Duża łazienka, przeznaczona specjalnie dla perfektów. W końcu oprócz pilnowania wściekłych bachorów muszą mieć też jakieś przywileje. W samym centrum znajduje się spory, dość głęboki basen, a naokoło krany z ilością płynów do kąpieli, o tak szerokim wyborze kolorów i zapachów, że trudno sobie wyobrazić. Uczniowie często ryzykują dostanie szlabanu i przychodzą tu, by popluskać się w ciepłej wodzie choć przez chwilę.
Jeśli nie jesteś nauczycielem, prefektem, kapitanem drużyny, bądź takowy Ci nie towarzyszy, obowiązkowo powinieneś rzucić kością w pierwszym poście w tym temacie:
Parzysta - zakradłeś się tu w taki sposób, że nikt Cię nie złapał. Możesz korzystać z łazienki prefektów przez cały wątek bez obaw, że znajdzie Cię tu ktoś niepowołany. Nieparzysta - masz pecha. Po kilku Twoich postach w tym miejscu przyłapuje Cię (wraz z twoim towarzystwem!) profesor Harrington. Masz do wyboru - zgłaszasz się po szlaban do MG/nauczyciela albo tracisz 20 punktów i musisz to zgłosić w odpowiednim temacie. Mistrz Gry ma ten temat pod kontrolą, a więc uchylanie się od tej kostki będzie dodatkowo karane.
Autor
Wiadomość
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie zdziwiłem się, że Lotta nie bardzo wie o czym mówiłem. Właściwie, jaki czarodziej mógłby czytać mitologię Mugoli? Chyba było coś ze mną nie tak. – Mmm.. Szachy czarodziejów, no brzmi kusząco... – powiedziałem przymykając oczy, tak jakby ta perspektywa naprawdę mi się podobała. Nie przepadałem jednak za szachami. Były po prostu nudne. Rzecz jasna potrafiłem grać, tak jak chyba każdy, ale nie żeby to było coś co robię w wolnym czasie. Raczej miałem ciekawsze zajęcia. – Na brodę Merlina, nie wiem czy to wpływ alkoholu, ale moja głowa jest pusta jeśli chodzi o pytania... No, jeśli chodzi o całkiem przyzwoite pytania. – dodałem po chwili i ponownie się wyszczerzyłem. Nie wiedziałem wprawdzie jak dziewczyna zareaguje, ani czy załapie moją aluzję. Ale była pijana, ja byłem pijany, kogo by to obchodziło. Nagle poczułem ogromne pragnienie nikotyny. Wyszedłem z wody i podszedłem do swoich ubrań, by po chwili wrócić z paczką papierosów w ręku. – Nie będzie ci to przeszkadzać? – zapytałem i nie czekając na odpowiedź odpaliłem papierosa i wyciągnąłem paczkę w stronę Lotty, nie wiedziałem czy pali czy nie, ale chyba wypadało zaproponować.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Ktoś w większym stopniu spokrewniony z mugolami mógł spokojnie znać tę mitologię, ja jednak wychowałam się w rodzinie, która z niemagicznym nie miała zbyt wiele wspólnego - nie dlatego, że ich nie lubiliśmy, wręcz przeciwnie - ale zwyczajnie w naszej rodzinie czystość krwi była dosyć wysoka i mieliśmy z mugolami zbyt wiele styczności. - Te niesamowite zwroty akcji. Szachy są tak emocjonujące, że jak ostatni raz w nie grałam to posikałam się z wrażenia. - zażartowałam. Owszem, zdarzało mi się na jakiś czas pograć, ale nigdy nie było to dla mnie szczególnie interesujące, więc jeśli to robiłam to raczej w ramach towarzyszenia komuś, a nie dla własnej rozrywki. - Czy ty mi coś sugerujesz? - zapytałam świdrując go spojrzeniem. Nie lubiłam gierek, ani aluzji, gdyż zwyczajnie pozostawiały wątpliwości. Wolałam proste komunikaty, tzn. "kawę na ławę". Za papierosa podziękowałam - na co dzień nie paliłam, a nawet jeśli zdarzało mi się raz czy dwa zapalić na imprezie to mimo wysokiego poziomu upojenia pozostało we mnie tyle świadomości, żeby nie ryzykować niepotrzebnie. Łamałam już dosyć punktów regulaminu siedząc w środku nocy w łazience prefektów, naga i mocno wstawiona.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Czy coś sugerowałem? Pewnie tak, zawsze coś sugeruję, moje wypowiedzi raczej nie są jednoznaczne, praktycznie nigdy, więc ta także. Nie wiedziałem wprawdzie co to było, ale coś na pewno. Zresztą to nie było ważne, nawet jeśli mnie o to zapytała. Uznajmy, że to było pytanie retoryczne. Gdy nie przyjęła ode mnie papierosa wzruszyłem ramionami i odłożyłem paczkę w bezpiecznej odległości od wody, tak by przypadkiem nie zamokła, to byłby dramat. Zaciągnąłem się i powoli wypuściłem dym z ust, przypatrując się blondynce. Sporo ryzykowała siedząc tu ze mną. W dodatku była całkiem naga, a ja kompletnie pijany. Może i potrafiłem w jakimś stopniu nad sobą zapanować, ale jasne było, że w pełni świadomy nie byłem. Przecież jestem tylko facetem! – Spokojnie, nie wsypię cię... No chyba, że sobie, ale to chyba bez sensu... – oho, alkohol zaczął mi plątać myśli i wypowiadane słowa. Zacząłem wystukiwać palcem tylko mi znany rytm. Trochę brakowało tutaj muzyki. Ale głośne dźwięki w samym środku szkoły... Nie, to raczej nie był najlepszy pomysł. – Bo to by było tak, jakbym gadał sam ze sobą, gadasz czasem sama ze sobą? To chyba nadaje się do Munga... – kontynuowałem swoją jakże głęboką refleksję. Opanuj się Will... Pamiętaj kim jesteś. – pomyślałem, musiałem się ogarnąć. – Zapomnij, za dużo alkoholu. – powiedziałem i się zaśmiałem. Co ja wyprawiam?
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
To co mówił wydawało mi się naprawdę sensowne (chociaż wcale nie było), pewnie dlatego, że byłam jeszcze mocniej wstawiona niż on. Mój stan był tak zły, że gdyby William opowiedział mi teraz jakąś absurdalną historię, np. o pingwinie, który został Ministrem Magii to pewnie bym w to uwierzyła - Pewnie, że za dużo, ale odkrycie. - parsknęłam śmiechem Jego paplanina bardzo mnie rozbawiła, chociaż w tym momencie i stanie rozbawiłoby mnie totalnie wszystko, łącznie z powyższym pingwinem. - Każdy czasem gada ze sobą, więc nie wyskakuj z tym Mungiem Ktoś znajomy kiedyś powiedział mi, że czasem trzeba pogadać ze sobą, żeby mieć rozmówcę na swoim poziomie intelektualnym. Nie żebym się z tym jakoś szczególnie zgadzała - jeśli gadałam do siebie to było to zwyczajne głośne myślenie, aczkolwiek jako zdrowa i towarzyska osoba wolałam jednak pogawędki z innymi ludźmi. Mimo to w tym konkretnym momencie zamilkłam. Trudno powiedzieć dlaczego, zwyczajnie nie czułam potrzeby bezsensownego paplania. Cisza, która między nami zapadłą nie była jednak niezręczna, wręcz przeciwnie - czułam, że jest potrzebna. Patrzyłam Williamowi w oczy i delikatnie się uśmiechnęłam. Nie wiem jak to się stało, ale mimowolnie przysunęłam się troszeczkę w jego stronę.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie wiedziałem co się dzieje, ani dlaczego dziewczyna się przysunęła. To było złe, ona była naga, ja kompletnie pijany. Nie chciałem żeby to się źle skończyło. Byłem pewien, że zarówno Lotta jak i ja możemy czegoś żałować. I tak już dostatecznie sobie dzisiaj pofolgowałem, nie powinienem tego pogarszać skoro moja sytuacja i tak była już dostatecznie kiepska. Delikatnie przygryzłem wargę bijąc się z myślami i tym co chciałem zrobić. Naszła mnie obezwładniająca ochota, by ją pocałować. Nie mogłem tego zrobić, nie i koniec. Z drugiej strony co za różnica? Tak czy siak niewiele to zmieni. Odwróciłem wzrok, musiałem podjąć jakąś decyzję. Wiedziałem, że należy ona do mnie. Hudson dała dość wyraźny znak, który bez problemu zrozumiałem. Bywają subtelniejsze, które także rozpoznaję. Dostawałem je dość często, cóż, miałem ładną buźkę, co najwyraźniej z reguły przeważało nad nieprzyjemnym charakterem, z którego doskonale zdawałem sobie sprawę. Nie wiedziałem co mam robić, w innej sytuacji bym się nawet nie zastanawiał, ale z jakiegoś powodu nie chciałem ranić Lotty, mimo że to będzie miało miejsce, to oczywiste. Czy nie pogorszę sytuacji? Zresztą, co mnie to obchodzi. Nie pozwolę w tej chwili popsuć sobie humoru. Sama tego chce, do niczego nie zmuszam. Zawsze mogłem zrzucić wszystko na alkohol, ale byłem dostatecznie trzeźwy, żeby w miarę zastanowić się na sytuacją. Trawiłem między młot a kowadło, nieważne co zrobię i tak to będzie miało swoje konsekwencje. Westchnąłem rozdarty i zirytowany własnymi myślami. Z powrotem przeniosłem wzrok na dziewczynę i lekko się uśmiechnąłem. – Będziemy tego żałować. – powiedziałem i dłużej się nie zastanawiając zmniejszyłem dystans między nami do minimum i złączyłem nasze usta.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
- Tylko ja będę żałować. - wyszeptałam niemal bezgłośnie na ułamek sekundy przed tym jak nasze wargi się połączyły. Taka była prawda - jemu to szczególnie wielkiej różnicy nie robiło, a mi ta cała sytuacja mogła zrujnować reputację, a przede wszystkim mogła sprawić, że odeszłabym od swoich zasad. On co najwyżej mógłby się pochwalić, że złamał świętą Hudson. Pewnie gdybym miała trochę więcej świadomości modliłabym się o to, żeby on pod wpływem alkoholu zapamiętał jak najmniej. Byłam jednak tak cholernie pijana, że logiczne myślenie niezbyt mi szło. W gruncie rzeczy nie wiedziałam czego oczekiwałam przysuwając się do niego. Działałam pod wpływem impulsu, nie myślałam o tym, że może zrobić mi krzywdę. Nasze usta złączyły się i chociaż na początku pocałunek był subtelny i bardzo delikatny, to już po kilku sekundach nasze wargi przestały stawiać opór i stały się bardzo zachłanne. Żadne z nas nie miało nad tym zbyt wiele kontroli - co było bardzo konfundujące dla mnie jako osoby, która zawsze nad wszystkim panuje. Miałam trochę doświadczenia w całowaniu i podobno robiłam to całkiem dobrze, ale tutaj William przejął bardzo dużą część inicjatywy - trzeba mu przyznać, był w tym bardzo dobry. Zawiesiłam ręce na jego szyi bez reszty oddając się pocałunkowi. Po chwili jednak wycofałam się by zaczerpnąć oddech.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
– Już? – uniosłem brwi, może ten pocałunek nie był najkrótszy, ale do najdłuższych również nie należał. – Nie kończ tego tak szybko. Po tych słowach ponownie wpiłem się w jej usta. Niewiele się kontrolowałem, a świadomość, że była naga tylko pogarszała sprawę. Naprawdę musiałem się bardzo powstrzymywać. Niekoniecznie chciałem zaliczyć z nią szybki numerek, wówczas naprawdę bym czuł, że wykorzystałem pijaną pannę, a tej myśli bym nie zniósł. Sumienie z rzadka mnie męczyło, ale byłem pewien, że teraz nie dałoby mi spokoju. Ten pocałunek był pełen namiętności, ale innej niż ta, z którą się najczęściej spotykałem. Czułem się trochę jakbym stąpał po nieznanym terenie z opaską na oczach. Nie wiedziałem dokąd mnie to zaprowadzi i co dalej przyszykował dla mnie los. Bałem się poznać odpowiedzi. Miałem nadzieję, że nie będzie wiele z tej nocy pamiętała. A nawet jeśli, jakoś to sobie wszystko poukładam. Póki co delektowałem się przeciągłym pocałunkiem. Nie chciałem go kończyć. Racjonalne myśli zaczęły odchodzić w niepamięć. Nie był to dobry znak. Musiałem się szybko opanować. Nie było to jednak takie łatwe, było wręcz cholernie trudne. W niektórych przypadkach samokontrola i silna wola są kompletnie niesłyszalne, tak jakby w ogóle nie istniały. Stałem pośrodku jeziora, którego powierzchnię pokrywa cienka warstwa lodu. Jeden niewłaściwy krok i runę w lodowatą wodę. Lotta potrafiła całkiem nieźle całować, ale prawda była taka, że ja byłem w tej dziedzinie praktycznie niezrównanym mistrzem. Nie wyobrażałem sobie, by to ona miała kontrolę. Inicjatywę miałem ja, od samego początku i nie zamierzałem tego zmienić.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
- Nie kończę, ale.. - próbowałam powiedzieć, ale William przylgnął do moich ust tak szybko, że nie zdążyłam już nic powiedzieć. Chciałam tylko zaczerpnąć oddech. Przymknęłam oczy i skupiłam się na tym by dać z siebie jak najwięcej. Krukon był bezkonkurencyjny - całował mnie w sposób, którego chyba nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Całe moje ciało przeszły gorące dreszcze, mój oddech przyśpieszył. Delikatnie przeczesałam jego włosy dłonią, po czym położyłam ręce na jego ramionach. Czułam się strasznie nieswojo z tym, że w tym pocałunku to on rządził i miał kontrolę. W większości moich poprzednich pocałunków to ja kontrolowałam sytuację, ja decydowałam co dalej się stanie - byłam w pewnym sensie stroną dominującą, więc poczucie, że tym razem to ja jestem w pewnym sensie podporządkowana było dla mnie czymś zupełnie nowym, dziwnym. Nie zmienia to jednak faktu, że poczułam w związku z tym zupełnie nowym doznaniem mnóstwo przyjemności. Zawsze musiałam być silna, zawsze musiałam przejmować inicjatywę, a tym razem ktoś zajął się mną i dzięki temu mogłam czerpać więcej przyjemności z całego zbliżenia. Nie zastanawiałam się na tym co będzie dalej - nie podejrzewałam go o chęć wykorzystania mnie, chociaż miałam świadomość, że w moim stanie byłam bardzo łatwą ofiarą, gdyż nieszczególnie stawiałam opór. Chciałam odzyskać kontrolę i znowu się odsunąć, lecz tym razem William był szybszy - przytrzymał mnie i wpił się w moje usta tak, że nie byłam w stanie się ruszyć.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Nie chciałem jej jeszcze puszczać, bo wiedziałem, że na tym się skończy. Koniec pocałunku będzie oznaczał koniec tego wszystkiego co się dzisiaj wydarzyło. Nie mogłem już dłużej przeciągać całej sytuacji, bagna, w które wpadłem po uszy i powoli sobie to uświadamiałem. Całowałem ją nieco zachłannie, tak jakby to miał być mój ostatni pocałunek w życiu. Potraktowałem go jako pożegnanie, bo nic większego już nasz nigdy nie połączy, to było pewne. Smakowała alkoholem. Czułem jak moje ciało się rozgrzewa pod wpływem jej dotyku. Dłonie Lotty sprawiały, że czułem na ramionach przyjemne iskry. Delikatnie przygryzłem jej wargę w trakcie pocałunku, w geście delikatnej pieszczoty. Trzymałem ją jakby była moją ostatnią deską ratunku, a ja tonąłem w głębinach oceanu. Ten pocałunek był pełen pasji, pasji, którą będę musiał przekształcić w typową dla mnie oziębłość i wszechogarniający chłód. Niestety coraz gorzej szło mi racjonalne myślenie. Zatraciłem się w tym co się działo. Ogarnęło mnie przerażenie, gdy uświadomiłem sobie, że może już nie być odwrotu. Chwytałem się nadziei, jej ostatnich promieni, że może jednak nie wszystko stracone. Odsunąłem się od Hudson i spojrzałem jej w oczy przepraszającym wzrokiem. To jednak nie trwało długo, a po chwili na moją twarz wypełzł tak częsty ironiczny uśmieszek. – A jednak udało mi się ciebie złamać. – powiedziałem. Na Merlina, zgniję w piekle.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Z jednej strony dobrze, że się odsunął zanim doszło między nami do czegoś więcej, z drugiej poczułam dziwne ukłucie w sercu. Czułam, że za tym pocałunkiem kryło się coś więcej niż tylko alkoholowa wymiana płynów ustrojowych. Trzymał mnie w ramionach, a ja tak cholernie bałam się tego, że zaraz mnie puści i wyśmieje. Gdy tylko się odsunął, poszłam jego śladem i przesunęłam się o trochę ponad metr w bok. Początkowo spojrzał na mnie przepraszająco i zobaczyłam w jego oczach coś niezwykle bolesnego, po chwili jednak wrócił do normalnego stanu rzeczy - uśmiechnął się do mnie ironicznie. - Zgadza się, złamałeś mnie - powiedziałam ze śmiechem chociaż w środku czułam się niezbyt dobrze - No, no, wyślę Ci dyplom sową. Po chwili dodałam troszkę chłodno, ale mimo wszystko z nutką wdzięczności w głowie: - Dzięki, że nie wykorzystałeś pijanej i bezbronnej dziewczyny. Parsknęłam śmiechem, który był dość wymuszony, aczkolwiek brzmiał bardzo naturalnie. Chciałam uniknąć jego spojrzenia, ale wiedziałam, że to zdradzi jak bardzo skonfundowana jestem dlatego spojrzałam mu z uśmiechem w oczy. - Chyba już na mnie pora. Zrobisz mi jeszcze jedną przysługę i pomożesz dotrzeć do dormitorium w całości? Miałam wątpliwości czy w tym stanie uda mi się nie połamać, więc czułam się zmuszona poprosić go o pomoc. Skoro i tak straciłam resztki godności to co za różnica.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Zastanawiałem się ile z tego wszystkiego zapamięta. To będzie grało kluczową rolę w tym co będzie się później działo. Cóż, nie uśmiechało mi się wychodzić z ciepłej wody, ale już był na to czas. Nie przejmowałem się tym, co myśli w tej chwili Lotta. Wszystko wróciło do mojej normalnej postawy. Chłód i arogancja, były słowami, którymi można by mnie opisać niemal w każdej chwili. A jednak tego wieczoru coś poszło niezgodnie z planem. Może już stawałem się za stary na takie dawki alkoholu... Nonsens, co za bzdury, przecież miałem dopiero dziewiętnaście lat! Fakt, że niedawno je skończyłem tylko mnie odmładzał, nie przesadzajmy. Nie wypiłem znowuż tak dużo. Bywały wieczory kiedy w moim żołądku lądowały cztery razy takie dawki jak dzisiaj. – Dyplomu nie potrzebuję, ale możemy to kiedyś powtórzyć. – odparłem i bezczelnie puściłem jej oczko. Ponure myśli odchodziły już w niepamięć, a jednak alkohol pomagał zapomnieć. Ponownie stawałem się starym, dobrym Willem, no, dobry w tym przypadku jest pojęciem względnym. – Wstrzymaj wodze panno Hudson, możesz mnie mieć za kogo chcesz, ale nie wykorzystuję i nie biję kobiet. – powiedziałem. Nie znosiłem kiedy ktoś tak o mnie myślał. W porządku, byłem jaki byłem i naprawdę wiele paskudnych słów mogło mnie opisać, ale bez popadania w skrajność. – W całości może być ciężko... – na poważnie zacząłem rozmyślać jak dotrzeć do dormitorium przez nikogo niezauważonym. Obrazów nie unikniemy, ale pozostaje jeszcze wiele innych kwestii. – W ogóle może być ciężko. – dodałem po chwili i rozciągnąłem swoje usta w uśmiechu.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Zabolało. Chłopak, który jeszcze przed chwilą był wobec mnie życzliwy i namiętny teraz znów stał się arogancki i zimny. Zignorowałam jego uwagę o powtarzaniu tego, zwyczajnie nie miałam ochoty teraz o tym myśleć. - O biciu nic nie mówiłam, wypraszam sobie! - powiedziałam odrobinę zbyt ostrym tonem. Pewnie powinnam być milsza, ale nagła zmiana jego postępowania wyprowadziła mnie z równowagi. Kręciło mi się strasznie w głowie, ale jakoś wyszłam z wanny i stanęłam tyłem do Willa, tak żeby nie pokazać zbyt wiele. Osuszyłam się i pośpiesznie ubrałam mając nadzieję, że Krukon nie wpatruje sięzbyt intensywnie w moje nagie ciało. Z delikatną pomocą różdżki doprowadziłam moje włosy do stanu, w którym przypominały siebie, a nie mokre strąki i obróciłam się w stronę ubranego już Williama. Skupiłam się na moment by znaleźć rozwiązanie dość trudnej kwestii powrotu. - Musimy tylko iść w miarę stabilnie. - powiedziałam bardzo powoli - Ty możesz legalnie chodzić po korytarzach nocą, więc gdybyśmy kogoś spotkali to zwyczajnie powiesz, że patrolowałeś korytarz i znalazłeś mnie w łazience. Może powiedzieć, że zemdlałam czy coś. William, chociaż miał lekkie wątpliwości zgodził się na taki układ rzucając kilka kpiących uwag. Wyszłam z łazienki opierając się o niego, by nadać wiarygodności naszemu kłamstwu.
z/t x2
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Dostęp do Łazienki Prefektów był chyba najprzyjemniejszym aspektem noszenia tej jakże pretensjonalnej odznaki, na którą wiele osób spoglądało z krzywym uśmiechem. Leo mógł mieć zajebistą łazienkę w nowym mieszkaniu, z cudowną wanną i wielką kabiną prysznicową, i ogólnie wszystkim o czym tylko mógł zamarzyć (a na samym szczycie tej listy był sam Ezra, najlepszy współlokator pod słońcem), ale i tak raz na jakiś czas lubił zatrzymać się w Hogwarcie. Tego popołudnia akurat zamierzał wpaść jedynie po parę książek, które zostawił w wieży Gryffindoru, ale napatoczył się na kilku rozrabiających pierwszoroczniaków. Dał im wykład o tym, że psikusy trzeba robić dyskretniej, a na sam koniec pomógł dokończyć napis upamiętniający mało chwalebne czyny dzieciaka ze Slytherinu, który teraz ozdabiał ścianę trzeciego piętra. Potem Leonardo zadbał o to, żeby młodziaki wróciły bezpiecznie do dormitorium, a sam postanowił potrenować chwilę w sali ćwiczebnej, która niemal zawsze świeciła pustkami. Ostatecznie zmęczony i zadowolony powędrował prosto do Łazienki Prefektów. Marzyła mu się długa kąpiel, dodatkowo miał przy sobie parę książek o tematyce animagii i wiedział, że powinien nad nimi się trochę pochylić. Ponad wszystko potrzebował odpoczynku, a nie lubił tego przyznawać przed innymi - nic zatem dziwnego, że nie wrócił do Ezry. Nie chciał go niepokoić tym, że plecy dalej bolą, a rana pod łopatką dopiero się goi i chociaż można nazwać ją blizną, to wciąż jest świeża. Szybko pozbył się ubrań i wszedł do ciepłej wody, na parę sekund znikając pod osłoną pachnącej pomarańczami piany. Przystanął sobie na brzegu basenu i odgarnął mokre włosy do tyłu, drugą ręką szukając w torbie odpowiedniej książki. Kto by pomyślał, że Vin-Eurico będzie takim dobrym prefektem? I jeszcze pilnym uczniem?
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire miała zajebisty humor. Wcale nie za sprawą dobrze napisanego testu z eliksirów, faktu, że miała okazję popisać parę listów ze swoich najmłodszym bratem i dowiedzieć się, że nie ma problemów przez jej ucieczkę czy też niezłego obiadu. Po prostu przechadzając się po błoniach spotkała kilku swoich znajomych, którzy ukradkiem popalali oprylak. Naturalnie spróbowała jednego (chyba) skręta i dzięki temu na twarzy Blaithin zagościł nieco głupawy uśmiech. Zupełnie nagle efekt narkotyku wymusił na dziewczynie skierowanie swoich kroków ku łazience prefektów. Szła sobie swobodnie, podśpiewując pod nosem refren i zarzucając na prawo i lewo swoim długim (przydałoby się nieco skrócić końcówki...) kucykiem. Już niedługo planowała powrócić do swojego naturalnego koloru, ale świetne eliksiry dalej utrzymywały jasny, nieco słomiany blond na włosach dziewczyny. Weszła do łazienki, zerkając czy ktoś jest w środku. - Olbrzymie! - zawołała z radością, jakby nie widziała chłopaka od co najmniej kilku miesięcy. Popatrzyła na niego, nieświadoma, że oczy ma teraz w kolorze ciemnego, głębokiego granatu, w którym można było zatonąć. Fire podeszła bliżej, łapiąc za dół swojej koszulki i ściągając ją przez głowę. Pod spodem miała jedynie czarny, sportowy stanik, a na szyi Szkotki wisiał niezastąpiony naszyjnik tętniący magią. Blaithin dopiero wyrzucając swoją koszulkę niedbale na bok, popatrzyła na Leo uważniej. - Uuuu - zagwizdała, bez skrępowania patrząc na klatkę piersiową Gryfona. Jak te narkotyki potrafią zmienić człowieka... Oceniała blizny i rany, jakie musiały na pewno cholernie boleć. I tak miał szczęście, że nie siedział do tej pory w Mungu. Pamiątki nosić będzie do końca życia, podobnie jak Fire nosiła swoje. - Znajdzie się tu dla mnie miejsce? Przysiadła na brzegu, ściągając buty, skarpetki, aż kolejna myśl dotarła z opóźnieniem do głowy nieco naćpanej pani prefekt. Akurat jej wzrok prześlizgnął się po książkach od transmutacji. - Może jakieś zaklęcie na transmutowanie moich ciuchów, co? Tym razem chcę coś na sobie zostawić. - puściła oczko Leo, pozwalając, żeby zawładnął nią ten zajebisty humor i chęć na żartowanie. Czemu miałaby się hamować? Tylko w takich momentach nie próbowała wymuszać na ludziach zachowywania dystansu. Poza tym nawet ślepy zauważyłby, że coś brała - w końcu pozwalała Vin-Eurico na rzucenie na nią jakiegoś zaklęcia.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo można było śmiało nazwać jednym z największych pechowców w Hogwarcie. Fakt faktem, jego niepowtarzalny optymizm jakimś cudem pozwalał mu się jeszcze w pełni nie załamać - chociaż jak każdy miewał chwile zwątpienia. Nie spodziewał się jednak, że drugi raz jego wycieczka do Łazienki Prefektów skończy się na spotkaniu panny Dear. Najwyraźniej dwójka przyjaciół dzieliła nie tylko prefekciarską władzę nad Gryffindorem, ale również upodobania co do korzystania z wielkiej wanny. - Woah, Fire! - Drgnął zaskoczony, zerkając na jasnowłosą i prawie wrzucając przy tym książkę do wody. Przesunął językiem liść mandragory, przygryzając go delikatnie aby zapobiec przypadkowemu połknięciu. Jednocześnie obserwował uważnie dziewczynę, ciekaw, czy się spłoszy. Ostatnim razem to on naszedł ją w tego typu sytuacji... Brwi podjechały Vin-Eurico do góry, kiedy Gryfonka po prostu zaczęła się rozbierać. Rzucił krótkie spojrzenie na swoją klatkę piersiową, na której w gruncie rzeczy nie było zbyt wielu blizn - o wiele gorzej prezentowały się plecy. Czyżby Fire gwizdała na jego mięśnie? - Czy ty coś brałaś? - Zapytał ze śmiechem, dyskretnie odsuwając książki na bok. Transmutacja to jedno, ale milion notatek o animagii wolałby ukryć... - Beze mnie?- Dobry humor przyjaciółki trochę go niepokoił, ale równocześnie cieszył. Zdecydowanie wolał ją w takim stanie, niż kiedy była poddenerwowana. - Zawsze, Płomyczku - przytaknął szybko, bez większego zastanowienia. Jakoś tak nie wpadło mu do głowy, że skoro jest w związku, to nie powinien brać nagich kąpieli z, cóż, kimkolwiek poza swoim partnerem. Blaithin zdaniem Leo była zupełnie inną kategorią i wiadomo było, że w życiu do niczego między nimi nie mogłoby dojść. Zbyt wysoko cenił ich przyjaźń... A poza tym no, kochał Ezrę. Nie był aż takim debilem, żeby to jakoś psuć. - Och, jak przyzwoicie... - Uniósł różdżkę i mruknął "Sumptuariae leges", nie pozwalając sobie ani na myśl zwątpienia. Nie miał pojęcia, czego się blondynka spodziewa, ale cóż. Był tylko facetem i nie widział problemu w nacieszeniu oczu pięknymi widokami jej ładnie wyeksponowanego ciała. Kostium i tak uważał za całkiem przyzwoity! - Czekaj, musi być sprawiedliwie. - Założył bokserki, co było dość niewygodne przez to, że znajdował się pod wodą. Tak czy inaczej, gestem zaprosił swoją towarzyszkę, aby do niego dołączyła; odłożył już różdżkę, a książki zakrył torbą, żeby nie zostały zachlapane.
Kostka: 2 o.o Punkty w kuferku: • z transmutacji - 17 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z transmutacji - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z transmutacji - 0/1
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Więc jednak go zaskoczyła! Fire z niewiadomego powodu ten fakt ucieszył. W ogóle nie wyobrażała sobie, żeby zostawić Leo samemu sobie i wrócić do dormitorium. Wspólna kąpiel była idealną okazją do rozmowy i wielu innych fajnych rzeczy. Blaithin w innej sytuacji na pewno przynajmniej by się zaczerwieniła, ale oprylak skutecznie pozbawiał dziewczynę poczucia wstydu. Zresztą... miała czego się wstydzić przed Leo? - Nie-e - odparła. Smutna dygresja polegała na tym, że Szkotka rzeczywiście musiała coś wziąć/wypić/wypalić, żeby być aż tak wesołą i radosną. Musiało to być niezłym przejściem ze zwykłego zachowania dziewczyny. - Nie wiem o czym mówisz. Obdarzyła go zadziornym uśmiechem. W ogóle dopiero teraz uświadomiła sobie, że rzeczywiście lubi to zdrobnienie, jakiego używał ćwierćolbrzym. Pozwoliła na rzucenie na nią zaklęcia i... I ten kostium rzeczywiście się Gryfonce spodobał. Co prawda, pokazywał naprawdę dużo i pewnie okładałaby Leo pięściami, ale cóż... Z ust Fire wyrwało się kilka "wow", kiedy się tak oglądała na wszystkie strony, wyginając tuż przed chłopakiem. - Chyba rzeczywiście wychodzimy na prostą. - zaśmiała się, kiedy Leo postanowił jednak co nieco zakryć. Kto by pomyślał, że dwójka jednych z najbardziej rozhukanych uczniów Hogwartu teraz będzie chodzić uczynnie na lekcje, a nawet rezygnować z nagich kąpieli i alkoholu? - Cóż, przynajmniej ty. Chyba, że to co tam żujesz też ma jakieś fajne działanie. Podzieeel się. Może i była nieco na haju, ale nie straciła nic ze swojej spostrzegawczości. Fire zanurzyła powoli nogi w ciepłej wodzie i ostrożnie opuściła się głębiej. Dbała o to, żeby nigdy nie pozwalać wodzie dosięgnąć jej podbródka, dlatego wolała nie ryzykować gwałtownym chlupnięciem. Zamruczała z zadowoleniem, zgarniając ku sobie nieco piany i odchylając głowę do tyłu. Zamknęła oczy. - Mmm... Daj mi chwilę. - mruknęła, rozchylając usta i chłonąc w pełni tę wypełnioną przyjemnością chwilę. Narkotyk nadal działał na umysł Gryfonki, odprężając i relaksując. Rozłożyła ramiona na brzegu wanny, kiedy nagle coś do niej dotarło. - Czekaj. Jak ci się to w ogóle udało? - uniosła powieki, spoglądając na Leo pytająco. Nie dość, że wyszło mu zaklęcie to jeszcze transmutacyjne! A przecież w poprzednim roku nie zdał i... no to był Leo.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Zabawnie było obserwować przyjaciółkę w takim stanie - Leo miał wrażenie, że nie jest z nią wcale tak źle. W końcu trochę lepszy humor to nic takiego, nie? Dopóki dziewczyna nie robiła jakichś strasznych głupot, jak wskakiwanie facetom do kąpieli, czy zachęcanie szkolnych idiotów do rzucania na nią zaklęć... Och, no tak. - Czemu ci nie wierzę? - Zacmokał z niezadowoleniem. Nie był jakimś wielkim fanem substancji psychoaktywnych, ale nie widział nic złego w spróbowaniu raz na jakiś czas czegoś dobrego. Z drugiej strony może dobrze, że nie brali niczego razem? Ta kąpiel mogłaby się kiepsko skończyć... A kostium podobał się nie tylko jej, ale i jemu. Leo trochę zapomniał o tej przyzwoitości, o której tak gadał - błyskawicznie zrzucił winę na to, że po prostu dokładnie chce przyjrzeć się efektom swojego zaklęcia. Ciało Fire? Pff, dodatek... W ogóle nie zwrócił uwagi, tak. Moment, to ona tam była? - Nie tym razem... - Mrugnął do dziewczyny, pozostawiając jednak informację o liściu mandragory dla siebie. Oparł się ramionami mocniej o brzeg, obserwując swoją towarzyszkę z łagodnym uśmiechem. Pomijając już jej wspaniały humor, wyglądała po prostu dobrze. Leo czuł, że sam nie jest w najlepszej formie i trochę to po nim widać. Znowu spotykali się w Łazience Prefektów, a on znowu był w kiepskim stanie. Merlinie, przeznaczenie? Przygryzł dolną wargę z rozbawieniem, gdy Dearówna tak powoli wsuwała się do wody. Poważnie chciał wiedzieć, kto ją tak naćpał - przydałyby się podziękowania. W innym wypadku takie zachowanie ze strony Vin-Eurico prawdopodobnie skończyłyby się atakiem małej furii. Mruknął coś na kształt "jasne, spoko", kiedy poprosiła go o odrobinkę czasu. - Hmf, dzięki - skrzywił się lekko na jej jakże subtelne pytanie. - Wbrew pozorom trochę czarować umiem. Bo wiesz, że jestem czarodziejem, nie? Ten patyk to nie tylko dla zabawy... - Machnął lekko ręką, wskazując na spoczywającą na brzegu różdżkę. Na jego ustach zatańczył niewinny uśmieszek, kiedy Leo przysuwał się trochę bliżej do przyjaciółki. - Przydatne zaklęcia umiem. Na przykład takie, które może zmienić ubrania w bardziej... Interesujące.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Zaufaj mi - machnęła ręką, nie chcąc, żeby przejmował się tym, skąd wzięła narkotyk. To była Fire, ona miała swoje kontakty, ba, sama rozdała oprylak Etce. Nie wnikała w to, co ma Leo. Na razie. Wolała zająć się rozkosznym dotykiem ciepłej piany i wrażeniu zapadania się, które wcale nie wywoływało paniki. - Ten? - zapytała, odwracając się, żeby sięgnąć po różdżkę chłopaka. Rozłożyła ramiona na brzegu wanny, prezentując oczom chłopaka plecy i leniwie przechadzającego się po lewej łopatce tygrysa. Przesunęła palcami po palmowym drewnie, zastanawiając się co tkwiło w jej wnętrzu. Właściwie to była tylko trochę dłuższa od różdżki Blaithin, dziwne. - A ja myślałam, że tak naprawdę jesteś tajnym agentem mugoli. A to tylko rekwizyt. Zauważyła to przysunięcie się i chyba miała pierwszy przebłysk świadomości tego, jak bardzo intymna jest to sytuacja. I że Leo się tak patrzy. Nie dała się zdeprymować delikatnemu rumieńcowi, za to obróciła podtekst w żart. Trzeba było jakoś zachować twarz! - Czyli normalnie moje ubrania ci się nie podobają, tak? - przechyliła głowę i wygięła usta, żeby udać dogłębnie zasmuconą. Odłożyła różdżkę i otaksowała Vin-Eurico uważniejszym spojrzeniem. Mogli się pośmiać, ale od festiwalu minęło trochę czasu, a dalej nie poruszali tego tematu. Doskonale wiedziała, że Leo ocalił życie Clarke'a, a ona w tym czasie pomagała Mefisto. Współczuła przyjacielowi pobytu w św. Mungu, wiedząc, że z pewnością nie był to czas przyjemnie spędzony. Rozumiała też, że to mogło zaważyć na jego karierze sportowej. Ogólnie rzecz biorąc, festiwal był niezłą tragedią... A kiedy Blaithin przeczytała co napisano o tym w Proroku miała wrażenie, że pojedzie do redakcji i spali ją na popiół. Dziewczynie nie mieściło się w głowie, jak można kłamać w takich sprawach. W sprawie śmierci Nebraski, którą zapamiętała z lekcji transmutacji, na której Craine wyrzucił jej kielichy. Ciekawe, czy nauczyciel w ogóle poczuł jakiś wyrzut sumienia dowiadując się o tym, że zginęła. - Czytałeś Proroka? Pieprzone dupki, nawet Obserwator okazał się bardziej wiarygodny. - westchnęła, siadając bokiem do chłopaka. Zanurzyła dłoń i zaczęła powoli wyłapywać poszczególne bąbelki. Podniosła nieco zmartwiony wzrok (przez działanie oprylaka emocje jakoś same łatwiej się uzewnętrzniały) na brązowe tęczówki Leo. - Mocno cię drasnął ten bęben. Nie ściemniaj, boli nadal?
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Akurat w kontakty przyjaciółki wcale nie wątpił. Wiedział, że Fire nie żałuje sobie ani alkoholu ani narkotyków, ale nie widział u niej żadnego większego problemu. Pewnie sobie trochę wmawiał, że by zauważył, gdyby coś się działo - przykładał dużą wagę do stanu Gryfonki, ale ona była mistrzynią zatajania informacji. Leo miał nadzieję, że jak przyjdzie co do czego, to jego obecność okaże się wystarczająca. Skoro wiedziała, że on jest i będzie zawsze u jej boku, to chyba mogła w razie potrzeby zasięgnąć u niego jakiejś pomocy? - Niespodzianka... - z dziwnym zaniepokojeniem obserwował poczynania dziewczyny. Mógł sobie narzekać, mógł robić z siebie idiotę, ale koniec końców całkiem tę różdżkę lubił. W szczególności teraz, kiedy zaczął do magii podchodzić z większą rozwagą, odczuł mocniejszą więź z tym "patykiem". Każde poprawnie rzucone zaklęcie przynosiło mu mnóstwo satysfakcji i Vin-Eurico miał wrażenie, że cieszy się bardziej niż kiedy jako jedenastolatek po raz pierwszy naumyślnie użył czarów. - Hej, tego nie powiedziałem. Po prostu średnio się nadają do kąpieli, no wiesz. Wzdrygnął się mimowolnie, kiedy Blaithin poruszyła temat festiwalu. Leonardo poważnie nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Dalej nie poukładał sobie wszystkiego w głowie, fizycznie również dopiero dochodził do siebie. Nie mógł zapomnieć wypadku Nebraski, paniki przed chęcią uratowania Ezry, niepokoju co z innymi bliskimi mu osobami... Dodatkowo dręczyło go wspomnienie tej chwili paraliżu, podczas której zastanawiał się, jak wiele mógł stracić. Nikt nie był bardziej szczęśliwy od niego, że oto stał w tej wielkiej wannie, o własnych siłach, ze zdrowym (jedynie poobijanym) kręgosłupem. - Tak szczerze, to w to nie wierzę. Dalej czekam na nowy artykuł, w którym będzie więcej prawdy - przyznał z całą swoją naiwnością, ale zarazem rezygnacją. - Trochę tak, ale to kwestia czasu. Trwała będzie na szczęście tylko niegroźna blizna. - Pozwolił sobie na uśmiech, chociaż niepokój w oczach Gryfonki wywoływał u niego więcej powagi. - U ciebie chyba w porządku, nie? Skoro teraz tak imprezujesz... No bo jednak nie oszukujmy się - mogła skombinować trochę oprylaka dla niego.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Było już wystarczająco późno, abyśmy dostali szlaban już za samo opuszczenie dormitorium. Gdy schodziłem po schodach, aby odnaleźć kuchnie, napatoczyłem się na pojedynczych nauczycieli patrolujących korytarze, ale Ci nie zwrócili nawet na mnie najmniejszej uwagi. To szokowało mnie w takim stopniu, że gdy wreszcie zaszedłem po Melody, wciąż wydawałem się oszołomiony. - Ta odznaka jest genialna - wyszeptałem od razu po przywitaniu się. Na mojej twarzy błąkało się nie tylko zaskoczenie, ale także niezdrowe podniecenie tą sytuacją. Mogłem szwendać się nocą po zamku i nie dostać szlabanu? Rety, Bennett chyba postradała rozum, że dała tę odznakę akurat mnie. Tylko i wyłącznie możliwość zostania przyłapanym powstrzymywała mnie od wieczornych eskapad do Zakazanego Lasu. Nie potrafiłem sobie wyobrazić jak gęsto musiałbym się tłumaczyć ojcu, gdyby tylko otrzymał tak kłopotliwy list ze szkoły. Czułem jak opada ze mnie wszelki stres, jak ginie gdzieś niezadowolenie związane z otrzymaniem odznaki. Musnąłem palcami plakietkę przypiętą do mojej piersi. Wytłoczonej nań słowo „naczelny” zakłuło mnie w opuszki. Uśmiechnąłem się przekornie, pod wpływem impulsu chwytając Melody za rękę. Nagły przypływ pewności siebie zaprowadził mnie do kuchni. Poprosiłem przyjaciółkę, aby zaczekała i zanim się obejrzała, ja już wracałem do niej z kilkoma butelkami skrzaciego wina. - Te skrzaty są niesamowite. Wystarczyło kilka słów, aby je przekonać, że w skrzydle szpitalnym leży kilkoro wyziębionych uczniów potrzebujących wina na rozgrzanie. - Szeroko się uśmiechając (jak kompletny kretyn, zważywszy na to, że wciąż trzymałem te butelki na wierzchu), podałem jej jedną z nich, samemu chowając dwie pod szatę. Chwyciłem je na wysokości brzucha i wyglądałem teraz jak smutna ofiara zatrucia pokarmowego. Lekko się zgarbiłem i przyjąłem zbolałą minę, aby wzmocnić ten efekt. Nie było sensu zmieniać swojego wyglądu, skoro najprawdopodobniej i tak nikt nie zakłóci nam tego spaceru. Dobrze myślałem, gdyż do łazienki prefektów dotarliśmy nie niepokojeni przez nikogo. Nie pamiętałem już od kiedy byłem tak bezczelny, gdy chodziło o ignorowanie przepisów szkolnych, ale chyba wychodziło mi to na zdrowie. Oczy mi błyszczały, kiedy wchodziliśmy do środka. Zamknęliśmy drzwi za sobą, a ja wyciągnąłem spod szaty alkohol. - Zamykamy się zaklęciem? - Zapytałem, zerkając na Mel, bo wciąż miałem w pamięci jak męczyliśmy się z wyjściem ostatnim razem. Jednocześnie obawiałem się, że ktoś może nas tutaj przyłapać. Na myśl o tym co mogą sobie pomyśleć nauczyciele, zastający mnie i Melody wspólnie w łazience, lekko się zaczerwieniłem. Odwróciłem się w stronę ogromnej wanny, aby przyjaciółka tego nie dostrzegła i postąpiłem parę kroków naprzód. - Rety… przecież to jest prawdziwy basen. - Westchnąłem niemalże, zbliżając się do rozmaitych kurków. Nie mogłem zdecydować się czy wolę je najpierw wszystkie poodkręcać, otworzyć pierwsze wino czy może dalej się rozglądać.
Głośno wypuściłam powietrze, stojąc przed Pokojem Wspólnym Hufflepuffu. Miałam nadzieję, że dzisiejszy wieczór pozwoli nam wrócić do normalności. Byliśmy chyba na dobrej drodze. Z drugiej strony nie byłam pewna, czy przypadkiem sprawy nie skomplikują się jeszcze bardziej. Ostatnie nasze spotkanie we dwoje wywołało tę falę niezręczności, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wmawiałam sobie, że wynieśliśmy wnioski z ostatniej sytuacji i nie popełnimy tego błędu ponownie, bo nie możemy sobie pozwolić na traktowanie siebie jak obcych. Dlatego byłam poddenerwowana dzisiejszym spotkaniem. Chciałam, żeby wszystko zostało wyjaśnione i zostawione za nami. Uśmiechnęłam się szeroko na widok Rileya i doskoczyłam do niego, żeby powitać go uściskiem. - Mówiłam ci! - zawołałam, ciesząc się, że nie ciążyła mu ona już aż tak bardzo. Co prawda wiedziałam, że niedługo znudzi mu się wałęsanie po zamku byleby tylko korzystać z odznaki. Sama przez długi czas udawałam, że patroluję korytarze, kiedy w rzeczywistości przyglądałam się tylko zamkowi, kiedy był najbardziej pusty. Lubiłam spacerować sama, kiedy nikt inny mnie nie obserwował i nikogo nie ciekawiło, dokąd szłam. Dlatego bardzo dobrze znałam większość portretów w lochach i niższych piętrach. Nie przepadałam za wchodzeniem na wieże, bo zwyczajnie było mi za daleko do nich z dormitorium. Nawet fakt, że Riley złapał mnie za rękę mnie nie zaskoczył. Splotłam nasze palce w uścisku zupełnie naturalnie, odruchowo, jakbyśmy robili tak od zawsze. Doszliśmy do kuchni, gdzie Riley kazał mi na siebie poczekać pod portretem. Nie minęło kilka chwil, kiedy wrócił z kilkoma butelkami wina. Momentalnie wybuchnęłam śmiechem. - Chyba znacznie przeceniasz moją tolerancję na alkohol - wydusiłam między oddechami. Trzy butelki na naszą dwójkę to było jak samobójstwo, ale domyślałam się, że jakby wziął ich mniej skrzatom mogłoby być trudniej uwierzyć w jego historyjkę o chorych uczniach. Wzięłam od niego jedną z butelek i schowałam za szatą. Przemknęliśmy zupełnie niezauważeni do łazienki prefektów, a ja zachichotałam zaraz po zamknięciu drzwi - Sukces! - wyszeptałam z uśmiechem. Lubiłam tę wersję Rileya nieprzykładającą większej wagi do szkolnych przepisów, choć było dość paradoksalne że to otrzymanie odznaki wywołało w nim nagłą chęć do buntu. Podziwiałam jego odwagę - Chyba będzie bezpieczniej. Chyba byłoby trochę dziwnie, jakby wparował tu jakiś nauczyciel - nie pomyślałam, zanim to powiedziałam. Czemu miałoby być dziwnie? Powinno to tak wyglądać? - Wiesz, wino i tak dalej - dodałam jeszcze, żeby podkreślić, że chodzi mi tylko i wyłącznie o alkohol, a nie nas dwoje w łazience... - Ja spróbuję - dodałam szybko - Chociaż nic nie obiecuje, zakłócenia chyba nigdzie się nie wybierają póki co - i wyszeptałam Colloportus. Za pierwszym razem z marnym skutkiem, ale spróbowałam raz jeszcze i słychać było dźwięk zamykającego się zamka. Odwróciłam się do Rileya, ale ten już zatracił się w oględzinach pomieszczenia. Rzeczywiście, było dość zjawiskowe. Bardzo lubiłam tu przychodzić, szczególnie po niezwykle wyczerpującym dniu, który zdarzał się dość często. Bywałam tu z Bri na damskich pogaduchach; to miejsce miało bardzo magiczny klimat, przez co wydawało się, jakby wszystko, co się w nim działo, było długim, realnym snem. - Musimy mieć przecież jakieś przywileje. Prefekci są tak koszmarnie zapracowani, że zasługują na prywatny basen - zarzuciłam z lekkim sarkazmem. Zrzuciłam buty i skarpetki i podeszłam do pochlapanej wodą krawędzi basenu. Woda była jak zwykle w temperaturze idealnej. Obserwowałam Rileya, przyglądającego się kurkom - Otwieramy pierwszą butelkę? - spytałam - Jak masz zamiar wypić wszystkie trzy, to chyba powinniśmy się pospieszyć - zażartowałam z niego, bo przecież wiedziałam, że nie byłby w stanie wypić choćby dwóch zupełnie sam.
Kostka: 5 potem 4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 15 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Zdecydowanie łatwiej myślało mi się w jej towarzystwie, gdy nawet na tę krótką chwilę udało mi się zapomnieć o sztywniactwie. Myślenie tak tragicznie wszystko komplikowało. Nie potrafiłem sam sobie odpowiedzieć, gdy zastanawiałem się dlaczego ja zawsze tak wszystko musiałem poplątać. Tak, uważałem, że obecny stan rzeczy jest tylko i wyłącznie moją winą. To coś dziwnego pomiędzy nami… dalej tego nie rozumiałem, nieważne jak długo bym tego nie analizował. Jednak miałem wpływ na to, jak zachowywaliśmy się względem siebie później, gdy już minęła magia chwili i powróciliśmy do codzienności. Wybrałem zbyt proste rozwiązanie. Najmniej inwazyjne dla mojej skrytej osobowości, dla której ucieczka od słownej, wspólnej analizy własnych emocji była naturalna. Najwyraźniej ta sztywność, połączona z naturalną chęcią udawania, że nic się nie stało, zaczynała nas wyniszczać. Oddalaliśmy się od siebie i co najgorsze, oboje musieliśmy to widzieć, a mimo tego nie zdecydowaliśmy się na taką rozmowę, jaką planowaliśmy dzisiaj, dopóty problem nie narósł do ogromnych rozmiarów. Kiedy to sobie uświadomiłem, znów poczułem się jak głupiec. Jej uśmiechy, dotyk jej ciepłych palców zamkniętych w mojej dłoni, słowa, radość i żarty. Jak mogłem dobrowolnie z tego rezygnować, podczas gdy nie od dzisiaj przecież pragnąłem żyć w blasku jej osobowości? Nie byliśmy na tyle do siebie podobni, abyśmy byli w stanie pojąć wszystkie właściwe nam dziwactwa, a jednak wiedziałem nie od dzisiaj, że wszystkie jej tajemnice nie tylko byłyby u mnie bezpieczne. Chciałem być ich częścią, nawet jeżeli za kilka chwil miała mi pod wpływem alkoholu wyznać, że pół roku temu zamordowała z zimną krwią swojego wujka czy kogoś tam innego, a za kolejne pół planuje wpędzić do grobu także ciotkę. Było mi tylko ogromnie wstyd, że dotarcie do tych wniosków zajęło mi tak wiele czasu, jaki mogłem spędzić razem z nią. Zamiast tego wolałem kisić się we własnym towarzystwie, babrząc się w zwierzęcej jusze i po raz kolejny od nowa przeżywając samotność, na którą dobrowolnie się skazywałem. Dziecięca radość była tak miłą odmianą, że aż zapierało mi dech. - Niezłe zaklęcie - skomentowałem, również dosłyszawszy ciche szczęknięcie zamka i pod wpływem chwili znów nawiązałem z nią kontakt cielesny. Co prawda, jedynie klepnąłem ją przyjacielsko po ramieniu, ale z drugiej strony był to już drugi taki ruch z mojej strony w ciągu kilkunastu minut, a to już było nieco osobliwe. Inni faceci w moim wieku pewnie daliby się pokroić, aby móc wykonywać względem Melody podobne gesty, a mnie zawsze ręka zatrzymywała się wpół kroku, gdy uświadamiałem sobie co chciałem zrobić. Ewentualnie też w ogóle kontakt nie postawał mi w głowie, tak też bywało. Okropnie to było smutne, dopiero teraz to widziałem. Postawiłem przed sobą wyzwanie. Skoro nie potrafiłem mówić o swoich uczuciach, może mógłbym je częściej okazywać? Przyjaciele nie potrafili czytać mi w myślach, a co innego im pozostawało, gdy tak nieustannie trzymałem ich na dystans? Nie odpadła mi ręka po jej uścisku, ani po tym klepnięciu, więc te drobne gesty wkrótce przykrył mój wesoły, wciąż nieco psotny uśmiech. Było zupełnie tak, jakbym nagle skądś wynalazł wskazówki, dotyczące odnalezienia w sobie odpowiedniego pierwiastka, jaki umożliwiał syntezowanie lekkoduszności. Była to miła odmiana, nawet dla mnie. Nieobciążona milionem zbędnych kwestii głowa, umożliwiła mi czerpanie z tej chwili jak największej przyjemności. Skrzętnie skorzystałem z tej okazji. - Och tak, czasami doprawdy bywałem tego świadkiem. - Prychnąłem, rozbawiony jej słowami, łatwo przejmując ton jej głosu. Po sekundzie czy dwóch, między moimi brwiami pojawiła się nieznaczna zmarszczka. Ściągnąłem je w zatroskanym zamyśleniu. - A Ty? - Zacząłem miękko, spuszczając wzrok na wodę i jakby nie widząc, że moja przyjaciółka wyraźnie szykuje się do wskoczenia do wody. Może naprawdę przez chwilę nie byłem tego świadom? Cóż za naiwność. W jakim innym celu mielibyśmy umawiać się właśnie tutaj? Powstrzymałem się od oblizania warg w geście wyraźnie sugerującym niepewność i nagłe zdenerwowanie. - Jesteś ostatnio zapracowana? - Czułem się tragicznie z myślą, że naprawdę musiałem ją o to zapytać, gdyż odpowiedź nie była dla mnie oczywista. Nie wiedziałem co się u niej działo. Co ze mnie za przyjaciel. Jej pytanie nieco osłodziło mi nieoczekiwaną gorycz tego spostrzeżenia. Uśmiechnąłem się znowu, chociaż tym razem nie zdołałem pozbyć się poprzedniej niepewności. - Jedną pewnie gdzieś tutaj schowamy, aby czekała na lepsze czasy. - Zgodziłem się z jej niewypowiedzianymi obawami. Dobrze wiedziała, że nie byłem pewien czy nawet jedną z nich dałbym radę pokonać samodzielnie. Moja głowa do alkoholu była koszmarnie zdradliwa. Raz było dobrze, innym razem wystarczyła mi odrobina, aby zaszumiało mi pod kopułą, mącąc myśli. - Tylko nie każ mi trzymać swojego tempa, bo utopisz mnie w tym basenie jeszcze przed końcem pierwszej butelki. - Chciałem nadać swojej twarzy wyraz srogiego ostrzeżenia, ale błąkał się na niej jedynie rozmarzony uśmiech niewiadomego pochodzenia. Cofnąłem się od basenu, aby sięgnąć po pierwszą butelkę wina. Miałem pecha i nie mogliśmy liczyć na egzemplarz z zakrętką. - Uteraperio - szepnąłem, licząc na to, że chociaż ten jeden raz magia mnie nie zawiedzie. Och, jak bardzo się omyliłem. Korek jeszcze wygodniej umościł się w szyjce butelki. Całe szczęście, że za trzecim razem się udało, w innym wypadku pewnie musielibyśmy ją przeciąć, aby dostać się do zawartości. Korek wystrzelił wysoko, niemalże odbijając się od sufitu i lądując prosto w basenie. - Nic nie mów. - Ostrzegłem, grożąc Melody palcem. - Jest otwarte? Jest! - Wyraz twarzy miałem łagodny. Nie obraziłbym się przecież o kpinę z tych marnych prób otwarcia wina. Przecież to musiało wyglądać zabawnie. Prefekt męczący się z korkiem, jakby nie mógł go po prostu wepchnąć do środka. Efekty wychowania przez czarodziejskiego tradycjonalistę zbierały żniwa. Podałem jej butelkę, wykonując dłonią gest sugerujący, aby czyniła honory i wzięła pierwszego łyka. Nie wspomniałem ani słowem, że picie ze wspólnego naczynia było prawie pocałunkiem, chociaż przed sekundą ta myśl przemknęła mi przez głowę. Sam zająłem się zrzucaniem własnych ciuchów, chociaż wcale nie przyszło mi to z łatwością. Melody widziała mnie najbardziej nagiego na świecie wiele razy, gdyż byłem taki tylko wtedy, gdy zdejmowałem metamorfomagiczną maskę, a mimo tego potrafiłem się wstydzić ukazania jej swojego niedoskonałego ciała. Wciąż miałem drobne ślady po oparzeniach, nieidealną sylwetkę i kompleksy, jak większość nastolatków. Cierpiałem także na największą skazę - brak pewności siebie. Mimo tego, ściągnąłem przez głowę szatę. Powoli, niespiesznie, przedłużając tę chwilę. Miałem nadzieję, że nie będzie na mnie patrzyła, gdy uniosę wzrok. Z drugiej strony, jakaś część mnie pragnęła jej uwagi w tamtej chwili. Podobno to kobiety są niezdecydowane.
Kostka: 3, 6, 2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 25 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 2 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 2
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire nie była fanką siedzenia nad książkami o transmutacji przez bite cztery godziny. Miała wrażenie, że czyta, ale litery po dłuższym czasie zlewały się Gryfonce przed oczami - z czarnobiałego kolażu nie mogła zbyt wiele zrozumieć. Po kilku minutach przyłapywała się na tym, że jedynie przelatuje wzrokiem po kartkach. Westchnęła, narzuciła na siebie ciemną szatę i wyszła z dormitorium. W gruncie rzeczy nie wiedziała co robić. Miała wiele możliwości spędzenia czasu, mogła nawet opuścić Hogwart, ale każdy kolejny pomysł zdawał się nie wzbudzać w niej żadnych emocji. Szła spokojnie korytarzami, zastanawiając się nad tym, kiedy zdążyła tak przyzwyczaić się do tych murów. Bądź co bądź, więcej czasu spędziła w Durmstrangu, a teraz wspomnienia o dawnej szkole zdawały się mocno zatarte. Dłonią przesunęła po swojej własnej odznace, której brak coraz bardziej Gryfonce zawadzał. Pamiętała o niej praktycznie zawsze i nawet nie myślała o tym, że śmiała się z tej ozdoby, kiedy po raz pierwszy ją założyła. Blaithin w zamyśleniu skierowała swoje kroki ku innej odnodze korytarza, prosto ku łazience prefektów. Zabawne, że miała z tym miejscem związanych parę bardzo sprzecznych wspomnień. Czuła, że po długim pochylaniu się nad książkami boli ją kark, a gorąca kąpiel przynajmniej ukoiłaby nerwy dziewczyny. Mimo, że wydawała się zaskakująco opanowana, w środku czuła gryzące wręcz poczucie irytacji, które narastało zupełnie bez powodu. I chociaż kryła się ze swoimi negatywnymi emocjami, tylko podczas nielicznych prób ćwiczenia czarnomagicznych zaklęć poza terenem szkoły, mogła odetchnąć swobodniej. Nie czekając, przyspieszyła kroku, żeby nie marnować więcej czasu na snucie się po korytarzach, jakby była drapieżnikiem polującym na... coś? Kogoś?
Ostatnie kilka dni było bardzo dziwnych i Mefistofelesa coraz bardziej to niepokoiło; początkowo myślał, że być może dopadł go jakiś stres związany z kupnem mieszkania... Z czasem zaczął coraz bardziej zastanawiać się nad tym, jak zakłócenia w czarodziejskim świecie mogły wpływać na ludzi, którzy mieli w sobie trochę inną magię, bardziej niebezpieczną. I tak oto chodził co i rusz poddenerwowany - nie, wściekły. Pogrążony w nieustannie trwającym okresie przedpełniowego rozdrażnienia, starał się głównie ludzi unikać... Co wychodziło mu wyjątkowo beznadziejnie. Na całe szczęście jakimś cudem nie przydarzyła mu się jeszcze sytuacja, w której na kogoś wybuchnął. I szczerze mówiąc, martwił się cholernie, że skończy jak profesor Pober, albo i gorzej. Z racji tego, że zupełnie nie mógł usiedzieć na miejscu, po prostu kręcił się gdzie tylko mógł; szybko opuścił Pokój Wspólny Slytherinu, żeby zajrzeć do lochów, wspiąć się na wieżę... Pogoda była zbyt okrutna, aby wyjść pobiegać; nawet Mefisto nie był takim szaleńcem. Pozostał w murach, nie mając ochoty ani na towarzystwo, ani na siedzenie w pustym mieszkaniu. Nie miał pojęcia jak zaplątał się w okolice Łazienki Prefektów, która przecież nijak nie stała dla niego otworem - może intuicja podpowiedziała mu, że warto tam zajrzeć? I wszystko się zmieniło, gdy dostrzegł znajomą rudą postać w gryfońskiej szacie. Przyspieszył kroku, jednocześnie jakby pilnując, aby nie było go za bardzo słychać... Och, to on tu był drapieżnikiem. Zwinnie doskoczył do swej nieszczęsnej ofiary i przyparł ją całym ciałem do ściany, dłońmi odnajdując nadgarstki, byle zapobiec pierwszym próbom odparcia ataku. - Hej, Fire - mruknął jej do ucha, bardzo dbając o to, by zaburzyć zasadę dziewczyny o nietykalności. Przylgnął do niej tylko po to, aby zaraz nieco się odsunąć i uśmiechnąć bezczelnie, z pełnym prowokacji błyskiem w zielonych oczach. Chyba nawet poluzował chwyty, którymi przytrzymywał jej ręce, niemal prosząc się o gwałtowniejszą reakcję.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Miała już przed oczami siebie w wannie, kiedy zupełnie znikąd pojawił się ktoś, kto natychmiast wywołał w Fire panikę. Serce zabiło jej szybciej i początkowo zupełnie zapomniała o samoobronie. Skierowała zdezorientowane, spłoszone spojrzenie w stronę Mefisto, na chwilę zastygając w bezruchu. Ale nie potrzebowała długiej chwili na otrząśnięcie się. - Nox. - warknęła przez zaciśnięte zęby, niemalże wciskając się w ścianę, żeby tylko zwiększyć przestrzeń ich dzielącą. Momentalnie w oczach Fire pojawił się, zapewne dobrze dla Mefisto znajomy, błysk złości. Szarpnęła się w uścisku, ale wyrwać teraz rąk nie mogła i to unieruchomienie tylko mocniej rozbudziło w dziewczynie chęć walki. Nie musiał nawet się uśmiechać w ten charakterystyczny sposób, nie musiał patrzeć w jej oczy. Sam oddech Mefisto już prowokował i drażnił Fire. I miała już gdzieś to, że są na korytarzu, gdzie lada chwila może zjawić się jakiś zabłąkany uczeń (albo któryś prefekt, Merlinie, oby nie Leo). Nie za bardzo dbała o to, czy chciał po prostu ją nieco podrażnić tym niespodziewanym zbliżeniem czy znowu się nią bawił. Zebrała się w sobie szybko, żeby unieść wysoko kolano i wymierzyć kopnięcie między nogi chłopaka. Oczywiście, że miało zaboleć. Choć więcej satysfakcji miałaby, gdyby nie podejrzenie, że Noxowi się to jeszcze spodoba. Wywinęła się jak wąż, żeby uwolnić choć jedną rękę i uderzyła Mefisto w policzek. Nie zdążyła pomyśleć o zamknięciu dłoni w pięść, ale może to i dobrze, skoro miała na palcu pierścionek. Głuche trzaśnięcie poniosło się po korytarzu, kiedy Blaithin wyprostowała się i wyminęła chłopaka, żeby stanąć za nim. - Nie... dotykaj, Nox. - skrzyżowała ramiona, gotowa na niego dosłownie wskoczyć i drapać, bić, kopać ile wlezie, gdyby znowu spróbował wywinąć taki numer. - Czy ty spodziewałeś się, że zmiękną mi kolana i pozwolę ci na... to? Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc, co też go napadło. Czy to jakieś problemy przed pełnią czy może zdążył kompletnie postradać zmysły? A może dawno nikt mu nie przyłożył i poczuł odrobinę desperacji? Nie była na niego tak wściekła, jak przed momentem, ale dalej myślała o tym, że powinna go jeszcze przy okazji uderzyć łokciem, ugryźć albo cokolwiek...
- …oshi Koyomi. Kojarzysz go, prawda? A raczej te wszystkie listy, które od niego mam… Trajkot szatyna niósł się przez korytarz piątego piętra, odbijając od ścian cały zlepek kolorowych słów, choć ich niewątpliwa barwność i ogromne zaangażowanie, którym karmił wyrzucane z usta zdania, raczej nijak miały się dla zrozumienia ich sensu przez osoby trzecie. Cechą charakterystyczną Liama było nieuleczalne gadulstwo, o czym wiedzieli wszyscy, którzy mieli nieszczęście zagadnąć go rozmową, choć nikt nie poznał tego smoka tak dobrze jak @Neirin Vaughn, przy którym Puchon nie krępował się poruszać jakichkolwiek tematów… i nie chodzi tu o żadne smętne problemy natury rodzinnej czy dzielenie się obawami nadchodzących dni. Chodziło o wszystkie osobliwe rzeczy, które Rivai lubił, a skoro już zwykła osoba potrafiła się niemożliwie rozgadać na tematy jej bliskie… Walijczyk tonął w słowotoku kolegi, choć ten dawał mu gdzieniegdzie okazje do wtrącania własnych uwag. Łaskawie, Li. - Jest niesamowity! W każdej wiadomości napomina o polecanych przez siebie tytułach, mało tego, czasem sam podsyła mi obrazki, które nazywa wydrukowanymi z Internetu.- mówił z rozkosznym zafascynowaniem, szczerze nie wiedząc co oznaczały wymieniane przez niego słowa. - No, nie ruszają się, a mi głupio jest pytać dlaczego, więc zazwyczaj pomijam tę kwestię w listach. Ale! Uparł się, żebym zapoznał się z jedną serią, a że nie jest jeszcze dostępna w Wielkiej Brytanii… może dostanę od niego oryginalny egzemplarz! – wydawało się, jakby zaraz miał podskoczyć z radości, ale dzielnie trzymał się stopami ziemi, ograniczając się tylko do przeszczęśliwego chichotu pod nosem, tym samym poświadczając, że przez najbliższe dni będzie wyczekiwać sów pocztowych bardziej, niż zazwyczaj. Spacerowali razem w zasadzie bez wyraźniejszego celu. Od dłuższego czasu Liam prowadził Neirina w kółko, najprawdopodobniej stwarzając sobie substytut spacerów po ścieżkach okalających Hogwart. Było zimno, źle i nieprzyjemnie… a że zawsze lepiej rozmawiało się w ruchu; zostały im korytarze szkoły. - Myślisz, że kiedy mógłbym dost-… Plask! Zaskoczenie odebrało mu swawolny uśmieszek z twarzy, czujnie kierując głowę wprost na dalszy zakręt korytarza. Zerknął ukradkiem na Neirina, niemo pytając go o możliwe źródło osobliwego dźwięku. Święty Dumbledorze… obyśmy nie natknęli się na Irytka… Przeszła mu dość ponura myśl przez głowę, ale ledwie kilka kroków, a została rozwiana jak byle piórko na wietrze. - O! Cześć, Mefi! – uśmiechnął się serdecznie, z tej pozycji niespecjalnie orientując się w jak niewłaściwym momencie postanowili się wciąć w rozmowę studentów… i jak nieodpowiednio do sytuacji brzmiało zastosowane przez Puchona zdrobnienie. Przekręcił głowę do Walijczyka, odzywając się do niego dużo ciszej, ale z tym samym entuzjazmem. – To Mefistofeles, o którym ci opowiadałem! Napnij mięśnie… - musiał to do niego szepnąć i oczywiście musiał przy tym puścić figlarnie oczko, w nawiązaniu do relacji, jakie zdał koledze po powrocie z „walentynek”. Zaraz podsumował wszystko krótkim parsknięciem śmiechu i podszedł bliżej ze zdecydowanie łagodniejszym wyrazem twarzy. - A ty musisz być prefektem Gryffindoru, zgadza się? – zagadnął przyjaźnie Fire, niezrażony jej ewentualnie odgradzającą się postawą, na którą najpewniej nie zdążył zwrócić uwagi, w ogóle zadowolony, że ją rozpoznał. – Mefi mi o tobie opowiadał, naprawdę miło mi cię poznać! - nie widział niczego złego w poinformowaniu dziewczyny o fakcie, że Noxowi zdarzyło się o niej wspomnieć, najprawdopodobniej przypuszczając, że skoro mężczyzna określił ich jako „znajomych”, to już o tej zdanej relacji wiedziała. – Jestem Liam. – uśmiechnął się do niej ciepło i wyciągnął w jej kierunku dłoń. W zasadzie upłynęły rażące dwie sekundy, nim Puchon tak zaabsorbowany rudowłosą, zwrócił nareszcie uwagę na dziwnie zgięte położenie Mefistofelesa, potwornie niepasujące do jego postawnej postury. To zdecydowanie nie była normalna pozycja wyjściowa Noxa i była głównym powodem, przez który uśmiechnięty Puchon odrobinę się rozkojarzył i nie przedstawił mu Neirina. Zmrużył nieznacznie ślepia, przekręcając ostrożnie łeb w jedną ze stron. Posłał wilkołakowi ostrożne, pytające spojrzenie. Co ci się stało?