Wieża Północna jest wieżą najbardziej wysuniętą na północ. Co oczywiście nie jest oczywiste. To zwykła, pusta lokacja. Mury i okna. Proste, bez większych zawirowań lub zawiłości.
Stał dobre 10 minut. Obejmował się lekko rękami czując, że to był zły pomysł ubrać się w ten sposób. Dostał już gęsiej skórki i planował pozbierać świece, po czym zejść i uda się do... Nie miał właściwie pojęcia gdzieś. Naprawdę od dawna nie nudził się aż tak bardzo. Chociaż pewnie ojciec wyśle mu dzisiaj jakieś papiery z firmy, które musi koniecznie przeanalizować, bo przecież w końcu skończy te „bezużyteczne” studia i będzie się musiał tym wszystkim zająć, więc powinien być na czasie. Odwrócił się wkładając dłonie do kieszeni i w tym samym momencie poczuł uderzenie. Skończył cicho podśpiewywać. Spojrzał w dół i... Serce momentalnie zaczęło go boleśnie piec. Lillyanne? Co ona tutaj robi w takim stanie? Wyglądała na wściekłą, załamaną. Była zapłakana. Opadł na kolana przed nią i mocno ją do siebie przytulił. Jak na razie nie chciał nic mówić. Głaskał ją po plecach, drugą rękę wplótł w jej włosy, żeby ją przy sobie trzymać. - Cichutko... Lilly-chan co się dzieje? Nani kore ohime? - Wyszeptał siadając po turecku i sadzając ją przodem do siebie, na sobie. Potem znów mocno do siebie utulił bujając się z nią lekko. Tak się robi z małymi dziećmi, żeby je uspokoić. I miał nadzieję, że to pomoże w jakimś małym stopniu. Ucałował ją czule we włosy.
To właśnie te słowa skakały po jej głowie. Potrzebowała pomocy. Jej brat jej pomógł już dużo, ale nadal nie mogła tego znieść. To wszystko musiało być złym snem, tak bardzo chciała żeby to się okazało złym snem. Kiedy chłopak ją przytulił wtuliła się i schowała twarz w jego torsie. Płakała nadal. Nie mogła się uspokoić, nie w takim momencie, kiedy nadal wszystko ją tak bardzo bolało. Miała iść do lekarza, sprawdzić… ale bała się sama, Cornelii nic nie powiedziała, bo wiedziała, że ona kochała Dracona i weźmie jego stronę, będzie go usprawiedliwiać, ona jej nie pomoże… a Kaoru? Jak mu powie on ją znienawidzi… ale ona nawet nie zrobiła tego specjalnie… bo po co miałaby zadawać sobie cierpienie? To jest głupie… - I… i… Ikuto… - wydukała z trudem pomiędzy płaczem. – Draco…. Draco… - musiała się komuś wygadać, komuś jeszcze, ktoś musiał jej pomóc. Felix, jej braciszek… on sam nie da rady… - on… on… - więcej nie zdołała powiedzieć. Ponownie wybuchła płaczem.
Brat może wiele był w stanie powiedzieć. Ale to przecież Ikuto wie o niej dosłownie wszystko. W końcu nie na darmo ma tak zamożną rodzinę, że jest w stanie wejść do nie jednego urzędu i popytać o dane tajne. Nawet kartoteki szpitalne nie są mu obce. A nawet jeśli, to jedno czy dwa zaklęcia najczęściej załatwiają sprawę. Dlatego ją znał, rozumiał i był w stanie pomóc. - Boże kochanie co się dzieje? - Spytał już naprawdę przerażony jej zachowaniem. I co do tego wszystkiego ma jeszcze Dracon? Wiedział to, że Lilly nie tknie palcem chyba, że zrobiłaby dwie rzeczy: Krzywdę Corin, krzywdę jego samochodowi imieniem Księżniczka. Wtedy to mógłby nawet uderzyć Gryffonkę. Ale cokolwiek poza tym? Nie umiał go jakoś umieścić w jednoznacznej fabule. Złapał jej twarz w dwie dłonie i zmusił do spojrzenia na siebie. Skonfrontował ich oczy w prostej linii i czekał na kolejne słowa. Jedno, dwa. Parę liter i się domyśli – jest dość inteligentny, w końcu krukon. Ale musi jeszcze coś wydukać. Ucałował jej czółko. Przyszła do niego specjalnie? Niechcący?.. I czemu nie jest teraz z Kaoru, skoro cierpi? A no tak, bo Ikuto jest dla niej ważniejszy. Oj...
Była nadal przerażona, chociaż jego ramiona ją uspokajały. Bicie serca chłopaka pomogło jej opanować wszystkie emocje. Oddychała coraz spokojniej, a łzy powoli przestały płynąć, chociaż wiedziała, że jak coś powie to ponownie wypłyną. Wtulała się w niego, bo potrzebowała teraz tego ciepła, tej miłości, tej opieki z jego strony. Ona… zaczęła się bać Dracona. Już się do niego nie zbliży, bo nie dałaby rady, sam jego widok przywraca nieprzyjemne wspomnienia i ten nieopisany strach. Gdy myślała, że jest już wystarczająco spokojna wzięła kilka wdechów i wydechów i zaczęła mówić, jednak słowa który wyszły z jej ust sprawiły, że po jej policzkach ponownie spłynęły łzy. - Ja… nie wiem… Corin… mnie… upiła… - tyle się spostrzegła. O to była zła na Gryffonkę, dlaczego ona jej to zrobiła? Czy wszyscy się już od niej odwracają? – Ja… on… mnie… - zaczęła płakać. Więcej nie zdołała powiedzieć i chyba więcej nie da rady.
Wciąż bujał się z nią delikatnie raz w prawo, raz w lewo. Zaplatał na palec kosmyk jej włosów i na przemian go puszczał. Raz na jakiś czas ocierał jeden z jej policzków, by osuszyć potok łez. Czułość emanowała z niego na wszystkie strony. Chyba jeszcze nigdy nie czuł się aż tak potrzebny. A nawet jeśli, to tym razem miał wolny wybór odnośnie swojego działania – nie musiał pomagać na siłę, jak w firmie. Mógł odejść. Ale oczywiste jest, że tego nie zrobi. Nie w takim momencie. Corin ją upiła? To jak na razie nie przeraziło go zbyt bardzo, bo Cornelia zawsze powtarzała, że chce przeprowadzić na Lil jakiś eksperyment, więc będzie ją brała w nieskończoność na imprezy i do barów, aż w końcu jej się uda. Jednak dalszy ciąg wyjaśnił mu wszystko. Co mógłby Dracon zrobić kobiecie takiego, że trzęsłaby się na samo wspomnienie o nim? To takie oczywiste. Nie powiedział już nic więcej. Delikatnie ją odsunął od siebie. Coś się zmieniło. Tak szybko, momentalnie. Wstał i wyszedł w bardzo szybkim tempie. Musiał kogoś znaleźć...
Ważne było to, że on przy niej był. Nie mogła być sama, bo to było dla niej zbyt trudne, a on, no cóż… on… on po prostu był! Udało się jej powiedzieć tylko tyle, ale kiedy tylko te pojedyncze słowa wyszły z jej ust poczuła się lepiej, była spokojniejsza. Mogła już normalnie rozmawiać, chyba… Czuła jakby chociaż jedno słowo mogło sprawić, że ponownie zaczęła by płakać, a na to nie ma już sił. Jednak nagle coś się zmieniło chłopak odsunął jod siebie i zaczął wychodzić. Zmienił się, a ona obawiała się tego co może zrobić. Wstała z wielkim trudem, była zmęczona, ale ruszyła za nim. Musiała go przypilnować.
Wieża północna. Miejsce, które dla wielu znaczyło różnie… Było dobrym, bądź złym wspomnieniem. Dla niej było niczym więcej jak dziwnym miejscem. Dlaczego dziwnym? Bo nie ma zielonego pojęcia jak tutaj trafiła i jak stamtąd wyjść. No brawo Angie… brawo Angie… Było zostawiać Princess w pokoju, żeby zabawiała się z Neko? A trzeba było ją wziąć to by Cię ocaliła z otchłani zgubienia. Zdenerwowana i zmęczona dziewczyna oparła się o ścianę i zjechała po niej spoglądając w podłoże. Wszystko było takie beznadziejne… Dlaczego ona musiała gubić się w tej szkole? Cały czas… Czuła się jakby chodziła po labiryncie, który nigdy nie pozwoli jej wyjść… chyba, że wyprowadzi ją z niego Minotaur, którym był… Zamknęła oczy chcąc chwilę odpocząć... Po pewnym czasie najzwyczajniej w świecie zasnęła.
Ikuto leżał w swoim dormitorium, a raczej na łóżku. Kolejny dzień, który spędzi na niczym. Przez chwilę miał nadzieje, że może, jednak ona wróci. Że, to wszystko okaże się tylko złym snem, a kiedy otworzy oczy ponownie zobaczą się. Niestety, rzeczywistość nadal pozostawała ta sama. Tak samo brutalna i okrutna. Nie było już Lilli. Jego małej Lilli… Ikuto starł ręką samotną łzę, jednak w ślad za bliźniaczką i następna popłynęła. I tak oto z samego rana Ikuto się rozpłakał jak dziecko. Było tak codziennie. Wraz z odejściem dziewczyny stracił cel w życiu Zagubił sens. Jego nadzieja upadła jak płonący wrak, a jego życie w jednej chwili straciło smak. Owszem, w ostatnim czasie Ikuto mocno się pozbierał. Nie był już chodzącym cieniem samego siebie. To, jednak mimo wszystko ból pozostawał. Czy kiedykolwiek zniknie? Czy ktoś kiedyś uzupełni pustkę, jaką pozostawiła po sobie Lilli? Chciał dotrzymać niezłożonej obietnicy. A raczej spełnić jej życzenie tylko nie wiedział, czy umiał. Jak miał być z kimś szczęśliwy ciągle nosząc ją w sercu? Ikuto wstał i ubrał się w pierwsze lepsze rzeczy, jakie tylko znalazł. Jego nogi same poprowadziły go w, to miejsce. Często tutaj przychodził, bo to miejsce naprawdę wiele dla niego znaczyło. To tutaj wszystko się rozpoczęło. Tutaj ją przyniósł i urządził romantyczną kolację. Tutaj ją pocałował. Tutaj wręczył niebieską róże. Tutaj.. Kiedy wszedł zauważył znajomą twarz. Tak bardzo znajomą. Jego serce szybciej zaczęło bić. Wiedział że, to nie jest ona. Ale tak bardzo mu ją przypominała. Tak bardzo pragnąłby, to była ona. - Zgubiłaś się? – Zapytał z delikatnym uśmiechem podchodząc do dziewczyny i siadając koło niej. Wyprostował swoje nogi i zamyślił się na chwilę. Codziennie starał się zapanować nad sytuacją. Wiedział że w ostatnim czasie nie był sobą. Łatwo wpadał w gniew lub zagubienie. Wspomnienie ukochanej przyćmiło mu zdrowy rozsądek. A przecież powinien każdy dzień spędzać jeszcze raz na nowo. Tak, by niczego nie żałować. Tak, by była z niego dumna. Wypełnić jej ostatnią prośbę i być szczęśliwym. Tego właśnie pragnęła. I na pewno nie chciała by zatracał się w otchłani smutku i łez. Chciała by ktoś pokazał mu to , co jest w życiu piękne, tak jak i ona mu kiedyś pokazała. Jedyne, co może teraz dla niej zrobić, to żyć szczęśliwie. Tak jak ona już nie może. Żyć dla niej. Żyć za nią. - Może kiedyś oprowadzę cię po zamku? – Zapytał przenosząc wzrok na dziewczynę i uśmiechając się do niej łagodnie. Trudno było powstrzymać się, by nie powiedzieć do niej „Lilli” Jednak trzeba było się w końcu ogarnąć. Nie może jej porównywać do zmarłej osoby ani wmawiać sobie, że ona to Lilli. To przecież szaleństwo. Zwłaszcza, że są kompletnie inne.
Angelique miała zamknięte oczy. Siedziała ze spuszczoną głową i smacznie spała. Była zmęczona. Ostatnie noce spędzała na czytaniu i kombinowaniu. Nie mogła spokojnie spać. A kiedy udało jej się zamknąć oczy budziła się przerażona nie wiedząc co tak naprawdę się stało. Koszmary nawiedzały ją co noc dając jej do zrozumienia, że zaczyna dziać się coś złego. Nie widać było, że śpi, wyglądała tak, jakby siedziała ze spuszczoną głową… Chociaż, gdyby chłopak jej nie znał mógłby bez problemu pomylić z porcelanową lalką, którą ktoś postanowił się pozbyć. Gdy usiadł obok niej nawet nie zareagowała. Jego kolejne słowa również nic nie zdziałały. Czyżby się obraziła? Czyżby nie miała zamiaru z nim rozmawiać? Jej ciało nie wytrzymało zbyt długo w takiej pozycji. W końcu przechyliło się na bok sprawiając, że jej głowa oparła się na ramieniu chłopaka. Włosy przysłaniały jej drobną twarzyczkę. Tylko dzięki poruszającej się klatce piersiowej można stwierdzić, czy dziewczyna w ogóle żyje.
//napisze sb posta :D jutro wyjedzam na 3 dni ale moze ktos odpisze i sie wkrece///
David wstał dzisiaj dość późno jako pan woźny a zawsze go to rozbawiało. Pan woźny. Ha.. No ale nic. Zjadł śniadanie i napił się herbaty w swoim gabinecie. Nikt mu nie przeszkodził w tym szczytnym celu więc, szybko zjadł i wyszedł na swój typowy dzienny obchód. Spotkał Poltergeista który latał w korytarzu na 3 piętrze i wyrzucał szklane kulki aby uczniowie się poprzewracali. Szybko naprawił jego złe czyny jednym machnięciem różdżki oraz skrarcił ducha co jednak mało dało. Idąc dalej napotkał uczniów którzy byli bardzo hałaśliwi co dało zły rezultat mianowicie ból głowy. Wrócił do swojego gabinetu i ubrał się cieplej niż przedtem. Zazwyczaj robiąc obchód ubierał się nie za grubo żeby nie było za ciepło. Ale w co niektórych nieszczelnych oknach czuć było chłód. Ubrał zieloną bluzę. Jeansy i swoje butki(adidasy zielono-żółte) Zamknął drzwi dotknięciem różdżki i wyszedł na pokrytę szronem błonia. Na błoniach mało co się działo bo mało kto wytknął nosa w taką cholerną pogodę. Padało strasznie. David odwiedził swego starego druha gajowego napił się z nim herbatki(już 2 w tym dniu xD). Po herbatce która rozgrzała go a było to super rozgrzanie po takim deszczu wrócił do zamku gdzie musiał przebrać bluzę na biała lecz z tym samym napisem: SSG. Ruszył przez skrót który odrył w 6 klasie Hogwartu, można powiedzieć że bardzo się tym przejął bo skrót był bardzo dobry i można było szybko dojść do wieży jak i do sali na śniadanie. Sam nie wiedział czy ktoś zna ten skrót. Słyszał kiedyś mit o mapie Hogwartu lecz nikt jej nie znalazł a posiadaczem był jakiś tam uczeń z przed 30 lat? Mniejsza o to. Doszedł do końca czarnego korytarza i uderzył dłonią w 4 cegłę od lewej. Wyszedł wprost na wejście do wież. Szybko pobiegł na wieżę północną. Na wieży spotkał chłopaka i dziewczynę. Hmm... -Co tutaj robicie o tak wczesnej porze? A było to dobre pytanie mało kto się szwęda o świcie. Mógłby ukarać utratą punktów lecz bez wyjaśnień nie będzie taki zły. W tym samym momencie wzrok uciekł mu na dziewczynę a potem szybko wrócił na chłopaka. Nie będzie znów rozpoczynał jakiegoś typu romansu bo nie o to chodzi.. Co prawda miał już swoją ukochaną ale czasem ech... nie ważne starał się nie patrzeć na dziewczynę. W końcu i tak doszedł do wniosku że się nie zakochał.. Z kieszeni spodni wyjął papierosa którego odpalił i wypuścił dym w stronę chłopaka. Gdyby ich znał może poczęstował by ich papierosem ale stwierdził że do niego żaden pracownik Hogwartu nie był tak miły więc on ma być? Ludzie pierniczcie się kupujcie własne fajki. Zdawało się jakby go nie dosłyszeli mało.. Jakby był niewidzialny. -Powtórzyć? Nie nawidził ignorancji choćby był to pogrzeb trzeba odpowiedzieć. -Hmm? Co robicie o tak wczesnej porze? Może wysłać was do dormitoriów?? Czekał na ich odpowiedz.. Ciekawe czy chociaż powiedzą : Dzień dobry... ///może się wkręce jutro wyjazd na 3 dni więc piszcie sobie i wg lecz odpowiedzcie mi :D./// jak wroce to bd kontynuacja...
Ikuto siedział czekając na jakąś reakcje ze strony dziewczyny. I się nie doczekał. Już miał pójść, bo sądził że dziewczyna nie chce z, nim dłużej rozmawiać a on nie należy do natrętnych osób. Kiedy zamierzał wstać i przeprosić, bo przecież kultura osobista ponad wszystko. To w, tedy dziewczyna oparł swoją głowę na jego ramieniu. Dopiero w, tedy Ikuto dostrzegł, że dziewczyna usnęła. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Dyskretnie zdjął swoją szarą bluzę i nakrył nią dziewczynę. Cały czas się uśmiechał. Jednak nie był to uśmiech smutny, łagodny lub wymuszony. Był czuły i dyskretny. Jak, gdyby w obawie, że ów uśmiech może ją obudzić. Jego umysł był podzielony na dwie części. Jedna widziała Lilli. Zaś druga widziała Angelique. Puchonka była sobą, a nie zmarłą ukochaną. I ta świadomość w chłopaku narastała z każdą sekundą. A mimo tego wszystkiego nadal się uśmiechał i chciał przy niej zostać. Nie dażył jej jakimś głębszym uczuciem prócz sympatii i podziękowania. Bądź, co bądź dziewczyna okazała wobec niego wiele troski i wyrozumiałości. Była także miła i miała w sobie to coś , co sprawiało, że Ikuto chciał z nią przebywać jednak nie chodziło tutaj o wygląd. Może nie została przypadkiem zesłana mu po dodrze? Może wszystko toczy się tak jak toczyć się powinno. Ikuto jedną ręką głaskał policzek dziewczyny nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Okazywał czułość, pomimo że był pewien, że nikogo już nie obdarzy czułością. W tym też momencie pomyślał o Kao. On także był zakochany w Lilli. Zapewne, także cierpiał. Czy i on zrozumie, że nie należy się wiecznie zadręczać. Trzeba ruszyć z miejsca, zacząć kochać. Nowa przyszłość, ale inna niż wyśniona. Kiedyś plany nowego jutra oraz dziecko. Lecz z kimś innym niż mówiły obietnice. Mimo to trzeba składać to razem z samym sobą. By wędrować nawet drogą rozkopaną. Gdzie ma szukać, jeśli niebo nie pomaga? Wszystko inne tylko on wciąż taki sam. Tak naprawę nie wiedział, ile czasu minęło od śmierci Lilli. Może dzień, a może miesiąc. Zagubił się w rachubie czasu. I naprawdę potrzebował kogoś, kto go poskłada do całości. Zbierze jego cząstki i znów odbuduje takim, jakim był wcześniej. Czuł, że sobie sam nie poradzi. Może powinien o pomoc poprosić Dracona? Nie chciał teraz zadręczać Corneli. Sama nie była w najlepszym stanie a on zbyt słaby, by jej pomóc. Życie ostatnio wszystkim dało się we znaki. I nie ma, kto, komu pomóc. Chłopak wiedział, że nie może polegać na innych. Musiał sam się podnieść. Poradzić sobie z tym, a potem pomóc swym najbliższym. Zrobić coś wartościowego w życiu, by zaznaczyć swą obecność na tej ziemi. Dla siebie i dla niej. Ikuto oparł się o chłodną cegłę i w porę wytarł samotną łzę. Potrzebował jeszcze trochę czasu a na pewno się pozbiera. Przymknął oczy i oddychał równomiernie. Nie usypiał. W końcu miał to małą dobrą duszyczkę do pilnowania czyż nie? Potrzebował tylko chwili, by w końcu poukładać swoje myśli. Znaleźć punkt zaczepienia i trzymać się go kurczowo do momentu aż odbuduje swe życie. Nie chciał zapominać, bo to nie było rozwiązanie. Chciał nauczyć się z tym żyć.
Spała, była nieziemsko zmęczona. Jednak sen przerwały obrazy, które pojawiały się przed jej zamkniętymi oczami.
To wszystko było dziwne, takie pomieszane. Postacie, które były zdeformowane i nacierały na nią. Nieustannie atakując ją swoimi ciałami. Uciekała ile sił w nogach, jednak droga się wydłużała. Cały czas bez końca. Przedziwne istoty zbliżały się nieubłaganie, aż w końcu złapały ją za kostkę. Gdy upadła zniknęła wszystko. Uniosła wzrok rozglądając się po ciemności. W otchłani była tylko jedna jedyna rzecz. Lustro. Jak to w lustrze ujrzała swoje odbicie. Podeszła i niepewnie położyła dłoń na czystej tafli białego szła. Nagle jej ‘klon’ uśmiechnął się chytrze i wyciągnął dłoń w jej stronę chwytając ją za gardło i dusząc. Angelique nie potrafiła wziąć powietrza dusiła się i zanim straciła przytomność usłyszała słowa: „Giń tandetna podróbko...”
Puchonka uchyliła prawie natychmiast powieki szybko oddychając. Odruchowo położyła dłonie na gardle. Czuła jakby naprawdę ktoś trzymał ją za krtań i dusił. Czuła ten ból, czuła, że nie może złapać powietrza. W jej oczach pojawiły się słone krople, które podkreślały jej przerażenie, które z każdą chwilą nasilało się coraz bardziej. Nie zauważyła nawet, że ktoś obok niej siedzi. Sen powtarzający się bez przerwy. Tortura, która trwa wieki. Wiesz co się stanie… jednak nadal ślepo dążysz tą samą ścieżką z nadzieją, że będzie inaczej. Jednak zawsze kończyło się tak samo. Dziewczyna skuliła się chcąc najzwyczajniej w świecie rozpłakać się i w ten sposób wyzbyć się wszystkich emocji, jednak poczuła, że coś ma na ramieniu. Odwróciła głowę sprawdzając co to takiego… Bluza… właściciel bluzy siedział obok niej i był to Ikuto. Wpatrywała się w niego oszołomiona. Szybko otarła łzy, chcąc ukryć swoje zdenerwowanie, jednak nawet to nie pomogło. - A… ano – wyszeptała drżącym głosem. Wymusiła delikatny uśmiech, by chłopak nie zadawał zbędnych pytań… Chociaż tak naprawdę chciała, by chłopak spytał się co się stało… By przytulił ją i powiedział, że wszystko jest w porządku… chociaż nie było.
Ikuto siedział oparty plecami o zimną cegłe a w między czasie położył głowę dziewczyny na swoich nogach, by było jej wygodnie. (Zapomniałem o tym wspomnieć w ostatnim poście. Wybacz ) Chłopak powolutku, aczkolwiek skutecznie układał sobie wszystko w głowie się. Musiał dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach, a to wcale nie było takie łatwe jak niektórym się wydaje. Śmierć ukochanej osoby jest chyba największym ciosem, jaki można dostać od życia. Zwłaszcza taka śmierć! Dobrze, że ten matkojebca zgnije w Azkabanie. Przynajmniej tyle. prawdę mówiąc zasłużył na wiele gorszy los, ale na to już Ikuto nie mógł nic poradzić. Chłopak zdawał sobie sprawę, że już nigdy nie będzie taki, jaki był kiedyś. Stanie się bardziej niedostępny i mniej ufny. Bardziej zamknięty w sobie. No cóż. Na to nie ma już wpływu. To się stanie nie zależnie od tego czy tego chce czy nie. Jednak będzie się starać być taki sam dla przyjaciół. Już dosyć się wypłakał. Już wystarczająco ich obarczył swoimi problemami. W końcu jest Tsukiyomi. Następcą. Nie mógł sobie pozwolić na słabość. Zbyt wiele od niego było oczekiwane i zbyt wiele wymagał od siebie samego, by pozwolić sobie na takie chwile słabości. Wcześniej nad sobą nie panował. To było silniejsze od niego. Nie był sobą, ale poprzysiągł sobie, że przejmie kontrolę. Że nie zmarnuje swojego życia. Bo, kiedy i jego spotka śmierć i ujrzy swą ukochaną po raz pierwszy od tak długiej przerwy. W, tedy chce usłyszeć, że jest z niego dumna a nie że jest zawiedziona. Ikuto spojrzał na dziewczynę z niepokojem i zabrał swoją dłoń z jej policzka. Przyglądał jej się w milczeniu aż ta otworzyła oczy. - Już dobrze. – Powiedział spokojnym, łagodnym głosem. – To tylko zły sen a teraz jesteś w brutalnej rzeczywistości. – Powiedział uśmiechając się do dziewczyny. Zastanawiał się, co takiego jej się śniło. Jakie koszmary męczą tak osobę? Wspomnienia lub jakieś nocne omamy? Angelique zdawała się być osobą, która akceptuje życie takim, jakim jest i stara się czerpać z niego jak najwięcej przy tym nie raniąc innych osób. Wręcz przeciwnie! Stara się, im pomagać. Dla tego właśnie ta osoba pełna życia i radości zdaje się być także beztroska. Bez problemowa. Jakże pozory mogą mylić! Jak on mógł wcześniej tego nie dostrzec? - Opowiedz mi, co ci się śniło. Zrobi ci się lżej. – Poprosił szeptem jak, gdyby w obawie, że takie słowa mogą spłoszyć tą istotę, która zdawała się być zrobiona z puchu. Jak, by nie należała do rasy ludzkiej, lecz anielskiej. Doprawdy dziwne porównania mu chodzą mu głowie. - Mi zawsze śni się zielone spaghetti. – Powiedział lekko dla rozluźnienia tej ponurej atmosfery. Co prawda umie świetnie gotować, ale jego spaghetti jest naprawdę do kitu. To chyba jedyna potrawa, której nie umie gotować i chyba nigdy nie będzie mu dane się nauczyć.
Szczerze mówiąc, to dziewczynie było wygodnie i gdyby nie fakt, że od kilku dni dręczy ją ten sam sen to byłaby zadowolona ze swojego nowego ‘łóżka’. Jednak ten sen... powtarzająca się mara, która nie chce dać jej spokoju, która sprawia, że zaczyna cierpieć i nie potrafi myśleć. To wszystko było nawet dla niej za dużo. Ona potrafiła pomóc innym. Robiła to jak tylko potrafiła, jednakże nie potrafiła pomóc sobie. Zawsze dusiła w sobie wszystkie uczucia nie pozwalając im wyjść. Chociaż może jednak nie wszystkie... Szczęście wypływało z niej jak fala rześkiego powietrza uderzając w ludzi i sprawiając, że im również poprawił się humor. Jednak smutek, ból, rozpacz – który pojawiał się bardzo rzadko, dusiła w sobie. Nie potrafiła pokazać, że coś ją dręczy, nie chciała martwić osób, które są dla niej ważne. Kiedy sen, a raczej koszmar dobiegł końca dziewczyna usiadła trzęsąc się ze strachu. Co miała ze sobą zrobić? Gdyby była sama skuliłaby się i pozwoliłaby łzą spłynąć po policzkach. Jednak usłyszała go... odwróciła się niepewnie spoglądając na chłopaka. Musiała się uspokoić... jednakże... nie potrafiła, tak bardzo chciała wyrzucić wszystkie negatywne emocje z siebie, że nie potrafiła nic innego zrobić jak wtulić się chłopaka i trwać tak w milczeniu, dopóki wszystko się nie uspokoiło. Ona wiedziała, co oznacza ten sen... wiedziała, jakie obawy kryją się w jej sercu. Zamknęła oczy wtulając się w jego tors. Potrzebowała kogoś kto jej pomoże. Słowa Tima były pocieszające. Po spotkaniu z nim nawet już o tym nie myślała, mogłoby się wydawać, że już wszystko w porządku. Jednak... Tej samej nocy, kiedy Tim poprawił jej humor obudziła się spocona i przerażona owym snem. Dwie jej obawy splotły się w jedno sprawiając, że dziewczyna przestaje sobie ufać. Myślała, że już nigdy nie będzie dobrze, kiedy usłyszała kolejne jego słowa. Uniosła głowę ukazując oczy pełne łez. Na jej bladej twarzyczce pojawił się nikły uśmiech. Odsunęła się od niego prawie natychmiast przypominając sobie, co go łączyło z jej ‘klonem’. Otarła prawie natychmiast łzy nie chcąc dalej męczyć chłopaka. - Przepraszam... – wydukała niepewnie na niego spoglądając... – ja... ja tak po prostu mam – dodała po chwili odwracając spojrzenie. Czuła się okropnie zażenowana.
Ikuto obserwował ją w milczeniu. Jej niezwykłą walkę, którą toczyła gdzieś tam głęboko w sobie. Oczywiście, że ją przytulił, kiedy ta się do niego wtuliła. Może nawet był z tego powodu zadowolony. Zadowolony, że to akurat on się napatoczył przy niej i, że może jej jakoś pomóc. Ale dziewczyna się od niego odsunęła, z czego nie był zbyt zadowolony. Spojrzał jej w oczy, która miała pełne łez i uśmiechnął się łagodnie. - Nie musisz przy mnie udawać silnej. Płacz to nie powód do wstydu. Czasem trzeba sobie popłakać, by ulżyć emocją i, by było dobrze. – Powiedział głosem pełnym zrozumienia. Sam w ostatnim czasie przecież wylał więcej łez niż przez całe swoje życie prawda? Ikuto spuścił wzrok i westchnął sam do siebie. - Posłuchaj… - Zaczął nie pewnie i przeniósł swoje spojrzenie na dziewczynę. – Nasze pierwsze spotkanie może nie było zbyt udane. Wiem że zachowałem się, jak idiota, bo wciąż szukałem w tobie zmarłej mi ukochanej. To było głupie, ale miałem bałagan w głowię. Teraz już wiem, że ty to ty nie ona. I nie musisz się obawiać, że jakimś gestem lub słowem przypomnisz mi ją. Pogodziłem się z jej śmiercią, chociaż nie jest łatwo o tym mówić. Chciałbym żebyś przy mnie była sobą i byś się nie obawiała zrobić czegoś „niestosownego”, Jeśli szukasz u mnie wsparcia to je znajdziesz. Jeśli chcesz się przytulić i wypłakać to zrób, to. Pomogłaś mi przejść przez bardzo trudny okres w moim życiu i jestem twoim dłużnikiem. – Mówił cały czas szeptem i spokojnym tonem głosu. - Nie chcę cię męczyć ani zadręczać pytaniami. Jeśli naprawdę nie chcesz to nic mi nie mów. Ale, jeśli nie przeszkadza ci moja obecność to chętnie przy tobie posiedzę… Bo cię lubię! – Dodał z szerszym uśmiechem i bez ostrzeżenia przytulił dziewczynę do siebie. Dlaczego to zrobił? Nie dla tego, że przypominał mu zmarłą dziewczynę, chociaż może też, dlatego. Ale nie to było najważniejsze. Naprawdę ją lubił i był jej wdzięczny, za to wszystko , co świadomie lub nie dla niego zrobiła. Chciał się odwdzięczyć w jakiś sposób. I, jeśli zdoła jej teraz poprawić jakiś nastrój lub być chusteczką do wycierania łez to chętnie spełni tą rolę. Po prostu chce się jakoś odwdzięczyć to wszystko.
Kiedy chłopak odtulił ją, była szczęśliwa. No cóż w końcu znalazła w kimś oparcie. Chociaż Tim był również kimś kto potrafi ją pocieszyć, jednak… dlaczego według niej tak bardzo się różnili? Według niej oboje się o nią martwili, ale każdy w Iny sposób, co sprawiało, że w jej oczach tak bardzo się różnią. Nagle chłopak uśmiechnął się, a z jego ust wydobyły się dosyć interesujące słowa. Automatycznie w jej oczach pojawiły się łzy, które spływały po jej policzkach, najwyraźniej nie mając zamiaru przestać. Ocierała je dłońmi jakby chciała je zatrzymać, jednak była bezsilna. Nie miała żadnej mocy, by zatrzymać tego. Chciała się do niego ponownie przytulić. Wtulić twarz w jego tors i zacisnąć swoje rączki na jego koszuli. Tak jak przed chwilą, czułaby się bezpiecznie. Czułaby, że nic i nikt nie zrobi jej krzywdy. Dziewczyna zerkała na niego i opuściła dłonie kładąc je na kolanach. Jego ostatnie trzy słowa wprawiły ją w takie zakłopotanie, że zaczęła bawić się swoimi włosami odwracając wzrok. Dla kogoś mogło być to coś normalnego, ale ona czuła się jakby chłopak zmienił całkowicie do niej stosunek i teraz wszystko będzie okey. Po chwili poczuła jak chłopak przytula ją do siebie. Zamknęła oczy i wtuliła się tak, jak wcześniej bardzo chciała. Zamknęła oczy i uchyliła usta. - Tak bardzo się bałam – wydukała niepewnie – ten koszmar powtarza się ciągle od nowa, wciąż na nowo, w kółko to samo… A ja… mimo iż wiem co będzie dalej to i tak nie mogę nic z tym zrobić! Za każdym razem to coś mnie ściga… później ona… - nic więcej nie powiedziała. Położyła dłonie na gardle i skuliła się nie odsuwając się od niego.
Sebastian, zaledwie wczoraj wrócił z Londynu. Prawdę mówiąc, wcale nic nie spał, ale to nic nowego! Cóż takiego robił po wyjściu od bazyliszka? A poszedł sobie odwiedzić taką jedną osóbkę, która śmiała skrzywdzić kogoś bardzo mu drogiego i cennego. Nawet, jeśli ona go już nie chce znać, nawet, jeśli odczuwa w stosunku do niego gniew i ból to ona wciąż jest mu droga. Cenniejsze niż złote galeony i zawsze będzie ją ochraniał nawet, jeśli ona nie będzie tego widzieć. Bo nawet, gdyby zechciała, by o niej zapomniał, to by tego nie zrobił. Bo na swój skomplikowany sposób ją kochał a ukochanych się nie zostawia od co! I wiecie co? Właśnie przed nią uciekał! Dostrzegł ją w pokoju wspólnym ukrytą między innych uczniów i szybko wyszedł z pokoju wspólnego tam, gdzie teoretycznie nie powinna go szukać, czyli do wieży północnej. Po drodze zastanawiał się czy już wie, co zrobił i czy się domyślała, że to jego sprawka. Jeśli tak to jakie teraz uczucia wobec niego żywi? Sebastian pamiętał, że prosiła go, by nic mu nie robił, ale nie mógł po tym wszystkim znieść myśli, że ten łajdak pozostanie bezkarny. Po prostu nie mógł! Zresztą żył za co może być wdzięczny wyłącznie Alexis, bo Sebastian najchętniej skręciłby mu kark. Tak zrobiłby to ręcznie bez zaklęć. Chcecie wiedzieć jak to wyglądało? Prawdę mówiąc, to było tak straszne ze nie mogłem na to patrzeć jedyne co wiem to fakt, że gdy tylko on miał dosyć i mdlał z bólu i wycieńczenia Sebastian go budził i powtarzał wszystko od początku, by na samym końcu odejść i zostawić go na pastwę rozwścieczonych węży uprzednio, im polecając, by nie zabijały. Chociaż, kto wie czy w tym ich mugolskim szpitalu nie zdechnie? Szczerze mu tego życzył i osobiście pójdzie i nasika mu na pomnik. Oh jak on go nienawidził! Sebastian wszedł do wieży i, by się uspokoić zapalił papierosa. Spojrzał przed siebie przez dziurę swoich wspomnień i wsłuchał się w żałobną pieśń niesioną przez wiatr jego umysłu.
Przez ostatnie dni właściwie snuła się po zamku pozornie wyglądając na szczęśliwą. Jednak coraz częściej łapała się na tym, że bez powodu warczała na ludzi i była dla nich wredna, choć nic jej nie zrobili. Chciała porozmawiać z Sebastianem, tak bardzo pragnęła, by wytłumaczyli sobie wszystko na spokojnie i by znów mogli razem z sobą przebywać, ale choć starała się, nie mogła go nigdy znaleźć choćby na chwilę samego. A już w ogóle pomijając fakt, że rzadko kiedy go widziała. Pewnie sytuacja pozostawałaby w takim stanie jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie sowa, którą dostała właśnie przed chwila. Mianowicie był to list od jej przyrodniej matki, brzmiał on następująco.
"Frank leży w szpitalu. Jest w ciężkim stanie. Nie wiem, czemu to się mu przytrafiło. Dowiedziałam się, że został pogryziony przez dzikie węże. Skąd do jasnej cholery w Londynie dzikie węże?! Boje się, że może z tego nie wyjść, lekarze robią co mogą. Rose."
Zmroziło ją. Naprawdę kompletnie ją zmroziło. Przez dobrych dziesięć minut stała wpatrując się w list i nie potrafiąc zrobić kompletnie nic. Frank w szpitalu. Z początku przez jej głowę przeszła myśl, by ten skurwiel zdychał długo i powoli. Ale po kolejnej minucie i radości z jego niedoli przyszła chwila zwątpienia. Na swój sposób go kochała. I kiedy tylko spędzali razem czas, albo ją przytulał czuła miłość, czuła, że ją kocha i ona też w jakiś sposób pomimo tego wszystkiego kochała go. I teraz był w szpitalu. Był w szpitalu przez cholerne węże. Właśnie! Węże. Przypomniała sobie jak siedzili z Sebastianem tego felernego dnia w kuchni pamiętała, że powiedziała wtedy że to Franka powinny dopaść te węże i nagle, z niewiadomych powodów dzikie węże atakują akurat jego. Była niemal pewna, że swoje trzy grosze dorzucił do tego Sebastian, choć prosiła go, by nic nie robił. Od ponad godziny próbowała go znaleźć, gdy w końcu postanowiła zaczerpnąć wiedzy i wyszperała zaklęcie namierzające. Już wiedziała, gdzie szukać swojego przyjaciele. Praktycznie biegła na wierzę. Pchnęła na drzwi rozzłoszczona tak mocno, że gdyby nie fakt iż była zła i nie zwróciła na to uwagi, pewnie zastanawiałaby się, skąd miała tyle siły, bo drzwi prawie wyfrunęły z zawiasów, dodatkowo uderzając o ścianę i robiąc pełno hałasu. Weszła na wieżę lekko zdyszana, na czerwonych policzkach widać było wypieki, które były jednocześnie oznaką złości zmęczenia. -ZA KOGO TY SIĘ DO CHOLERY UWAŻASZ! - krzyknęła, gdy tylko odwrócił się w jej stronę. Z szybkością prawie światła znalazła się przed nim, wyciągając przed siebie dłoń i podstawiając mu ją pod nos. Trzymała w niej list od Rose. -Może zechcesz mi to wytłumaczyć? - spytała, drugą rękę zakładając na biodro. Lewa stopa miarowo wybijała rytm, dając do zrozumienia zniecierpliwienie. Włosy w całkowitym nieładzie i poinformowaniu też dopełniały wizerunku wkurzonej Alexis. I miała gdzieś, że jest większy i silniejszy. Wyśpiewa jej zaraz wszystko, albo nie skończy się tylko na słowach.
Sebastian palił swojego papierosa rozmyślając o różnych rzeczach. Tym całym frankiem przestał się już ekscytować. Owszem, fajnie było go dręczyć, torturować i doprowadzać do wykończenia fizycznego oraz psychicznego. Pozwalając mu zasnąć w sen tylko po, to by za piętnaście minut go wybudzić i zacząć wszystko od początku. Koło tortur? Przy Sebastianie brzmi jak dziecinna, niewinna igraszka. Obudził się na chwilę, by poprawić poduszkę, gdy dostrzegł zamaskowaną postać stojącą przy jego łóżku i już wiedział, że wszystkie najgorsze sny w jednej chwili się spełniły. Jestem artystą, śmierć to dla mnie piękno absolutne. Kilometry sznurów są mym pędzlem i płótnem. Nagły hałas wybudził go z snu na jawie. Odwrócił się spokojnie, gdy na niego nawrzeszczano. To już chyba drugi raz w ostatnim czasie. Patrzył na nią spokojnym wzrokiem i wziął od niej list czytając go pobieżnie. - Ohh biedny Frank i co teraz z, nim będzie? – Westchnął nawet nie udając przejęcia. Patrzył jej w oczy beznamiętnym spojrzeniem. Zastanawiał się dlaczego się tak wścieka? Wyczuwał ze tutaj nie chodzi o przybraną matkę. Nie o to co się będzie dziać po jego śmierci. Alexis nie chroniła jej tylko jego. Człowieka, który ją bił i molestował. – No, a co ja mam z tym wspólnego? – Zapytał marszcząc brwi i udając zaciekawienie. Nie oczekiwał, że przybiegnie do niego i zacznie mu dziękować, ale przynajmniej mogła mu nie robić awantury o tego zwyrodnialca. Przecież potraktował go w miarę łagodnie! Przecież żyję! Czyż to mało? Sebastian nawet nie zamierzał udawać, że nie wie, o co jej chodzi i, że nie domyśla się, iż to jego oskarża. Wyglądało na to, że najbliższe mu osoby zaczynają wbijać w jego serce igły. I oni się dziwili, że nie chciał ufać? Czy przyszło jej, chociaż na myśl dlaczego to zrobił? Dla kogo? Jak głęboko wstrząsnęła, nim ta informacja? Jak wiele dla niego znaczyła? Nie. Lepiej było na niego się wściekać i Lucyfer jeden wie, co zamierzać. Sebastian wyrzucił list na podłogę i odwrócił się do niej plecami. - Wybacz, ale to nie jest już mój interes. – Powiedział odchodząc kilka kroków. I co zrobi? Znowu na niego nawrzeszczy lub żuci jakimś zaklęciem w plecy? Proszę śmiało! Cóż mu, bowiem zależało? Cóż mu pozostało? Nic nie miał. Nawet, jeśli kogoś posiadał to, co z tego? Nawet, jeśli kochał to jakie teraz to miało znaczenie? Wszystko straciło na znaczeniu nawet śmierć.
Szalało w niej, po prostu była tak wściekła, że gdyby wściekłość można było zmierzyć to z pewnością siła jej wściekłości rozwaliłaby owe urządzenie pomiarowe. Jak mógł? Jak śmiał?! W ogóle kto dał mu pozwolenie na zabawe w Boga. Na wybieranie kogo krzywdzić, a kogo zostawiać w spokoju. Kto mu pozwolił by decydował o tym, kto ma umrzeć. Owszem, Frank był łajdakiem. Ale to nie znaczyło, że wolno go było zabić. Stała w wieży południowej prawie aż sapiąc ze złości gdy ten ponownie obrócił się do niej plecami i odszedł parę kroków. Aż otworzyła usta, kompletnie oburzona chcąc coś powiedzieć, ale nie miała zielonego pojęcia co, przynajmniej na chwilę obecna. Rzuciła list na ziemię i ruszyła przed siebie tak, by znów stać na przeciwko Sebastiana. -Co ty masz z tym wspólnego? - zapytała niskim głosem patrząc na niego z jadem w oczach. Podniosła dłonie i pchnęła go, co zapewne nie zrobiło na nie wielkiego wrażenia. -Ty się pytasz co ty masz z tym wspólnego?! - jej głos znów zaczął się niebezpiecznie podnosić, a oddech przyśpieszać. On śmiał jeszcze udawać, że kompletnie nie wie o co chodzi. Byłaby mu może i w to uwierzyła, gdyby nie to, że już ostatnio chciał "porozmawiać" z Frankiem po tym, jak dowiedział się, że jej zastępczy ojciec ją bił. -Nie rób ze mnie idiotki. - powiedziała słabym głosem, patrząc na niego zaciętym wzrokiem. Mogłaby się założyć o swoje życie, bo była właściwe pewna, że stał za tym nie kto inny jak Sebastian. Mógłby mieć chociaż na tyle przyzwoitości by się przyznać do tego. Pokręciła głową i wzięła głęboki wdech. Miała zamiar teraz wygłosić mu niezłą tyradę, więc lepiej niech się Seba na to przygotuje. -Ty masz chyba jakąś wyrwę w mózgu - powiedziała palcem kując go w klatkę piersiową dla podkreślenie swoich słów - Teraz pewnie uważasz, że jestem niewdzięczna, oddałeś mi przysługę a ja stoję i się na Ciebie drę. Ale zrozum w końcu, że nie jesteś pieprzonym Bogiem i nie ty wyznaczasz komu odebrać życie, a komu nie. Boisz się komuś zaufać, a sam sprawiasz, że ludzie zaczynają się ciebie bać. Jak mam wierzyć, że mogę powiedzieć Ci wszystko, jeśli to się kończy w taki sposób. JAK?! - wykrzyczała mu w twarz, jednocześnie cały czas kując go palcem w klatkę piersiową. I o ile swą tyradę zaczęła normalnym tonem, tak na końcu z pewnością krzyczała. I w czasie tej jakże długiej wypowiedzi jej oczy stopniowo zaczynały się coraz bardziej szklić. Ale Alexis powzięła sobie, że dziś obędzie się bez płaczu i zamierzała dotrzymać danego sobie słowa.
Sebastian stał spokojnie obserwując Alexis. Zawsze interesowało go jak można dac się ponieść emocją. Gdy nie kontrolujemy naszych emocji stajemy się słabsi, bardziej bezbronni a nasze ostrze bardziej tępe. Ale teraz patrzył bez emocji czy zainteresowania. Nie była to zwykła mina jaką obdarowywał każdego, na co dzień z uroczym uśmiechem i oczami, w których można było się zahipnotyzować. Jego twarz była nie do opisania. Oczy puste jak, by dusza nie była wtym ciele nawet jego złota plamka na źrenicach, która zdawała się być najbardziej fascynująca wyglądała jakoś słabo, jak, gdyby zanikała. Gdy go popchnęła Sebastian dla równowagi złapał się ściany i to był błąd. Rana na dłoni, która pozostała po nieszczęsnej szklance znów się otworzyła a jego dłoń pokryła się czerwienią. Zignorował to, jak zresztą wszelkie emocje i uczucia. Nawet ból. Wysłuchał jej od początku do końca, by w końcu zadać jedno pytanie. Stwierdzić jedno stwierdzenia zamykając temat na daną chwilę. - Winny, nim udowodnisz winę? Udowodni. – Powiedział beznamiętnym tonem głosu. Jak, gdyby to nie był on i właściwie to nie był on. To znaczy to, co teraz stało przed Alexis nazywało się jego imieniem i nazwiskiem, ale cała reszta. Sposób zachowania, styl mówienia. To wszystko to było, to co ukrywał głęboko w sobie. Najczarniejsza część natury Sebastiana przejęła kontrolę nad ciałem stała się królem, a nie koniem. Teraz nie liczyło się już nic ani nikt. Kiedyś Alexis powiedziała mu, że on nie chce walczyć ze swoją złą naturą. To nie była prawda. On z nią walczył codziennie. Z różnym skutkiem, lecz codziennie starał się stłumić gniew, złość czy, chociażby to zło, które w, nim siedziało. Lecz skorupa pękła i wypełzło wszystko, co zgniłe. Stał wpatrując się w nią kompletnie bez emocji jak, gdyby był posagiem jak, gdyby to był sen, koszmar, a on właśnie rozpływał się w powietrzu, by dać innym szansę bytu.
Alexis nie kłóciła się z Sebastianem. A przynajmniej nigdy wcześniej. Dziś po raz pierwszy stanęła przed nim naprawdę na niego zła. Naprawdę poirytowana i nadal czuła się bezsilna. Miała wrażenie, że każde jej słowo odbija się od niego i spada na ziemie, gdzie zostaje zdeptane i zapomniane. Nie wiedziała ani co, ani jak powiedzieć. Wiedziała co chciała przekazać, ale nie wiedziała jak. I wtedy, gdy już myślała, że może coś do niego dotarło. Że nie wiem, choćby przeprosi, pogodzą się i będzie jak dawniej usłyszała zdanie które powiedział. Otworzyła usta, po czym zamknęła je. Czynność tę powtórzyła kilka razy nie wierząc w to co słyszy. Śmiał stać, patrząc jej w oczy i nie potrafił się przyznać? tego było za wiele. Zamachnęła się i z całej siły wymierzyła mu porządny policzek. Zaraz jednak zatykając dłońmi usta i cofając się kilka kroków. Widać było na jej twarzy przerażenie nad czynem, którego dokonała. Sama nie wiedziała, czy chciała go uderzyć, czy nie, była rozdarta na dwie strony. Z jednej chciała go rozszarpać, a z drugiej przytulić. Przetarła dłońmi twarz i westchnęła. -Kocham Cię jak barta, dobrze o tym wiesz. Ale nie możesz podejmować decyzji, które tyczą się mnie na własną rękę. - powiedziała kompletnie opadnięta z sił. Te ostanie dni były naprawdę ciężkie.
Sebastian stał spokojnie patrząc na nią. Wyglądała dosyć zabawnie. Jej spoliczkowania także nie skomentował. Żadnego wyrazu gniewu, czy też oburzenia. Żadnych zbędnych słów, bo i po co? Sama najdoskonalej wiedziała co zrobiła. Może i, by Sebastian byłby w stanie się powstrzymać i nawet o tym pomyślał jednak dziewczyna użyła niewłaściwych słów, słów, które złamały wszystkie jego bariery. Wszystkie zahamowania zostały złamane i roztrzaskane. Szkoda, tylko że w momencie, gdy Sebastian jest całkowicie nie sobą lub odwrotnie jest sobą, a nie tą osobą którą zna Alexis. Ona zna czułego, opiekuńczego człowieka którą ją kochał ten, który stał przed nią był… Nawet nie wiem jak to nazwać. Chłopak roześmiał się, lecz w tym śmiechu na próżno było szukać czegoś wesołego. Gdy w końcu przestał się uśmiechać rozłożył swe ręce ukazując także jedną całą we krwi. - Jak brata? – Zapytał szyderczo. – Uważaj na słowa. Ostatnia osoba, która tak mówiła zgniła w Azkabanie, dopóki nie skręciłem mu karku. – Powiedział robiąc malutkie kroczki ku dziewczynie. - Nie jestem Bogiem i nie wymierzyłem mu sprawiedliwości przecież żyje czyż nie? I żyć będzie zapewniam. A śmierć to zbytek łaski, bo śmierć to nie kara a uwolnienie. Ale wiesz co? Też miałem kiedyś rodziców. – Tutaj nagle się zatrzymał i spojrzał gdzieś nad nią. – Tak pamiętam ich wyraz twarzy. To przerażenie, gdy ich mordowałem. – Znowu się roześmiał i spojrzał wprost w jej oczy. – Chyba słusznie ludzie obawiają się wychowanków Dumstrangu i tych ze zdolnością mowy węża. Może naprawdę wszyscy jesteśmy skazani na, to by być złym? – Mówił teraz bardziej do siebie niż do niej. Właściwie to właśnie zdradził wszystkie swoje sekrety a bynajmniej zdecydowaną większość i zdecydowanie to, co było najgorsze. - Chciałaś znać prawdę? No to ją masz podaną na tacy. Ponoć byłem największym dziełem mojego ojca. Tak mówił. Śmieszne… - Mruknął na odchodne zapalając nowego papierosa. Wciąż patrzył na dziewczynę beznamiętnym spojrzeniem. Przygaszonym i nieczułym.
Nie wiedziała co robić, co mówić, ani jak się zachowywać.To była dla niej zupełnie nowa sytuacja. Zazwyczaj wszystko szło gładko. Albo się z kimś kłóciła i ich znajomość została zrywana, albo po kilku gorzkich słowach udało jej się z kimś pogodzić. Tym razem jednak było inaczej i wiedziała to. Skąd mogła to wiedzieć? To było bardziej jak przeczucie. Przeczucie, że traci kogoś bliskiego bezpowrotnie i że częściowo sama jest sobie winna. Słuchała go, a jej usta pozostawały lekko uchylone w wyrazie niemego zdziwienia. Każde jego kolejne słowo sprawiało, że mroziła jej się krew w żyłą i miała wrażenie, że cały czasu wstrzymuje oddech. Czy to było prawdą? Czy mogło być? Zapewne było jak mówił. Widziała zmianę w nim. Sebastian którego znała, był gdzieś daleko, poza tą sytuacją. Cofnęła się o krok słysząc jego śmiech. Śmiał się, że zabijał. Nie wyjawiał żadnej skruchy. A jednak nie wiedzieć czemu, zamiast odwrócić się i uciec, po tym, jak dowiedziała się, że Frank przeżyje nie potrafiła zrobić krok. Nie dlatego, że paraliżował ją strach. Chyba nie potrafiła zrezygnować z tego chłopaka, choć wiedziała, że ta bitwa nie będzie prosta i może ją przegrać tak samo jak tą ostatnią. Nie wiedziała, jaki ruch będzie odpowiedni. Nie miała pojęcia jak się zachować, co zrobić, co powiedzieć, by pokazać mu że nadal ko kocha, nadal w niego wierzy i nadal z niego nie zrezygnowała. Choć w tej chwili jej miłość mieszała się z przerażeniem. Nie widziała go jeszcze takim i nie wiedziała jak w danej sytuacji może się zachować. Jednak nie na darmo mówiła o sobie, że najpierw działa, a potem zdarza jej się pomyśleć. Tak więc niewiele myśląc ruszyła do przodu, wprost do niego. Idąc nie spuszczała spojrzenia, tylko twardo wpatrywała się w jego oczy. Podeszła najbliżej jak tylko mogła, a potem go objęła. Chciała swoim uściskiem przekazać mu wszystko co czuła, nie miała pojęcia, czy jej się to udało. Z twarzą w jego klatce piersiowej powiedziała tylko. -Kocham Cie i nie zrezygnuje z Ciebie, nawet jeśli poprowadzi mnie to do śmierci. - powiedziała powoli, stanowczym głosem nie puszczając go, a nawet dłońmi łapiąc za jego koszulę na plecach. W nozdrzach czuła jego zapach, zawsze tak kojący. Co teraz zrobi? Nie wiedziała, mogła tylko czekać.
Sebastian stał jak skamieniały. Wpatrywał się w nią, chociaż równie dobrze można było myśleć, że wpatruje się w głuchą przestrzeń. Wsłuchiwał się w dźwięk wydawany od kropli krwi, które spadają na drewnianą (kamienną?) posadzkę. Mogło, by się zdawać, że nie wie , co zrobić i powiedzieć. Jego ręce były opuszczone, postawa, chociaż dumna, to sztywna, a twarz skamieniała, wzrok przyćmiony. Tak naprawdę walczył sam ze sobą, a, inaczej mówiąc jego dwie natury starły się ze sobą o walkę nad ciałem. Taki właśnie był Sebastian i nie zmieni tego, choćby chciał. W sumie chciał i starał się codziennie być kimś innym być kimś lepszym i godnym dla tych kilku osób, ale niestety nie potrafił. Wciąż odczuwał zdradę na jego osobie wciąż odczuwał wszystkie igły wbite w jego serce i nie zrozumienie. Chciałby ci pomóc, szczerze z całego serca, ale to tak , jak gdyby ślepiec chciał prowadzić ślepca. W tym samym świecie czujemy ten sam ból, demony codziennego świata i brak sił, by pluć w twarz swoim wrogom. - Głupia owieczka.. – Szepnął sam nie wiedząc czemu użył akurat tego sformułowania jakoś tak samo wyszło. Czyż ich relacje w danym momencie nie były jak owca i wilka? Chociaż może nie będę tutaj używał sformułowania „wilk”, bo jest ona zarezerwowane dla innej osoby. - Czy teraz rozumiesz? To co nazywałaś moją ciemną stroną jest tą jaśniejszą. Nie potrafię się przywiązać do miejsca, bo to jest jak impuls. Coś nagle się budzi i tracę kontrolę. To jest silniejsze od mojej woli i z tym nie da się walczyć. Gdy toruję lub zabijam… Czuje jak rozpada się moja dusza, czuje… Szczęście. – Urwał, by ostatnie zdanie dotarło do niej bardzo dokładnie. By w końcu zrozumiała dlaczego brzydzi się sam sobą i dlaczego nie chce mieszać do swego życia kogoś, kto dla niego jest ważny. Bo, gdy traci kontrolę nad sobą nie jest w stanie nawet pomyśleć nad tym co może zrobić. Wejdź na łódkę Sebastiana, a on jak Haron cię przewiezie, możesz mówić mu królu on pomoże ci przekroczyć znaną granicę bólu. - Jestem jak w amoku oszalały z pragnienia zabijania i przypatruje się wszystkiemu biernie z perspektywy trzeciej osoby. Potem nadchodzą wyrzuty sumienia i usilne, aczkolwiek nieskuteczne próby przypomnienia sobie wszystkich wydarzeń, wszystkich ofiar. Nie umiem tego powstrzymać i nie wiem, kiedy to nadejdzie. – Sebastian odsunął się od niej na dwa kroki i spojrzał prosto w oczy. Coś w jego duszy szeptało, że nie musi tego robić, ale w tej chwili ten głosik nie miał prawa głosu, więc niechaj zamilknie na wieki, wieków amen! - Dla tego nie możesz przy mnie zostać. Dla tego musisz o mnie zapomnieć, bo ja się już nie zmienię na lepsze. Zmieniła mnie miłość i nienawiść, bo to co najpiękniejsze w życiu zepchnęło mnie na samo dno. Dla tego proszę zapomni o mnie dla własnego bezpieczeństwa. – Patrzył się cały czas w jej oczy. Z jednej strony nie chciał tego robić z drugiej wiedział, że tak trzeba, że tak będzie bezpieczniej dla niej i dla niego.
Nie wiedziała jak się zachowywać, który gest albo które słowo będą odpowiednie mogła się zdać tylko na siebie i to, co podpowiadało jej serce. Nie znała takiego Sebastiana, bo chociaż nadal był sobą, wyglądał jakby cały czas walczył o tą inną stronę jej znajomą. Nie znała słów, które byłby odpowiednia. Mogła go zapewnić tylko dobierając swoich słów. -Nie zostawię Cię. Pozwól mi być zawsze blisko - powiedziała potwierdzając tylko do, co czuła i co chciała pokazać mu całą sobą. Nazwał ją głupią owieczką, a ona po prostu nie potrafiła z niego zrezygnować, choć wiedziała, że wrażenie iż kiedyś może zostać zraniona przez najbliższego jej sercu człowieka nie jest już tylko wrażeniem, a zwykła rzeczywistością. Jak to jest zginąć z rąk najbliższego przyjaciela? W pewnym sensie wydawało się to strasznie tragiczne i piękne jednocześnie. -Znam Cię, teraz bardziej niż kiedykolwiek i nie boje się. Naprawdę nie boje - odpowiedziała, podchodząc ponownie i łapiąc go za koszulę. Nie bała się, nie czuła lęku w swym sercu. Było tylko zgoda, coś na rodzaj swoistego pogodzenia się z sytuacją.