By uczniowie z innych domów mogli się bardziej z integrować, równocześnie odpoczywając po ciężkim dniu nauki powstał Salon Wspólny. Jego wnętrze jest wypełnione barwami wszystkich czterech domów. W wielkim kominku naprzeciwko kanapy zawsze miga wesoło ogień. Wokół niego rozstawione są żółto- czerwone sofy. Oprócz tego można tu znaleźć niewielkie stoliki razem z pufami, by móc przy nich na odrobić lekcje. Są one rozstawione przy ścianie, naokoło kominka. Na co dzień z ogromnych okien padają promienie słoneczne, rażące w oczy siedzących blisko nich uczniów. Zaś sufit Salonu Wspólnego posiada malunki zwierząt czterech domów razem z przynależnymi do nich kolorami.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Nie Cze 20 2010, 23:56, w całości zmieniany 1 raz
Kto by pomyślał, że tak imprezowa ekipa jak Kanadyjczycy będzie wysiadać przy angielskich melanżach. I w ogóle to podobno Kanadyjczycy są barbarzyńcami, ale jakoś u nich nikt nie zaczyna w trakcie balu miotać na oślep zaklęciami, a już na pewno nie biegają u nich wilkołaki i nie atakują niewinnych ludzi! Richelieu nawet nie ogarnęła, że ktoś spowolnił ich ucieczkę rabunkową, po prostu w pewnym momencie pomyślała, że od nadmiaru wrażeń już zakrzywia jej się czasoprzestrzeń albo może takie było działanie uboczne wypitego przez nią tego wieczoru wina. Ledwo zauważyła moment, w którym bohaterski Joven się od nich odłączył i wrócił w samo centrum zamieszania, ale dołączyła się do usilnych próśb Teddry, żeby tego nie robił, co oczywiście nie odniosło większego skutku. - Zabrałam drugą część, nie wiem czy się na coś zda – powiedziała Madison odnośnie ułamanej różdżki i wręczyła ją chłopakowi. Właściwie to wybełkotała, bo w końcu dalej była cała zaryczana, ale ojtamojtam, na pewno wszyscy ją zrozumieli, jak nie z wypowiedzi, to z podanego fragmentu różdżki. – Nawet sobie nie żartuj! – bąknęła naburmuszonym tonem, kiedy ledwo co przywrócony do normalnego stanu Riverek zaczął nonszalancko rzucać żarciki odnośnie bycia posągiem, ale jednocześnie i tak uśmiechnęła się odrobinę, bo przecież skoro już normalnie żartował i trajkotał jak zwykle, to wszystko było w jak najlepszym porządku! A tak na marginesie, to Quayle w roli kamienia naprawdę miał magiczne właściwości, skoro dziewczyny, które rozpoczęły wieczór średnio przyjemną wymianą zdań, zaczęły współpracować i teraz nawet Teddra była kochana i wyrozumiała i zamiast nabijać się z Richelieu, że mięczak i beksa, próbowała ją uspokoić. Dopiero kiedy Indianin powiedział coś o barwach bojowych, zdziwiona podniosła spojrzenie i zobaczyła twarz koleżanki umazaną krwią i pewnie normalnie byłaby zaszokowana czy coś takiego, ale po tym wszystkim co ich spotkało na balu i po jej kompletnym rozklejeniu się, nie ruszyło jej to jakoś przesadnie. - Ojej, Ted, masz krew na twarzy, trzymaj, wytrzyj się, już i tak mam zniszczoną sukienkę hehehe teraz to naprawdę bliżej mi do Jane – powiedziała już trochę wyraźniej, ocierając wierzchem dłoni twarz i odrywając kawałek swojej ślicznej długiej sukni, o którą najwyraźniej zahaczyło milion osób w trakcie ich ucieczki, bo była porozdzierana w kilku miejscach, po czym podała taką zaimprowizowaną złotą chusteczkę Manseley. – Nie nie nie, ze mną jest okej, tylko Teddra miała bliższe spotkanie ze źle wychowanym wilkołakiem, ale Joven ją naprawił – odpowiedziała szybko na pytanie Rivera, potrząsając przy tym głową. – Właśnie, gdzie jest Joven? Widziałam gdzieś go tutaj. Już poleciał do jakiś Australijczyków? – zapytała, odlepiając się nieco od młodszego Indianina i rozglądając się po pomieszczeniu. Jak dobrze, że nie wiedziała, że najwyraźniej się pomyliła i wcale nie widziała wszystkich swoich ziomeczków i że Joven i Marceline siedzą jeszcze w Wielkiej Sali i nie wiadomo co się z nimi dzieje, bo już zaczęła się uspokajać, chwiała więc tej dwójce, że oszczędzili jej takich informacji. Szczęśliwie zguby dotarły szybciutko do Salonu Wspólnego, a niczego nieświadoma Mads posłała im blady uśmiech, ponownie ocierając łzy, po czym spojrzała na zbliżającego się Filipa i odczuła już zupełną ulgę, widziała wszystkich i wszyscy byli w jednym kawałku! – Hahaha Fifi, nie mogłeś znaleźć lepszego momentu na przedstawianie swojej dziewczyny. – zaśmiała się, kiedy chłopak wymieniał wszystkich po kolei i zapoznawał ze swoją towarzyszką, do której uśmiechnęła się tym uśmiechem z serii „my się znamy”, bo już gdzieś tam się zapoznały, tylko w zaistniałych okolicznościach Richelieu nie była sobie w stanie przypomnieć kiedy ani w jaki sposób dokładnie, ale to teraz nie było istotne. Już nawet otwierała usta, żeby podzielić się swoimi wspomnieniami z Wielkiej Sali i żeby wszyscy razem ułożyli jakąś w miarę sensowną wersję wydarzeń, bo chyba każdy miał tylko fragmenty, ale właśnie wtedy Joven-optymista zaczął się dzielić swoimi wątpliwościami, więc dziewczyna zamilkła, a ze zdziwienia przez dłuższą chwilę zastygła z dziwną miną z ustami układającymi się na kształt litery „O”. Gdy już je zamknęła, spojrzała z lekkim niepokojem na Teddrę i potrząsnęła mocno głową, doszczętnie przy tym niszcząc resztki swojego koka. - Nie nie nie, z Tedem będzie wszystko w porządku. Musi być. – została przecież tylko drapnięta, rana została natychmiast opatrzona, nie było pełni. Halo, halo, nie było pełni! – Ej dlaczego tam był wilkołak? Przecież nie jest nawet blisko pełni, coś przegapiłam czy to już nie działa na tej zasadzie? – zapytała już zupełnie tracąc pewność w cokolwiek, to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Chwilę później Jov zaczął pytać o resztę ich znajomych, Richelieu się rozejrzała i z przerażeniem stwierdziła, że wbrew jej wcześniejszym przekonaniom ich drużyna wcale nie jest w komplecie, o zgrozo! - Kayleigh chyba była ewakuowana na początku, a Estelle nie widziałam od dawna, chyba poszłaby z Percy’m na bal, ale on był tam z kimś innym… - zaczęła mówić, ale głos ponownie jej się załamał, kiedy dotarło do niej, że nie wie zupełnie nic. Może gdyby poświęcała więcej czasu znajomym wiedziałaby przynajmniej kto z nich wybiera się na bal i o kogo powinni się teraz martwić, a kto smacznie śpi w dormitorium. Potarła oczy, modląc się w duchu o to, żeby nie rozpłakać się na nowo, w końcu już się w miarę ogarnęła, a ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebowali, to mała histeryczka na zbyciu. W życiu nie czuła się tak bezradna i żałosna jak teraz!
Och, no jasne - chciał się zabić, więc wszyscy nauczyciele by się rozstąpili i nawet otworzyli mu drzwi. Ach ten naiwny Cedric! Chyba każdy wyśmiałby jego myśli, ale akurat aktualnie nie miał kto i po co w nie zaglądać. Nie mniej jednak to nieistotne, bo wcale nie musiał wymijać Kimberly i rzucać w nią pogardliwym spojrzeniem, a wtedy ona byłaby zmuszona go obezwładnić. Ach ta Scarlett, wpada w odpowiednim momencie! I jak gdyby nigdy nic się tuli do swojego mężczyzny, jak gdyby ten wrócił z jakiejś wojny nie wiadomo gdzie. A tymczasem to ona wracała z bitwy w Wielkiej Sali! Okej, nie popisała się za bardzo, bo ten ktosiek, w którego rzuciła zaklęciem gdzieś sobie uciekł. NO TCHÓRZ NO. Pomyślała Saunders, ale hoho, nieważne. Nie przejmowała się tym, miała tylko nadzieję, że wygrała słuszna strona... o ile można to w tych kategoriach rozpatrywać. Nie mniej jednak zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę to dopiero początek. I choć było wyczuwalne napięcie w powietrzu, to i tak wszyscy poczuli ulgę. Tak jakby siedzenie tutaj gwarantowało im cokolwiek... Och, to była naprawdę urocza scenka, kiedy tak sobie stali w swych objęciach napawając się chwilą, że znów są razem i nic im nie jest! Uniosła swą blond główkę, patrząc na Bennetta i uśmiechając się chochlikowato. Ależ oczywiście, nikt nie ma wątpliwości, że jest wspaniałym, męskim mężczyzną i dałby sobie ze wszystkimi radę. Ale hej, to ona tu była mistrzem zaklęć HEHE. Ale już ślizgonka dobrze wiedziała, jak należy się obchodzić z facetami! - No oczywiście, mój bohaterze - odparła zatem z podziwem w głosie i wspięła się na palcach, trzymając go też rączkami za klapę garniaka, aby delikatnie musnąć jego usta swoimi. Po chwili już stanęła normalnie, ale wciąż zadzierała główkę, aby na niego patrzeć i się uśmiechać. Jaki kozak, staranowałby Wright i Debrau, hoho! - Nic, jestem cała i zdrowa - poinformowała go, a potem coś jej się przypomniało. - Aha i widziałam Elliotta, zabrała go Zoe wraz z jakimś chyba jej facetem. Wynieśli się przede mną z Wielkiej Sali, powinni być bezpieczni - powiedziała, tym razem już na sto procent poważnie, bo domyślała się, iż krukon martwi się o swojego brata. Nieważne, czy go lubiła, czy nie, nie chciała, aby Ced cierpiał, nigdy, nigdy! Na następne jego słowa skrzywiła się lekko, zastanawiając się nad odpowiedzią. Coś niby mogła mówić, ale niekoniecznie chciała, aby ktokolwiek cokolwiek usłyszał. - Odell zginęła. Ale nie wiem czyja to sprawka - dodała zatem, przegryzając delikatnie wargę, jakby się nad czym zastanawiając. Nie było jej szkoda nauczycielki, ale chyba nie wypadało mówić o tym w głos.
Chciała powiedzieć coś niemiłego na jego żart, ale tylko uśmiechnęła się krzywo na jego słowa, oszczędzając mu już kłótni po takich przeżycia. Zmarszczyła brwi zupełnie nie rozumiejąc o co chodzi, kiedy ten wspomniał o barwach bojowych. - Nie ogarniam – powiedziała i dotknęła swojej twarzy wymazaną w krwi dłonią, kiedy ją odejmowała zauważyła dopiero jak brudna jest. Pokręciła głową nad swoją głupotą i machnęła olewczo ręką. - Nic mi nie jest, tylko parę osób mi nadepnęło na stopy, bo zgubiłam buty – mruknęła wzruszając ramionami i przyjęła kawałek sukienki od Madison. W zasadzie pomyślała, że powinna to zmyć jakimś zaklęciem, ale w tej chwili zdecydowanie nie miała do tego głowy. Co prawda ten kawałek materiału średnio pomógł, ale przynajmniej nie wyglądała już aż tak tragicznie, kiedy przyszła Marceline z Jovenem. Całe szczęście, bo musiałaby stosować jakiś chwyt na Riverze, żeby nie uciekł szukać brata. - Nie wiem, obtarłeś się jeszcze z przodu o ścianę – powiedziała równocześnie oddychając z ulgą, kiedy ich ziomki przyszły i wskazując palcem gdzieś w okolice rozporka swojego przyjaciela. Hehe, taki z niej żartowniś, kiedy już wszyscy się odnaleźli. No dobra, przynajmniej bliższa jej część drużyny. Odwróciła się nawet w stronę Marcelinki, bo skoro swojego fagasa zgubiła już dawno temu, chociaż ją chciała przytulić do siebie. Położyła jej na sekundę głowę na ramieniu, ale chyba nie ubrudziła jej też krwią. Oderwała się od niej kiedy przyszedł Filip i uśmiechnęła się do niego lekko, a nawet wybuchła śmiechem, kiedy przedstawił jej swoją dziewczynę. - Serio, kurwa, przemiło cię poznać dzisiejszego, pięknego wieczoru, jestem Ted – powiedziała i wyciągnęła rączkę, którą miała wciąż brudną we krwi, ach te świetne żarty po chwilach stresu. W każdym razie jej dobry humor, po tym jak zobaczyła wszystkich całych i zdrowych nagle ulotnił się wyjątkowo szybko. Teddra kiedy usłyszała słowa Jovena wciąż uśmiechała się lekko, ciesząc się, że jej ziomeczkom nic nie jest i uszli z życiem. Jednak w miarę jak zaczął mówić jej uśmiech zaczął blednąć bardzo powoli. Odwróciła lekko otępiały wzrok na Madison, kiedy zaczęła coś mamrotać o tych wilkołakach. Faktycznie, nie było pełni. Manseley zaczęła się gapić to na jedną osobę to na drugą, kiedy zaczęli wymieniać znajomych z drużyny, których widzieli bądź nie i zamartwiali się co się mogło stać. Stała z opuszczonymi rękami, zupełnie nie słuchając co mówią. Nie pomyślała wcześniej o tych wilkołakach. Nie zauważyła, że nie powinni się pojawić, bo pełnia to raczej nie była. - Kurwa mać – powiedziała nagle łapiąc się za wciąż odrobinę bolącą rękę i z przerażeniem w oczach spojrzała na swoich ziomków. – Te wilkołaki nie były w czasie pełni. Więc mogły być jakieś zmutowane, kto wie czy nie zarażają nie tylko przez ugryzienie, ale przez zadrapanie? Więc może nie tylko wilkołacze cechy, ale zostanę potworem hasającym po łąkach o północy. JA PIEDOLĘ, ZOSTANĘ JEBANYM WILKOŁAKIEM – Ted po dłuższej chwili milczenia i prawdziwie kamiennej twarzy, kiedy tamci wymieniali się informacjami wpadła w nagły potok słów, mówiąc coraz szybciej i głośniej. Przerażona rozglądała się po swoich ziomkach, ściskając ramię, w które została podrapana. Drobiła w miejscu zastanawiając się co teraz zrobić. Brawo Joven, udało ci się nie tylko ponownie rozhisteryzować Madison, ale nawet dość spokojną Teddrę, gratki. Kiedy usłyszała pytanie, czy wszyscy cali i zdrowi zaczęła się rozglądać za mężczyzną, który o to zapytał. - NIE KURWA, MAM PYTANIE, CZY ZOSTANĘ CZWORONOŻNYM POTWOREM? – zaczęła krzyczeć w panice podbiegając do nauczyciela i łapiąc go nagle za ramię, niestety tą zakrwawioną ręką. Cóż musiała spoko wyglądać taka rozgorączkowana z resztkami krwi jeszcze na twarzy, jakby faktycznie zaraz się miała zamienić w wilkołaka. Chyba też zaklęła przy nauczycielu, ale chyba jakoś średnio to ją teraz obchodziło. Ach, a jeszcze przed chwilą żaliła się Riverkowi, że tyko zgubiła buty.
Kolejne osoby pojawiały się w sali, na całe szczęście byli to nauczyciele jak i uczniowie. Jeszcze trochę, niech się wszystko uspokoi i będą mogli z niektórymi nauczycielami ruszyć do wielkiej sali, aby oszacować straty. Miał ogromną nadzieję że nie będą musieli opłakiwać młodszych kolegów i koleżanek. Miało być tak przyjemnie z okazji końca roku, a rozpętało się piekło, jaka cholerna ironia. Doszedł do niektórych uczniów tych ciężej rannych i starał się uzdrowić ich skaleczenia i głębsze rany. Najgorzej pokrzywdzeni byli ci najmłodsi, którzy nie dość że byli ranni to dygotali ze strachu i płakali. Nic nie jest bardziej smutnego, jak płaczące dziecko ze strachu. Powinni się czuć w szkole jak w domu, gdzie panuje bezpieczeństwo i świadomość że nic im się złego nie stanie. Gdy skończył położył dłoń na głowie młodego chłopca i poruszał nią mierzwiąc mu włosy, dodał jeszcze że wszystko jest w porządku i wstał prostując się. Inni nauczyciele chodzili i pomagali innym poszkodowanym, więc on miał teraz chwilę czasu na to aby wysuszyć mokre ubrania. To był cholerny dyskomfort, gdy do ciała przylega wilgotny i chłodny materiał. Odpiął jeszcze kilka guzików, nie zdając sobie z tego sprawy, że właśnie ukazuje część swojego ciała uczniom. Bo o nauczycieli nie dbał, w końcu byli dorosłymi osobami i dla nich to nie nowość. Przysunął koniec różdżki do materiału koszuli i mruknął zaklęcie. Z koszuli zaczęła ulatywać para, gdy ciepło zaczęło suszyć materiał. Wtem podeszła do niego Ted. Znał ją tylko z widzenia, może dwa razy albo więcej zamienili ze sobą kilka słów. Widząc jej zakrwawioną rękę i twarz, momentalnie zaniepokojony zaczął oglądać czy jest ranna. -Jesteś gdzieś ranna? Zapytał ignorując z początku jej słowa, na to przyjdzie jeszcze czas. Nie chciał za bardzo aby dziewczyna się wykrwawiła. Przez głowę jednak przechodziło jej pytanie. Czy będzie wilkołakiem, jeżeli została ugryziona to tak. Nie ma szans, aby tego uniknąć. Dostałaby jednym słowem "przekleństwo" które dziedziczy każdy ugryziony przez wilkołaka. -Zostałaś ugryziona? Jeżeli nie to nie będziesz... Zapytał i skłamał. Nie było pełni to fakt, a wilkołak biegał po wielkiej sali. Coś tutaj nie grało i nie wiedział, czy pomimo zadrapania dziewczyna będzie się przemieniała. Dopiero gdy zaczął myśleć zdał sobie sprawę z tego że jego odpięta koszula ukazuje zbyt wiele. Dlatego speszył się delikatnie i zapiął pośpiesznie kilka guzików. Lecz to zapewne również nie wiele dało, bo jego tors był odsłonięty za każdym razem gdy się pochylił. Objął ją ramieniem i wrócił razem z nią do jej przyjaciół. Przykucnął przy nich gdy usiadła i spojrzał po zebranych. -Czy ktoś z was widział, czy wilkołak ją ugryzł? Czekając na odpowiedź, dalej się przyglądał Ted.
Diana siedziaął ciagle w jednej pozycji patrząc się ciągle w jeden i ten sam punkt gdzieś przed sobą. Szeroko otwarte oczy zaczęly ja piec, ale mimo to nie zmieniła pozycji. Z całej sali docierały do niej jakieś krzyki. Ale nie mogła ich zrozumieć, jakby była pod wodą, głosy były stłumione. Ktoś coś krzyczał, jakaś dziewczyna... Zaraz po niej zorległ się głos jakiegoś mężczyny. Chyba. Diana próbowała coś z tego zrozumieć, ale cały czas miała przed oczami zielony rozbłysk. Krzyki paniki i to wielkie włochate cialo przeskakujace nad nią. Mimo iż dziewczyna byłą juz sucha, zaraz jej ubranie znowu zwilgotniało, tym razem od potu. Oczy rozwierały sie coraz bardziej, zachodząc mgłą. Serce przyspieszało coraz bardziej. Dziewczyna poczółą silny ścisk tego narządu i po chwili nie widziaął nic. Spadła z fotela na któym siedziała uderzajac głową w posadzkę.
Chyba nie tylko ona była już dzisiaj zmęczona. Filip to się nawet do tego przyznał. Kiwnęła głową, kiedy chciał ją gdzieś zaprowadzić. W końcu to Marcelinka jej ostatnio powiedziała, że strasznie liczy się z ich zdaniem, więc... Nie. Nie przeżywała tego szczególnie. Przyszła z nim na bal, a nie brać ślub. Tak przynajmniej myślała. Kto wie, co miała przynieść dalsza część wieczoru. Mimowolnie przesunęła wzrokiem po kadrze nauczycielskiej i uśmiechnęła się na widok ciężarnej Kimberly, która musiała teraz walczyć z Cedrikiem. Pozdrawiamy go. Już Laila by mu powiedziała, ale na całe szczęście przyszła Scarlett. Aw. Jednocześnie to bardzo dobrze, bo przynajmniej wie, że przyjaciółka jest na swoim miejscu cała i zdrowa, ale odebrała możliwość ewakuowania się z kanadyjskiego towarzystwa dla Laili. Dziewczyna w ogóle ze strachem ogarnęła, że jest jedynym prefektem w tej sali.. Czy oby reszta teraz nie walczy na śmierć i życie? Z tego co zdołała sobie przypomnieć nie widziała tam nikogo konkretnego, ale... Ale ta świadomość ją trochę osłabiła. Na chwilę spoważniała wzdychając wsłuchując się w wymianę zdań paczki Filipa. Odgarnęła część włosów do tyłu, które teraz już nijak wyglądały na splecione, więc zabrała swoją dłoń od Stone'a i przystąpiła do rozplatania włosów. Po chwili zaczęli jej się przedstawiać. Uśmiechnęła się to Teda i odwzajemniła jej uścisk. Tak. Ta to musiała być niezła artystka skoro teraz wybucha śmiechem, a zaraz panikuje, że zostanie wilkołakiem. Howett kiwnęła głową do osób, które hm... Znała? O ile Madison ją skądś kojarzyła to Laila miała z tym duży problem. Może po prostu w kwietniu pomogła jej dotrzeć do jakiegoś miejsca w zamku? W sumie dużo osób się wtedy plątało pod nogami nie będąc nawet pewnymi tego, co może się wydarzyć. Aww... Gdyby Joven zaczął się zwierzać dla Filipa skąd zna Lailę... Ona by chyba go zgromiła wzrokiem. Przecież Joven trafił na lekcję Magii Sztuki, kiedy to wymyśliły sobie z Herą ludzkie rzeźby i kazały się wszystkim rozebrać. Oczywiście Hera ściągnęła dla Laili bluzkę. Niedobra dziewucha. Kij z nią. Dobrze, że nikomu nie przyszło do głowy wspominanie tego. A Marcelina? Marcelina to przecież zaprosiła Lailę na zakupy przed balem... W sumie znały się wcześniej i tak wyszło, że jakoś spędziły razem część pewnego czasu, ale skoro Filip ją wszystkim przedstawiał to odniosła wrażenie, że nic nie wie. A skoro nie wie to niczego nie prostowała tylko patrzyła to w prawo to w lewo oceniając sytuację. Nawet nie drgnęła, kiedy nazywali ją "dziewczyną Filipa". No przecież zdarza się! Poza tym chyba nie wyobrażała sobie teraz, aby powiedzieć "nie"... Za dużo się wydarzyło... I to wszystko ma przecież jakieś znaczenie. Uśmiechała się nic nie mówiąc. Zajęła się swoimi włosami. Nie była umorusana krwią... Po prostu nie mogła uwierzyć, że Odell nie żyje. Jeszcze niedawno się z nią kłóciła o ocenę z mugoloznastwa, a teraz takie rzeczy. Pozdrawiamy z Hogwartu.
Eve zdążyła już trochę ochłonąć z emocji. Jej serduszko zwolniło odrobinę bieg, dzięki czemu mogła jako tako się uspokoić, choć jeszcze nie do końca. W głowie wciąż kołatało jej się pełno myśli i wciąż zamartwiała się, czy wszystkie znajome jej duszyczki są bezpieczne, czy nie są ranni..a te warknięcia, które słyszała ? czy to rzeczywiście były wilkołaki ? Z rozmów przebywających tutaj uczniów i studentów wychodziło na to, że tak, co jeszcze bardziej nią wstrząsnęło. Nie miała zielonego pojęcia, jakim cudem znalazły się tak nagle na balu i w ogóle w Hogwarcie. To stawało się coraz bardziej dziwne i niepokojące. Oczywiście jej super detektywistyczny umysł snuł już różne domysły, co wskazywało na to, że na serio musi pogadać z Dahlią. Co dwa umysły to nie jeden ! heh. Tego wszystkiego było już tak dużo, że Evkowa główka prawie, że nie pękła. Wzięła więc kilka wdechów i wydechów, a kiedy jej ciśnienie wróciło do normy postanowiła wstać i rozejrzeć się po salonie w poszukiwaniu przyjaciół. Ona sama na szczęście była cała, żadnych zadrapań, nic. Jedynie jej suknia w niewielkim stopniu ucierpiała, jej dół był lekko wilgotny i naderwany, widocznie musiała o coś zahaczyć podczas ewakuacji. Najchętniej pozbyłaby jej się już i wskoczyła w jakieś wygodne dresy, ale chyba nie będzie jej to teraz dane..no cóż. Zrzuciła z twarzy maskę i cisnęła ją gdzieś na kanapę, była jej teraz najmniej potrzebna. Kilka kosmyków wymknęło jej się z eleganckiego koka, ale to również nie miało już znaczenia. Zaczęła przechadzać się tu i tam, obserwując innych. Każdy nosił jakieś ślady walki, co skłoniło ją do kolejnych rozmyślań, czy ona też nie powinna była wtedy wyciągnąć różdżki. Owszem, była dobra w zaklęciach, co pokazała już nieraz, na przykład na pamiętnym pojedynku na lekcji tego przedmiotu. Drzemała w niej istna dusza Godryka Gryffindora, bo potrafiła dobrze zawalczyć gdy było trzeba. W rękawie zawsze miała też animagię, czym mogła zaskoczyć przeciwnika. Jednak mimo tego wszystkiego..nie spróbowała. Już raz przejechała się na podobnej sytuacji, czego pamiątką było jej znamię na nadgarstku. Nie miała zamiaru robić tego kolejny raz. Nie tym razem. A znając naszą Evunię nie raz jeszcze wpakuje się na taką balangę. Bez ryzyka nie ma zabawy, hehs. Podczas swojego spaceru zdążyła rozpoznać kilka buziek, między innymi Laika, który na szczęście był cały. Widząc, że jest zajęta posłała jej ładny uśmiech i ruszyła dalej. Gdzieś tam przemknął jej Cedrik, który chyba jak słyszała chciał wrócić na pole Bitwy. Wow, ten to miał odwagę. I co on robił w Ravie ?Do Gryffindoru z nim, hah. Zauważyła przy nim również Scarlet, której no, ze względu na żywiącą do niej niechęć zrobiło się jakoś mniej żal. Ale tylko mniej, bo Eve przecież była z natury miła i nie hejciła tak bardzo. Jej uwagę przykuli również co przyjezdni, Kanadyjczycy, których niestety nie zdążyła poznać. Tak to jest jak się nic nie robi, tylko siedzi w dormitorium i objada żelkami..eh. Ale kiedy jej oczom ukazała się Ulkowa twarzyczka, niemal nie podskoczyła z radości ! - ULKA ! ULKA ! Ty żyyyyjesz ! - krzyknęła na cały głos i przytuliła mocno dziewczynę. Jejku, tyle jej nie widziała, a w takiej sytuacji dane im było się spotkać ! Co za życie.. -Totalnie nie wiem co się tu wyrabia, jakaś pokręcona ta szkoła - powiedziała, co nie mijało się z prawdą. Oszaleć tutaj można..Hogs przeżywa chyba jakiś kryzys. Nauczyciele chyba też, bo widać było, że są nieźle wkurzeni, a jeden nawet zaczął rzucać ubraniem. No cóż, to chyba jednak prawda, że życie jest peełne niespodzianek..
Paczka z Kanady znowu w komplecie. No, prawie. Brakowało między innymi bliźniaków i Petera, którzy chyba wciąż zmagali się z wilkołakami w Wielkiej Sali. Na samą myśl, że coś może im się stać, Filip poczuł ścisk w żołądku, mając ochotę wybiec z Salonu i pędzić im na ratunek. Jednocześnie chciał być przy Laili i pozostałych, no bo... No bo to Filip. On już taki był. Trochę miętki. No i był takim dzieciakiem w drużynie. Joven za to był ich ojcem, a Mar mamusią. Teddra była wybuchową ciotką, z którą fajnie jest się powygłupiać za plecami "rodziców", Rivera zaś traktował jak starszego brata, z którym bił się przy każdej okazji, a Mads była, jak kuzynka, która uwiodła jego braciszka! Wszystko na szczęście zostaje w rodzinie. -Gdzie bliźniacy? Gdzie Peter i Kayla?- znów ścisk w gardle. Wytarł dłonie o spodnie, po czym zaczął bawić się swoimi palcami, wykręcając je na boki i strzelając z nich w akcie zdenerwowania. Ramię Teddry zauważył dopiero, gdy dziewczyna tak pięknie przywitała się z Lailą i zmarszczył brwi, chwytając ją delikatnie za nadgarstek i przyglądając się ranie, która została już potraktowana jakimś leczniczym zaklęciem. -Tedd, rety, spokojnie. To nie była pełnia, na litość boską. Nie wiem, nie powinny zarażać. No... nie powinnaś zmienić się w jednego z nich. To się kupy nie trzyma- przeklął cicho, kopiąc czubkiem pięknego lakierka w podłogę. Gdy dziewczyna oddaliła się od nich, Filip nerwowo rozejrzał się po pozostałych. Chyba wszyscy myśleli teraz o tym samym. -Nic jej nie będzie, prawda?- zapytał, choć wątpił, czy ktoś będzie w stanie mu na to odpowiedzieć. To niemożliwe, no... Po prostu niemożliwe. Głupie wilkołaki. Poza tym, Hogwart juz chyba nie jest bezpieczny! Powinni stąd uciec, z powrotem do Riverside, przy okazji z Lailą, no bo by tu "swojej dziewczyny" nie zostawił. W sumie to fajnie by było, jakby mu w końcu odpowiedziała na jego pytanie, ważne pytanie! Wtedy nie zaczerwieniłby się po uszy, gdy Mads nazwała Lailę "jego dziewczyną". Może jak przeżyją ten bal to wezmą ślub! Hłe hłe hłe. -Ktoś wie, co się DOKŁADNIE stało?- zapytał, akurat gdy nauczyciel przyprowadził ich Teddrę z powrotem do małego kółeczka, które gdzieś sobie utworzyli z boku sali. -Po tym, jak zgasło światło, słyszałem tylko czyjeś krzyki. Powinniśmy ich poszukać! Nie chcę siedzieć tu bezczynnie, gdy być może Peter i pozostali walczą na śmierć i życie w wielkiej sali- burknął, zaciskajac dłonie w pięści. Zrobił nawet krok w stronę wyjścia, ale widząc minę nauczyciela zagryzł tylko wargi i już się nie poruszył. Może faktycznie powinni staranować drzwi i wybiec przyjaciołom na ratunek? Potem byliby sławni! Jeszcze bardziej, niż teraz, hłe hłe hłe. -Laila...- przeniósł spojrzenie ciemnych oczu na dziewczynę i pogłaskał ją lekko po włosach. -Przynajmniej cię nie podeptałem- wyszczerzył do niej zęby w uśmiechu i poklepał ją po głowie, po czym wsunął dłonie w kieszenie spodni od garnitury, który- o dziwo- też nie był zachlapany krwią ani nic! Nawet nie był zbytnio poszarpany, bo Filip nie miał okazji powalczyć w Wielkiej Sali. Został wyciągnięty z niej jako jeden z pierwszych. -Czy ktoś z was oberwał jeszcze jakimś poważniejszym zaklęciem?
Tak właśnie tak, był taki DOJRZAŁY, że nauczyciele powinni chylić przed nim czoła! I rozstępować się w popłochu, aby wielki król złoty Cedric Bennett mógł przejść, trzasnąć drzwiami z teatralnym hukiem i zginąć na zewnątrz z rąk tych jakichś dziwnych wilkołaków, o których istnieniu jednak na razie szczęśliwie nie wiedział. Naprawdę, w tej całej swojej pewności siebie, sądził, że Wright i Debrau ot tak by go przepuścili! Teraz jednak nie miał zamiaru się stąd ruszać, co to, to nie! Liczył na to, że wszystko już ucichło i to koniec tego całego naparzania się z zaklęciami z kim popadnie. Taaak... on miał już dość, dość do końca życia takich akcji. Będzie potrzebował urlopu, posiadów nad basenem z drinkami z palemką, definitywnie, bo przez to wszystko zaczął się w Bennecie wykształcać deficyt lenistwa. Teraz również nie mógł przecież spasować, kto wie, czy zaraz wszystko nie zacznie się od nowa? - Och, to świetnie - nie krył ulgi, na wieść, że Elliott jest bezpieczny. Aż nachylił się z powrotem do Scarlett i ją pocałował! Następna wiadomość jednak, spowodowała, iż podniósł brwi w geście lekkiego zdziwienia. Odell? Nie, nie był w jakiejś szczególnie dobrej komitywie z Abriendą, uważał ją za strasznie sztywną i przewidywalną, ale kobieta nie była niestety nie była też naiwna i nie dawała się nabrać na jego szmery bajery i wymówki czemu zapomniał pracy domowej czy coś w tym stylu. Ale na Merlina, śmierci też jej nie życzył! Absolutnie. Chociaż... nie przejął się jakoś znacząco. Może z tego powodu, iż po prostu ulżyło mu, że zamordowana osoba nie była nikim mu bliskim? - O na Merlina, jaja po prostu - podsumował, kręcąc głową i głośno wypuszczając powietrze. - A przywaliłaś komuś zaklęciem? - spytał dziewczynę ni stąd ni zowąd, mrużąc oczy i uśmiechając się nieco cwaniacko.
Wszystko powoli się uspokajało. Serce nie waliło jej już tak mocno i dopiero teraz poczuła jak bardzo w tym całym zamieszaniu się poobijała. Nie ma to jak świetne zakończenie roku szkolnego, naprawdę. Doszczętnie zniszczona sukienka i parę siniaków było jednak niczym w porównaniu z tym, co czuła widząc wszystkich w jednym miejscu. No prawie wszystkich, bo dalej nie pojawił się Percy, Kayla i Peter. Co do reszty to była wręcz pewna, że nie było ich na balu. Choć zawsze mogła ich po prostu przeoczyć, ale takiej myśli wolała do swojej świadomości nie dopuszczać. Z ulgą stwierdziła, że nikomu nie stało się nic poważnego. Zaraz potem podszedł do nich Filip, który pałał entuzjazmem i radością jak zresztą wszyscy tutaj. No może oprócz Marceline, która była jeszcze odrobinę roztrzęsiona tym co stało się w Wielkiej Sali kilkanaście minut temu. A co jeśli Joven by wtedy nie przyszedł i dalej byłaby w środku tego całego zamieszania? Ech, lepiej tak nawet nie myśleć! Uśmiechnęła się trochę blado do Laili i skinęła jej głową w geście powitania. Akurat tej dwójki nie musiał przedstawiać, bo dziewczyny poznały się całkiem dobrze na wspólnych zakupach w Londynie. I nawet polubiły, przynajmniej ze strony Mar. Nie mogła się jednak powstrzymać od o wiele szerszego uśmiechu, kiedy Joven zaczął zachowywać się tak... niejovenowo. To znaczy, to była całkiem miła odmiana od tego, co widziała zaraz na początku balu. - Percy wrócił się po swoją koleżankę, ale sobie poradzi, tak myślę... A bliźniaków nie było, przynajmniej nie widziałam żadnego z nich. Estelle to już w ogóle znikła mi z oczu w ciągu ostatnich tygodni. Nie wiem jak z Peterem. A jak mówicie, że Kayla się ewakuowała to jesteśmy w komplecie. Chyba. - mówiła, przypominając sobie wszystko to, co widziała podczas wydarzeń na Sali. Nie ma co ukrywać, że nie było tego wiele, bo przecież jakiekolwiek źródło światła pojawiło się dopiero wtedy, gdy wraz ze starszym Quayle stamtąd uciekała. Odwzajemniła uścisk Teddry, zupełnie nie zwracając uwagi na to, czy tą krwią się pobrudzi czy nie. Takie bzdurne rzeczy nie były teraz ważne. Zaraz potem Manseley zaczęła panikować, czemu Delacroix w zupełności się nie dziwiła. Popatrzyła się na nią poważnym wzrokiem, przypominając sobie wszystko, co w Riverside uczyła się o wilkołakach. - Ted, uspokój się, przecież nic ci nie jest ani nie będzie, na pewno. - powiedziała głosem nie znoszącym sprzeciwu. Spanikowana Kanadyjka nie była częstym widokiem, przynajmniej Mar nie przypominała sobie takiego wydania ciemnoskórej. Wiecie co? Stojąc tak pośród tych wszystkich ziomków z Kanady można było poczuć, że ich wszystkich łączyła jakaś więź. Mogli się hejtować całymi dniami, ale gdy działo się coś takiego jak dzisiaj, każdy martwił się o resztę, obojętnie czy ten drugi ktoś był zwykłym znajomym czy najlepszym na świecie przyjacielem. To było naprawdę fajne! Tak jak to pisał Filip, tworzyli razem jedną wielką rodzinę: z różnymi konfliktami, perypetiami, ale jednak rodzinę. A to do czegoś zobowiązuje. Atmosfera powoli się oczyszczała, a Marceline czuła się o wiele bardziej rozluźniona niż na początku tego całego posiedzenia w Salonie Wspólnym. Przysłuchiwała się wszystkim z uwagą, sama raczej powoli zbierając w kupę wszystko to, co zdążyła z ich słów wyłapać. - Fifi, nikt nie wie co tam się DOKŁADNIE stało. A stąd i tak nas nie wypuszczą, chyba że to my zrobimy tutaj rozróbę i się wydostaniemy. - odparła nieco zrezygnowana, bo faktycznie szanse ucieczki się z tego pomieszczenia kogokolwiek były wręcz znikome. Westchnęła cicho, przyglądając się spokojnie wszystkim zebranym w kręgu. - To się fajnie rok szkolny zakończył, nie powiem. Wszyscy jedziecie na szkolny wyjazd? - zapytała, aby to jeszcze bardziej się inni wyluzowali. Było już po wszystkim, na szczęście.
[jak pominęłam czyjąś wypowiedź czy coś to sorki, pisanie po nocach zawsze gorzej mi idzie :'')]
Howett właściwie w przeciwieństwie do grupy z Kanady nie martwiła się o nikogo. To dziwne? Niekoniecznie. Jej brat na pewno już zabrał Jude daleko stąd, więc wszystko będzie dobrze. Ulka i reszta? Na pewno też sobie poradziły. A Herek? Herka nie było na balu, podobnie jak grupy dziewcząt, z którymi Laila kolegowała się przez ostatnie pół roku. Dlatego w przeciwieństwie do nich mogła odetchnąć z ulgą. I tak tez zrobiła. Przeprosiła ich uśmiechając się lekko i oddaliła się w stronę nauczycieli tłumacząc coś każdemu pokrótce, że muszą ją wypuścić, bo coś tam coś tam... Głównie przecież musiała iść do łazienki, a to że nie zamierzała tu wrócić to już całkiem odrębna historia. No przecież zdarza się. Nie miała zamiaru iść do Wielkiej Sali, żeby obejrzeć sobie najnowsze trupy. Takie horrory jej nie interesowały. Po prostu chciała pobyć sama, a w najbliższym czasie przebrać się w coś luźnego i poczekać w ciszy na pociąg do domu. To takie dziwne, że ona taka żywiołowa dziewczyna, w pewnym momencie największego zamieszania, stawia na chwilę samotności. I jak z tym reagować, jak z tym się kłócić? Howett jeszcze obróciła się zastanawiając się, co z pozostałymi. Czy oprócz tych, których znała imiona ucierpiały jakieś młodsze dzieciaki. Tego argumentu też użyła mówiąc, że wolałaby wrócić do dormitorium i sprawdzić, co z najmłodszymi. Taka z niej troskliwa dziewczyna. I rzeczywiście ją wypuścili, co prawda pod eskortą, którego nauczyciela, ale na całe szczęście dali jej trochę luzu. I tak mieli szczęście, że jej ojciec czy też matka nie pojawili się jeszcze w Hogwarcie. Akurat Nolan i Adelaide byli dość opiekuńczy... Pomimo tego, że ich dzieci za chwilę miały wejść w dorosłość, a akurat mówimy tu o Laili, która ósmego września miała skończyć siedemnaście lat. Serdecznie pozdrawiamy, bo kurs teleportacji aż się prosi oto, aby go zdać. Dziś nie miała siły krążyć wokół tego myślami. Najzwyczajniej w świecie znikła gdzieś pomiędzy korytarzami modląc się, aby nie natrafić na żadnego trupa.
Tyle emocji. Tyle wszystkiego w powietrzu, że aż trzeba się zatrzymać. Kim wy teraz jesteście? Może nowymi celami Lunarnych. Jeszcze żyjecie, ale zaraz nie musicie. Jesteście całkowicie pewni, że jesteście bezpiecznie tutaj? Z tymi ludźmi? Może to oni zainicjowali atak, a teraz patrzą na was jako na potencjalne ofiary. Które z was dostałoby się do zamku gdyby panowały tu zasady wilkołaków? Zapewne żadne. Macie wszystko czego oni nienawidzą. Pośród gwaru rozmów i mnóstwa przytuleń czai się ten, który może przyczynić się do waszej porażki. Ale o tym. O tym pomyślicie we wrześniu, kiedy wrócicie z upalnych wakacji. Teraz jeszcze nie... Teraz czas spakować walizki. Dokładnie o tym każdy pomyślał, kiedy tylko do pomieszczenia wszedł dyrektor. Nie do wiary! On tutaj? Po wszystkim? Poprosił nauczycieli, aby was odprowadzili. Każde przecież powinno trafić do swojego dormitorium i spakować rzeczy. No już. Odwagi. Koniec zbiórki. Czas wychodzić.
Sytuacja w całym zamku była tak bardzo napięta, że aż Ryanowi zaczęło to działać na nerwy. Oczywiście rozumiał, że to wszystko miało swój powód - atak Lunarnych na Hogwart Express. Jednak był swego rodzaju egoistą, więc cieszył się z tego, że mu i Dany nic się nie stało. Cała reszta go zbytnio nie obchodziła. Przygnębiała go jednak myśl, że przez tak głupi incydent zginęły aż 3 osoby. Zupełnie niewinne osoby. No ale cóż.. Żyje się dalej, że tak powiem. Kingson jak to miał w zwyczaju często po lekcjach przychodził do Salonu Wspólnego. Uwielbiał spotykać się tam ze znajomymi z innych domów, w tym z Daenerys. Gdy tylko skończyła się ostatnia lekcja, jego nogi same nakierowały się w odpowiednim kierunku i już po kilku minutach znalazł się w salonie. Nikogo tam nie zastał, z czego z jednej strony był zadowolony. Miał potrzebę odpoczęcia od tych wszystkich ludzi, którzy nic tylko gadają o jednym i tym samym. Zdjął z siebie szatę i rzucił ją razem z torbą na jedną z kanap, które się tam znajdowały. Teraz elegancko prezentował się w takim garniturze. Poluzował lekko krawat, który ściskał jego szyję. Usiadł wygodnie na kanapie znajdującej się naprzeciwko kominka. Wyciągnął z kieszeni paczkę magicznych papierosów, które same się zapalały i zapalił jednego z nich. W takim spokoju siedział sobie czekając na kogokolwiek..
Och Dany, Dany, zła kobieta z Ciebie jest i nawet sobie z tego sprawy nie zdajesz. Daenerys lekko chwiejnym krokiem wracała do Hogwartu po wizycie u Marcela. Wizyta zakończyła się dziwnie. Właściwie została wyproszona z mieszkania swojego przyjaciela, co jej się nie podobało i przy najbliższej okazji z pewnością mu to wypomni. Ale! Dany powinna się cieszyć, że nie została, nie musiała przez to oglądać tych rzek łez, które popłynęła. Zjawiła się więc jak gdyby nigdy nic w hogwarcie. Najpierw odwiedziła kuchnię, musiała coś zjeść, miłe skrzaty obdarowały ją bezowymi babeczkami. I tak z jedną w jednej dłoni i z dwiema i kopertą ze zdjęciami, w drugiej, skierowała się do pokoju wspólnego. Wzięła więcej, co by móc się podzieli. Oczywiście, mogła się domyślić, że w pokoju spotka Ryana, często tam przebywał. Zmierzyła go spojrzeniem, szybko porównując z Marcelem, po czym pokręciła głową i zbeształa się w myślach. Następnie, w momencie w którym spojrzał na nią uśmiechnęła się do niego i ruszyła w jego stronę, ale Dany, jak to Dany zwłaszcza po alkoholu traciła całkowicie koordynacje ruchową(nie wiem, czy wiecie, ale chodzenie w szpilkach po alkoholu do prostych rzeczy nie nalezy) tak więc potknęła się o coś, bardzo możliwe że o własne stopy i poleciała jak długa. Na szczęście spadła na pufę, miękką jak coś bardzo miękkiego. Babeczki z jednej dłoni wyleciały jej na podłogę, a drugą rozpłaszczyła na swoim nosie, bo własnie w momencie potknięcia chciała jej skosztować. Zastygła tak na dosłownie kilka sekund, po czym zaczęła się się histerycznie śmiać. Śmiech ten został przepleciony czkawką, która własnie dopadła dziewczynę. Taaaaaaa, pijacka czkawka, pewnie ją trochę pomęczy. Podniosła się na ramionach rozglądając do około. Istne pobojowisko. Zdjęcia wyleciały z koperty i leżały rozrzucone na podłodze salonu, na nich widacć było Dany, Marcela, Claudie i Dominika, z którym spędziła wtedy wakacje. W końcu wstała i podeszła do kanapy na której Ryan siedział, nie zaprzątając sobie głowy zbieraniem tego wszystkiego. Zasiadła obok. Czknęła, po czym dała całusa w policzek blondynowi. -Ślijcznie wyglondasz - powiedziała, a Ryan mógł poczuć w jej oddechu odór ognistej whisky. Tak, panowie i panie Daenerys Nymira Anderson była pijana. Każdemu się zdarza przecież, prawda?
*zdjęcie porozwalane po salonie, to sesja Emili Clarke, Kita Haringtona, Alfie Allena i Leny Hwadey do magazyny Rolling Stone
Przyjemny spokój został szybko rozwiany przez nikogo innego jak Daenerys. Dziewczyna wpadła chwiejnym krokiem do Salonu Wspólnego. Kiedy Ryan na nią spojrzał od razu wiedział, że coś jest nie tak. Oczy dziewczyny wyrażały, że tak powiem, wszystko. Nasza kochana brązowowłosa czarodziejka była pijana. I to bardzo pijana. Kingson był tak sparaliżowany jej widokiem, że nie był w stanie mrugnąć. W jednej chwili Anderson potknęła się i poleciała w długą. Na szczęście trafiła na jedną z kanap. Inaczej prawdopodobnie trochę by była poszkodowana i jej przygoda skończyłaby się w skrzydle szpitalnym. Zdjęcia porozrzucane były po całym salonie, jak i kilka babeczek. Do tego jedna z nich rozwalona była teraz na twarzy dziewczyny. Kto by pomyślał, że tyle zamieszania może spowodować jedna, mała osóbka. No ale każdemu się zdarza, racja. Kiedy doszło w końcu do chłopaka co się właśnie wydarzyło, ten wybuchną gromkim śmiechem. Zgasił szybko papierosa i podbiegł do Dany by pomóc jej wstać. - Hahahaha! Oj Dany, Dany. Ty to potrafisz narobić bałaganu. - powiedział pomagając jej się podnieść. Kiedy Anderson dała chłopakowi całusa w policzek, nie dało się nie wyczuć dużej ilości whiskey, którą musiała wypić. Ryan jak poparzony odsunął głowę od Daenerys. - Ty za to wyglądasz jak siedem nieszczęść. I śmierdzisz. - odpowiedział lekko się śmiejąc. - Czekaj no, trzeba doprowadzić Cię do ładu. - Blondyn najpierw podniósł nogi brązowowłosej do góry, po czym ściągnął jej obcasy ze stóp. Wolał być pewien, że póki co się nie wywróci i nie połamie tak łatwo nóg. Następnie sięgnął do swojej torby z której wyciągnął chusteczki higieniczne. Złapał Daenerys lekko za brodę i zaczął wycierać resztki babeczki z jej twarzy. Zauważył na jej nosie duży kawałek, który postanowił zjeść. Tak o, dla smaku. - No to możesz mi opowiedzieć jak to doszło do tego, że jesteś w takim stanie a nie innym. Zgaduję, że impreza była udana? - uśmiechnął się lekko. Oczywiście, że Ryan wolał usłyszeć z ust Dany, że była na imprezie, niż że upiła się ze swoim bardzo bliskim przyjacielem. Kątem oka spojrzał na porozrzucane zdjęcia. - Z kim jestes na tych zdjęciach? - dodał po czym zapalił kolejnego papierosa.
Daenerys starała się trzymać w pionie i godnie reprezentować swe jestestwo. Było to jednak trudne, biorąc pod uwagę fakt, że na twarzy miała rozmazaną babeczkę, a i ciężko jej było tak siedzieć nie opierając się o coś. Poza tym, kogo obchodziło, czy miała brodę do góry, czy na dole. Czy skoro miała ją w dole znaczyło, że godnie nie nosi swojej głowy? A co to w ogóle znaczyło nosić godnie głowę? Poza tym, jak się nosi głowę? Czy ona dobrze to robi, czy źle? Czy można inaczej nosić głowę niż tak jak ona, czy nie? Dany miała mętlik w głowie. Właściwie trudno jej się było skupić na jednej rzeczy, a i wiele myśli nie kończyła, bo w połowie przestawała interesować się tą konkretną myślą. Zmarszczyła nos w geście niezadowolenia. Przecież nie zrobiła bałaganu. Ryan chyba bałaganu na oczy nie wiedział. Jednak nic nie powiedziała. W sumie im mniej mówiła, tym lepiej. Zamiast mówienia czknęła sobie. Czkawka dopiero przed chwilą się zaczęła, a już ją denerwowała. -Jestjeś ozmym cudem świada i jezdeś mój. - powiedziała gdy Ryan próbował doprowadzić ją do jakiegokolwiek ładu i składu, co mogło być trudne. Zwłaszcza, że teraz Dany objęła go swoimi dłońmi niczym ośmiornica i nie miała najmniejszego zamiaru na puszczenie go, więc w sumie Ryan chyba będzie musiał na jakiś czas zaprzestać doprowadzania jej do ładu. -Właściwie - powiedziała odrywając się od niego i podniosła dłoń z wyciągniętym palcem wskazującym. Trochę się chwiało, ale widać było, że stara się jak może by utrzymać pion, co było poniekąd urocze. - To ne byłam na imresie Potaknęła sobie głową i czknęła. Ta czkawka, naprawdę prędzej czy później doprowadzi ją do szału. Zerknęła na zdjęcia, na których widniała. Wzięła jedno ze zdjęć -To jest Claaaaaaaudie - powiedziała palcem wskazując dziewczynę na fotografi, potem przejechała na chłopaka, którego na zdjęciu obejmowała - A to Maryś Złów. Przedstawiła należycie swojego przyjaciela. Rozejrzała się po pokoju i znalazła zdjęcie na którym byli w czwórkę. - A to jeste Dominic - - pokazała ostatniego modela na zdjęciach, zupełnie nie myśląc o tym, że to zdjęcie może się szczególnie nie spodobać Ryanowi. Znów czknęła po czym ponownie uwiesiła się dłońmi na Ryanie. Biedny, robił dzisiaj za wieszkan na Dany. - A byłam u Żółwia, i piliśmy i taniec był i podem przyszła dziewczyna i musiałam iść. - bardzo zrozumiale dla Ryana opowiedziała skróconą wersję swojego wieczoru. Cóż, starała się jak mogła.
Kto by pomyślał, że pijana osoba może być tak słodka. Przeważnie słysząc, że ktoś jest pijany, widzimy obraz tej osoby w strasznym stanie - zarzygany, śmierdzący, często awanturujący się. Oczywiście to jak ktoś wygląda będąc w stanie nietrzeźwym tez zależy od człowieka. Dla przykładu Ryan po wypiciu baaardzo klei się do Dany, a na sam koniec wali po mordzie każdego kto spojrzy na nią w ten specyficzny sposób. Za to Anderson no cóż.. W sumie całkiem nieźle się trzyma. Można powiedzieć, że alkohol jej.. dopisuje. Zawsze Kingson ma z niej niezły ubaw kiedy ta sobie trochę wypije. Gdyby ją nagrać wyszłaby z tego całkiem dobra komedia. Dany to właśnie taka mała i pocieszna osóbka. Nagle chłopak został opleciony ramionami przez brązowowłosą. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Nie miał teraz za bardzo jak wyczyścić jej twarz, więc po prostu odłożył chusteczkę na bok i delikatnie objął dziewczynę. - To żeś teraz dowaliła. Ale muszę się z Tobą zgodzić, jestem twój i tylko twój. A ty jesteś moja? - zapytał trochę niepewnie. Zapytał tylko dlatego bo wiedział, że jak to mówią 'słowa pijanego to myśli trzeźwego' i też dlatego, że chciał po prostu usłyszeć co ma do powiedzenia na to Dany. W ciszy i skupieniu, ale z uśmiechem na twarzy słuchał tego co mówi Daenerys. Była w tym tak słodka i urocza, że Ryan nie mógł oderwać od niej oczu. Zerkał tylko na zdjęcia, które pokazywała mu dziewczyna. Na jednym z nich jakiś chłopak ją całował. Bum. Ciśnienie wzrasta. Umysł blondyna w jednej chwili skupił się tylko i wyłącznie na nim. - Gdzie byłaś? U Żółwia? Kto to jest? I kim do cholery jest koleś na tym zdjęciu? - ostatnie pytanie prawie wykrzyknął. Ups. To chyba był zły pomysł, pokazywać mu to zdjęcie. Teraz musisz poradzić sobie z wkurzonym Ryanem. Uśmiech zszedł mu z twarzy jednak dalej obejmował Dany. Czekał na wyjaśnienia. Nie myślała chyba, że Ryan nie przejmie się zdjęciem na którym ktoś całuje jej dziewczynę. No prawie dziewczynę..
Jeśli Dany będzie się jutro czuła tak, jak ja się czuję dzisiaj, to już nigdy przenigdy nie pozwolę jej się napić. Rozumiem, że raz na jakiś czas można pocierpieć, ale w imię czego? Tego, że chciało się mieć udany wieczór i okropiło się go jakąś tam dawką alkoholu? Naprawdę kompletnie niesprawiedliwe. Dany dzisiaj napić się postanowiła, bo spotkała się z przyjacielem, którego normalnie kilka lat nie widziała. I było to dobrą okazją do napicia i upicia się, ale jeśli jutro jej przyjdzie cierpieć, a pewnością przyjdzie, to kto wie, czy jeszcze w ogóle kiedykolwiek sięgnie po ognistą. Chociaż z drugiej strony, wszyscy zawsze solennie zapewniamy na kacu " nigdy więcej nie piję" a następnie czasem tego samego wieczoru znów siadamy przy stoliku i upajamy się aromatem alkoholu. To chyba jedno z największych kłamstw ludzkości. No ale, wróćmy do tematu i salonu wspólnego. Dany była urocza? Cóź, to bardzo możliwe, wszak małe i nieporadne osóbki zazwyczaj wychodzą na urocze. Dany jednak nieporadna tylko po alkoholu, na trzeźwo radziła sobie całkiem nieźle. Teraz za to siedziała, kompletnie pijana, próbując utrzymać pion, uwieszając się na Ryanie i czkając co chwilę. -guphio pytasz - odpowiedziała na jego pierwsze pytanie, próbując obdarzyć go uśmiechem, ale zamiast tego czknęła ponownie. Zaraz jednak jego ton postawił ją do pionu, dobrze wiedziała, że ten ton nie zwiastował niczego dobrego. Spojrzała na niego, a na jej twarzy pojawił się grymas świadczący o tym, że nie jest zadowolna z tego iż Ryan zaczyna jej robić przesłuchanie, gdy ona jest w takim stanie. Ton jego głosu i fakt, że prawie już krzyczał trochę ją otrzeźwił. Usiadła prosto jak struna i próbowała dojść przez chwilę co spowodowało złość u Ryana. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że Ryan mógl być niepocieszony faktem, że na owym zdjęciu ktoś ją całuje. Ale z drugiej strony, dajcie spokój! Przecież to nic nie znaczący całus w czoło! Spróbowała zebrać myśli, co by móc po kolei odpowiadać na pytania, które Ryan wyrzucił z siebie niczym karabin maszynowy. -Byłam u Marcela, mojego przyjaciela z Nowej Zelandii. - odpowiedziała, starała zachować się poważnie, ale cały efekt powagi, który zbudowała zaburzyło czknięcie, które teraz wydobyło się z jej ust. - Zaprosił mnie, bo okazało się, że jest w Hogwarcie, czy może raczej w Londynie, chciał mi pokazać zdjęcia sprzed trzech lat - dodała, dokładniej i mocniej akcentując fakt, że zdjęcia są sprzed trzech lat i głos się jej trochę na końcu zatrząsł bo sama miała już dość tego faktu, że co chwila musi się Rynowi tłumaczyć, gdzie z kim i dlaczego chodzi, jakby nie mógł jej zaufać po prostu.
Uu kac morderca nie ma serca, co? Aż za dobrze znam twój ból. Najgorszy stan jaki może istnieć, to ten kilka godzin po dobrej imprezie. Nic tylko wspominasz najlepsze momenty sprzed kilku godzin z niesamowitym bólem głowy i pewną niechęcią do dalszego funkcjonowania. Do tego wieczny kapeć w gębie i nic tylko pijesz cokolwiek masz pod ręką. To nie to samo co się dobrze zjarać. Znasz ten stan? Jak nie, to spróbuj. Dobre, nie powiem, że nie. Gorzej jak nie masz co jeść, wtedy to już bieda. Odpływasz, śmiejesz się i jest chillout. Ale lepiej wrócę już do naszych kochanych postaci. Ryan z niesamowitą powagą wysłuchał tłumaczącej się Daenerys. Złapał się lekko dłońmi za głowę i przeczesał sobie włosy. Spojrzał z bólem w oczach na dziewczynę. Cierpiał i to bardzo. Nie dość, że Dany ma dużo kolegów, to jeszcze Ci ją całują. A do tego trzeba dodać, że Kingson to chorobliwie zazdrosna osoba. I to nie jest kwestia zaufania, tylko samego poczucia co do innych osób. - Przepraszam ja po prostu.. - urwał i przerzucił wzrok na płomienie w kominku przed nimi. Nie wiedział co ma powiedzieć. Nie potrafił wytłumaczyć tego jak się czuł - a raczej co czuł do Anderson - w taki sposób by ta go zrozumiała. W sumie to i tak mało prawdopodobne, że Daenerys zrozumiałaby o co chodzi. Ona inaczej patrzy na to wszystko i Ryan tak samo. - Nie wiem na czym stoję, rozumiesz? Boję się, że przez to twoje spędzanie czasu z jakimś Marcelem, czy kimś tam innym, Cię stracę. Boję się tego, że z czasem o mnie zapomnisz. Boję się o Ciebie. Myśl, że ktoś Cię może skrzywdzić sprawia, że wariuję. Nie rozumiesz, ja.. - spojrzał z powrotem na dziewczynę. Chłopak wczuł się w tą sytuację tak bardzo, że musiał to powiedzieć. - Ja Cię kocham Dany. Najbardziej na świecie. Chciałbym móc Cię całować o każdej porze dnia i nocy, przy moich znajomych i twoich. Chciałbym móc nazwać Cię moją dziewczyną. Musimy o tym w końcu porozmawiać i myślę, że to najlepszy moment.. Boże co za kochaś z niego. No ale w końcu powiedział to co miał do powiedzenia, wyrzucił wszystko z siebie i.. Poczuł się w pewnym sensie lepiej. Z jednej strony miał teraz pewność, że Dany wie jak on to wszystko odbiera, a z drugiej strony przerażała go myśl, że dziewczyna źle na to zareaguje. Wiedział, że Anderson była pijana i może nie zrozumie teraz wszystkiego, ale działał pod wpływem emocji. Kto by pomyślał, że widok jednego zdjęcia może tak napędzać człowieka..
Mniej więcej tak on wyglądał. W drugiej opcji też zasmakowałam, ale nie wiem czemu, chyba się zestarzałam i nie jara mnie tak jak wcześniej. No ale nie ważne, po kilku piwkach postaram się w miarę sensownie wcielić w postać Dany. Widziała Ryana łapiącego się za głowę i strasznie ją to bolało. Bolał ją fakt, że samą prawdą sprawia mu taki ból. Samą ją ranił fakt, że mówiła tylko prawdę, prawdę, którą jak myślała, jemu wydaje się nie do zniesienia. I sama w jakiś sposób nie potrafila tego do końca pojąć. Nie rozumiała jak ilość jej znajomych, kolegów, mogła i miała wpływać na ich związek. Nie rozumiała jak i dlaczego, po prostu nie mogła tego pojąć tego, jak ilość jej znajomych miała wypływać na ich znajomość. Owszem, rozumiała i to bardzo dobrze, że Ryan był zazdrosny. Sama bywała. Fakt, że od czasu kiedy byli razem raczej nie czeto widywano go z inną dziewczyną, ale nigdy przenigdy nie zakazała mu z nikim kontaktu. A czasem miała wrażenie, że blondyn wywiera na niej presję. Nie zamierzała jednak rezygnować ze swoich męskich przyjaciół, za dużo dla niej znaczyli. -Ryan...- zaczęła, próbując mu przerwać, zaraz jednak zaprzestała swoich akcji, widząc, że chłopak nie powiedział jeszcze wszystkiego. Postanowiła poczekać i dać mu powiedzieć, najwyżej dopiero jak on skończy, powie co ma na swoje usprawiedliwienie, albo powie, to co chce powiedzieć. Wysłuchała go jednak jego słowa trochę nią wstrząsły. Bał się o nią? Zrozumiałe, sama czasem bała się o niego. Nie rozumiała jednak jak mógł pomyśleć, że ją straci przez to, że spotyka się z Marcelem. Fakt, faktem, kochała się w nim kiedyś, ale było to trzy lata temu, był wtedy z inną dziewczyną, teraz oboje mają innych partnerów i tylko się przyjaźnią. Jednak zdanie po krótkiej przerwie zaparło dech w piersiach dziewczynie. Ryan otwarcie wyznał jej, że ją kocha. Ona nie była tego pewna. nie wiedziała NA PEWNO, poza tym nie kochała nikogo poza ojcem i nie wiedziała jak wygląda prawdziwa miłość. Wydawało jej się, że właśnie tak, jak to co mają z Ryanem, ale czy na pewno? Dany naprała powietrza, po czym je wypuściła. Obie dłonie przyłożyła do policzków chłopaka a jego dłoń zwróciła w swoją stronę. Starała się mówić trzeźwo, ale alkohol jej w tym trochę przeszkadzał. Bała się, że go zrani, wiedziała, że po części tak, ale jak to ona, musiała być szczera. -Po piejwsze, żaden facet nie zmieni moich uczuć wobec ciebie. - powiedziała patrząc mu w oczy i pomimo stanu upicia, w którym była, mówiła szczerze -Nie wiem czy Cię kocham, nie wiem czym jezt miłość. Ale jesteś pierwszejsza osobą, którą chcę mieć koło siebie zawsze i wszędzie. Chcę być s tobą, naprawdę chcę. Ale nadal nie wiem, czym jest miłość, nadal próbuję się tego dowiedzieć. Jeśli to jes miłość, to właśnie ją czuję, do Ciebie. No i oczy jej się zaszkliły. Bolało ją to, że nie potrafi powiedzieć Raynowi, że go kocha. Ale po prostu nie wiedziała, czy to, co czuje do niego to miłość. Wiedziała, że jeszcze nic takiego nie czuła do żadnego innego faceta. Nawet do Marcela, w którym rzekomo się kochała kilka lat temu. Może nie dorosła jeszcze do słowa 'kocham'? -Jestem Twoja, rozumiesz? - spytała nie puszczając jego policzków, tylko po to, by za chwilę przesunąć dłonie na jego szyję obejmując go i wtulając twarz w szyję. Chciała, jednak jeszcze nie mogła, nie wiedział, nie była pewna. 'Kocham Cię" było nadal dla niej zbyt dużym zdaniem. Jedna łza pociekła jej po policzku, czuła, ze w jakimś sensie zawodzi chłopaka, nie mogła jednak odpowiedzieć inaczej, bo byłoby to wbrew jej naturze. Łza, której nie widział, po poleciała po policzku, który był przyklejony do jego szyi.
łoł, ale referat mi poszedł, ciekawe czy jakoś normalny xd wybacz że wcześniej nie odpisałam, ale opijałam urodzinki
Tak, muszę się zgodzić z tym, że powiedzieć komuś te dwa słowa 'kocham cię', jest czasami bardzo ciężko. Cholerne, zwykłe dziewięć liter, a wyraża więcej niż tysiąc słów. Na szczęście Ryan, w przeciwieństwie do Daenerys, był pewien co do swoich uczuć. Był pewien tego jak bardzo kocha tą dziewczynę i nie wstydził się jej tego powiedzieć. Gorzej z Anderson. Z tego co powiedziała wynikało, że go kocha, ale sama tego nie wie. Aż na myśl przychodzi mi tekst z pewnej nuty 'Nie czaję tych, co trwają w dziwnych związkach - Kochasz to jesteś, nie to nara piątka'. To zdanie idealnie oddaje to co się tutaj teraz dzieje i w pewnym sensie to jest.. smutne. Nie pocieszał Kingson'a fakt, że Dany nie potrafiła powiedzieć mu tego co do niego czuje. Gdzieś w głębi serca chłopak wiedział, że ona go kocha, po prostu jakoś to do niego nie dochodziło. Czasami myślał sobie, że Nymira się po prostu z nim bawi i go wykorzystuje. Jednak to było dawno, na samym początku ich znajomości. Teraz oboje dorośli i myślą o tym wszystkim bardziej poważnie. Chyba. - Dobrze Dany, rozumiem. Będę cierpliwy i poczekam na to, aż pojmiesz co to znaczy kogoś kochać. - odpowiedział, a jego policzek lekko uniósł się ku górze. Kiedy dziewczyna wtuliła się w niego, on objął ją swoimi ramionami, głowę opierając na jej głowie - Przynajmniej teraz już wiesz co do Ciebie czuję i to mnie cieszy. - mruknął cicho i lekko pocałował ją w głowę. Musiał trzymać emocje na wodzy, bo zaraz się weźmie i tu rozklei normalnie. - Nie jesteś czasem zmęczona? Jak chcesz to odprowadzę Cię do dormitorium. Ryan potrzebował teraz chwili dla siebie. Jedną ręką puścił Anderson i zapalił magicznego papierosa. Zawsze palił kiedy się denerwował czy tam stresował. To go w jakimś stopniu relaksowało. Tak więc buch po buchu, zaciągał się głęboko, a dym wypuszczał z dala od Dany.
Kochała Ryana, ale to nie znaczyło, że sama o tym wiedziała. W podświadomości wiedziała, że właśnie to, co ma z tym przystojnym blondynem, to własnie miłość, miłość przez duże m. Potrzebowała jednak czasu by jej świadomość zakupmplowała się z jej świadomością i myślami i całą tą ferajną rzeczy i im powiedziała: "Ej, ziomeczki, to jest miłość, zakodujcie sobie i uaktywnijcie słowa "kocham Cię", no już, rach ciach ciach". I wtedy wszyscy się połączą i będzie pięknie. Jednak coś jeszcze blokowała Dany, między podświadomością, a jej ziomkami stała jakaś ściana wzdłuż której chodziła podświadomość szukając drzwi, które na razie się jeszcze nie pojawiły. Boże, nie wiedziałam, że ze mnie taki mistrz metafor, jak widać zmęczenie robią swoje. W każdym razie powróćmy do tematu naszych gołąbeczków. Nie wiem, jak w tej chwili siedzieli. Ale zakładam, że Dany trzymała swoje nogi, na nogach Ryana, a stanęło na tym, że wtulała się w niego. Siedzieli więc tak i było jej naprawdę wygodnie, właściwie nigdzie stąd nie musiałaby się w ogóle ruszać. I wtedy własnie jej księciunio zaproponował, że ją odprowadzi. Uniosła się do pionu i spojrzała na niego. Właściwie w trakcie tego siedzenia zdążyła już troszkę wytrzeźwieć. Niebieskie tęczówki uważnie zlustrowały jego twarz. -Jesteś zły na mnie. - zauważyła odkrywczo, normalnie kolejny wielki odkrywca jak Krzysztof Kolumb. Helloł! Dziewczyno! Pobudka! Jasne, że był zły na Ciebie! On Ci mówi, że Cię kocha, a ty jakieś teksty z nieba wzięte o tym, że nie wiesz co to miłość! Ciesz się, że w ogóle jeszcze tu jest i chce Cię odprowadzać. Ale Dany to nie cieszyło. Wręcz przeciwnie, rozdrażnił ją ten fakt. Co, miała mu powiedzieć, że go kocha, bo co? Bo tak wypada? Myślę, że Rayan znający Dany już spory okres czasu mógł całkiem trafnie wyczytać z jej twarzy irytację i rozdrażnienie.
Ryan cały czas ze wzrokiem zablokowanym na płomieniach w kominku siedział i popalał papierosa. Nie mam aktualnie siły, by pisać jakieś niesamowite przemyślenia itd, więc po prostu to sobie odpuszczę. Szkoła wojskowa robi swoje, niestety. Nie ma to jak wrócić po tygodniu ciężkiego wysiłku do domu i grzać dupę w wygodnym łóżku z laptopem na kolanach. Coś wspaniałego w porównaniu z ciężkimi treningami z majorem. Alee wróćmy do Dany i Kingsona. Gdy tylko dziewczyna odkleiła się od niego, ten spojrzał na nią, kończąc akurat palić papierosa. Widział po niej, że alkohol powoli sobie odpuszczał zabawę z jej umysłem. Wziął głęboki oddech po słowach Anderson. Nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony był zły jak diabli. Najchętniej to on sam by się teraz z jakaś dziewczyną upił, a potem przyszedł do Dany i opowiadał jak to fajnie i zabawnie było. Może wtedy zrozumiałaby jak ten system działał. No ale z drugiej strony nie chciał jej zranić. Zawsze była jego oczkiem w głowie i pilnował by nic się jej nie stało, a tu nagle ma sam ją skrzywdzić. Ale może dzięki temu przejrzałaby na oczy..? - Tak Dany. Jestem na Ciebie zły. Myślałaś, że będę cały w skowronkach po tym jak przyszłaś do mnie pijana od jakiegoś "przyjaciela" i jeszcze mi mówisz, że nie wiesz co do mnie czujesz. Brawo, gratulacje się należą. Może jeszcze mi powiesz, że z nim spałaś, co? Dobij mnie czymś jeszcze najlepiej. No to tak w skrócie. Zwrócę tylko uwagę na to, że wzmiankę o spaniu z kimkolwiek zarzucił bez umyślnie. Emocje, emocje. Rozpętało by się piekło, gdyby jeszcze dziewczyna potwierdziła tą informację. Ryan patrzył aktualnie na dziewczynę z wielkim bólem w oczach i w ciszy oczekiwał na jej odpowiedź.
Zdarzało im się kłócić nie raz i nie dwa. Głównie dlatego, że Ryan był troszkę porywczy i kierował się emocjami, a Dany nie była jedną z uległych osóbek, które zgadzały się ze wszystkimi, po to, by uniknąć konfrontacji. Nie bała się mówić tego co myśli i co czuje, nawet jeśli miała to kogoś zaboleć. Wolała wyłożyć kawę na ławę, niż owijać w bawełnę tak, jak większość dziewcząt. Nie dla niej były podchody, jakieś zagrywki czy wielkie akcje, które miały do czegoś doprowadzić, coś pokazać. Zamiast umownych gestów wolała słowa, ktore wyrażały prawdę, taka już była i nie umiała nic na to poradzić. Jednak dzisiaj Ryan irytował ją bardziej niż zwykle. Owszem, wiedziała, że jest zazdrosny. Nie zamierzała jednak z tego powodu urywać swoich kontaktów z wszystkimi męskimi znajomymi. Nie jej winą było, że miała właściwie tyle samo męskich, co damskich przyjaciół. W towarzystwie mężczyzn czuła się lepiej, bezpieczniej i nie musiała bawić się w te tanie damskie gierki. Ryan powiedział, że jest zły. Okej, mogła to zrozumieć. Ale czy on nie mógłby w końcu zrozumieć, że nie jest z tych, które na trzeźwo, czy też po alkoholu zapominają o tym, że są w związku i gdżdżą się z kim popadnie, byle by to robić? Już miała mu powiedzieć, że ją zirytował swoimi niepewnościami i ciągłym gadaniem o jej przyjaciołach, ale Ryan nie skończył swojej przemowy. Na końcu trochę się rozpędził, mówiąc o tym, że Dany mogła z MArcelem spać. Ona? Cnotka, dziewica, kobieta, która musiała być pewna, by z kimś to zrobić, a on mówił o niej tak, jakby najzwyczajniej w świecie przespała się nie tylko z Marcelem, ale i z połową Hogwartu. -Tak Ryan - powiedziała przez zęby. - Spałam z nim i z każdym przedstawicielem płci męskiej z którym utrzymują kontakt. W jej głosie słychać było ironię i sarkazm, ale jednocześnie smutek, ból i złość. Miała gdzieś co sobie pomyśli, w tej chwili była tak zła, że miała ochotę coś normalnie rozwalić.
No i w taki właśnie sposób trzy zwykłe słowa mogą zmienić i zrujnować wszystko na czym człowiekowi może zależeć najbardziej. Zwykłe 'spałam z nim' potrafi odwrócić wszystko do góry nogami. To co powiedziała dziewczyna uderzyło w niego z największą siłą. Momentalnie łzy pojawiły się w jego oczach. Odwrócił głowę w drugą stronę i zacisnął powieki. Dłonie same zacisnęły się w pięści. Jak nigdy się nie wzruszył, tak to co powiedziała Anderson zabolało go najbardziej. Oczywiście Ryan jak i Dany mówili to wszystko z nerwów i nic z tego nie było prawdą, ale żadne z nich nie myślało w tej chwili racjonalnie. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Kingson bardzo dbał o dziewictwo Daenerys. Od zawsze chciał tego, by dziewczyna przeżyła z nim swój pierwszy raz. Zależało mu na tym, by wszystko było idealnie, tak jak płeć piękna najczęściej tego pragnie. A tu nagle Dany mówi mu, że spała ze swoim 'przyjacielem'. Szkoda tylko, że Ryan nie wiedział, że to czysta nieprawda.. - Mam dość. - zwrócił wzrok na Daenerys. Mogła ujrzeć w jego oczach szklanki. - Tym razem przesadziłaś Dany, i to bardzo! - momentalnie ton jego głosu się zwiększył. Teraz już nie mówił, tylko krzyczał. - Idź do niego, zdradź mnie po raz kolejny i.. Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Wstał, złapał za swoją torbę i wyszedł. Tak po prostu. W międzyczasie łza pociekła po jego policzku. Szybko ją wytarł i ruszył dalej. Jak najdalej stąd.. Jak najdalej od niej.. Musiał odreagować, w jakikolwiek sposób..
Kłamała, chciała po prostu zrobić mu na złość bo zirytował ją fakt, że tak marnie jej ufa. Czy też, że właściwie w ogóle jej nie ufa i jest w stanie uwierzyć, że poszła i przespała się z kim to tam popadło, tylko dla własnego widzimisię. On miał dość? Jak zwykle ona zawiniła! Była tą złą, niedobrą kobietą. A nawet przez chwilę nie wziął pod uwagę tego, że może męczyć ją, ta jego chorobliwa zazdrość, o każdego faceta, który jest w jej życiu. Ona przesadziła? Ona? Przecież nawet go nie zdradziła. Powiedziała tak, w przypływie czystej złości. Chciała mu zrobić nazłość, dowalić jakoś. I jak widać wyszło jej całkiem nieźle. Bo Ryan wypadł jak oparzony z sali. Widząc, że zbiera się do wyjścia Dany podniosła się z kanapy. -Ryan! - krzyknęła za nim, wiedząc, że to zawołanie nie przyniesie żadnego skutku z dwóch powodów. Pierwszym był fakt, że w tej chwili chłopak całkowicie wierzył w jej zdradę i nie chciał jej oglądąć. Drugim powodem było to, że pewnie zanim zdążyła go zawołać Kingson już dawno opuścił salon wspólny. Rozejrzała się po salonie. Wyglądał, jakby przeszło przez niego jakiegoś pobojowisko. Na podłodze walały się zdjęcia, które przesłał jej Marcel, gdzieś po kątach leżały babeczki. Istny chaos. W sumie idealnie oddawał jej obecne myśli, które w szaleńczym tempie latały po głowie. Zwaliła się z powrotem na kanapę nie mając na nic sił. Chyba powinna się rozpłakać. Ale pomimo tego, że było jej żal, skutki całej sytuacji nie doszły jeszcze do jej małego móżdżku. Położyła się więc na kanapie, uprzednio zrzucając buty. Gdy zostawiła buty na ziemi, obróciła się na brzuch i ukryła głowę i poduszkach. Tym razem narozrabiała.