Uwaga. Nielegalny – niezlecony przez nauczyciela – pobyt tutaj może być karany szlabanem i minusowymi punktami dla Domu (automatycznie wyrażasz w tym temacie zgodę na ingerencję Mistrza Gry).
W tym miejscu znajduje się dużo połamanych gałęzi i przewróconych drzew. W nocy panuje tu absolutna ciemność, a z mroku wyłonic się może groźny stwór. Miejsce jest tu niebezpieczne dla samotnych wędrowników.
Uśmiechnął się lekko do gryfona, zawsze czuł pewną nutę satysfakcji, mogąc wesprzeć pasje uczniów i studentów, a szczególnie wybitną, kiedy ta pasja dotyczyła czegoś, co pasjonowało również i jego. Sam od bardzo wczesnych lat młodzieńczych był niebywale zakochany w przeróżnych rasach, których nie było łatwo spotkać. Zarobił szlaban za zakradanie się po nocy do stajen abraksanów w Beauxbatons, więc w pełni rozumiał chęć zaspokojenia ciekawości i podejmowania ryzyka Addamsa, jednak nie mógł po prostu udawać, że go nie przyłapał. Gdyby to chociaż nie był środek nocy. - Są bardzo wyjątkowe, to co budzi głębsze dywagacje na temat moralności zdobywania ich składników, chociażby do tworzenia różdżek czy eliksirów, ale to nie jest coś, o czym powinniśmy sobie dywagować w środku Zakazanego Lasu ciemną nocą. - dodał z uśmiechem. Chętnie kontynuowałby dysputę, niezależnie od tego dokąd by ona prowadziła, dlatego zawsze zachęcał uczniów, by odwiedzali go w gabinecie czy na błoniach, jeśli nurtują ich jakieś kwestie związane z dzieciną, w której on sam się specjalizował. Nie kontynuował tematu okoliczności, jakie pozwalały widzieć testrale, bo dla niego samego to również nie była przyjemność. Nie doświadczył niczego dramatycznego, po prostu towarzyszył swojemu dziadkowi w jego ostatnich chwilach, jednak było to doświadczenie, które zostaje w człowieku jak przekleństwo, ale przecież również i dar. - jego matka uważnie nas obserwuje. - powiedział, bo samica była wprawdzie daleko, ale przyglądała im się w bezruchu. Młode zwierzęta były bardzo ciekawe wielkiego, nieznanego świata, ale taka była rola matek, by tej ciekawości pilnować. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc, jak młody testral z ciekawością obwąchiwał spodnie gryfona, jakby chował tam jakieś ciastko. - Powinniśmy się zbierać. - powiedział nauczyciel - Odprowadzę Cię do zamku.
Maximilian Addams
Rok Nauki : V
Wiek : 15
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Piegi i kolczyki, mieszanina Koreańskiej Krwi
Chłopak odwzajemnił uśmiech, w końcu i tak stało się tak jak chciał. No oczywiście nie wliczał w to złapania na zakradzeniu się tutaj. Jednak czy cel nie uświęca środków? Czy jak to się tam mówi. Widać w pewnym sensie Atlas i młody Addams byli do siebie podobni. Gotowi zaryzykować wiele dla swojej pasji. Dlatego Max nie oczekiwał, że nauczyciel zignoruje jego wybryk, sam na jego miejscu by tego nie zrobił, niezależnie od intencji. Takie było jego zadanie, dbanie o bezpieczeństwo a ignorowanie czegoś co narażało, nie byłoby z tym zgodne, prawda? - Tak, nie się. Podobno są to najczystsze istoty. - Powiedział, bo tyle to o nich słyszał. Jakoś szczegółów nie znał. Jednak w przyszłości na pewno się tym zainteresuje. Poniekąd to było dobre, że nie kontynuowali tematu jaki zapoczątkował Addams, jeszcze by się na tym zafiksował i miało by to nieprzyjemne konsekwencje. Te zostały ucięte w zarodku. Sam chłopak nie widział tego jako klątwę, czy coś w ten rodzaj a wręcz przeciwnie. Cieszył się, że miał taką możliwość, niezależnie jakim sposobem ją dostał. Na kolejne słowa blondyna lekko zmarszczył nos a jego oczy powędrowały do samicy, która faktycznie obserwowała malucha, który w najlepsze bawił się jego spodniami a Addams wcale mu w tym nie przeszkadzał. Bardzo go kusiło by malucha dotknąć, pogłaskać, sam jednak nie wiedział czy nie wywoła tym więcej szkód niż pożytku. Wolał więc go nie dotykać, by matka jeszcze go potem nie odrzuciła czy nie ukarała. Ostrożności nigdy za wiele. Tak? Niestety ku rozczarowaniu malucha, Max nie miał niczego, czym by mógł malucha poczęstować. - Tak, ma pan rację.. - Pokiwał głową, lekko smutniejąc. Wiedział, że minie sporo czasu nim będzie mógł je znowu zobaczyć w takiej okoliczności. - Pewnie czeka mnie wizyta u Profesor Gwen prawda? - Zapytał i spojrzał na niego, podchodząc całkowicie do nauczyciela. Zostawiając malucha na dystansie. Miał tylko nadzieję, że ten za nim nie powędruje. Przygotował się też mentalnie na powrót i kolejną "burę", która go nie minie.
Rosa miękkim gestem wskazał drogę na wschód, na powrót w stronę zamku. Wolał iść za Addamsem, żeby ten mu nie zniknął z oczu. Wprawdzie nie spodziewał się, żeby mu gryfon postanowił uciec za plecami w ciemny las, ukrywać się po krzaczorach jak koczownik, ale dla ich własnego bezpieczeństwa, wolał mieć podopiecznego cały czas w zasięgu wzroku. - Nie da się tego uniknąć. - przyznał, choć uważał, że gryfoni mieli bardzo lajtową opiekunkę, w porównaniu z surowością opiekunów pozostałych domów. Miał czasem wrażenie, że Honecott wręcz zachęcała do krnąbrności i wybryków, zamiast próbować doedukować swoich wychowanków w kwestiach rozsądku i bezpieczeństwa. Młody testral rozciągnął błoniaste skrzydła i pokiwał nimi lekko jakby w ramach rozgrzewki, nim nie zaczął brykać i truchtać po polanie, pomiędzy dorosłymi osobnikami. - Chciałbym zaproponować, panie Addams, by na przyszłość zajrzał Pan do mnie najpierw, zanim zdecyduje się ban na wycieczki zapoznawcze. - zaproponował, kiedy ruszyli w drogę powrotną do zamku- Zawsze bardzo mnie cieszy ponadprogramowe zainteresowanie uczniów elementami wykładanego przeze mnie przedmiotu, jednak Wasze bezpieczeństwo jest dla mnie priorytetem. Chętnie Pana zabiorę i do Zakazanego Lasu, jeśli to pana interesuje, tylko z wcześniejszym przygotowaniem. - posłał kilka niewielkich kul świetlnych przed nich, by wyznaczały i oświetlały im drogę do szkoły.
Nie liczy dni, odkąd jej nie widział, ale kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że to nie są już nawet dni, a tygodnie mijania się w kamperze i na szkolnych korytarzach czy w prefektowych obowiązkach, nie wydaje się zaskoczony, bo dla niego te tygodnie wydają się jak miesiące. Ostatnio często poddaje w wątpliwość, czy dobrze zrobił przyjmując funkcję prefekta. To dodatkowe obciążanie, dodatkowa presja. Ten dzień jest jednak jedynym, w którym tego nie żałuje, bo tego dnia przypada mu dyżur z Holly i to prawdopodobnie pierwszy dzień w tym tygodniu, który mogą spędzić razem, sam na sam, dłużej niż godzina w kamperze przed snem czy kilkanaście minut o poranku przed rozdzieleniem się w Hogwarcie. O tym, jak dawno nie spędzają ze sobą wspólnie czasu, przypomina mu niezręczność, jaka na nowo wkrada się między nimi. Ostatnio znacznie więcej czasu spędzają wśród ludzi i choć Ced nie zapomina, jak smakują jej usta, czy jak pachnie szampon Holly,.a nawet jej balsam do ciała, to nie jest pewien, na czym dokładnie skończyli i co dokładnie im wolno w swoim towarzystwie. Jest tylko zdecydowany co do jednego, że zdecydowanie MOGĄ mniej niż chcą, na prefekciarskim dyżurze, kiedy nawet chwycenie jej dłoni i spleceie palców wydaje się już nagięciem regulaminu. Ale na błoniach nikogo nie ma. Zasadniczo, nie powinno być. Jakie mogły być szanse, że ktoś się tu pojawi akurat tego dnia, podczas ich wspólnego dyżuru. Otóż, duże. Wzdycha, na podniesione szepty, podniecone, jakie słyszy z oddali, teraz, kiedy dopiero odważył się wziąć Holly za rękę i udawać, że to nie tylko surowy, zimny patrol, ale też nocny spacer z jego dziewczyną. Nawet nie wie, czy ma prawo tak ją nazywać, bo od miesiąca ją zaniedbuje. Teraz patrzy w przestrzeń przed nimi, w ciemność. Widzi cienie osób, młodych uczniów. Znając życie gryfonów, albo ślizgonów. Nie zazdrości ani Holly, ani Jamiemu takich podopiecznych. O Lockiem nie myśli, bo zawsze wydaje mu się takim samym bandytą jak jego młodsi koledzy, dlatego wierzy w to, że potrafi przemówić do nich tym samym językiem i być może trafić do buntowników rozmową na równym poziomie. — To na pewno cienie drzew — komentuje pewnie, ale Holly już musi słyszeć zawahanie w jego tonie. Jego moralizatorskie usposobienie nie pozwala mu tych “cieni drzew” zignorować. Nawet jeśli bardzo chce. — Podejdźmy.
Ced zastanawiał się, czy aby przyjęcie funkcji prefekta nie było błędem, a Holly była tego zupełnie pewna. Miała wrażenie, że mogłaby się roztroić, a i tak nie zdążyłaby zrobić wszystkiego, co zrobić było trzeba, nie mówiąc o tym, co chciała. Dzieliła życie pomiędzy zajęcia, drużynę, dyżury i pracę. A gdzie przestrzeń na rozwój? Gdzie czas na przyjemności? Miała od września z pełną parą ruszyć ze skrzacim projektem, a wszystko leżało i kwiczało, bo kiedy już miała chwilę, by się tym zająć, kompletnie brakowało jej na to sił. Narastała w niej frustracja, że musi wybierać, co jest bardziej, a co mniej godne jej uwagi. Z paszczy czasu starała się wyrwać przeżute skrawki wieczorów, które tak bardzo chciała poświęcić na przyjaźń i miłość. Ledwo sobie ją wyznali – może głupio, może zbyt pospiesznie – a już nic nie szło po ich myśli i zamiast zbliżać się do siebie, oddalali się z tygodnia na tydzień, nie tylko nie pracując nad wzajemnym zrozumieniem, ale i narażając na szwank to, co już z trudem udało im się ogarnąć. Wspólny dyżur jej nie satysfakcjonował. Nie tak chciała spędzać z nim czas, bo doskonale wiedziała, że kto jak kto, ale Ced będzie skrępowany obowiązkami i samym faktem, że są na terenie szkoły. — To na pewno cienie drzew — powtórzyła po nim, starając się nadać swojemu głosowi pewności, która utwierdziłaby go w tym przekonaniu. Nie była wcale dobrą kłamczuchą, miała natomiast bardzo silną motywację i ściskała ją teraz w swojej dłoni, pomiędzy palcami, które wplotła między jego z taką mocą, jakby miało jej to pomóc w nadrobieniu całego straconego czasu i wyrównaniu całej nagromadzonej tęsknoty w ciągu jednego wieczora. — Ced... Starała się nie jęczeć z rozczarowaniem i nie marudzić, bo byłoby to jej zdaniem infantylne, a ona bardzo lubiła udawać, że jest dorosła i niezwykle samodzielna. Przyjęła inną taktykę – zagrodziła mu drogę i wytrwale wpatrywała się w niego tak długo, aż pochwyciła jego spojrzenie. Uniosła kąciki ust w nieco łobuzerskim grymasie. — To cienie i szum wiatru. Zresztą ja nic nie słyszałam. Na pewno nie trzeba podchodzić. Starała się brzmieć przekonująco i naprawdę musiała pilnować się, żeby nie zabrzmieć zbyt przekonująco. Musnęła kciukiem jego dłoń i przekrzywiła głowę. Zamiast gdziekolwiek podchodzić, mógłby na przykład podejść trochę bliżej niej. Chciała mu to powiedzieć, ale bała się, co wtedy o niej pomyśli. Że wyjdzie na to, że w głowie miała tylko jedno. Nie chciała, by tak wyszło, nawet jeśli była to prawda. Drgnęła i skrzywiła się, kiedy gdzieś w pewnej odległości za jej plecami dało się słyszeć dźwięk pękającej gałęzi. Westchnęła bezgłośnie. — Szpiczaki? Bardzo ciężkie szpiczaki? Albo testrale...
Jej argumenty nie przekonują tej rozsądnej części jego osobowości, która odpowiada za logikę i wiarygodność jej wypowiedzi, ale to, jak gładko i miękko sięga jego emocjonalności. W jak łatwy sposób wystarczy, że zaciska palce mocniej na jego dłoni, patrzy mu w oczy i tak przekonująco wypowiada jego imię, tym go gubi. Nieświadomy tego, jak na to reaguje, przygryza wargę od wewnątrz i walczy z mieszanką emocji. Odpowiedzialność kontra zwykła, młodzieńcza porywczość i pragnienia ciała i ducha. Holly nawet nie musi rzucać na niego uroku, a on i tak bezwiednie powtarza za nią, jak zahipnotyzowany: — To na pewno cienie drzew. Mimo, że przecież dokładnie sam to przed chwilą powiedział i ta wypowiedź wyszła od niego, ale tym razem brzmi na bardziej przekonanego. Czy dlatego, że nie może oderwać spojrzenia od głębi jej niebieskich oczu i tego wyrazu, jaki w nich dostrzega? Patrząc na nią, widzi też dużo innych rzeczy, jakich niepodobnie do siebie wcześniej nie widział, zbyt zaaferowany dramatyzowaniem na temat zbyt niewielu okazji do spędzenia czasu razem. Podchodzi bliżej niej, nie dlatego, że ona ściąga go myślą, albo darem, czy urokiem wili, ale dlatego, że skutecznie przyciąga go do siebie po prostu sobą. Tym jaka jest. Bezpośrednia i szczera, w tym co robi, prawdziwa, trochę niedojrzała, ale Ced uwielbia w niej jej niedojrzałość. Uwielbia w niej wszystko. To, jak zaburza mu jego porządek świata i jak zakrzywia jego moralność, to, jak czasem bezwiednie łamie dla niej własne postanowienia i jak dobrze się z tym czuje, robiąc coś dla niej, czy tak naprawdę DLA SIEBIE. Przy niej. Dzięki niej. — Kocham Cię, Holly Eithlinn Wood. Nie wie, czy to jest dobry moment, obiecał jej, że ten, w którym jej o tym powie będzie lepiej dobrany, idealny. Ale czym jest perfekcja? Widział ją teraz w odbiciu jej twarzy, w cieniach księżyca przebiegających na jej buzi, lśniących oczach, które patrzą na niego z taką tęsknotą, że chociaż znajdują się już tylko pół metra od siebie, on też czuje, że to o pół metra za dużo. Wyciągając do niej dłoń, sięga do jej twarzy, ale zamiast niej, dotyka włosów, wsuwając palce między krótkie pasma, ale jednak dłuższe, niż jeszcze miesiąc temu. — Nic nie słyszałaś? Nie słyszy jego, kiedy wyznaje jej, co czuje, czy nie słyszy szeptów i poruszonych kroków ledwie kilkanaście metrów od nich? Nie wie, ale jeśli coś może ją przekonać, co do tego, jakie żywi wobec niej emocje, to na pewno sposób, w jaki na nią patrzy. Delikatność z jaką zsuwa dłoń na jej policzek i zapomnienie, z jakim zatapia się w jej ustach, dzieląc pojedyńcze pocałunki słowami, które teraz musi usłyszeć. Kocham. Cię. Holly. Eithlinn. Wood nie pada między nimi, bo chociaż całym sobą jest zaangażowany w tę powtórzoną obietnicę, czy wyznanie, czuje dziwny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, i nie jest to ten, jaki przyjemną gęsią skórką rozchodzi się po plecach i ciepłem zalega w żołądku, w towarzystwie motyli w brzuchu. To dreszcz zaniepokojenia. Ma wrażenie, zwykłe przeczucie, że coś mu umyka. I tylko przelotnie zerka za jej ramię, ma temu poświęcić tylko chwilę, ale wargi zastygają nad jej ustami, kiedy wzrokiem zauważa, że… to oni zostali zauważeni, a trzecioklasiści uciekają w las. Zakazany Las. W nocy. — Wood, szpiczaki poszły w las. Nie mówi tego głośno, ale “to się może źle skończyć”, wyraźnie słychać jako ostrzeżenie w samym sposobie tego, w jaki akcentuje swoje słowa.