Wieża Północna jest wieżą najbardziej wysuniętą na północ. Co oczywiście nie jest oczywiste. To zwykła, pusta lokacja. Mury i okna. Proste, bez większych zawirowań lub zawiłości.
Uniósł wysoko brwi. Przez chwilę słowa Nayi nie docierały do Ślizgona. Wpatrywał się w dziewczynę z dziwnym grymasem na twarzy, który wyrażał równocześnie radość, zdziwienie i niepokój. Szarpały nim skrajne emocje, ale po chwili została tylko radość. Wyłącznie. Gregers uśmiechnął się szeroko. Nie tym łobuzerskim, czy też aroganckim uśmiechem, jakiego używa zazwyczaj, ale takim... Normalnym. Ludzkim i szczerym. Choć tak naprawdę... w głębi duszy bał się trochę, bo nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Śmiejcie się, jeśli chcecie, ale Colton nigdy nie był w takiej sytuacji. Raczej z kobietami się bawił. Uwodził, flirtował, szalał. To cały on, no więc skąd miał wiedzieć, jak się teraz zachować? Mógłby odegrać tu scenę namiętności, ale chyba byłoby to nie do końca odpowiednie. Ha! Śmiechu warte! Po chwili zdecydował, że rozegra to intuicyjnie. Objął więc Nayę delikatnie, a równocześnie na tyle stanowczo, że na pewno nie czuła się, jak w objęciach kobiety. - Cieszę się. - Powiedział cicho, gładząc dziewczynę po głowie. Musiało to wyglądać dość zabawnie. To znaczy Colton w takiej sytuacji musiał wyglądać zabawnie, a przynajmniej jemu tak się wydawało.
Uśmiech chłopaka podziałał na nią uspokajająco, jak balsam. Nie był to uśmiech, który widziała na co dzień -łobuzerski, czy ironiczny. Był prawdziwy. Szczery. A sam Gregers wydawał się w tej chwili jakoś dziwnie szczęśliwy. No...w sumie Naya też w tej chwili była szczęśliwa. Odwzajemniła uśmiech i odgarnęła włosy do tyłu. Najchętniej obcięłaby je teraz, bo przeszkadzały jej niemiłosiernie. -Dlatego wtedy uciekłeś. -Rzuciła cicho. I nie było to pytanie, a stwierdzenie. Uciekł, bo nie chciał przebywać blisko niej. A ona dopiero teraz to zrozumiała. -Bałeś się. -Dodała i pozwoliła mu się objąć. Jego uścisk był...delikatny. Trochę jakby nie chciał jej uszkodzić. Jednocześnie był tak bardzo stanowczy, jakby miała pamiętać, że to właśnie on, a nie inny stoi koło niej. -Ja też się cieszę. -Odpowiedziała i uśmiechnęła się pod nosem. Znalazła jego dłoń i splotła ją ze swoją. Cieszyła się. Wszystko idzie w dobrym kierunku, wszystko sobie wyjaśnili, jest dobrze. Bardzo dobrze. Niech już tak zostanie.
,, Bałeś się. '' Bałeś się, bałeś się. To prawda, ale zupełnie nie pasująca do Gregersa. On kreował się na takiego, któremu nic nie jest straszne. - Ja? - Wskazał kciukami obu rąk na siebie i uśmiechnął się lekko. - Przecież ja się nigdy nie boję. - Dodał, ale kiedy zobaczył niedowierzające spojrzenie Puchonki, westchnął ciężko i kiwnął głową. - Masz rację. - Przecież nie będzie jej oszukiwał, powinien być teraz sobą. Choć tak naprawdę od dawna sam już nie wiedział, kim jest i która z jego odsłon jest tą prawdziwą. Czasami, kiedy długo udajesz, maska pokrywa się z Twoją twarzą. Colton jest skomplikowany, tego nie dało się ukryć. Miał tylko nadzieję, że Naya zaakceptuje ten fakt. Kto by pomyślał, że Gregers będzie kiedyś przejmował się tym, jak go ludzie postrzegają... Cóż, najwyraźniej przychodzi taki moment. Trochę się obawiał, ale bardziej był prostu szczęśliwy. Wsadził rękę do kieszeni, by wyjąć paczkę papierosów, ale spojrzał na swoją towarzyszkę i przypomniał sobie, że nie lubi, jak on pali. Westchnął więc cicho i uśmiechnął się pod nosem.
Uniosła jedną brew i spojrzała się na niego trochę rozbawionym wzrokiem, gdy oznajmił, że niczego się nie boi. Czyżby? Po chwili jednak przyznał jej rację, a ona uśmiechnęła się z satysfakcją. -Więc... -Zaczęła i podeszła do okna. Stanęła do Ślizgona tyłem i bezsensownie patrzyła na szkolne błonia. -Jak to teraz wygląda? -Chodziło jej o nich. O ich relację. Miała nadzieje, że się domyśli. Teoretycznie wszystko sobie wyjaśnili, ale ze Ślizgonami nigdy nic nie wiadomo. A ona znowu nie zna Gregersa na tyle, żeby wiedzieć o czym myśli i co zamierza zrobić, prawda? -Idziesz na bal? -Zapytała. Ot tak, żeby trochę rozluźnić atmosferę. Odwróciła się z powrotem do chłopaka i lekko się uśmiechnęła. Ona się wybiera, ale pomysł z przypadkowymi parami nie za bardzo do niej przemawia. Niby fajnie, lecz ona wolałaby wybrać się jednak z kimś, kogo lubi i ZNA. A nuż wypadnie jej ktoś, kogo nie za bardzo darzy sympatią i co wtedy? Przecież zamierza się dobrze bawić! No nic, będzie co będzie...
Jak to teraz wygląda. No cóż, są parą. Właściwie, jeszcze nie są, bo pewnie teraz Gregers powinien zapytać Nayę, czy zechce zostać jego... Dziewczyną? Partnerką? Jak to, cholera, nazwać, żeby zabrzmiało dobrze? - Wygląda na to, że jesteśmy razem. - Nie do końca wiedział, czy zapytał, czy stwierdził. Westchnął ciężko, po czym roześmiał się. - Wiem, że nie potrafię tego dobrze rozegrać. - Spojrzał na Nayę, jakby chciał powiedzieć ,, przepraszam '', ale jak wiemy, takie słowa ciężko przechodziły mu przez gardło. - Nie byłem nigdy w takiej sytuacji. - Jestem żałosny, jestem żałosny. Jak beznadziejnie to musiało brzmieć w ustach Gregersa Coltona. W ustach Ślizgona! Pokręcił głową, po czym spojrzał Puchonce prosto w oczy. Całe szczęście, że po chwili zmieniła temat, bo czuł się już skompromitowany do reszty, a każda minuta chyba by go tylko pogrążała. - Tak. Szkoda, że nie możemy sobie wybrać partnerek. - Skrzywił się na myśl o tym, że może trafić na jakąś Brzydką, tępą laskę. Oby nie. Na szczęście planował wrzucić w kieszeń coś mocniejszego, a konkretnie buteleczkę ognistej przed wyjściem. W końcu nie wytrzyma całej nocy z jakąś nieogarniętą dziewczyną, a jak się napije, to może będzie trochę lepiej. Zresztą, kto powiedział, że musi trzymać się swojej partnerki? Najwyżej znajdzie gdzieś w tłumie Nayę i porwie ją do tańca. Uśmiechnął się pod nosem. - Wolałbym iść z kimś, z kim na pewno będę się dobrze bawił i nie zmarnuję czasu. - Posłał dziewczynie wymowne spojrzenie.
A więc są...są parą. Naya tak dawno nie była w związku, że niemal zapomniała jakie to uczucie. A kiedy już uświadomiła sobie co się właśnie dzieje, na jej twarzy pojawił się szeroki, szczery uśmiech. -Też bym nie potrafiła. -Pocieszyła go. Mało tego. Ona pewnie by w ogóle tego nie powiedziała! Miała nadzieje, że ich relacja pozostanie taka, jaka była wcześniej. Znaczy, oczywiście teraz gdy już są razem na pewno będzie inaczej. Jednak Naya postanowiła zachowywać się normalnie. Bez żadnego słodzenia, pieszczenia czy innych rzeczy, których po prostu nie rozumiała. No bo jak można mówić do siebie per "misiaczku" czy "słoneczko"? To jest takie...nieszczere i...po prostu niesmaczne. Skrzywiła się na samą myśl i odgoniła ją od siebie. -Tak. -Powiedziała wolno i nagle nabrała obawy, że być może spędzi cały wieczór w towarzystwie jednego z tych gburów i kujonów, których przecież w zamku było niemało. Momentalnie na jej twarzy pojawił się śmieszny grymas, który jednak szybko zastąpiła lekkim uśmiechem. -Też wolałabym pójść tam z Tobą. -Dodała.
- Ale Ty jesteś kobietą. - Westchnął cicho. Kobiety nie muszą planować tego typu scenariuszy. To nie ich działka. W końcu przyjęło się, że to mężczyzna przejmuje inicjatywę, a osoba płci pięknej po prostu czeka na rozwój sytuacji. - Masz prawo nie umieć. - Uśmiechnął się do Nayi trochę zmieszany. Nadal nie ochłonął i szczerze mówiąc ciężko mu było uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Jeszcze niedawno twierdził, że zaangażuje się w związek, jak już będzie znudzony życiem, imprezami i całą resztą, a jak się okazuje - los chciał inaczej. Może i lepiej? A może nie? Czas pokaże. Gregers był facetem, który chciał cieszyć się chwilą, dlatego posłał Nayi kolejny szeroki uśmiech. -Taaa... Jakbym miał spędzić cały wieczór z jakąś tępą laską... - Wzdrygnął się. Naprawdę wolał o tym nie myśleć. Nie znosił marnować swojego czasu na takie rzeczy. Pewnie poszedłby po prostu się napić, albo upiłby ją i miał do końca balu ubaw z zachowania swojej towarzyszki. Oczywiście tylko wtedy, kiedy uznałby, że jest idiotką. No bo jak tu się z taką bawić? A pośmiać się nie zaszkodzi, najwyżej kolejnego dnia będzie miała okropnego kaca. Bywa. Pewnie nie jej pierwszy, nie ostatni. - Tak, czy inaczej, porwę Cię do tańca raz, czy dwa. Albo osiem. - Uśmiechnął się łobuzersko. Tak, to był uśmiech godny Gregersa. Wrócił pewny siebie Colton.
-I całe szczęście! -Rzuciła i zaśmiała się. Nawet nie potrafiła wyobrazić sobie jak by to wyglądało w jej wykonaniu. Pewnie by uciekła, albo udawała, że nie wie o co chodzi. -Bo wolę nie wiedzieć co ja bym zrobiła na twoim miejscu. -Dodała. -Hej, nie było przecież tak źle. -Powiedziała i szturchnęła go lekko ramieniem, żeby dodać mu otuchy. Po chwili pociągnęła go za rękę i znów usiedli na podłodze. -Ty to jeszcze. Jak ja trafie na jakiegoś upierdliwego wieśniaka, albo nudnego gbura to chyba tam zwariuje...Albo spędzę wieczór z jakaś dziewczyną, bo z tego co słyszałam jest was za mało. -Mruknęła i spojrzała na niego ze zmrużonymi oczami. Rzeczywiście, istniała możliwość par żeńskich, a znając Nayę i jej szczęście, bardzo prawdopodobne było to, że znajdzie się w takiej właśnie parze. Odgarnęła z twarzy włosy i westchnęła ciężko. -Ale może trafimy na kogoś fajnego. -Powiedziała po chwili ciszy. Przecież nie można zakładać od razu najgorszego.
Kiedy powiedziała, że nie było tak źle, uśmiechnął się lekko. Nie wierzył. Było tragicznie, ale przecież nie będzie teraz się nad tym użalać. To nie w jego stylu. - Serio? - Uniósł wysoko brwi, kiedy usłyszał, że na balu będą też żeńskie pary. To znaczy, jemu odpowiadało, oczywiście, ale... Raczej każda heteroseksualna kobieta wolałaby iść na bal z mężczyzną. Pewnie część z nich miała nadzieję spotkać tam miłość swojego życia, a tu trach! Jesteś w parze z dziewczyną. Zaśmiał się pod nosem. - Wyobrażasz sobie, jakby były pary męskie? - Skrzywił się na tą myśl. O ile osobom płci pięknej wolno było całować się w policzek na przywitanie, czy tam chodzić za rękę, to mężczyźni w takiej sytuacji wyglądaliby co najmniej niesmacznie. Nie znosił gejów, rzygać mu się chciało na myśl o nich. Wszechobecna tolerancja też wydawała mu się śmieszna i przesadzona. Oj, nie był Gregers tolerancyjny, to trzeba przyznać. - Obyśmy trafili. - Spojrzał gdzieś w dal, po czym przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Podniósł z podłogi kamyk, który znalazł się w wieży jakimś dziwnym trafem, wyjął z kieszeni różdżkę i wymówił cicho jakieś zaklęcie. Sprawił, że kamień zmienił się w piękną, czerwoną różę, którą po chwili wręczył Nayi. Ot taki gest na dobry początek. W końcu on też czasami może dać coś od siebie, nie? Uśmiechnął się do dziewczyny i pocałował ją delikatnie w policzek. Chciał być gentlemanem, no co! Trzeba jakoś się zachować, nie? Choć takie zachowanie zupełnie do Coltona nie pasowało, a przynajmniej tak mogłoby się wydawać.
-Serio, serio. -Mruknęła i przygryzła dolną wargę. -W zasadzie wolałabym być w takiej parze, niż z jakimś nudziarzem. Z dziewczynami zawsze znajdzie się jakiś wspólny temat do rozmowy. -Wzruszyła ramionami, a po chwili...wybuchła głośnym, niepohamowanym śmiechem. Właśnie wyobraziła sobie Gregersa w męskiej parze i naprawdę nie mogła się powstrzymać. Siedziała tak koło niego, dusząc się ze śmiechu, podczas gdy on patrzył na nią dość zmieszanym wzrokiem. No cóż poradzić na to, że Naya ma takie, a nie inne poczucie humoru? Po chwili jednak nieco się uspokoiła i rozczesała potargane włosy. Spojrzała na niego i jeszcze parę razy zachichotała. Zignorowała pytające spojrzenie Ślizgona i położyła mu głowę na ramieniu. -Obyśmy trafili. -Powtórzyła za nim i na chwilę zamknęła oczy. Gdy za parę sekund je otworzyła, zobaczyła przed sobą czerwoną różę i poczuła jak chłopak delikatnie całuje ja w policzek. Uśmiechnęła się lekko i wzięła do ręki kwiatka. -Dziękuje. -Szepnęła i znowu zamknęła oczy. Ta chwila wydawała się jej tak piękna i tak nierealna, że chciała, aby już tak zostało.
- No tak. Kobiety zawsze mają mnóstwo tematów. - Powiedział, po czym w teatralnym geście odgarnął sobie włosy i zaczął mówić wysokim głosem. - Ach, wiesz, wczoraj sobie kupiłam taką sukienkę. No, tak, tak, tą, wspaniała jest. A jeszcze mnie Thomas tak wkurwił, to się schlałam i przelizałam na imprezie z jakimś gościem. - Roześmiał się na koniec. Tak właśnie wyobrażał sobie rozmowę typowej kobiety z drugą typową kobietą. - Oczywiście nie mówię, że Ty masz takie tematy! - Rozłożył ręce, jakby chciał się obronić przed atakiem, po czym znowu parsknął śmiechem. - Ale tak widzę typowe kobiety. - Wzruszył ramionami. Początkowo nie bardzo wiedział, co tak Nayę rozbawiło, ale chwilę później przypomniało mu się, że mówił o męskich parach na balu. - Za tą wyobraźnię, to ja Cię chyba uduszę. - Powiedział, posyłając Puchonce ostrzegawcze spojrzenie, po czym uśmiechnął się szeroko i objął dziewczynę ramieniem. Nie potrafił się na nią złościć, naprawdę. A przynajmniej na chwilę obecną nie był do tego zdolny. Kiedy pięknie mu podziękowała, poczuł pewnego rodzaju ciepło w sercu. Ktoś mu kiedyś o tym mówił, ale Gregers nie był w stanie uwierzyć, że kiedy da coś od siebie bezinteresownie, poczuje się dobrze. A jednak, wygląda na to, że Sara - bo z nią o tym rozmawiał, miała rację. Nawet taki egoista, jak Colton potrafi cieszyć się szczęściem drugiej osoby. Ciekawe.
Popchnęła go lekko i zaśmiała się, gdy przedstawił jej typową- jego zdaniem, rozmowę dwóch kobiet. -Weź się odczep. -Rzuciła i wywróciła oczami. Ach te męskie postrzeganie świata...Prychnęła i złożyła ręce na piersi, jednak wciąż z szerokim uśmiechem. -A nawet jeśli, to wolę takie coś, niż siedzenie i...siedzenie? -Tak. Bardzo mądrze powiedziane Naya. Siedzenie i siedzenie. Takie są skutki nie myślenia, zanim się coś powie. Ech, trudno. -Udusisz mówisz? -Zmrużyła oczy i...szybkim ruchem potargała mu włosy. -TAK! Wreszcie udało mi się zniszczyć tą piękną i idealną fryzurkę! -Krzyknęła i uniosła ręce w geście zwycięstwa. Spojrzała na chłopaka kątem oka i wyszczerzyła się. Teraz czekała tylko na zemstę ze strony Ślizgona i w sumie...nie miała pojęcia czego się spodziewać. Mógł zrobić wszystko, bo raczej nie odpuści. Oj, uwielbia się z nim droczyć i to jej raczej nieprędko przejdzie. I ktoś mógłby powiedzieć, że to dziecinne, ale Naya o to nie dba.
- Weź się odczep. - Uniósł brwi i wysokim tonem sparodiował słowa Nayi. Ot tak, żeby było zabawniej. No i po prostu lubił się z nią droczyć. To nic dziwnego, prawda? Kiedy Puchonka potargała jego włosy, posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. Poprawił fryzurę, choć zapewne i tak była w tragicznym stanie i zaczął dziewczynę... Łaskotać. No bo co. Bić jej nie będzie, jak jej włosy zmierzwi, to go jeszcze ona pobije, więc pozostały tylko łaskotki. Ciekawe, czy ma? - I pamiętaj! - Powiedział, unosząc palec wskazujący ku górze, jakby chciał wyglądać mądrzej. - Włosy Gregersa Coltona mają zawsze być w idealnym stanie. - Uniósł głowę do góry, po czym puścił Nayi oczko. Jeszcze by pomyślała, że mówi poważnie, a on po prostu żartował. Choć może nie? Kto go tam wie, to Gregers. Sam czasami nie do końca rozumie, o co mu chodzi. - Popraw. - Powiedział, nadstawiając głowę. Niech naprawi, co zepsuła! Zaśmiał się pod nosem. Pewnie zmierzwi jego włosy jeszcze bardziej, ale miał jakąś malutką, naprawdę malutką nadzieję, że doprowadzi je do normalnego stanu. Ta. W co on wierzy? Spojrzał na Puchonkę i posłał jej promienny uśmiech.
O nie, tylko nie to. Zaczęła się odsuwać od chłopaka, kiedy ten, z wyciągniętymi rękoma zbliżył się do niej w celu połaskotania jej. -To niebezpieczne. -Próbowała go ostrzec, ale jej próby zdały się na nic. Ślizgon w końcu ją dopadł, a ona zaczęła rzucać się na wszystkie strony. Chyba go nawet kopnęła, bo nagle przestał. Popatrzyła się na niego i wzruszyła ramionami. -Mówiłam, że to niebezpieczne. Po chwili jednak wróciła na swoje miejsce i uśmiechnęła się. -W idealnym stanie, tak? -Zapytała i uniosła jedną brew. -Chodź tu. -Powiedziała i wykonała głową gest, żeby się zbliżył. Nadstawił jej głowę, a ona przygładziła mu włosy tak, że trochę przydługa grzywka wpadała mu do oczu. Gdyby były proste, wyglądałby komicznie, ale że matka natura obdarzyła go lokami, wyglądał raczej jak bardzo grzeczny chłopczyk, który nadużywa grzebienia. Zmarszczyła brwi, gdy powtórzyła sobie jeszcze raz to stwierdzenie w myślach. Grzeczny chłopczyk, który nadużywa grzebienia? Zaśmiała się pod nosem sama z siebie i ponownie spojrzała na Ślizgona. -Teraz są w idealnym stanie. -Rzuciła i klasnęła w dłonie, jakby była artystką, która właśnie skończyła malować swoje dzieło.
Nie miał przy sobie lusterka, bo przecież nie jest jakimś pedałem, żeby je nosić w kieszeni. Mimo to czuł, że grzywka wpada mu do oczu, a włosy są dziwnie ulizane. On chyba musi się obciąć na łyso, czy coś w tym rodzaju, bo to kolejna osoba, która ma ubaw z niszczenia jego fryzury. Toż to niedopuszczalne! - Naya. - Zaczął spokojnie. - To prawda. Masz większe przywileje, niż inni ludzie. - Pokiwał wolno głową. - Ale to nie znaczy, że możesz niszczyć mój wspaniały wizerunek! - Powiedział, po czym zaczął łaskotać dziewczynę po raz kolejny. Tak, jakby w ogóle nie przejmował się tym, że przed chwilą go kopnęła. Nie bolało, o ! Kiedy stwierdził, że kara została wymierzona, uśmiechnął się promiennie do swojej ofiary. Ha! Jak to zabawnie brzmi. Gregers uśmiechający się do swojej ofiary! Patrzcie państwo. - Koniec. - Powiedział dokładnie takim tonem, jak Naya, kiedy skończyła ,, układać '' włosy Ślizgona. Tonem artysty, który właśnie skończył swoje dzieło. - Chodź, pójdziemy już szykować się na bal. - Powiedział, patrząc na dziewczynę. Miał cichą nadzieję, że to z nią będzie w parze, jednakże wiedział, że pewnie trafi mu się jakaś laska, z którą nie będzie w stanie wytrzymać. Cóż. Wstał i uśmiechnął się do Puchonki. To był jeden z najpiękniejszych wieczorów ostatnich czasów. Jednak są większe przyjemności, niż picie na umór. No, kto by pomyślał... Kiedy Naya podniosła się z podłogi, pocałował ją jeszcze raz w policzek. Tak, w policzek! Zdziwieni? On jest gentlemanem, jak już ktoś chyba wspomniał! Ujął jej dłoń w swoją i ruszyli w kierunku schodów.
Eric nigdy jesscze nie był w Północnej Wieży. Bo po co? Nic specjalnego. Zimne mury, okna, no i przy wejściu drzwi. A potem schody. Dużo. Bardzo dużo schodów. Eric wspiął się na samą górę, wskakiwał po dwa schodki. Czasem przydaje się mieć długie... szczupłe, smukłe, delikatne nogi. Kiedy dotarł na sam szczyt zamknął oczy i oparł się o ścianę, tuż przy oknie. Zamknął oczy i wychylił głowę. Z jego ust wydobył się niezbyt męski pisk i serce załomotało mu w piersi. Eric zdecydowanie nie lubi wysokości. Nie. Całe szczęście, że nikogo nie było w pobliżu. No i... Jeffa też nie było. Eric naychmiast się zamyślił. Blond włoski opadły na jego delikatną, zarumienioną przez bieg buźkę. To zdecydowanie był rekord. Jeszcze nigdy nie przeleciał drogi od pokoju Puszków aż po szczyt wieży. To jednak było coś. Wracając do listu... dostał jeden od Jeffreya. Prosił o spotkanie, więc chłopak przyszedł. Na początek roku przyjechali do Hogwartu razem, bo Eric ostatnie dni wakacji spędził właśnie w domu Jeffisia. Blondyn niejednokrotnie widział nagie ciało Jeff'a, przynajmniej od pasa w górę. Wtedy natychmiast oblewał się rumieńcami i uciekał do pokoju. Jednak ciało Eryka zostawało dla Jeff'a tajemnicą. Eric był ciekawy, o co właściwie chodzi. Dlaczego Jeff tak nagle kazał mu się stawić w wieży? Od początku roku nie widzieli się ani razu. Eric westchnął cicho i oparł się plecami o ścianę. Rozchylił usta i zamknął oczy, próbując uspokoić serce. Prawie zasnął na stojąco, czekając na Jeffa.
NIGDY? Never? Przez siedem lat? No proszę Cię. Pfff. Doprawdy. Jeffowi wydawało się, że był już wszędzie, że Hogwart nie ma przed nim już żadnych tajemnic, ale codziennie odkrywał coś nowego; jakąś pustą klasę albo korytarz, który wiódł na skróty na lekcje Historii Magii. Każdego dnia Zamek okazywał się jeszcze bardziej fascynujący niż poprzednio. To po prostu magia. Oho, serio, Jeffrey nago. Tego jeszcze nie było. On nawet po domu wstydził się chodzić bez koszulki, no ale pewnie Eric podglądacz widział go, jak sobie przemykał do pokoju albo coś w tym stylu, nieświadomy, że ktoś na niego patrzy. Uroczo. A co do listu- był w szoku. Nikt nigdy nie powiedział mu, że go kocha. No dobra, Eric wcale TAK tego nie ujął, ale był blisko, prawda? Jeff za to miał w głowie kompletną pustkę, bo nie wiedział biedaczysko co z tym fantem zrobić. Nie umiał okazywać uczuć. Ba! On nawet nie umiał ich "czuć". Nie potrafił powiedzieć, czy cieszy się z takiego obrotu spraw, czy też nie. Nie potrafił też stwierdzić, co sam czuje do Erica. Lubił go, to jasne. Tyle wiedział nawet on. W końcu byli kolegami od czwartej klasy. Eric był stworzeniem pociesznym, dość nieśmiałym, którego kudły strasznie irytowały Jeffrey'a, bo nie lubił, gdy zakrywał się za nimi, gdy rozmawiali. Nigdy by jednak nie pomyślał, że Puchon może żywić do niego jakieś głębsze uczucia. W końcu nigdy do niczego między nimi nie doszło. Prawie się nie dotykali! Bo Jeffrey nie lubił. Bo nawet w stosunku do Erica zachowywał bezpieczny dystans. Wdrapał się na szczyt wieży, w duchu sam siebie przeklinając za wybór takiego miejsca. Czemu akurat wieża? Nie mógł wybrać czegoś na parterze? Echeś. Odetchnął głęboko, po czym, nie myślał zbyt wiele, podszedł do Eryka. Żadne tam od tyłu, żadne tam "Zgadnij kto", bo to nie było w jego stylu. Po prostu stanął przed nim, a przez głowę przeleciały mu sceny z wszystkich mugolskich filmów, jakie do tej pory widział. W tej scenie mężczyzna, wysoki przystojny brunet pochyliłby się nad swą wybranką, objąłby jej twarz dłońmi i pocałował. Za nimi, gdzieś w tle wybuchłyby fajerwerki, słychać byłoby wiwaty, radosne okrzyki ludzi wyczekujących Nowego Roku. Albo krzyczących z innego powodu. Nieważne. Ale Jeff nie był bohaterem żadnego z tych filmów. I jedyne na co mógł się zdobyć to chwycenie Erica za rękę. Wyciągnął ramie i chwycił jego dłoń w swoją, tak delikatnie, jakby wcale się nie dotykali. Bo się nie dotykali. Wiedzieliście o tym? Że tak naprawdę między naszymi ciałami zawsze jest jakaś wolna przestrzeń? Nigdy nie jest tak, że dotykamy drugiego ciała. To tylko takie odczucie. Poczytajcie. Serio. Wery intresting. Ale zbaczam z tematu. To wina Jeffa! Dla niego ten pierwszy dotyk, tak intymny, był jak rażenie pioruna. Dłoń Erica w jego. Zupełnie naga. Jeff zwariował. Odleciał. I nie był w stanie nic powiedzieć.
Co do tej wolnej przestrzeni to zgadzam się w stu procentach. Serio, podobno cały wszechświat jest skupiskiem energii i nasze ciała także, jedynie tylko, że ludzka energia jest mocno ściśnięta ze sobą, że ta tak to ujmę. A idąc tym tropem, gdyby ludzka energia zetknęła się z inną to połączyłyby się w jedno. Czyli w tym wypadku dłonie Erica i Jeffa na zawsze zostałyby sklejone. A miejmy nadzieję, że tak się nie stało. Eric gwałtownie otworzył oczy, czując ciepło czyjejś dłoni. Przez chwilę próbował przyjrzeć się chłopakowi, ale Eric zdecydowanie nie jest krótkowzroczny. Niemniej jednak większych problemów ze wzrokiem nie ma, więc uśmiechnął się nieśmiało, przypisując twarzyczkę, którą widział Jeffowi. -Cześć. -Szepnął cicho. Serce zabiło mu szybciej, kiedy tak trzymali się za ręce. Dla Erica to było naprawdę coś. No bo taki zwykle zamknięty w sobie Jeff od tak chwyta kogokolwiek za rękę? Przecież to się nie trzyma kupy. Blondyn spuścił wzrok, a jego włosy zrobiły to, czego Jeffiś nie lubi. Zasłoniły zarumienioną twarz Erica. Gdyby nie robiły tego tak często, a Jeffrey byłby bardziej kumaty to już dawno zorientowałby się, że Eric rumieni się przy nim prawie cały czas i może skapnąłby się, o co chodzi. Ale włosy Erica miały zamiar zostać długie i nie chciały przestać zasłaniać jego buźki, a Jeffrey nadal zostawał... Jeffreyem. -Jeffiś... -Wydukał w końcu Eric, najwidoczniej stwierdzając, że trzeba się odezwać. -...czemu chciałeś mnie zobaczyć? Chłopak przyjrzał się jego bladej dłoni obejmowanej przez palce Jeffisia. Ale on ma duże dłonie... Podobno kobiety i geje z natury ufają facetom o dużych dłoniach bo sądzą, że partner ich obroni. Przed czymkolwiek co by groziło tak słodkiej istotce jak Eric. Chociażby przed nalotem adoratorów.
Uhu. Eryczek ma adoratorów? To niech drżą. Bo, jak już Jeffrey dojdzie z tym wszystkim do ładu to nie pozwoli, by ktokolwiek uwodził Puchona. Niech patrzą. Ale nie dotykają. Bo teraz, gdy Jeffrey go dotykał czuł COŚ. Przyjemne łaskotanie w żołądku, suchość w ustach i mrowienie w dłoniach. A konkretnie w jednej. Wiadomo, której. -No cześć- odpowiedział, całkiem spokojnie, nie puszczając jego ręki. Serio miał wielkie łapy? Tylko troszkę. Choć ton jego głosu, nawet twarz, nie zdradzały nic- jak zwykle, to w środku, wierzcie mi, toczyła się właśnie III wojna światowa. Nie Jeffiś. Błagam. To serio jest zawstydzające. A Jeffrey nie lubił się wstydzić. To mu zupełnie nie pasowało. Jemu, takiemu ponuremu, mądremu Krukonowi. Kto to widział, by się czerwienił. Poza tym, Jeffiś brzmiało zwyczajnie głupio. Nawet w ustach Erica. Zwłaszcza w jego ustach. -Poważnie?- zamrugał oczyma, mając ochotę wybuchnąć śmiechem. -Przecież... powiedziałeś, że mnie kochasz- puścił jego rękę i błyskawicznie zrobił dwa kroki w tył. Wsunął dłonie w kieszenie spodni, patrząc na niego uważnie. Czyżby Eric tylko sobie żartował? Chciał się z niego ponabijać? -Bardzo zabawne. Więc to był żart? Okej, spoko. Zapomnij- machnął ręką, a potem z nerwów zaczął drapać się w łeb, burząc swoją misternie układaną fryzurę. Żartuję. Nie była misternie układana. -Wygłupiłem się. Czy to go bolało? Sam nie wiedział. Motyle w brzuchu chyba zniknęły i nagle rozwiązał mu się język, co było zdecydowanie lepszym uczuciem od tej guli w gardle, którą czuł jeszcze przed chwilą, ale myśl, że Eric się z niego śmiał wcale nie pomagała.
-Co? -Eric poderwał głowę, kiedy Jeffrey napomknął coś o miłości. W głowie blondyna huczało. SKĄD ON WIE?! No tak, Jeff podobał się Ericowi, ale niestety nie tylko on. Było jeszcze kilku innych chłopców. To nie tak, że Eryczek jedzie na kilka frontów. No błagam. Czy ktoś o takim przysposobieniu do życia i z tak słodkim wyglądem mógłby robić coś takiego? No i a propos rzeczy, których nigdy by nie zrobił... JAK TEN DEBIL JEFF MÓGŁ POMYŚLEĆ ŻE ERYK SIĘ Z NIEGO NABIJA?! Eric zacisnął zęby, próbując powstrzymać łzy. -Nic takiego ci nie pisałem. Ale jeśli bym to zrobił to to na pewno nie byłby żart! -Wyrzucił mu, spuszczając głowę i zasłaniając twarz włosami. Zacisnął pięści i powieki, byleby się nie popłakać. Ktoś zrobił im naprawdę kiepski żart. Zły Eric otarł oczy rękawem swetru, który akurat miał na sobie, zostawiając na nim mokrą kreskę - pamiątka po łzach. Trzeba to zapisać jako "Pierwszy raz, kiedy Eric płacze przez Jeffa" i czekajmy na kolejne takie momenty. -Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że żartowałbym z czegoś takiego... -Wyszeptał cicho Eric i zjechał po ścianie na podłogę. Podkulił nogi i schował głowę w kolanach, obejmując je rękami.
Jeffrey za to w nikim nie był zakochany. I to nie tylko teraz, ale w ogóle. Nie miał w zwyczaju przywiązywać się do ludzi, do tego nie był tak płytki, by wzdychać do gwiazd filmowych. Jego serce trzeba było zdobyć czymś więcej niż ładną buźką. A nawet jeśli już się zakocha- to pewnie w ogóle nie będzie chciał o tym myśleć ani rozmawiać. Tym bardziej rozmawiać! -Skoro nic takiego nie napisałeś to ktoś zrobił kawał nam obu- wzruszył lekko ramionami i dopiero, gdy Eric zniknął mu z oczu, westchnął cicho i kucnął obok chłopaka, nieśmiało wyciągając rękę. Wahał się chwilę, choć jemu samemu czas wydawał się stanąć w miejscu i ruszył dopiero, gdy dotknął ramienia Puchona. -Przepraszam. Nie powinienem oskarżać cię o takie podłe żarty. Przecież wiem, że taki nie jesteś- poklepał go lekko po ramieniu. Teraz nie był już taki spięty, gest ten bowiem nie był tak intymny, jak trzymanie za rękę. Przynajmniej według Jeffrey'a. -Myślałem po prostu, że ty... naprawdę coś do mnie czujesz. Przepraszam cię. Za to wszystko. Za całe to zamieszanie. Między nami okej, prawda? Kumple?- zapytał, wyciągając do niego dłoń zwiniętą w pięść. Żółwik, jak uroczo.
-Kumple? -Powtórzył zdziwiony chłopak, podnosząc lekko twarzyczkę. Spojrzał na pięść Jeffa i zacisnął zęby tak mocno, że zabolała go szczęka. No nie, kolego, przy robieniu loda jak zdenerwujesz Erica to nigdy więcej nie poruchasz... Wyprostował się, nie wstając z podłogi i dosyć szybko chwycił Jeffrey'a za te urocze, męskie policzki. Przyciągnął chłopaka do siebie, przez co dłoń Jeff'a, którą zrobił "żółwika" wylądowała na kolanie blondyna. Eric przymknął oczy i pocałował Jeff'a. Pierwsze pocałunki bywają bardzo delikatne, taki też był ten. Bo przecież czego innego spodziewać się po tak miękkim i wstydliwym chłopcu? Eric pochylił się i już z zamkniętymi oczami musnął ciepłymi, pełnymi wargami czoło Jeff'a. No chyba nikt tu nie myślał, że Eric tak od razu się z nim przeliże, co? A skąd. Pocałunek w czoło musi mu wystarczyć. Dla nich obu i tak był wystarczająco intymny, jak mniemam.
Wow. Bardziej niż wow. Jeff usłyszał fajerwerki. Co z tego, że tylko w swojej wyobraźni? Tak zawsze było na filmach! W pierwszej chwili Jeff był przerażony. Nie tak miał wyglądać ten pocałunek, nie tak to sobie zaplanował. W ogóle nie planował. Ale nie chciał się całować... no, tutaj, tak po prostu. Zawsze uważał, że do tego potrzebna jest randka. Albo kilka. Jego poprzedni, i do tej pory jedyny związek, był dość niewinny i pewnie dlatego wszystko przychodziło mu z takim trudem. Samo myślenie o całowaniu przyprawiało go o zawrót głowy. A teraz działo się to naprawdę. I choć usta Erica wylądowały na jego czole to Jeffrey nie miał nic przeciwko temu. Bo to było takie... Ericowe. I chyba pierwszy raz jego przyjaciel wykazał tyle inicjatywy. Nie żeby Jeff miał go za ciepłą kluchę, no ale... No ale wiecie. Po prostu zawsze wydawało mu się, że Eric jest tym, który nigdy nie zrobiłby pierwszego kroku. -To był kumpelski pocałunek?- zapytał, zaciskając palce na materiale spodni Puchona. Drugą ręką oparł się o ścianę tuż obok głowy drugiego chłopaka i tak siedząc, przypatrywał mu się uważnie. Musicie mu wybaczyć. On po prostu zupełnie nie potrafił wczuć się w uczucia innych. Nigdy nie wiedział, co ci mają na myśli, dopóki nie powiedzieli tego wprost. Więc współczuję Eryczkowi. No, ale jak już się sobie pozwierzają to będzie okejek. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę w jak idiotycznej pozycji się znajdują i wyprostował się, wstając powoli. -Wstawaj. Bo odmrozisz sobie tyłek. Wrzesień w tym roku jest naprawdę chłodny. On tak okazywał troskę!
Eric spuścił wzrok, kiedy Jeff zapytał o pocałunek. Zagryzł wargę, ale kiedy chłopak oparł się o ścianę przy główce Eryczka, temu serducho biło mniej-więcej na poziomie pięt. Spojrzał Jeffisiowi w oczy, jakiś taki smutny. No ale co się dziwić. Co do randek - nie. Eric aż tak otwarty i pewny siebie nie jest. To co się między nimi wydarzyło i tak było wyjątkiem. -Może być kumpelski, jeśli chcesz. -Szepnął cicho, patrząc na swoje ręce, albo inaczej - chowając się za włosami. Znowu. -Jeff... -Pokręcił głową. -...nieważne. Eric posłusznie wstał, kiedy Jeff mu kazał i przysunął się jak najbardziej do ściany. Chciał zniknąć. Zrobić puff i wylądować w łóżku z czekoladą, rycząc. Tym razem nie powstrzymał łez. I nie dał rady ich spowolnić, bo zaczęły wściekłymi strumieniami wypływać z jego oczu. Lądowały albo na jego rączkach albo na ziemi. -Prze...praszam. -Wychlipiał blondyn niewyraźnie, zawstydzony przez to wszystko i zły sam na siebie. Za dużo emocji na raz dla tego biednego stworzonka.
Co.Za.Debil. Mało powiedziane. Ale dla niego ta sytuacja była czymś zupełnie nowym i nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Pocałować go? Poprosić o rękę? Powiedzieć, że go kocha? Ale skłamałby. A kłamać nieładnie. Najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa! Ponoć. A więc może zaprosić go na randkę? Ale jak to się robi, by ta druga osoba wiedziała, o co chodzi. Że chodzi o randkę, a nie o zwykłe "wyjście na kawę". Powiedzieć wprost? Ale to przecież takie krępujące! Dlatego nie robił nic. Tylko się na niego patrzył. Ale Eric zaczął płakać, a tego Jeffrey nie znosił. W ogóle nie lubił okazywania uczuć publicznie. Czy to swoich, czy też, gdy robili to inni. Ale jak mógł patrzeć na przyjaciela w takim stanie? -Przepraszasz? Za co?- mruknął, zbliżając się do niego i niepewnie obejmując ramionami. Znów ten ucisk w żołądku. Stał sztywny, jak deska, trzymając go w swoich ramionach. Ich klatki piersiowe ledwo co się dotykały, zwłaszcza, że Jeffrey miał na sobie gruby sweter, a mimo to czuł każdy oddech chłopaka, wydawało mu się nawet, że słyszy bicie jego serca! -Na Merlina. Powiedz, co się dzieje. Nie powinieneś być smutny. Nie powinieneś płakać. Zwłaszcza przeze mnie- powiedział cicho, klepiąc go delikatnie po plecach. Mimo, że Jeffrey nie był powalającego wzrostu to Eric był jeszcze niższy, a teraz z pochyloną głową i skulony wydawał mu się jeszcze mniejszy. Jeff bez problemu mógł oprzeć brodę na jego głowie. I to właśnie zrobił, wzdychając cicho.
Eric zamknął oczy, wtulając się w klatkę piersiową chłopaka. -Przepraszam za... za wszystko. Tak mi okropnie wstyd. Nie ja napisałem ten list, ale w gruncie rzeczy chyba całkiem dobrze wyszło... Blondynek objął Jeffreya w pasie, ufny. Oddał mu się, zaufał, żeby ten mógł się nim zaopiekować. -Jeffrey... co było napisane w tym liście? Masz go? -Wychlipiał, wtulając się bardzo mocno w chłopaka. Wbił paznokcie w jego sweter na plecach, uważając żeby nie uszkodzić skóry. -Z resztą nieważne. Sam nigdy bym ci tego nie powiedział. Ale lubię cię. -Po tych słowach serce zabiło mu jeszcze głośniej i szybciej. Bum bum bum bum bum... Eric chciałby umówić się z Jeffem. Na taką prawdziwą randkę. Ale jednak inicjatywa powinna wyjść ze strony Jeffreya... przynajmniej tak wydawało się Eryczkowi. Ten pocałunek, który mu podarował... był jego pierwszym jakimkolwiek całusem odkąd skończył siedem lat (wcześniej całował mamę w policzek). Eric chciałby tego samego. Ale póki co... On i Jeffiś jeszcze nigdy nie byli tak blisko. I to było cudowne.