Nie mów mi że ja się nie znam pf. Znam się, tylko inaczej. Patrzę przez swoje cztery oka na świat jak prawie każdy człowiek i w ogóle takie tam. Różnica minimalna. No a poza tym ja go doskonale rozumiem. Myślisz, że nie lubie plotkować jak on? No bo w sumie to nie lubie... Ale na pewno nie pogardzę zalewać ludzi falami hejtu jak to on zazwyczaj miał w zwyczaju. W ogóle wiesz co ja ostatnio znalazłam?! Ha ha haaaa, teraz ci nie powiem, ale może jutro jak będziesz grzeczny. - Ależ kochanie, wcale się nad tobą nie znęcam. - Stwierdziła oczywiście fakt, jakże inaczej. Ona była dla niego bardzo dobra i takie tam, wiesz jak jest. - Już chcesz wychodzić? Dopiero przyszliśmy. - Uniosła brwi patrząc na niego w udawanym zaskoczeniu i w ogóle. Dopiero co przed chwilką się przywitali, a ten już chciałby się ruchać. No dobra, w ramach prezentu Szarlotka dostała od niego kieliszek, uroczo. Ale to nie oznacza że od razu rzuci mu się w ramiona i będą pod stołem się pieprzyć czy w ogóle gdziekolwiek na tej sali. Pokiwała główką, całkowicie się z nim oczywiście zgadzając. To, że pasowali do siebie jak mało kto było wiadomo od ich przybycia do szkoły. Takie dwa kundelki w ogóle słitaśne. Jak ten no... Jak sie kurcze ta bajka nazywała o tych psach? OJ WIESZ O CO MI CHODZI - Vanbergowi kurwa. Naleigh, a komu. - Zirytowana łaskawie oświadczyła mu z kim tam za jego plecami się porozumiewa, oczywiście uważała, że za gwałtownie zareagował i w ogóle wydarł się jej do ucha. Ale jako że było to z czystej zazdrości, która tak na marginesie strasznie się jej podobała, dostał od niej jeszcze jednego całuska. No jak ona się dla niego stara to ja nie wierze. Też to doceń kurwa
Podskakująca Trixie ponownie przywiodła mu na myśl bajkowego dzwoneczka. O ironio, dziewczyna, którą przed chwilą opuścił, kojarzyła mu się natomiast z Wendy. Cóż za Piotrusio-Panowe spotkanie! - Jesteś dzwoneczkiem, powinnaś się co jakiś czas pojawiać w pobliżu - uznał, wcale nie będąc pewnym, czy kiedyś już miał okazję wspomnieć, że panna Froy kojarzy mu się z tą postacią. No cóż, najwyżej właśnie się o tym dowie. Więc obraz był gotowy? - Pokaż mi go niebawem - właściwie wcale nie był pewnym jak Trixie maluje, wiedział natomiast, że na pewno nie brakuje jej fantazji, mógł to być więc wyjątkowo zaskakujący malunek. Przez chwilę nie kontynuując dalszych rozmów, po prostu zajął się tańczeniem z Trixie. Dopiero kolejna wzmianka na temat Lsd skłoniła go do krótkiej odpowiedzi. - Konkurować? Nie, Deceiver mogłaby prześcignąć każdego z tej sali tylko pod kątem jakichś negatywnych kwestii - uznał wypychając z głowy wspomnienie ich ostatniego spotkania. Zdecydowanie nie o tym chciał myśleć na imprezie Hogwarckiej. Swoją drogą w tym nieco pomogło mu dostrzeżenie pewnej znajomej twarzy. Do Wielkiej Sali wtoczył się pół wil, super znajomy z którym odkrywał pasjonujące tajniki tarota, a przy okazji imprez, tajniki trunków. Zawiesił na chwilę wzrok na tym zupełnie pijanym, acz wciąż jakże przystojnym Ślizgonie. I sytuacje te wszelakie przerwało dopiero zakończenie się piosenki, granej przez zespół. - Skakałaś kiedyś ze sceny na tłum ludzi? Chodź! - Powiedział nagle i zapewne dość niespodziewanie, bo ot tak ni stąd ni zowąd oto taki pomysł strzelił mu do głowy. A ponieważ mimo wszystko, ten bal był koncertem, to pod sceną kręciło się całkiem sporo ludzi, było więc można skakać, a oni powinni pozwolić im przez chwilę uroczo podryfować. Nie zwlekając, pociągnął pannę Froy za rękę i ruszył z nią w stronę sceny.
Spojrzała na niego zdziwiona, kiedy oznajmił jej, iż jest dzwoneczkiem. - Z Piotrusia Pana? – zapytała na początku dość retorycznie, po czym zamyśliła się na chwilę. Świetnie, właśnie Dexter Vanberg nieświadomie pomógł jej w koncepcji następnego obrazu. W końcu jednak zerknęła z powrotem na chłopaka i uśmiechnęła się delikatnie. - Ty będziesz wiecznie młody, a ja umrę za ciebie, kiedy zajdzie taka potrzeba? – zapytała, kiedy już kołysali się w rytm melodii. Chociaż zapewne wypowiedź Dextera była zupełnie nieobiektywna i zakładała, że chciał jej jedynie sprzedać kolejny komplement, Trix poczuła się zdecydowanie lepiej. Dopiero po chwili zorientowała się, że musiał znać tamtą dziewczynę. Gdyby nie była słodką i miłą Trixie, prawdopodobnie zapytałaby kąśliwie, czy z nią też spał. Ale cóż ją to interesowało? - Słucham? – zapytała zdziwiona jego pomysłem i zanim cokolwiek zdążyła zrobić, Vanberg zaczął ciągnąć ją na scenę. W zasadzie znacznie śmieszniej byłoby, gdyby rzucili się na tłum i spadli na ziemię. Ale ponieważ Froy musi zrobić jeszcze parę rzeczy na balu, tym razem musimy założyć, że uczniowie byli na tyle wspaniałomyślni, że złapali nie tylko gwiazdę rocka, ale również jego uprzejmą towarzyszkę. Kiedy zaś stanęli na ziemię, Trixie musiała złapać się mocno Dextera, żeby zyskać równowagę na swoich obcasach. - Często tak robisz? – zapytała odrobinę skołowana, ale radosna.
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Ach bal. Jedyna okazja w tej szkole, aby się zabawić i oderwać od nudnego życia profesora, użerania się ze studentami i uczniami wypełniania dziwnych papierów stosy pouczanie, wychowywanie, nauczanie, pokazywanie... Bla bla bla. Nudne to życie jest jak flaki z olejem. Ale gdy usłyszał o balu, Nero bardzo się ucieszył. Na korytarzach cały w słowikach chodził i nie patrzył co robią inni. Jego mina zrzędła gdy usłyszał o jakich dziwnych szopkach i dodatkach. Matko, co oni nie wymyślą. Nero był ciekaw, czy to dyrektor taki pomysłowy, czy jakiś prefekt tak kreatywny. No pal go sześć. Ubrał się więc w garnitur, ot taki prosty, ale elegancki. No ale gdy zobaczył jaką miał nałożyć "ozdóbkę" zaśmiał się w niebogłosy. Nos klauna? Śmiech na sali. Ale jak mus to mus. Nie miał zamiaru zgrywać jakiegoś tam niby dystyngowanego, bo dystyngowany, nie musi znaczyć drętwy. Więc przyozdobił swój nos i wszedł na sali. Łał! Sala miała bardzo ciekawy wystrój. W tym roku nie mógł pomagać jej stroić, bo miał zbyt dużo pracy. W sali narazie nie było zbyt wiele uczni. Znalazł sobie pierwsze miejsce z brzegu, a mianowicie usiadł obok Merlina. Wyczuł te litry perfum, jakie w siebie wpakował. Śmierdziało to strasznie. Widział również jak się chwieje. No był najzwyczajniej w świecie schlany. Odwrócił się do niego i rzekł: - O chłopaku. Ile wypiłeś? Miał na twarzy uśmiech, nie miał złych intencji. O ironio Merlin był prefektem. Slytherinu. Domu, którego opiekunem jest nie kto inny, jak Nero. Jaki ten świat mały.
No, i tak ma być! Zawołałby Jiri, gdyby Lunarie nie dekoncentrowała go swoim tupaniem, a potem patrzeniem na niego, jakby była głodna a on był przepysznym, złocistym kurczakiem z chrupiącą skórką. Niestety brutalny los szybko zweryfikował, że to nie na niego dziewczyna ma ochotę, a na jego tajniacki alkohol ukryty w piersiówce w bluzie. Ta mała złodziejka okradła go szybciej niż trwało odebranie rekwizytów tamtemu nędznemu krukonowi! Nachmurzył się, nawet bardzo, widać było pioruny na jego czole i w jego jednym oku. Jeszcze chwila i zapaliłaby się opaska od tych błyskawic i gromów, gdyby nie fakt, iż jego chwilową uwagę przykuło coś zgoła innego. I niezbyt pożądanego. Gdzieś w tłumie dostrzegł coś nad wyraz kolorowego, a kiedy wytężył wzrok, rozpoznał, iż to nie kto inny jak Trixie. Z kim ona do cholery szła, skoro Broskev był tutaj? Z VANBERGIEM. No oczywiście, że tak, z kim innym mogła iść? Jest tylu facetów w tym pieprzonym Hogwarcie, a ona musi iść akurat z nim! No tak, ale nie ma tu innej równie ujmującej gwiazdy muzyki, szkoda tylko, że Czech wiedział za dużo o podbojach kumpla, bo wyobrażał sobie, co stanie się z nimi niedługo. No dobra, trochę się wkurwił, ale tylko troszeczkę, dlatego jedynie tak odrobinkę przyjebał glanem w nogę od stolika, iż ta tylko nieznacznie się złamała i zrzuciła z hukiem tylko nieznaczną ilość jedzenia i picia, naprawdę! W ogóle to miał cholerną ochotę zapalić, ale przypomniał sobie nagle o swojej pirackiej kradziejce i postanowił jak gdyby nigdy nic odejść z miejsca zdarzenia i bawić się dobrze dzisiejszego wieczoru. Przecież on też może! To znaczy, o ile zaraz ktoś nie przyjdzie i go stąd nie wyrzuci, ale chyba będą musieli wezwać wsparcie, heheheh. Pozwolił objąć się temu złośliwemu hultajowi, zapominając już praktycznie, iż zakosiła mu alkohol. Dał się porwać żeglarstwu na szronie, śniegu czy co to tam ostatecznie było i udawał, że również sunie po powierzchni niczym baletnica w Jeziorze Łabędzi. Co z tego, że jego buty nie nadawały się do ślizgania, co z tego, że przed chwilą coś rozwalił, co z tego, że gdzieś nieopodal Trixie i Dexter byli łapani w powietrzu przez jakichś ludzi, nieważne. Nagle zapragnął podbiec z gracją do Lunarie, zakręcić nią parę razy i tym samym przejąć swoją zgubę, czyli piersiówkę. Fantastycznie!
Wyhamowała już nieco na lodzie i ostatni, wyjątkowo powolny obrót pozwolił jej ujrzeć całą sytuację w pełnej krasie. Najpierw tłum uczniów, wszyscy byli bezbarwni i mieli sztuczne uśmiechy, potem wejście do Wielkiej Sali, którym wlewały się kolejne klony klonów klonów, potem stoliki i półokrągłe siedzenia, potem Jiri i jeden ze stolików, który umarł, potem (to było najzabawniejsze) jakiś student, który poślizgnął się na ponczu, który wylał Jiri i pociągnął za sobą swą partnerkę, by zmienić nieskazitelnie białą sukienkę na znacznie bardziej oryginalną, z czerwoną plamą na dupie (Charlotte powinna pędzić i oddać jej maskę pawiana!), znów tłum uczniów, scena, pod sceną Vanberg z jakąś blondynką. Tym razem musiała dopomóc sobie mechanicznie, żeby wrócić spojrzeniem do Jiriego i dostrzec jeszcze ostatnią sekundę, w której na nich patrzył. Bo w chwilę później Czech zbliżał już się do niej jak huragan, z zaciętym wyrazem twarzy, nastawiony na dobrą wixę albo morderstwo. Miała się przekonać za trzydwajeden. Zaśmiała się cicho, gdy zakręcił nią jeszcze parę razy. Ale to przestawało być odpowiednie, bo jej głowa zaczęła powielać ten schemat. Trzeba pamiętać, że stali wciąż na lodzie! Tego było troszeczkę za dużo. Stanęła w miejscu, ale oczy, a właściwie jedno oko, wciąż nie chciały przyzwyczaić się do statecznego obrazu. To było dość niesamowite uczucie, bo nawet gdy była spektakularnie napruta nie miała takich problemów z ogniskowaniem wzroku i niedwojeniem się obrazu. Kto by pomyślał, że kilka piruetów zadziała mocniej niż butelka wódki. I gdy tak cierpiała na chwilowe problemy z percepcją, umysł postanowił być łaskawy i zastąpić rozchwiane posady świata realnego kilkoma obrazkami wspomnień. Tych niezbyt odległych, z Vanbergiem, gdy wsunęła lufę rewolweru w jego usta, gdy w chwilę później on zacisnął dłonie na jej szyi i w ogóle było bardzo zabawnie... i tych dalszych, z tą śliczną blondyneczką w tle. Z Londynem kilka lat temu, z jakimiś bajecznie niemożliwymi, słodkimi wspomnieniami. Orany. Ale to chyba tylko jej się zdawało, prawda? Zakręciło się jej w głowie jeszcze mocniej, więc oparła dłonie i głowę na Jirim, musząc się czegoś przytrzymać. Ale natychmiast zamaskowała to chęcią tańca, w końcu leciała taka chujowa piosenka. Czemu nie zaprosili Magicznych Wagin. - Zniszczmy trochę więcej niż tylko stolik - zaproponowała, bucząc w jego ramię, tłumiąc dźwięki jego własną skórą. Nie widziała nic poza kawałkiem materiału jego bluzy i podłogą za jego plecami. Szczęśliwie się złożyło, że oko mogące dostrzec znacznie więcej było akurat zasłonięte piracką opaską. Na przykład sobie życie. Albo innym. Innym jest znacznie zabawniej.
Elena stała gdzieś z boku obserwując przybyłych. Była cuiekawa, czy Aleksander się pojawi... Chętnie by z nim zatańczyła. Kilka par się już dobrało, na przykład jacyś piraci, albo Dexteri i Tixi, chodź nie była pewno, czy aby an pewno mieli być dzisiaj parą. Później pojawił się Merlin, profesor Domu Węża, na którego lekcje od czasu do czasu udało jej się zajrzeć... A później na salę wszedł wysoki brunet w prostym, aczkolwiek eleganckim garniturze. Jedyne co nie pasowało do tego obrazka, to czerwona kulka na lekko zakszywionym nosie mężczyzny. Zapewne jego "znk rozpoznawczy" dla jego dzisiajszej partnerki. Elena rozejrzała się po sali... nigdzie nie było dziewczyny z takim dodatkiem, tak sięc ruszyła ukratkiem w stronę mężczyzny. Stanęła tuż obok niego, praktycznie niezauważona, w momencie gdy ten mówił coś do Merlina. -Witam panie profesorze.- przywitała się z chłodnym uśmiechem.
Audka z początku przyglądała się cudacznym strojom uczestników balu, aczkolwiek po pewnym czasie zauważyła, że nie skupia się na niczym konkretnym, a wszyscy uczniowie zlewają się w jedną, kolorową masę. W sumie całkiem jej to pasowało, mogła sobie uważać że patrzy i... i było okej. Z zamyślenia wyrwał ją całkiem znajomy głos profesora Phersu. Kapitan prezentował się nadzwyczaj dobrze w kuchennym ciuszku, musiała przyznać, że teraz całkiem do niej pasował! Audrey stwierdziła nawet, że jest dosyć tatusiowy w tejże kreacji, jednak ojca już miała. - Witaj wujaszku! - powitała go energicznie, uśmiechając się ślicznie. Wujków nigdy za dużo. - Opie...kunów? - zapytała zdziwiona, marszcząc lekko czoło. - Pomagałam tylko w przygotowaniach, nikt mnie nie informował, że mam się zająć pilnowaniem. - Nie podejrzewałabym, że przyjdziesz, do tego jako uczestnik - palnęła beztrosko, lekko zapominając o dodaniu czegoś w stylu "profesor" do zdania.
Danier długo zwlekał nim zjawił się na Wielkiej Sali. Czyżby powodem tego były KOCIE USZYwystające mu na głowię? A może jednak OGON, wystający mu spod czarnej kamizelki? Jedno było pewne: jego mina wyrażała w tym momencie więcej niż tysiąc słów! Passimo prawdopodobnie nie był największym lalusiem w tym miejscu, dlatego też i jego strój nie wybijał się poza normę. Z bólem w sercu zostawił w dormitorium swą ukochaną kurtkę na rzecz zwykłej szarej kamizelki. Zwyczajowo podarte jeansy zamienił na krój bardziej elegancki. Ślizgon nie mógł sobie jednak odmówić przyjemności by pozostawić swój talizman. Na jego szyi dumnie wisiała cenna kłódka, przypominająca, że mimo wszystko to wciąż on. Aby wyglądała odświętniej, przed balem i jej zmienił kolor by pasował mu do jego znaków rozpoznawczych.
Danier przez jakiś czas przeszukiwał wzrokiem otaczający już go tłum. Musiał znaleźć swą partnerkę. Ciężko się mu było jednak skupić widząc w okolicy tyle cennych przedmiotów. Pierścionki, kolczyki, łańcuszki... wszystko to wabiło go swą delikatnością. Dlatego też ucieszył się widząc jakieś uszy podobne do jego. Taa, ta osoba miała nawet ogon! Nie był jednak pewien koloru. Ten sam, czy może jednak jakiś inny? Stojąc z dalszej odległości nie potrafił go zbytnio określić. Może powinien pójść do tego, no tak zwanego okulisty? Podszedł do dziewczyny. - Cześć - rzucił do Deliah, gdy ją ostatecznie rozpoznał. Jego dom, jego rocznik. Cieszył się, że nie będzie towarzyszem kogoś całkowicie mu nie znanego. O ile to oczywiście będzie ona.
Saturn wziął udział w losowaniu tylko ze względu na to, że ostatnio cholernie nudził się w zamku, czego kontynuować nie mógł, bo przecież to takie cudowne miejsce, magia i te sprawy. Uznał, że trafia się idealna okazja do podręczenia losowej osoby, a że ostatnio cierpiał na brak ofiar... czemu nie? Wybrał jedno ze swoich typowych czarnych wdzianek, dodał pieszczochę, a na nogi założył, rzecz jasna, czarne glany. Różowa lwia grzywa była idiotycznym dodatkiem, nie dość że tandetnym i ośmieszającym, to jeszcze niewygodnym. Założył ją dopiero przed wejściem do Wielkiej Sali, która, trzeba przyznać, wyglądała świetnie. Pobłądził nieco w tłumie nim zauważył drugą grzywę. Przyjrzał się partnerce, siedzącą przy jednym ze stolików. - Naleigh? - zapytał zdziwiony, wybałuszając nieco oczy. - No cóż, moje plany odnośnie dręczenia partnerki chyba spełzną na niczym. Stylowy kołnierzyk - skomentował, nie chcąc rzucać komplementami na prawo i lewo, choć wyglądała ładnie. - Pasuje do naszego szałowego dodatku wieczoru. Dyrekcja chyba ma ze sobą problemy, skoro wymyśla takie rzeczy.
Uśmiechnął się nieco mniej ślicznie w odpowiedzi, bo nie był osiemnastoletnią pięknością bez zmarszczek wokół oczu, bez ciemnej brody i z zębami białymi jeszcze jak śnieg, bo nieskażonymi wieloletnim paleniem. Ale zdecydowanie bardzo ujmująco jak na postrach mórz, niezagarniętych liści i pierwszoroczniaków. Zmarszczył brwi, słysząc jej słowa i otworzył usta, by coś powiedzieć. Gdy jednak beztrosko wyraziła zdziwienie, że przyszedł jako uczestnik, zamknął je, przejechał ręką po twarzy, westchnął, a potem roześmiał się cicho sam do siebie. - Ta, też bym tego nie podejrzewał - mruknął po chwili, wbijając nieco rozbawiony wzrok w fontannę z ponczem i kręcąc powoli głową. A więc Audrey była jego p a r t n e r k ą. Zabawne. Przed oczami przewinęło mu się wspomnienie sabotażu na lekcji zielarstwa, Aud zbierająca dzielnie punkty dla Gryffindoru i chichocząca przez jego wygłupy; Aud załamana i płacząca, siedząca pod drzewem na skraju lasu; Aud dzierżąca w szczupłych, dziewczęcych dłoniach kubek parującej herbaty w chatce - jeszcze - gajowego. A to wszystko było tak dawno temu. Teraz stała przed nim, wyglądająca zupełnie inaczej. Bardziej kobieco. Studentka, nie uczennica. Nie to, że o czymś myślał. (Ale trzeba pamiętać, że jeden z hogwarckich balów zakończył się ślubem ze swoją studentką, heheheh. To trochę inna sprawa, zważywszy, że była wcześniej jego współpracownicą. Świat jest pojebany.) No więc... co? Miał cały wieczór na towarzyszenie jej, zabawianie. Był jeden zdecydowany plus tej pokręconej sytuacji: najwyraźniej nie musiał być jednak opiekunem! To doskonale, zważywszy na fakt, że nieopodal jakiś student rozpieprzył właśnie stolik, a wraz z nim całą jego zawartość. Pokiwał łbem i napełnił ponczem kieliszek, by wręczyć go Audrey. Niech wie, że trafiła na największego dżentelmena na sali! HEHEH. Dobrze, że nie było tu żadnych smoków, czy też innych dzikich zwierząt, które zwykły urywać studentom członki na jego lekcjach. - Szczerze mówiąc, dziwię się sobie, że cię poznałem - uznał, przyglądając się dziewczynie. - Nie mów, proszę, że jesteś kolejnym metamorfomagiem, tylko że makijaż czyni cuda. Tak, tych pierwszych miał nieco dość. Najwyraźniej mocno zaprawił się w bojach rozpoznawania ludzi po najdrobniejszych szczegółach. Człowiek może dostać paranoi, wypatrując wszędzie tego jednego koloru tęczówek.
Czy mogłoby tu zabraknąć tego blondaska? Dostał jeszcze tylko swój wspaniały dodatek i ruszył do sali!... Przed tym wybierając coś, co będzie do owego dodatku pasować. Ale zaraz, co nie pasowałoby do TĘCZOWEJ PERUKI, którą założył na swą łepetynę? Dobrał do tego bluzkę z nyan cat, która się zwyczajnie ruszała. Tak jest, nyan latał po koszulce jak opętany! Do tego pierwsze-lepsze jeans oraz dwa różne trampki (bo do żadnego nie mógł znaleźć pary!) - niebieski i czerwony. I w takim dziwacznym stroju wszedł na salę. I gdyby nie fakt, że dziwnych dodatków było więcej - mógłby przysiąc, że widział kogoś w masce pawiana! - zapewne byłby zauważony jako pierwszy. Przecież osoby z tęczową peruką to rzadkość! Jednak nigdzie nie widział swojej partnerki. Ale dostrzegł za to swoją przyjaciółkę, Clarę, do której się skierował. - Cześć! Jakim cudem ty masz pawi ogon, a ja mam to? - i wskazał na swoją perukę. Można przysiąc, że wyglądał idiotycznie... Zaraz, przecież on zawsze wyglądał idiotycznie. Przecież to taki słodki idiota, który zawsze wariuje i szaleje...
Widok kraksy i wąchanie parkietu przez nieznane mu osoby był naprawdę pokrzepiający. Do tego stopnia, że uśmiechnął się szelmowsko, o ile jeszcze w ogóle tak potrafił. Świat zdawał się być teraz jednym wielkim torem do żeglowania, czy tam ślizgania się. Nic więc dziwnego, że na nowo zachwycił się lodem i zimowym tematem, dlatego dalej sunął po bezbrzeżnie białej nawierzchni, od czasu do czasu chowając się przed belframi i pociągając długie łyki z piersiówki. Niestety, nie wystarczyło na długo, a on czuł się trochę, jakby był na głodzie. Narkotyków? Eliksirów? Emocji? Awantur? Nieistotne, zaczął lekko drżeć, źrenice trzęsły się wraz z nim, prześlizgując się po kolejnej dekoracji dzisiejszego wieczoru. Nie, na morderstwa mu się nie zbierało, choć owszem, wkurw go brał, co było widać po stanie stolika. Jednak starał się nad tym panować, starał się być dobrym piratem, dobrym kapitanem i mieć oko na swoją załogę. Całkiem piękną swoją drogą. Podtrzymał ją, kiedy się na nim wsparła i objął ją w pasie, pozwalając na złapanie oddechu i równowagi. Choć i jemu ciężko było stać w chwili obecnej, ale pulsujący w żyłach opar alkoholowy skutecznie stawiał go do pionu. I to nie to, o czym myślicie. Rozchmurzył się, nawet sztucznie zrobiony przez różdżkę wąs był całkiem elegancki. Chwycił zatem energicznie Lunarie, jedną ręką wciąż trzymając ją w talii, a drugą splatając z jej dłonią. Tango. Czy jakoś tak to się nazywało. Nieważne, nigdy nie był dobry z tego typu tańców. Z jakiegokolwiek typu tańców. A potem raz po raz sunął wraz z nią z jednego końca parkietu na drugi. Nachylał też konspiracyjnie głowę w jej kierunku. - Widzisz cel naszego abordażu? - spytał w końcu cichutko, rozglądając się na boki. Niesforne źrenice wciąż były niesforne, bo niesfornie podrygiwały, w dodatku wcale nie w takt muzyki. Tak jak zresztą ta dwójka, ale to nieistotne.
Dopiero po pewnym czasie do jej główki doszło jak głupio musi wyglądać sama przy wejściu. Niczym stęskniona niewiasta czekająca na swego ukochanego. A z pewnością ona nie była niewiastą, a tym bardziej nie wyczekiwała ukochanego. Zresztą przecież miłość nie istnieje to tylko... złudzenie. Tak właśnie to tylko złudzenie, którym wszyscy młodzi i nawet starzy się nabierali. Może miłość jest też jak teatr, a ludzie tak dzielnie grali w swoich rolach aż do ostatniego aktu. Tak to z pewnością było żałosne! Jeszcze raz zerknęła w tłum poszukując kocich uszek, lecz nie mogła ich spostrzec. Może jej partner ją wystawił? Nie przejmowała się tym zbytnio, zresztą i tak miała stąd iść. Poszukać kogokolwiek z kim mogłaby porozmawiać się czy pośmiać a nawet i poszaleć. O tak tego potrzebowała nasza Slone, szaleństwa! Chętnie poskakałaby na tym stole albo skoczyła ze sceny niczym gwiazda rocka. No właśnie gdzie się podziewała nasza gwiazdka? Widziała gdzieś Vanderberga kręcącego się wokół jak to on nie mogący po prostu usiedzieć w miejscu. Może by do niego podeszła, zagadała, pośmiała? Miała już odejść i podążyć w obojętnie jakim kierunku byleby tylko nie stać w tym miejscu. Zatrzymała ją niespodzianka w postaci kocich uszek i ogona. Stał przed nią wysoki, czarnowłosy ślizgon. Jak mogła go nie rozpoznać! Można powiedzieć, że jak na niego to strasznie się wystroił! Ubrał się w najzwyklejszą w świecie szarą kurtkę, a podarte dżinsy w jakich chodził na co dzień były zastąpione innymi, które wyglądały zupełnie normalnie bez żadnych szalonych przeróbek. Wręcz nie mogła się powstrzymać na jego widok, lepiej taki Passimo niż ofiary, które Deliah uwielbia dręczyć. Chociaż byłoby wtedy nader zabawnie! Spojrzała na kłódkę zwisającą z jego szyi i podparła rękoma biodra. - Hej - rzuciła wesoło jak to przystało na tą niepoprawną optymistkę - Wyglądasz trochę inaczej... - dodała mierząc go wzrokiem - Do twarzy ci w tej kurtce ale chyba i tak wolę tradycyjnego Passima - powiedziała nie przestając się uśmiechać. Slone dotknęła swojego kolczyka, który był zupełnie z innej bajki niż ten drugi i jak to się często zdarzało w zamyśleniu zaczęła się nim bawić. Ciekawiło ją czy chłopak wziął ze sobą papierosy, może wyszliby w pewnym momencie zapalić?
Ostatnio zmieniony przez Deliah Slone dnia Czw 11 Paź 2012 - 15:40, w całości zmieniany 1 raz
Zabawa była przednia. Merlin siedział ze swoim trójzębem, zupełnie nie przejmując się brakiem partnerki. Właśnie wymyślał jakie dźwięki będzie można usłyszeć w muszlach z jego sklepu. Wybierał tez kolory kanap na których będzie można siedzieć i się relaksować za drobną opłatą. Owe niecne myśli przerwał mu mężczyzna, które zadał pytanie skierowane najwidoczniej do niego. Głównie dlatego, że nikt inny wokół nich nie siedział i miał wzrok skierowany na niego. A przynajmniej tak się zdawało Merlinowi. Przez chwilę przyglądał się nowoprzybyłemu z podejrzliwie pijacką miną, aż w końcu zorientował się z kim ma do czynienia. - Profesor… Nero! – wykrzyknął uradowany tym spotkaniem. Przybliżył krzesło do mężczyzny i luzacko objął go, zarzucając swoją bladą dłoń mu na ramiona i o mało nie waląc nauczyciela trójzębem. - Nic nie wypiłem – oznajmił odkładając drugą ręką na wpół wypitą butelkę whisky. Ciekawe która to już? W każdym razie Faleroy roześmiał się i złapał swojego opiekuna dom za nos klauna robiąc: pi biiiip. Ciekawe kto w zasadzie mianował Merlina prefektem? A nawet profesorem jak sądzą chyba niektórzy? - To pana znak? Bardzo fajny. Ale chyba niestety nie jest pan moją parą – powiedział z zamyśleniem spoglądając na trójząb. Może to jednak jakoś się łączy. Zerknął z powrotem na swojego nauczyciela. - A tak naprawdę wypiłem odrobinę whisky – dodał rozglądając się konspiracyjnie. Wtedy też do ich stolika podeszła Elenka. Spojrzał na nią i otworzył szeroko oczy, widząc jak wygląda. - Ale jej nie poczęstujemy, bo wygląda przerażająco – powiedział do ucha profesora coś co w jego pijackim mniemaniu uważał za dyskretny szept. Szybko też schował odrobinę głowę za profesorem, jakby to mu w jakiś sposób pomogło się przed nią skryć.
Serio? Czy sztuczne skrzydła hipogryfa to odpowiedni dla niego dodatek? Mówicie serio, czy tylko żartujecie? Nie, to musi być pomyłka. A co jeżeli nie?... Lloyd będzie hipogryfem. Zostanie animagiem i będzie się przemieniał w hipogryfa. Jakże on jest mądry!... Tyle, że nie będzie mu się chciało ćwiczyć. Fatalny los. Przecież jemu nigdy nic się nie chce! Ale musiał założyć owy dodatek i wybrać się na bal, skoro się przecież zapisał. Pierwsza-lepsza koszulka, która okazała się być w kolorze białym, okazała się być wspaniałym dodatkiem. Nie mówiąc już o szarawych jeansach i czarnych trampkach. Na wielką salę wkroczył ubrany niczym prawdziwy hipogryf. I szybciutko zauważył swoją partnerkę... Wyglądała na starszą. TFU, ona była starsza! Na dodatek - była to starsza od niego Krukonka! Jakie to niesprawiedliwe... Ale podszedł do niej i przywitał się. - Hej. Wygląda na to, że dali nam ten sam dodatek. Harvey Lloyd. - podał jej dłoń. Miał z nią przetańczyć cały bal? Dziewczyna miała szczęście, że tańczyć on chociaż umie. Jak nie jeden.
Posada nauczyciela była naprawdę całkiem atrakcyjna. Miał miejsce do spania i spędzania chwil sam na sam ze swoją chorobą, gdy tego potrzebował, gdy zaś potrzebował towarzystwa, miał całą masę ludzi krążących po korytarzach jak rój robactwa w tunelikach swojego gniazda. Bywały jednak takie momenty, kiedy kazali mu robić coś, czego bardzo nie chciał. Miał wtedy ochotę wrzeszczeć, bić się w pierś niczym dzikie zwierzę, niszczyć. Albo po prostu siać przestrach, patrzeć, jak twarze ludzi dookoła wykrzywiają się, gdy wybucha nieoczekiwą złośliwością. Niestety jednym z takich niepożądanych przymusów była obowiązkowa obecność na balu. Bo młodzieży trzeba pilnować. Jakby obecność nauczyciela miała ją przed czymkolwiek zatrzymać. Ale przyszedł, nawet włożył koszulę, która wprawdzie wisiała na nim i miała urwane guziki od mankietów, ale były biała i naprawdę nie można było się przyczepić. Zaś z peleryną w panterkę wyglądał jak król dżungli, z tymi swoimi długimi włosami w nieładzie i dzikością na twarzy i w gestach. Nie wyruszył na poszukiwania partnerki, jeśli życie jej niemiłe, sama prędzej czy później się znajdzie. Póki co Dante oddał się nerwowemu przechadzaniu po sali, biegając wzrokiem po uczniach, patrząc przede wszystkim na ich ręce, przyglądając się, co robią.
Nie musiała zbyt długo zastanawiać się na strojem. Przecież nawet dodatek był tak głupi, że wszystko do niego zacznie pasować. Nos klauna, ludzie, proszę was! Toś to wstyd, żeby dziewczyna jak Harriet pokazała się z nosem klauna!... Chociaż, to śmieszne. I jest 50% szansy, że na balu pojawi się Max Fineberg, chłopak, który podbił jej serduszko i możliwe jest to, że będzie miał ten sam dodatek... Chcąc, nie chcąc - ubrała ten nos i sukienkę, która według niej pasowała do tego noska. Założyła do tego białe buty na lekkich obcasach i ruszyła na wielką salę, gdzie dotarła niespodziewanie szybko. Aż dziwne, że z siódmego piętra na parter była aż tak "krótka" droga. Może to szczęście, że schody nie plotły jej figli? Najprawdopodobniej. Weszła z tym swoim nosem na salę, rozglądając się na partnerem. I ujrzała. Zaraz... PROFESOR CROW?! To żart, tak? Nie, to nie możliwe! Moim partnerem jest nauczyciel Zaawansowanych Mikstur? Opiekun Slytherinu?!... To musi być sen... Uszczypnęła się, ale nie podziałało. Ruszyła z zasadą "żyje się raz" w stronę nauczyciela. - Dzień dobry... Czy te nosy to nie ironia losu?... - zagadała. Nie wiedziała, co ma mówić, wiec poruszyła temat dodatku. Pomysłowe, czyż nie? Chociażby z jej strony...
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Patrzył cały czas wzrokiem zdziwienia na Merlina. Pomimo, że chłopak miał kilka wad, był bardzo fajnym człowiekiem. Nie reagował na te jego objęcia i inne. Gdy wspomniał o whisky, Nero mu odpowiedział: - Pijaku ty jeden. Wypiłeś więcej, wiem. Przecież wiesz że mnie się nie da oszukać. Zobaczysz kiedyś to cię zniszczy Powiedział i poczochrał go po głowie, jak ojciec swojego małego synka. Przywitał się również z Eleną, a kiedy Merlin powiedział, że jej nie poczęstują zaśmiał się. Odwrócił się na chwileczkę i zobaczył Harriet. Miała ten sam atrybut. Tak więc to jest jego partnerka. Powiedział na odchodne do Merlina i Eleny: - Przepraszam zaraz wracam Po czym wstał podszedł do panny Grant, delikatnie złapał jej dłoń, ucałował ją w nią subtelnie i podnosząc wzrok powiedział: - Czysta ironia. Czy zechciałabyś przysiąść się do nas? Powiedział i wyjmując różdżkę, którą zawsze nosił ze sobą, niewerbalnie przysunął krzesło tuż obok Merlina i go. Zrobił też miejsce dla Eleny i rzekł do niej: - Eleno, ty także możesz się do nas przysiąść.
Przerwała gwałtownie swoje myśli i spojrzała na wprost, gdyż dostrzegła właśnie osobę, która miała identyczny dodatek. Innymi słowy - był to jej partner. Chłopak szedł w jej kierunku, a ona lekko się rozczarowała. Przecież on z pewnością był młodszy! W duchu miała nadzieję, że Puchon, bo istotnie nim był, będzie wystarczająco normalny, żeby z nim pogadać o czymkolwiek sensownym. Nie miała ochoty na niańczenie dzieci. W końcu nie po to tu przyszła. - Janett Brooks, miło mi. - odpowiedziała uprzejmym tonem, uchwyciwszy jego dłoń. Posłała w stronę Harveya po części wymuszony, a po części szczery uśmiech. Dopiero teraz dostrzegła dogłębnie, jak młodzieniec wygląda. A wyglądał naprawdę dziecinnie. W dodatku ta koszulka, jeansy i trampki mówiły same za siebie. Ale nie, nie bądźmy powierzchowni! Zapowiada się ciekawa noc z uroczym Puchonkiem i co by się nie działo, ona będzie się bawić, bo przecież celem balu jest zabawa. Nie będzie tak źle! Omiotła wzrokiem salę i musiała przyznać, że dziwnie czuła się wśród tych wszystkich ludzi, poubieranych tak na luzie. Niektóre dziewczyny wcale nie ubrały sukienek, a chłopcy wyglądali, jakby odłożyli przygotowania na ostatnią chwilę. Byli oczywiście i tacy, którzy jak Janett wybrali jakiś ciekawy strój. Na ogół jednak uczniowie śmiesznie wyglądali, mając poprzyczepiane do głów lwie grzywy, fartuszki w króliczki czy inne jakże interesujące dodatki. Spojrzała na Lloyda, zastanawiając się w myślach, czy naprawdę jest takim dzieckiem, na jakie wygląda i jakie opcje przewiduje na ten wieczór. Błagam, niech przynajmniej okaże się, że świetnie tańczy, prosiła w myślach.
Bądź normalna, bądź normalna, bądź normalna... Pozory, to musisz stworzyć... Elena skupiła się i wykorzystała swój talent aktorski. -Witaj Merlinie.- przywitała się z chłopakiem uśmiechając sie juz milej. Gdy ten powiedział, że jej nie poczęstują whisky zrobiła zmartwioną minę. -A taką miałam nadzieję, ze będę się mogła napić z jednym z najfajniejszych chłopaków na roku...- powiedziała se skruchą... no co? trzeba go jakoś zmiękczyć nie? jak się bawić to na całego. Gdy podeszła do nich Harriet, Elena tylko zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem, po czym znow spojrzała na Ślizgona. -A może napijesz się trochę mojego alkoholu?- spytała sięgając do małej torebki i wyciągając z niej bytelkę polskiej wódki "Sobieski" i stawiając na stół. -Napijecie się z nami?- spytała spoglądając na harriet i nero. Wiedziałą, ze nie spodoba się to profesorkowi, no ale cóż poradzić... była pełnoletnia. Co mógł jej zrobić?
To był jakiś koszmar. Szedł sobie spokojnie korytarzem, ze swoimi atrybutami, ubrany w elegancki garniak (sic!), a tu nagle bum! Jakiś wredny ślizgon podstawia mu nogę i nasz Ioannis wywala się twarzą do posadzki, genialnie. A kiedy chciał się podnieść, został przyszpilony do ziemi i co więcej, okradziony! Nie mógł iść zatem na bal, na który przecież się zapisywał. A niech to Merlin świśnie, żeby pierwszy raz ktoś się nad nim znęcał, a nie on nad kimś, fatalna sprawa. Nie mniej jednak nie zamierzał się przyznać do tej żenującej sprawy. Dlatego kiedy wstał, poszedł do łazienki na piętrze by zmyć krew cieknącą z nosa i doprowadzić się do perfekcyjnego stanu używalności. Oczywiście myślał o konkretnej osobie, która mogłaby go sobie używać i w ogóle... STOP. Nie trać czasu, tylko działaj! Miał trochę pokrętny plan porwać Mię z tego durnego balu, choć nie był pewien, co ona na to, wszak chyba niczego mu nie obiecywała... nie mniej jednak stwierdził, że idzie na żywioł i raźnym krokiem wparował do Wielkiej Sali. Niezwykle rześki i pełen energii, nie było widać, iż przed chwilą ktoś go jakże brutalnie poniżył, heheh. Próbował się rozejrzeć po tłumie ludzi w środku, ale rozpoznanie kogoś konkretnego było nie lada wyczynem, dlatego zapuścił się głębiej w pomieszczenie i hogwarcką hałastrę. Rozglądał się intensywnie, co rusz klepiąc kogoś, aby się z łaski swojej przesunął i zabrał z pola widzenia swój tłusty tyłek. Kiedy powoli tracił nadzieję na znalezienie kogoś ciekawego, w końcu dostrzegł upragnioną (ekhm) krukonkę! Ale niestety stała z jakimś nadętym bufonem i po jej minie dostrzegł, że nie wyglądało to dobrze. A może tylko chciał tak myśleć, żeby nie być zazdrosnym? Ależ on w ogóle nie był zazdrosny, ani odrobinki! Dlatego szarmancko i z gracją podszedł do stojącej "grupki" i musnął ustami delikatnie policzek Mii, a ręką przejechał po jej ramieniu. Nie był pewien czy dobrze zrobił, ale trudno, najwyżej będzie na niego krzyczeć albo coś. Uśmiechnął się dziwacznie i wzrokowo przywitał się z resztą. W zasadzie wypadałoby powiedzieć chociaż zwykłe "cześć", ale nie chciało mu się.
Zanim Ellie zdecydowała się zejść do Wielkiej Sali, dwa razy zawracała do dormitorium. Nie dość, że musiała dzisiaj zatańczyć z (o zgrozo!) wylosowanym jej partnerem, to w dodatku na głowę musiała włożyć tęczową perukę. Idea tego wszystkiego zawsze się w miarę Ellie podobała, ale tylko do wtedy do kiedy chodziło o zawiązywaną gdzieś wstążkę - nie o perukę, która przyciągała wzrok wszystkich w promieniu 20 mil! Zakładając tęczowe włosy na głowę, Hemingway czuła się wręcz upokorzona. Za każdym razem kiedy ktoś obok niej przechodził, dziewczyna próbowała uciekać w przeciwną stronę, byle by tylko nikt nie zauważył kim jest owa postać w dziwacznej peruce. Na Merlina, dlaczego ona zdecydowała się w ogóle na udział w tym balu? Jeszcze ciekawszym było dlaczego wzięła udział w losowaniu. Nie no, witaj przygodo i takie tam, ale bez przesady. Taka ilość ludzi w jednym miejscu, o mamo! Za trzecim razem, wykręcając palce z nerwów, wreszcie udało się jej wejść do Wielkiej Sali. Sukienka ,którą kupiła właśnie na taką okazje, prezentowała się nieźle, aczkolwiek dziewczyna wolałaby być teraz w zwykłym szarym swetrze i jeans'ach, albo nawet w szkolnym mundurku - wtedy na pewno mniej osób zwróciłoby na nią uwagę. Szkoda, że nikt nie organizował bali na których trzeba by się było ubrać w worek po ziemniakach - o rety, bal marzeń. Rozbawiona tą myślą Ellie, zaczęła rozglądać się po ludziach, wyobrażając sobie te wszystkie ślicznotki i przystojniaków w workach po ziemniakach - to nieco dodało jej animuszu. W końcu nadszedł moment w którym Hemingway dostrzegła w tłumie perukę. Tęczową perukę. Taką samą jak sama miała na głowie. O jejku, jejku, a jeśli jej partnerem okaże się jakiś wyjątkowo wredny ślizgon? Przecież i tak mogło być! Na szczęście kilka sekund później właściciel peruki odwrócił głowę nieco w prawo, co dało Ellie możliwość rozpoznania tożsamości swojego partnera - Max! Westchnęła z ulgą, po czym zaczęła przedzierać się przez tłum. Jej "przepraszam" ginęło w hałasie i muzyce, jednak po dziesięciu minutach wreszcie udało się jej dotrzeć do Bein'a, który rozmawiał z jakąś blondynką. - Hej. - wykrztusiła i uśmiechnęła się nieśmiało. - Chyba...chyba jesteś moją parą Max!
Weszła do Wielkiej Sali, w której to od zawsze miały miejsca, jakieś ważniejsze wydarzenia. Aktualnym wydarzeniem w tym miejscu był Bal! Lubiła bale, a jakże! Dodatkową radość sprawiał jej fakt, że ma odnaleźć swoją 'drugą połówkę', to znaczy towarzysza tego zacnego wieczora. Miała na głowie maleńki diadem, który dodawał jej niesamowitego uroku, drobną, aczkolwiek przylegającą niebieską sukienkę i do tego tą dziwaczną długą seledynową pelerynę w krety. Krety... Kto to w ogóle wymyślił? Nafisa rozejrzała się po sali, szukając wzrokiem osoby, która miałaby na sobie tą samą część garderoby. Niestety nie widziałam, gdyż ludzi było na sali masę...
Takiej akcji doprawdy się nie spodziewała. Żeby profesor całował jej rękę?... Nie skomentowała jednak tego. na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmieszek. Na pytanie, czy chciałaby dołączyć do grupy, kiwnęła głową. Chociaż nie będzie musiała tańczyć, jakże to dobrze. Dołączyła do nich jeszcze dziewczyna, którą znała z dormitorium... Marysia Elion? Czy jak tam ona się nazywała. Ach tak, Elena Marion, ogromna gwiazda Hogwartu, znana z demolek, siania zniszczenia i kłopotów - oczywiście, że ją znała. Najwięcej z gazet i z tego, że miała o wiele inny ubiór niż otoczenie. Podejrzane, może studiuje czarną magię? Tak, ta myśl za często błądziła po głowie Harrietki. Kwestia przyzwyczajenia. - Nie ufam polskim alkoholom. Mugolskim z resztą też - odparła, sięgając po ognistą whiskey. Ciekawe, jak będzie wyglądała po tym całym balu! Wróci jako upity klown? Może.
Bal, bal, bal! Kevin cieszył się na tę myśl, bo w gruncie rzeczy lubił bale. Poza tym miał szansę na poznanie jakiejś ślicznej dziewczyny, no szukał sobie jakiejś, mimo wszystko. A taka okazja, by go sparować z kimś (jeśli nawet to miało się odbyć przez losowanie) nie zdarzała się codziennie! I wszystkie troski odeszły jakoś w dal, przynajmniej na tę chwilę. Pomyśli o tym później, teraz nadszedł czas zabawy. Ubrał się więc w swój odświętny garnitur, wyczyścił pantofle, przyczesał włosy, skropił się wodą kolońską i mógł już iść na salę. A, byłby zapomniał o swym rekwizycie, który dopełniał całości, mianowicie ogon pawia! Spodobał mu się on, kiedy tylko go zobaczył, był dla niego idealny! I o dziwo nie miał oporu przed założeniem go, w końcu to tylko rekwizyt, potem będzie mógł go zdjąć. No i był taki śliczny! Wszedł do Wielkiej Sali z uśmiechem na twarzy i witając się po drodze ze znajomymi, szukał dziewczyny z pawim ogonem na kuprze. Szukał i patrzył, myśląc, że nie znajdzie jej, że jeszcze jej nie ma. Ale w końcu ujrzał tę piękną niewiastę przy stoliku, zajadającą ciasteczko. Akurat stało się tak, że partnerkę znał, bo była to Clara, o rok od niego młodsza Gryfonka. Przygładził więc włosy i odważnie do niej podszedł. - Ładny masz ogon - zagaił.
*uznałam, że się znają z widzenia, będzie łatwiej
Nero Crow
Wiek : 41
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : Teleportacja, leglimencja & oklumencja
Uśmiechną się do Harriet gdy mówiła. Z resztą on też nienawidził mugoli. - No popatrz, jak wiele nas łączy Po czym sięgnął również po to samo co Harriet. Jego nienawiść do mugoli była tak wielka, że jakby nie miał samopochamowania, wziął by tą butelkę i rozbił ją o stół. Nienawidził mugoli za to, że zabili jego rodziców. Grupa zaczęła grać. Spojrzał Harriet w oczy i dzięki szybkiej akcji legilimencji dowidział się, że nie chce tańczyć. Czyli chyba nie umie. Zobaczymy. Wziął mały łyczek trunku, wstał z miejsca i łapiąc panne Grnt za rękę powiedział: - Harriet, zapraszam do tańca