Duża łazienka, przeznaczona specjalnie dla perfektów. W końcu oprócz pilnowania wściekłych bachorów muszą mieć też jakieś przywileje. W samym centrum znajduje się spory, dość głęboki basen, a naokoło krany z ilością płynów do kąpieli, o tak szerokim wyborze kolorów i zapachów, że trudno sobie wyobrazić. Uczniowie często ryzykują dostanie szlabanu i przychodzą tu, by popluskać się w ciepłej wodzie choć przez chwilę.
Jeśli nie jesteś nauczycielem, prefektem, kapitanem drużyny, bądź takowy Ci nie towarzyszy, obowiązkowo powinieneś rzucić kością w pierwszym poście w tym temacie:
Parzysta - zakradłeś się tu w taki sposób, że nikt Cię nie złapał. Możesz korzystać z łazienki prefektów przez cały wątek bez obaw, że znajdzie Cię tu ktoś niepowołany. Nieparzysta - masz pecha. Po kilku Twoich postach w tym miejscu przyłapuje Cię (wraz z twoim towarzystwem!) profesor Harrington. Masz do wyboru - zgłaszasz się po szlaban do MG/nauczyciela albo tracisz 20 punktów i musisz to zgłosić w odpowiednim temacie. Mistrz Gry ma ten temat pod kontrolą, a więc uchylanie się od tej kostki będzie dodatkowo karane.
Autor
Wiadomość
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie pozwoliłem mu na pruderyjność, natychmiast to dostrzegłem. Kiedy unosił dumnie podbródek, chcąc stawić mi opór, zmusić mnie do wycofania się, nie wiedział jeszcze jak fatalny błąd popełnia. Gdyby uciekł, natychmiast porzuciłbym wygłupianie się. Wściekłbym się na niego i natychmiast zwinąłbym się z łazienki. Clarke osiągnąłby swój cel, zamiast razem ze mną łamać prawo. Bo chyba to właśnie zaraz mieliśmy zrobić, skoro odpowiedział na mój dotyk? Nie odepchnął mnie. Poczułem jego suche palce na swojej śliskiej od wody z płynem skórze i natychmiast zrozumiałem, że znów to zrobiłem. Moja nieobliczalność wystawiła go na pokusę i chociaż Ezra miał swój rozum i wiedział, że powinien od tego uciec nim jeszcze było za późno nie zrobił tego. Zatonęliśmy w absurdzie. Pociągnął mnie za rękę, a ja zmarszczyłem silniej brwi, gdy wraz z moim nadgarstkiem oderwał od swojej piersi coś jeszcze. Wypuściłem kawałek metalu z dłoni, gdy szpilka odznaki ukłuła mnie w palec. Moja krew zabarwiła spodnie Ezry, a wówczas już kompletnie straciłem jakiekolwiek hamulce. Szaleńczy hedonizm niegdyś mnie zabije, lecz o ile Clarke nie cierpiał właśnie na jakąś paskudną, śmiertelną wenerę to na pewno nie miało być dzisiaj. Wysunąłem pasek ze szlufek, a potem ścisnąłem go jeszcze mocniej, aby odebrać mu oddech. Rozchyliłem usta, westchnąwszy z zachwytu, gdy na jego twarzy pojawiły się jakieś emocje. Karmiłem się nimi, spragniony reakcji na swoje działanie. Zapamiętałem tę twarz na przyszłość. Może nawet zamierzałem skorzystać z niej dzisiaj w nocy, gdy znów rozstawię sztalugę? Uwolniłem go od morderczego odcięcia powietrza, gdy puściłem pasek, aby zająć się guzikiem. Westchnąłem ponownie, lecz tym razem z zaskoczenia, gdy tak bezceremonialnie pociągnął mnie za włosy. W normalnych warunkach uznałbym to za atak i natychmiast eksplodowałbym od zapalczywego gniewu. Lecz w takich chwilach jak ta, gdy zęby Krukona uszczypnęły moją skórę, wszelkie sposoby na odzyskanie kontroli przestawały działać. Dobra, prawdę mówiąc to nawet się nie starałem! - Boy you got me blinded - podsumowałem słowami Britney, wreszcie natrafiwszy na odpowiedni otwór. Wsunąłem w niego guzik i pociągnąłem za szlufkę, aby poluzować spodnie na biodrach Ezry. Przypadkiem (dobra, wcale nie) musnąłem wilgotnymi palcami najczulszy punkt na ciele mężczyzny. Na razie zwiadowczo, sprawdzając jego... zaangażowanie. Moje ciało eksplodowało od gęsiej skórki. Nasze wzajemne akcje wcale się nie wykluczały - na szczęście, byliśmy podobnego wzrostu i żaden z nas nie szarpał drugim. Ale to za moment miało się zmienić. - A guy like you should wear a warning - zmieniłem piosenkę, splatając palce na piersi Ezry. Moja twarz zbliżyła się do jego, jeszcze wzmagając przyjemny ból skóry wywoływany jego pociągnięciami za me włosy. Delikatnie zmrużyłem oczy i uśmiechnąłem się nagle, lekko przytulając usta do jego warg. Szorstki dotyk wyrastającego zarostu podkręcił moje zainteresowanie. Nie pocałowałem go. Jeszcze nie. Szarpnięciem pomogłem mu zdjąć koszulę (najpewniej wyrywając z niej połowę guzików). Materiał zsunął się po jego miękkiej skórze, jakiej nareszcie i ja mogłem zakosztować. Oddech Ezry przyjemnie drażnił mój policzek. I nagle poczułem, że właśnie tego pragnę, chociaż zazwyczaj jedynie krążyliśmy wokół siebie niczym byk i torreador. Pasodoble, skarbie. Zatańczmy. - It's dangerous, I'm falling - zanuciłem szeptem, wprost w jego usta, a następnie rozchyliłem je językiem, aby złączyć nas w niezwykle mokrym, przeciągłym pocałunku. Zaplótłszy ramiona na plecach Krukona, niczym wyjątkowo podła ośmiornica, odchyliłem się w tył, pozbawiając nas równowagi. Runiemy wprost do basenu. Nareszcie.
Proszę o nie ingerowanie, bardzo chcę, żeby we wskazanym momencie złapał nas Daniello Bergmanno :D
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mimo że intuicja rzadko zawodziła Ezrę, nie był jasnowidzem i czasami trudno było mu przewidzieć reakcję, szczególnie kogoś tak nieszablonowego jak Cassius. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że poszedł na łatwiznę, nawet nie podejmując próby nagięcia rzeczywistości pod siebie. W jego głowie tkwiła myśl, że nie dawał Ślizgonowi zbyt dobrego przykładu, a wręcz przeciwnie - to był przyzwolenie na dalsze łamanie hogwarckiego prawa, jakby udział Ezry stawiał ich ponad zasadami. Zupełnie zignorował oderwaną od piersi blaszkę, która z brzdękiem uderzyła o posadzkę jakby w ostatnim, rozpaczliwym przypomnieniu o traconej moralności. Krople krwi naznaczyły materiał jego spodni, ale nie należało to do zmartwień, które obecnie kołatały się szaleńczo po jego głowie - dopiero później stanowić miały kłujące w sumienie przypomnienie postępku.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jestem ekspertem od wprowadzania chaosu. Wiodąc nieuporządkowane życie dostosowane jedynie do własnych kaprysów, nawykłem do podporządkowywania sobie całego wszechświata. Jeżeli miałem chęć na popełnianie błędów, śmiało wkraczałem w najgorsze sytuacje tylko po to, aby zakosztować niebezpieczeństwa. Chciałem obracać zagrożenie we własny zysk, a moje priorytety były niezwykle wypaczone. Także zadowalanie mnie było jednocześnie banalnie proste i niezwykle żmudne. Na tyle, że nie każdy był w stanie wytrzymać ten emocjonalny roller coaster. A jednak Clarke próbował dotrzymać mi kroku. Zaskoczyła mnie jego determinacja. Pewna część mnie, najpewniej ta odpowiedzialna za segregację ludzi, sprawdzała jego granice. Szukała wątpliwości, niemalże licząc na to, że moja infantylność i nieustanna zmienność nareszcie go odrzuci. Chciała się przekonać, że Krukon niczym nie różni się od ludzi, którymi Cassius Swansea gardzi. Zawodziła się. Tak samo jak ja zawiódłbym się, gdyby Ezra przestał. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy nie byłem ciekaw, jak to jest znaleźć się z nim w takiej sytuacji. Podbramkowej wręcz. Albo po jednej stronie lub po dwóch. W miłości bądź na wojnie. Często nie odróżniałem jednego od drugiego, aby w najważniejszych dla siebie momentach wypatrywać sensu w tych nieustających konfliktach. Szukałem osób, które akceptują moją mroczną stronę. Prezentowałem im ją tak odważnie, że z pewnością moje niespodziewanie odkryte zalety były nieomal w stanie przykryć gorycz codzienności u mego boku. Czy ktoś tak naprawdę znał tego drugiego Cassiusa? Cóż, większość prędzej czy później miała dość. Szkoda. Zawsze uważałem, że wytrwałość jest kluczem do sukcesu i ofiarowuje nam najsłodsze owoce z całych zbiorów.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Znał te metody, znał tę potrzebę - uzależniony od silnych emocji, wstępował na pierwszy stopień do piekła, nic nie robiąc sobie z ognia liżącego po kostkach. Ciekawość. Ciekawość bywała zgubna, gdy z podświadomie stawianych pytań przeradzała się w czyn, który nie interesował się konsekwencjami. Ale Ezra nie czuł się źle, będąc eksperymentem, zdawało się nawet, że z Cassiusem dążyli do tego samego; nienawidź lub kochaj, postradaj zmysły, rozedrzyj emocje. Wszystko, wszystko, byle nie obojętność, wszak ona prowadziła jedynie do pustego wymienienia skinień na korytarzu. Przyjaciół trzeba było trzymać blisko, zaś wrogów? Jeszcze bliżej. Ezra brał sobie to głęboko do serca, gdy lgnął, gdy przyciągał, gdy dotykał, w myślach wyprzedzając moment i wyobraźnią będąc już przy harmonijnym łączeniu się ich ciał.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Opadłem w wodę. Powoli, z cichym westchnieniem przyjemności, gdy ciepła ciecz zaatakowała moje naprężone mięśnie. Zachęciłem Ezrę gestem, aby dołączył do mnie. - Odpocznijmy chwilę. - Zaproponowałem, układając się na powierzchni, aby woda chociaż na chwilę przejęła mój ciężar. Potrzebowałem kilku minut ciszy i relaksu, aby ułożyć sobie w głowie to co przed chwilą zaszło.
Zwodnicza siła przypadku, przywiodła osobę Bergmanna o niewłaściwej porze, na niewłaściwą z kondygnacji Hogwartu. Z drugiej strony, obecność nauczyciela transmutacji, nie powinna wybudzać choć najmniejszego zdziwienia - na piątym piętrze, rzecz jasna, mieściła się klasa, w obrębie której nauczał. Niestety, choć początkowo - wszystko - wydało się zmierzać bez przeszkód, mimo postępowania niezgodnie z treścią zawartą w roztaczanych zasadach, kara okazała się jasną, nieuniknioną kwestią. Pozostawało wyłącznie pytanie - jak będzie ona wyglądać.
|zt
|niech jedno z was rzuci kością i posłuży się poniższą legendą
1 - wasze nieszczęście wydaje się sięgać zenitu. Bergmann jest w towarzystwie Craine'a (lub raczej sprawa powinna być przedstawiona odwrotnie), który, zgodnie ze swoją zasadą, przenigdy nie zdoła odpuścić złapania swych podopiecznych na jakimś gorącym uczynku. Oprócz ogromu niemiłych, ciskanych z ust komentarzy, wasze domy tracą po pięćdziesiąt punktów. Co gorsza, lądujecie na szlabanie u Patola Craine'a (Bergmann niezwykle cieszy się w duchu; nie będzie musiał się ani trochę wami zamartwiać). Jest to najmniej korzystny z prawdopodobnych szlabanów, który posiadać będzie same negatywne efekty.
2,3 - Bergmann obecnym razem ma podły nastrój. Slytherin traci dwadzieścia punktów, zaś Ravenclaw aż trzydzieści (dlaczego? Ponieważ pan Clarke jest prefektem). Wasz szlaban będzie zawierał większość negatywnych efektów losowań. Szykujcie się na dłużące, niemiłe popołudnie w swoim najbliższym czasie.
4,5 - twarz nauczyciela transmutacji, podobnie jak zresztą przez większość kojarzonego czasu, nie zdradza żadnych konkretnych, towarzyszących emocji. Slytherin traci piętnaście punktów, z kolei Ravenclaw dwadzieścia. Otrzymujecie szlaban - szczęście Bergmanna waszym nieszczęściem, udaje się jemu sprowadzić wówczas woźnego. Otrzymujecie szlaban z połową negatywnych oraz połową pozytywnych efektów losowań.
6 - wkrótce zaczyna się lekcja; Bergmann, nie ma specjalnie czasu ani ponadto ochoty na rozwarstwianie sprawy. Zarówno Slytherin jak i Ravenclaw tracą po piętnaście punktów. Co gorsza, woźny nie będzie w stanie wziąć was pod swoją opiekę. Tym lepiej! Nauczyciel transmutacji nie znosi niańczyć studentów, wobec tego otrzymacie najlżejszą karę z możliwych. Większość z losowań na waszym szlabanie okaże się pozytywna.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Cichy śmiech uciekł z jego gardła, gdy dosłyszał to bezpośrednie pytanie; trudno było sobie wyobrazić, że usta Clarke'a, głęboko różowe i napuchnięte od pocałunków, ułożą się w czymś innym niż uległym potwierdzeniu - choćby zaraz, tak, pewnie, w Dolinie Godryka mam spore łóżko... Mruknął jednak tylko z pewną dozą zastanowienia, jakby się wahał, jakby nie był pewny, przeciągając moment i rozkoszując się dotykiem artysty na swoim policzku, który jednak nie był wystarczający wobec tej całej pustki i niekompletności, które w jednym momencie go przytłoczyły. - Myślę, że mogę ci obiecać, że nie będzie to nasze ostatnie takie miłe spotkanie, Cassie - zawyrokował, pozwalając Ślizgonowi się oddalić i z lekkim uśmiechem czającym się w kąciku wargi obserwując, jak opada w wodę. Czuł jak jego własne mięśnie błagają o chwilę odpoczynku, choć rozum wreszcie zaczął podpowiadać, jak wiele złych rzeczy mogło się wydarzyć, gdy oddawali się tej bezmyślnej przyjemności. Wcale nie starali się zatrzymać niczego pomiędzy ścianami łazienki, nie przejęli się niezamkniętymi odpowiednio drzwiami, nie przejęli się dosłownie niczym i Ezrę aż porażała głupota tego posunięcia. Wydawało mu się, że mimo wszystko odrobinę zmądrzał od poprzedniego roku... Westchnął trochę z politowaniem, nie odmawiając jednak Cassiusowi. Coś dziwnego byłoby w tak pospiesznym opuszczeniu... miejsca zbrodni? Trudno było dla tego znaleźć lepsze określenie. Nagła cisza, która między nimi zaległa, przerywana jedynie łagodnymi pluskami wody, w jakiś tajemniczy sposób nie należała jednak do niezręcznych; Ezra nie zastanawiał się jeszcze, czy na pewno będzie mógł bez odrobiny wstydu spojrzeć w Cassiusowe oczy ani nie myślał, jaki wpływ na jego pozostałe relacje może mieć ten spontaniczny wyskok. Trudno było powiedzieć, czy podjął słuszną decyzję - kiedy Bergmann wkroczył do łazienki prefektów, nie potrzeba było żadnych dodatkowych dowodów, a im samym niewątpliwie ciężko byłoby się czegokolwiek wyprzeć. Nie mniej, Clarke i tak wolał to, niż gdyby opiekun jego domu zobaczył go w Adamowym stroju. Była w jego mimice jakaś doza zażenowania, przed wszystkim jednak czuł się zirytowany - zawsze ten Bergmann. Skrzywił dodatkowo usta, gdy opiekun dosyć ostro potraktował ich domy, ale niczego nie powiedział, okazując swego rodzaju pokorę. Szlaban, szlabanem, ale akurat on do stracenia miał trochę więcej niż Cassius...
3
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Poczułem, że moja zachęta okazała się niewystarczająca. Ściągnąłem wargi, jakbym gotował się do kolejnych słów, jakie mogłyby przekonać Ezrę, że ta chwila spontanicznej bezmyślności była właśnie tym, czego w tym momencie potrzebował... i potrzebować będzie. Jednakże moje gorączkowe próby zaatakowania go argumentami okazały się zupełnie niepotrzebne, więc w porę zrezygnowałem ze słownego natarcia. Może to i lepiej. Zachowałem godność, z której i tak za kilka minut miał obedrzeć mnie Bergmann. Niemniej, postanowiłem, że nie będę zbyt często myślał o tym jak miłe było to spotkanie. Zupełna naturalność, z jaką przyszło nam paść sobie w ramiona sprawiała, że ciężko było mi wymusić na sobie podobne postanowienie, a jednak znalazłem w sobie wystarczająco wiele sił, aby nie mruknąć z aprobatą, gdy zgodził się na kolejne spotkanie. Bliżej nieokreślona przyszłość brzmiała zdecydowanie lepiej, niż całkowite porzucenie podobnych zamiarów. I kiedy Ezra tak gorączkowo tępił w myślach naszą bezmyślność, ja zdołałem myśleć jedynie o relaksie, jaki przerwały mi te niespodziewane zapasy i gorącej wodzie otulającej moje spocone od wysiłku ciało. Usatysfakcjonowany rozwojem wydarzeń, zupełnie nie myślałem o wstydzie, jaki powinienem odczuwać na myśl o przyłapaniu nas przez kogokolwiek, aż do momentu, w której niewyraźna wizja pod hasłem "możliwe" zmieniła się w fakt. Nic nie mogłem poradzić na fakt, że gdy ujrzałem Daniela na progu, zacząłem chichotać. Miałem zbyt dobry humor i nic, ani nikt nie mógł tego zmienić. Nawet wizja paskudnego szlabanu do odbębnienia, ani utraconych punktów. Niemniej, posłusznie spokorniałem, chociaż, gdy wychodziłem z wanny, moje spojrzenie wciąż było pogodne i nieco figlarne. Zupełnie nie obchodziły mnie ani rywalizacje domowe, ani odpowiednie zachowanie. Jeżeli Ezra pragnął być dla kogoś wzorcem, cóż, musiał wziąć na klatę fakt, iż poddał się słabości. A ja jedynie powinienem w końcu przestać szczerzyć się z zadowolenia, że to ja okazałem się być powodem tej porażki. - Nie rób takiej miny, Clarke. Odrobisz to sobie na następnych zaklęciach. - Stwierdziłem, gdy poszukiwałem ręcznika. Stanąwszy na chłodnych kafelkach wycierałem się do sucha tak długo, aż byłem już pewien, że nie zamoczę ubrań. Potem wsunąłem na siebie spodnie i koszulkę, specjalnie omijając wzrokiem bieliznę. Rozporek zapinałem nieznośnie powoli, przy okazji dostrzegając coś błyszczącego na ziemi. Podniosłem odznakę Ezry, aby przypiąć mu ją do piersi, o ile tylko zamierzał pójść w moje ślady i się stąd zmyć. Jeśli nie, po prostu mu ją wręczyłem. - Do zobaczenia niedługo - obiecałem, posyłając mu ostatni dwuznaczny uśmiech, zanim wkroczyłem wprost w mroczne objęcia korytarzy.
Uciec. Zaznać ciszy. Napić się. Schowanie się w szkole było trudne, zwłaszcza gdy było się Nessą Lanceley. Kujonem, prefektem i dziewczyną o nienagannej opinii, która każdemu udzieliłaby pomocy. Ciągle czegoś od niej chcieli, nauczyciele wołali do pomocy lub też obowiązki prefekta były skutecznie przypominane przez opiekuna domu. Jakim cudem odnajdywała w tym tyle radości wcześniej? Teoretycznie bycie nią ułatwiało życie — źle się czuła, mogła wyjść z zajęć albo wcale na nie chodzić, bo nauczyciele i tak wierzyli, że spokojnie nadrobi. Prawda była taka, że korzystała z tego przywileju wyjątkowo nagminnie, dzięki czemu właśnie dziś — zamiast tkwić na uzdrawianiu czy zielarstwie, szła wolno w stronę łazienki prefektów, która była jedną z niewielu oaz spokoju w Hogwarcie. Korytarze świeciły pustkami, większość uczniów miała lekcje bądź treningi, wykonując tym samym swoje edukacyjne powinności. Gdy drzwi się zamknęły, a echo ucichło, ogarnął ją spokój. Zsunęła ze stóp trzewiki na obcasie, zostawiając je gdzieś przy wejściu. Ruszyła do przodu, obchodząc wannę i kierując się w stronę wysokich okien, w których lśniły kolorowe witraże. Przymknęła oczy, zsuwając z torbę z ramion oraz pelerynę, rzucając je na ziemię przy jednej z kolumn. Oparła się o nią plecami, pozwalając, aby chłód kamienia wywołał dreszcz na bladej, rozpalonej skórze. Zjechała leniwie w dół, jedną z dłoni luzując krawat pod szyją i rozpinając jeden z guzików. Przesunęła palcami po włosach, zgarniając je na bok i zastawiając się, jak najlepiej wykorzystać czas wolny. Gdy w końcu karmelowe ślepia uwolniły spojrzenie spod powiek, zatrzymały się na rzuconej przez nią torbie. Zawsze miała w niej coś dobrego. Okazało się, że była znacznie praktyczniejsza do przemycania butelek niż podręczników. Wyjęła butelkę bursztynowego trunku, którego zostało niewiele ponad połowę. Zrobiła kilka łyków, czując, jak cierpki smak roznosi się po ustach i gardle, pomaga zagłuszyć atakujące jej głowę wyrzuty sumienia, bezpodstawne. Odstawiła ją obok siebie, unosząc nogi do góry i pozwalając stopom oprzeć się o tkwiącą naprzeciw kolumnę. Czarne, grube rajstopy skutecznie maskowały ich bladość, nawet kosztem eksponowana ich szczupłości. Upewniła się, że plisowana spódnica zatrzymała się w połowie uda, co by to losu nie kusić w przypadku wtargnięcia tu kogokolwiek, jakże wątpliwego w jej głowie. Złapała za paczką papierosów, obracając nią w dłoniach niczym zabawką, zaraz po tym, jak jednego wsunęła do ust. Oparła czoło o zimną szybę i westchnęła cicho, wciąż nie odpalając pokarmu dla nowotworu. Oby szczęście dopisało i nie będzie musiała nikogo do wieczora oglądać. Nie było to może rozwiązanie na dłuższą metę, ale nad takowym nawet się nie zastanawiała, skupiając resztki swojej chęci do życia na przetrwaniu aktualnego dnia. Pomimo rosnących w niej emocji, które niekoniecznie należały do wachlarza tych pozytywnych, bo bladej twarzy ciężko było cokolwiek wywnioskować. Dla wszystkich przecież była wiecznie zmęczoną przez naukę Nessą.
Zmęczenie przyszło szybciej, niżeli się tego spodziewał. Był zdumiony jak długo udało mu się utrzymać na nogach, dlatego kiedy o szóstej nad ranem jego głowa opadła na stos poduszek, wiedział, że dobrym pomysłem aby je wokół siebie rozrzucić, bo nie nazwałby tego artystycznym nieładem. Zakrzewski nie sypiał, nie jadł (co w jego przypadku było zdumiewające i niepokojące zarazem) i zapadł w sen wtedy, kiedy nawet jego organizm nie wiedział, dlatego niekoniecznie chciał go na to przygotowywać. Zerwał się na równe nogi kilka godzin później, a to, co go obudziło jeszcze przez dobrą minutę siedziało w nim w sali. Musiał zamrugać kilka razy i policzyć do dwudziestu aby sobie poszło. W pierwszej kolejności powinien skierować się do kuchni, gdzie spożyłby coś tłustego i niezdrowego, dodatkowo raczyłby się jakimś smakołykiem, a skrzaty wygoniłyby go zaraz po tym złodziejskim wyczynie... Jednak jego kroki wcale nie skierowały go do kuchni, a do łazienki prefektów, gdzie powinien mieć święty spokój. Ukoi jego zszargane myśli, zszargane bo jak zwykle nieźle nimi rzucało... Kiedy to było? Kiedy rozcięcia na jego ciele przestały doskwierać, że nawet zimna podłoga nie stanowiła dla nich problemu? Uwielbiał to uczucie, dlatego kiedy odchodziło był niepocieszony. Czyli dzisiaj planujesz wyjście, tak, Lennoxie? Słyszał w głowie głos, który go karcił i jednocześnie podjudzał do dalszego działania. Nie mówił ostatnio, że będzie tylko lepiej? Czemu więc wszystko się pierdoliło bardziej... Kiedy wszedł do łazienki, jego wzrok spoczął na rudej czuprynie, której tak dawno nie widział, a które wywoływała tyle mieszanych uczuć. Zmarszczył mocniej brwi, kiedy jego wzrok spoczął na czymś, co w tym miejscu było dosyć nielegalne... A pamiętamy chyba, że ta dziewczyna miała w dupę wepchnięty kij z wszystkimi zasadami panującymi w szkole... Aż się uśmiechnął. A kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, napawał się widokiem jej wyrazu twarzy. -Przeszkadzasz mi w rutynowych łazienkowych zabiegach. Wlepić Ci szlaban?-Prychnął, a choć wyraz jego twarzy był poważny, gdzieś w środku kipiał z rozbawienia. Cóż się takiego stało, że nasza droga Nessa przeszła na ciemną stronę mocy? Niemal zaczął klaskać w dłonie.
Ciche westchnięcie uciekło spomiędzy warg, gdzie tkwił również wciąż zgaszony papieros. Ciężko było stwierdzić, czy jest ono bardziej przepełnione zmęczeniem, czy może zrezygnowaniem. Wciąż obracała paczką w dłoniach, a gdzieś w myślach krążyły jej sceny, kiedy to ona czepiała się swoich bliskich o dokarmianie nowotworów. Prychnęła, kręcąc głową na własną hipokryzję i wprawiając rude kosmyki włosów w ruch, przysuwając się tym samym czołem do chłodnego witrażu w łazienkowym oknie. Miała wrażenie, że jest tylko pustą skorupą, której cel i istnienie nie mają żadnego sensu. Jakby ktoś machnięciem różdżki zabrał jej wszystko to, w co wierzyła. I właśnie podczas takich kontemplacji zastał ją Zakrzewski, który przez swoje otwarcie drzwi sprawił, że mruknęła cicho zaciekawiona i powędrowała ślepiami w jego stronę. Nawet nie zauważyła, jak palce zaciskają się jej na papierosach, gniotąc paczkę i miejmy nadzieję, oszczędzając zawartość. Poczuła dziwny uścisk w środku na jego widok. Lennox był zawsze specyficznym człowiekiem. Kimś, do kogo Nessa tak po prostu chciała dotrzeć, bo uznała, że jest interesujący. Nigdy nic od niej nie chciał, zapewne uznawał ją za nieznośną i irytującą. Potrafił jednak brać świat takim, jakim był i nie uciekał w tak żenujący sposób, jak ona, nie dążył do ideałów, które nie powinny mieć prawa bytu. Mierzyła go wzrokiem, pozwalając, aby cisza pomiędzy nimi tkwiła jeszcze dłużej, aż w końcu ten poważny wyraz twarzy zaczął jej zwyczajnie przeszkadzać. Może ukłuło ją po prostu to, że to właśnie Zakrzewski się tu przypałętał? Wzruszyła ramionami, nie uciekając karmelowymi ślepiami od jego intensywnego spojrzenia. - Byłam tu pierwsza. Zresztą, jak myślisz, komu uwierzą, gdy wlepimy sobie szlabany wzajemnie? Tobie, czy raczej mnie? Odpowiedz sobie, wyglądasz inteligentnie skarbie. - odparła obojętnym tonem, wracając do poprzedniej pozycji i opierając głowę o kolumnę, wlepiła spojrzenie w witraż. Uniosła stojącą nieopodal butelkę, pociągnęła z niej łyka i odstawiła w taki sposób, że zasłaniała ją szkolna torba. Zgnieciona paczka została niedbale rzucona gdzieś na bok, a smukła dłoń w końcu chwyciła za różdżkę i odpaliła z jej pomocą fajkę. Duszący, mentolowy dom wypełnił jej płuca. Chciała za mocno i za szybko, za dużo na raz — stąd też oczy przeszkliły się na ułamki sekund. Uwolniła jednak w końcu dym i uniosła dłoń, machając nią w stronę Zakrzewskiego. - A teraz odleć daleko mały ptaszku i zajmij się życiem. Jestem zajęta. Rzuciła jeszcze, pozwalając w końcu, by dłoń z cichym hukiem opadła na twardą, zimną posadzkę. Naprawdę nie miała ochoty się z nim kłócić, a coraz gorzej szło jej panowanie nad własnymi emocjami. Przymknęła oczy, skupiając się już tylko na trzymanym w ustach papierosie. To nie było tak, że go nie lubiła — nic jej nie zrobił. Było wszystko w porządku i po prostu chciała zostać sama.
Zawsze trafiał w odpowiednie miejsce, nieprawdaż? Kiedy był potrzebny, do trudności należał znalezienie tego osobnika, jednak kiedy nikt nie chciałby go oglądać, wychyla się za filaru i macha pocieszająco ręką. Choć nic co się z nim wiązało nie było pocieszające... I miłe. Z jakieś jednak innej strony, cieszył się, że to akurat na jej osobę trafił... Od kilku miesięcy jej nie widział, a przecież była takim dobrym wrzodem na dupie. Niemal się do niej przyzwyczaił... A przecież zawsze jak to się dzieje, wszystko się pierdoli. Najwidoczniej dostał to, na co zasługiwał. Świat jest okropny, niech więc to przełknie i wydusi to z siebie. -Czemu miałabyś mi wlepić szlaban?-Prychnął i podszedł do wielkiej wanny, odkręcając korek. Woda zaczęła lecieć, a w powietrzu zaczęła unosić się para. Cudownie. -Poza tym, wystarczy jeden szlaban i już Twoje cudowne imię będzie stało pod znakiem zapytania... A tego byś nie chciała. Zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi.-Powiedział spokojnie, przyglądając jej się z ukosa. Przez moment przez jego twarz przechodził cień rozbawienia, jakby gra dopiero się zaczęła a on nie mógł się doczekać jak się rozwinie. Podszedł do dziewczyny i nachylił się nad jej ramieniem, pociągając z papierosa, którego na moment odstawiła od ust. Widać było, że nie paliła nałogowo. Co się stało? Oczywiście nigdy nie zadałby tego pytania wprost, bo Lennox nie wpierdalał się tam gdzie go nie chcieli. Uśmiechnął się szeroko swoim pokiereszowanym ryjem i podszedł do wanny, sprawdzając ile już zostało nalane.-Odwrócić się tylko jak będę wchodzić... Wstydzę się.-Powiedział i pokręcił lekko głową.-Czemu chowasz takie dobroci Ness?-Spytał. Nigdy by jej nie wydał, czego oczywiście nie mogła być na sto procent pewna. Bo nic co dotyczyło jego osoby nie było pewne. A choć bardzo wiele się zgadzało w jej powierzchownej opinii o tym człowieku, wiele pozostawiało dużo do życzenia. Była irytującym stworzeniem ale jej towarzystwo uważał za orzeźwiające... Była autentyczna, a to co widział w tym momencie było od tego dalekie. Skrzywił się kiedy podniósł krawędź koszulki, którą z siebie po chwili ściągnął. -Nie musisz ze mną gadać. To jedyne miejsce, gdzie i ja mogę mieć święty spokój.-Powiedział spokojnie, wcale nie mijając się z prawdą. Uciekał? Może. Nie miał jednak zamiaru rezygnować ze swojego planu ukojenia nerwów i kilku blizn w gorącej kąpieli, tylko dlatego, że tutaj była i miała okropny humor. Nie jego działka, nie jego problemem.
Coś w tym było. Wcześniej, gdy miała ochotę go spotkać, to nigdzie nie mogła na niego trafić, tłumacząc sobie, że spędza ten czas z Mall i świetnie się bawią. Może po prostu tak było, bo nie chciał być znaleziony. Taka umiejętność kamuflażu była bardzo przydatna. Znów złapała się na westchnięciu, unosząc powieki i wpatrując się w kolorowe szkło, przesunęła palcami wolnej dłoni po posadzce. Rysujące ją paznokcie wydały z siebie charakterystyczny, mało przyjemny i świszczący dźwięk, wywołując na drobnym ciele rudzielca nieprzyjemny dreszcz. Milczała chwilę, słuchając słów chłopaka, które przeplatały się z szumiącą wodą. Nawet nie miała powodu, aby akurat teraz dać mu szlaban. Dziś był wyjątkowo grzeczny, a przynajmniej nic nie obiło się jej o uszy, do czego mogłaby się przyczepić, jednak nawet Nessa nie była tak naiwna, aby wierzyć w jego dobrą zmianę. A może jednak miłość zrobiła swoje? Uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc przecząco głową. Niewątpliwie ludzkie emocje były źródłem nieszczęść. - Moje imię dalekie jest od wszelkiej cudowności. Raczej kojarzy się z łatwymi do zmanipulowania i nudnymi wymiocinami. Przyznam Ci jednak rację, że uwaga jest ostatnią rzeczą, której teraz potrzebuję. - rzuciła w końcu głośniejszym szeptem, zerkając na niego kątem oka, gdy ten zdecydował się naruszyć jej przestrzeń osobistą. Nie pieniła się jednak o zabranego papierosa, gorzej zniosłaby sprawę flaszki. Trzeba przyznać, że znajomy zapach i bijące od Zakrzewskiego ciepło obojętności sprawiło, że poczuła się trochę lepiej. Prychnęła cicho na jego słowa, pociągając szluga i zostawiając go pomiędzy wargami, odprowadzając go wzrokiem. Wyglądało na to, że nie zamierzał się nigdzie z tej łazienki ruszać. Problem w tym, że jej też się nie chciało no i wciąż była tu pierwsza. Była w stanie jednak Lennoxa znieść, właściwie to nawet nie miała o co specjalnie się go czepiać, nawet jak była cała roztrzaskana w środku i szukała zaczepek. - Jesteś tak nieśmiały, jak ja byłam inteligentna. Wcale. Do tego wszystkiego mówiąc tak, bardziej mnie prowokujesz. Jakie znowu dobrocie? Żeby Twoja księżniczka się nie czepiała, że karmisz raka albo niszczysz wątrobę. Gorzej, potem mnie będzie suszyła głowę. Ja mogę. Nie mam księżniczki. -mruknęła z westchnięciem, gasząc papierosa o kamień i zostawiając peta gdzieś w rogu. Jak na zawołanie upiła whiskey. Dwa solidne łyki sprawiły, że na licach pojawił się rumieniec, a jej samej zrobiło się gorąco. Lepiej. Palący, gorzki smak znieczulił jamę ustną i sprawił, że nawet zachciało się jej zmienić pozycję. Odstawiła butelkę i zsunęła się w dół. Położyła się na podłodze, pozwalając burzy rudych włosów rozsypać się po niej leniwie, tworząc rozmaite kształty. Nogi trzymała zgięte, a dłonią podtrzymywała materiał spódnicy na wysokości ud. Wpatrywała się leniwie w sufit, kojąc umysł szumem wody i oddechem towarzyszącego jej chłopaka. Cisza była wyjątkowo rozkosznym doznaniem, kiedy docierało do Ciebie, jak bardzo wypierałeś rzeczywistość. Nox nie pytał, nie dociekał i przede wszystkim, miał ją głęboko gdzieś i nigdy tego nie ukrywał. Może właśnie dlatego to właśnie Nessa zawsze pilnowała, aby mieli jakiś kontakt. Był usposobieniem wszystkich tych cech, których ona przez lata nie potrafiła w sobie odnaleźć. Zmarszczyła nos i brwi, przekręcając głowę w jego stronę i lustrując wzrokiem jego sylwetkę, aby ostatecznie skupić się na twarzy. Jak to możliwe, że ktoś z opinią szkolnego łobuza wydawał się jej być najbardziej porządną osobą w tej szkole? - Wspaniałomyślnie się z Tobą podzielę nim.
Oh, bo on nigdy nie daje powodów do wlepienia mu szlabanów, jak myślała... Dlaczego dostał odznakę prefekta? Trzeba umieć rozrabiać, a robił to zwykle poza terenami szkoły. A jeżeli działo się to za szkolnymi murami, cóż, trzeba nauczyć trzymać buzię na kłódkę innych osób. To wcale nie takie trudne. Jeżeli masz do wyboru oberwanie z skutkiem kilkumiesięcznej rehabilitacji, a święty spokój i może nawet od czasu do czasu kradzionego cukierka z kuchni za milczenie... Cóż można wybrać? Myślała, że jego związek z inną Ślizgonką był kolorowy? Nie wiedziała chyba od swojej psiapsiółki, że większość czasu spędzali osobno. Przestał być frajerem... -Nie bądź dla siebie taka surowa Słońce.-Powiedział, posyłając jej jeden ze swoich standardowych uśmiechów. Nie był ani miły, ani pobłażliwy... Zwyczajnie krył w sobie drugie dno, którego nawet on sam by nie odgadnął. Przywodziła mu na myśl Mallory... O której wcale nie chciał myśleć. Zbyt wiele czasu zmarnował, zbyt wiele nerwów poszło na te pierdoły. Nic jednak nie powstrzymywało uciekających myśli, a Ślizgonka wcale mu nie pomagała. Był uparty jak osioł, zmęczony i obolały osioł, chciałby tylko dodać. A to sprawiało, że prędko się nie ruszy z miejsca. Przyszedł tu w jakimś konkretnym celu, a ona nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody. Mogła się na nim wyżyć, tak jak jej się to żywnie podobało, jednak niech nie zdziwi ją kiedy odbije pałeczkę i wbije w nią kilka nieprzyjemnych szpil. W końcu sam potrzebował swojego mięsa treningowego, a czy ona nie była idealna? -Przestań pieprzyć, nie ma żadnej księżniczki.-Warknął, krzywiąc się przy tym bardzo znacząco. Czyżby uderzyła w czuły punkt? Oczywiście! A proszę bardzo, niech sobie teraz poużywa. Zsunął spodnie i wszedł do wanny, zakręcając przy tym korek. Nie mogła podziwiać jego cudownych pośladków, gdyż ułożyła się tak, że nie mogła ich dojrzeć... To niemal przykre. Musiał jednak coś ze sobą zrobić, a kąpiel w momencie, w którym chciał w coś zwyczajnie przyjebać była o wiele lepszym pomysłem... Zanurzył głowę i po chwili wypłynął, przeczesując palcami włosy. Myślał, że już sobie z tym poradził. Iż spłynęło to po nim jak po kaczce... Najwidoczniej grubo się mylił, co jedynie mocniej go irytowało... To co, wychodzimy dzisiaj na miasto? O dziwo, nie przeszkadzało mu to, jak zabiegała o ten kontakt. Nie nienawidził jej... Jedynie nie potrafił zrozumieć tej zdrowej energii, którą z niej aż się wylewała. Teraz była szara, ponura i kompletnie nie pasująca do obrazu, który wytworzyła. I o dziwo, bardziej fascynująca. Nie miał nic do starej, ani nowej Nessy. Najważniejsze, aby nie wchodziła w jego gówno. Tyle. -Tak? Podziel się jeszcze whisky, a zapomnę jak masz na imię.-Mruknął, podpływając do krawędzi, która była najbliżej jej leżącej postaci. Wyglądała jak zwłoki, a jej włosy rozrzucone po posadzce przywodziły mu na myśl krew uciekającą z ofiary.
Nie wszyscy mogli poszczycić się tak wyrafinowanym talentem łobuzerskim, co on. Widać, że był w tym niezwykle zorganizowany, dokładnie wiedział co i jak. I tak jak kiedyś uznawała to za wadę, tak teraz było umiejętnością wartą docenienia. Jakim cudem dla niego wszystkie te rzeczy, które dla niej były niemożliwe do osiągnięcia, były banalne? Magia. Znów westchnęła, przymykając oczy. Myślała zbyt wiele, analizowała zbyt wiele, a do tego znów była nietrzeźwa, co z wolna stawało się jej codziennością. Kiedy ostatnio nie miała kaca? Nigdy nie sądziła, że kryzys egzystencjalny dopadnie ją przed czterdziestką. Z Mallory już dawno się nie widziała, praktycznie nie rozmawiały. Ich relacja zawsze była specyficzna — trzymała się pomimo przerw i tygodni milczenia. Każda z nich miała swój sposób na życie. Szkoda tylko, że życie Nessy sypało się jak domek z kart. Nie miała pojęcia, jak się im układało. Nigdy o tym tak naprawdę nie rozmawiały, ale używanie epitetu "frajer" względem Noxa nawet nie przeszłoby jej przez myśl. Dzieląca z nią sypialnie ślizgonka miała swoje małe, wybuchowe szczęście w nieszczęściu. Na dźwięk jego słów, znów skupiła spojrzenie na jego twarzy, pozwalając sobie na cień uśmiechu, który ukradkiem przemknął przez bladą fasadę. - Gdzie byłeś, gdy ktoś powinien mi to powiedzieć kilka lat temu? -pytanie retoryczne, na które wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Jednak słowa te byłyby jednymi z tych, które skierowałaby do młodszej wersji samej siebie. Wbiłaby sobie do głowy, do serca. Może wtedy nie dostałaby tak po tyłku? Nie byłaby tak miękka, bo cały ten optymizm i miłość do bliźniego nie zżarłoby jej mózgu? Zakrzewski wyglądał na równie zmęczonego, jednak nie zamierzała naruszać jego prywatności. Każde z nich miało swoje demony, z którymi musiało sobie poradzić. Nie wiedzieć czemu, uczucie złości z wolna zastępowało zmęczenie i chęć wyciszenia. Zupełnie jakby wyłączył gaz, który podgrzewał krew w jej żyłach i sprawiał, że agresja przejmowała kontrolę nad rozsądkiem. Pretensje przejmowały kontrolę. - Nie jestem dobra w pieprzeniu, przykro mi. Widzisz Lennox, emocje i ludzie sprowadzają samo nieszczęście. Nawet jak jest dobrze, musisz pierdolnąć o ziemie i się połamać, żeby Ci się przypomniało, gdzie Twoje miejsce. Szepnęła tylko, wzruszając ramionami i zaciskając powieki. Zostawiając temat Mallory za sobą. Słuchała tego, co robił. Kurdę, naprawdę chciała, aby chociaż na chwilę dostał magicznego pyłku i mógł zamienić całą swoją złość na szczęście. Tworzenie dobrych wspomnień i chwil było przecież ważne. Tylko.. Czy warto ryzykować, jak w gruncie rzeczy większość uniesień pozbawiona była przyszłości i sensu. Człowiek lubował się jednak w sadyzmie i masochizmie, nawet nieświadomie. Nie miała pojęcia, jak długo trwało ich milczenie. Jednak gdy wspomniał o tym, aby podzielić się alkoholem, zmarszczyła nos i czoło. Nie miała pojęcia dlaczego, ale widok twarzy Zakrzewskiego, która pokryta była kroplami wody, wywołał w niej wewnętrzną nostalgię. Złapała butelkę dłonią i przysunęła się, odpychając nogami od podłogi. Następnie odstawiła ją na bok tak, aby być przodem do niego i aby nie widziała go do góry nogami. Przyglądała mu się chwilę w milczeniu, po czym z głośnym westchnięciem i świadomością zbliżającej się ewentualnie śmierci, przysunęła się, obejmując go jedną ręką. Biło od niego ciepło, przez co nawet nie czuła łapiącej krople wody koszuli. Drugą dłonią natomiast musiała trzymać się krawędzi wanny, bo bardzo nie lubiła się z wodą. Gest ten wcale nie trwał długo, wiedziała, że się wścieknie. I nie miała pojęcia czy bardziej chciała na chwilę pocieszyć siebie, czy dodać otuchy jemu. Nie potrafiła wczuć się w to, co przeżywał. Przytulenie było efektem bezradności, braku słów i czystej sympatii. - Jesteś wrednym i czasem paskudnym stworzeniem , ale jednocześnie jesteś najbardziej prawdziwą osobą w tym pieprzonym zamku.- mruknęła cicho, odsuwając się po kilku sekundach i siadając już jak człowiek, cofając się nieco od wanny. Przysunęła ręką butelkę w jego stronę, aby z łatwością mógł sięgnąć i się napić. Jednocześnie ruchem głowy, odsunęła wilgotne kosmyki włosów na plecy. - Tylko się nie schlaj i nie zaśnij, zostaw coś dla mnie. -rzuciła obojętnie, wzruszając ramionami. Nie byłaby w stanie go uratować pewnie, a szkoda, żeby tak intensywny kolor się utopił.
Był cwany i bystry. Coś, co wykorzystywał za dzieciaka, bo zwyczajnie musiał sobie jakoś radzić. Posiadanie kilkoro rodzeństwa, kiedy twoja matka ma was kompletnie gdzieś, zobowiązuje do pewnych rzeczy. Tak więc Zakrzewski radził sobie z rodzicielstwem do momentu, w którym było to potrzebne... Później zwyczajnie zaczął odpierdalać. Na co najwidoczniej zasługiwał kiedy wstawał wcześnie do swojego niemowlęcego braciszka i kiedy musieli z Olie ugotować obiad, bo mamusia udała się na kolejny bankiecik. Nic nie było łatwe dla Lennoxa, bo nigdy sobie niczego nie ułatwiał. Lubił się męczyć, lubił kiedy pot spływał mu z czoła, lubił kiedy rozwiązania nie były banalne i widoczne gołym okiem. Sprawdzał się na każdym kroku, jakby musiał przypominać sobie samemu, że ma jakiekolwiek znaczenie. I za każdym pieprzonym razem, ktoś wbijał mu szpilę w miejsce, w które myślał, że dawno zostało zagojone. Uwielbiał to uczucie. To dopiero przypomnienie. Cudownie, naprawdę. Jednak mało co obchodziła go ta konkretna Ślizgonka, przynajmniej sobie tak powtarza w myślach... O ile zejdzie w te ciemne rewiry, które z dnia na dzień się jedynie powiększają. Ile rzeczy już tam upchał? Ile osób posłał w diabły? Przez moment jedynie się w nią wpatrywał, jakby coś mu nie pasowało. I nie było to pytanie, które rzuciła w przestrzeń między nimi. To w jaki sposób to powiedziała, jaki cień zaszedł jej niewielką twarz. Co takiego spotkało niezłomną i niezależną Nessę, że stała się cieniem własnej osoby? Miał ochotę podejść do niej, potrząsnąć ją za wątłe ramiona i powiedzieć kilka rzeczy, które z pewnością by do niej dotarły. Jednak ona pozwoliła mu schować się w swojej prywatnej sferze komfortu, czemu on nie miałby zrobić tego dla niej? -Sorry, nie kupuje tego.-Powiedział, przecierając twarz wodą.-Jest to tekst, który chętnie wyskoczyłby z moich ust. Czemu słyszę Twój głos?-Spytał z wysoko uniesionymi brwiami, wpatrując się w dziewczynę. A w dupie miał jej strefę komfortu. Chyba skończyły się dobre czasy, pora na coś z przytupem... Skoro sama mówiła o tym, że trzeba uderzyć w ziemię? Jej najwidoczniej potrzebny był drugi raz. Był raczej zszokowany, chociaż przez cały ten uważnie ją obserwował. Wiedziała, że nie powinna się do niego zbliżać... Jak reagował na obecność drugiej osoby tak blisko, przynajmniej nie w sposób, który towarzyszył odgłosom bijatyki. Zmarszczył mocno brwi, a jedna z jego dłoni chwyciła ją zanim zdążyła na dobre się odsunąć. Pytające spojrzenie mieszało się z rzuconym w nich wyzwaniem.-Nie wiem czy można jednocześnie kogoś obrazić i mu schlebiać. Umiesz człowiekowi namieszać w głowie.-Mruknął, choć doskonale wiedział, że można. Wydawał się to jednak dziwaczne, tak jak cała ta dzisiejsza rozmowa. Chwycił butelkę i upił łyk. Całkiem dobre jak na coś przyniesione przez niemal zakonnicę. Uśmiechnął się lubieżnie w kierunku trunku, jakby miał zaplanowany cały przyjemny wieczór z jej udziałem.
Wszystko było zupełnie inaczej, gdy było się jedynakiem. Rodzice często narzucali niespełnione ambicje na swoje dziecko, a jednocześnie rozpieszczając je do granic możliwości. Zawsze miała wszystko, chociaż surowe i pozbawione okazywania uczuć zachowanie, odcisnęło piętno na jej dorosłym sposobie bycia. Miała problem z pokazywaniem siebie, chociaż była osobą niezwykle bezczelną i pewną siebie w stosunku do innych, tak długo, jak nie naruszało to jej strefy komfortu. A wszyscy przecież wiedzieli, że ta była niezwykle schowana. Chciała mieć rodzeństwo, tylko nie było jej to dane — dlatego zawsze była blisko z rodziną Dearów, z Fire czy Beatrice, które określała mianem swoich sióstr. Nigdy jednak nie było tak, jak miał Zakrzewski. Mruknęła cicho pod nosem, znów analizując ślepiami jego twarz. Jakim cudem pozostawał osobą tak wyjętą z ramek, działającą wedle własnego uznania i mającą wszystko gdzieś. Potrafił być egoistą w dosłownym tego słowa znaczeniu, potrafił przecież przywalić komuś bez większego powodu, a jednocześnie miał w sobie cechy przyjaciela idealnego. Jak taka mieszanka mogła w ogóle egzystować w świecie dążącym do perfekcji i starającym się podążać za trendami, dopasowywać do reszty? Nigdy nie przypuszczałaby, że potrzebował udowadniania własnej wartości. Stworzona przez chłopaka skorupa była równie mocna, co jej istniejącą na potrzeby izolowania się od niewygodnej rzeczywistości. Tylko że Nessie wychodziło to teraz bokiem. Wzruszyła ramionami na jego słowa, opuszkami palców przesuwając kosmyk włosów za ucho. - Widocznie byłeś moją inspiracją, ewentualnie zamieniliśmy się rolami w społeczeństwie i rola nabuzowanego pesymisty przypadnie mnie? - odparła pytaniem na pytanie, następnie upijając nieco z butelki. Zaschło jej w gardle, a do tego ubzdurała sobie, że nic tak nie przywracało jej umysłu do kupy, jak cierpi smak whiskey. Dlaczego po alkoholu horyzonty myślowe wydawały się znacznie obszerniejsze? Do tego znieczulanie, zwyczajna ucieczka przed zmierzeniem się z nazbyt silnymi emocjami. Niczym ostatni tchórz. Karmelowe ślepia z jego policzków przeniosły się na oczy, a skórę chwilę później zaczęło łaskotać ubranie. Mokre od wody, przyklejające się do ciała. To był impuls, nad którym nie mogła zapanować, zupełnie jakby jej wnętrze chciało mu podziękować za bycie wulgarnym dupkiem, który być może był najlepszym lekarstwem, jakie mogła w tym zamku znaleźć. Nie był męczący, a ona nie wpadła na żaden inny sposób, aby mu się za to odwdzięczyć. Nie miała przecież nic, czego mógłby chcieć. Nie była człowiekiem, od którego by czegoś potrzebował. Im bardziej ją odpychał i im większe było prawdopodobieństwo, że ją utopi albo jej przywali -, tym bardziej ją pchało, aby coś zrobiła. Jakby testowała, jak wiele trzeba, żeby faktycznie zerwać łańcuchy trzymające w ryzach jego temperament. Zamarła, gdy złapał ją za rękę. Nie przewidziała takiego scenariusza. A może to kwestia zawstydzenia, bo dawno nie czuła dotyku drugiej osoby? Przesunęła spojrzeniem z jego twarzy na ramię, a następnie wzdłuż ręki, aż do końca dłoni. Nie był to tak brutalny dotyk, jaki kojarzył się jej z jego osobą. Przysunęła się nieco do przodu, zaciskając palce drugiej dłoni na materiale spódnicy. Kiedy schudła tak, że jej ręce zaczęły przypominać szkielet oprawiony w skórę? Kiedy kostki na placach stały się tak rzucające w oczy? - Stwierdzam tylko fakty. Interpretuj to, jak chcesz. - zaczęła w końcu, przerywając milczenie. Wciąż wpatrywała się w jego dłoń, jednocześnie zaciskając na niej swoje palce. Przesunęła opuszkami, zarysowując paznokciem i następnie zmuszając go, aby uniósł dłoń do góry i rozłożył. Przyłożyła do niej swoją, porównując ich wielkości. Nessa była właścicielką drobnych i smukłych dłoni, o długich palcach przystosowanych do pianina. Nie wyglądały tak dobrze, jak kiedyś, wciąż jednak pozostawały dziewczęce. On z kolei miał dłonie niosące ślady pracy, bójek. Ciepłe, znacznie większe od niej, o zaskakująco długich palcach. Przekręciła głowę w bok, łapiąc dwoma swoimi palcami o jego serdeczny, przesuwając nimi do góry. Dlaczego marnował potencjał, który miał? Dlaczego nie grał? - Zagraj ze mną kiedyś. Nauczę Cię, jak nie potrafisz. Masz znacznie więcej talentów w dłoniach, niż ten jeden do obijania komuś mordy. -dodała w końcu cicho, wzdychając ciężko. Podniosła wzrok na jego twarz w momencie, gdy w perwersyjny sposób uśmiechał się do butelki trzymanej w dłoni. Prychnęła cicho, wyciągając po nią dłoń.- Pozwoliłam Ci ją zatrzymać?
Kwestia wychowania, kwestia rodziców. I choć bardzo nienawidził swojego popieprzonego drzewa genealogicznego, nie zamieniłby się z nikim swoją rolą. Nie wszyscy mogli to wytrzymać, nie wszyscy potrafiliby odwrócić wzrok i uznać, że to ich nie dotyczy albo, że lepiej zwyczajnie nie zwracać na to uwagi, bo minie. Nie. Lennox wolał sam to znieść, powtórzyć wszystko co się działo... Nie było łatwo, nigdy nie było idealne, ale zapewne gdyby nie to... Nie byłby zgorzkniały, pełen nienawiści czy gburowaty jak staruszek, który przeżył pół wieku... Cóż, próbował przedstawić jakieś plusy ale to dosyć ciężkie zadanie. Trzeba wytworzyć sobie skorupę, do której rzadko kto ma dostęp... Jeżeli już ktoś zajdzie na tyle daleko, abyś poczuła jego obecność, cóż, wystarczy ponownie wyrwać te znikome ślady człowieczeństwa, które masz. To bolesny i bardzo gwałtowny sposób, jednak przeżyjesz o ile czegoś się chwycisz. Na przykład złości. To pomaga, choć czasem wydaje się, jakby nic w środku już nie pozostało oprócz tego. Może ją nauczyć. Nie powie jednak, że jest to jedyne rozwiązanie. W końcu jego charakter zawsze był trudny, zawsze czuł wiele, niekoniecznie wiedząc jak dokładnie sobie z tym radzić... Społeczeństwo zawsze było dla niego niezrozumiałe, dlatego przestał się tym przejmować na taką skalę. Czy da się zmienić to, kim się urodziliśmy? Jest zdania, że tak, chociaż nigdy nie pozbędziemy się tej dawnej namiastki siebie. Będzie nas nawiedzać ilekroć zamkniemy oczy, czy kiedy będziemy najbardziej bezbronni. -Nabuzowany pesymista?-Skrzywił się.-Bardziej pasuje mi rola popieprzonego realisty.-Wzruszył lekko ramionami, unosząc lekko lewy kącik ust. W dosyć kąśliwy sposób. Nie potrzebował podziękowań za to, kim jest. Raczej chętnie usłyszałby słowa nagany, bo do tego zwyczajnie był przyzwyczajony. Czuł się niemal raźniej kiedy wraz z krokami, towarzyszyły mu spojrzenia pogardy... Wtedy czuł, że zrobił coś naprawdę dobrze. A tak? Gest kompletnie nie pasujący do relacji, jaką posiadali, o ile w ogóle można to było nazwać relacją. Ludzie go nie przytulali, nie klepali po ramieniu, nie rzucali znaczących spojrzeń. Było mu z tym dobrze, że odsuwali się jakby był zarazą. W tej sytuacji, kompletnie nie wiedział co ma zrobić, a to co robił... Zapewne odbiegała od tego, co powinien. I choć niekoniecznie obawiał się konsekwencji, zwyczajnie leżało mu to na żołądku. A coś przecież zrobić musiał. -Kolejny blef, Lancelocie.-Powiedział spokojnie, unosząc do góry jedną brew. Nie kupował nagłej przemiany, tego jak spokojnie do tego podchodziła... To z jakim poddaniem wypowiadała każde swoje słowa. Jakby była zmęczona, jakby naprawdę uważała coś za skończone i nie do odratowania. Niemiłosiernie go to irytowało, jednak gdyby tylko chciała aby rzekł coś w tej sprawie, dałaby o tym znać. Na razie był tylko dupkiem, który pozwalał jej marudzić jak starej babie. Nie powinien niszczyć swojego obrazu w jej oczach, był przecież tak dokładny i wcale nie ubliżający ludzkiej istocie. Zmarszczka między jego brwiami pogłębiła się kiedy postanowiła przystawić swoją dłoń do jego. Różnica w kolorze skóry, strukturze, zgrubieniach i wielkości była ogromna. A on nie mógł pozbyć się uczucia, że dokopała się do najgłębszej czeluści Lennoxa, której nie chciał nawet oglądać. Intymne było zetknięcie się dwóch dłoni... Przynajmniej dla niego, dla kogoś, dla kogo kiedyś stanowiły świętość a przez kilka ostatnich lat katował je, karząc za to, co potrafiły... Co wywoływały... Butelka zamarła w połowie drogi do ust, a mimika twarzy diametralnie się zmieniła. Nie było w niej nic z rozluźnionego chłopca, którym był kiedy tutaj wszedł. Nic z człowieka, który mógł znieść dotykanie czegoś tak istotnego w swoim życiu, jakby dosłownie dotykała jego trzewi. Coś w jego głowie krzyczało i próbowało się wyrwać. Palce na szyjce butelki pobielały, aż dziw, że jeszcze się nie zbiła. -Co Ty możesz o tym wiedzieć.-Warknął. I nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi kiedy nie usłyszał głośnego plusku wody, w miejscu, w którym wrzucił dziewczynę do wody. Oddychał ciężko i głośno. I gdyby tylko miał przy sobie coś w co naprawdę mógłby uderzyć, zrobiłby to... Chcąc poczuć każdą miażdżoną kostkę w swojej ręce.
Nie było chyba latorośli na tym świecie, która przez cały okres swojego życia wielbiłaby rodzinę. Zawsze były konflikty czy różnice poglądowe, a potem nieszczęsny okres buntu u młodych. I to przelewanie ambicji, oczekiwanie, nakłanianie na do czegoś.. Nawet jej zdarzało się marudzić na swoje pochodzenie, do tej pory zresztą przedstawia się głównie imieniem, pomijając nazwisko. Ludzie w tych czasach byli naprawdę okropni, oceniali innych przez pryzmat pochodzenia albo stanu portfela, co Nessie bardzo przeszkadzało. Nie miała pojęcia o rodzinie Zakrzewskiego. Poza nim miała chyba jeszcze okazję poznać Lysandra i współpracować z nim na runach podczas wakacji w Meksyku, jednak nigdy nie prowadzili porządnej konwersacji. Jako prefekt i uczennica, która na lekcje uczęszczała — wiedziała, że person o tym nazwisku było w szkole więcej. Lennox zawsze dawał jej dużo do myślenia. Nie potrafiła pojąć, dlaczego tej złości tak kurczowo się trzymał i na siłę próbował zrobić z siebie bezwzględnego brutala, którego nic nie obchodziło. Czasem nawet sądziła, że gdzieś tam w środku musiał kryć się kiedyś ciepły i wrażliwy człowiek, bo niemożliwe, aby tak zgorzkniały był od urodzenia. Nigdy jednak nie pytała o jego historię, niezależnie od tego, jak była jej ciekawa. To była strefa tak malutka i skryta przed światem, że próba dokopania się do niej mogła zostać uwieńczona mordem. Patrząc jednak na swoją obecną sytuację i wątpliwy stan zdrowia psychicznego, na złość, która zajęła cały jej umysł, miała wrażenie, że tylko on tak naprawdę może być w stanie zrozumieć, o co jej chodzi. Może nawet widziałby lepiej niż ona, gdyby znał całą historię. Naprawdę czuła się paskudnie z brakiem kontroli nad własnym życiem i emocjami, których nie potrafiła zgarnąć do kupy. Czy pozbycie się człowieczeństwa i branie przykładu z Noxa mogło być dobrym pomysłem? Jeszcze nie wiedziała. - Idźmy na kompromis, nabuzowanego realisty. - odparła bez cienia zawahania się w głosie, wzruszając delikatnie ramionami podobnie jak on, mając jednak obojętny wyraz twarzy i nie odwzajemniając tego kąśliwego uśmieszku, który jej posłał. Nawet jeśli on owego podziękowania nie chciał, to nie znaczyło, że ona nie potrzebowała tego zrobić. Przyzwyczajenia potrafiły być zgubne i dobrze jednak było wyjść czasem poza standardy, przeżyć coś nowego. Właściwie było jej obojętne, czy ją lubi, czy nie lubi i w ogóle ma ochotę z nią rozmawiać, ale sam fakt, że wciąż tu siedział sprawiał, że jej coraz głupsze rzeczy przychodził do głowy. Doskonale wiedziała, jakie podejście ma do niego społeczność w szkole i dziwnym trafem bądź szczerą chęcią, ona postępowała odwrotnie. A to, że mieli z Mall wspólną historię, a one rzekomo się przyjaźniły — cóż, były to dwa oddzielne tematy. To, co ich łączyło lub nie łączyło, jej relacja ze ślizgonką i jej nieokreślona relacja bądź jej brak z Noxem. - Lancelot dawno zdjął swoją zbroję i poszedł na emyture. I naprawdę nie rozumiem, dlaczego uważasz, że blefuję. - rzuciła z westchnięciem, wciąż wpatrując się w jego dłoń. Dziwne, że pozwalał jej na tyle rzeczy i na tyle słów, których w normalnych okolicznościach by nie zniósł. Nie był stworzeniem ani współczującym, ani znoszącym ludzkie, bezsensowne dramaty. Pewnie miał własne. Cała ta sytuacja, którą zainicjowała, musiała go wkurwiać. Irytować, dlaczego robiła z jego dłonią, co chciała i wypowiadała słowa, których nikt o zdrowych zmysłach by w jego stronę nie rzucił. Myślała, że dla Lennoxa dłonie zawsze były tylko narzędziem do bicia, które zdaniem Lanceleyówny — nadawały się do rzeczy większych. A potem to już wszystko wydarzyło się szybko. Niespodziewanie. "Co Ty możesz o tym wiedzieć." Odbijało się echem w jej uszach, kiedy gwałtowny i brutalny ruch wprawił jej chude ciało w ruch. Nawet gdyby chciała, to nie zdążyłaby zareagować. Jej włosy przecięły powietrze ze świstem, a dopiero w momencie, gdy uderzyła w taflę wody, uświadomiła sobie, gdzie wylądowała. Pierwszą reakcją powinna być panika. I faktycznie, przez ułamki sekund jej ciało wykonywało niekontrolowane przez nią ruchy, a jej samej udało się napełnić buzie powietrzem. A potem nastąpiło dziwne porażenie, spokój. Powinna machać rękoma i krzyczeć, usiłować złapać oddech na powierzchni i tam zostać. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Zaciśnięte wcześniej powieki rozluźniły się, nadając jej twarzy wyrazu podobnego do tego, który człowiek miał podczas snu. Czuła się jak sparaliżowana. Ubrania przyklejały się jej do ciała, stawały się coraz cięższe i bardziej upierdliwe, a ona nie miała po prostu siły z nimi walczyć. Kilka bąbelków powietrza uciekło spomiędzy warg, a dłonie delikatnie zakołysały znajdującą się dookoła, przyjemnie ciepłą wodą. Dlaczego przez myśl jej przeszło, że mogłaby w końcu odpocząć, gdyby została w tej bańce. Nie widziałaby ludzi, którzy w ostatnich dniach wzbudzali w niej tak wielką niechęć. Serce biło jak oszalałe, wydawało się krzyczeć, przypominało uderzeniami ciężkie i mosiężne dzwony, usiłujące się przedostać przez wywołany wodą szum w uszach. Wszystko jednak było odległe, niewyraźnie. I naprawdę nie wiedziała, czy czas zaczął płynąć tak wolno, czy może ona potrafiła wstrzymać oddech na tak długo. Znała to uczucie, gdy nieproszony chlust wody przedostał się do płuc, wywołując nieprzyjemne skrzypienie. Woda wcale nie była taka zła. Nessa była zaskoczona, jak czysty i spokojny wydawał się jej teraz własny, pogrążony wcześniej w chaosie umysł. Wciąż jednak słyszała słowa chłopaka, będące właściwie warknięciem niczym u szykującej się do ataku bestii. No właśnie, co ona mogła wiedzieć? Dlaczego walczyła zawsze o wszystkich, tylko nie o siebie? Oczywiście, uczyła się i miała doskonałe wyniki, tak jak od niej tego oczekiwano. Słuchała rodziców, nie plamiła rodu. Nie bawiła się. Żyła jak w pieprzonym letargu, zapominając o tym, czego ona chciała. A najgorsze jest w tym wszystkim to, że nawet nie znała odpowiedzi na to pytanie. Nie potrafiła nawet powiedzieć, co chciałaby robić w życiu. Na co jej właściwie takie wyniki w nauce, skoro nie ma z nich pożytku? Nic dziwnego, że gdy zbroja pękła i wszystko się skumulowało, to tak mocno i emocjonalnie zareagowała — zawsze tłumiła emocje, zgadzała się na wszystko. Byle innym było dobrze. Jak ma się dowiedzieć, co jest dobre dla niej? Pokręciła gwałtownie głową, uświadamiając sobie, że za chwilę naprawdę tu zostanie i nie będzie żadnej przyszłości. Drobne dłonie zacisnęły się w pięści, a paznokcie z łatwością rozerwały skórę, uwalniając do wody kilka kropel krwi. Była zajechana, głodna, pijana, zła, marudziła, była zbyt chuda i zmęczona. Gdy nogi dotknęły dna wanny, wyprostowała je gwałtownie i odbiła się do góry, z olbrzymim chlustem wynurzając się z wody i po omacku szukając czegoś do złapania się. To byłoby naprawdę zmarnowane życie.
Miał starsze i młodsze rodzeństwo... Również siostra bliźniaczka mogła obić się o jej uszy, chociaż o tej już dawno on sam przestał słyszeć. Odcięła się od trującego braciszka, którym był. Pieprzone więzy rodzinnego, niemal każdy z innej matki. Rodzina Zakrzewskich była ogromna, dosłownie, zapewne nie wiedział o połowie innego rodzeństwa. Lysadner i Bianca to osoby, z którymi naprawdę utrzymywał i chciał utrzymywać kontakt. Nie wiedział, czy to kwestia tego, że przez kilka lat razem się wychowywali, czy połączyła ich nienawiść do jego okropnej matki... Nie kwestionował tego, nie zastanawiał się nad tym, niech jest jak jest. W końcu ktoś, kto akceptuje jego wybryki to człowiek anioł, powinien to docenić. Nie grał bezwzględnego brutala. Przynajmniej nie robił tego specjalnie, bo miał gdzieś to, co ktoś mógłby o nim pomyśleć. W końcu krążyło o nim tyle informacji, tylko niestworzonych historii, w których jedynie niewielka część była prawdziwa... Zostawiał to za sobą, bo tam było ich miejsce. Czemu kurczowo trzymał się złości? Bo tylko ona mu pozostała. Była prawdziwa, pochodziła z jego wnętrza, nigdy go nie zawiodła jak cała reszta. Dopuścił do siebie osoby, które albo na to nie zasługiwały, albo on był wystarczająco naiwny, nawet Nessa znalazła tam swoje miejsce. Tak, z tym swoim całym irytującym zachowaniem, wpychaniem się tam, gdzie nie powinna. Nox kogoś takiego potrzebował... Bo wydawał się bardziej autentyczny od tej nienawiści, której się kurczowo trzymał. Dlatego tak dziwnie było patrzeć na nią i to, co się z nią stało. Każdy potrzebował w swoim życiu kogoś żywego, kogoś, kto zwyczajnie pobudzi do działania. Najwidoczniej Lennoxa i Mallory właśnie to przyciągnęło do tej konkretnej Ślizgonki. Nie rozumiał tej relacji, nie wnikał w nią, nie analizował... Nie było takowej potrzeby. Jednak podziękowania, czy przeprosiny były dla niego czymś niestosownym. Nigdy nikt mu nie dziękował. Nie za coś takiego. -Bo nie jesteś sobą. To chyba proste.-Powiedział spokojnie. I była to jego pierwsza ingerencja w stan, w którym się znajdowała. Jak w końcu mógł uważać, że ją zna? W jakikolwiek sposób... W końcu nie spędzali razem wiele czasu, nie rozmawiali też zbyt często. Jednak każda ich rozmowa, każde wymienione zdanie miało konkretne znaczenie. Jeżeli myślała, że tylko on skłania ją ku zastanawianiu się... Rola mogła również działać z drugiej strony. Czemu myślała, że tylko on miał wpływ na nią, a ona na niego żadnego? Dotyk nagiej skóry w połączeniu z jego dłońmi był o tyle dziwny, bo rzadko kto tak robił. Dłonie zawsze były najważniejszym elementem jego życia. Doskonale pamięta czasy, w których chodził jak na szpilkach, tylko po to aby ich nie uszkodzić. Jak dbał o nie, jak pielęgnował... Jak zamęczał wtedy jeszcze drobne palce ćwiczeniami, próbami i ostatecznie koncertami. Karał się każdego dnia za to, co potrafiły... A kiedy dzięki Mallory zaprzestał tych czynów, teraz czuł, że zmarnował swój czas na to, aby być kimś, kim nie był. Nie był ani młodym geniuszem-wirtuozem, ani brutalnym nastolatkiem z emocjonalnymi problemami. Był nikim. Tak samo jak jego dłonie. Nie znaczył nic na tym świecie. Bycie egoistą nie jest takie zło, o ile nie posiada się sumienia, nawet jakiś śladowych ilości. Kiedy więc dziewczyna opadła na dno, dziwił się, że nie robiła niczego aby nie wypłynąć na powierzchnię. Nie umiała pływać? Tego nie wiedział, bo nie dzielili się swoimi słabościami czy wadami. Więc czekał, spoglądając w miejsce, gdzie powstały bąbelki. Nie zamierzał po nią nurkować, bo chciał aby sama to zrobiła. Aby sama zawalczyła. Ludzie, którzy się poddają byli w jego mniemaniu namiastkami człowieka. To dlatego cały czas walczył, bo nie godził się na to, co było mu dane. Chciał wywalczyć swoje zasady... Swoje cholerne prawa, nawet jeżeli były idiotyczne i śmieszne dla reszty. Nessa wciąż się nie wynurzała, zamierzał dać jej więcej jeszcze maksymalnie minutę. Pod wodą czas się zatrzymywał i to co trwało długie przemyślenia, na powierzchni trwało może kilka sekund. Kiedy zobaczył rudą czuprynę, która próbuje złapać się czegoś stabilnego, nie umiał powstrzymać specyficznego uśmieszku triumfu. Odstawił butelkę na kafelki i podpłynął do nią, łapiąc za wyciągniętą rękę i unieruchamiając wierzgające stworzonko w uścisku. -Już, już... Oddychaj.-Mruknął spokojnie, odgarniając jej włosy z oczy, coby mogła cokolwiek zobaczyć.
Nessa zawsze wierzyła, że to ludzie są jej siłą napędową i sprawiają, że była w stanie funkcjonować na tak wysokich obrotach. Była przyzwyczajona do życia dla kogoś, wspinania się po drabince edukacyjnych czy muzycznych sukcesów, aby wywołać uznanie w oczach rodziców i udowodnić im, że pomimo bycia kobietą, nadawała się do zostania głową rodu. Gdzieś w całej tej wierze i naiwności, skreślaniu siebie i własnych potrzeb, zginęła ona sama. Zepchnięte gdzieś w środek cechy czy uczucia w końcu eksplodowały, znajdując ujście przez obecną serię niefortunnych zdarzeń. Czy było warto zmarnować tyle lat na tak mrówczą egzystencję? Nie była pewna, ba, nie wiedziała teraz nawet czy jej fasada z pewności siebie jest prawdziwa, czy może tylko była iluzją wykreowaną na potrzeby przetrwania w otaczającej ją rzeczywistości, w której kompletnie nie potrafiła sobie teraz poradzić. Niczym dziecko we mgle, błądziła, wybierając najgorsze z możliwych ścieżek. Bez kontroli czuła się naprawdę źle. Westchnęła cicho, wzruszając ramionami i pierwszy raz uciekając od jego spojrzenia, które wydawało się bronią ostateczną na tę chwilę. Milczała, szukając w głowie odpowiednich słów, z których byłaby w stanie stworzyć jakąś odpowiedź. Sama nie wiedziała, czy faktycznie teraz nie była sobą, czy może to oblicze, które prezentowała ludziom przez te wszystkie lata, nie było prawdziwe. - A co jeśli to wcześniej nie byłam sobą, a to jest moje prawdziwe oblicze? - zapytała w końcu, marszcząc nieco brwi i nos, zirytowaną obecnością niepewności, której we własnym głosie tak bardzo nie lubiła. Nie mogła się jednak dziwić temu, co powiedział — przecież to zawsze Lennox pozostawał księgą tajemnic, a z niej można było odczytać absolutnie wszystko, poza najbardziej skrytymi i intymnymi uczuciami, których pokazywać nigdy nie lubiła. Nie nazwałaby go nikim, nawet jeśli na dobrą sprawę niczego o nim, ani o jego przeszłości nie wiedziała. Wciąż pamiętała jednak, że po ich pierwszej, dłuższej rozmowie doszła do wniosku, że Zakrzewskiego trzeba było brać takiego, jakim był. Jakakolwiek ingerencja mogłaby okazać się tragiczna w skutkach. Dający do myślenia rozwój wydarzeń i niechęć do wody przez brak umiejętności związanych z przetrwaniem w niej sprawiły, że jej palce zacisnęły się na jego dłoni mocniej, niż chciała. Nie wiedziała, czy bardziej była zła na niego, czy na siebie, bo słabości nigdy nie lubiła nikomu pokazywać. Maskowała je sztuczną odwagą, niezależnie czy chodziło o latanie na miotle, czy pływanie. Gdy ją złapał, poczuła, jak wylatuje z niej resztka jakiejkolwiek energii, a alkohol szumi w uszach równie mocno, co wcześniej woda. Miał szczęście, że pełnego triumfu uśmiechu nie miała okazji zobaczyć. Piekły ją niemiłosiernie płuca, a łapanie oddechu kończyło się dziwnym świstem i kaszlem, przez cały czas trzymała zaciśnięte powieki. Czując jego dłoń na włosach, bijące od niej ciepło przy twarzy — uznała, że w tej łazience jest paskudnie zimno. - Następnym razem, jak będziesz szykował zamach na moje życie.. - zaczęła cichszym, bardziej zmęczonym i słabszym niż zwykle głosem, drugą dłonią łapiąc się za jego ramię dla pewności. Oparła się czołem o jego brodę, łapiąc oddech i zwyczajnie próbując uspokoić spanikowane wnętrze, bo wiedziała, że sama w tej piekielnej wannie nie przeżyje. Lubiąc to czy nie, musiała na nim polegać. - To przynajmniej upewnij się, że będziesz skuteczny. I nie mów o tym nikomu, bo będę musiała Cię zabić. Dodała jeszcze ciszej, tkwiąc chwilę w bezruchu. Puściła jego ramię i przysunęła dłoń do swojej twarzy, przecierając ją z kropel wody i zgarniając długie, ciemne włosy do tyłu, odchyliła się nieco do tyłu, by spojrzeć mu w oczy. Jej białka były popękane, a oczy podrażnione od czynników zewnętrznych i zmęczenia. Wyglądała jak prawdziwy ćpun albo alkoholik na głowie. Jedna rzecz nie dawała jej jednak spokoju, a po poznaniu odruchów bezwarunkowych Zakrzewskiego, wolała się zabezpieczyć, zanim zapyta. Stąd też objęła go delikatnie ręką, zaciskając palce na jego boku, żeby w razie czego się złapać i nie dać aż tak łatwo zmienić w łatwego do rzucenia kafla. - Lennox. Chcesz czy nie chcesz, jesteśmy przyjaciółmi. Nie uwolnisz się ode mnie łatwo. Nie zostawię Cię, zwłaszcza po tym, jak poznałeś mój malutki sekret. Więc powiedz mi dlaczego? Dlaczego reagujesz złością na wzmianki o muzyce i o Mallory? Wiedziała, że stąpa po cienkim lodzie i stojący naprzeciw chłopak, który utrzymywał ją nad wodą, zaraz wybuchnie. Musiała jednak wiedzieć, chciała. Jak inaczej mogłaby mu pomóc? Zabawne. Kilkanaście minut temu wkurwiała się na to, że cały świat ją wykorzystywał, a nie umiała zostawić tego ślizgona, który tej pomocy nigdy od niej nie chciał. Całe jej ciało zadrżało na samą myśl o tym wszystkim, a ona zastanawiała się, czy rzuci nią o kamienny brzeg i rozbije jej głowę, czy może jednak wrócimy do topienia?
Życie dla kogoś jest dosyć beznadziejne, nie uważa? Jaki jest sens w funkcjonowaniu, jeżeli ma to zadowolić innych, a nie nas samych? Nie umiałby tego zrozumieć. Nawet będąc złotym dzieckiem, wszystko, co robił, robił dla siebie, po to, aby wyrazić siebie... Nie za pomocą słów, bo w tej kwestii był tak samo upośledzony, jak w tym momencie. Słowa nie były jego mocną stroną, wyrażał je za pomocą swoich pasji. Muzyka, biegi, quidditch, walka. Czyżby cecha indywidualisty była jedną z wrodzonych? Być może. Istotne jest to, że wcale by się nie zdziwił, gdyby wiedział to, o czym myślała... Jak można wiedzieć, kim się jest, kiedy wszystko, co było robione, nawet nie wychodziło z własnej inicjatywy? Czy zdobywanie ocen, bycie prefektem, gra... Cokolwiek. Nie było za późno na kwestionowanie własnej osobowości. Miała wszelkie prawo do tego, żeby czuć się rozdartą i zagubioną. Bo to jej uczucia, takie pochodzącego z głębin... A pomimo tego, że czasem człowieka pożerały i męczyły... Były prawdziwe w swojej brzydocie. Czy nie łatwiej jej się oddychało? Nie lubił ucieczek, choć sam chyba to robił. Ukrywał swój brudny sekrecik, który zapewne tylko w jego mniemaniu taki był. Przez moment zastanawiał się nad tym, co mu powiedziała. Westchnął cicho, czego zapewne nie mogła zauważyć z tej odległości, zamroczona alkoholem. Jak wiele było Nessy w tym, co stało teraz przed nim? -Może żadne nie jest prawdziwe.-Wzruszył lekko ramionami, również na nią nie patrząc.-Wątpię jednak, że czujesz się dobrze w tym wydaniu. A to chyba najważniejsze, nie sądzisz?-Lewa uniesiona brew, ten dziwny uśmieszek w kącikach ust... I już wiadomo, że Lennox miał wyrobione zdanie na ten temat. Jak na wszystko inne. Czy miał rację? Cholera go wie. Jeżeli w coś wierzył, reszta raczej nie miała dla niego takiego znaczenia. Jego osąd był ostatecznym. Lubił to w niej, jakkolwiek surrealistycznie to brzmi. Nessa była jedyna w swoim rodzaju, a przynajmniej jemu wydawała się autentyczna w tych swoich niedorzecznych strojach, z upartością zakodowaną we krwi. Pamiętał jej żałosne próby biegania, to, z jaką determinacją chciała zdobyć miotłę... A przecież bała się latać. Czy to nie była prawdziwa Nessa? Czy ktoś ją do tego zmusił? Alkohol i woda zdecydowanie nie szły ze sobą w parze, idiotycznym pomysłem było wrzucenie jej do wody i delikatne podtopienie jej rudej czupryny. Jednak skąd mógł wiedzieć, że nie umiała pływać? Dlatego ją przytrzymał, aż nie odzyska peni władz w mięśniach. Może nauczy ją pływać? Zdecydowanie nie dzisiaj, bo dziewczyna wyglądała, jakby zaraz miała zejść z tego świata. Nie chciał jej mieć na sumieniu... Prześladowałaby go zapewne dla zabawy lub w odwecie. Zamarł z palcami przy jej plecach. Przypomniał sobie, że nie powinien tego robić. Cała ta sytuacja była kompletnie nie na miejscu, oddech dziewczyny drażnił jego skórę na szyi, wywołując gęsią skórkę. Gest godny pożałowania, szczególnie że był przepełniony uczuciami. Dziwną troską, której nie rozumiał i nawet nie potrzebował w tym całym zestawie. I chociaż czuł się cholernie niekomfortowo, nie chciał jej ponownie wrzucać do wody. -Zapamiętam.-Powiedział, a choć sytuacja tego nie wymagała, jego ton był poważny i dziwnie odległy, jakby Lennox Zakrzewski znajdował się w kompletnie innym miejscu. Może właśnie tak było? Po chwili poczuł, jak jej blade ręce oplatają go jak macki, a on z niewiadomych przyczyn poczuł duszności. Jakby nie owijała wokół jego szyi jedynie rąk, ale i wokół jego wnętrzności. Klatka piersiowa zaczęła boleć, a to uczucie rozchodziło się po mostki, osiadła na żebrach i zatrzymała się na plecach. Czy to jej bliskość? Zapach alkoholu i szamponu do włosów Nessy tak w niego uderzył? Jak oparzony ujął ją w pasie i posadził pospiesznie na krawędzi wanny, a choć dziewczyna wydawała się tym ruchem przestraszona, nie zważał na jej paznokcie wbite w jego skórę. Oczy były rozszerzone, a ogień tlił się w nich pomimo jasnego koloru. Jak... Uniósł rękę do góry, a raczej palec wskazujący, który znalazł się między jego ustami a twarzą dziewczyny. Ta bliskość również była niebezpieczna, jednak wskazana. Chciał, aby to, co zobaczyła, wystarczyło jej za odpowiedź.-Nie masz o niczym pojęcia, nie wmawiaj mi rzeczy, sama chcąc w nie uwierzyć.-Warknął, może nawet plując w przypływie adrenaliny. -Mallory zrobiła to, co umiała robić najlepiej. To, co zrobiła wielokrotnie. Spierdoliła. Tyle Ci wystarcza?-Okres gniewu mu minął, teraz zwyczajnie był poirytowany tym, że ten temat wracał ciągle, jak przeklęty duch, jakiś pieprzony koszmar, który nie chce dać mu spokoju. Skończył z tematem tej dziewczyny. Nie ufał ludziom, a dotychczas wychodził na tym całkiem dobrze... Kim była, aby wyróżnić się z tej grupy? Co takiego uczyniła? Kilka podobieństw, to samo spierdolenie? Jak mogła mówić o przyjaźni, jak o zaufaniu w kwestii tak osobistej sprawy, kiedy nawet nie wiedziała, kim sama była? Palce lewej dłoni go piekły, jakby za mocno wbijał je w posadzkę. Krwawiły? -Te dwa tematy należą do przeszłości. Po co do niej wracać?-Warknął i odsunął się od niej, jakby nie mógł tego dłużej znieść. Zanurkował, chcąc pozbyć się tego cholernego uczucia, jakby pod wodą wszystko było łatwiejsze, a krzyk zagłuszyła spokojna tafla wody. Kiedy się wynurzył, wyszedł z wanny i podszedł do ręcznika, wycierając włosy. Wychodził?
Wszystko było w porządku, dopóki nie dotarło do niej, jak tragicznie względem samej siebie postępowała. Najgorsze jednak było to, że brak jakiegokolwiek myślenia o sobie jej nie przeszkadzał, a życie dla kogoś i pod kogoś wydawało się jej opcją niezwykle przyzwoitą. Drogą, gdzie konsekwencje nie będą zbyt przytłaczające, a do tego wszelkie rozterki i histerie zostaną skutecznie pominięte, bo będzie umieć się dostosować. Życie dla kogoś w tak dużym stopniu, w jakim robiła to Nessa, okazało się jednak beznadziejne. Ciągle zadawała sobie te same pytania,, używając do ich sformułowania coraz to barwniejszych słów. I pomimo całej tej inteligencji i wiedzy, którą rzekomo miała — nie potrafiła znaleźć żadnej odpowiedzi. Przyznałaby Lennoxowi rację, że łatwiej było oddychać, jednak wciąż nie wiedziała, w co włożyć ręce i jak sprzątnąć cały ten bałagan emocjonalny. Męczyło ją tkwienie w stanie umysłu, w którym aktualnie była. Nigdy wcześniej nie uciekała, nie zachowywała się w tak pozbawiony sensu sposób. Brak kontroli paraliżował, wykańczał. Czy jego również drażniło to, że nie mógł kontrolować sytuacji, w której się znajdował? Nie skomentowała jego słów, przez chwilę wędrując wzrokiem po jego twarzy i właściwie próbując zdefiniować w jakiś sposób obraz osoby, którą obecnie była. Jedynym epitetem, który przychodził jej na myśl, był — żałosny. Miał rację, chociaż obecnie była zbyt zła i dumna, aby mu ją przyznać, przez co wzruszyła jedynie ramionami. Ceniła sobie jego bezpośredniość i właściwie konsekwencje w decyzjach, które podejmował. Nawet jeśli był egoistą, nie dało się tego odczuć w jakiś nieprzyjemny sposób. Nessa przyciągała dziwnych ludzi i w takim towarzystwie też sama czuła się najlepiej, wystarczyło spojrzeć na listę najbliższych jej osób.. Nie mógł wiedzieć, że nie potrafiła pływać, dlatego nie miała pretensji i uważała, że nie powinien mieć żadnych wyrzutów sumienia. Właściwie nawet dobrze się stało, bo pocieszała ją myśl, że pomimo takiego wrażenia to wciąż się nie poddała, tylko zwyczajnie nie była jeszcze gotowa walczyć. Nawet jeśli miała pretensje, czuła złość do całego świata i przede wszystkim siebie, to wciąż nie była w stanie zlikwidować czy naprawić swojej osobowość tak łatwo i szybko. Dlatego też skupienie się na Lennoxie i jego sprawach wydało się jej idealne, zwłaszcza do ucieczki od samej siebie. Prychnęła pod nosem, kręcąc z politowaniem głową w stronę swoich myśli. Gdyby miesiąc temu jej ktoś powiedział, że będzie się tak zachowywała, to nigdy w życiu by w to nie uwierzyła. - Dobrze, zapamiętaj. -odpowiedziała w końcu cicho, wciąż łapiąc oddech. Nie miała problemu z utrzymywaniem z nim kontaktu fizycznego, w zasadzie całkiem zapominając o tym, że jest nagi. Nie potrafiła patrzeć na niego w sposób, w jaki każda normalna dziewczyna by patrzyła. Traktowała go jak przyjaciela, może nawet trochę niczym młodszego i niedobrego brata, który walczył z całym światem. Więc pomimo absurdu sceny, w której przyszło się im znaleźć, wcale nie czuła się z tym źle ani też nie miała wyrzutów sumienia w przypadku Mallory. Z zamyślenia wyrwał ją gest chłopaka, który z łatwością przeniósł ją niczym worek ziemniaków i posadził na krawędzi wanny, za co właściwie była mu wdzięczna. Czuła jak jej mięśnie rozluźniają się po złapaniu kontaktu ze stabilną powierzchnią. Przestała maltretować jego skórę paznokciami, cofając dłoń i przesuwając nią po twarzy, aby strącić resztki kropel wody, a następnie mokre, przypominające kolorem cynamon, kosmyki włosów odrzucić do tyłu. Były ciężkie, lepiły się absolutnie do wszystkiego, podobnie jak uwydatniające jej niedowagę ubranie. Na chwilę przymknęła powieki, aby następnie po uniesieniu głowy i odsłonięciu karmelowych, otoczonych popękanymi żyłkami tęczówek napotkać palec Lennoxa. Instynktownie spojrzała na jego twarz, bezwstydnie nawiązując kontakt wzrokowy. Nie potrafiła się go w żaden sposób wystraszyć, nieważne jak próbował. Z pewnością pomagał w tym krążący w jej żyłach alkohol i tlące się w głowie szaleństwo. - Masz rację, nie nam o niczym pojęcia. Jestem ostatnią osobą, która zna właściwy sposób funkcjonowania tego świata czy jego społeczeństwa.. - rzuciła automatycznie w odpowiedzi, spokojnym jednak głosem. Nie spodziewała się jednak słów o Mallory, które spowodowały, że dłonie opadły jej na uda i zacisnęły się na materiale ciężkiej, ciemnej spódnicy. Zagryzła dolną wargę, odwracając wzrok gdzieś na bok. Nie rozumiała tego postępowania. Ona była przyzwyczajona do znikania ślizgonki i ich relacja była inna niż przeciętna. Zakrzewski jednak jej potrzebował. Czemu przez myśl jej przeszło, że nie zasługiwała na niego, chociaż tak bardzo się jej podobał i była w nim zakochana? O związkach Nessa nie miała jednak pojęcia, bo to, co miała z Holdenem było czymś, co poza normalną relację dawno wykraczało. Westchnęła ciężko, kiwając głową posłusznie. - I znów. Nie warto wracać do przeszłości, blokuje nam przyszłość. Dziękuję, że mi powiedziałeś o niej. - odparła cicho, podnosząc na niego wzrok i siląc się na grymas, który miał być chyba uśmiechem. Odprowadziła go wzrokiem, następnie zamykając oczy, gdy zniknął pod wodą. Sama uderzyła pięścią w posadzkę, czując rozchodzący się po kościach ból. Nie było to jednak na tyle mocno, aby pękły. Nieco chwiejnie, mało zgrabnie wstała i wróciła pod okno, gdzie siedziała wcześniej. Kucnęła, upijając nieco z butelki i sięgając do swojej torby, gdzie miała różdżkę. Rzuciła zaklęcie suszące, pakując się następnie. - Ubieraj się. Idziemy na paszteciki. Widocznie obydwoje jesteśmy osobami, od których ludzie spierdalają, gdy się przywiążemy. -powiedziała z gorzkim uśmieszkiem, tonem starszej siostry, wstając. Wciąż jednak tyłem do niego, co by nie podglądać. Życie musiało iść dalej, miał rację. Spojrzała na swoją zaczerwienioną dłoń, wciąż mając na ustach ten dziwny grymas, będący cieniem uśmiechu. Gdy chłopak się ubrał, marudząc jak zwykle pod nosem, nie dała mu szansy ucieczki, ostatecznie nawet siłą wypychając z łazienki prefektów. Miała nadzieję, że cała ta sytuacja zostanie w niej już na zawsze, pomiędzy nimi. Pociągnęła Lennoxa prosto do kuchni.
z/t x2
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Rozdzieliły się po wyjściu ze skrzydła szpitalnego. Moe ruszyła na korytarz znajdujący się na piątym piętrze, Dina obiecała pojawić się niedługo potem, wraz z pozostałymi niezbędnymi do zupki składnikami i zapewne pozostałym sprzętem. Czy Davies powinna podejść tam z nią i pomóc taszczyć te wszystkie graty? Być może, ale wpadła na to dopiero stojąc przed drzwiami łazienki. Jak zwykle, najpierw myślały nogi. Stresowała się. To miał być moment, kiedy po raz pierwszy doszłoby w jej przypadku do animagicznej transformacji. Gdyby coś poszło nie tak, efekty byłyby opłakane i najprawdopodobniej również nieodwracalne. Poroże nad uszami? Permanentny ogon? Futro na plecach albo łuski na dłoniach? Bała się zgadywać, co mogłoby ją czekać. Nie zastanawiała się natomiast kompletnie, jakie zwierzę przypadnie jej w przypadku powodzenia tego wszystkiego. Nie chodziło jej o to, by kojarzyło się z jej charakterem ani było szczególnie urocze, głaskalne, dumne, majestetyczne, czy cokolwiek. Miało być użyteczne. I coś jej podpowiadało, że skoro docelowa forma była zgodna z charakterem, sprawa praktyczności była już raczej załatwiona. Gdyby miała strzelać, postawiłaby na coś małego i niepozornego. Mysz? Chrabąszczyk? Podobne przypadki już skądś kojarzyła. Pokręciła głową, odtrącając zapędzanie się myślami zbyt daleko w przyszłość. Aktualnie czekała na Dinę. I na ciepłą kąpiel, która miała przede wszystkim oczyścić jej umysł i pozostawić ją wyłącznie pod wpływem rozluźniającej i ułatwiającej skupienie na celu mandragorze.