Prosta kamienna komnata znajdująca się na szczycie jednej z wież. Cztery monotonne kamienne wilgotne ściany, naprzeciwko drzwi znajduje się małe okienko, z okiennicami. Poza nim w komnacie znajdują się małe biurko krzesło, proste łózko z siennikiem, mały piecyk z odrobiną paliwa, oraz drzwi do malutkiej skromnie urządzonej łazienki z toaletą. Komnata zamykana jest grubymi drzwiami.
Koniec rundy pierwszej - przegrywa Gabriel - niespodziewanie na twą głowę wylewają się około 4 litry wody. Jesteś cały przemoczony, a w wieży jest raczej chłodno.
Czy zawsze, w każdym towarzystwie, musi się trafić jakiś Ślizgon? Leonardo dostawał białej gorączki za każdym razem, gdy musiał wymienić z nimi kilka słów, a chłopak, który przedstawił się jako Gabriel wyglądał na bardzo podobnego do Rasheed'a. Tak, z pewnością to on wybrał to obskurne miejsce na spotkanie. Wywrócił lekko oczami i postanowił zachować anielską cierpliwość. - Cześć. Nie, nie ja wybrałem to miejsce. Jak widzę, nie muszę się przedstawiać - wywrócił oczami, krzywiąc się gdy chłopak wiedział już kim jest starszy Björkson. Czy bycie prefektem właśnie z tym się wiązało? Bo jeśli tak, trzeba będzie poważnie zastanowić się nad zrezygnowaniem z tej funkcji. Uśmiechnął się jednak szeroko na widok Bell i kiwnął do niej wesoło głową. Zaraz po tym zjawiła się Echo, która tak samo jak on była prefektem Gryffindoru. Cudownie, może później będzie mógł z nią porozmawiać o tym, co ma właściwie robić i jak radzić sobie z tym wrednym Sharkerem, który z pewnością będzie chciał uprzykrzyć mu życie? Gdy Ślizgon został oblany wodą, Leonardo uśmiechnął się z satysfakcją. - Więc.. Prefekci: jeden, uczniowie: zero - uśmiechnął się szeroko i sięgnął po kolejną kartę. Wieża. Pięknie, jeśli przegra, zostanie potraktowany dwoma piorunami! Lepiej, żeby tym razem także udało mu się wygrać.
Trzech prefektów i on. Jak to się miało skończyć? Kłótnią? Awanturą? Prymitywnym okładaniem pięściami? Jakąś nową, zyskowną znajomością? Ile tego miał jeszcze wyliczać? I tak prędzej czy później ktoś powie parę słów za dużo, wkurwi się i tyle z integracji z prefektami. - Gabriel - podał rękę prefekt naczelnej. Kto jej nie znał? Każdy przynajmniej raz słyszał o dokonaniach krukońskiej wybranki. Nie chciał wiedzieć, skąd wzięła się ta plotka i teoretycznie o nią nie dbał. Niemniej jednak miał na uwadze wszystkie zasłyszane opinie. W końcu kto wie, może przynajmniej z nią się dogada i... i wtedy wpadła ona. W pierwszej chwili chciał uciec wzrokiem i całkowicie pominąć jej przybycie, gdyż uosobienie gryfonizmu w osobie Echo sięgało granicy niemożliwego. - Pamiętam. Lyons tak? - w myślach szybko przypomniał sobie, co o niej wiedział. - Kolejna pani prefekt. Czym sobie zasłużyłaś na ten tytuł? - Przysunął się do niej tak, by tylko ona mogła słyszeć jego kolejne słowa: - W końcu zrobiłaś użytek z tego, co dała ci natura? - Wyszeptał, po czym posłał jej jeden z tych dziwnych, dwuznacznych uśmiechów i wrócił na swoje miejsce, by rozgrywka mogła zostać zakończona. Cóż, woda z pewnością ostudziła zapał Ivora i tylko nieznacznie przyprawiała go o lekki dygot ciała - w gnieździe węży bywało zimniej. Pospiesznie wyciągnął kolejną kartę z talii i niedbałym ruchem rzucił ją na stolik, wykrzywiając usta w drwiącym grymasie. Ani krzty współczucia dla nich wszystkich, chociaż miał nadzieję, że nie odbije się to na jego bracie. Ale mniejsza z tym. - Faen - wymamrotał pod nosem, nie pozwalając sobie, by zawładnęły nim emocje. - Najwyraźniej prefekcie stoją wyżej nad innymi. To prawdziwe wyróżnienie móc z wami grać. Ale nie martwcie się, nie jesteście jedynymi, których znam. Swoją drogą, Sharker był w pociągu w tym waszym zajebistym przedziale? - odpowiedział tak, jakby przegrana runda była czymś wyjątkowo zabawnym. Ale nie był swoim bratem i potrafił znieść smak porażki. Może miał lekkie trudności z przyznaniem się do tego, lecz takimi rzeczami przejmował się najmniej. Za to patrzenie na tego Leo wprawiało go w taki dziwny stan. Nie wiedział, co się działo w jego popieprzonym umyśle... nie umiał tego nazwać. - Hej, Leo, masz brata, prawda? - Podobizna gościa migała mu przed oczami zdecydowanie zbyt często. Jakby było ich dwóch. Kurwa, przejebane. Z nim na pewno się nie dogada. Pozostawała jeszcze Bell. Krukoni zazwyczaj mieli dość otwarte umysły, więc prawdopodobnie nie oceni go po dość nieprzychylnym wrażeniu, jeśli dostrzeże w nim cokolwiek więcej. Nieważne. Może po grze ją gdzieś złapie.
Kiedy wreszcie przyszła Echo, przywitała się z nią i zaczęła się gra. Mnóstwo wody zleciało na Gabriela. Zawtórowała Leosiowi, śmiejąc się cicho, ale jednocześnie lekko trąciła go łokciem. - No co ty, prefekci nie są tacy. Że niby lepsi od innych - powiedziała wesoło. Nie chciała, żeby spotkanie skończyło się awanturą, jak myślał sobie ślizgon. W końcu nie powinno tak być, to prawda, że będąc prefektem nieraz czuła się lepsza od innych, no ale bez przesady. Dlatego starała się żartować. Wzięła kolejną kartę, pustelnik nie wyglądał najlepiej, nie pamiętała co robi ta karta, ale miała nadzieję, że nie przegra. Najśmieszniej było zawsze dopóki samemu się nie obrywało. - Ano, był u nas - odparła, kiedy Gabriel spytał się o Sharkera. Nie miała pojęcia dlaczego o to pyta. W końcu obydwoje byli ślizgonami, czy to znaczyło, że go lubi, a może wręcz przeciwnie, bo znając Rasheeda, na pewno chętnie nadużywał swojej funkcji. - A co?
Echo i Leonardo najwyraźniej mieli do Sharkera podobny stosunek. Lyons zdążyła się już nasłuchać o czystości swojej krwi, ale ciężko było się do tego przyzwyczaić, szczególnie jeśli miało się do czynienia z taką personą jak Rasheed. Lubił jej o tym przypominać i choć sama nie czuła się źle jako córka mugoli, wszelkie docinki i komentarze działały jej na nerwy. Być może przez to nie czuła się lepsza. "Prefekt" i "szlama" neutralizowały się nawzajem i wychodziło z tego coś pomiędzy - nie mogła być ani gorsza, ani lepsza. W sam raz, idealnie, perfekcyjnie. Mogła przypiec tyłek Ślizgonowi jakimś sprytnym zaklęciem, ale nie miała powodów do wywyższania się. Właściwie gdyby nie fakt, że ze wspaniałą trójką grał Ślizgon, trzepnęłaby Leosia po łbie za ten komentarz. Teraz tylko uśmiechnęła się kącikiem ust. Ale wszystko po kolei, bo zanim na Gabriela chlusnęły cztery litry wody, zdążył wygłosić kilka słów w kierunku Lyons. - A kto powiedział, że nie robiłam? - zapytała, obruszając się nieco. No gdzie był ten Logan, kiedy go nie było? Nie była zbyt zadowolona, że przypomniał jej o romansach. Partyjka durnia nie była zbyt dobrym miejscem do zestawu smut numer jeden. - Nie musiałam zniżać się do takiego poziomu - dodała, w duchu już płacząc, że nie był to jej dzień na riposty. I tak mogła triumfować. - Ciesz się, póki możesz - odpowiedziała wesoło, wyciągając kolejną kartę. Diabeł. Ależ miała szczęście... poprzednim razem obrosła czarnym futerkiem. Szkoda, że było jak twarda szczota, nieprzyjemna i niewygodna, choć podobno w takim wcieleniu wyglądała osobliwie. Cóż, może tym razem miało jej się upiec. - Co się działo w tym przedziale? Przysnęłam gdzieś i nie zdążyłam tam trafić - powiedziała, przeciągając się leniwie, a z prefektami jeszcze nie zdążyła porozmawiać.
Leonardo uśmiechnął się lekko do obu dziewczyn, które wydawały się cieszyć z jego drobnego żarciku. Tak to już było, był duszą towarzystwa i w żaden sposób nie dało się tego zmienić. Spojrzał na Bell z lekkim zdziwieniem, gdy ta szturchnęła go łokciem, ale nic nie powiedział. W końcu była panią prefekt naczelną, trzeba się jej było słuchać. Ten cały Gabriel wydawał mu się taki podejrzany, nietowarzyski, niemiły i irytujący. Jak większość Ślizgonów, których poznał. Właściwie, była tylko jedna Ślizgonka, którą jako tako tolerował. Właśnie, Ślizgonka. Wszystkie dziewczyny go uwielbiały, bez znaczenia z jakiego domu pochodził. Do tego zwracał się do niego, bezpośrednio! Trochę niegrzecznie byłoby go zignorować, szczególnie, że od prefektów wymaga się wyrozumiałości. Westchnął ciężko, przenosząc swój znudzony wzrok na chłopaka. - Owszem, Sylvestra. Poznałeś go może? - spytał, udając zainteresowanie tematem. Wszyscy znali Leonarda, zdecydowana mniejszość wiedziała o tym, że ma bliźniaka, a już na pewno niewiele osób go znało. Jednak widząc nagle dwóch Björksonów na raz można było dostać zawału. Dwójka to zdecydowanie za dużo. Gryfon sięgnął po kartę i wyciągnął ją na stół, pokazując reszcie. Gwiazda, perfekcyjnie. Jeśli dobrze pójdzie, będzie równie mokry co Ślizgon. - W przedziale? Była lekka wymiana zdań między mną i Sharkerem, do tego Svensson jechała z nami całą drogę, a na koniec wpadła Sheane. Udało mi się oblać gorącym napojem w pobliżu mojego krocza, Bell i Sheane złamały rękę, a reszta, cóż.. wyszła z tego bez szwanku. Nic nie straciłaś - Leonardo wzruszył lekko ramionami, krzywiąc się na wspomnienie gorącego napoju. Miał nadzieję, że nigdy więcej nie znajdzie się w takiej sytuacji, a nawet jeśli, to uda mu się to wszystko jakoś samemu ogarnąć. Bez pomocy kobiety, co było nieco krępującym doświadczeniem.
- Echoooooo - zanucił, wyszczerzając się do niej. - Jak mogłaś pozbawić mnie takiej zabawy? - Jego relacja z Lyons to czysty przypadek. Nie miał pojęcia, jak ją poznał, ale to wszystko było tak kurewsko szalone, że nie szło tego ogarnąć. Po prostu utrzymywali jakieś kontakty, niekoniecznie przyjazne, ale też nie obrzucali się błotem w każdej możliwej chwili. Miła odmiana, dla tych wszystkich kłótni z resztą jej domu. No, nie licząc Alfy i może kogoś jeszcze, gdyż głównie darł koty z własnym domem. I Puchonami - dla zasady rzecz jasna. Krukonów ignorował. Nie istniał żaden powód do zwady, choć czasami niemiłosiernie wkurwiali go tą swoją przemądrzałością. - Drittsek potrzebuje zarwać w swój obślizły zad. Nic więcej - odparł, uśmiechając się do Bell w dość jednoznaczny sposób. Przecież nie powie jej, jakie relacje łączyło go z Sharkerem. Aż tak mocno woda mu nie przypierdoliła, by zdradzał szczegóły ich ślizgońskiej relacji. - Gdybyś mogła, poczęstuj go ode mnie jakimś fajnym zaklęciem. - Dodał, gdy druga runda Durnia miała się ku końcowi. - Z tego miejsca mogę współczuć wszystkim, którzy ze mną mieli jakieś głębsze kontakty. - Uwielbiał docinać innym. Zwłaszcza swoim rywalom albo kochankom. Jeśli tak mógł nazwać tę wąską grupę frajerów pchającą się do jego łóżka. Zabawne, ale nigdy ich nie zapraszał. Samo się działo, a dzisiaj zamierzali ponieść tego konsekwencje. Wzruszył tylko ramionami, gdyż nie dbał o los tego typu ludzi, po czym wylosował kolejną kartę. - Dobra, to nie jest mój dzień, ale możliwość pogadania z wami to taka zajebista sprawa - Oparł łokieć na kolanie i podparłszy głowę o dłoń, przyjął ten irytujący, rozmarzony wyraz twarzy. - W sumie mógłbym przebywać w takim towarzystwie. Zawsze świeże plotki i cały ten syf. - Wyprostował się, patrząc na stosik kart. Gdyby miał możliwość dłuższej gry, z pewnością byłoby ciekawej, ale liczył, że prefekci nie każą mu spieprzać, bo przegrał. Nie chciał przegapić takiej okazji do dobrej zabawy, ale słysząc Leo, spojrzał na niego jak na kogoś, kto powiedział coś wyjątkowo zaskakującego. Przedział prefektów musiał być naprawdę miejscem wartym uwagi. Może poprosi Rasheeda, by wcisnął go tam następnym razem? Przynajmniej nie byłby sam. - Nie miałem przyjemności poznać - wymamrotał, ledwie rozchylając wargi. Jakoś niespecjalnie miał ochotę, by poznawać jego brata. Na kilometr było widać, że ten cały Leonardo nie lubił nikogo ze Slytherinu, więc po co pchać się tam, gdzie go nie chcieli.
- Och, nie ustawiłeś się w kolejce - zażartowała, nawet nie dodając do tego zbyt wiele drwiny. Już widziała te tłumy, w dodatku tłumy Ślizgonów... ach, zdecydowanie. Na samą myśl uśmiech przylgnął do jej twarzy, dawno nie wyobrażała sobie takich absurdów. - Poza tym jestem okropnie wredna i robię wszystkim na złość, nie wiesz? Pewnie odpadłeś w przedbiegach, jesteś zbyt potulny - dodała, unosząc rękę do góry i robiąc z dwóch palców, prawie zbliżonych do siebie, gest "tyci-tyci", mający uświadomić mu, że o takiej partii jak ona mógłby sobie pomarzyć. Echo łamacz serc na posterunku. Powinien się teraz topić we łzach. - Oo, o o - wtrąciła się, na wzmiankę o Sharkerze. - Bell, pomogę Ci, pamiętaj żeby dać znać kiedy będziesz wymierzać mu sprawiedliwość - skomentowała. Bardzo chętnie wypróbowałaby na Ślizgonie jakieś sprytne zaklęcie w warunkach innych niż pojedynek, zdecydowanie mniej ograniczających. Przy okazji pokazałaby mu, gdzie jego miejsce. I że to ona zasługuje na tytuł mistrza zaklęć! - Jak to możliwe, że wsadzili go na prefekta - burknęła pod nosem, tracąc nagle entuzjazm. Odzyskała go za to dopiero słuchając Leonarda. - Hm? Takie nudy? Nic nie straciłam, dobrze że spałam - odparła i od razu dało się usłyszeć, że wolałaby spędzić podróż z nimi. - O czym znów dyskutował Sharker? - zainteresowała się, główkując chwilę nad tym, czy Leonardo nie jest szlamowatej krwi. Nie było mowy, już dawno dowiedziałaby się o tym od jakiegoś życzliwego (ehe) Ślizgona. - Taktak, korzystaj sobie z plotek - odpowiedziała. - Pewnie jesteś słabo zakamuflowanym szpiegiem Sharkera - zawyrokowała, unosząc dumnie głowę i przymykając oczy, żeby pociągnąć kolejną kartę. Nie chciała na nią patrzeć, ale z ciekawości rozchyliła nieco powieki, przez rzęsy dostrzegając... - Śmierć. Co innego wylosować, kiedy mowa o Sharkerze, jedyna słuszna kara - wymamrotała, rozdrażniona, że przez kartę mogłaby odpaść z gry.
Kolejne osoby brały swoje karty i dość szybko okazało się, że kolejny raz przegrał Gabriel. Dwa zero dla prefektów! pomyślała, ale oczywiście nie powiedziała tego na głos, bo jakby to tak mogło być, żeby robić coś, na co samemu przed chwilą zwracało się uwagę. Uśmiechnęła się za to, jaka szkoda, że po ślizgonie nie było widać żadnych efektów kolejnej przegranej... Zawsze uważała tę kartę za dziwną. - Nie mam pojęcia... - powiedziała do Echo. - Odkąd tylko się o tym dowiedziałam, cały czas zadaję sobie to pytanie. Wiadomo, jakiegoś prefekta Slytherin musi mieć, ale żeby akurat jego? Mam wrażenie, że odkąd Effie skończyła szkołę, dyrektor nie wie co zrobić, tak bardzo przyzwyczaił się, że tam był cały czas prefekt i nie musiał o tym myśleć - rozgadała się trochę. - Ale wiecie - zaczęła znowu, - nie był taki zły ten Sharker, wyobraźcie sobie, że wyleczył moją i Shenae złamaną rękę. Może jednak trochę czuje się prefektem... Zapomniałeś o tym wspomnieć, Leo! Spojrzała podejrzliwie na Gabriela, może Echo miała rację? Nigdy nie wiadomo z tymi ślizgonami, co oni tam knują. Wzięła wreszcie kolejną kartę. Moc. Nie miała pojęcia co ona robi, nigdy jeszcze jej nie wylosowała, ale właściwie nie wyglądała tak strasznie.
Leonardo uśmiechnął się krzywo, słysząc odpowiedź Gabriela, ale postanowił nie zawracać sobie głowy tym podłym Ślizgonem. Właściwie.. jego życiowym celem było nie zawracanie głowy jakimkolwiek Ślizgonem. Tylko jak to możliwe, skoro każdy z nich miał cechy, których Leonardo nienawidził? Skoro trafiło się do tego domu, to automatycznie nie można było być kimś, kogo Gryfon lubi i szanuje. Wcale nie był uprzedzony. Gdyby dany Ślizgon był nagle w innym domu, to by nie zmieniło jego opinii o tym, jaki jest. Spojrzał z lekkim uśmiechem na Echo, która najwidoczniej miała dokładnie takie samo zdanie jak on sam. Dobrze, że chociaż jedna osoba była po jego stronie. - Głównymi słowami jakich używał było "zamknij się" i "wyjdź stąd" - wywrócił oczami, mrugając wesoło do dziewczyny. Właściwie to tyle pamięta z ich dziwnej konwersacji. Wiedział jednak, że jest to osoba, której nie przypadł do gustu i vice versa. - Tak, zapomniałem o tej "miłej" kwestii, wybacz. Chyba nic dziwnego, że utkwiła mi w pamięci ta gorsza? Poza tym, byłem dość zajęty ratowaniem swoich skarbów - zaśmiał się cicho, przypominając sobie tamtą sytuację. Panika widoczna wtedy w jego oczach zmieniła się teraz w rozbawienie, na całe szczęście. Z pewnością była to jedna z gorszych sytuacji w jego biednym, krótkim życiu. Co jeśli Gabriel był szpiegiem Sharkera? Szczerze? Kompletnie nic. Co za różnica? Przecież on jest jeden, ich trójka.. wszystko się cudownie kalkuluje! Wyobrażając sobie co mogliby mu zrobić, Leonardo wyciągnął kolejną kartę, kładąc ją na stole. Kapłan. Jej nie znał, ale miał przeczucie, że tym razem także nie przegra.
Echo, jak to Echo, Ślizgonów nie lubiła, ale szczerze powiedziawszy Gabriela traktowała dosyć ulgowo. A przynajmniej nie siała w niego tak siarczystym i dosadnym hejtem jak w Sharkera, który samą swoją osobą zdawał się zatruwać środowisko Gryfonki. Nie przypominała sobie żeby Chaisimore kiedykolwiek wyzwał ją od szlam, nawet kiedy robili to inni, i być może dlatego zachowywała resztki akceptacji. Choć momentami działał jej na nerwy, temu zaprzeczyć nie mogła! - Hmm, czyli jak zwykle nie miał nic ciekawego do powiedzenia. Typowe - stwierdziła, a potem wysłuchała Bell i zastanowiła się chwilę nad jej słowami. - Na pewno nie zrobił tego bezinteresownie. To pewnie część jego super planu. Udaje miłego i dobrego, żeby nie zdradzić się z tym, że funkcja prefekta to tylko przykrywka. Ale mnie nie oszuka - burknęła konspiracyjnie, mrużąc oczy. W zasadzie nie wiedziała, czy Rasheed nadaje się na prefekta, czy nie. Wiedziała tylko, że go nie lubi. - Na pewno czuje się prefektem. A poczuje się jeszcze bardziej jak zacznie nadużywać swojej funkcji - dodała, kiedy Gabriel zasnął. Spojrzała na niego rozbawiona. - Nie miał szans - powiedziała żartobliwie, wyciągając kolejną kartę. - O nie, co za okropna karta - jęknęła, spoglądając na kapłankę. Nie lubiła milczeć, a działanie karty miało ją tak bestialsko uciszyć.
Gabriel sobie zasnął, co Bell nawet ucieszyło, bo rzeczywiście, nie wiadomo było czy przypadkiem nie jest szpiegiem Sharkera. Ci ślizgoni byli tacy podstępni, że nigdy nic nie wiadomo. Uśmiechnęła się patrząc na pozostałych prefektów. Gdyby grali razem, wygrali by bardzo popisowo, bez ani jednego punktu ujemnego. - Pewnie masz rację, Echo - stwierdziła, bo to co mówiła brzmiało bardzo prawdopodobnie. - Ale czy tego chcemy czy nie, będziemy go widywać teraz nieco częściej niżbyśmy chcieli. Właściwie to go nie znam... poznałam go w zeszłym roku na Durniu. Wyobraźcie sobie, ja, Sharker i jeszcze dwie ślizgonki. W zasadzie to Bell nie była pewna czy obydwie były ślizgonkami, ale wtedy tak się czuła, tym bardziej, że cała trójka zdawała się znać. Wzięła kolejną kartę i prychnęła na widok jakże ciekawe karty - kochanków.
Leonardo uśmiechnął się tylko lekko na słowa Bell i kiwnął głową, zgadzając się z nią. Fakt, będą teraz widywać Sharkera nieco częściej niż zawsze. Jeszcze raz przeklął w duchu dyrektora za to, że dał mu prefekta albo za to, że dał go Sharkerowi. Wolał z tą czarodziejską zakałą nie mieć żadnego kontaktu, a tu proszę, niespodzianka, będą musieli współpracować i mają taką samą władzę. W myślach liczył już skargi, jakie będą przychodzić na Ślizgona i szlabany, jakie Leonardo razem z nim otrzyma. Robienie głupich rzeczy jest w tym wypadku niestety nieuniknione. - Co za fatalna karta - burknął cicho, wyciągając na stół Gwiazdę. Nienawidził zimna i bycia mokrym, jakie lepsze połączenie miał mu zafundować dureń? Wywrócił tylko oczami, mają nadzieję, że ktoś trafi równie źle jak on i jego karta jednak nie przegra. Głupio byłoby odpaść zaraz po Ślizgonie, ale jak Leonardo wiedział doskonale, jego szczęśliwa passa nie trwa niestety wiecznie. Prędzej czy później musi przegrać, w tym wypadku jak widać prędzej.
Po ostatnim rozdaniu kart nic się nie stało - na nikogo nieoczekiwanie nie wylało się wiadro wody, nikt nie dostał diabolicznego futerka, nikt nie odpadł, więc Echo domyśliła się, że przegrała tę rundę. Dla pewności postanowiła sprawdzić, czy kapłanka użyła swojej cholernej mocy. Otworzyła usta, próbując narzekać, ale głos uwiązł jej w gardle i nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Zrobiła niezadowoloną minę i pociągnęła zamaszyście kolejną kartę, zła że do końca gry będzie zmuszona milczeć. Niestety przy tym nagłym ruchu strąciła ze stolika piwo kremowe, które wylało się wprost do ucha Gabriela, bo nie zdążyła go złapać. - Ups - powiedziała bezgłośnie, aż zapominając o tym, że teraz przecież jest niemową. Nawet nie wiedziała czy to poczuł, uśpiony przez karty. Wyszczerzyła się niewinnie do Bell i Leonarda, dopiero po chwili zerkając na swoją nową kartę.
Wydawało się, że czar który został przez kartę rzucony na Echo zadziałał na wszystkich. Leo również powiedział jeszcze parę słów, a potem zamilkł. A Bell właściwie... też nie widziała co mówić. Głupio, że wszyscy niby byli prefektami, a nie mieli dobrego kontaktu, a przynajmniej ona nie miała. Wydawało się, że Gabriel był najlepszym tematem do rozmowy i jakby najbardziej ją inicjował. Może dlatego, że ślizgoni swoim sposobem bycia sprawiali, że aż chciało im się coś powiedzieć. Mogłaby palnąć po prostu coś głupiego... ale nie wiedziała co. Spojrzała tylko z uśmiechem na Echo, widząc jak na bezdźwięcznie coś mówi. Wzięła kolejną kartę. Może znowu wygra? Poprzednim razem też tak było.
Leonardo uśmiechnął się lekko, widząc, jak Echo nie może powiedzieć słowa. No pięknie - z kim teraz będzie plotkował i rozmawiał o tych głupich Ślizgonach? Bell wydawała się odrobinę bardziej spokojna i poważna od Leonarda, Echo była do niego taka podobna! Bardzo lubił jej towarzystwo. Krukonka też była w porządku, jednak nie potrafił jakoś odnaleźć z nią wspólnego języka - najpewniej była to kwestia tego, że nigdy nie mieli okazji porozmawiać na osobności albo jakiś temat nie zainteresował ich równie mocno. Tak to czasami niestety jest, że z niektórymi ludźmi choćbyśmy chcieli nie mamy kompletnie nic wspólnego, prawda? Nagle jego rozmyślenia przerwało coś o wiele gorszego od braku możliwości wydania z siebie dźwięku. Na jego głowę spadło wiadro lodowatej wody, mocząc go całego. Skrzywił się lekko i spojrzał na dziewczyny, wywracając oczami. - Mogłem nie nabijać się z Gabriela - burknął cicho, patrząc na śpiącego chłopaka. Nie tracił jednak czasu i pokazał im kolejną kartę, uśmiechając się krzywo. Głupiec? Nie miał pojęcia co ona oznacza i chyba nie chciał się przekonać.
Dla efektu przyszła na umówione z Lilith spotkania wcześniej. Teraz naprawdę była księżniczką czekającą w wieży na rycerza. Z tym, że nie ona potrzebowała pomocy… Nawet nie wiedziała czy przyjaciółka jakiejś potrzebuje. Miała taką nadzieję. Jeżeli tak - można było coś zrobić. Harriette nie mogła znieść bezsilności dlatego postanowiła, że co by się nie stało Lilith, ona spróbuję to naprawić. Choćby miała poruszyć niebo i ziemię. Podeszła do okna i otworzyła okiennice. Porzucała chwilę okiem na błonia, ale szybko się znudziła. Rozejrzała się po komnacie i poczuła falę współczucia dla wszystkich zamkniętych księżniczek. Tu naprawdę nie było co robić. Ziewnęła przeraźliwie. Dlaczego wybrała to miejsce? Żeby było wystarczająco dramatycznie? - Pewnie. To teraz się nudź ty idiotko - szepnęła do siebie. Ale przynajmniej tu nikt nie powinien im przeszkadzać. Ettie spojrzała na łóżko oceniając jak bardzo może być zapluskwione. Doszła do wniosku, że woli nie wiedzieć niż przekonać się na własnej skórze. Usiadła na krześle i opatuliwszy się sweterkiem czekała, obserwując drzwi. Tak jak zegarek stoi w miejscu, kiedy się na niego patrzy, tak drzwi nie chciały się otworzyć. Harriette nawet nie poczuła kiedy zasnęła.
Jak to wyglądało? Postaram się opisać to z największą dokładnością. Dziewczyna szła przed siebie w zwykłej… zbroi. TAK! Ubrała na siebie zbroję, nie wiem skąd ona to wytrzasnęła, ale ją ubrała! Wracając, szła przed siebie na miejsce spotkania i kiedy otworzyła drzwi nie czekała na reakcję gryffonki. Podeszła do niej i zatrzymała się przed jej osobą, po czym uklękła biorąc jej dłoń do ręki. - Księżniczko Wykeham, wybacz mi moje niewłaściwe zachowanie. Ja ser Lilith zawiodłam twoje zaufanie spóźniając się dwie minuty. To wielka hańba i plama na moich honorze, którą może oczyścić tylko twoja łaska – po czym ucałowała dziewczynę w wierzch dłonie i spojrzała na nią z dołu z tą wielką powagą. Jednakże nie była w stanie tego wytrzymać. Mina Ettie była taka zabawna, ze wybuchła śmiechem i padła na tyłek ocierając oczka. - Przepraszam! Nie mogłam się powstrzymać, no! – chyba zaczęła się zarażać tą głupotą od Jessiego.
/Wybacz, że krótki, ale lecę do roboty teraz xD/
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Obudził ją dźwięk otwieranych drzwi. Trzeba przyznać, że widząc strój Lilith nie dałaby sobie ręki uciąć, że na pewno już nie śpi. Patrzyła na przyjaciółkę wybałuszonymi oczami i z otwartymi ustami. Pomyśleć, że myślała, że to ona wczuła się w sytuację. Kiedy rycerz przed nią klęknął (czy też rycerza klęknęła) dalej nie była wstanie wydusić z siebie słowa. Wpatrywała się w nią tylko z niemym zdziwieniem. - Lili, jesteś pieprznięta – wykrztusiła w końcu śmiejąc się razem z nią – Skąd ty to w ogóle wzięłaś? – spojrzała na swój wytarty sweterek – Kurde, a ja taka niewyjściowa… Westchnęła przypominając sobie po co w szczególności chciała się spotkać. Uświadomiła sobie, że nigdy dotąd nie rozmawiała z nikim poważnie. Rozmawiano w ten sposób z nią, a to zasadnicza różnica. Była dobra w pomaganiu i udzielaniu duchowego wsparcia, pod warunkiem, że ktoś o to prosił. Ostatnio Lilith izolowała się od wszystkich, przez co Et miała wrażenie, że się narzuca. Od czego w ogóle zacząć? Może mogłaby palić głupa i liczyć, że Lilith zwierzy jej się ze wszystkiego po zwykłym „co słychać?” A może powinna walnąć z grubej rury „kto i co ci zrobił i jak mogę cię pomścić?” Rozważała wszystkie za i przeciw patrząc na Gryfonkę. Zaczęło robić się dziwnie. Chwila… od kiedy między nimi istnieje niezręczna cisza? Stanowczo za bardzo to wszystko przeżywała. - To z kim ostatnio stawałaś w szranki? – spytała przejeżdżając palcem po własnym policzku. Chciała żeby zabrzmiało to lekko i niefrasobliwie. Na twarzy miała jednak wypisane prawdziwe uczucia. A naprawdę wcale nie było jej do śmiechu. Martwiła się o Lilith śmiertelnie. To jedno pytanie, tak bardzo sprzeczne z tym co w rzeczywistości chodziło jej po głowie, całkowicie ją jednak odblokowało. Zsunęła się z krzesła, usiadła koło przyjaciółki na ziemi i wzięła ją za ręce. - Boże, Lili co się w ogóle dzieje? - spytała tym razem ze świadomym i nieskrywanym zdenerwowaniem.
Na jej drobnej twarzyczce pojawił się grymas niezadowolenia. Padła z klęku na tyłek i przyjrzała jej się z wielką uwagą. - Wiem! – dodała uśmiechając się szeroko, jednakże… Każdy bardzo dobrze znał Lilith przez jej entuzjazm, radość i niewyobrażalny uśmiech, który szczęściem atakował wszystkich, bez wyjątku. Kiedy ją widziano, od razu pojawiał się uśmiech, albo chociaż rozbawienie, nie dało się inaczej! Ale teraz… Może i panna Nox się uśmiechała, jednakże to nie był ten sam co zawsze. Smutny, niepewny i przerażony. Właśnie taki uśmiech przedstawiła Ettie. Lilith Nox bała się i to bardzo. Bo decyzja jaką podjęła, bez względu na to jak głupia była i samolubna, musiała zostać wykonana. Rozmawiała o tym z Jessiem i po krótkiej kłótni, gdzie chłopak wyrażał swoje niezadowolenie, w końcu się zgodził. To była przesada, a ona nie radziła sobie z tym wszystkim sama. Tak sama. Co z tego, że miała wokół siebie bliskich, którzy albo o niczym nie wiedzieli, albo wiedzieli i ją unikali, albo wiedzieli i nie byli w stanie jej pomóc? Słysząc jej pytanie nawet się nie ruszyła. Dopiero kiedy poczuła jej dotyk zadrżała i spojrzała jej głęboko w oczy. Chciała powiedzieć o tym Ettie, była jej przyjaciółką i zasługiwała na to by wiedzieć. Jej wyraz twarzy się nie zmienił, a ona zaśmiała się pod nosem. - Z kim? – powtórzyła w końcu jej słowa – Z samą sobą – odpowiedziała. Może i brzmiało to komicznie, Jednak ton jej głosu potwierdzał, że to co mówi jest prawdą. - Ettie… ja się dowiedziałam, że mam zaburzenie osobowości – postanowiła powiedzieć to bez żadnego przedłużania. Im dłużej to trwało, tym ciężej było się do tego przyznać – moja druga osobowość, chce się mnie pozbyć z ciała – wyszeptała tłumacząc całą sytuację dalej – chciałam wyjechać do Munga, po pomoc – ciekawe jak ona zareaguje na te słowa.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- Jaja se robisz - wypaliła i pożałowała tych słów jeszcze zanim zdążyły do końca wybrzmieć. To nawet nie było pytanie, co tylko pogarszało sytuacje. Oczywiście, że Lilith nie żartowała - Ettie doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Tyle że to wszystko było tak abstrakcyjne i przerażające zarazem, że jej mózg, jakby chcąc się przed tym bronić, na sekundę się wyłączył. Natychmiast zakryła jedną ręka usta, nie wierząc w to co przed chwilą powiedziała, a drugą zacisnęła mocniej na dłoni przyjaciółki. - O mój boże, przepraszam! - wyrzuciła z siebie najszybciej jak mogła - Jasne, że mówisz poważnie! Błagam, zapomnij, że to kiedykolwiek powiedziałam! Nie wiedziała co jeszcze mogłaby dodać. Patrzyła tylko na Gryfonkę ze szczerym bólem i współczuciem. Ani na chwile nie puszczała jej ręki, jakby kontaktem fizycznym chciała zakotwiczyć ją we właściwej jaźni. Wszystko w przeciągu chwili strasznie się pokomplikowało. Zrobiłaby wszystko żeby jej pomóc, ale pojecie o chorobach psychicznych miała znikome, zaś wróg - druga osobowość Lili - był nietykalny, bo przecież siedział w niej. Pokiwała powoli głową, gdy Lili przedstawiła jej swój plan. Może i nie wiedziała zbyt wiele na temat wielorakiej osobowości była jednak przekonana, że przy tej wagi problemach należało skorzystać ze specjalistycznej pomocy. - To dobrze - powiedziała przysuwając się do niej bliżej - Będzie mi cię tu brakować - przytuliła ją do siebie - ale to nic. Najważniejsze żebyś wróciła... sama. Wszystko będzie dobrze. W to Ettie nie wątpiła. W końcu była córka uzdrowiciela. Dla niej brak wiary w magomedycynę pośrednio oznaczał brak wiary w tatę, a ta była niezachwiana. Miała tylko nadzieję, że uda jej się zarazić tą pewnością przyjaciółkę.