Może z pozoru wygląda na zwykły, ale ten basen tak naprawdę jest przesiąknięty magią - woda co jakiś czas zmienia kolor, wpadając w przeróżne odcienie tęczy, a każda barwa nadaje wodzie określonego smaku. Mimo iż dno basenu wydaje się być wyrównane, to jednak w pewnych miejscach woda sięga po szyję, a kawałek dalej można nurkować w nieskończoność. Znajduje się tutaj niewielka zjeżdżalnia mająca zaledwie kilka centymetrów, lecz gdy wsiądzie się na nią, można jechać poprzez niezwykłe zakręty i z ogromną szybkością tak długo, dopóki nie będziesz mieć dość. W barku szklanki napełniają się same napojami ze wszystkich stron świata. Pozornie twarde, plastikowe leżaki okazują się być miękkie i wygodne jak łóżko. Można wypożyczyć sobie pływki, kółka i dmuchane zwierzątka, które pod wpływem wody zdają się ożywać, a więc można popływać na grzbiecie dmuchanego krokodyla lub orki czy postraszyć znajomych szczerzącym się rekinem. Trampolina podnosi się na tak dużą wysokość, z jakiej pływak ma ochotę skakać.
Jednorazowe wejście na teren basenu kosztuje 10 galeonów za jedną osobę.
Na szczęście chociaż wszystko, co przed chwilą było napisane było szczerą prawdą, to działo się tylko w jego głowie. Potrafił być taktowny, wręcz za bardzo. A skoro już posiadał właśnie tę umiejętność w tej idealnej kolekcji, to nigdy w życiu nie pozwoliłby na to, żeby ktoś kogo lubi czuł się przy nim gorszy. Chociaż takie osoby, które były mu bliskie zazwyczaj dobrze wiedziały jakie on ma o sobie mniemanie. Ciekawe czy Viki i Nikola już zdążyły zauważyć jak przegląda się wszędzie, gdzie to możliwe i przede wszystkim jak wtedy na siebie patrzy. Lęk wysokości? Kobieto! Twoja głowa jest maksymalnie na 3 metrach! To wysokość parteru! Poważnie? POWAŻNIE? Nie no, gdyby Naoki to zauważył, to by niestety Nikusię mocno wyśmiał nim by się zorientował, że ona tak na poważnie. - Boże, ale jesteś ciężka. Ważysz jak takie wielkie tłuste krówsko! - Nie wiem czy chłopak jej snów powiedziałby coś takiego, ale ten krukon, który na pewno odwiedzał ją nie raz w nocy właśnie tak skomentował dziewczynę odejmując jej na pewno trochę radości z tego wszystkiego. Podskoczył troszkę chcąc nią zachwiać żeby się zirytowała, po czym zanurzył się po szyję w wodzie i szedł rozglądając się wszędzie jak głodny rekin... A Nikiś została ujeżdżaczem rekinów!
Tak obie to zauważyły. To byłoby trudne, żeby nie zauważyć, że chłopak był totalnym narcyzem. Miejmy nadzieję, że dzięki temu nie znudzi się ani jednej, ani drugiej. Tak to już jest, raz na wozie, raz pod wozem. Tak nawet wysokość trzech metrów stanowiło dla niej problem. Uwielbiała być wysoko, ale zawsze miała tą obawę, że spadnie i zrobi sobie krzywdę. On by ją wyśmiał? Poczekajmy aż nastąpi wieczór, a obok chłopaka przeleci malutki robaczek nazywany komarem, zapewne z paniki aportuje się do innej części Hogwartu… I to on miał wyśmiać ją? Niech się cieszy, że Nikola nie jest nim, bo gdyby pewnie ktoś inny dowiedział się o jego panicznym lęku, to chłopak miałby pozamiatane w Hogwarcie. - No kurde, nie moja wina, ze mam wilczy apetyt! – skomentowała jego wypowiedź rozbawiona. Ważyła zaledwie czterdzieści pięć kilo, wiedziała, że chłopak tyle podniesie bez problemu, dlatego też nie zamartwiała się jego słowami. Ło Jezu! Złapała się jego głowy zasłaniając mu przez chwilę oczy, zaczęła panikować, ale szybko się uspokoiła. Spojrzała na swojego rekina i z szerokim uśmiechem wskazała przed siebie mówiąc. - Upolujmy jakiegoś człowieka! – zadowolona ujeżdżaczka rekinów wkracza do akcji!
W sumie nie mówił pewnych rzeczy na głos, więc trzeba było czytać w jego pozycji, myślach, oczach. No, ale jak mówiłam mina przy lustrze zdradzana prawdę wiele. I jestem niemal pewna, że to poniekąd wzbudza ciekawość: Do czego ten egoista i narcyz jest zdolny? I jak wiele swojego samolubstwa może poświęcić dla... Wyższych celów? Ciekawość przyciąga jak ćmę do światła. Komary nie mają nic do rzeczy! To mordercy. Słyszysz? MORDERCY! Niedługo zaczną latać w tiarach i pelerynach, a potem zaczną robić komarowe, mroczne znaki. Przejmą świat wypijając magiczną krew wybitnych czarodziei i tworząc armię super inteligentnych robaków. Oj kochaine... Nie masz w ogóle pojęcia o świecie i zagrożeniu! - Wilczy? Chyba Gąsienicowy! - Ciekawostka: Gąsienica może zwiększyć swoją masę 10 000 razy w ciągu 20 dni. Jak widać miał troszkę wiedzy i wykorzystywał ją w dobry sposób do tego, żeby obrażać ludzi. Albo przynajmniej im dokuczać tak, jak to robił dość często temu kurdupelkowi. Wynurzył się trochę. - Człowieka mówisz... Turururu – Melodia, którą nucił była ze znanego, mugolskiego filmu „Szczęki”. Oczywiste było, że nie miał zamiaru polować na nikogo innego, jak na nią. Dlatego zgarnął ją do wody niemalże natychmiast robiąc głośny plusk. Konkretnie złapał ją pod pachami i przeniósł przed siebie by potem puścić. A chwilę później obejmował ją w pasie a jego wargi zaciskały się na jej ramieniu. No bo oczywiście jej nie pogryzie.
Mordercy, mordercy… Dla niej były to robaczki, które były wnerwiające, nic więcej! No ale nie będziemy się o to kłócić. Nie oceniaj kogoś, na podstawie jego lęków, bo sam nie jesteś najodważniejszy. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Może i starał się ją obrazić bardziej, jednak nie zrozumiała o co mu chodzi! NIE INTERESOWAŁO JĄ TO! Co z tego, że gąsienica zje tyle. No, kurde! Czemu on zawsze musi się na niej wyżywać, co?! Prychnęła pod nosem. Musiała jakoś zareagować na jego słowa, no cóż. Rozpoczęło się polowanie! Dziewczyna rozbawiona przyglądała się otoczeniu z uśmiechem, aż tu nagle wylądowała w wodzie. - Aaa – wydała z siebie bardzo ‘spanikowana’. Spojrzała na chłopaka, który właśnie ją upolował. Jej oczy zamieniły się w smutne psie oczka, które proszą żeby ktoś ją pogłaskał – I co teraz ze mną zrobisz? – spytała, a na jej policzkach pojawił się rumieniec, kiedy jego wargi dotknęły jej ciała. Wzięła głęboki oddech i przymknęła powieki
MORDERCY I KONIEC! On się nie wyżywa. On ją tylko... Ee beszta? Ale to tak z miłości! Hm... W sumie na tą chwilę to zdecydowanie za mocne słowo. Po prostu tak bardzo ją lubił, że aż musiał jej to pokazywać dokuczając na każdym kroku. Kurcze, więc pieska? Dobrze wiedziałaś, że kotka nic nie da, więc teraz się bawimy w małe szczeniaczki! Podła intryga! Ta zniewaga krwi wymaga, czy jak to się mówi po mugolowemu. Spoglądał więc na nią zastanawiając co on właściwie planował zrobić, bo go cholera mała rozproszyła. - Eee – Dajcie mu chwilę, najwyraźniej geniusz się zastanawia co odpowiedzieć. I w tym oto zastanowieniu postanowił kontynuować to, co wcześniej robił... W trochę inny sposób. Przestał ją bezzębnie gryźć i cmoknął ją kilka razy w ramię. - Chcesz być smażono, gotowana, uduszona czy na surowo? - Ciekawe, czy da się złapać tak, jak z klatką, która gdzieś tam w wyobraźni Naokiego już na nią czeka. A jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, to może się chociaż kajdanki załatwi tak na żywo.
- Smażona? Gotowana? Uduszona? Surowa? Nie wybieram żadnej opcji, jakoś żadna mi nie przypadła do gustu. – wyszeptała i zarumieniła się kiedy czuła, że jego usta cmokają ją po szyi. Prawdę mówiąc uśmiechnęła się, nieświadomie, ale mimo wszystko. Dziewczyna odsunęła go delikatnie od siebie i spojrzała na jego twarz przechylając ją delikatnie w bok, niesforne kosmyki oblepiły jej twarz sprawiając, że wyglądała inaczej, może trochę bardziej pociągająco? - Nie możesz mi darować tym razem? – spytała, a jej oczy zabłyszczały, ręka na której była bransoletka przejechała po jego ramieniu, aż dotarła do jego dłoni. Prawdę mówiąc dziewczyna uniemożliwiła mu teraz moc sprawdzenia czy to nadal Nikola, czy pojawiła się Victorique. Zwłaszcza, że dziewczyna stanęła na palcach i przybliżała się powoli do jego twarzy. - Proszę… – wyszeptała i… straciła równowagę opadła z powrotem i stanęła na całych stopach. Puściła jego dłoń i odwróciła się do niego plecami. Spojrzała na niego kątem oka tym swoim tajemniczym spojrzeniem.
Szli przez Hogsmeede i zatrzymali sie przy basenie . Usmiechnal sie , zlapal ja za reke i powiedzial -zanim cos zjemy musimy sie przeplynac. Nikogo tam nie ma wiec ja cie wepchne , ty sie dasz i tak rozpocznie sie nasza zabawa okey ? - parsknal smiechem i pocalowal dziewczyne w policzek . Byli przed basenem . Oliver zniknal z oczu dziewczynie i pojawil jej sie dopiero gdy niespodziewanie zostala wepchnieta . Usmiechnal sie do mokrej dziewczyny i usiadl na progu basenu .
Dziewczyna kompletnie nie wiedziała co się dzieje. Oliver ciągnął ją gdzieś, ona nie wiedziała gdzie idą, a chłopak głupkowato się uśmiechał. Ivy już dawno się poddała, bo wiedziała, że nie wygra. Raz na jakiś czas tylko popatrzyła na niego z wyrzutem. W pewnym momencie zatrzymali się nad basenem. Dziewczyna popatrzyła na niego pytająco z jedną uniesioną brwią, ale nie zdążyła niczego powiedzieć, bo chłopak ją wyprzedził. -Chyba sobie żarty robisz... -Wydukała, ale więcej nie dała rady, bo wylądowała w basenie. -Oliver! Ivy była trochę wściekła, ale również nieco rozbawiona. Podpłynęła do chłopaka, który zamiast wejść do wody usiadł sobie na progu i chwyciła go za nogę, wciągając go tym samym do basenu. Teraz oboje się śmiali. -Chciałam czegoś do jedzenia, a nie wycieczki do Hogsmeade i pływania w basenie. -Uśmiechnęła się, po czym zaczęła chlapać i zatapiać przyjaciela.
Wyszedł z basenu i pomógł wyjść też Ivy - Idziemy teraz do trzech mioteł trzmymaj się maleńka - złapał ją i wrzucił sobie ją na ramiona. Biegli tak do trzech mioteł lecz specjalnie,żeby ten czas umilić zaczął kręcić wokół wszystkich budynków w Hogsmeade . Gdy byli przed pubem jeszcze wysuszył dziewczyne zaklęciem ,siebie też i Oliver jeszcze sprawdzał czy tłumów nie ma . - Oczywiscie bo jakby inaczej tłumy są- mruknął do Ivy i poczochrasł jej włosy ,dzgnal palcem w pępek i weszli do środka .
Jak to zwykle w życiu bywa, gdy facet czuje się winny, postanawia zaprosić gdzieś SWOJĄ KOBIETĘ. Oczywiście nie można było powiedzieć, że Thorn w jakikolwiek sposób uważa, że Heikkonen mogłaby się zakwalifikować jako jego własność, dlatego nazywanie jej kimś ważnym byłoby zdecydowanie bezpieczniejszym i adekwatniejszym posunięciem, aczkolwiek zdołał już naznaczyć ją w ten sposób. Kolejnym posunięciem było więc określanie jej swą kobietą, dziewczyną i miłością, lecz czy byłoby to prawdą? W gruncie rzeczy trudno orzec, bo Kato po prostu na nią leciał. Podobała mu się pod względem fizycznym, a jej charakter stanowił swoiste wyzwanie co tylko podsycało w nim apetyt na kontynuowanie podobnych taktyk. Czy to jednak była już miłość? Raczej wzajemne nienasycenie i swego rodzaju nowość życiowa. Nie chciał jednak żeby to mijało i cieszył się, że jego apetyt rośnie w miarę jedzenia. Kiedy wrócił ze swego wyjazdu niemalże natychmiast wysłał do Julii list z datą, godziną oraz miejscem spotkania, nie wątpiąc w to, że spodoba jej się wycieczka, a i przy okazji dając im możliwość zarówno do spędzenia czasu w zabawny i pożyteczny dla ciała sposób, jak i kilka chwil na przedyskutowanie ewentualnych niewiadomych. Tak więc gdy wybiła godzina zero, Arearos trwał już na magicznym basenie z torbą sportową i wyczekiwał dziewczyny, mając nadzieję, że nie pozwoli na siebie długo czekać.
Szczerze mówiąc kiedy Kato zrzucił na nią znalezienie miejsca na spotkanie nie była z tego faktu zadowolona, ale nie oznaczało do tego że to się nie odbędzie. Po prostu dała mu trochę czasu zwyczajnie mu nie odpowiadając, a może myślała nad odpowiednim miejscem? W każdym razie podczas jednego z tych dwóch procesów dostała następny list tym razem konkretniejszy, mówiący o tym kiedy to mają się zobaczyć, bardzo dobrze. W zasadzie tego dnia otrzymała już kilka listów od rodzinki a to z okazji jej urodzin. Nie miała zamiaru przypominać o tym komuś z Hoga, w zasadzie była ciekawa kto będzie o tym pamiętał, a spotkanie w ten właśnie dzień dawał idealną okazję do sprawdzenia pamięci Kato. Nie zastanawiała się zbytnio nad tym czy już sam fakt że spotkają się właśnie na basenie jest zaplanowane w ramach prezentu. Z drugiej strony ten nie był konieczny, wystarczyłoby jej to iż po prostu spędzą razem czas. Tak więc zgodnie z tym gdzie miała się wybrać mając pod ubraniami założony już strój wzięła także torbę z innymi rzeczami które mogą się przydać i tak oto ruszyła na miejsce spotkania. Będąc już właśnie tam od razu zauważyła przyjaciela, podchodząc do niego nie dawała żadnego znaku że oto przybyła. Bywała już w tym miejscu więc jedyne co zrobiła to szybko ogarnęła czy nic się nie zmieniło, a gdy była już wystarczająco blisko Thorna rzuciła lekko rozbawionym tonem - Miałam nadzieję że to zrobisz. Następnie położyła torbę na ziemi odwróciła się w jego stronę i dodała - Więc... - tak tu oto pozostawiła miejsce na aby to on mógł dokończyć zdanie lub coś zrobić. W sumie była ciekawa na co sobie pozwoli.
Szczerze mówiąc to Kato nie planował niczego szczególnego na urodziny Julii. Sam zazwyczaj nie obchodził żadnych świąt, a już tym bardziej nie miał ochoty na celebrowanie dnia swoich narodzin. Nie wiedział kto go urodził ani gdzie, więc wcale nie uważał tego dnia za jakiś wyjątkowy i godny obdarowywania. Sam niejednokrotnie zmywał ludziom głowy, gdy wyjeżdżali z jakimikolwiek motywami radości podczas takich dni, dlatego teraz oczywiście pamiętał co to za dzień dla dziewczyny, jednakże nie zamierzał go potraktować inaczej, nieważne czego życzyłaby sobie Heikkonen. Mimo wszystko był dzisiaj nieco inny. Nie miał ochoty na żartowanie ani na zaczepianie blondynki. Zdaje się, że dni urodzin działały na niego wyciszająco, ale i nieco smutno, chociaż może to kwestia tego co działo się podczas ostatniego ich spotkania? Trudno było to określić, a i sam Thorn jakoś niespecjalnie miał na to ochotę. Stał z torbą, zaciskając na jej pasku palce i mając nadzieję, że uda mu się przetrwać i się gdzieś nie utopi. Był dobrym pływakiem, ale nie wiedział również tego, czy czasem Jul nie zachce się jakichś dzikich harców podczas których okaże się, że urodzinową bestią to on nie jest. Przygryzł lekko dolną wargę, nieco się stresując powstałą sytuacją, ale zaraz się rozluźnił, bo usłyszał czyjeś słowa. Odwrócił się powoli, mierząc ją badawczym spojrzeniem, po czym zmrużył nieco oczy, lekko się uśmiechając. Miał nadzieję, że nie da po sobie znać jak bardzo nienawidzi czyichkolwiek urodzin. - Tak, Tobie też cześć. - mruknął nieco ironicznie, unosząc przy tym lewą brew do góry. Nie zdziwiło go to, że się nie przywitała, ani nie poczyniła żadnych konkretnych kroków, w końcu była dość specyficzna. Zaraz jednak odetchnął głęboko i spoważniał, mając zamiar wyrzucić z siebie formułkę, którą przed kilkoma godzinami ułożył sobie w głowie. Chciał mieć to jak najszybciej z głowy. - Wszystkiego najlepszego. Wybacz, ale nie dostaniesz żadnego prezentu, jeśli na to liczyłaś. Twoim prezentem będzie ten dzień. - poinformował ją, po czym znacznie się rozluźnił i podniósł jej torbę, którą postawiła. Był chyba na razie zbyt zestresowany, aby chociażby jej dotknąć. - Wchodzimy?
Jasne było to że nie każdy będzie obchodził tego typu święto i to z różnych powodów, Jul nie miała z tym problemu, w zasadzie nawet z tej okazji nie szykowała niczego specjalnego, po prostu miała go spędzić jak każdy inny. Może gdyby była w Lahti ojciec i wuj przyszykowaliby jakąś mini imprezę co zwyczajnie było ich rodzinną tradycją. Czasem nawet składali sobie życzenia z okazji chociażby imienin, tak jakby każdy taki specjalny dzień był dobry do świętowania i wypicia czegoś mocniejszego. Niby skąd Jul miałaby mieć mocną głowę? Tak, to właśnie działało. Oczywiście w tym wszystkim nie było przesady, choć odkąd matki nie było już na tym świecie reszta pozwalała sobie na trochę więcej. Rozumiała podejście Kato, w końcu znała jego historię. W zasadzie odpowiadał jej taki stan rzeczy jaki to był aktualnie, urodziny spędzi właśnie z nim a alkohol no cóż... umówiła się z Rekinem więc pewnie to nadrobią. Na dodatek na święta pojedzie do Lumii, to sprawiało że jej humor został polepszony do końca roku, dopóki nie wróci do Hogs, a może i nawet dłużej? To zależało od tego co się wtedy wydarzy. Patrząc na 'przyjaciela', bo właściwie jak go mogła teraz nazwać? Nie wiedziała o czym myśli i chyba nie trzeba było wspominać o tym że bardzo chętnie by się tego dowiedziała. Co sobie myśli po ich ostatniej imprezie i tym co się działo przez kilka następnych dni. W zasadzie Jul nie wyobrażała sobie nie wiadomo czego tak więc wszystko zależało od chęci Thorna. Dlatego też póki co nie miała zamiaru zachowywać się inaczej niż to zwykle było, wystarczyło jej już to jak zachowała się na lekcji kiedy nie odtrąciła jego ręki. Jedno mogła zauważyć chłopak nie miał dziś dobrego humoru, no przynajmniej póki co na takiego wyglądał, o tym stanie myślenia zdecydowanie przeważyło to jak wyrzucił z siebie życzenia. - Dziękuje - odpowiedziała dość poważnym tonem i dała mu buziaka w policzek następnie nie zmieniając tonacji dodała - Nie potrzebuję prezentu, uznaję że urodziny nie są od tego aby je zgarniać. Widząc że się rozluźnił uśmiechnęła się do niego, w zasadzie w tym momencie chciała go przytulić. Przez chwilę zastanawiała się czy to zrobić skoro taszczył już ich torby, co swoją drogą nie było zaplanowane, równie dobrze sama mogła nieść swoją, finalnie jednak to zrobiła zbliżyła się i objęła go rękoma co trwało dość krótko - Cieszę się że spędzę ten dzień właśnie z tobą - powiedziała półgłosem i oddaliła się bo przecież kiedyś musieli wejść do tego basenu skoro się już tu wybrali. Na jego pytanie skinęła głową i skierowała się nad wodę spoglądając czy idzie za nią. Kiedy pierwszy raz przyszła w to miejsce przesiedziała tu cały dzień, w jej przypadku nie było to nic dziwnego po prostu nie mogła wytrzymać zbyt długo bez dostępu do miejsca w którym dałoby się popływać. Ten właśnie basen jak na miejsce w którym przyszło jej się uczyć spełniał te warunki nawet z nawiązką. W każdym razie jako że byli już w środku nie czekała zbyt długo i po prostu zaczęła zdejmować ubrania aby pozostać w samym stroju. Wszystko włożyła do swojej torby którą przyniósł Kato za co również mu podziękowała. Oczywiście nie chciała wyjść na samoluba (ej przecież mimo wszystko nim nie była) tak więc zanim weszła do wody zamierzała poczekać aż przyjaciel również się rozbierze.
Czuł się raczej nieswojo w takiej atmosferze. Urodziny zawsze kojarzyły mu się z przykrym czasem oczekiwania na niewiadomą, czy ktoś tym razem przyśle mu kartkę z sierocińca czy nie? Będzie miał okazję dowiedzieć się kim jest czy raczej nie może na to liczyć? Oczekiwanie, oczekiwanie, oczekiwanie. Wyznacznik jego dzieciństwa. Kiedy ktoś zapuka do drzwi, aby wreszcie go stąd zabrać? Kto postanowi zaadoptować sprawiającego problemy sierotę? Wieczne znaki zapytania, krążące wokół niego niczym rój najbardziej natrętnych owadów. Byle stamtąd uciec i wydostać się od ponurych myśli. Porzucić raz na zawsze swą przeszłość i dzień narodzin. Zapomnieć o uczuciu wyalienowania i odrzucenia. Czy tak się da? Pewnie, wystarczy tylko chcieć, ale łatwo jest powiedzieć „zostaw to”, „przestań o tym myśleć”. On nigdy nie zapomni, a w takie dni jak ten granica pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością jest wyjątkowo cienka. Co jednak możesz zrobić? Zaciskasz mocno zęby i stawiasz kolejne kroki naprzód, byle tylko nie wracać myślami do tamtych dni. Do tych pustych i wypalonych ścian przesiąkniętych samotnością. Robił dobrą minę do złej gry. Uśmiechnął się, chociaż wnętrzności skręciły mu się po solidnej dawce lodowatej niepewności, którą sobie zafundował. Nie wiedział jak Julia zareaguje na tak otwarte sprzeciwienie się tradycjom, bo ludzie bywali różni. Jedni się irytowali, bo w gruncie rzeczy liczyły się dla nich prezenty, jednak Kato nie potrafił od tak po prostu wysłać komuś prezentu, bo to wyraźnie mówiło jedno: „Spierdalaj, nie liczysz się i nie mam ochoty spędzać z Tobą czasu”. On nie potrzebował błyskotek, więc inni również nie powinni ich pożądać. Mierzył wszystkich własną miarą, to fakt. Może postępował przez to niesprawiedliwie, ale to się nie liczyło, bo przecież musiał czuć się dobrze z tym co robił, a robił tak zawsze. Swą wulgarnością odreagowywał wszystko to co poszło nie po jego myśli, a było tego dużo. Przy niej wszystko jednak się zmieniało. Trawa była zieleńsza, a niebo bardziej błękitne. Ziemia po deszczu miała wspaniały zapach, a jej wilgoć przyjemnie rozgarniała ziarna niepokoju kiełkujące w jego sercu. Był zakochany? Czy nie za szybko? Nie zbyt pochopnie? Nie zastanawiał się nad tym wcześniej, ale gdy poczuł pocałunek na swoim policzku niemalże momentalnie poczuł jak robi mu się gorąco. To było tak, jakby ktoś podał mu nie lampkę szampana, a wręcz butelkę, żądając aby Thorn wylizał ją do sucha. Nie ma sprawy, już się robi… Zakręciło mu się w głowie ze szczęścia, ale jedynym co zdradzało jak wielkie emocje nim w tym momencie targnęły była jego twarz. Pokrył ją delikatny, niemalże niezauważalny w tym świetle rumieniec, który zresztą już po ułamku sekundy musiał stać się dla Julii niezauważalny, bo Arearos nieznacznie odwrócił głowę. Nie chciał żeby to zobaczyła, nie teraz. Nie był gotowy na to, aby wyznawać jej prawdę, co raczej nie było dziwne. Byli Ślizgonami i dobrze wiedzieli jakimi prawami zazwyczaj rządziły się relacje ludzi ich pokroju, a on nie chciał aby to również podążyło w tę stronę. - Uhym… - odchrząknął znacząco, aby wyrzucić z siebie jedynie kilka słów. - Nie ma za co. I to by było na tyle. Chciał już zbierać się do wejścia, więc przeliczył na szybko ilość galeonów w lewej kieszeni. Wszystko się zgadzało. Pieniądze, które zarobił na transakcji z Arcellusem zostały wydane na słuszną sprawę. Szkoda tylko, że poszły tak szybko, bo wysiłek z jakim je zdobył był poniekąd trochę nieporównywalny do efektów. Gdyby wtedy ktoś przyłapał go w cieplarni to mógłby napytać sobie wiele problemów jednym nieopatrznym zdaniem. Wyciągnął dłonie z kieszeni i kiedy chwytał torbę dziewczyny już wiedział, że coś się święci. Czekał, obserwując ją uważnie i nieco zdrętwiał, gdy wreszcie go objęła. Wypuścił z rąk to co aktualnie trzymał i delikatnie ją przytulił, głaszcząc krótko po włosach. - Też się cieszę, że mam tę okazję. - powiedział szczerze, nieco zachrypniętym głosem i z niejakim żalem wypuścił ją, pozwalając jej przekroczyć bramki. Potrząsnął szybko głową, chcąc pozbyć się nadmiaru emocji i opłacił w kasie ich wejście, rzucając dziewczynie torbę nim powędrowała do damskiej szatni. On sam powędrował do tej przeznaczonej dla męskiej części społeczeństwa i szybko przebrał się w spodenki kąpielowe oraz standardowo umył się nim wyszedł na część z kąpieliskiem. Szmaragdowy ręcznik miał przewieszony przez ramię, a intensywnie niebieskie oczy skoncentrowały się na Julii niemalże natychmiast gdy wypatrzyły ją wśród innych gości basenu. Zbliżył się do niej niespiesznie, jakby testował jej cierpliwość po czym uśmiechnął się szczerze, odrzucając zielony materiał na leżak nieopodal. - Chodźmy się zabawić. - zaproponował, chwytając ją za dłoń, aby spleść ich palce razem. Zdaje się, że bardzo potrzebował tego drobnego gestu.
Nie można było już nic poradzić na to co działo się w jego dzieciństwie, teraz jedyne co mogła z tym zrobić to to żeby nie myślał o tym zbyt często. Urodziny urodzinami, nadszedł ten dzień tego nie dało się uniknąć, wszyscy bliscy wiedzieli kiedy konkretnie one są. Jedynym sposobem na złagodzenie tego wszystkiego było po prostu nie rozmawianie na ten temat, w zasadzie i ona nie miała potrzeby wnikania w to wszystko. Za to jeśli chodzi o przeszłość na pewno znajdą się inne momenty w których oboje będą chcieli opowiedzieć o sobie jeszcze więcej niż to co już wiedzą. Co nie daje im spokoju aż do teraz, czy może co zrobiliby inaczej albo czego chcieliby uniknąć. Chyba większość ludzi chciałoby coś zmienić, cofnąć czas Jul nie była w tej sprawie wyjątkiem. Zazwyczaj nie zajmowała się przemyśleniami tego typu, nie wtedy kiedy miała dobry humor , po prostu nie było warto niszczyć sobie dnia na kontemplacje nad czymś czego nie da się zmienić. Co prawda czasem myśli były silniejsze i w żaden sposób nie dało się tego uniknąć. Niczego nowego nie przyniesie stwierdzenie że Jul była dość specyficzną osobą, składało się na to wiele zachowań lecz teraz szczególnie ujawniało się jedno z nich. Chodziło tu o Kato i o poczucie pewnej misji aby zrobić co tylko się da żeby nie czuł już tego co przeżył w dzieciństwie. Odkąd zaczęli się częściej spotykać to wszystko się nasilało, na początku jasno okazywała irytację na niego, kiedy rzucał żenujące teksty na podryw lub robił coś co nie do końca jej odpowiadało, teraz tak naprawdę była w stanie to zignorować a nawet zareagować przyjaźnie. Co się z nią działo? Cóż, zmiany w zachowaniu były zauważalne, chociażby dziś lecz czy to oznaczało coś szczególnego? Byli przyjaciółmi, znali się wystarczająco długo a teraz na dodatek spotykali się coraz częściej, te wszystkie gesty, na dodatek widziała jego reakcję na to co zrobiła przed basenem. Nie trudno było się domyślić o co się rozchodzi, to wszystko sprawiało że w tym momencie zepsucie jej humoru było niemożliwe, uśmiechający się Ślizgon dla niektórych był złą oznaką. Dobrze że oboje nimi są, takim sposobem każde z nich choć mniej więcej wie co jest na rzeczy. Ech te wężowe zwyczaje, czasem okazywały się jedynie stereotypami, które to co poniektórzy lubili wygłaszać. Nikt nie był taki sam, oczywiście istniał zbiór cech wspólnych dotyczących poszczególnych domów ale nie każdy miał wszystkie, istniały przecież mieszanki. Jak określiłaby sama siebie? W zasadzie może mniej niż to Slythu pasowałaby również do Gryfonów. Z przytulaniem się był jeden problem, oczywiście jako tako miała wyczucie kiedy wypadałoby się już odsunąć, choć czasem i tak robiła to zbyt szybko ale zazwyczaj wszystko było zdecydowanie za krótkie. Wiadomo że nie będą tak sterczeć przed basenem i mimo tego że to ona pierwsza z tego zrezygnowała nie miała dość. Z Rekinem jakoś nigdy tego nie praktykowali, Lumii nie było a szkoda bo najczęściej to ona była ofiarą niekończącej się chęci na tego typu gest. No dobrze, może nie niekończącej, przy początkowej dość dużej częstotliwości ta potem się (może) by się zmniejszała, w każdym razie dane są niepotwierdzone, Lumia 'lubi' znikać. Ciężka sprawa, a Thorn? Sama nie wiedziała jak to określić, na razie wyglądało to tak że wszystko odbywało się w bliżej określonych momentach, a nie ot tak. Podziękowanie na prezent, chyba, nie ogar. Omijając już oczywiste rzeczy takie jak szczegółowe opisy przebierania się i derpienia na basen przejdę do tego że nie musiała czekać zbyt długo na przyjaciela. Widząc go z ręcznikiem faktycznie okazała się że ona o tym zapomniała, ale nie była to przecież najważniejsza rzecz nad wodą. Gorzej gdyby nie wzięła stroju prawda? Chociaż Kato pewnie by się ucieszył, w każdym razie wolała aby inni nie oglądali jej w takim stanie. No ale ten scenariusz pozostawmy bo przecież aż takiej sklerozy nie ma. Zniecierpliwiła się nieco widząc Ślizgona idącego w niemalże żółwim tempie w jej kierunku, zbliżyła się aby ta niekończąca się podróż trwała jednak nieco krócej. - Chodź na trampolinę - zarządziła ciągnąc go za sobą korzystając już z tego że właśnie trzymał jej rękę, idąc we wiadomym kierunku na chwilę wtuliła się w jego bok. Ignorowała spojrzenia innych tu obecnych, choć faktycznie mogli wyglądać jak para to nie powinno ich interesować. Wiedząc jakie właściwości ma owa trampolina weszła na nią razem z nim po czym ta podniosła się na znaczną wysokość. - Mam nadzieję że nie masz lęku wysokości? - zapytała rozbawiona jednocześnie patrząc w dół a potem na niego ciągle się uśmiechając - Skaczemy razem? Właśnie tak wyglądała sytuacja kiedy miała zrobić coś czym się 'jarała', ciągły zaciesz i chęć powtarzania tego bez endu, co do skoku ograniczy się do kilku przecież były tu też inne równie ciekawe atrakcje.
Ten rok minął wszystkim bardzo szybko, niektórym może się dłużył, lecz jedno jest pewne: był bardzo emocjonujący, zwłaszcza dla uczniów i studentów z różnych stron świata, którzy stanęli do rywalizacji w konkursie. Kto wygrał, kto nie, komu do podium zabrakło niewiele, a kto ukończył wyścig na szarym końcu – to wszystko nie będzie miało na chwilę obecną znaczenia! Dzisiejsza noc wszystkim upłynie bowiem pod patronatem dobrej muzyki, wytwornych napojów i doborowego towarzystwa. Z okazji zakończenia Projektu Złoty Sfinks na basenie zorganizowano wielką imprezę! Dzięki współpracy z szefem i niektórymi pracownikami tego przybytku zastosowano specjalne zaklęcia pogodowe, niepozwalające dzisiejszej nocy na deszcz, a nawet zachmurzone niebo, poza tym temperatura nie będzie miała prawa spaść! Od wejścia na wydarzenie widać było dwa rzędy drewnianych budek, w których istniała możliwość kupienia czegoś do jedzenia, czy do picia (alkohole, rzecz jasna, tylko dla pełnoletnich!) albo pograć w rzucanie piłką do celu. Po bokach każdej z rzeczonych budek doczepione były kłęby różnokolorowych balonów. Między nimi ustawiono kilka rzędów dębowych stołów i ławek, więc dało się w spokoju usiąść z dala od krzyków młodzieży. Nad głowami łasuchów zawisły niepękające magiczne balony, spokojnie sobie lewitujące, tworząc tym samym coś na kształt parasoli. W każdym z nich znajdowała się wróżba - chętni mogą rzucić kostką, aby dowiedzieć się, co wypadło z przebitego w niewyjaśnionych okolicznościach balonu.
Zaraz przy sektorze gastronomicznym znajdował się podłużny basen, w którym woda została zabarwiona na fioletowo. Ci, którzy nie mieli ochoty na jedzenie, z chęcią siadali wygodnie przy brzegu, czy nawet pozwalali sobie na kąpiel. Dla chętnych zorganizowano nawet konkurs skoków do wody, w którym można było wygrać darmowy obiad! W powietrzu unosiły się kolorowe bąbelki, które przybierały pożądane przez czarodziejów figury. Wokoło nie było kafelków, a coś w stylu wielkiego materaca, po którym wszyscy spokojnie się poruszali. Dalej tłumy uczniów gromadziły się przed wielką, spektakularną sceną w kształcie podkowy znajdującą się w centrum całego terenu. Była ona oświetlona czterema pokaźnych rozmiarów reflektorami, zaś po bokach znajdowały się czarodziejskie maszyny do robienia dymu, nieskończenie bardziej efektowne od tych mugolskich. Na środku stała perkusja, acz na razie nikt na niej nie grał. Nie było widać nic poza instrumentem. Gdyby ktoś nie znalazł dogodnego miejsca, spokojnie mógł obserwować to, co będzie się działo z wiszących w powietrzu ruchomych plakatów, które na razie pozostawały puste. W głowach zgromadzonych zwykle pojawiało się następujące pytanie - co się dzieje? Tym razem organizatorzy postarali się i przygotowali niespodziankę, o której wszyscy mieli się przekonać już niebawem. Kiedy wybiła godzina rozpoczęcia imprezy, z brzegów estrady wystrzeliły rzędy fajerwerków, a na środku pojawił się zespół. Nit się nie spodziewał Zwierzęcej Magii na takiej kameralnej imprezie. Zespół ubrany w typowe dla siebie stroje zaczął od powitania, a następnie przeszedł do wykonywania jednej ze swoich piosenek. Jednak to był dopiero początek. Właściwa gwiazda wieczoru miała pojawić się później.
Kostki - wróżby: 1 - Niestety, jest tak głośno, że nie potrafisz dosłyszeć, o czym mówi przepowiednia. Ze smutkiem stwierdzasz, że to wszystko jest oszukane i odczuwasz ochotę na popływanie. 2 - Uważnie przysłuchujesz się męskiemu tonowi, który wybrzmiewa z wybraną dla ciebie sentencją: Kto urodził się kurą, orłem nie umrze. 3 - Jeśli okazja wzywa cię po imieniu, nietaktem byłoby nie odpowiedzieć. Czy to ma związek z Tobą? Starasz się tego dociec! 4 - Wróżba obwieszcza wyraźnie: Nie staraj się ciągle robić tego co nie przynosi oczekiwanego rezultatu. Czy ma rację i podążysz za jej radą? 5 - Szczęście pomaga tylko tym, którzy pomagają sobie, mówi milutki głosik i aż wydaje ci się, że się do ciebie uśmiecha. 6 - Gdy przebijasz balon, do twoich uszu dochodzi cichy, ale dziwnie znajomy żeński głosik, który nieśmiało wypowiada wróżbę: Najlepszy sposób na pozbycie się pokus to ulegnięcie im.
Nie bardzo wiedziałem, czym był ten cały Złoty Feniks, bo sprawy szkoły przestały interesować mnie jakieś trzy lata temu, kiedy w końcu udało mi się ją opuścić. W zasadzie to dziwiłem im się, że pomimo tego, iż ciężko było mi przebrnąć przez ostatnie lata, w ogóle chcieli mnie tam trzymać. Pewnie nieświadomie byłem narzędziem jakiegoś spisku, który miał oddalać Ślizgonów od zdobycia Pucharu Domów. Nie wiem, dlaczego ten wiekowy skrawek szmaty przydzielił mnie akurat tam, ale czułem, że nigdzie nie pasowałem. Byłem taki alternatywny, że nie mieściłem się w żadnych kanonach, ale przynajmniej dobrze się bawiłem. Nad basen przyciągnęło mnie hasło impreza. Normalnie też bym się tu nie pojawił, nie jestem jakimś pedałem, który chadza na baseny. Jestem typem pedała, który jeździ na desce, ale wszyscy wiedzą, że skejci nie są pedałami. Skejci to są prawdziwi mężczyźni. Nabawiłem się już tylu blizn, że jakbym przybrał na obwodzie tak ze trzy razy, to myliliby mnie ze średniowiecznym wikingiem. Ale w sumie jestem Szkotem i Szkotem wolę pozostać. I tak wszystkie się cieszą, jak zdejmuję koszulkę, dlatego, żeby nie wzbudzać przedwczesnego podniecenia, wszystkie (czarne) guziki (czarnej) koszuli pozostawały zapięte. Nie chciałem mieć nikogo na sumieniu z powodu utonięcia, poza tym stylówa na nonszalanckiego luzaka była na propsie. Na propsie były też w połowie roznegliżowane sztunie i to była najmniej pedalska rzecz w tych wszystkich imprezach na basenie. No, to już wiecie, dlaczego mnie tu przywiało. Nie liczyłem, że będzie działo się coś większego, ale chyba próbowali zorganizować to z rozmachem, tylko znowu zaprosili jakiś frajerów z instrumentami, chociaż było mi wszystko jedno. Szkoda, że pożydzili na alkohol i trzeba było rzucać z własnej kieszeni, ale nie byłem babą, to nie jęczałem. Zainteresował mnie obiad za skakanie do wody, bo Deb znowu wyjechała, a ja obiadem nie gardziłem nigdy, zwłaszcza, jeśli to miało być mięso, jednak nie byłem jeszcze dostatecznie pijany czy zbakany, żeby osiągnąć umysłowy stan dżungli. W sumie trochę tak było, te wszystkie zioła pozwalały mi tak jakby rzucać legalnego Imperiusa. Problem polegał na tym, że to nadal ja sam pozostawałem podwykonawcą, ale chyba było mi to wszystko jedno, no przygoda, no yolo.
Złoty Sfinks nie był ważną częścią jej życia. O wiele bardziej istotni byli chociażby niektórzy uczestnicy tego projektu, z którymi Tawce przyszło się bliżej poznać i polubić, dopóki znaczna część z nich nie zdecydowała się wrócić do swoich domów już kilka dobrych dni wcześniej. O balangach z kolei można powiedzieć coś zupełnie odwrotnego do Sfinksa i chyba właśnie dlatego Moreira zaczęła się pod wieczór stroić, w nadziei na naładowanie baterii przed kolejnymi męczącymi dniami. Ostatnio czuła się jakaś wypompowana, zmęczona, niechętna, ale głupstwem byłoby pokazywanie tego przed kimkolwiek. Uśmiechała się więc cały czas na prawo i lewo, a w domu nawet pytała Banana o to, czy dobrze wygląda. Jego dziwnie entuzjastyczne syczenie można było tak na dobrą sprawę odczytać w każdy wygodny dla siebie sposób, toteż podejrzewam że nikogo nie zaskoczy uznanie przez Tavię tychże odgłosów za kwiecistą wiązankę komplementów oraz przychylnych spostrzeżeń. Podniosło ją to nieznacznie na duchu, a w połączeniu ze świadomością, że na pewno będzie najbardziej wyróżniającą się osobą na całej imprezie (choć nie do końca była pewna, czy tego chce), nie musiała nawet udawać radości. Kontaktowanie się z przyjaciółmi, żeby zaplanować spotkanie gdzieś nieopodal basenu, kompletnie sobie odpuściła. Spodziewała się spotkać tam co najmniej dziesięć znajomych buziek, z którymi dałoby się fajnie powygłupiać, więc nie widziała potrzeby aby ostrzegać kogokolwiek o swojej obecności. Tą przecież dało się bez problemu przewidzieć, nawet jeśli z wróżbiarstwa dostawało się przez całe życie tylko i wyłącznie trolle. Kiedy znalazła się za prowizorycznym ogrodzeniem, sporo czasu poświęciła na rozeznanie w terenie. Od basenów zawsze wolała otwarte morze, tak więc płacenie dziesięciu galeonów (zdzierstwo) za wejście nigdy nie znalazło się w obrębie jej interesów. Spodobała jej się uzyskana przez organizatorów atmosfera, nienachalnie związana z tysiącami balonów. I choć wierzyła w ludzką zdolność do dobrej zabawy, to spodziewała się, że całkiem prędko większość z nich zostanie w bardziej lub mniej kreatywne sposoby przebita. Rzucił jej się nawet w oczy jeden chłopak, który już próbował zepsuć przypadkowy z wielu niby-parasolów, ale z marnym skutkiem. Alfa uśmiechnęła się sama do siebie. Może organizujący całe wydarzenie ludzie byli o wiele bardziej zapobiegawczy, niż się spodziewała? Któż to wie - równie dobrze tamten wandal mógł po prostu cierpieć na niedobór inteligencji, lub też zaradności w kwestii niszczenia czyjejś ciężkiej pracy. Zresztą nieważne, bo istotnym jest przecież to, że ostatecznie mu się nie udało. Kabowerdenka kręciła się więc dłuższy czas bez celu, zbierając z rzadka komplementy od co bardziej tolerancyjnych względem ekstrawagancji ludzi. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy zauważyła swojego dawno już sprutego przyjaciela, co prawda do Hogwartu nie uczęszczającego, ale nadal - zdaje się - skorego do zabawy. - Patrzcie państwo, naczelny kontroler jakości lokalnych zabaw! - zawołała radośnie, szybkim krokiem podchodząc do Kyle'a i ściskając się z nim na powitanie - Ale czy to przypadkiem nie jest balanga dla tych, co jeszcze chodzą do Hoga? - spytała, kiedy już odkleiła się od chłopaka, żeby zgodnie ze swoim sposobem życia trochę go podrażnić. W głębi serca podejrzewała, że Reid znalazł się tu, bo spodziewał się zobaczyć pannę z tęczą na głowie, ale nie dopuszczała podobnego wniosku do głównej świadomości. Dobrze im było jako przyjaciołom, to i po co psuć?
Impreza kończąca Złotego Sfinksa. To było chyba ostatnie miejsce, w jakim chciała się znaleźć, ale przyszła tu, bo tak należało. Siedziała długi czas przy stoliku, nie mieszając się z tłumem. Większość uczniów zgromadziła się przy basenie. Ona mimo tego, że miała na sobie swój strój, zakopała go pod fałdami materiału, przywdziewając go na siebie tylko po to, żeby nikt nie zadawał zbędnych pytań. Popijała bezalkoholowy zimny poncz, bawiąc się rurką w dłoni. Podążała spojrzeniem za swoją ręką nie widząc żadnej lepszej rozrywki w swojej obecności tutaj. Nie rozejrzała się nawet dobrze po ludziach. Dzisiejszego dnia i pewnie kilka następnych, nie będzie miała ochoty z nikim rozmawiać. W końcu wstała z miejsca, a balon nad nią pęknął. Nie był pewna, czy każdy z nich pękał w ten sam sposób, ale jej wylał jej na głowę sporo wody. Przeklęła siarczyście pod nosem, zaczesując teraz wilgotne włosy do tyłu, ocierając dłonią twarz z cieczy. Rzuciła jeszcze całą niecenzuralną wiązankę pod nosem, zanim zauważyła karteczkę, która przylepiła jej się do ramienia. Jeśli okazja wzywa cię po imieniu, nietaktem byłoby nie odpowiedzieć. Treść zinterpretowała sobie na swój własny sposób. Uznała, że wzywa ją spokój. Słysząc wystrzał fajerwerków ulotniła się na całkowite obrzeża basenu. Nie zatrzymała się dopóki hałas dość wyraźnie nie ucichł. Dawno już zeszła z miękkiego materaca, a w miejscu, gdzie się znajdowała, temperatura nieznacznie spadła, zaklęcie nie działało tak silnie aż tak daleko od wody. Przysiadła na trawie, wpatrując się w unoszące się w oddali nad basenem bąbelki. Sama znajdowała się poza światłem reflektorów i całym tym rozgardiaszem. Można było uznać, że właśnie tutaj powinna się znajdować. Nie miała czego, ani kogo szukać na całej imprezie. Humor poprawiała jej tylko zawartość jej szklanki. Zamieniony za poncz wysokoprocentowy alkohol. W końcu i tak za free, można było skorzystać. Rosnące powoli procenty rozwiązywały problem chłodu. Żałowała, że nie wzięła ze sobą różdżki. Ale gdzie by ją wrzuciła w narzuconej na siebie tunice bez kieszeni, sięgającej jej do połowy uda?
Trzeba przyznać, że jak szkoła zorganizuje jakąś większą imprezę, to nie można narzekać na brak atrakcji czy zainteresowania. Zadbali o każdy, najmniejszy szczegół, a wielu uczniów chcąc odpocząć od nadmiaru nauki i obowiązków wybrała się właśnie na zakończenie Złotego Sfinksa, które miało mieć miejsce nad ogromnym basenem, chronionym przez specjalne zaklęcia. Ophelia z początku niechętnie podchodziła do tematu imprezy, aż w końcu jednej z koleżanek udało się zaciągnąć ją na wspólne picie, bo o kąpaniu nie było nawet mowy. Gryfonka cierpiała na lęk przed pływaniem i jedyny styl, jaki zdążyła do tej pory opanować, to perfekcyjne topienie się w najpłytszych miejscach. Tłum uczniów i hałas nieco irytowały Brown, ale nikt nie powiedział, że wszyscy będą zadowoleni z dzisiejszej nocy. Razem z garstką znajomych zajęła stolik i powoli sącząc drink, przyglądała się pozostałym. Spodobał jej się pomysł z materacem wokół basenu, chociaż fajnie by było jakby ktoś, kto już trochę wypił, tak soczyście wyjebał się na śliskich kafelkach. Na samą myśl o takim scenariuszu, kąciki ust Ophelii uniosły się lekko do góry.
Wśród bawiących się uczniów nie znalazła nikogo znajomego, a osoby z którymi przyszła rozeszły się po pewnym czasie w różne strony, aby zobaczyć przygotowane stoiska. Świetnie. Super. Fajnie. I co ja mam teraz robić? Rozsiadła się przy stoliku w oczekiwaniu, aż ktoś wreszcie wróci i nie będzie musiała tutaj siedzieć bezczynnie. W razie ich długiej nieobecności miała w planach po prostu wrócić do szkoły i zająć się czymś pożyteczniejszym, bo z pewnością zabawa wśród tylu ludzi nie należała do jej ulubionych sposobów spędzania wolnego czasu.
Impreza pożegnalna Złotego Sfinksa. No okej, w zasadzie o całym tym Złotym Sfinksie miał dość mgliste pojęcie, nie interesował go bowiem za bardzo. Znał jedynie kilka osób, które braly udział w tych zawodach, z resztą iędzy innymi jego własna osobista Pani Kapitanowa drużyny się zmagała o tę całą wieczną chwałę i w ogóle inne takie rzeczy i rzeczułki. Co by nie było, nawet jeśli nie wiedział za dużo o tym całym sfinksie nie przeszkadzało mu to wziąć udział w imprezie organizowanej przez Hampsona i spółkę. Nie od dziś przecież wiadomo, że takie eventy przygotowywane z ramienia szkoły, albo przez nią samą, były na ogół perfekcyjne, nie tylko pod względem pomysłu, ale również stopnia jego realizacji. Nie inaczej było tym cudownym razem. Swimming Pool Party? W tym wykonaniu, robiło wrażenie, naprawdę robiło wrażenie. Scena, koncerty, możliwość wypicia dobrego alkoholu i nie tylko, a także basen, w którym można było się schłodzić. To wszystko wyglądało bardzo, ale to bardzo pociągająco, nie ma co ukrywać. Z resztą, tłumy różnej maści uczniaków i studenciaków – zapewne także i przyjezdnych – o czymś świadczyły, nie? Mnóstwo, mnóstwo ludzi, w strojach kąpielowych, panienki świecące biustem, zgrabną figurą; panowie skrycie przechwalający się budową własnego ciała. Umięśnieni, wysocy, przystojni. Gdzie tam było do nich Piątkowi, który może i nie był gruby, no ale do ciała jakiegoś Adonisa też mu było daleko. Niemniej, miał się czym pochwalić. Trzeba było tylko umiejętnie to wyzyskać. Ostatecznie, niedawno zrobił nowy tatuaż na nodze. No, ale nie było to jedyne dzieło, umieszczone na jego ciele. Dlatego właśnie postawił na dość klasyczny look – krotkie spodenki, koszula z równie krótkim rękawem, zapięta mniej więcej w połowie. Słowem wszystko co możliwe, by tylko namiętnie świecić swoją własną indywidualnością. Indywidualnością, ale także i estetyzmem. No, ale zostawmy to. Najpierw trzeba było się napić. Najlepiej czegoś zimnego. Zimnego i mocnego. Tylko czego..? I może niekoniecznie mocnego? Koniec końców zdecydował się na Mojito. Cudowny drink, naprawdę cudowny, z resztą jego ulubiony. Teraz siedział przy stoliku, przyglądając się całemu życiu, jakie teraz miało miejsce na terenie całej tej zabawy. Cieszył się poniekąd, patrząc na to wszystko, że nie ogarnęła go i nie ogarnia taka radość i w ogóle zbiorowa ekscytacja nie udziela się również jemu. Naprawdę, to napawało go spokojem. Popijając zatem swojego drinka, przyglądał się wszystkiemu z lekko ironicznym uśmiechem, jednocześnie szukając kogoś, do kogo warto by się odezwać.
Olaboga, niemądra ja, zapomniałam, że to jest biba, a że jak biba, to trzeba zadbać o przaśną stylówkę. To ten, jak już wspomniałam: Kajl miał na sobie czarną koszulę. Ale nie, że jakąś tam elegancką koszulę, co wy! Jemu do elegancji to jak stąd do Kansas, albo nawet to Oz. To była koszula taka o, basebollowa, pewnie z jakimiś STYLOWYMI napisami, a do tego HIP HOPOWE SZORTY. Też z napisami, żeby ludzie zwracali uwagę poprzez czytanie. Coś jak tu, trzeba było w końcu wyeksponować swoje czadersko wydziarane piszczele. No, taki ten Kajl właśnie był modny. Teraz, jak już wszyscy mają wyobrażenie na temat jego zajebistości, mogę przejść do właściwej części posta.
Sączyłem sobie z wolna piwo, znudzonym wzrokiem ogarniając rzeczywistość, kiedy na horyzoncie zmaterializowało się ludzkie wcielenie tęczy, które trudno było przeoczyć, zwłaszcza na tle ponuraków ze szkoły, wliczając w to mnie, chociaż już dawno przestałem być uczniem. Nawet się uśmiechnąłem widząc Trawkę. Jej imię (bo miała na imię Trawka, co nie?) bardzo odzwierciedlało rzeczywistość, ponieważ, podobnie jak moje doniczkowe zioła, wywoływała u mnie napływ endorfin. Może miało to związek z tęczą na głowie? Że taki symbol radości? Ja na pewno czułem radość mierząc ją wzrokiem. Miała fajne nogi i małe cycki. Trochę szkoda tych drugich, ale co zrobić. - Skoro już tu jestem, to znaczy, że masz zostać, bo będzie epicko – trochę tak było, że zajmowałem się bywaniem, bo co innego można robić, kiedy dziara się ludzi kilka razy w tygodniu? Kiedyś mi za to płacili. Za bywanie. Jak skończyłem szkołę, usilnie próbowałem znaleźć pracę i natknąłem się na ogłoszenie o tajemniczym kliencie. Sama oferta była dość enigmatyczna, ponieważ zamiast doświadczenia wymagano jedynie zdjęcia. Wysłałem i zostałem zaproszony na rozmowę, podczas której okazało się, iż moja praca ma polegać na odwiedzaniu nocnych klubów w Wielkiej Brytanii i sprawdzaniu ich jakości. W służbie dla ojczyzny nie śmiałem odmówić. Po trzech miesiącach podróży byłem oburzony, że w naszym kraju było tak niewiele tych interesujących placówek. - Nie wiem, wpuścili mnie. Może wyczuli to, że jestem młody duchem – rozłożyłem ręce w geście bezradności. – Chyba nie próbujesz mnie stąd przegnać, co Trawka? Zaraz, powoli, jakim przyjaciołom, co zmieniać? Ja nie wiem, z jakiej przyczyny Trawka tak wysoko plasowała siebie w mojej hierarchii znajomych. To, że przychodziłem do niej czasem w środku nocy, mając trochę wylane na to, czy mnie wpuści, czy nie (zazwyczaj wpuszczała), wynikało tylko i wyłącznie z tego, że znałem adres, i kiedy już kończyłem na jakimś afterze w Londynie to raczej unikałem teleportpwania się do Hogs, bo za każdym razem występowało bardzo duże ryzyko rozszczepienia. Nie mogłem przecież spędzać połowy życia w Szpitalu Świętego Munga – chociaż gdybym z każdymi odwiedzinami miał poznawać takie Trawki, ostatecznie jestem skłonny pogodzić się z taką alternatywą.
W zasadzie to Brandon już zapomniał o Złotym Sfinksie, a to ogłoszenie znów przypomniało mu o porażce jaką odniósł i pewnie którą ojciec szybko nie zapomni i będzie wyciągał za każdym razem kiedy to będzie chciał mu udowodnić, że się nie przykładał do nauki, ani do samego Sfinksa. Będzie powtarzał, że jakby się postarał to by to wygrał. Możliwe, że była to prawda, jednak było tam też sporo uzdolnionych uczniów. No ale mimo wszystko zyskał dzięki temu trochę doświadczenia, czegoś nowego się dowiedział. A tak to pewnie by obijał się w pokoju wspólnym. Z tego powodu postanowił iść na zabawę przy basenie. Zwłaszcza, że miło będzie się ochłodzic w zimnej wodzie. Oczywiście nie mogło się obejść od odpowiednich przygotowań. Powrócił do domu i rozkazał skrzatowi nieco ulepszyć swoje kąpielówki, została doszyta podłużna, wąska kieszonka na zamek błyskawiczny, którego końcówka oczywiście musiała zdradzać przynależność do domu. Była to kieszonka na różdżkę. Tak się też akurat trafiło, że jego magiczna różdżka była stosunkowo mała do innych, więc Brandon mógł spokojnie wykorzystać ten jej atut. Dając mu pewnego rodzaju przewagę, jeśli dojdzie do jakiejś burdy, na co zresztą w pewnym sensie liczył. Nie była to w końcu Ślizgońska zabawa, więc miał nadzieję, że się tam nie zanudzi, bo na to nie wymyślono jeszcze odpowiedniego zaklęcia. Którym to w razie potrzeby mógłby w siebie rzucić. Przybywając na miejsce nie oczekiwał, że zobaczy tam wszystkie znajome mu mordki, z którymi to będzie mógł się pobawić, ale nie spodziewał się również tego, że będzie aż tak źle. Przechodził między ludźmi szukając kogoś ciekawszego, czegoś ciekawszego i jedyne na czym dłużej zawiesił wzrok to stoisko z jedzeniem i informacja o możliwości wygrania darmowego posiłku. No, no. Jeszcze kilka takich miłych niespodzianek, a jest szansa, że zmieni nieco zdanie o takich przyjęciach. Darmowe napoje zdecydowanie też na to wpływały.W tłumie wyhaczył dwie persony które były mu lepiej znane. Jednakże jedna z nich była z grupką osób, więc postanowił, że odwiedzi ją później. Teraz podszedł do chłopaka, krukona, którego powinien w zasadzie nienawidzić i tą ukrytą różdżka poprzebijać tętnice i zmasakrować aortę brzuszną. Jednak z drugiej strony w końcu odczepił się od jego siostry, przez co był mu wdzięczny. Nie lubił go ogólnie, jednak był urodzonym aktorem, więc czemu by z nim nie pogadać? Zwłaszcza skoro się nudził. - Cześć PIĄTEK, - rzucił głośniej i dosiadł się obok niego. - Ale nuda co nie? Niby jest alkohol, ale ciągle czegoś brakuje. Pewnie wrzucanych osób do basenu, co nie? - Dodał i na końcu posłał mu enigmatycze, krótkie spojrzenie. - No ale nie musisz się martwić, przybywam raczej z pokojowymi intencjami, raczej myślałem o jakimś Puszku, ale nie widzę tutaj w zasadzie nikogo znajomego - powiedział krzywiąc usta w grymasie, zniechęcenia i znudzenia. Bo to nie tak, że nie mógłby do kogoś podejść i wrzucić do wody. Ale nie miał zamiaru robić tego komuś, na kim nawet nigdy nie zawiesił oka na dłużej niż ułamek sekundy. Kiedy to usiadł coś mu pękło nad głową i zaczęło coś bredzić, ale Brandon nawet nie starał się usłyszeć tego co tam mu przepowiedziano. Mniej więcej i tak już większość wiedziała, że on wróżbiarstwem gardził i to otwarcie, więc i wróżby nigdy go jakoś ani interesowały, ani bawiły. Więc po co interesować się czymś co i tak masz głęboko w tyłku.
I pomyśleć, że jeszcze niespełna rok temu bała się zakończenia Złotego Sfinksa, bo miała wtedy stracić bliską osobę. Straciła ją wcześniej i może to dobrze, bo teraz mogła założyć strój kąpielowy, na to trochę szmatek, które miała ochotę zrzucić i pójść na basen, na imprezę podsumowującą ten piekielny projekt, którego nie zamierzała wspominać. Ktoś wspomniał, że ma być alkohol i nie najgorsza muzyka, a tego przecież nie trzeba dwa razy powtarzać. W drodze na imprezę Lloyd spięła jedną wsuwką część włosów do tyłu i wypaliła papierosa snując długie, ale mało składne przemyślenia na temat tego, co będzie robić po ukończeniu siódmej klasy. Jakby nie patrzeć, studia nie były kuszącą perspektywą, a przynajmniej nie dla niej. Z drugiej strony w niczym nie była na tyle dobra, żeby móc powiedzieć przyjmą mnie do pracy choćby jutro, a perspektywa zostania sprzątaczką zdecydowanie jej się nie uśmiechała. A może modelka? Nie, nie. To robota dla anorektyczek z ciemnymi włosami i nogami do nieba. Generalnie nie ma co się oszukiwać - żeby robić coś poważnego, trzeba ukończyć szkołę wyższą. Wielkie brawa, jeśli komuś chce się to robić. Tylko niech nikomu się nie wydaje, że Lloyd przyszła tu tylko po to, żeby się napić. W magicznie powiększonej kieszeni spodenek trzymała niewielką fiolkę z eliksirem Spokoju, którą na Syberii podrzucił jej jakiś Ślizgon, który bodajże w całym tym projekcie uczestniczył i głupio by było, gdyby się nie pojawił, a Voice zamierzała mu ten drobiazg oddać. Nie był jej do niczego potrzebny, a poza tym kojarzył się z Rosją - zimno, zimno, śnieg, śnieg, siniaki na plecach, zimno, śnieg, wypadek, zero zaklęć i teleportacji. Słowem - syf. Niby mogła wylać zawartość buteleczki albo ją komuś wcisnąć, ale nie podziękowała Brandonowi za pomoc. Imię wyciągnęła od jakiejś małej Ślizgonki w zamian za mugolskie, strzelające cukierki. Do czego to doszło, żeby Lloyd musiała pytać dziewczynki o takie rzeczy, jak czyjeś imię? Ale, jakby nie patrzeć, gdy siedem lat nauki poświęciło się na wegetację, nieznajomość siedmiu ósmych szkoły nie powinna dziwić. Będąc już na miejscu w jednej z budek poprosiła o gin, w międzyczasie rozglądając się dookoła i szukając wzrokiem tego Ślizgona od eliksiru. Siedział przy jednym ze stolików razem z Krukonem. AMBROGE, o ile pamięć jej nie zawodziła. Popijając spokojnie alkohol podeszła do obu panów, wyjmując z kieszeni niewielką fiolkę. - BRANDON, tak? - spytała, chociaż była niezbicie pewna, że trafiła na właściwą osobę. - Chciałam ci to oddać. I podziękować za pomoc. Jakoś mi to wszystko wcześniej umknęło.
Powinna była już dawno domyślić się, że jej piersi pewnie prędko zostały zanalizowane i ocenione, znając Kyle'a tyle czasu. Oczywiście zamiast tego, uparcie trwała w swojej naiwnej wierze w ludzi, która zakładała, iż nawet chłopcy (bo mężczyznami ich nazwać nie można) pokroju jej kumpla mają tyle godności, aby nie gapić się bezmyślnie w te okolice. Gdyby jednak została pochwalona za nogi, to z pewnością grzecznie by podziękowała, bo przecież tych kilka lat biegania jak głupia pomiędzy Hogsmeade a Londynem bo się zapomniało czegoś z domu jakieś efekty dać musiało. W kwestii endorfin niewiele by chyba miała do powiedzenia, może poza tym, że z reguły starała się je u ludzi wywoływać swoim własnym sposobem bycia. Stąd pchanie się wszędzie z kolorową czupryną, stąd okazyjne wygłupy, stąd też wrabianie ludzi na prawo i lewo. Już nawet dla Reida wymyśliła swoisty prank, jeśli tylko nadarzy się dobra okazja, ale na tą wypadałoby trochę poczekać. Póki co, z typowym dla siebie uśmiechem przyjmowała wszystko, co do niej mówiono. - A może to po prostu impreza otwarta, nie pomyślałeś o tym? - stwierdziła zgryźliwie, sprzedawszy chłopakowi kuksańca w bok - E tam, nawet gdybym chciała, to z Tobą nie poszłoby tak łatwo. Wiesz gdzie mieszkam i nie jestem pewna, czemu jesteś w posiadaniu tak delikatnej, tajnej informacji! - dodała jeszcze, rozglądając się już powoli za jakimś luźniej obsadzonym stolikiem. Minęło kilka dobrych minut krzywienia twarzy na wszelkie sposoby, zanim wypatrzyła jego ekscelencję Ambrożego Piątka, który przecież był z tego samego roku oraz domu i na setki tysięcy procent nie poskąpiłby tęczowogłowej miejsca obok siebie, nawet jeśli przysiadł się do niego Russeau. Och, tego to kojarzyła nie tylko z widzenia, ale też z legend. Nie bez powodu woła się na kogoś per "naczelny bimbrownik Hogwartu", prawda? Moreira trąciła zapatrzonego na jakąś przechodzącą obok dziewczynę Kyle'a i pokazała mu, żeby poszedł za nią. Znaczy za sobą. Tawką. Nie za tą lalką, która chyba nawet szóstego roku nie skończyła. Tak czy inaczej, niedługo oboje przysiedli się do Friday'a, mimo że pytanie o pozwolenie padło o wiele później, a w międzyczasie przypałętała się jeszcze jakaś panna, której Tavia zupełnie nie kojarzyła. - Siemanko Piętaszek, jak tam co tam? - zagaiła, zająwszy już obok niego miejsce, aby chwilę potem upchnąć torebkę gdzieś pod ławkę - Hej, jestem Tavia - zwróciła się do Ślizgonów, nachylając się za Ambrożym, aby wystawić do chłopaka dłoń, a potem nachylając się przed Ambrożym, aby to samo uczynić względem dziewczyny. Niezależnie od tego, czy ją uścisnęli, czy też nie, kontynuowała swój specyficzny monolog - To jest Kyle, jak widzicie, absolutnie uwielbia wszelkiego rodzaju dziary - przedstawiła znajomego, spojrzawszy na niego przelotnie - Właściwie to czuję się ogromnie zawiedziona, że nie postanowiłeś jeszcze zrekompensować mi wszystkich tych nieprzespanych nocy chociaż jednym piwem - skwitowała wobec Reida, robiąc niezawodną minę typu "podkówka", która niejeden raz wywalczyła jej już jakieś fanty. Tu oczywiście nie miało być inaczej, więc chyba pozostawało tylko czekać na nieuniknione efekty.
Jako przedstawiciel płci silniejszej okazywałem słabość poprzez uleganie pokusom, a jeśli Trawka wyrażała jakieś wątpliwości wobec mojej męskości, byłem skłonny udowodnić jej, że się myli, choćby teraz. O utracie godności można by mówić, gdybym istnienie cycków całkowicie ignorował. Jestem facetem, nie jakimś pedałem, Moreira. Lubię towarzystwo kobiet, lubię jak pachną, lubię, kiedy noszą ubrania pobudzające wyobraźnię. Lubię, kiedy są zadbane, kiedy nie boją się wyzwań i kiedy prowokują. Tak się napędza ten świat, więc nie miej mi za złe, kiedy wbijasz się w tak skąpe ciuchy, a ja patrzę na ciebie wzrokiem wygłodniałego psa. Gdybyś chciała, żebym odwracał od ciebie spojrzenie, nosiłabyś spódnice za kolana i koszulki, które nie ułatwiają rentgena twojego ciała. Lubisz to. A ja lubię ciebie, bo masz tęczę na głowie. W środku z resztą chyba też. Zastanawia mnie czasem, czy dziennie widzisz więcej jednorożców niż ja. Powinniśmy to kiedyś zmierzyć. - Myślę powoli, ponoć to lepiej wpływa na zdrowie – to by tłumaczyło, dlaczego trzymam tyle ziół w domu. – Sama mi pokazałaś, gdzie mieszkasz, musisz więc darzyć mnie sporym zaufaniem. Swoją drogą, jak się ma Espe? Będzie dzisiaj? – Espe była spoko (chociaż moim zdaniem w jej życiu zdecydowanie brakowało gandy), pozwalała mi wchodzić do swojej szafy zawsze, kiedy przychodziłem zwęglony, a przychodziłem zwęglony prawie zawsze. No lubiłem dziary. Tak bardzo, że na jakiejś imprezie pozwoliłem wytatuować przypadkowej dziewczynie jakiś napis na czole. Do dziś nie potrafię go odczytać, nie pamiętam nawet, jak miała na imię, jakaś Jane czy Jade. To było w Manchesterze. A może? W każdym razie Piątek był mi znany, bo Piątek był w porządku ziomkiem, a pozostałą dwójkę pozdrowiłem jedynie z daleka. Pewnie i tak jutro nie będę pamiętał ich twarzy. - Siema – uniosłem otwartą dłoń, zupełnie jakbym był boskim zwierzchnikiem zsyłającym błogosławieństwo. Moim bogiem mógłby być Budda, ale problem polegał na tym, że Budda nie był bogiem. - Sza, Trawka, te nieprzespane noce to nasz sekret, okej? – powiedziałem cicho, tuż nad jej uchem – Nie oszukasz mnie, co najmniej raz w miesiącu wysyłam ci należny haracz sową. Nie dam więc zrobić ci z siebie sługusa. Pójdźmy na układ. Przysługa za przysługę. Angielscy gentelmani istnieją tylko w legendach. Poza tym byłem Szkotem, to wszystko tłumaczyło.