Korytarz w skrzydle zachodnim jest jednym z najdłuższych w tej części zamku. Brakuje tu kamiennych ławek do przesiadywania - podobno wiele lat temu Irytek wysmarował wszystkie Trwałym Przylepcem i zostały składowane w Pokoju Życzeń. Od tamtej pory jakoś nikt nie kwapił się do ponownego umeblowania tego piętra, a więc pozostaje przesiadywać na zimnej podłodze bądź ograniczyć się do opierania o ścianę.
Nie zauważył Snow mleka, ani tym bardziej, że ono się przewróciło. Paplał dalej i dopiero jak Nastka podskoczyła się zorientował o co chodziło. I bez jej pomocy by sobie poradził ze wstaniem, ale skoro już rękę do niego wyciągnęła to nie mógł jej odtrącić. Albo odruchowo jej podał. Może i zupełnie nieświadomie to zrobił. Wstał już obok i patrzył teraz na białą kałużę co się na posadzce coraz większa robiła. - Nie przypomną Ci ona krowy albo nie wiem może wieloryba? Jak myślisz Nastka czy może to wielbłąd? - przechylał Snow głowę pod różne kąty, aby tylko lepiej kształt dostrzec. Śmiesznie to mu się wydawało. Nie zwrócił uwagi, ani na swoją rękę, ani na Nastki. Które złączone tkwiły razem. Dopiero jak ona swoją zabrała to czegoś mu zaczęło brakować. Nie tak było jak chwilę wcześniej tylko nie umiał sobie uzmysłowić o co dokładnie chodziło. Tak zapatrzony był w kałużkę, którą po chwili już Nastka posprzątała. - Bez przesady, czasem tam chodzę. Nie za często, bo chyba czasu na to nie mam. Tyle rzeczy jest do zrobienia, że dnia mi czasem brakuje, a po nocy to tak nie za bardzo do biblioteki chodzić. Zresztą pewnie i tak jest zamknięta i tylko wszyscy próbują z działu ksiąg zakazanych coś wynieść. Tak mi się wydaje, bo to nie dla mnie. Za bardzo bym się chyba stresował, zresztą przeszkadzać im nie będę - mówił Snow jak zwykle bez sensu większego, ale na to akurat w jego przypadku należało wziąć poprawkę. A co książek mugolskich to ojciec mu je zawsze w wakacje pod nos podsuwał, a w roku szkolnym przysyłał sową. Czasem Snow patrzył na te ptaki i im współczuł, że przez jego ojczulka muszą tyle dźwigać. Sam musiał później pamiętać, aby te wszystkie książki spakować i do domu zabrać. Tyle dodatkowej roboty miał przez to na głowie, że nawet myśleć o tym było mu ciężko - Nawet nie pamiętam jak główny bohater się nazywał, bo pewnie byś mi pomogła. No nic, poszukam innym razem albo matka na list mi zdąży odpisać. Albo sobie w środku nocy przypomnę, nad ranem znów pamiętać nie będę. Oparł się o plecami o ścianę, aby trochę z przejścia zejść, bo jakoś wszyscy zaczęli się o niego ocierać. Trochę nieprzyjemne to było. - Co w ogóle na korytarzu tak czytasz? Miejsca w bibliotece zabrakło czy może to jakiś nowy trend? Nie znam się na tym i mogę nie być na czasie - poprawił koszulkę która mu się musiała podwinąć jak wstawał z podłogi i uśmiechnął do Nastki. Jeszcze chciał ją o wakacje spytać, ale to zdąży jeszcze. Zresztą wrażenie Snow odnosił, że już wszyscy tylko o tym mówili.
Filip maszerował radośnie korytarzem, gdy nagle usłyszał znajomy, dziewczęcy głos. Och, melodia dla jego uszu! Nastka, a raczej ton jej głosu miał dziwne właściwości. Stone'owi jakoś tak lekko się robiło na sercu, a o to naprawdę było ostatnimi czasy trudno, bo przecież ta cała sytuacja z Rasheedem i jeszcze spadł na niego obowiązek (ale jakże przyjemny) trenowania drużyny Puchonów do rozgrywek w Quiditchu. Na to akurat nie narzekał. To pozwalało mu się odstresować i zrelaksować. Zawsze. Bycie kilka metrów nad ziemią, z głową w chmurach... Nie mam pojęcia, gdzie szedł. Być może kierował się do wyjścia, bo taka ładna pogoda, może szedł do biblioteki, zanurzyć się w książkach o których rozmawiali? No właśnie. Ten drugi głos też skądś kojarzył. Wyjrzał zza rogu i zagryzł wargi, po czym, jak prawdziwy mężczyzna wypiął dumnie pierś i podszedł do dwójki pozostałych Puchonów, by się z nimi przywitać. -Cześć, cześć. Nastka, gratki!- uścisnął przyjaciółeczkę i uśmiechnął się szeroko. -Byłem w teatrze, ale tylko przez chwilę i po prostu... twoja gra mnie zachwyciła. Byłaś świetna! Nie myślałaś może o karierze prawdziwej aktorki?- zapytał z przejęciem. -Chodziłbym na każde przedstawienie!- dodał z entuzjazmem, który jednak jakoś szybko minął, gdy spojrzał na chłopaka. Usłyszał jego nazwisko, a potem skojarzył go z tym, że Nastka pisała, że odrabia za niego pracę domową. I, ze jej na nim zależy, czy inne bzdety. Nie podobało mu się to jednak. Bo on bezczelnie wykorzystywał jej dobre serce! -A ty, Snow- mruknął, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. -Czemu nie byłeś na treningu? Myślałem, że zależy ci na Quiditchu- rzucił w końcu pierwsze, co przyszło mu do głowy. Oczywiście, żadne treningu nie było, ale co tam! Niech się chłopak postresuje.
Oczywiście, że Snow dopiero później rozeznał się w sytuacji. To ją zaatakowało to melko przecież nie jego. Ale puszczając jego dłoń, czuła się, jakby oddawała cały świat w eter. Jakby oddawała coś ważne, część siebie, tak potrzebną, że oddychać bez niej jest ciężko. Musiała jednak ją oddać. Ta jej część nie miała pojęcia jak ważna dla niej jest. Zamiast tego gadała jak zawsze. Wygłaszała swoje rozważania na różne ważne i mniej ważne tematy. Chyba dlatego tak bardzo jej odpowiadał. Tak mocno pasował. Był jej przeciwieństem. Śmiały, bez lęku, gadatliwy. Kompletne przeciwieństwo Nastki. Jednak sprawiał, że rosła w niej odwaga. Na świat wypływały słowa i przestawała się tak bardzo wszystkiego bać. Robił ją lepsza, choć pewnie nawet tego nie wiedział. -Mniej ludzi mnie tu zauważa- odpowiedziała. Mogło to nie brzmieć logicznie, ale tak właśnie było. Ludzie tutaj mijali ją, nie zaczepiając jej, ani nie próbujac nazwiązać rozmowy. Szli, spiesząc się gdzieś, albo po prostu mając lepsze zajęcia, niż zaczepianie jakiejś puchonki siedzącej na korytarzu z książką i mlekiem. Nie miała nic więcej w tej chwili do powiedzenia, ale nie musiała mieć. wiedziała, że Snow jej krótkim zdaniem by się zadowolił. Dziś jednak Nastka miała mieć większe towarzystwo, bo z za rogu wyszedł Filip i podszedł do nich. Słuchała jego komplementów i aż jej się cała buzia czerwona od nich zrobiła. Razem z uszami. -To przez te dropsy, po któych się rymuje. - powiedziała Filipowi, bo przypomniała sobie zajście w tym teatrze, jak to Romeo podpalił dekoracja, a ona ugasiła ją i odpowiedziała mu spiewym wierszem, po raz pierwszy wykazując taką odwagę. Zadziwiła pewnie połowę szkoły składnym zdaniem, który prezentował się w formie wiersza. Przestąpiła z nogi na nogę, gdy Filip zwrócił się do Snowa. Miała dziwne wrażenie, że tyh dwóch w jednym miejscu razem z nią, to nie dobra kombinacja. Tym bardziej, że Filip wiedział o Riggsie, a co, jeśli postanowi powiedziec mu prawdę? Całą prawdę? A nie tylko walnąć jakimś tekstem o wykorzystywaniu. Nastka aż złapała powietrze w płuca i wstrzymała oddech, czuła, jak coraz większa panika zaczyna ją ogarniać.
Myślał Snow uparcie o tej książce. Próbował sobie przypomnieć imię głównego bohatera to może Nastka by mu pomogła z tytułem. Nie dane mu było skupić się za bardzo, bo zaraz do nich podszedł Filip. Nie znał go za dobrze, ale wiedział, że jest on kapitanem drużyny. Uśmiechnął się przyjaźnie, ale zaraz uśmiech spełzł z jego twarzy. Nie wiedział dlaczego chłopak miał być dla niego tak niemiły. A wyczuł po jego tonie, że coś na rzeczy musi być. Początkowo przytaknął mu kiedy o teatrze wspomniał, bo bardzo się Snowowi spodobał występ Nastki. Jak widać nie tylko jemu. Zaraz jednak Filip jego zaatakował jakby zrobił coś złego. A tak nie było. Nic takiego sobie Laurent nie przypominał. - Byłem. No wiesz, na tym co prawie nikt nie przyszedł. O innych nie słyszałem - powiedział z lekkim wzruszeniem ramionami. To prawda, zależało mu na byciu w drużynie. Starał się przecież, ale widać za mało to było, aby Filip w ogóle na to zwrócił uwagę. Nie wziął sobie jakoś specjalnie do serca jego słów. Niby trochę go rozdrażniły, ale nie chciał, aby widać to po nim było. A może chłopak miał do niego żal o coś innego. Nie wiedział Snow co o tym myśleć. Jednak nie zniechęci się do swojego pomysłu, aby starać się w przyszłym roku, aby w drużynie się znaleźć. Bo teraz to już czuł, że za późno się do wszystkiego zebrał. Zamiast przejmować się Filipem do Nastki się uśmiechnął. - Masz jeszcze te dropsy? Ja ostatnio to bliżej przyjrzałem się temu programowi co w teatrze go dostałem i to fajna sprawa. Głosem aktorów mówi i sobie fajnie przypomnieć jak to było - zaczął gadać na powrót, trochę olewając przy tym Filipa. Nieładne to było ze strony Snowa, ale nic nie mógł poradzić na to, że jak już na Nastkę wpadł to za każdym razem miał jej tyle rzeczy do opowiedzenia - I wypracowanie ostatnio z ONMS napisałem. Sam. Zupełnie bez niczyjej pomocy. Tak jak obiecałem, już nie będę Cię więcej wykorzystywać. Żmijoptakiem też miałem się opiekować. Myślałem na początku, że mnie ugryzie może albo stanie się jeszcze coś gorszego, ale świetnie sobie dałem radę. Wiesz. Szkoda, że nie mogłem Cię wtedy znaleźć, bo na pewno byś go polubiła. Jeden cały dzień był ze mną. Malutki był, matka porzuciła swoje młode. I o wiele lepiej wyglądał jak go oddawałem, niż wtedy kiedy go dostałem. Może jednak mam rękę do zwierząt - zakończył z jeszcze szerszym uśmiechem mówić to wszystko niż miał go kiedy zaczynał. - To przy następnym treningu daj znać, a na pewno będę - powiedział do Filipa, żeby nie było, że Snowowi nie zależało. Bo zależało i to bardzo.
Filip pojawiał się znikąd, taki magik. Ale serio on ich nie śledził, czy coś, żeby nie było. Bo przecież ostatnio miał tyyyyyyle zajęć... Taaa, jasne. Nie no, ale dobra, trochę miał na głowie. Musiał podciągnąć oceny. No i stwierdził, że jeśli zamierza zostać na kolejny rok w Hogwarcie to chce być tak dobry, jak w Riverside. Bo tam był jednym z najlepszych uczniów, tutaj się strasznie opuścił. Ale to wszystko na rzecz Quiditcha. Od przyszłego roku zamierzał jednak pogodzić naukę i sport, więc drżyjcie. -Taa. To trzeba było się dowiedzieć- mruknął, wyraźnie niezadowolony z faktu, że Puchon tak bezczelnie ośmiesza go przed Nastką. Niby Filip sam jej napisał, że jest do dupy kapitanem, bo nikt nie przyszedł na trening, ale jednak! Snow nie musiał tego podkreślać na każdym kroku. Hłe hłe, jakby widzieli się codziennie. Wzruszył lekko ramionami i wsunął dłonie do kieszeni spodni. Oparł się, tak bardzo nonszalancko, o ścianę za sobą, niby to w ogóle ich nie słuchając. -Myślę, że i bez dropsów dałabyś sobie świetnie radę- kolejny uśmiech w stronę Nastki. Do Puchona też się jakoś tam krzywo uśmiechnął, no bo krucze, jak on może tak ją wykorzystywać! Niby taki miły i w ogóle, ale oślizgły, jak Ślizgon! Nie jest puchaty, jak Puchon. Co ta Tiara odpierdziela? -SAM? SERIO?- po prostu nie mógł sobie odpuścić. Uniósł brew, udając zdziwienie, spoglądając przy tym na chłopaka. -A nie zapomniałeś się podpisać? Wiesz, bo przypadkiem mogłeś zapomnieć. Ja nie jestem złośliwy, tylko przypominam! Żeby nikt nie miał wątpliwości, że SAM napisałeś. Bo pewnie zapomniałeś, jak się to robi, co? W końcu do tej pory wszystkie prace domowe robiła ci Nastka- serio, zachowujesz się, jak baba w ciąży, Stone. -W ogóle, to bardzo nieładnie. Tak wykorzystywać kogoś. Wiesz? No pewnie, że nie wiesz, bo inaczej byś tego nie robił! Szczerze to ten post jest z dupy, tak jak moje samopoczucie, bo chyba bierze mnie choróbsko, a tu jeszcze egzaminy.
Naprawdę Snow się zaczął zastanawiać czy czegoś złego nie zrobił Filipowi. Może przez przypadek tak się stało. Nie rozumiał dlaczego tak nieprzyjemnie się do niego odnosił. Tym bardziej, że wiadomo było, że Riggsowi zależało na tym, aby dostać się do drużyny. Starał się bardzo, aby tak się stało, ale widać to było za mało. Skąd miał niby wiedzieć o treningach, skoro tak cicho o nich było. Jakby jakaś wielka tajemnica była z nich robiona. Bo tylko Snow słyszał o tym jednym. Wiadomo którym. Nie zrobił tego naumyślnie. Po prostu taka była prawda i tylko powiedział ją głośno. To już nie była Snowa wina, że tak wyszło jak wyszło. Może Filipa, bo tak po cicho i treningach mówił, że nikt nie słyszał. Nie obwiniał nikogo, ani palcem nie celował, aby pokazać, że coś się nie udało. No i Snow uważał, że to nie z Filipa winy tylko ludzi. O tym to nie mówił jednak głośno, bo nikt go o zdanie nie pytał. Nie ważne, że zazwyczaj nie przeszkadzało mu to w mówieniu. Ale Filip nie był Nastką, więc nie gadał z nim jak z nią. Że wszystko mógł powiedzieć. Zawsze. Naprawdę widać było, że był zadowolony kiedy tak Nastce wszystko opowiadał. O tym żmijoptaku. Cieszył się i chciał się z nią podzielić wszystkim. - O co ci chodzi? Bo widzę, że masz jakiś problem za mną - przerwał w pół słowa opowiadanie wszystkiego Naste i odwrócił się w stronę Filipa. Nie rozumiał dlaczego chłopak jest tak do niego nastawiony, a nie inaczej. Nie przypominał sobie żadnej sytuacji w której coś złego by mu zrobił. Naprawdę starał się wszystko sobie przypomnieć. Ale nie mógł. No za nic. - Daj mi spokój. Nic nie wiesz. Serio. W ogóle nie masz pojęcia o czym mówisz - bo sobie już Snow przecież z Nastką wszystko wyjaśnił. Przeprosił ją i w ogóle, a ten mu tutaj będzie jeszcze gadał o czymś co było już chyba za nimi. Nie chciał, aby ktoś trzeci się mieszał w ich sprawy. Naprawdę. Za nic tego nie chciał. A ten mu wyskakiwał z takim tekstem. Dobra, źle robił. Wiedział o tym. Niemniej ostatnią osobą od której chciał teraz to słyszeć był Filip.
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Wychodząc z pokoju wspólnego, Emmet zastanawiał się nad otrzymanymi listami. Nie musiał ukrywać, że cała sytuacja wprawiła go w dość szczególny rodzaj zaniepokojenia. Skąd Amelia wiedziała o jego przypadłości? Przecież uważał ze wszystkim i... i prawie nikt o tym nie wiedział. Z całej szkoły tylko jedna osoba, a teraz ta kobieta. Szlag, co tu się działo? Życie naprawdę potrafiło dać w kość, udowadniając tym samym, że może być jeszcze gorzej. Na zajęciach z samego rana ledwie funkcjonował. Nie miał pojęcia, jakim cudem nie złapał żadnego szlabanu za przysypianie podczas fascynującego wykładu z historii magii. U Morrisa na pewno dostałby tydzień uroczych wieczorków spędzonych na czyszczeniu jakichś dziwnych rzeczy. Całe szczęście - byli inni. Nie zapomni potrącenia sąsiada z ławki, kiedy profesor przechodził obok. Krótko mówiąc, uratował mu tyłek. Solidnie. Przeprawa przez zamek zajęła trochę więcej czasu. Niespecjalnie się spieszył. Do siódmej miał wystarczająco dużo minut, by przejść się nieco dłuższą drogą, napotykając na kilka znajomych osób. Co prawda unikali pytań o jego niespecjalnie wyjściowy wygląd, ale widział te spojrzenia. Ze śmiechem przegarnął tylko włosy. Nie chciał mówić, że przespał niemal całe popołudnie. Padł na kanapę w pokoju wspólnym i obudziła go sowa wydająca z siebie ten okropny dźwięk. Na samo wspomnienie o tym wstrętnym ptaszysku chciał zacząć warczeć. Nawet pozwolił krótkiemu mruknięciu wymsknąć się spomiędzy warg, po czym szybko rozejrzał się wokół. Co by sobie o nim pomyśleli inni? Wzięliby Emmeta za wariata albo innego dziwaka i w sumie niespecjalnie popełniliby błąd. On sam musiał tylko upewnić ich, że jednak byli w błędzie. Co za paradoks - ludzie mieli rację, ale musieli uwierzyć w coś innego. Szlag. Spacerował na pierwszym piętrze zachodniego skrzydła przez kilka minut, rozważając ucieczkę. Nie chciał spotykać się z tą kobietą. Co mogła mu powiedzieć? W liście jasno dała do zrozumienia, że źródła swoich informacji nie zdradzi. Więc co pozostało? Walka o to była bezsensowna. Czyli istniała inna możliwość? Wątpliwe, zważywszy na fakt, że Emmet był uczniem, a panna Wotery pracowała w szkole. Przegrana pozycja, ot co, choć gdzieś tam, pod tymi wszystkimi słowami w listach, widział coś dziwnego. Dostrzegał ten fragment, w którym ktoś nie osądzał go za futerkowy problem i tego postanowił się trzymać. Przynajmniej na początku rozmowy, dopóki nie pozna prawdziwych celów spotkania. W końcu bezinteresowność nie leżała w gestii większości uczniów tej szkoły, a Amelia nie była uczennicą. Szlag, szlag, szlag. Za bardzo komplikował własne życie, gdy miał proste recepty na rozwiązanie problemów. Z dala od domu, od ojczyma, za którym powoli zaczynał tęsknić. Był mu wsparciem w tych najważniejszych chwilach. W Hogwarcie polegał na samym sobie i... nieważne. Życie płynęło dalej, a godzina spotkania nadeszła szybciej niż przypuszczał. Ledwie doświadczał rzeczywistości, gdy wchodził na czwarte piętro. Nawet niespecjalnie określił miejsce, więc zatrzymał się niedaleko jakiejś zbroi, w którą stukał delikatnie końcem - wyciągniętej przed sekundą - różdżki. Może różdżka okaże się całkowicie zbędna. To tylko drobne względny ostrożności. Kto wie, czego mógł się spodziewać po tej... Amelii. Oby nie próbowała wypruć mu wnętrzności.
Amelia nie miała złych zamiarów. Postąpiła dość sprytnie, ponieważ powiedziała, że wie o przypadłości Emmet'a, a sama ani słówkiem nie zdradziła się z tym, że także jest wilkołakiem. Dyrektor, który poinformował Amelię o uczniu, który także naznaczony jest tym mianem, prosił ją, żeby zajęła się produkcją eliksiru tojadowego dla niej i dla Emmet'a, skoro i tak już uczyła eliksirów w Hogwarcie. Po co ma robić to ktoś obcy? Poza tym, dyrektor prosił ją o wybadanie sprawy i przekazanie mu, jak Puchon radzi sobie z tą straszną klątwą. Śmieszne, że poprosił o to osobę, która sama kompletnie nie radzi sobie ze swoimi własnymi problemami. Jednak Gareth nie wiedział przecież o tym, w jakiej rozsypce emocjonalnej znajduje się panna Wotery. Nigdy nie zdecydowałby się na zatrudnienie jej. Skoro zdecydowała się kłamać, musiała dociągnąć to do samego końca, prawda? Tak więc pięć po siódmej pojawiła się na korytarzu na czwartym piętrze, szukając wzrokiem chłopaka. Miał stuprocentową rację, w tych godzinach nikt nie zapuszczał się w to miejsce, chyba, że miał konkretny powód, tak jak ona i Thorn. Szła pewnie, specjalnie nie przyspieszając kroku na widok Puchona. Ubrana była w jeansowe, jasne spodnie, czarną tunikę i czarne, niebotycznie wysokie szpilki. Przyzwyczaiła się już do nich i teraz na płaskim obcasie czuła się jak liliput. Jej skromne 164 centymetry wzrostu były niczym, w porównaniu ze 178 centymetrami, które miała Amelia w swoich szpilkach. Była tylko o jakieś dziesięć centymetrów niższa od chłopaka, co dawało jej w pewnym sensie przewagę. Był dość wysoki i bez obcasów czułaby się mniej pewnie. Uśmiechnęła się do niego lekko, nie pozwalając sobie jednak, aby uśmiech dotarł do oczu. Wolała zachować spory dystans, jeśli chodzi o kontakty z młodszymi uczniami. Nie chciałaby być posądzona o coś, czego później mogłaby żałować. - Dobry wieczór. Muszę Ci przyznać, że wybrałeś doskonałe miejsce. Mam nadzieję, że nie będziesz miał problemu przez to, że włóczysz się po korytarzach wieczorem. Wiem, że dyrektor Gareth jest na tym stopniu bardzo przeczulony - zaczęła lekko, nie zdradzając w ogóle swoich zamiarów. Nie powiedziała dyrektorowi, że chce spotkać się z Emmet'em późnym wieczorem. Bąknęła tylko coś o tym, że lepiej będzie, jeśli ludzie nie zobaczą ich razem. Teraz stała przed nim, mierząc go wzrokiem od góry do dołu, zastanawiając się, co może mu powiedzieć. - Jak się domyślam masz do mnie kilka pytań, prawda? Postaram się odpowiedzieć na wszystkie na tyle, na ile będą mogła. Nie przejmuj się, nie zależy mi na tym, żeby ktokolwiek dowiedział się o tym, że jesteś wilkołakiem. Nie interesują mnie plotki - wymówiła te słowa tak swobodnie, że sama się zdziwiła. Jeszcze kilka dni temu, gdy chciała wypowiedzieć słowo na "W", w jej gardle pojawiała się ogromna gula, a ona sama nie mogła złapać głębszego oddechu. Znów posłała mu swój sztywny, wyuczony specjalnie dla uczniów uśmiech.
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Pięć po siódmej. Mniej więcej tyle minęło od wybicia pełnej godziny, która przyniosła Emmetowi irracjonalne uczucie strachu. Chyba przeliczył się co do dobrych zamiarów Amelii albo kobieta postanowiła kontynuować tę dziwną tradycję mówiącą, że spóźnianie się było w dobrym tonie. Nie dla niego, gdyż kojarzyło się jedynie z niecnymi zamiarami względem jego osoby. Jednak mimo to nie zamierzał ujawniać swoich dziwnych przeczuć. Czasami za dużo myślał o tych sprawach, a ukrywanie swojej nieobecności raz w miesiącu przychodziło z coraz większym trudem. Miał zaufane osoby, ale nie towarzyszyły mu w tych trudnych chwilach, gdy najbardziej ich potrzebował. Był przekonany, że znalazłaby się osoba chętna do takiego doświadczenia, ale nie potrafił ryzykować czyimś życiem ot tak. Nigdy nie miał całkowitej pewności, że wywar tojadowy zadziała jak trzeba. Ojczym przysyłał mu zapas z nieznanego dotąd źródła, więc może nadeszła pora, by wziąć sprawy w swoje ręce. W końcu eliksiry nie szły mu jakoś źle, a dodatkowe lekcje na pewno nie zaszkodzą. Tylko kto mógłby je prowadzić, by nikt nie skojarzył faktów? Słysząc miarowym stukot, potrząsnął głową i pospiesznie przeczesał włosy ręką, by grzywka nie zasłaniała pola widzenia. Nadal zajmował swoją kryjówkę niedaleko zbroi, jednak z całą pewnością można było go dostrzec. Przecież nie grał w tę idiotyczną, dziecięcą grę od lat. Nie miał towarzystwa do takich zabaw, a Hogwart ciągnął go do dużo ważniejszych spraw. No i pozwalał na chwilę zapomnieć o futerkowym problemie, który gwałtownie wzrósł, gdy dotarło do niego, że Amelia nadeszła. - Dobry wieczór - odparł cicho, zerkając na kobietę. Instynktownie przyjmował obronną postawę, nie powinna mu się dziwić. Zaskoczyła go taką wiedzą i zapewne zamierzała dotrzymać słowa. Nie zdradzi mu, skąd posiadła taką informację. Nieważne, pomyśli nad tym później. - To nie problem, proszę pani. Rzadko ktoś przychodzi tutaj o takiej godzinie. Proszę się tym nie martwić. Umiem o siebie zadbać. - Nie zdradzi jej, że znał prefektów i pomagali w razie potrzeby. Z resztą, to była tak mało istotna wiadomość i nie warto nawet o tym wspominać, gdy obca mu kobieta zna jego sekret. Na pewno chciał jej zadać to pytanie, które kłębiło się w jego myślach od chwili dostania pierwszego listu, ale nie potrafił zebrać w sobie wystarczająco dużo odwagi. Początkowo wzruszył ostrożnie ramionami, jakby wszystko straciło znaczenie, lecz po krótkiej chwili spędzonej na patrzeniu w sznurówki rozwiązanych butów, odnalazł jakąś siłę. - Właściwie mam jedno pytanie - odezwał się nieco głośnie, by znów powrócić do cichego tonu. Tak na wszelki wypadek. - Po co ta cała rozmowa? Przecież wszystko mogliśmy załatwić wykorzystując sowy. - Naciągnął rękawy granatowej bluzy i zaplótł ramiona na torsie, by móc bacznie obserwować Amelię. Jego reakcja zdawała się być oczywistą. Nie ufał jej. Nie znał zamiarów. Za to stawiał przed nim kolejne pytanie, na które nie miał siły odpowiadać. Nie dzisiaj. Nie jutro. Najlepiej nigdy. Tylko nie istnieje żadna możliwość, by o tym zapomnieć. Poza jednym zaklęciem, ale nawet Obliviate nie przyniosłoby pożądanego skutku. Jedynie dziurę w pamięci.
Panna Wotery nie chciała się spóźnić i wywołać obronnych uczuć w chłopaku, to zdecydowanie nie było jej zamiarem. Po prostu źle obliczyła czas, który spędzi na dotarcie tutaj, to wszystko. Poza tym, odrobinkę nie chciała przyjść jako pierwsza, więc może celowo stanęła tuż za rogiem i zapaliła papierosa, odprężając się i czekając na odpowiedni moment. Emmet nie musiał jednak o tym wiedzieć, podobno czego oczy nie widzą, temu sercu nie żal. Uśmiechnęła się więc do niego pewnie i zajęła miejsce na jednym z parapetów, nogi spuszczając spokojnie w dół i od czasu do czasu machając nimi na przemian. - Naprawdę wolisz, żeby później listy dostały się w jakieś niepowołane ręce? Moim zdaniem lepiej dobrze strzec swojej tajemnicy i zachować wszelkie środki ostrożności. Nigdy nikomu nie ufaj. Tak naprawdę mogłabym powiedzieć, że je spalę, a tak naprawdę rozdać połowie zamku, żeby mieli jakąś sensację. Nie wiesz co ludzie zrobią, nie polegaj na nich w kwestii swojego bezpieczeństwa - w momencie gdy to powiedziała, od razu uśmiechnęła się lekko. Chciała popukać się w czoło, co miała czasem robić w zwyczaju, jednak teraz nie mogła sobie na to pozwolić. Nie była to relacja, do jakiej przywykła. Była nauczycielką tego Puchona i musiała mu udzielać dobrych rad. Właśnie. Był Puchonem, może właśnie dlatego nie zrozumiał, dlaczego rozmowa w cztery oczy jest o niebo lepszym wyborem od listów. Puchoni byli ufni, często zahaczali nawet o naiwność. To jedyny dom, którego mieszkańcom panna Wotery nigdy nie powiedziała nic obraźliwego. Po prostu było jej ich szkoda. - Skoro to Twoje jedyne pytanie, to ja mam kilka. Na pewno chciałabym wiedzieć, jak sobie radzisz podczas pełni i czy nie potrzebujesz jakiejś pomocy, może porozmawiać z kimś o tym od czasu do czasu? No nie wiem. Nauczyciele są tutaj dla Was, uczniów, więc zawsze możecie liczyć na to, że Was wysłuchają. Nie bójcie się o to prosić, nawet w sprawach takich, jak Twoja - oh, Amelia, co Ty w ogóle pieprzysz. Wiesz jak absurdalnie to brzmi, prawda? Gdybyś rok temu usłyszała coś takiego, parsknęłabyś śmiechem w twarz osobie, która to wypowiedziała. Niestety, ale taka była prawda. Gdyby ktokolwiek z nauczycieli zaproponował pomoc pannie Wotery gdy była uczniem, nie uwierzyłaby i z pewnością zignorowała daną osobę. Bariera uczeń-nauczyciel jest tą nie do pokonania, przynajmniej dla niej. Więc dlaczego teraz zaczęła zachowywać się jak rasowy belfer, skoro rok szkolny dopiero co się zaczął? Dlaczego ślepo wykonywała wszystkie polecenia Garetha, chociaż nie zawsze się z nimi zgadzała? Dlaczego zgodziła się porozmawiać z uczniem, który jest bardziej przestraszony od niej, jeśli chodzi o wydanie się jego największego sekretu? Przecież sama była wilkołakiem, co było ogromnym problemem, o którym nie chciała z nikim rozmawiać. Zdecydowała się jednak na pomoc. Wiedziała, że powinna tak postąpić, ale.. to nie zmienia faktu, że była jednym z nich, jednym z nauczycieli, tak bardzo przez siebie znienawidzonych.
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
Obserwował pannę Wotery z lekkim osłupieniem. Mówiła do rzeczy i w sprawie listów miała całkowitą rację, jednak nie mógł jej zaufać tak po prostu. Nawet jej zaangażowanie w tę sprawę było podejrzane. Zachowanie pozorów, to na niego czekało. Trzeba wybadać sprawę, nim podejmie jakąś decyzję i najwyraźniej taki sam sposób obrała Amelia. - Każde ręce zdają się być niepowołane, proszę pani. - odpowiedział, opierając się o ścianę podeszwą trampka, by chwilę później przytknąć głowę do zimnego muru. - Strzegę tajemnicy już tyle lat, ale ktoś pani powiedział. Wnioskuję więc, że nieważne, czego spróbuję i tak, prędzej czy później, mój... problem ujrzy światło dzienne. I nie musi mi pani mówić, bym uważał na ludzi. Mam tego doskonałą świadomość. - Uciekł wzrokiem, nie chcąc widzieć jakichkolwiek objawów litości. Prawda, przejechał się kilka razy na ludzkim zaufaniu, zwłaszcza wśród najbliższych. Wprawdzie wybaczył, lecz gdzieś w środku dalej chował urazę. Wolał żyć w iluzji, niż nie żyć w ogóle. - Czytała pani o wilkołakach? Tam wszystko jest jasno opisane. - rzekł zdecydowanie zbyt chłodno, jak na własne standardy. Nie powinna mu się dziwić. Wkładał wiele wysiłku, by nie zostawić jej bez słowa i wrócić do własnego dormitorium. Tam miałby święty spokój. Byłby z dala od problemów, mógłby udawać, że wszystko nadal było we właściwym porządku. Oszukiwałby samego siebie, ale robił to już tak długo w kwestii wilkołactwa, że nie stanowiło to jakiegoś wyzwania. Znikanie kilka razy w miesiącu weszło w nawyk. Wmówienie domownikom, iż odwiedzał chorą matkę w szpitalu przyszło równie łatwo. A później dorósł. Stare kłamstwa zastępował nowymi, wszak nikt nie miał możliwości tego sprawdzić. Nie licząc tych ciekawskich, którzy próbowali go śledzić. Całe szczęście dyrektor stawał na wysokości zadania i po kłopocie. Spędzał parę godzin spojony wywarem z tojadu w jakimś odludnym miejscu w Zakazanym Lesie, stawiał się u pielęgniarki rano i wracał na lekcje. Jakoś funkcjonował przez sześć lat w Hogwarcie. Przywykł, więc nie widział najmniejszego sensu, aby opowiadać o czymś, co przeżywał każdego miesiąca. - Nawet jeśli przeczytała pani wszystkie książki o wilkołakach, nie ma pani pojęcia, co to tak naprawdę jest - wymamrotał, patrząc na Amelię. - Nie wie pani, jak to jest czuć łamanie własnych kości. Nie ma pani o tym najmniejszego pojęcia, więc proszę darować sobie te ckliwe słowa. Radzę sobie. Nikogo nie zabiłem, bo piję wywar tojadowy i leżę całą noc pod drzewem. - Z trudem powstrzymywał się od wykrzyczenia tych słów. Nie chciał robić niepotrzebnego zamieszania w związku z tą rozmową. Po prostu trochę go poniosło, a konsekwencje własnych czynów dopiero na niego spływały. - Przepraszam. - Wyszeptał, odwracając się w stronę okna. Dwa głębokie oddechy, zaciśnięte pięści, zgrzytające zęby. Był na siebie zły, że pozwolił własnym emocjom na uzewnętrznienie. Chciał jej tylko wyjaśnić. Nie bardzo wiedział, co zamierzał mówić, jednak była nauczycielką, prawda? Powinna zachować jakiś dystans do całej sprawy? Może powinna wlepić mu szlaban? A może po prostu zostawić samego i nigdy więcej nie wracać do tematu? Nie jego decyzja. Nie miał na to najmniejszego wpływu, gdyż wszystko leżało w intencji wyżej postawionych. On musiał się zastosować. Nic więcej.
Tak, panna Wotery zdecydowanie nie wierzyła nikomu na słowo, nawet, jeśli ktoś skrywał tak samo wielką tajemnicę jak ona. Nie chciała zastanawiać się nad tym, dlaczego dyrektor poniekąd naruszył prywatność jednego z uczniów. Wiedziała, że troska brała gorę nad wszystkim, ale.. czy to było w porządku, że wyjawił jej tajemnicę, którą Emmet skrywał przed wszystkimi przez całe swoje życie? Stop, nie zastanawiaj się nad powodami. Nie możesz rozpatrywać tego w tej kategorii. Nie Ty jesteś od oceniania kto powinien posiadać jakie informacje. Skoro Gareth Ci zaufał, to najwidoczniej miał jakieś powody, których nie powinnaś kwestionować, a na pewno nie w środku tak ważnej rozmowy z uczniem, który jest tak samo przestraszony jak Ty. Musisz się skupić i przekazać mu to, co najważniejsze: że nauczysz go wytwarzać eliksir tojadowy, żeby nie był już od nikogo uzależniony. Amelia słuchała wszystkich jego wyznań z lekko zestresowaną miną, od czasu do czasu wciągając głośno powietrze i krzywiąc się na słowach takich jak "łamanie kości" i "leżenie pod drzewem". Doskonale wiedziała, co to wszystko oznacza, a opowieść Emmet'a tylko mu o tym przypominała i pogłębiała niezagojone rany jeszcze bardziej. Gdy skończył, wzięła głęboki oddech, wciągając powietrze ze świstem i przez moment zastanawiała się nawet czy nie powinna wyjawić mu prawdy. Coś jednak ją przed tym powstrzymało. Na to przyjdzie jeszcze czas. O ile zdecyduje się o tym komuś powiedzieć, musi być pewna, że jest on godzien jej zaufania. O Puchonie wiedziała na razie bardzo niewiele, więc wszystko właściwie stanęło pod znakiem zapytania. - Masz rację, nie mam zielonego pojęcia jak to jest. Bardzo Ci współczuję i podziwiam, że umiesz dać sobie radę. Szczególnie, że pewnie nie za dużo osób wie o tym, kim jesteś - urwała, wpatrując się smutno w oczy chłopaka i jednocześnie modląc w duchu, żeby kiedyś ktoś skierował do niej takie słowa. Naprawdę, ludzie niedotknięci tym przekleństwem od losu nie mają pojęcia, przez co trzeba przejść. Rozumiała go doskonale. Z tym, że ona wiedziała.. - Dyrektor Gareth powiedział mi o tym, ponieważ chciał, żebym nauczyła Cię wytwarzać eliksir tojadowy. Nie chciał, żebyś był zależny od kogokolwiek i uznał, że jesteś już na tyle dojrzały, żeby samemu o siebie zadbać. Oczywiście wszystkie składniki będzie otrzymywał ode mnie, o to nie musisz się martwić. Mam nadzieję, że w jakiś sposób chociaż odrobinę ułatwi Ci to życie - wzruszyła lekko ramionami, zastanawiając się, dlaczego u licha nie potrafi przyznać się do niego przed tym, ze doskonale wie, co ten biedny chłopak czuje i przeżywa. Może to jeszcze za wcześnie? Od ugryzienia minął niecały rok, a od powiadomienia o tym kogokolwiek jakiś miesiąc. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Emmet Andy Thorn
Rok Nauki : I
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Wilkołak, Kapitan Hufflepuffu, Ścigający
To wszystko było dziwne. Cała ta sytuacja. Listy, rozmowa. Jakby Hogwart nagle postanowił mu pomóc rozwiązać problemy, z którymi zmagał się przez lata. Tylko co by to zmieniło? Nic, prawdę mówiąc. Nie istniał lek na wilkołactwo, więc do końca życia będzie raz w miesiącu przez to przechodził. A znajomi, przyjaciele? Nie musieli o tym wiedzieć. To nie ich sprawa. Rodzina? Miał Kato, ale jego to raczej nie interesowało, kiedy własne życie było dużo ciekawsze. Złośliwość losu czy przeznaczenie wilkołaka? - I tak wie zbyt wiele osób - odpowiedział, zajmując się obserwowaniem własnym paznokci. Patrzenie w oczy Wotery doprowadziłoby tylko do niepotrzebnego załamania. Nie chciał przeżyć jakichś depresyjnych stanów przy kimś obcym, a najlepiej, by wcale takowych nie mieć. Cieszyć się życiem na tyle, na ile ono pozwala, i iść do przodu. Ani jednego, ani drugiego uczynić nie był w stanie. Przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim chciałby to zrobić, gdyż ciągle przebywał w towarzystwie różnych ludzi. Służył im jako oparcie, swoje troski chowając na dnie kieszeni. Zawsze pomagał i tego nie zmieni, a sama myśl, że ktoś pomyślałby o nim z litością wprawiała Emmeta w złość. Nie znosił tego przeklętego uczucia i nie zamierzał go oglądać. Patrzenie na wyrazy twarzy przepełniony tym czymś wywoływał w nim sprzeczne zachowania. Wiedział, że tak zachowywali się normalni ludzie, lecz przecież został tylko ugryziony i nie umierał. Przynajmniej nie od wilkołactwa. Wszak każdy kiedyś skończy swój żywot. Może nie dziś, nie jutro. Po prostu kiedyś, pewnego dnia, w odległej przyszłości, optymistycznie patrząc na całą sprawę. - A więc dyrektor? - wymruczał, pytając samego siebie. - Powinienem zgłosić to ojcu? Chociaż i tak nikt nie przejąłby się sprawą biednego wilkołaczka. Jestem pełnoletni i równie dobrze mogliby wyrzucić mnie ze szkoły, prawda? - Popatrzył na Amelię, jakby oczekiwał od niej odpowiedzi, choć tak naprawdę ponownie zanurzył się we własnych myślach, dotyczących jej osoby. Wywar tojadowy? Naprawdę mu to proponowała? Tak z dobrej woli dyrektora czy została do tego przymuszona? Interesujące zjawisko, ale nigdy nie był dobry z eliksirów czy zielarstwa, więc teoretycznie miał szansę, by poprawić swoje zdolności chociaż odrobinę, by w miarę dobrze zdać OWuTeMy. Westchnął cicho, świdrując wzrokiem pękniecie w ścianie. Nie potrzebuję litości. Jego twarz ściągnęła się w dziwnym wyrazie, którego ni jak nie można było zinterpretować w jeden konkretny sposób. Zdarzało mu się już coś takiego i ludzie całkowicie źle odbierali intencje, toteż szybko przybrał obojętny ton, po czym zerknął na Amelią tak, jakby oferowała mu przemyt alkoholu na jakąś zakazaną prywatkę. - Nie wiem czy pani słyszała, ale nie jestem szczególnie utalentowany w kwestii warzenia eliksirów - wzruszył ramionami - ale załóżmy, że się zgodzę. Co dalej? - To pytanie stawiało Emmeta w dość niekorzystnym położeniu, gdyż odpowiedź mogła skierować rozmowę na tor, którego nie chciał obierać. Merlinie, czy choć raz mógłbyś pomóc rozwiązać jeden problem? Poderwał głowę gwałtownie do góry, słysząc jakiś hałas dobiegający zza rogu. Rzucił jeszcze Amelii pobieżne spojrzenie i skinąwszy jej na pożegnanie, ruszył w przeciwnym kierunku niż kobieta. Niewątpliwie, oboje chcieli uniknąć jakichkolwiek domysłów.
/zt x2
Tom Falk
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 164
C. szczególne : Czy to, że jest niskim kurduplem nie wystarsza?! Na nadgarstku ma bliznę po oparzeniu!
No pięknie. Znowu wszyscy uciekli mu i musiał sam tego dnia przebywać. Czy powinien wątpić w przyjaźń? Przecież tak często jego opuszczali! Czy to było specjalnie? Och, może tylko im tak to wychodziło i nie miał czym się martwić? Zrobił jeszcze kilka kroków w przód kiedy zrozumiał, że to nie ma sensu. Po co pałętać się samemu po całej szkole jeśli można po prostu iść do sypialni i się zdrzemnąć. Na naukę nie ma co u niego liczyć. Uśmiechnął się sam do siebie i wywrócił oczami. To cały on! Ale i tak przecież uczył się nieźle. Ale od kiedy on taki skromny?! Odwrócił się i postanawiając zmienić drogę uderzył w kogoś z bardzo mocnym brzdękiem. Przestraszył się! Miał nadzieję tylko, że nikogo nie zabił.
Louise szła pospiesznie korytarzem, chociaż myślami była zupełnie gdzie indziej. Spojrzała na zegarek - tak, to już chyba był nawyk - i wpatrując się w jego niewielką tarczę (było już dosyć późno) nie zwalniała kroku. Gdzie ona tak pędziła? Właściwie nawet nie miała gdzie się podziać. W końcu opuściła lewą dłoń i spojrzała przed siebie... za późno. Nagle coś odrzuciło ją do tyłu. Próbując odzyskać równowagę chwyciła się pierwszej lepszej rzeczy. Trafiło na szatę jakiegoś ucznia, tego który prawdopodobnie na nią wpadł i po chwili oboje znaleźli się na podłodze. Pocierając obolałe czoło, Louise z ironią stwierdziła, że ostatnio zdecydowanie zaczynała miewać tendencję do zderzania się z praktycznie wszystkim, co tylko napotka. - Czy ktokolwiek w tej szkole potrafi uważać, gdzie chodzi? - spytała z irytacją. Obróciła się. Chłopak zdążył już się podnieść. Nie znała jego imienia, ale była pewna, że to jeden z Gryfonów. Uśmiechnęła się przepraszająco i sama szybko wstała. - W porządku, już nieważne - otrzepała swoją szatę i ponownie zwróciła się do chłopaka - chyba już zdążyłam przywyknąć. Czoło wciąż pulsowało bólem, ale to zignorowała. Nagle Louise zdała sobie sprawę, że pomimo tylu lat jej pobytu w zamku tak wielu uczniów praktycznie nie znała, choć teoretycznie widziała ich prawie że codziennie. - Jestem Louise - jej ręka mechanicznie powędrowała do góry w geście przywitania. Czas najwyższy poznać się z kimś trochę bliżej.
Odnalezienie się w Hogwarcie to prawdziwy koszmar - nawet ci, którzy uczą się w nim od samego początku nie znają wszystkich tajemnic zamczyska, a co mogą powiedzieć Salemczycy? Isabelle Fitzpatrick zmierzała do jakiegoś celu, ale... cóż, skręciła w zły korytarz, a może została przechytrzona przez schody, w każdym razie nagle znalazła się w nieznanej sobie części Hogwartu - zupełnie sama i zdezorientowana. Żeby było zabawniej (hehe, chyba nie dla Isabelle) stojący pod ścianą kufer zaczął podskakiwać i nagle otworzył się, a z niego wyleciał bogin, przybierający kształt największego koszmaru biednej dziewczyny. Kol Fawley akurat tamtędy przechodził - zobaczył Isabelle właśnie w momencie, kiedy wieko skrzyni otworzyło się z hukiem i wyskoczył z niego bogin, który oczywiście dla niego wyglądał zupełnie inaczej. Co teraz będzie...?
Kol przechadzał się korytarzami biegnącymi w zamku, skręcał w nieznane mu korytarze i ścieżki. Gdy dochodził do skrętu usłyszał jakiś dziwny hałas, jakby coś podskakiwało. Podszedł a tam wyleciał z skrzyni wielki stwór który zaatakował pierw jakąś dziewczynę co była przede mną. Ów postać przybrała jego najskrytszy lęk, pierw pojawił się obłok z krwawym księżycem dość później przeobraził się w krwiożerczego wampira który zmierzał ku mnie. Z przerażenia zacząłem uciekać ale to było na nic, podleciał do mnie z szybkością i zaatakował. Ze strachu straciłem przytomność, moim ostatnim obrazem była dziewczyna która najwyraźniej pozbierała się po sobie i..... no właśnie i co dalej?
Isabelle była sfrustrowana i zdenerwowana. Nie dość, że się zgubiła w wielkim zamku to jeszcze była sama. Lubiła samotność, ale teraz jej to bardzo przeszkadzało, zwłaszcza, że nie wiedziała skąd przyszła, ani dokąd ma iść. Chciała tylko jednego - z najść się w ciepłym dormitorium. Tak to jest, jak się błąka bez zamierzonego celu po Hogwarcie. Mam za swoje. Niespodziewanie ni stąd, ni zowąd kufer, którego wcześniej młoda nie zauważyła, zaczął podskakiwać. To było dość dziwne dla kogoś kto wychował się wśród mugoli. Niespodziewanie skrzynia otworzyła się z hukiem, a z niej wyleciał bogin. Postrach każdej osoby, a w przypadku Belli była to czarna, zakapturzona postać - Pani Śmierć. Pierwsze co zrobiła dziewczyna to zesztywniała, niemalże dosłownie. Zamurowało ją. Chwyciła intuicyjnie za różdżkę, ręce zaczęły jej się trząść. - Riddikulus.- Szepnęła, ale nic się nie stało.- Riddikulus!- tym razem krzyknęła, wykonała odpowiedni zamach różdżką i wycelowała w cel. Nagle Pani Śmierć zamieniła się w starszą panią z laską, zamiast kosy. Isabelle wepchnęła bogina do kufra i zabezpieczyła, aby ten nie wydostał się ponownie na zewnątrz. Podbiegła do chłopaka, który leżał na ziemi. - Rennervate.- Wypowiedziała zaklęcie ocucające. Skąd je znała, nie miała najmniejszego pojęcia, ale dobrze, że znała.
Po dosyć długim leżeniu na podłodze do nieprzytomności, przebudził się pokręcając głowę w prawo i lewo z przerażenia. Następnie wstał i zebrał swoje rzeczy, spojrzał na dziewczynę i przemówił. -Co to do jasnej cholery było! Podniósł ton i spojrzał na kufer leżący w kącie korytarza.
Siedziała tak na nogach i wpatrywała się w chłopaka, wydawało jej się, że zaklęcie ocucenia nie zadziałało. Na szczęście działało. Krukon tylko po prostu za długo leżał. Westchnęła, lekko zestresowana mimo, że na pierwszy rzut oka nie było po niej tego widać. Niespodziewanie dzieciak wstał, jakby nigdy nic. - Mocne zaklęcie.- Pomyślała Bella i uśmiechnęła się, siedząc nadal na nogach. Wpatrywała się w niego i zastanawiała się, z której może być klasy. Na pewno był młodszy od niej. - Bogin.- Odparła po chwili. Nic nie trzeba było dalej wyjaśniać. To po prostu był bogin, a każdy wiedział co to jest oprócz pierwszoklasistów, ale im mogła wybaczyć tą nie wiedzę.
"Co za ulga!" Powiedział w swych myślach. Rozejrzał się za zegarkiem by sprawdzuć która jest godzina. Miał jeszcze sporo czasu. -Fiu, dobrze że to tylko on..
Isabelle wpatrywała się w chłopaka, jakby oczekiwała jakiegoś "dziękuje", albo czegokolwiek... a on! On jeszcze zlekceważył ją. Odniosła takie wrażenie, kiedy ten zerknął na zegarek. Westchnęła. Odgarnęła włosy ze twarzy i poprawiła ciemne okulary. - Tak. Dobrze, że to tylko on.- Powtórzyła słowa Kola i miała zamiar już zostawić tego dzieciaka, ale zapomniała, że nie zna drogi powrotnej. - Wiesz może, jak stąd się wydostać? Zgubiłam się...
Kol spojrzał się na dziewczynę, następnie podał jej rękę by pomóc wstać. -Dzięki za pomoc... Poprawił swoje okulary i rozejrzał się po ciągnącym korytarzu. Z jakiej strony przyszli? Lekko się zamyślił i zdumiewająco odpowiedział na jej pytanie. -Jasne! Gdzie mam cię odprowadzić? Odpowiedział na jej pytanie, co prawda w Hogwarcie da się łatwo zagubić więc dziewczyna miała farta że go spotkała.
Chwyciła rękę chłopaka z grzeczności i wstała na równe nogi. Miała dość już tych hogwarckich murów. Tęskniła za salem, gdzie miała już swoje tajne kryjówki. Gdzie wszystko było proste. A teraz? To wszystko było dla niej ciężkie. Nie dość, że się zgubiła to jeszcze zaatakował ją bogin. Drgnęła na samą myśl, kiedy wróciła na chwile do tej sytuacji. - Chce wyjść... Chce po prostu wyjść z tych murów.- Odparła stanowczo i spojrzała na chłopaka, dając mu do zrozumienia, żeby prowadził. W końcu był hogwartczykiem.
Zagłębił swe myśli spoglądając na Isabel. Widać że nie jest stąd, więc jest z Salemu. Szkoła jak szkoła, postanowił jej pomóc i przemówił. -Dobra.... no to może dziedziniec? Machnął ręką by poszła za nim, zaś ten przeczekał na nią przy schodach które prowadziły w stronę wielkiej sali. Podczas drogi do dziedzińca wypytywał ją o jej szkołę, był ciekawy ich tamtejszych rejonów.
Trudno powiedzieć, jak to się stało, że Haeil Yong i Lunabelle Warristak bardzo podpadli i zasłużyli sobie na szlaban, ale ich przewiny musiały być straszliwe, skoro zostali skazani na koszmar szorowania podłogi na szkolnym korytarzu jedynie przy słabym świetle świec - rzecz jasna bez użycia różdżek, które odebrał im woźny. Każde miało co innego na sumieniu - może potajemne, romantyczne schadzki, włóczenie się po zamku po ciszy nocnej, a może wdawanie się w pyskówki z nauczycielami lub innymi pracownikami szkoły? Tak czy siak, wyglądało to mało zabawnie, a szlaban miał trwać jakieś dwie czy trzy godziny. Wygląda na to że tych dwoje jest skazanych na swoje towarzystwo, czy im się to podoba, czy nie... Do swojej dyspozycji mają jedynie stare szmaty, szczotki i dwa wiadra pełne mydlin, które nieszczególnie zmywają brud. To będzie bardzo długa noc na zimnej posadzce.