To właśnie tutaj zostali dzisiejszego dnia zaproszeni goście. TYLKO arystokratyczne rody ze wszystkich stron świata. Dlaczego? Bowiem dzisiaj ma się odbyć bal debiutancki jedynej dziedziczki rodu Somerhalder. Dziewczyna ma 16 lat i dopiero niedawno dowiedziała się o tym, że tak na prawdę od zawsze była francuską arystokratką. Dzisiaj zostanie wprowadzona do towarzystwa nie Corek czy Corin, ale lady Cornelia Fabion Dalia Vittoria Brockway Somerhalder. Na tą okazję sala została wspaniale przystrojona. Białe wstęgi zdobią ścian i sufit. Środek jest pusty, a więc pozwala na tańce do rytmu spokojnych melodii. Od jednego z kątów ciągnie się stół z wykwintnymi przekąskami. Do sali schodzi się po długich schodach. Każdy gość jest przedstawiany przed całą salą. Ochrona pilnuje by nikt niepożądany się tutaj nie dostał. Dalia i Victor Somerhalder, dziadkowie dziewczyny, stoją na samym dole schodów i kłaniają się przed znajomymi. Czekają na wnuczkę w zniecierpliwieniu. W końcu musi się stać to, na co wszyscy czekają. Powinna zejść. Ale jak na razie zapraszamy do zabawy. Wolna melodia pieści zmysły i zaprasza do walca.
Ostatnio zmieniony przez Cornelia Somerhalder dnia Pią Kwi 06 2012, 16:04, w całości zmieniany 1 raz
Cały dzień chodził jak struty. Po ostatniej rozmowie z Jimmym, nie dostał od niego żadnego znaku życia, sam też nie miał odwagi, by odezwać się do niego jako pierwszy. Niestety- jego reakcja w pokoju życzeń wprawiła Finna w szok, a potem- gdy dowiedział się, jak potraktował Corin- był po prostu oburzony. Wyraźnie nie podobało mu się to, że tancerz zachowuje się tak... dziecinnie. To było zupełnie do niego niepodobne. I Finn już nawet przestał mieć wyrzuty sumienia. Nie miał zamiaru się już tłumaczyć, ani go przepraszać. Było, minęło i choć może coś tam do niego wciąż czuł to dusił to uczucie głęboko w sobie, chcąc zacząć coś nowego z Corin. Z Zamku wyszedł dużo wcześniej, już elegancko ubrany w ciemno- niebieską koszulę, granatową marynarkę i tego też koloru spodnie. Jedynie czarne buty wybijały się na tym tle, ale jego strój był tak klasyczny, jak tylko mógł być. Corin wspomniała kilka dni temu, że jej sukienka jest błękitna i nasz Finn starał się, jak mógł, by wyglądem pasować do swej partnerki. Choć przez chwilę chciał jej wyciąć psikusa i założyć jaskrawo pomarańczowy garnitur i japonki, ale darował to sobie. To było dla niej ważne, to był jej wieczór. Wszystko musiało być idealne, on też. Spacerował po błoniach dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy może przypadkiem nie pójść po Corin. Ale nie wiedział nawet, czy jest ona w Hogwarcie, czy może już szykuje się w posiadłości wujostwa. Wrócił więc do zamku i stamtąd teleportował się tuż pod wielki, elegancki dom. Przez chwilę wpatrywał się w niego, jak ciele na malowane wrota, ale zaraz potem grzecznie zaczął kierować się do wyjścia. Posiadłość zdecydowanie wzbudzała zachwyt, przynajmniej u Finna, który wychował się w niewielkim, wiecznie zatłoczonym domku w Amsterdamie. To robiło wrażenie. Wszedł do środka i skłonił lekko głowę przed, jak podejrzewał, wujostwem Cornelii. Uśmiechnął się też delikatnie po czym skierował się do sali balowej.
Gilbert wprawdzie nie miał pojęcia kim jest Cornelia Fabion Dalia Vittoria Brockway Somerhalder, ale czy to ważne? Dostał od niej zaproszenie na jakieś w sumie nie wiadomo co. Z tego co wywnioskował na szybko to będzie jakaś niezła bania i nazwali to tak w ramach przykrywki żeby się dyrcio nie czepiał, że spierdzielają ze szkoły. Slone uznał, że to wręcz genialny pomysł. Był strasznie ciekawy ile na miejscu będzie alkoholu, chlańska i tego typu rzeczy. Trzeba się kiedyś rozerwać i zaszaleć, prawda? Dlaczego to nie miałoby być dzisiaj. Narzucał na siebie ubrania dość szybko, sam nie do końca ogarniał co ma na sobie, czy to w ogóle do siebie pasuje i tak dalej, ale nieważne. Będzie wszystkim wmawiał, że jak się nosi jedną skarpetkę perfidnie zieloną, a drugą czarną to znaczy, że jesteś w tajnym bractwie Super Ludzi Noszących Dziwne Skarpetki. Wszyscy na to pójdą, a jak. Co mu było jeszcze potrzebne? Nie idzie się z pustymi rękami, no przecież. To takie niekulturalne i niemiłe wobec gospodarza. Nic dziwnego, że absolutnie nic nie wziął. No, oprócz pióra i pergaminu żeby wysłać sowę w stronę plebsu. A potem? Już tylko wyjscie ze szkoły i szybka teleportacja i... Eee, łot de fak? Czyżby to naprawdę był jakiś sztywny bal? Niedobrze. Spojrzał na swoje niezwykle seksowne, ale niezbyt eleganckie ciuszki, przeczesał palcami włosy żeby wyglądało, ze ma na nich ślad po grzebieniu i jak gdyby nigdy nic wszedł sobie do środka. Na wejściu chciał przybić piąteczkę jakimś ludziom, ale się nie zgodzili. Pozostało mu tylko self five i wbitka na bal. Na którym jeszcze się nic nie działo, to przykre. Usiadł sobie na podłodze, gdzieś pod ścianą. Dlaczego? Krzesła wyglądały zbyt arystokratycznie. Postanowił tu poczekać na swą parę i powymyślać po drodze słowa do melodii walca.
Ród de la Blanchetiére był rodem szeroko znanym nie tylko we Francji, ale i na świecie. W końcu ile istnieje takich rodzin, który nie zhańbiły dobrego imienia i nie odrzuciły długo pielęgnowanych tradycji? Z pewnością niewiele, a jej na pewno się do tego grona wliczał. Więc kiedy w grę wchodzi zapraszanie arystokratów - jej nazwisko bez wątpienia tam się znajdzie. Przybywszy na miejsce była sama i jednocześnie reprezentowała swoich rodziców, którzy mieli inne rzeczy na głowie - matka brylowała w towarzystwie innych błękitnokrwistych, ojciec zaś ostatnio zbyt często musiał zaglądać do ministerstwa, załatwiając sprawy, które "nie cierpiały zwłoki". Cóż, jak mus to mus, obowiązki nie uciekną. Nawet, jeśli musiała przybyć na przyjęcie dziewczyny, której nienawidziła. Jednak jej uroczy dziadkowie nie mogli mieć o niczym pojęcia wysyłając jej zaproszenie, a ona z honorem je przyjęła. Nie tylko powodem było niesienie sławy swojej rodzinie i godne jej reprezentowanie, ale także sam fakt, że pół wila musiała pokazać siebie. Każda okazja jest dobra do zaprezentowania się, nawet, według niej, wątpliwej jakości widowisko, potocznie zwane balem. Otrzymała przepustkę ze szkoły, skąd została przetransportowana przez ministerialnych sługusów ojca, którzy bezpiecznie mieli ją przetransportować do swojej posiadłości, gdzie miała się przygotować do tego jakże emocjonującego wieczoru. Proszę państwa o uwagę w tej chwili, bo oto właśnie wchodzi gwiazda dzisiejszego wieczoru... Lady Fleur Chanel Étienne Gabrielle de la Blanchetiére Takie oto jej pełne miano wyczytał mistrz ceremonii, a oczy wszystkich już zgromadzonych zostały wlepione w nią, jakby była cudem boskim. Smukła, blond sylwetka, odziana w cudowną, czerwoną suknię spływała delikatnie po marmurowych schodach, niczym motylek, zadziwiając swoją gracją. Sunęła dumnie wyprostowana, z uniesioną głową i wyprostowanymi plecami i przeżywając deja vu, bo nie po raz pierwszy była w takiej sytuacji. To pozwoliło jej wypracować technikę wejść do perfekcji tak, by wszyscy bez wyjątku zwrócili na nią swoją uwagę. Nie zaszczyciła nikogo swoim wzrokiem, oprócz gospodarzy. Wymieniła z państwem Somerhalder kilka miłych słówek, racząc ich swoją umiejętnością uprzejmej i inteligentnej konwersacji, zachwalając dom i organizację przyjęcia. Ach, jaka ona miła! Szkoda, że taka jest tylko dla wybranych. No dobrze, a teraz zaprosi ktoś naszą uroczą pół wilę do tańca? Tylko proszę, nie pchać się...każdy zdąży, wszak noc jeszcze młoda! Damie nie wypada czekać...
Draconowi nie podobało się to wszystko jak cholera. I miał naprawdę wiele powodów. Po pierwsze – bał się o to, że Cornelia nieświadomie może wywinąć jakąś głupotę. W końcu dopiero od kilku dni uczyła się tego, jak zachowywać się w dostojnym towarzystwie. I z tego, co zauważył, to w ogóle jej to nie wychodziło. Drugi powód – GARNITUR! Niewygodny strój, niewygodne buty, muszka pije w gardło. Włosy musiał jakoś dziwnie ulizać, żeby nie stały na wszystkie strony. Owszem, wyglądał krótko mówiąc zajebiście, ale czuł się strasznie. Jego zdaniem nie pasowało mu to i koniec. Trzeci powód – Abigail jest zmuszona przyjść z Jaredem. Cholera, gdyby nie to, że ten debil jest jej narzeczonym i wiele osób o tym wie, to mogliby przetańczyć ze sobą całą noc, poznały jej rodziców. Byłoby ogólnie pięknie, idealnie. Ale oczywiście wszystko przeciwko niemu. Nawet nie wiecie, jak wyklinał patrząc na jakieś stare zdjęcie niektórych osób z jego domu i jak rzucał lotkami prosto w nos wroga numer jeden. Powód czwarty – Nie chciał zniszczyć Desiree wieczoru tym, że jest wściekły na cały świat i ma ochotę wszystkich zamordować. Ale była jedyną osobą, którą by zaprosił, skoro nie może iść ze swoją dziewczyną. Dlatego niemal natychmiast po otrzymaniu zaproszenia poszedł do niej z propozycją nie od odmówienia. Tego wieczora, kiedy już był gotowy i skończył warczeć na lustro, podszedł pod damskie dormitorium w oczekiwaniu. Widząc dziewczynę w pięknej sukni uśmiechnął się delikatnie. Desiree była naprawdę przepiękną kobietą. I nawet do siebie pasowali, kiedy tak spoglądało się na nich z daleka. Dwoje ślizgonów teleportujących się pod ogromną rezydencję. Do takich miejsc Dracon był przyzwyczajony. Otworzył drzwi spoglądając w dół. Trzymając rękę swojej partnerki na ramieniu prowadził ją po długich schodach słysząc „Dracon Nicholas Uchiha i jego partnerka Aileen Desiree Weaver”. Zostali przedstawieni, no świetnie. Kiedy pojawili się na dole przywitał skinieniem głowy dziadków Corneli, których znał z jakiegoś innego balu, ale nigdy nie wiedział, że mają coś wspólnego z jego byłą. Potem pociągnął ślizgonkę troszkę bardziej na środek. - To co robimy? Udajemy, że umiem tańczyć? - Spytał puszczając do niej oczko i jeszcze raz oglądając ją od czubka głowy aż po dół sukni. Naprawdę piękna. A jeśli ktoś temu zaprzeczy, to Draco osobiście obije mu mordę, przysięgam.
Oczywiste było to, że i on dostanie zaproszenie. W końcu może nie był przedstawicielem jakoś szczególnie arystokratycznej rodziny, ale na pewno Tsukiyomi liczyli się bardzo w Londynie i on sam liczył się dla Corneli, a więc tylko czekał aż sowa uderzy do jego bram. Wcześniej już zaprosił Lillyanne. Oczywiście miał zamiar spędzić z nią cały wieczór. Może tak przyjemnie, jak na piżamowej imprezie, a może jeszcze lepiej? Jednego był pewien. Nie będzie tam Kaoru, dlatego wszystko jak zwykle skończy się po jego myśli. Długo zastanawiał się jak powinien się ubrać. Niestety, ale w tym amoku przygotowań nie zapytał swojej przyszłej dziewczyny o kolor sukni. Postanowił więc pozostawić wszystko ślepemu losowi i ubrać czarny garnitur, czerwoną koszulę i czarny krawat trochę zbyt luźno zarzucony na szyję, co dodawało mu uroku. Włosy dla odmiany zostały dorwane przez szczotkę i ułożone tak, by chociaż odrobinę prezentować się i nie przyciągać uwagi. Teraz wystarczyło mu tylko czekać pod pokojem wspólnym dziewczyny. Kiedy ją zobaczył jego oczy zdawały się zaświecić z zachwytu. Nigdy nie widział tak pięknej dziewczyny. Jej suknia idealnie podkreślała każdy wdzięk jednocześnie zostawiając mężczyźnie wiele do wyobrażenia i wiele do życzenia. Na pewno jeszcze nie raz będzie myślał o tym, że miło byłoby zdjąć ją z Lilly w jakimś pokoju na piętrze. Jednak Corin zamordowałaby go na miejscu, gdyby to zrobił. Przeteleportował się z nią zaraz pod rezydencję. Nie był jakoś szczególnie zachwycony jej wspaniałością. Na Malediwwach ma większą. Poprowadził swoją towarzyszkę ku drzwiom pilnując, by nie uciekła. Otworzył je i powoli zaczął schodzić z nią po schodach.
Ikuto Arturo Tsukiyomi i jego partnerka Lillyanne Angelique Sangrienta
Musiał przyznać, że ciekawie brzmią tak razem. A kiedyś pewnie będzie Sangrienta-Tsukiyomi. Ale najpierw trzeba się pozbyć jej uciążliwego, zakochanego dzieciaczka. Poprowadził dziewczynę prosto do stołu z przekąskami. Skoro już tu są, to chyba warto zakosztować parę ciastek, prawda? - Cieszę się, że nie pozwolisz mi tutaj umrzeć samotnie milady – Wziął jej dłoń i ucałował lekko jej wierzch, co zrobił też przy drzwiach witając się z nią. Pogłaskał ją delikatnie po włosach, by nie zniszczyć jej fryzury. Anioł zstąpił na ziemię, by nawrócić demona z piekła i pozwolić mu być szczęśliwym.
Niektórych zaproszeń nie wypada zignorować. Oczywiście takowym było zaproszenie od Slone na jakiś super elitarny bal, gdzie na bogów, Dex nie dostał zaproszenia, bo jego ojciec jest tylko muzykiem, a nie synem królowej Elżbiety. Co za strata, Vanbergowie potrafili dobrze urozmaicać imprezy. No więc wedle zaproszenia Dex super się wystroił, bo na koszulkę z jakimś ekstra zespołem zarzucił czarną marynarkę, ładnie się komponującą z rurkami w tym samum kolorze, było to wystarczająco odświętnym strojem. Włosy schował pod kapeluszem, bo autorka ma obsesję na punkcie kapeluszy, poza tym Vanberg nie uczesał tak starannie włosów jak Gilbert. Chciał przynieść Whisky, ale szybko zrozumiał, że woli trochę jej wypić przed imprezą. W końcu to poważne, eleganckie przyjęcie, stresująca sprawa! Tak czy owak, Vanberg pięknie się teleportował do tego domu znajdującego się nie wiadomo gdzie. Miał tyle szczęścia, że po drodze napotkał jakąś wiejską babę sprzedającą swoje wyroby, to było bardzo ważne biorąc pod uwagę, że swojemu partnerowi na balu, trzeba dać kwiaty! Tak przygotowany Dex udał się do super domu tego kogoś, którego też niestety zupełnie nie znał. Boże, co za wstyd, Vabnerg nawet nie był na tyle elegancki, żeby posiadać cztery imiona i dwa nazwiska. Jedno imię i jedno nazwisko było nie do przeżycia, musi wziąć z kimś ślub i polepszyć swój tytuł. Znajdując się w sali balowej, w której przepych wcale nie bił po oczach, zaczął się rozglądać po towarzystwie szukając kogoś, kto był ciekawszy niż obciachowe złote zdobienia. I tak też Vanberg znalazł się przy oczywiście perfekcyjnie wyglądającym Ślizgonie. A, warto dodać, że tą drogę pokonał niczym motylek, bo przecież w gruncie rzeczy też był taki super. Ale dobrze, wróćmy do Gilberta. Dexiu położył mu na wcale nie tak starannie uczesanych włosach, polny wianek zrobiony z pięknych kwiatów, zapewne. I nawet dał mu buziaka w główkę, przecież taki był szczęśliwy, że mógł dostać to niewiarygodne zaproszenie! - Jesteś moim wybawcą od towarzyskiej nędzy i zapomnienia - rzekł z przejęciem, siadając też sobie na ziemi. Pogrzebał w kieszeni swojej marynarki wyciągając z niej paczkę fajek, w której miał parę skrętów. Wziął sobie jednego, ładnie odpalił, a paczkę rzucił Gilbercikowi, gdyby czasem roślinność którą dał mu na głowę nie była wystarczająca.
Desiree idzie na bal debiutancki. Że co? Hahahahahaha. No nie mogę. Ta wredna Ślizgonka idzie na uroczystą uroczystość? (aha, spoko xD) No trzymajcie mnie. No ale kurczę. Nie może zostawić swojego ukochanego przyjaciela Dracona na pastwę losu przecież. Kit z tym, że zupełnie nie zna się na szlacheckich konwenansach i jak ktoś powie "Witam szanowną panienkę, czy zechciałaby pani może odrobinę kawioru?" to ona na to "Siema ziom. Spoko, daj mi te jaja ryb. Pewnie wyrzygam bo nigdy nie jadłam, ale co tam." No właśnie. Dlatego więc gdy Ślizgon przyszedł do niej z zaproszeniem to najpierw zaczęła się głośno śmiać, co trwało z pół godziny, potem spytała "Pojebało cię, prawda? Ja i BAL?". Ale koniec końców się zgodziła. Wstała dość wcześnie rano z myślą Co ja mam kurwa ubrać na bal? Nigdy na żadnym nie była, więc nie wiedziała co włożyć. Także wybrała się do sklepu w Hogs z zapytaniem o sukienkę balową. Rany. Ona ostatnio za często nosi sukienki słuchajcie. Ale nie o tym miałam pisać. Dostała strój dopasowany do jej stylu na szczęście. Nawet włosy pofarbowała na ciemniejszy brąz i zakręciła je upinając wysoko. Zrobiła sobie makijaż, ubrała szpilki. Ogólnie wyglądała przecudownie i widząc, że Draco tasuje ją wzrokiem uśmiechnęła się triumfalnie. Ha, nie ma co. Super laska. Tak więc przeteleportowali się, Deska dostała zawału widząc przepych domu, potem sali balowej. Zostali przedstawieni, o ja cie nie moge. Kiwnęła głową starszym ludziom, którzy ich przywitali i skierowała się wraz z przyjacielem na środek sali. Słysząc jego pytanie prawie umarła ze śmiechu. -Hahahahaha, jak chcesz. Ale nie chcę przedwcześnie umrzeć bo amputują mi stopy czy coś tam. - wytknęła mu język. Ostatnio całkiem nieźle im szedł taniec, ale nie oszukujmy się, wtedy byli pro elo i w ogóle, bo po procentach. A teraz? No cóż, najwyżej się pozabijają. Widząc, że znowu ją obserwuje puściła mu oko i też przetasowała go wzrokiem. Wyglądał spoko, a to w jej mniemaniu największy komplement.
Talent muzyczny Gilberta zadziwiał go z każdą chwilą. Muzyka grana na owym balu okazała się niezwykle wkrętowa, a jego wyczucie rytmu i słucha absolutny sprawiały, że słowa dobierane w iście poetyckim stylu, brzmiały idealnie wraz z muzyką. Cieszył się jak dziecko licząc, że zapamięta chociaż połowę ze swoich wymysłów na obecną chwilę, a kiedy wróci do Londynu poprosi Dextera żeby załatwił mu możliwość nagrania tych piosenek z jakimś super kul zespołem. Potem ruszy w trasę koncertową i byle Veritaserum będzie mogło mu co najwyżej czyścić buty. Podczas drugiej trasy na paru koncertantach pojawi się z Crucio, bo przecież nagrają razem kilka kawałków i powinni je wykonywać wspólnie. Potem wpadnie w uzależnienie od alkoholu i narkotyków i weźmie ślub z Alfredą. Będzie z nich piękna para. On jej zrobi dzieciaka, a potem ona go będzie biła, będzie huczny rozwód i Gilbert wyjdzie z nałogu, by na troche porzucić muzykę. Po latach urządzi wieli powrót, łaskawie pozwoli by Veritaserum grało przed nim support. Może łaskawie zgodzi się, by na jego cześć jakąś balladę zaśpiewała Amanda Kizzie. A potem będą o nim pisać piosenki. I've got the moooooves like Slone O ile ktokolwiek z Fatalnych Jędz będzie jeszcze wtedy żył to właśnie oni będą to wyli na swoich koncertach. Ale sie super zapowiadało. Nic dziwnego, że z tego całego przejęcia Gilbertowi trudno było dobrać rym do Przez całą noc ze mną wyłaś jak mandragora. Na pewno wpadnie mu to potem i dozna olśnienia. Spłynie na niego łaska pańska i wena zajmie cały jego bogaty umysł, a piosenki które wtedy stworze będą cytowane w podręcznikach i wystawiane na scenach. Jebać Tristana, Izolde i Amortencje. Twórczość Gilberta Slone, to będzie dopiero wzruszająca sprawa. O jejku, jejku. - Po co mieć ojca z tytułami jak ma się krzywe zęby i cie nigdzie nie chcą - Ślizgon pokazał mu swoje piękne ząbki, oczywiście w ramach olśniewającego uśmiechu. Wiankiem był oczywiście zachwycony. Gdy tylko Dexter usiadł obok niego obdarował go słodziutkim całusem i podszczypaniem w policzek niczym rasowa, gruba ciotka. Ale z Vanberga był taki misio pysio, no co on biedny mógł poradzić? A tak swoją drogą. Kogo obchodzi tytuł Sir kiedy człowiek nie jest godny, prawda? Biedny Mick Jagger swoją drogą. Nieważne! Dziwmy się, że nie został zaproszony BONAPARTE. No kurwa, to nawet Francuz. Cóż, trudno. Lista gości nie może składać się z samej szlachty, prawda? Byłoby zbyt nudno. - Powinieneś mieć piękną, czerwoną sukienkę i odsłonić swoje zgrabne łydki - Poczuł go znawca mody kulturalnie odpalając również swojego skręta. O tak, zdecydowanie lepiej będzie mu sobie wyobrazić jego ziomka w takim stroju jak już będzie na fazie. Kto wie, może nawet uda mu się go wcisnąć w coś takiego? Na pewno wyglądałby zniewalająco.
Draco jako mały chłopczyk bardzo często brał udział w takich balach. No, nie taki mały. Miał wtedy jakieś 15 lat. Patrzył na piękne kobiety w długich sukniach i zastanawiał się, którą by poprosić do tańca. Myślał nawet, że właśnie z taką dziewczyną się kiedyś ożeni. Nawet, jeśli w tym wieku sięgał im ledwo do klatki piersiowej – co wcale nie było takie złe. Potem wystrzelił i macie teraz ślicznego Draco 192 cm. Aileen zawsze jest śliczna, ale tym razem dodała sobie takiej urody, że nie dało by się tego nie zauważyć i nawet nie potrafił sobie darować komentarza, niby obojętnego „Ładnie ci tak”, ale w gruncie rzeczy naprawdę ją podziwiał. I z chęcią zabierał ją na tą imprezę nawet, jeśli zrobi coś niestosownego – najwyżej będzie zabawie... Chociaż wtedy miałby ze strony Corneli tak przepieprzone, że szkoda gadać. Goniłaby go po zamku, skoczyła na niego i jednoznacznie dałaby mu do zrozumienia, że na kolanach ma o przebaczenie błagać. - Aż tak we mnie nie wierzysz? Jesteś uosobieniem podłości. I dobrze, taką cie lubię – O dziwo w stosunku do niej nie miał problemów z mówieniem, że jest fajna, że ją lubi itd. itp. Ha, a do Abigail się tak męczył, żeby wypowiedzieć te słowa po raz pierwszy. Nienormalny typ. - Chodź – Złapał ją za rękę i czy tego chciała, czy nie zaciągnął na parkiet. W końcu trzeba spodem sukni wyczyścić podłogę. Jedną dłoń ułożył na jej tali. Drugą splótł palce z jej ręką. Zaczął się bujać wątpiąc, czy gdyby zaczął walcować walcowe kroki, to by im się udało nie zabić. Ale to nie jego wina, że umie tańczyć tylko z niektórymi kobietami!
No cóż. Des gdy miała piętnaście lat...w skrócie. Uciekła od rodziny zastępczej, którą byli przebrzydli mugole, udało jej się, kupiła sobie dom za pieniądze zarobione na ulicy i wtedy zaczęło jej się życie urwanej z łańcucha nastolatki. Seks, imprezy, alkohol, narkotyki. Tak, to było cztery lata temu. Nic więc dziwnego, że zupełnie nie miała ogłady towarzyskiej i nie umiała się ładnie, arystokratycznie zachowywać. Ale nie żeby była jakimś niechlujem czy coś, o nie. Wszak była kobietą jednak. Piękną kobietą trzeba dodać. I nie dziwiło ją to, że Draco to zauważyć. W końcu nie był totalnym bezguściem. Przyjęła komplement, podziękowała i podążyli na bal. A nic niestosownego niech lepiej nie robi, bo i Corin go zabije a i Abi nie będzie zbyt zadowolona. - No oczywiście, że nie wierzę. Zabijemy się jak nic. - wyszczerzyła się złośliwie w jego stronę. Też go lubiła, pewnie. A słowa "lubię cię", "jesteś fajna" czy coś w tym stylu są łatwiejsze niż wyznanie miłości, to pewnie dlatego jest z nim tak, a nie inaczej. Sukienka i tak jest szara, czy coś w ten deseń, więc to, że się ubrudzi nie będzie mam nadzieję zbyt widoczne. Pozwoliła się zaciągnąć do tańca i bujać sobą. W sumie nie szło im jakoś tragicznie co Desiree skwitowała zdziwionym, ale i usatysfakcjonowanym: - O kurde. Nawet nieźle nam idzie. - no i tak się kiwali w te i we wte i jeszcze raz i było całkiem milusio i nawet się nie pozabijali. Te bale to nie jest taki zły pomysł, co nie Weaver?
Draco nawet nie myślał nigdy o takim życiu. Miał wtedy taki rygor w domu, że gdyby nie matka, to pewnie nawet chodziłby spać i wstawał o takich porach, kiedy trzeba. I nie spodziewał się, że zaprzyjaźni się z kimś, kogo jego rodzina uznałaby za żałosny „plebs”. Boże, co by było, gdyby chodził z nią. Nie porwałby się na to. Jego ojciec zdążył już zniszczyć Corin życie, nie chciał by kogokolwiek uderzyło to samo, więc ostrożnie wybierał. No, akurat Abigal jak na razie nie było, więc póki co mogą troszkę poszaleć. Na przykład połamać sobie stopy w tańcu i sprawić, że wszyscy będą się na nich gapili z zazdrością, bo w końcu czy chcą tego czy nie, to przychodząc razem narazili się na to, że będą plotki o tym, że może są parą, a nie przyjaciółmi. - Nie zabijemy, zakład? O buziaka powiedzmy – Powiedział uśmiechając się chytrze, co oznaczało, że jest pełny swojego zwycięstwa. Dlatego też prawie od razy zaciągnął ją, by mogli pokręcić się. O dziwo, tak jak się spodziewał, faktycznie jakoś im to wychodziło. W końcu to były tylko małe kroczki w kółeczko, więc co w tym trudnego? Jak przytulaniec, tylko trochę z daleka. Hm.. Draco lubi przyulańce tak à propos. - Widzisz, jesteś mistrzynią tańca. Może się na balet zapisz? - Powiedział troszkę wrednie już sobie wyobrażając Deskę w różowej spódniczce baletnicy i chodzącą na czubkach palców z pięknym uśmiechem. Oddech, oddech, oddech byle się nie śmiać. Dracon Uchiha nie śmiej się, chociaż to faktycznie komiczny widok. A potem Des będzie lepsza niż rosyjska mistrzyni Swietłana! Ah!
Odczytując swoje zaproszenie, Melanie uniosła wysoko brwi i skrzywiła się. No bo jak to tak - Mel wśród eleganckich, wytwornych dam i dżentelmenów z krwią w różnych odcieniach błękitu? No cóż, mnie też bardzo to śmieszy. Ale zawsze jest to okazja do zrobienia czegoś głupiego i niestosownego, nawet jeśli lubi się gospodarza. Nie, Mel nie byłaby sobą, gdyby dostosowała się do sytuacji. Ubrała się po swojemu, a nawet specjalnie trochę przecholowała, żeby uzyskać większy kontrast z otoczeniem. Po pierwsze: zmieniła swój kolczyk w wardze z srebrnego na czarne kółko, to samo stało się ze wszystkimi kolczykami w prawym uchu, w lewym zagościły dwa ćwieki. Sukienka była stara - należała przed laty do matki Melasi i bóg raczy wiedzieć, dlaczego akurat ją włożyła. Była klasyczna - w czarno-czerwone, kwiatowe wzory, ze sznurowaniem przypominającym gorset, podkreślającym talię - ale nie w połączeniu z dodatkami Melki, czyli czerwoną, aksamitną muszką i melonikiem w tym samym kolorze, z czarną kokardą. No i buty - ciężkie, czarne, glanopodobne, z łańcuchami po bokach. Włosy upięte w niedbały warkocz przerzucony prze lewe ramię odsłaniały kark i znajdujący się na nim tatuaż. Super. Melanie strasznie napracowała się nad tym ewektem, ale była z siebie dumna i szybko teleportowała się na przyjęcie, uprzednio biorąc ze sobą tylko piersiówkę i chowając ją w staniku sukienki (nienawidziła torebek, to i nie brała ze sobą żadnej). Przeraziwszy się wielkością sali i wyglądem większości gości, stanęła na środku i rozglądała się dookoła, z zaplecionymi na piersi rękami.
Nie wiedziała w co się ubrać, jak się uczesać, czy w ogóle tam iść. Przez pół nocy nie mogła spać, tak więc rano obudziła się z okropnymi sińcami pod oczyma i w strasznie złym humorze. Długo zastanawiała się, w jaki sposób się pomalować, czy zostawić rozpuszczone, czy może spięte włosy. Koniec końców spięła je w elegancki kok na karku, przytrzymywany spinką z małymi diamencikami. Prócz pierścionka zaręczynowego i bransolety, była to jej jedyna biżuteria. Zrobiła sobie delikatny makijaż, oczy podkreśliła złotym cieniem, usta wymalowała bezbarwnym błyszczykiem. Długo stała przed szafą zastanawiając się nad wyborem sukni, a było ich tam bez liku. Zaczynając od białych, a kończąc na czarnych i w sumie najchętniej ubrałaby tą w ostatnim kolorze, jakby na podkreślenie swojego złego humoru. Dopiero na końcu przypomniała sobie o prezencie od Michaela, leżącego na dnie szafy i będącego niewątpliwie jakąś suknią. Nie podobał jej się fakt, że musi tam iść z Jaredem, tak samo jak nie podobał jej się fakt, że Draco idzie tam z Desiree. Cóż zrobić? Lekko już spóźniona wyszła z komnat Hufflepuffu, stukając złotymi szpilkami po kamiennej posadzce, by spotkać się w umówionym miejscu z Jaredem. W tym samym czasie, kiedy Abigail wkurzona biegała po swoim dormitorium, próbując skompletować strój, Jared z wielkim uśmiechem stał przed lustrem i próbował doprowadzić się do jako takiego porządku. Udało mu się zamaskować wielki siniec pod okiem i otarcia na policzkach, lecz z rozciętą brwią i wargą nic nie mógł zrobić. Zamiast tradycyjnego bałaganu na głowie, dzisiaj jego włosy były starannie zaczesane do tyłu. Nie przeszkadzał mu garnitur, w zasadzie doskonale czuł się w tym stroju. Nie umawiali się z Abigail co do kolorów, bo wiadome było, że dziewczyna jeszcze kilkakrotnie zmieni wybór sukienki, tak więc Jared postawił na klasyczną czerń. Lubił mugolskich projektantów i to właśnie od jednego z nich pochodził jego garnitur. Zadowolony z efektu i ze sporym zapasem czasu wyruszył na dziedziniec, gdzie był umówiony z Abigail. Kiedy dziewczyna w końcu wyszła z zamku, zajęta zapinaniem ciemnego płaszczyka, Jared pozwolił sobie na uśmiech uznania. Wyglądała prześlicznie. -Co się patrzysz, van der Neer, jakbyś mnie pierwszy raz na oczy widział?-Chociaż nie mogła podarować sobie docinki, w jej głosie zabrzmiało rozbawienie, a na ustach pojawił się uśmiech. Skoro już mają iść razem na ten bal, to niech przynajmniej wyglądają jak szczęśliwa para. Jared pochylił się nieco i złożył pocałunek na jej policzku, wdychając zapach kwiatowych perfum dziewczyny.-Wyglądasz prześlicznie. Możemy już iść? Skwitowała jego wypowiedź kolejnym uśmiechem i mocno złapała jego dłoń. Kiedy znaleźli się pod ogromną rezydencją państwa Somerhalder, dziewczyna wsunęła dłoń pod ramię Jareda, uprzednio pozwalając mu zdjąć swój płaszczyk. Stanęli na szczycie schodów, świadomi wrażenia, jakie wywołują, cierpliwie czekając, aż mistrz ceremonii przeczyta ich nazwiska: Jared van der Neer i jego narzeczona Abigail Grimmasi. Zatrzymali się na dole schodów, gdzie Abigail zamieniła kilka słów z dziadkami Cornelii. Poznała ich już jakiś czas temu, przy okazji innego balu. Czemu wszyscy, których po drodze spotkali pytali ich o ślub? W oddali nasza cudowna para zauważyła swoich rodziców. Jared z cudownym uśmiechem podał dziewczynie lampkę szampana. -Zanim do nich podejdziemy, lepiej się czegoś napić.-Po czym poprowadził ją w stronę dyskutujących ze sobą par. Prócz kilku wymiany grzeczności, nie odzywali się do siebie. Starsi wrócili do rozmowy, a Abigail i Jared stali dyskretnie rozglądając się po sali. W pewnym momencie dziewczyna poczuła jak Jared zabiera jej kieliszek i ciągnie ją na środek, gdzie tańczyło już kilka innych par. Doskonale wiedział, że Abigail uwielbia tańczyć i po krótkiej chwili wirowała wdzięcznie w jego ramionach, szeleszcząc zjawiskową suknią w rytm walca. I wszystko było cudownie, do czasu kiedy nie zobaczyła Dracona i Desiree i cała zazdrość nie powróciła. Jared kompletnie zignorował chwilową złość na twarzy partnerki. Czekał na pojawienie się Corin, o której nie mógł przestać myśleć. Taniec się skończył, zaczął kolejny, a oni dalej tańczyli gonieni szeptami albo zazdrości albo podziwu, jaka to ładna z nich para.
Całe szczęście zła passa się odwróciła i Vanberg dostał wymarzone zaproszenie. Nie rozsiadł się wygodnie na tej posadzce, a ktoś mu podał właśnie owy zaległy list. ZALEGŁY. Burknął coś tam urażony, list zmiął i wrzucił przed siebie, gdzieś w stronę zastawy. Oni teraz mu tu będą zaległe zaproszenia dawać! Tak łatwo to on nie wybaczy takiego znieważenia. Tu się należą oficjalne przeproszenia i błaganie o wybaczenie! Historia przyszłej kariery Gilberta Slone brzmi tak fascynująco, że jeśli nie wypali, powinna zostać chociaż opisana jako książka. Jeśli jednak miałoby się udać, będę z niecierpliwością wyczekiwać tego etapu obejmującego ślub z Alfredą. To będzie ten moment w którym ktoś powinien stworzyć czarodziejską wersję pudelka. Mogłaby funkcjonować jako magiczna książka, coś na zasadzie wizbooka. To byłby wątek roku, mieli by zapewnione pojawianie się na 80% wpisów. Co do Micka Jaggera, pamiętam, że Keith Richards bardzo przyjemnie komentował fakt, że jego kumpel z zespołu tytuł szlachecki przyjął. Pisał też, że wokalistom woda sodowa często uderza do głowy, całe szczęście że nasz Dexter był wciąż taki super! Dlatego, nie Gilbercie, nie rozpoczynaj kariery wokalisty, to grozi poważnymi komplikacjami. Ciężki zawód nie dla każdego, poza tym trzeba opanować uciekanie przed zbyt rozszalałymi fankami. Nie oczekujmy od tutejszej arystokracji znajomości postaci historycznych, dlaczegoż nazwisko Bonaparte miałoby im cokolwiek mówić, mają ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby szukanie wystarczając barokowych dekoratorów wnętrz, by dom nie odstawał zbytnio od starego, dobrego Wersalu. Ewentualnie kaplicy, biorąc pod uwagę sakralne malowidła na suficie. - Nie mogłem znaleźć pasujących butów na obcasie, poza tym nie chciałem tak od razu wejść w takim stroju i przyćmić swoim urokiem innych - to wszystko dobroduszność, któż wtedy zwracałby uwagę na jakiejś dziewczyny, wile i inne cuda, kiedy Dexter Vanberg przechadzałby się między złotymi korytarzami w dopasowanej, czerwonej sukience? - I to ja tu przyniosłem wianek dla Ciebie, więc to ty się nieodpowiednio ubrałeś - pouczył go, poprawiając mu te piękne kwiatuszki. Ach musieli cudownie tu wyglądać siedząc na ziemi, paląc skręty, jeden z nich miał wianek, a wokół przechadzali się super fajni ludzie, którzy od razu dostali zaproszenie na tą imprezę. Dodajmy, sztywną imprezę.
Dziewczyna szykowała się w pokoju od około dwóch godzin. Nigdy nie była na takim balu i nie miała zielone, ani czerwonego pojęcia… To jest pomysł! Teraz tylko znaleźć taką suknie w szafie. O dziwo, kiedyś Lilka miała takiego świra, że kupiła piękną suknie balową, chociaż wiedziała, że jej nie będzie używać. Po prostu ją urzekła. Ale wracając. Szykowała się dość długo zatem gdy wyszła musiała wyglądać cudownie. Wyszła w czerwonej sukni. Włosy spięte miała czerwoną rozkwitniętą różą. Na jej szyi wisiały dwa wisiorki, jeden pasował idealnie, drugi całkowicie nie był dobrany. Ten pierwszy był srebrny w kształcie krzyża, ten drugi był pamiątką, której nie miała zamiaru nigdy ściągać. A ściągnięcie go mogło być równoznaczne z jej śmiercią. Tak więc zarumieniona trafiła dość szybko do posiadłości Somerhalder. Była bardzo spięta, mimo, że czuła bardzo znajome uczucie. Gdy doszli do przekąsek rozejrzała się niepewnie. Trzęsła się, byłą zestresowana.
Bała się tego dnia jak cholera. Już zeszłego wieczora dziadkowie poprosili ją, żeby pomogła w przygotowaniach. Miała wybrać zastawę, obrusy („Kremowy czy écru?”, „Ale to się niczym nie różni...”). W końcu jednak wyszło na to, że cały dzień siedziała w pokoju, a wkurzająca służba dziadków, która za każdym razem mówiła do niej „panienko” wiecznie pytała, czy czegoś nie potrzebuje. Potem nadszedł wieczór i nareszcie mogła zacząć właściwie przygotowania. Delikatny makijaż podkreślał rysy jej twarzy. Kiedy go nie wykonywała sama wydawał się być dużo ładniejszy. Tak, jak upięcie włosów, które zabroniono jej dotykać „bo zepsuje”. Jej włosy zostały upięte wysoko – ku niezadowoleniu dziewczyny świeciła na około naturalnymi lokami, które zawsze prostowała. Tkwiło w nich coś na kształt tiary. Była zszokowana wiedząc, że nie byłoby jej stać na takie coś nawet, gdyby pracowała przez cały rok bez przerwy jako kelnerka w barze, co robiła jakiś czas temu. Do całego zestawu doszły wysokie szpilki, na których ledwo co potrafiła chodzić. Po co ktoś wymyślił 12 cm obcasy?! Ta osoba musiała być nienormalna. No, ale przede wszystkim w oczy rzucała się suknia. Nigdy nie myślała, że będzie tak wyglądała kiedykolwiek. Nigdy nie nosiła eleganckich sukienek. Nigdy nie była odziana w błękitny, drogi materiał. Ale trzeba było przyznać, że podobała się taka sobie. Duża suknia uwypuklała wdzięki i zasłaniała wady. Marzenie. Czuła się trochę, jak księżniczka. Z jej... pokoju wyciągnięto ją na siłę. Tak tak, wiem, że przed chwilą napisałam, że się sobie podobała, że było dobrze. Ale ona i tak nie chce tam iść! Tam jest tyle ludzi, a ona się potyka na szpilkach, nie potrafi wyniośle gadać i... NIEEEEEEE! W końcu jednak doczłapała się do głównych schodów. Ze cztery kobiety i jeden skrzat szybko poprawiły to, co zniszczyła ucieczką do pokoju w połowie drogi. Potem otworzyła drzwi i poczęła powoli schodzić na dół.
Lady Cornelia Fabion Dalia Vittoria Brockway Somerhalder
Nie była przyzwyczajona do takiej nazwy. Do końca życia będzie po prostu Corin, nawet jeśli została tak przedstawiona. Trzymając lekko suknie w dłoniach zeszła na dół uśmiechając się lekko i rozglądając się po ludziach. Dracon i Desiree. Melanie... Ikuto i Lillyanne – na nich przede wszystkim czekała! Wyglądali tak słodko! Nie potrafiła nigdzie dostrzec Abigail i Jareda. Z tego co wiedziała będzie też Jasmina i Aleksander oraz Elena z kimś. Fleur rozsiewała wokół siebie blask. Potem jakieś mało znaczące dla niej, nieznane jej osoby. Nadal szukała wzrokiem Jareda, ale wśród tylu ludzi ciężko go było znaleźć. No trudno. Westchnęła cicho będąc na dole schodów. Dygnęła przy dziadkach i spojrzała przed siebie. Dostrzegła biednego, osamotnionego Finna. Miała nadzieję, że nie będzie się bawił szczególnie tragicznie wśród sztywnego towarzystwa śmiejącego się z drętwych kawałów i palących drogie papierosy i cygara. Fuj... Ale sam chciał przyjść, ona go tylko zaprosiła, więc winna się czuć nie będzie. Zresztą i tak go musi ochrzanić przy najbliższej okazji, że przez jego celność w tą kieckę już niedługo nie da rady wejść. Ruszyła w stronę puchona. Wyglądał naprawdę świetnie. Pasowała mu taka elegancja, chociaż nie na dłuższą metę. Powinni się wybrać kiedyś na zakupy i kupić mu coś boskiego na bale. Skoro Corin wkracza w ten świat... Z kimś na nie musi chodzić. Słodkie było to, że się do niej dopasował. Przynajmniej na to wyglądało. Podziękuje mu na pewno potem. - Hey – Rzuciła cichutko, może trochę nieśmiało. Dziwnie się czuła. Jakie to wszystko jest porypane. Za dużo nowości naraz. Znów poczęła się rozglądać za bliskim jej ślizgonem. Jej oczy zadrżały, kiedy dostrzegła go wśród tłumu. Nawet delikatnie się zarumieniła, co jej się tak rzadko zdarza. Niesamowicie wyglądał. Diabeł wyszedł z podziemi, żeby ją złapać i oczarować. Oblizała dolną wargę i odwróciła wzrok. Nie może się patrzeć, bo jeszcze jej się wymknie pod nosem „Mam orgazm”. Tańczył z Abigail. Nie rozumiała czemu, ale obudziło się w niej coś na kształt zazdrości. Dlatego tym bardziej chciała zainteresować się Finnem.
Gdy tylko nadarzyła się stosowna okazja, zaczaiła się w jednym z zaułków, po czym, stosując tylko jej znane chwyty karate, tai-chi i trochę tanecznych kroków Johna Travolty, zapędziła w kozi róg jednego z zaproszonych ważniaków i przechwyciła jego wejściówkę. Heh! Następnie, wachlując się nią nonszalancko, odeszła, stukając obcasami wyjściowych adidasów i zalotnie machając tyłeczkiem. Za kolejnym rogiem przebrała eleganckie obuwie na stylowe rolki; modną spodniospódnicę (spódnicospodnie?) i plecak-rakietę natomiast zostawiła, uznawszy, iż będzie to idealny outfit na taką okoliczność. Wiecie jaką? Otóż była to impreza na cześć tego, że magazyn DZIKI UDZIEC wybrał właśnie ją na Top Gorące Udko Miesiąca, najbardziej prestiżowy plebiscyt, i to nieprawda, że głosują tam tylko napaleni panowie 60+. A nawet jeśli, to są bardzo mili, i wysyłają dużo listów z gratulacjami, na bardzo smacznej papeterii. Szczególnie ta od Bronisława ze Szczecina. Oj, trochę się rozmarzyła – a tymczasem czas na wielkie wejście. Daisy sunęła na swoich rolkach, dzierżąc swoje zaproszenie wysoko w górze, tak by wszyscy widzieli; wjechała do środka, uderzyła ochroniarza łokciem w twarz, wpadła z impetem na schody, po czym spadła z nich z wielką gracją, głośno przeklinając, ale oczywiście nie tracąc animuszu, jak to ona. - WITAJCIE ROLADECZKI – zawołała jeszcze, nim wylądowała na podłodze, nie, wróć, na jakimś starym pierniku odzianym w szeleszczący garnitur. – GDZIE STOISZ DZIADZIE – huknęła bojowo. I nagle... Nagle oczy Daisy zrobiły się wielkie jak dwa galeony, na pokaźne lico wstąpił niezdrowy rumieniec, a z kącika mięsistych warg pociekła ciągnąca się jak mordoklejka, strużka śliny, wszak na salony właśnie wjechało... - JEDZENIE - zawołala uradowana Daisy, z wzrokiem dzikim jak ten huragan w Tajladii. Następnie cisnęła swego towarzysza - Victora Somerhaldera w którąś z eleganckich par, a sama zgrabnym krokiem hipopotama w baletkach pognała w stronę jedzenia, pochłaniając wszystko (włącznie ze stołami, tak) szybciej, niż się tu pojawiło. - OMNOMNOMNOMNOM - zakończyła degustację, trzęsąc z zachwytu uszami, z aprobatą mlaskając mięsistymi wargami i oblizując pokaźne paluchy z błogostanem wymalowanym na wielkiej, dobrodusznej twarzy. - SMAKOWAŁO - podsumowała zadowolona.
Ikuto bardzo się cieszył z tego, że jego partnerka tak się postarała. W jakiś sposób to było również dla niego, prawda? Wyglądali razem idealnie. Jak widać rozumieją się bez słów, skoro Lilly jest w czerwieni i on również. Czy to nie jest znak tego, że powinni być parą? Szczególnie, że przyszli tu razem. Nie za bardzo interesowało go cokolwiek, co znajduje się tutaj. Nie interesował go nikt inny poza tą piękną kobietą w czerwonej sukni. - Nie stresuj się tak – Odpowiedział krótko. W końcu to nie Lilly musiała zejść po schodach prezentując się dokoła wszystkim. Chociaż jego zdaniem i tak wyglądała zjawiskowo i to ona powinna być księżniczką. Dobra, starczy już tego słodzenia, bo jeszcze ktoś powie, że się zakochał. Czas jakoś rozluźnić dziewczynę. I wybrał do tego chyba najgorszy sposób. Bowiem ucałował wnętrze jej dłoni mówiąc jedno słowo „Zatańczysz?”.
Nom... Cóż. Chyba oczywistym było, że osobę, która był aż tak... Słów szczerze mówiąc na to nie mam. Ale oczywiste było to, że uwaga uwaga... DWUDZIESTU ochroniarz złapało Daisu Butterfly – Makharone i poczęło ciągnąć w stronę wyjścia. Szef przepraszał organizatorów za to niedopatrzenie. Biedna mentorka wielu ludzi została krótko mówiąc wyprowadzona i przypilnowana, by już więcej nie dostała się do rezydencji. I to przez nadal dwudziestu ochroniarzy proszę państwa! Uzbrojonych w różdżki, żeby nie było.
Lillyanne rozglądała się nerwowo po całym pomieszczeniu. Kiedy wypowiedział słowa: „Nie stresuj się” – poczuła jak serce skacze jej do gardła. Wiedziałeś, że jak ktoś się stresuje, to właśnie te słowa jeszcze go powiększają? Nie? To teraz już wiesz (Bynajmniej tak było w jej wypadku). Dodatkowo, ktoś rzucił się na stół jak szalony i dodatkowo przeraził panienkę Sangrienta, która przytuliła się do Ikuto przestraszona. Była jak dziecko, którym trzeba się zaopiekować… Piękne dziecko, przyznam. Zatańczysz? Jeszcze gorszy sposób, ale miała wybór, albo stół i przerażająca pani, albo taniec. Wybrała to drugie. Złapała jego dłoń zarumieniona pocałunkiem i sama odciągnęła go od stołu, do którego nie chciała już podchodzić.
Zmarszczył delikatnie nos, gdy do sali zaczęły wchodzić kolejne osoby, zakochane pary, a on za nic nie mógł znaleźć wśród nich Corin. Nie podobało mu się to. Czuł się jak kompletny kretyn, stojąc tam, wystrojony. Koszula zapięta na ostatni guzik utrudniała oddychanie, a spodnie, choć były dobre- wydawały mu się teraz za ciasne i nie wygodne. Zdecydowanie wolał bluzy i szorty, albo po prostu zwykłe koszule. Jeszcze kilka dni temu wysłał matce sowę z prośbą o pomoc. Ku jego rozpaczy wysłała mu ona paczkę z kupionym garniturem. Był brązowy, w prążki, a do tego dorzuciła obciachowy, blado żółty krawacik. Proszę wam. W obecnym zestawie prezentował się dużo lepiej, a o dziwo- wszystko znalazł w szafie, na samym jej dnie. Prócz tej kamizelki, którą koleżanka powiedziała, że "koniecznie musi mieć, bo tak bosko w niej wygląda!". Co mógł zrobić? Zaufał jej. Myślał, że umrze tam, stojąc pod ścianą, z rękami w kieszeniach. O dziwo jednak tak się nie stało, a zamiast tego- ku swej radości- coś zaczęło się dziać. W powietrzu wręcz czuło się podniecenie, które nagle zapanowało w sali. Więc i on uniósł głowę, spoglądając w górę. Uśmiechnął się lekko i wyprostował jak struna, gdy Corin zaczęła schodzić po schodach. Był z niej tak niesamowicie dumny... Wyglądała pięknie. Nie jak mała, słodka dziewczynka, ale naprawdę piękna, seksowna kobieta- jaką pewnie była zawsze, tylko Finn nie widział tego. Aż do tej pory. Zrobił kilka kroków w jej stronę i delikatnie chwycił jej dłoń. Pocałował ją lekko i zaraz potem uśmiech na jego twarzy się poszerzył. -Panienko- szepnął, chcąc się z nią podroczyć. Och, jak on to kochał. I nigdy z tego nie wyrośnie. -Lady Cornelia Fabion... jak?- wyszczerzył zęby w uśmiechu, wciąż jednak mówił cicho, tak by nikt inny prócz dziewczyny nie mógł go usłyszeć. Dopiero po chwili spoważniał, podążając za jej spojrzeniem. Kogo tak wypatrywała?
Spokojnie wszedł do Sali, prowadząc Panią swego serca za rękę, na twarzy gościł mu wyraz spokoju i opanowania, nie pierwszy bal nie ostatni, a Ojciec jak zawsze mnie wmanewrował w reprezentowanie rodziny, nie ma tego złego, może dzięki temu bawić się na balu z swą ukochaną. Skłonił się i przywitał po prezentacji, z gospodarzami. Noblesse oblige jak to mówią, poprawił nieco lekko osówający się fragment formalnego kiltu, i spojrzał ku swej jedynej: -Czy pragniesz się czegoś napić?- spojrzał w jej piękne oczy.
Dumny heh? No, Cornelia się raczej spodziewała, że Finn zemdleje na jej widok tak. Ona czuła się tak, jakby zaraz straciła wszystkie siły w momencie, kiedy schodziła na dół. Ale dumny też może być. I faktycznie, trzeba było przyznać, że wyglądała jak kobieta. Ale nigdy w życiu nie będzie taka, żeby jej charakter był dopasowany do jej sukni tak, jak ich stroje do siebie. Po prostu to nie jest jej świat. Wolała biegać po błoniach w skarpetkach i rzucić w kolegę błotem niż siedzieć na jakimś eleganckim podwieczorku z głową wysoko u góry. - Gdybym mogła, to bym ci teraz zrobiła krzywdę za tą panienkę, wiesz? - Fuknęła pod nosem również szepcząc. Nie każdy musiał słyszeć ich rozmowę. Na palec zawijała jednego z nieujarzmionych loczków, które naprawdę miała ochotę obciąć w tym momencie. Dlaczego nie mogła mieć wyprostowanych? Dlaczego?! Potem będzie się rzucać. Teraz ma przynajmniej udawać zachwyconą wieczorem. - Szczerze? Nie pamiętam – Odpowiedziała na temat swoich imion. Dalia i Vittoria zdecydowanie nie były pospolitymi nazwami i za nich nie chciały jej wejść do głowy, a jeśli już je pamiętała, to w złej kolejności. Kiedy odwrócił wzrok domyśliła się, że chce zerknąć na co to Corin się tak gapi. Dlatego ułożyła dłoń na jego policzku i odwróciła do siebie cmokając go lekko w policzek jakby na powitanie. - To co? Umilisz mi wieczór pod ścianą? - Spytała cicho robiąc kroczek w tył. Gładziła lekko swoje odkryte ramie. Ciężko się poruszało w tak dużej kiecce, dlatego wolała nie zmieniać miejsca swojego pobytu.
Napiszą biografię Gilberta, to oczywiste. Chociaż trochę szkoda, że jest już taki stary. Justin B. napisał ją mając lat chyba siedemnaście. Jakoś tak? A on ma już dwadzieścia. Już mu bliżej niż dalej, przykra prawda. A potem nakręcą o nim taki mega film. Prawie jak ten o Justinie B. Tyle, że tyle dostanie za niego pieniądzorków ile dostali za Avatara czy innego Tytanika czy taki Zmrok. Wyobrażasz sobie te tłumy rzucające się po autografy? Ale będzie super. Dexter na pewno nie ma tak super jak będzie miał Slone. Dexter nigdy nie będzie miał tak super jak on. Bo on w ogóle nie jest taki zajebisty i nigdy nie będzie, mwahaha. Dobrze mu tak. No tak. Bonaparte to tylko plebs w historii Francji. Ktoś w ogóle pamięta jego nazwisko, ja nie wiem. Powinni go wykluczyć ze wszystkich podręczników i tych takich rodów i w ogóle. Patologia kompletna. Wybaczcie w ogóle, że o nim wspomniałem, będę się biczować przez tydzień żeby mi wybaczyli moje winy. Wielki Piątek, nie wypada tak mówić. - Głupi! Przecież bym ci buty pożyczył. A mnie i tak nie byłbyś w stanie przyćmić, wiec luzik. Jebać resztę - Walnął go ręką w ramię, niestety tą w której trzymał skręta. Oj tam. Nie podpalił się to się liczy. Strzepnął mu dziwne pyłki z ramienia i uśmiechnął się przepraszająco za próbę mordu. Nie chciał przecież zrobić mu żadnej krzywdy. - Nie podobam ci się już Dexterku? - Spuścił nisko łepetynkę tak, że aż owy wianuszek zsunął mu się z główki i spadł na podłogę. Gilbert złapał go w zgrabne paluszki i zaczął miętolić modląc się żeby Dexio zaprzeczył, a ich miłość trwała nadal. Ale nagle jego humor się całkowicie zmienił. Usłyszał jakiś dziki huk, ziemia zatrzęsła się, posiadłość ledwie ustała. Podniósł wzrok i dostrzegł NIESAMOWITĄ Daisy, która z zapałem pałaszowała wszystko co szanowni arystokraci przygotowali. Oczka mu się zaświeciły, zaklaskał w dłonie zachwycone. Totalne przeciwieństwo Szarlotki, może jej właśnie na dzisiaj potrzebuje? - Kto ją pierwszy wyrwie ten szefu! - Zawołał wstając natychmiast i pokazując koledze paluszkiem na ową niewiastę. I wtem, o zgrozo, zabrali ją! Wzięli i ukradli normalnie. Ukradli ją z ochrony jacyś panowie i nie chcieli oddać. Gilbert bohatersko rzucił za nią wianek licząc, że to coś da. A jakoś kurna nie dało. - Chuje muje, co to za arystokracja ma być, pedalstwo i oszukaństwo - Oczywiście, że nawet nie zauważył pojawienia się gościa honorowego. Przecież nie miał pojęcia kim ona jest i w ogóle. Co ona go obchodziła, no matko kochana. Usiadł z powrotem obrażony pod ścianą obok swojego śpiewaka.