Korytarz w skrzydle zachodnim jest jednym z najdłuższych w tej części zamku. Brakuje tu kamiennych ławek do przesiadywania - podobno wiele lat temu Irytek wysmarował wszystkie Trwałym Przylepcem i zostały składowane w Pokoju Życzeń. Od tamtej pory jakoś nikt nie kwapił się do ponownego umeblowania tego piętra, a więc pozostaje przesiadywać na zimnej podłodze bądź ograniczyć się do opierania o ścianę.
Jakiego dziecka? Zastanawiał się, w co pakuje się ten sam-jeszcze-dzieciak. Sid też szukał niegdyś kłopotów i ryzykował co nie miara, biorąc na siebie ciężary nieadekwatne do możliwości. Ostatnio trochę zaprzestał. Czyżby wreszcie dorósł? - Mhm - dał znać, że słucha i rozumie, gdy tylko zorientował się, że kiwanie głową nie jest najlepszym środkiem komunikacji z niewidzącym. Dobrze, że pomógł chłopakowi uświadomić sobie, że ból minął, tak jak potwory z sennych koszmarów znikają po przebudzeniu, a jednak człowiek wciąż czuje niepokój. W końcu sprawa się wyklarowała. Prorok imienia? Chłopak chyba nie do końca trafnie wyobraził sobie, jak wygląda ta niewdzięczna praca. Odchrząknął. Mądry jesteś? - Nie, nigdy - odpowiedział szybko i stanowczo. Nigdy nie zrobiłby z jasnowidzenia użytku większego niż ostrzeżenie kogoś przed możliwym niebezpieczeństwem, o którym dowiedział się za pomocą przypadkowej wizji. Nigdy? Tak naprawdę zrobił to raz i o raz za dużo. Dzięki temu zyskał i stracił miłość kogoś, kogo nadal kochał, a więcej zdziałał tym zła niż pomocy. Nakarmił dziewczynę nadzieją, łudziła się przez prawie rok, a ostatecznie została jedynie gorzkim wspomnieniem i poczuciem straty czasu. - Gdy brakowało mi pieniędzy, wolałem zająć się czymś mniej stresującym i mniej odpowiedzialnym. Co to w ogóle za pomysł, żeby zarabiać w ten sposób? Gdyby jeszcze jasnowidz miał do przekazania zawsze coś pozytywnego... ale nie! To z reguły były rzeczy, przed którymi się ostrzegało. Więc jak to szło? Bardzo realistyczna i bolesna wizja? Sid był pewien, że ma już całość. Prorok imienia nie tylko nastraszył się symulacją samą w sobie, ale też serduszko go zabolało, że musi powiedzieć o tym rodzicom niewiniątka - stąd to wyraźne przygnębienie. Tak... naprawdę mógł poudzielać korepetycji drugoroczniakom.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Oczywiście, że ta praca jest niewdzięczna. Wszystko, co związane z jasnowidzeniem jest niewdzięczne. A jednak Fabien wciąż podejmuje się tego w nadziei, że jego wizje pomogą choć jednej osobie. Niewykluczone, że wierzy we własne możliwości zbyt dziecinnie i naiwnie. Ale wytrwale stara się to ciągnąć, czasem biorąc na barki wielki ciężar psychiczny. Na granicy własnej wytrzymałości. Z twarzy chłopaka zawsze łatwo było odczytywać emocje. Teraz też odbiło się na niej lekkie zaskoczenie, gdy nauczyciel tak szybko i twardo zaprzeczył. A potem uśmiechnął się. Grymas na twarzy blondyna zabarwiony był nutą smutnego rozbawienia. - Nie lubi pan swojego daru, prawda? - Stresujący. Odpowiedzialny. Zapewne każdy jasnowidz zderzył się w pewnym momencie z przeświadczeniem, że nie chciał tego. Że nie prosił o to. Że męczy się, żyjąc w niepewności, kiedy nadejdzie wizja i co ze sobą przyniesie. Wiedza spoza tego świata, krusząca barki słabych - tym była znajomość przyszłości. Przekleństwem. A jednak Fabien nigdy jeszcze nie pomyślał, że tego nie chce. Ba, wręcz pragnie wiedzieć, co się stanie, aby móc ostrzec innych. Zapobiec nieszczęściom. Może jeszcze nie dorósł na tyle, by pozbyć się naiwności, iż da radę zbawić świat. Lub kto wie, jest dojrzały na tyle, aby zrozumieć, jaką szansę dał mu los? Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, zaś blondyn nie zamierza swojego zmieniać. Oparł się wolno barkiem o ścianę. Rozmowa sprawiała, że z wolna nieprzyjemności po wizji mijały. Wracał do rzeczywistości, mocniej skupiał się na teraźniejszości. - Woli pan uciekać się do naiwności wiary, że szczęście cokolwiek zmieni? - Chyba naprawdę chciał zrozumieć to dążenie do otaczania się amuletami mającymi rzekomo sprzyjać posiadaczowi.
To nieprawda! Śmieszyło go czasem to, że Fabien próbował zastawić na niego pułapkę. Najeżał się, łapał za słówka. Czy walczyli? Dar jasnowidzenia to nie było coś, co da się zawsze lubić, ani z całego serca nienawidzić. Przynajmniej Sidney zdołał się już pogodzić z nieprzyjemnościami idącymi w pakiecie. Z doświadczenia spotkań z innymi jasnowidzami wiedział, że dla wielu wizje nie bywają, lecz są udręką. Najwyraźniej dla tego młodzieńca niezarabianie na talencie równało się z jego odrzuceniem. Tak to zrozumiał. - Po prostu nie uważam go za odpowiednie narzędzie pracy – sprostował niemal od razu. Przepowiednie były sztyletami bez rękojeści – tak to określił pewien jasnowidzący starzec, którego Sid miał okazję poznać na jednej z licznych wypraw. Oby Fabien nie przekonał się o tym, zaciskając mocno palce na ich ostrzu. Kolejne zdanie, kolejny cios. - Co ma do tego wszystkiego szczęście? – był pewien, że chłopak poruszył ten temat wyłącznie po to, żeby mu – jak to się obrazowo mówi - dowalić. – Wizje nigdy nie będą takie, jakbyś tego chciał. Jeśli mówimy o naiwności, to czymże jest nieszukanie nieszczęść i nadzieja, że przekażesz rodzicom albo coś pozytywnego, albo wieści o źle, któremu mogą zapobiec? Sid był pewien, że praca proroka imienia nie jest na siły Fabiena. Nie była nawet na jego własne siły, z tym tylko szczegółem, że on zdawał sobie z tego sprawę od... zawsze.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Oczywiście, że nie walczyli. Fabien jedynie czerpał pewną radość z okazjonalnego ciągnięcia ludzi za słowa, szukania drugiego dna czy żonglowania homonimami. Szarady są jednymi z jego bardziej lubianych gier. W tym wypadku może subtelnie podszytymi pewną złośliwością, lecz niczym więcej. Nie wywyższał się. Miał odmienne spojrzenie na problem, to wszystko. Gdyby profesor głośno wyraził swoje zdanie o ostrzu bez rękojeści, Fabien zgodziłby się bez zawahania. Ktokolwiek to wypowiedział, miał wiele racji, a chłopak przekonuje się o tym niemalże codziennie. - Co pan przez to rozumie? - Zainteresował się, nie do końca rozumiejąc podobną postawę. Czemu jasnowidzenie miałoby być złym narzędziem? Dlatego, że rani? Fabien gotów był na znoszenie tych cierpień, przedkładając dobro innych ponad własny komfort. Jest jednak więcej niż pewne, że tylko on. Smutne? Prawdziwe. Nie każdy w tym świecie chce poświęcić cokolwiek na rzecz obcych. Jacy często nie zdają sobie nawet sprawy, że ktoś zapobiegł właśnie tragedii w ich życiu. Działanie na granicy anonimowości... Tak zapewne jest lepiej. Nie chce robić z siebie bohatera czy wymuszać na innych słowa podzięki. Blondynowi starczy sama świadomość, że pomógł. - "Wieści o źle, któremu mogą zapobiec" - powtórzył słowa nauczyciela, uśmiechając się lekko. - Sądzę, że właśnie pan sobie odpowiedział. Szukam nieszczęść, aby im przeciwdziałać. - Pozytywne wizje? Te go nie interesują. Celem chłopaka są zawsze tragedie, przed którymi stara się ostrzegać. Nie jest to wykluczone, że w końcu się złamie. Ciężar tej pracy go przytłoczy. Ale znacznie bardziej by sobie nie wybaczył, jakby nawet nie spróbował. Już ma problem pogodzić się z tym, iż nie jest fizycznie w stanie uratować każdego. "Rób, co możesz. Co będzie, to będzie". Jedynie wciąż boi się, że to będzie za mało.
Za duża odpowiedzialność - wypaliłby bez odpowiedniej rozwagi, w porę ugryzł się w język. Czy zatem uzdrowiciele również powinni zaprzestać swego fachu? Za duża odpowiedzialność jak dla Sida, ale o tym już było. - Nie chciałbym na tym zarabiać - brzmiało o niebo lepiej. Mógłby rozwinąć temat, dać ponieść się idealistycznym poglądom, miał jednak litość - litość dla młodości rozmówcy. Fabien nie był pierwszakiem, jednak potępianie jego skądinąd pewnie szlachetnych zamiarów mogłoby być bardzo krzywdzące na całe życie. Empatia Sidney'a wynikała z sentymentu do własnej przeszłości. Spojrzał na rozmówcę dość triumfalnie - na tyle, by czuć ulgę, że chłopak go nie widzi. To, co mówił... Właśnie o to chodziło! Bohaterska postawa, za razem bardzo naiwna. Miał do tego prawo, niby twardo stąpający po ziemi realista. Szedł do ludzi z poczuciem misji, niósł receptę na ich szczęście. - A co z trzecią opcją? - dał mu chwilę do namysłu. - Niektóre wizje są niejasne jak współczesne malarstwo, inne nie pozostawiają szansy na ratunek. Na pewno od dawna wiesz o tych beznadziejnych przypadkach, ale wiedzieć to jedno, zrozumieć... Do jednych trzeba było być wielce doświadczonym, albo pozostawało się z zestawem symboli, drugie sprawiały, że człowiek zaczynał wierzyć w przeznaczenie (przynajmniej częściowo - jak Sid), coś nieuniknionego. Jasnowidzom z postawą Fabiena można było tylko współczuć. Któż wie lepiej niż profesor Young? Mistrz teorii w emocjonalnym nieangażowaniu się w tego typu usługi (płatne czy nie), byciu jedynie medium między czasami. W praktyce bywało różnie, a największa porażka Sida w tej dziedzinie mogłaby śmiało przykryć wszystkie sytuacje perfekcyjnie profesjonalnego zachowania.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Argument zarobku akurat bardzo dobrze chłopak rozumiał. Sam czuł się źle, kiedy brał pieniądze za wizje, niemniej wiedział, że będą mu potrzebne. Nie chciał ich za te przepowiednie, jakie sam oferował, ale kiedy ludzie zgłaszali się do niego z niczym więcej poza zleceniem do proroka, prościej było zgodzić się na zapłatę. Wszak klienci wiedzieli, z czym łączy się ich zamówienie, jeśli jakąkolwiek z tych rzeczy można określić podobnymi słowami. Nie tłumaczył się jednak, bowiem nie odczuł, aby istniała taka konieczność. Profesor wszak otwarcie chłopaka nie krytykował za tę metodę pracy. - Trzecią opcją? - Powtórzył niby echo, równie cicho i odlegle jak to prawdziwe, marszcząc lekko brwi. Chyba niezbyt rozumiał. - Niektóre wizje są niejasne jak współczesne malarstwo. Brwi teraz powędrowały w górę, a na twarzy pojawił się delikatny uśmiech. - Oh, prawda, również nie widzę wiele sensu we współczesnym malarstwie. Muszę przyznać, że jestem większym fanem renesansu, ówcześni mistrzowie pędzla fantastycznie operowali światłem i cieniem - odpowiedział kulturalnie, wcale nie do końca złośliwie. Mocniej przypominało to subtelne dogryzanie ze sporym dystansem do siebie. Fabien nie miał problemów z ludźmi, którzy zapominali się i używali względem niego wyrażeń jak "widziałeś..." czy "rozejrzyj się za...". Umiał również śmiać się z własnego kalectwa. Mocniej w ramach mechanizmu obronnego, ale hej. Zawsze to lepiej łagodnie się z siebie ponabijać aniżeli rozpaczać i denerwować na każdego. Spoważniał za chwilę. - Żaden jednak malarz nie urodził się geniuszem pędzla. Żaden jasnowidz nie urodził się z umiejętnością interpretowania wizji. Z każdą kolejną uczę się coraz więcej. Ale gdybym tego nie robił, nie potrafiłbym zrozumieć żadnej, prawda? Jaki zatem byłby sens posiadać dar, który tylko rdzewieje, bo nie chcę go zgłębiać? Odstawiając na bok płatne przepowiednie, bowiem tych jest niewiele... W jaki inny sposób mogę się nauczyć interpretować wizje, jak nie doświadczając ich? Przerwał na chwilę, aby odetchnąć. - Jeśli bym przewidział coś, czemu nie da się zapobiec... Nadal wolałbym dać tej osobie szansę. Czas. Jeśli nie spróbować wszystkiego, to po prostu odpowiednio się przygotować - powiedział szczerze i pewnie. Nie zmieni swojego postanowienia.
Debil - krzyczał niesłyszalnym dla innych poza nim samym głosem, a jego oczy wytrzeszczyły się w przestrachu. Te świeczniki są bystrzejsze ode mnie! Dobrze chociaż, że Arathe-Ricœur wykazał się poczuciem humoru. Sid postanowił nie komentować swojej gafy. Mówienie o wzroku, zwroty typu do zobaczenia - to była norma, jednak w celu (nomen omen) zobrazowania czegoś niewidomemu porównać to do malarstwa? Ktoś inny mógłby to odebrać jako wielce prymitywną próbę pokazania przewagi, Fabien widocznie wierzył w poziom intelektualny rozmówcy. Czyli właściwie niezbyt wysoki, hm? Nieznaczne nerwowe zaśmianie. Mimo wszystko niewidomy najwyraźniej znał się na niedostępnych dla niego dziedzinach stuki. Nie było z czym dyskutować. Wypowiedź o trenowaniu talentu przekonała Sida. Nie o tyle, żeby samemu zmienić podejście, ale wystarczająco, by nie troszczyć się więcej o Fabiena jako chłopca robiącego sobie krzywdę zbyt utopijnymi fantazjami. Przynajmniej na razie. - Hm... jednak rozumiesz - przyznał uczciwie. Mógłby go nawet przeprosić, ale za co? Za swoje myśli? - Dobrze jest się rozwijać. W dobrą stronę. - Jasnowidzenie to jednak trudny dar, a Sid nie życzył Fabienowi źle. Chociaż uważał, że niepotrzebnie się przejmuje, ciągle to robił. - Jakby co, to wiesz, gdzie mnie szukać. Mogli się już pożegnać. Profesor Young głodny, a hogwarcki student bez złudzenia bólu. Być może pierwszy raz po rozmowie z nim Sid nie czuł się jak po jakiejś bitwie.
zt
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
Biorąc pod uwagę, jak często do tej pory Sidney określał Fabiena naiwnym czy dziecinnym, można rzec, iż również w wysokość poziomu intelektualnego swego rozmówcy naiwnie wierzył. Istotnie nie miał go za głupiego, jedynie nieco... Ekscentrycznego, jeśli nie zwyczajnie łatwowiernego. Ale podobno w każdym szaleństwie jest metoda. Fabien nie we wszystkich chciał się owej metody doszukiwać. Niektóre z góry uważał za marnujące czas. - Dobrą stronę? - Mogliby długo jeszcze dyskutować, która jest faktycznie "dobra". Poczuł jednak, że nauczyciel zostawia mu wolność wyboru. Niech blondyn sam określi, która z nich jest "dobra". Tak chyba powinien zachowywać się mentor, zezwalający swym uczniom na potknięcia, uczenie się na błędach, poznawanie świata w często bolesny, ale też jakże edukacyjny sposób. Wszak nie opanujesz sztuki jeżdżenia na rowerze, jeśli choć raz się nie wywrócisz. Sidney najwyraźniej potrzebował upewnić się, iż Fabien nie błądzi po omacku... Pomijając oczywisty, fizyczny kontekst owego stwierdzenia. Ale resztę zostawia w jego rękach. - Dziękuję - za tę rozmowę, za propozycję przyszłej pomocy. Uśmiechnął się nawet lekko, zanim usłyszał kroki, gasnące w oddali. Został sam. Nie zwlekał już zatem, ruszając znacznie spokojniejszy w stronę dormitorium.
zt
Amour N. Croix
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : delikatne piegi rozsiane głównie na policzkach i nosie, powolne ruchy, nieśmiałe spojrzenie
Przemykała niepostrzeżenie, ukrywając swe dorobne ciało w ciemnościach, pośród zimnych ścian oraz metalowych zbroi czuła najbardziej bezpiecznie. Sama, bez niepotrzebnego towarzystwa, ludzi, którzy mogliby jej przeszkodzić. Obserwowała go od dawna, z istnym uwielbieniem podziwiając idealna sylwetkę, dumny krok i nieprzyjemne spojrzenie. Imponował całym jestestwem, z daleka elektryzując wszystkie komórki młodego ciała. Nie potrafiła się powstrzymać, w tajemnicy przed całym światem i tylko z pamięci kreśliła na białych ryzach pergaminu szczegóły sylwetki Krukona. Męskie dłonie, chłodne oczy, blizny i niedoskonałości na skórze, które jakimś cudem udało jej się z daleka dojrzeć. Pragnęła więcej, chciała go poznać, wydawał się być zupełnym przeciwieństwem spokojnej, wręcz bezpłciowej Amour, niczym cień snującej po szkolnych korytarzach. Wystarczyła chwila nieuwagi, by ją zauważył. Z uporem maniaka spoglądała w jego stronę, wyobrażając atletyczną sylwetkę rysującą pod ciemną szatą, oczyma wyobraźni tworzyła kolejne dzieło inspirowane jego istnieniem. Na kartce silne mięśnie wyraźnie napinały się pod skóra, tworząc idealny szkic, na miarę tego wykutego w marmurze przez Michała Anioła. Odwrócił się zupełnie niespodziewanie, jakby od dawna wiedział, że go śledzi. Mroził spojrzeniem, przerażał całą swą osobą. Aż oniemiała z wrażenia, nigdy wcześnie nie czuła się tak dziwnie, jakby została wystawiona na środek arenę, prosto na pożarcie głodnemu lwu. Na chwilę zatrzymała się pod naporem wzroku, szybko przegrywając tą walkę, uciekając oczami gdzieś w bok, w stronę ukochanej ciemności. Musiała się wydostać, nie mogła jednak pójść w drugą stronę, powinna go minąć, dla niepoznaki, by nie dowiedział się, że własnie za nim błądzi od kilku dni i bezwstydnie, nieustannie spogląda. Wzięła głęboki wdech i ruszyła przed siebie. Serce łomotało, biło szalenie, chcąc wyskoczyć z kościstego więzienia klatki piersiowej, spanikowany mózg bił na alarm, nakazywał odwrót, ucieczkę przez okno chociażby, byle nie doszło do konfrontacji. Mocno zacisnęła pięści w ostatnim geście spanikowanego ciała, byleby nic nie powiedział, byle całkowicie zignorował jej obecność i dał spokój, a ona, ona na kilka dni się zaszyję, przestanie za nim chodzić, aż w końcu wróci, w końcu zawsze wracała. Nie był pierwszą, ani ostatnią fascynacją, chociaż na pewno jedną z najbardziej uzależniających.
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Borykał się od zawsze z poczuciem, że podąża za nim jakieś fatum. Niejednokrotnie nawet w samotności błąkając się po osłoniętych ciemnością nocy szkolnych korytarzach miał wrażenie, że nie jest sam. Niedaleki był prawdy, bo i ciągnęła się za nim stara, rodzinna klątwa, ale jakże daleki był rzeczywistości, skoro to mała Croix była jego milczącym prześladowcą. Zauważył jej obecność pierwszy raz z bibliotece, pomiędzy pachnącymi starym papierem księgami, a migoczącym w niespokojnym tańcu płomieniem świeczek lewitujących nad stolikami. Zauważał jej obecność w Wielkiej Sali na kolacji, pomiędzy suto zastawionymi stołami a niekończącą się litanią bezcelowych rozmów innych uczniów domu kruka. Zauważył jej obecność, kiedy te szklane oczy lalki odbijały się w polerowanych pucharach Gabinetu sportowego, cienia jej drobnej figury między zbrojami, niemal bezszelestnych kroków małych stóp na schodach prowadzących do wieży. Czy brał to do siebie? Niespecjalnie. Nie pierwszy i nie ostatni raz ktoś się zainteresował, jak zakładał, parszywością jego nazwiska. Jak smoliście czarne piętno na czole mówiące - kryminalista. Mógł się przecież jedynie uśmiechnąć pogardliwie, choć w duchu wiedział, że tu nie ma czym gardzić. Był złym nasionkiem. The bad seed. Ten dzień jednak, to ten jeden dzień za dużo. Kiedy jak mysz prześlizgiwała się pomiędzy podłużnymi cieniami rzucanymi przez postawne figury poustawianych na korytarzu zbroi zatrzymał się w końcu i powoli odwrócił w drugą stronę chwytając jej postać spojrzeniem jak złotą rybkę rybak, w siatkę motyla, w sidła królicze serce które łomotało tak bardzo, że niemal to słyszał. Widział jak na odsłoniętym skrawku szyi pulsuje jej tętnica, obserwował jak zanurzone gdzieś głęboko w wyobraźni spojrzenie wraca znów na powierzchnię świadomości porzucając jakiekolwiek obrazy się tam w ciemności jej głowy nie wykluły. I patrzył. Zwolniła kroku, przechylił głowę, ustąpiła na bok zaraz i on w tę samą stronę, na powrót skierowała kroki na lewą stronę korytarza, gdzie i on jednym krokiem ponownie zastąpił jej drogę. No i gdzie się tak spieszysz, Croix. - zapytał cicho obserwując z żalem, że znów umykała wzrokiem, głowę odwracała, cało całe, byle bokiem jak piskorz, ryba śliska, byle umknąć. Skrzywił się interpretując to całkiem omylnie, widząc w tym jedynie niechęć, do której zwyczajnie nie dawał jej prawa.- Czego byś chciała? - rozkleił usta w uśmiechu welociraptora.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Choć stęsknił się przez ten miesiąc za zamkiem to jednak szkolny gwar wciąż dawał się we znaki zwłaszcza, że gdzie nie skręcił to napotykał tłum ludzi. Większość salonów wspólnych i wolnych zazwyczaj komnat było już zajętych, a on sam wolał póki co nie siedzieć w ciasnym dormitorium, z którym wiązał wiele wspomnień, w których niektóre przyprawiały go o ból serca. Wybrał zatem chłodny, dobrze oświetlony i najmniej zatłoczony korytarz. Niebawem będzie miał wykłady z historii magii, a więc zanim wybije ich godzina to zajmie się tym, co niegdyś pomagało mu w zrelaksowaniu się i ukojeniu nerwów - transkrybowaniu nut z pianina, perkusji albo skrzypiec na gitarę. Czynność zaiste bardzo czasochłonna i dla niektórych męcząca, zaś Finn odnajdywał w tym szansę na złapanie głębszego oddechu. Siedział na podłodze, a na kolanach trzymał zaczarowany zeszyt, pełen stron zarysowanych pięcioliniami. Obok jego twarzy lewitował pergamin z zamazanymi notatkami, a jeśli podejść nieco bliżej to dało się usłyszeć wokół sylwetki chłopaka płynącą znikąd muzykę. Unosił głowę i nasłuchiwał refrenu, zapisywał formę nutową na dodatkowym pergaminie, a gdy muzyka się zapętlała próbował przenieść wykonanie perkusyjne na gitarę. Wiele razy musiał pilnować swoich myśli, aby nie uciekły w niebezpieczne rejony. Stracił wprawę w tłumaczeniu muzycznym, a więc popełniał bardzo dużo błędów, które kiedyś nie miały prawa bytu. Niewątpliwym plusem zajęcia był fakt, że czas płynął w swoim tempie, a on dawał radę czuć się przez jakiś czas normalnym.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jak nigdy większość pomieszczeń była dzisiaj zajęta. Max postanowił więc wybrać się na spacer po zamku w nadziei na odkrycie jakiegoś ciekawego miejsca, które jak dotąd się przed nim chowało. Ostatnio w taki właśnie sposób poznał komnatę wspomnień, o której uświadomiła go Lucia. Przechodził akurat korytarzem czwartego piętra, gdy pod nogami zauważył jakiś pergamin. Z ciekawością schylił się i podniósł go z ziemi. Zauważył, że jest to jakiś zapis nutowy. Widocznie ktoś spieszył się i zgubił go po drodze. Ruszył więc dalej z zamiarem ogłoszenia znaleziska na tablicy i próbując odtworzyć zapisaną melodię w głowie. Był już przy końcu korytarza, gdy zauważył siedzącego pod ścianą puchona. -Hej. Nie zgubiłeś może nut? - Zapytał wyciągając w jego stronę pergamin. W tym samym momencie do uszu Maxa dotarła muzyka. Był prawie przekonany, że odnalazł właściciela pergaminu. Przysiadł się obok niego i może mało kulturalnie spojrzał chłopakowi przez ramię. -Czyżbyś robił jakąś ciekawą transkrypcję? - Zapytał widząc jeszcze więcej nut przed twarzą nieznajomego.
Do transkrybowania potrzeba odpowiedniego skupienia bowiem zmysł słuchu pracował na pełnych obrotach, aby ze zlepku melodii wyodrębnić poszczególne nuty i ułożyć je w odpowiedniej kolejności oraz wysokości. Nie spowalniał tempa grającej w jego okolicy muzyki bowiem wówczas przyznałby się do faktu, że naprawdę wyszedł z wprawy. Rok przerwy a nabył bardzo dużo niedociągnięć i deficytów. Wtargnięcie w jego pole muzyczne i aurę skoncentrowania skutecznie uniemożliwiło mu kontynuowanie tłumaczenia. Podniósł głowę słysząc głos zdecydowanie zbyt blisko siebie jak na możliwość zlekceważenia osoby. Popatrzył na pergamin w ręku chłopaka i w istocie widniało tam jego charakterystyczne pismo. - Tak, to moje. - tak na dobrą sprawę nie wiedział, że cokolwiek zgubił. Odebrał od niego zwój i zerknął na zapis, a wówczas dowiedział się, że należał on do wczorajszych wieczornych męczarni, które pochłonęły spory kawałek jego wieczoru. Utrata ich zapewne by mocno zabolała. Ze zdziwieniem powitał nowe towarzystwo, którego na dzisiaj, na ten moment nie przewidywał. - Żadna transkrypcja nie jest nudna. Wszystkie są ciekawe. - sięgnął po różdżkę leżącą na plecaku i zgrabnym jej machnięciem zakończył działanie zaklęcia cantus musica. Towarzystwo uniemożliwiało dalsze tłumaczenie, a więc tło muzyczne nie było tutaj wskazane. - Orientujesz się w nutach? - zapytał z lekkim niedowierzaniem, bowiem widać, że chłopak jest od niego młodszy. Skoro jednak znał takie słowo jak "transkrypcja" to jednak musiał mieć jakąś styczność z muzyką. Zerknął na swoje pomazane notatki dowodzące błędów jakie popełniał i których powinien się wstydzić jako człowiek, który przecież poświęcał kilka lat swojego życia na naukę pisma nutowego. - To było żmudne, długie i ciężkie, więc dzięki za zwrot. - uniósł rękę z trzymanym pergaminem. Dziękował z lekkim opóźnieniem, ale uznał, że lepiej teraz niż wcale. W końcu po coś jest w tym Huffelpuffie i jak Puchon wypada się zachowywać. W magicznym zeszycie dało się ujrzeć jedynie puste strony choć kraniec pióra był mokry od atramentu. Tylko Finn widział w nim zapiski, choć na pergaminach widniał dowód jego licznych błędów tłumaczeniowych.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Szczerze mówiąc nie myślał o tym, że może przeszkadzać Finanowi. Jakoś w tej chwili jego kultura w tym temacie postanowiła sobie gdzieś pójść. Bardziej interesowała go muzyka, którą spisywał na pergaminie.Sam potrzebował praktyki jeżeli chodziło o transkrypcję ze słuchu. Potrzebował wiele czasu, aby dobrać właściwe nuty do tego co słyszy. Osobiście wolał komponować swoje utwory od początku do końca niż kopiować czyjąś sztukę. -Brzmi jakbyś miał w tym dużo doświadczenia. - Puchon nie wyglądał na nowicjusza w temacie i Max zupełnie nie dziwił się, że wybrał dzisiaj takie miejsce na praktykę transkrypcji. Do tego było potrzeba ciszy i wolnego umysłu o co nie łatwo w takim pokoju wspólnym. -Coś tam wiem, ale nie jestem mistrzem. Zdecydowanie bardziej wolę grać bez nich. - Wzruszył ramionami. Podczas gry na gitarze nie było opcji aby zagrał cokolwiek z nut. Sprawa miała się inaczej, gdy siadał do pianina. Nie zmieniało to jednak faktu, że wolał czuć muzykę niż ją czytać. -Nie ma sprawy stary. Wygląda na ciekawy utwór. To Twoje dzieło? - Nie potrafił wyobrazić sobie całej zapisanej melodii. Chętnie jednak usłyszałby jak on brzmi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Trochę w tym siedziałem. - wyjaśnił i całkowicie zapomniał, że czasem dorzucenie uśmiechu do wypowiedzi może załagodzić nieco chłodne wrażenie. Bywały takie momenty, że czuł się oderwany od rzeczywistości, choć teraz na szczęście tak nie było. Czuł się odrobinę zdekoncentrowany nagłym towarzystwem. - Hmm... czyli bazujesz na samym słuchu. To też jakiś sposób. Na czym grasz? - zawiesił na nim wzrok jasnych oczu, by po chwili zerknąć w kierunku jego dłoni. Ręce gitarzysty można rozpoznać wszędzie chyba, że para się też uzdrawianiem i na bieżąco regeneruje opuszki palców zazwyczaj naruszone przez namiętne uderzanie o struny. Swoje miał zdrowe jak nigdy dotąd wszak dotknął gitary pierwszy raz od roku i dopiero na nowo wdrażał się w muzykę. Wcześniej miał wiele oporów, ale w pobyt w Szwecji nieco rozjaśnił mu umysł, kiedy był całkowicie odizolowany od niepotrzebnych bodźców. Dzięki temu muzyka mogła na nowo zagościć w jego życiu. Tęsknił za nią. - Ja nie tworzę utworów. - wyjaśnił odrobinę zwięźle, a więc odchrząknął, aby jednak coś jeszcze dopowiedzieć. - Koncentruję się na tłumaczeniu ich z innych instrumentów na gitarę. Ten, który mi zwróciłeś jest moim ulubionym, ale muszę nałożyć tam jeszcze wiele poprawek już przy strunach. - nie był człowiekiem, który chciał tworzyć utwory dla świata. Zaiste, świat mógłby sobie przestać istnieć, a jego by to nie obeszło tak jak powinno. Muzyka miała być jego terapią, a więc grał po to, by odetchnąć z ulgą i tworzyć w sobie namiastki (nie)zwyczajnego szczęścia. - Pismo nutowe jest niezawodne, a pamięć dziurawa. To, co zapiszę tutaj... - postukał palcami w pseudo puste stronice swojego zeszytu - ... zostanie ze mną choćby i do końca życia. Nawet gdy zapomnę będę mógł do tego wrócić i przypomnieć sobie każdy dźwięk. - najwyraźniej nieświadomie zachęcał tego obcego człowieka do zaprzyjaźnienia się z nutami. Mógłby zapytać go o imię, ale jakoś do tej pory nie znalazła się ku temu żadna okazja.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jego rozmówca nie wyglądał na najbardziej zadowolonego z towarzystwa, chociaż Max nie wyczuł też jawnej niechęci od puchona. Nie przeszło mu nawet przez myśl, aby się przedstawić. Siedzieli tak na korytarzu, dwóch nieznajomych wciągniętych w konwersację o sztuce. Nie potrzeba było przecież formalności. -Nie na samym słuchu. - Poprawił puchona. -Zdarza mi się grać z nut. Po prostu wolę tworzyć niż odtwarzać. - Doprecyzował swoją poprzednią odpowiedź. Bardzo doceniał osoby, które jednym rzutem oka na partyturę były w stanie odtworzyć każdą melodię. Nie jest to łatwe i wymaga wiele praktyki. -Gitara i pianino. Ale jak mam być szczery mam niezdrowe zapędy do perkusji. - Zawsze mu się marzyło usiąść za garami. Uważał to za idealny sposób na rozładowanie energii i emocji. Na pewno dużo lepszy niż kolejna bójka. -Czemu akurat na gitarę jeżeli mogę zapytać? - Wybór Finana był dość klasyczny chociaż Maxa ciekawiło dlaczego akurat postanowił, że będzie robił transkrypcje na ten instrument. Czy było to z powodu trudności, czy może popularności gitary? -Co do pamięci to się muszę zgodzić. Moja jest aż zbyt dziurawa czasami. - Często łapał się na tym, że zapominał najważniejszych rzeczy. Jeżeli jednak chodzi o mało istotne szczegóły potrafił je trzymać w pamięci przez zbyt długi czas.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Ach, czyli znasz pismo nutowe? Zrozumiałem, że w ogóle z nich nie korzystasz, a co za tym idzie nie uczysz się ich. - wyjaśnił swoje odczucia, a tym samym chłopak niejako zapunktował sobie w Finna. Preferował zapiski, choć nie było to zajęcie proste. Czasami jeden utwór "tłumaczył" nawet i przez miesiąc dopóki nie uznał, że jest perfekcyjnie przetłumaczone i bardziej się nie da tego poprawić. Nie był mistrzem w swoim dawnym-powracającym hobby, a jednak wiedział, że jego zaangażowanie może robić wrażenie. - Niezdrowe zapędy? Co masz na myśli? - starał się nie mieć dziwnej miny, gdy wspomniał o perkusji. Mimo wszystko wyraz jego oczu uległ pewnej zmianie, być może niezauważalnej. Po prostu zaczął świdrować wzrokiem ślizgona jakby chciał wydrzeć z niego siłą odpowiedź czemu akurat perkusja i jak wyglądają niezdrowe zapędy. Jaki mają posmak? Czy są destrukcyjne? Czy krwawią? Co wtedy czuje? Jak się to przejawia? Jak daleko byłby w stanie posunąć się w tej toksycznej relacji z instrumentem, aby... Potrząsnął głową czując, że całym ciałem włazi w lodowatą powłokę psychopatyczności. Nie tu, nie teraz, nie dziś. Dopóki jest świadom nie może na to pozwalać. Jego pytanie ułatwiło mu powrót na ziemię. Oparł barki o ścianę i westchnął. - Mój tata kiedyś przygrywał na niej okazjonalnie i złapałem bakcyla. A on to pielęgnował i tak się potoczyło, że tylko ten instrument mnie interesuje. - wyjaśnił, bo nie miał powodu, aby temu odmówić. Poza tym nie oszukujmy się, rozmowy na zdrowe tematy znacznie ułatwiały uspołecznianie się.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Potrafię odczytać większość interesujących mnie utworów i zapisać to, co stworzę. Jednak nigdy nie miałem porządnego wykształcenia muzycznego. Wszystkiego musiałem uczyć się sam. - Dostał kiedyś propozycję pobierania lekcji gry na gitarze, ale tak szybko jak go o to zapytano, Max odmówił. Nie chciał, aby ktoś mu narzucał w jaki sposób ma tworzyć muzykę. Chciał wypracować swój własny styl. -A Ty chodziłeś kiedyś do jakiejś szkółki muzycznej? - Był ciekaw, czy nieznajomy nauczył się tego wszystkiego sam, czy może był to efekt profesjonalnych lekcji z przeszłości. Na dźwięk swojej własnej wypowiedzi Solberg roześmiał się. -Chyba źle to zabrzmiało prawda? - Nie pomyślał o tym, jak formułował to zdanie. -Po prostu strasznie chciałbym opanować ten instrument i nie mogę się powstrzymać od wystukiwania rytmów różdżką. - Jakby na potwierdzenie swoich słów wyciągnął z kieszeni magiczny patyk i pokazał obtłuczenia jakie powstały po jednej stronie. -Gitara jest wspaniałym instrumentem, ale trzeba ją pokochać, żeby coś z tego wyszło. - Znał wiele osób, które bardzo szybko zrezygnowały z nauki gry na gitarze, bo była "zbyt wymagająca". Według Solberga nie mieli po prostu wystarczająco chęci i cierpliwości, aby opanować ten instrument.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
- Podziwiam. - oznajmił nieco zwięźle jego napomknienie dotyczące samodzielnego tworzenia muzyki. Tutaj musiało zadziałać silne pragnienie kreatywności, a akurat Finn stracił ją dawno temu i nie traktował tej dziedziny sztuki jako czegoś, co mógłby ofiarować innym ludziom. To, co robił było dla niego, nie chciał się tym dzielić, bowiem nie czuł potrzeby zarażania innych emocjami płynącymi z danego utworu. Podchodził do tego iście egoistycznie i wydawać by się mogło, że nie tak jak puchon powinien. - Nie. - odnosił wrażenie, że odpowiada zdawkowo i być może zniechęcająco. - Kurs nutowy od prywatnego nauczyciela i podstawy od ojca. Resztę sam. - starał się docenić jego samokształcenie, ale nie potrafił wykrzesać z siebie więcej entuzjazmu niż to powinno się zdarzyć. Popatrzył na swoje nuty i zamknął zeszyt, a lewitujące pergaminy zareagowały na jego gest dłonią, zwinęły się w ruloniki i osiadły lekko na jego plecaku. - Nie zabrzmiało źle. - zmarszczył brwi, gdy ujrzał poobijaną różdżkę. - Czy ty niszczysz swoją broń na rzecz perkusji? To skrajny idiotyzm. - jako człowiek, który parał się zaklęciami nie potrafił zrozumieć jak można niszczyć strukturę różdżki po to, aby wybijać muzykę. Są przecież normalne i wzmocnione zaklęciami pałeczki, bo przecież sam kiedyś kupował jedną parę dla... tak czy siak, na twarzy Finna pojawiła się konsternacja. - W tym tempie różdżka pęknie na milion drzazg i tyle z magii. nie mógł powstrzymać się przed krytyką. Spokojną, ale dalej krytyką. Posiadał gitarę różdżkową, ale nigdy nie włożył do środka swojej broni bo uważał, że nie ma sensu wzmacniać instrumentu od środka skoro służy tylko i wyłącznie do tworzenia muzyki dla jednej osoby. Akurat w tej kwestii wiedział, że mugolskie gitary są lepsze (jeśli chodzi o indywidualne podejście do muzyki), ale nie kwapił się, aby zbliżać się bardziej do tego świata.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Puchon odpowiadał mu dość krótko i zdawkowo, co na chwilę obecną nie zrażało Maxa. Bardziej był zainteresowany tym, co chłopak ma do powiedzenia w kwestii muzyki i transkrypcji. Może miał szansę dowiedzieć się czegoś ciekawego. Jednak nieznajomy bardziej przejął się jawnym brakiem szacunku Solberga w stosunku do jego różdżki. -Z jednej strony masz rację, ale z drugiej zawsze można kupić nową. Prawda? - Max nie do końca rozumiał jak działa połączenie czarodzieja z jego różdżką i drobne szkody na jej powierzchni nie specjalnie go przejmowały. Znał wiele czarodziejów i czarownic, którzy z tego czy innego powodu wymieniali swoje magiczne kijki na inne. -Poza tym, popraw mnie jeżeli się mylę, ale różdżka to chyba coś więcej niż tylko broń. - Sam rzadko postrzegał to narzędzie w ten sposób. Bardziej myślał o swojej różdżce jako pomocy niż broni. Marzyło mu się opanowanie magii bezróżdżkowej, ale do tego musiał się jeszcze wiele nauczyć. Uważał ten sposób rzucania zaklęć za po prostu dogodniejszy i nie musiałby się wtedy martwić, że nie ma przy sobie swojego kijka.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Błękitne oczy Finna nabrały chłodu, który wszak próbował ciskać na samo dno swojego serca, aby nie odstraszać od siebie normalnych i zdrowych ludzi. Mimo wszystko podejście chłopaka (którego imienia dalej nie znał) do różdżki widocznie go rozdrażniło. - Czyli traktujesz ją jak przedmiot, który w razie czego można wyrzucić i kupić nowszy model. - nic nie mógł poradzić na to, że w jego głosie pobrzmiewała namacalna irytacja. Gdy przypomniał sobie o swojej pierwszej różdżce... do czego ją zmusił pod wpływem depresji... o tym, że choć jest uszkodzona i zmęczona to jej nie potrafi wyrzucić ani oddać Fairywnowi... to, ile emocji się z tym wiąże... Zaczynał spoglądać na chłopaka jak na mugolaka, który nie potrafi zrozumieć cudu magii jaki każdy czarodziej otrzymywał w wieku jedenastu lat - więź z różdżką. - Dla ciebie najwyraźniej to też pałeczka do perkusji co jest uwłaczające i poniżające dla jej istnienia. - ani razu podczas całej tej rozmowy na jego twarzy nie pojawił się uśmiech. Mimika jego jakby zastygła w wyrazie zirytowania, choć jako tako zachowywał spokój. Lód jest zawsze opanowany, nie płonie w żyłach, a jedynie płynie powoli, choć pożera każdą kroplę ciepła. - To przedłużenie ramienia, to część czarodzieja, katalizator mocy i twór magiczny, który sam cię wybrał. A ty ją niszczysz dla muzyki. To brak szacunku do niej, a przecież kiedyś może ci uratować życie. Najwyraźniej wolisz ją niszczyć i w razie niebezpieczeństwa nie mieć gwarancji, że cię nie zawiedzie. - uruchomił się w nim ten stan obsesyjnej ochrony przed potencjalnym (nieistniejącym) zagrożeniem. Z domu swego robił fortecę, ćwiczył się zachłannie w zaklęciach, docierał się ze swoją różdżką i dbał o nią bardziej niż o własne serce. Nic dziwnego, że postawa Maxa była dla niego czymś, co należy potępić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozmowa robiła się coraz mniej przyjemna. Jak widać Max i nieznajomy chłopak mieli bardzo różne podejście do świata i gdy tylko rozmowa zeszła z tematu muzyki, atmosfera zaczęła się zagęszczać. -Też nie do końca. Po prostu nie uważam, aby było to coś niezastąpionego. Wielu czarodziejów posługuje się magią bez różdżki. - Nie wiedział, czy chłopak zrozumie, co miał na myśli. Nie chciał wyrażać braku szacunku ale zwyczajnie miał inne poglądy w tej kwestii. -Czasem po prostu nie jestem w stanie zapanować nad tym odruchem, ale nie byłbym w stanie tak po prostu wziąć i połamać swojej różdżki, czy wystrugać z niej hipogryfa. - Solberg powoli czuł, jak to nieporozumienie wywołuje w nim stres. Jako dzieciak, gdy dowiedział się, że ma magiczne moce, był przecież w stanie czarować bez pomocy swojego patyka i wielu dorosłych magów też korzystało z takiej opcji bo była po prostu wygodniejsza. Oczywiście wiązały się nieprzyjemne konsekwencje jeżeli ktoś nieodpowiednio się za to zabierał. -Nie wiem czy magia jest w moim życiu ważniejsza od muzyki. - Był zły, że nie zdążył ugryźć się w język. Jakby nie patrzeć była to dość kontrowersyjna opinia w tych murach. Możliwe, że to przez jego wychowanie, ale Max uwielbiał mugolski styl życia. Magia pomagała mu nie raz i usprawniała pracę, ale chłopak czasem uwielbiał się po prostu staroświecko zmęczyć. A co do ratowania życia... Przez różdżkę mógł je także stracić i bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Otrzymywane od Maxa wyjaśnienia wcale nie rozrzedzały gęstniejącej atmosfery ani nie wyciszały poirytowania. Nawet nie silił się, aby to ukryć wszak według Finna chłopak wykazywał się ignorancją do... całej magii. Najwyraźniej traktował ją jako dodatek do życia, zachowywał się jakby jej potencjalny brak nie miał zrobić dla niego różnicy... a Finn, jako dzieciak wychowany z dala od mugoli nie potrafił wyobrazić sobie innego życia niż tego, w którym dzierży różdżkę i miota zaklęciami. - Mówisz o magii bezróżdżkowej? Ona się zdarza bardzo rzadko. - nie miał pojęcia co miał chłopak na myśli i szczerze powiedziawszy czuł, że ta rozmowa nie zaprowadzi ich do pogłębienia relacji, a raczej w odwrotną stronę. - Śmiem wątpić. - skomentował chłodno i ruchem różdżki posłał wszystkie swoje pergaminy i zeszyt prosto do plecaka. Nawet w takiej czynności używał magii, bo było wygodniej, sprawniej. Każde rzucone zaklęcie do ziarno władzy i minimalny wpływ na świat, a tego Finn pożądał coraz mocniej i agresywniej. Wykrzywił się. - Czyli obojętne ci to czy jesteś czarodziejem czy nie. - ośmielił się wywnioskować, ocenić (nawet niesłusznie) i wyciągnąć wnioski na temat osoby Maxa. - Spodziewałbym się takiego podejścia po mugolakach, ale nawet ci z mojego otoczenia doceniają magię. Ty najwyraźniej nie. - wstał i przerzucił sobie plecak przez ramię. Wiedział, że ciągnięcie tej rozmowy nie przyniesie im obojgu żadnej korzyści. Finn niepotrzebnie się irytował, Max w jego oczach się niejako pogrążał jako czarodziej, a więc różnice w podejściu do życia nie pozwalały na zawarcie sympatii. Przynajmniej nie dziś, nie teraz, nie o tej porze życia. - Miłego. - rzucił tonem jakby życzył zupełnie coś odwrotnego. Obrócił się na pięcie i odszedł w kierunku wyjścia głównego z zamku.
| zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie nie był to najlepszy początek znajomości między chłopakami. Max coraz bardziej irytował Finana, który nie rozumiał jego podejścia do życia. Szczerze mówiąc, Solberg sam nie zawsze siebie rozumiał, ale to już inna sprawa. Gdy w jego stronę poleciały kolejne wyrzuty, Max powstrzymał się od odpowiedzi. Chciał powiedzieć coś, co trochę załagodzi sytuację, ale nim zdążył wymyślić odpowiednie słowa, Finan był już spakowany i gotowy do wyjścia. Max wymruczał jakieś zdawkowe pożegnanie i sam podniósł się z ziemi zmierzając w stronę pokoju wspólnego ślizgonów.
/zt
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kostka:3 Literka: H Efekt: 3 niuchacze, w tym jeden ranny
Już powoli przyzwyczajał się do tego, że wszędzie dosłownie znajdują się chochliki kornwalijskie oraz niuchacze, za które to złapanie Ajax Swann obiecywał bliżej nieokreślone nagrody. Nie do końca żył myślą o ich zdobyciu, niemniej jednak trudno było przeoczyć te magiczne psotniki podczas przemierzania przez kolejne odmęty Hogwartu - czy to na lekcjach, czy to po prostu na korytarzach, niezależnie od podjętych się czynności, zawsze gdzieś po prostu egzystencjonowały. Nie było to co prawda iście wkurzające, co nie zmienia ostatecznego, ważnego faktu, że niebieskie stworzenia zwyczajnie zaczynały wymyślać coraz to dziwniejsze metody na znalezienie punktu zaczepienia i zdobycie tym samym nagrody w tabeli najbardziej wkurzającego magicznego stworzenia na świecie. Długo jednak nie musiał czekać na to, aż spokój zwyczajnie się zakończy - nim się obejrzał, a jakiś chochlik rzucił w jego ramię talerzem, pozostawiając widoczne, aczkolwiek całkiem obojętne Lowellowi stłuczenie. Nie bez powodu zatem student cisnął jednego z nich drętwotą, nim się ten obejrzał, aczkolwiek ostatecznie nie tylko ten jeden osobnik miał ze sobą naczynia zabrane z kuchni...
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
G - chochliki wywlokły zbroje rycerskie ze swoich miejsc i rozwaliły je tuż przed Twoim nosem. Niuchacze schowały się w przyłbicy i z takim oto kamuflażem uciekały w różne strony. Hałas jaki tutaj się rozgrywa przyprawia o migrenę. Do wątku będzie towarzyszyć Ci ból głowy.
Znowu te debilne schody wysadziły go nie tam, gdzie chciał. Max uznał jednak, że nie chce mu się ryzykować i czekać, aż te głupie stopnie w końcu trafią na dobrą drogę więc postanowił pójść inną drogą. Wiedział, że na końcu tego korytarza znajduje się przejście, którego potrzebował. Nie dane jednak było mu jednak w spokoju pokonać tego dystansu, bo natrafił na Felinusa, który bił się na talerze z chochlikami. -Ciebie też wciągnęli w tę wojnę? - Przywitał go, lecz zamiast tradycyjnej piątki, czy innego powitania, jebnął puchonowi nad uchem Drętwotę, bo akurat jeden z insektów postanowił przypuścić atak z zaskoczenia. -Proszę, tylko nie to znowu! - Jęknął, gdy usłyszał charakterystyczny dźwięk i zobaczył gromadkę niuchaczy w ukradzionych ze zbroi hełmach, które wesoło popierdalały po całym korytarzu.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees