- Nie wiem. - przyznała z rozbrajającą szczerością- Ale ktoś, kto spędza czas na szyciu małych skarpetek i małych kapelusików musi być bardzo interesujący. - uśmiechnęła się z ulgą, że jednak nie uważał tego za kompletnie odszczepione od rzeczywistości. Nie wiedziała jak tragicznie mu się ten obraz kojarzy więc nie czuła powinności zaprzestania kontynuowania tego tematu. - To dość fascynujące, nie sądzisz? Madog, jak byłam małą dziewczynką jeszcze, mówił mi, że poznam w życiu wielu różnych ludzi, ale z nich wszystkich to ci najdziwniejsi najbardziej zapadają w pamięć. - czy coś takiego. Madog sprzedawał jej mnóstwo historii, teorii i powiedzonek. Niektóre zostawały w głowie głębiej, niektóre umykały prędko, o innych przypominała sobie znienacka zupełnie nie wiedząc co takie myśli wygrzebało z jej głowy- Szukałam tego Laluna Matriksa, ale chyba go nie ma. Powinien był być między księgarnią a sportowym. Miał ponoć najpiękniejszą wystawę tyciuńkich ubranek. - powiedziała w zamyśleniu. To trochę też dlatego, że sama nic specjalnie nie umiała robić i idea tego, że ktoś był tak utalentowany, żeby szyć malutkie ubranka dla słodkich małych zwierzątek wydawała jej się godna pozazdroszczenia. Oczywiście w ten dobry sposób, jej się chyba nie zdarzało zazdrościć jakoś negatywnie. Uniosła obie dłonie do twarzy zasłaniając palcami policzki, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego jak bardzo musiały być czerwone bo były naprawdę, naprawdę bardzo ciepłe. - Piętnaście?! - miauknęła cienko - Obiecuje, że mam więcej. - zrobiła wielkie oczy, co wcale nie pomogło uwierzyć, że mówi prawdę. Sąsiedzi Cadoganów wiele lat temu kiedy Jurka przyszła na świat rozpuścili po północnej Walii taką plotkę, że sobie ją Iestyn ze swoją żoną skleili w probówce, że nie była prawdziwym człowiekiem. Wiadomo, że nikt nie szanował doświadczeń genetycznych jakie przeprowadzali w piwnicach swojego dworu, nie było jednak żadnych podstaw do tego, by sądzić, że mutowali tam niemowlęta. Eurgain miała okazji w młodszych klasach usłyszeć te złośliwe docinki z ust rówieśników, Madog jednak tłumaczył jej, że dzieci często powtarzają to co usłyszą od swoich rodziców i niekoniecznie tak sądzą, niekoniecznie to prawda. Teraz na wszystko w życiu reagowała już tak samo. Uśmiechała się i kręciła głową - zbyt wiele lat beczała po kątach, nie miała już łez. Na pewno nie dla siebie. - Nie masz dewizy rodowej? - spojrzała na niego z zainteresowaniem- Powinieneś sobie jakąś wymyślić. Ja wymyśliłam. - przyznała się ze wstydem- Nigdy nie pamiętam tej naszej, więc czasem zmyślam jakieś. Zazwyczaj, żeby mieć argument jak się z kimś o coś licytuje. - powiedziała konspiracyjnym szeptem- To moja wielka tajemnica, nikomu nie mów. - powiedziała z ogromną powagą. Nazywała go Dżemim, bo tak też powiedział jej, że nazywali go przyjaciele z zagranicy. Może nie była obcokrajowcem, ale Dżemi wydawał się znacznie słodszy niż Jerry, a już z pewnością bardziej niż poważny Jeremiasz. - Stawiam węc czekoladę, za Twą bohaterskość. - skinęła głową spoglądając na niego i z jakimś głupim uśmieszkiem cisnąć się z nim pod parasolką obserwowała strugi deszczu dookoła nich- Jest coś bardzo uspokajającego w deszczu. - powiedziała cicho, z dziwną melancholią w głosie. Zazwyczaj swoją nostalgiczną, samotną stronę pozostawiała w dworku na półwyspie Llyn, taka pogoda jednak wykręcała z niej zupełnie niespodziewane kropelki zagubienia- Czasami jak jest bardzo wielka burza, to idę do ogrodu i wołam Kubusia, to kucyk, żeby wszedł do dworku. Niby to dzikie zwierze, ale kto chciałby być sam w taką ulewę... - mówiła na głos ale wydawała się mówić całkiem do siebie. Kiedy się ocknęła spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko- A jak się ma Twoja sowa?
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
- Sam nie wiem... - podrapał się po policzku, gdy tak podekscytowana opowiadała mu o maluczkich skarpetkach i garniturkach. - Jak dla mnie to świetny materiał na horror w mugolskim filmie. - oznajmił zanim zdołał pomyśleć, że mogłoby to zostać jakoś negatywnie odebrać. - Coś w tym jest, że najdziwniejsi zapadają w pamięć. Kwestia tego czy to dziwactwo jest inspirujące czy jednak niesmaczne. - wypowiedział własne zdanie, które akurat właśnie poznał kiedy padło na głos. Znając życie zapewne czułby się niekomfortowo w takim sklepie, a ubrane szczury będą już nieodłącznie kojarzyć mu się trochę negatywnie pomimo sposobu w jaki przedstawiała to Cien. Podziwiał ją, że zadała sobie tyle trudu, aby w taką pogodę wyruszyć na pieczołowite poszukiwania. Gdyby zwracał większą uwagę na otoczenie to może dałby radę jej pomóc, ale tak nie było więc przystroił się w bezradną minę, bo cóż innego mógł zaproponować? Co najwyżej uroczystą kawę. - Wierzę, mówię po prostu jak to wygląda wizualnie. - zapewnił, kiedy zabrzmiała jakby miała spanikować. Nie przeszkadzało mu to w żadnym stopniu, a plotek o jej rodzinie nie znał, bowiem nie należał do świata czystokrwistych rodów zamieszkujących ogromne rezydencje, wybudowane kilkaset lat wcześniej. Nawet jeśli ktoś mu miał kiedyś mówić o Cadoganach to szczerze powiedziawszy, nie pamiętałby szczegółów. - Jakąś bym znalazł. - wykrzywił się, a ton wypowiedzi jasno dawał do zrozumienia, że ta znaleziona dewiza byłaby paskudna... wszak nie tolerowali żadnych odmienności i czarodziejów nie akceptowali. Nie chcieli nic na ich temat słyszeć ani tym bardziej mieć takowego pod dachem. - Będę milczał jak grób. - by udowodnić dane słowo zademonstrował przy ustach gest zapinania suwaka. Czy wiedziała, że mogłaby wykorzystać swoją niewinną urodę i słodkie spojrzenia, by zwiększyć swoją charyzmę? Aż się opieprzył sam w myślach, by nie patrzeć tak powierzchownie. Wzmianka o Kubusiu wywołała na jego twarzy dodatkowy rodzaj uśmiechu. Dzielnie szedł obok jej ramienia i chyba dzięki spoglądaniu wprost nie musiała widzieć jak mocno drgają kąciki jego ust. - Ulewę najlepiej ogląda się z ciepłego i suchego miejsca. Ja się... Kubusiowi nie dziwię, że też chciałby się schować. - i właśnie dlatego, że posiadała takiego kucyka - gdzie zwyczajni czarodzieje zadowalali się ropuchą - sprawiało, że Cien zapadała w pamięć. Starał się nadążyć za jej słowotokiem i miał nadzieję, że jakoś mu się to udawało. Odwrócił wzrok, gdy zapytała o sowę. - Ona... - zaczął, ale miał problem by dokończyć. Wbił spojrzenie w swoje buty i teraz omijał wszystkie kałuże, raz po raz narażając się na dodatkowe przemoknięcie, gdy wychodził spod osłony parasola. Po tamtym uśmiechu nie było już śladu, a nie chciał też teraz spoglądać na dziewczynę i oglądać zmiany jej mimiki. - Musiała zostać uśpiona. - mruknął i wzruszył ramionami, jakby miał tym samym zapewnić siebie, że to nie jest żadna tragedia i wcale się tym nie przejął. - Przedwczoraj. - dodał i głęboko westchnął.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Spojrzała na niego z uwagą. - Nigdy nie widziałam mugolskich filmów. Mógłbyś mi jakieś pokazać? - oto proszę szczyt jej umiejętności w materii proponowania komuś netflix & chill w czasie wolnym od szkoły.- Nie lubię horrorów, ale z Tobą się nie będę bała. - posłała m bajecznie szeroki uśmiech. Nie chciała nawet, żeby to brzmiało tak cheesy, wyszło jednak jak wyszło. Podrywał go nawet nieświadomie, mimo, że myśl o podrywaniu Jeremyego Dunbara napawała ją stresem, strachem i ogólnym poceniem się głowy. Intensywnym! Plus rumieniec. Rozłożyła ramiona w bezradnym geście na jego słowa- Cóż, nie możemy niczego oceniać dopóki tego sami nie sprawdzimy, prawda? Bez znalezienia sklepu nigdy się nie dowiemy, czy jest to miejsce inspirujące czy niesmaczne. - popukała się w zamyśleniu w podbródek. Nie widziała nic nadzwyczajnego w ubieraniu szczurów w małe ogrodniczki, ale pamiętajmy, że to była dziewczyna która wychowywała się ze skrzatem domowym bawiąc ze zmutowanymi zwierzątkami, które robili jej rodzice. Pokręciła głową, piętnaście czy pięćdziesiąt, wszystko jedno póki ma się siły. Krokiem dziarskim przemierzała z Dunbarem pod rękę ulicę Pokątną z takim zadowoleniem, że brakowało by zaczęła sobie nucić coś pod nosem jakby rzeczywiście umysłowo zatrzymała się na wczesnym dzieciństwie. Obserwowała zmieniającą się mimik jego twarzy z zainteresowaniem, kwaśny jej wyraz sprawił, że się aż nad tym zamyśliła- Wiesz, nic nie wiem o Twojej rodzinie. Czy to niegrzeczne pytać? - miała nieodgadnioną minę kiedy zadała to pytani. Oczywiście nie chciała być wścibska, jako młoda i dobrze wychowana - co prawda przez domowego skrzata, ale to zawsze coś - dama wolała niczym rozmócy nie urazić, jednakże ciekawość była raczej silnym zapalnikiem w jej głowie, a ona sama ulegała swoim małym pragnieniom jak pasjom, których w życiu nie miała wcale tak wiele- Możesz wymyślić... soją dewizę. Swojego rodu. Tego zaczynającego się od Dżemiego. - uśmiechnęła się lekko. Zaśmiała się na jego gest i pokręciła głową. Podobało się jej jak swobodnie zaczynała cuć się w jego towarzystwie, choć zupełnie nie umiała jeszcze dojść do tego dlaczego tak jest. - Oj prawda? Czasem muszę go zaganiać do domu na siłę, wiesz, mamy takie schody przed wejściem i wrota, a to w końcu jest kucyk i niespecjalnie chce wchodzić do budynku - rozgadała się znowu wypluwając z siebie stanowczo za dużo słów o tym, czy łatwo czy trudno gania się kucyka po ogrodzie w deszczu i że najniebezpieczniejsze to są zdradzieckie mokre liście przy których wspomnieniu zmrużyła groźnie oczy, co jedynie dodało jej urokliwego wyglądu zajadłej małej dziewczynki wariatki narzekającej na leśne gnomy. Wywód jednak skończył się i zrobiło się jej strasznie głupio kiedy wyznał jej co się stało z jego sową. Wbiła spojrzenie w ziemię szukając odpowiednich słów - Przykro mi. - podniosła na niego wzrok - Naprawdę.
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Dopadł go efekt deja vu, gdy zapytała o możliwość obejrzenia mugolskiego filmu. - Musielibyśmy iść do mugolskiej części Londynu, bo tam są kina. Telewizory i laptopy nie działają w magicznych miejscach. - odpowiedział powoli, z jakąś ostrożnością w głosie, bowiem nade wszystko przypominało mu się wyjście z Emily, gdzie tak świetnie się bawili, a gdzie wieczór skończył się... krwawo. Powinien posłuchać teraz porady Skylera i nie zrażać się, a brnąć dalej chociażby w kolejne randki z czarodziejkami z tych "wyższych" rodów, zwłaszcza gdy wykazują zainteresowanie światem niemagicznym. On sam przecież tak bardzo nie lubił mugoli... a ciężko było odmówić. Podrapał się po skroni i popatrzył z uwagą na dziewczynę, jakby wahał się czy zdobyć się na szczerość czy nie. Póki co wolał nie psuć jej humoru.- Schlebiasz mojemu gryfońskiemu ego. - dodał zamiast niewygodnych prawd i dumnie wypiął pierś. - Nie ma nic złego w pytaniach, Cien. - wzruszył ramionami i kopnął jakiś kamyk, który miał nieszczęście napatoczyć się między kałużami na jego trasę kroków. - Moja rodzina mnie nie chce, co tu dużo mówić. - silił się na beztroski ton, ale to umknięciem wzrokiem na bok go zdradziło. To był bardzo przykry temat dla Jeremy'ego i o ile sam go nie poruszał to czuł czasem potrzebę wykrzyczenia światu jak bardzo niesprawiedliwie został potraktowany przez własnych rodziców i braci. To zawsze będzie cierniem w jego sercu. Zerknął kątem oka na Cien. - Zacznę od "Zawsze się uśmiechaj. - i tak też zrobił, ale tym razem połową twarzy i na krócej. Szturchnął ją lekko w bok, tak zaczepnie, jakby niemo chciał jej zasugerować, by nie zrażała się nutą smutku jaka się między nimi pojawiła. - Chyba muszę poznać kiedyś legendarnego Kubusia. Będę pomagać mu na schodach. - zaoferował ot tak, iście spontanicznie, bo to był powód do kolejnego spotkania. Łatwo przychodziła mu rozmowa z Cien. Miała takie duże oczy, w których non stop coś się działo. Oglądanie całej tej scenerii wykradało coraz więcej jego uwagi. - Dzięki. Pokorzystam jeszcze z Szona, hm? Jest piękny. - uśmiechał się, ale było w tym coś smutnego, choć nie przytłaczało, bo na to by nie pozwolił. Nie chciał, by Cien zmienił się humor. - Nie miej takiej miny, wolę uśmiech. - poprosił i nieświadomie zwolnił kroku, by móc się przyjrzeć jej uważniej.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Zmarszczyła lekko nos, kiedy wspomniał o warunkach obejrzenia mugolskiego filmu. Nie miała pojęcia jakie miał za sobą doświadczenia, a już z pewnością nie wiedziała, że podąża śladami cudzych butów, innego dziewczęcia, które wydeptało tę samą ścieżkę magicznej Calineczki zainteresowanej niemagicznym światem. Gdyby wiedziała - kto wie? Może ta rozmowa toczyłaby się zupełnie inaczej... - Mh. - skrzywiła się lekko - Nie wolno mi podróżować do niemagicznych miejsc. - powiedziała dziwnym głosem. Nie patrzyła na niego przez chwilę, bijąc się z myślami. To jedna z dziwnych zasad w jej domu, była praktycznie dorosła, a jednak wciąż w głowie miała wyryte dawne zasady o których mówił jej Madog- Obiecałam Madogowi, że nie będę lekkomyślnie podróżować wśród mugoli. - powiedziała tak cicho, że szelest kurtki i szum deszczu niemal zagłuszał jej słowa. Nie wiedziała dlaczego kazał jej to obiecać, nie miała pojęcia o wielu rzeczach o których wiedział stary domowy skrzat. Powodem dla którego nie wolno jej było udawać się w niemagiczne strony było coś istotnego, znał go jednak tylko Madog. Jeśli Jerry skusi się poznać Kubusia, kto wie, może będzie miał okazję zapytać skrzata sam? A może wręcz przeciwnie, namówi ją by jak to gryfon, złamać zasady i oboje udadzą się na wspaniałą wycieczkę? - Dla chcącego nic trudnego, coś się wymyśli. Jakoś. - spojrzała na drogę i jeden z szyldów sklepowych przykuł jej uwagę. Nie powiedziała jednak nic w tym temacie, pozwalając mu podjąć się odpowiedzi, która chyba nie była dla niego wygodna. Po raz kolejny pożałowała wypytywania się i swojej ciekawskości, skarciła się w myślach by więcej tego nie robić chyba, że to będzie absolutnie konieczne. Problem pojawiał się w tym, że w jej głowie zawsze wszystko jest absolutnie konieczne. Była jedynaczką, która dostawała wszystko - a choć były to rzeczy dziwne, a nie jak można by się spodziewać luksusowe zabawki i pieniądze, to jednak nauczyła się, żeby ciągle pytać i że każdy jej odpowie. Musiała popracować nad swoją głową. - To głupia rodzina. - odpowiedziała po chwili ciszy i uśmiechnęła się - Ja bym im nawet pokazała środkowy palec. - powiedziała z powagą, unosząc brwi, jakby w jej głowie to była rzeczywiście najwyższych lotów obelga. W jakim ona żyła świecie?Jakimś kosmicznym, w którym szczurze sukienki są słodkie, a ludzi obrażało się najgorzej przez pokazywanie środkowego palca. Alicja z krainy czarów. Zaśmiała się zaraz słysząc jego dewizę i uśmiechnęła się tak wspaniale, jakby chciała wyrównać a nawet nadrobić jego tylko połowiczne zadowolenie. Złapała go pod ramię kiedy ją szturchnął, nie tak łatwo teraz będzie ją szturchnąć! - I super, teraz musisz spróbować z powagą: - odchrząknęła marszcząc brwi i robiąc śmiesznie poważną minę, z wystawionym groźnie wskazującym palcem- W mojej rodzinie mawia się "zawsze się uśmiechaj", a dewiz rodowych się nie olewa! - chciała go rozbawić, choć nie miała pojęcia czy jej poczucie humoru w jakikolwiek sposób będzie mu odpowiadać. Była troche odmienna. Westchnęła na jego propozycję jakby nie wiedział na co się pisze. - Może być ciężko. - mruknęła pod nosem i dodała cicho coś, co brzmiało jak "Kubuś ma wielką dupę" było jednak wypowiedziane takim szeptem, że trudno powiedzieć, czy naprawdę powiedziała właśnie to. Pokiwała zaraz głową już knując w głowie jakiś szalony plan. - Oczywiście Dżemi. Mój Szon jest Twoim Szonem. - zaanonsowała oficjalnie- Pięknym. - dodała z błyskiem zadowolenia w oku, zachowała jednak nutę powagi w pamięci starej sówki Dunbara- Zawsze smutno jak nam umierają zwierzątka. - powiedziała zaciskając lekko dłoń na jego ramieniu- Teraz przynajmniej nie jest jej źle. - powiedziała chcąc go pocieszyć, zaraz się jednak zawstydziła i spaliła rumieńcem- Nie chciałam powiedzieć, że było jej z Tobą źle!
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ze wszystkich odpowiedzi świata takiej nie spodziewał się usłyszeć. Teraz to jego brwi powędrowały ku górze, wszak zakaz podróżowania do niemagicznych miejsc musiał nałożyć jej skrzat. Tak dedukował, wszak jej rodzice zmarli, a opiekował się nią Madog. A może to stary zakaz, którego przestrzegała nawet po śmierci rodziny? To dopiero zagwozdka. - Zabrzmiało, jakby jakiś mugol na ciebie czyhał. - ton jej głosu uległ takiej zmianie, że nie mógł tego nie zauważyć i to go zaintrygowało. W nim też piekliła się czasem chora ciekawość, ale starał się wykazać taktem i nie wypytywać zbyt zachłannie o powód takiej decyzji. Oczywiście przegrał walkę sam ze sobą i po chwili wypalił: Czemu masz taki zakaz? Jeśli pójdziesz tam z kimś, kto ma zwyczaje mugoli w małym palcu to ani się nie zgubisz ani nic ci się nie stanie. Przecież to tylko jeden film. - a zazwyczaj wybierał takie kina, gdzie miał stuprocentową pewność, że nie natknie się na żadnego ze swoich braci, którzy tak jak on należeli do bardzo towarzyskich osób i wieczorami wychodzili w świat. Przyłapał się na tym, że szli Pokątną i absolutnie żadne z nich nie rozglądało się w poszukiwaniu cukierni bądź kawiarni. Jakoś mu to teraz nie przeszkadzało, a i deszcz chyba się trochę nad nimi ulitował bo nie trzaskał już tak głośno kroplami o przezroczysty parasol dziewczyny. - Staram się ich olewać tak jak oni mnie i jakoś to idzie. - odpowiedział zamiast zapewnienia, że środkowy palec widzieli jakieś tysiąc razy, a przebyte kłótnie wciąż oscylowały przy dwucyfrowej liczbie. W innych okolicznościach zapewne w duchu by się zaśmiał, że nazwała jego rodzinę "głupią", co było sporym niedopowiedzeniem. Byli zacofani, nietolerancyjni i zamknięci na amen w swoich czterech ścianach, gdzie każdy miał swoje miejsce, a nic nie mogło go zmienić bez wiedzy głowy rodziny. Z dwojga złego na dobre mu wyszło zerwanie z nimi kontaktów. Nie szturchał jej, a przyznał sam przed sobą, że miło jest iść bliżej siebie, no i cieplej, gdy trzymała go pod ramię. - Jak założę rodzinę to będę poważny. Wydziergam tę dewizę w jakimś szyldzie i powieszę go nad kominkiem. - oznajmił, nie dając się wciągnąć w powagę, a z typowym dla siebie odruchem próbując wprowadzić więcej wesołości, by przegnać tę smutną nutę. - Tachałem pijanego Boyda, to z Kubusiem też dam radę. - odrobina przechwałek nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a był łasy na zachwyt i aprobatę, więc czasem próbował to u rozmówcy wywołać. Ze świstem nabrał tchu, przystroił się w wyniosłą minę i oparł prawą rękę na wysokości swojego mostka (aż się skrzywił, gdy zaróżowione wnętrze jego dłoni dotknęło jakiegokolwiek materiału), by okazać jak wiele dla niego ten zaszczyt znaczy. - Szon dostanie w spadku po Amandzie cały zapas dobrej karmy. - jej uśmiech był zaraźliwy, a jej zdolność ekspresyjna robiła na nim spore wrażenie. - Wiem, wiem. - zaśmiał się cicho i jakby odruchowo zakrył (tą obolałą oczywiście, bo się zagapił) dłonią jej palce oparte o jego ramię. - Przynajmniej nic ją już nie boli. - dodał pojednawczo i popatrzył gdzieś przed siebie, ale już bez tej nuty przygnębienia. Miał w mieszkaniu pióro Amandy, ot, na pamiątkę.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Powróciła do niego wzrokiem po chwili rozglądania się po uliczce i zamrugała powoli. - Nie no, chyba nie czyha... - zmarszczyła brwi. To by wyjaśniało zakaz... Podrapała się w zamyśleniu po podbródku, nigdy się w zasadzie nie zastanawiała dlaczego miała taki zakaz, a to już z dwadzieścia lat prawie chodzi po tym świecie. I to nie tak, że mugoli na ziemi nie ma, co więcej, nie tylko byli ale też sprowadzali na świat tak sympatycznych ludzi jak Dżemi, więc dlaczego?- Nie wiem... - przyznała niepewnie, opierając złożone palce o swoją dolną wargę w geście zamyślenia niczym Sherlock Holmes - Muszę spytać Madoga. Wiem, że nie przepada za mugolami, ale nie wiem czemu. Pamiętam, że moi rodzicie zapraszali często mugoli do naszego dworku. - pokiwała głową przypominając sobie te niewielkie przyjęcia w ogrodach. Wtedy również nie wolno jej było zbytnio wychodzić z domu i z nimi rozmawiać. Uśmiechnęła się jednak do bruneta i wzruszyła ramionami- Jak się dowiem, to Ci opowiem! - chyba nie istniała rzecz, która mogłaby zgasić jej energię i entuzjazm. Nawet zmartwienie na jego twarzy nie powodowało w niej osłabienia ekspresji, nawet więcej, wydawało się, że próbowała go swoją aurą zarazić chcąc chyba zadośćuczynić swoim creepy poszukiwaniom szczurzych ubranej i niegrzecznemu narzucaniu się. Ale sam zaproponował ciastko! - Masz zwyczaje mugoli w małym palcu? - zapytała, a oczy zalśniły jej zaciekawieniem. Powstrzymała się tylko resztką silnej woli by sie całkiem nie zbłaźnić w swoim żenującym poczuciu humoru i nie sprawdzić jego małego palca- Opowiesz mi? Co to jest suszarka? Na co porusza się samochód? A samolot, jak to jest, że lata taki duży bez magii? - wydawała się autentycznie zainteresowana, a każde kolejne pytanie jakim go zasypywała przepełnione było ekscytacją. Ścisnęła go za ramię nieco bardziej- O rany no to strasznie są głupi. Bo jesteś super. Jakbym ja miała szansę znać oba światy to bym chyba oszalała ze szczęścia. - chwyciła się wolną dłonią za policzek z rozmarzoną miną. Wszystkie te nieodkryte, niepoznane rzeczy! Droga im się schodziła jak nigdy, jakby wcale żaden deszcz im nie przeszkadzał, a żadne z nich wcześniej nie miało jakichś swoich planów. Ceinwedd w ogóle nie odczuwała niewygody związanej z opadami, co więcej, miała dobry pretekst żeby iść blisko Dunbara, musieli się przecież zmieścić pod jedną parasolką... - A nie wątpię! - ścisnęła lekko jego biceps oceniając jego możliwości. Była niestety pewna, że jak Kubuś posadzi dupsko to Jerry nie da rady, ale jego przynajmniej słuchała różdżka i nie musiałby go ciągnąć na sznurku... Mimo, że się uśmiechnęła rumieniec na policzkach wcale nie osłabł - co więcej, wydawało się nawet, że nabrał na sile kiedy dotknął jej palców na swoim bicepsie. - O! Znam to miejsce! - powiedziała nagle, pokazując szyld kawiarni po drugiej stronie ulicy- Chodźmy, mają wspaniały sernik. Bez rodzynek! - uśmiechnęła się i pociągnęła go za sobą.
2 x zt
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Henrietta przechadzała się właśnie – bez żadnego większego, bardziej znaczącego celu – po jednej z ulic, jakich niemało w tej części Londynu. Miała różnych ludzi. Palących papierosy, niosących zakupy... W takim stanie rzeczy nie była oczywiście w stanie zorientować się, kto z mijanych ludzi jest osobą magiczną, albo mugolem. Chociaż... czy to oby na pewno aż takie ważne? Owszem, przyglądała się ludziom, acz nie pod względem magii. I dopiero teraz zorientowała się, jaką gafę popełniła co do tutejszych ludzi... aż zrobiło jej się wstyd... Tak, przyglądała się im. Po prostu... lubiła to robić. Lubowała się w przyglądaniu się innym, i wyobrażaniu sobie, jakby wyglądało potomstwo, gdyby doszło do zbliżenia między nią a którymś z tutejszych mężczyzn. I tak, chodzi jej tu o słowo „seks” (Henrietta woli walić prosto z mostu, używać jak najprostszych słów, zamiast uciekać się do potencjalnie przesyconych inteligencją wyrażeń i rozległych metafor). Może urodzi kiedyś pewną małą albinoskę (chociaż nie pomyślała, że przez swój wiek powinna się spieszyć), gdyby spędziła noc z tamtym jasnowłosym jegomościem? A może wyda na świat niskiego chłopczyka, który będzie taki ciągle, aż Hen i ów potencjalny jegomość pojmą, że z jego wzrostem jest coś nie tak? Tak, niskiego tak samo, jak tamten brunet z pokaźną brodą, która tylko upodabniała go do jakiegoś leśnego skrzata? Henrietta nie znała się na tych stworzeniach. Nie potrafiłaby nawet rozpoznać takiego typowego, domowego skrzata, który musi (powinien) służyć jakiejś magicznej rodzinie. No ale nic. Jako że Hen to osoba która za wszelką cenę chciałaby by świat uległ znaczącej przemiany, robiło jej się niedobrze (i to bynajmniej nie przesada). Wszyscy ludzie, których mija, mijała i zapewne jeszcze minie, idzie pośpiesznie, nie przejmując się praktycznie niczym. A szkoda, bo powinni choć na moment przystanąć, wziąć głęboki wdech i powoli wypuścić powietrze drogą lekko rozwartych warg. Powinni. Ale tego nie robią. Tego typu dwie różne refleksje naszły ją, gdy była w trakcie relaksującego spacerku. A takie spacery były jej potrzebne. Dla zdrowotności. Pewien uzdrowiciel kiedyś kazał jej dbać o swoje zdrowie, zwłaszcza iż kobieta ma je bardzo kruche. Anemia, kamica nerkowa, infekcja przez które swego czasu słyszała głosy (i z tego powodu zrobiła niegdyś w szpitalu niezły, co by tu owijać w bawełnę, burdel ). Nagle... poczuła szybkie bicie serca. Pojawiły jej się mroczki przed oczami i powoli osunęła się na tutejszy chodnik. Jej ciało leżało na nim bezwładnie, niezdolne do jakiejkolwiek reakcji. Innymi słowy, Henrietta zemdlała.
Ivy Davies
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : lekko odstające uszy, przeważnie uśmiechnięta, krótkie włosy
Była wściekła. Nie wiedziała jak mogło do tego dojść. I tak znacznie rzadziej opuszczała bezpieczną dla niej Ulicę Pokątną, gdyż tam nie mogła jej dosięgnąć niemagiczna matka. Ale dzisiaj nie! Postanowiła akurat dzisiaj spotkać się z bliźniakami. Oczywiście nie przemyślała tej daty, bo ostatnimi czasy jej głowę zaprzątały bardziej myśli dotyczące pracy. Nie wiedziała jak Stan i Caroline dowiedzieli się gdzie miała zamiar spotkać się z młodszymi braćmi. Jedyne wyjaśnienie jakie jej przychodziło do głowy, to to, że właśnie Dav i Ralph mogą za tym stać. Odrzucała je jednak ciągle. Jaki mieliby w tym cel? Całe życie okazywali jej swoje wsparcie, tak samo jak jej zależało im na ojcu i tak samo jak ona nienawidzili matki. Wielokrotnie proponowali jej pomoc i tyle samo razy spotykali się na mieście, żeby stworzyć sobie nawzajem namiastkę rodziny. To po prostu nie mogliby być oni. Mieli tyle okazji, żeby się nad nią poznęcać, a nie wykorzystali żadnej z nich. To wszystko po prostu się jej nie kleiło. Odrzuciła jednak na bok rozmyślania o dzisiejszym zajściu. Zdenerwowana przemierzała ulicę, rzucając ponure spojrzenia na innych czarodziei, czarownice i bawiące się dzieci. Nie chciała tego, ale podświadomie musiała na kimś wyładować kumulujący się w niej od tygodni gniew. Mimo wszystko chciała jednak jak najszybciej znaleźć się z powrotem sama w swoim mieszkaniu. Wnet dopadły ją kolejne ponure myśli. Tym razem dotyczące pracy. Nadal nie wiedziała, czy przyjmowanie posady w Hogwarcie było dobrym pomysłem. To prawda, że poświęciła temu wiele lat nauki, staży i kursów, ale coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że przez cały ten czas tak naprawdę nie chciała tego tylko była napędzana przez marzenia z dziecięcych lat. Nie było się czego dziwić. Myśl o nauczaniu w angielskiej szkole magii zakiełkowała w jej głowie kilkanaście lat temu. Zdążyła się do niej tak bardzo przyzwyczaić, że nawet po tak długim czasie trzymała się jej kurczowo. Wiedziała, że mogła robić wiele innych rzeczy, i że sprawdziłaby się w wielu zawodach. Skończyła przecież szkołę i studia z bardzo dobrymi wynikami i posiadała naprawdę dużą wiedzę z zaklęć. Nagle wszystkie jej myśli jednak gdzieś odpłynęła. Podbiegła do zemdlałej kobiety. - Halo! Proszę pani, słyszy mnie pani?! - próbowała ją obudzić jednak bez większych skutków. Miała wrażenie, że skądś kojarzy tę kobietę, ale nie była do końca pewna gdzie mogły się wcześniej spotkać. Naprawdę nie wiedziała co robić. Nie była jakąś mistrzynią z zakresu uzdrawiania, a zarazem miała na tyle serca, aby nie zostawiać kobiety. Nawet nie wiedziała co mogło spowodować jej omdlenie. Może to skutek jakiegoś leku albo kobieta jest ciężko chora? Może powinna szybko teleportować się z nią do Munga? "Henrietta, Madame Malkin". Te informacje spadły na nią nagle. Były niczym olśnienie. Jakiś wewnętrzny głos sprawił, że była tego pewna. Nie chciała teraz o tym myśleć, tylko zacząć działać i pomóc kobiecie. Jednak wspomnienia wyraźnie dawały o sobie znać. Nagle wszystkie natarły na umysł Ivy z zadziwiającą siłą. Nie chciała o tym pamiętać, nie wiedziała, że te wspomnienia nadal gdzieś w niej siedzą. To był drugi najgorszy okres w jej życiu. Potrząsnęła głową, aby się ich pozbyć. Musiała się skupić.
Ostatnio zmieniony przez Ivy Davies dnia Pon 25 Sty 2021 - 10:16, w całości zmieniany 2 razy
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Innymi słowy, Henrietta zemdlała. Tak, właśnie tak. W sumie, zdarza jej się to dość często... dlatego nic dziwnego, chociaż w przypadku osób, które jej nie znają, nie kojarzą nawet pewnej uzdolnionej manualnie, trudniącej się w Madame Malkin w wieku trzydziestu pięciu lat kobiety, ta informacja na temat Moseley może być zupełnie obca. Ale czemu się tu dziwić? I tak zapewne było i z pewną kobietą, która ją znalazła. Chociaż niekoniecznie... Możliwe, że ją kojarzy, w końcu Henrietta w całej swej karierze jako krawcowa w popularnym lokalu na ulicy Pokątnej miała wielu klientów. Co prawda to prawda, ona może ich nie pamiętać. Podobnie jak klienci mogą nie kojarzyć jej. Zwłaszcza, że Henrietta ma w zwyczaju ciągle zmieniać kolor włosów. Za to jej sylwetka, osobliwy, acz miły dla oka styl wyrażający się w stroju i dodatkach naszej krawcowej, mogły zaiste zapaść komuś w pamięć. I najwidoczniej tak się stało z tą oto tu kobietą. Kobietą, która mówiła do niej, najwidoczniej usiłując ją wybudzić z omdlenia. Całe szczęście, kobieta ta nie musiała długo się starać, żeby Henrietta ocknęła się, ba – już po dwóch czy tam trzech minutach jej oczy wyłaniały się spod powiek pomalowanych na ostrą, jasną zieleń tuż przy nosie, a makijaż jej oczu zwieńczał mały zawijas wykonany elelinerem. Oj tak, Henrietta dbała o swój styl. Zmiany koloru włosów, ubiór, makijaż doskonały – to wszystko sprawiało, iż ciekawa z jej persona. A jaka była w środku? Cóż, nie da się ukryć ze nadal nosi w sercu świadomość zgonu jej kochanego ojca chrzestnego. Może to dlatego była taka nieśmiała, uległa?... Cóż, fakt faktem, przed zgonem tego człowieka Henrietta była innym człowiekiem. Eh, co też z człowieka mogą zrobić pewne traumatyczne wydarzenia... wbijają się w nasze umysły niczym nóż w roztopione masło. I wierci w płacie czołowym szpikulcem jak przy lobotomii. Tak czy owak, nasza krawcowa powoli otwierała oczy i od razu zaatakowało ją zbyt intensywne światło. Światłowstręt? Cóż, po takich wypadkach jest on jak najbardziej uzasadniony! A kiedy ujrzała sylwetkę jakiejś kobiety, od razu pojęła, do czego doszło. Po prostu zemdlała. W sumie, to nic dziwnego, znając stan jej zdrowia... - Gdzie... – słowo te wypowiedziała zmęczonym, cichym głosem, acz dało się je zrozumieć. Gorzej było z następnymi słowami. „...Ja jestem?” - tak, z tym było o wiele trudniej, ale chyba Henrietta dała sobie z tego sprawę?
Ivy Davies
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : lekko odstające uszy, przeważnie uśmiechnięta, krótkie włosy
Mimo początkowej paniki postanowiła dać kobiecie jeszcze kilka chwil na obudzenie zanim teleportuje się z nią do Munga szukając pomocy. Być może kobieta była tylko osłabiona. Ivy więc cierpliwie czekała kucając przy kobiecie jednocześnie starając się nie dopuszczać do siebie starych wspomnień. Wiedziała, że jeżeli do tego dojdzie to z nią może być nie najlepiej. Na szczęście kobieta powoli zaczęła odzyskiwać przytomność. Chwilę zajęło zanim jej oczy przystosowały się z powrotem do światła, ale Davies to rozumiała, bo jej też nie raz zdarzyło się zemdleć. Szczególnie w tamtym okresie... Ponownie potrząsnęła głową pozbywając się wspomnień. Usłyszała, że kobieta stara się coś powiedzieć. Musiała wytężyć słuch by zrozumieć na zatłoczonej ulicy słowo wypowiedziane zmęczonym głosem. "Gdzie". Ivy nie usłyszała reszty pytania aczkolwiek domyśliła się, że kobieta pyta się o to gdzie jest. - Szła pani Ulicą Pokątną i nagle zemdlała. Jestem Ivy Davies. Teleportować się do Munga? To coś poważnego? - przekazywała informacje bez ładu i składu jednak mimo wszystko miała nadzieję, że kobieta ją zrozumie. Kiedy jednak oczy kobiety skierowały się na Ivy, ta gwałtownie przerwała swoją wypowiedź. Nie mogła na to nic poradzić. Przez jej umysł przepływało mnóstwo obrazów. Kilka lat wspólnych spotkań. Zaręczyny. Ustalenia. Dzień, w którym przemierzała swoją ślubną szatę, a właśnie Moseley jej w tym pomagała. Następnie jego dziwne zachowania. Zniknięcie kilka dni przed ich wielkim dniem i w końcu wielkie upokorzenie. Czekała na niego przed najbliższą rodziną, a jego cały czas nie było. Mijały godziny. Nie potrafiła zapomnieć tego co wtedy przeżywała. Tego zuchwałego uśmieszku matki, która tylko na prawo i lewo mówiła, że ona wiedziała, że żaden mężczyzna nie zechce Ivy. Puściła kobietę i usiadła. Łzy zaczęły płynąć jej po twarzy i pomimo usilnych prób, wiedziała że kobieta je zauważyła. Nie miała siły się ruszyć, podnieść ani pójść do domu. Nie wiedziała co ma robić. Chciała pomóc kobiecie, a teraz siedzi obok niej sparaliżowana.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Teraz Henrietta była co prawda nadal osłabiona, ale mimo tego prawidłowo zrozumiała słowa kobiety, której najwidoczniej nie był obojętny los krawcowej. Nie można tu użyć jednak wyrażenia „ze świecą takiego szukać”, gdyż najpewniej zdecydowana część społeczeństwa zachowałaby się tak, jak Ivy. Szczęście Henrietty, że takie statystyki istnieją i w tym przypadku sprawdziły się wręcz brawurowo. Tak, była osłabiona, ale zdołała odpowiedzieć kobiecie tonem w miarę normalnym, co było tu i teraz co najmniej dziwne. -Nieee... nie jest mi to potrzebne. – uśmiechnęła się blado. Co jak co, ale szpital, a w szczególności św. Munga był ostatnim miejscem, w jakim chciałaby się znaleźć. Zarówno wtedy, gdy doszło w nim do pewnych przykrych incydentów, do których myślami kobieta nie chciała wracać, jak i wtedy gdy było już po wszystkim, została wypisana. Ale! Ale. Były jeszcze późniejsze wizyty kontrolne u uzdrowiciela nazwiskiem Alexander. Albo coś w tym guście, Henrietta jednak nie tym sobie teraz głowę zaprzątała. Teraz jej głowę zajmował dość niecodzienny dla niej obrazek: kobieta, najpewniej ta która pytała się o szpital, była w opłakanym stanie. Dlatego Henrietta resztkami sił, z ewidentnym wysiłkiem malującym się na jej porcelanowym obliczu, wstała powoli do pozycji siedzącej i po prostu, bez żadnych ogródek... przytuliła ją. Ot, bez żadnych zahamowań. No ale cóż możemy powiedzieć, że Henrietta często bywa nietaktowna?
Ivy Davies
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : lekko odstające uszy, przeważnie uśmiechnięta, krótkie włosy
Nie kontaktowała z rzeczywistością. Tak bardzo pochłonęły ją wspomnienia z tamtego czasu, że nie wiedziała gdzie jest, czy kobieta nadal znajduje się obok niej, czy może teraz siedzi samotnie zapłakana na środku ruchliwej ulicy. Po chwili poczuła jednak, że ktoś ją przytula. Otarła łzy i ze zdziwieniem odkryła siedzącą obok Henriettę. Nie tego się spodziewała. Istniała możliwość, a w zasadzie było to niemal pewne, że krawcowa nie pamięta ich poprzedniego spotkania. Od tamtego czasu przez sklep przewinęły się już setki czarodziejów. Mimo wszystko Ivy była wdzięczna kobiecie za okazane w ten sposób wsparcie. Po kilku minutach, kiedy Davies doszła z powrotem do siebie, w końcu mogła się odezwać. - Przepraszam - powiedziała. - Po prostu miałam wrażenie, że gdzieś już panią widziałam i to w niezbyt dobrym dla mnie czasie - zdecydowała się na częściowe kłamstwo. Nie lubiła tego, ale chwilowo nie miała wystarczająco siły, żeby do tego wracać. Dodatkowo kolejne problemy czyhały na nią na każdym rogu. - Oczywiście nie miało to nic wspólnego z pani osobą - dodała pospiesznie zdając sobie sprawę, że kobieta może się poczuć o coś oskarżona, co nie miałoby nic wspólnego z prawdziwą historią. - Wiem, że już o to pytałam, ale jest pani pewna, że nie potrzebuje pani pomocy uzdrowiciela? - w tym pytaniu Ivy miała dwie intencje. Po pierwsze chciała mieć stuprocentową pewność, że Henriettcie nic się nie stało, a po drugie chciała skierować rozmową na inne tory, jednocześnie oddalając ją od swojej przeszłości. - Dziękuję za to... - nie wiedziała jak to nazwać. - Dziękuję za pomoc.
Co roku było tak samo - kiedy podczas wyprawy po podręczniki pytał kulturalnie kto co jeszcze potrzebuje z okazji nowego roku szkolnego, to oczywiście nikt nic i wszystko gra, ewentualnie padały prośby o jakieś niedorzeczne przedmioty i próby przekonania go, że profesor Voralberg na czwartym roku wymaga przynoszenia na lekcje zestawu do beer ponga; a potem w ostatniej chwili i znienacka okazywało się że w sumie to jeden gówniak ma w kociołku dziurę wielkości dna, drugi tak sponiewierał szkolną szatę że nie nada się już nawet na szmatę do podłóg, a trzeci to w ogóle zgubił różdżkę i nie ma czym czarować. Boyd nie lubił całego świata Pokątnej w ostatnim tygodniu sierpnia - okropny tłum, hałas, rozwydrzeni jedenastolatkowie przepychający się jak dzicy od jednej witryny do drugiej, wszystko to tylko wzmagało irytację spowodowaną faktem że musiał tu teraz załatwiać sprawy zamiast na przykład leżeć na tapczanie i mieć wyjebane na wszystko; szedł szybko, nie do końca uważając na to żeby nikogo nie zahaczyć niesionym w ręce mosiężnym kociołkiem, i marząc o tym żeby znaleźć się już w domu - choć tam poziom harmideru prawdopodobnie wcale nie był niższy - kiedy nagle kątem oka, gdzieś między menażerią a sklepem "Wszystko po galeonie" dostrzegł w tym tłoku znajomą postać, której widok szalenie go ucieszył, bo od paru dni bezskutecznie próbował się z nią skontaktować, bardzo skutecznie przez nią ignorowany. - Fredka! Fredka, czekaj! - wołał, bo nie był pewny czy skoro nie chce odpisywać na jego wiadomości, to będzie chciała z nim porozmawiać; przyspieszył i zrównał się krokiem z dziewczyną, po drodze być może taranując kilka osób, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie Bogdan. - Ej, co jest z tobą, olewasz moje listy, co się stało??? - zaczął głupio wypytywać, właściwie to bardziej przejęty i zmartwiony niż zbulwersowany, oczywiście nie zadając sobie przy tym trudu żeby ruszyć mózgownicą i doszukać się w jej zachowaniu swojej winy i domyślić, że nieładnie ją potraktował; to zdecydowanie przekraczało jego umiejętności logicznego myślenia. Całe szczęście, że Fredka to bezpośrednia dziewczyna była i że zaraz wszystko się wyjaśni.
Unikam wypadów na pokątną jak mogę. Zwykle mam sporo rzeczy po swoim rodzeństwie i to mi kompletnie wystarcza. A moi rodzice są całkiem kompetentni w kwestiach wychowywania nas i na tyle mądrzy, by nie zwalać mi na głowę zajmowaniem się innymi rzeczami, doskonale znając moje umiejętności zażądania... czymkolwiek. Mosesowie poszli kupować nową szatę mojej młodszej siostrze, a ja uznałam, że poszwendam się po pokątnej, bo oglądanie tego brzmi jak chujowa zabawa. Zostawiam im tylko książki i inne graty, które ogarnęłam już na mój nowy rok szkolny. Wkurwiam się zawsze kiedy próbuję przepchnąć się przez tłum czarodziei ubranych w te nieporęczne szaty. Nawet mój dresik i gibkość połamanego gumochłona, nie pomagają mi w lawirowaniu między tymi wszystkimi pajacami. Jednak nawet wśród całej tej bandy w zjebanych ubraniach trudno nie zauważyć górującego nad wieloma z nich chłopaka. Próbuję naciągnąć czapkę z daszkiem bardziej na wysokie czoło, by być całkowicie incognito. Zmieniam nawet stronę w którą miałam iść i rezygnuję z prób znalezienia skarbów za jednego galeona. Niestety żaden ze mnie Fredson Holmes, czy ktoś inny kto faktycznie czaił się i ukrywał, bo już słyszę moje imię wykrzykiwane z durnym, irlandzkim akcentem. Nie przejmuję się tym i prę dalej do przodu (gdziekolwiek teraz nie lazłam). Jednak chłopak bardzo szybko pojawił się obok mnie, pewnie taranując ludzi po drodze. Zerkam spod czapki z daszkiem na Callahana (a raczej łypię na niego groźnie) i nie przerywam swojego marszu donikąd. Kiedy słyszę kolejne słowa Boyda z lekkim niedowierzaniem zerkam na Gryfona. - A nie wiem kurwa, tylko mi pisałeś od końca roku, że musiałam się wygrzebywać z tej korespondencji. Albo po prostu nie miałam czasu pisać, tyle spędziliśmy razem czasu w wakacje - burczę do Callahana, w sumie całkiem jasno wyjaśniając swoje niezadowolenie. Pyrgam kościstym łokciem w żebro śledzącego mnie chłopaka. Dochodzę też do końca ulicy i orientuję się, że nie wiem gdzie iść. - Mama na mnie czeka - mówię butnie i orientuję się, że jeśli to prawda, musze przepchać się z powrotem do Madame Malkin.
Zupełnie nic sobie nie robił z jej buntowniczej postawy, bo po tym jak całkiem sprawnie i szybko rozszyfrował ociekającą ironią odpowiedź, jednocześnie ogarnęła go cała gama emocji, co było naprawdę niesamowite bo jak wiemy jego wrażliwość uczuciowa mieściła się na ogół w łyżeczce do herbaty. Poczuł zaskoczenie, dziwne ukłucie radości i jakby cichej satysfakcji, że Freddie w ogóle zauważyła jego nieobecność na wakacjach i może nawet jej go brakowało czy coś, tak jak jej jemu; a do tego narastające zdenerwowanie (nie z rodzaju wkurwienia, tylko stresu), bo co jeśli uraziło ją to tak strasznie, że nie odezwie się do niego już nigdy, zacznie traktować jak powietrze, zerwie znajomość aż pewnego dnia zupełnie zapomną, że w ogóle jakakolwiek istniała? I to z tak durnego powodu jak brak komunikacji (i jego głupota). No nie. Nie ma co panikować, trzeba temu zaradzić. - Dobra tam, chuj z twoją matką - fuknął buracko bo nie miał zamiaru dać się zbyć taką wymówką, szybko jednak stracił tę namiastkę bojowości bo przytłoczyło go zakłopotanie. Nie wiedział, co powiedzieć. - Słuchaj, bo ja ten... No głupio wyszło z tym wyjazdem, nie mogłem jechać po prostu - problem (w jego głowie) polegał na tym, że gdyby byli przyjaciółmi, napisałby jej: elo mordo moi starzy odpierdalają zostaję na chacie, a gdyby była jego dziewczyną to: Witaj Kochanie, z powodu problemów rodzinnych muszę zostać w Irlandii. Okej, w obu przypadkach napisałby tą pierwszą wersję, ale mniejsza o to; przez to, że nie była ani jednym, ani drugim, nie wiedział jaki konkretnie charakter ma ich relacja i często nie miał pojęcia jak powinien się zachować. Zwyczajnie przerastały go takie komplikacje. Bo co gdyby się do niej odezwał, a ona stwierdziłaby, że chuj ją to interesuje, przecież to niezobowiązująca znajomość i ma w jego zastępstwie pięciu innych? Przypał. No i musiałby jej opowiedzieć o tych ekscesach, które się działy w domu, a to też przypał. W dodatku pewnie wtedy przejrzałaby na oczy i straciła całkowicie zainteresowanie jego osobą. Przypał za przypałem po prostu - dlatego uznał, że bezpieczniej będzie to przemilczeć. - Nie olałem cię, tylko wiesz, ee, ja nie myślałem że ci to zrobi różnicę że mnie nie ma, milion innych ludzi tam było przecież, ziomków twoich - I FAGASÓW - i w ogóle, no nie chciałem ci dupy zawracać na tych wakacjach, jak pewnie się tam bawiłaś świetnie - wyznał szczerze, z narastającym zażenowaniem przypominając sobie jak mocno codziennie żałował że nie spędzają tego czasu razem i ile razy w ciągu dnia zastanawiał się, co ona teraz robi i jak nie potrafił zredagować żadnej nonszalancko brzmiącej wiadomości bo wszystkie wybrzmiewały żałośnie i tęsknie. Jednocześnie zadawał sobie pytanie: dlaczego spośród wszystkich tylko konfrontacje z Fredką były takie trudne?
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Niestety nie potrafię rozszyfrować tych wszystkich uczuć i emocji, które towarzyszyły Boydowi, bo kiedy rzuciłam na niego okiem spod czapki, widziałam tylko jego durny wyraz twarzy, przedstawiający według mnie szeroko pojęte niezrozumienie. Unoszę do góry brwi na miłe powiedzonko o mojej matce, ale nie komentuję tego specjalnie, bo uznaję, że no dobra, w sumie chuj z nią. Zakładam ręce na wątłej klatce piersiowej i patrzę z wyczekiwaniem na Boyda. Widzę lekkie zmieszanie w jego zachowaniu i jestem naprawdę ciekawa co mi chce powiedzieć na te dni pełne ciszy między nami. No oczywiście oprócz ostatnich kilku listów. Jestem prawie pewna, że jeden odpisałam jakieś nie mam czasu. Niestety tok myślenia Callahana jest mi daleki jak stąd do Irlandii i za nic nie umiem rozszyfrować co autor miał nie myśli, nie tworząc żadnego listu. - Och nie mogłeś jechać! Jak dobrze, ze mi teraz mówisz. Już wszystko jasne, nie przejmuj się - mówię z teatralną ulgą i wznoszę ręce oraz oczy do nieba. A na koniec mocno klepię go w ramię, jakby faktycznie nie miała mu za złe odrobinę wcześniejszego powiadomienia o jego niemocy. Kiedyś ja zrobiłam to samo Julce. Ale wtedy miałam w głowie tylko ćpanie, plus z Brooks jednak nie sypiałam regularnie. Obydwie te rzeczy jednak zmieniały odrobinę perspektywę. Mimo to nie uciekam od razu, ale słucham co ma do powiedzenie Gryfon, ale jestem tym taka zdumiona, że jedynie gapię się na chłopaka, oczami wielkimi jak galeony, mrugając prędko oczami. Dopiero po chwili odzywam się kiedy próbuję przeanalizować w swoim prostym umyśle co usłyszałam. - Więc... co, uznałeś, że mi nic nie napiszesz, że Cię nie będzie? Jestem twoim ziomkiem czy tylko typiarą z którą się pierdoliłeś, a jak nie masz czasu, to nawet nie raczysz powiedzieć, bo po chuj? - pytam ze zmarszczonymi brwiami, tworząc niezbyt elokwentne, aczkolwiek szczere zdanie, w którym podkreśliłam czas przyszły, by wytknąć nieeleganckie zachowanie Callahana. Wzdycham na jego słowa i kręcę głową lekko; ze zmęczeniem przecieram oczy. - Nie wiem. No dobra. Skoro Tobie nie przeszkadzało, że nie gadaliśmy pół wieku i jeszcze zakładasz, że ja też mam w piździe czy mamy kontakt czy nie... To albo masz wyjebane w chuj, albo masz miękkie gówno zamiast mózgu... Coś jeszcze? - mówię lekko zdezorientowana, bo nie rozumiem jak na to patrzeć. Boyd wyraźnie wybiórczo traktował naszą znajomość, więc zrobiło mi się głupio, że trochę się zbyt wcześniej zaangażowałam. I znacznie mniej głupio za to co robiłam na wakacjach.
Zdawał sobie sprawę, że to nie było najlepsze wyjaśnienie idiotycznego zachowania na świecie, ale trochę się łudził, że może dziewczyna nie gniewa się aż tak mocno, tylko tak trochę z wierzchu, i może to wystarczy, żeby zluzowała gacie (no nie dosłownie), przestała na niego tak łypać i zgodziła się normalnie pogadać; niestety, stało się odwrotnie a on oczywiście nie miał żadnego nowego, błyskotliwego pomysłu na to, w jaki sposób mógłby się porządniej wytłumaczyć. Przemilczał więc jej potulnie jej pierwszą odpowiedź, odegraną tak znakomicie że godną co najmniej głównej roli w szkolnym przedstawieniu na kółku u Forestera, ale kiedy usłyszał, co jeszcze ma mu do powiedzenia, z wrażenia ścisnął ten nieszczęsny kociołek tak mocno, że po prostu cud, że nie pękł. Tak się zbulwersował na te skandaliczne oskarżenia o tym, jakoby miał wyjebane. Jak w ogóle mogła tak mówić. Właściwie to zadawała mu całkiem trafne pytania i wysnuwała logiczne wnioski, bo tak dokładnie musiała wyglądać ta sytuacja z perspektywy innej niż jego własna; i właśnie to go tak zirytowało. W mig zapomniał o zakłopotaniu i westchnął, jakby zniecierpliwiony, w końcu cierpliwość nie była jedną z cnót, którą posiadał, niestety. Kurwa, takie podchody to nie dla niego, wygarnie jej teraz wszystko jak leci, i będzie z głowy. Oczywiście z kulturą, na spokojnie. - Nie pierdol Fredka, dobrze wiesz że przestaliśmy być ziomkami jak tylko wpadliśmy w tamtą zasraną zaspę w Norwegii - patrzcie go jaki sentymentalny, pamiętał ich pierwszy pocałunek tak dokładnie! - Tak samo to, że nie jesteś typiarą do łóżka. Wiesz czemu ci nic nie mówiłem? Bo było mi głupio, głupio i wstyd że moi pojebani starzy odjebali tak, że wypierdolili oboje na miesiąc i chuj wie gdzie i zostawili mnie z całym tym ich syfem i gówniakami i nie wiem, nie chcIAŁEM CIĘ DO SIEBIE ZNIECHĘCAĆ TĄ INFORMACJĄ BO MI ZALEŻY NA TOBIE CZAISZ?? I MOŻE JAKBYŚ SIĘ ZAINTERESOWAŁA, MOŻE JAKBYŚ SAMA SPYTAŁA CO ZE MNĄ, TO BYŚ WIEDZIAŁA, ALE NIE, SAMA MIAŁAŚ TO W DUPIE, SKĄD JA MIAŁEM WIEDZIEĆ ŻE JUŻ TAM NIE ZAPOMNIAŁAŚ ŻE ISTNIEJĘ I NIE BAŁAMUCISZ JAKICHŚ PRZYSTOJNYCH SZEJKÓW, CO??? CZEMU T Y NIE NAPISAŁAŚ??? MIAŁAŚ WYJEBANE CZY GÓWNO ZAMIAST MÓZGU? - zaczął mówić zupełnie łagodnie i nie planował się wydzierać, ale cóż, tak jakoś wyszło, bo dość szybko emocje wzięły górę, krew się wzburzyła, wiadomo, jak to bywa w gryfońskich przypadkach. Po brawurowym odwróceniu kota ogonem rzucił Fredce bardzo rozgniewane spojrzenie, uświadamiając sobie, że obiektywnie patrząc to nie tylko on tutaj sknocił sprawę (serio, czemu się nie odezwała?), no i niestety, również to, że darciem mordy i pretensjami do dziewczyny właśnie przekreślał szanse na pokojowe dojście do porozumienia, no ale trudno. Później będzie żałował, jak ochłonie.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Mimo wszystko zamiast podejść do tego w jakiś racjonalny sposób, ze zrozumieniem właściwym ludziom z większą ilością jakiejś inteligencji emocjonalnej, ja oczywiście krzyczę, robię dramę i teatr. Nie dziwiłam się jednak, że Boyd zakładał, że będzie inaczej - podczas nieszczęsnego meczu to ja byłam spokojniejszą, próbującą wyjaśnić sprawę połówką już po fakcie. Może ostatnio wyczerpałam swoje pokłady zdrowego rozsądku i teraz natychmiast przyjmuję agresywną pozycję. Której nie zmieniam kiedy Callahan zaczyna mówić. - Mój błąd, myślałam, że też się ziomkujemy - wpadam mu jeszcze w słowo, zanim nie zaczyna kontynuować. Oczywiście nie byliśmy tylko znajomymi z igloo, ale zakładałam, że oprócz przygodnych nocy łączy nas przyjaźń. On jednak najwyraźniej wstydził się powiedzieć co u niego. Przecież wiedziałam jak mniej więcej u niego jest, a on wiedział co było u mnie. Dlaczego się wstydził? Szczerze mówiąc wśród rzeczy, które otaczały Gryfona akurat to z pewnością nie było sprawą, która mogła zniechęcić do niego. Za to jedną z nich był fakt, że oczywiście przyjął butną postawę i teraz on również na mnie krzyczy, aż ludzie oglądają się za nami; nakładam czapkę bardziej na głowę, bo chociaż mam w piździe innych - nie chcę żeby któreś z Mosesów się do mnie zleciało. Ma rację - też mogłam zapytać. Tak się skupiłam na tym, że zostałam porzucona; jak to często bywało. Nawet już pierdolić moje ewentualne dylematy sercowe - jako przyjaciółka też ani nie dostałam powiadomienia, ani sama się nie spisałam. Czuję jak coś nieprzyjemnego rozlewa się w moim gardle i z pewnością nie jest to wizja. Nie wiem tylko czy to czysta złość, to dobrze znam i nie przypomina jej dokładnie. Dopiero podczas kiedy ja zaczynam swój monolog orientuję się, że to po prostu smutek. - O kurwa, wybacz, że nie napisałam wobec tego. Najwyraźniej za bardzo się przejęłam, że poSTANOWIŁEŚ MNIE KOMPLETNIE OLAĆ NA WAKACJE, CHOCIAŻ PRZED SEKUNDĄ RAZEM WYMYŚLALIŚMY CO BĘDZIEMY ROBIĆ. SPRAWDZAŁAM CZY ŻYJESZ BO ZAPYTAŁAM O CIEBIE NAUCZYCIELI CZY KURWA NIE ZAJEBAŁ CIĘ NIKT W ROWIE; A NIE MOGŁAM ZNALEŹĆ INNEGO POWODU DLA KTÓREGO NIE WYSŁAŁBYŚ SŁOWA WYTŁUMACZENIA. WIĘC WYBACZ, ŻE POCZUŁAM SIĘ PORZUCONA PRZEZ KOGOŚ NA KIM MI TEŻ ZALEŻAŁO I UNIOSŁAM SIĘ DUMĄ - odpowiadam równie spokojnie co Boyd, zapominając, że mogę natknąć się na rodziców. Macham chudymi rękami i mrużę wściekle oczy. Orientuję się też, że dzieje się coś najgorszego na świecie. Mam łzy pod powiekami! A przecież tego nie mogę pokazać Callahanowi! - Chociaż raz, kurwa, mógłbyś wydusić z siebie jakieś zwykłe przeprosiny, a nie tylko wrzeszczeć - dodaję jeszcze już chujowo, bardzo chujowo łamiącym się głosem. Dlatego poprawiam czapkę, tak by daszek by z tyłu i by zamaskować mój przemożny smutek, łapię Boyda za przód koszulki, przysuwam do siebie i... uderzam mocno czołem w jego nos. Może zakrwawi mi twarz, wkurwi się i nie ogarnie, że będę szlochać nad tym jaka jestem chujowa.
Pośród jej krzyków i dzikiego wymachiwania rękami ginęły najważniejsze informacje, na których powinien się skupić: że się martwiła, że pytała nauczycieli, że jej zależy i że powodem tego wszystkiego była duma. Niestety, zrozumiał z tego monologu tylko tyle że Fredka się na niego wydziera, w ogóle go nienawidzi i zdecydowała że jest pojebany, co tylko wzmogło jego irytację całą tą sytuacją - bo zareagowała dokładnie tak samo jak on. Zawsze myślał, że to ich podobieństwo to zajebista sprawa, że dzięki temu mogą zawsze być sobą i tak super się rozumieją, ale wyglądało na to, że w momencie konfrontacji miało to doprowadzić do katastrofy; nie bez powodu jego dotychczasowe związki były z osobami miłymi i bezkonfliktowymi. To zdecydowanie bezpieczniejsza opcja. Dlatego kiedy dziewczyna spuściła z tonu i przez moment wręcz wyglądała - i brzmiała - jakby miała się rozpłakać, przez ułamek sekundy przyszło mu do głowy, że przesadził, że niepotrzebnie dał się ponieść, że może faktycznie powinien był po prostu przeprosić, bo dotarło do niego, że właściwie to tego nie zrobił, nawet na początku, jak jeszcze miał pokojowe zamiary. Przepraszanie nigdy nie wychodziło mu najlepiej. Gdyby miał jeszcze kilka sekund, pewnie zupełnie by ochłonął i zrobił to, o co prosiła - zdążył jednak tylko złagodzić gniewne spojrzenie, gdy nagle Fredka zbliżyła się zaskakująco szybko i JEBS dostał z bańki w ryj. Powiedzieć, że go to zdziwiło, to mało - ale nie potrzebował dużo czasu na reakcję, niestety zgoła inną, bo o przepraszaniu nie było teraz mowy. Rozbity nos bolał jak skurwysyn, ale dużo bardziej bolał sam fakt, że postanowiła go uderzyć. Kosa w żebro, nóż w plecy, różdżka w oko. A do tego krew z nosa. - POPIERDOLIŁO CIĘ? - huknął i niby pytał, ale w sumie stwierdzał fakt, bo nie miał co do tego żadnych wątpliwości, a zrobił to tak ekspresyjnie że przechodząca obok pani w średnim wieku wydała z siebie pełen oburzenia zduszony okrzyk. Nawet jej nie zauważył, zajęty wycieraniem krwi z ryja, mało niestety skutecznie, bo ortalion nie należał do zbyt chłonnych materiałów; jego uwadze nie umknęły za to zaszklone oczy Fredki, ale nie zamierzał się nimi teraz przejmować. Nie po tym co odjebała. - Rzeczywiście, masz rację, straszny furiat ze mnie, dobrze że ty jesteś jebaną oazą spokoju i potrafisz rozmawiać po ludzku - skwitował nadal bardzo niemiłym tonem, ale przynajmniej z taką ilością decybeli która nie bulwersowała przechodniów. Czuł się okropnie, choć nie był pewny, co to dokładnie było. Zawód? Rozczarowanie? Smutek? Wszystko na raz? - Nie wiem, po chuj za tobą leciałem, głupi byłem że myślałem że będzie można z tobą normalnie pogadać - dodał, wzruszając ramionami, tak jakby już było mu wszystko jedno. Wcale nie żałował, że ją tu spotkał; żałował tylko tego, jak ta rozmowa (dzięki niemu) się potoczyła - ale próbował wmówić sobie, że wcale nie, że to był błąd i nie warto było się w ogóle tym przejmować, skoro Freddie ewidentnie jest po prostu pojebana. A do tego hipokrytka.
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Pon 23 Sie 2021 - 14:18, w całości zmieniany 1 raz
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Nie wiem po chuj to zrobiłam, ale już żałowałam kiedy widziałam skutki swojego działania. Ze skrzywieniem na twarzy, graniczącym z przerażeniem patrzę jak Boyd cofa się krzycząc na mnie słuszne słowa. Nadal mam ochotę płakać i całkowicie zgadzam się ze wszystkim co mówi Callahan. Dlatego nie widzę innej opcji. Pora uciekać i nigdy więcej nie rozmawiać z Gryfonem. Już cofam się o krok, a potem kolejny, ale kiedy się odwracam orientuję się, że przecież nie powinnam bawić się takimi emocjami - one mnie przerastają. Może zdążę uciec zanim Boyd się zorientuje? Nie zdążę. Czuję już jak moje oczy podchodzą do góry, a wewnętrzny głos próbuje wyjść z mojego gardła. Czemu nie mógł mnie ostrzec przed tym co tu się wydarzyło? Chcąc to zatrzymać łapię się za szyję i upadam na kolana. Jakaś miła czarownica łapie mnie za ramiona, ale uderzam niegrzecznie jej wyciągnięte ręce i próbując samodzielnie wstać, niczym pijana wracam na miejsce bójki z Gryfonem, bo tam widziałam boczną uliczkę. Docieram do niej jak w malignie i opieram się o mur, po którym zsuwam się lekko bezwiednie. Próbuję utrzymać się na powierzchni świadomości, ostatnio coraz lepiej umiem odganiać wizje, które są w niepotrzebnym momencie. Jeszcze chwila i nie będę przy nich mdlała! Chowam głowę między nogi, biorąc kilka spokojniejszych wdechów. - Boyd? - mówię rozglądając się wokół, by ustalić czy nadal jest gdzieś obok. Mój dar powoli wypuszcza mnie ze swoich objęć, ale jeśli wróci muszę powiedzieć Gryfonowi coś jeszcze. Nie powinnam tak tego zostawiać, chociaż raz. Próbuję podnieść się z miejsca. Oto co sobą przedstawiamy, obraz nędzy i rozpaczy we krwi i pocie. - Przepraszam, nie powinnam, masz rację. Jestem zjebana i trochę za bardzo się przejęłam nami i wkręciłam, nie powinnam - powtarzam te same słowa, pośpiesznie, zanim nie pójdzie. - I popierdolona i niepotrzebnie leciałeś. Mówiłam Ci o tym nie raz jaka jestem. Powinniśmy wiedzieć, że bokiem nam wyjdzie po raz kolejny ten nasz upór i agresja - kontynuuję w końcu regularniej oddychając. Ściągam z głowy czapkę, która grzała mi tylko głowę. Przymykam oczy, bo pora zakończyć tą żałosną z mojej strony rozmowę. - Kurwa robię scenę z jak zjebanych harlekinach mojej matki, gdzie czarnoksiężnik porzuca czarną magię dla seksu z główną bohaterką... Leć, ja sobie poradzę - stwierdzam i obcieram łzy z policzków. Zakładam tym razem poprawnie czapkę z daszkiem. Wzdycham i prostuję się całkowicie.
Kiedy dziewczyna w okamgnieniu obróciła się na pięcie jakby szykowała się do teleportacji, po czym utonęła w napierającym zewsząd tłumie, miał ogromną ochotę natychmiast za nią pobiec, żeby tylko nie zniknęła mu z oczu - powstrzymał jednak tę chęć, próbując resztkami rozsądku wytłumaczyć sobie, że to bez sensu, bo co więcej mogliby sobie powiedzieć? No, na przykład szczerą prawdę o swoich uczuciach, ale żeby na to wpaść, potrzebny byłby mózg, a w tym duecie panował niestety jego spory deficyt. Stał więc w miejscu jak ta miotła w schowku, gapiąc się w stronę w którą pobiegła Fredka, nie do końca dowierzając w to, że naprawdę udało mu się tak spektakularnie spierdolić sprawę, że prawdopodobnie to właśnie była ich ostatnia rozmowa; nie bardzo wiedząc, co teraz ze sobą zrobić, gdzie pójść i generalnie jak żyć, powoli wygrzebał z kieszeni różdżkę z zamiarem naprawienia zaklęciem tego nieszczęsnego przetrąconego nosa (choć może powinien go sobie zostawić w stanie rozbicia, jako nostalgiczną pamiątkę po dziewczynie), kiedy ni stąd, ni zowąd Fredka pojawiła się przy nim znowu, zaraz jednak znikając w jakiejś wąskiej bocznej uliczce. Wyglądała fatalnie i ledwo trzymała się na nogach i nawet taki osioł jak on szybko się zorientował, że lada chwila może zemdleć podczas wizji i przy okazji udławić własną śliną. Tym razem nie zastanawiał się ani chwili; dołączył do niej pod chropowatą ścianą, czekając na proroczy głos, który zaraz opowie mu o zmianach w rozkładzie pociągów na stacji w Hogsmeade albo poda menu tegorocznej uczty powitalnej, gotów ją cucić kiedy już straci przytomność i tak dalej. Usłyszał jednak coś zgoła innego i o tyle dziwnego, że absolutnie pozbawionego całej jej dotychczasowej bojowości. Coś, przez co nie mógł teraz, tak jak sugerowała, sobie pójść i zakończyć rozmowę. - Nigdzie nie idę - zapowiedział więc, wyciągając rękę żeby zetrzeć z jej policzka jeszcze jedną łzę, która pozostała na twarzy - Freddie... zjebana czy nie, dla mnie i tak jesteś najbardziej zajebistą osobą jaką znam, nawet jak się wkurwiasz, robisz sceny i dajesz mi w ryj - wyznał, stwierdzając, że chyba pora zagrać w otwarte karty i w końcu normalnie porozmawiać. Wyglądało na to, że oboje uspokoili się na tyle, że mogli to zrobić. - To ja przepraszam. Ja to wszystko zacząłem, chujowo się zachowałem z tymi wakacjami, powinienem był napisać, i na pewno nie miałem prawa mieć pretensji do ciebie - powiedział, a przyznanie się do winy wcale nie było trudne; na pewno sprzyjał temu brak nerwów i krzyków. Uznał, że musi sprostować coś jeszcze, zachęcony słowami dziewczyny, z których wynikało, że ona chyba jednak wcale nie traktuje tego tak zupełnie niezobowiązująco, jak mu się wydawało - Po prostu... im bardziej cię lubię, tym większe głupoty odpierdalam, bo wiem, że nie powinienem, a jednocześnie nie umiem tego powstrzymać. W końcu jasno powiedziałaś na początku żebym se za dużo nie wyobrażał, bo z tobą się nie chodzi, nie? No, to nie wyszło mi. - przyznał szczerze, dotykając lekko jej dłoni - I było mi z tym w chuj głupio, no bo nie myślałem, że jest w ogóle jakaś szansa, że ty też się... wkręcisz. - ale skoro było inaczej, no to... znacząco zmieniało postać rzeczy.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Żałosna byłam w chuj kiedy tak chlipałam w jakiejś bocznej uliczce, swoje żale wyrzucając z wątlej piersi. Z jednej strony wolałabym, żeby poszedł - uznał, że mam rację i spierdala ode mnie jak najszybciej, bo wtedy nie musiałabym tłumaczyć jeszcze kilku chujowych z mojej strony rzeczy, wszystko byłoby jasne, a ja pozbierałabym się z w końcu z ulicy i leczyła złamane serce przez kilka miesięcy. Z drugiej - oczywiście ostatnie co chciałam to żeby poszedł. Parskam krótko śmiechem na miłe pierwsze słowa Boyda. Ocieram resztki łez i potu z twarzy, odgarniam włosy do tyłu i w końcu oddycham normalnie. Niesamowite, że udało mi się zatrzymać wizję. Gdybym nie była taka wymęczona emocjonalnie i fizycznie, byłabym bardzo podekscytowana. Teraz jednak frasuję się na kolejne zdania wypowiadane przez Gryfona. To prawda - powinien napisać i miło w końcu usłyszeć jakiekolwiek przeprosiny. Robię jakiś dziwny dźwięk na pograniczu jęku i parsknięcia śmiechem, kiedy Callahan wspomina naszą rozmowę sprzed... pół roku? Chowam twarz w dłoniach, śmiejąc się lekko histerycznie. - Serio? Zapisałeś sobie naszą rozmowę sprzed kurwa sześciu miesięcy, kiedy gadaliśmy tuż po tym jak straciłeś dziewczynę i rękę? Tak się do tego przyczepiłeś i nie zauważyłeś, że oprócz Ciebie z nikim się nie bujam? Ba, byłam gotowa stanąć po Twojej stronie w kłótni z przyjaciółką! Nie pomyślałeś, żeby mnie zapytać czy nie zmieniłam zdania? Było Ci pewnie kurwa łatwiej tak jak jest - dopytuję i oceniam, próbując wejść w głupi łeb Boyda. Wzdycham jeszcze raz ciężko. Ewidentnie nadal bardzo zafrasowana. Patrzę na dłoń Gryfona i bawię się automatycznie jego długi palcami, splatając je ze swoimi. - Słuchaj, wtedy przed wakacjami planowałam Cię prosić o chodzenie. Ale potem pomyślałam, a chuj, wyjdziemy gdzieś to będzie... no wiesz jakoś kurwa romantyczniej, bardziej klimatycznie czy innych chuj. - Skoro on gra w otwarte karty, to też uznaję, że wypada tak robić. W końcu uwielbiam krzyczeć jaka jestem szczera. - W każdym razie... wyszło jak wyszło... byłam zraniona, wkurwiona i takie tam... No i ogarnęłam się z kimś. - Przez chwilę zastanawiam się nad tym jak wiele szczerości jest w cenie. - No i jeszcze z kimś. Nie sądzę, że to coś znaczy... Chyba... Nie jestem pewna... Jedno było przyjacielskie, drugie eee skomplikowane... W każdym razie powinieneś wiedzieć... W każdym razie eee... no...- pod koniec już tak bełkoczę, że zatrzymuję się na moich elokwentnych eeee i z wahaniem patrzę na Boyda. Może on również coś narobił i nie będę czuła się aż tak chujowo? Wyciągam z wahaniem dłoń, by otrzeć krew z twarzy chłopaka. Delikatnie, próbując przyciągnąć go bliżej, by móc to zrobić bardziej dokładniej, licząc się z tym, że chłopak zaraz może uciec. Powinnam wyjąć różdżkę, ale tak rzadko jej używam, że o niej zapominam.
- Chuj, a nie łatwiej - przecież to była tortura - Bo jakby... jakbyś mi, powiedzmy, powiedziała pół roku temu, że nie lubisz, kurwa, opery, a ja nabrałym chęci żeby se pójść na takie przedstawienie, to bym cię nie pytał z dupy, czy może jednak zmieniłaś zdanie i chcesz iść ze mną, skoro wiem że nie jesteś zainteresowana i nigdy nie powiedziałaś, że coś się zmieniło - wyjaśnił, posługując się pięknym, kreatywnym przykładem by ułatwić Fredce zrozumienie jego procesu myślowego, który, swoją drogą, był zupełnie bez sensu. - No i... bałem się, że jak coś zagadam w temacie, to każesz mi spierdalać na wieki i już nie będziesz chciała się nawet kumplować, bo zrobi się niezręcznie, czy coś - dodał, trochę zażenowany tym wyznaniem, bo czy było coś bardziej żałosnego niż strach przed odrzuceniem? Pewnie tak, ale w tamtym momencie wydawało mu się, że z pewnością nie. Zdawał sobie sprawę, że wszystko to brzmi bardzo głupio i mógł tylko mieć nadzieję, że Fredka w końcu go zrozumie. Wnętrzności skręciły mu się w środku, kiedy usłyszał, jak niewiele brakowało, żeby to ona w końcu zrobiła ten krok, którego on się obawiał - teraz żałował jeszcze bardziej, że sprawy z wyjazdem na wakacje potoczyły się tak, a nie inaczej. Nie miał prawa gniewać się na dziewczynę za to, co wyznała mu jeszcze później - nie byli parą, nie miała wobec niego żadnych zobowiązań, mogła sobie nawet tam wziąć z kimś ślub, a on nie miałby prawa powiedzieć ani słowa. Był w stanie sobie to racjonalnie wytłumaczyć, i właściwie to nawet się nie pogniewał. Zrobiło mu się tylko strasznie, przeokrutnie przykro. Tylko tyle i aż tyle. - Z kim? - krótkie pytanie padło zanim zdążył je powstrzymać; wiedział, że nie powinien był go zadawać, ale z drugiej strony chyba lepiej było wiedzieć od razu niż zastanawiać się później za każdym razem, gdy zobaczy Fredkę z jakimś typem, czy to może był on. Czuł się zwyczajnie zdradzony, co tu dużo mówić; zwłaszcza że dziewczyna brzmiała tak niepewnie, gdy o tym mówiła, że nie miał pojęcia, o co tak naprawdę chodziło i co ma na myśli. Milczał dłuższą chwilę, gapiąc się w przestrzeń przed sobą, pozwalając żeby Freddie otarła mu tę krew, którą sama mu sprezentowała, choć najchętniej schowałby twarz we własnych dłoniach. Nie było opcji, żeby nie zauważyła po jego minie jak bardzo go to dotknęło, chociaż oczywiście nie miał zamiaru robić jej wyrzutów. To by było dopiero chujowe z jego strony. - Mhm - bardzo elokwentna wypowiedź opuściła jego usta w pierwszej kolejności, aż w końcu przeniósł wzrok na Fredkę, nadal nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. W końcu udało mu się wydobyć z siebie w miarę sensowną wypowiedź, choć pełną chaotycznych pytań. - W każdym razie -co? Ja... nie rozumiem. Najpierw mi mówisz, że chciałaś być ze mną tak na serio, a sekundę później że ogarniałaś się z jakimiś typami i nie wiesz czy to coś znaczyło? - spytał powoli, ważąc słowa, mocno skonsternowany, a w tonie jego głosu nie było słychać złości, pretensji czy oskarżycielskiego tonu. Zupełnie jakby mówił ktoś inny. - To znaczyło czy nie? Fredka, co ty mi próbujesz powiedzieć? Co ty, z-zabujałaś się w kimś na tych wakacjach czy co... - naprawdę nie rozumiał, a niestety, tak to właśnie brzmiało.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Słucham porównania Boyda i wcale nie sądzę, że jest dobre. W końcu wszystko można polubić. No może oprócz opery. - I co poszedłbyś sam do opery? Nie poszedł? Zaprosił kogoś innego? Przecież wybrałabym się gdyby Ci zależało na jebanym przedstawieniu - próbuję rozwikłać kompletnie niepotrzebnie zagadkę porównania Boyda. - Tylko krowa nie zmienia zdania - mówię jeszcze odrobinę gburowato. - No dobra, czaję. Myślałam, że powinieneś być odważnym Gryfonem - zauważam jeszcze, próbując dodać jakiś żałosny żart przed katastrofą, która ma nastąpić. A potem gadam, jąkam się i widzę jak chłopak najpierw robi jakąś inną minę, kiedy wspominam o naszym pikniku i moim planie; potem natychmiast szczerze, prawdziwie zraniony przeze mnie. Trudno mi na niego patrzeć, więc gapię się gdzieś na swoje stopy, podkulając tchórzliwie nogi. Dopiero kiedy pyta z kim, czujnie zerkam na niego, mrużąc oczy. Mam wrażenie, że pourywa im głowy kiedy tylko ochłonie, jeśli faktycznie mu tak zależy jak to w tej chwili wygląda. Kiedy to sobie uświadamiam czuję oprócz niepokoju, jakaś niepotrzebną ekscytację, albo dumę. Mimo to nie palę się do mówienia mu z kim. - Ze starszym ode mnie Arabem - bełkoczę wobec tego bardzo sprytną półprawdę, a potem myślę o biednym Alecu, którego nie chcę wpędzać w żadne dramy między mną, a Callahanem. - I ten, odczyniałam klątwę z Alecem... wydawało mi się wtedy to eee... rozsądne, bo zamieniliśmy się ciałami i potem się odmieniliśmy - tłumaczę się nagle głupio, mając nadzieję, że Boyd nie będzie miał w głowie Taylora, który był dosłownie w mojej skórze. Czuję się jednak zobligowana ten pocałunek wytłumaczyć, bo w tym wypadku wierzę, że był niewinny z naszej strony. Słucham chaotycznych pytań Boyda i teraz mnie wręcz boli serce, że tak okropnie zraniłam kogoś na kim mi zależy. Nawet jeśli wtedy jedyne co przemknęło mi przez myśl to uparte dobrze mu tak. Zaczynam od najprostszego pytania, na które od razu odpowiadam, prychając lekko. - Nie tam, nie zabujałam się w nikim - mówię i kręcę głową na takie absurdalne założenie. - Z nich. No bo tak to zrobiłam i myślałam sobie, że to takie bezproblemowe. No wiesz nie boję się co będzie potem, nie martwię, że nie piszą, ani że się zezłoszczą. Do tego jesteśmy takimi - zastanawiam się na chwilę jak to ująć. - Wybuchowymi charakterami. Za każdym razem nasza kłótnia to jakiś dramat. Więc pytanie czy kurwa warto strzępić sobie nerwy. Bo tak jest fajnie, trzymamy się razem, ekstra bawimy, seks jest super, a potem znowu odpierdolimy, nie? - pytam Boyda i siebie, wyrażając na głos wątpliwości, które się we mnie tliły. - Bo kurwa nawet nie napisaliśmy słowa, tak się dumą unieśliśmy. Z drugiej strony gdybyśmy wcześniej pogadali byśmy nie żyli w takiej jebanej nieświadomości - zauważam jeszcze niedawne spostrzeżenie. - Więc pytanie, ten czy... co myślisz? Czy uda się to ogarnąć? - pytam już teraz wprost Callahana, wlepiając w niego moje spojrzenie wyłupiastych oczu i z całej siły ściskając patykowate nogi.
Naiwnie założył, że pod enigmatycznym starym Arabem kryje się DJ Khaled jakiś randomowy typ, przystojny kelner z hotelowej restauracji, ziomek wypożyczający wielbłądy czy ktokolwiek, kto nawinął się Fredce pod rękę. - Aha, czyli co, nie znasz go? - uściślił, czując trochę ulgę, bo chociaż nadal był daleki od przejścia nad wyczynami dziewczyny do porządku dziennego, to postać przypadkowego nieznajomego z drugiego końca świata było mu znacznie łatwiej przełknąć niż konkretną osobę ze szkoły, którą musieliby potem mijać na korytarzach i w klasach. Z drugim kawalerem było już gorzej - o całym tym Alecu wiedział tylko tyle, że mówił z (głupim) jankeskim akcentem, miał imponująco wyrzeźbioną klatę i był jakimś starym przyjacielem Freddie z Edynburga czy chujwiekąd. Fatalny materiał do całowania, a przy tym doskonały obiekt do chorobliwej zazdrości; zniesmaczenie nieco złagodził szerszy opis tamtej sytuacji, z którego wynikało, że całość zadziała się nie do końca dobrowolnie, a została spowodowana magią. To akurat był w stanie doskonale zrozumieć, w końcu sam nie raz padł jej ofiarą i w efekcie lądował w ramionach kogoś, kogo normalnie wcale nie miał ochoty całować. - Dobra, to nie brzmi tak źle. Ale i tak go zabiję - zapowiedział, totalnie gotów by to zrobić, jak tylko Amerykanin gdzieś mu się napatoczy. Czuł, że to byłoby absurdalne, gdyby Fredka teraz oznajmiła mu, że owszem, w sumie to zakochała się w jednym z Arabów i tak naprawdę przyszła się z nim pożegnać i rozpocząć nowe życie na bliskim wschodzie, ale i tak poczuł ulgę, kiedy zaprzeczyła tej teorii. Słuchał uważnie całej reszty, jaką miała mu do powiedzenia, a narastająca świadomość, że wszystko co mówi, jest prawdą, wywoływała w nim bardzo niepokojące uczucie. Miała rację; kiedy było dobrze, było dobrze jak nigdy, ale kiedy coś się psuło, negatywne emocje wybuchały z podwójną mocą i do tego generowały mnóstwo idiotycznych nieporozumień. Sam przecież myślał o tym samym wcześniej, kiedy wydzierali się na siebie na środku ulicy, sam się zastanawiał, czy nie prościej byłoby się zainteresować kimś o zupełnie odmiennym temperamencie, kimś kto by go stopował zamiast dodatkowo zaogniać sytuację. Może gdyby był rozsądniejszym człowiekiem - Krukonem takim na przykład - przeanalizowałby to teraz na chłodno, rozważył za i przeciw, zważył na szali zyski i straty i doszedł do prostego wniosku: nie warto. Ryzyko porażki jest za duże. Był jednak głupi i słuchał serca częściej niż rozumu. - Myślę, że... - dramatyczna pauza na głęboki wdech - jak nie spróbujemy, to się nie dowiemy. Nie wiem jak ty, ale ja nie lubię się tak poddawać na starcie - oznajmił, nie mając nawet najmniejszych wątpliwości co do tego, że prędzej by sobie drugą rękę upierdolił niż zrezygnował z Fredki; być może to było samolubne z jego strony. Być może zasługiwała na kogoś lepszego, ale najwyraźniej jakimś cudem chciał jego. - E... no nie obiecam ci, że nagle się zmienię i już nigdy się nie pokłócimy o byle gówno, i wiem że ty też nie, ale... ale możemy popracować nad, kurwa, komunikacją? Mówić szczerze i jebać unoszenie się dumą? Nie napierdalać się po mordach jak już rozmawiamy? - zaproponował całkiem proste rozwiązanie, które miało szansę być remedium na ich konflikty. - Aha, i jakbyś mogła powtórzyć to o super seksie w szkole i bardzo głośno żeby wszyscy usłyszeli - dodał na koniec z rubasznym chichotem, już znacznie mniej poważnie, szturchając Fredkę zaczepnie w chudą pęcinę i rujnując bardzo podniosłą atmosferę, jaka zdążyła się wytworzyć.