wtedy nie byłby takim cudownym gejaszkiem. Może przedstawi się swoim drugim imieniem? Nie no bez przesady! No cóż, stała koło niego Czarka to i tak by się dowiedział. -Marione, miło mi, a tą panią, która Ci dziś towarzyszy także znam. Hej Chiara, miło Cię widzieć, ładnie wyglądasz - jakiż on miły i uprzejmy! I się nawet nie jąkał, czyżby zaczął nabierać męskości? STANOWCZO NIE! W końcu ta ciota (oraz wieczna pierdoła - niedołęga) na życiu w ogóle się nie zna, kompletnie. No ale to taki szczegół. Dobrze, że cokolwiek powiedział, jeszcze by wzbudzał jakieś podejrzenia. Można rzec, że są prawie tego samego wzrostu, dwa centymetry aż tak wielkiej różnicy chyba nie robią? W końcu i pojawiła się jego towarzyska na bal. Na twarzy Shelley'a pojawił się lekki uśmiech. Sarah, Sarah, coś mu to mówiło. Ach no tak, to przecież ta z Interiusa. Jak miło! -Marione - także się przedstawił, po czym ucałował jej rękę na przywitanie. AWANGARDA, KURDĘ! Poprawił oczywiście swój zabawny rekwizyt na głowie i ponownie spojrzał a to na Sarę, a to na Merlina i przy okazji kątek oka zahaczał o Czarkę.
Stał sobie tak z tęczowa peruką i rozmawiał spokojnie z Clarą przez jakiś czas, aż przeszkodził im cichy, nieśmiały głosik. Chłopak mógł już się domyślać, czyj to był głos. Jednak jak to wypada, odwrócił się do swojej rozmówczyni, żegnając się wcześniej z Clarą, która wzięła miskę ciasteczek i gdzieś poszła. Krukona aż zamurowało, kiedy zobaczył Ellie w sukience. Wyglądała prześlicznie! Kiedy jednak zobaczył jej dodatek na głowie... Aż zabrakło mu słów. Toż to Ellie była jego partnerką na tym balu! Uśmiechnął się szczerze i miło do Puchonki, która wyglądała tak słodko w czymś innym niż szary sweter i zwykłe spodnie, lub zwyczajne, szkolne szaty. Ujął dłoń Ellie i ją ucałował. Nie mógł uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Dali mu do pary jego przyjaciółkę z domu żółtych?... To było po prostu podejrzanie miłe. Podejrzana zbieżność. Ale to było tylko losowanie, prawda?... A skoro tak, to mógł to być zwyczajny przypadek. Nikt nigdy nie odkryje, co los tak naprawdę chce dać człowiekowi. - Ellie, naprawdę jesteś moją partnerką?... To nie żart?... - zapytał, z większym uśmiechem. Co prawda, wiedział, że to nie jest sen... Ale pierwszy raz widział Ellie w sukience. - Przepięknie wyglądasz - skomplementował jej ubiór i wskazał na perukę. - A to wcale nie jest takie straszne. Prawdę mówiąc, Max większość rzeczy brał na żarty. A szczególnie sytuacje z perukami. Albo wcielaniem się pod inne osoby. Akcje z eliksirem wielosokowym też były śmieszne... A szczególnie te, które się nie udawały. - Zatańczysz? Nie bój się, wyobraź sobie, że wszyscy dokoła są ubrani w worki po ziemniakach. Albo lepiej, nie ma ich tu - zaproponował jako pierwszy atrakcje. - A może wolałabyś się czegoś napić? Może przynieść Ci coś do jedzenia?... Starał się być bardzo pomocny. Taki właśnie był, prawda?...
Tańczyła z profesorem. Ba, nawet całą piosenkę z nim przetańczyła! I wspaniale się zgrali, mimo tego, że tempo takie, jakie było - ni to szybkie, ni to wolne. A Nero wydawał się być jednym z lepszych tancerzy, z jakimi Harriet mogła zatańczyć. Tylko pozazdrościć tego, jak potrafili się zgrać ze sobą, mimo różnicy wieku! I byli jedną z pierwszych par, które weszły na parkiet - toż to wielki wyczyn. Ale piosenka się skończyła, muzyka zmieniła się, a Harriet poczuła lekkie zmęczenie. Dała się odprowadzić profesorowi do stolika i mimo podejrzeń, nie powiedziała "muszę już iść", lub w ogóle nic nie powiedziała i nie odeszła. Sięgnęła tylko po miskę z ciastkami, którymi zaczynała się zajadać. Oczywiście, nie straciła jeszcze kultury i podała również profesorowi miskę z ciastkami... Czekoladowymi, mniam! - Czy chce pan jedno? - zapytała. Nie chciało jej się odchodzić - bo gdzie? Wolała teraz zostać przy owym stoliku z profesorem, niż pójść w tłum, gdzie niemalże nikogo nie zna. Na balu nie było zbyt wielu znajomych Harrietki - a szkoda.
Wszystko działo się cholernie szybko i zmierzało w bardzo popierdolonym kierunku. Vanberg przyszedł tylko spytać o alkohol, a wynikła z tego gigantyczna afera. Ponad to, nie wiedział o co dokładnie chodzi, wywnioskował tylko tyle, że nie jest przez Czecha mile widziany. Niestety fragmentu wypowiedzianego w jego rodowitym języku nie mógł zrozumieć, bo aż takim poliglotą nie był, acz na wspomnienie o udanej zabawie w trójkąciku, aż się orientacyjnie i z nie małym zaskoczeniem, rozejrzał na bok. - Nie pierdol - mruknął tylko jakoś niemrawo, ale chyba na marne już te słowa, bo Czech szybko ruszył przed siebie, Dex natomiast kompletnie nie wiedział jak go zatrzymać, a i czy w ogóle czy jest sens to robić. Przyjął, że coś musiał spieprzyć, kompletnie jednak nie wiedział o co dokładniej chodzi. Zmarszczył więc tylko brwi patrząc na ponurego Jiriego odchodzącego w głąb pomieszczenia. I jedna myśl mu się tylko kołatała w głowie. Jak cholernie głupią decyzją, było zostawać w tym zamku, bo o to stał i patrzył jak wszyscy Ci jego kumple, z którymi całkiem ładną tworzył jeszcze rok temu ekipę, giną. Znikają, odsuwają się, wyjeżdżają. Powinien był zostawić Hogwart za sobą, by czasem nie zostać właśnie w nim samym, zostawionym przez resztę. Zapomniał, że trzeba było zerwać, dał się złapać. Trixi wywinęła się, puszczając się pędem za Czechem i nawet jej nie odpowiedział, prześlizgnął tylko ponurym wzrokiem z ginącej między tłumem kolorowej osóbki, na zniszczoną Deceiver. - Biegnij za nim, przecież to mój kumpel, kolekcjonujesz ich - warknął jeszcze wciąż niezupełnie rozumiejąc co tu się właściwie wydarzyło, dlaczego Broskev był na niego taki wnerwiony. To zdecydowanie miało związek z LSD, gdzie się nie pojawiała, dochodziło do jakichś popieprzonych sytuacji. Z resztą to przez jej kontynuowanie dyskusji z Trixie doszło do tego wszystkiego. - Deceiver po prostu się odpierdol i znajdź sobie jakieś inne towarzystwo do zatruwania - o ludzie, jak on miał jej naprawdę niesamowicie dość. Czemu stale na nią trafiał, czemu dochodziło do jakichś irracjonalnych sytuacji? I to wszystko była jej wina. Panoszyła się, męczyła, niszczyła. Dla podsumowania dramatyzmu, warto jeszcze dodać, iż Dexter rzucił wypalonego papierosa na brudną podłogę, przydeptując go i gasząc ostatnie, tlące się iskry.
Zupełnie nie spodziewała się takiej reakcji ze strony Broskeva. Przecież wszystko, co powiedziała, miało w jakiś kulawy sposób obronić jego osobę. Pokazać, że trzyma jego stronę. Może zrobiła to w trochę nieodpowiedni sposób, ale naprawdę się starała. Naprawdę polubiła tego popierdolonego Czecha i chciała wiedzieć, jak ma na imię i wypowiadać je dość często. "Aż tęsknię za Cynthią. Była lepsza niż Lunarie." Miała zamiar coś odpowiedzieć, ale zaraz zamknęła usta, nie mając na to żadnej riposty. Przemknęło jej wtedy przez umysł kilka pytań; jak bardzo faktycznie się zmieniła? Kim była wtedy? Dlaczego, do kurwy nędzy, ostatnio nie potrafi wywoływać sobą nic, prócz nienawiści? Podążyła wzrokiem jednego oka za uciekającą partnerką Dextera. Zdjęła wówczas opaskę i wypuściła ją ze szczupłych palców, by spadła na podłogę, w plamę ponczu i setki odłamków szkła. Co się dzieje. Dlaczego tak się dzieje. Podniosła spojrzenie na Vanbergam, który aktualnie kipiał nienawiścią w jej kierunku. Kilka długich chwil po jego słowach Lunarie milczała, po prostu stojąc tam i patrząc na niego nieobecnie. Wyglądało to tak, jakby kurczyła się w sobie z każdym słowem, cofała się wewnętrznie o kilka kroków, jak wypłoszony hałasem jeleń. Nie miała siły nawet mrugać. A potem wyraźnie spięła ramiona, przygryzła wargi, zmarszczyła brwi. - Zamknij mordę, Vanberg - warknęła, wyduszając z siebie w końcu jakiś dźwięk. - Zamknij, kurwa, mordę. To nie moja wina, że pałętasz się wszędzie tam, gdzie jestem. Przestań się na mnie wyżywać, zapatrzony w siebie skurwielu. Czy masz ochotę znów zacząć mnie dusić i zrywać ze mnie ciuchy? Ostatnie słowa mówiła już niemal wprost w jego twarz, uderzając otwartą dłonią o jego tors. Była wściekła. Niszczył wszystko swoją obecnością. Po co w ogóle wpierdalał się w jakiekolwiek sytuacje w jej życiu? - To ty trzymaj się z daleka. Po chuj tu przyszedłeś? Lubisz po prostu psuć relacje, psuć ludzi, psuć bale? Głowę miała lekko zadartą do góry. Policzki zaróżowiły się od jej gniewu, oczy błyszczały lekko. Od wściekłości? Łez? Nie no, wściekłości. Na pewno. Chociaż kto wie, dlaczego w tym momencie odsunęła się od niego o krok i spuściła wzrok, trzęsąc głową. Miała po prostu cholernie, cholernie dość. Chciała, żeby wszystko zniknęło.
Rozejrzał się tylko po sali. Rozwijał się bal, coraz więcej par wychodziło na parkiet, na Wielkiej Sali zaczynał panować tłok. A Harvey stał tylko w towarzystwie partnerki, w którą stronę właśnie się odwrócił. - Poczekaj chwilkę... - powiedział i odwrócił się na pięcie, idąc do stolika z poczęstunkiem. Po paru minutach wrócił znów, mając na tacce kilka muffinek, szklanek i dzbanek z sokiem dyniowym. - Czy to wystarczający poczęstunek?... - zapytał, stawiając tackę na najbliższym stoliku. Niczym dżentelmen odsunął jeszcze krzesło dla starszej koleżanki i gestem zachęcił ją do zajęcia miejsca. A gdy ta zajęła miejsce, Harvey również usiadł. Będzie miał chociaż znajomą, z którą będzie mógł porozmawiać na sensowny temat, prawda? A tylko nieliczne osoby posiadały zdolność mówienia z sensem, prowadzenia rozmowy w bardzo ciekawy sposób, nie zanudzania swoich rozmówców. I taką zdolność posiadał brew wszelkim pozorom Harvey. Kiedy się starał - wychodziło mu to bardzo dobrze. A kiedy nie - przeciwnie. Tak samo było z przedmiotami, z tą różnicą, że wszystko było dla niego zbyt trudne, nie miał ręki do żadnego przedmiotu. WRÓĆ, NATYCHMIAST. Najlepiej radził sobie z astronomii. A inne przedmiotu mu szły na granicy PO i F. Wróćmy już z tematu lekcji na stałe do tematu balu, zgoda?... Lloyd położył szklankę przed sobą i nalał doń soku dyniowego. Nawet jeżeli nie będą w ogóle tańczyć, będzie to zapewne miły wieczór. I nie ważne, co będą myśleli inni - przecież to ich wybór, a oni zdecydowali, że najpierw chwilę posiedzą, a później pomyślą nad dalszymi działaniami. Jak to rozważni ludzie... Harvey kątem oka widział całą akcję odbywającą się nieopodal parkietu. I trochę słyszał tej rozmowy. Ale niczego nie komentował, wolał siedzieć cicho i ie brać w tym udziału, bo gdyby tylko odezwał się słowem, miałby kłopoty.
Ogłuchł. Serce dudniło w klatce piersiowej i tylko tyle słyszał, a raczej wyczuwał. Cała reszta była niema. Nie było muzyki, nie było śmiechów, wrzasków, rozmów, płaczów. Nie było tupania, trzeszczenia, mlaskania, klaskania, siorbania, stukania, szurania, kapania, tykania, skrzypienia, tłuczenia. Nie było niczego, wszystko dookoła się rozmywało, rozciągało niczym guma do żucia. Ludzie byli niewyraźni, przedmioty dookoła straciły ostrość. Czuł się, jakby tonął w ogromnym zbiorniku wody, nieczuły na odgłosy z zewnątrz. Kierował się do wyjścia, łapczywie łapiąc powietrze, energicznie machając kończynami. Desperacko chciał stąd uciec, zaczerpnąć powietrza, oczyścić myśli i uczucia. Wyładować swoją złość na jakimś przedmiocie albo kimś nieznajomym. Chciał zapalić, chciał się napić, chciał zaćpać, chciał robić wszystko na raz. Żeby wiedzieć, że jeszcze żyje, że jeszcze nie utonął i że uciekł. Niczym największy tchórz pragnął teraz jedynie poczucia wolności, swobody i wyciszenia. Nie usłyszał Trixie, nie zatrzymał się, nastawiony w popłochu na swój cel. Poczuł dopiero szarpnięcie w okolicy spodni, więc zatrzymał się, nieświadomie spełniając prośbę dziewczyny. Spojrzał odruchowo najpierw w dół, potem dopiero okręcił się i stanął przed nią ze zdziwionym wyrazem twarzy. Kiedy rozpoznał osobę winną naruszenia jego prywatności, wcisnął ręce głęboko do kieszeni swoich spodni i przyjął postawę najeżonego zwierzęcia, gotowego do obrony przed tym, co miało nastąpić. Dopiero po chwili mózg pozwolił na odetkanie słuchu, na rozróżnianie tego, co się dzieje dookoła. Nie było akwarium, wody. Było powietrze, tłum ludzi napierający z każdej strony, muzyka, wrzaski i wszelakie inne odgłosy, które raniły uszy Broskeva. I gdzieś pomiędzy nimi cienki głosik osoby, przed którą chciał się teraz bronić. Zrozumiał, że chyba go przepraszała, ale nie bardzo wiedział, czy to w ogóle było potrzebne. Ta jej litość, empatia i współczucie. Nie chciał tego, nie prosił o to, nie musi się nad nim użalać, on sobie doskonale poradzi. Nie potrzebował pomocy. A ona pewnie mówiła to tylko z powodu poczucia winy. Mimo, iż był zły, iż miał żal do niej, choć sam nie wiedział o co, bo w końcu nikt tu nie deklarował przynależności do kogokolwiek, mimo, iż uczucie rozgoryczenia wypełniało go od środka i wylewało się na zewnątrz, to nie chciał, aby się smuciła i zadręczała tą sytuacją. - Nic się nie stało, wracaj do swojej pary, zapomnijcie o tym i bawcie się dobrze - odparł najłagodniej jak teraz potrafił, czuć było nawet w tym rezygnację i niemoc. Tylko pięści w kieszeniach spodni zacisnęły się bardziej.
Dziewczyna w odpowiedzi pokiwała głową, z ledwo widocznym uśmiechem na twarzy, po czym wbiła wzrok w podłogę. Nie była przyzwyczajona do komplementów, co więcej nie za bardzo potrafiła na nie odpowiadać, bała się wyjść sztucznie. Całus w dłoń również ją zawstydził, ale nie można powiedzieć, że puchonce nie zrobiło się miło. Wieczór rozpoczął się nieźle, ciekawe co będzie dalej. - No fakt, jest mniej strasznie kiedy widzi się osobę w takiej samej peruce. - wreszcie spojrzała na Max'a, który był najwyraźniej zadowolony ze swojego dodatku. Może i Ellie powinna wyluzować? Niektórym uczniom dostały się gorsze akcesoria. - Zatańczę? - ze zdenerwowania jej głos skoczył o oktawę, prawie, że przechodząc w piśnięcie. Nie mogła odmówić Max'owi, zwłaszcza, że był jej partnerem na balu. Przecież nie chciała aby stracił przez nią taki fajny wieczór. - Taak, pewnie. Zatańczę. Zatańczę, oczywiście. Tutaj, z Tobą. Na balu. - zaczęła mówić trochę nie składnie, próbując zignorować odruch, który kazał jej wybiec z Wielkiej Sali. Wszyscy na pewno będą się na nią patrzyć kiedy wejdą na parkiet, na pewno! Nie to, że Eileen nie lubiła tańczyć, wręcz przeciwnie, ale raczej tylko w samotności. - Kiedy tutaj wchodziłam, to właśnie sobie wszystkich tak wyobraziłam. W workach na ziemniaki. - zachichotała nerwowo, wykręcając palce ze zdenerwowania. - Nie, nie przynoś, nie jestem głodna. - szybko zaprzeczyła, kręcąc głową. W żadnym wypadku nie chciała nigdzie Max'a wysyłać.
On jej zawsze unikał, nie lubił jej, przecież już nawet w trasie koncertowej, gdy przyczepiła się do basisty, gdy natrętnie spotykał ją w Hogwarcie, w żadnej z tych chwil przecież nie chciał jej widzieć. Nie pałętał się tam gdzie ona była. To zawsze ona decydowała się, a to dołączyć do jego trasy koncertowej, a to wyrywać jego przyjaciela. No dobra, on też sypiał z jakimiś jej przyjaciółkami, jednak szczęśliwie mało kto o tym wiedział. - Nie, jeszcze za bardzo byś to polubiła - a przecież wcale nie chciał się już odzywać, chciał skończyc temat, a najlepiej sobie pójść, nie tracąc zupełnie humoru. Wyrwało się, samo przyszło na myśl, gdy wspomniała o zdzieraniu ubrań, nie mógł zachować tego dla siebie! Mimo, iż rzeczywiście czuł, że sytuacja staje się naprawdę coraz gorsza, zwłaszcza, że Lunarie przeszła już do uderzania go w klatkę piersiową, jakby w ten sposób każde z tych słów miało go bardziej dosięgnąć. Może w sumie trochę tak działało? Wszak na kolejne słowa wyjątkowo zamilkł, w końcu mocno łapiąc tą okładającą go rękę, by najzwyklej przestała. Już nawet nie wiedział co wyprawia. Zrobił krok w jej stronę, drugą dłonią unosząc nieco jej twarz, by spojrzała na niego tymi błyszczącymi oczami, by nie próbowała się nawet chować, patrząc w podłogę. Jedno mu się w tym wszystkim cholernie nie podobało i stąd właściwie brały się te nieporozumienia. Wszystkie większe i mniejsze ich spotkania, głupsze i trafniejsze wymiany zdań, każda ta kwestia wywoływała jakieś skrajne emocje. Vanberg naprawdę dobrze czuł się w swoim lekkim świecie, nie potrzebował dodatkowych, wkurwiających bodźców. Lsd natomiast z uporczywością maniaka mu je serwowała. - Psuć? Psuć ludzi? A co tu jest jeszcze do psucia? - tu nastąpiło dość szybkie prześlizgniecie wściekłym wzorkiem po twarzyczce Lunarie. - Relacje? Kiedy do Ciebie dotrze, że jedyną osobą wszystko tu zatruwającą, jesteś właśnie ty - on też niszczył, ale to przemilczał. - To ty wprowadzałaś chorą atmosferę już w trasie, to ty teraz wyskoczyłaś z tą pieprzoną butelką i wdałaś się w niepotrzebną dyskusję z Trix. Kurwa, zgadnij po co tu przeszedłem, podpowiem, że na pewno nie żeby zobaczyć się z Tobą - warknął tracąc po raz kolejny cierpliwość, gdy chodziło o ową ciemnowłosą. Musieli zrobić tu całkiem przyjemne widowisko. Krzyki, szarpanie, bicie, idealny popis na bal. Jednak w tej chwili Dexter niezupełnie pamiętał gdzie się znajduje i jak wiele ludzi może ich obserwować. Z resztą, co za różnica, nie ich interes.
Kiedy została na chwilę sama, poczuła się trochę nieswojo wśród tego tłumu. Jedni tańczyli, inni rozmawiali, a pozostali kręcili się tu i tam. Słychać było gwar rozmów, odgłos śmiechów i stukot kroków, a sala stopniowo coraz bardziej się zaludniała. Wszyscy tańczyli, a ona czekała, aż Harvey wróci. Po chwili obserwowała właśnie jego, podczas gdy niósł tacę i szedł w jej kierunku. - Wystarczy, dzięki. - powiedziała z uśmiechem, siadając na krześle i ignorując fakt, że skrzydła nieprzyjemnie wbijały jej się w plecy. Wzięła muffinkę z tacy i ugryzła kawałek, delektując się smakiem. Za chwilę uzupełni jej się poziom cukru w organizmie i będzie dobrze! Ta cisza panująca między nimi wśród ogólnego gwaru wprawiła ją w niezręczność. Nie wiedziała, na jaki temat skierować rozmowę, a przecież o czymś gadać trzeba. - Ładny wystrój tutaj mają. - palnęła w końcu, choć nie była do końca świadoma co mówi. Przynajmniej przerwała nieco drętwą atmosferę. Postanowiła, że czym prędzej zje swoją porcję, napije się soku i pójdą zatańczyć. To będzie najlepsze wyjście, nie można cały czas siedzieć i gadać, prawda?
Udało się. Zwróciła na siebie jego uwagę. Ale miała wrażenie, że na nią nie patrzy. Stoi przed nim i go przeprasza, a Jiri miał ten swój nieodgadniony wyraz twarzy, którego nie potrafiła sklasyfikować. Przez chwilę zapomniała, że toczy się bal, że właśnie pokłóciła się z LSD i Vanbergiem. A nawet z Broskevem. Miała ochotę wyjść jego dłonie z kieszeni. Kiedy to robił, miała wrażenie, że się odgradza od niej w ten sposób. Od jej dotyku i obecności. Zastanawiała się czy może teraz powinna się uśmiechnąć i zapytać, czy nie mogliby usiąść przy stoliku jak normalni ludzie. Zostawić na jakiś czas swoich partnerów i spędzić czas tylko ze sobą. Ale Jiri pokrzyżował szybko jej plany, chociaż już otwierała buzię. Spokojnie poradził jej wracać do partnera i zapomnieć o nim. Mechanicznie zamknęła usta. Zmarszczyła brwi. Jej poprzednia niemalże czułość do Czecha przerodziła się w złość. Zazwyczaj umiała policzyć na palach ile razy się denerwowała. On wyprowadził ją z równowagi parę razy w ciągu jednego wieczoru. Froy tupnęła nogą, ale hałas zagłuszył stukot obcasów. Założyła ręce na piersi, przypatrując się z furią chłopakowi. Podeszła do niego dwa kroki, żeby mógł ją słyszeć. - Świetnie! Idę się bawić z Dexterem! I tym razem myślę, że spędzę z nim trochę więcej czasu niż bal i pójdziemy jeszcze później uprawiać dziki sex, bo tego oczekujesz, prawda? Trixie miała cienki głosik. Jej krzyk można nazwać śmiesznym, gdyby nie fakt, że tak rzadko wydawała z siebie odgłosy zdenerwowania, że kiedy to robiła można było zapomnieć o dziwnym dźwięku który powstawał z niej podczas wrzasku. Trix wyciągnęła palec by dźgnąć lekko w ramię Broskeva. Tupnęła jeszcze raz nogą. I jeszcze raz. Może Jiri obudzi się, jeśli jeszcze tak potupie? - Chociaż dobrze wiesz ty kupo czeskiego gówna, że jedyną osobą z którą chciałabym spędzić więcej czasu w takim znaczeniu to piegowaty, patykowaty, gbur, który został w Hogwarcie, żeby mnie męczyć swoją obecnością i dziwnym podejściem. Krzyczała i tupała nogą. Dźgała go palcem w ramię. Kiedy skończyła mówić dotknęła nieprzytomnie palcami policzka i zorientowała się, że jej tęczowy makijaż właśnie materializował się w odrobinę kolorowe łzy. Nie spoglądając na Broskeva odwróciła się szybko i zaczęła poruszać się do przodu. Poczuła słony smak w ustach i dopiero wtedy ponownie zaczęła przecierać policzki, rozumiejąc, że cały czas musi płakać. Trixie kierowała się mechanicznie z powrotem do partnera i cudem zorientowała się, że ten wciąż kłóci się z drugą Gryfonką. Zdezorientowana zaczęła wobec tego szukać drogi do wyjścia. Głośno stukała obcasami, ale wcale jej nie obudziły.
Radosne pląsy z Clarą bardzo podobały się Kevinowi. Znaczy to, że pląsał akurat z Clarą, a nie z jakąś nieznaną mu dziewczyną, nie musiał się przed nią zbytnio wstydzić. I tak sobie pląsali razem, wyczyniali różne wygibasy w rytm muzyki. I w tej chwili Kevin nie przejmował się, że pewnie wyglądali jak para dziwaków. Ważne, że tańczyli, a ich ogony poruszały się w interesujący sposób. Piosenka się jednak skończyła, tak jak wszystko kiedyś musi się kończyć. I właśnie rozbrzmiała wolna piosenka. Kevin początkowo nie wiedział, czy dalej tańczyć, czy może usiąść z panną Hepburn przy stolikach... Ale w końcu zdecydował się na męski krok i zaczął tańczyć z Clarą wolny taniec, a co!
Jeśli nie chciała rozmawiać, to on jej zmuszać nie będzie. Choć teraz Azazel podpowiadał mu, żeby zbadał teren, żeby może zachęcił tę dziewczynę do przyłączenia się do Lunarnych... ale przecież Amadeus nie był tak naiwny, żeby pytać nieznajomą dziewczynę o tak ważną sprawę. Przyciąganie ludzi i włączanie ich do Lunarnych to nie była przecież taka prosta sprawa, wymagało dużo czasu. I teraz van Laar musiał sprzeciwić się Azazelowi, bo wiedział, że teraz tylko dziewczynę wystraszy. Prowadził dziewczynę w tańcu tak długo, jak trwała piosenka. Gdy się skończyła, zapytał: - Chcesz dalej tańczyć, czy może chcesz odpocząć?
Gdyby nie spokojna część charakteru Fabiano, Włoch uległby pewnie w tej chwili temperamentowi charakterystycznemu dla jego narodu. Kipiała w nim niepohamowana złość, ale też żal, pretensja do w sumie nie wiadomo czego. Wydawało mu się, że do Mii i tego jej kolesia. Przynajmniej na razie. Butność dziewczyny bynajmniej go nie zdziwiła. To przedstawienie Ionanisa skojarzyło mu się z przyprowadzaniem chłopaka do domu na pierwszy obiad z przyszłymi teściami. Wtf?! Ej, co tu jest grane? - Morg, nie teraz. - zwrócił sie do niej po angielsku. Może Fabiano z tym swoim wytrzeszczem (który był uzasadniony w zaistniałej sytuacji!) nie wyglądał zbyt elegancko, ale ale! Co on sobie uważa, tak obrażając Włocha? Fabiano postanowił zignorować tą mało wybredną zaczepkę i oczekiwać nie wiadomo czego. W międzyczasie tak zwanym, mignęła mu Czarka. Poczuł ukucie w sercu. Spojrzał jeszcze raz na Ionanisa i Mijkę nie komentując jej wypowiedzi. Oczekują jego błogosławieństwa, czy co? - I co dzieci, ja mam was teraz pobłogosławić, czy jak? - spytał z kpiną ujawniając niechcący myśli. Szybko się zreflektował i rozejrzał. Morgane oddaliła się trochę, i chyba miała ochotę powiększyć ten dystans. Potem dotarło do niego, że jakaś dziwna jasnowłosa osóbka ubrana w spódniczkę hula przyczepiła się do nich i bodajże próbuje z nimi rozmawiać. Ha, to powodzenia. Morgan stała już dużo dalej niż poprzednio. Dodatkowo znów pomyślał o Czarce. Głęboki wdech. I wydech. - Słuchaj, ty, Ionanis. - zaczął stanowczo wymierzając w chłopaka palec. Huhu, strach się bać. - Jeśli Mia jest dzięki tobie szczęśliwa, to mi nic do tego. Ale, jeśli dowiem się, że nie jesteś dla niej najlepszy jaki możesz być, albo co gorsza, ją skrzywdzisz... - uśmiechnął się gorzko wpatrując się w niego. Ok, brzmiał jak psychopatyczny hipokryta. Tak, wiedział, że nie powinien. Już wiedział, że zły był na samego siebie, na swoją bezsilność. Odszedł krok, patrząc się tę dwójkę z smutkiem i rezygnacją. Tak cholernie mu na niej zależało. On, to małe Kukoniątko i Izba Pamięci, jezioro. Co z nimi wszystkimi będzie? Przecież ich los jest w ich rękach.
Gdyby nie Ioannis, pewnie nie wytrzymałaby i poszła sobie stamtąd, a potem uchlałaby się w trzy dupy, położyła w jakimś uroczym miejscu i malowniczo umarła. Na szczęście był Janek, którego ramienia mogła się kurczowo uczepić i nie patrząc na nich wszystkich ignorować ich wzajemne zaczepki, francuski mamrot tamtej panienki, której Mia lekko mówiąc nie ogarniała. Na taką konfrontację Ursulis nie była przygotowana, wolała ją przeczekać, nie zwracając uwagi na jakiekolwiek bodźce, a później udawać, że nic się nie stało. Podniosła głowę dopiero na ostatni monolog Fabiana, chowając twarz we włosach. Dlaczego musiał teraz akurat występować w roli jej obrońcy? Nie mógł zachować się jak jakiś burak, żeby miała powody, by go znielubić, może nawet znienawidzić, jeśli dałoby radę? I dlaczego patrzył na nich w taki sposób, jakby napradę mu zależało, jakby faktycznie mu było żal? Dlaczego tak to musiało wyglądać, do jasnej cholery? Westchnęła, newowym gestem odsłaniając włosy z twarzy. - Nie, to nie mój chłopak - mruknęła, z opóźnieniem odpowiadając na pytanie Ioannisa.
Ona prawdę powiedziawszy chyba nawet nie wiedziała nic o tych zgrupowaniach. Nie interesowało jej? Nie wiadomo. Nawet jeśli gdzieś coś usłyszała to zbytnio nie wiedziała o co w tym wszystkim chodzi. Może gdyby była wtajemniczona to wiedziałaby których popierać, a tak zajęta była swoimi sprawami i zapełniała swój czas nimi. Nawet nie raz miała już dosyć ich, ale co innego miała do roboty? Jej to chyba nic nie wystraszy skoro ma siostrę, która chce ją pozbawić życia. Ale też do końca nie wiadomo jakby zareagowała. No nic. Wracając do balu. Przyglądała się chłopakowi podczas tańca i wsłuchiwała się w muzykę. Była pod wrażeniem można by rzec tego jak Amadeus tańczył. Chyba jakoś nie miała okazji mieć takiego partnera. - A wiesz możemy odpocząć i porozmawiać na jakiś temat jeśli chcesz - odparła na pytanie Sydney. - chyba, że wolisz pozostać tajemniczy do końca.
Odgradzał się od każdego, kto mógłby mu zaserwować choć odrobinę uczucia. Nie był do tego przyzwyczajony, nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś się nim przejmował, kiedy ktoś ostatnio okazał mu troskę. Z jednej strony dobrze, bo nie byłby na to przygotowany, nie wiedziałby co z tym zrobić. Ale z drugiej, to miał takie momenty, że miał pretensje do świata, iż ten go nienawidzi i nie dostaje od niego nic dobrego. Dlatego najczęściej sam coś mu zabierał, ale wybór padał na niewłaściwą osobę lub rzecz. Jakiś czas temu chciał światu odebrać Adele, ale to był fatalny pomysł. Miała go gdzieś, a on się łudził, że coś z tego wyjdzie, że znalazł w końcu dobro, które może przejść i na niego. Dzięki któremu mógłby się zmienić - nie całościowo, to na pewno, ale choćby odrobinę. Ale los spłatał mu figla, mówiąc dobitnie, że to nie dla Broskeva, tylko jakiegoś francuskiego brudasa, którego tak nienawidził. Od tamtej pory zamknął się jeszcze bardziej na wszelakie uczucia. Bał się ich. Że pozna ich smak, że będzie chciał więcej, a one uciekną gdzieś za granicę i nigdy więcej ich nie zobaczy. Nie zniósłby chyba tego drugi raz. Zdziwił się niesamowicie, kiedy Trixie zaczęła na niego krzyczeć i dźgać go palcem. To, co mówiła napełniało go złością i żalem, choć to, co powiedziała później wprawiło go w jeszcze większe zdumienie. Widząc jej łzy już miał wyciągnąć rękę, kiedy ona nagle zmieniła zdanie i odeszła. Stał chwilę, jakby go wmurowało, lecz śledził oczami jej wędrówkę i kiedy zaczęła się cofać, wyjął ręce z kieszeni i zaczął się do niej przeciskać wśród tłumu. Kiedy w końcu był tuż przed nią, spanikował na chwilę. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, co zrobić. Poczuł się bardzo bezradny, bo jego mózg wysyłał mu sprzeczne sygnały: czuje coś do ciebie, ale jednocześnie chyba woli, abyś wyjechał. Pomimo spłoszenia i poważnych wątpliwości, przybliżył się do niej i przytulił ją, przyciskając do siebie dosyć mocno. Nie miał pojęcia, po co to zrobił, czy żeby przestała płakać, albo wręcz przeciwnie, wypłakała się w jego bluzę? Najzwyczajniej nie miał pomysłu, co z tą zagwozdką zrobić.
Teraz to Ioanni zrobił chwilowy wytrzeszcz, słuchając tego, co ma do powiedzenia jakaś tam dzika krukoneczka. I kiedy jej tak słuchał, to doszedł do wniosku, że tiara ma ostatnio jakieś problemy ze sobą, że przydzieliła taką głupią dziewuchę do Ravenclaw. Jednak zdumienie szybko przerodziło się w politowanie. Może obydwoje byli upośledzeni, ale nikt mu o tym nie powiedział, a teraz tak paskudnie stroi sobie z nich żarty? To było bardzo prawdopodobne, dlatego zamilkł, oczekując dalszego rozwoju wypadków. Jednocześnie odrzucił głowę gdzieś w bok, dostrzegając w tłumie Keitha, co spowodowało większy dopływ krwi do jego mózgu. Energicznie przekręcił łeb tak, aby znów patrzeć przed siebie. Spokojnie, wyluzuj, jest tyle ludzi tutaj, że z pewnością cię nie widział i nie zauważy. Luz. Tak jak coś tam pi razy oko rozumiał z francuskiego monologu chorej na wściekliznę partnerki puchona, tak z części po włosku zrozumiał jedynie tyle, że jest po włosku. Okej, mamy już jakieś dane, które ewidentnie sugerują na to, iż to z nim ostatnio prowadzi się Chiara. No cóż, kto co lubi, jednak wciąż nie rozwikłał, co do tego ma Mia. Szczególnie, iż powiedziała mu teraz, że to nie jest jej chłopak. Aha... przespali się ze sobą? A może to Ursulis miała na coś nadzieję, a ten cały Włoch nie mógł się zdecydować z kim być? Nie wiedział totalnie, o co chodzi, szczególnie, iż groźby kierowane przez tego całego Fabiana czy jak mu tam, brzmiały rzeczywiście trochę jak błogosławieństwo, a trochę tak, jakby był jej starszym bratem. WTF? Ioanni zgłupiał doszczętnie i totalnie go zamurowało, choć twarz pozostała niewzruszona. - Spoko - odparł w końcu niedbale na jego słowa, na słowa Mii, na słowa wszystkich, którzy cokolwiek do kogokolwiek powiedzieli. Spoko. Po prostu kurwa spoko. Nic nie rozumiem, ale spoko. Wytworzyło się tu coś popierdolonego, ale spoko. Mia się ze mną przespała, ale najwidoczniej woli kogoś innego. Spoko. Wszystko kurwa spoko. Czuł, że jego irytacja rośnie, tak samo jak zazdrość i wszystkie inne paskudne emocje.
Wcale się na to nie decydowała, po prostu tak wychodziło. Zresztą, dlaczego od samego początku powietrze między nimi pęczniało, wypełniając się ciężkimi westchnieniami pełnymi irytacji, gniewnymi spojrzeniami, dziesiątkami obelg rzucanych w eter? Dlaczego nie mógł jej - nawet wówczas - traktować jak każdej innej dziewczyny, która przypadkowo zakręciła się z nimi na dłużej w trasie koncertowej? Czyli ignorować ją zupełnie, ewentualnie się z nią przespać i zapomnieć. Chociaż sama nie wiedziała, czy w ogóle by tego chciała. Gdy jego długie palce zacisnęły się mocno na ostrym od wystających kosteczek nadgarstku, a druga dłoń uniosła jej twarz w jego stronę, jej oczy dalej błyszczały. Z tej odległości można było jednak łatwo zorientować się, że są roziskrzone furią. Czuła, że to ostatnie podrygi kokainowej fazy, że jeszcze stać ją na wybuch, nim przewody się wypalą, umysł i ciało ogarnie znużenie i przygnębienie, a usta spierzchną i nie będą chciały otworzyć się dla żadnych słów i żadnych pocałunków. Chociaż teraz chętniej rzuciłyby się na Vanbergową szyję i rozerwały tętnicę zębami. Nie zabolały jej słowa o niemożności zniszczenia jej jeszcze bardziej. Może dlatego, że jego kolejne słowa natychmiast wyparły poprzednią kwestię i wzbudziły w niej jeszcze większy gniew. - Jak można być tak szalenie, kurwa, głupim? - wycedziła powoli, przygryzając lekko wargi po tych słowach. Ciepły dotyk jego skóry na nadgarstku zaczął niemalże palić. Wyrwała się mocno z tego uścisku. Nie mogła znieść ograniczeń choćby w takiej formie. - Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor. Nigdy, nigdy nie potrafisz przyznać się do błędu, nigdy nie byłbyś w stanie zrzucić choćby grama winy na swoją stronę. Przyjmij to do wiadomości, Vanberg, nie jesteś idealny. Jesteś pełen pierdolonych skaz, pełen zepsucia i wad, trucizn i gówna. Gdy mówiła, jej policzki zasnuły się odcieniem niedojrzałego różu, ciało lekko nachyliło się do przodu, jakby w pozycji drapieżnika, tuż przed natarciem na ofiarę. Pięści zacisnęły się lekko, a przez to hak spadł na podłogę. - Ja przynajmniej wiem, że jest ze mną źle. I nie chodzę, panosząc się jak królowa, karmiąc się zachwyconymi spojrzeniami niedorozwiniętych nastolatek przechodzących fascynację chudymi chłopcami ze sławnych zespołów. Może to nie ty bawisz się nimi i uciekasz, bo możesz. Może to one z chęcią pozwalają ci odejść, bo w ciągu kilku godzin wychodzi już na wierzch, jakim jesteś skurwielem. Nikt nie chce cię takiego znać. Zobacz, nawet twoi przyjaciele mają cię dość. To nie ty wybierasz olewanie świata, to świat obraca się przeciwko tobie. Wyprostowała się lekko. Nie była w stanie stwierdzić, czy przesadziła. Pęczniejący balonik nienawiści pękł, a powietrze uszło z niego z głośnym świstem. Adrenalina wsączyła się do żył, do spółki z resztkami kokainy wywołując u niej fizyczną reakcję lekkiego drżenia. Mogła wcześniej odejść, nie mówiąc nic, ale jak miała to zrobić? Taki śliczny był przecież ten ich związek, który kończył się próbami morderstwa albo kłótniami na środku Wielkiej Sali.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Zdziwiło go to bardzo, że panna Grant nie pozostawiła go na lodzie. Miło i uroczo. Zapatrzył się gdzieś tam w stronę tłumu... Widział kilku prefektów Slythu... I stwierdził że ten dom traci swoją klasę. Ślizgoni, nie są Ślizgonami z dawnych lat. Inteligentnymi, dystyngowanymi, itd. Teraz co drugi nastolatek to pijak lub narkoman. A szczególnie dom węża może pochwalić się takowymi delikwentami. Jego twórcze dumanie przerwał uroczy głos Harriet. Częstowała go ciastkami, niegrzecznie byłoby odmówić - Ach tak, chętnie dziękuję I wziął jedno, powoli zjadł. Następnie przez chwilę patrzył się na Harriet, aby po chwili przerwać tę grobową ciszę pytaniem - Harriet... Wyglądasz mi na dosyć kompetentną osobę. Powiedz, jak to jest u ciebie z nauką. Wiem, że to głupia i może niewyszukana chwila na takie pytanie... Ale jest mi to potrzebne do określenia pewnej rzeczy. Więc?