Izba Pamięci znana jest przede wszystkim z nudnych i długich szlabanów, polegających na polerowaniu medali, pucharów i odznak byłych uczniów Hogwartu. Jednak czasem, warto spojrzeć na to pomieszczenie z odrobinę innej perspektywy i zastanowić się nad wspomnieniami tu zachowanymi. Niektóre są niewiele młodsze od samego zamku! Na pewno każdy znajdzie coś, co go zainteresuje.
Oboje byli głupi. Nie potrafili się zrozumieć, dojść do jakichkolwiek wniosków, spojrzeć trzeźwo na rzeczywistość. Nie była do końca przekonana, czy to taki dobry pomysł, żeby powtórzyć mu, co mówiła. Głupia była. Sądziła, że jeżeli Gavrilidis chce teraz zakończyć ich związek, to może będzie to mniej bolesne, jeśli nie da po sobie poznać, że mimo tego wszystkiego dalej cholernie jej zależy. Poza tym jeśli faktycznie takie były jego zamiary, to nie chciała mu tego utrudniać i siłą zatrzymywać przy sobie. - Mówiłam, że Fabiano nie jest tobą - powtórzyła mimo wszystko bezbarwnym tonem, a potem uniosła lekko kąciki ust w kwaśnym uśmiechu, jakby opowiedziała mu właśnie zabawną anegdotkę albo jakby chciała obrócić swoje słowa w słaby żart. Zaraz jednak opadły one, zmęczone tą udawaną pseudoradością. Słuchała go uważnie, zagryzając wargę. Znowu nic konkretnego. Nadal nic nie było prostsze, nic nie stało się jasne i klarowne. Była bliska wybuchu bezradności, chciała opaść bezwładnie na ziemię i pogrążyć się w lamencie. Powstrzymała się, bo jednak wola przejścia przez tę sytuację była większa. Szkoda tylko, że Ioannis wcale tego nie ułatwiał. Albo faktycznie nie wiedział, jak ma teraz postąpić, albo trudno mu było bezwzględnie powiedzieć jej, że nastał koniec, a ona nie mogła pomóc mu w tym drugim bez stuprocentowej pewności, że tak faktycznie jest. Miała mętlik w głowie, tysiąc kolejnych pytań przetaczało się po niej, ale już nawet nie wypowiadała ich na głos, bo chyba i tak nie uzyskałaby odpowiedzi. Westchnęła ciężko i nie chcąc bezczynnie wstać, zaczęła chodzić w tę i we w tę po izbie, patrząc pod nogi. Może jeśli przejdzie dostatecznie długi dystans, magicznie przeniesie się w czasie, gdzie wszystko będzie już załatwione.
Ale on naprawdę nie wiedział, czego chciał. Bał się, że nawet, jeżeli jakimś cudem Mia mu wybaczy, to nic się nie zmieni. Wciąż będą tkwić w marazmie, w tym, co było wcześniej. I wciąż oboje będą tak naprawdę nieszczęśliwi. Bo tak, był nieszczęśliwy, kiedy nie było jej w pobliżu. I zapewne to go pchnęło w ramiona innych, choć oczywiście to chyba nie była zbyt dobra wymówka. Ale przede wszystkim problem tkwił w tym, że ciągle rozmawiali o tym, czego on ma chcieć, a nie tego, czego chce ona! Ogółem miał o to zapytać, ale wtedy Ursulis powtórzyła swoje poprzednie, ciche słowa, na które Ioannisa trochę zamurowało. Bo nie wiedział, co ma powiedzieć. No miała rację. Czyli z tego wynikało, że wolała jego, niż tamtego puchona? Dziwna sprawa, chociaż może nie do końca? - Aha - skomentował jakże bystrze. - No tak - potwierdził zaraz potem, co by mogło sprawiać, iż powiedział coś konkretniejszego, ale prawda była zgoła inna. No cóż. Myślenie chyba nie było jego mocną stroną ostatnimi czasy... wystarczyło spojrzeć na to, jak się zachowywał. Wniosek nasuwał się sam. Chociażby nie mówił nic konkretnego, ale naprawdę nie miał pojęcia, co mógłby jej odpowiedzieć. Dlatego patrzył na nią zrezygnowany, jak sili się na jakiś uśmiech, a potem zaczyna chodzić po sali. Westchnął ciężko, wyciągając jedną rękę i drapiąc się nią po karku, z miną istnego nieogarniania. - A ty czego chcesz? - spytał zatem, by potem wbić w nią wyczekujące spojrzenie brązowych tęczówek. Może tak będzie mu łatwiej podjąć decyzję? A może chciał trochę to zrzucić na krukonkę? Zapewne w każdej wersji jest coś prawdziwego.
Spojrzała na niego z rozżaleniem, gdy tak skomentował jej wypowiedź, która naprawdę dużo ją kosztowała. Jeśli nie chciał tego słuchać, mógł w ogóle nic nie mówić. Przynajmniej jej łatwiej byłoby się pogodzić z tym, że to, co między nimi było, dla niego jest już nieistotne, bo takie właśnie wnioski głupia Ursulis wyciągnęła przez te kilka nic nieznaczących półsłowek, boleśnie neutralnych i zdawałoby się przesyconych obojętnością. Ale, jak sądziła, w końcu zyskała swój dowód. W końcu szala przechyliła się na którąkolwiek ze stron i to chyba było łatwiejsze, niż wieczne tkwienie w niepewności naprzeciwko siebie, mimo że to bolało, potwornie bolało. W jednej chwili cała niepeność Gavrilidisa przekształciła się w zwykłe wykręcanie się od brudnej roboty, niezręczne przedłużanie ciszy przed burzą. Ursulis musiała zacisnąć mocno oczy, bo fizycznie ją to zabolało, poczuła przejmujące ukłucie w klatce piersiowej. I coś się w niej zamknęło. Poczucie sensu odpłynęło, zabierając ze sobą wszystkie chęci do zrozumienia siebie. Już nie chciała tych głupich uczuć, już nie chciała kochać tego chudego Krukona, tak boleśnie obojętnego! Szkoda, że nie da się tego pozbyć pstryknięciem palców, naprawdę szkoda. Kiedy zapytał o jej pragnienia, przystanęła, z wciąż zaciśniętymi powiekami, chwiejąc się lekko na drżących nogach. Nie patrzyła na niego, nie potrafiłaby na niego patrzeć. Chcę, żeby to wszystko zniknęło, chcę cofnąć się w czasie, chcę cię nie pamiętać, chcę przestać czuć, chcę być ta samo obojętna na ciebie, jak ty na mnie, chcę być taka, jak przedtem, zanim się do siebie zbliżyliśmy, chcę do domu. - Chcę... - zaczęła, ale nie udało jej się od razu skończyć, bo tak jakby zabrakło jej powietrza w płucach. Czuła, że musi to powiedzieć za niego, bo inaczej będzie jeszcze bardziej bolało. I jeszcze dłużej. Weź się w garść, Mia. - Chcę to zakończyć - udało jej się powiedzieć cicho. Wcale nie bolało mniej. Poczuła cisnące się do oczu łzy, ale nie mogła pozwolić im popłynąć i zdusiła w sobie cały swój żal, teraz uciskający jej klatkę piersiową. Stała więc, z kamienną twarzą, patrząc w kąt, obejmując się ciasno, jakby miała się zaraz rozlecieć i chciała powstrzymać ten proces. Ale i tak się rozleci. Nie wytrzyma tak długo. Poczeka tylko, aż Ioannis pójdzie, żeby na to nie patrzył.
Och, tu właśnie rozpoczęła się cała seria nieporozumień. On sądził, że ona już niczego nie chce, ona sądziła zaś, że to on niczego nie chce i ogółem nieporozumienie gotowe... ach, cóż za głupi byli ci krukoni, no słowo daję! Zamiast porozmawiać normalnie to... jakieś podchody, wyobrażenia, wmawianie sobie czegoś... ech. Nie chciał być dla niej obojętny, nie chciał wywierać na niej tak złego wpływu. Chciał... no właśnie, kolejne trudne pytanie: czego on w ogóle chciał? Chyba musiał najpierw ogarnąć siebie, a dopiero potem rozmawiać z ludźmi. Wytyczać im granice, bądź budować z nimi nowe relacje. Mia... Mia była kimś, za kim nie nadążał. Ale do kogo jednocześnie go ciągnęło. Nie miał pojęcia, dlaczego, ale tak było. Z drugiej strony tyle razem przeszli, że... ciężko mu było się z tym rozstawać. Jednakże zaraz miała to zrobić za niego właśnie Ursulis. Ciężko powiedzieć, jaka była reakcja Ioannisa na jej słowa. Z jednej strony widział, że trudno jej było to powiedzieć, z drugiej strony miał dziwne (i mylne, warto dodać) wrażenie, że poczuła po tym wszystkim ulgę. A on? Jego także coś ścisnęło w klatce piersiowej i aż oparł się wygodniej plecami o ścianę, jakby bał się, że zaraz upadnie. Nonsens. Co innego było sądzić, że powinna go zostawić i znaleźć kogoś lepszego, a co innego usłyszeć to wprost od niej. Zabolało. Nie wiedzieć czemu, ale naprawdę nagle przemknęło mu przez myśl to wszystko, co razem przeżyli. I było tego całkiem sporo! A on chciał wrócić do momentu, kiedy tańczyli razem w pokoju wspólnym krukonów. Nie było Merlina, Keith był jego najlepszym przyjacielem, a Mia była kimś, z kim chciał być bez względu na wszystko. A teraz? Teraz stał w miejscu, gdzie wszystko było poronionym gównem, a on nie potrafił zachować się jak mężczyzna i z tego po prostu wybrnąć. Stał tu, przed nią i nie wiedział co zrobić. Chciał się z nią jakoś pożegnać, albo wręcz przeciwnie, powiedzieć coś, co sprawi, że wcale nie będzie chciała go zostawiać. Że do niego nagle wróci. Ale nie potrafił się zdobyć na nic, w tej chwili. - Ro... rozumiem - odparł w końcu, a głos mu się chwilowo załamał. Stanął na równe nogi i rozejrzawszy się mętnie po pokoju uznał, że może rzeczywiście powinien wyjść. Powinien wyjść z jej życia, tak. - Nie bój się kochać, ja... ja po prostu nie zasłużyłem - dodał jeszcze dławiącym się głosem na koniec, chcąc ją może podnieść na duchu czy coś... ciężko stwierdzić. W każdym razie wyszedł z izby powolnym, ciężkim i ociągającym się krokiem.
Wszysto przez ich analityczne, krukońskie umysły. Zamiast po ludzku zapytać, oni stawiali na swoje domysły, wyciągali wnioski, sądząc, że są logiczne, tak naprawdę zniekształcając rzeczywistość, powodując serię nieporozumień o katastrofalnych skutkach. Zacisała mocno wargi, wbijając uporczywie wzrok w kąt. Nie rozumiała, co mówił. Słowa do niej docierały, ale wysiadała, starając się je zinterpretować. Zresztą, co za bezsens, jak miała nie bać się kochać, skoro nie było już dla nich wspólnej przyszłości? Nie mogła dalej go kochać. A jednocześnie miała świadomość, że szybko nie przestanie. Jeśli kiedykolwiek to nastąpi. Gdy wyszedł, poczuła się pusta w środku, jakby zabrał ze zobą całe jej wnętrze. Długą chwilę jeszcze stała ta bezsensownie, sunąc niewidzącym spojrzeniem po eksponatach w izbie, a jej głowa krzyczała, by wrócił i ten krzyk obijał się po całym jej pustym ciele. Nie potrafiła się ruszyć. Kiedy w końcu udało jej się do tegu zmusić, ruszyła szybkim krokiem, zostawiając notatnik, bo już nawet o nim nie pamiętała. /zt
Nie da się ukryć, że długo jej nie było. Kilka miesięcy jakiegoś dziwnego choróbska, zakaz wychodzenia z domu... znane wszystkim sztuczki metamorfomaga nie działały już na nikogo - ani na matkę, ani na babkę. Bycie więzionym we własnym domu? Hm, nic trudnego! Zresztą, w tej nienormalnej rodzinie to nic nadzwyczajnego, niestety. W każdym razie możecie sobie teraz wyobrazić tę niesamowitą ulgę, którą poczuła Dahlia, kiedy wreszcie mogła wrócić do Hogwartu. Po paru miesiącach nieobecności... i zaległości. Ale hej, przecież to słynny, głupiutki i uroczy rudzielec z Gryffindoru, poradzi więc sobie z tym, prawda? Gorzej przedstawiała się kwestia tego, iż rodziciele byli nieugięci jeżeli chodzi o przyszłe zaręczyny ich najstarszej (sic!) córki, która już niebawem przekroczy wiek pełnoletności czarodziejskiej. I oczywiście państwo Slater uznali, że to będzie idealny moment na to, aby oficjalnie przedstawić swej latorośli kandydata na męża. Jej natomiast robiło się słabo na samą myśl i kompletnie nie miała pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Większość powiedziałoby: uciec, bo przecież ze zdolnościami metamorfomagii może być kimkolwiek zechce! Niestety, teoria od praktyki różni się znacząco, bowiem to wcale nie wydawało jej się takie proste. Uciec od przyjaciół, Hogwartu... w zasadzie wszystkiego, co sprawiało, że czuła się jak w prawdziwym domu. Może powinna była pobiec za Chrisem, uwieszając się na jego szyi niczym nieproszony gość, a on musiałby ją wywieźć stąd, bo inaczej musiałby ją zabić? Hm, to wcale nie wydawało jej się teraz takie absurdalne jak jeszcze te parę miesięcy temu... A teraz znów powróciła do punktu wyjścia. Znów intuicja bezwiednie pchnęła ją w stronę Izby Pamięci, kiedy to wszystko się zaczęło. Kiedy poznała smak swojej pierwszej miłości, zrobiła krok w stronę dorosłości, choć nie taki, o jakim myślicie, podli zbereźnicy. Po prostu obojętnie, ile osób by tu nie przychodziło, to miejsce już zawsze będzie jej się kojarzyć z nimi. Kiedy siedzieli na podłodze, Dahlia jadła spaghetti, a Shiver patrzył na nią z rozbawionym politowaniem. Każda jedna rzecz, niesprzątana od dawna, przypominała jej o tym wszystkim. Przejeżdżała dłonią po martwych eksponatach, zastanawiając się jednocześnie, czy zawsze historia musi zataczać koło. Czy musiała koniecznie tutaj przychodzić? Czemu podświadomie brnie w coś, co minęło i już nigdy nie wróci? Chłopak wyjechał, już nigdy więcej go nie zobaczy. Przepełniało ją to smutkiem i jakąś dziwną melancholią, zakrawającą o... obojętność. Jakby wszystko nagle traciło na znaczeniu, kiedy nie ma go obok. Nie potrafiła dłużej samotnie znieść tych myśli, więc w przypływie chwili postanowiła napisać list. Do Skyli. Nikt inny nie zrozumiałby jej tak dobrze jak ona. Stęskniła się. I jasne, że mogła po prostu stąd wyjść, ale jakaś siła nie potrafiła zmusić jej do opuszczenia tego depresyjnego pomieszczenia. Więc przysiadła na jednym z parapetów, opierając głowę na łokciach. Nogi w starych trampkach podrygiwały niespokojnie, a rude włosy zasłaniały gołe ramiona. Gryfonce było zawsze ciepło. Tylko, czy Quinley aby na pewno przyjdzie? Do starej przyjaciółki Vanessy? Zaczynała się trochę bać, że może jednak za długo nie miały ze sobą kontaktu i teraz... teraz zostanie tylko martwa głusza po wszystkim, co kiedyś kochała. Smutno.
Skyla tylko cudem uniknęła zesłania i więzienia w domu. Były momenty, w których wyobrażała sobie siebie, z długimi, długimi włosami, które niczym księżniczka, spuszcza Olliemu i jej luby wspina się po różnokolorowych kosmykach, wprost do wierzy, w której urzęduje jego ukochana. I było to dość bez sensu, bo później i tak planowała założyć na buty rakiety do mugolskiego tenisa (o takich zastosowaniu tych dziwnych paletek dowiedziała się na Mugoloznastwie) i powędrować z Twydellem daleko, w świat, przez Szkockie śniegi. Absolutnie nie planowała zostać w wierzy! Nie było jednak takiej potrzeby, bowiem wreszcie udało jej się namówić swoją ukochaną mamę, która za nic nie chciała puścić swojej pociechy do Hogwartu - oczywiście dopóki całkowicie nie pozbiera się po wakacyjnym wypadku - aby pozwoliła dokończyć Skyli rekonwalescencję w szkole. Oczywiście wymagało to wielu łez, kwiecistych metafor dotyczących życia towarzyskiego ślizgonki, które mogłoby runąć, czasem gróźb i w końcu obietnic, że Quinley nie będzie gonić za węgorzami, kimkolwiek oni są (słowa matki, Sky w końcu doskonale znała tych rzezimieszków!) i przestanie straszyć ludzi nożyczkami, bo jak widać, nie wszystkim takie poczucie humoru pasuje. Skyla obiecała. Obiecała, że słowo "węgorz" będzie tabu. Że przestanie doszukiwać się węgorzowego spisku we wszystkich aspektach życia. Że przestanie grozić ludziom. Że przestanie się narażać. I wszystkie te obietnice złamała już w pierwszy dzień szkoły, ale jestem pewna, że swoją pokrętną logiką mogłaby wytłumaczyć każdą z nich! W każdym razie, kiedy wreszcie napisała do niej VANESSA (bo węgorze to na pewno czytają), porwała parę mugolskich książek, które w tajemnicy przed światem udało jej się dostać (były to książki wędkarskie, ale według Quinley, stanowiły najlepsze źródło wiedzy o węgorzach) i kilka ruszających się zdjęć, na których tańczy w samym staniku, eksponując bliznę, wtedy czerwoną i dość widoczną, teraz zaledwie różowiutką szramę, biegnącą wzdłuż brzucha. I tę oczywiście również miała zamiar VANESSIE pokazać, wszakże przekonana była, iż przyjaciółka żyła tylko nadzieją na zobaczenie ran wojennych Skyli. Swoim zwyczajem postraszyła kilku pierwszoroczniaków, iż przefarbuje im włosy, kilku starszym ważniakom zmieniła kolor na taki, który uważała za dość fantazyjny, a tych, którzy uchylili się od jej zaklęcia, poinformowała uprzejmie, że skróci ich o głowę. - VANESSA - wrzasnęła od wejścia, w dzikim ferworze rzucając trzymane nożyczki gdzieś w kąt. Doskoczyła do Dahlii i chociaż po krótkim zastanowieniu, nie rzuciła się rudzielcowi na plecy, to i tak, czy gryfonka chciała tego czy nie, przyjaciółki stały się plątaniną nóg, rąk oraz różowych i rudych włosów. A kiedy potwór ZGNIOTĘCIĘMOIMPRZYTULENIEMŚMIERCI, jak Skyla dumnie nazwała się w myślach, oderwał się wreszcie od swojej ofiary, zdołał tylko wydusić jedno zdanie. - Muszę ci opowiedzieć o węgorzach!!
Ta chwila na oczekiwanie Skyli zdawała się być wiecznością, istnym utrapieniem dla zmęczonej duszyczki biednej gryfoneczki. Już zdążyła zwątpić i zupełnie jak nie ona poddać się - zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę wyjścia, po czym niewidzialna siła nakazała jej się obrócić i spojrzeć na wszystko jeszcze raz. Ostatni, pożegnalny rzut okiem, ciche westchnienie i... ORANYNAMERLINAJAKIŚWSTRĘTNYPOTWÓRJĄSPĘTAŁORANYRANYCOROBIĆ?! Zgodnie z gryfońską etyką, nie ruszyła się ani na milimetr, mogąc ukazać w ten sposób swoją bojaźń przed napastnikiem. Zrobiła za to szalenie zdziwioną minę i zastygła w bezruchu, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. Zaraz, ten krzyk wydawał się być jakoś dziwnie znajomy... no i kto inny mógłby się tak drzeć, tytułując ją per "Vanessa"? Bruno to nie mógł być, zważywszy na to, że głos ewidentnie należał do płci żeńskiej, więc chyba została tak naprawdę jedna, jedyna osoba... - Skyla? - spytała niepewnie, próbując obrócić swą rudą główkę w kierunku domniemanej ślizgonki. Kiedy ta ją w końcu wypuściła z rąk, Slater mogła wreszcie wykonać pełen obrót, kierując się mordeczką ku Quinley, jak się zaraz okazało. Te włosy i ogólnie cały jej wizerunek nie mógł pozostać niezidentyfikowany, no przykro mi bardzo! W każdym radzie Dahlia ucieszyła się niesamowicie, więc zaraz to ona uściskała właścicielkę kolorowej fryzury i znów stały jak sierotki w polu, tuląc się do siebie, jak gdyby nie widziały się parę dobrych miesięcy. Oh, wait, tak właśnie było! - DOBRA, ale chodźmy gdzieś indziej. To miejsce... przyprawia mnie o dreszcze - dorzuciła niechętnie, rzucając ostatnie pogardliwe spojrzenie gdzieś na którąś z półek. A potem chwyciła przyjaciółkę za rączkę, zużywając całą swą metamorfo-siłę na stanie się panienką Walker i wyszły z pomieszczenia.
Echo chciała uporządkować myśli. Ostatnio wciąż męczyło ją to, że była tak nieudolna. Uczuciowo, rzecz jasna. Nigdy jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie! Mogła zachować trzeźwość umysłu i podchodzić do wszystkiego z dystansem, nie przejmowała się niepotrzebnie, generalnie nie miała problemu z życiem i relacjami międzyludzkimi. Potrafiła nawet doradzić innej osobie, która wyraźnie wplątywała się w coś nierozsądnego. Wiedziała, kiedy sprawa miała się dobrze, a kiedy nie. Nie żeby była specjalnie poukładana i myślała według prostych, logicznych zasad. W jej zachowaniu ciężko było przewidzieć kolejny ruch, ale ogarniała. Wiedziała, po prostu. Teraz jednak nie wiedziała, bo sama w coś się wplątała. Miała trochę ciężki czas, który przyniósł zupełnie nowe doświadczenia, bo o Loganie myślała zupełnie poważnie. Dlatego właśnie, chcąc nieco odgonić burzliwe myśli, chwyciła swój nowy szkicownik, parę ołówków i wyszła z dormitorium, pragnąc zaszyć się gdzieś i dać upust swoim nerwom. Rysowanie uspokajało ją i przywracało do względnej normalności. Zatraciła się więc w swoim szkicowniku, nie reagując na żadne bodźce z zewnątrz. W izbie pamięci nie przewijało się zbyt dużo ludzi, dlatego wybrała to miejsce.
Ostatnio zmieniony przez Echo Merope Lyons dnia Sro Mar 12 2014, 17:53, w całości zmieniany 1 raz
Ostatnia noc była dla Anioła naprawdę ciężką. Nie zauważył wcześniej, że się skaleczył i dopiero budząc się nocą dostrzegł, że cała poduszka została umazana jego krwią. Zaczął wtedy przeklinać i psioczyć, ale wyczyszczona pościel i tak zostawiła na sobie ślady krwi, więc trzeba było się jej pozbyć. Poza tym rozmawiał ostatnio z jedną ze swoich byłych klientek o kolczykowaniu i szukał mieszkania z kimś na spółkę. Uznał, że fajnie byłoby mieć współlokatora, doszedł jednak do wniosku, że ze współlokatorką miałby więcej wspólnego i mniej krwi się poleje. Cały Anioł. Zmierzał szkolnymi korytarzami szukając łatwego kąsku do schrupania, szukając pretekstu do rozmowy z jakąś niewiastą. Tym samym przekroczył próg Izby Pamięci. Sala była naprawdę wyjątkowa i sam klimat, bardzo się tu Aniołowi podobał. Angel rozejrzał się po sali i dostrzegł istotę, która przykuła jego uwagę. Piękne dziewczę, które zdawało się ciut zagubione a jednocześnie pochłonięte szkicowaniem czegoś ołówkiem w notatniku. Podszedł więc do niej i przykucnął obok niej. -Czy ludzi też potrafisz tak pięknie naszkicować?- zapytał cicho, mając tylko nadzieję, że jej nie wystraszy.
Echo usłyszała kroki, ale nie miała ochoty podnosić głowy. Sądziła, że ktoś po prostu pojawił się w Izbie Pamięci w tym samym celu co ona - odcięcia się na chwilę od ludzi, przemyślenia kilku spraw. Dla niej skrobanie ołówka było najbardziej odpowiednim odgłosem. Znała go dobrze i uwielbiała. Był przyjemny, cichutki, ale charakterystyczny. Pędzel muskający płótno nie był tak wyrazisty, dlatego właśnie na dziś wybrała rysowanie. Można było szkicować absolutnie wszędzie. Wystarczył skrawek podłogi, aby rozsiąść się z notatnikiem i zacząć działać. W zasadzie można było nawet oprzeć się ramieniem o ścianę. Przelewanie pomysłów na papier pochłonęło ją całkowicie, ale kontaktowała i była w stanie zauważyć, że ktoś się do niej zbliża. Głowę podniosła dopiero, gdy chłopak pojawił się obok. Wyglądał na starszego, był wyższy (cóż za nowość, w świecie Echo wszyscy byli wyjątkowo wyrośnięci), miał jasne włosy, które od razu skojarzyły jej się z Loganem. Ruthvena nie mogła jednak pomylić z nikim innym. Nie odpowiedziała, ale pochyliła się znów nad kartką, zerkając na Angelusa, żeby móc go narysować. W ciągu trzech minut, za pomocą paru zgrabnych kresek i kilku pociągnięć bokiem ołówka, uzyskała prowizoryczny portret. Założyła niezgrabnie włosy za ucho i podniosła się, przeciągając nieco. Siedzenie w jednej pozycji bywało niewygodne. Podniosła szkicownik, który obróciła w stronę chłopaka, aby móc pokazać mu rysunek. - Ciągle się uczę, ale ludzi lubię rysować najbardziej - odpowiedziała, obserwując go ukradkiem.
Angelus był tylko trzy lata starszy od Echo, a w dodatku ona niedługo miała stać się pełnoletnią. Chociaż ponoć w świecie magii już w wieku siedemnastu lat było się pełnoletnim. No a będąc pełnoletnim można było robić wiele nielegalnych rzeczy prawda? Uśmiechnął się lekko do dziewczyny patrząc jak szybkie ruchy wykonuje ołówkiem po swoim szkicowniku. Widocznie miała talent, ale nadal go szlifowała tak jak on nadal uczył się gry na perkusji i gitarze elektrycznej, a dodatkowo pisał teksty do swoich piosenek. Teraz gdy odwróciła w jego kierunku zalążek tego co naszkicowała, na jego twarzy pojawił się uśmiech. -Jestem Angelus, albo też po prostu mów mi Angel- powiedział pewnym siebie głosem, nadal przyglądając się jej pracy. -Podobny do mnie, jeśli masz chęci i czas mogę ci pozować o ile w prezencie dostanę od ciebie portret, mój oczywiście. Co ty na to?- zapytał się po czym przyjrzał się uważnie jej twarzy. Jego ręka powędrowała delikatnie w kierunku jej brody i delikatnie przesunęła palcami po linii jej twarzyczki. Po chwili ją cofnął. -Wybacz, takie zboczenie zawodowe. Zajmuję się robieniem tatuaży i kolczykowaniem innych. Myślę, że ślicznie byś wyglądała z drobnym kolczykiem w nosie, taki mały, ledwo dostrzegalny diamencik. Zupełnie taki sam jak ty- powiedział uśmiechając się szeroko do dziewczęcia. -Zdradzisz mi swoje imię czy jeszcze na to za wcześnie?- zapytał po czym przeczesał dłonią swoje długie, postawione prosto włosy. Zupełnie jak na zdjęciu. Myślami zastanawiał się też, czy rezerwacja miejsc w restauracji dla niego i Mandy została pomyślnie zaakceptowana. Ojciec pewnie się zdenerwuje, gdy przyjdzie do niego rachunek.
Trzy lata w gruncie rzeczy stanowiły sporą różnicę. Zresztą Echo i nielegalne rzeczy... nie pasowały do siebie zupełnie. Nie licząc łamania zasad szkolnych, kiedy to wymykała się bezmyślnie do Zakazanego Lasu bądź włóczyła się po korytarzach po nocach. Ale jeśli chodziło o, chociażby, używki, Lyons nie lgnęła do nich. Nie piła, nie paliła, nie ćpała. Tym bardziej nie szlajała się z nieznajomymi sobie osobami wieczorami w dziwnych miejscach. Choć mogła robić wiele nielegalnych rzeczy, nie robiła. Za to żyła sztuką, która wydawała się jedynym sposobem na życie. Słuchała Ślizgona, wciąż kreśląc w szkicowniku swoje bazgrołki, mniej lub bardziej konkretne. Jeśli widziała błędy, zaznaczała je, aby pamiętać, że ma ich nie popełniać. Już miała odpowiedzieć że spoko, jasne, modeli nigdy za wiele. Wyglądał całkiem porządnie, był umięśniony, więc stanowił dobry obiekt dla jej szkicownika. Nie powiedziała jednak nic, bo poczuła jego palce na swojej brodzie. Nie spodobało jej się to wcale, dlatego zmarszczyła brwi, wyrażając swoje dosadne niezadowolenie z faktu, że dotyka ją ledwo poznany facet. Na takie rzeczy reagowała w typowy dla siebie sposób. Nie była niewinną Puchoneczką, która zlałaby coś, co jej się nie podoba. Nie, Echo bywała też arogancka. Miał szczęście, że cofnął rękę, bo już miała odepchnąć ją w bardzo gwałtowny sposób. Szczegół, że raczej nie była w stanie nic mu zrobić swoimi łapkami. Liczył się bunt, nie? Zainteresował ją jednak wzmianką o tatuażach. - Tatuaże? Hm, więc pewnie znasz Setha - stwierdziła, wzruszając ramionami, jednak nie siliła się na miły ton. - Dzięki za komplement - dorzuciła obojętnie, pochylając się znów nad szkicownikiem. - Echo - odpowiedziała krótko, nie podnosząc wzroku z kartki. No cóż, nie ułatwiała mu pewnie nawiązywania nowej znajomości.
Angelus uśmiechnął się lekko i usiadł po turecku na przeciw dziewczyny. Wyglądała na taką niewinną i drobną, wręcz strasznie delikatną przy jego posturze. Uważnie śledził jej każdy ruch, gest a nawet mrugnięcie. Był wzrokowcem i w ten sposób zapamiętywał doskonale wiele szczegółów i to się w nim podobno ceniło. -Sprawiasz wrażenie osoby trzymanej ciągle przez kogoś pod kloszem. Boisz się zrobić coś co jest zakazane, chociażby zjeść ciastko, które ktoś zabronił dotykać bo dostaniesz za to burę. Mam rację?- zapytał spokojnym tonem, broń boże starając się dziewczyny nie urazić, a jeśli już to zrobił to poszło mu to nadzwyczaj szybko. Nachylił się lekko nad jej obrazkiem i przyjrzał uważnie jak rysuje poszczególne kreski. -Jeśli chcesz być bardzo dokładna, tu na dłoni mam bliznę, drobny wypadek- powiedział delikatnie, uśmiechając się przy tym lekko i przesuwając palcem po bliźnie, którą przypadkiem sobie zrobił nożem. Chciał sprawdzić jak to jest z tym odczuwaniem u niego bólu w tamtym miejscu i wyszło po prostu jak wyszło. -Dotyk nie powinien być dla ciebie czymś złym, jako artystyczna dusza powinnaś go polubić. Dotyk jest dobry w każdym przypadku, robi się dopiero zły gdy sprawia nam ból albo zbytnio narusza prywatność, jak np obmacywanie. Przynajmniej ja tak to zawsze rozumiałem jako tatuażysta i osoba zajmująca się piercingiem- oznajmił. Był dzisiaj wyjątkowo wygadany więc nie przeszkadzało mu, że dziewczę obok niego milczy. -Seth....Seth...., jeśli chodzi ci o wysokiego bruneta bez centymetra ciała nie pokrytego tatuażami to tak, trochę znam. Sympatyczny gość. Charakterny bardzo- roześmiał się po czym przejechał dłonią po karku, zupełnie tak jakby go coś w tamtym miejscu zaswędziało, a może to metka od koszulki zaczęła go troszkę drapać? Nieistotne. Przedstawiła mu swoje imię, więc teraz chociaż wiedział jak się do niej zwracać. -Echo, no więc jak? Drobna delikatna zmiana w życiu. Zrobiłbym ci diamencik za ten portret. Zależy mi by go dostać od ciebie- powiedział no prawie zgodnie z prawdą, bo przecież mógł sobie nawet wziąć od kogokolwiek taki portret i nie musiał za to płacić.
Właściwie była drobna. Metr pięćdziesiąt siedem z burzą blond loków. Była też delikatna, ale do tego raczej nie lubiła się przyznawać. Bądź co bądź, potrafiła być silna, więc wolała eksponować swoją zaradność, romantyczność zostawiając dla siebie. Słuchała Angelusa uważnie, skrobiąc spokojnie w szkicowniku. Z założenia miała nie przejmować się jego słowami. Chciała odpocząć, spędzić czas w spokojnym miejscu, słuchając dźwięków, które znaczyły niewiele. Kroki na korytarzu. Szum wiatru, zawieruszającego się czasem gdzieś przy oknie, na którego parapecie siedziała. Ołówek, przede wszystkim odgłos ołówka. Ale mówił Ślizgon, a dźwięki schowały się gdzieś, pouciekały spłoszone. Zaś Echo nieco się zdenerwowała. - Jesteś psychologiem? - zapytała, podnosząc na niego wzrok, ale nie przestając rysować. - Pod kloszem - powtórzyła ironicznie, przewracając oczami. - Nie odniosłam takiego wrażenia. Szlajam się gdzie chcę, kiedy chcę. To, że nie robię "zakazanych" rzeczy, nie znaczy, że ktoś trzyma mnie pod kloszem - powiedziała, poruszając charakterystycznie palcami przy słowie "zakazanych". - Dzięki, ale takie szczegóły często burzą rysunki - powiedziała, nie mając zamiaru być niegrzeczna, czy przemądrzała. Ot, rzuciła po prostu komentarz zgodny z prawdą. - Zależy, na jakim formacie się rysuje. Zresztą, nie każda praca musi być dokładna, ale racja, blizny to całkiem charakterystyczne elementy, potrafią nadać całości zupełnie inny wydźwięk. - Świetnie, dzięki za pouczenie. Zazwyczaj nie dotykam kogoś, kogo rysuję. Tym bardziej, jeśli go nie znam. Ale skoro powinnam zmienić nastawienie, spoko, już to robię - prychnęła, średnio przyjemnie. - Bardzo - potwierdziła. Fakt, że jest jej bratem, zachowała dla siebie. - Angel - odpowiedziała, czując się potwornie dziwnie, wypowiadając to specyficzne imię. Było, w swej prostocie i skojarzeniach, które wywoływało, bardzo narzucające. Lyons była zdania, że Aniołem powinno nazywać się kogoś wyjątkowego. Kogoś, kogo znało się już jakiś czas. - Sama wystarczająco zmieniam swoje życie. Pięknie dziękuję za propozycję, portret możesz dostać za darmo. Dla mnie to kolejne ćwiczenie - stwierdziła, zerkając kilka razy to na chłopaka, to na kartkę.
Skłamałby gdyby powiedział, że zdenerwowanie dziewczyny ani trochę go nie bawi. Udał jednak, że lekko się zmieszał i przeczesał w tym samym momencie włosy palcami. No i ta słodka Aniołowa minka. No przecież on nic nie zrobił. Dla niego trochę to wyglądało tak, że mały pinczer szczeka na ogromnego doga niemieckiego, a ten patrzy na niego z góry. Tak to widział. Słodki Aniołek. -Psychologiem? Nieee.....- powiedział odrobinę zmieszanym głosem po chwili dodając- ale mogę nim zostać jeśli tylko będziesz chciała- z tym swoim charakterystycznym błyskiem w oku. -Piękny kwiat powinien być pielęgnowany i chroniony przed szkodliwymi czynnikami z zewnątrz. Dlatego trzymanie pod kloszem nie jest złe, jeśli jest się cudowną różą- oznajmił ten swój romantyczny na sobie tylko znany sposób poeta. Jak się denerwowała to tak słodko drżał jej nosek i robiła się taka sympatyczna dla Angela. -Od razu lepiej, potrafisz być też ironiczna. Zaskoczyłaś mnie. Już nie jesteś mdłą i do przesady miłą istotką na którą przypadkiem tu wpadłem. Potrafisz się też bronić. Ja jednak nie chcę cię skrzywdzić- powiedział uśmiechając się nadal przy tym rozbawiony. -Poza tym, zakazane rzeczy nie zawsze są złe. Czasem potrzeba odrobiny adrenaliny nie powoduje nikogo od razu przestępcą czyż nie?- oznajmił zgodnie z prawdą, chociaż on uwielbiał adrenalinę i wręcz jej pożądał. Potem jednak zamilkł by w ciszy obserwować jak rysunek się dopełnia i robi się coraz wyraźniejszy. Naprawdę pięknie szkicowała, a on sobie ten rysunek zachowa na pamiątkę od ślicznej Echo. Co z tego że był zarozumiały, jak mu to powie w twarz to on jej tylko podziękuje i skradnie buziaka uciekając szybko by nie oberwać za to w twarz. Ha! -Może i masz rację. To ty jesteś tutaj artystką. Ja znam się tylko na perkusji, gitarze elektrycznej i śpiewie. Malarz ze mnie marny. Coś tam potrafię, ale nie uznano by tego raczej za dzieło sztuki- wyjaśnił tym samym podając jakie to on ma talenty, drobne ale zawsze jakieś prawda? -Znam dziewczynę, która zajmuje się tylko malowaniem ludzkiego ciała. Czasem musi dokładnie dotknąć modela by dokładnie oddać głębie portretu. To nie jest złe. Dotyk nie jest niczym złym. Ale to już mówiłem- uśmiechnął się lekko. Zaczął się bawić kolczykiem pod wargą. -Czy jak się ruszam to bardzo ci przeszkadzam? Powinienem bardziej siedzieć nieruchomo niczym tak zwany posąg? Jak sądzisz Echo?- zapytał z nutką ciekawości w sobie. -Co do portretu. Dzięki, że dasz mi go za nic. Ja jednak nie lubię być dłużnym. Nie daje się obcym ludziom prezentów ot tak. Ale zapłaciłbym ci, jeśli zrobiłabyś portret pewnej dziewczyny. Dałabyś radę narysować kogoś ze zdjęcia?-zapytał bowiem wpadł właśnie na genialny pomysł.
Echo miała gdzieś czy jej zachowanie go bawi. Była na trybie "nie będziesz mi mówił co mam robić", więc niekoniecznie dobrze szło jej branie rad do serca. Zresztą, nie wydawały jej się na tyle dobre, aby rozmyślać czy da się z nich wyciągnąć jakieś pozytywy. Przekreśliła je z miejsca, od razu zakładając, że są kompletnie bezwartościowe. Słuchała przecież Ślizgona, którego pewność siebie śmieszyła ją. Uśmiechnęła się pogardliwie, dostrzegając niewinną minkę. Mogła sobie być pinczerkiem, jako wielki dog niemiecki i tak nie robił na niej wrażenia. - Póki co średnio ci idzie, ale życzę powodzenia. Wybacz, ale nie będę ci wybierać zawodu - odpowiedziała z charakterystycznym uśmieszkiem. Oczami wyobraźni ujrzała siebie na długim fotelu w prywatnym gabinecie Angelusa. Bliżej jej było do zejścia ze śmiechu, niż z rozpaczy, co było powodem owej wesołości, ukazanej chłopakowi. - Hm? Dzięki, nie muszę być piękną różą pod kloszem, dzikie kwiaty potrafią być piękniejsze - odpowiedziała teatralnie, wywijając dłonią z ołówkiem młynka i unosząc głowę do góry, niczym rasowa róża. Prychnęła znów, wracając do rysowania. Nigdy nie zwróciła uwagi na to, żeby drżał jej nosek, zresztą do rzeczywistego stanu zdenerwowania było jej jeszcze bardzo daleko. Wolę nie wiedzieć, co wtedy działo się z kolejnymi partiami jej twarzy. - Tak? Cieszę się. Następnym razem proponuję nie oceniać ludzi na podstawie pierwszego wrażenia, życie od razu robi się ciekawsze, kiedy nie skreśla się połowy na wstępie za mdłość. Zresztą, czemu miałabym nie umieć się bronić? - zapytała, unosząc brwi. Swoim skromnym zdaniem jeszcze się nie broniła, ale jak wolał. - Wiem - odpowiedziała krótko na słowa o adrenalinie. Nie sądziła, żeby wymykał się do Zakazanego Lasu w celach ujeżdżania centaurów, ale z tego co zauważyła, połowa tej szkoły za nic miała sobie zasady. Cóż, ona częściowo także należała do tej połowy. Zdaniem Echo żaden talent nie był drobny. Jeśli miało się jakikolwiek, szkoda było marnować okazję. Dziewczyna ceniła sobie ambitnych ludzi, którzy zamiast ganiać wciąż za romansami potrafili oddać się swojej pasji. Nie lubiła jednak przechwałek, a w wypowiedzi Ślizgona zauważyła je. Odniosła wrażenie fałszywej skromności. Być może on sam nastawiał ją do siebie w zły sposób, starając się tłumaczyć łagodnie swoje zdanie. Echo nie lubiła, kiedy coś się jej narzucało, a tu czuła to od samego początku. - Dotykając modela nie robi nic złego, bo model wie, że jest modelem. Na jej miejscu i tak bym takiego człowieka uprzedziła. A jeśli podchodzi do przypadkowych ludzi i bez krępacji stara się oddać głębię, jak to ładnie ująłeś, to coś już jest nie tak - powiedziała cierpliwie. - Bez różnicy. Skończyłam - podsumowała, wyrywając kartkę ze szkicownika i wyciągając ją na odległość ręki, żeby przyjrzeć się pracy. Przymrużyła oczy, poprawiła jedną czy dwie kreski i oddała skończony rysunek, słuchając przy okazji prośby. - Spoks, dziesięć galeonów - odpowiedziała, nie robiąc problemów. Dla niej była to chwila, zawsze dobrze było zarobić. Pozostawała tylko jedna sprawa. - Chyba że się nie lubimy. Kto to? - zapytała, zaczynając kolejny rysunek.
-No i tu masz rację moja droga Echo. Zawodu mi nie musisz wybierać. Od dawna zajmuję się muzyką i graniem głównie na gitarze elektrycznej i perkusji. Jeśli byś potrzebowała dobrej muzyki na imprezę wiesz do kogo się zgłosić. Tatuuję też ludzi i robię piercing. Dla przyjaciół nawet za darmo- powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Nawet puścił jej oczko. -Róża też była dzikim kwiatem dopóki jej nie udomowiono, nie zaczęto trzymać w ogrodach. Niby po co ma kolce? Służą one tylko i wyłącznie do obrony- oznajmił zupełnie niczym rasowy znawca kwiatów. Starał się takim być bowiem tak naprawdę nie miał bladego pojęcia o zachowaniu kwiatów i roślin. Nigdy go jakoś zbytnio nie interesowały, poza tym że piękne są z nich bukiety dla kobiet. -Tego nie powiedziałem, jeśli chcesz możesz mi pokazać jak się bronisz. Z chęcią spróbuję się z tobą zmierzyć- tutaj zaśmiał się delikatnie jednakże broń boże nie chciał jej urazić. Chyba... Wstał i przeszedł się kawałek po Izbie Pamięci. Chwycił od Echo szkic, który mu narysowała po czym zaczął go uważnie obserwować. -Jest ładny. Podoba mi się, a ty śliczna masz talent. Nie zmarnuj go. Możesz wiele dzięki temu osiagnąć- powiedział, chociaż pewnie ta młoda dziewoja miała gdzieś jego słowa. -Co do płatnego portretu. Chcę byś narysowała mi szkic Mandy Maurine Saunders. Zapłacę ci nawet 20 dolarów, ale mi na tym zależy. A co do lubienia, czy też nie. Powinnaś się jeszcze wiele nauczyć o pracy i pieniądzach słonko. Chcę byś narysowała dla mnie bo ci zapłacę. Kasa zawsze się przyda, nie każę ci rysować dla osoby, której nie lubisz zgoda?- powiedział w miarę łagodnym tonem. On nigdy nie rozumiał młodych ludzi, którzy nie potrafili za bardzo prowadzić interesów a potem narzekali na brak kasy. Dla Angela nie liczyło się to czy ma do niego prośbę ktoś kogo nie lubi. Ważne,że z góry mu zapłacić, wtedy stawał się przez moment jego najlepszym przyjacielem. -Przyjaciół trzymaj blisko, ale wrogów jeszcze bliżej? Znasz to powiedzienie- zapytał się, tym razem bez uśmiechu na twarzy.
- Okej, będę pamiętać - zapewniła, myśląc o urodzinach Flory. Nawet nie pomyślała o tym, że można by zorganizować jej jakiś mały koncert. Pewnie musiałaby iść w klimat Janis Joplin. Zanotowała sobie w szkicowniku, żeby nie zapomnieć przypadkiem o tym pomyśle. Razem z nim wpadło jeszcze kilka innych, przede wszystkim jak można przystroić pomieszczenie. - Więc odebrano jej trochę temperamentu. Biedne róże - westchnęła, szybkim ruchem nakreślając różany ogród. Pewnie nie było im smutno, bo miały towarzystwo innych kwiatów, ale mimo wszystko hodowlane wydawały się Echo nieco ograniczone. Jak widać, Lyons nie potrzebowała specjalnej wiedzy, żeby próbować postawić się w sytuacji roślin. Wyobraźnia była wystarczająca! Roześmiała się, tym razem zupełnie szczerze, nawet dosyć serdecznie. Rozbawił ją. - Okej, więc jak, ustawka? Nie wiem tylko, kto będzie musiał się bronić w tym starciu - zażartowała, spoglądając na chłopaka i unosząc lekko lewą brew. Nie miała wcale gdzieś jego słów. Pochwały mimo wszystko cieszyły i upewniały Echo w przekonaniu, że ma szanse zaistnieć gdzieś w tym wielkim świecie. Nie była bez znaczenia i nie wtapiała się w mętny tłum, bo potrafiła coś robić i kochała to. Dlatego lubiła być też doceniana. - Hm, dziękuję! - powiedziała, przekładając kartkę w szkicowniku, bo poprzednia została zapełniona gryzmołami, które tylko przychodziły jej na myśl. Przypadkowe skrawki rozmów utrwalane za pomocą ołówka, całkiem jej się to podobało. Kolejny sposób na ćwiczenie. Przerwała na chwilę bazgranie, gdy usłyszała, kogo ma narysować. Zmarszczyła lekko brwi i wysiliła się, starając przypomnieć sobie z czym kojarzy jej się to nazwisko. Doznała nagłego olśnienia, które zmusiło ją do otwarcia oczu nieco szerzej, niż chciała. Cóż, Seth pewnie nie byłby zadowolony, że rysuje komuś jego byłą dziewczynę. Szczególnie dlatego, że jej brat miał dosyć specyficzny sposób postrzegania niektórych relacji. Nie miała jednak innego powodu, dla którego mogłaby odmówić, bo z samej Mandy nie znała zbyt dobrze. - Okej, narysuję ją. Ale muszę coś dodać, bo aż mnie świerzbi. Praca i pieniądze, spoko, kiedyś będę się tym przejmować. Jednak myślę, że to nie jest najważniejsze. Nie rysowałabym, gdybym stwierdziła, że jest to nieprzyjemne. A tak byłoby, gdybym rysowała kogoś, kogo nie lubię. Tak dla wyjaśnienia. Proszę więc, żebyś mnie nie pouczał - dodała, zamykając swój zeszycik i zeskakując całkiem zgrabnie z parapetu. - Owszem, znam - odpowiedziała, zmianę jego podejścia kwitując chłodnym tonem. - Wyślij mi zdjęcie. Echo Lyons - przypomniała, kierując się powoli do wyjścia. - Do zobaczenia - dodała.
Oczywiście, że to wszystko było winą jebanej dzikuski. Wszystko. Sam przecież nie władowałby się w szlaban. Zrobiłby co miał do zrobienia szybko, sprawnie i co najważniejsze po cicho. A tak przyszło mu gnić na szlabanie. Może jeszcze jakoś by to ścierpiał gdyby chodziło o dzień, a nie tydzień. Siedem dni męki. Nie dość, że tracił czas, to jeszcze musiał go spędzać w jej towarzystwie. I do tego nauczyciel nie miał w ogóle polotu. Izba pamięci? Czyszczenie jakiś durnych nagród czy pucharów, które i tak wszystkich gówno obchodzą. Jakby nie mogli iść do Zakazanego Lasy czy zrobić czegoś przy czym nie musiałby siedzieć w tak małym pomieszczeniu z Zilyą. Ale nie... Oczywiście, że nie. Nie śpieszyło mu się w ogóle. Nic, a nic. Poszedł i tak o wiele dłuższą drogą, aby odsunąć wszystko w czasie. Co było głupie, ale silniejsze od niego. Nikt chyba nie pędził na szlabany z uśmiechem na ustach? A nawet jeśli to chyba wizyta w Mungu na odpowiednim oddziale była wskazana. Nie mógł jednak przedłużać wszystkiego w nieskończoność. A szkoda. Ciągle powtarzał sobie w myślach, że to już przecież kolejny dzień. Prawie ostatni. Trafił w końcu na odpowiednie piętro i z impetem otworzył drzwi. Tak bardzo chciał tutaj być, a jego mina mówiła sama za siebie. Omiótł spojrzeniem pomieszczenie w poszukiwaniu Zilyi. Pierwsze co to popatrzył na kąty jakby miała tam siedzieć przyczajona, ale jej nie było, więc tylko podszedł do okna, aby je otworzyć. Zaduch jaki tutaj panował był przytłaczający i to bardzo.
Cała złość, jaką odczuwała w związku z tym, że dała się przyłapać nauczycielowi, nie na byle czym, bo na kradzieży i małym pojedynku na zaklęcia, kierowała nie wobec siebie, nie wobec okrutnego profesora, a wobec tego głupiego chuja. Tym czarującym mianem określała swojego nowego kolegę z domu węża, którego to miała nieodpartą chęć uraczyć dosadną karą, za to wchodzenie w jej drogę. Wszystko było jego winą. Napatoczył się, narobił zamieszania, sprowokował całą tą wymianę zaklęć. I co najważniejsze, tak piekielnie ją wkurwiał. Wiedziała, że nazbiera sobie pęk wrogów w Hogwarcie, ale nie sądziła, że pierwszy z nich od razu pozna jej drobne skłonności do przywłaszczania sobie cudzej biżuterii. To zajebiście uwierało. Samym spojrzeniem mogłaby zabijać, podczas męczeńskiej drogi, jaką była ta, którą dobrowolnie pokonać musiała, by znaleźć się na szlabanie. Już sprytnie chciała skręcić, z wszystkiego zrezygnować, uciec, choćby wysłać jeszcze dziś mieli ją do Rosji, gdy drogę zagrodził jej jeden z profesorów, następnie odprowadzając ją wprost pod drzwi Izby Pamięci. Odwrotu nie było, ani pomysłów na zwianie. Otwarła drzwi, burknęła do nauczyciela, krótko, że rozumie co ma robić, po czym głośno ponownie je zatrzasnęła. Oczywiście ich praca w tym miejscu odbywać się miała zupełnie po mugolsku, jak to bywało w przypadku szlabanów - zgaduję, że zostali pozbawieni różdżek (co może i dobre było w ich przypadku, jeszcze spróbowaliby przejść do drastyczniejszych zaklęć!). Początkowo dziewczyna uznała, że zajmie się tym co jej wyznaczono, w ogóle nie rozmawiając ze swoim towarzyszem, na którego to towarzystwo przecież ochoty wcale nie miała. Zabrała jedną ze szmat i strasznie pilnie zabrała się do polerowania jakiegoś idiotycznego pucharu, wręczonemu komuś tam, za zasługi absurdalne. Szło jej dobrze, miała wprawę w takich zajęciach, chociaż może niekoniecznie chciałaby się tym chwalić. Wykonywała więc swoją cześć, robiąc to co do niej należy, co jakiś czas rzucając baczne spojrzenie Madnessowi. Kiedy kolejna z nagród całkiem dobrze lśniła, a ona zaczynała czuć pierwsze oznaki zmęczenia w rękach, podeszła do okna, które wcześniej on otworzył, by zaczerpnąć powietrza świeższego, aniżeli tej wyjątkowej mieszanki stuletniego kurzu, jakim się teraz cały czas raczyła. - Kurwa. Wyjaśnij mi, dlaczego ta jebana bransoletka? Nawet nie wyglądała jakoś zajebiście - Rzuciła na tyle głośno, co by Madness pytanie usłyszał, jednocześnie jednak wcale się nie odwracając w jego stronę. Tak jakby to podziwianie nudnych widoków za oknem było arcyciekawe. Co jak co, ale zastanawiała się, czym tamta zdobycz wyróżniała się takim, że ten głupi chuj tak bardzo chciał ją odebrać. Swoją droga, zapewne oboje musieli się pożegnać z łupami z tamtego dnia. Tyle przegrać!
Puchary, nagrody, medale i reszta równa. Na co to komu? Przez kilka lat swojej edukacji udawało mu się unikać takich właśnie szlabanów. Bo pewnie parę zarobił, ale na szczęście wtedy nie musiał polerować czyiś nagród bez użycia magii. To chore. Takie polerowanie było doprawdy zajęciem nużącym i męczącym. Siedział po przeciwnej stronie pomieszczenia. Może i różdżki nie miała, ale kto tam wie czy przypadkiem nie rzuci się z zębami. Jakoś wolał trzymać się od niej na dystans, bo jeszcze zaraziłaby go wścieklizną czy czymś znacznie gorszym. Wolał nie ryzykować. Tylko od czasu do czasu rzucał w jej kierunku miażdżące spojrzenie, a raczej wywiercał dziurę w plecach. Gdyby tylko wzrokiem mógł robić krzywdę Zilya z pewnością nie czyściłaby teraz razem z nim tych wszystkich pucharów. Nie przejmował się jej obecnością, chociaż nie oszukujmy się. Wolałby teraz być sam. Bo swoją obecnością tylko przypominała mu, że to nie przez swoją głupotę tutaj siedzi, a przez nią. Sam jakby coś spieprzył, ale nie. Musiała się pojawić jebana dzikuska, która weszła mu w drogę. Jemu. W jego domu węża w którym to sobie już od dobrych kilku lat bytował. Gdzie kraść mógł tylko on. Do tej pory nie miał takiej sytuacji, więc nie dziwne, że zwalał wszystko na Fyodorovą. Nawet logiczne to było, nie? A już myślał, że w spokoju dotrwa do końca szlabanu. Właśnie w myślach zabijał Zilyę na dziesięć sposobów i wymyślał akurat siódmy kiedy oczywiście musiała zmącić jego spokój. - Pamiątka rodzinna, po babci. Dałem ją dziewczynie, ale ona puściła się z moim przyjacielem, a później nie chciała mi jej oddać. Wiesz, pierwsza miłość i te sprawy. A później musiałem sam ją sobie wziąć. Rozumiesz, nie? - mówił cicho, a w między czasie zdążył wywrócić oczami kilka razy. Gdyby trafiło na kogoś innego to łyknąłby jego łzawą i bez polotu historyjkę bez mrugnięcia okiem, ale dzikuska wyglądała na osobę, która mimo wszystko w pierwszą lepszą bajeczkę nie uwierzy. Nie przerywał zaczętej czynności i nawet nie śpieszyło mu się do tego, aby spojrzeć w kierunku Zilyi. Po chwili puchar który czyścił wypadł z ręki, a Madness podszedł do okna. Po drodze już wyciągnął papierosy. Wiedział, że nie będzie miał ze sobą różdżki, więc już wcześniej pamiętał o zapałkach. Takich najzwyklejszych, mugolskich. W wakacje zdarzało mu się spędzać sporo czasu w mugolskim Londynie, więc miał kilka rzeczy o których inni na pewno go nie posądzali. - Nie musiała wyglądać. Ważne, że była warta dużo. Nie zawsze to co się świeci jest wartościowe, musisz być durna jeżeli tak myślisz - powiedział zaciągając się bez pośpiechu papierosem. Teraz to i tak było bez znaczenia. Przez najbliższy czas może zapomnieć o jakiekolwiek próbie wyprawie do któregokolwiek z dormitoriów. A to wszystko przez nią. Jebaną dzikuskę, jak już nazywał ją pieszczotliwie.
Wyciągnęła z kieszeni luźnych, ciemnozielonych spodni skórzany rzemyk, by następnie przewiązać nimi fikuśny, chaotyczny kok na czubku głowy, który szybko utworzyła, tak by kosmyki ciemnych włosów nie przeszkadzały jej w dalszej robocie. Wzrokiem wypatrzyła wysoki puchar, zamknięty w drewnianej gablocie, ustawiony pod jedną z pobliskich ścian. Miejsce to postanowiła wykorzystać jako idealne siedzisko na przerwę w tej męczącej pracy. Rozwaliła się więc tam, wygodnie opierając o ścianę i obserwując rozmówcę, który to postanowił powiedzieć byle pierdołę na temat bransoletki. Wyciągnęła sobie z kieszeni kolejny rzemyk, ten by dla zabicia nudy, trochę pogryźć zębami. Kto wie, może w ten sposób je właśnie na Madnessa ostrzyła? - Kurwa, czemu ta gówniana historia nie mogłaby być prawdziwa? Wtedy grzecznie byś prosił, bym bransoletkę Ci oddała nie zostawiając na niej nawet jebanej rysy, a ja na pewno wybrałabym dobrą cenę w zamian - powiedziała trochę do siebie, trochę do niego. W dupie miała tą błyskotkę, a jeśli byłaby tylko nic nie wartą pamiątką, tym chętniej by się jej pozbyła. Oczywiście w ramach odpowiedniej wymiany. I obyłoby się bez szlabanu. Kątem oka obserwowała chłopaka, widząc, że ten podchodzi do okna, które jednak znajdowało się całkiem blisko niej samej. Takie tam, przyzwyczajenie. Jeszcze niedajboże by się okazało, że ten jednak ma różdżkę i tu zaraz na nią jakiś urok rzuci, a ona taka biedna, taka bezbronna. Niewinna panna po prostu. - Spierdalaj, domyśliłam się, że musiała być dużo warta od chwili, kiedy zacząłeś o nią walczyć jak pojebany, jakby to było jakieś pieprzone insygnium śmierci. Tylko jakoś nie chce mi się wierzyć, że jakaś idiotka trzymałaby bez ochrony tego typu błyskotkę w szkole i że te pozostałe z tego pokoju, razem nie przebiłyby jej swoją wartością - skwitowała zaraz znów zagryzając zęby w czarnym rzemyku. Tak naprawdę być może wiązało się to z różnicą kulturową. W Rosji raczej nikt nie przyniósłby do szkoły czegoś cholernie drogiego by pozostawić to tam bez dobrych zabezpieczeń. Przecież każdy mógł go okraść! O Anglikach jednak Fyodorova nie wiedziała wcale wiele, nie miała też pojęcia jak wygląda ich zaufanie do reszty społeczeństwa. A że nie oceniła dobrze wartości bransoletki? No cóż, prawdę powiedziawszy nieczęsto je sprzedawała. Wiele z łupów zachowywała dla siebie, skuszona marzeniami o pięknych przedmiotach, nie była więc w tym wszystkim zbyt dobrze rozeznana. Wycenić bezbłędnie zaledwie skóry potrafiła.
Kiedy wiązała kok, on zaciągał się po raz kolejny. Nie usiadł na parapecie choć początkowo miał taką ochotę. Stanął tylko przodem nawet do Zilyi. Ale to tak, żeby mieć na nią oko. Nigdy nie wiadomo co by wpadło jej do głowy, a jakoś miał przeczucie, że samemu nie najlepiej będzie wystawiać się do niej plecami. - Bo takie gówniane historie nie mają racji bytu - powiedział tonem, który jasno dawał do zrozumienia, że stwierdził właśnie coś tak oczywistego, że nie powinno się nawet tego wypowiadać na głos - Pierwsza miłość, ja pierdole - w tej całej historii to było dla niego najbardziej absurdalne. Kto się zakochiwał? W ogóle jakby nie można było się tylko pieprzyć dla przyjemności, a nie wplątywać w to jakieś wyższe uczucie, które tylko wszystko zawsze musiało komplikować i pieprzyć. - Kurwa, było kraść gdzie indziej. Byłem pierwszy w tej szkole, więc łaź gdzieś po kątach zbierać ochłapy. Zresztą bransoletka od dawna była moja. W takim razie mało wiesz o idiotkach. Może jeszcze powiesz, że u was ich brakuje? Po chuj mam się martwić kilkoma rzeczami, skoro biorę jedną, sprzedaje i mam problem z głowy. Mniej roboty przy wszystkim - nie wierzył, że będzie sobie siedział w Izbie Pamięci z Fyodorovą i rozmawiał na takie tematy. Nie powinien dać się w ogóle wciągnąć w dyskusję na ten temat, ale to silniejsze od niego było. Zresztą na bransoletkę miał już umówionego kupca. Więc miało pójść szybko, sprawnie i bezproblemowo. Miało, bo teraz siedział przecież na szlabanie. I czyścił puchary, zamiast liczyć galeony. Zaraz zajmie się kolejnym medalem, ale najpierw spali spokojnie, bez pośpiechu. Stał przy oknie, może Zilya go nie wypchnie? Niby mała była, ale kto ją tam wie. Może na śniadanie zjadała tam u siebie niedźwiedzia i bez problemu poradziłaby sobie z tym, aby go wyrzucić? Uważał, że z nią to nic nie wiadomo, ale nie zmienił miejsce. Tu mu było wygodnie. Prychnął tylko jak usłyszał o tym, że ustaliłaby odpowiednią cenę za błyskotkę, na którą on ostrzył sobie zęby od długiego czasu. Czy ona naprawdę myślała, że by się na to zgodził? - Męcząca jesteś. Wpierdalasz do zamku i myślisz, że co? Za moją bransoletkę miałbym jeszcze płacić? Było zostać tam u siebie. Gdziekolwiek to w ogóle jest - nie wiedział o niej nic. No poza tym, że lubiła pokraść. Pluła. Nawet jakieś zaklęcia znała. I była pierdoloną dzikuską. Jak na Madnessa to i tak wiele. O niektórych ludziach ze swojego nie wiedział tyle co o niej.
Właściwie gówno ją obchodziło na ile w prawdziwym życiu, często spotykane były tego typu romantyczne historie z pierwszą miłością w tle. To, że ona na nic takiego nie trafiła, jeszcze nie wykreślało istnienia tego typu dupereli. Dlatego, kiedy on zajęty był prychaniem pod nosem i dawaniem do zrozumienia jakie to niemądre, ona wzruszyła ramionami. Kto wie, może czasem tego typu głupoty przytrafiały się tym co to nic ważniejszego na głowie nie mieli? Co ona tam mogła wiedzieć? Ona zawsze miała na głowie aż za dużo. Pewna jednak była, że całkiem wygodnie byłoby gdyby Madness zaliczał się do tamtej grupy. Fyodorova nie znała się na uczuciach międzyludzkich, na bliskich relacjach, na jakkolwiek zażyłych kontaktach. Właściwie nie znała się na milionie rzeczy, ale zawsze udawała, że jest wprost odwrotnie. - Popierdoliło Cię, nie była twoja, skoro wystarczyło bym weszła do tego dormitorium i bez największego wysiłku ją sobie zabrała, jak Ci tak na niej zależało, trzeba było wcześniej ją zajebać. Pierwsza ją zabrałam, więc była moja. - Fyodorovej chociaż wcale nie zależało na tym, by z kradzieży wyjść zaledwie z jednym, najcenniejszym łupem, to jednak potrafiła zrozumieć chłopaka. To było wygodne. Ona kiedy sprzedawała skóry, też wolała mieć w ręku jedną większą, wyjątkową, aniżeli piętnaście małych, króliczych. Jednak w sprawie biżuterii jej chodziło o posiadanie, niekoniecznie o zarobek. - Pewnie i nie brakuje u nas, w Rosji, idiotek, ale jednak większość z nich wie, że takie błyskotki jak łatwo przyciągają uwagę, tak łatwo mogą im zniknąć. Wasze Angielki gówno wiedzą. - Jak dotąd nie miała okazji poznać nikogo sensownego, urodzonego w tym deszczowym kraju. Ludzie stąd wyjątkowo jej nie odpowiadali, zdawali się żyć, być może po prostu, zbyt łatwo, przez co byli jakąś otępiałą, zbitą masą, której wszystko podawano na złotych tacach. - Tak, wpadam do zamku i myślę, że kurwa, masz mi nie wchodzić w drogę. Gówno mnie obchodzi jakie tu sobie plany snułeś na temat błyskotek. Następnym razem jak coś będziesz chcieć, będziesz musiał się pośpieszyć rezygnując z jebanych, tygodniowych podchodów. To twoja wina, że Ci ta bransoletka przeszła koło nosa, trzeba było się wcześniej zabrać do roboty - ten głupi chuj myślał, że da jej do zrozumienia, iż to nie jej teren. Co to to nie! Być może wcale ta Wielka Brytania specjalnie ją nie kręciła, być może i już najchętniej wróciłaby do Syberii, a jednak kiedy próbował dać jej do zrozumienia, iż jest intruzem, nagle odczuwała ogromną chęć pozostania tu chociażby na zawsze. Co oczywiście było bardzo absurdalne i bardzo tymczasowe. Był irytujący. Pod bardzo wieloma względami. Wszedł jej w drogę, wszystko skomplikował, myślał, że jest tu jakimś panem i władcą tego zamku (przynajmniej na złodziejskiej płaszczyźnie). A co gorsza, wiedział, że ona kradnie. Było coś jednak dziwnego w spotkaniu osoby, która wykazywała podobne niechlubne skłonności do przywłaszczania sobie cudzych przedmiotów, coś innego, szczerego(?). No, oczywiście pominąwszy już gigantyczną listę niedogodności związaną z tą kwestią.
I w kółko to samo, znów od nowa. Wywrócił oczami na jej kolejne słowa, już nie miał do niej siły, a jej silny akcent zaczynał go męczyć. Tak bardzo, że najchętniej rzuciłby na nią jakieś zaklęcie. Szkoda tylko, że nie miał przy sobie różdżki. A może i lepiej, bo jeszcze poniszczyliby te jakże cenne puchary i resztę gówna. - Była moja, bo pierwszy ją zobaczyłem - upierał się nadal i będzie to robił dopóki nie przyzna mu racji albo zmienią temat czy po prostu Zilyi znudzi się gadanie o tym, bo co jak co, ale pierwszy nie skończy. Wszystko było jej winą i za nic zdania nie zmieni. Mogła sobie kraść, chuj mu do tego było tak po prawdzie, tylko żeby nie wchodziła mu w drogę. Trzymała się z dala od rzeczy, które miały dla niego jakąś wartość. Albo najlepiej z dala od lochów i w sumie reszty zamku. Najlepiej, aby wróciła do swojej dziczy, żeby powarczeć na dzikie zwierzęta jak to według Madnessa miała w zwyczaju. Tak jak na nią patrzył i teraz to coś w niej było z tej rozwrzeszczanej mandragory. - Może i lepiej, że gówno wiedzą. Mi to tam akurat na rękę - przyznał po chwili zastanowienia. Zresztą większość dziewczyn uważał za rozpieszczone panny, które wszystko dostawały od rodziców. On akurat był z tych co zawsze radzili sobie sami. Nie narzekał na swój los, jakoś nie widział siebie w tej żałosnej roli. Brał los w soje ręce i robił wszystko, aby było mu lepiej. Na każdy możliwy sposób. Od matki dostawał coś więcej niż pieniądze. Wiedzę i możliwość wyborów. Nigdy nie mówiła mu co ma robić. Pozwalała chłopakowi uczyć się na błędach i samodzielnie wyciągać wnioski. Podsuwała różne księgi, ale nic nie narzucała. Uważał, że to o wiele lepsze niż posunięcie mu pod nos gotowych rozwiązań. A nawet jeżeli nie to w przyszłości to doceni, kiedy już może trochę zmądrzeje i spojrzy na świat inaczej niż patrzył na niego teraz. - Jeb się. Szkoda, że nie zostałaś wyrzucona z tego całego Sfinksa. Przynajmniej miałbym pewność, że więcej nie wpakujesz mnie w takie gówno. Szlaban, no kurwa - ponownie wywrócił oczami, patrząc na papierosa, który jeszcze tlił się między jego palcami. Ostatni buch, a po nim jeszcze jeden. Dopiero wtedy niedogaszony niedopałek wyrzucił przez okno i zgarnął jakiś puchar, który stał najbliżej, aby zacząć go bez celu podrzucać - Nie rozumiesz co mówię do Ciebie? Twoja to wina. Przeliterować? Ja wiem, że angielski jest trudny, ale już przez przesady. Trzeba było iść do lasu warczeć na zwierzęta, a nie w cudzym dormitorium szukać skarbów. Przeszła nie tylko mi obok nosa. Sama obeszłaś się smakiem czy czymś tam - nienawidził kiedy takie okazję przechodziły mu obok nosa. A to już nie pierwszy raz i to zawsze przez jakąś dziewczynkę, która myślała, że się nadaje do czegoś do czego nie nadawała się zupełnie. Nie zamierzał teraz jak głupiec jakiś wpierdalać się jej specjalnie w drogę. Tym bardziej, że kolejnym razem mogło się to skończyć o wiele gorzej. Ale i tak podejrzewał, że kiedyś ich drogi się znów skrzyżują. Może i zamek był duży, ale nie tak bardzo, aby więcej na siebie nie wpadli. A to nie wyjdzie im obojgu na dobre. Nawet zaczął myśleć o tym, żeby… ale nie. Kurwa, nie z nią. Jakąś dzikuską, która nie dość, że miała irytujący akcent czy wygląd to jeszcze drażniła go samą swoją obecnością. - Podobno we dwójkę można osiągnąć więcej, chociaż nie wiem czy to prawda. Ani czy do czegokolwiek się nadajesz - wyrzucił z siebie wolno słowa obserwując uważnie jej reakcje. Nie był tego w ogóle pewny, ale zdążył zauważyć, że Zilya nie należała do tępych osób, którymi nie watro zawracać sobie głowy. Trudno mu było przyznać nawet w myślach, ale tak było.