Uwaga. Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
W tym miejscu znajduje się dużo połamanych gałęzi i przewróconych drzew. W nocy panuje tu absolutna ciemność, a z mroku wyłonic się może groźny stwór. Miejsce jest tu niebezpieczne dla samotnych wędrowników.
Autor
Wiadomość
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
- Brawo, Dina - pochwalił ją bardzo sarkastycznie z uwagi na fakt, że faktycznie nawet ten lelek, którym Gunnar się teraz zajmował umknął w krzaki, a Ragnarsson został z sama Barlow. Jakże romantycznie... Pokręcił że zrezygnowaniem głową, poniekąd trochę zawiedziony postawa Doby, że nie traktowała tego powaznie, skoro wyraźnie chodziło tu o dobre zdrowie zwierząt magicznych, które same nie potrafiły sobie pomóc. Dobrze, że przynajmniej eliksiry potraktowała że stuprocentową skrupulatnością. - Następnym razem widzimy się na spotkaniu koła, Claudine. Uuuu... Jej imię. Pełne. Znaczy, mówił alarmując ją żeby potraktowała jego słowa bardzo rzetelnie, nie jako żart. - Muszę się nauczyć pewnych kompetencji i zachowań w naturze. Jak to jest, że jako rusałka nie masz naturalnego przywiązania z naturą, Dina?
Ukłoniła się złośliwie na to jego sarkastyczne brawo i pokazała mu palec rozglądając się po krzakach. - No jakby były takie chore to by nie uciekały, nie? - palnęła mądrością na miarę swoich możliwości, podpierając się od boki. Choć wytrzeszczała oczy w lewo i prawo nie widziała absolutnie żadnych stworzeń, co więcej, wydawało jej się nawet, że przed chwilą Gunnar się jakimś zajmował, ale i tamtego nie widziała. Może symulował? Grzebał palcem w ziemi? - Dobra dobra, co ja tam będę robić. - machnęła ręką- Symulować, że coś wiem? - zmrużyła niezadowolona oczy. Nie lubiła swojego pełnego imienia i dobrze wiedziała, że Gunnar o tym wie. Jeśli tak się do niej zwracał to zapewne dlatego, że to było ważne. - Postaram się. - przewróciła oczami- Musisz mi powiedzieć co mam robić bo sie przecież nie znam. - zmarszczyła brwi. Na wspomnienie o swojej rusałczej naturze aż się skrzywiła szpetnie- To nie moja wina, że jestem rusałką - warknęła- Bardzo przepraszam, że taką niedojebaną... - skwaśniała jej mina. Ukucnęła przy krzaku i wyciągnęła rękę- Cip cip cip, taś taś... wróbelki?
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie chciał jej urazić, ani wypominać jej natury w sposób rażący i krzywdzący. Najbardziej krytyczna wobec swojej "drugiej twarzy" była ona sama. Dlatego wyprostował się w kuckach i zaraz potem jednak przysiadł na ziemi, opierając przedramiona na kolanach, patrząc na swoją towarzyszkę z boku. Harlow czasami ciężko było przemówić do rozsądku. Miała swoje racje i swoje plany, a żaden z nich nie zakładał, że będzie znawcą zwierząt magicznych, dlatego Ragnarsson przewrócił oczami. Chwytając jej rękę, zgodnie z jej nakazem, ściągnął ją w dół, naprowadzając ją co powinna zrobić. — Pierwsza lekcja. Lelki wróżebniki. To nie wróble, więc taś-taś na nie nie działa. Zresztą wydaje mi się, ze na wróble też nie. Zrób pożytek ze swojej zgrabnej pupy i siądź na niej spokojnie. Pociągnął ją bardziej nachalnie w swoją stronę, żeby przysiadła obok niego, na delikatnie tylko wilgotnej trawie. Sam obracał teraz pierścień na palcu, bezstresowo czekając aż zwierzęta nabiorą odwagi i same wyjdą ze swojego gniazda. — Nigdzie nam nie uciekną, bo urzędują w krzewach jeżyn. To jeżyna... chyba — nie był pewien, ale skoro widział tu gniazda to musiała być to jeżyna... — Ale są nieśmiałe. Daj im czas i same wyjdą. Po krótkim zastanowieniu, zdjął z szyi jeden z rzemieni, na którym zawieszony widniał krzyż celtycki i podał jej w dłoń. — To magiczny talizman do oswajania zwierząt. Gówno prawda. To była zwykła biżuteria i atrybut wyznania i ideologii w jakie wierzył, ale Dina nie musiała o tym wiedzieć. Jeśli tylko pomogłoby to jej nawiązać więź z lelkami. – Nie zgub i oddaj potem.
To prawda, że już dawno nikt jej nie wypominał niczego złego związanego z jej genetyką, nie zmieniało to jednak faktu, że uraz z wczesnych lat dzieciństwa pozostawał tak głęboki, że rzutował już na zawsze na jej charakter. Ten notabene i tak nie należał do najprzyjemniejszych więc w tym wypadku dwa minusy nie dawały plusa, tylko minus do potęgi minusowej. - Lelki wróżebniki. - powtórzyła po nim, sadowiąc się na ziemi i gapiąc w krzaczory. Dla niej również nic te chaszcze nie mówiły, a już na pewno nie była w stanie zgadnąć czy to jeżyn krzewy czy wilczych jagód. Jeżyny to chyba te czerwone? Czy czarne? Jadalne? Potarła dłońmi twarz. - A to nie wszystkie ptaki reagują na cip cip? - spojrzała na niego z niezrozumieniem i przez krótką chwilę miała taką minę, jakby w głowie rzeczywiście nie miała mózgu tylko spasionego, oślizgłego ślimaka. Wróciła wzrokiem do krzaków w których rzeczywiście coś się poruszyło, na co ona sama znieruchomiała trochę bo Gunter kazał a trochę, no cóż, ze strachu. - Talizmaaan? - aż jej oczy zabłyszczały kiedy wzięła, kretynka, z namaszczeniem jego wisiorek. Nie miała pojęcia o talizmanach, a już na pewno zerowe o wierzeniach i tradycjach Islandczyków. Nałożyła rzemyk na szyję z wielkim ukontentowaniem, prezentując dumnie swoją skromną pierś Ragnarssonowi- Teraz, to mi będą jadły z ręki! - łyknęła tę bajeczkę jak młody pelikan, po czym wróciła do wypatrywania ptaszków już rzeczywiście znacznie mniej zestresowana i jakoś tak ostrożniej. Jakby ten talizman był jednak prawdziwy.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Przez takie miny Diny człowiek nie potrafił traktować jej poważnie. W jednym momencie z profesjonalizmem podała mu fiolki na przeciwdziałanie chropianek, a w drugim patrzyła pusto w przestrzeń przed siebie, jakby mózg albo wypłynął jej podczas kąpieli, albo był wielkości orzeszka i odpowiadał tylko za impulsy, który kazały jej oczom błyszczeć, skórze i włosom też lśnić, a sylwetce pięknieć, wraz z jej każdym ruchem i zachowaniem. Jakby mózg odpowiedzialny był tylko za dobre samopoczucie mające poprawić dobry stan fizyczny i to wszystko, bo z psychicznym Dina zawsze była na bakier. Ragnarsson aż musiał powstrzymać się od zrezygnowanego przejechania dłonią wzdłuż twarzy. — Czasem Dina... jak nie jesteś czegoś pewna... po prostu przemilcz. Albo powiedz coś tak, żebym ci uwierzył, że wiem, kiedy sam nie mam pojęcia o czym mówisz. Jak on, jak był mały i opowiadał jej o pokonaniu wielkiego niedźwiedzia polarnego, czy gwiazdach, o których nie miał przecież najmniejszego pojęcia. Czasem mijało się z prawdą, albo kłamało w sposób niegroźny, żeby poprawić własny wizerunek albo nie zrujnować wizerunku osoby, z którą się rozmawiało. Dlatego lekkie kłamstewko o tym, że krzyż był talizmanem, a nie zwykłym symbolem przywiązania do korzeni, było niewinne. Przynosiło też przecież same korzyści. Bo zaraz kilka z lelków, które wyszły podeszły bliżej, wyczuwając, że napięcie ze strony wrogich intruzów minęło. Dwa podeszły do Gunnara, a jeden dziobnął Dinę zaczepnie w rąbek szaty rozłożonej na trawie. — Teraz ty mi lepiej powiedz jak zaaplikować te eliksiry? Podać w dziób czy wetrzeć w pióra?
To wciąż był cud, że po tylu latach Ragnarsson nie zrezygnował jeszcze z kontynuowania tej znajomości z Diną Harlow. Wiadomo, jak byli dziećmi to nie mieli wyboru tylko się kolegować, teraz mógłby równie dobrze jak jej starsza siostra olać kompletnie tę relacje i mijać się z nią na korytarzu jak obcy z obcym. Fakt pozostawał faktem, że jednak trzymali sie w kupie a Dina zarechotała pod nosem jak żaba na jego słowa. - Nic nie zrozumiałam. - wzruszyła ramionami. Oczywiście, to, że powinna czasem zamknąć jadaczkę i przemilczeć było dobrą radą, tak samo jak w chwilach kiedy coś wiedziała, a nie zamierzała się swoją wiedzą dzielić. Kuriozalnie zdarzało się jej jednak kompletnie mylić te sytuacje. Pociągnęła nosem wyczekując ptaszków, a kiedy niebieskie stworki wylazły spomiędzy liści aż się zapowietrzyła. Rzeczywiście spodziewała się wróbli, a te bydlęta były wielkości niemalże kurczaków! Wyciągnęła ostrożnie rękę do tego, który próbował zeżreć jej overloka z szaty i dotknęła go palcami. - Polać najlepiej po skórze. - powiedziała delikatnie obejmując ptaka i biorąc go na kolana. - Nawet jak się zatruje tylko kilka, to łażąc będą roznosić trucizne. - sięgnęła do torby po jeden z flakonów i chwyciwszy zębami korek wyrwała go z szyjki buteleczki. - Śśśś.. - mruknęła cicho, kiedy ptak zaczął się wiercić na to szarpnięcie- Pszekiesz kie nje zjen... - wycedziła z korkiem w zębach. Polała ptaku trochę na głowę i plecy po czym zaczęła lekko wcierać mu w skórę eliksir. Można było zauważyć, że się... uśmiecha? - Niły ktaszek... - powiedziała cicho i zatkała buteleczkę- No, zaraz będzie ci lepiej. - odwróciła się do Gunnara do któego lelki podłaziły z dużo większym entuzjazmem.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Obserwował jak Dina sobie radziłą z lelkami. Gunnar zachowywał się bardziej naturalnie, przez co stworzenia lgnęły do niego, jak do swojego, bo nie wyrażał ani strachu, ani nadmiernej troski, ani nadmiernej uwagi. Dina, cóż… mimo, że była przekonana, że nie ma ręki do zwierząt, tak naprawdę miała w sobie coś naturalnego, co ciągnęło do niej niektóre jednostki. Gunnar czasem uważał, że może sama sabotowała swoje wile geny i przywiązanie do natury. Specjalnie. Bo niemozliwym dla niego do uwierzenia było, ze nie miała do tego ręki. Po prostu nie chciała mieć. Inne rzeczy przychodziły jej z łatwością. Jak, o zgrozo, znienawidzone przez Ragnarssona eliksiry. — Nic im nie będzie? — lelkom, nie chropiankom. Nie był pewien, czy chropianki prócz pasożytnictwa mialy jakiś inny cel w życiu. Rozlał buteleczkę jednego wywaru na piórach ptaszyska, które wstrząsnęło skrzydłami, wzbijając wokół siebie krople eliksiry. Gunnar przysłonił sobie wtedy twarz przedramieniem, a lelek płakliwie odskoczył na bok, robiąc miejsce następnemu, który niedokońca wiedział co się dzieje, ale też chciał zobaczyć, dlatego został bardzo obficie, od serca, chlupnięty magicznym specyfikiem. Ten dla odmiany wybałuszył i tak już wielkie oczy i poleciał do Diny, która wydawała mu się jakaś w tym momencie znacząco bardziej miła niż jeszcze kilka chwil temu. Wskoczył jej na kolana, wbijając się pazurami w uda, ale zaraz się uspokoił patrząc ptasimi, pustymi ślepiami w rybie gały Ślizgonki. Takie właśnie były te zdradzieckie małe sępy… Gunnar wzruszył ramionami, zajmując się kolejnym lelkiem, od niechcenia nawiazując temat: — Jak tam koncert Mephitis? I Czysta Krew? — dalszych zespołów w harmonogramie nie pamiętał, a zresztą nie wiedział, czy Dina, pozostawiona wtedy Cassiusowi w wiadomym stanie, też cokolwiek z tamtego dnia pamiętała.
Talent młodej Harlow do sabotowania swoich własnych umiejętności był nieopisywalny, a i zapał z jakim upierała się przy tym, że niczego nie potrafi nie słabł przez te wszystkie lata nauki. Miała jako takie pojęcie o zaklęciach, miała serce do eliksirów no i po prawdzie jak się dobrze przyłożyła to jej wszystko nawet jakoś wychodziło wcale nie najgorzej - nie przeszkadzało jej to jednak wcale twierdzić, że w ledwie czym może się poszczycić wiedzą. - Lelkom? - zapytała zaraz krzywiąc się, kiedy głupie ptaszysko wpiło się szponami w jej nogę- Nie. - stęknęła, choć w duchu chciała bydlęciu ukręcić płowy łeb- To truje tylko te szkodniki. Dałam trochę dyptamu, otwornicy i parę kropel wiggenowego, powinny wręcz zadziałać leczniczo na ich pogryzioną skórę. - nie wiedziała skąd jej to przyszło do głowy, ale taka kombinacja wydawała się jej najbardziej logiczna, szczególnie ze względu na właściwości otwornicy w eliksirach. Pogładziła szczodrze oblanego ptaka po grzbiecie, by wetrzeć głębiej między piórka eliksir i wypuściła go w krzaki. - Mephitis całkiem nieźle, ale na Czystą Krew nie poszłam. Zahaczyłam trochę o Łzy Feniksa. - przyznała starając się nie wracać pamięcią do tamtego odrealnionego wieczora, choć cień durnego rumieńca pojawił się jej w okolicach uszu. Był to rumieniec wstydu - dla jasności. - Żałuję, że się nie załapałam na Askaban... - mruknęła cicho, sprawdzając czy ma jeszcze jakieś fiolki w torbie- Lubie ten zespół... - ale kogoś trzeba było odholować do domu. Kogoś, kogo ten dureń Ragnarsson zostawił na jej biednej głowie. Dlaczego nie porzuciła wtedy tego kretyna Swansea pod murkiem? Po dziś dzień zadawała sobie to pytanie.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Lelkom. A komu? Gunnar nawet nie wiedział kogo innego mógłby mieć na myśli dlatego nawet nie odpowiedział na pytanie, uznając je za retoryczne. Za to odpowiedź, którą uzyskał od dziewczyny, zupełnie mu nic nie mówiła. Jedyne co ogarniał, to czym jest eliksir Wiggenowy i to pewnie dlatego, że jak im ostatnio Sanford kazała szukać przydatnych eliksirów to gdzieś mu mignęła ta nazwa. O tym jakie właściwości miał dyptam też miał nikłą wiedzę, a już na pewno nie miał pojęcia co to otwornica. Czy to roślina, miał nadzieję, że nie zwierzę, bo to go by skompromitowało. Może jakieś kwiatki, listki, insekty? Brzmiało jak coś co niewiele go interesowało, dlatego miał tylko nadzieję, że Dina sie nie myli, bo gdyby nie miała racji, nic by już z tym nie zrobił. Dlatego idąc za jej przykładem, przy kolejnym lelku wtarł ten cały eliksir w te pióra uważniej, docierajac aż do skóry. — Wybierałem się na Łzy. Też nie dotarłem, ale słyszałem, że kończyli tym utworem. Wiesz… tym, co uczyłaś się do niego konstelacji gwiazd. I który na niewiele ci się zdał, ponad to, że zapamiętałaś, że jest na niebie ich trochę więcej niż siedem… Gwiazd. Zastanowił się jeszcze nad powodem, dlaczego nie dotarła na Askaban, skoro chciała na nich iść, ale nie był pewien czy chciał znać odpowiedź. — Cassius odstawił Cię po tych skunksach do domu? Za to, że nie uzyskał żadnej odpowiedzi, wysłał skurczybykowi o jednego galeona mniej przy zwrocie portfela i pożyczki, jaką zaciągnął na chwilę, na spłatę kursów, przed dostaniem wypłaty. Za nieodstawianie Harlow do domu powinien mu policzyć nawet więcej. Nie zrobił tego tylko dlatego, że nie był do końca pewien czy to nie Dina była wtedy w lepszym stanie, żeby to Słanseja odstawiać na chatę.
ztx2
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Zielarstwo jako nauka o magicznych roślinach i grzybach, ucząca sposobów pielęgnacji konkretnych roślin, ich magicznych właściwości oraz wykorzystania w praktyce, było nieodzowną częścią programu nauczania w Hogwarcie i stanowiło elementarną część wraz ze sztuką warzenia eliksirów, a także uzdrawiania. I chyba właśnie z tego powodu było przekleństwem Gabrielle, która słabo znała się na magicznej florze, większą uwagę poświęcając zamieszkującą ją stworzeniom. Tym razem postanowiła złamać swoją zasadę - unikam tego, czego nie lubię - i iść na zajęcia z uśmiechem na ustach oraz lepszym niż na co dzień nastawieniem. Zachęcił ją do tego przede wszystkim fakt, że odbywały się one tuż przy Zakazanym Lesie, a nie klasycznie - w cieplarni czy sali. Odziana w szkolny mundurek, na który narzuciła ciepły płaszcz, szalik oraz czapkę, ruszyla w chłód dnia. Powietrze z każdym mijającym dnie robiło się coraz bardziej mroźne, zwiastując nadchodzącą zimę. Gabrielle już wyobrażała sobie, że kolorowa jesień ustępuje, a świat przyozdabia biały puch; dla niej każda pora roku miała w sobie ukrytą magię. Przebierała nogami, aby jak najszybciej uciec z otwartej przestrzeni, gdzie zimno najbardziej dawało się we znaki. Przy lesie mogła liczyć na to, że drzewa osłonią nieco jej ciało przed porywistym wiatrem. Kiedy dotarła na miejsce, jeszcze nikogo nie było. Przez chwilę nawet zastanawiała się czy przypadkiem czego nie pomyliła, jednak postanowiła chwilę poczekać. A nuż za chwilę się ktoś pojawi.
Nie chciało mu się przychodzić na zielarstwo. Jak Merlina kochał, mógł robić w tym czasie milion innych rzeczy, a jednak przyniósł tu swoje zacne troki, ponieważ dowiedział się od stażystów z Munga, że Zielarstwo jest bardzo przydatne i na niektórych semestrach niezbędne. Nie lubił bawić się w ziółkach, jednak miłość do zawodu zwyciężyła. Fakt, że lekcja będzie w lesie trochę ratowało sytuację, więc powłócząc nogami skierował się do Zakazanego Lasu. Ziewał przy tym co dosłownie sekundę, bowiem wyjątkowo kiepsko mu się spało w mieszkaniu Swansea. No po prostu się nie wyspał, a niewyspany Jerry to rozkapryszony Jerry. Najpierw pojawił się jego ziew, a potem reszta ciała. Zamrugał leniwie dostrzegając póki co jedną dziewczynę. - Sieee-eee-ma. - machnął do niej łapą, zakrywając kłykciami usta, gdy mu się w trakcie tego słowa ziewnęło. Rozejrzał się bezradnie po okolicy, zdjął z siebie szatę, ułożył ją na trawie i klapnął sobie, opierając plecy o jakiś przewrócony pień. - Niech mnie ktoś obudzi jak już będę musiał coś robić. - rzucił w eter, a tak na dobrą sprawę w kierunku Gabrielle, bo przecież nikogo tutaj poza nią nie było. Co prawda słyszał, że ktoś tam człapał kilkanaście metrów za nim, ale nie zwracał na to uwagi. Objął się ramionami, oparł policzek o szorstką korę i zamknął oczy. Tak, zasnął. Słodko, niewinnie, w lesie, na wilgotnej trawie, w towarzystwie ładnej Puchonki. To jedynie udowadniało jaki musiał być niewyspany.
Nie szła daleko za @Jeremy Dunbar. Widziała go w oddali i domyślała się, że zmierzają w tym samym kierunku. Nie mogła jednak przecież podbiegać, ani go zatrzymywać, bez przesady. Kiedy jednak dotarła na polane, podeszła do niego i zobaczyła, jak zalega, ewidentnie zmęczony życiem. Ona sama za zielarstwem nie przepadała jakoś szczególnie, ale czasami lubiła pojawić się na zajęciach i podłapać parę ciekawostek o roślinach. W żaden sposób nie było jej to przydatne w życiu, ale to była całkiem niezła metoda, żeby po prostu się odprężyć. Dłubanie w ziemi było bardzo wolnym, leniwym zajęciem. Fakt faktem, lekcje na dworze, przy coraz gorszej pogodzie, trafiały im się stanowczo zbyt często. Z drugiej strony nie mogła w tej kwestii czepiać się akurat zielarstwa - trudno, żeby bawili się w to w Hogwarcie. Zresztą, po narzuceniu w miarę grubego płaszcza nie było znowu tak źle. - Ciężka noc? - rzuciła nagle za głową gryfona i dosiadła się obok niego. - Gdzie twoja energia do zajęć na świeżym powietrzu? - pokręciła głową z dezaprobatą i odłożyła torbę na bok. Standardowo, uczniowie i studenci zbierali się... powoli. W końcu nie było pośpiechu, nie? Pięć minut w tę czy w tamtą. Urwała źdźbło trawy i zaczęła się nim bawić w rękach. Dłonie miała zupełnie pozbawione biżuterii. Pierścionek, który powinien ozdabiać jej palec, leżał schowany w szafce w mieszkaniu i ani myślała nosić go po Hogwarcie. Duża szansa, że nikt nie zwróciłby na to uwagi, ale w razie czego wolała uniknąć zbędnych pytań. Zresztą, czasem miała wrażenie, że nieprzyjemnie piecze ją skóra, kiedy go nosi za długo. Czyżby to była jakaś mimowolna odpowiedź organizmu?
Drzemał sobie w najlepsze, jednak mimo wszystko został wyrwany z objęć Morfeusza przez znajomy głos. Rozchylił zaspane powieki, ziewnął po raz enty i zlokalizował u swojego boku przepiękną blondynkę. Czy już umarł i jest w raju? Ach, te czerwone usta... pamiętał je tylko żałował, że z widywał je z oddali. Uśmiechnął się leniwie i odwrócił na drugi bok, przodem do niej, by oprzeć swój ciepły policzek o jej ramię, przy okazji muskając jej szyję swoją rozczochraną fryzurą. - Nie spałem u siebie... - ponownie ziewnął, przy okazji zapoznając się z jej pociągającym zapachem. O tak, teraz może siedzieć sobie na zielarstwie. To jednak był dobry pomysł donieść tu swe troki. - Znaczy w pustym łóżku... znaczy no, u kumpla, bo inny kumpel chciał chatę dla siebie... - próbował bez ładu i składu streścić co się działo, jednak nawet to wydawało się ponad jego siły. Chciał się przytulać i już. - Właśnie ładuję energię, a jak mnie już obejmiesz to od razu będę jak nowo narodzony. - rozchylił usta w szerszym uśmiechu mimo, że nie patrzył na nią, a oczy miał dalej zamknięte. Nie byłby sobą, gdyby nie żebrał o jakieś małe-wielkie pieszczoty od dziewczyny, która wpadła mu w oko. Zresztą... wiele dziewcząt zachwycało jego oczy i szczerze powiedziawszy nie wiedział na której się skoncentrować. W chwili obecnej korzystał z okoliczności.
Oczywiście, że przyszedł na zielarstwo, oczywiście, że ten przedmiot był dla niego niepojęty, oczywiście za pewnie czekająca go lekcja będzie jednym wielkim rozczarowaniem. Juda żył jednak w przeświadczeniu, że inspiracja czeka wszędzie, o ile wystarczająco dobrze się szuka, a projektant powinien znać się na wszystkim. Właśnie dlatego, mimo całkowitej awersji do brudzenia sobie rąk i pracy z roślinami, zdecydował się na wybranie się na lekcje, oczywiście nienauczony tokiem wydarzeń z ostatniej lekcji Historii Magii, pojawił się na lekcji bez mundurka. Miał na sobie zwykły czarny T-shirt o dość luźnym kroju, najzwyklejsze w świecie czarne jeansy i cętkowany płaszcz Yves Saint Laurent, całość zwieńczały zwykłe czarne trampki. Strój zdecydowanie nieprzystosowany do pracy z roślinkami, ale czego się nie robi, by dobrze wyglądać. Kiedy znalazł się na miejscu, odetchnął z ulgą, że inni też nie zdecydowali się na ubiór robotniczy i nie odstawał od reszty. Kolejnym pokrzepiającym go akcentem, był fakt, że rozpoznał wśród obecnych także inne osoby nie koniecznie związane z zielarstwem, jak naprzykład @Gabrielle Levasseur, w której stronę od razu skierował swe kroki. Zapewne, gdyby nie był sobą, uśmiechnął by się na jej widok, przytulił bądź ucałował w policzek, na szkodę dla siebie i bliskości w tej relacji, wciąż pozostawał sobą, więc kiedy stanął naprzeciwko znajomej z domu, nawet nie wyciągnął dłoni schowanych głęboko w kieszeniach płaszcza, a jedynie rzucił krótkie. -Widzę, że nie tylko ja uznałem za stosowne pobawić się w zielarstwo? Patrząc po innych obecnych, może i nie będziemy najlepszymi ogrodnikami w historii, ale moim skromnym zdaniem niektórzy mają prawo pretendować do tych najlepiej ubranych.- Oczywiście miał na myśli siebie, a po części swoją znajomą. Błysk rozbawienia, który mignął w jego oczach, był jedynym. co dało się wyczytać z jego bladej kamiennej twarzy. Miał nadzieje, że lekcja rozpocznie się szybko, a oni przeniosą się w jej trakcie do jakiegoś pomieszczenia. Mimo tego jak piękny był jego płaszcz, zdecydowanie wolałby znaleźć się w miejscu, w którym nie musiałby go nosić. Grupa z: obojętnie
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Tak jak uwielbiał magiczną fauną, tak do zielarstwa nigdy nie miał drygu. Miał jednak trochę wolnego czasu, którego nie chciał marnować na rozmyślanie nad Skylerem, toteż zdecydował się pojawić na zajęciach. Stwierdził, że może chociaż dowie się czegoś przydatnego. W końcu mimo tego, że nie miał ręki do roślin, tak nie mógł polemizować z tym, że niektóre z nich były niezwykle użyteczne. Część miała chociażby moc leczniczą, a że często musiał radzić sobie z urazami miotlarskimi, może jednak powinien nadrobić zaległości z tego przedmiotu. Zanim jednak w ogóle do tak ambitnych planów przeszedł, oczywiście musiał zaliczyć niezbyt fortunne spotkanie ze światem hogwarckiej flory. Zahaczył bowiem nogą o wystający z ziemi konar i koncertowo wypieprzył się tuż przed Lazarem. Może to przez to, że nadal widział odwrócone kolory? Świat wyglądał przez to dziwnie, a jego męczył już ten kalejdoskop. „Kurwa mać.” – Przeszło mu od razu przez myśl, ale udawał, że nic takiego się nie wydarzyło. Ot, podniósł się na równe nogi, otrzepał swój szkolny mundurek i oparł się o jakieś drzewo. Po tym co się właśnie stało, wolał się za bardzo nie ruszać. Miał wrażenie, że to nie jest jego szczęśliwy dzień, wiec lepiej było nie kusić losu. - Siema. – Mruknął więc dopiero po dłuższej chwili, kiedy złapał wzrok z młodym Rosjaninem, a kiedy wypatrzył gdzieś w tłumie Jeremy’ego również do niego pomachał ręką, informując o swojej obecności. Nie podchodził jednak bliżej, bo widział że jego gryfoński przyjaciel ma całkiem atrakcyjne towarzystwo. Zastanawiał się przy tym czy któraś z towarzyszących mu panien wpadła mu w oko. - Charlie, Charlie, Charlie! Cholera, nie ruszaj się, Ty idioto! – Wykrzyczał nagle do kumpla, który właśnie zamierzał dołączyć do pozostałych uczniów. Szybko podbiegł do niego i niemalże spod buta wyciągnął mu ozdobną czaszkę, którą z równą zręcznością schował do kieszeni płaszcza. Chyba właśnie skompletował całą ich kolekcję. Póki co jednak wyprostował się i poklepał kumpla po ramieniu – Kiedy masz jakieś wolne popołudnie? Mam taki głupi pomysł, ale może byśmy zagrali ekipą w gargulki? Już nawet nie pamiętam o co chodziło, a chętnie przypomniałbym sobie tę gierkę. – Dodał już spokojniejszym tonem, unosząc delikatnie kąciki ust. – No chyba że wolisz znów przegrać ze mną kilka galeonów w krwawego barona? – Po tych słowach szturchnął go lekko łokciem w bok i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dobrze, że postanowił jednak pojawić się na tych zajęciach. Dzięki temu nie myślał nawet o Schuesterze. Minęło już trochę czasu od ich rozstania i chociaż nadal miewał gorsze momenty, tak zdawało się, że coraz skuteczniej radził sobie z odsuwaniem jego tematu gdzieś dalej i maskowaniem go innymi. Nie ukrywał, że pomagało mu w tym towarzystwo kumpli, bo wówczas skupiał się właśnie na nich, a nie na swoich sercowych rozterkach.
Dotarła za zajęcia w towarzystwie Aco, którą, o dziwo bez większych problemów, wyciągnęła na ten mróz. Jak się okazało - nie bez przyczyny. Panna Larch (uh...) całkiem nieźle radziła sobie z tym przedmiotem i może nawet lubiła go. Uroki rodzinnego interesu związanego właśnie z magicznymi roślinami. - Tylko nie zdziw się, jak będziesz się na czymś lepiej znać do Vicario. - ukryła swoje zmartwienie, co do lekcji za pochwałą wiedzy Gryfonki, kiedy jeszcze wędrowały po schodach przed wyjściem na zewnątrz. Jak to się działo, że mając cały zamek, szklarnie i tyle pomieszczeń o różnorakim przeznaczeniu nauczyciele nadal wydzierali ich w te mrozy poza szkolne mury? - Myślisz, że będziemy wchodzić wgłąb lasu? - zapytała w pewnym momencie, trochę martwiąc się o to, że Estella w pewnym momencie organizacyjnie najzwyczajniej polegnie i pogubią się w Zakazanym Lesie, jak owieczki bez poważnego opiekuna. Cóż, może przynajmniej zgubiłaby się razem z Nitką. Zanim wysłuchała odpowiedzi, w oczy rzuciła jej się ozdobna czaszka, po którą rzuciła się w kilku susach i wydarła ją z jakiejś dziupli w drzewie, zapewne ku niezadowoleniu jej lokatorów. A może właśnie odgruzowała czyjeś mieszkanie i wiewióry będą wdzięczne? Trudno powiedzieć. Wróciła do swojej towarzyszki, nie witając się jeszcze z pozostałymi. Wspomnienie Matta o gargulkach wywołało u niej jakieś specyficzne ukłucie zazdrości. Głównie dlatego, że ominęłyby ją zabawa i ploty. Jak żyć?
Czuła jak panujące wokół zimno powoli zmienia kolor jej nosa, w czerwoną bulwę, ozdabiając tym samym kolorem policzki. Błędnie założyła, że przy lesie, dzięki obecności drzew będzie trochę cieplej. Przyłożyła dłonie do policzków w nadziei, że zdoła je nieco ogrzać, lecz po kilkunastu sekundach uznała to za daremny trud. Nie była pewna ile czasu stała tak samotnie, kiedy w oddali ujrzała zbliżające się postacie, uśmiechnęła się delikatnie. Pojawiające się twarze były jej znajome, jednak nie czuła potrzebny podejścia do nich i przywitania się. W dobrym guście było, aby to oni pierwsi się odezwali, choć była im wdzięczna, że tego nie zrobili. Czułaby się przy nich nieswojo, zwłaszcza, że grupa zdawała się znać bardzo dobrze. Gabrielle odkryła twarz szczelniej szalikiem, powietrze którym oddychała tworzyło białą mgiełkę, co oznaczało, że jest zimniej niż przypuszczała. Już w myślach przeklinała swój szalony pomysł uczestnictwa w tej lekcji. I nagle pojawił się promyk nadziei, że wcale tak źle nie będzie w osobie Izaaka, który od razu do niej podszedł. Blondynka obdarzyła go szerokim uśmiechem, który niewidoczny był zza szalika, lecz w zielonych tęczówkach widoczna była radość. To powinno utwierdzić przyszłego projektanta, w tym, jak bardzo Gab cieszy się na jego widok. - Stosowne czy raczej szaleństwo? - odpowiedziała pytaniem, na słowa chłopaka. Znali się dobrze, więc Puchonka, wiedziała, że tak samo jak ona, tak Izaak nie był dobry z zielarstwa, a babranie się w ziemi było ostatnią rzeczą, którą chciał robić. - Przy tobie mój paryski szyk blednie - stwierdziła komplementując strój chłopaka, który tym razem nie szokowała, a był czymś w stylu "nowoczesnej elegancki"? Gabrielle, choć miała wyczucie w ubiorze, nie znała się na tym wszystkim tak dobrze, jak stojący przed nią przyjaciel. - Nie szkoda Ci tego płaszcza? Lekcja na powietrzu chyba może mu zaszkodzić - kolejne słowa opuściły usta młodej czarownicy, gestem niemo pytając czy może dotknąć materiału, z którego wykonane było odzienie, gdy chłopak się zgodził, opuszkami dłoni przejechała po całej długości płaszcza. - Cudny - powiedziała.
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
W lekkich podskokach doszłam pod południowy skraj lasu. Wiatr rozwiewał Gryfonce włosy, tu miało się odbyć zielarstwo.Osobiście bardzo lubiła ten przedmiot i roślinki w ogóle super.Na skraju lasu zaczęli zbierać się już uczniowie. -Hej wszystkim.dodała, rozglądając się.Profesorki widać nie było. Oby lekcje były równie bezpieczne co inne.Czekając na rozpoczęcie zajęć siadając pod drzewem.
Sam fakt, że to sam Izaak zainicjował rozmowę, pokazywał, jak ogromną sympatią darzył pannę Levasseur. Wszak było to niespotykane i niecodzienne, by to Juda z własnej niczym nieprzymuszonej woli podjął rozmowę. Całe szczęście dostrzegł w oczach swojej znajomej błysk świadczący o tym, że nie ma nic przeciwko jego obecności. Chłopak nie był w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo zawiódłby się, gdyby jedna z nielicznych prób podjęcia dialogu, wychodząca z jego strony zakończyłaby się niepowodzeniem. Jej słowa na temat szaleństwa skwitował jedynie lekkim uniesieniem kącików ust. Czuł się o wiele raźniej, widząc, że nie tylko jego przywiodło tu niewyjaśnione nie do końca logiczne poczucie obowiązku, czy też brak innych zajęć. Kolejne słowa, które padły z jej ust sprawiły, że nie potrafił utrzymać swojego uśmiechu w ryzach, na jego twarzy wykwitł piękny pełny uśmiech, a z ust popłynęły wypowiedziane przymilnym tonem słowa. -Oh już tak sobie nie umniejszaj, również wyglądasz świetnie. Jako ekspert, ośmielę się stwierdzić, że masz pełne prawo na pretendowanie do miana, drugiego zaraz po mnie, najlepiej ubranego zielarza... Co się zaś tyczy płaszcza, co mam z nim robić, jeśli nie nosić. Oczywiście jest piękny i byłoby mi bardzo smutno, gdyby coś się z nim stało, ale przecież kupiłem go po to, żeby go nosić, a nie trzymać w szafie.-Przerwał, kiedy dziewczyna wyciągnęła dłoń, by dotknąć materiału płaszcza, oczywiście pozwolił jej na to, nie znaczyło to jednak, że czuł się z tym komfortowo. Nigdy nie czuł się komfortowo, kiedy ktoś go dotykał, nawet jeśli chodziło tylko o ubranie. Lekko się zjeżył i dopiero kiedy dziewczyna zabrała rękę, rozluźnił się i wrócił do rozmowy. -Ciesze się, że ci się podoba, jeśli chcesz, mogę ci uszyć jakiś płaszcz... Oczywiście nie taki sam, byłby to mój projekt, ale sama faktura materiału może pozostać taka sama, ten jest w cętki, ale mogę pomyśleć nad innym wzorem, lub po prostu zrobić go z jednolitego koloru- @Gabrielle Levasseur
Dawno nie było zielarstwa, zdążyła nawet zapomnieć o swoim przeklętym przedmiocie, z którego ledwo miała ocenę zadowalającą. Zwłaszcza że na ten rok ubzdurała sobie w głowie uzyskanie lepszych wyników. Brak zajęć z tego przedmiotu jej tego nie ułatwiał. Nic więc dziwnego, że z dozą pokory szykowała się na kolejną już lekcję na zewnątrz — co stało się chyba modne wśród nauczycieli. Umówiła się z dwójką swoich ślizgońskich przyjaciół na miejscu, o ile dadzą radę przyjść, bo ona sama udała się tu prosto z biblioteki, gdzie podskoczyła oddać wcześniej wypożyczoną książkę. Burza rudych włosów zapleciona była w dwa warkocze holenderskie, spod czarnego płaszcza wystawał szkolny mundurek — tyle że zamiast spódnicy miała spodnie. Krawat w barwach domu i ciemnozielony sweter z godłem Salazara na piersi dopełniał regulaminowego mundurka, do którego po ostatnich zajęciach z historii magii dostała jakiegoś urazu. Nie miała też trzewików, stawiając na czarne kalosze przed kolana i grube skarpetki. Na ramieniu tkwiła czarna listonoszka. Przyśpieszyła kroku, poprawiając ją na ramieniu, zerkając, czy odznaka prefekta znajduję się na swoim miejscu. Prawda była taka, że unikała też roślinek przez wracające natrętnie wspomnienia na temat osoby, o której przecież chciała zapomnieć. Gdy dotarła na miejsce, zatrzymała się na chwilę przy @Emily Rowle i jej grupie, z której kojarzyła tylko @Jeremy Dunbar i uroczą gryfonkę, której imię kojarzyło się jej z miauczeniem kota. Nie mogła koło swojej prefekt przejść obojętnie. - Cześć Emily. - rzuciła z uśmiechem, wciąż nieco przestraszona miną, którą miała na swoim przyjęciu zaręczynowym. Uśmiechnęła się też do pozostałych z jej towarzystwa, a także klepnęła @Matthew C. Gallagher w plecy, puszczając mu oczko na przywitanie. Jak zwykle otaczał się przystojniakami i wyglądał na szczęśliwego, więc nie chciała mu przeszkadzać. Stanęła gdzieś na uboczu, wsuwając dłonie w kieszenie i czekając w milczeniu na rozpoczęcie lekcji lub przyjście kogoś z jej towarzystwa. Nie minęła chwila, a sięgnęła do wypchanej najpotrzebniejszymi rzeczami torby ( miała tam chusteczki, rękawiczki, małą łopatkę, bawełniane woreczki), wyjmując podręcznik i powtarzając materiał. Niewiele pamiętała z tego przedmiotu, mając ostatnimi czasy głowę zajętą czymś innym. Przy suwaku widniał breloczek drewnianej maski bogów.
Gabrielle nie miała wątpliwości, co do tego, że Izaak darzył ją sympatią, a i ona nie szczędziła mu miłych słów czy gestów – te jednak ograniczała do minimum. Już przy pierwszym kontakcie z chłopakiem, zauważała, jak spina się on pod wpływem czyjegoś dotyku, dlatego za każdym razem powstrzymywała swoje naturalne odruchy, aby Puchon w jej towarzystwie czuł się komfortowo. Uśmiech dziewczyny poszerzył się, kąciki ust wygięły pod większym kątem, sięgając jej zielonych oczu, kiedy to on jako pierwszy rozpoczął rozmowę. Był to na tyle niecodzienny widok, że ciężko było potraktować go obojętnie, zwłaszcza, że blondynka nie potrafiła ignorować ludzi – poza jednym osobnikiem, o którym nie zamierzała dziś myśleć. Rozejrzała się po twarzach uczniów, których z każdą chwilą przybywało, aby ostatecznie przenieść spojrzenie na swojego puchońskiego towarzysza – byli jedyną dwójką z domu Helgi. Ruchem dłoni poprawiła włosy, które pod wpływem wiatru smyrgały ją po twarzy. - Dziękuje – odparła na jego komentarz, który uznała za komplement, choć wciąż nie była przekona, ile jest w nim prawdy. Ostatnio jej garderoba stała się… zbyt dziecinna, a ona przez ostatnie miesiące odkładała galeony, aby wymienić ją na nową. Wychodziła z założenia, że kończąc siedemnaście lat przestała być dzieckiem, co powinien mówić również jej ubiór – na razie wychodziło to miernie. -- Właściwie to masz rację – przyznała, patrząc na chłopaka w chwilę w zamyśleniu –Właściwie, myślałam ostatnio o tym, żeby nieco zmienić swoją garderobę. Znaleźć kilka… hm… – zaczęła zupełnie odbiegając od tematu lekcji, bardziej skupiając się na ubraniach, których Izaak był znawcą – bardziej kobiecych stroi? – powiedziała w końcu, po krótkiej chwili milczenia, choć jej słowa brzmiały bardziej, jak pytanie, a kiedy wspomniał o wykonaniu płaszcza, klasnęła zadowolona w dłonie. -Więc skoro chcesz uszyć mi płaszcz – oznajmiła –To może dorzucimy do tego kilka innych pozycji? – zapytała, z wyraźną nadzieją w głosie –Oczywiście zapłacę – dodała szybko, gdyby chłopak nie był pewien swojej decyzji.
Po całym tym zajściu na lekcji historii magii, kiedy najpierw odebrano mu punkty, a potem bezwstydnie ingerowano w jego ubiór, bardzo miło było usłyszeć słowa pochwały, nawet jeśli padły one z ust jego dobrej znajomej, która mogła po prostu chcieć być miła. Niewątpliwie uśmiech znów pojawiłby się na jego ustach, gdyby nie fakt że jego uwadze nie umkneło pojawienie się na polanie Nessy. Młody Rothshild był pamiętliwą bestią i zdecydowanie nie miał zamiaru wybaczyć jej tego co zrobiła podczas ich ostatniego spotkania. Narazie nie mógł jednak nic zrobić, westchnął więc i znów zwrócił swój wzrok na Gabrielle. Jak on kochał rozmawiać o ubraniach, nie miał nic przeciwko zarówno w wysłuchaniu dziewczyny, jak i doradzeniu jej w ewentualnych zmianach. Co prawda termin, którego użyła, był dość ogólny i Izaak nie był pewien, o co dokładnie jej chodzi, najważniejszy przekaz był dla niego jak najbardziej zrozumiały. -Z chęcią ci w tym pomogę, oczywiście będzie nam do tego potrzebne trochę czasu, żeby stworzyć coś, co w pełni będzie pasowało do stylu, który będziesz chciała obrać. Poza tym muszę cię zmierzyć, żeby wszystko wyglądało idealnie nie tylko na wieszaku, ale i na tobie.- To powiedziawszy, po raz kolejny delikatnie uniósł kąciki ust. Jakoś nie mógł wyobrazić sobie dziewczyny w tej „bardziej kobiecej” postaci, tym bardziej że mimo stosunkowo małej różnicy wieku zwykł ją traktować bardziej jak swoje rodzeństwo niż rówieśnika. -Przy okazji będziemy mogli wtedy porozmawiać w trochę przyjemniejszych warunkach niż tutaj.- @Gabrielle Levasseur
Ignis C. Hodel
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.74 m
C. szczególne : powolne flegmatyczne ruchy, blada skóra, puste spojrzenie
Przegląda się w lusterku, pewną dłonią wykonuje czarną kredką kreskę; prawe oko i lewe. Idealnie, równo bez zbędnych poprawek. Na usta pozwala sobie położyć lekki odcień czerwieni; prawie niedostrzegalny, a jednak ładnie komponuje się z jej bladą cerą. W uszach ma kolczyki w kształcie serduszek, chyba tylko one tu zwracają uwagę. Nie wyróżnia się ubiorem na sobie ma sweterek z godłem Slytherinu, a spod niego wystaje biała koszulka. Spódniczka w odcieniach mrocznej zieleni, tak bliskiej barwą jej domu. Idzie na zajęcia z zielarstwa, które mają odbyć się lada moment. Jest popołudnie. Chłód na pewno powoduje psychiczny dyskomfort, więc z pewnością wychodząc, założyła kurtkę, jak to ma w zwyczaju. Na pewno ma ochotę na rzucenie zaklęcia, które uchroniłoby ją przed zimnem, ale nie czyni tego. Popołudnie to dobry czas na zajęcia, zwłaszcza jeśli nie jest jeszcze ciemno. Teraz szybko o gwiazdy na niebie. Nie jest przeciwniczką zielarstwa, ale w taką pogodę wolałaby spędzać czas w Hogwarcie niż na trzeźwiącym z każdym oddechem chłodnym powietrzu. Nie miała z kim przyjść, jak zwykle stoi sama. Przeważnie rozgląda się po twarzach innych. Obserwuje. Nie jest osobą patrzącą w ziemie, czy na swoje czarne, błyszczące pantofelki. Lekko buja się w rytmie chłodnych podmuchów zimnego powietrza, trzymając dłonie w kieszeniach czarnej kurtki. Jej spojrzenie piwnych oczów leniwie przebiega po wszystkich, lecz tylko na krótką chwilę. Nikogo nie zaszczyca dłuższym spojrzeniem, niż powinna; chyba nie chce przyciągnąć kogoś niepotrzebnie do siebie, sprowokować. Obserwuje, nie pozwala sobie na zbędny chaos w myślach. Czeka.
Grupa z: obojętnie
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Charlie nie był fanem ani roślin, ani zielarstwa. Ogólnie rzecz biorąc wykłady i przesadzanie roślin w szklarni omijał i pewnie teraz też by odpuścił, gdyby nie plotki o jakimś szalonym pomyśle nauczycielki na zajęcia przy południowym skraju lasu. Zgramolił się więc z łóżka, przeczesał włosy i wciągnął kurtkę, zabierając ze sobą swój bordowy plecak. Nie zamierzał uświnić białych butów, więc tym razem postawił na czerń z czerwienią. Oczywiście miał na sobie eleganckie, czarne spodnie od mundurka i sweter z krawatem w barwach domu, a całości stroju dopełniały beżowe skarpetki w złote znicze. Wybiegł z dormitorium, uśmiechając się pod nosem i dostrzegł w fotelu @William S. Fitzgerald, którego bezceremonialnie napadł. Nachylił się za jego plecami, aby w nie klepnąć, a następnie pojawił się przed nim, poprawiając pakunek na ramieniu. - Zbieraj dupę Fitz, idziemy na łowy. Dziewczęta z naszej szkoły są podekscytowane zielarstwem i nie może nas tam zabraknąć. No, mnie zabraknąć, ale będziesz moim skrzydłowym, co nie? - oznajmił mu właściwie retorycznie, bo była to kwestia bezdyskusyjna. Nie chciał niby wspominać o słabości przyjaciela do pewnej jasnowłosej puchonki, jednak gdy ten zaczął marudzić i się wykręcać, uśmiechnął się niczym sam diabeł, unosząc brwi z błyskiem w ślepiach. - Słyszałem, że ta Twoja blondynka tam będzie, a chyba nie chcesz, żeby ktoś się do niej kleił? Mogę być zajęty i nie mieć czasu pilnować jej towarzystwa. I wtedy właśnie odniósł zwycięstwo, a William ruszył razem z nim w podróż po przygodę! Drogą przed lochy i błonia minęła im jak zwykle szybko, zawsze mieli tysiące tematów do rozmów, a także kilka ładniejszych panien do skomentowania. Charles był zdziwiony, gdy zobaczył, jak wielu uczniów zebrało się we wskazanym miejscu, od razu przesuwając spojrzeniem mętnych oczu po tłumie. Skowronki nie kłamały, coś się szykowało. Przyśpieszyli kroku, a gdy zauważył @Gabrielle Levasseur rozmawiającą z jakimś szczypiorkiem, strzelał, że William uda się od razu tam. Wyprostował się więcej, ukazując dobrze zbudowane ramiona i uśmiechnął się do dziewczyny zaczepnie. - Cześć Chochlik. Szukasz lepszego towarzystwa? - zawołał w jej stronę dość głośno i byłoby dobrze, gdyby nie poczuł czegoś, a raczej kogoś na swoim ramieniu. Znajomy głos @Matthew C. Gallagher wyrwał go z zamyślenia tak, że potknął się i popchnął swojego przyjaciela prosto na drobną puchonkę, modląc się w duchu, żeby jej nie zabił, a jednocześnie wiedząc, że wyżej wspomniany będzie mu winien piwo. - Gallagher nazwij mnie jeszcze raz idiotą, a będziesz zbierał zęby z mchu. - rzucił z udawaną grozą, po czym roześmiał się i klepnął go w plecy, słuchając jego propozycji. Lubił ślizgona, chociaż na dobrą sprawę nie wiedział zbyt wiele o nim ani o jego rodzie. Zdobywał punkty, był równie namolny z nauką co ruda prefekt, ale przy tym umiał się bawić. Aż oczy mu rozbłysły, bo uwielbiał rywalizację i gry, zwłaszcza na żarcie albo galeony. Spojrzał na niego z obrażoną miną, prychając cicho. - Przegrać? Chyba Ci ta nauka mózg zepsuła. Ja nie odrzucam wyzwań, stary. Daj miejsce i godzinę. Sam jesteś? Mówią to, zrobił kilka kroków w przód, tak jakby ciągnąć go za sobą i spojrzał na Williama i Gabrielle z miną osoby niemającej w ogóle poczucia winy do ich ewentualnego wypadku. Skrzyżował ręce na torsie, wskazując tym samym palcem na stojącego obok Mathew. - To nie ja, to on. Wytłumaczył krótko, uznając temat za zamknięty i zagwizdał pod nosem, raz jeszcze decydując się na przesunięcie wzrokiem po zebranych uczniach. Miał cichą nadzieję, że spotka tu pewną krukonkę. Nie wiedział jednak, czy notorycznie dająca mu kosza @Melusine O. Pennifold zdecyduje się przyjść.
Grupa: Nie umiem wybrać, niech los zdecyduje bo wszyscy są zajebiści.
Aconite 'Haze' Larch
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165
C. szczególne : Bardzo oszczędna mimika, tatuaże, dość płynne ruchy - zarażona gracją od tańca
/jestem dziś nieogarem, ale muszę wbić na lekcję, więc przepraszam, jeżeli coś przekręcę ;-;
Właściwie to miała po dziurki w nosie zielarstwa, bo o ile niektóre rośliny faktycznie zaspokajały jej poczucie estetyki, tak w ogóle nie interesowała się ich działaniem i zastosowaniem, swoją wiedzę opierając na losowym poznawaniu gatunków i informacjach wciśniętych jej przez rodzinę. Inna sprawa, że po pierwsze starała się w tym semestrze podciągnąć w nauce, a jeszcze inna, że to właśnie @Morgan A. Davies stwierdziła, że wybierają się razem na zielarstwo. Przez myśl przemknął jej cień podejrzeń, że pani prefekt chce ją wziąć ze sobą, bo kojarzy, że jakąś wiedzę w tym zakresie posiada i chce po prostu mieć ją w potencjalnej grupie, aby zdobyć więcej punktów lub lepszą ocenę. Opatuliła się szczelniej gryfońskim szalikiem, aż po same oczy, które zmrużyła czujnie zgadzając się się na tę propozycję. Jej pierwszy komentarz przyjęła jako potwierdzenie swojej hipotezy o planach Moe, nie wyprowadzając jej z błędu, że jej wiedza nie jest wcale tak obszerna, a jedynie wzruszyła nieznacznie ramionami, zastanawiając się bardziej na tym czy ma prawo złapać koleżankę pod ramię. Przez chwilę nawet jej dłoń drgnęła niecierpliwie, chcąc wsunąć się między jej talię a łokieć, nie docierając nigdy do celu, a cofając się niedaleko po starcie. - Może po rdest ptasi - mruknęła w odpowiedzi, wciskając dłonie w kieszenie i marszcząc delikatnie brwi z irytacji myślą, że może to być prawda. Wolałaby coś bardziej... niebezpiecznego. Na miejscu przywitała się ze wszystkimi, obdarzając każdego po kolei spojrzeniem (pomijając Gabrielle, jakby jej wzrok prześlizgiwał się po pustej przestrzeni), po czym zatrzymała się na chwilę mrużąc oczy, gdy dostrzegła @Jeremy Dunbar w towarzystwie Ślizgonki. - Muszę mu to popsuć - szepnęła do Moe, a w jej oczach zaiskrzyła ledwo widoczna iskra rozbawienia, gdy pociągnęła ją za sobą, puszczając dopiero gdy znalazły się tuż koło wypatrzonej ofiary. Co prawda nie słyszała o czym rozmawiają, ale znając chłopaka mogła obstawiać, że próbował właśnie jakiegoś swojego bezpośredniego podrywu na uroczej Ślizgonce. Wspięła się na wyżyny swojego aktorstwa, uśmiechając się łagodnie i siadając z gracją po jego wolnej stronie, aby położyć dłoń na dunbarowej szyi. - Jerry, kochanie, to o tej dziewczynie mówiłeś wczoraj w nocy, aby zaprosić ją do trójkąta? - powiedziała, przenosząc czułe spojrzenie z jego oczu, na oczy @Emily Rowle, aby zakończyć tę podróż na jej czerwonych ustach.
Grupa z: Morgan A. Davies, Emily Rowle, Jeremy Dunbar
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Nie przepadał za Zielarstwem. Nigdy nie miał ręki do roślin... Zdecydowanie lepiej radził sobie z fauną, poza tym to właśnie zwierzęta były jego największą życiową miłością. Jednakże musiał pojawić się na tej lekcji, nie chciał pogarszać swojej sytuacji, która pod kątem opuszczonych zajęć była i tak nieciekawa. Wychodził także z założenia, że może dzięki temu zarobi kilka punktów dla Gryffindoru, a ostatnio, po pamiętnej Historii Magii, było co nadrabiać. Idąc za ciosem - ubrał się w szkolny mundurek, jak na przykładnego uczniaka przystało. Sam w to nie wierzył i śmiał się z siebie, gdy tylko widział swoje odbicie w lustrze. Zdobiła go czarna szata w barwach Domu Lwa i szalik w szkarłatno-żółte pasy. Nałożył jedynie wygodne, nieprzemakalne buty i ciepły, wełniany sweter pod spód. Zdziwiło go miejsce zbiórki. Skraj lasu? A nie szklarnie? Znał tę lokację całkiem dobrze, często przebywał tutaj, gdy chciał pobyć sam lub zrobić coś... odrobinę nielegalnego. Czasami wracał do zamku z zarobionym szlabanem, wszak nie było to miejsce, gdzie wolno było przebywać uczniom lub studentom. Dzisiaj dotarł na miejsce przed czasem, nie spóźnił się. Kolejny mały sukces! Odszukał wzrokiem @Lazar Grigoryev i podszedł do niego. Zanim do niego dołączył, zauważył, że obok stał Ślizgon @Matthew C. Gallagher, który jednak po chwili oddalił się w stronię @Charlie O. Rowle. Przywitał się więc z Rosjaninem krótkim, acz sympatycznym w wydźwięku "siema". Rozejrzał się dookoła i dostrzegł kilka znajomych twarzy. Między innymi @Jeremy Dunbar, któremu pomachał na przywitanie. Posłał także uśmiech w kierunku @Morgan A. Davies i stojącej obok @Aconite 'Haze' Larch. Był pod wrażeniem, ilu Gryfonów wybrało się na Zielarstwo. Więcej niż Krukonów, a to przecież oni mają zawsze nienaganną frekwencję, kujony. Coś mu się obiło o uszy, że będą pracować w grupach. Nie pamiętał tylko w ile osób. Miał nadzieję, że dołączy do teamu kogoś sympatycznego, może Lazur będzie znów chciał współpracować z Tarlym? Ostatnio nie potoczyło się to za dobrze, ale przecież nie było w tym żadnej winy Bruna.