Tak, tak, żyj Gilberciku w tych swoich fantazjach, gdzie zdobywasz wielką sławę, większą niż ta Dexterowa, gdzie masz fajniej niż Dexter, i co więcej, gdzie jesteś fajniejszy niż Dexter. Z niecierpliwością będę czekać na spełnienie tych marzeń! Ale póki co może wróćmy na ziemię, bowiem odkąd Dex też dostał zaproszenie na te supernowe salony, zajebistość Gilberta trochę przygasła. W podzięce za to zmarnowanie jego palenia, które co prawda dobiegało końca, ale ważne że było, oddał mu, uderzając go w ramię. - Nie marnuj moich cennych zapasów, jak tu dalej będzie taka dzika impreza to szybko w ogóle nie będzie co palić – upomniał Gilbercika nawiązując do szalonych wydarzeń na balu, takich jak dzikie tańce, jakiś walc czy coś. Ach Vanberg dawno nie był na tak dobrej imprezie! Co tam chlanie na trasie koncertowej przy tych cudach super elitarnej i ultra wyjątkowej arystokracji Hogwarckiej, do której dziwnym trafem zaliczało się pół zamku. - To jest raczej kwestia tego, że jeszcze Cię nie widziałem w sukience – zapewnił klepiąc Slone po rączkach, którymi miętolił ten biedny wianek, tym samym uspokajając Gilbertową niepewność, że czasem mógłby mu się już nie podobać, czy coś równie niedopuszczalnego, niemożliwego i niewybaczalnego. Wszystkie te niepewności zostały przerwane przez atak Daisy na posiadłość. Oczywiście już się chciał zerwać na nogi, bo nie tylko ujrzał kobietę z którą chce się zestarzeć, a dodatkowo to wyzwanie! Zdecydowanie musiał udowodnić, że to on tu rządzi. Ale wszystko zostało brutalnie przerwane. Daisy zniknęła, a wianek tylko poleciał za nią, ginąc gdzieś w tłumie ludzi. Co za dramatyczna chwila. Potem jeszcze przyszedł taki koleś, który kręcił się kiedyś na Dexowej trasie koncertowej. - Jasne, pozdrowię od Ciebie Dyanne – zapewnił go, nim ten odszedł. Theodor-Y chyba się znał z Dyanne, nie? Tak czy siak, koleś sobie poszedł zaraz, więc Vanbergowe oczka przeleciały po ludziach zebranych w sali. Właśnie zrozumiał, dlaczego nie chciał bywać na takich cudownych przyjęciach. - Ich poziom zajebistości płynącej z posiadania domu ze złotymi tapetami zaczyna mnie przygniatać, więc albo musimy coś tu zrobić, żeby uratować naszą pozycję społeczną, albo zostawić ich w tym kółku wzajemnej adoracji – stwierdził w końcu podnosząc się z posadzki i podchodząc nieco bliżej ku zastawie. Stamtąd wziął jakąś otwartą butelkę z winem i wypił kilka sporych łyków.
Oczywiście, że nie przestał go kochać na zawołanie. Ale musiał wziąć się w garść i zdecydować, co teraz jest ważne. A teraz ważne, najważniejsze było dobro dziecko i Corin. Musiał, chciał poświęcić im cały swój czas i uwagę. -Nie bądź zły- powiedział w końcu, zbierając się na odwagę, by go niego podejść. Już się nawet ruszył, wykonał w jego stronę krok, może dwa, ale zaraz potem stanął. Co chciał zrobić? Chciał go pogłaskać, poklepać po ramieniu, po głowie? Powiedzieć, że wszystko będzie w porządku? Przecież nie będzie, przynajmniej dla Jimma. Ale bardzo chciał żeby tancerz był szczęśliwy. Zasługiwał na to, choć już Finn mu tego szczęścia nie da. Cóż... nie pierwszy raz ma złamane serce. I pewnie nie ostatni. Powinni do tego przywyknąć. Życie nie jest bajką, po prostu. -Na pewno dasz sobie radę. A teraz wracajmy na bal, przeziębisz się- dodał jeszcze i skinął mu lekko głową. Zasalutował nawet i obrócił się, szybko maszerując w stronę wejścia Pchnął ciężkie drzwi i uśmiechnął się pod nosem, czując jak ogarnia go przyjemna fala ciepła. Wszedł do sali balowej, od razu zaczynając się po niej rozglądać. Niestety, w tym tłumie nie tak szybko mógł wypatrzyć Cornelię, ale gdy już to zrobił... uśmiechnął się jeszcze szerzej. Tańczyła bowiem z kimś, kogo Finn dobrze znał. Miał ochotę podejść do nich, przywitać ich, spytać jak to się stało, że się znają. Przecież Corin nic mu o nim nie opowiadała. Ale Puchon nigdy też nie pytał. Zamiast jednak podejść, stanął pod ścianą, dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej, gdy Corin schodziła po schodach. Nie, nie był zazdrosny, przynajmniej na razie. W takim tańcu nie widział niczego złego; ot, zwykła rzecz. Jak bardzo się mylił...
A ty byś nie uciekła jakbyś mieszkała z kimś kogo z całego serca nienawidzisz? To nie znaczy, że jest od razu plebsem. A nawet jeśli to co z tego? - No pewnie, że podbijemy! - powiedziała stanowczo. Primabalerina...o kurczę, niezły byłby widok. Gdy zaczął znowu o tej bieliźnie mrugnęła do niego. - To to niech ci twoja Abigail zaprezentuje. - wytknęła mu język. No jeszcze tego brakowało, żeby ubrała różową bieliznę, uh. Ten bal może faktycznie być pełen wybryków. Choć ciekawe jakby się potoczył gdyby Daisy została. Pewnie nie mieli by co jeść za pięć minut. - Okej, trzymam za słowo. - rzuciła za oddalającym się Draconem i ruszyła po alkohol. Pijąc wino rozglądała się po towarzystwie, zatrzymując swoje spojrzenie najpierw na Jaredzie, potem na Draco i Abigail...Pasowali do siebie, nawet ona musiała to przyznać. Oby nie wynikł z tego dzisiaj żaden skandal, wśród rodziców czy coś tam. A zresztą, kto by sie tym przejmował. Ze zdziwieniem patrzyła na ową parę, która się właśnie do niej zbliżała. O kurczę, czyżby Ślizgon miał zamiar je poznać ze sobą nawzajem? Fakt, trochę dziwna sytuacja. A tak właściwie to po co podchodzą? Oby nie z litości bo tej Deska nie cierpiała. Kurczę, moja Ail jest aż taka straszna, że aż Ab nie chce jej poznawać? No to nieźle. A Ślizgonka w gruncie rzeczy nie jest taka konfliktowa jaka się wydaje. Ktoś musi być wybitnie pojebany albo zaleźć jej za skórę, żeby miał z nią na pieńku. Ale jak na razie Puchonka jest jej zupełnie obojętna, więc małe szanse są na jakiekolwiek kłótnie. Poza tym, nie będzie się kłócić z dziewczyną swojego przyjaciela, bo jeszcze chłopak się na nią zdenerwuje i obrazi. A naprawdę go lubiła. Byli do siebie niezwykle podobni. I trzymam Uchihę za słowo co do tego najlepszego organizowania czasu! A co do dziewczyn...kto wie, kto wie. Odwzajemniała lekki uśmiech chłopakowi i spojrzała na jego Abcię. Nie wyglądała zbyt pewnie. Weaver też w sumie nie. Pokręciła przecząco głową odpowiadając w ten sposób na pytanie.- Fakt. - odezwała się niepewnie zgadzając się z panną Grimmasi. - Hej. - dodała jeszcze w miarę spokojnie, co by nie wyjść na nieuprzejmą.
Ona też nie mogła przestać myśleć o tym, jak bardzo szybko ewoluowało to, co jest między nimi. I za cholerę nie rozumiała jak można mieć taką straszną ochotę przytulić się do kogoś, kto jest mniej zboczony, przystojny, świetny w aktach, ale też ciekawy, tajemniczy i w gruncie rzeczy dobry. Co w nim takiego fajnego? Nie mam pojęcia. Ale tak czy siak każdą możliwość przytulenia się do jego ciała musiała po prostu wykorzystać. Nawet, jeśli przez to wszystko jej serce zacznie bić mocniej, a potem będzie miało ochotę stanąć, kiedy on się nią znudzi. - Wiesz, że mnie trza bronić prawie 24/7, prawda? - Spytała uśmiechając się w pewien sposób czulej, niż robiła to jeszcze wczoraj. Oblizała dolną wargę, na której miała ślady po wczorajszej wizycie w Pokoju życzeń. „Moja księżniczka”. Dlaczego wszystko, co on mówił brzmiało tak zmysłowo? Chodzący bóg seksu, inaczej się go nazwać nie da. Buty faktycznie mogła zdjąć w każdej chwili, ale może lepiej jednak nie ryzykować, że babcia zobaczy, że zaczyna się zachowywać nie tak, jak przystało. Zresztą, nie po to Lillyanne uczyła ją chodzić na szpilkach tak, by wyglądało to kobieco, a nie dziwkarsko, żeby teraz zaprzepaściła jej poświęcenie. Więc chyba jednak pozostanie tak jak jest. A co do drapnięcia – Corin pamięta jedyna, że wbijała mu pazurki w plecy. Pewnie tam też ma mnóstwo śladów. Dobrze, że to nie jest impreza nad basenem czy coś. Pewnie jakaś malinka też mu pozostała – przynajmniej Corin miała taką nadzieję. - Kiedy mnie zobaczyłeś? Przyznaj się w końcu, lecisz na mnie – Rzuciła uśmiechając się wesoło, a potem wystawiła ku niemu język. Pamiętała, jak za pierwszym razem dostała wielce przeczącą odpowiedź, a potem się całowali. Gdzie logika w tym wszystkim ja się pytam? Oczka jej się świeciły, kiedy nie pozabijali się w tańcu. Naprawdę była zachwycona tym, że jej się to udaje. Kręcąc się z nim nie widziała nikogo innego... Do momentu, aż zauważyła swojego braciszka. Kiwnęła mu głową znad ramienia partnera. Na pewno potem do niego podejdzie. W końcu nie może całkiem olać kochanego Gio. Potem ponownie przykleiła się do swojego partnera delikatnie gładząc jego tors, na którym trzymała właśnie dłonie.
Nie odpowiedział mu. Nie wiedział, co. Nie zamierzał wyrzucać mu wszystkiego, znów na niego krzyczeć. To by nic nie zmieniło. Ale nie potrafił teraz myśleć inaczej, nie potrafił się uśmiechnąć i po prostu z nim wrócił. Uśmiechnął się krzywo na jego zdaniem totalnie sztuczny przejaw troski i patrzył, jak drzwi za Finn'em się zamykają. Czuł, że coś stracił, coś cholernie cennego, najcenniejszego. Znów poczuł łzy na twarzy, teraz jednak nawet nie próbował czegokolwiek z tym robić. Nie wróci tam, nie da rady. Napisał tylko ojcu sms, że spada, żeby go tam potem nie szukał i po prostu odszedł. Gdziekolwiek, byle dalej stąd.
- Przyleci? – spytała niepewnie. Było jej nieziemsko głupio. No, bo co miała zrobić jeżeli wezmą za jego dziewczynę? Mówił jej im… Poczuła się w pewnym sensie szczęśliwa z tego powodu… No cóż, skoro chwalił się nią… albo obgadywał… To ja już sama nie wiem… zobaczymy co do powiedzenia ma panienka Inocente, tak… mówię o Lilce.
Coraz bardziej się denerwuję. Co on o mnie mówił? Coś dobrego, albo coś złego… chociaż na pewno nie mówił nic złego… mam taką nadzieję. Ciekawe jacy są jego rodzice. To arystokraci, więc powinnam się dobrze zachowywać, żeby nie przynieść mu wstydu. Muszę być miła… tak… emmm jak to było… Witając się dygnięciem Emm… Przez ten stres nie pamiętam!
Podczas tych myśli usiadła na ławce zdenerwowana i niepewna wszystkiego co ją otacza. Jakby nagle pojawiła się w innym wymiarze.
Nie mogła jednak długo się denerwować. Je dano jej też długo pozostać w innym wymiarze. Bowiem tak, jak chłopak się spodziewał już dosłownie parę minut po ich rozmowie można było usłyszeć dość piskliwy szczebiot. Chłopak zdawał się lekko podskoczyć jak oparzony. Ledwo usiadł na ławce, a już zdawało się, że ma ochotę z niej uciec. Najwyraźniej wstydził się kobiety, która do nich dobiegła. Miała na sobie długą, fioletową suknię. Uśmiechała się bardzo szeroko ukazując proste, białe zęby. - Ikuto! Ikuto Ikuto Ikuto tak się cieszę, że przybyłeś! Tata jak zwykle marudził, że cię nie będzie, że jesteś nieodpowiedzialny i bla bla bla, ale jesteś! Tak się ciesze! O i Lilly, twoja dziewczyna? Mówiłeś o niej takie słodkie rzeczy! Masz rację, jest naprawdę piękna – Złapała biedną Gryffonkę za policzki jak stara ciocia zza granicy i oczywiście wymiętosiła – Jaka jesteś idealna! W każdym calu! Ikuto oświadcz się jej w tej chwili! Musisz za nią wyjść! Będziecie mieli wieli dom i dwójkę dzieci! Kathreen i Maksymilian jak to zawsze chciałeś! Chłopczyk powinien mieć jej włosy! Wyglądają na miękkie jak kocie futerko! Tak się cieszę, że mam taką śliczną synową! – W końcu umilkła. Ale zanim to zrobiła między którymiś z jej słów mruknął prosto do ucha Lilly parę słów. - To moja mama, Trishia. Nie bój się, za parę minut będzie planowała wnuki i prawnuki – i miał świętą rację.
No cóż, Lilly siedziała zdenerwowana, gdy nagle przybiegła kobieta, która zaczęła mówić do niej bardzo, bardzo, bardzo, bardzo szybko. Nie zrozumiała nic z tego co powiedziała. Jedynie szept Ikuto, który wybił ją ze słuchania. O co chodzi? Nie miała zielonego pojęcia co ma zrobić. Więc wymyśliła coś na poczekaniu. - Mi… miło mi panią poznać… pani Tsukiyomi… - wyszeptała na koniec nie chcąc jej przerywać. Kiedy udało się jej uwolnić policzki rozmasowała jeden i niepewnie zrobiła krok do tyłu dygając. Chciała się schować za chłopakiem, ale wiedziała, że to będzie niegrzeczne i że nie powinna tak zrobić… Ale co teraz? Nie może uciec, nie może się schować nie wie co powiedzieć… Spojrzała wzrokiem: „Ratunku” w stronę Ikuto oczekując pomocy.
Bardzo szybko, bardzo niezrozumiale. Ale matka w danym momencie byłą już przy pra, pra wnukach. Szkoda męczyć się z tą kobietą, ale gdyby próbowałby ją wygonić skończyłoby się to naprawdę tragicznie! - A jaka miła! Kakoi! Kakoi naprawdę! I tak jak ja jest Japonką! Ikuto naprawdę idealnie wybrałeś! Tak się cieszę, że się ożenisz z Ikuto – Dopowiedziała jeszcze głośno, o dziwo trochę wolniej. Aż kilka osób z sali obejrzało się na ogród. Ikuto wzruszył ramionami pokazując jej, że nic nie zrobi. Muszą to przeżyć. Za parę minut znudzi się i poleci męczyć Corin. W końcu była dla niego jak siostra i matka prawie tak samo reagowała na nią. Chociaż przy niej było gorzej, bo kiedyś chciała jej koniecznie kupować różowe sukieneczki i wiązać kucyki... A miała 15 lat. Lilly też tak skończy, był tego pewien. W końcu jest „synową”.
Prychnął pogardliwie kiedy Dexter śmiał go upomnieć. W ogóle nie rozumiał o co mu chodzi. Imprezka była doprawdy przednia. I tyle się działo. Była ogólnie bardzo w stylu Gilberta i Vanberga. Oni to tylko na takie chadzali i tam świecili garniturami i arystokracją. Nie Gilberta wina, że po prostu tu nie było takich dzikich tłumów jak to zazwyczaj bywało w takich miejscach. A tak się starał żeby dobrać bibę. I postarał się nawet wysłać sowę do ziomka z zaproszeniem. Eh, jaki on był niedoceniany w tym chorym społeczeństwie to aż trudno uwierzyć. - Jesteś tego pewny? Czy ja wiem - Zagryzł wargę rozważajac wszelkie możliwości w których mógł znaleźć się w sukience. Po niektórych imprezach, również tych na których był Dexio (chyba był...) miał trochę dziur w pamięci. Lubił zgadywać co się wtedy działo. Przyjemnie wymyślać sobie niesamowite opowieści dziwnej treści i robić z siebie mega koksa nawet w stanie wskazującym. Z drugiej strony, miał też mózg oraz brak zahamowań. Nie zdziwiłby sie gdyby kiedyś latał w kiecce wesoło nią wywijając w rytmie kankana. Ba! Był świecie przekonany, że i w tym wyglądałby przystojnie i nie odjęłoby mu to ani trochę męskości. Cóż, strata Vanberga. - Nie ogarnęli twego blasku i arystokracji, to zbyt proste organizmy - Zapewnił swojego Józkowatego ziomka kiedy ten znikąd pojawił się przed nimi. Kulturalnie się przywitali, wyjątkowo po męsku, hoho. Nawet nie musiał mówić, że to oczywiste, że są tutaj razem. Ogólnie, zajebiście. Był na balu z dwoma zajebistymi dupeczkami, a Szarlotka nie mogła mu zarzucić zdrady, bo obaj byli jego ziomami. No i mężczyznami. Żyć nie umierać. - Nie spinaj tak tyłeczka, bo już nie wyrwiesz żadnego kolegi - Złapał muzyka od siedmiu boleści za nadgarstek łaskawie pozwalając mu wziąć ze sobą winiaczka i pociągnął do na schody, prosto do wyjścia. Kompletnie nie rozumiał czemu tym razem nikt nie stał przy drzwiach. Nie mógł się ładnie pożegnać, oja. Na szczęście Dexter był obok i to jemu przybił pionę tuż przed ich dziką ucieczką z równie dzikim wrzaskiem w tak samo dzikie miejsce.
Sangrienta wpatrywała się w matkę Ikuto nadal nie wiedząc o co chodzi. Chociaż… kiedy usłyszała ostatnie zdanie spojrzała na Ikuto niepewnie. Jak to, ożenisz z Ikuto? Jego matka wymyśliła to? - Ummm przepraszam, że przerywam… - wyszeptała spoglądając zdziwiona. – Jak ożenię się z Ikuto? – spytała niepewnie. Nie rozumiała o co chodzi. Przecież nie mogła wprowadzać w błąd matki Ikuto. Mam nadzieje, że Lillyanne nie skończy z kucykami i różowymi sukienkami… Dlaczego? Bo prędzej strzeliłaby sobie w łeb lub skoczyła z mostu popełniając samobójstwo. Chciała westchnąć, ale się powstrzymała. Gdyby to zrobiła mogłaby być uznana, za niegrzeczną… Ale skąd ona w ogóle wie, że tak nie można?!
Jego matka wymyśla naprawdę wszystko. Jest zdolna do wszystkiego. Niesamowite jest to, jak bardzo miała wybujałą wyobraźnie. Ale i tak ją kochał. Pamiętał, że jak był mały zawsze obiecywał, że się z nią ożeni. - No tak! Tak łaaadnieeee razem wygląaadaaacieee – Odpowiedziała przeciągając słowa i trzęsąc się z podniecenia jak galareta. A matka Ikusia i tak już była w błędzie i jestem pewien, że nie będzie dało jej się wyprowadzić. Chyba, że Ikuto się odezwie. Ale najwyraźniej nie zamierzał. Bo jego zdaniem było to bezskuteczne no i podobała mu się ta sytiacja. - Przeżyjesz jeszcze jakieś 2 minut? - Spytał szeptem, który nie został dosłyszany przez szczebiotkę.
Elena przyszła na bal jak zwykle lekko spóźniona. Gdy wszyscy już sie bawili do sali niemalże wpłynęła niezwykle blada postać ubrana w czarną, balową suknię i z burzą kryczoczarnych loków. Na szyi połyskiwał jej kilkuwieczny naszyjnik- oczywiście od pokoleń będący w jej rodzinie- i odpowiednio dopasowane kolczyki i bransoleta. Jednak największą uwagę niktórych zgromadzonych przykuł jej partner. Blada piękność (no tak, trzeba sobie schlebić) szła pod rękę z Azjatą, Kaoru Matsumoto, który jakby trochę nie pasował do całej tej ceremoni. Jednak jej to nie przeszkadzało. Wolała przyjść z nim, niż sama. Elena przywitała się z kilkoma znajomymi przedstawiając im swego towarzysza, po czym podeszła do swoich rodziców, którzy na bal przyszli trochę wcześniej. -Mamo, tato, poznajcie mojego partnera i klegę ze szkoły, Kaoru Matsumoto.- powiedziała wskazując na Azjatę. Modliła sie tylko w duchu, żeby ten nie strzelił jakiejś gafy. Zanim weszli do sali dziewczyna pouczyła go co i jak. "-Odzywaj się jakby z wyższością, ale i z szacunkim pokazując, że wcale nie jesteś od nich gorszy. Nie odzywaj się nie pytany, gdy będziemy siadać do stołu, o ile będziemy do niego siadać, poczekaj, aż ja usiądę pierwsza. Najlepiej będzie jeśli sam odsuniesz mi krzesło. Jeśli będzie to konieczne, w rozmowach pokazuj, że gardzisz mugolami i szlamami. Na wszelki wypadek będziemy musili zatańczyć ze dwa, trzy tańce. Ja będę prowadzić. Jakieś pytania?"- spytała. Gdy mowiła poprawiała jego ubranie i fryzurę. Efekt był prawie zniewalający. Chłopak nie miał żadnych pytań więc weszli na salę...
Gryffonka wpatrywała się w matkę przyjaciela. Ile to miało trwać? Ten monolog, z którego i tak nic nie zrozumiała. Mówiła szybko i niezrozumiale. Może specjalnie nie chciała, by dziewczyna coś zrozumiała, albo była tak podekscytowana, że nie umiała się uspokoić i zachować jak na damę przystało… Właśnie… Jak na damę przystało… Dziewczyna spuściła wzrok wlepiając go w podłoże. Przez głowę przeszło jej milion pytań. Były to pytania takie jak: Skąd ona niby zna się na wychowaniu arystokratek? Skąd wie, co powinna robić arystokratka? Stała, a pytania atakowały ją ze wszystkich stron. Dodatkowo usłyszała pytanie Ikuto, które wymieszało się i zatopiło się w oceanie pytań. To było za wiele, o wiele zawiele. Za głośno… – pomyślała kuląc się delikatnie. Przez głowę zaczęły przelatywać obrazy połączone z pytaniami. Panienka Sangrienta zrobiła dwa kroki w tył, oczy miała zamknięte. Nagle w momencie wyprostowała się i spojrzała na matkę Krukona. Ujrzała piękną kobietę, która w momencie zaczęła rozmazywać się i zanikać. Poczuła jak jej ciało staje się ciężkie i niesamowicie rozluźnione. Obraz rozmazanej i znikającej kobiety zamienił się w drzewa, a później w sufit altanki. Upadła? A może nie? Nie wiedziała. Wszystko się kręciło przez ułamek sekundy. Miała zamknięte oczy. Kilka minut trwało nim wróciła do rzeczywistości spoglądając przed siebie. Musiała się czegoś napić.
Matka od Ikuto była... Po pierwsze chciała wpoić dziewczynie swoje zdanie, po drugie była zbyt podekscytowana. Nigdy nie potrafiła być damą. Ale mimo to Arturo zakochał się w niej – podobno od pierwszego wejrzenia. Ile w tym było prawdy, nie wiedział. Nie przywykł do zadawania pytań – małe dziecko nie ma prawa pytać, tylko dawać jasne i zrozumiałe odpowiedzi. Widząc po raz kolejny ból Lilly – podejrzewał, że to się tak skończy. Widząc, że nagle się cofa, a potem wyraźnie słabnie momentalnie ją złapał. Matka pisnęła przerażona, potem pobiegła po Arturo, a więc ojca Ikuto. Ale krukon nie chciał się z nim skonfrontować. Po raz kolejny od jakiegoś czasu wziął ją na ręce. Zaniósł kawałek dalej i ukrył w altance porośniętej różami. Położył na ławkę. Zaklęciem Accio wezwał szklankę jakiegoś soku, którą podał jej, kiedy się obudziła. - Znów wizja? Już dobrze? - Zapytał troskliwie. Zabiłby każdego, kto powoduje jej krzywdę. Ale na to nie umiał nic poradzić. I to go przytłaczało.
Wszystko zawirowało… Kiedy otworzyła oczy spojrzała na Ikuto i zaśmiała się. - Dość często mdleję, nieprawdaż? – powiedziała pod nosem i usiadła. Kiedy otrzymała szklankę soku podziękowała skinieniem głowy i zaczęła pić. To było niesamowicie męczące, dwa wspomnienia jednego dnia… wróć… to nie było wspomnienie… chyba… - Już w porządku, zakręciło mi się w głowie… przemęczyłam się zbytnio… mam bardzo słabe ciało, to mogło zdarzyć się w każdym momencie kiedy się przemęczam – powiedziała szybko. Słowa się jej plątały, nawet zdania dobrze nie mogła. To było męczące. Nawet nie wiedziała co się dokładnie stało! - Przepraszam… jedynie Ci zawadzam… - wydukała niepewnie spuszczając głowę.
- To nie jest śmieszne. Może powinnaś wybrać się z tym w końcu do lekarza? - Skomentował stanowczo wyraźnie się o nią martwiąc. Spoglądał teraz na nią okiem surowego brata, który musi za wszelką cenę pilnować swojej małej siostrzyczki. Oczywiście nigdy nie miał zamiaru jej traktować jak członka rodziny chyba, że w postaci żony. Ale w tym momencie naprawdę poważnie się tym wszystkim przejął. - Nawet jeśli to i tak osobiście zabiorę cię do św. Munga, zgoda? - Spytał wprawdzie tonem, który nie znosi sprzeciwu, ale jednak spytał. Dla niego to nie wyglądało jak przemęczenie. Bo wiadomo, głos jego matki świdrował w uszach i męczył bardzo, ale on go słuchał całymi dniami i nigdy mu się nie zdarzyło zemdleć. Kiedy dziewczyna wyraźnie zasmuciła się złapał delikatnie za jej ramionka i przesunął ku sobie. Objął ją kładąc obie dłonie na jaj kolanach i opierając podbródek i jej włosy. Nie zawadzała mu. Naprawdę od dawna... Od dawna się nikim nie opiekował. Nie aż z takim zaangażowaniem. Sam tego potrzebował. „Latanie” za nią i pomaganie, porywanie. To wszystko odciągało go od głupich bali, imprez na rzecz firmy, zarządzania korporacją Tsukiyomi. Jego życie powoli stawało się inne. Lilly ratowała go nawet o tym nie wiedząc. Nawet nie rozumiała, jak bardzo jest mu potrzebna. Kaoru też nie rozumiał, więc będzie cierpiał – trudno. Dla wyższych celów, jak to ojciec zawsze powtarzał.
A co jest między nimi? Czy istnieje jedno, ewentualnie dwa słowa, które mogłyby zdefiniować to szalenie chore, pokręcone, irracjonalne, ale też niezwykle przyjemne i magiczne uczucie, które zaczyna między nimi kiełkować? A co było takiego fajnego w Cornelii, co wyniosło ją ponad rzeszę dziewczyn gotowych zrobić wszystko, żeby tylko puścił do nich oczko, nie mówiąc już o odezwaniu się. A jednak sprawiała, że miał niesamowitą ochotę zamknąć ją w swoich ramionach i po prostu nie puszczać, chcąc chronić przed złem tego świata, a powinien zwłaszcza przed sobą. Powinien ją zniechęcić do siebie, zostawić, póki jeszcze jest pora i póki jeszcze nie sprawił jej przykrości, która przekreśliłaby ich dziwną znajomość. -Tym lepiej dla mnie. Mógłbym… Właściwie to nie chcę, żeby ktoś mi Cię porwał.-W jego głosie można było wyczuć zawahanie, jakby pierwotnie chciał powiedzieć coś całkiem innego. Popatrzył na nią z pożądaniem malującym się w błękitnych oczętach. Niech nie oblizuje tak ust, bo zaraz nie wytrzyma i wpije się w jej wargi. Tak po prostu przy wszystkich. Wolał ją jako małą dziewczynkę. Moją małą dziewczynkę. Sam nie wiedział, skąd tak myśl wzięła się w jego głowie. Szalenie jednak mu się spodobała. Już i tak był o nią zazdrosny, jakby była jego własnością. Pisałam już, że Jared tak naprawdę wolałby ją bez tej sukni? Szpilki ewentualnie mogłyby zostać, ale suknia? Na co to komu? Miał całe podrapane plecy, plus siniaki po bójce z Draconem i wielka malina nieco poniżej kołnierzyka koszuli, na szczęście, bo ją ciężko byłoby zamaskować. Czy sama nie miała śladu jego zębów albo całkiem podobnej malinki? Przynajmniej Jared miał nadzieję, że coś tam jej po nim i po wczorajszym wieczorze pozostało. -Oczywiście, że na Ciebie nie lecę! Skąd taki pomysł w ogóle? To Ty świata poza mną nie widzisz.-Odpowiedział równie wesołym tonem. Chociaż było to zaprzeczenie, ani trochę nie zabrzmiało, jakby się tego wypierał. Tylko ślepiec by nie zauważył, że na nią leci. Podobał mu się taniec z Corinelią. Był inny niż ten z Abigail, mniej doskonały, a jednak lepszy. Wirowali sobie w najlepsze po parkiecie, totalnie nie przejmując się tańczącymi wokół nich ludźmi. Jared prowadził ją na ryle zręcznie, że na nikogo nie wpadli, a jego mocny uścisk zapobiegał jej przewróceniu się.
Ostatnio zmieniony przez Jared van der Neer dnia Nie Kwi 08 2012, 23:19, w całości zmieniany 1 raz
Abigail też, ale nie chciała psuć przyjęcia swojej najlepszej przyjaciółki. Wystarczyło, że wypiła o jeden kieliszek szampana, wina, czy wódki za dużo i potrafiła odwalać naprawdę zwariowane rzeczy, których oczywiście następnego dnia prawie nie pamiętała. Pewnego razu chciała uciec z dwa razy starszym od siebie lordem i właściwie już siedzieli aucie tylko Michael, który też nie był zbyt trzeźwy i do tego prowadził ze sobą żonę tegoż lorda, nieco popsuł (i na całe szczęście) ich plany. Innym razem wyszła w trakcie niesamowicie nudnego przyjęcia i całą noc spędziła tańcząc w eleganckim klubie swojego przyjaciela. Tańcząc na scenie oczywiście. Ale o reszcie nie lubiła wspominać, nie należała ona do takich, którymi mogłaby się szczycić. Dzisiaj miała zamiar być grzeczna, naprawdę. Dlatego, że po pierwsze nie odwołałby tak od razu ślubu. Zbyt wiele miał z tego korzyści, by tak po prostu poprosić Ab o oddanie pierścionka. Już prędzej ożeniłby się z nią, a potem w wyniku jakiejś podłej intrygi doprowadziłby do rozwodu, na którym tylko i wyłącznie on by skorzystał. -Naprawdę byś to zrobił? W ogóle jak możesz myśleć, że chciałabym Cię zdradzić?-Zmarszczyła lekko czoło. Sama pewnie by zamordowała z wyjątkowym okrucieństwem kochankę Dracona, gdyby takową posiadał.-Po wczorajszym wieczorze dochodzę do wniosku, że nie ma na świecie mężczyzny, który by Ci dorównał.-Mimo dwunastocentymetrowych szpilek i swoich niebanalnych, jak na kobietę 174 centymetrom wzrostu, musiała stanąć lekko na palcach, by dosięgnąć do ucha Dracona. Przecież nie powie tego na głos, tutaj każdy tylko czeka na ciekawą plotkę. Nie do końca przekonana stanęła przed Desiree. Potem udusi Dracona. Nie za bardzo wiedziała co ma powiedzieć, ani jak się zachować. Przecież nie było tajemnicą, że dziewczyna nie darzy Ślizgonki zbyt dużą sympatią i tak nagle ma się po prostu miło do niej uśmiechnąć? No cóż, prawie jej się udało.-Cześć.-Odpowiedziała, żeby nie było, że chociaż nie próbowała. -Wiesz, moi rodzice cały czas na nas patrzą.-Mruknęła cicho, jakby lekko speszona. Nie chciała kolejnej awantury w domu i niewygodnych pytań.
- Abigail ty mi w to nie mieszaj. Ty mi obiecałaś – Od nie odpuści, jestem tego pewna. Jest uparty jak osioł. Jeśli już mu się coś obiecało, na czym mu zależy lub nie, to zmusza ludzi, by to zrobili prędzej czy później. Więc Des kiedyś tą bieliznę na pewno dla niego ubierze, tego jestem pewna. Może miała bardzo słabą głowę i lepiej nie zaprowadzać jej do stołu z alkoholem? Wolałby mieć ją trzeźwą i w pełni rozumną, gdy za parę godzin zaciągnie ją do któregoś z pokoi na górze w oczywistych celach. I tak myślę... Dracon już bardzo Michael'a lubi. Ciekawe, czy gdzieś tu jest. Powinien o to zapytać ją, ale jak na razie nie przyszło mu do głowy by wymusić na niej spotkanie z tak bliskim jej człowiekiem, który pewnie zrozumie ich sytuację i którego pewnie okłamuje. Właściwie, to Draco nadal nie kapuje, jakie on ma w tym korzyści. Kasę? Przecież ma swoją. Pozycję? Też ma swoją. Posiadania żony? Co mu z tego? Mógłby mieć każdą inną. Naprawdę nie rozumiał tego wszystkiego. Wiedział tylko o korzyściach, ale nie usłyszał jakie to są korzyści. I to go zastanawiało i wzbudzało w nim lekką niepewność. - Nie myślę tak, ale przezorny zawsze ubezpieczony. I tak, zrobiłbym to bez mrugnięcia okiem – Odpowiedział cmokając ją bardzo szybko w ów zmarszczone czoło – Wiem – Skomentował jej słowa będąc naprawdę pewną siebie osobą. I tak myślę, że ten egoista nawet nie pomyślał, by i jej odwzajemnić ten komplement. I do tego jeszcze jest na tyle rozpieszczony, że uważał ją za swoją własność i nadal nie wypuszczał z uścisku. - Wiem... Ale na Jareda też. I chyba nie są zadowoleni – Odpowiedział lekko, jakby naprawdę nie trafiło do niego przesłanie, że powinien się odsunąć, bo doprowadzi do kłopotów. Egoista... - Abigail, Desiree – Przedstawił je nawzajem. Naprawdę wolałby, żeby się polubiły. Chociaż nie wyobrażał sobie tego, że obie go mogłyby kiedyś obgadywać przy drinku. Dlatego musi być w miarę ostrożny w tym poznawaniu. Chociaż jakby się puchonka ze ślizgonką zakumplowały, to naprawdę byłoby świetnie.
Ostatnio zmieniony przez Dracon Nicholas Uchiha dnia Pon Kwi 09 2012, 10:55, w całości zmieniany 1 raz
Nie ważne jak długo i jak obszernie będziemy się zastanawiać nad tym, co tak właściwie ich łączy. I tak my osobiście do tego nie dojdziemy. Myślę, że tylko Jared i Cornelią są w stanie w końcu to zrozumieć. A jeśli zrozumieją, to pewnie coś z tym zrobią. I zobaczymy, czy to się skończy dobrze czy źle. Może zranią się tak dotkliwie, że nigdy w życiu już się do siebie nie odezwą. Albo Corin obudzi się kiedyś, odwróci w bok i zobaczy chłopaka, a raczej kołdrę, którą się przykryje po czubek głowy, bo jakiś upierdliwy sąsiad mieszkający piętro nad jej malutkim mieszkankiem właśnie ma ochotę na remont podłogi i będzie marudził, że nigdy więcej do niej nie przyjedzie. A ona będzie mogła zrobić mu jajecznicę na śniadanko i udawać, że jest doskonała w gotowaniu. Oj, chyba za daleko wychodzę w przyszłość. Zamrugała zdziwiona widząc, że zmienił swoje słowa. Pamiętała, że wczoraj też jej chciał coś powiedzieć, a potem rzucił tylko „nieważne”. Cały czas ją to ciekawiło. - Nikt mnie nie porwie. Jestem w końcu twoją własnością – Skomentowała naprawdę szczęśliwa z tego powodu. I nie miałaby nic przeciwko pocałunkowi. Dla niej by to niewiele zmieniło. Gorzej z rodzicami Jareda i Abigal, ale w końcu biedna Corin nic nie wie. A tak, zapomniałam. Finn. Jednak muszą się hamować za wszelką cenę. Jego mała dziewczynka miała malinkę niestety w bardziej widocznym miejscu. Za wszelką cenę starała się ją zasłonić włosami i miała nadzieję, że dzisiejsza fryzura wystarczająco okrywa fragment szyi. Wcześniej sprawdzała to miliony razy. Właściwie, to bardzo chętnie zaprezentowałaby wszystkim to, chwaliłaby się głupiutkim Gryffonką zakochanym w Jaredzie. No, ale tutaj wzbudziłoby to niezły skandal. I Finn... Zresztą i tak już babcia patrzyła się na nią wcześniej krzywo. Hm, jakby nigdy nie była młoda. - Ja nie widzę świata poza tobą? No chyba sobie żartujesz. Jesteś mi obojętny. Sam się gapisz tak, jakbyś w życiu piękniejszej istoty nie widział – Miło było się z nim tak przekomarzać. Lubiła się kłócić z ludźmi. Zawsze to stanowiło dla niej sporą rozrywkę – Może dlatego tak ci się podobam, bo jestem bardziej zboczona niż ty? - To drugie zdanie powiedziała już trochę ciszej. Akurat o tym nie wszyscy muszą wiedzieć mimo iż to święta prawda, co mu ostatnio udowodniła. Kiedy piosenka się skończyła stanęła spoglądając na niego z dołu. Rozejrzała się, aż nagle natrafiła na pewną istotę. - A... Finn wrócił – Powiedziała sama do siebie spoglądając w stronę puchona stojącego przy ścianie, skąd została chwilę temu porwana. I tutaj pojawił się dylemat. Zostać z Jaredem, czy iść zająć się osamotnionym... Swoim chłopakiem w gruncie rzeczy. Dlaczego zawsze na nią muszą schodzić takie dylematy?
Dziewczyna słuchała go w ciszy. Była smutna. Co ma mu powiedzieć? Że sama się wykończyła w tym momencie? Lekarz nic jej nie pomoże w tej sytuacji. To są wspomnienia, które ja atakują, a teraz? Właściwie sama nie wiedziała czy to są wspomnienia, czy co innego. Wszystko jej się mieszało. - Ikuto… - wyszeptała odwracając się do niego. Odsunęła go od siebie i spojrzała głęboko w oczy. Na policzkach pojawiły się rumieńce. Musiała jakoś zmienić temat. – Dlaczego… dlaczego tak bardzo się mną opiekujesz? – spytała niepewnie. Może wejść na ten tor? – Nie rozumiem tego… Jestem rozwydrzonym bachorem, który nie umie sam się sobą zająć. Który tylko denerwuje wszystkich dookoła. Jestem nic nie znaczącą dziewczyną, pośród miliona innych dziewczyn. W porównaniu do ciebie, arystokraty jestem jak pchełka… Więc czemu? – chyba udało się jej zmienić temat. Zamknęła oczy pozwalając by wiatr uderzył ją w twarz. Chciała by to wszystko się skończyło.
Nie mówił o zwykłym lekarzy. W świętym mungu jest oddział, który zajmuje się osobami z problemem psychicznym. Nie to, że chciał ją wysłać do psychiatryka w kaftanie bezpieczeństwa. Ale dobry psycholog na pewno coś by poradził, pozwolił jakoś ograniczyć te wizje, lub wywołać je wszystkie za pomocą hipnozy, czy czegoś innego. - Dlaczego... Hm – Odpowiedział w pierwszej chwili. Nie zastanawiał się nigdy jakby odpowiedział na to, gdyby spytała. Nie spodziewał się, że mała, zburaczona dziewczynka się tym zainteresuje. I widocznie bardzo jej zależało na odpowiedzi, chociaż jednocześnie zależało jej na zmianie tematu, na którą jej pozwolił. - Jesteś inna... Uśmiechasz się prawie przez cały czas. Bardzo łatwo wpadasz w złość i wtedy tak słodko się obrażasz. Bijesz każdego, kto ci się tylko nawinie, ale w gruncie rzeczy to w ogóle nie boli. Jesteś uległa, na tyle naiwna, że człowiek nigdy nie chce się z tobą rozstawać, żeby móc cię pilnować, bo za to nagrodą będzie dla niego twój uśmiech, iskierki w twoich pięknych, niecodziennych oczach. Jesteś piękna, niczym nocna gwiazda i słońce jednocześnie. Jesteś zbyt piękna, zbyt mądra zarazem. Słów brakuje...
Najlepiej by było, gdyby tak zrobił. W końcu już jedną, a może dwie lampki szampana ma za sobą. Nie miała słabej głowy, a słabość do alkoholu i po przekroczeniu swojej granicy momentalnie stawała się zupełnie inną osobą. Podoba mi się pomysł Dracona, niech najlepiej nic Abigail nie mówi, tylko po prostu pociągnie za sobą. To jej się dopiero spodoba. A Michael gdzieś się tu kręci, mignął Abigail przed chwilą, kiedy uciekał przed kolejną nagrzaną na niego dziewczyną. W końcu mimo swoich niemalże dwudziestu ośmiu lat nadal był kawalerem. Znajdzie się lepsza partia dla dziewczęcia szukającego doświadczonego, bogatego i przystojnego męża? Korzyści jest naprawdę dużo. Chociażby własna firma, którą Abigail wniesie do małżeństwa i którą on będzie kierował, bo wedle głupiej tradycji kobieta nie może nią zarządzać? Idealny start prawda? Pierwszy dzień w pracy i już na stanowisku wiceprezesa, do czasu kiedy jej ojciec nie zwolni stołka. Nigdy z tego nie zrezygnuje, tym bardziej, że nie miał pewności co do pozycji w firmie jego rodziców. W końcu, zawsze był tym złym i nieodpowiedzialnym. A połączenie obydwóch spółek byłoby spełnieniem jego marzeń. Roześmiała się cicho, słysząc jego poważny ton głosu. Wiedziała, że Draco jest w stanie to zrobić, skoro prawie zabił Jareda? Z którym i tak, prócz pierścionka zaręczynowego na jej palcu nic jej nie łączyło. A co dopiero mężczyzn, z którymi by go naprawdę zdradziła. Co się nigdy nie zdarzy. Podobało jej się, że może się tak do niego przy wszystkich przytulić, nawet jeśli szła wyprostowana i nieco speszona jego bliskością przy tylu osobach. Poza tym, jej ogromna suknia była sporym utrudnieniem. Ale co z tego, skoro Abigail wyglądała w niej po prostu bosko? -Tym bardziej wyczują, że coś jest nie tak.-Westchnęła, rezygnując z prób przekonania go, że takie przytulanie się nie jest dobrym pomysłem. Najwyżej później będzie musiała się z tego tłumaczyć. -Miło mi Cię w końcu poznać.-Odpowiedziała, całe szczęście nie zabrzmiało to, jak wyuczona formułka. Nie czas na fochy i tym podobne, więc zostańmy przy tym, że Abigail będzie miła.
Nie kuś 28 latkiem, bo Corin lubi starszych i Dracon jej jeszcze poleci. A przecież lepiej, żeby pilnowała Jareda. Patrząc na to z tej strony, to faktycznie. Nawet Dracon by nie zrezygnował z takich możliwości, bo i jego przyszłość nie jest jeszcze konkretnie ukierunkowana. Oczywiście wątpię, czy akurat on się nadaje do zarządzania firmą, więc czeka go i możliwe że Abigail przyszłość pełna skomplikowanych sytuacji i zagmatwanych spraw. I wszyscy będą przeciwni, tego jestem pewna. Już Draco widzi kujące spojrzenia jej rodziców i rodziców Jareda – przynajmniej tak mu się wydaje, gdyż są trochę do syna podobni. Właściwie dlaczego ona ten pierścionek nosi? Nie może go sprzedać, czy coś, a potem powiedzieć, że zgubiła, albo został jej ukradziony. Blondyn czułby się zdecydowanie swobodnej widząc, że ma wolny palec serdeczny, na który on jej może kupić pierścionek – na razie taki plastikowy z biedronką, jak to kiedyś dał koleżance w przedszkolu, kiedy się jej oświadczał. Ostatecznie jakieś białe złoto z wyrytym napisem, ale jestem pewna, że wolałaby biedronkę, prawda? Jemu ta suknia nic nie utrudnia. Jedynie zaglądanie na jej ciało, przez co ochota na rozerwanie jej tak, jak ostatnio bluzkę wzrasta i ledwo co powstrzymywała go myśl, że ludzie patrzą, a tylko on może na nią patrzeć, co już pokazał – czyt. impreza piżamowa. - I tak już pewnie wyczuli. Może się wkurzą na Jareda, że nic z tym nie robi? Albo się wkurzą, że cie olewa i zajmuje się kimś innym? Najwyżej go wyrzucą z rodziny – Nadzieja matką głupich, ale nadal jest. Chociaż Draco był prawie pewien, że to się tak prosto skończyć nie może. Nie żyją w bajce z Happy Endem w końcu. - Masz ochotę się czegoś napić słoneczko? - Zapytał, gdyż sam szczerze mówiąc miał ochotę na jakiś drink, czy wino. Więc przy okazji może jej też coś przynieść, prawda? Spojrzał również na Des jakże "wymownie" zadając jej to samo pytanie.
Jeszcze brakuje jej psychiatry. No ja wiem, ja bardzo dobrze wiem, ze by mi się… znaczy że by się jej przydał, no ale bez przesady. Jeden czy dwóch wariatów biegających po świecie nie jest źle, ne? A co do hipnozy, to wystarczy jej jak na całe życie. Naprawdę. Wystarczy jej Aleks, który nie zdjął do końca hipnozy i może się nią bawić jak mu się znudzi. Kiedy chłopak bez problemu przyjął zmianę tematu uśmiechnęła się delikatnie, a w głowie zaczęła wrzeszczeć szczęśliwa: „Jest!”. - Nie obrażam się! – fuknęła na niego niezadowolona i nadęła delikatnie policzki. – Baka – wyszeptała obra… Eeee… Zerknęła na niego kątem oka spostrzegając co właśnie zrobiła. – Tego nie było! – krzyknęła niezadowolona. – Nie boli? – spytała podłamana. Teraz będzie miała doła do końca świata. Chociaż kolejne słowa wzbudziły w niej przyjemne uczucia. Spojrzała na Ikuto uśmiechając się delikatnie. - Ummm… dziękuje… miło słyszeć coś takiego…