Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Autor
Wiadomość
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura pogratulował sobie w duchu tak przebiegłego i zabawnego dowcipu. Doprawdy – mógłby się zajmować tym zawodowo. Ba! Mógłby się nawet zatrudnić w tym sklepie na Pokątnej. Patrzcie wszyscy na tę stateczną i elegancką kobietę, jak wije się i drapie – no coś pięknego po prostu. Ha! Dwa jeden dla niego. - Ojej. – uderzył się dłonią w czoło, jakby sobie nagle coś przypominając – Zapomniałem ci powiedzieć. Nie wąchaj go. – uśmiechnął się z pobłażaniem – Bo takie są tego efekty. No, cóż. Co za pech. Wokół Mormiji zdążył się zebrać już całkiem spory tłumek zaciekawionych i rozbawionych uczniów. Czy to nie ta jędza zawsze wszystkich uciszyła i upominała o stosownym zachowaniu się w bibliotece? Oczywiście – nie miała teraz zbyt wielkiego wyboru, ale mimo wszystko. Dosyć to ironiczne. - Prawie tak dobre jak łajnobomba w gabinecie, no nie? – zapytał, siadając sobie przy najbliższym stole jak gdyby nigdy nic.
Mormija coś zaczęła kląć pod nosem. Gdy zauważył, ze dzieciaki się na nią gapią pogroziła im zabójczym wręcz wzrokiem i kazała wracać do swoich zajęć. Oczywiście to nie poskutkowało. - Ty duńska pierdoło! – rzuciła do niego cicho, ale na tyle by mógł usłyszeć jak jest na niego wściekła – Zrób coś! Tak bardzo ją swędziało, że nie zdawała sobie sprawy, że może sobie zrobić krzywdę swoimi długimi paznokciami. Podwinęła rękawy swetra i ciągle drapała przedramiona. Aż zdrapała sobie naskórek. - Arg, jak mogłeś! – syczała, gdy drapała się aż do krwi. – Jesteś paskudny! PASKUDNY JAK… jak śledź! Mormija nie lubiła śledzi.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Ziewnął. - Powtarzasz się już, panno Cajger. – powiedział, rozsiadając się wygodnie na zbyt małym dla niego krzesełku. - Chociaż duńska pierdoła jest całkiem niezła. – przyznał po chwili zastanowienia się. Założył jedną nogę na drugą i obserwował ten cudowny show. A było na co popatrzeć – wijąca się w konwulsjach bibliotekarka była naprawdę ciekawym widokiem. - Poproś mnie ładnie, a coś pomyślimy, hm? – powiedział z iście szatańskim uśmiechem. Doprawdy, czuł się dzisiaj wyjątkowo sadystycznie.
- Jak ma cię ładniej prosić? – rzuciła wściekła. – Człowieku, opamiętaj się, ja tu sobie zaraz wszystko wydrapię, łącznie z oczami! Nie dość, że drapała się non stop, to teraz zaczęło ją wszystko boleć. Kobieta czuła, jak łzy zbierają jej się do oczu. - Serca nie masz! – warknęła i zaczęła ściągać golf. Na całe szczęście miała jeszcze pod spodem biały podkoszulek – zalety ubierania się na cebulkę, w bibliotece było często przeraźliwie zimno, to też kilka warstw ubrań nawet latem to była konieczność. - Zobaczysz, duński śledziu, zgłoszę to do dyrekcji i polecisz!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura cmoknął z niezadowoleniem. Chyba ta Jędza nie wydusi z siebie już niczego, poza niezbyt wyszukanymi wyzwiskami i przekleństwami skierowanymi w jego stronę. Co za pech. Wstał więc zrezygnowany z krzesła i podszedł do wijącej się w konwulsjach kobiety. Z kieszeni wyjął idealnie białą, wykrochmaloną chusteczkę z inicjałami B.D. w rogu i wyciągnął ją w kierunku twarzy bibliotekarki. - No, znaj łaskę. – powiedział, przykładając chusteczkę do jej nosa. Kto by się spodziewał, że lekarstwem na tak paskudną przypadłość byłoby proste wydmuchanie nosa? No, cóż. Należało pozbyć się resztek zdradzieckiego pyłku z jej dróg oddechowych. - Dmuchaj, moja droga. – powiedział kpiącym tonem.
- Jak ja ci zaraz coś przedmucham, co się nie pozbierasz! – zagroziła i wręcz wyszarpała mu tę chusteczkę z ręki. Potem po chwili zawahania się i podejrzliwego obserwowania co może jeszcze zrobić Bonawentura, wydmuchało nos. Dosyć głośno. - Jesteś najgorszą zakałą jaką spotkałam! – warknęła. O dziwo wydmuchanie nosa zadziałało. Nagle wszystko ustało, i prócz bólu rozdrapanych ran, nie czuła już nic. Żadnego swędzenia! - Jesteś niemożliwy! – wycedziła przez zęby i naciągnęła rękawy, tak by ukryć czerwone ślady od drapania. – Masz, bierz to ode mnie. I wycisnęła w jego stronę brudną chusteczkę. - Możesz sobie wąchać przed snem.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura spojrzał na chusteczkę z niekrytym obrzydzeniem, ale chwycił ją czubkami palców i w ten sposób odłożył na blat stolika. Może jeszcze uniknie brania jej do domu i prania? - Ta, dzięki. – mruknął. – Ale na wąchanie nie licz. Ta szmatka idzie do obornika. Tylko tam się nadaje. – uśmiechnął się. Usiadł z powrotem na krzesełku. Jeszcze nie miał zamiaru się wycofywać, o nie. Nie wyjdzie stąd dopóki pani bibliotekarka go nie pogoni. - Wiesz co znalazłem w swoim gabinecie? – zapytał jakby od niechcenia – Jakiś półmózg podłożył mi łajnobombę. – zabębnił palcami w blat stolika – Tylko sobie wyobraź takiego idiotę. Trzecioklasista pewnie jakiś, no nie? Ci są najgłupsi.
Zacisnęła mocno wargi, ale powstrzymała się od jakiejkolwiek uwagi. Obciągnęła tylko mocnej podkoszulek tak, by się bardziej opiął na piersiach. Świadomie? Przeczesała włosy długimi palcami i bez słowa słuchała tego, co Bonawentura ma do powiedzenia. Nie skomentowała nic o łajno bombie – uśmiechnęła się tylko kpiąco. - Może zasłużyłeś – rzuciła w końcu i podeszła do niego bliżej. Położyła prawą nogę na tym samym krześle na którym siedział, jej żółty pantofel wylądował miedzy jego nogami. Nachyliła się i przymrużyła oczy. - Może i jest dwa do zera, ale jeszcze nie skończyliśmy, Bonawentura.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się ze zdenerwowaniem. `W sumie te jego wahania nastrojów były doś zabawne – w jednej chwili z pewnego siebie samca zmieniał się znowu w zastraszonego kujona, który po raz pierwszy w życiu ma do czynienia z kobietą. Spojrzał z jawnym przestrachem na pantofel między swoimi nogami. Gdyby nie to, że natknąłby się na niego przy wstawaniu, prawdopodobnie uciekłby stąd z prędkością światła. I nawet by się za siebie nie oglądał. - Ale my nie gramy w żadną grę... – powiedział z niezbyt pewnym uśmieszkiem na ustach i zachichotał, że niby tak sobie nonszalancko żartuje. –...prawda?
Uśmiechnęła się słodko, by potem zaraz zagryźć usta. Nachyliła się jeszcze bardziej nad mężczyzną, wyciągnęła do niego rękę. Dłonią poklepała go delikatnie po policzku, by potem przejechać palcami po jego karku. Zbliżył usta do jego ucha i szepnęła. - Tak ci się tylko wydaje, Bonawentura. Dwa do dwóch. Wyprostowała się, zabierając nogę ze stołka. Teatralnie wręcz, odrzuciła włosy do tyłu. I ponownie posłała mu buziaka w powietrze. - W takim razie, czeka nas dogrywka, prawda?
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Kąciki ust Bonawentury to unosiły się, to opadały. Nie wiedział czy się ma uśmiechać, czy co. Chociaż starał się zachować grobową minę, to w środku po prostu panikował. Taki układ zdecydowanie mu się nie podobał – sama już bliskość bibiliotekarki była dla niego niekomfortowa, a co dopiero te wszystkie gesty? - Niech ci będzie. Dwa do dwóch. – przyznał jej rację, choćby dla świętego spokoju. Gdy ta w końcu zabrała nogę z jego krzesełka, Bonawentura szybko się poderwał i skierował do wyjścia. - Ja muszę. No, tego. – zatrzymał się na chwilę w wyjściu – No, w każdym razie cześć. – I z prędkością błyskawicy zniknął w korytarzu. /zt
Minęło już tyle czasu, a Mormija miała wrażenie, ze tak naprawdę niczego nie uporządkowała. Ani w bibliotece ani we własnym życiu. Włóczyła się po korytarzach w szkole, włóczyła się po pokojach w domu jakby bez celu. Nawet teraz, rozdając uczniom numerki stolików, nieczuła, żeby to było naprawdę potrzebne. Nagle Mormija trzymająca się zasad, pracoholiczka i biurokratyczna dusza uznała swoje działania za bezsensowne. Świat się chyba kończy. Przycupnęła na jednym z krzeseł przy wielkim stole zawalonym tomami encyklopedii i poczuła jak zaczyna ją głowa boleć. Niczego jej już więcej nie było trzeba, migrena całkowicie teraz nią zawładnęła, kobieta straciła ostatki swoich sił. Tylko patrzeć, jak wypija kolejną kawę, łudząc się, że to cokolwiek pomoże.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura, mężczyzna stateczny, żonaty przecież, wszedł do czytelni. Oczywiście wiedział że spotka tu swoją ukochaną (sic!) małżonkę. Wciąż był trochę zagubiony w tym wszystkim, nie wiedział jak ma ją traktować,nie wiedział jak się ma w tym wszystkim odnaleźć. Przyszedł jednak do niej - nie widzieli się od czasu pamiętnej wycieczki do Egiptu, chyba powinni w koncu pogadac, nie? Bonawentura stanął za nią i chrząknął wyjątkowo wymownie. - Cześć - kochanie - Masz chwilkę? Uśmiechnął się do niej z zakłopotaniem.
Spojrzała na Bonawernturę zmęczonymi oczami, które wyglądały jakby same się zamykały pod ciężarem tuszu do rzęs. Zresztą, Mormija wyglądała jakby chciała swój nastrój przykryć grubą warstwą makijażu. - Nie wiem czy mam, jestem zajęta. - mruknęła mieszając kawę srebrną łyżeczką. Robiła to już od co najmniej dziesięciu minut. Unikała wzroku Bonawentury, naprawdę to nie bł odpowiedni moment na rozmowy. Usiłowała go unikać jak najczęściej, łudząc się, ze to wszystko jakoś rozejdzie się po kościach. Nie, nie dało się tak. Byli małżeństwem a to się nie rozwiązuje ot tak.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura wzruszył ramionami - siorbanie kawki to nie jest przecież zajęcie, nie? pracowanie przy kwiatkach to prawdziwa robota. Jak już zamieszkają na skandynawskiej wsi, to będą non stop pracowali na ogródku i babrali się w ziemi i w ogóle ona zapomnij o książkach i będą żyli długo i szczęśliwie. I będą mieli dwójkę uroczych i kochanych dalgaardziątek. Dobra, żart. Usiadł sobie naprzeciwko niej, sztywny (ha, ha) jak struna. patrzył na srebrną łyzeczkę jak zahipnotyzowany. - Bo ja... - przełknął ślinę - Bo my, wiesz, jesteśmy małżeństwem, nie? - zabębnił palcami o stół - I ja, tego, nie wiem. Czy ty chcesz się rozwodzić. - Pewnie że chce, idioto, kto by chciał być twoją żoną? - Czy jak?
Mormija także wzruszyła ramionami. Czy chce się rozwodzić? Sama nie wiem. To przecież takie kłopotliwe, prawda? I tyle papierkowej roboty. Przecież można inaczej, prawda? Na przykład udawać, ze się nic nie stało. Nie, chyba się tak nie da - A ty co chcesz zrobić? - zapytała z lekkim przekąsem - Może chcesz się do mnie wprowadzić? O tak, już dziś mu naszykuje miejsce w szafce i miejsce obok niej w jej sypialni.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura zaśmiał się, ale w jego śmiechu nie było nic z wesołości. Po prostu chciał zakryć swoje zakłopotanie - a uwaga o wprowadzeniu się mogła być śmieszna. Ha, ha, spadają mi majtki z rozbawienia. - Nie - powiedział w końcu - Ja... - przymknął oczy, policzył w myślach do dziesięciu... nie, piętnastu, dziesięć to za mało. - Boże, Mormija, ja nie wiem. Nie byli parą, czemu by mieli być małżeństwem? Co? Ale, kurde, jakoś rozwód to za wiele. To nawet brzmi źle: ro-zwód. No posłuchajcie tylko. - Mormija... Czy to aż takie straszne być moją żoną, czy jak? - starał sie żartować, ale wychodziło mu to jak widać.
Kobieta ponownie wzruszyła ramionami, tak jakby ten gest miał być odpowiedzią na najbardziej krępujące pytania. - Nie wiem, nie miałam jeszcze okazji być. Nie widzieli się od czasu wyjazdu do Egiptu, mieszkali osobno, unikali się na korytarzach, mieli mniej kontaktu ze sobą niż wtedy, kiedy darli ze sobą koty. A teraz , jak na złość, oboje nosili obrączki. - A tak bardzo chciałam ci ugotować obiadek i wyprać gacie! Zastukała łyżeczką w filiżankę i odłożyła ją na bok. Gdy wreszcie kwa dotknęła ust Mormiji, ta skrzywiła się z niesmakiem mówiąc inteligentnie: - Fe, zimna!
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura spoglądał na swoją żonę (kocham to pisać, wybaczcie) z dość kiepsko krytym przerażeniem. Ta kobieta i to co ona mówiła... było wszystko zbyt skomplikowane. Mój boże. Nigdy w życiu już nie będzie z nią pił. Z żadną inną kobietą z resztą też nie: patrzcie jak to się kończy! Przejechał dłońmi po swoich włosach, potrząsnął głową. - To nie jest powód do żartów, Cajger. - powiedział w końcu. On jest poważnym człowiekiem, on nie ma czasu na takie śmichy chichy. - Składam papiery rozwodowe, co ty na to?
- Jeżeli chcesz. Mormija wydawała się jakby była bez życia, jakiejkolwiek energii. Było jej naprawdę obojętne czy Bonawentura złoży papiery rozwodowe, czy uzna, ze mogą dalej być tym fikcyjnym małżeństwem. To wiele nie zmieni - przynajmniej w odczuciu Mormiji, która zadawała się być teraz obojętna na wiele spraw. Odsunęła filiżankę tak, jakby bała się, że znowu ja skusi by wypić tę okropną, zimną jak lód, kawę. - Możesz zadecydować.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
Bonawentura zmarszczył brwi, usilnie się nad czymś zastanawiając. Właściwie to nie wiedział co zrobić. Naprawdę - nie miał zielonego pojęcia. - Mormija... - zaczął. Zamknął oczy, policzył do dziesięciu i je otworzył - A jakbyśmy spróbowali? W sensie być razem. - uśmiechnął się niezbyt pewnie - Przecież to by nie szkodziło, nie? Ja jestem sam i ty jesteś sama. - wzruszył ramionami - Rozwód nie zając, nie? Państwo Dalgaard. Pani Bonawenturowa Dalgaard. Sir i Lady Dalgaard. Roch Dalgaard. Właśnie - jej syn jak się teraz nazywa? Jej jego ojczymem, o matko bosko!
Z trudem ukryła zaskoczenie Co, że on jej proponował jednak związek? Tego się nie spodziewała, była przekonana, że będzie upierał się przy rozwodzie! - Tak, argument, ze oboje jesteśmy sami jest nie do podważenia! - rzuciła, gdy już wrócił jej obojętny wyraz twarzy. Zastukała długimi paznokciami o blat, zastanawiając się co ma odpowiedzieć. Dziwiło ją to, ze ma w ogóle jakiś dylematy związane z tą sprawą, powinna przecież od razu zarządzać rozwodu a nie dywagować nad nim! - Jak chcesz. Bardzo mądrze, Mormijo.
Bonawentura Dalgaard
Wiek : 42
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Jestem sliczny, ale nigdy pijany. peszeczek. teleportacja
A Bonawentura? No cóż. Zabrakło mu słów. Nie wiedział już czego się od niego oczekuje, co powinien zrobić, co może a czego nie może mówić. Pieprzone kobiety i pieprzone kontakty z nimi? Czemu to musi być takie pokręcone? - Ekhm. - chrząknął po bardzo krótkiej chwili milczenia - Ja musze już iść. Do roślinek. - uśmiechnął się niby krzepiąco, podnosząc się z krzesła. I potem bardzo ale to bardzo szybkim krokiem wyszedł za drzwi. Musi się napić, zdecydowanie. [zt]
Robiło się późno. Jonathan już dawno skończył lekcje, ale nie miał okazji, by posiedzieć w bibliotecznym zaciszu. W przepastnej torbie niósł grube jak jego pierś tomiszcze oprawione w baranią skórę. Pozłacane litery były misternie ułożone w tytuł „Księga dnia jutrzejszego”. Autor tego wydania nie był znany, wszak pochodziło ono ze średniowiecza. Cudem było, iż Mormija Dalgaard mu jej użyczyła. Taka księga była sporo warta nie tylko dla bibliotekarzy i wróżbitów. Nawet prosty mugol byłby w stanie oszacować, że nie jest to jedno z wielu wątpliwych piśmideł napisanych przez kogoś, kto nigdy nie doświadczył żywej wizji. Jonathan nie miał czasu na studiowanie byle czego. Aby móc się dokształcać i udzielać profesjonalnych odpowiedzi na pytania uczniów i studentów, którzy za wszelką cenę próbowali podważyć racje nauczyciela i ukazać mu, że wróżbiarstwo jest fikcją. Fabien nie trawił takich ludzi. Prędkim krokiem przemierzył pomieszczenie czytelni. Wyminął kilka stolików, przy których co gorliwsi z uczniaków woleli zostać do późna, by powtórzyć wiadomości, bądź przygotować jakieś prace. Jak zawsze nie obeszło się bez ani jednego zaciekawionego spojrzenia w jego stronę. Rousset nauczył się jednak takie spojrzenia ignorować. Wybrał sobie stolik przy oknie. Mimo takiej lokalizacji nie był w stanie rozszyfrować rękopisu, toteż dotknął różdżką knota świecy, która usadzona w mosiężnym lichtarzu, dumnie prężyła się na ławie. Położył tom możliwie najbliżej źródła światła i zaczął go pochłaniać. „Wróżenie ze zwierzęcych trzewi to bardzo wymagająca operacja. Potrzeba do niej wiele precyzji, znajomości anatomii, mocnych nerwów i ogromnej wiedzy wróżbiarskiej. Aby dobrze poznać przyszłość należy...”
Dobra. Ogród nie był prawdopodobnie dobrym pomysłem. Przez to okazało się, że Nero jest w szkole i chyba wciąż ją kocha, co trochę przeraziło Ell. Każdej kobiecie podoba się adoracja ze strony mężczyzn, ale dwóch na raz to już przesada. Elisabeth nie chciała zdradzać. Nawet nie wiedziała, czy jeszcze coś czuje do mężczyzny. Jedno było pewne. Musi się pogodzić z Jamesem zanim ich ciche dni przerodzą się w ciche miesiące, a miesiące w lata. Kobieta weszła do czytelni z mugolską książką. Rozejrzała się w poszukiwaniu wolnego miejsca. Jej wzrok utknął na białej czuprynie. -Niemożliwe... - Szepnęła do siebie i uśmiechnęła się szeroko. Podeszła cicho do mężczyzny od tyłu. Nagle zawiesiła się na jego szyi i lekko pocałowała w policzek. -Wiedziałam, że gdzieś się wybierzesz, by uczyć wróżbiarstwa, ale nie sądziłam, że przybędziesz do Hogwartu. Od kiedy tu jesteś? - Radośnie powiedziała do Jonathana.
„Zdecydowanie najbardziej obrazową techniką wróżenia jest onejromancja. Interpretacja symboli zawartych w sennych marzeniach nieczęsto stawia wróżbitę przed potrzebą dogłębnego rozmyślania nad ich sensem.” Jonathana zaczęła już męczyć lektura. Czysta teoria - on wolał praktykować wróżbiarstwo, niż się jego uczyć. Mimo to wiedział, że prędzej czy później będzie musiał zgłębić ten tytuł z racji dużej ilości zawartych w niej informacji niezbędnych dla każdego szanującego się wieszcza. Fabien pochłaniał kolejne linijki tekstu, jednak jego mózg nie rejestrował znaczenia tego, co właśnie przeczytał. Mimo że jego oczy mozolnie przesuwały się po rękopisie, myślami był zupełnie gdzie indziej. Zapytany pewnie sam nie umiałby określić gdzie znajdował się dokładnie. Nagle ze świata fantazji wyrwał go znajomy dotyk. Drgnął. Księga wysunęła mu się z rąk. W locie jej okładki się zatrzasnęły, ona sama spadła na posadzkę. W czytelni rozległ się huk książki płasko spadającej na podłogę. Kilka zaciekawionych spojrzeń zwróciło się w kierunku nauczycieli, lecz po chwili powróciły one do notatek i książek. Jonathan oddychał głęboko. Znał ten głos, ale nie pamiętał skąd. Dopiero kiedy poczuł na policzku dotyk kobiecych ust, jego pamięć została odświeżona. „Elizabeth?” - pomyślał z niedowierzaniem i jednoczesnym zachwytem. Delikatnie zdjął ramiona ze swojej szyi i wstał. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z przyjaciółką. Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Co Ty tu robisz? - po chwili jednak doszło do niego, że Elizabeth zadała mu wcześniej pytanie. - Hm... Ja? W sumie grzeję się tu od niespełna kilku tygodni... Siadaj! - wskazał kobiecie wolne krzesło. Sam zajął swoje miejsce i podniósł z podłogi książkę. Sprawdził, czy nie ucierpiała przez upadek, ale wyglądała tak, jak przed nim. Średniowiecznym introligatorom nie można zarzucić złego wykonania.