Prosta kamienna komnata znajdująca się na szczycie jednej z wież. Cztery monotonne kamienne wilgotne ściany, naprzeciwko drzwi znajduje się małe okienko, z okiennicami. Poza nim w komnacie znajdują się małe biurko krzesło, proste łózko z siennikiem, mały piecyk z odrobiną paliwa, oraz drzwi do malutkiej skromnie urządzonej łazienki z toaletą. Komnata zamykana jest grubymi drzwiami.
Jej słowa uderzyły w nią z wielką siłą. Łatwo powiedzieć, jaja se robisz. Nawet nie drgnęła i odwróciła od niej swoje spojrzenie. To nie było takie proste, sam fakt, że zmusiła się jej to powiedzieć było dosyć skomplikowane, a wszystko to było dla niej horrorem. Milczała słuchając jej przeprosin i każdych kolejnych słów. Co ona miała jej powiedzieć? Będzie dobrze? Chrzanisz. Nic nie będzie dobrze. Sporo studiowała na ten temat i wiedziała, że prawie niemożliwe jest wyleczenie tej… tego czegoś. Bała się, jak cholera się bała i musiała się mierzyć z tym sama, bo nikt nie był w stanie jej pomóc. Musi porzucić wszystkich, których kocha, po to, by wrócić do normalności. Nie chciała być sama, a jednak musiała wybrać samotność, przynajmniej na jakiś czas. W końcu dziewczyna zwróciła się do Ettie, a na jej twarzyczce pojawił się delikatny uśmiech. Czyli nie była na nią zła. Czemu miałaby być? Każdy mógłby tak zareagować i nie mogła jej tego zabronić, a co najważniejsze obwiniać ją za ten naturalny odruch. Nie miała zamiaru potwierdzać jej słów, ale także nie chciała im zaprzeczać, może za bardzo bała się zdecydować? - Wiesz Ettie – zaczęła nie zmieniając mimiki twarzy i odsuwając dziewczynę. Nie mogą się cały czas przytulać. Mimo iż pozbyła się tego intensywnego kontaktu cielesnego, to wciąż trzymała ją za dłonie. Drżała. Ona naprawdę się bała, a jej twarz… twarz była niewzruszona, z tym delikatnym uśmiechem – boję się – powiedziała szczerze, a głos zadrżał po raz pierwszy w tej rozmowie chyba – nie o siebie – dodała już pewniej i zacisnęła dłonie na jej łapkach – ale o ciebie, Jaya, Titi, Nate… – zamyśliła się i ostatnie imię dodała po dłuższej przerwie – Ivo… – Lilith przegryzła dolną wargę jakby zastanawiając się nad tą ostatnią osobą. To nie tak, że nie chciała jej chronić, ale samo wypowiadanie tego imienia wciąż kuło ją w serce – ona jest nieobliczalna – gryffonka spoważniała, jednak ten ciepły uśmiech nie schodził z jej twarzy – jest gotowa zrobić wszystko, by zniszczyć mnie… tak więc jest gotowa was zranić – nie chcę wyjeżdżać, ale boję się, że może… mogę… możemy was skrzywdzić, a tego bym nie przeżyła – jej myśli dokończyły sens jej słów. Jednak nie miała zamiaru mówić tego na głos. Westchnęła głęboko. Czuła, że ciężar, który trzymała na swoich barkach znikł jak bańka mydlana, a przynajmniej jego część. - Jak wrócę przejdziemy się na lody, co? – wydukała, a mimika jej twarzy rozjaśniała. Jakby to wszystko co teraz powiedziała wcale nie miało miejsca. Jakby przyszła jako rycerz i kontynuowała rozmowę ze swoją księżniczką, bez tej smutnej wstawki. Lilith i jej wahania nastrojów.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Do końca życia nie wybaczy sobie swojej pierwszej reakcji, jednak nie mogła już cofnąć czasu. Na nieszczęście swoje i jej rozmówców raczej dwa razy zdążyłaby coś powiedzieć zanim by pomyślała. Trudno powiedzieć czy wierzyła, że Lilith zostanie wyleczona. Do tej pory wydawało jej się, że wszystkie choroby psychiczne są w gruncie rzeczy nieodwracalne. Teraz jednak była gotowa zupełnie porzucić to myślenie, żeby zostawić chociaż odrobinę miejsca na nadzieję. Poza tym psychiatrzy po coś przecież byli. Niemożliwe, że nic się nie dało zrobić. „Wszystko będzie dobrze” jest dziwnym wyrażeniem. Niby wypada je powiedzieć i jest oczekiwane w podobnych sytuacjach, a w rzeczywistości tylko denerwuje i absolutnie nie pociesza. Ettie jednak nie powiedziała tego, jak to się zwykle robi, z przyzwyczajenia. Niekoniecznie miała też na myśli całkowity powrót do zdrowia przyjaciółki. Była optymistką i nigdy nie nazywała żadnej sytuacji beznadziejną. Lilith mogła się zmienić, ale ona wciąż była sobą i dopóki żyła nie zamierzała jej zostawić. Mogło być trudniej, mogło być inaczej, ale istniało wiele przykładów na to, że ludzie mogą żyć i być względnie szczęśliwi po najróżniejszych tragediach. Oczywiście nie zamierzała mówić tego Gryfonce. Miała wszelkie prawo by czarno widzieć przyszłość. Właściwie to pozytywna wizja Ettie była bezczelna. Oparła głowę o kolana, gdy Lilith ją odsunęła. Jej uśmiech w połączeniu z drżeniem i tym co mówiła wyglądał przerażająco. Nie chciała żeby się o nią bała, ale wiedziała, że nie może prosić, żeby przestała. Wiedziała, bo czuła dokładnie to samo – bała się o Lil. - Będzie się musiała postarać, bo ja cię nie zostawię, dopóki będzie w tobie choćby kropelka ciebie – powiedziała śmiertelnie poważnie mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. Spojrzała zaskoczona na Lilith po jej pytaniu. Nie miała pojęcia czy naprawdę uznała temat za zamknięty czy po prostu chce od niego uciec. Doszła jednak do wniosku, że to ona powinna zdecydować jak długo chce rozmawiać o swoich problemach psychicznych. Kiwnęła głową. - Jasne – przynajmniej teraz uśmiech Lili nie wyglądał tak groteskowo, więc trochę się rozluźniła – Wszędzie pójdziemy. A właściwie – zasępiła się – kiedy wyjeżdżasz? – wiedząc jak bardzo się boi, domyślała się, że zechce jechać jak najszybciej. Wolała jednak mieć kilka dni, żeby przyzwyczaić się do tej myśli, że nie wiadomo kiedy znowu ją zobaczy.
Będzie się musiała postarać, bo ja cię nie zostawię, dopóki będzie w tobie choćby kropelka ciebie – te słowa uderzyły z nią z jakąś dziwną i niewytłumaczalną siłą. Mimo iż była świadoma, że dziewczyna może tak myśleć i nawet jeżeli miała kłamać, to powiedziałaby coś w tym stylu. Jednak te słowa wypowiedziane na głos miały całkowicie inne brzmienie, niż w myślach. Podniosły ją na duchu mimo wszystko. Może nie chciała się do tego przyznać w tej chwili, ale… potrzebowała tych słów. Kropelka jej… nigdy nie pozwoli na to, by zginęła w tym ciele. Dlatego chce walczyć, chce mieć pewność, że ona nie zniszczy jej i nie sprawi, że jej bliscy będą cierpieć. Nasze życie nie należy do nas samych. Połączone jest z życiem naszych bliskich. Dlatego my sami nie mamy prawa o nim decydować. – pomyślała z delikatnym uśmiechem – Dziękuję Ci Ettie… jakoś czuję się… lepiej. Zmiana tematu. A raczej powrót na podobne tory. To nie tak, że chciała uciec od tego tematu. Jednak wiedziała jak bardzo to męczy gryffonkę. Milczenie było łatwiejsze niż powiedzenie jej tego. - Jutro z rana – powiedziała bez żadnych przeszkód, nie odwracając nawet od niej spojrzenia. Uśmiech nie schodził z jej drobnej twarzyczki, a ona obserwowała Ettie cały czas – muszę się jeszcze pożegnać dzisiaj z Jayem – dodała zamyślona. Kiedy o nim wspomniała od razu jej oczy rozjaśniała, a ona sama wydawała się być szczęśliwsza. Szkoda, że nie wiedziała jak będzie wyglądać przyszłość.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Uśmiechnęła się widząc, że podniosła przyjaciółkę na duchu. Za to uśmiech, który widniał na twarzy Lilith, niezależnie od tego co mówiła, przyprawiał ją o gęsią skórkę. Wolałaby nawet żeby wyrosły jej wampirze kły, byleby tylko wyglądały naturalniej od tego uśmiechu. Nie chciała jednak przyznać nawet przed samą sobą, że boi się Lilith. Wyraźnie posmutniała słysząc termin jej wyjazdu. Będzie musiała się szybko przyzwyczajać. - Będę do ciebie pisać - zadeklarowała - Będziesz mogła pisać, nie? W sumie... nawet gdyby nie pozwalali ci na kontakt ze światem zewnętrznym, mogłabym poprosić tatę albo Helen, żeby przemycali nasze listy - rozpromieniła się na myśl o grypsowaniu - To by było mega romantyczne... Ettie oddychała z ulgą za każdym razem, gdy Lilith zmieniała wyraz twarzy na jakiś bardziej naturalny niż ten dziwny uśmiech. Tak jak teraz, gdy wspomniała o Jayu. Chciała za wszelką cenę podtrzymać temat chłopaka. Nie miała jednak pomysłu jak to zrobić nie zaczepiając o nic tak przykrego jak tęsknota czy pożegnania. Wreszcie palnęła pierwszą lepszą rzecz jaka przyszła jej do głowy. - Pomyliłaś go kiedyś z jego bratem? Ja chyba w sumie ich nie odróżniam.
Po ostatnich dziwnych wydarzeniach Ślizgonka prawie cały czas miała muchy w nosie. Nic jej się nie podobało i naprawdę nie rozumiała dlaczego jej życie zaczęło przypominać melodramat, ale to raczej jej tak bardzo nie zaskoczyło - od dziecka co chwilę coś było nie w porządku. Czemu nic nie mogło być normalnie? Chociaż przez jakiś czas? Najwidoczniej była felernym przypadkiem i pozostało jej po prostu przyzwyczajenie się do takiego życia. Tego dnia Andrea również nie była w najlepszym humorze. Nocne wizje dręczyły ją coraz częściej przez co się nie wysypiała a w komplecie ze wszystkim bolała ją głowa. Nic dziwnego, skoro od pewnego czasu znowu wyglądała jak cień człowieka. Przemykając korytarzami jak duch dotarła do opuszczonej wieży a potem umiejscowiła się na jakimś rozwalającym się łóżeczku. Z torby, którą zgarnęła w sumie odruchowo, wyjęła przeklęte kadzidełko. Zastanawiała się, czy nie powinna go ukryć albo po prostu się go pozbyć, chociaż gdy nie było zapalone nie stanowiło potencjalnego zagrożenia dla jej umysłu.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Znów jak zwykle życie pokazało jak bardzo nie po drodze mogą mieć do siebie, jak wiele tajemnic nadal przed sobą skrywają i jak różnymi równie mrocznymi ścieżkami kroczą. Każdy swoją tajemną sztuką magii. On co raz bardziej pogrążając się w tajniki czarnej magii, a Andrea w odmętach swojego daru, bądź przekleństwa. Dziwne było to, że nawet nigdy jej o to nie zapytał... Szukał jej, nie chciał znów zaniedbywać angielki, zawsze się to źle dla nich kończyło. Zresztą. To zawsze się źle kończyło w każdych związkach. A on poniekąd, nawet jeśli oddawał się coraz bardziej w mroczne objęcia ksiąg które czytywał miał wrażenie, że Andrea była mu kotwicą, która cały czas wyciągała go na światło i nie dała się pogrążyć w tym całkowicie. A niestety prawda była taka, że miał ku temu predyspozycje genetyczne. O ile coś takiego istniało w ogóle. Ten rodzaj magii na zawsze pozostawiał jakieś piętno na jego praktykantach. Andrea wyróżniała się z tłumu pod bardzo wieloma względami, więc wyśledzić ją nie było jakoś trudno. Zwłaszcza jak nie starała się ukrywać, a czasami mina Corteza była wystarczającą walutą do wydobycia danej informacji. - To tutaj się ukrywasz. Wszystko dobrze? - odezwał się stając w progu i przyglądając się leżącej dziewczynie. - To ono? - rzucił jedynie ściągając brwi i wbijając spojrzenie w narzędzie które trzymała dziewczyna. Domyślał się co to może być, zwłaszcza, że sama rozbudziła w nim ciekawość tym przedmiotem. I nawet w Almanachu Czarnej Magii, który to wypożyczył było kilka wzmianek o tych całych kadzidłach. Ale niestety nic co by się mogło przydać do tego by w minimalnym stopniu zrozumieć na jakiej podstawie one działają i jak z nimi walczyć.
Dar czy przekleństwo, przekleństwo czy dar... Andrea po tylu latach nie umiała już jednoznacznie określić podejścia do swojej przypadłości. Kiedyś bardzo tego nienawidziła, uważała, że jasnowidzenie jest piętnem i sprawia, że jest jak wybrakowany model. Teraz z kolei, kiedy umiała z tym żyć, jednocześnie nauczyła się czerpać korzyści ze swoich wizji. Pomijając to, że każda próba blokowania ich, czy wymuszenia, kończyła się dla niej źle. Nie wiedziała, że Aleksander jej szukał i w zasadzie zdziwiła się jego widokiem. Próbowała medytować, żeby chociaż na chwilę uspokoić natłok myśli w jej głowie, ale pojawienie się Ślizgona podziałało zdecydowanie najlepiej. - Zawsze się ukrywam - odparła spokojnie, po czym odłożyła kadzidło i wstała, podchodząc po chwili do chłopaka. Bez słowa przytuliła go, obejmując ciasno chudymi rękami wokół pasa a głowę oparła o aleksowy tors, przymykając na moment powieki. Nie wiedziała w końcu co między nimi jest, pomijając oczywiście fakt, że nareszcie udało im się wyjawić co do siebie czują. I choć nie unikała go specjalnie, tak nie zawsze mieli do siebie po drodze. Ale do tego chyba zdołało i jedno i drugie przywyknąć przez tyle lat znajomości. Gdy poczuła się lepiej, odsunęła się, spoglądając na Ślizgona a potem wróciła na łóżko, ciągnąc go za sobą. - Znalazłeś coś ciekawego na ten temat? - spytała, wręczając mu kadzidło do rąk. - Pomijając to, co ci opowiedziałam sama. Że jest niebezpieczne jak cholera i lepiej go nie używać - oparła się plecami o chłodną ścianę, wzrokiem przez moment taksując Corteza. Był tak zainteresowany artefaktem, że raczej nie zauważył jej spojrzenia i uśmieszku, którym darzyła kiedyś swoich potencjalnych chłopców. I przyłapała się teraz na myśli, że w zasadzie poza feriami to nigdy nie mieli okazji widzieć się ani nago ani znajdować się w dwuznacznej sytuacji. Samo wspomnienie o tym przywołało na jej policzki dwa lekkie rumieńce, ciągnąc za sobą nieznane dotąd dziewczynie uczucie wstydu i zmieszania. Szybko jednak się ogarnęła, wyciągając sprawnym ruchem kadzidełko z jego rąk a potem jakby nic usiadła mu na kolanach. - Chyba to kadzidełko nie interesuje cię bardziej, niż ja? - rzuciła pół żartem pół serio, przesuwając chłodną dłonią po policzku Aleksa. Wlepiała w niego swoje błękitne oczy, by po chwili powolnie ucałować go w sam środek czoła, potem nosa a na koniec w usta. A na koniec odsunęła się, nie chcąc być nachalna. Nie wiedziała dlaczego pozwoliła sobie na ten gest, skoro nie wiedziała co między nimi jest w tym momencie, ale podświadomie czuła, że brakowało jej bliskości Corteza.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
- Mam nadzieję jednak, że nie przede mną? - Odpowiedział unosząc kąciki ust stojąc cały czas w progu opuszczonej wieży. Nie widział celu by się ruszać, skoro i tak już jego dziewczyna odłożyła czarnomagiczny przedmiot i ruszyła ku niemu. Rozłożył ręce i objął czule Andreę, pogłaskał po głowie, przeczesując jej włosy. Bawiąc się nimi przez chwilę kiedy byli tak w siebie wtuleni. Zdążył jeszcze tylko pocałować ją w czoło i dał się zaciągnąć na łóżko. Rzucił się obok dziewczyny rozkładając się wygodnie. Przejął przedmiot od niej i przyjrzał mu się zastanawiając się mocno co o nim wie. - No to nic, nie znalazłem, w księgach dokładniejszej wzmianki o tym kadzidle. Opisywali je, jak działa, ale nic poza tym. Nie było nic na temat tego jak z nim walczyć i jak wygrać z jej mocą - odpowiedział zgodnie z prawdą. Wiedzieli o nim jedynie najprostsze rzeczy. - To czarnomagiczne cholerstwo, więc nie łatwo nad tym zapanować. A nie pytałaś się rodziny? - dodał do poprzednich słów. Faktycznie miała rację, że przedmiot skutecznie odciągnie jego uwagę, więc nie dostrzegł zmian na twarzy angielki. Dopiero kiedy przedmiot został mu odebrany lekko mruknął niezadowolony i spojrzał na jej twarz. Twarz która to teraz znajdowała się przed nim, ponad jego głową powodując, że musiał zadrzeć brodę wyżej by spojrzeć w jej oczy. Przybliżył się do niej i zatrzymał się tuż przed ustami. - Hmm, kadzidła jeszcze nie znam, nie rozpracowałem, jest tajemnicze - odpowiedział uśmiechając się złośliwie. Lecz nie odwrócił głowy już w jego stronę. Oczywistym było to, że wolał dziewczynę. Po czym pocałował ją namiętnie. Również nie miał pojęcia co między nimi było, ale skoro wyznali sobie aż tak wielkie uczucia, to chyba było jak najbardziej na miejscu i nie miał zamiaru sobie tym teraz zawracać głowę.
Andrea nie wiedziała właściwie przed kim się chowała, pomijając to, że unikała świata kiedy tylko mogła, ale uznała to za temat niegodny ich uwagi w tym momencie. Z kolei kwestia kadzidła pozostawała dla niej zagadką - chociaż to i owo wiedziała na jego temat. Jednak jedyną osobą, która mogła udzielić informacji na ten temat była ciotka a ta powiedziała jej wszystko, co wiedziała. Czyli w gruncie rzeczy niewiele. - Oczywiście, że pytałam - odparła, po czym przesunęła wzrokiem po kadzidełku a potem westchnęła cicho, wtulając nos w zagłębienie między szyją a obojczykiem Aleksandra. - Nie wiem jak to działa, musiałabym się przejść do mistrza od czarnej magii. Może więcej by mi powiedział, niż ciotka. Rodzinne pamiętniki przepadły w czarnej otchłani - wybełkotała, obejmując chłopaka rękami wokół pasa. I kiedy zastygła w tej pozycji na chwilę poczuła, że powinna zostać w tych ramionach na dłużej, niż kilka minut. - Uważasz, że ja nie jestem? - spytała, odsuwając się na nieznaczną odległość. Ale szybko przeszły jej babskie foszki, gdy odwzajemniła pocałunek, oplatając Corteza rękami wokół karku. Przyciągnęła go do siebie tak, by nie mógł się ruszyć a potem oparła się czołem o jego czoło, przesuwając zaczepnie nosem po czubku jego nosa. - Jestem chyba najbardziej tajemniczą osobą, jaką dane ci było poznać - wymruczała, by chwilę po tym złapać delikatnie dolną wargę chłopaka zębami.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nie odpowiedziała mu więc albo był to małoznaczny temat, albo nie chciała o tym teraz mówić kogo wolała unikać. On nie miał raczej takiego problemu z ludźmi, nie unikał ich, nawet swoich wrogów. Pewnie dlatego też tak często się z nimi bił i dochodziło do pojedynków z różnym skutkami i efektami dla niego samego. - Ewentualnie można to zbadać w najlepszy sposób i najbardziej efektowny, poprzez praktykę. Oczywiście jest to też najbardziej niebezpieczny sposób - odpowiedział będąc ciekaw jej reakcji, więc odsunął nieco się od jej twarzy. Chciał zobaczyć ile szaleństwa jest w tej dziewczynie i jak ona zareaguje na jego szalony pomysł. - Zresztą może być zabawnie - dodał uśmiechając się przy tym niewinnie. Cały czas chciał sprawdzić się w boju z tym czarnomagicznym przedmiotem. Na jej pytanie nawet nie zdążył odpowiedzieć, bowiem już odwzajemniał z nią namiętne pocałunki. - U ciebie dla mnie nadal najbardziej tajemnicze są te twoje wizje kochana - odpowiedział. A jego ręce jakoś tak same zawędrowały na plecy dziewczyny i ręka zaczęła drażnić się z skórą. Druga zaś zjechała w na pośladek który łapczywie starała się zagarnąć, ale spodnie jej to bardzo utrudniały. - Ale fakt. To w połączeniu z twoją osobą powoduje, że jesteś najdziwniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałem - Dodał wyszczerzając się bardzo szeroko po tym jak wypuściła jego wargę i napiął się cały spodziewając się jakiegoś ataku z zaskoczenia za to jak ją nazwał.
Badanie poprzez praktykę było bardzo logicznym sposobem, jednak jeśli chodziło o kadzidło to miała pewne obawy. Uśmiechnęła się półgębkiem, spoglądając na leżący obok przedmiot a potem przeniosła wzrok na chłopaka. - Jeśli masz ochotę, to w porządku - odparła. Nie opowiedziała mu swojej historii związanej z dwoma wizjami wywołanymi przez kadzidło i to, jak organizm na nie reaguje, ale z drugiej strony nie zapytał o to. Jej organizm zareagował dość mocno, ale teraz, po takim czasie, umiała się obchodzić z tak ciężkimi wizjami. Była ciekawa co skrywa Cortez. Nie przejmowała się tym, że może się na nią obrazić za taką zagrywkę. Póki co. - Nie będzie tak zabawnie jakby ci się wydawało - rzuciła na koniec. Nim jednak chłopak zdążył zareagować, ponownie przyległa wargami do ust Ślizgona, by go uciszyć. Nie chciała, żeby się odzywał w tym momencie a jego gadulstwo bywało czasem męczące. Unosząc się nieco, by ułatwić mu dostęp do pośladka, który złapał, objęła go ciasno wokół szyi. W końcu porzuciła jego usta, na rzecz czoła, nosa, policzków i kości żuchwy, a na koniec przeszła na szyję, znacząc ją mokrym i czerwonym śladem. - Och, Aleks, uwierz mi wreszcie w te wizje - odsunęła się na kilka sekund, przesuwając nosem po szyi chłopaka. - To bardzo frustrujące. To, że mi nie wierzysz - fakt, miała z tym pewien problem. O ile wszyscy inni jej wierzyli a jej wizje były prawie zawsze trafne, tak to, że najbliższa jej osoba nie chciała uwierzyć w jej przeklęty-dar było przykre. Gdyby nawet z grzeczności tego nie negował! Ale nie, od początku wiedziała jakie ma nastawienie do jasnowidzów. Dłonie wsunęła pod koszulę Aleksandra, paznokciami przesuwając po bokach jego brzucha. Skradła jeszcze kilka całusów i jakby nigdy nic sięgnęła po kadzidełko. - Naprawdę chcesz je sprawdzić? - spytała dla upewnienia się, chwytając kadzidło w rękę i przyciągając je do siebie.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
On też nie zapominał, że to czarnomagiczny przedmiot, ale ciekawość jak on działa wygrała z rozsądkiem. Nie pierwszy i nie ostatni już raz zresztą. - A na jaki zasięg działa? Czy to raczej ma efekt stały i nawet jak wyjdziemy na świeże powietrze, to nadal będę pod jego wpływem? - zapytał się wpatrując się w przedmiot. Nie obawiał się o swoje tajemnice, były chronione, najpotężniejszym zaklęciem jakie było obecnie znane czarodziejom. Nie działały tutaj nawet eliksiry prawdy, na nic zdałoby się grzebanie mu w pamięci. Natrafiałoby się w końcu na czyste kartki z jego życia. Wyrwane z pamiętnika, tak bardzo wiele wyrwanych stron. Nie było uroku który by zwyciężył z tym zaklęciem. A on prędzej poświęciłby swoje życie niż zdradził rodzinę i jej sekrety. Najbardziej obawiał się tutaj swoich umiejętności, wyuczonych reakcji i bał się, że zrobi jej krzywdę. A od małego był uczony jak robić krzywdę. Nie czuł tego nigdy, że za dużo gadał. Może jak ktoś go wkurzył, to zaczynał się potok słów, ale to nie zdarzało się za często. No i oczywiście nie miał nic przeciwko takiemu uciszaniu go. Odwzajemnił pocałunki, a ręce z spodni starały się przenieść pod nie przez co wkładał je pod materiał nadal obejmując jej pośladki i przyciągnął dziewczynę do siebie. Pozwalał jej na zabawy w pocałunki i nawet na czerwony ślad jaki mu zostawiła na szyi. Niestety przerwała wszystko mówiąc z wyrzutem o jego wcześniejszych słowach. - Na gacie Merlina, to nie tak, że ci nie wierzę. Przecież byłem świadkiem twojego ataku. No ale... Później nic takiego się nie stało. Dlatego mam do tego podejście jakie mam. Jak do całego wróżbiarstwa, wiesz, że zawsze sam staram się kierować swoim życiem, a nie robić to co nam wymyślił jakiś los. - Odpowiedział i pocałował ją szybko w usta dając buziaka. - No już nie dąsaj się. W końcu będziesz miała swoją okazję do powiedzenia "A nie mówiłam?" - dodał i wyszczerzył ząbki. Kiedy drapała go po podbrzuszu ten zajął się jej obojczykiem który zaczął obcałowywać. Nagle przerwała i choć przez pierwsze kilka sekund miał jej to za złe co widać było po jego minie. To kiedy dostrzegł kadzidło przez nią trzymane rozpromienił się ponownie. - Oczywiście, siedząc tutaj tak i się przy nim miziając niczego się nowego nie dowiemy. Ja się nie dowiem - odpowiedział i pomógł jej wstać z siebie samemu wstając z łóżka. - To jak to cudeńko się odpala? - rzucił i spoglądał co tam z nim robi Andrea.
Angielka uśmiechnęła się pod nosem uradowana jego ciekawością. To właśnie chyba spowodowało, że trzymali się ze sobą od pierwszej klasy - ciekawość i uwielbienie do pojedynkowania się. - Podziała tylko w tym pomieszczeniu. Podobno im dłużej się przebywa w oparach, tym jest silniej odczuwana jego moc - rzuciła krótko, schodząc z kolan chłopaka. Wzięła kadzidło do rąk spoglądając na ilość mieszanki złożonej z ziół, żywic i dziwnych kryształków, które podobno były drogocennymi minerałami. Było tego całkiem sporo a jeśli dobrze pamiętała radę ciotki, to najlepiej było używać tylko odrobinki na zachętę. Miała nawet myśl, by trochę mieszanki odsypać, ale uznała, że jeśli to nie przekona Corteza, to jej nadzieja na stuprocentową wiarę w jej przeklęty-dar po prostu będzie niemożliwa. Zapalenie kadzidła było proste, w związku z tym, że był to zwyczajny proszek. Nie potrzebowała węgielków, chociaż i takich czasem używała do tego drugiego, przyjemniejszego kadzidełka. Usypała małą górkę, ugniatając ją ciaśniej na brzegach a potem wyjęła różdżkę i spojrzała na Ślizgona. - Aleks, tylko pamiętaj, że to wszystko co zobaczysz dzieje się wyłącznie w twojej głowie - powiedziała ze śmiertelną powagą wymalowaną na bladej twarzyczce. Nie chciała go straszyć. Chciała jedynie, żeby przypadkiem nie rzucił się na nią z pięściami, gdy zobaczy coś, czego nie powinien. Trwoga i strach, strach i trwoga. Pocałowała go w usta i następnie usiadła na ziemi, kładąc tam też kadzidło. Zapaliła je zaklęciem, w następnej kolejności siadając pod ścianą naprzeciwko Aleksandra. Nim kadzidło zaczęło działać, minęło trochę czasu, który spędzili na mniej ważnych i poważnych pogawędkach, ale gdy ciężki, korzenny zapach zaczął unosić się w powietrzu z czasem stawał się bardzo drażniący, niemal wdzierający się nieproszenie do ich ciał w każdy możliwy sposób. Angielka wiedziała co ją czeka. Czy się bała? Już nie. Bała się o chłopaka. Po co to zrobiła? Kochała go i ewentualnie mogłaby zareagować, niż gdyby dała mu kadzidło i sobie poszła. Po prostu. Była w miarę odporna na jego działanie a przynajmniej tak jej się wydawało. Znowu to widziała. Matkę i siostrę, tylko teraz były takie jakieś... inne. Widziała brata i ojca. Dziadków i ciotkę. Nie spodziewała się takiej wizji. Znowu to zrobiła. Zabiła matkę, ukatrupiła swoją bliźniaczkę i resztę rodziny. A potem ten las... co ona do cholery robiła w lesie? Las, ciemność i brat, który polował na dziwadła. Była dziwadłem. Przecież nie każdy potrafił przewidzieć przyszłość. Była też ciotka. Czarownica z piekła rodem na sabacie innych czarownic. Tańczyła wokół ogniska z innymi ze zdeformowaną twarzą. I potem znalazła się tam ona. Rytuał, ofiara. Nic nie rozumiała z tej wizji. Zabiła rodzinę, teraz składano ją z ofierze. Zaraz. Dlaczego ona właśnie spaliła cały swój dom z rodziną w środku? Ostatnim urywkiem wizji były zakrwawione dłonie i rozrywający jej ciało ból... ból, który pojawił się naprawdę, kiedy osunęła się z uwięźniętym w gardle krzykiem na ziemię. Nie widziała nic, poza wyimaginowaną krwią na swoich dłoniach, w które teraz bacznie się wpatrywała oczętami z nienaturalnie szerokimi źrenicami. Nie mogła się ruszyć, ani nawet nic powiedzieć - każda próba głębszego oddechu stanowiła problem, jakby na jej klatce piersiowej leżał wielki kamień. W końcu wpadła w dziwny szał; po jej policzkach ściekło kilka łez, kiedy z panicznym krzykiem zaczęła wycierać ręce o ubranie i ziemię. W efekcie potem na jej dłoniach pojawiła się prawdziwa krew ze zdartej skóry. Jednak nie była przygotowana na ponowne spotkanie ze swoim artefaktem.
Spoiler:
KADZIDŁO TRWOGI Tajemnicza mieszanina ziół, żywic i minerałów o ciężkim i korzennym zapachu. Stosowana jako kadzidło wywołuje strach i trwogę, tym silniej odczuwane, im dłużej przebywasz w oparach kadzidła i zależne od jego ilości.
To już półfinał! Zastanawiasz się pewnie, jakim cudem jeszcze nie odpadłeś. Tym razem też Ci się uda? Tajemnicze spotkanie odbywa się tym razem równo o północy. Panuje zasada kto pierwszy ten lepszy, dlatego którekolwiek z was może napisać post jako pierwsze. Najważniejsze informacje są tutaj a zasady tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu:
Kod:
<zg>Kostka</zg>: [url=LINK DO LOSOWANIA]LICZBA OCZEK[/url] <zg>Pole</zg>: NUMER POLA <zg>Efekt</zg>: EFEKT POLA
Damon ponowił poszukiwania pustego, bądź po prostu nieuczęszczanego pomieszczenia, w którym mógł zająć się sobą. Teraz potrzebował po prostu miejsca, w którym mógłby warzyć eliksiry, które mu się w przyszłości przydadzą, a także jakoś rozwinie własne umiejętności związane z eliksirowarstwem. Gdy w końcu znalazł odpowiednie do tego miejsce, ogarnął je tak, żeby miał miejsce do pracy, po czym przyniósł własne przyrządy, kociołek i składniki, które udało mu się zdobyć. Była to opuszczona wieża, więc prawdopodobieństwo, że ktoś do niego przyjdzie było znikome, lecz wolał być pewien – gdy przyniósł sobie coś do jedzenia i picia, pod drzwi podsunął wszelkie meble, łóżko i biurko, po czym rzucił zaklęcie zamykające. W końcu, zaczął przygotowywać swój eliksir, korzystając z starego podręcznika od eliksirów. Veritaserum było jednym z najpopularniejszych eliksirów, jeśli chciało się skłonić kogoś do wyznania prawdy. Dość skuteczna trucizna, która na pewno w przyszłości mu się przyda. Miał ze sobą wszystkie składniki i pierwsze co zrobił, to wrzucił do kociołka kamień Saargo, który miał dać miksturze większą magiczną moc, dość użyteczne cacko. Potem, skropił go sokiem z borówek, Damon czuł pewne podniecenie co do samej myśli przyrządzania eliksiru. Czemu, sam nie był do końca świadomy, może wciąż był trochę pod wpływem thc, które palił kilka godzin temu przez wejściem do wieży. Lekko pomieszał, żeby to wszystko stworzyło pewną masę, po czym dodał zgniecione liście jemioły. Następnym krokiem było podgrzanie kociołka i wrzucenie dwudziestu listków niezapominajek. Tak też zrobił, czując jednocześnie pewien swąd, który za kilka godzin powinien zniknąć całkowicie. Veritaserum bowiem było bezbarwną i bezwonną cieczą. Tak czy siak, mieszając , dodał około siedmiu, ośmiu gramów księżycowego pyłu. Teraz miał zostawić dany roztwór na dwie godziny i po tym czasie wykonać resztę czynności. Żeby zabić czas, po prostu stanął przy małym oknie i zapalił papierosa, patrząc na błonia i otaczające je las. Gdy w końcu godziny minęły, Damon ponownie podgrzał i wrzucił koło pięćdziesięciu gramów owoców czarnego bzu, mieszając konsystencję. Zrobiwszy to, zaczął wlewać po ściance napar z kwiatu lipy. Wywar powoli zaczynał tracić kolor, tak samo jak i zapach przestawał być tak odczuwalny. Ostatnim krokiem, jaki tego dnia miał zrobić to dosypanie reszty pyłu księżycowego, czyli kolejne osiem gramów i zamknięcie wieka kociołka. Teraz, miał przeczekać gdzieś koło dwanaście godzin, po tym czasie eliksir miał być już gotowy. Położył się i zasnął, przed snem zapalając jeszcze kolejną dawkę maryśki. Obudziwszy się, musiał jeszcze poczekać z godzinę, zanim veritaserum było gotowe. Przez ten czas posprzątał w wieży, odłożył łóżko na swoje miejsce, tak samo jak złożył swój zestaw w jedno miejsce, nie chcąc zgubić niczego. Było mu to niezbędnie potrzebne do warzenia kolejnych eliksirów. Bo na pewno na tym nie spocznie i zrobi jeszcze wiele. Ma cel stworzyć własny eliksir i chce go zrealizować, spełniając własne marzenia, które urodziły mu się w głowie kilka miesięcy temu. Gdy już w końcu veritaserum było przezroczyste i bezwonne, czyli takie, jakie powinno być, przelał je do fiolek, nie zostawiając w kociołku ani kropli wywaru. Włożył szklane naczynia do torby, tak żeby się nie potłukły i zebrawszy wszystkie swoje przyrządy, wyszedł z wieży, w kierunku własnego kąta, gdzie mógłby schować takie cacka, jakie tego dnia uwarzył.
Nauka nie dotyczyła tylko jednego przedmiotu. Oczywiście, że istniały pewne granice, restrykcyjnie uderzające trzepotem skrzydeł o umysł swoją dziwną namiętnością; kusiły niczym najprawdziwsza kochanka do opuszczenia innych przedmiotów oraz skupienia się tylko i wyłącznie na jednym. Nie zmienia to faktu, że Winter doskonale znała swoje słabości - i nie zamierzała w żaden sposób poddać się poprzez prosty fakt własnej nieudolności. Nie mogła zrozumieć, jak goryczka porażki wtargnąć chciała do jej życia, psując całokształt opinii; ewidentnie w ostatnim czasie intensywnie stawiała na pierwszy plan transmutację, zalegając w innych równie ważnych przedmiotach. I być może pasjonata tej dziedziny by ją zabił za marnowanie czasu (czy aby na pewno?), postanowiła w spokoju wziąć się za naukę. Miała nadzieję, miała spokojne i pomyślne nadzieje na to, że uda jej się okiełznać z łatwością parę wcześniej poznanych tylko z nazwy zaklęć leczniczych. Wiedza ta wydawała się być wyjątkowo praktyczna; zahaczała przecież o zdrowie i życie ludzkie, uzdrowiciele zaś cechowali się możliwością uratowania spod rąk śmierci drugiego człowieka. Rieux doskonale była świadoma tego, że jeżeli ma zamiar wykonywać swoją pracę rzetelnie i uczciwie, jak wreszcie posiądzie stanowiska aurora, możliwość uleczenia obrażeń stanie się wręcz nieodzownym elementem jej życia. Nie mogła zatem przejść obok bez jakichkolwiek Oznak zaintrygowania; stęsknione palce już chciały się spotkać z manufakturą kartek budujących zbitą całość podręcznika do Magii Leczniczej. Stanowczy krok tworzył istną grę przeciwnych żywiołów - z jednej strony owiana tajemnicą, z drugiej zaś pewna siebie oraz trudna do sklasyfikowania. Były to godziny już późne, kiedy na niebie pojawiały się gwiazdy, zaś te błyszczały powoli oraz pozwalały, by zielonkawe oczy przyglądały im się zaciekawione poprzez proste, wieżowe okna. Mało kto się już kręcił; nikt nie widział większego sensu przekraczania jakichkolwiek granic, co nie zmienia faktu, że miejsce miało swój urok, szczególnie wtedy, kiedy do pewnego pomieszczenia Winter dotarła zupełnie przypadkiem. Ogromne, stare drzwi dały znać o sobie poprzez proste świszczenie podczas otwierania; piecyk oraz paliwo od razu przykuły uwagę duszy błąkającej się po tych terenach; na szczęście światło było na tyle wystarczające, że nie musiała prosić się o jakiekolwiek inne zaklęcie. Usiadła spokojnie na jakimś wygodniejszym miejscu, spoglądając pierwsze w sufit, potem zaś słysząc krakanie. Słabe, spowite strachem, krakanie na schodach. Rieux z łatwością dosięgnęła kijka, w którym mieścił się rdzeń włosa z ogona testrala, oświetlając nikłe ciemności za pomocą Lumos Sphaera. Te zostały rozszarpane przez światło wydobywające się za pomocą zaklęcia - w międzyczasie Krukonka z łatwością sprawdziła, czy ktoś niechciany pałęta się po otoczeniu, kiedy to dostrzegła Hellhaim znajdującego się na chłodnawej płytce budującej manufakturę wieży. Słaby, pozbawiony praktycznie jakiejkolwiek iskierki tajemniczości ptak obecnie znajdował się w makabrycznym stanie; krucze serce biło pod osłoną niewielkich żeber, zaś spojrzenie było wbite w stronę uczennicy. Pierwsze pytania, pierwsze myśli były zupełnie nagłe i niespodziewane; jednocześnie nie mogła pojąć, z jakiej racji ktoś zwyczajnie śmiał dokonać tego właśnie na nim. Niemniej jednak nie mogła zwlekać; przydałoby się coś z tym zrobić. - Już, spokojnie. - ciało ptaszyska zostało wzięte na ręce, kiedy to postanowiła przenieść zwierzę w bezpieczniejszy rejon. O ile zaklęcie zadziałało, o tyle nie wykazało jakiejkolwiek obecności drugiego człowieka; nie mogła zatem ryzykować tak słabym podejściem. Zamknąwszy drzwi, starała się przebadać ostrożnie stworzenie; serce zdawało się bić tym razem normalnie, bez żadnych nagłych przyspieszeń, jakoby zaznając ogromną ulgę, kiedy to spotkało się z dotykiem dziewczyny. Proste oględziny, prosty rzut oka; rana na skrzydle, nieznane rozcięcie, prawdopodobnie również złamana noga. Zaciśnięte mocniej zęby przerwały trwającą w jej duszy chęć odwdzięczenia się tym samym, aczkolwiek Winter nie mogła zwlekać. Musiała działać. - Locus. - powiedziała, kierując różdżkę w stronę stworzenia; na całe szczęście magia zadziałała wystarczająco dobrze. Pierwszy raz miała okazję go użyć i najwidoczniej się udało. Starała się doskonalić z Magii Leczniczej, nie lekceważyła tej dziedziny, choć wydawała się ona nieraz być kompletnie zamkniętą na chętnych do nauki uczniów. Wiedziała, że te niezwykle się przydają oraz potrafią uratować ludzkie życie; nie chciała zaś pchać się w sidła aurorów bez odpowiedniego przygotowania. Krucze ślepia nadal wpatrywały się w jej stronę, tym razem spokojniej. Ponownie, tym razem jednak w celu uleczenia, wykorzystała Episkey. Wszystko szło w porządku, jakoby zakłócenia w żaden sposób jej nie dotknęły; czyżby wszystko zapowiadało się dobrze? Nie wiedziała. Jeszcze raz, tym razem na ranę na skrzydle - wszystko szło najwidoczniej doskonale, niemniej jednak zwierzę nadal potrzebowało opieki; Rieux była tudzież skora jej udzielić. Wtopiła się zatem w ciemności; przydałoby się przetransportować kruka.
Punkty w kuferku: • z zaklęć - 20 • z transmutacji - 32 • z uzdrawiania - 5 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 2 • wg statystyki z transmutacji - 3 • wg statystyki z uzdrawiania - 0 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 0 • wg statystyki z uzdrawiania - 0
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Eliksiry były pełne niespodzianek i nowych informacji, do których Charles wciąż się nie przyzwyczaił. Gdy tylko zajęcia się skończyły, pożegnał się z Gabs i wyszedł z sali, aby skoczyć jeszcze na zebranie klubu kucharzy, bo i tak umówili się po południu. Te na szczęście przebiegło sprawnie, dowiedział się jak prawidłowo filetować ryby, a potem wrócił do dormitorium, wcześniej jeszcze wyskakując na fajkę w towarzystwie uroczej brunetki z pierwszego roku. Zrzucił mundurek, idąc pod prysznic. Nie chciał jasnowłosej zabić odorem łososia, a do tego całe włosy przeszły mu zapachem przypraw kuchennych. Ogarnął się, paradując po pokoju w gaciach i szukając swoich spodni od dresu, aby jednak poddać się po kilku minutach i sięgnąć po jeansy. Do czarnych spodni ubrał pomarańczową bluzę z nadrukiem, białe buty z pomarańczowym akcentem i swój sportowy, biały zegarek na gumowym pasku. Wciągnął kaptur na głowę i wsunął fajkę w usta, resztę paczki wrzucając w kieszeń czarnej kurtki. Bawiąc się zapalniczką w dłoni, ruszył przed siebie, wychodząc z terenów Slytherinu, skąd ruszył prosto do bramy. Umówili się w opuszczonej wieży, o której istnieniu całkiem zapomniał. Leniwie idąc przez błonia, spojrzał na ciemniejące niebo, po którym snuły się leniwie ciemne chmury. Leżący dookoła śnieg odbijał światło, sprawiając wrażenie wczesnego poranka. Powietrze było dość mroźne, uciekała mu para z ust, a zarumienione policzki szczypały podrażnione. Wilgotne włosy zdawały się sztywnieć od przymarzających kropel. Nucił pod nosem rockową piosenkę, a gdy dotarł na miejsce, spojrzał na zegarek. Miał jeszcze chwilę. Pchnął jednak drzwi, wbiegając do środka i pokonując schody, aby znaleźć się w starej, zatęchłej komnacie. Podszedł do biurka, rozglądając się wcześniej dookoła i usiadł na nim, jedną nogę podkurczając pod siebie, gdy tylko się wsunął i plecy dotknęły ściany. Odpalił wilgotną od śliny fajkę za pomocą smoczej zapalniczki, a następnie zaciągnął się głęboko. Sam nie wiedział, co się wydarzy. Jego ostatni napad agresji był nagły i intensywny, a nie chciał przecież pokazywać puchonce tej twarzy. Nikomu nie chciał. Westchnął, wypuszczając szary dym spomiędzy warg. Zatrzymał papierosa pomiędzy palcami, patrząc się na pochłaniający go żar. W komnacie panował półmrok, przez małe okno wpadało niewiele światła. Gdy do uszu dobiegł dźwięk kroków, a następnie skrzypienie towarzyszące pociągnięciu za klamkę, uśmiechnął się pod nosem, oblizując wargi. Wbił w blondynkę zielone, zamglone zdawać by się mogło ślepia, prychając z rozbawieniem. - Spóźniona, Levasseur. Rzucił zaczepnie, bo zwykle to ona mówiła mu to przy każdym ich wcześniejszym spotkaniu. Strzepnął niedbale popiół, wskazując palcem w jej stronę, gest ten przypominał mugolski pistolet. Obity i spuchnięty, jednak wciąż niebezpieczny. Przekręcił głowę delikatnie, a na twarz i głowę wciąż opadał kaptur. Wyglądał, jakby nic się nigdy nie stało. - Czy powinienem Cię teraz ukarać? Rzucił jeszcze dość retorycznie, szepcząc zaczepnie i odrobinę kokieteryjnie, złowrogo. Zacisnął usta z mruknięciem, przysuwając papierosa i wsuwając go zaraz pomiędzy wargi, aby się zaciągnąć.
Lekcja eliksirów dziś była dla niej swego rodzaju katorgą. Mieszanka strachu oraz złości wypełniała każdą komórkę ciała blondwłosej czasownicy, skutecznie uniemożliwiając skupienie się na wykonywanych czynnościach. Kiedy więc dobiegła końca Gabrielle niejako odetchnęła z ulgą, choć było to uczucie jedynie pozorne. Sama świadomość, że Nathaniel znajdował się w murach zamku doprowadzała ją do szału, nawet jeśli samemu Charliemu powiedziała, że ten człowiek już dla niej nie istnieje. Teoretycznie nie było to trudne, przez ostatni rok miał ją kompletnie w głębokim poważaniu, zbyt zajęty sobą, co systematycznie zabijało w Gabrielle wszelkie ciepłe uczucia, które obudził jego powrót; nie zmienił on nic. Wciąż czuła jakby go nie było. W zamyśleniu opuściła salę, przy drzwiach żegnając się ze Ślizgonem. Wróciła do dormitorium, musiała wziąć długi prysznic, którego głównym celem było przynieść spokój. Ten dziś było jej niebywale trudno osiągnąć. Pierwszy raz od dłuższego czasu znowu czuła jakby traciła grunt pod nogami, osuwająca się ziemia chciała ją zmusić do reakcji, uwolnić drzemiące w niej demony, z którymi nieprzerwanie wciąż musiała walczyć. Miała powoli dość tej walki, czuła się coraz słabsza, potrzebowała odpoczynku. A gdyby tak…. spojrzała na swoje odbicie w lustrze kręcąc przecząco głową. Zamrugała kilka razy starając się przywrócić kolor oczu do pierwotnego stanu, doskonale zdając sobie sprawę, że nie może tego zrobić, nie może się poddać tak po prostu. Założyła na siebie: biały pulower, kraciastą spódnice oraz czarne rajstopy i dość ciężkie buty i choć wygląda nieco "ostrzej" niż na co dzień, trzeba było przyznać - równie pięknie, zwłaszcza, że włosy pozostawiła rozpuszczone, tak by falami spływały na jej ramiona i plecy. Uparcie kroczyła przed siebie, wspinając się po betonowych schodach, drzemiące w niej uczucia ze sprzeczności przechodziły w kolejną sprzeczność, gdyż zupełnie nie wiedziała czego może spodziewać się po dzisiejszym spotkaniu z Charlim, zwłaszcza, że ich ostatnie nie wypadło zbyt dobrze. Milczenie, które pojawiło się później - Gabrielle miała wrażenie, że trwa wiecznie, jednak sama nie potrafiła pierwsza wyciągnąć do chłopaka ręki. Duma? Strach? Chciała dać mu czas, bo jego właśnie potrzebował, wiedziała o tym, aż za dobrze. Zanim nacisnęła klamkę, zatrzymała się na kilka sekund przed drewnianymi, starymi drzwiami zastanawiając się czy to dobry pomysł. Ciekawość zwyciężyła, jak za każdym razem. Nie potrafiła odmówić sobie spotkania z Charlim, zupełnie jakby to ich pierwsze w lesie już ją od niego uzależniło w takim stopniu, że teraz nie potrafiła powiedzieć "nie". Zaraz po przekroczeniu progu opuszczonej komnaty zmarszczyła czoło. Skrypty pod kapturem bluzy, oparty nonszalancko o biurko znajdował się Ślizgon, choć jego postawa różniła się od tej, którą spodziewała się ujrzeć. Kąciki ust blondynki delikatnie unisoły się ku górze, kiedy brunet skarcił ją za spóźnienie, wynoszące zaledwie minutę. - Coś mnie zatrzymało - odparła, patrząc na niego badawczo. W jego postawie było coś, czego do tej pory nie widziała, a co wywoływało w niej mieszane uczucia: ni to strach ni ekscytację. Jego głos wywoływał na ciele dziewczyny gęsią skórkę, a ona stała w miejscu - inni już dawno czując to co ona, zaczęliby się wycofywać. Była kompletnie szalona! Drzwi za nią zamknęły się z trzaskiem, odcinając jedyną drogę ucieczki, przygryzła delikatnie dolną wargę. - Siebie chyba już ukarałeś, za co? - zapytała pewnym siebie głosem podchodząc bliżej niego, choć przez chwilę jej postawa zdradzała niepewność. Ruchem głowy wskazała na obity i spuchnięty palec, którym na nią wskazał, zaś do głowy od razu napłynęły wspomnienia z lekcji gotowania.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Zlustrował ją wzrokiem od góry do dołu, jak weszła. Wyglądała ciekawiej, lepiej niż w mundurku, a ślad frustracji i niezadowolenia, który miała podczas zajęć eliksirów, gdzieś zniknął. Może to i lepiej, tak wyglądała ładnie. Zwilżył wargi koniuszkiem języka, wzruszając ramionami i uśmiechając się pod nosem, wciąż wskazywał na nią, a uciekający z papierosa dym, oplatał mu dłoń i sprawiał, że widział dziewczynę jakby za mgłą. Wciąż zastanawiał się, co powinien z nią zrobić po jej ostatnim wyznaniu i przy fakcie, że praktycznie spotykała się z jego przyjacielem. - Ty byś się też uczepiła, gdybym się spóźnił, zawsze tak robiłaś, mała. - zauważył, unosząc brwi. Ton, którego użył, mógł świadczyć o tym, że wcale nie szukał odpowiedzi. Drgnął, mocniej przylegając plecami do mebla, wygodniej opierając rękę na zgiętym kolanie. Po ostatnim wybuchu w domu rozsądek mu szeptał, aby ją zniechęcił i zaprzepaścił ich przyjacielską niemalże relację. Zresztą, niby jak to miało teraz wyglądać? Nie wiedział, co wyzwoli te jej czary, nie mógł sobie wyobrazić sytuacji, że zniósłby kolejne otumanienie. Jego duma by tego nie przetrawiła. Zaśmiał się na jej słowa, przenosząc na chwilę spojrzenie zielonych tęczówek na dłonie. Opuchnięte, pokryte strupami i siniakami. Nic nowego. Pokręcił głową, wsuwając papierosa pomiędzy usta i zaciągnął się mocno, trzymając tym razem dym w płucach tylko krótką chwilę. - To nic takiego. Pomówmy lepiej o Twoich konsekwencjach, to ciekawsze. Odparł ze spokojem, strzepując popiół. Przymknął na chwilę oczy, zastanawiając się cały czas nad losem biednej, jasnowłosej owieczki. Nie minęła sekunda, może dwie i zerwał się na równe nogi, ruszając w jej stronę. Zgasił papierosa o stolik, zostawiając go tam niedbale i pozwalając, aby popiół się rozsypał po zakurzonym blacie mebla. Lustrował ją wzrok spod swojego pomarańczowego kaptura, obchodząc ją kilka razy dookoła. Powinien ją nauczyć, że nie powinna zniewalać mężczyzn za pomocą swojego daru, nawet nieświadomie — nie potrzebowała tego, skoro William leciał na nią, jak pszczoła do kwiatów. Charlie nie potrafił jednak myśleć kategoriami innymi niż dobra zabawa i towarzyszący jej dreszcz adrenaliny. Chwile szaleństwa, gdzie rozwaga gdzieś umierała. Nigdy nie zrobił jej krzywdy, ale dlaczego by jej trochę nie postraszyć? Może zrozumie, że przebywanie z grzecznym Fitzem było znacznie bezpieczniejsze, niż z rasistą psychopatą, jak to uroczo określała go Emily. Znalazł się więc za nią, niemalże przylegając ciałem do jej pleców. Jedną dłoń trzymał w kieszeni, druga przesunęła się po jej ramieniu, a głowa bruneta wręcz się na nim oparła, gdy ją pochylił. Patrzył jednak w przestrzeń przed sobą, wyjątkowo nie szukając jej zielonych oczu. - Wybaczam Ci, ale jesteś mi coś winna. Nie wiem jednak, jakiej przysługi mógłbym chcieć. Musisz więc być gotowa na magiczne życzenie w każdej chwili. - oznajmił cicho, mrucząc właściwie tak, aby tylko ona usłyszała i nawet ściany dookoła miały z tym problem. Uśmiechnął się pod nosem, oblizując wargi i łapiąc ją gwałtownie za rękę, po czym niczym w tańcu, obrócił ją tak, że była na wyciągnięcie ręki, przodem do niego. Cofnął jednak rękę, wsuwając ją do kieszeni, obserwując, jak złote włosy leniwie opadają w dół, rozsypując się po plecach i ramionach. - Podołasz, Levasseu? Przekręcił głowę w bok, pytając znienacka z nutą rozbawienia, jak i czystego szaleństwa w głowie. Zdecydowanie jego zdrowie psychiczne uległo pogorszeniu, miał nieprawdopodobne chęci na dobrą zabawę, skoro teraz już nie musiał bać się konsekwencji z własnym obrazem w oczach rodziny.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Od obecności drugiej osoby można się uzależnić; moment, w którym to następuje ciężko jest uchwycić, to moment, w którym zaciera się ta niewyczuwalna granica ulotnych, niestabilnych uczuć. Można w tym czasie czytać książkę, układać włosy, jeść śniadanie, warzyć eliksir… można się obudzić i powitać poranek z myślą, że coś się zmieniło, wstać z nieopisanym uczuciem w sercu, którego nie jest w stanie zdiagnozować nawet najlepszy uzdrowiciel. To czego można być jedynie pewnym, to przeświadczenie, że kiedy ten moment nadejdzie, nie da się od niego uwolnić. Można kląć, lamentować, błagać i krzyczeć, ale to co raz zapłonęło w sercu, nie zgaśnie w pełni już nigdy. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć, nie można nad tym zapanować. W pierwszej kolejności uzależniamy się od widoku tej osoby, potem od głosu, następnie od dotyku, aż dochodzimy do takiego momentu kiedy nie wyobrażamy sobie bez niej życia. Przypadkowa znajomość z czasem zaczyna przeradzać się w zażyłość, bez której nasze życie staje się niekompletne. Jest jak parasol w deszczowe dni, jak kominek w zimowe wieczory, jak tlen gdy znajdujemy się pod wodą. Jest nieraz zbyt oczywista by ją docenić. Takie połączenie jest cudem, czego wszechświat czasem nie rozumie. Czasem los rzuca nam pod nogi kłody, których nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Czuła na swoim ciele badawczy wzrok chłopaka nawet jeśli jego twarz skrytka była w mroku opadającego na nią kaptura bluzy. Uśmiechał się. Nie musiała tego widzieć, aby wiedzieć, że jego usta wykrzywione zostały w grymasie oznaczającym radość, jednak nijak podobnym do tego, który miała okazję oglądać w trakcie ich wszystkich spotkań. Postawa Ślizgona budziła w niej coś na kształt strachu, sprawiała, że serce w piersi zaczynało bić znacznie szybciej, systematycznie uwalniana adrenalina zaczynała krążyć w jej żyłach, docierając do każdej tkanki, wywołując na ciele gęsią skórkę - nie mogła tego zgonić na zimno panujące w pomieszczeniu. Wszystkie zmysły blondynki wręcz krzyczały "niebezpieczeństwo", a ona głupia wciąż stała w miejscu. - Nie nazywaj mnie mała - burknęła, zdając sobie sprawę, że mimochodem ponownie w jego towarzystwie przybiera postawę obronną, choć była pewna, że ten etap znajomości mają już za sobą. Czyżby się myliła? Czy wyznanie przez nią prawdy tak bardzo wpłynęło na ich relacje? Żałowała. Czego właściwie się spodziewała? W oczach innych była potworem, miała przed sobą namacalny dowód na to, że ludzie nie będą odbierać jej inaczej - zwłaszcza mężczyźni. Tak przynajmniej tłumaczyła sobie przyczynę zmian w zachowaniu Rowle, nie wiedząc co też wydarzyło się podczas świątecznej przerwy. Co teraz chciał osiągnąć? Czego oczekiwał prosząc o spotkanie? Jeśli miała go przepraszać, to nie zamierzała tego robić. Poznał prawdę i albo ją zaakceptuje albo ich znajomość zostanie zakończona. Nie było innego wyjścia. Zielone tęczówki śledziły każdy, nawet najmniejszy gest wykonany przez Charliego. Niczym oczy drapieżcy wpatrujące się w swoją ofiarę, tylko czy aby napewno to Gab była wyżej w łańcuchu pokarmowym? O dziwo materiały ją jego dłonie, wyglądały tak jakby uderzał nimi w coś twardego, chcąc zadać sobie jak najwięcej bólu, a co ważniejsze pamiętać o nim. Skąd takie wnioski? Łatwo było pozbyć się ran przy pomocy zaklęcia czy też odpowiedniego eliksiru, a jednak on zachował je. Wzdrygnęła się na samą myśl, że mógł to sobie zrobić sam, jednocześnie zastanawiając się jakie emocje musiały mu wówczas towarzyszyć. Uniosła do góry brew, by sekundę później zmarszczyć czoło, zaskoczona słowami Ślizgona. - Konsekwencjach? - zapytała, spinając mięśnie pod wpływem fali złości, która przemknęła przez ciało blondynki. Chciała dodać coś jeszcze, głównie o tym, jak niemądry jest myśląc, że cokolwiek mu się należy w zamian, kiedy znalazł się przy niej, obchodząc kilka razy wokół, a następnie przywarł do jej pleców. Czuła jak jego ciało styka się z jej i nawet przez warstwy ubrania wyczuć mogła bijący od bruneta żar. Nie miała pojęcia co chodzi mu po głowie, jakie myśli krążą w jego umyśle, jednocześnie jego bliskość odebrała jej możliwość racjonalnego myślenia. Zamiast zrobić krok na przód, uniemożliwić mu tak bliski kontakt ze swoim ciałem, przymknęła oczy czując dłoń, a następnie brodę Charliego na swoim ramieniu. Wymruczane wprost do ucha słowa wywołały u Gabrielle ekscytację, budząc również dodatkowe uczucie, którego do tej pory nie zaznała w obecności Rowle'go. Pogrywał z nią i łamał wszelkie zasady. Nie lubiła tego. Nie potrafiła być tą, która znajduje się na przegranej pozycji. Cichy pisk opuścił usta Puchonki, wprawione w ruch ciało, pozbawione dotyku bruneta odzyskało pewność. Stanęła prosto zabijając Charliego spojrzeniem zielonych tęczówek. - Rowle, nie wiem czy zbyt mocno uderzyłeś się w głowę, albo czegoś najadłeś, ale pozwalasz sobie na zbyt wiele - warknęła w odpowiedzi. - Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Nie widzimy się ponad tydzień, wracasz, prosisz o spotkanie i odgrywasz jakiegoś kutasa?! I jeszcze mam być na jakieś twoje życzenie?! - zaśmiała się gorzko, krzyżując ręce na piersi. - Pomyliły ci się bajki albo księżniczki. - oznajmiła, otrzepując materiał spódnicy z niewidzialnego kurzu. - A teraz, jeśli nie masz mi nic sensownego do powiedzenia, pójdę - to mówiąc skierowała swoje kroki ku wyjściu.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Uzależnienia były czymś, co Rowle lubił. Zarówno te zdrowe, jak i bieganie, czy te powodujące raka płuc, jak jego fajki. Były też te najgorsze z możliwych nawyków — chęć spędzania czasu z drugim człowiekiem. Cenił sobie swobodę, nie lubił granic, które zresztą bezczelnie łamał. Miał paskudny nawyk nieprzestrzegania zasad. Kradł, włamywał się, lał po mordzie i przeklinał, jak szewc przy pracy — o tym wszystkim Gabrielle nie wiedziała. Nie mogła też mieć pojęcia o jego uwielbieniu do nic nieznaczących, dzikich pocałunków, dobrej whiskey, gorzkiego piwa. Znała tylko lepszą wersję Charliego, bo była zbyt romantyczna i delikatna na resztę. Nie zniosłaby jego dzikości, lubieżności, polowań. Bo on w przeciwieństwie do nieśmiałych szczypiorków, był drapieżnikiem. Kochał czaić się na ofiarę, aby ostatecznie zgarnąć to, czego sobie zapragnął. Był też przede wszystkim lojalny, dlatego jego brudne łapska trzymały się jeszcze od niej z daleka, bo cenił sobie Williama. Zresztą, to była chyba pierwsza dziewczyna, którą tak się zainteresował i nie mógł mu tego odebrać, ignorując to interesujące, magnetyczne napięcie pomiędzy nimi. Widząc jej niepewność, czuł satysfakcję. Skoro mieli się kumplować, a on rzekomo był dla niej ważny, powinien coś jej pokazać. Ułamek tego, czego jeszcze o nim nie wiedziała, a który czynił go tak podobnym do Nathaniela. Bo było to więcej niż poglądy. Była jak zagubiona sarna, która próbuje negocjować z wilkiem. Kryjąc się za oburzeniem, łudziła się, że strach zniknie jej z oczu. Charlie zaśmiał się na jej protest, wzruszając ramionami, jakby nic sobie z tego nie robił. Chciała go widzieć, skoro tu przyszła, a już jej raz napisał, że musi go znosić całego, albo wcale. W znajomości z nim nie istniały półśrodki. - Chciałbym, ale to silniejsze ode mnie. Pasuje Ci to. Odparł krótko, tonem upartym i nieznoszącym sprzeciwu. Tak naprawdę nic o nim nie wiedziała, tylko rozmyte, mało istotne detale. Daleko im było do obrazu całości. Niezależnie jednak od tego, czy był pół wilą, czy wróżką, czy chociażby wilkołakiem — z ich dwójki, to on był tu potworem i postawił sobie za cel udowodnienie tego. Mamiła, ale na co dzień tkwiła w opakowaniu grzecznej i niewinnej, ułożonej dziewczynki o wielkim sercu pragnącym uniesień, a tak mało wiedzącym o niebezpieczeństwie współczesnego świata. Zastanawiał się, czy wiedziała, jak niewielu książąt na białych koniach zostało? Wpatrywała się w jego zniszczone ręce, na co uniósł brwi i je schował. To nie był jej problem i nie chciał ją wplątywać w rodzinne zagwozdki, zwłaszcza teraz, gdy okazało się, że jego szwagier jest jej kuzynem, a ona wcale sympatią do niego nie pała — w przeciwieństwie do Charliego. Poza Cortezem, Nathaniel był jedynym człowiekiem w zbliżonym wieku, który podzielał jego poglądy. Wiedział też, że wcale nie podobał się jej obraz, jaki zastała i sytuacja, którą tworzył. Życie. Jej zapytanie pozostało bez odpowiedzi. Zadziałało niczym zaklęcie, prowokując go do ruchu i zgaszenia papierosa. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, podobnie jak nie gasły błyszczące z zadowolenia ślepia o mętnych, zielonych tęczówkach. Chciał sprawdzić, testować, pobawić się. Należało mu się po tym, jak ona bawiła się nim wtedy w lesie, chociaż jego gierki były znacznie niewinne. Wiedziała przecież, że nic jej nie zrobi.. Prawdopodobnie. Poczuł kolejną satysfakcję, gdy jej ciało zareagowało wzdrygnięciem na jego bliskość, mimowolnie przylegając do bijącego od niego ciepła. Miał wrażenie, że pasuję do niego idealnie. Dłoń przesunęła się po jej ręku, głowa opadła na ramię. Była taka mała i krucha, aż słyszał, jak biło jej serce. Wiedział jednak, że się tak łatwo nie podda i wciąż będzie walczyła. Naiwna. Ciepły oddech podrażnił płatek ucha, a on z trudem powstrzymał się, żeby go nie ugryźć zaczepnie. Uwielbiał mieć kontrolę, dominował. Wciąż jednak czekał na wybuch, pretensje i złość w otoczeniu zarumienionych policzków, które tylko udowodniłyby mu, że wbrew wszystkiemu, lubiła takie zagrania. Zakręcił nią, a ona uwolniła zduszony pisk. Stał już grzecznie, patrząc na nią z zaciekawieniem. Czy aby tylko na pewno złość kryła się w jej oczach? - Przecież jeszcze nic takiego nie zrobiłem. Zresztą, nie wyglądałaś na rozczarowaną. - zauważył z niewinnym wzruszeniem ramion, wlepiając w nią wzrok. On nigdy nie uciekał, walczył do końca. Zagwizdał na jej wulgarne słowa, klaszcząc w dłonie. - Też potrafisz brzydko mówić, Gabs? Zaskakujące. Nie pomyślałaś, że zawsze byłem takim kutasem, tylko Ty odebrałaś mnie inaczej, idealizowałaś? Powinnaś wiedzieć po sytuacji z kuchni, żeby trzymać się z daleka. Zauważył ze spokojem, poprawiając rękawy od bluzy. Nie zdawała sobie chyba sprawy, na jak wiele mu pozwalała. Oblizał wargi, milknąć na chwilę i obserwując jej gesty, zbieranie się do wyjścia. Kto powiedział, że jej pozwoli? - Faktycznie ani nie moja bajka, ani nie jesteś moją księżniczką. - to mówiąc, zrobił krok do przodu i złapał ją za nadgarstek, odwracając przodem do siebie. Ruch był na tyle gwałtowny, że zrzucił mu kaptur z głowy, a brązowe kosmyki włosów opatuliły buzię, łaskocząc go po policzkach. Powinien iść do fryzjera. - Jednak ufasz mi, prawda? - zapytał z pewnością w głosie, znając już od dawna odpowiedź. Gdy ta spełniła jego oczekiwania, uśmiechnął się, lustrując ją wzrokiem. - Więc nie widzę problemu. Poza tym, kto Ci powiedział, że już skończyłem? Mówiąc to, podszedł i wziął ją na ręce, przerzucając sobie przez ramię. Niczym worek ziemniaków lub swoją siostrę na przyjęciu, zaniósł ją w stronę łóżka i posadził na nim dość delikatnie, dając się jej oprzeć plecami o kamienną ścianę. Jak gdyby nigdy nic, zsunął buty i położył się, wciągając wcześniej kaptur. Położył głowę na jej udach, nogi opierając o stojącą w nogach mebla skrzynie, krzyżując ręce na torsie. Uniemożliwił jej podniesienie się. Był silniejszy, ciężki. Przymknął oczy z zadowolonym uśmiechem, gotowy znieść więcej jej oburzenia i paskudnych słówek. - To Twoja kara, więc bądź grzeczna i opowiedz mi jakąś historię. Potem będziemy kwita. Ciesz się, Fitz Cię tak lubi, bo wziąłbym więcej, niż Twoje uda, MAŁA. Zamilkł, robiąc minę niczym anioł, chwilę jeszcze zerkając na nią spod kaptura, po czym przymknął oczy, wzdychając ciężko .
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Choć ciężko było jej to przyznać samej przed sobą - w pewnym sensie uzależniła się od obecności Charliego w swoim życiu. Zrozumiała to podczas tych długich, zimowych nocy oraz krótkich dni, kiedy znajdował się w zupełnie innym miejscu niż ona; nie mogła zobaczyć jego uśmiechu, usłyszeć jego głosu, dotknąć go. Wydawało się wówczas, że czas biegnie ślimaczym tempem, a myśli dziewczyny wciąż krążyły wokół osoby Ślizgona. Ilekroć próbowała zająć je czymś innym, on wracał. Czy nie jest to w pewnym stopniu uzależnienie? Coś nad czym nie do końca panujemy, a jednak - dobrowolnie - godzimy się na to, aby było obecne w naszym życiu? Coś co doskonale znamy, czego pragniemy, a jednak nie do końca rozumiemy? Czy tego chciała? Ciężko było jednoznacznie stwierdzić. Prawdą była taka, że nie znała go dobrze, wciąż odkrywał przed nią kolejne twarze, zupełnie jakby cała jego postać była ułożona z puzzli o różnych kształtach i rozmiarach, a każdy z elementów układanki miał swoje miejsce w nim. Ludzie są niezwykle złożonymi istotami, Gabrielle doskonale zdawała sobie z tego sprawę, jednak nie podejrzewała, jak wiele fragmentów brakowało jeszcze w układance, do której zwracała się Rowle. Nie miała pojęcia, że w gruncie rzeczy widzi tylko tyle na ile ten jej pozwalał. Nie znała jego złych nawyków poza nałogowym paleniem i uwielbieniem do słodyczy. W jej oczach był osobą pełną dystansu do siebie, zabawną, a przede wszystkim lojalną - tej cechy nie spodziewała się ujrzeć w żadnym Ślizgonie. Z uwagi na Williama oraz jej zainteresowanie nim, Charlie od razu wyznaczył sobie granice, których się trzymał, nawet jeśli ona czasem prowokowała. Ceniła to w brunecie, dlatego przez myśl blondwłosej Puchonki nie przeszło, że skrywać on może w sobie mroczniejszą naturę. Przez moment czuła się przy nim niepewnie, uczucie to wywołane było głównie zachowaniem Ślizgona, którego zwyczajnie się po nim nie spodziewała. Na szczęście Gabrielle należała do osób, które niezwykle łatwo odnajdywały się w nowej sytuacji, dlatego szybko odzyskała rezon. Niestety jeśli myślał, że zamierza się do niego dostosować - był w błędzie. - Nie będziesz mnie określał w taki sposób, jak zapewne połowę dziewcząt w tej szkole - oznajmiła hardo, nie chcąc być jedną z wielu; była zbyt wyjątkowa, zbyt odmienna od reszty, nawet jeśli w oczach Charliego nie wyróżniała się niczym. Zirytował ją jego śmiech, chociaż nie wiedziała dlaczego. Podejrzewała, że powodem tego może być jego lekkie podejście do całej sprawy. Idąc tu była pewna, iż Charliemu w jakiś sposób zależy na ich relacji skoro poprosił o spotkanie, lecz teraz miała co do tego wątpliwości. Rozpoczął swoją głupią grę, która wywoływała u niej złość, a w dodatku sam jego sposób bycia doprowadzał blondynkę do szału. Co chciał jej pokazać?! Co udowodnić?! Przyznała się do swojego błędu, który popełniła już na początku ich znajomości,a którym było użycie na nim uroku wili, odebranie wolnej woli. Ale czy to zezwalało mu na traktowaniu jej teraz w taki sposób? Nie był księciem na białym koniu, nie był takim typem chłopaka o czym wiedziała, nie przeszkadzało jej to. Gabrielle mimo, iż była romantyczką wciąż pozostała realistką, o czym Rowle chyba zapomniał. Nie potrafiła odwrócić spojrzenia od jego dłoni, noszących ślady walki? Tylko z czym ktoś taki jak on mógł walczyć? Własnymi emocjami? Samym sobą? Czy może stanął do walki z kimś? Czy Charlie zdolny był do tego, aby kogoś uderzyć? Zastanowiła się chwilę. Musiałby mieć dobry powód, tego była pewna, lecz nie potrafiła odpowiedzieć ani twierdząco, ani przecząco. Na bliskość Ślizgona reagowała zupełnie inaczej niż chciała, po raz kolejny brakowało jej kontroli nad ciałem, które zdawało się żyć własnym życiem, nie bacząc na protesty robrzmiewające w głowie dziewczyny. Pragnęło - co było dla Gab niepojęte - bliskości Charliego. Nie mogła się tak łatwo temu poddać, musiała podjąć walkę, która wpisana była w naturę panienki Levasseur. On jakby tylko na to czekał, prowokował ją, aby wydobyć z blondynki jej dziką naturę, licząc że w końcu ujrzy ją w zieleni tęczówek oraz różowych plamach złości na policzkach; nie minęła sekunda, kiedy spojrzenie Gabrielle nabrało ostrości, która przybierała na sile za każdym razem, kiedy Charlie zabierał głos. - Musimy sobie coś wytłumaczyć. Nigdy cię nie idealizowałam. To jak cię odbieram jest tylko i wyłącznie wynikiem tego, jak zachowujesz się w stosunku do mnie, A teraz zachowujesz się, jak kutas. I tak znam takie słowa, znam o wiele gorsze, ale jeszcze na nie, nie zasłużyłeś. - odparła zgodnie z prawdą, wyciągając w jego kierunku palec wskazujący dla podkreślenia swoich słów. Na tym chciała zakończyć ich wymianę zdań, jednak kiedy zrobiła krok w kierunku wyjścia, ten złapał ją za nadgarstki, zmuszając tym do pozostania. - To mamy jasność - rzuciła jeszcze, ironicznie się do niego uśmiechając. Sądziła, że teraz odpuści, da spokój i zwyczajnie pozwoli jej odejść, wtedy zapytał czy mu ufa, a ona nie potrafiła odpowiedzieć inaczej - kiwnęła twierdząco głową. Wówczas jednym ruchem przerzucił ją sobie przez ramię niczym worek ziemniaków, wywołując pisk, który wydobywając z ust blondynki wypełnił pomieszczenie. Następnie zmusił blondynkę, aby usiadła na łóżku opierając się o zimną ścianę, której temperatura mocno kontrastowała z temperaturą ciała bruneta. Uniosła prawą brew w pytającym geście, widząc jak zdejmuje buty, a następnie położył głowę na jej udach. To skutecznie uniemożliwiało Gabrielle podniesie się, zwłaszcza, że był od niej silniejszy, więc nie miała z nim najmniejszych szans. I wcale nie chciała, żeby ją puścił. W momencie kiedy kiedy na jego usta wstąpił zadowolony uśmiech, podjęła decyzję, że czas, aby to ona pokazała na co ją stać. Chciał z nią pogrywać?! Proszę bardzo! - Chcesz usłyszeć jakąś historię ? Hm? - zapytała, uśmiechając się tajemniczo, a po złości która jeszcze do niedawna targała jej ciałem, nie było śladu. Dłonią, z niezwykłą delikatnością zdjęła z twarzy Ślizgona kaptur, pozwalając aby jej oczy ujrzały ją w całej okazałości. - Nie sądzisz, że historie się nudne? Zwłaszcza, że… - zaczęła przybierając seksowny ton głosu, palce dziewczyny wplątane zostały w jego przydługie włosy. Pociągnęła za nie zmuszając go do spojrzenia w jej oczy. Ich twarze dzieliły milimetry, powietrze wokół wypełniła mieszanka truskawek i dymu papierosowego. - chciałbyś wziąć więcej? - dokończyła zbliżając swoje usta do jego, jednak zanim zetknęła je w pocałunku, uciekła. Uderzyła go w ramię. - Mówiłam ci żebyś nie nazywał mnie mała! - pouczyła go po raz kolejny, oparła się o ścianę, jednak nie zrezygnowała z tego, żeby bawić się jego włosami. Palce Gabrielle tonęły w ciemnych kosmykach, czasem ciągnąc innym razem przeczesując. - Powiesz mi co ci się stało? W dłonie - zapytała spokojnie, po czym umilkła dając mu czas do namysłu.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Nigdy nie potrafiłby postrzegać siebie, jako persony uzależniającej. Bardziej był chwilą, dobrą zabawą, dzikością — ulotną kulką, której nikt nie mógł pochwycić i zachować dla siebie, niezależnie jak mocno próbował. Mocno bronił się przed zobowiązaniami, wypowiadaniem słów, które związywały ze sobą ludzi na płaszczyźnie emocjonalnej. Nie podejrzewałby robiącej z siebie niezależnej, Gabrielle o jakikolwiek przejaw tęsknoty względem jego osoby, co innego William. Niechętnie to przyznawał, ale ładnie wyglądali razem na balu i chyba dobrze bawili się we własnym towarzystwie. Nie narzucał się więc w święta. Druga sprawa — chciał też wszystko przemyśleć, ułożyć sobie. Wydarzenia w kuchni oraz te, które miały miejsce w jego domu, dość mocno dały w kość zrujnowanej psychice. W takich chwilach jednak radził sobie sam, bo nikt nie znał go lepiej od niego samego. Uważał się za prostego człowieka, szczerego i łatwego w obyciu. Brakowało mu może odpowiedzialności, cierpliwości i umiejętności wyciszenia się, ale pracował nad tym — nawet jak siostra wszystko rujnowała. Gdy mu się coś nie podobało, pracował nad tym — tak było w przypadku tego, że nazywała się potworem. Okey, nie była w porządku wobec innych i momentami pewnie siebie samej, ale określenie, którego używała, było zdecydowanie za mocne. Za brutalne. Nie pasowało do tej delikatnej buzi i troskliwej natury, której przecież nie mogła się wyprzeć, nawet próbując ją maskować. Miał wrażenie, że tylko prowokacją i niezbyt czystą w jej oczach grą osiągnie sukces. Nie to, że kłamał — zwyczajnie nie widziała go od strony, którą zwykle widywali jego koledzy lub wyrywane na przygody dziewczęta. Traktował to jednak jako grę, zabawę. - Będę. Przynajmniej dopóki mi się nie znudzi. Rowle był uparty jak osioł i absolutnie nie istniały żadne moce we wszechświecie, które mogłyby go powstrzymać przed dotarciem do celu, który sobie ubzdurał. Lub przed używaniem słów, które lubił. Niezależnie czy używał go wobec innych, czy też nie — tak długo, jak jej pasowało i sprawiało, że trochę irytowała, zamierzał korzystać. Lubił wyzwania, walki, rywalizację. Ona była trochę taka, tworzyła taką atmosferę, podobnie jak szepczący w jego głowie William, że blondynka jest jego. A on wbrew wszystkiemu pokładał odrobinę wiary w damsko-męską przyjaźń pozbawioną korzyści fizycznych. Doszukiwała się warstw, których nie było. Gdyby miał ją w dupie, to więcej by nie rozmawiali. Charles taki już był, że jeśli już kogoś skreślał, to naprawdę grubą kreską. Widział narastającą w niej złość, frustrację, a to w pewien sposób sprawiało, że był bliżej celu. Najgorsze było to, że sam nie wiedział, czy tymi metodami osiągnie to, czego chciał lub całkiem odwrotnie, wszystko klasycznie spierdoli. Nic lepszego jednak nie przychodziło mu do głowy. Prawdę mówiąc, to postrzegał się jako książę ze Slytherinu o nieskazitelnej krwi, tylko nie mówił o tym głośno. Jego pewność siebie nie brała się tylko z tego, że był urodzonym liderem i duszą towarzystwa. Ojciec mówił, że tak, jak on będzie siebie postrzegał, tak będą postrzegali go inni. Zbyt wysoko go ceniła, zbyt wiele wiary w jego przyzwoitość miała, bo danie w mordę było zawsze prostym i często używanym przez niego rozwiązaniem. Dawało mu ulgę. Ignorował jednak jej wzrok, gdy tak pochłaniała jego pięści. - Przeszkadza Ci, że tak wyglądają? Pomyślę jeszcze, że się martwisz. Zapytał jeszcze, nim bardzo delikatnie — jak na siebie — przekroczył granice. Zareagowała wyraziściej, niż powinna i niż tego od niej oczekiwał, zaskoczony oddaniem jej ciała do jego torsu. Miał wrażenie, że sama do końca nie rozumiała jeszcze swoich potrzeb, nazbyt je romantyzując. Kobiety lubiły te wszystkie róże i serduszka, komplementy. Żadna poza chyba Chloé i Heaven nie przyznawała się do tego, że też miały potrzeby i dominująco-uległe zachcianki wobec potencjalnego partnera. Towarzysza zabaw. Słuchał jej w milczeniu, mając skrzyżowane ręce na torsie. - Skoro tak twierdzisz, nie będę się kłócił. - zaczął ze spokojem w głosie, zapewne irytującym dla poddenerwowanej dziewczyny. Zaśmiał się jednak pod groźbą brzydkich słów, na które zawsze zwracała mu uwagę i pilnowała, aby w jej towarzystwie zanadto się nie rozbrykał. - Ciężko mi się nie zgodzić z byciem kutasem, to naturalne dla facetów, ale zaintrygowałaś mnie tymi gorszymi słowami! Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę takowe z Twoich ust. Dodał z nutką rozczarowania, rozkładając teatralnie ręce na boki. Im bardziej była zła, tym on spokojniejszy i nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Stukał palcami o ramiona, zatapiając je w materiale odzienia wierzchniego. Powstrzymał ją impulsywnie, chociaż powinna wyjść. Niemniej jednak jej słowa i naiwność znów wywołały u niego salwę śmiechu. Zapytał dla zasady, chcąc i tak przerzucić ją przez ramię z łatwością i zaprowadzić do miejsca, które sobie wybrał. Żeby odegrała rolę, będącą karą za jej okropne zagrywki i kradzież jego bezcennych pocałunków, o które mogła poprosić bez czarów. Poczuł ulgę, gdy zsunął buty, ruszając palcami w skarpetkach w kiwi. Położył się wygodnie, odpuszczając jej na chwilę, przymykając oczy i chcąc odpocząć przy słuchaniu jakieś zmyślnej bajki, byle nie mugolskiej. Czując przy buzi jej dłoń, która zabrała mu rozkoszny półmrok, zabierając kaptur, uniósł powieki i wbił w nią ślepia, mając delikatnie uniesioną brew. Co tym razem wymyśliła? - Hę? Znów czarujesz? - zapytał niepewnie, czując, jak dłoń Gabrielle wplata mu się we włosy, bawiąc się dłuższymi, brązowymi kosmykami. I wcale mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Odczuwał z tego jakąś relaksującą przyjemność. Usłyszenie jej głosu w tym tonie było dziwne, niezbyt wiedział, jak na to zareagować, bo przez to, jak delikatna była i jak broniła swojej przestrzeni osobistej, słowo seks w ogóle mu się z nią nie kojarzyło. Spojrzał jej w oczy, tak jak chciała, czując pociągnięcie na skórze głowy, po którym przeszedł go dreszcz. Czyli jednak lubiła takie zagrywki? Nie mógł powstrzymać się od cichego prychnięcia i uśmieszku. Czując podniecenie, wiedział jednocześnie, że go nie pocałuje. Zapach w nozdrzach, łaskoczące go kosmyki włosów i oddech na twarzy były jednak dobrym dodatkiem do jego nagrody, więc wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia. - Jeszcze mnie do tego przyzwyczaisz i będą problemy. - odparł tylko cicho, puszczając jej oczko i ignorując pytanie o więcej. Nie musiała znać odpowiedzi, bo i tak niczego by nie zmieniła. Czując uderzenie w ramię, wywrócił oczyma i parsknął śmiechem, wciąż patrząc na jej buzię. - A ja mówiłem, że będę. Westchnął, sięgając ręką niżej i grzebiąc po kieszeni. Nie pomyślał o tym, że może być jej chłodno. Brakowało tu kominka, a ściany były lodowate. Był trochę bezwzględny, karząc jej się opierać. Wyjął więc różdżkę, wykonując odpowiedni ruch i niewerbalnie stworzył bańkę dookoła nich, która sprawiła, że powietrze stało się ciepłe i utrzymywała je. W tym samym czasie znów nawiązała do rąk, na co pokręcił delikatnie głową, odkładając magiczny kij na bok. Ułożył ręce na swoim torsie, przymykając oczy i dając jej pełną swobodę zabawy jego włosami. - Nic. To nie jest coś, co powinno zawracać Twoją głowę. Gdzie moja opowieść? - zaczął z odrobiną wyrzutu w głosie, wciąż trzymając wydarzenia ze świąt w sobie. Stukał palcami o siebie, czasem o bluzę. Był typem, któremu ciężko było tkwić nieruchomo. Miała jednak wygodne uda, nie zamierzał w najbliższym czasie się ruszać. - Zadowolona z balu? Był strasznie nudny w tym roku.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Nie potrafiła logicznie wytłumaczyć, dlaczego Charlie Rowle wciąż obecny był w jej życiu, choć spotkanie w lesie z góry skazała na typ jednorazowego. Czyżby winę za to ponosił fakt, że już wtedy przekroczyli pewne granice, których nie powinni byli nawet sprawdzać? Teraz ciągnęło się to za nim prowokując do kolejnych spotkań przynoszących wiele zaskakujących odkryć. Może zbyt szybko się przywiązywała? Może za bardzo chciała? Zamiast skupić się na Williamie myśli blondynki wciąż krążyły wokół postaci innego Ślizgona, który co i raz wystawiał jej cierpliwość na próbę. Ciężko było jej to wszystko zrozumieć, wciąż pchała się tam gdzie nie powinna, zamiast skupić się na tym co było osiągalne, na wyciągnięcie ręki. Biegała za królikiem, którego zapewne nigdy nie będzie dane jej złapać. Charlie był zbyt niezależny i ta niezależność zbyt bardzo mu się podobała - wiedziała o tym. Więc dlaczego słowa "jesteśmy kumplami" wywoływały w niej tak dużą złość, wręcz irytację? Powinna się z tym pogodzić, nawet jeśli dopuszczali do sytuacji, w których powietrze między nimi wręcz elektryzowało od nadmiaru emocji, to była to jedynie zabawa, ulotna chwila, za którą nie kryły się żadne patetyczne słowa czy gorące wyznania - daleko im było do nich. Przygryzła wewnętrzną stronę policzka w myślach karcąc samą siebie za niepoprawne uczucia względem Charliego - darzyła go zbyt dużą sympatią. W przeciwieństwie do bruneta Gabrielle nie była prosta. Wydawała się być pełna sprzeczności, skomplikowanych uczuć i myśli, które często pchały ją w objęcia przygód, a wtedy towarzyszące im niebezpieczeństwo witała, jak najlepszą przyjaciółkę. Była osobą trudną, miała swoje dziwne oczekiwania, które dalekie były od tego, co zrobiłaby normalna osoba. Charlie podejmując różne próby - nie zawsze grając fair - osiągnięcia przez siebie samego sukcesu w relacjach z panienką Levasseur, nie mógł przewidzieć, że jest ona zwyczajnie szalona. Dziewczyna nie odnosiła się z tym faktem zbyt mocno, osoby postronne przekonywały się o tym z czasem, jeśli oczywiście im na to pozwoliła. Pokręciła z wyraźną dezaprobatą na słowa chłopaka. Wciąż szufladkował ją, uważając za jedną z wielu i choć zupełnie jej to nie odpowiadało, postanowiła więcej z tym nie walczyć. Sądząc, że z góry została już skazana na przegraną, gdyż Charlie wydawał się być równie uparty - jeśli nie bardziej - jak ona. Próba przekonania go do własnych racji była niczym walka z wiatrakami. W gruncie rzeczy Gabrielle wierzyła w przyjaźń damsko-męską, miała wielu bliższych i dalszych znajomych wśród płci przeciwnej, problem polegał na tym, że nie każdy do tego typu przyjaźni się nadawał, choć o Ślizgonie nie miała jeszcze wyrobionej opinii na ten temat. Bardzo się starał być lojalny wobec przyjaciela, co blondynka bardzo ceniła, ale nawet to nie powstrzymywało go do końca - czasem wręcz prowokował ją swoim zachowaniem, widocznie jedynie po to, aby móc winę za wszystko zwalić na nią, a samemu mieć czyste sumienie. Nie rozumiała dlaczego próbuje wywołać w niej negatywne emocje, jednakże niezależnie od tego jaki był jego plan nie była pewna czy osiągnął to co chciał - zwyczajnie miała go dość. Różowe plamy złości mimochodem pojawiły się na jej policzkach, które tak szybko jak się pojawiły, zniknęły. Dokładnie w tym samym momencie, kiedy ten zabronił jej wyjść zmuszając by skupiła swoją uwagę na jego postaci. W pierwszym momencie chciała powiedzieć "bo się martwię" jednak zanim to zrobiła ugryzła się dwa razy w język, wiedząc, że takie słowa w oczach Charliego byłyby odebrane jako swego rodzaju słabość, a tej nie chciała okazywać. - Nie martwię - odparła, starając się aby kłamstwo płynnie przeszło przez jej usta. Gabrielle była inna niż Chloé, niż Heaven, niż każda dziewczyna, którą Charlie poznał w swoim życiu. Powinien zdawać sobie z tego już sprawę, choć wydawało się, że wciąż próbuje ją z kimś porównywać. Było to pozbawione sensu, musiało w końcu do niego dotrzeć, że blondynka znajduje się poza wszelkimi znanymi mu kategoriami. Być może było właśnie tak, że Gabrielle - poprzez brak doświadczenia w relacjach damsko-męskich - nie rozumiała swoich potrzeb, nazbyt często kierując się jedynie intuicją, za to jej ciało doskonale wiedziało czego chce i tylko rozum hamował jego zapędy, z którymi ona sama próbowała walczyć. Bała się zbliżyć fizycznie - pozwalając na coś więcej niż pocałunek - do chłopaka, bo nie wiedziała czy wówczas jej dziedzictwo się nie odezwie. Nigdy jeszcze tego nie sprawdzała i na razie odwlekała w czasie, jak tylko mogła, jednocześnie czekając na tego właściwego chłopaka, któremu gotowa byłaby oddać nie tylko serce i duszę, ale również swoje ciało. Swoim spokojem doprowadzał ją do swego rodzaju irytacji, jednak usilnie starała się stłamsić to uczucie w zarodku, wzięła kilka głębszych oddechów. - Póki co na nie, nie zasłużyłeś - powtórzyła, zgodnie z prawdą, jednak nie chciała ich wobec niego używać. Nawet jeśli zaszłaby taka potrzeba prędzej by zwyczajnie odwróciła się na pięcie i odeszła. Zielone tęczówki dziewczyny utkwione były w postaci Ślizgona, badawczo przyglądając się jego postaci. Nie potrafiła powstrzymać subtelnego uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na jej twarzy. Lubiła spędzać czas z Charlim i jeśliby ktoś chciał im to odebrać, zapewne nie poddałaby się bez walki. Właśnie kara, którą miała teraz odbyć za swoje przewinienia wcale jej nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie - sprawiała przyjemność. Wzruszyła ramionami na pytanie chłopak, lecz tym razem zamiast użyć uroku wili, użyła własnego, który niewątpliwie posiadała. Zabawnie było jej spoglądać na Charliego, który poddawał się jej z taką łatwością, a widząc, że sprawiło mu to przyjemność - o czym mógł świadczyć mógł pomruk zadowolenia - uśmiechnęła się pod nosem. Oczywistym było, że go nie pocałuje, tą granice między nimi przekroczyła raz i więcej nie zamierzała. Byli kumplami i na tym stwierdzeniu opierać się miała, a wręcz musiała ich znajomość. -O dziwo, lubię problemy - zaśmiała się, w odpowiedzi również puszczając mu oczko. Zdecydowanie problemy były jej ulubioną formą rozrywki, lecz w przypadku Charliego zapewne będą musiały się ograniczyć jedynie do przygód z nim. Gabrielle doskonale wiedziała, jak dużym powodzeniem wśród dziewcząt się on odznacza, wciąż widywała go w towarzystwie innych twarzy i nawet jeśli czasem towarzyszyło temu uczucie zazdrości, starała się to ignorować. Pokręciła głową. Wciąż próbował wychodzić jej na przeciw, a ona w odpowiedzi stosowała tą samą taktykę, zupełnie jakby sprawiało im to radość i po części tak właśnie było - lubili ze sobą rywalizować, nawet jeśli chodziło o głupie określenie. Obdarzyła Ślizgona ciepłym uśmiechem w podzięce za bańkę, która skutecznie zniwelowała panujący wokół chłód. - Jednak potrafisz być uroczy - stwierdziła wciąż bawiąc się jego przydługimi włosami. - A co jeśli zawraca? Czy to źle? - zapytała unosząc do góry prawą brew. Z jakiegoś powodu nie potrafiła odpuścić, widząc krzywdę innych odczuwała dużą potrzebę niesienia pomocy, choć na pierwszy rzut oka Charlie nie wyglądał na takiego, który by jej potrzebował. Poprawiła się delikatnie na niewygodnym łóżku, układając głowę bruneta wygodniej na swoich udach. Dla postronnego obserwatora mogli wyglądać niczym para, która postanowiła urządzić sobie schadzkę w opuszczonej wieży, aby spokojnie porozmawiać. Zignorowała pytanie o opowieść, gdyż w umyśle nie miała takiej, która mogłaby zainteresować chłopaka, lecz kiedy wspomniał o balu i panującej na nim nudzie, zaszczyciła go spojrzeniem mówiącym "chyba żartujesz". - To chyba byliśmy na innych balach. Nie doszły cię słuchy na temat tego, jak Callahan mnie zwyzywał? Z resztą Willa też. - zmarszczyła czoło - Odpłaciłam mu za to. Dostał lodami prosto w twarz, szkoda że nie widziałeś jego wkurzonej miny. No i William przywalił mu w twarz. - zaśmiała się, teraz cała sytuacja wydawała się jej zabawna, lecz wtedy poziom złości jaki osiągnęła był na tyle wysoki, że Boyd miał dużo szczęścia iż tylko lody na nim wylądowały i w dodatku po chwili również pięść Williama. Po części spodziewała się tego po nim, jednakże mocno jej tym zaimponował. - A może po prostu zbyt mocno zająłeś się bajerowaniem swojej partnerki - stwierdziła po chwili namysłu. Ich akcja przyciągnęła wtedy wzrok wielu obecnych na balu.
Charlie O. Rowle
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 188cm
C. szczególne : łobuzerski, i rozbrajający uśmiech. nadmiar energii, pali
Tylko stalowe nerwy i olbrzymie pokłady cierpliwości mogły sprawić, że Rowle zapuści korzenie — a raczej uwagę na jednej osobie. Miał wrażenie, że odcinając się od niezależności, straci wszystko to, co ma. Nie chciał skończyć, jak ojciec, gdy tamta kobieta odeszła. Nie mówił o tym, ale widział, że przeżywał jej brak jeszcze kilka lat po fakcie. Nikt nie chciał być porzucony. Dziwił się, że Gabrielle poświęca mu tyle czasu i uwagi, zamiast skupić się na zauroczeniu Williamem, które zresztą było odwzajemnione. Obiecał sobie, że będzie miał dobre relacje z dziewczynami kumpli, a poza tym była ciekawa. Zawsze go czymś zaskakiwała, a do tego lubił patrzeć, jak ciało sprzeciwia się temu, co podpowiadał jej rozsądek. Napięcie między nimi, emocje, iskry w słowach i ciągła rywalizacja — lubił to, a do tego było niesamowicie seksowne. Zastanawiał się nawet przez moment czy było to winą jej daru magicznego, jednak odpędzić od siebie te myśli. No i miał od niej fajne skarpetki, co stawiało ją dość wysoko w jego rankingu towarzysko-społecznym. Nie rozumiał tylko, dlaczego sama wszystko sobie tak skomplikowała. Miał wrażenie, że jej największą wadą, jak na razie jest brak spontaniczności i chęci podjęcia ryzyka. Wcale nie uważał, że jest jedną z wielu. Na jej zaprzenie pokręcił głową z niedowierzaniem, a na ustach zatańczył mu krótki grymas uśmiechu. Rowle wiedział, że nikt, tak jak on, nie potrafił wkurwiać ludzi. Pogrążał się w tej dziwnej grze z puchonką, której zasady zaczynały mu się plątać, a co gorsza — odczuwał coraz większe zainteresowanie do tej dziwnej relacji. Miał wrażenie, że zasady same powstawały. - Skoro tak mówisz. Odparł niby to obojętnie, trochę jednak emanując pewnością siebie i satysfakcją. Największą słabością Gabrielle było to, że go lubiła. A on o tym wiedział. Może nie w takim stopniu jak Fitza — w co wierzył, ale wciąż chętnie spędzała z nim czas. Nie porównywał ją, bo patrzył na nią przez inną płaszczyznę, niż miało to miejsce z Chloé czy Heaven. To były całkiem inne relacje. Obydwie ślizgonki wiedziały, czego chcą — jego ciała, pocałunków, krótkiej rozmowy, aby zaraz wrócić do fizycznych uciech. A ona była inna, wolała mówić niż się całować lub tak dobrze się przed tym broniła. Tego też nie potrafił zrozumieć. Bo po co się powstrzymywać, skoro życie było krótkie? - Muszę chyba być bardziej niegrzeczny, bo zeżre mnie ciekawość. Lubił, jak kobieta pokazywała prawdziwą siebie. One wcale nie były idealne. Największe damy paliły, klnęły, przeklinały i oglądały się bezkarnie za mężczyznami, bo takie były instynkty. Tak działali ludzie. Jak mogła uchować się taka grzeczna i niewinna? Miał wrażenie, że w tym dzikim świecie, to ona nigdy nie znajdzie takiego człowieka, jakiego szukała. A może to, co widział, było tylko fasadą narzucaną jej przez rozsądek? Może bała się szaleństwa? Cholera, dawała jego głowie tyle możliwości i szalonych pomysłów, a Rowle wcale nie lubił gadać, wolał działać. Objawy jego zainteresowania były zdecydowanie czynami. Nuta kokieterii, którą mu pokazała, była orzeźwiająca, wywołała zadowolenie na jego buzi po tym, jak wziął ją bezkarnie i zmusił do siedzenia na łóżku, aby robiła za jego poduszkę. Dlatego, że byli kumplami — mógł tak zrobić, chociaż ciężko było mu pozbawić się wyobraźni, gdy używała swoich babskich sztuczek. Był tylko facetem, a ona piękną i świadomą tego dziewczyną, a to było śmiertelnie niebezpieczne połączenie. - Ah tak? Nie wiem, czy taką burzę z huraganem jesteś przygotowana. Jestem dla Ciebie za dziki. - zauważył wciąż cicho i spokojnie, a w jego słowach nie było jadu czy złośliwości. Nie brzmiały też nagartywanie, zdecydowanie, niczym komplement. Nie chciał sobą zbrukać, lepiej pasowała do romantycznego Williama, niż do agresywnego Charlesa. Puszczone jednak oczko sprawiło, że przez chwilę pochłonęła go ciekawość na temat przetestowania jej deklaracji, przez co zawiesił wzrok na jej ustach. Aż się prosiły o pocałunek. Nade wszystko był jednak dobrze wychowany i źle zniósłby myśl, że czystokrwista czarownica marzłaby na jego warcie. Bańka była jedynym zaklęciem, które przyszło mu do głowy, a do tego okazała się skuteczna. Zaraz rozpiął kurtkę, podnosząc się na chwilę i rzucając ją niedbale na ziemie, zostając w bluzie. Opuszczona komnata wydawała się teraz znacznie przyjemniejszym miejscem. Prychnął na jej słowa. - Oczywiście, że tak. Nie wiem, jak możesz w to wątpić. - zaczął z nutą udawanego oburzenia, zaraz jednak parskając krótkim śmiechem. Ułożył się znów wygodnie na jej udach, dając jej możliwość zabawy jego włosami. Było to miłe, sprawiało mu jakiś relaks. Poza tym miał doskonały widok na jej twarz i odrobinę dekoltu, chociaż starał się aż często nie zawieszać tam spojrzenia. I on uniósł brew, gdy wróciła do tematu. To nie były opowieści dla niej, nie powinna tego nigdy słuchać, a tym bardziej widzieć. Byłaby przerażona, gdyby widziała jego atak, podobnie zresztą by było, gdyby potrafiła czytać w myślach. Miał w sobie naprawdę dużo mroku. Nie potrzebował opieki i pomocy, zawsze rodził sobie sam, nawet jeśli na swój pokręcony sposób. Nie przeszkadzał jej, gdy się poprawiała, jednak nie dał też jej żadnej odpowiedzi, zbywając ją myśleniem. Na chwilę nawet przeniósł spojrzenie na swoje ręce, zaraz jednak zaciskając je lub splątując ze sobą palce — ciężko stwierdził, bo strasznie nimi ruszał. Skupił na niej spojrzenie, gdy zaczęła mówić. Zwykle lubił bale, ale z tego nie był do końca zadowolony. Wydarzyło się wiele dziwnych rzeczy, ale jednocześnie odpuścił sobie dzięki temu Melusine, która widocznie dobrą zabawę lubiła głównie z kobietami. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego wprost go nie odrzuciła, tylko marnowała jego czas. Z każdym kolejnym słowem jasnowłosej, jego uśmiech się poszerzał. - Kurwa, William. Syn mi tak szybko dorasta, jednak z niego dumny. serio dał w mordę?- zapytał entuzjastycznie, nie mając pojęcia o wspomnianym chłopaku, ani też całej sytuacji. Może był w łazience albo już wyszedł? Szukał krukonki, pochłonęła go puchonka? Wydał z siebie ciche westchnięcie rozczarowania. - Szkoda, że mnie to ominęło, też dałbym mu w mordę. Dlaczego was wyzywał? Przerwał na chwilę, unosząc brew i posyłając jej krótkie spojrzenie w oczy. Nie widział sensu w robieniu burdelu na wydarzeniach takich, jakimi były bale, o ile nie było ku temu naprawdę dobrego powodu. Zwykłe sprzeczki czy uprzedzenia powinny zostawać za drzwiami sali, nawet on ignorował szlamy i bawił się z nimi w jednym pomieszczeniu. Lubił takie zabawy, bale były eleganckie i zawsze miał na kim oko zawiesić. Wzruszył delikatnie ramionami, jedną rękę kładąc sobie jeszcze pod głowę, układając ją na jej nogach bezwstydnie. Drugą uniósł, łapiąc za kosmyk jasnych włosów i obracając go między palcami, powiedział. - Powiedzmy. Miałem dwie. Melu gdzieś przepadła, a potem wpadłem na Celestine i chwilę się razem bawiliśmy. Jest w tej dziewczynie coś ciekawego, a jednocześnie strasznie odległego. Mam wrażenie, że jak ktoś ją dotknie czy podniesie głos, to się rozsypie. Przypomina lodową gwiazdę. No i to siostra mojego przyjaciela, więc.. Nie mogła być sama, tak ślicznie wyglądając. Opowiedział po krotce swój wieczór, omijając większość atrakcji i uznając, że poza interesującym tańcem z małym rudzielcem, nie wydarzyło się nic ciekawego. Trudno było mu wierzyć wcześniej, że dziewczyny takie jak mała Swansea jeszcze istniały. Musiało być jej ciężko, zwłaszcza po tym, co wspomniała wcześniej w liście i z wyznaniem o miłości do nauczyciela, co brzmiało, jakby ktoś ją zmusił do powodzenia tego. Zaraz jednak przymknął oczy, kręcąc delikatnie głową. Wciąż z kosmykiem w dłoni, spojrzał znów w zielone tęczówki. - Dobrze się poza tym bawiłaś?
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Charlie miał mocno skrzywiony obraz bycia z kimś w związku, o czym Gabrielle nie miała najmniejszego pojęcia. Nie znała dokładnie jego sytuacji rodzinnej szczegółowo, nie wiedziała, jak mocny wpływ miało na niego odejście matki oraz presja wywoływana przez ojca. W przeciwieństwie do poglądów bruneta, panienka Levasseur zupełnie inaczej postrzegała związek dwójki ludzi, dla niej nie było to coś, co nie odbierało wolność, lecz pozwalało ją dzielić z drugą osobą, na której nam zależy bardziej niż na innych. W oczach blondynki Ślizgon był chłopakiem, który zwyczajnie bał się zobowiązań, były one dla niego ciężkie do zaakceptowania, dlatego często widywała go z różnymi dziewczynami, jednak żadną wydawał się nie być zainteresowany na dłużej - poza Melusine. Blondynka miała romantyczne wyobrażenie o związkach i miłości dwojga ludzi, nie zmieniło tego nawet złamane serce. Pogodziła się z tym, jak potraktował ją Elijah i już teraz nie miała mu niczego za złe, widocznie nie byli sobie pisani - na pewno uparcie chciała w to wierzyć. W odmęty umysłu zrzuciła wspomnienia o chłopaku i uczuciach, które temu wszystkiemu towarzyszyły, przestała być zagubioną dziewczyną biegającą po lesie za niewidzialnym zwierzęciem. Czasem ona również dziwiła się, dlaczego poświęca Charliemu tyle czasu, choć spotkanie w lesie miało być jedynym i ostatnim, widocznie przewrotne fatum miało co do nich zupełnie inne plany, a teraz - nie wyobrażała sobie swojego święta bez obecności Ślizgona, uzależniła się od jego obecności, nawet jeśli jeszcze to nie do końca do niej docierało. Było w nim coś, co przyciągało ją niczym magnes, sprawiło, że pojawiał się w jej myślach częściej niż by tego chciała. Byli przecież tylko kumplami i naprawdę chciała, aby tak było, chociażby ze względu na Williama. Z tego też powodu nigdy nie zastanawiała się - nie pozwala sobie na to - jakby wyglądała ich relacja, gdyby nie istniało w niej ograniczenie w postaci Fitzgeralda. Czy wówczas odważyłaby się go pocałować? Może pozwalałaby sobie na znacznie więcej? I on również? Nie chciała tego wiedzieć, ta wiedza była w tym momencie zakazana, dla niej jak i dla niego. Nie zmieniało to jednak faktu, że zdawała sobie sprawę z istniejącego między nimi napięcia, które pojawiało się zawsze, kiedy któreś z nich postanowiło przekroczyć niewidzialną, ustaloną wcześniej granicę. Bawiło ich to oboje, dlatego prowokowali siebie nawzajem, zupełnie jakby chcieli zobaczyć, które pęknie jako pierwsze. Gabrielle zastanawiała się, w którym momencie Charlie zbyt mocno naciągnie strunę powodując lawinę reakcji, których ona nie będzie w stanie zatrzymać. Często przecież działała pod wpływem impulsu, robiąc to czego normalnie by nie zrobiła, gdyż zdrowy rozsądek wziąłby nad nią górę. Była szalona, niewątpliwie. Nie odpowiedziała nic na obojętne słowa Ślizgona, z jakiegoś powodu trudno było jej się przyznać do tego, że się martwiła, że jej zależało, że chciała mu pomóc. Lubiła komplikować z natury proste rzeczy, nie rozumiała tego, ale tak już było i się z tym pogodziła. Sądziła, że jej obecność przy Charlim będzie wystarczającym dowodem na to, że jej zależy, choć nie przypuszczał on w jak dużym stopniu. Bała się tego, bała się że swoim zachowaniem i niezrozumiałymi uczuciami wobec Rowle'go skrzywdzi Williama, a przecież nie była złą osobą. Różnili się oni od siebie, jednak każdy na swój własny sposób był wyjątkowy. Puchonka była tego bardziej niż świadoma, dlatego nie chciała krzywdy żadnego z nich, jednocześnie nie zamierzała działać wbrew sobie, postanowiła być uczciwa z nimi, jak i samą sobą. - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, Rowle - zaśmiała się, ponownie palcami przeczesując włosy bruneta - Poza tym, chyba nie jesteś gotowy, aby poznać tą stronę mojej natury - dodała, z odrobiną tajemniczości w głosie, a błysk, który pojawił się w tęczówkach dziewczyn, mógł jedynie podsycić budzącą się w Ślizgonie fascynację osobą Gabrielle. Nigdy nie uważała się za idealną, miała wady o których często mówiła głośno, przy Charlim pokazywała wiele swoich prawdziwych twarzy, nie udając kogoś kim nie jest. Z tego też powodu zdradziła mu swoją tajemnicę. Były takie sfery w ich relacji, w których się hamowała od pamiętnego pocałunku w lesie, lecz w tej kwestii kierowała się dobrem wszystkich i tym, że jednak czuła coś do Williama, choć wciąż zastanawiała się czym owe uczucia są. W gruncie rzeczy Gabrielle wciąż nie wiedziała czego czy też kogo szuka. Ciężko było jej określić osobę, która zainteresowałaby ją na tyle, aby poświęciłaby całą swoją uwagę - póki co miotała się. Jej myśli co i rusz raz kierowały się w stronę Willa, zaś innym razem w całości wypełniała je postać Charliego. Zupełnie, jakby połączenie ich obu było tym ideałem, którego poszukuje każdy. Ale czy ona również? Sama nie była idealna i ideałów nie szukała, tego była pewna. - Jesteś dla mnie za dziki? - prychnęła, uśmiechając się do niego szeroko. Bawiło ją to, jak mimo wszystko Charlie ją szufladkował, oceniał tylko to, co widział, nie zdając sobie sprawy z tego, ile jeszcze zostało do odkrycia. Mimochodem do głowy blondynki napłynęły wspomnienia z zeszłorocznych ferii, kiedy to wybrała się z nowo poznanym chłopakiem wybrała się do wraku statku, gdzie wykonali sekcję zwłok albo jak grała z nieznajomymi w Therie. Były to rzeczy o które Ślizgon nawet by jej nie podejrzewał, a jednak - brała w nich udział, będąc czasem ich głównym prowodyrem. Uniosła do góry prawą brew widząc, jak zielone tęczówki chłopaka utkwione zostały na jej wargach, które instynktownie przygryzła. Na szczęście i on nie zamierzał przekroczyć tej granicy, wyrwało się, że dziś zwyczajnie potrzebuje jej towarzystwa, po prostu by przy nim była i nawet słowa nie były mu potrzebne. Rozumiała to aż nazbyt dobrze, tą potrzebę bliskości drugiej osoby, kiedy wokół szalał sztorm, a Charlie był chyba w jego centrum. Myślała tak za każdym razem, kiedy jej spojrzenie zatrzymywało się nieco dłużej na poranionych dłoniach. - O zgrozo, jednak śmiem w to czasem wątpić - odparła ze śmiechem, choć miało to mało wspólnego z rzeczywistością. Wobec niej Rowle wiele razy wykazał się uroczym zachowaniem, jak chociażby wtedy kiedy przyniósł jej ulubione tarty z truskawki i kruszonką. Tylko czy w taki sposób nie zachowuje się również wobec innych dziewczyn? Gabrielle śmiała twierdząco odpowiedzieć na to pytanie. Przyjęła ze spokojem jego milczenie. Nie miała zamiaru naciskać, sądząc, że jeśli będzie gotowy sam o wszystkim powie, na tym polegała ich relacja. Charlie nie mógł też przewidzieć jakby zareagowała na jego opowieść, tak samo jak ona nie siedziała w jego głowie, tak samo on nie mógł przeczytać jej myśli. A nawet w niej skrywał się mrok, więc zrozumiałaby go lepiej niż przypuszczał, gdyby tylko dał jej szansę. Zamiast tego z góry coś zakładał odbierając jej możliwość reakcji. Wywróciła teatralnie oczami, kiedy pochwalił Williama. Faceci byli dziwni, a jednocześnie nawet jeśli mieli już swoje lata wciąż zachowywali się niczym dzieci. - Serio - oznajmiła, uśmiechając się przy tym delikatnie. - Coś mu odbiło, podszedł i zaczął na nas najeżdżać. Nazwał mnie głupią jedzą, która uważa się za najlepszą i najmądrzejszą czy coś takiego. Profesor Voralberg stwierdził, że to wina lodów, ale Callahan to buc, niezależnie od wszystkiego - wyjaśniła, po chwili marszcząc czoło, kiedy cały sens wypowiedzi Ślizgona do niej dotarł, jednocześnie nie chciała zagłębiać się w szczegóły, bo nie było warto. -A ty za co miałbyś dać mu w ryj? - zapytała z wyraźnym zainteresowaniem w głosie, choć była pewna, że zwyczajnie chciał bronić honoru przyjaciela i nie miałoby to nic wspólnego z nią. Spięła się delikatnie, czując jak ciepła dłoń chłopaka ląduje pod jego głową, centralnie na jej udzie. Wstrzymała na chwilę oddech, powoli wypuszczając powietrze. Była to reakcja ciała, nad którą nie potrafiła zapanować, a która wywoływała w niej złość, gdyż zdradzała pewną słabość blondynki. Zagwizdała pod nosem, słysząc od dwóch partnerkach podczas balu. - Cysia to cudowna osoba, choć nie powiedziałabym, że przypomina porcelanową lalkę. To chyba tylko pozory, a one potrafią mylić - przyznała, mając okazję rozmawiać z młodą przedstawicielką rodziny Swansea. W oczach Gabrielle była ona niczym młodsza siostra, a jednocześnie utalentowana artystka. - To miłe z twojej strony, zaskakujesz mnie coraz bardziej, Rowle - przyznała, a kiedy zapytał czy dobrze się bawiła, skinęła głową. Spojrzał w jej oczy, a ona znowu nie mogła wyzbyć się tej dziwnej potrzeby, aby skosztować smaku jego ust bez używania sztuczek. Czy pocałunek z Charlim teraz mógł różnić się od tego wymuszone w lesie? Kiedy na chłopaka działał urok wili? Z Williamem było inaczej, doskonale pamiętała towarzyszące ich pocałunkowi uczucie, których nie było w przypadku Rowle'go, przynajmniej nie wtedy w lesie. Mimowolnie pochylił się w jego kierunku, zmniejszając odległość między ich twarzami, tak, że w pewnym momencie ich nosy stykały się ze sobą. Serce w piersi Gabrielle zaczęło bić szybciej, umysł pracował na zwiększonych obrotach analizując wszystko. Czy gotowa była poświęcić ich znajomość? Czy gotowa była w pewnym sensie zdradzić Williama? Dlaczego? Po co? Dla kilku sekund zatracenia? Czy było warto? Wiele pytań pojawiło się w głowie Puchonki, jednak ciężko było jej skupić się i odnaleźć na nie odpowiedź. Jesteś tchórzem tylko te słowa rozbrzmiewały w głowie blondynki. - Chyba miałeś rację - wyszeptała, przymykając na chwilę powieki, trwając w tej pozycji jeszcze chwilę, po czym odsunęła się - Nie jestem tak dzika jak ty - wyjaśniła widząc jego zdezorientowane spojrzenie. - Żyjemy w złej rzeczywistości, Rowle - oznajmiła, kręcąc głową z lekkim rozbawieniem, choć jej głos wydawał się być przesycony smutkiem. - Co w takim razie dalej z Tobą i Melusine? - zapytała, ciekawa czy chłopak będzie nadal walczył o uwagę krukonki czy jednak odpuści. Wydawało się, jakby odpuściła. Próba przekroczenia kolejnej granicy - choć raz była już ona przekroczona - zakończyła się Fiaskiem, Gabrielle stchórzyła po raz kolejny. Zacisnęła palce w piąstki wciąż mając zaplątane w nie kosmyki włosów Ślizgona. Nie chciała być więcej tchórzem, który wciąż boi się sięgać za to, czego chce. Czekać na cud, który nigdy nie nadejdzie. Miała tego zwyczajnie dość. Dlatego nagle bez żadnego ostrzeżenia pociągnęła Charliego za włosy, zmuszając, aby podniósł niego głowę po czym bezwstydnie wpiła się w jego usta.