Prosta kamienna komnata znajdująca się na szczycie jednej z wież. Cztery monotonne kamienne wilgotne ściany, naprzeciwko drzwi znajduje się małe okienko, z okiennicami. Poza nim w komnacie znajdują się małe biurko krzesło, proste łózko z siennikiem, mały piecyk z odrobiną paliwa, oraz drzwi do malutkiej skromnie urządzonej łazienki z toaletą. Komnata zamykana jest grubymi drzwiami.
Który to już był dzień ich związku? Prawdę mówiąc, Sebastian nie miał pojęcia, bo zatracił się w czasie jednak tym razem jak najbardziej pozytywnie. Cieszył się życiem i czuł się wspanialej niż kiedykolwiek przedtem. Powiedzieć, że z Cassandrą układało mu się bardzo dobrze nie odzwierciedla tego jak było naprawdę. Czasem można było odnieść wrażenie, że ich związek jest mocno zaawansowany a przecież tak naprawdę dopiero zaczęli innym razem można na nich popatrzeć i pomyśleć, że ta dwójka czyta sobie w myślach. Może faktycznie pokierowało ich przeznaczenie i teraz jak dwie połówki tego samego jabłka dopasowali się idealnie? No dobra mocno banalny tekst jednak jak opisać coś takiego? Nie nudzili się w swoim towarzystwie i mogli rozmawiać godzinami a czas leciał szybciej niż powinien. Można nawet pomyśleć, iż czas z nimi igra! Gdy są razem jakoś tak szybko upływa, ale jak są osobno to się godzina ciągnie niczym pięć! Czy to nadal nie była miłość? Sam nie wiem, ale to chyba właśnie na tym polega tak samo, jak z narkotykami. Najpierw spotykasz się z osobą i myślisz o niej trzy minuty zapominając na osiem godzin potem zapominasz o niej na trzy minuty a myślisz przez osiem godzin. I jak narkoman zrobi wszystko dla swej działki tak zakochany zrobi wszystko dla tego uczucia, które go nakręca i daję chęć do życia. Czyż właśnie tak nie było z Sebastianem teraz? Chodził uśmiechnięty od ucha do ucha i całe otoczenie nie miało najmniejszego znaczenia liczyła się tylko ta drobna puchonkę. Mam jedynie nadzieje, że ponownie nie zagubił się w tym wszystkim za bardzo, bo, jeśli otrzyma drugi raz taki sam cios jak poprzednio to nie wiem, czy to wytrzyma fizycznie i psychicznie. A co z Cassandrą? Nie wiem, za to wiem jedno; Sebastian był chłodny, bo taki chciał być i nie miał szczęścia, jeśli chodzi o związki może, a raczej wręcz na pewno przez to ze bawił się kobietami i zmieniał je szybciej niż rękawiczki, lecz w końcu i on się sparzył i wręcz pewnym było, że nie popełni drugi raz tego samego błędu. A jednak jest tutaj z Cassandrą i jest szczęśliwy. Bo ona musi być czarodziejką, która wykradła jego serce, lecz, jeśli on się sparzy, bo, jeśli coś się spieprzy to nie wiem, co się z, nim stanie. Lecz nawet, jeśli będzie już koniec proszę pamiętaj o, nim za każdym razem, gdy spojrzysz na gwiazdy. No, ale czym tu się przejmować, skoro było tak ładnie i pięknie?! Czemu akurat tu ją zabrał? Bo to pomieszczenie chyba nigdy nie było używane i nikt tu nie przychodził od cały powód. Teraz zaczarował dla nich niebo, które okazywał swe gwiazdy tak blisko, iż zdawać, by się mogło, iż są na wyciągnięcie ręki. Gdy poczuł jak puchonkę do niego się wtula uśmiechnął się i zamknął oczy. Jedna myśl kołatała w jego głowię. Tu było jego miejsce, przy niej. Nie wiem, kiedy usnęli, lecz wiem, co wybudziło Sebastiana. Koszmar, który znał aż za dobrze. Owszem, ostatnio miewał lepsze i dłuższe sny, ale koszmary nie znikają od tak. Chłopak wstał nie budząc dziewczyny i przykrył ją swoją bluzą spojrzał także kątem oka na ich zwierzaki, które teraz wtulone w siebie również spały. Chłopak zapalił papierosa i usiadł przy oknie wpatrując się w latające opłatki śniegu. Nie chciał przyprawiać puchonkę o zmartwienia a wiedział, że zmartwiła, by się widząc go w tym stanie. Lecz, nim się obudzi Sebastian zdoła się uspokoić i swoje rozszalałe ciało oraz pędzące myśli. Bynajmniej teoretycznie, lecz jak będzie w praktyce?
Zadziwiające było to, że Sebastian wydawał się bardziej sentymentalny od Cassandry. Nie liczyła ani dni ani nocy i zupełnie nie pamiętała, kiedy się zeszli. Nie przykładała wagi do dat. Skupiała się na tym, aby pamiętać każdy szczegół zaistniałych sytuacji. Dla niej liczyły się uśmiechy, barwy i dźwięki. Życie bez tego traciło swoją wartość. W szarości nikt nie potrafi się odnaleźć, zwłaszcza gdy słońce schowa się zza chmurami i wszystko tonie w ciemności. Egzystencja bez tego wewnętrznego ciepła mogła przypominać rzeczywistość w Azkabanie. Smutek było aż czuć w kościach. Cassandra pragnęła uwolnić się z tego. Powoli od jakiegoś czasu w sercu dziewczyny pojawił się Sebastian. Po dziewczynie stopniowo było widać, że czuje się lepiej. Nabrała może pół kilograma na wadze i pierwszy raz od wielu, wielu dni przespała całą noc. I to właśnie tę noc, podczas której wtuliła się w Sebka dość kurczowo. Cassandra niestety nie była dobrą partnerką do spania. Nigdy nie trzymała się ani swojej połowy ani kołdry. Często albo zrzucała nakrycie albo się zawijała w kokon, wyobrażając sobie, że nie dorwie ją żaden potwór. Nie można było zapomnieć o tym, że często rzucała się po całym łóżku albo układała się na osobie, z którą spała. Dokładnie tak samo było z Sebastianem. Nic dziwnego, że biedny miał koszmar i prędko wyrwał się z jej objęć. Cassandra rozciągnęła się na materacu. Nagle zorientowała się, że po pierwsze jest zimno, a po drugie brakuje dziewczynie poduszki. Zaczęła klepać dłonią wokół własnego ciała, sprawdzając, czy nie ma gdzieś Sebastiana pod ręką, aby przyciągnąć go do siebie. Nawet nie wiedziała, że zasnęła w jego objęciach, słuchając historii. Nagle przestała wodzić kciukiem po dłoni chłopaka i po prostu odpłynęła. Może właśnie regenerowała swój organizm po nocach, w których myśli nadawały rytm i głodówkach? Nigdy nie czuła się aż tak dobrze. - Heeeeeeeeeej – rzekła przeciągle, uświadamiając sobie, że obydwoje spali w ubraniu. Zaczęła się rozciągać, a następnie przewróciła się na jeden bok, obserwując jak pali. Nie wiedziała dlaczego, lecz uwielbiała obserwować jak dym wolno otula wargi. Sama w końcu była uzależniona od papierosów. Lecz miała na to proste wytłumaczenie: nie była głodna dzięki temu. Poklepała lekko miejsce obok siebie, mając nadzieję, że Ślizgon podejdzie do niej (najlepiej z papierosem) i położy się tuż obok. - Co się stało? Jesteś jakiś… przestraszony – skomentowała, zastanawiając się, co też nagadała mu przez sen!
Sebastian palił papierosa obserwując śnieżną burzę. Płatki śniegu szalenie tańczyły na powietrzu atakując przechodniów i tworząc zimową zawieruchę. W takie dni najbardziej docenia się ciepło domowego ogniska. Ciepło drugiej osoby w chłodne, bezgwiezdne noce gdy razem z ukochaną osobą można spędzić czas przy kominku, zjeść romantyczną kolację a nawet pokłócić się by za chwilę wpaść sobie w ramiona i uświadomić że w tym momencie nic się nie znaczy bez tej drugiej osoby. Nawet Sebastiana dotykały takie myśli, pragnienia. Nie tylko teraz gdy był z Cassandrą i nawet nie w tedy gdy uświadomił sobie jak bardzo jest zagubiony w swych uczuciach do Chiary lecz jeszcze wcześniej. Pragnął kochać i być kochanym a jednak wiedział że w swym życiu idzie tam gdzie nie można wlec nikogo za sobą. Zawsze pozostawał ostrożny, samotny i chociaż bliski dla wielu osób to zawsze z dystansowany. W ostatnim czasie był tak bliski swego końca że zapomniał z skąd pochodzi, gdzie idzie i kim jest. Teraz był tutaj wraz z Cassandrą i był szczęśliwy. Po raz pierwszy w życiu naprawdę był szczęśliwy, naprawdę chciał przy niej zostać i czuł że właśnie tutaj jest jego miejsce. Ale ktoś taki jak on nie powinien zapominać z skąd pochodzi, dokąd idzie i co ma na sumieniu. Powinien zawsze znać swoje miejsce a zamiast tego wykradł z niebios kawałek raju wraz z aniołem który napromieniował jego świat słońcem. I wszystko było by w porządku.. Teraz jednak jego myśli zajmowały się listem który otrzymał od jednego z członka swej rodziny. Jeżeli wiadomość z listy okaże się prawdą a obawy jemu przekazane będą słuszne będzie to oznaczało koniec wszystkiego co dopiero zaczął budować. Koniec wszystko co znał, cenił, kochał.
Michaelis… Co za przeklęte nazwisko. Czy nie mogłem się urodzić jako prosty człowiek, z prostymi celami i prostą drogą w życiu? Za jakie grzechy muszę wciąż przechodzić przez ten koszmar? Jakie moje rodziny ma długi u diabła które to ja muszę spłacać?
Sebastian zacisnął dłoń w pieść i przymknął oczy. W tedy usłyszał za sobą głos Cassandry który jak ciepły, letni wiatry przeganiał wszelkie zmartwienia. Sebastian od gasił peta i spojrzał się na nią uśmiechając przy tym czulę. Nigdy nie rozmawiali o przeszłości Sebastiana zaś chłopak nie wiedział czy dziewczyna chociaż się domyśla ile przed nią ukrywa. Nie chodziło już o samą zdolność przemawianie w języku węzy. Chodziło o coś gorszego, mrocznego, obrzydliwego. Jak by zareagowała gdyby poznała prawdę o nim? O tym kim jest? Gdyby dowiedziała się że Sebastian zabił swych rodziców bez najmniejszych skrupułów, że bez cienia litości skręcił kark swemu najbliższemu przyjacielowi którego kochał jak brata. Że nie okazywał litości i torturował tak jak jeszcze nikt tego nie robił. Jak by zareagowała wiedząc że jego arystokratyczny ród jest o krok może dwa kroki przed pogrążeniem całego świata w chaosie i mroku zaś on ma odegrać w tym wszystkim kluczową scenę. Na te pytania Sebastian wciąż nie znał odpowiedzi i chociaż wiedział że przyjdzie moment prawdy bo nie uczciwym było by ją oszukiwać to starał się go przełożyć na późniejszy termin. Bał się ja stracić bał się ujrzeć w jej oczach strach i obrzydzenie. Bał się że nie zniósłby tego. Chłopak podszedł do dziewczyny i położył się obok otaczając ją ramieniem. Spojrzał się na zaczarowane niebo i przymknął oczy. - Zły sen. Nic wielkiego. – Powiedział szeptem odwracając lekko głowę w bok. Mówił prawdę bo czyż to właśnie nie koszmar go obudził? Tylko czy faktycznie było to „nic wielkiego” ? Koszmar który nawiedza go niemalże codziennie i zawsze jest taki sam. Zawsze kończy się tak samo. Pomimo ze można powiedzieć iż jest podzielony na trzy odrębne kawałki to i tak zakończenie jest takie samo. Zawsze kończy martwy tylko sposób śmierci się zmienia. Czy to obawa czy też podświadoma informacja tego co się zbliża? Nie wiedział.
Natura lubiła płatać figle. Niesamowite było to, że od szalone burzy śnieżnej dzieliła Sebastiana tylko szybka. Dwa światy jeden chłodny, smutny, samotny szalał w rytm wiatru, porywając do tańca wszystkie gałęzie bijącej wierzby. Drugi zaś został zamknięty w małym pokoju, w którym drewno w kominku leniwie trzaskało. Ciepło otulało ich ciała, a to lekkie syczenie ognia odprężało po nocy. W takie właśnie poranki gdy otwierało się oczy, marzyło się o nowym dniu, czasem nawet życiu. Wyobrażało sobie przeróżne scenariusze, w których nagle wszystko odwraca się do góry nogami. Nie chciało się wstawać z łóżka, przeciągało się po całej pościeli, zawijając w skomplikowany kokon. Każdy pragnął, aby jego życie stało się ułożone, żeby nigdy nie brakowało w nim miłości, papierosów, pieniędzy, seksu. I żeby marzenia się same spełniały, lecz nigdy nie było tak łatwo. Szczęście, a w zasadzie chwilowe upojenie, było nagrodą za lata cierpień. I jaka była szkoda, że było takie nieuchwytne! W jednym dniu można się czuć najszczęśliwszą osobą na świecie, a po kilku godzinach planować samobójstwo i płakać, nie wiedząc, co powinno się ze sobą zrobić. Cassandrę nie nachodziły specjalnie skomplikowane myśli. Ona po prostu cieszyła się, że jest u z nim. Najtrudniejsze życzenie do zrealizowania nagle stało się takie rzeczywiste, realne. Obydwoje tak naprawdę niewiele wiedzieli o swojej rodzinie. Przecież nigdy tak naprawdę ich nie poznali. Czyż to nie było zadziwiające, że Sebastian nie znał Chucka? Cassandra jednak chciała jak najdłużej odwlec to spotkanie. Bała się, że jej kochany braciszek wyciągnie największe brudy z życia Puchonki, o których nie potrafiła jeszcze rozmawiać. Wierzyła, iż rodzina to tylko „ozdoba imienia”. Żadna osoba nie miała na nią wpływu. Każdy skrywał mroczną historie, zwłaszcza jeśli wychowywał się w domu, gdzie czarna magia przewyższała ciepło rodzinne. Czując jak gładzie się tuż za nią, Cassandra zamruczała ospale, przewracając się na drugi bok, żeby móc na niego spojrzeć. Zarzuciła nogi na Sebastiana, wtulając się w jego ciało. Mogłaby się tak budzić codziennie! - Co w nim było? – spytała ciekawa, głaszcząc policzek chłopaka. Była zaniepokojona jego nastrojem. Nie sądziła, że każdego dnia można poznawać człowieka z zupełnie innych stron. Jaki dziś okaże jej się Sebastian? – Zaraz go odgonimy – dodała, przenosząc dłoń z policzka na kark. Przyciągnęła chłopaka do siebie, wbijając lekko pazurki w skórę. Nie wiedziała przecież nic o rodzinie, nie mogła przypuszczać, że jego powody są smutki są aż tak usprawiedliwione. Myślała, że to ona coś zrobiła, że wyśpiewała mu coś przez sen, pobiła, skopała a może nawet chrapała?! Niepewnie przyjechała koniuszkiem języka po dolnej wardze chłopaka, aby po chwili zatopić się w jego ustach.
Co to był za dzień? Piątek, sobota, czy poniedziałek? Ostatnio dni zlewały jej się w jedno. Pomiędzy tymi wszystkimi atakami i nieszczęściami spadającymi jak chmura gradowa na Hogwart ona też miała przecież życie. Możecie mi nie wierzyć, ale miała lepsze zmartwienia niż to co się działo tutaj. Jasne, słyszała, że jakaś panna nie żyje. Przyjezdna to chyba była. Zrobiło się groźnie. Nie było jednak jeszcze godziny, określającej zakaz wychodzenia z Dormitoriów, a ona musiała wybrać się na samotny spacer w celu przemyśleń. Właściwie to wcale nie miała ochoty być sama, ale nie chciała też się prosić o to żeby ktoś spędzał z nią czas, próbując zrozumieć co siedzi w jej głowie. Problem tkwił w tym, że niewiele osób potrafiło to rozgryźć. Powinna przemyśleć wyprowadzenie się na stałe do mieszkania brata. Przecież Casper przesłał jej klucze, czemu więc nie wprowadziła jeszcze w życie planu zrobienia imprezy wszech czasów w jego mieszkaniu? Może po prostu w głębi duszy czuła, że to nie tędy droga? Od kiedy w ogóle ona miała duszę? Ten pączek róży wyginał się na wietrze. Musiała poważnie popracować nad swoją osobowością, bo czuła jak ginie w ferworze zdarzeń. Ona była tu, była tam, a najlepiej się czuła kiedy dryfowała w przestrzeni nie męczona przez nikogo. Ile razy była tutaj? Ani razu. Wychodząc z Dormitorium, stwierdziła, że pójdzie przed siebie. Do nikąd. Może nikt się nie zorientuje, ze jej nie ma? Może uda jej się tutaj przetrwać do rana? Szła, nie zważając na to dokąd idzie. Przeszła setki schodów, aż zapuściła się w najwyższe kondygnacje zamku. Wprost do wież. W jednej z nich dostrzegła ciężkie, dębowe drzwi. Te zamykające sale, były zazwyczaj mniej solidne, takie że łatwo się je otwierało. Popchnęła je, a za nimi ukazało jej się niewielkie pomieszczenie, przypominające pokój w ośrodku wczasowym, gdzieś w Transylwanii. Przez małe okienko widać było, że leje deszcz, a na dworze było już ciemno. Zbliżała się godzina zero, w której powinna się kierować już do lochów. Nie chciała. Tu mogło być jej nawet dobrze. Przysiadła na skraju łóżka i obserowała strugi deszczu, spływające po okiennicy. Cisza, szum deszczu. Tego jej było trzeba. Z drugiej strony, wcale nie chciała tutaj być sama. Po skórze przebiegła jej gęsia skórka.
Szedł za dziewczyną już od Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Przykuła jego uwagę. Poza tym - wychodziła sama, w nocy, o tak późnej porze, a on mimo wszystko nie mógł dopuścić do tego, żeby coś się komukolwiek stało, nawet osobie, której nie znał. Nie krył się specjalnie z faktem, że ją śledzi, ale dziewczyna chyba była za bardzo pogrążona we własnych myślach, żeby cokolwiek zauważyć. Może to i dobrze? Może udawać, że wpadł na nią przypadkowo właśnie w tym miejscu. Może uda mu się jakiś szybki numerek? Tak, to było okrutne, że tak myślał, ale właśnie taki był jego charakter i nic nie mógł na to poradzić. - Chcesz dostać szlaban? - uśmiechnął się lekko, stając w progu i obserwując dziewczynę. Nie chciał powiedzieć tego za głośno, żeby jej nie przestraszyć, chociaż czuł, że i tak zlęknie się jego głosu. Wydawało mu się, że kojarzy tą dziewczynę. Miała w sobie coś z jego kolegi.. Boże, żeby to nie była jego siostra. - Nie wolno włóczyć się samemu, o tak później porze po zamku, wiesz o tym? - spytał, unosząc brew i uśmiechając się zawadiacko. A co mu tam, niech od razu zna jego zamiary. Ne będzie się z tym ukrywał, w końcu.. taki jest Tanner i tyle. Szczególnie, że dziewczyna nie zainteresowała go na tyle, coby chciał, aby stała się jego jedyną. - Może stać Ci się krzywda. O jakiej krzywdzie mówił? Ataku wilkołaków czy np. jakimś gwałcie? Powiedział to niejednoznacznie, więc dziewczyna mogła właśnie teraz uruchomić swoją wyobraźnie.
To zupełnie zrozumiałe, że Mini wcale nie zauważyła, że całą drogę ktoś za nią szedł. Z reguły bywało tak, że całymi dniami dryfowała sobie myślami w innym świecie. Nie dziwne, więc że jak gdyby nigdy nic usiadła sobie, a osobnik który śledził ją od samego początku stanął teraz nad nią, czego też wcale nie zauważyła. Hej, własciwie to nie widzę przeszkód jakie by mogły wystąpić na drodze do podpalenia jej żywcem i pokrojenia w kosteczkę. Pewnie zorientowałaby się dopiero w grobie, że cholera, ktoś zgasił światło. Drgnęła kiedy usłyszała czyjś głos za sobą. No tego to się nie spodziewała, ale czy aby przypadkiem nie chciała przed chwilą żeby jakimś cudem pojawiło się dla niej towarzystwo? Otóż cud się zdarzył, hura! Nie przestraszyła się. Co to to nie. Przecież to Villiersówna była. Nie takie przeżycia już miała za sobą, ale o tym za chwilę. Odwróciła głowę od małego okienka i wsparła się teraz na przedramionach na łóżku, patrząc na niego spode łba, nie kryjąc rozbawienia. - O, a ma mi go pan zamiar dawać? Dalej, czekam na propozycję to możemy ponegocjować - uśmiechnęła się, odrzucając głowę do tyłu, tak że włosy spłynęły jej teraz kaskadami na plecy. Kojarzyła go z widzenia. Nie był prefektem, tego była pewna. Nauczyciel? Za młody. Stwierdziła jednak, że może poudawać teraz głupią i udać że rzeczywiście wydaje jej się że to nauczyciel. Kawalarka, hah. - Wiem, dlatego tu jesteś - odpowiedziała mu takim samym uśmiechem, zagryzając przy tym wargę. Zazwyczaj nieszczęścia chodziły parami. Wygląda na to, że albo Tanner jest jej nieszcześciem do pary albo to właśnie jego spotka nieszczęście. Mini Villiers, chodząca femme fatale, listek na wietrze, uosobienie rozkoszy, delikatna rosa na płatkach róży no i wreszcie worek potłuczonych lusterek, wróżących nieszczęście na kolejne wcielenia po reinkarnacji. Co do tego gwałtu... Nawet nie wiedział jak blisko strzelił. Już raz to przeżyła, co więc gorszego mogło ją spotkać? - Ale Ty mnie obronisz - odpowiedziała, ot tak stwierdzając fakt. Uśmiechnęła się z rozbawieniem. Lubiła być bezczelna i lubiła też chłopców. Nie lubiła być sama, a ta wieża pomieści dwoje. No cześć Tanner, jakie masz plany na dzisiejszy wieczór?
Słysząc słowa dziewczyny, roześmiał się beztrosko. Rozbawiła go i to właśnie zaczęło mu się podobać. Tak od razu, bez żadnego węszenia podstępów. Po pierwszych jej słowach wiedział już, że ta znajomość może nie zakończyć się na zwykłej pogawędce. Cóż - przecież właśnie tego oczekujesz, prawda? - przemknęło mu tylko przez myśl, co wywołało na jego twarzy jeszcze większy uśmiech. Pragnął rozerwać się i zapomnieć, jak bardzo nienawidzi tego zamku i tej całej, pożal się Boże, szkoły. Dziewczyna mogła mu to dać, więc czemu by nie? - Hm.. zależy o jakim szlabanie mówimy - uśmiechnął się złośliwie. - Widzę tutaj łóżko, gdyby tak jeszcze znalazły się jakieś kajdany, żeby Cię tu przykuć? - uniósł jedną brew, czekając na reakcję dziewczyny. Mówił śmiało, pewnym siebie tonem, co jakiś czas ściszając głos. Wiedział, że może to zostać odebrane tak, jak bardzo by chciał - jako zachęta do czegoś więcej niż rozmowy na wieży. Wcale, a wcale nie przeszkadzało mu, że nie znał imienia dziewczyny. Nie chciał go poznawać. To zepsułoby całą magię tego momentu, a przecież.. w życiu liczą się tylko momenty, prawda? To co czujemy później jest tylko pustym wspomnieniem. - Nie jestem pewien czy nie pomógłbym komuś, gdyby robił z Tobą coś ciekawego - powiedział, zaglądając w oczy dziewczyny. Były piękne. Miały lekko zielonkawy kolor, wpadający w piwny. Jak długo nie spoglądał w takie oczy. Długo nie patrzył w ogóle w jakiekolwiek oczy. Podszedł do niej, kładąc jej delikatnie rękę na ramieniu. Zastanawiał się czy nie zachował się zbyt śmiało, ale to teraz było mało ważne. - To jak, mogę się przysiąść czy już zaczęłaś się mnie bać? - sam roześmiał się ze swojego głupiego żartu. Była Ślizgonką, wątpił, że mogłaby się bać czegokolwiek. W tym momencie zdał sobie sprawę, że bardzo się cieszy z wyjścia tego wieczoru z Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Co miałby tam robić? Skoro tutaj ma okazję załapać się na szybki, darmowy numerek?
Jasne, z nią nigdy rozmowa nie kończyła się na zwykłej pogawędce. Czasem po prostu dostawała szlaban za wysadzenie łazienki na II piętrze (chociaż za to akurat winę zwaliła na swoją koleżankę, która do tej pory się do niej nie odzywa, ups), a czasem nawet poznawała swoją życiową miłość, która jak się później okazywało nie była dla niej. Może Casper rzeczywiście miał rację i najlepszym wyjściem dla niej byłoby poślubienie Huan Bedau? No cóż biedaczka o tym się nie przekona, bo przecież w planach ma jeszcze kilka grubszych wyskoków, które na celu mają wyprowadzenie brata z równowagi, dlatego żadna wielka miłość nie wchodzi w grę kiedy Mini zaczyna swoje wariactwa. Strasznie nam przykro, ale wykorzystałaś dzisiaj Minervo limit na spełnianie marzeń. - O nie, nie mój drogi, pomyliły Ci się chyba bajki - uśmiechnęła się do niego filgarnie, zakładając teraz nogę na nogę. Wcale nie spieszyło jej się żeby wstawać z tego łóżka. Było nawet całkiem wygodne. - Otóż tutaj jeżeli ktoś kogoś miałby już zakuwać w kajdanki to byłabym tym kimś ja i możesz być niemal pewny, że połknęłabym kluczyk - wyszczerzyła się teraz wdzięcznie, bo zapewne na wieść o połkniętych kluczykach chłopak był albo w siodómym niebie albo zaczynał się właśnie zastanawiać czy nie stoi teraz twarzą w twarz z narwaną psycholką. Jakież to smutne, że części Hogwartu brakło humoru i nie rozumiała skomplikowanych żartów Villiersówny. - Coś ciekawego mówisz? A co ciekawego masz na myśli?- skierowała teraz wzrok z jego butów prosto w jego oczy, spokojnie przetwarzając słowa. Że niby jak? Nic by nie zrobił gdyby jakiś nikczemnik próbował uwieść biedną małą Mini? Och na szczescie jej bratem był dupek, na którym wytrenowała sobie prawe sierpowe i rozmaite kopniaki, więc spokojna głowa. - Jasne, siadaj. Bać się Ciebie? Mogłabym to samo pytanie zadać Tobie - stwierdziła, robiąc miejsce na łóżku obok siebie. Przyjrzała mu się teraz. Był przystojny, dobrze zbudowany. Na oko w jej wieku. Znowu zagryzła dolną wargę, ale zaraz wyprostowała się i wyciągneła do niego rozłożoną rękę. - Możesz mi dzisiaj mówić Talulah - rzuciła i nie czekając na zgodę potrząsnęła jego ręką. Tańcz Tanner, tańcz, swoim życiem się baw. Wprost na spotkanie z ogniem leć!
Właśnie na to liczył Tanner i był bardzo, ale to bardzo zadowolony, że dziewczyna poszła za jego tokiem rozumowania, ciągnąc ten sam temat w taki sposób, jakiego oczekiwał. Rzadko kiedy trafiał się ktoś, kto spełniał jego "oczekiwania" w tej kwestii. Lubił nad wszystkim panować i wiedzieć, w jakim kierunku zmierza rozmowa. Gdy ktoś odpowiadał w sposób dla niego niezrozumiały lub inaczej, niż się tego spodziewał, czuł się lekko zagubiony i chwilę zajmowało mu wymyślenie jakiejś godnej odpowiedzi. Jednak, nie ukrywając, Tanner rzadko kiedy z kimkolwiek rozmawiał, z reguły była to tylko pusta pyskówka, która kończyła się tym, że jego rozmówca odchodził obrażony. Cóż, takie życie biednego, egocentrycznego dupka, który nie potrafi nawiązać z nikim żadnych pozytywnych relacji. Oprócz Ned'a, oczywiście, ale o nim nie chciał myśleć. Nie teraz z pewnością. - Widzę, że ostra z Ciebie dziewczyna, skoro wolisz przykuwać niż być przykuwaną? - powiedział to niby w formie zdania, ale na końcu wkradł się lekki znak zapytania, nie wiedzieć czemu. Średnio mu to odpowiadało, ponieważ to on wolał być "górą", ale skoro dziewczyna myśli w tym kierunku.. - Pewnie rozebrałabyś mnie i zostawiła tutaj nagiego, żeby pierwsza osoba, która mnie znajdzie miała niezły ubaw, co? - pewnie nawet o tym nie pomyślała, ale chłopakowi jakoś przyszło to na myśl. Zaśmiał się z własnej wizji i przekręcił delikatnie głowę w stronę dziewczyny, siadając obok niej na łóżku. Zapowiadała się dłuuuga noc. - No, gdyby ktoś Cię bił, to z pewnością skoczyłbym na niego z pazurami, których nie mam.. - umilkł na chwilę, zastanawiając się jak dokończyć tą myśl - ..ale gdyby ktoś np. przykuł Cię do tego oto łóżka, z chęcią bym popatrzył - zakończył swój wywód uwodzicielskim uśmiechem. Podobało mu się, że może sobie tak beztrosko zażartować. Lubił nie musieć panować nad tym co powie, w obawie, że dostanie w twarz od jakiejś dziewczyny. Tutaj nie musiał się hamować. - Z pewnością się Ciebie nie boję - uśmiechnął się teraz szeroko, szczerze rozbawiony. - Ja mogę być Twoim John'em, jeśli tylko chcesz, Talulah'o. John? Skąd w ogóle przyszło mu to kretyńskie imię do głowy?
W życiu Mins nie oczekiwała od nikogo niczego. Nauczyła się już, że ludzie potrafią zawieść nawet te najmniejsze oczekiwania, dlatego w kontaktach z innymi zawsze szła na żywioł i nie wiedząc co przyniesie dalsza rozmowa z kimś, zdawała się na spontaniczność. To ona rządziła prawami panny Villiers, a sama zainteresowana nigdy nie zakładała niczego z góry. Była pewna tego, że póki został chociaż jeden krok do przejścia, wszystko się może zmienić. Jeśli więc ktoś z góry już wiedział jak potoczy się dalszy bieg wydarzeń był w głębokim błędzie, ponieważ kaprysy Mini zmieniały się z minuty na minutę. W dzisiejszym towarzyszu rozmowy spodobała jej się pewność siebie i lekkość z jaką o wszystkim mówił. Czasami oczywiście miała chwilowe napady, w których chciała złoić go po twarzy, ale zaraz przypominała sobie w duchu że przecież sama lepsza nie jest. Czasami no. Villiersównie nie przychodziło wcale z trudem nabywanie nowych znajomości. Przechodząc na drugą stronę ulicy potrafiła w mgnieniu oka przejść z 'Ej Ty' do wielkiej, nieskończonej przyjaźni, o której zazwyczaj zapominała tak szybko jak ją zawierała. Nie znaczyło to jednak, że była złą przyjaciółką. Wręcz przeciwnie. Tylko mimo lekkości z jaką podchodziła do nowych znajomości, nie było one dla niej w większości nic warte bo na przyjaźń u niej trzeba było sobie zapracować. - Ostra?- spojrzała na niego z politowaniem, no bo co za głupie stwierdzenie było. O nie tak się ją wyrywa Tanner! No nic jedna skucha. Pokręciła z rozbawieniem głową i odrzuciła włosy do tyłu. - Skoro tak mówisz...- wzruszyła ramionami. - Po prostu lubię mieć kontrolę w tym co robie i pozbawiać jej innych - uśmiechnęła się zadziornie, widząc że chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał. A może takiej? - Dobry pomysł, zanotuję go sobie i może jeszcze dzisiaj wykorzystam jeśli znajdę zastępstwo dla kajdanek - wyszczerzyła się do niego przesłodko, najlepiej jak tylko potrafiła w udawanej niewinności, bo przecież ta aureloa nad jej głową wcale nie była namalowana kredkami. - Ooooo, a za te teksty... Możesz przygotować się na to, że wymyślę dla Ciebie odpowiednią niespodziankę w odpowiednim momencie, a te kajdanki to będzie najprzyjemniejsze co mogłoby Cię spotkać - stwierdziła niby na żarty, niby na serio, rozpierając się wygodniej na łóżku i tym swoim psim, czy tam anielskim wzrokiem lustrując go od dołu do góry. Hej, całkiem niezły był. Może rzeczywiście przywiąze go do tego łóżka, ale nie do użytku publicznego tylko własnego hehhe. - Okej, będziesz moim Johnem. I przyznaj, Talulah brzmi super zjawiskowo - zaśmiała się pod nosem niczym mała dziewczynka, dumna ze swojej pomysłowości.
Tanner uśmiechnął się blado, przekrzywiając głowę na bok i patrząc na dziewczynę z "uwielbieniem". Jednak uczucie to nie było skierowane konkretnie do niej, co oczywiście mogła tak odebrać i nie dziwiłby się, gdyby tak było. Mini po prostu przypominała mu kogoś, o kim przez ostatni rok próbował uporczywie zapomnieć. Chciał zapomnieć o kimś, kto nie wywoływał w nim żadnych negatywnych uczuć, a wręcz odwrotnie - same pozytywne! Co nie zapominajmy, było bardzo trudne w przypadku pana Chapman'a. Niewiele jest takich dziewczyn na świecie, jak te dwie, które udało mu się spotkać. Był zakochany po uszy w takim charakterze, sposobie mówienia, zachowaniu - właściwie we wszystkim co związane było z jego wspomnieniem o pewnej dziewczynie w przeszłości. A Mini to wszystko miała, wydawało mu się to tak niesamowite, że przez moment nie mógł oderwać od niej wzroku. Po chwili jednak, gdy zrozumiał jaką głupotę powiedział wrócił do rzeczywistości, starając się już nie bujać w obłokach, tylko skupić się na rozmowie, co wcale nie było takie łatwe. - No to niestety mamy te same upodobania - uśmiechnął się szeroko. Też lubił mieć nad wszystkim kontrolę, nie lubił niespodzianek, jeśli nie szły one po jego myśli oczywiście. - Cecha charakteru, którą trudno może nam być ze sobą pogodzić. Co prawda, to prawda, jeżeli dwójka ludzi nie potrafi chodzić na kompromis, bo chcą postawić na swoim, ponieważ jedną z cech ich charakteru jest chęć postawienia na swoim i kontrolowania całej sytuacji, to.. nie da się wręcz ze sobą dogadać, już to przerabiał. Dlatego teraz woli zapomnieć o dobrych wspomnieniach. - Kajdanki też mogą być, co w nich złego? Tylko nie te słodkie, różowe, z futerkiem, bo je udaje mi złamać za każdym razem, gdy mam na to ochotę - to akurat prawda, już kilka razy wykorzystywał takie gadżety w sypialni i zawsze, przez przypadek oczywiście, łamały mu się lub pękały w najmniej odpowiednim momencie. - Nie mogę się już doczekać tej kary - odparł, uroczo się uśmiechając. Na pewno nie byłaby taka zła, pewnie nawet Tannerowi by się spodobała. Miał dziwny gust. - Talulah jest piękne - zaśmiał się pod nosem. Jemu osobiście imię kojarzyło mu się z jakąś prostytutką, ale nie chciał obrażać dziewczyny, więc tylko przytaknął, że oczywiście, pasuje mu. Delikatnie położył się na łóżku, opierając się łokciami za sobą, tak, że zajmował teraz pozycję półsiedzącą, widział doskonale dziewczynę, ale było mu także bardzo wygodnie.
Mini uwielbiała takie zabawy jak przybieranie danego wieczoru innego charakteru. Czuła się wtedy jakby grała w filmie, a scenariusz był tworzony wyłącznie z myślą o niej. Nikt nie powiedział, że nie jest egoistką, a wszystko co 'ja' rzecz święta. Potrafiła pójść wieczorem do klubu i udawać dziewczynę o imieniu Savannah, która mogłaby wykupić cały klub włącznie ze swoim rozmówcą. Lubiła też grać despotki, które grały na nerwach, zarówno przyciągając swoim magnetyzmem. Wreszcie Talulah. Talulah została wymyślona dzisiaj, na potrzeby znajomości z Tannerem. Jeszcze nie wiedziała co to za postać. Jak na razie działała w komitywie z Mini, ponieważ obydwie były jedną postacią bez żadnych innych odstępstw, prócz imienia. Miss Talulah'ę poznała w tegoroczne wakacje, przed wyjazdem do Japonii. To był naprawdę niekiepski dzień. Dostała wtedy sowę od Caspra, który przesyłał jej klucze do SWOJEGO mieszkania (co prawda Mins stwierdziła, że jej brat najzwyczajniej w świecie postradał zmysły i ubyło mu piątej klepki, no ale mniejsza), a za oknem był jeden z piękniejszych, słonecznych dni jakie do tej pory miała przyjemność zobaczyć w Anglii. Postanowiła wtedy przejść się, bo nie ma nic przyjemniejszego niż spacer zalaną słońcem brukowaną uliczką. Podczas swojej wędrówki, zobaczyła szyld umieszczony na podniszczonej, osypującej się kamienicy. Głosił, że tutaj Villiers pozna swoją przyszłość. Ah, żeby to wszystko było takie łatwe! Ślizgonka uwielbiała takie rzeczy. To było całkiem zabawne kiedy mugole próbowali przybrać poważny wyraz twarzy i z miną srającego kota twierdzili, że widzą dwa guziki, stonogę i słoniową trąbę, a to wszystko wróży im nieszczęście. Zapach stęchlizny uderzył z miejsca czuły węch Minervy, aż miała ochotę w pierwszym momencie wyjść, jednak skoro miał być fun, to niech będzie. Miss Talulah okazała się być starą, śmierdzącą charłaczką, której siostra rzeczywiście była jasnowidzem, a peszek tak chciał, że los z niej zakpił i jako jedyna została niemagiczna w rodzinie. Cóż. Można by było o tym spotkaniu opowiadać dalej, ale nie ma to najmniejszego sensu. W każdym razie tutaj znajduje się koniec wyobrażeń na temat prostytutek. Co prawda może i Mini czasem ma pewne skłonności do pewnych zachowań świadczących tak, a nie inaczej, ale to przecież był cały jej urok! Umknął jej uwadze fakt, że wzrok Chapmana przez chwilę zachował się inaczej niż zwykle. Dalej grała w ich grę, wymyśloną na poczekaniu. Nawet jeśli zauważyłaby to, to co by to zmieniło? Umiała łamać serca, zwodzić, śmiać się i bawić, ale sama bała się żeby nie odbiło się to na niej samej. Niemiło tak. Więc nawet jeśli coś takiego miało miejsce, ona woli to zignorować. Wartości człowieka nigdy nie poznasz na samym początku, a żeby stwierdzić czy rzeczywiście jest wart Twojej uwagi i zachodów, musi przecież przejść chociaż jedną, najmniejszą próbę. Prawda? - Damy radę. Najwyżej będziesz musiał mi ustąpic - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu, ale i uśmiechnęła się figlarnie, dając do zrozumienia, że może i żartuje, ale i tak nie będzie miał łatwo. - Zapamiętam, najwyżej wybiorę takie najsolidniejsze, a różowy puszek na nich wyczaruje. Może i bedzie marny, a nawet wyłysiały, ale co to za kajdanki bez różowego puszku!- pokręciła głową z udawanym zniesmaczeniem. Właściwie wizja Tannera w takim sprzęcie, przyczepionego do łóżka, sprawiała ze na jej twarzy mimowolnie pojawiał się uśmiech. Szczery i niewymuszony. - Obiecuję, że będzie najgorsza z możliwych - zapewniła żarliwie i puściła mu oko. Nie żeby żartowała. Przecież mówiła to zupełnie serio. Jeżeli kara nastąpi, to będzie żałował dnia w którym się urodził. Mini była okrutna. Mini była królową. No dobra, przesadzam. Kara będzie karą, ale mimo wszystko Tannerowi powinna się chyba spodobać! Może i była królową, ale wiedzie taką Queen Bitch, a nie Queen Bee. - Jasne, jasne, kiepsko kłamiesz - wyszczerzyła się, kręcąc głową. Błagam, nawet ona uważała że rodzice którzy nadaliby dziecku takie imię powinni smażyć się w piekle. Było okropne, tragiczne, ale miało w sobie pewną dozę tajemnicy. I to wcale nie takiej 'ile bierzesz?'!
Ktoś inny każdego wieczoru, to było zdecydowanie to, co odpowiadało Tannerowi. Można nawet rzec, że pasowało to do jego charakteru w dwustu procentach. Chłopak nigdy nie był taki sam. Wszystko zależało od jego humoru. Humor jego zależał natomiast o wielu, wielu czynników, na które nikt nie miał wpływu. Gdy budzik zadzwonił za wcześnie - dzień był okropny. Gdy na dworze zaczął padać deszcz, ale jest dalej ciepło i można by było wyjść na spacer, gdyby nie ten deszcz - dzień stawał się męczarnią. Gdy spotkał osobę, której chciał unikać albo ktoś zaczął do niego mówić, nie znając go w ogóle - dzień zaliczał do nieudanych. Tym oto sposobem Tanner każdego dnia zachowywał się inaczej. Udanych dni - jego zdaniem oczywiście, inni z pewnością przykładają mniejszą wagę do detali i naliczyliby tego znacznie więcej - przeżywał bardzo mało, gdy trafiał się jeden w miesiącu, był to sukces. Oczywiście, nigdy nie był to dzień, w którym uczęszczał na lekcje. Szczęśliwym dniem, mogła być tylko sobota lub niedziela. Patrząc na to z takiej perspektywy, że w niedzielę musiał się przygotować na następny tydzień, tylko sobota. Sobót w miesiącu były tylko cztery, zazwyczaj. A więc sami wywnioskujcie, jak często Tannerowi udało się osiągnąć pełnię szczęścia. - Kto wie, jeśli ładnie poprosisz, może zrobię dla Ciebie wyjątek i dam Ci trochę porządzić? - uniósł do góry jedną brew, uśmiechając się trochę złośliwie, trochę figlarnie, a trochę jakby.. był aktualnie całkowicie w innym świecie, co poniekąd było prawdą. Ogarnij się, Chapman. Musiał wrócić do rzeczywistości. Innym sposobem przegapi okazję na baaaardzo miły wieczór. - Wiesz, problemem może także być przykucie mnie do łóżka, jestem nieco silniejszy od Ciebie - powiedział i złapał ją delikatnie za jeden z policzków, potrząsając nim i chcą pokazać, jaka to ona dla niego jest malutka. Może i głupi sposób, ale tracił powoli ochotę na gierki słowne, więc próbował inaczej. - Fakt, nikt nie potrafiłby skłamać w sprawie imienia Talulah. Jest okropne i jeżeli znajdzie się ktoś, kto temu zaprzeczy, będzie chyba jedyną osobą na świecie - no ale co poradzić, że jemu akurat kojarzyło się z właśnie taką osobą "ile bierzesz?"? Co prawda nie miał z taką nigdy do czynienia, co było jednym z punktów na jego liście "do wykonania przed 30stką", ale imię z pewnością takie było.
Po dość długie rozmowie, podczas której jednak do niczego nie doszło, Mini i Tanner udali się do Pokoju Wspólnego.
[ztx2]
Ostatnio zmieniony przez Tanner Chapman dnia Nie 22 Wrz 2013 - 23:01, w całości zmieniany 1 raz
Mieszanie Eleny Marion jest wyjątkowo ciemne i dosyć przerażające. Jednak jego dawna lokatorka zachowała tu wiele skarbów.
Rzucamy dwoma kośćmi, by za sprawą pierwszej określić, który składnik odnajduje nasza postać, a drugą, by ocenić co jej towarzyszyło przy jego zabieraniu. W zależności od tego co wylosujesz, możesz wtedy gratis dostać jeszcze jedną rzecz.
1- Ależ jesteś nieuważny! Idąc sobie pokojem Elenki niechcący potrąciłeś jeden z podejrzanych słoików na półkach! Ten rozbił się i teraz zaczęły po tobie chodzić wielkie czarne pająki, albo inne okropne karaluchy. Biegające teraz po pokoju owady wcale nie poprawiają morali innych uczniów. Za to ty tuż za rozbitym słoikiem odnajdujesz aż dwa składniki i możesz szybko stąd uciekać. (Masz dodatkowo dowolny składnik) 2- Samosterowalne śliwki są naprawdę świetne. Ale nie kiedy nakierują się na ciebie! Chyba jesteś teraz cały w nich, bo te nagle zaatakowały cię niespodziewanie i drobinę boleśnie. (Masz dodatkowo samosterowalne śliwki) 3- Brawo, znalazłeś śluz gumochłona! I to w jaki sposób! Prawdopodobnie gdzieś wyciekał, więc poślizgnąłeś się na nim nurzając się w tym okropieństwie. (Masz dodatkowo śluz gumochłona) 4- Powinieneś ostrożniej przebierać w składnikach. Przez swoją nieuwagę wziąłeś do gołej ręki smocze łajno! W pierwszym odruchu odrzuciłeś go szybko na inną osobę (gracz, który napisał post przed tobą). To wcale nie było miłe. ( I ty i ten w którego rzuciłeś macie dodatkowo smocze łajno) 5- Widzisz odorosok, który stoi bardzo wysoko. Zaklęcie przywołujące dziwnym trafem nie działa. Musisz poprosić osobę obok, żeby cię podsadziła, jeśli chcesz to zdobyć (najlepiej po prostu osobę, która napisała post przed tobą). Niestety przez jakieś okrutne czary Elenki, część odorosoku rozlewa się na was. Okropne. ( I ty i twój pomocnik macie dodatkowo odorosok) 6- Kiedy dotykałeś starego garnuszka, udało ci się znaleźć brodawkolepa! Niestety ten wcześniej cię ugryzł i twoja dłoń pokryta jest teraz wstrętną, brązową skorupą, która przypomina ogromną borodawkę. (Masz dodatkowo brodawkolep)
Vanberg nie miał pojęcia dlaczego Elena Marion ma jakieś swoje mieszkanie w zamku. Może on też powinien zachowywać się nieco bardziej skandalicznie, to mu przydzielą prywatne lokum w Hogwarcie? Właściwie, przydałoby mu się takowe. Mieszkanie z współlokatorami (tym razem pozdrawiamy Griga!), miało oczywiście swoje uroki, no ale jak łatwo się domyślić, nie ma to jak własny kąt. Stąd też Dex regularnie opuszczał tutejsze rejony, zamykając się na parę dni w Londynie... No teoretycznie. Bo tam sypiało tyle ludzi, że w sumie wciąż jakby miał tych współlokatorów! Niemniej jednak chodziło po prostu o możliwość czy to organizowania imprez, czy też sprowadzania kogo tylko by mu się podobało. Wspinanie się na jedną z wieży było okropnie męczące, dlatego w międzyczasie Vanberg urządził sobie krótką przerwę na papierosa (co by mu się lepiej oddychało przy dalszym wspinaniu!). Ostatecznie udało mu się odnaleźć mieszkanie Eleny, po prostu kierując się za innymi uczniami. Oczywiście wnętrze to było równie mroczne to jego właścicielka. Chłopak powoli przystąpił do przemierzania ów miejsca, zastanawiając się, jakie substancje w ogóle nadają się do tego, by zabrać je i wrzucić do mikstury. Wszakże ostatnie zajęcia z tego przedmiotu miał parę lat temu, mógł zapomnieć! W pewnym momencie, niezbyt przytomnie patrząc na dziwne słoiki i nie zauważając iż wdepnął w dziwną maź, gwałtownie się poślizgnął, wprost widowiskowo lądując na swoim tyłku. - Ja pierdole – burknął elokwentnie, unosząc ręce całe brudne od dziwnej brei. W tym wszystkim oświeciło go, iż niekiedy takie paskudztwa dodaje się do eliksiru, postanowił więc zebrać odpowiednią tego ilość, do jakiegoś pustego pojemnika leżącego na ziemi. Kiedy natomiast po niego sięgał, zauważył kolejną substancję, którą też zechciał zebrać, na wypadek, gdyby ta pierwsza była bezużyteczna. Kolejnym krokiem było podniesienie się na nogi i ocenienie strat, czyli tego jak bardzo był brudny i klejący. Zaklęcia nigdy nie były jego mocną stroną, więc „chłoszczyściem” przyprowadził się tak piąte przez dziesiąte do porządku. Hej, nie było tak źle, miał dwie substancje, teraz mógł wracać do klasy!
W momencie, kiedy Ludka dostrzegła Mins w sali od eliksirów, praktycznie się wyłączyła. Niespecjalnie miała zamiar zwracać uwagę na cokolwiek innego, skoro mogła się tępo wpatrywać w tą pannę, zwłaszcza wtedy, kiedy od czasu do czasu dostawała w odpowiedzi jej dwuznaczne spojrzenia. Śmiała się w duchu jak głupia, odwracając czasami dwukolorowe tęczówki gdzieś w bok, nawet na chwilę skupiając się na tym, co mówiła pani profesor. Całe szczęście, przypadkowo trafiła na moment, kiedy kobieta rozdzieliła wszystkich na grupy. Ach, nie mogła dostać lepszej Ślizgonki, czyż nie? Szkoda tylko, że dziewczyny ledwo usiadłszy ze sobą nawzajem, musiały się rozejść na trzy różne strony zamku. Lou zgłosiła się na ochotniczkę do mieszkania Eleny, dochodząc do wniosku, że jeśli tam wykaże się jakimiś specjalnymi zdolnościami, to może i przypodoba się jakoś Minerwie. Ich sytuacja była tak niejasna, że dziewczyna nadal czuła się zobowiązana do popisywania w każdej możliwej formie. Jakoś nigdy nie była pewna, że Villiersówna jej ot tak nie zostawi, wiecie? Z wielkim, odwróconym do góry nogami bananem na twarzy, Liudvika wypełzła z sali, usiłując trzymać się całej reszty uczniów, która została skierowana w to samo miejsce. Jakoś nigdy nie widziało jej się wędrować akurat do tamtej wieży, więc była nieco zagubiona, całe szczęście banda studenciaków wiedziała gdzie iść - a ona zaraz za nimi. Kiedy już dotarli na miejsce, Stanka rozglądała się wielkimi patrzałkami dookoła, nie mając pojęcia, co tak naprawdę może jej się przydać na egzaminie. Gdzieś w kącie dostrzegła ektoplazmę, a przynajmniej tak jej się zdawało - bo w końcu nie była taka super z eliksirów - więc capnęła ją momentalnie, będąc z siebie bardzo dumną. Uważała, że Grześ od razu by ją pochwalił, ale cóż, kto wie. Okaże się na zaliczeniu! Litwinka już bardzo chętnie uciekłaby z powrotem do zamku, ale gdzieś wysoko zobaczyła jeszcze odorosok. Jeśli jej umysł nie mylił, to eliksiry zawierające ektoplazmę, często zawierały w sobie również odorosok, a co za tym idzie, dobrze byłoby go stamtąd ściągnąć. Szybkie "Accio" rozbrzmiało w powietrzu, ale słoik nawet nie drgnął. Blondynka spojrzała na niego z wyraźną niechęcią, ale nie miała zamiaru tak łatwo się poddać. Postawiła swoją ektoplazmę na najbliższej z półek, tknęła stojącego nieopodal Dextera w ramię i kazała mu się podsadzić. Powiedziała to tonem nieznoszącym sprzeciwu - tak bardzo dla siebie nietypowym. Wyszło im to jednak na złe, ponieważ zaklęty słoiczek jakimś cudem spadł i trochę ohydnego płynu wylało się zarówno na Stankę, jak i na Vanberga. Dziewczyna rzuciła jak najszybciej "Chłoszczyść" najpierw na niego, a potem na siebie, nie usuwając do końca smrodu, ale mając nadzieję, że wynagrodzi mu to trochę te straty. Do tego podzieliła się z nim odorosokiem, znajdując nieopodal pusty słoik i przelewając do niego połowę tego, co zostało w poprzednim. Potem złapała swoją ektoplazmę i z głupawym uśmieszkiem ulotniła się z wieży. Wybacz, Dex!
Namerlinacotamsiędziało! Rozdzielili Kanadę na jakieś grupki z uczniami z Hogwartu. Ten to miał szczęście! Z tylu osób akurat w jego grupie pojawił się Australijczyk, upsik. Zachowajmy jednak spokój i rozsądek... w końcu nie chciał dostać paskudnego Trolla. Trzeba się trochę poświęcić. Drugim kompanem do wyczynów na egzaminie okazała się jakaś ślizgonka. Albo po prostu dla zmyłki paradowała w nieswoim mundurku, nieważne. Chyba się nawet przedstawiła, Tatka prawda? Obojętnie, może być nawet Pelagią, byleby umiała porządnie przyrządzać mikstury. Bez ustalania z chłopakiem, udał się do mieszkania jakiejś dziewczyny. Wow, musiała być wybitnym uczniem za takie wyróżnienie! Chociaż podobne miała imię i nazwisko do tej mrocznej uczennicy, o której tak wiele zdążył już wysłuchać plotek. Co tam, grzebanie w cudzych rzeczach zawsze spoko! Dziwne mają metody nauczania Ci Anglicy. Że niby z naruszania cudzej własności ma wynieść jakiś morał? Jak tam chcą! Zdążył po drodze się z dwa razy zgubić, by dopiero za trzecim razem zmusić jakiegoś pierwszaka do pokazania mu drogi. Superowy wystrój, nie powiem! Aż ciarki mogłyby mu przejść po plecach, ale to w końcu Cam. Zerknął na dwójkę, która już przeszukiwała pomieszczenie. Dobra, to zacznijmy tam! Udał się do regału gdzieś w kącie pokoju. Odetchnął w duchu, gdy znalazł samosterowalne śliwki. Pośpiesznie schował parę i sięgnął dalej. Mało nie padł, gdy jego dłoń wpadła na nieprzyjemny w dotyku przedmiot. Z jego ust wyrwał się tylko potok przekleństw, które wypowiadał bardzo szybko. Co pewnie dla większości było niezrozumiałe. -Noszkurwamaćcozagówno - machnął ręką, by otrzepać ją z tej diabelskiej substancji. To pewnie robota Australijczyków, na pewno! Niestety smocze łajno poszybowało w stronę krukonki. Przykleiło się do pleców wychodzącej już dziewczyny. Cameron chciał zawołać 'uwaga', czy tam nawet 'przepraszam'. W końcu dał sobie spokój, bo nie będzie jej tylko po to gonił. Na gacie Merlina, ta Elena jest jakaś porąbana. Po co jej odchody pochowane po szafkach? Skrzywił się i pospiesznie wytarł rękę w zasłonę, by potem szybciutko użyć 'chłoszczyść'. OHYDA! Anglicy to jakieś dziwne stworzenia, chyba nigdy w pełni nie zrozumie ich toku myślenia. Resztki smoczego łajna (a nóż się przydadzą!) wpakował w jakiś szczelny pojemniczek i zabrał ze sobą do sali. Wolał już dlaej tu nie grzebać, więc udał się do klasy.
Mówiąc szczerze, nie mam zielonego pojęcia dlaczego wiecznie zaczynam w jakiś opuszczonych klasach, a tu już mnie przyciągnęło drugi raz, ale teraz miejscówa jest incognito, a po Elence nie ma śladu, więc spoko. Zresztą nie sądzę żeby po wydarzeniach tego wieczoru Mini chciało się latać po super zatłoczonych miejscach, pełnych ludzi, a ona miałaby jeszcze w gratisie przez cały czas mieć przyklejony uśmiech do twarzy. Nie. Mini się dzisiaj nie uśmiecha. Przynajmniej na tą chwilę. Ciągnąc za sobą biednego Quentinka, nie powiedziała już ani słowa, chociaż parę razy zdarzyło jej się mamrotać pod nosem jakieś przekleństwa, bo taka zdenerwowana była tą całą sytuacją. Na początku nawet nie zdawała sobie sprawy z tego w jakim kierunku zmierza, jednak trzeba było minąć tyle schodów i te sprawy, dlatego wreszcie zorientowała się, że zmierzają w kierunku wież. Jedna z nich była na tyle stara i zapomniana, że stała się jej ulubionym miejscem schadzek i całonocnego picia. Co prawda ostatnio zdarzało się to nieco rzadziej, wszak problemy rodzinne do czegoś zobowiązują, jednak tego super miejsca nie mogłaby zapomnieć, dlatego bardzo szybko skierowała swoją trasę właśnie w tą stronę. Najbardziej chyba w opuszczonej wieży podobało jej się to, że nie musiała przynosić ze sobą kompletnie niczego, bo uczniowie w jakiś głupi sposób upodobali sobie składowanie swojego alkoholu po kątach, a Villiers tylko na tym korzystała. Dajmy na to takiego Gabriela Lacroixa, który ostatnio też swoje wspaniałości właśnie z super skrytki w ścianie czy czymś tam wyjął. Tak, tak czarodzieje potrafią być niezwykle pomysłowi. Tricheur mógł być nawet nieco zdziwiony, że Ślizgonka zaprasza go na wspólne picie, a potem nie robi nic w tym kierunku żeby ów słowo klucz się w ogóle pojawiło, ale spokojna głowa, ona zaraz też w elegancki, magiczny sposób z niczego wynajdzie mu alkohol! - Daj mi chwilę - rzuciła w końcu po długim czasie milczenia, myślenia i wszechogarniającego wstydu, którego nadal nie mogła się pozbyć. Biedna. Z początku nawet wydawało mi się, że będzie ona całkiem fajną alternatywą, ale po krótkim czasie z rozkwitającego kwiatuszka stała się postacią tragiczną, w połowie sierotą z bratem, który jej nienawidzi, a teraz z nowo poznaną fantastyczną randką, która w niespełna godzinę poznała jej wszystkie skrywane, najgorsze sekrety. Żyć nie umierać. Wracając jednak do tematu, zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu w poszukiwaniu głównej atrakcji. Jedni mają lepsze kryjówki, inni gorsze, dlatego pod tym zakurzonym łóżeczkiem na pewno jakiś idiota skusił się żeby ukryć swoje skarby. Bingo! Zanurkowała na chwileczkę pod ów mebelek co by wyciągnąć te wspaniałości, przy okazji odrywając Quentinowe myśli od tego co niedawno przeczytał, a zajmując je swoimi wypiętymi krągłościami. Zupełnie nieświadomie, przysięgam! Trwało to dosłownie chwilkę, bo zaraz wyprostowała się jak struna z uśmiechem pełnym satysfakcji, machając mu przed nosem butelką ognistej (no może nie dosłownie, bo dzieliła ich pewnie troszeczkę większa odległość). KTO BY SIĘ SPODZIEWAŁ. W podskokach znalazła się po kilku sekundach obok chłopaka i rozsiadła się wygodnie na podłodze. Nie mam zielonego pojęcia czemu tam, a nie na łóżeczku, ale pewnie upodobała sobie tego typu miejsca do siedzenia zupełnie jak ja. Nie był to może najrozsądniejszy pomysł, bo wieża z racji tego że opuszczona była trochę chłodna, a jej kostium piratki nie należał wcale do najlepiej grzejących, ale co tam. Zaraz na pewno zrobi im się cieplej. - Chyba nam obydwojgu lepiej się zrobi jak się napijemy. Nie żeby coś, ale ten bal mimo ogromnych predyspozycji, dla mnie okazał się klapą. Ale spoko, teraz mamy party hard we dwoje - skwitowała, wymachując butelką na prawo i lewo. Trochę jej niezręcznie było, zwłaszcza że nawet nie wiedziała czy Szwajcar ma ochotę na dalsze picie w jej towarzystwie, ale yolo. Nie byłby przecież taki okrutny żeby zostawić damę w potrzebie, no nie?
Stara, opuszczona wieża? Czemu nie? Ktoś poinformował Toma Poll, że właśnie tu może znaleźć swoją ulubioną grę, mianowicie chińczyka w wersji nieco umagicznionej. Zapewne została zaczarowana przez jakiegoś wrednego Ślizgona, który z wielką satysfakcją rozpuścił plotę. W każdym razie Tom pojawił się w wieży i rozpoczął poszukiwania planszy. W tym samym czasie szkolne korytarze przemierzał Sava Vukoja ze szklanką lemoniady. Dostał napój od jakiegoś świetnego kolesia, spotkanego po drodze i nie pytał, ale też nie pił. Nie pytajcie jak zawędrował aż do opuszczonej wieży, ale zrobił to akurat wtedy, gdy Poll rozłożył grę. Pionki, zaczarowane przez wspomnianego wrednego Ślizgona, rozpoczęły atak. Wspięły się szybko po rękach Polla i jeden nawet wlazł mu do nosa, zaś kilka innych podążyło sprawnie w kierunku Savy - trzy utopiły się w lemoniadzie, lecz przyjezdny zaczął się nieco szamotać, aby zapobiec natarciu. Tym sposobem jego lemoniada, która okazała się eliksirem rogu, wylądowała na Tomie. Podsumowując - Tom (z rogiem jednorożca, bo wyrósł mu po oblaniu lemoniadą) i Sava musieli jakoś poradzić sobie z atakiem wściekłych pionków.
To miejsce może wydawać się nieco przygnębiające, ale ma jedną zasadniczą zaletę - na pewno nikt wam nie przeszkodzi w pasjonującej rozgrywce! Ktoś przyniósł tu malutki stolik i cztery poduszki, dbając o wasze siedzenia, a także kilka butelek soku dyniowego i kremowego piwa, w razie gdybyście poczuli pragnienie. Karty leżą już na stole, wydają się na was czekać, więc nie zwlekajcie!
Jest to pierwszy etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba - to ona przechodzi dalej. Zasady gry znajdziecie tutaj. Gracz, który nie zareaguje w ciągu pięciu dni, gdy przypada jego ruch, zostaje zdyskwalifikowany, a gra toczy się dalej między pozostałymi osobami.
Skład grupy 3:
Spoiler:
Gabriel I. Chaismore Echo Lyons Leonardo Taylor Bjorkson Bell Rodwick
Nie zaczynajcie gdy, dopóki nie dostaniecie listów!
Eksplodujący dureń? Super! Gdy tylko Leonardo dostał sowę informującą o miejscu rozgrywki, pobiegł na nie tak szybko, jak to było tylko możliwe. W opuszczonej wieży, której oczywiście musiał poszukać przez jakieś dobre dwadzieścia minut, było dość przygnębiająco. Ktoś przyniósł tutaj stolik i cztery poduszki, a także sok dyniowy i kremowe piwo. Karty leżały już na stole. Leonardo był pierwszą osobą, jaka zjawiła się na szczycie wieży, dlatego usiadł na jednej z czterech poduszek i wyciągnął jedną z kart, obracając ją w dłoniach. Ciekawe, co uda mu się przez nią osiągnąć? Nie miał pojęcia, kto jest towarzyszem jego rozgrywki i oczekiwał na przybyłych w pełnej napięcia atmosferze. Wiele słyszał o tej magicznej grze, jednak nie miał jeszcze nigdy możliwości spróbować w niej swojego szczęścia. Zastanawiał się na jakiej zasadzie byli dobierani uczestnicy gry i czy wszyscy są tak samo chętni do wypróbowania swoich sił, jak on sam. Znając jednak jego szczęśliwą passę, to dzisiaj z pewnością odpadnie jako pierwszy. Nigdy nie miał szczęścia w kartach, ale kto nie ma go w kartach, ten ma w miłości, prawda? Ogromna szkoda, że u młodego Bjorksona ani jedno, ani drugie nie było prawdziwe.
2 i Cesarz ponowny rzut: 3
Ostatnio zmieniony przez Leonardo Taylor Björkson dnia Sro 27 Sie 2014 - 14:17, w całości zmieniany 1 raz
Fy faen. Przez całą drogę z lochów do tej kurewskiej, opuszczonej wieży powtarzał sobie te dwa słowa. Chęć mordu i wypatroszenia tego, kto wymyślił, by on musiał przyjść z samego dna Hogwartu aż tutaj była jak najbardziej na miejscu, więc - gdy dotarł na miejsce - obrzucił wszystkich pełnym głęboko skrywanej pogardy spojrzeniem. Choć warto uściślić, że nieszczególnie miał komu wygrażać. Co za kurewsko nieudany dzień. Nienawidził takich dni - drittskaller z czwartej klasy. Musiały wyleźć akurat, gdy robił to, co robił? Cholerne smarkacze. Tylko plątały się pod nogami. A prefekci gdzie? Grają w Eksplodującego Durnia. Brawo. Zajebiście. Przynajmniej jeden gra i to nie z jego domu. - Faen, tylko ja musiałem zapierdalać z lochów? - wymamrotał, podchodząc do stolika. - Prefekci. - burknął jeszcze, siadając naprzeciwko chłopaka i również wyciągnął kartę z talii. Gwiazda nie była taka zła, prawda? Ale jak przegra rozdanie, nie będzie najgorzej. Zawsze mógł odpaść już przy pierwszym ruchu, a tymczasem musiał czekać na resztę. - Ty wybierałeś to miejsce? - spytał prefekta, patrząc na niego przez krótką chwilę, by zaraz wlepić morderczy wzrok w wylosowaną kartę. Ciekawe, co też wylosował prefekt? Może Śmierć? Oby nie Cesarzową, nie zniósłby czegoś takiego i na samą myśl wzdrygnął się z obrzydzenia. To byłoby naprawdę straszne. Okrutne wręcz. Nieważne. I tak musieli czekać na dwóch pozostałych graczy, a wtedy zabawa będzie jeszcze lepsza.
2 i Gwiazda ponowny rzut: 2
Ostatnio zmieniony przez Gabriel I. Chaismore dnia Sro 27 Sie 2014 - 20:09, w całości zmieniany 1 raz
W poprzednim roku okazało się, że eksplodujący dureń to nieco nudna gra, a przynajmniej w towarzystwie jakie się Bell wtedy trafiło. Ale teraz, z nowym optymizmem i chęcią poznania nowych ludzi, nie wypisywała się z rozgrywek. Kiedy dostała list, całkiem szybko pokonała drogę z wieży na dół i z powrotem na górę. Były już całe dwie osoby, w tym Leonardo, którego zaledwie parę dni temu poznała w pociągu. - Cześć - uśmiechnęła się do niego. - Jak tam w Hogwarcie z nową funkcją? Bo chyba wcześniej, przed wakacjami już tu byłeś? Chyba ludzie na Sfinksa przyjechali już jakoś dawno temu... I oczywiście zauważyła też ślizgona, biedaczek, chciał prefektów, a tutaj miał ich już dwóch. - Hej, Bell jestem - podała mu rękę, a potem wylosowała kartę. Kochankowie. Co za głupia karta.
Podróż do Hogwartu minęła Echo naprawdę wybornie i z pewnością lepiej niż innym - prawie całą przespała, mając za nic swoje obowiązki prefekta. Było jej głupio, ciężko temu zaprzeczyć, ale ostatnie chwile wakacji znalazły się w takim kotle, że nie miała czasu się wyspać. Na szczęście nie ucierpiała przez żadne spadające kufry czy inne przygody, o których potem się dowiedziała, za to gdy czerwony pociąg znalazł się w Hogsmeade, dzielnie ruszyła do wypełniania swych obowiązków. Pierwszoroczni pod jej opieką byli bardzo bezpieczni, zagubieni trafiali na właściwe drogi, a sama nie mogła się nadziwić, że tak sprawnie wychodzi jej ta cała organizacja. Dzielnie poprowadziła tabun nowych Gryfonów do ich przytulnej wieży, a potem? Potem nie mogła spać. Po przerwie od szkoły zupełnie nie mogła wbić się w swoją funkcję, która nieco utrudniała życie, ale jeszcze była przyjemna. Często można było ją zobaczyć zupełnie roztrzepaną, ale koniec końców - obowiązki wypełniała. Pamiętała nawet, że ma partyjkę durnia, na którą wpadła, cóż za dziwy, spóźniona. - Przepraszaaaam - jęknęła, chwytając ciastko i już siadając na wolnym miejscu. - Echo - przedstawiła się Ślizgonowi, przełamując ciastko na pół. - Hej Leoś, hej Bell! - przywitała prefektów, ale nic więcej nie dodała, bo wyjęła kartę i przyjrzała się jej badawczo. Nie pamiętała co oznaczał głupiec, ale w durniu nigdy nie było to nic dobrego.