Rząd foteli i stolików, przy których można poczytać w ciszy i spokoju. Nie brakuje tu również ogromnych okien, przy których można się trochę zrelaksować po wielogodzinnym czytaniu.
Taeheon znowu uśmiechnął się ciepło do Utopii, po czym zaczął wodzić palcem po okładce księgi, jakby w niej miała być odpowiedź. Oczywiście to tylko kolejna, niezbyt urokliwa, metafora na dziwne zjawisko fascynacji tekstami. - Nie, nie mamy Historii Hogwartu - odparł cicho. - Jakieś trzydzieści, może czterdzieści, lat temu, jeden z tamtejszych profesorów odbył wielką podróż do Hogwartu i tak zafascynował się tym miejscem, że postanowił stworzyć swoją własną wersję. Głównie zawarł swój własny odbiór, ale zrobił to tak niesamowicie dobrze i... i w sumie, to przywiózł jakiś egzemplarz Historii Hogwartu, ale nikt nie pokwapił się go przetłumaczyć w całości. To znaczy, wiesz, pełno uczniów próbowało to zrobić, ale narobili niezłego bałaganu i obecnie ta księga leży zabezpieczona magią. Jest grubsza niż większość tych tomiszczy, które musimy czytać na zajęcia. Pełno w niej prywatnych dopisków. - urwał, robiąc przerwę. Trajkotał jak najęty i nawet on, czasami, potrzebował przerwy. Rzecz jasna nie miał przy sobie swojej różdżki, którą mógłby wyczarować puchar oraz wodę, toteż całkowicie zdany na łaskę chłodnego powietrza, czekał kilka minut, aż palenie w gardle ustąpi. - Mamy schody, po których wchodzimy - rzekł, jakby lewitujący zamek i najzwyklejsze w świecie schody były czymś normalnym. Co prawda delikatnie wzruszył ramionami, jakby to nie miało najmniejszego znaczenia, jednak szybko pośpieszył z dalszymi wyjaśnieniami: - To jakaś forma magii, bez wątpienia, ale nie ma tego w żadnej księdze w Mahoutokoro. Przez jakieś dwa miesiące chodziłem dzień w dzień do biblioteki, żeby się czegoś o tym dowiedzieć i nic. Rozumiesz to? Taka ważna rzecz i żadnej książki. Nawet jednego zdania, które wytłumaczyłoby to zjawisko. Ale nieważne. Słyszałem, że na którymś z wyższych pięter zamku jest jakiś tajny skład książek. Tylko nikt nie chciał mi powiedzieć, jak tam wejść. - dokończył wyraźnie niezadowolony, choć uśmiech nie znikał z twarzy. Oczy dalej błyszczały, kiedy przegarniał dłońmi ciemne włosy z czoła. - Ja również powinienem poćwiczyć zaklęcia. Całkiem nieźle idzie mi z transmutacją, ale jednak historia magii to moja właściwa działka. Z runami radzę sobie nie najgorzej, tylko mam problem z tłumaczeniem na angielski. Gubię się gdzieś między dwoma znakami, bo w koreańskim znaczą coś zupełnie innego. -Znowu urwał, lecz tym razem utkwił wzrok w Utopii, patrząc na nią dziwnie błyszczącymi oczami. - Myślisz, że profesor Blythe udzieliłby nam prywatnych zajęć?
Wpatrywała się w chłopaka z szeroko otwartymi oczami i ustami. Ktoś z Mahoutokoro*pojawił się w Wielkiej Brytanii, a na dodatek zafascynował się ich szkołą, która była tak codzienna w porównani z ich? Ale może to właśnie o to chodzi? Jeśli przebywasz gdzieś dostatecznie długo, w końcu uznajesz to za nudne i przywykasz nawet do magicznych sytuacji, które mają miejsce? - Można gdzieś dostać tę jego wersję po angielsku? – Zapytała z nadzieją, choć zapewne marne na to szanse, skoro nawet Historii Hogwartu nie udało im się przetłumaczyć. Ale z chęcią dowiedziałaby się, jak Japończyk/Koreańczyk postrzega brytyjską szkołę magii. Utopia dla odmiany wzięła swoją różdżkę i nawet ostatnio opanowała zaklęcie Aquamenti do perfekcji dzięki zajęciom ze Smirnovem, ale o wyczarowanie przez nią pucharu gorzej. Chyba że lałaby strumień wody prosto do ust Earla. Mimo wszystko lepiej, aby o to nie prosił, bo znając Utopię, utopiłaby przy okazji całą bibliotekę, nie mogąc poprawnie wycelować. - Mahoutokoro skrywa aż za dużo tajemnic. To bardzo podejrzane – stwierdziła, drapiąc się przy tym po głowie jak rasowy detektyw, zastanawiający się nad ostatecznym rozwiązaniem zagadki. – Myślisz, że to nie są plotki? Z tą tajną biblioteką. Chociaż może się okazać, że to wasza własna Komnata Tajemnic, tyle że nie kryjąca bazyliszka, a wszystkie sekrety szkoły. Aż żałuję, że nie mogę tam pojechać, bo z chęcią bym ci pomogła poszukać tych książek. Zastanowiła się przez moment, w czym jeszcze ona jest dobra. To, że radziła sobie wybitnie z runami, a co za tym idzie również z historią, było wiadome od lat. Ale co jeszcze? Przecież nie mogła ograniczać się do jednej dziedziny, bo to podchodziło już pod obłęd. - Radzę sobie jako tako z zielarstwem. Przynajmniej wiadomo, że nie ususzę magicznych kaktusów – tych, które potrzebują jednej kropli wody. Znałam kogoś, kto do tego doprowadził. Ale porażkę z kwiatami jej mamy można było łatwo wyjaśnić, choć może lepiej o tym nie wspominać. To zbyt bolesne, nawet po tych kilku latach. Posłała mu zdziwione spojrzenie, gdy patrzył na nią taki podekscytowany i czekała na to, co jeszcze powie, a gdy usłyszała jego pytanie, uśmiechnęła się szeroko, mimo że nie miała pewności co do tego, czy Archibald naprawdę zgodziłby się im pomóc. - Myślę, że tak, o ile ładnie go poprosimy i wymyślimy coś ekscytującego, czego chcielibyśmy się nauczyć. Mój brat ceni sobie wyzwania, a – jakby nie było – my nim chyba jesteśmy. Roześmiała się, gdy wyobraziła sobie minę Archibalda na wieść o tym, że miałby udzielać prywatnych korepetycji komuś, kto nawet nie do końca wie, jak poprawnie trzymać różdżkę (Utopia!). Pewnie wszyscy nabawią się przy okazji nerwicy, ale może przynajmniej nauczą się czegoś pożytecznego. - Moglibyśmy poszperać w książkach za czymś, co zgięłoby go z nóg. Chyba że masz już jakiś pomysł? – Stwierdziła, niezwykle mocno nakręcając się na ten pomysł.
Taeheon całkowicie rozumiał obawy Gryfonki względem tak realitystycznych plotek. Sam wyrażał względem nich odpowiedni dystans, lecz nic nie mogło zniszczyć jego entuzjazmu. Ciekawość i ambicja zawsze wygrywały z resztkami zdrowego rozsądku Koreańczyka. - Niestety, nie da rady jej tu dostarczyć. Ten egzemplarz jest jak góra złota w twojej skrytce w banku. Można dostać w obecności odpowiedniej osoby, ale tylko nasza bibliotekarka pozwoliła nam posiedzieć sam na sam. Każdy inny nauczyciel patrzył na ręce i trzeba było spisywać informacje na własne kartki. Później przepisy trochę odpuszczono, ale pamiętam mojego profesora od historii magii u starożytnych run. Strasznie maglował mnie akapitami z Historii Hogwartu. Nie chciał, żebym przyjechał tu bez odpowiedniej wiedzy, ale tłumaczenie z angielskiego na koreański zajęło mi dość dużo czasu. I kilka nieprzespanych nocy. - L kolejny raz uśmiechnął się do Utopii, chwycił książkę w obie ręce i wstał z miejsca. - Myślę, że profesor Blythe udzieli nam jakiejś porządnej lekcji poprawnego trzymania różdżki. Ja swoją ostatnio zgubiłem i muszę kupić nową - na samo wspomnienie o tym wypadku na lekcji zaklęć wstrząsnął nim dreszcz. Totalnie wygłupił się przed całą grupą, ale - na całe szczęście - nie on jeden. Potrząsnąwszy głową, wygonił resztę dziwnych wspomnień i utkwił spojrzenie w dziewczynie, by odpowiedź na jej ostatnie pytanie: - Chodźmy do biblioteki. Poszukamy tam czegoś, co się nam przyda do następnego zadania z Projektu. - Wsunął tomiszcze pod pachę i machnąwszy rękę, poprowadził swoją Gryfońską koleżankę we wspomniane miejsce.
Dziewczyna weszła przemarznięta do Hogwartu i pierwsze miejsce do którego się udała, była czytelnia. Cisza i spokój, a przede wszystkim brak ludzi. Mało kto przychodził do biblioteki i czytelni. Zwłaszcza w tych czasach. Młodzież wolała się bawić niż czytać. Ona była jakaś inna, ale jej to nie przeszkadzało. - Bardzo Cię przepraszam. Ciągnęłam się przez cały zamek tylko po to, żebyś podyktował mi kawałek wiersza, który sama napisałam… dosyć dziwna sytuacja – wyszeptała zakłopotana. Naprawdę nie chciała, żeby to zniknęło, wiedziała, że pierwszą część już ma, nawet nauczyła się jej, a brakowało jeszcze drugiej części. Może jednak ma to jakieś znaczenie. - Och… trochę niegrzecznie z mojej strony, nawet się nie przedstawiłam. Nazywam się Victorique, ale znajomi mówią do mnie… no cóż… różnie do mnie mówią, najczęściej Vivi. Miło mi – posłała chłopakowi szeroki uśmiech i podała mu rękę. Jej policzki i nos były całe czerwone z zimna, więc musiała wyglądać choć troszkę uroczo. Czasami się jej zdarzało! Po chwili usiadła i wyciągnęła notes i pożyczyła pióro od pani bibliotekarki.
- Nie ma problemu. Jestem William Black, w skrócie Will. Nie przepadam za nazywaniem mnie Billem, to niezbyt do mnie pasuje, jak mi się wydaje - uśmiecha się widząc jej zarumienione policzki - musiałaś naprawdę zmarznąć - zauważył, rzucając na nich zaklęcie rozgrzewające i suszące. Gdy dziewczyna wyciągnęła notes zaczął dyktować jej treść wiersza z uwagą, starając się nie pominąć ani nie przekręcić niczego. Rymy ułatwiły mu w większości zadanie, gdyby był to suchy tekst możliwe, że mógłby coś pominąć lub przekręcić. - Wydaje mi się, że to wszystko. Nie jestem pewien czy moja wymowa była prawidłowa, wstyd się przyznać, ale nie jestem zbyt dobry w nauce języków obcych. Potrafię powiedzieć po kilka słów w wielu, ale żaden nie jest nawet na poziomie komunikatywnym... - zamyślił się - wyjeżdżając za granicę musiałbym prawdopodobnie porozumiewać się przy pomocy piktogramów i rysunków, chyba tylko to mi w miarę wychodzi - zażartował
- Bill? Nie wpadłabym na to, żeby z twojego imienia stworzyć Billa, ale może nie jestem wystarczająco twórcza – z jej twarzy nie schodził uśmiech. Mimo iż w głębi duszy miała ochotę płakać i chciała rozpaczać, to wolała udawać, że jest wszystko w porządku. Czasami zdolności aktorskie się przydają! Gdy chłopak rzucił na nią zaklęcie zdziwiła się i zerknęła na niego. - Dzię… dziękuję – nie codziennie można było spotkać się z taką troską, bo tak trzeba było to nazwać. W końcu zapisała to, na czym jej zależało. Przeczytała całość i wyłączyła się na chwilę, jednak Will przerwał jej zamyślenie. - Dziękuję, jestem naprawdę wdzięczna, nie dałabym radę przepisać nawet słowa, nie mam tak dobrej pamięci, a najlepsze pomysły szybko znikają jak na złość – nie kłamała, naprawdę tak myślała i wiedziała, że ta będzie, a jeżeli chodzi o te pomysły… no cóż… po prostu zmieniła temat, ale on nie musi o tym wiedzieć. - Och… nie masz się czym przejmować, zwłaszcza że z twoją wymową wszystko w najlepszym porządku! Ja mam większe problemy, zwłaszcza z trudniejszymi słowami – no cóż nie była jakaś super, wręcz przeciwnie, przeciętny przeciętniak, co w tej szkole rzadko się zdarzało. Piktogramy? Rysunki? Krukon tylko wymówił te dwa słowa, a w jej oczach pojawiły się świeczki. - Rysujesz? Mogę zobaczyć jakieś twoje prace? Kocham wszystko co związane ze sztuką, a najbardziej szanuje artystów, są tacy niezależni! Zwłaszcza ich pojmowanie świata jest dosyć ciekawe często poematy, rysunki i wiersze są częścią ich rzeczywistości, to jest po prostu niesamowite. Dzięki nim sobie wytworzyłam własną definicję człowieczeństwa. Są niesamowici i… – wszystkie słowa wystrzeliły jak z karabinu maszynowego, a ona mówiła z pasją, w końcu się opamiętała i zaśmiała zakłopotana. - Przepraszam, czasami zdarza mi się rozgadać.
- Tak, rysuję od dawna. Czasami także piszę opowiadania, choć wychodzi co najmniej różnie - uśmiechnął się - cieszę się, że cię to interesuje. Mogę ci je pokazać, jeśli masz ochotę, choć oczywiście nie mam ich przy sobie. Przyjrzał się dziewczynie. Ciekawiła go. Wydawała się wyjątkowo... energiczna, jakby byli zupełnymi przeciwieństwami. O dziwo jednak nie przeszkadzało mu to. Zazwyczaj zadawał się z ludźmi spokojnymi, wyciszonymi, równie "nudnymi" jak on sam, ale coś w tej dziewczynie go intrygowało. Nie wiedział zupełnie co. Może fakt, że wydawało mu się, że za tą wesołością kryje się coś jeszcze. Postanowi jednak nie drążyć, nigdy nic dobrego nie wynikało z jego przesadnej chęci pomocy. Znając jego rozgrzebałby rany, a potem uciekł, zmęczywszy się drugą osobą jak zwykle. Tak, zdecydowanie lepiej było trzymać się na dystans.
- Z wielką chęcią zobaczę! – odpowiedziała prawie natychmiast. Nie musiał nawet czekać na odpowiedź. Czy była energiczna? Może i tak, ale ja bardziej bym powiedziała, że jest wesoła. No ale cóż, odmienność zdań. Vivi spoglądała na niego zdziwiona. NAWET NIE SKOMENTOWAŁ jej monologu! Uśmiechnęła się szeroko. Cieszyła się, że nie przeszkadzało mu to… a zdarzało się to… zwłaszcza jak mówiła o czymś co ją pasjonuje. Wtedy nie umiała się zamknąć, no chyba, że się zorientowała, że coś nie gra. Ona nie była otoczona zbyt wieloma ludźmi. Miała tak naprawdę jedną bliższą koleżankę i… tak na tym się kończyło, tylko przy niej czuła się na tyle swobodnie. Nie zawsze było dobrze wyciągać z człowieka problemy, bo wtedy człowiek brał je na własne ramiona, ale nieważne to jest temat na długie dyskusje. - Tak właściwie to z jakiego jesteś domu?
- Nie ma sprawy - zapewnił ją - przy okazji, jak sądzisz?. Lubił, kiedy ludzie mówili. Wtedy on nie musiał. Analizował wtedy ich słowa, próbował rozgryźć co nimi kieruje, zbierał informacje, zastanawiał się. Czasami wzbierało w nim uznanie dla nich. Większość osób, zanim się je pozna wydawała się jednowymiarowa, "płaska". Okazywało się to prawdą dla sporej części, niektórzy jednakowoż zyskiwali przy bliższym poznaniu. Vivi jeszcze prawie zupełnie nie znał, toteż ciekawiło go, do jakiej grupy należy. Na razie nie oceniał, tylko słuchał. - Jestem Krukonem. Musisz mi wybaczyć, zazwyczaj unikam oznaczeń domu, nie lubię zbytnich podziałów. Nie są one według mnie potrzebne. Nie ważne w jakim jest się domu, ważna jest jedność wszystkich. Byle nie... zbyt bliska - zażartował - także zignoruj mój żart o Ślizgonach, czasami mam takie odpały, ale mieszkańcach żadnego domu nie myślę źle. W zasadzie przynależność do nich jest mi całkowicie obojętna.
Ona też wolała słuchać niż mówić, ale czasami zdarzało się jej rozgadać. No cóż. Była dziwakiem, ale co z tego. Jeżeli chłopak oczekiwał, że znajdzie niesamowity i nieprzewidywalny charakter to muszę go zawieść, ale dziewczyna jest tylko i wyłącznie dziwna. Można powiedzieć, że rzadko spotyka się takie osoby. - Pytałam z ciekawości, ponieważ nie kojarzyłam cię za bardzo… chociaż niedawno wróciłam do Hogwartu i nie pamiętam wszystkich, a pojawiło się tutaj też tak dużo nowych osób! – powiedziała z szerokim uśmiechem. - Masz rację, dom nie jest ważne, ważne jest serce… charakter człowieka, ograniczenia są tylko dla tych, którzy nie potrafią tego zrozumieć. Słysząc jego żart zaśmiała się pod nosem. - Rzeczywistość prezentuje się inaczej jeżeli ktoś ma taki światopogląd jak ty. Może jest trochę trudniej, ale milej.
- Nic dziwnego, że mnie nie kojarzysz, to tak swoją drogą. Rzadko wychodzę z dormitorium. Mówiłaś, że wróciłaś do Hogwartu. Gdzie byłaś? - zapytał ciekawsko. Nazywając po imieniu: po prostu wścibsko. On sam nigdy jej nie widział, mimo, że od początku uczęszczał do Hogwartu. Ale nie miał pamięci ani do twarzy, ani do nazwisk, więc nawet gdyby przez lata siedział z kimś w jednej ławce - najpewniej nie zorientowałby się, że to ta sama osoba. Taki urok. -Milej? W zasadzie co masz na myśli? - wypalił po chwili.
Och jak ona czasami coś palnie to tylko raz. Spojrzała na niego zakłopotana i zaśmiała się drapiąc po policzku. - Tak jakby mi się zachorowało – miała deja vu. Już jednej osobie mówiła o tym właśnie w taki sposób. Na samą myśl o tym zaśmiała się i wyłączyła. Ale nie zajęło jej to dużo czasu otrząsnęła się i wróciła do niego. - Wiesz to jest bardzo trudne do wyjaśnienia. Jeżeli nie ograniczasz człowieka jakimiś zasadami dajesz mu szanse na pokazanie się. Charakter kształtuje się dzięki ludziom, z którymi się spotykasz. Jeżeli ktoś z góry narzuci ci pewne ograniczenia to nigdy nie uda ci się wykształtować twojego własnego charakteru, twojej jedynej i niepowtarzalnej osobowości. Zamykasz się w tych ramach, bo wiesz im więcej osób myśli, że jesteś, dla przykładu, ofermą, tym trudniej jest ci udowodnić że tak nie jest. A im trudniej będzie ci to udowodnić tym więcej i ty będziesz tak o sobie myślał. Niektórzy ludzie przybierają maski, w każdej sytuacji zachowują się inaczej, dopasowują się, ale to też nie jest dobre. No bo skoro za każdym razem grasz kogoś innego, to kim naprawdę jesteś? Nie wiesz która z tych masek jest prawdziwa, która reprezentuje ciebie. – się rozgadała. Jak już wspominałam (chyba), zdarzało jej się rzucić takie monologi – Ale wracając do tematu głównego. Milej jest dlatego, że dając szansę drugiemu człowiekowi na wykształcenie siebie, również po trochu kształcisz siebie. Takie jest moje zdanie. Oczywiście ktoś może myśleć inaczej i nie mam do takiej osoby żadnych zastrzeżeń, nie chce nikogo ograniczać.
- W zasadzie to nie mogę się z tobą nie zgodzić. Rzeczywiście... "milej", choć ja bym to nazwał nieco inaczej. Ale faktem jest, że człowiek po pewnym czasie zaczyna zachowywać się tak, jak tego od niego oczekujemy. Jeśli myślimy o nim jako o potworze - staje się potworem i ciężko mu się potem z tego uwolnić. Jednakże wiesz... to nie zawsze jest negatywne. Czasami można ten efekt wykorzystać w sposób pozytywny, oczekując od innych by zachowywali się w sposób lepszy niż się zachowują, byli lepsi niż są. Jeśli widzieć w kimś będziemy lepszą osobę, to tak osoba - niespodzianka! - również będzie chciała podświadomie spełnić nasze wymagania względem niej. Będzie chciała zasłużyć na tę opinię. Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się nagle - Wyciągnęłaś ze mnie monolog stulecia, nie każdemu się to udaje.
Dziewczyna spojrzała na krukona kątem oka. - Masz rację, każdy kij ma dwa końce, ale czy ograniczanie człowieka jest w ogóle dobre? Z logicznego punktu widzenia, coś musiało sprawić, że ten zły człowiek jest taki jaki jest. Jeżeli ktoś zachowuje się niewłaściwie to ma ku temu powód. Kiedy się rodzimy jesteśmy neutralni, przez doświadczenie zmieniamy naszą osobowość. Jednak z drugiej strony takie coś może zadziałać i w większości przypadków pomóc również może – zakończyła swoją wypowiedź. Kiedy chłopak uśmiechnął się w jej stronę na jej policzkach pojawiły się rumieńce i szeroki uśmiech. - A więc udało mi się cię rozgadać! To już jest jeden sukces! Może jak będę dalej gadać to dowiem się czegoś ciekawego? – zapytała zerkając na niego kątem oka – Więc z natury nie jesteś zbyt rozmowny i wygadany, nieprawdaż? Wydaje mi się, że pasuje do ciebie taka osobowość… pod niektórymi względami jestem do ciebie podobna
- Tak, zdecydowanie udało ci się. I masz rację co do mojej raczej nierozmowności. Możesz próbować wyciągnąć ze mnie informacje, może łaskawie ci pozwolę. Może - zaznaczył - wracając jednak do tematu nie sądzę, by ten sposób... zmiany charakteru człowieka miał go jakoś bardzo ograniczać. Nie przystawiamy mu w ten sposób różdżki do skroni, to wciąż tylko i wyłącznie jego wybór. Zastanowiłbym się także nad słowem "zły". Ciężko określić, kogo można tak nazwać, a kogo nie. Jednakże podążając za ogólnie przyjętą definicją bycia złym - tak, każdy ma powód, jednakowoż jeśli pomożemy takiemu człowiekowi się z tego wyrwać, to zrobimy mu przysługę. Życie otaczając się pięknem i dobrocią jest lepsze, po prostu. Może czasami wymaga od nas niejakiego wysiłku, jednak... z tego co zauważyłem, tacy ludzie i tak są szczęśliwsi. Może dlatego, że człowiek do szczęścia potrzebuje jednak pracy, zwłaszcza pracy nad samym sobą... - zakończył i zamilkł, zamyśliwszy się.
Dziewczyna zaśmiała się ponownie. Znowu go rozgadała. Nie chciała mu przerywać tego monologu, słuchała z uwagą i odzywała się tylko wtedy, kiedy uznała to za słuszne. - A więc będę się starać, żeby to może zamieniło się w na pewno – powiedziała puszczając mu oczko. Słuchała go z uwagą. Z psychologicznego punktu widzenia człowiek, który wyraża opinie robi to na podstawie własnego doświadczenia. Ale jest też pewien procent ludzi, którzy po prostu mają za dużo czasu na myślenie i tworzą takie wywody, które po dłuższym namyśle mają więcej sensu niż na początku. - Muszę zaprzeczyć – powiedziała z uśmiechem – chociaż nie wiem czy do końca jest to zaprzeczenie – zamyśliła się przez chwilę. Rozmawiali na ciężkie tematy w jaki sposób udało im się zejść na taką rozmowę? Wiem jedynie, że ona jej nie skończy, chyba że chłopak przerwie. Ona była w swoim żywiole, uwielbiała takie rozmowy, można było rozszerzać swoje myśli, zmienić postrzeganie. - Zło i dobro zostało określone przez człowieka i jeżeli wmawiamy komuś, kto według nas jest zły, że powinien zmienić swoje postępowanie, to ograniczamy go. Tutaj pojawia się kwestia miejsca, na którym siedzimy. Dla tej osoby jest to ograniczeniem bo chcemy by robiła tak jak my. Może i jest zła, ale tylko według nas, może ona postrzega to inaczej? – może i miała rację, ale dostrzegła główny problem tego myślenia – Ale to nie oznacza, że mamy pozwolić komuś na bycie złym… w naszym mniemaniu. Tylko… to dalej jest ograniczenie… ograniczenie się do norm nadanych przez ludzi. A może to ten zły człowiek jest dobry? A tylko otoczenie nam wmawia, że jest inaczej?
Uśmiechnął się, słuchając jej. Dziewczyna wydawała się podekscytowana rozmową. Pasowało mu to, zwłaszcza, że temat interesował również jego. Nie lubił rozmów "o niczym". Przy takich jak ta czuł się pewniej. Ponadto ciekawił go jej punkt widzenia, jednakże zauważył, że w pewnym momencie ich myśli najpewniej się rozminęły, pogubiły na znaczeniowych rozdrożach semantyki. Zastanowił się przez moment nad odpowiedzią. - Mam wrażenie, że mówimy nie do końca o czymś innym. Choć być może to też moja sprawka. Widzisz, mówiąc o dobrze i złu nie można zapominać o ich przyczynach. W zasadzie często się zdarza, że dobrzy ludzie robią złe rzeczy. Złe, ponieważ gdyby się przed nimi powstrzymali, doszłoby do czegoś gorszego. Już abstrahując od morderców Czarnych Panów (dzięki Merlinowi w obecnych czasach nie ma żadnego!). Dlatego ja wolę rozmawiać o rzeczach słusznych lub niesłusznych, nie wdając się w semantyczne domysły na temat dobra i zła. Nie oszukujmy się, to są kwestie mocno niejasne - mrugnął do niej - także mówiąc o oczekiwaniu czegokolwiek od kogoś, miałem na myśli również coś innego. Nie słowa, a... czyny, a nawet myśli. Nie mówiłem o "zrób to, zrób tamto, bądź lepszym człowiekiem". Raczej o okazywaniu mu, że uważamy go za dobrego. Myśleniu o nim w taki sposób. To... to działa nawet jeszcze lepiej, nawet sobie nie wyobrażasz... a zresztą... - zaśmiał się i spojrzał za okno, obserwując zawieję za oknem - człowiek rozwija się właśnie w oparciu o ograniczenia. Tak, to prawda! Nie patrz tak na mnie! - zaśmiał się - wyobraź sobie świat bez ograniczeń. Bez tych wszystkich rzeczy, magicznych, czy niemagicznych, o których wciąż się słyszy. Czy wtedy mielibyśmy jakąkolwiek osobowość? Jesteśmy odpowiedzią na wszystko, co powie nam świat. A ludzie są jego częścią. Tak mi się przynajmniej wydaje.
- Wiem – powiedziała z szerokim uśmiechem. Zazwyczaj takie rozmowy kończyły się na niezrozumieniu, na mówieniu o tym samym i nie zauważeniu tego, lub na pełnym zrozumieniu i akceptacji zdania. Trafili do jednego z trzech końców. - Rozumiem. Jednak nawet w takich rozmowach nie można pominąć czegoś tak oczywistego. Jeżeli chcemy ustanowić swoje stanowisko na jak najlepszym miejscu musimy widzieć świat z różnych perspektyw, a jeżeli chcemy to zrobić to musimy się również zastanowić nad tym tematem, chociaż to jest temat woda, który można interpretować na wiele różnych i dziwnych sposobów. Niektóre z nich są łatwiejsze inne bardziej skomplikowane, ale wszystkie dają nam różne odpowiedzi. Była podekscytowana. Taki rodzaj rozmów był dosyć trudny i żeby znaleźć odpowiednią osobę do takich konwersacji trzeba się nieźle namęczyć. No bo komu chciałoby się rozmawiać na takie ‘nudne’ tematy? Ją to pasjonowało, dlatego też ukazywała całą radość i zadowolenie w trakcie takiej rozmowy. - Czyli jak to najczęściej była doszło do pewnego nieporozumienia między nami. Ale to chyba normalne w takich rozmowach. Pewne sugestie i takie delikatne czyny o jakich tutaj wspominasz już nie należą do tego o czym mówiłam. Gdy chłopak wypowiedział swoje zdanie spojrzała na niego zdziwiona. Właśnie przed chwilą zaprzeczyła temu stwierdzeniu w bardzo rozwinięty sposób, ale kiedy dokończył swoją myśl uśmiechnęła się. - Masz rację. Całkowitą rację, bez ograniczeń nie moglibyśmy się rozwijać… ale także ich nadmiar może stlić ten rozwój do minimum. – mrugnęła do niego wyciągając remis z tej jakże zażartej dyskusji.
Słuchał dziewczyny z uwagą, zastanawiając się nad jej słowami. Gdy skończyła, kiwnął głową. - Tak. Widzę, że doszliśmy do konsensusu - zaśmiał się - pozwól więc, że udam się już powoli do siebie. Zbliża się cisza nocna - wstał i przeciągnął się - mam nadzieje, że moja pomoc się przydała. Chodź, odprowadzę cię do wieży, jeśli chcesz. I rzeczywiście, za oknem było już wyraźnie ciemno, a wewnątrz światło biło jedynie od najbliższej magicznej świecy. Było go jednak zbyt mało, by komfortowo czytać. To był niechybny znak, że należy się zwijać.
- Nie trzeba – wydukała wstając zadowolona. No cóż, rozmowa przyjęła bardzo zadowalający poziom i rozwinęła się bardzo ciekawie – jestem bardzo wdzięczna za pomoc, naprawdę gdyby nie ty to bym nie bardzo wiedziała co zrobić. Dziewczyna wstała i otrzepała ze spodni niewidzialny kurz. - Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję się jeszcze kiedyś spotkać i podyskutować, ponieważ było ciekawie! – powiedziała na koniec i pożegnała się z chłopakiem. Po czym odeszła do swojego pokoju. Teraz dopiero ogarnęła ją pustka i smutek. Przypomniało się jej to, o czym tak bardzo chciała zapomnieć.
Jest tylko jedna możliwość żeby znaleźć go bez większych problemów. Jeśli nie ma go w dormitorium lub pokoju wspólnym, a nikt z uczniów go nie widział (o ile któreś go kojarzy), to Jake jest w bibliotece lub czytelni. Dzisiaj wygrała opcja druga. Trzymając w rękach książkę na temat genetyki różnych stworów siedział przy stole i czytał. W ten sposób spędził już kilka godzin z dzisiejszego dnia. Na ten moment stronę miał odwróconą na temacie Dementorów. Obok niego leżał już mały stosik – Wilkołaki, Smoki oraz Druzgotki. Te rasy miał już za sobą. Takie spędzanie czasu zdecydowanie mu odpowiadało. Dowiadywał się coraz więcej i więcej na temat tych wszystkich istot i sprawiało mu to pewnego rodzaju przyjemność. Odwrócił kolejną stronę. Doprawdy mało ciekawa z niego osoba....
Victorique biegła przed siebie zapominając o całej rzeczywistości. Czasami miała wszystkiego dosyć, czasami cieszyła się z każdej, najmniejszej chwili. A teraz? Czuła się trochę nieobecna. Siedziała w bibliotece już od kilku godzin przeglądając książki i zbierając je na jedną wielką kupkę obok siebie. Kiedy przeszukała już cały dział wyprostowała się zmęczona i spojrzała na stosik, który się stworzył obok niej. - Ups… – wydukała i mimo tego, że sterta była o wiele za duża na jej drobną osóbkę podniosła całą, z wielkim trudem, po czym ruszyła w stronę czytelni. Tak będzie szybciej niż każdą książkę z osobna, tylko na nic nie wpadnij, tylko na nic nie wpadnij. Krok po kroczku przesuwała się do przodu wpatrując się w chwiejącą się stertę, to było logiczne, że w końcu się potknie i to właśnie się stało. Poczuła jak jej nogi plączą się o coś, chyba o krzesło i jak leci do przodu rozrzucając wszędzie książki. Jeden czy dwa tomiki uderzyły w głowę puchona siedzącego przed nią, reszta rozsypała się obok. - Ja… ja przepraszam! Nie chciałam! Nic ci nie… – powiedziała wstając natychmiast i podchodząc do chłopaka, chciała zapytać się, czy wszystko w porządku, ale poślizgnęła się… na czym? Nie mam pojęcia. Och ta niezdara… czasami każdemu robi się przykro na widok tej dziewczyny. Wylądowała na książkach, które wcześniej upuściła. - ...jest? – dokończyła zakłopotana uśmiechając się nieśmiało w stronę chłopaka.
Cała jego uwaga skupiona była na czytaniu. Właściwie nie rzeczywistość przestała da niego istnieć. Każde zdanie przetwarzał po kilka razy tak, jakby odczytanie go w innym kontekście miało dać mu jakiś nowy, jeszcze przez nikogo nie odkryty sens. Na prawdę nie wiem jak to się stało, że nie został przydzielony do Ravenclawu. Był pilnym i pracowitym uczniem. Najwyraźniej jednak brakowało mu innych podstawowych cen. Może charakteru? Jego ojciec zawsze uważał, że do Hufflepuffu trafiają osoby, które nie pasują nigdzie indziej lub są po prostu idiotami. Nie uważał się za mało inteligentom osobę, więc przesłanie to zrozumiał tak, że jest po prostu jedyny w swoim rodzaju. To dobrze, prawda? Powinno się to nawet traktować jako bardzo miły komplement. W każdym razie ze stanu zaczytania wyrwał go fakt, ze coś upadło mu na głowę raz, a potem drugi. Czyżby komuś przeszkadzała jego obecność w tym miejscu? Uniósł głowę znad lektury i spojrzał w stronę przedziwnego zjawisko, które się wokół niego podziało. Wszędzie leżały książki. Co za brak poszanowania dla tych niezwykłych skarbnic wiedzy. Po chwili jednak dostrzegł, że nie zostały one tak potraktowane specjalnie. Na ziemi leżała drobniutka dziewczyna, na którą w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi. Na szczęście udało jej się samej wstać, więc raczej nie zrobiła sobie większej krzywdy... Do czasu. Nim się zorientował ta ponownie wylądowała na dolnej części pleców. Przynajmniej dała mu szanse na zachowanie się jak trzeba. Wstał i wystawił w ciszy do niej rękę, by oczywiście pomóc się podnieść. - Oczywiście, że nie – Odpowiedział bardzo spokojnym głosem, w którym ciężko było znaleźć choćby iskierkę rozbawienia. Wiele osób śmiałoby się w tej sytuacji, on jednak traktował ją wręcz grobowo – Powinienem raczej zapytać o to panią. Czy potrzebuje pani pomocy? - „Pani” mogło zaskakiwać, jednak nie uważał, że ma prawo zwracać się do niej na „Ty” dopóki mu się nie przedstawiła oraz oczywiście dopóki nie dała mu na to jasnego pozwolenia. Przecież się nie znali. Właściwie, to mało kogo tu znał. Upewniwszy się, że wszystko z nią w porządku począł zbierać książki. Biedne lektury na temat... No właśnie, czego? Z czym do Victorique tak bardzo chciała się zapoznać, że potrzebna jej była taka ilość materiałów. Czyżby było to zadanie na jakąś lekcję?
Zderzenie z podłogą było dla niej zaskoczeniem. Chociaż zderzenia z podłogą, ze ścianami i z wszystkim możliwym istnieniem tego świata było już dla niej normalne. Była przyzwyczajona, już nawet nie bolało ją tak bardzo jak mogłoby się wydawać. Spoglądała po prostu na puchona zakłopotana, a kiedy on zwrócił się do niej spojrzała na niego zaskoczona. Ten ton, ten sposób wypowiedzi… Złapała jego dłoń i wstała nie odrywając od niego spojrzenia. Poczuła jak coś w nią uderza, jednak nie do końca była pewna co, w głowie pojawiło się tylko jedno zdanie. Jaskółki śpiew w zimowy dzień To nie jest zwykły sen Dziewczyna wyłączyła się całkowicie, trochę jej zajęło czasu wrócenie do rzeczywistości, a kiedy już wróciła poczuła jak jej policzki płoną. - Ja… dziękuję, ale… wiesz co, znaczy się… – trochę się zaplątała w swojej wypowiedzi. Wzięła głęboki oddech i nie puszczając dalej jego dłoni spojrzała na niego troszkę pewniej – Dziękuję za pomoc – wydukała i puściła go pozwalając mu zbierać książki. Sama natychmiast rzuciła się do zbierania. Kątem oka obserwowała go. - Właściwie… to przepraszam, ale poczułam się troszkę nieswojo, kiedy zwróciłeś się do mnie per pani – powiedziała zabierając ostatnią książkę. Odłożyła je na stół i pieszczotliwie przejechała ręką po okładce. - Jestem Victorique – teatralnie chwyciła spódniczkę i dygnęła przed nim jak jakaś dama. Ostatnio robiła to coraz częściej, po prostu spodobał jej się ten gest. - Jeszcze raz przepraszam, niezdara ze mnie!
Zauważył, że jej wyraz twarzy się lekko zmienił. A może to jedynie błysk w oczach? W każdym razie był osobą, która doskonale zauważała takie szczegóły. Lata przebywania wśród ludzi wyżej postawionych, którzy wszystkie swoje zamierzenia, cele i uczucia ukrywali pozwoliło mu na wykształcenie pewnego rodzaju spostrzegawczości. Dzięki temu bardzo szybko zauważał zmiany w mimice twarzy, postawie oraz właśnie oczach. Pozwalało mu to na uniknięcie wiary w kłamstwa, bo zazwyczaj zauważał, że ktoś coś kręci. Bycie naiwną osobą w takim towarzystwie, w jakim się obracał razem ze swoim ojcem było jak zabójstwo społeczne. I w życiu codziennym również mu się to przydawało – jego brat nie grzeszył szczerością jeśli chciał coś osiągnąć. Warto czasem było zauważyć, że próbuje go umówić na randkę czy inne spotkanie, które zdecydowanie nie pokrywało się z przewidzianym przez niego planie zajęć na dany dzień. Gdy już puściła jego rękę kiwnął głową jakby z podziękowaniem za to. Na jego twarzy pojawił się firmowy uśmiech numer jeden, który miał sprawić, by jego rozmówca poczuł się mniej zażenowany i bardziej swobodny. Jedno ze standardowych zachowań mające wymusić na kimś odpowiednią reakcję – wiele z nich stosował i zazwyczaj efekt był zgodny z zamierzonym. - Wybacz, nie chciałem się po prostu zbytnio spoufalać – Poinformował ją jednocześnie kucając obok i ponownie łapiąc jej dłoń i unosząc ją znad książki. Jak wymagała tego kultura osobista ucałował wierzch jej dłoni – Nazywam się Jonatan de Gold, jednakże możesz mówić do mnie Jake jeśli tak będzie dla ciebie łatwiej – Nie czuł się w potrzebie informować ją, że nie bardzo przepada za tym skrótem. Nicholas go wymyślił i używał zawsze wtedy, kiedy było to najbardziej nietaktowne. Na przykład gdy wparował na jedną z uroczystych kolacji i podczas ważnej rozmowy Jonatana z wysoko postawioną osobistością zaczął się wydzierać „Jake! Żebyś ty wiedział jaką ja dupę przeleciałem!”. Puchon doskonale wiedział, że zamierzał go ośmieszyć – raczej nie spowiadali się sobie ze swoich przygód łóżkowych. Reasumując jednak był to prosty i miły skrót, więc zazwyczaj mimo ogólnej niechęci pozwalał tak do siebie mówić. - Nie, to moja wina. Moje krzesło za bardzo odstawało od stołu. Pozwól, że Ci to wynagrodzę – To mówiąc wrócił do zbierania książek. Kiedy już ostatnia wylądowała w jego rękach ponownie na nią spojrzał. Zabrał te tomy, które w tym czasie trafiły do jej małych łapek. W przeciwieństwie do niej był na tyle wysoki, że dał radę wszystkie trzymać i jednocześnie wciąż widzieć wszystko w około. - Pozwól, że postawię ci herbatę w Hogsmeade. Lub jeśli masz ochotę na coś innego, to po prostu powiedz.
Chyba po raz pierwszy w życiu firmowy uśmiech numer jeden nie zadziałam, a raczej można było dostrzec, że dziewczyna poczuła się bardziej skrępowana. Odwróciła wzrok niepewnie i próbowała się uspokoić. Co jest grane… Nie mogę wydusić słowa… grrr ogarnij się Moonlight! Słysząc jego wypowiedź spojrzała na niego zdziwiona. Nie wiele osób spotykało się w tych czasach, które uważały w taki sposób. Nawet najwięksi dżentelmeni jakich spotkała nigdy nie zwróciliby się do niej per pani, zwłaszcza, jeżeli widać, że jest od nich młodsza. Aż się jej głupio zrobiła, że zwróciła się do chłopaka tak bezpośrednio. Gdy Jonatan złapał ją za rękę straciła rachubę. A kiedy pocałował ją w dłoń spojrzała na niego zszokowana, czując jak jej policzki płoną. - Czuję się zaszczycona – wydukała. Poczuła się zobowiązana, żeby zachować większą kulturę niż zazwyczaj. Inni nie potrzebowali czegoś takiego, ale przy nim… no właśnie… przy nim czuła się jakoś tak inaczej i nie za bardzo panowała nad tym co robiła, co mówiła. Będzie się nad tym zastanawiać jak palnie coś głupiego i będzie siedziała w pokoju. Kiedy chłopak zaczął ją przepraszać spojrzała na niego zszokowana. - Nie… nie prawda… – nie wiedziała co ma powiedzieć, jego przeprosiny? Co jest grane – dlaczego nie jesteś zły? Mogłam Ci zrobić krzywdę… Znając życie zgodziłaby się wyjść gdzieś z tym przystojniakiem, wtedy zrobiłaby sobie nadzieję, że może kiedyś w niedalekiej przyszłości będzie mogła być z kimś takim, ale w takiej sytuacji… Przecież to ona jest winna!