Duża łazienka, przeznaczona specjalnie dla perfektów. W końcu oprócz pilnowania wściekłych bachorów muszą mieć też jakieś przywileje. W samym centrum znajduje się spory, dość głęboki basen, a naokoło krany z ilością płynów do kąpieli, o tak szerokim wyborze kolorów i zapachów, że trudno sobie wyobrazić. Uczniowie często ryzykują dostanie szlabanu i przychodzą tu, by popluskać się w ciepłej wodzie choć przez chwilę.
Jeśli nie jesteś nauczycielem, prefektem, kapitanem drużyny, bądź takowy Ci nie towarzyszy, obowiązkowo powinieneś rzucić kością w pierwszym poście w tym temacie:
Parzysta - zakradłeś się tu w taki sposób, że nikt Cię nie złapał. Możesz korzystać z łazienki prefektów przez cały wątek bez obaw, że znajdzie Cię tu ktoś niepowołany. Nieparzysta - masz pecha. Po kilku Twoich postach w tym miejscu przyłapuje Cię (wraz z twoim towarzystwem!) profesor Harrington. Masz do wyboru - zgłaszasz się po szlaban do MG/nauczyciela albo tracisz 20 punktów i musisz to zgłosić w odpowiednim temacie. Mistrz Gry ma ten temat pod kontrolą, a więc uchylanie się od tej kostki będzie dodatkowo karane.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nikogo chyba nie dziwiło, że oprócz niesamowitego smrodu, który czuł chyba cały zamek wraz z błoniami, Max musiał odpierdolić coś na wejście. Dzisiaj padło na zostanie Avatarem i błyszczenie na błękitno. Kruki na pewno byłyby dumne z takiego wsparcia dla ich domu, ale Maxa jakoś mniej ta sytuacja cieszyła. -To musiała być ta babeczka z nogami. Bo wątpię, żeby Alise chciała Cię tak załatwić. - Wskazał dłonią na swoje przepiękne ciało. Ze zdziwieniem zauważył, że w miejscu blizn, błękit był nieco ciemniejszy. Magia chyba nigdy nie przestanie go zadziwiać. Zanurkował w wannie, na chwilę zostając pod wodą i delektując się kompletnym zanurzeniem, a gdy tylko powrócił do znajomych okazało się, że jednak Lucas nie postanowił zostawiać oczywistej sprawy bez komentarza. Może nie zapytał wprost i zrobił to tak, że Felek mógł nie do końca ogarnąć o co konkretnie mu chodzi, ale mimo to spojrzenie zielonych tęczówek na dłużej zatrzymało się na twarzy puchona czekając na jego reakcję. -Taaaa.. One też wiedziały jak się zabawić. Szkoda tylko, że nie pomyślały najpierw, że wokół czają się nauczyciele. Pierwszy raz w życiu widziałem, jak Vin Eurico reaguje na to, co widzi. - Zaśmiał się z ulgą podchwytując inny temat. Pamiętał bardzo dobrze, jak opiekun gyfonów w niedźwiedziej skórze ruszył na dziewczyny, by wyrazić swoje niezadowolenie z ich podejścia do najbardziej wkurwiających magicznych szkodników, jakie Max znał. Skłonił się teatralnie, gdy Lowell powiedział, że są zawsze do usług i w wyniku gestu ręką, który temu towarzyszył ochlapał lekko towarzyszy kąpieli. Przetarł oczy, do których dostało się trochę wody z płynem, a białka praktycznie od razu lekko się zaczerwieniły w wyniku podrażnienia. -Komuś chyba odebrało mowę na widok naszych cudownych ciał. - Wyszczerzył się, gdy Lucas został potraktowany bełkoczącym eliksirem i w ramach łatwiejszej komunikacji zamknął usta, by różdżką pisać im komunikaty. Kolejny bawił się w Strauss.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
To fakt, Maxa znał już dosyć dobrze, za to sam duet jego i Felka miał przyjemność obserwować z bliższa dopiero od niedawna, przez dopiero przyzwyczajał się do atrakcji, które mu fundowali. I nawet gdyby tych dwóch wykorzystywało znajomość z nim celowo po to, aby być traktowanym trochę bardziej ulgowo, to pewnie sam Sinclair by tego nie dostrzegł. W tej chwili najważniejsze dla niego było to, żeby jak najszybciej zmyli z siebie to śmierdzące gówno, bo nie szło wytrzymać. To już wolał zdecydowanie Solberga w opcji chochliczej, niżeli uwalonego łajno-bagnem. - Dałeś się przekolorować uciekającej babeczce - podsumował Maxa, śmiejąc się, bo jeszcze nie wiedział, że jego pokona piernik nasączony upierdliwym eliksirem - Może i Alina mówi, że bardziej pasuje na Kruka, ale na pewno nie posunęła by się do tego - zażartował po chwili, kiedy młodszy Ślizgon jeszcze zgodził się, że to na pewno nie dziewczyna prefekta. Sinclair sięgnął za to po buteleczkę z płynem i odkręcając ją, przechylił praktycznie do połowy, aby bursztynowa substancja połączyła się z wodą i roztoczyła wokół nich jeszcze intensywniej woń słonego karmelu. Alise wiedziała co dobre (i co Lucek lubi najbardziej). Cóż, nie dało się w żaden sposób nie zauważyć tej konkretnej blizny Felka, kiedy akurat Lucas popatrzył w jego kierunku i pozwolił sobie omieść wzrokiem jego pokiereszowane ciało. Na początku samo to wzbudziło w nim pewnego rodzaju szok, nie wiedząc w jakich sytuacjach Puchon nabawił się tylu "pamiątek", ale gdy zauważył jego niepełnosprawność nie zdążył ugryźć się w język zanim zadał niezbyt konkretne pytanie. Posłał Felinusowi nieco niepewny wzrok, po czym zmarszczył nieznacznie brwi, jakby walczył sam ze sobą czy aby naprawdę chce być na tyle wścibski. Jednak, stwierdził, że jak już zaczął... - To znaczy, jeśli nie chcesz, to nie mów. Bo to delikatna sprawa... Chodziło mi o Twoją stratę... - znowu niesprecyzowana wypowiedź, jednak nie miał pojęcia jak to delikatnie ująć, aby nie zabrzmiało lekceważąco. Pewnym było, że nie jest to błahostka i nikt oprócz Lowella, kto nie był w tej sytuacji nie wiedział jak on musiał się czuć, dlatego Lucas już teraz trochę żałował, że rozpoczął ten temat. Ale znowu, gdyby przemilczał, a ewidentnie to widział, to też byłoby w oczach Puchona nieco niezręczne. Nie, żadna reakcja w tej chwili nie była odpowiednia. A potem zaczął się temat chochlików korwalijskich, nad którymi znęcały się dwie Krukonki podczas lab-medu i atmosfera zdawała się stać nieco luźniejsza. - Merlinie, pamiętam to - odezwał się Lucas, wywracając jednocześnie oczyma. - Fakt, mogły poświecić chwile na ocene sytuacji. No i troche to przemyśleć, bo przecież wspominałeś, że będą tam nauczyciele - zwrócił się do Felka, który wtedy organizował to spotkanie. Ponownie wykonał gest wywracania oczami, kiedy tych dwoje jeszcze dumnie się przedstawiło, ale ostatecznie zaśmiał się, co było złym posunięciem, bo w tej chwili Max chlapnął w nich wodą i jej porcja dostała sie Lucasowi do ust. Wypluł to szybko, czując sztuczny posmak mydła i spojrzał spode łba na Solberga. A potem było już tylko gorzej, bo zachciało mu się piernika, a efekt był taki, że nie był w stanie wypowiedzieć pełnego, zrozumiałego do końca zdania. Posłał tylko Felkowi wymowne spojrzenie, kiedy ten zadał mu pytanie aby potwierdzić co to jest za eliksir, po czym począł pisać w powietrzu odpowiedź dotyczącą maxowego przytyku. Irytująca była czasochłonność tej czynności, ale wolał to niż jakiś nieskładny bełkot.
"Raczej to dlatego, że szkoda mojego gadania i rozdrabniania się nad Waszą głupotą"
Słysząc słowa Lowella, uśmiechnął się półgębkiem i dopisał:
"Podobno są jeszcze takie, które powodują czosnkowy oddech"
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus chyba wolał takie atrakcje, aniżeli męczyć się z potencjalną walką ze stworzeniami magicznymi, kolejnymi utratami kończyn lub innych części ciała. Łajnobomba, połączona z kieszonkowym bagnem, to pikuś w porównaniu z ostatnimi wydarzeniami, które ciążyły na średniowiecznym zamku z pełnym znaczenia tychże słów. Trudno było temu zaprzeczyć - Obserwator dowalił, a wycieczka do Zakazanego Lasu nie skończyła się zbyt dobrze, w związku z czym każdy z nich, w mniejszym lub większym stopniu, musiał zmagać się ze skutkami poprzednich sytuacji. Nawet próba izolacji spowodowałaby większe wyrzuty sumienia, aniżeli próby zrozumienia Maximiliana, które udawały się w mniejszym lub większym stopniu. Nie bez powodu Lowell nie rozpoczynał zatem tematu rodziny Callahanów, choć nadal przed oczami miał obraz, kiedy to postanowił na niego nakrzyczeć, będąc pod wpływem dyniowego pierniczka. To oczywiste, że był na siebie zły - kto nie byłby zły, gdyby nieświadomie dopierdolił parę groszy? No właśnie. I chociaż Puchon starał się odsuwać od tego, o tyle jednak za każdym razem miał przed własnymi, czekoladowymi tęczówkami, właśnie ten moment. — Z jakiegoś powodu jednak zostałeś Wężykiem. — mruknął pod nosem, kiedy to zanurzył się w przyjemnie gorącej wodzie, jakoby próbując się tym samym rozluźnić. Zbyt wiele o Alinie nie wiedział, brzmiała trochę niczym z utworu o wdzięcznej nazwie "Balladyna", aczkolwiek, koniec końców, nie przejawiał żadnego śmiechu, prędzej podniesienie kącików ust do góry. Czy widział jakoś specjalnie Lucasa w barwach typowych dla Ravenclawu? Niespecjalnie. Przyzwyczaił się już do zielonego prefekta, który dobrze pełnił swoją funkcję, a poza tym wyróżniał się pewnego rodzaju ambicją. Sam miał ją tylko i wyłącznie wobec uzdrawiania, które to sprawiało mu pewnego rodzaju radość. A raczej przywoływało spokój na umyśle, kiedy to nie mógł zbytnio gdzieś indziej pokładać własnych nadziei - cicho mruknął gdzieś pod nosem, jakoby z powoli przejawiającego się rozluźnienia. Chciałby, by jednak nie posiadał tych konkretnych blizn, a także strat, które powodowały, iż do końca życia musiał działać zgodnie z zastosowaną terapią hormonalną. Od wydarzeń w Luizjanie minęło prawie pół roku - pięć miesięcy w sumie, a dopiero od września w sumie przyjmował odpowiednie leki, które go znacząco ustabilizowały. Mniej myślał melancholicznie, chociaż czasami poddawał się tym myślom, zastanawiając się nad tym, co by było, gdyby jednak los nie zaprowadził go właśnie do tego, konkretnego miejsca. I chociaż utrata jąder była przez niego dotkliwie odczuwana, jak chociażby na lekcjach, kiedy to czasami wycofywał się z wykonywania jakichś czynności, o tyle jednak starał się normalnie funkcjonować, obierając ciągle tę samą drogę. Kiedy jednak przez tkanki przejawiał się stres, chłód bądź po prostu proste zrządzenie losu, odczuwał ból. Intensywny lub przewlekły, tylko momentami widoczny, jakoby przypominające albo ukłucie, albo porażenie prądem; nie bez powodu przymknął na chwilę oczy, jakoby zastanawiając się nad udzieleniem prawidłowej odpowiedzi na pytanie Sinclaira. — Wal od razu, zamiast bawić się w podchody. Nazywajmy rzeczy po imieniu. — westchnął, na chwilę uciekając wzrokiem, jakoby zastanawiając się nad tym, czy dobrze robił. Sam traktował to jako temat tabu u siebie, ale nie chciał, by musiał się tego wstydzić, by chciał pogrzebać własne ciało pięć metrów pod ziemią, byleby gryzło ono piach. Musiał się do tego przyzwyczajać, a jeżeli traktował to wszystko jako swoją największą tajemnicę, coś, czym nie powinien się chwalić, a do czego powinien podchodzić z niechęcią, po prostu... nie szło to w zbyt dobrym kierunku. — Źle się teleportowałem po walce z syrenami w Luizjanie. — odpowiedział, nie lubiąc jakoś specjalnie tego tematu, ale koniec końców, jeżeli miał przestać się wstydzić swojej niepełnosprawności, powinien tak naprawdę ją zaakceptować. Niestety, nawet pomimo podjętych prób z magipsychologiem, nie było mu zbyt łatwo z tym wszystkim się pogodzić. Teoretycznie czuł się gorzej od innych, ale tego nie pokazywał, w związku z czym ładnie krył się z niechęcią wobec samego siebie pod tym względem. Nie bez powodu nie wspomniał o Violi, niemniej jednak pogłoski dokładnie mówiły o tym, że z kimś tam jednak dziewczyna była, w związku z czym, jeżeli Lucas słuchał pewnych plotek, mógł połączyć ze sobą fakty. Teleportacja była dla Felinusa wielką kurwą, kiedy to, koniec końców, stracił jądra, ale Strauss skończyła trochę gorzej. Może Lowell nie będzie mógł założyć rodziny, aczkolwiek, koniec końców, zawsze będzie mógł wołać o pomoc. Krukonka - niestety nie. Chochliki kornwalijskie - piękne, niebieskie, błyszczące, latające. Sam doskonale pamiętał smyranie sobie znaków runicznych z ich flaków - nawet miło to sobie wspominał, także zaręczyny, które to odbyły się przy posągu lwa. Niby dziwne wspomnienia, aczkolwiek przejawiające się w ten pozytywny sposób. — A to prawda. Ostrzegałem o tym, więc mogły się powstrzymać, niemniej jednak... no, wiadomo, jak to się skończyło. — powiedział, kiedy to przetarł własne, obmyte wodą ramię, jakoby chcąc tym samym usunąć dodatkową ilość brudu, kiedy to zapach solonego karmelu dostawał się do jego nosa. Miły, przyjemny zapach - kto nie lubi chociażby lodów o takim smaku? Długo jednak nie pozostawał w swoim spokoju, bo okazało się, iż Max wpadł na dość niepomyślny salut, dlatego nie bez powodu chlapnął go wodą, w ramach przyjaznego gestu. Tymczasem Lucas miał w buźce posmak mydła, musząc z nim tym samym walczyć. Zbliżył się trochę do dwójki, jakoby w zastanowieniu, niemniej jednak nadal w bezpiecznej odległości, nie mając zamiaru w żaden sposób naruszać ich strefy prywatności. — Cudownych? Gdzie ty je widzisz? — wystawiwszy język, może poleciał po samoocenie Solberga, kiedy to ponownie zanurzył własne włosy i odgarnął je do tyłu. No tak, typowy Lowell, jednak swojego ciała cudownym by nie nazwał, kiedy to miało sporo skaz. Oczywiście te najróżniejsze blizny nie robiły na nim wrażenia, niemniej jednak dla innych mogły być tak naprawdę odpychające. A jest ich dość sporo. Zbyt dużo. — Nie wiem, czy jest mi specjalnie smutno, że umysłowo reprezentuję gumochłona. — zaśmiał się ostrożnie, jakoby rozluźniając tym samym własne mięśnie. Widok niebieskiego Maximiliana był jednak na pewien sposób wyjątkowo zabawny; kto wie, może bycie smerfem jest wpisane w jego geny? — Idealnie, nie ma to jak odpychać innych w ten sposób. — zastanowił się na chwilę, kiedy to oparł się ponownie o zewnętrzną krawędź basenu. Lubił mimo wszystko i wbrew wszystkiemu wodę, oczywiście nie bez powodu - bycie czystym miało dla niego dość sporą wartość, a chodząc w taki dziwny sposób poprzez korytarze zamku, na pewno mógłby się pożegnać z tym wizerunkiem.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam wolał nie stykać się ani z łąjnobombami ani z chochlikami. Jeżeli ten zamek chciał mu jeszcze czymś dopierdolić, Max liczył na bardziej oryginalne pomysły. Latające wszędzie pierniczki były w miarę kreatywne, jak na gusta ślizgona i na szczęście nie irytowały aż tak, jak chochliki. Trzeba było przyznać, że te które dzisiaj z Felkiem dorwali, były nawet urocze. -Kobieta może i wie co mówi, ale ja Cię tak łatwo z piwnicy nie oddam! Jeszcze trochę się tam pomęczysz. - Wyszczerzył się w stronę Lucasa. Sam uważał, że prefekt miał bardzo dobre zadatki na krukona, ale znając go tyle lat wiedział bardzo dobrze, które cechy jego charakteru sprawiły, że Tiara Przydziału podjęła taką, a nie inną decyzję. W milczeniu obserwował tę dość niezręczną wymianę zdań między swoimi przyjaciółmi. Wiedział, że to nie jego sprawa do komentowania i tylko jeżeli puchon zechce, sekret pozna kolejna osoba. Tym razem w mniej niesprzyjających okolicznościach niż ostatnim razem. Max westchnął cicho, gdy Felek postanowił jednak wdać się w krótkie wyjaśnienie sytuacji, która doprowadziła do jego uszczerbku na ciele. Nie bał się, że Lucas zdradzi tajemnicę komukolwiek, lecz po prostu współczuł Lowellowi, który jak widać nie do końca jeszcze oswoił się z tą całą sytuacją. Max uważał jednak, że zdecydowanie lepiej, że prefekt dowiedział się o tym w taki sposób, niż poprzez plotki, czy jak w wypadku Solberga, głupie nieporozumienie. - Nadal uważam, że inteligencja kruków istnieje tylko na papierze. - Mruknął z uśmiechem, choć znał kilka wyjątków, które nie do końca wpasowywały się w ten schemat myślenia i potrafiły dać coś od siebie. Nie miał zamiaru nakarmić Lucasa mydłem. Nie spodziewał się przecież, że ten akurat otworzy gębę i naje się piany. Uśmiechnął się niewinnie widząc tak dobrze znany mu wzrok kumpla i chwilę później sam poczuł na sobie falę wody posłaną w jego stronę przez Felka. - No tak, brakuje nam seksownych tatuaży pufków na pośladkach. - Zażartował nie do końca przejmując się przytykiem Lowella. Może i ostatnio nie był zbyt pewny siebie, ale zdecydowanie jego samoocena w kwestii fizyczności trzymała się dobrze. - Oho! Poczekaj, bo jeszcze pójdę się przejąć. - Odgryzł się Lucasowi, który chwilę później zaczął rozwodzić się o czosnkowych pierniczkach. Samo wyobrażenie tego sprawiało, że na twarzy Maxa pojawił się grymas. - Są dużo lepsze metody, co nie Felczi? - Zapewne mogli wymienić całą listę, ale nie było to raczej coś, czego ktokolwiek z nich chciał teraz słuchać. -Ja tam jestem fanem pierniczkowych samobójców. - Dorzucił swoje trzy grosze na temat poznanych mu rodzajów ciastek, które kręciły się po szkolnych korytarzach.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Najlepiej byłoby jednak, gdyby w życiu było jak najmniej tych nieprzyjemnych atrakcji, bo przecież nikt nie chciał kończyć ani jako idealny okaz na izbie przyjęć w Mungu ani nawet chociażby jako gówno-błotny potwór. Ale może to przez to, że Solberg ciągle stawiał w myślach przed tym zamkiem wyzwania coraz to ciekawszych wypadków - ten spełniał po kolei jego życzenia. Cóż, wiadomo rozrywka rozrywką, ale warto zyskiwać taką zabawę dla niektórych dość istotnych szkód, które powstają podczas tych akcji? Zaśmiał się tylko na słowa młodszego Ślizgona, który wykazał swój sprzeciw wobec zmiany domu, do którego ma należeć Sinclair, bo chłopakowi jednak wydawało się, że jego charakter to mieszanka cech ze wszystkich tych grup, uczących się w szkole. Gdyby sam miał się przydzielić i nie kierować tym, że jednak Tiara uznała go za Ślizgona, to sam nie wiedziałby, gdzie bardziej pasuje. Ale wychowankiem Slytherinu czuł się w pełni. Na felkowy komentarz odpowiedział tylko charakterystycznym uśmiechem, który pokazywał jak bardzo dumny jest z tego, że wylądował w tym a nie innym domu. Odkrycie swoistej tajemnicy Lowella automatycznie zaczęło wiązać się u niego z czymś na kształt ciekawości. I chociaż nie było to tego rodzaju uczucie, które towarzyszyło prefektowi naczelnemu (Lucas też odczuł jego dociekliwość nie swoimi sprawami podczas ataku Eskila w Pokoju Wspólnym), to i tak czuł, że to nie jest dobre. Odczuł szereg emocji, które pojawiły się wraz z widokiem nagiego ciała Puchona - od głębokiego zdziwienia licznymi szramami, poprzez niejako współczucie, zaniepokojenie jego stanem, aż po nieszczęsną igiełkę, która popchnęła go do zadawania pytań. Słysząc słowa Felinusa, który skarcił go niejako za pokrętne sformułowanie zapytania w jego kierunku, począł znów zastanawiać się czy aby dobrze zrobił zaczynając drążyć ten temat. Na szczęście brunet pośpieszył z krótkim wyjaśnieniem tego co mu się przytrafiło, a co było bezpośrednią przyczyną jego tej konkretnej blizny, o którą chodziło Ślizgonowi. - Oh... To znaczy, że... Cholera. - zaczął, próbując pozbierać myśli po tym co usłyszał. Chyba spodziewał się jakiejś bardziej spektakularnej bajeczki, gdzie okaże się, że Felek poświęcił się niejako dla ważnej sprawy. Owszem, ucieczka z trytoniego terenu była z pewnością konieczna, jednak nigdy nie spodziewał się, że podczas magicznego przemieszczania się, można stracić jądra... - Kurwa, od teraz będę jeszcze bardziej skupiał się podczas deportacji - odezwał się krótko, nie wiedząc w sumie jak inaczej skomentować tę informację. Nie było słychać w jego głosie ani cienia żartu, tak jak przeważnie miał w zwyczaju, ciągle gdzieś tam rzucać śmiesznościami. Był to zbyt poważny temat i choć nie wiedział jak Felek musiał się czuć zaraz po tym wypadku, nie wie także jaki teraz jest stan jego zdrowia, to szczerze mu współczuł, mimo wszystko; nawet jeśli Puchon w duchu bardzo nie chce wywoływać tego uczucia u innych. - To dowodzi tylko temu, że w praktyce jednak Węże mają w pewnych sytuacjach głowę na karku - odparł jeszcze na słowa Maxa, po tym jak ten skomentował krukońską inteligencję. I chyba za te obgadywanie wychowanków Ravenclawu dopadła go karma, bo już kilka sekund później pluł wodą z karmelowym płynem, którą niejako nakarmił go Solberg. Potem było jeszcze gorzej i aż musiał posługiwać się magią, aby należycie komunikować się z chłopakami, przez złośliwego piernika.
"A ja bym sobie pierdolnął taki tatuaż, może nie na pośladkach i może nie pufka, ale no nie wiem... taką salamandre?"
Parsknął krótko śmiechem i pokręcił głową z rozbawieniem, słuchając ich komentarzy na temat jego wcześniejszych słów, bo przecież wiadomo, że nie mówił ich na poważnie, ale uznał, że dobrze wiedzieć, że są dumni ze swojej głupoty (a przynajmniej Felek).
"Wy w tej chwili odpychacie bardzo skutecznie. Ale chwila, jakie samobójcze ciastka?"
Posłał Maxowi pytające spojrzenie, po tym jak ten wspomniał o takowych. Nie był na bieżąco, chociaż o nalocie pierników, podobnie jak miał miejsce nalot chochlików niedawno, wiedział. W końcu teraz cały zamek był zwarty i gotowy, żeby wyzbierać te wszystkie zagubione magiczne wypieki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że te wypadki... działy się raz po raz i nie można było ich tak naprawdę powstrzymać, żeby nie pierdolnęły z powrotem z dwukrotnie większą siłą. Lowella to swoiście denerwowało - nie mogąc wpłynąć na losy bliskich, nie mogąc wpłynąć tak naprawdę na swój los, czuł się poniekąd niczym marionetka w teatrze. Kierowana przez kogoś innego, aczkolwiek starająca się wyzbyć więzów, które to trzymają ją ciągle w jednej i tej samej pozycji. Nie bez powodu chciał się uwolnić od własnego nieszczęścia, niemniej jednak to udowodniło doskonale, co jest w stanie zabrać. Zabrało mu zdolność do reprodukcji, której już nigdy nie odzyska, a przez którą po prostu ciężko będzie mu znaleźć coś długofalowego. Podejście Felinusa było w tej kwestii trochę jasne, ale pewne rzeczy, których to zmiany zauważał, powodowały, że jego nastawienie tak naprawdę przechodziło metamorfozę. Nie był tym samym Puchonem co kiedyś - nie zachowywał się tak arogancko, nie izolował się od świata, chcąc pozostać tylko i wyłącznie we własnej bańce; odkrywając powoli sekrety przed innymi, czuł jednak pewną ulgę. Wbrew pozorom zrzucenie ciężaru w związku ze stratą, która to go dotkliwie postanowiła przetestować pod względem własnej wytrzymałości, przyczyniło się do spuszczenia pary i tym samym większego zaakceptowania tego. Chociaż zawsze mogło się to skończyć jakimiś nieprzyjemnymi przytykami na ten temat. Felinus mimowolnie uśmiechnął się na słowa Maxa dotyczące przechowania Lucasa w piwnicy. Jednocześnie bardziej się rozluźnił, zanurzając się aż po szyję w bąbelkowym raju. Nie dziwił mu się - zresztą, student miał dziwne przeczucie, że jeżeli chodzi o związki, to najlepiej komponują się te między domami, aniżeli w jednym, tym samym. Różnorodność cech charakteru mogła rzeczywiście na to wpływać. Dodatkowo, mieli przy okazji dowód w postaci starszego Ślizgona, który to miał za partnerkę właśnie wychowankę z domu Roweny Ravenclaw. Nie bez powodu jednak Faolán uważał poniekąd, że te ugrupowania, w których wpycha się dzieciaki ze względu na cechy, są niepoważne. Wiek jedenastu lat to nie jest wiek, w którym można stwierdzić, czy przydzielić daną jednostkę do poszczególnej dywizji; miał okazję o tym dość często mówić podczas rozmowy z Vittorią. Chłopak nie chciał poniekąd skarcić Lucasa, aczkolwiek jego słowa, koniec końców, nie były przesiąknięte jadem. Nie posiadały w sobie ani cienia złośliwości, prędzej chęć tego, by zwracać się bezpośrednio względem tematu, o którym to mieli okazję teraz porozmawiać. Po prostu chciał, by ten nazywał rzeczy po imieniu; dążenie do tematu poprzez łagodne słówka przestało mieć na znaczeniu, kiedy to zdawał sobie sprawę, że jest mu tak po prostu łatwiej. Że nie jest traktowany niczym jakieś dziecko wymagające delikatności i czułości, chociaż czasami tego wymagał, jak to przystało na bycie człowiekiem, aniżeli jakąś maszyną z gotowym, wgranym programem do działania. Liczne szramy, które posiadał, może nie były zbyt przyjemne, aczkolwiek tworzyły właśnie jego historię; nie bez powodu spojrzał tym samym w stronę Solberga, jakoby zastanawiając się nad tym, ile to już czasu minęło od zdradzenia jemu własnej tajemnicy na ten temat. — Że można stracić jądra przez teleportację? Tak. Pewnie można na wiele innych, głupszych sposobów, ale mi dane było odkryć tylko ten jeden. — starał się zaśmiać, co mu niespecjalnie wyszło, niemniej jednak, z czasem, który nadejdzie, wiedział, iż zdoła się do tego z powrotem przystosować. Mimo wszystko, mimo spięcia wcześniejszego, z którym to miał do czynienia, teraz zdołał się trochę rozluźnić, kiedy to reakcja Sinclaira nie zahaczała o specjalne szykanowanie go z tego powodu, jak również nie zawierała w sobie przesadnej, zbyt sporej troski. Nadal nie zdołał się do tego czegoś przyzwyczaić - o ile sam się troszczył o najbliższych, o tyle, kiedy ktoś odczuwał wobec niego współczucie bądź inne pochodne, nie czuł się jakoś specjalnie na swoim miejscu. Wolał żyć mimo wszystko i wbrew wszystkiemu w cieniu z własnymi problemami, aniżeli wymagać czegokolwiek od innych. — Głównie musisz uważać, gdy jednak jesteś pokiereszowany. Wtedy trudniej jest tak naprawdę się deportować. — rzucił drobną radą, żeby się ten jakoś nie stresował w przypadku teleportacji. Chociaż... sam powinien ją sobie mówić przed lustrem, bo nadal odczuwał nieprzyjemne skutki podczas stosowania zasady ce-wu-en w celu natychmiastowego przemieszczania się. Gdyby nie to, że miał połamane żebra, ranę na łydce, liczne krwiaki i ogólnie przemęczenie brało w nim w górę, zapewne tej części ciała by po prostu nie stracił. — Tak samo jak użyteczność Puszków w Hogwarcie. — zaśmiał się z własnego domu, bo i tak nie miał nic w tej kwestii do dodania. O ile reszta domów posiadała jakieś ambicje, o tyle Pucholandia była tak naprawdę wypełnieniem dziury dla tych, który jednak nie mieścili się z jakiegoś powodu w danym spektrum zainteresowania Tiary Przydziału. Na słowa Lucasa chciał odpowiedzieć, niemniej jednak jedynie się uśmiechnął, kiedy ten spróbował mydlanego smaku wody połączonej poniekąd w niewielkim, w tycim stopniu, z burzą łajnobomby i kieszonkowego bagna. Perfekcja idealna, nie ma co. — Może tobie brakuje? — wystawił mu język, kiedy to sam nie przepadał jakoś wybitnie za tatuażami, chociaż w sumie by sobie też jakiś machnął. Ale! Tym na razie nie zamierzał się dzielić, kiedy to ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust. Kto wie, może rzeczywiście tatuaż pufka u Maxa by się jakoś sprawdził? — Ej, salamandra akurat brzmi lepiej niż pufek. — przyznał szczerze, no i tak naprawdę nie wyobrażał sobie wybierać pośladków jako miejsca na tatuaż. Prędzej ramię bądź rękaw, chociaż sam miał już na łopatce jeden, w postaci runy Algiz. Którego za cholerę nie mógł zakryć żadnymi zaklęciami. — Czasami się znajdą jeszcze skuteczniejsze. — mruknął rozbawiony, kiedy to usłyszał kolejne słowa wydostające się z ust Maximiliana. Nie bez powodu skierował spojrzenie czekoladowych oczu właśnie w jego stronę, choć na twarzy nie pojawiła się żadna melancholijna nuta. Nadal pamiętał, jak skrzyczał swojego najlepszego kumpla w ramach działającego w niezbyt przyjemny sposób pierniczka. — Ten był niezły. Chociaż szkoda piernika, tak szczerze. — uśmiechnąwszy się, ogarnął włosy na krótki moment, by tym samym wziąć głębszy wdech i na chwilę pozostać pod powierzchnią wody. Nie na długo, ale na tyle, by zmyć z siebie te wszystkie brudy dnia codziennego; wynurzenie się było również przyjemne. Tego mu chyba brakowało. — Takie, które wpierdalają się do napoju za wszelką cenę i nie zamierzają odpuścić w swych postanowieniach. — odpowiedź była prosta, choć może i dramatyczna. Jakoby dla pierniczków bardziej liczyła się kąpiel, aniżeli to, że w ten sposób kończą swój żywot.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, co Max sądził o podziale na domy nie było chyba dla nikogo tajemnicą i dyskutował o tym nawet z Arleigh. Bezsensowne pakowanie niczego nieświadomych dzieci do grup, z którymi powinni się utożsamiać i wmawianie im, że ich społeczeństwo jest lepsze niż inne. A przynajmniej tak jego okiem wyglądała rywalizacja o Puchar Domów i chociaż sam brał w niej udział, robił to z bardziej egoistycznych pobudek. Chciał najzwyczajniej w świecie rozwijać się i stawiać przed sobą nowe wyzwania, którym mógł próbować podołać. Z efektami bywało co prawda różnie, ale niektórzy mówili, że liczą się przecież chęci, a tych Maxowi zazwyczaj nie brakowało. Słuchał wymiany zdań na temat Felkowej utraty jąder. Nie chciał się wypowiadać w tym temacie, chociaż rozumiał reakcję Lucasa. Sam, gdy się dowiedział o wydarzeniach z Luizjany, był zmieszany i niezbyt pewien, jak ugryźć całą tę sytuację. Teraz podchodził do tego już nieco luźniej widząc, że Felek też z każdym dniem czuje się przy nim nieco bardziej komfortowo. Przez chwilę przez głowę ślizgona przemknęła myśl, że to już druga osoba z jego otoczenia, która doznała trwałego uszczerbku na zdrowiu i poczuł lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Szybko jednak wrócił do rzeczywistości, nie chcąc dawać po sobie niczego poznać. -Weź tak nie mów! Jesteście strasznie przydatni, jak człowiek zgłodnieje, albo nie wie co się dzieje w zamku. - Zaśmiał się, bo nie było tajemnicą, kto jest naczelnym plotkarzem tej szkoły, po czym przeniósł spojrzenie na Lucasa. - Dobrze, że dodałeś to "czasami", bo jeszcze bym pomyślał, że Tiara się pomyliła. - Miał na myśli w tej chwili nie tylko siebie, ale chyba trzy czwarte znanych mu ślizgonów. Tak naprawdę nie widział, by jakikolwiek z domów powinien dostać miano tego inteligentnego, ale to była jego prywatna obserwacja. Kwestia tatuażu pozostawała sporna. Solberg nigdy na poważnie nie myślał o czymś podobnym, ale wizja nie raz nachodziła jego myśli. Czasem po prostu zastanawiał się, jaki rysunek mógłby sobie pierdyknąć i jak narazie nic nie przychodziło mu do głowy. Na pewno jednak nie byłby to pufek na dupie. - Mi to brakuje czego innego na dupie. - Wyciągnął język w jego stronę, po czym wyobraził sobie zapierdalającą po Lucku salamandrę. Jakoś nawet pasowało mu to do prefekta. -Co, jedna dziara Ci już nie wystarcza? Może machnij sobie tę smoczycę ze Shreka, co by Ci o Alinie przypominała. - Wyszczerzył się do niego, bo akurat już widział, jak Sinclair leci do salonu prosząc o taki wizerunek na swojej klacie, dupie, czy innym ramieniu. Widział spojrzenie Felka i również pamięcią wrócił do tamtej niezbyt przyjemnej rozmowy. Nie przyznawał się puchonowi, że słowa, które wtedy usłyszał wciąż go ruszały. Wiedział, że przyjaciel nie chciał go skrzywdzić, ale mimo wszystko powiedział to, czego Max w pewien sposób usłyszeć się obawiał. Już otwierał usta, by wyjaśnić Lucasowi kwestię samobójstwa ciasteczkowego ludzika, gdy okazało się, że Lowell go uprzedził. Pstryknął więc palcami w jego stronę, jakby potwierdzając prefektowi, że dokładnie o to mu chodziło. - Uroczy widok, ale wolałbym, by wylądował w moim żołądku niż w kakao. - Dodał od siebie zgodnie z prawdą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Może kiedyś, za dzieciaka patrzył na to, kto do jakiego domu zależy, ale w tym momencie szczerze mogłoby tego podziału dla niego w ogóle nie być. Nie wprowadzało to tak naprawdę niczego dobrego do systemu nauki, a tylko niepotrzebnie tworzyło podziały. Podobnie dzieliło się w tej chwili całe społeczeństwo czarodziejów, ale to inna bajka... Widział, że felkowe słowa nie miały na celu jakoś go ugodzić, jednak ten temat był na tyle dla niego niecodzienny, że wydawało mu się nie na miejscu pytać o to wprost. Dodatkowo nie znał Lowella długo, więc nie mógł wyczuć czy chłopak ma na tyle siły w sobie, aby mieć to swojej niepełnosprawności dystans. Zawsze ten wypadek mógł zdarzyć się całkiem niedawno i mogło to być bardzo krępujące dla Puchona, aby o tym rozmawiać tak "na świeżo". Właśnie dlatego wolał ująć to ostrożnie. - To ja w takim razie nie jestem ciekaw żadnego - odburknął, dmuchając pianę, która podeszła mu prawie pod samą brodę. Starał się jakoś zbytnio nie pokazywać, że współczuje kumplowi, bo choć nie była to amputacja kończyny, to z pewnością silnie odczuł brak jąder i wiązało się to z szeregiem innych, nieprzyjemnych doznań, jakimi były legendarne bóle fantomowe. Skinął głową, usłyszawszy radę Lowella, bo to co mówił miało sens, jednak sam nie wpadłby na to, że jeśli człowiek jest poturbowany to jest większe ryzyko, że zwyczajnie teleportacja może mu nie wyjść. Zaśmiał się ze słów Maxa, dotyczących dokarmiających Puszków i plotkarskiej natury niektórych z nich. Kumpel trafił w samo sedno. A tak całkiem poważnie to uważał, że każdy był potrzebny w tej szkole, bo każdy wprowadzał coś do jej życia, nawet jeśli miałyby to być tylko słodkie ciasteczka. Potem przyszedł temat tatuaży i Lucas jako ten niemogący wypowiedzieć składnego zdania, oczywiście posłużył się po raz kolejny magią, aby po wcześniejszym wyśmianiu komentarza Solberga napisać:
"Smoczyca jest tylko jedna"
Usłyszawszy o topiących się w słodkim napoju ciastkach, uniósł wysoko brwi i zaśmiał się ponownie, jakby właśnie stanął mu przed oczami ten właśnie obraz. Swoją drogą ciekawy był co magiczne pierniki jeszcze potrafiły.
"Felkowe kakao jest tak dobre, że nawet samobójstwo w nim jest przywilejem"
Dodał z rozbawieniem, przypominając sobie aksamitny, czekoladowy napój, który przyrządził im Puchon w swoim londyńskim domu. A, że Sinclair był łasy na słodkości, nie dziwota, że tak się zachwycał i mówił o tym wręcz z rozmarzeniem w głosie.
+
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie wiedział, jak do tego wszystkiego podejść, aczkolwiek nie miał innego wyjścia, jak po prostu wytrwać - nie zamierzając uciekać, w miarę swobodnie podchodził do tematu, który zdawał się być wyjątkowo delikatny. I mimo że stał się z czasem silniejszym człowiekiem, tak naprawdę z czasem zauważał pewne słabości, nad którymi musiał porządnie popracować, by mieć pewność, że nie staną się jego przekleństwem. I chociaż utrata, jakiej to doświadczył, nie należała do najprzyjemniejszych, to jednak starał się przekonać samego siebie, że nie ma czego się wstydzić. Że jest człowiekiem, jak każdym innym, który po prostu został wybrany w dość specyficzny plan losu. Nawet jeżeli zniszczone części mogły zawierać jego własne serce, on nie zamierzał go sprzedać, nie zamierzał go w żaden sposób splugawić. Wiedział, że koniec końców kiedyś zdoła z pełną dozą swobody rozmawiać o tym, jakoby machnięciem dłoni. Chociaż... utraty doświadczył dość niedawno, zważywszy uwagę na to, że nie jest to parę lat, a zaledwie kilka miesięcy. Może powinien z powrotem skierować się ku wizycie u magipsychologa, by zapewnić sobie w pełni prawidłowy tok myślenia pod tym względem? Nie bez powodu uśmiechnął się na kolejne słowa Lucka, a te, które wydobył z siebie Maximilian, obarczył odpowiedzią. Nie bez powodu podniósł brwi do góry, a ręce położył na własnych biodrach, by teatralnie westchnąć. Słodki zapach karmelu zdawał się docierać do jego umysłu jeszcze bardziej, na co pokręcił własną głową w niedowierzaniu. — No tak, zapomniałbym o naczelnej plotkarze. — uśmiechnąwszy się oparł się po krótszym przepłynięciu niewielkiego dystansu o zewnętrzną krawędź basenu, pozwalając na to, by ciepła woda obmyła brudy dnia codziennego i usunęła z niego poczucie pewnej beztroski. Nie powinien aż tak bardzo zapominać o tym, iż znajdują się tutaj częściowo nielegalnie; nie bez powodu wzrok utkwił przez krótki moment na drzwiach prowadzących do środka, gdy z jego torby próbował wyjść jeden ze schwytanych pierników. Kwestia tatuaży pozostawała w sumie wyjaśniona, jeżeli chodzi o Felinusa, tylko i wyłącznie Maximilianowi. To on znał jego zdanie na ten temat; nie miał się czego wstydzić. Mógłby pierdyknąć sobie milion tatuaży, ale i tak czy siak świadomość posiadanych wydarzeń przeszłych nie mogła zostać wymazana z jego umysłu od tak. Poza tym, mogłoby to w jego przypadku wyglądać dość dziwnie. Nie zamierzał dokładać sobie kolejnych trosk, kiedy to wiedział, że ma ich i tak za dużo na własnych barkach. — Rózgi od Świętego? Łatwa zagadka, zarzuć inną, bardziej skomplikowaną. — puścił mu oczko, kiedy to po chwili, gdy oparł się o brzeg własnymi łokciami, posłał mu tym samym wystawienie języka. Nie zamierzał tak łatwo odpuścić, ale też, przyjacielskie przepychanki były zawsze w cenie, kiedy to rozluźniał własne mięśnie i pozwalał na to, by poczuł się swobodniej. — Może smokosły? — zaśmiawszy się, nie bez powodu przymrużył charakterystycznie oczy, kiedy to wiedział, o czym mówią. Zastanawiało go tylko to, czy Lucjanus Sinclairus jest świadom tego, czego dokładnie tyczy się ta rozmowa. I tego, że w sumie by to pasowało - Alina smoczyca, a Lucas taki osioł ze Shreka. Chociaż... Nie, prefekt jest zdecydowanie przystojniejszy od tego głównego bohatera bajki. — Osioł też tylko jeden. — dodał przyjacielsko, starając się przypadkiem nie walnąć zbyt mocno, kiedy to wiedział, że mogło to trochę zahaczyć o brak jakiegokolwiek zdrowego rozsądku w prowadzeniu rozmowy. Nie chciał go urazić, ale, skoro znajdowali się w swoim gronie, to mogli sobie raczej na coś takiego pozwolić. Ewentualnie przyjdzie do niego na kolanach, niczym syn marnotrawny. A czy wybaczy mu grzechy - tylko on sam wie. — Da się załatwić, ale hej, żeby wam coś przypadkiem nie strzeliło do głowy. — uśmiechnąwszy się, Felinus podniósł kąciki ust do góry w widocznym zastanowieniu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czuł, jak powoli przestaje walić tą piękną, niecodzienną mieszanką gówna i bagna. Uśmiechnął się do siebie w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że ten sposób mogliby nazywać jego duet z puchonem. Szybko jednak wrócił do rzeczywistości, w której o dziwo Lucas nie chciał tracić własnych jąder ani przy teleportacji, ani w jakikolwiek inny sposób. Temat najdłuższego języka w Hogwarcie był godny pokręcenia głową i głębokiego westchnięcia. Jeszcze nie tak dawno Max nawet cieszył się na myśl, że udało mu się Skylera podpuścić i odciągnąć uwagę od prawdziwej istoty plotek. Dzisiaj jednak to wszystko uległo gwałtownej zmianie i czuł się źle, że mógł dołożyć Boydowi kolejnych problemów i to w imię czego? Głupiej zawiści, która zrodziła się przez jego siostrę? Ślizgon znał zdanie kumpla na temat tatuaży i sam nie był zwolennikiem używania ich w celu swojego rodzaju zatajenia prawdy. Mimo to, niektóre rysunki na ciele robiły na nim wrażenie i nie wykluczał, że w bliższej lub dalszej przyszłości może nagle pójść do salonu i coś sobie machnąć. Może nie salamandrę, ale na pewno coś wyjątkowego. -A może, może. - Zaśmiał się na komentarz puchona, bo zdecydowanie nie wątpił, że nawet jeśli tego nie chciał, to na pewno mu się należało. - No tak, jak głupi chciałem Cię namawiać do kopiowania ideału. - Pokręcił z rozbawieniem głową, a następnie głośno parsknął, gdy Felek zaproponował cudowną krzyżówkę smoka i osła. Wyobraził sobie tę kreaturę popierdalającą po ciele Lucasa. -Idealnie, Sinclair umawiam Cię na wizytę! - Sam też nie był pewien, czy prefekt kojarzy to niewątpliwe dzieło mugolskiej popkultury, ale w tej chwili nawet bardziej bawiła go myśl, że kumpel ni chuja nie rozumie, co chcą mu na ciało wcisnąć. -Znasz mnie, nie obiecuję. - Wzruszył ramionami, gdy puchon niezbyt ucieszył się na myśl o ich kakaowej śmierci, a następnie podpłynął do brzegu basenu i unosząc się na ramionach wylazł na kafelki. -No panowie, ja mam na dzisiaj dosyć. Spierdalam do lochów. - Powiedział, dokładnie wycierając się ręcznikiem, bo nie miał zamiaru kapać wodą po całym zamku. W końcu Lucas i Felek dołączyli do niego również nie chcąc zostać pomarszczonymi rodzynkami i razem przekroczyli próg łazienki prefektów, jakby nigdy ich tam nie było.
//zt x3
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Nie wiem jakim cudem ale w całej swojej karierze ucznia nigdy nie byłem w łazience prefektów. Ponieważ tam nie zawitałem miałem, uznałem że jest to jedna z miejscówek do której totalnie uznałem sobie za punkt honoru by wbić. Już na początku roku. Dlatego kiedy leżałem na kanapie w pokoju wspólnym i zobaczyłem Irvette z naręczem rzeczy, wskazujących na eskapadę do mycia, zrywam się z miejsca. Było tak późno, że niewiele osób czaiło się gdzieś po kątach pokoju, więc prędko zgarniam de Gusie, by wypytać gdzie idzie i namówić ją na zabranie mnie. Może trochę to potrwało, ale w końcu Irvette zgadza się na moje zacne towarzystwo, więc zabieram potrzebne manatki i wracam do prefektki, by przejść się korytarzami do jednego z niewielu miejsc, które ominąłem. Prędko wtaczam się do środka za Irv i rozglądam się po eleganckim miejscu. Zdejmuję już marynarkę i przewieszam ją na jakiś pierwszy lepszy haczyk. Przypominam sobie o mojej nieszczęsnej klątwie, która może się objawić na każdej części mojego ciała. - Mam nadzieję, że nie pojawiła się nigdzie ta czarna ręka... Hej jak tu uroczo, Irvette napuść tu niesamowitych bąbelków, zróbmy sobie mega basen - mówię podekscytowany do Ślizgonki i już sam rozpinam koszulę. - Zrób różową wodę, jeśli można! - dodaję jeszcze chcąc najbardziej bajkowy klimat jak się da. Nadal nie licząc się ze skrupułami, ściągam teraz spodnie.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Potrzebowała zmyć z siebie ostatnie godziny, które były dla niej dość męczące. Poruszanie się po korytarzu, gdzie w każdej chwili może się na nią rzucić zbroja nie było ani łatwe, ani przyjemne, a ją właśnie czymś takim pokarało. Uznała więc, że dobrym zakończeniem takiego dnia będzie relaksująca kąpiel w łazience prefektów. W samotności... Niestety jej plany po raz kolejny zostały pokrzyżowane, gdy spotkała na swojej drodze Hariela, który zaczął suszyć jej głowę, by wzięła go ze sobą. Niezbyt jej się to podobało i zdecydowanie psuło plan relaksu, ale ostatecznie dla świętego spokoju zgodziła się i ruszyli na piąte piętro. Na miejscu wypowiedziała odpowiednie hasło i wpuściła Hariela przodem, zamykając za nimi drzwi. Sama aż tak nie spieszyła się do rozebrania, choć z pewnym zdziwieniem i fascynacją przez chwilę przyglądała się, jak Harry pozbywa się swoich ubrań. Nawet nie wiedziała, czy powinno ją to dziwić, czy też nie. -Czarna ręka? - Zapytała, gdy doszły do niej słowa chłopaka. Co prawda widziała na jego ciele jakiś ślad podczas lekcji, ale nie była w stanie bliżej określić, co by to mogło dokładnie być, jako że zawsze część przykrywał szkolny mundurek. Spojrzała na niego znów zdziwiona, gdy bez pardonu zaczął rozstawiać ją po kątach. A przynajmniej tak się czuła, gdyż nie przywykła do podobnego zachowania w swoją stronę. -Jasne, że można. Tu praktycznie wszystko jest możliwe. - Powiedziała w końcu wprawiając odpowiednie kurki w ruch i powoli zaczynając zdejmować swoje ubranie, co poprzedziła szybkim stworzeniem koka, którego zabezpieczyła wtykając sobie we włosy różdżkę tak, by mieć ją zawsze pod ręką i przy okazji nie zamoczyć swoich rudych loków.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Może Irvette wydawała się dla innych stosunkowo sztywna i nieprzystępna, jednak okazuje się, że dla mnie była na tyle miła by zabrać mnie ze sobą do łazienki prefektów. Specjalnie też nie narzekała po prostu idąc razem ze mną do odpowiedniego miejsca. Kiedy jesteśmy w łazience wcale nie peszy mnie jej wzrok przy moim pośpiesznym rozbieraniu. Jedynie kiwam głową na jej pytanie. - Tak, pojawia mi się jakaś czarna ręką na ciele, nie wiem o co chodzi... Raz ją miałem na całej twarzy, całe szczęście, że to była niedziela, utknąłem w domu Cama i nie wychodziłem z pokoju - mówię w tej chwili rozbawiony z tej sytuacji, wtedy szczerze przejęty, że zostanie mi to na zawsze. W momencie kiedy o tym mówię, mój pasek zaczyna uciekać w popłochu. Całe szczęście dopiero zaczynam go zdejmować, więc trzymam go mocno i nie pozwalam dotrzeć do namagnesowanej Irvette. Swoje zwycięstwo kwituję ha! i przyklejam pasek zaklęciem do ściany, by nie zaczął atakować ją znienacka podczas kąpieli. Nawet nie zwracam uwagi, że moje słowa mogą brzmieć jak rozstawianie po kątach, to czyste prośby do osoby bardziej obeznanej z tym miejscem. Również nie zauważam jej lekkiego zaskoczenia. - Cudownie! - stwierdzam z zapałem i już rzucam spodnie oraz skarpetki na ziemię. Czekam chwilę aż cała wielka wanna napełni się przyjemnym płynem i bąbelkami w trakcie gdy Irvette zdejmuje z siebie ubrania. W międzyczasie przypominam sobie dlaczego nigdy nie było to miejsce gdzie naprawdę chciałem się wybrać. Wyglądało na to, że woda tutaj mogła być naprawdę głęboka w pewnym miejscach, a ja nie lubiłem specjalnie pływać. - Idziemy? - pytam uprzejmie i zanim ta zdąży cokolwiek odpowiedzieć, biorę ją w ramiona i wrzucam do basenu, sam zaś zostając na brzegu. Śmieję się radośnie z niweczeniu jej planu o suchych włosach, a sam siadam bezpiecznie na brzegu. Jestem jedynie w różowych bokserkach, co by nie peszyć aż tak dziewczyny, świecąc tylko kościstą klatą i powoli chcę zanurzyć się w bąbelkowych odmętach.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Miała dwie opcje - kłócić się z nim, aż znudzi się i odpuści, albo dać za wygraną i zabrać go że sobą. Miała na tyle ciężki dzień, że postanowiła, dla świętego spokoju własnej duszy wybrać opcję numer dwa. No i jakby nie było, Harry nie był kimś kogo darzyła czystą nienawiścią. Miała tylko nadzieję, że nie będzie żałować tej decyzji. -To coś związanego z tymi klątwami? Boli, gdy się pojawia? - Zapytała szczerze zaintrygowana, bo choć nie życzyła mu bólu i cierpienia, przynajmniej na razie, tak w jej umyśle mogło wyglądać to jak czarnomagiczne znamię. Szczerze się zaintrygowała tą kwestią, choć sama nie narzekała niestety na nudę, gdy przyciągała każdy metalowy obiekt w okolicy. Właśnie gdy o tym myślała, pasek Hariela ponownie chciał znaleźć się przyklejony do ciała dziewczyny, na szczęście ślizgon odpowiednio szybko zareagował. -Dziękuję. Chyba musisz przestać nosić przy mnie paski, będzie wygodniej. - Zażartowała, bo w końcu nie był to już pierwszy raz, gdy jej nowa przypadłość pozbawiała go tych akcesoriów. Dobrze, że chłopak nie miał metalowego biodra, czy innej protezy. Sama akurat nieco krępowała się jego obecnością. Nie miała w zwyczaju rozbierać się przy kimkolwiek, nie licząc kilku amatorskich sesji zdjęciowych, gdzie reklamowała mnie czy bardziej kobiecą linię bielizny, jednak prywatnie była to dla niej zupełnie inna kwestia. Nie miała więc zamiaru stawać tu rozebrana do rosołu i świecić swoimi wdziękami przed Harielem. Wystarczyło jej, że zrzuciła szkolny mundurek i stanęła przed basenem w ciemnozielonej bieliznie, która widocznie stanowiła dobrany komplet. Nie zdążyła nawet mu odpowiedzieć, gdy z jej gardła wyrwał się pisk, a ona z chlupotem spadła do wody. Na szczęście było tu na tyle głęboko, że nie walnęła plecami o dno i nie umarła łamiąc sobie kręgosłup w piętnastu miejscach. Wody się nie bała, wręcz przeciwnie, kochała ją i choć została do niej bezceremonialnie wrzucona, bez problemu rozeznała się w sytuacji i zaczęła płynąć ku powierzchni, by ostatecznie wynurzyć się ponad taflę wody. -Czyli to, wy Anglicy, nazywacie skokiem na głęboką wodę? - Zaśmiała się, choć w środku była trochę wkurwiona faktem, ile roboty teraz jej przybyło, gdyż będzie musiała odpowiednio zadbać o swoją fryzurę. -Niech zgadnę, róż to Twój kolor? - Wskazała na jego bokserki, a następnie na wodę, która nabrała już wybranego przez niego koloru. Cała łazienka zaczynała otulać się słodkim, malinowym aromatem, który uderzał jej nozdrza sprawiając, że spięte mięśnie nieco się rozluźniały. Irv popłynęła do brzegu basenu i oparła się ramionami o krawędź czekając, aż Hariel znajdzie się w wodzie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
O tak. Zabranie mnie do łazienki z pewnością było gwarancją na święty spokój. I oczywiście, że nie darzyła mojej osoby czystą nienawiścią. Byłem całkiem przekonany, że wręcz przeciwnie, chociaż wolałem nic nie mówić, żeby nie zacietrzewiła się na ten temat niepotrzebnie. - No, tak, tak. Mam klątwę po której pojawiają się jakieś czarne plamy w randomowych miejscach na ciele... Ale nie, nie boli jak się pojawia! Może przynajmniej wiedziałbym wtedy gdzie mam szukać - tłumaczę Irv, ostatnie słowa wypowiadając już trochę do siebie, mniej wyraźnie i pod nosem. Naprawdę wolałbym wiedzieć kiedy na mojej nieskazitelnej skórze pojawiają się te paskudztwa. W każdym razie i tak uważałem, że mam całkiem niegroźną klątwę. Chociaż uderzającą mocno w moją próżność. Czy to możliwe, że był jakiś motyw na to do kogo idzie jaka zła rzecz? Hope i Irvette przyciągały przedmioty, a mi wydawały się obydwoje atrakcyjne - czy to ma jakieś znaczenie? Tyle pytań! Których zdecydowanie nie wypadało zapytać w tej chwili... - Większość spodni spada mi bez paska - mówię zafrasowanym tonem, bo naprawdę moje wystające kości biodrowe nie były zbyt dobrym wieszakiem. Zaś gdybym miał metalową protezę na pewno miałbym większe problemy niż fakt, ze przyciągam do siebie Irv w każdym momencie! Ktoś by pomyślał, że skoro potrafiła świecić bielizną przed duża grupą nieznajomych - na pewno nie będzie nic miała przeciwko rozebraniu się przy koledze z domu! Ja nie miałem większych oporów. No i oczywiści nie rzucałbym ja na płytki basen, by się kompletnie połamała, aż takim gagatkiem nie jestem. - Nie, to jest powiedzenie, który dotyczy czegoś całkiem innego - mówię i filuteryjnie mrugam do niej z brzegu basenu. Patrzę na swoje bokserki, a potem na wodę. Śmieję się wesoło na ten przypadek. - Najwyraźniej! Och, jak ładnie pachnie - mówię, bo jakoś przemawia do mnie ta malina kiedy zanurzam się delikatnie do wody. W końcu bardzo powoli wchodzę do basenu, nadal trzymając się brzegu. Czy widać, że nie jestem rybą w wodzie? Kieruję się na miejsce gdzie definitywnie mam grunt. Rozkładam dłonie na brzegu i z westchnieniem czilluję odrobinkę, przymykając oczy. - Och, jak miło! - mówię i unoszę do góry długi nogi, by podryfować odrobinę na plecach (oczywiście w odpowiednio blisko brzegu).
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Była pewna, że w razie czego z jednym Harrym poradzi sobie lepiej i szybciej niż z całą bandą dzieciaków, które potrafiły cholernie wejść na głowę. Może nie był to najlepszy plan, ale potrafiła wymarzyć sobie gorsze. -To chyba nie tak najgorzej, co? Przynajmniej nie przyciągasz ostrych przedmiotów, czy nie podpalasz się co jakiś czas. - Sama może nie byłaby specjalnie zadowolona z takiego znamienia, ale wydawało się one mniej inwazyjne niż inne rzeczy, które dotknęły hogwartczyków po tym, jak grupa rządnych przygód fanatyków postanowiła sprowadzić na Anglię dwanaście plag Camelotu. -Nie możesz dopasować ich transmutacją? - Zapytała, bo wydawało jej się to rozwiązaniem dość oczywistym szczególnie dla kogoś, kogo rodzina uczy tego przedmiotu w szkole. Praca była zupełnie czym innym niż obnażanie się przy kimś, przy kim może nie koniecznie miała plany się rozbierać. Co prawda znała gorsze osoby do towarzyszenia jej w tej sytuacji, ale też nie zmieniało to faktu, że chętnie byłaby tu sama i nie musiała martwić o to, w jak wielkim negliżu paraduje i przed kim. -Do czego konkretnie? - Zapytała, bo choć z językiem nie miała najmniejszych problemów, tak bywały idiomy i nawiązania kulturowe, których wciąż nie łapała, a które czasem potrafiły doprowadzić do sporych nieporozumień. Nawet nie chciała myśleć o historycznej niechęci między Francją i jej sąsiadem zza Kanału. -Prawda? Aż mam ochotę na sorbet. - Musiała przyznać mu rację, bo była to jedna z tych rzeczy, które w łazience prefektów kochała najbardziej, jednocześnie szczerze nienawidząc, bo te wszelkie zapachy zawsze sprawiały, że wychodziła stąd głodna. Początkowo nie zwracała na niego większej uwagi, gdy wchodził, bo rozkoszowała się tym, że w końcu może się nieco wyciszyć. Dopiero po chwili zauważyła, że Harry trzyma się raczej bezpieczniejszych stref basenu. -Nie mów, że boisz się wody. - Spojrzała na niego, gdy rozłożył się dość blisko brzegu na plecach i dryfował sobie spokojnie.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Kiwam głową na jej słowa. - Oczywiście, moja klątwa jest znacznie lżejsza w porównaniu do wielu innych osób, nie śmiałbym temu zaprzeczać - mówię skwapliwie, nie kreując się w żadnym wypadku na bohatera tragicznego w porównaniu do innych klątw. - Jednak muszę przyznać, że klątwa wydaje się być dobrana idealnie, by uderzyć w moją próżność. Jakby ktoś wiedział, że rozwiązywane sznurówki czy spalone ubrania nie speszyłyby mnie tak jak to - tłumaczę, próbując podzielić się swoją teorią, że klątwy wcale nie są kompletnie przypadkowe, mniej lub bardziej słusznie. Wywracam oczami na prosty rozwiązanie Irvette, które ani trochę mnie nie urządzało. - Moje zaklęcia transmutacyjne trwałyby nie wiem, max dzień. Zarówno codzienna zabawa z tymi czarami, jak i przekazywanie spodni Camowi raz na jakiś czas - brzmi durnie - mówię ze wzruszeniem ramion. Czary transmutacyjne nigdy nie trwały wieczności - a z moimi zdolnościami pewnie w połowie dnia musiałbym poprawiać portki. Ze zdumieniem zerkam na Irv, bo nie jestem pewny czy żartuje czy nie. Zapominam z łatwością, że nie jest angielką. - No... jakbyś przypłynęła, zdjęła moje bokserki i zaczęła mnie całować to byłby skok na głęboką wodę - bo zrobiłabyś duży, odważny ruch! - mówię z szerokim uśmiechem, bardzo zadowolony z mojej świetnej metafory. Rozglądam się po basenie pachnącym już niemalże dusząco tymi malinami. Co wcale mi nie przeszkadza. - Ja raczej nie na sorbet... - stwierdzam z zastanowieniem, ale nie mogę dojść do tego na co mam tak naprawdę ochotę. Dlatego po prostu dryfuję szaleńczo w basenie, na pewno w pełni wykorzystując jego potencjał. - Więc nie mogę nic mówić - stwierdzam z lekkim uśmiechem. - Może jak będziesz blisko mnie odpłynę gdzieś dalej - dodaję z lekkim niepokojem zerkając na środek wody. Równocześnie staję na nogach, robię krok w kierunku Irv i wyciągam do niej dłoń. W tej wodzie oraz pianie widziałem jedynie jej wystające ramiona i głowę.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Tyle przynajmniej, że nie zgrywał tu żadnej drama queen, bo Ruda mogłaby nie być tak miła jak zazwyczaj. Ciągle zapominała, że Harry należy do Whitelightów i powinna zachowywać w jego obecności wszelkie konwenanse. Czuła, że może przy nim nieco wyluzować i tak też robiła, choć zawsze była w gotowości wrócić do tej poprawnej i wyprostowanej Irvette z kijem w dupie, za jaką każdy ją miał. -No tak, domyślam się, że w tym przypadku może to być niewygodne, ale spójrz na to z innej strony, na pewno znajdą się tacy, co uznają to za pociągające. - Próbowała znaleźć jaśniejszą stronę tej całej sytuacji, ale szczerze nie była najlepsza w pocieszaniu i empatyzowaniu z innymi. Ona nie uważała, by to, co jej się trafiło jakkolwiek pasowało do jej osoby, ale możliwe, że po prostu tych niuansów nie dostrzegała. -No tak, paski są nieco bardziej uniwersalne i dużo mniej problemowe. Chociaż słyszałam, że w sklepie Zonka można dostać takie, co gryzą delikwenta, albo odciskają na skórze dziwne wiadomości. - Wyobraziła sobie, jak na miednicy Hariela zostaje na jakiś czas wytłoczony jakiś sprośny napis i nawet uśmiechnęła się na tę myśl. To byłoby na pewno zabawne i dużo mniej szkodliwe, niż gdyby pasek miał go gryźć. Doskonała edukacja na wysokim poziomie sprawiała, że na co dzień nie było słychać, że dziewczyna pochodzi z poza Anglii. Jednak to właśnie takie kulturowe niuanse potrafiły szybko ją zdemaskować i być przyczyną wielu nieporozumień. -Czyli to bezmyślne robienie głupich rzeczy? Jestem pewna, że gryfoni są chodzącą definicją tego powiedzenia. - Wyszczerzyła się w jego stronę, oczywiście nawiązując do samych stereotypów, choć ci gryfoni, których znała, akurat idealnie się tutaj wpisywali. Choć musiała przyznać, że metafora to mu akurat wyszła. -Nie? A na co? - Czy miała zamiar wyjść i przynieść mu to, czego chciał? Raczej nie, ale po części ją to interesowało. W końcu lubiane jedzenie naprawdę wiele mówiło o człowieku. -A chcesz? Możemy wypłynąć na środek. Bo pływać potrafisz? - Upewniła się, trochę żałując Hariela. Sama nie wyobrażała sobie takiego strachu, ale z drugiej strony, jej własna fobia nie miała zbyt wiele sensu, a potrafiła odebrać jej jakikolwiek rozum. Połączona z nim pewnym współczuciem uznała, że nie zaszkodzi jej przecież chwycenie wyciągniętej dłoni i bezpieczne przeprowadzenie go nieco dalej.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Bardzo lubiłem być drama queen tak naprawdę, jednak nie kiedy tak wiele osób miało gorsze problemy, bez przesady! Jednak przy mnie nie ma co zachowywać żadnych pozorów czy konwenansów, miło że Irvette o tym zapominała. Zauważyłem też, że zazwyczaj jest dla mnie bardzo uprzejma, tak jak teraz, chociaż opinia o niej zazwyczaj była skrajnie inna. - Kto na przykład? Lubisz osoby z czarnymi plamami na skórze? Wyglądam wtedy na pewno jak kompletny gangster - mówię żartobliwie, bo bardzo daleko było mi do wyglądu jakiegokolwiek złodziejaszka czy typa spad ciemnej gwiazdy. Pewnie dlatego ludzie często nabierali się z łatwością na moje miłe słowa, kiedy musiałem kłamać. Z zaskoczeniem zerkam na Irvette kiedy zaczyna coś ględzić o paskach z Zonka. - Niedługo mam urodziny, możesz mi taki sprawić - mówię i przez chwilę waham się zastanawiając się wyraźnie nad jedną rzeczą, ale odkładam to na później. Parskam śmiechem kiedy zinterpretowała moją metaforę po swojemu. - Raczej ryzykownych! Wobec tego masz rację, w końcu to oznacza odwagę, która ponoć nimi kieruje - mówię dyplomatycznie, bo wcale nie miałem nic przeciwko żadnemu domowi. Miałem wiele znajomych (czy tam koleżanek) z każdego kręgu. Odpowiadam jednak uśmiechem, ale po chwili zamiast tego na moją twarz wpływa nagłe olśnienie. - Na seks! - stwierdzam szczerze zdumiony swoim spostrzeżeniem. - Nie jest to kiepski podryw, to tylko odpowiedź na pytanie - mówię prędko by wytłumaczyć ten nagły napływ zrozumienia. Chwilę dryfuję sobie czillując, zanim Irv nie zauważa mojej dziwnej nieruchliwości. - Dobrze, spróbujmy. Teoretycznie potrafię, ale nie robiłem tego od lat - przyznaję się i łapię ją za dłoń, by przejść na środek basenu. Z Irvette u boku czułem się na tyle pewnie, że postanawiam spróbować iść dalej. - Ok, spróbujmy - mówię i powoli wtaczam się na miejsce gdzie nie mam gruntu. Przez chwilę po prostu unoszę się i już chcę powiedzieć, że nie jest tak źle, ale wtedy ogarnia mnie lekka panika. - Nie, nie, starczy - oznajmiam stanowczo, ale coś nie mogę się wydostać z powrotem na stateczny grunt. Zanim tam dochodzę już w stresie płynę do Irv, przyciągam ją do siebie i kiedy w końcu jesteśmy na stabilnym dla mnie podłożu - po raz kolejny podczas naszych spotkań trzymam ją w objęciach. Jednak tym razem jesteśmy znacznie bardziej skąpo odziani niż poprzednio. - Och, wybacz - mamroczę patrząc na Ślizgonkę i mimo powolnemu schodzeniu całego stresu zwracam uwagę na jej skąpo ubranie ciało i piegowate ramiona, tak blisko mnie. Oddycham powoli, trzymając jednak nadal ramiona wokół talii dziewczyny.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
No dobra, tyle przynajmniej, że nie znała go aż tak od tej strony, choć namiastkę tego pewnie miała po tym, jak zareagował na diabelskie sidła podczas spaceru po opuszczonych szklarniach. -Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Może Cię to zdziwi, ale niewiele takich osób spotkałam w swoim życiu. - Odpowiedziała równie żartobliwie, wyobrażając sobie Hariela jako prawdziwego gangstera. Przez głowę od razu przeszły jej myśli, czy byłby w stanie rzucić zaklęcie czarnomagiczne, bądź nawet niewybaczalne z pełnym jego potencjałem i musiała przyznać, że z tego co go narazie znała, odpowiedź była raczej negatywna. -Naprawdę? Kiedy? - Zapytała z nadzieją, że zapamięta tę datę, bo choć może taki pasek nie był najbardziej genialnym pomysłem na prezent, tak nie miała zamiaru zignorować tej informacji w zupełności. -Od odwagi do głupoty naprawdę nie jest daleko. Powinieneś to wiedzieć Panie Historyku. - Sama miała wielu nieprzyjaciół wśród gryfonów, ale nie oznaczało to, że w ten sam sposób kategoryzowała cały dom. Ot po prostu nawiązywała do historii, które w tych murach krążyły, a które zazwyczaj naprawdę nie miały racji bytu. Na jego odpowiedź zdziwiła się nieco, a rumieniec od razu wyszedł na jej policzki. Nim ten zdążył się jeszcze wytłumaczyć, Irv nagle zdała sobie sprawę, jak wiele ciała przed chłopakiem odsłania i jak wielce niestosowne mogło to być. -Maliny wprowadziły Cię w taki nastrój, czy po prostu szukasz rozrywki? - Postanowiła podejść do tego lekko i nie osobiście, bo nie wyobrażała sobie, by w tej chwili miało się między nimi coś wydarzyć. Jeżeli liczył, że po tej brawurowej odpowiedzi dziewczyna się na niego rzuci, to grubo się przeliczył. Szczególnie, że Irv w tych sprawach doświadczenie miała zerowe. -To nie jest trudne. Ale może po kolei. - Zachęciła go, obserwując jak stawia krok po kroku w stronę coraz głębszej części basenu i już miała pochwalić go, że zajebiście sobie radzi, gdy nagle zauważyła tę malującą się na twarzy panikę i nagłe zatrzymanie, a do tego dość nieporadne próby powrotu w miejsce, gdzie był w stanie dosięgnąć ziemi. Nim się obejrzała, Harry po raz kolejny trzymał ją w ramionach, do czego była pewna, że nigdy się nie przyzwyczai. -Już, spokojnie. Tutaj masz grunt. Wszystko w porządku? - Zapytała, patrząc nawet z przejawem troski w jego oczy. Była cholernie świadoma tych dłoni wokół swojej nagiej talii, co nie pomagało jej w żaden sposób w tej chwili.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Parskam śmiechem z niedowierzaniem i kręcę głową na głupoty, które opowiada. - No cóż, skoro twierdzisz, że nie ma pojęcia jak wygląda prawdziwy szmugler i czarnoksiężnik, to większość wygląda właśnie jak ja - mówię z uśmiechem. Nie sądzę, że kiedykolwiek byłbym w stanie rzucić czarnomagiczne zaklęcie sytuacji nawet zagrażającej mojemu życiu. Nie dość, że nie znam takich wymowy, ruchu różdżką, to na dodatek z pewnością nie mam wystarczająco dużo woli, potencjału i tak dalej. - Ostatniego września. Masz jakieś plany? - zagaduję żartobliwie kiedy odpowiadam na pytanie o moich urodzinach. Cóż, nawet pasek byłby miłym prezentem. W końcu nie znaliśmy się tak dobrze. - Jeśli patrzymy na historię nie jest wiele innych rzeczy, które prędzej prowadzą okazują się być głupotą, nie tylko odwaga - mówię myśląc o największych czarnoksiężnikach, którzy kiedyś terroryzowali świat. Z którymi oczywiście mój ród nie miał nigdy nic wspólnego. Uśmiecham się miło na jej rumieniec i widzę, że próbuje go zakryć całkiem nieźle swoimi wymijającymi słowami. - I to i to - stwierdzam jedynie wzruszając ramionami. Jakiekolwiek moje większe próby podrywu Ślizgonki zawsze kończyły się jej zapewnieniami jak bardzo jest na mnie odporna, więc nauczony wcześniejszymi spotkaniami nie drążę aż tak tematu. Naprawdę, wcale nie liczyłem na szczególne ekscesy po mojej szczerej odpowiedzi. - Wiem, że to nie jest trudne, Irvette. Z pewnością osobie, która ma arachnofobię również można łatwo powiedzieć, że dotknięcie pająka w kącie nie jest niebezpieczne. - Staram się odrobinę zagadać swoje zaniepokojenie, mocno trzymając rękę dziewczyny. Ale oczywiście cała moja odwaga ulatnia się bardzo szybko i już po chwili tkwię znowu w ramionach dziewczyny, niezwykle przejęty tym okropnym brodzeniem w basenie. Uspokajam jednak oddech i zaglądam w zielone oczy Irv, szukając w nich pocieszenia. - Teraz lepiej - stwierdzam cicho na jej pytanie. I może to ten malinowy zapach zamącił mi w głowie, a może po prostu taki byłem, ale pochylam się ku de Guise i muskam delikatnie jej usta swoimi wargami, przyciskając ją do siebie w talii. Nie brnę jednak dalej i oddalam się tylko na kilka centymetrów, gotów przyjąć na klatę jej ewentualną złość, panikę, albo ucieczkę.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
O czarnoksiężnikach akurat nie mówiła, bo tych znała doskonale. Bardziej myślała... Sama nie wiedziała o kim. Jakoś gangsterzy nie kojarzyli jej się z tym, co spotykała w domu, choć pewnie był to bardzo duży błąd poznawczy, wynikający z wychowania, jakie jej zaserwowano. -Czyli mówisz, że większość jest chuda, blada i mogłaby robić za modeli? - Czy był to komplement z jej strony? Po części tak, a po części zwykła obserwacja. Co jak co, ale gdyby tylko się postarał mógłby pracować w tym biznesie, choć pewnie musiałby dorobić sobie centymetr albo dwa. -Nie kojarzę, bym coś planowała. A co, chcesz mnie zaprosić na jakąś imprezkę z tego tytułu? - Zapytała dość bezczelnie jak na nią. Sama dziwiła się, jak łatwo przychodzi jej tak luźne podejście przy chłopaku, ale jakoś szczerze jej to nie przeszkadzało. Mogła nieco odkryć prawdziwej siebie, zamiast wciąż grać tę posłuszną panienkę z dobrego domu, która jedyne o czym myśli, to żeby ten sztywny kij w dupie przypadkiem się nie poluzował. -Ale przyznaj, że brak znaczących komórek mózgowych odgrywa w tym znaczącą rolę. - Zaśmiała się cicho. Chyba te bąbelki wprowadzały ją w naprawdę dobry nastrój. Przewróciła tylko oczami na tę odpowiedź, nie spodziewając się zbytnio czegokolwiek innego. Podobała jej się ta bezpośredniość u niego. W przeciwieństwie do innych, których znała, nie było to aż tak bezczelne, jak mogłaby sobie wyobrażać. -I ma się absolutną rację. Wszystko leży w naszych umysłach. - Powiedziała stanowczo, po czym zrozumiała, że mogło to być nieco nie na miejscu, ale co ważniejsze przypomniała sobie, że to wcale nie takie proste zadanie. -Wybacz, wiem doskonale, jak potrafi to działać. Sama cierpię na klaustrofobię i przebywanie w niektórych salach w tym zamku jest dla mnie katorgą. - Przyznała pokazując, że ma w sobie co nieco z empatii i nie ma zamiaru wyśmiewać go tutaj, a raczej po prostu zrozumieć i wspomóc, na co dowodem była wyciągnięta ręka i chęć przeprowadzenia go na nieco bardziej niebezpieczne dla chłopaka tereny łazienki prefektów. Jak to się działo, że większość razy, gdy mieli ze sobą do czynienia, prędzej czy później jedno lądowało w ramionach drugiego? Nie znała na to odpowiedzi, ale powoli przyzwyczajała się do tego, że dość znacząco naruszał jej strefę komfortu, choć musiała przyznać, że jego dłonie na jej nagim ciele były zupełnie czym innym. Poczuła w powietrzu dziwne napięcie, gdy usłyszała jego ściszony głos, a następnie zbliżającą się do jej własnej twarz Hariela. W pierwszej chwili chciała się odsunąć i zdecydowanie wyrazić swoją opinię, że jest to granica, jakiej przekraczać nie powinna. Jej ciało drgnęło nawet lekko, jakby ślizgonka miała zrobić krok do tyłu, lecz ostatecznie nic takiego się nie stało. Pozwoliła, by jego wargi musnęły te należące do niej i z pewnym zaskoczeniem stwierdziła, że nawet jej się to podobało. W dodatku Harry jeszcze bardziej zmniejszył odległość między nimi tak, że mogła poczuć jego ciało na swoim, co w pewien sposób przyjemnie tego wszystkiego dopełniało. -Daj spokój, przecież Cię nie zjem. - Zachichotała widząc jego reakcję, po czym w przypływie jakiejś chorej odwagi, zaplotła ręce na jego karku i tym razem sama zainicjowała pocałunek, łącząc ich wargi na zdecydowanie dłuższą chwilę niż przed chwilą.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- Tak, dokładnie i dziękuję - mówię zauważając wpleciony w te słowa komplement. W zasadzie modelowałem od czasu do czasu, oczywiście nie w popularnych magazynach, a kilku znajomym artystom! Ale no, zawsze coś. Może powinniśmy we dwójkę robić w tym karierę. Zerkam na Irvette z zastanowieniem, ale jeszcze nie potrafię jej na to odpowiedzieć. Wzruszam lekko ramionami. - Może. Ale prędzej w piątek - mówię z zafrasowaniem, jednak staram się na razie odejść od tego tematu. Wciąż nie zdecydowałem co powinienem zrobić z tym dniem. - Nie będę się kłócił z prefektką w jej łazience - stwierdzam pokojowo, unosząc z wody ręce do góry w geście poddania. Nie pamiętam kiedy widziałem Irvette taką rozchichotaną (albo czy kiedykolwiek?) była szczęśliwa w paskudne szklarni, ale głównie z ekscytacji nad badylami. Tym razem wydaje się mieć dobry humor sama z siebie (a może przeze mnie!). Bywałem bezpośredni jak i bezczelny, jak starałem się to wyważyć tak by nikomu do to szczególnie nie przeszkadzało. Bardzo ważne było znaleźć w tym złoty środek. Dzięki temu dopiero kiedy robiłem coś naprawdę niedobrego ludzie orientowali się, że nie jestem wcale tak kulturalny jak mogłoby się wydawać. - Świetnie, teraz kiedy w końcu wiem, że to jest w moim umyśle będę pływać jak ryba - mówię ironicznie, a to wychodzi tylko i wyłącznie z mojego stresu przed wodą, że aż paplam co mi ślina na język przyniesie. Dopiero jej dalsze słowa mnie odrobinę pocieszają, chociaż wypluwam z siebie jedynie zaskoczone och. Motywacja okazuje się być niewystarczająco, bo oczywiście znowu ląduje w ramionach Irv, szukając jakiegokolwiek pocieszenia. I tym razem znajduję je znacznie lepiej niż ostatnio. Chociaż nie tak pewnie składam jej pocałunek i obstawiam możliwość wkurwienia bądź odejścia, okazuje się, że całkiem się mylę. Ta zarzuca mi ręce na szyję, rzuca mi wesołym tekstem i całuje na dłużej. Czuję się teraz bardzo niezdrowo zwycięsko. Ledwo się powstrzymuję od oderwania się od Irvette z ironicznymi słowami w stylu: och, jak mi przykro, że mój urok na Ciebie kompletnie nie działa, tak jak mówiłaś. Ale na szczęście uznaję, że swoją wygraną mogę uczcić w postaci głębszego pocałunku, bliższego objęcia, woda ułatwia mi lekkie uniesienie Irv, przyciśnięcie do swojej chudej klaty, błądzenie po jej nodze, by ułożyć ją sobie odważnie na biodrze. Całuję namiętnie dziewczynę, całkowicie ekscytacją jakbym faktycznie coś wygrał, otumaniony bliskością i otulającym mnie słodkim zapachem.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Gdyby wiedziała, to może nawet by i o tym pomyślała. Obydwoje mieli dość jasną karnację, a i wzrostem aż tak od siebie nie odbiegali, co po prostu wyglądało dobrze na zdjęciach nawet, jak Irv miałaby na stopach obcasy. Nigdy jednak nie przypuszczała, że Hariel łapał się takich zajęć po godzinach. -No nie mów, że nic nie planujesz. Wiadomo, środek tygodnia nie jest najlepszym okresem na imprezowanie. - Przyznała mu rację, choć sama na szczęście tego problemu nie miała. Ona zawsze miała wolne, bo urodziła się w Wigilię, więc atmosfera tego dnia każdego roku była dla niej wyjątkowa. No tak, widok rozchichotanej Rudej nie był specjalnie powszechny. Zazwyczaj to właśnie pod koniec dnia mogła nieco wyluzować, gdy całe napięcie z niej opadało, a obowiązki powoli zaczynały być problemem dnia następnego. Przewróciła tylko oczami na te słowa, choć widać było, że nie ma w tym ani cienia irytacji. Kolejna nowość w jej zachowaniu. To nie mogło skończyć się dobrze. -Oj przestań, wiesz co mam na myśli. - Przygryzła lekko dolną wargę, szturchając go palcem w nagi tors. Doskonale wiedziała, że przezwyciężenie własnego strachu wcale nie jest proste, ale nie oznaczało to, że należało podporządkowywać pod niego swoje życie. Ta chwila była pocieszeniem dla Harry`ego, ale czym była dla Rudej? Sama nie wiedziała. Postanowiła po prostu iść jakoś z biegiem wydarzeń, a bliskość Hariela, po tym co przeżywała z Avrey`em, była naprawdę miłą odmianą. Możliwe, że dlatego też postanowiła sama skrócić ten powstały między nimi dystans i ponownie złączyć ich wargi. Skłamałaby mówiąc, że nie sprawiało jej to przyjemności. Sama nie zauważyła, jak jej powieki się przymknęły, a jedna z dłoni powędrowała wyżej, wplątując się w jego włosy. Jego odważne gesty i coraz mniejsza odległość między ich ciałami sprawiała, że chciała więcej, jednocześnie wiedząc, że im dalej będzie brnąć, tym ciężej będzie jej się zatrzymać, a przecież nie mogła sobie pozwalać na zbyt wiele. Nie zaprotestowała, gdy jej gładka noga wylądowała na jego kościstym biodrze, wręcz sama nieco mocniej się do niego przycisnęła, by zachować odpowiednią równowagę, co woda poniekąd też im ułatwiała. Pozwoliła, by jego palce błądziły po niej, jakby znali się zdecydowanie lepiej, niż w rzeczywistości, a ona wcale jeszcze przed chwilą nie czerwieniła się przez to, że jest przed nim w samej bieliźnie. Sama jednak w kwestii inicjowania kolejnych ruchów była raczej wycofana. Nie żeby się bała, ale miała gdzieś w sobie wciąż tę blokadę, która nie pozwalała jej w pełni cieszyć się podobnymi chwilami. Choć jej dłoń powoli opuściła jego włosy i zaczęła błądzić po plecach, nie odważyła się zahaczyć nią o bardziej wrażliwe miejsca.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
- To nie kwestia tego co ja planuję - mruczę tylko na jej słowa już zmęczony wizją moich urodzin na samą myśl o nich. Swoją drogą nie widać było zazwyczaj po Irv luźnego podejścia, które teraz mi przedstawiła. Nigdy bym nie pomyślał, że jest osoba, która ma skłonności do świętowania podczas dni w których musi pracować czy chodzić do szkoły. - Wiem, ale rozluźniam sam siebie moim gadaniem głupot, liczę na to, że dzięki temu zapomnę o wodzie - tłumaczę jeszcze znowu wypuszczając z ust słowotok na zagadanie całej sytuacji. A potem znajduję znaczne lepsze ujście dla moich emocji, bo biorę Irvette w objęcia. Co okazuje się być dobrą decyzją, mimo tego że bałem się jej początkowej reakcji. Okazało się, że ta z chęcią przyjmuje głębszy pocałunek, na chwilę oddając się temu z lubością. Również wiedziałem, że im bardziej w to brniemy tym trudniej będzie to zatrzymać. Jednak dla mnie nie był to problem kiedy skupiałem się tylko i wyłącznie na tej chwili. Zareagowała jedynie mocniejszym przyciśnięciem do mojej wątłej klaty kiedy uniosłem jej nogę, więc po chwili biorę ją drugą, by unieść ją na swoich biodrach. Gdyby nie woda z pewnością nie byłoby takie proste, ale warunki ułatwiały wszystko i wręcz kusiły do śmielszych ruchów. Ja również błądzę dłońmi po jej plecach delikatnie, długimi palcami poznając faktury jej bladego ciała. Czuję jednak jej niezdecydowanie, bądź spięcie, więc odrywam się na chwilę od ust Ślizgonki, by pocałować jej policzki i przejść po szyi dziewczyny aż do wystających obojczyków. Odrywam się na chwilę od niej by podejść kilka kroków do brzegu basenu, gdzie blisko mam stabilne oparcie. Ale tym razem nie dla mnie, a pleców Irv. Unoszę na chwilę dłoń, by odgarnąć z twarzy dziewczyny zagubiony gdzieś, mokry lok. A potem wracam do pocałunków równocześnie kierując rękę gdzieś na zapięciu biustonosza, by pozbyć się moim zdaniem kompletnie zbędnego odzienia.
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zacmokała lekko na tę odpowiedź. Chyba doskonale wiedziała, co Harry miał na myśli. Takie życie w czystokrwistych rodzinach już było. Miało wiele uroków, ale też bardzo wiele minusów. Sama nie raz czuła, że ją to dusi, ale miała zupełnie inny charakter. Ona grała według zasad, jakie jej wyznaczono nawet, jeżeli nie zawsze jej to odpowiadało, a jeżeli mogła pozwolić sobie na chwilę oddechu, to korzystała z tego. Potrafiła jakoś to zbalansować, choć sam Hunter nie raz wspominał jej, że jej rodzina jest popierdolona. Miał rację. -Czyli jesteś z tych. - Uśmiechnęła się. Znała wiele osób, które żartami lub gadulstwem próbowały zatuszować niewygodne sytuacje. Jednym wychodziło to lepiej, innym gorzej, ale grunt, że mieli coś, co im pomagało. Harry zupełnie inaczej podchodził do życia i choć początkowo nie miał pewności, jak Ruda zareaguje, to gdy już okazało się, że nie pierdolnie go żadną klątwa, potrafił w całości oddać się tej chwili. Ona w tym samym czasie miała w głowie miliony myśli i choć nie przeszkadzało jej to w odczuwaniu tych przyjemnych gestów, to jednak daleko jej było do całkowitego zatracenia się w tym. Przygryzła lekko jego wargę, gdy ten wziął ją na ręce i oplotła go nogami, stabilizując bardziej własne położenie. Z lekkim żalem zauważyła, że ten oderwał się od jej ust, choć chwilę później przyjemność powróciła, gdy Harry zaczął składać pocałunki na delikatnej skórze jej szyi. Odchyliła lekko głowę, przymykając powieki. Ta fizyczna bliskość chyba była tym, czego potrzebowała bardziej niż kąpieli w bąbelkach. Poczuła na plecach chłodne kafelki, którymi wyłożone były ściany basenu, a następnie dłoń, która po odgarnięciu z jej twarzy zagubionych kędziorków, śmiało dobrała się do zapięcia stanika, tym samym jeszcze bardziej odkrywając dziewczynę przed ślizgonem. Ten moment był dla Irv jak kubeł zimnej wody. Jej zdrowy rozsądek nagle się obudził, a dłoń powędrowała do klatki Hariela, by delikatnie, acz stanowczo odsunąć go od siebie. Co ją do jasnej cholery opętało? -Myślę, że wystarczy tych przyjemności. - Powiedziała patrząc mu łagodnie w oczy. Nie żeby jej się to nie podobało, ale wciąż byli w szkole, a ona wciąż była tu prefektem. Gdyby ktokolwiek ich tu nakrył zapewne nie miałaby lekko. Skupiona na przerwaniu tego, co się działo, potrzebowała chwili, by zorientować się w jakiej pozycji się znajdują i dopiero po kilkunastu sekundach przestała obejmować jego biodra nogami, stając o własnych siłach na dnie basenu i zapinając sobie górną część bielizny. -Chcesz jeszcze chwilę się pomoczyć, czy wracamy do lochów? - Zapytała, jakby nigdy nic, upewniając się, że różdżka stabilnie siedzi w jej mokrych lokach i powstrzymując odruch wygładzenia ubrania, który rodził się u niej, gdy czuła się lekko niekomfortowo.
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.