Na drugim piętrze, dla odmiany, okienka są dość małe. Każde z nich ozdobione jest dwoma małymi kolumienkami, które skutecznie powstrzymują próbujące się do środka Słońce. Sklepienie jest dość nisko, szczególnie w porównaniu z innymi. W równych odstępach wiszą na nim lampy oświetlające korytarz ciepłym światłem.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Czując jak Morticia wczepia się w jego bluzę wplótł palce w jej włosy rozluźniając się. Ciągle było mu głupio mimo tego, że cała sytuacja się wyjaśniła. Do tego słyszał, że ton głosu dziewczyny się lekko załamał. Lekko poklepał ją po plecach i już trochę się odsunął by pocałować ją w czoło a następnie spojrzeć w oczy. - No już, wszystko w porządku - rzucił łagodnym tonem, opierając dłonie na jej barkach. - I nie obwiniaj się, bo gdybym trzymał język za zębami nie posprzeczalibyśmy się. Ale już jest okej, hm? Nie chciał żeby płakała dlatego też uśmiechnął się do niej pogodnie. I właśnie wtedy jakiś bezmyślny dzieciak trącił rudowłosą ramieniem, a ta zachwiała się wpadając w objęcia Haeila. Zdezorientowany chłopak chciał ją w miarę szybko złapać w obawie, że się przewróci i nawet mu się to udało z tym, że zamiast zręcznie objąć Morti w talii, jego dłonie wylądowały na jej piersiach. Cofnął dłonie gdy tylko się zorientował, gdzie je trzyma, jednak poczuł na sobie spojrzenie dziewczyny. - Przepraszam - wymamrotał zakłopotany zerkając gdzieś na bok. - Chciałem cię tylko złapać... Ten dzieciak... Bałem się, że się przewrócisz i w ogóle... Aish... - pochylił głowę przysłaniając oczy dłonią. Było cholernie niezręcznie, ale z drugiej strony... Podświadomie nawet spodobało mu się to, że mógł dotknąć jej ciała w takim miejscu.
Gdy tylko się odsunął, dziewczyna przetarła oczy dłonią. A nie chciała ryczeć! Coś jej nie wyszło tym razem. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym odetchnęła z ulgą. Jeden wdech, dwa wdechy i trzeci, już ostatni. Pewnie była czerwona, a chciała się pozbyć tego odcienia na bladych policzkach. Pewnie nie wyglądała zbyt ładnie z rumieńcami. Przyzwyczaiła się do skóry o kolorze kości słoniowej, a nie różu jak u buraczka. - Tak, jest już dobrze! Nie chcę Ci zarzucać zdania no wiesz. Oj dobra, nieważne! Już jest wszystko w porządku i znów sie kochamy! Powiedziała wesoło. Hae był uroczy, miała słabość do tego chłopaka. W końcu taki Hae to rzadkość, a ona akurat się z nim przyjaźniła. Chwilę później zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie, gdy jakieś dziecko na nią wpadło, co spowodowało, że dziewczyna potknęła się i poleciała wprost na Hae. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że poczuła dłoń chłopaka na swoich piersiach. Od razu zrobiła się czerwona i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, teraz musiała wyglądać naprawdę uroczo. Przyłożyła dłoń do ust, patrząc w podłogę. Nie trwało długo to zakłopotanie, gdyż dziewczyna (wciąż czerwona) zachichotała cicho. Gdy chłopak pochylił głowę, zabrała mu dłonie z oczu i złapała go za policzki, unosząc lekko jego głowę. - To było dziwne, ale śmieszne. I tak wiem, że Ci się podobało. Poza tym, wyglądasz słodko, gdy jesteś zakłopotany. Powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i cmoknęła go w policzek, dość blisko w sumie ust, no ale mniejsza. - Powinniśmy zrobić zbiórkę pieniężną na okulary dla pierwszaków. Dodała z uśmiechem.
Szczerze mówiąc lubił, kiedy Morti się rumieniła. Wyglądała wtedy tak słodko, że aż mu się ciepło na sercu robiło. Lubił też gdy była wesoła, dzięki temu jego humor również się poprawiał. O dziwo Morticia nie obraziła się na niego za to, że dotknął jej piersi. Obawiał się, że znów na niego nakrzyczy, pokłócą się i w ogóle... Posypie się między nimi. Nie chciałby jej stracić. Gdy słodko chichocząc ujęła dłońmi jego twarz, serce mu przyspieszyło. Do tego powiedziała, że wygląda słodko... To go trochę zawstydziło i zaśmiał się krótko i już miał spojrzeć jej w oczy i coś powiedzieć, kiedy to dziewczyna pocałowała go w policzek. Tak, że niemal poczuł jej usta na swoich. A potem, tak po prostu zażartowała że powinni kupić pierwszakom okulary. Ponownie się uśmiechnął, po czym znów delikatnie objął Morticię. - Też jesteś słodka, wiesz? - mruknął cicho wprost do jej ucha. - Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz. W sumie... - zawiesił głos. - Zawsze jesteś piękna. Nie czekał na jej odpowiedź. Patrząc jej w oczy delikatnie ujął w dłonie jej twarz, by po chwili bardziej się do dziewczyny zbliżyć. Ciągle nawiązywali kontakt wzrokowy, Haeil specjalnie przedłużał tę chwilę. Posłał jej kolejny uśmiech, po czym podarował jej czuły pocałunek. Podobała mu się miękkość jej warg więc ostrożnie pogłębił pocałunek, wplatając palce w miedziane włosy Morti.
On lubił, gdy dziewczyna się rumieniła, a ona... Lubiła go całego, gdy był zakłopotany, gdy się uśmiechał, a gdy był na nią zły robiło jej się głupio. Nie mogła go porównać do innego chłopaka, nawet do tego z imprezy. Nie znała go, Hae tak i to bardzo dobrze. Wiedziała jaki jest, czego może się po nim spodziewać, kiedy stanie po jej stronie. Czuła się przy nim bezpiecznie i pewnie siebie, nie licząc sytuacji w których Azjata wprawiał ją w zakłopotanie. Ale.. To też lubiła, lubiła te chwile gdy zachowanie chłopaka wprawiało ją w onieśmielenie. Nie stawiała oporu, gdy chłopak ją objął. Wręcz przeciwnie, stała i czekała. Prawdopodobnie na to, co stało się chwilę później. Słysząc pomruk chłopaka, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Nie wiedziała co to dokładnie za uczucie, ale było przyjemne. Na początku była zaskoczona, mimo, że się tego spodziewała. Zarzuciła mu ręce na kark i odwzajemniła pocałunek, który chwilę później został pogłębiony. Oderwała się w końcu od jego ust i oparła dłonie o jego tors. - To było... Przyjemne. Powiedziała, po czym znów się do niego przytuliła. Nie wiedziała teraz za bardzo o czym mogliby porozmawiać. - Ej, idziemy gdzieś, czy zostajemy na korytarzu? Zapytała, patrząc na lewo i na prawo. No cóż, stali na samym środku. Jakoś teraz przestała się dziwić, że ten pierwszak na nią wpadł.
Gdy tylko Morticia zakończyła pocałunek spojrzał w jej oczy uśmiechając się ciepło. Słysząc, że jej się podobało oparł policzek o jej głowę gdy się w niego wtuliła. Jemu również spodobał się pocałunek i bardzo chętnie by go powtórzył, tym bardziej że usta Morti były tak rozkosznie delikatne. Dla niego ten moment mógł trwać wiecznie i wiedział już, że tej dziewczyny nie potraktuje tak jak swojej pierwszej dziewczyny. W sumie pocałunek, który przed chwilą miał miejsce uświadomił mu, że ich dotychczasowa przyjaźń przerodziła się w coś głębszego, wiedział że nawet jeśli kiedyś się rozejdą nie będzie umiał wymazać Morticii z pamięci. Stali tak przez chwilę, trochę niezręcznie było i w sumie nie wiedział czy zacząć jakąś rozmowę, czy po prostu tak stać. No ale żeby tak sobie stać spokojnie, to korytarz musiałby być pusty, a pech chciał że stadko pierwszoroczniaków tłoczyło się tu i ówdzie, ciągle gdzieś się przepychali grupkami, jakby nie mogli grzecznie, jeden za drugim wyminąć Morti i Haeila. No i może przez to że tak stali jakiś dzieciak wcześniej wpadł na rudowłosą Gryfonkę. Już miał zaproponować żeby gdzieś się wybrali, ale Morticia go uprzedziła. - Możemy się przejść. Co prawda nie jest tak ciepło jak na wakacjach, ale możemy się wybrać na łąkę jeśli nie masz nic przeciwko. Mało kto tam chodzi, więc nie powinniśmy mieć towarzystwa - odparł, ujmując rękę dziewczyny i ruszając w kierunku schodów.
Był wczesny i mroźny wieczór. Słońce już powoli zaczęło zachodzić. Zoe przechadzała się po korytarzu. Zawsze były tam tłumy, a teraz była sama. Było spokojnie i cicho, ale ta cisza nie byłą niepokojąca lub nieprzyjemne. Była wręcz przyjemna i kojąca. Dziewczyna kierowała się do pokju wspólnego, by poczytać swoją książkę w spokoju. Tu też byłoby dobrze poczytać, pomyślała, ale i tak szła dalej, ponieważ już było dość późno i chciała odpocząć przy kominku.
Zrezygnowała ze swoich ukochanych sukienek na rzecz spodni. Nie było już tak ciepło jak wcześniej. Tym bardziej, że był prawie środek nocy. Nie spodziewała się, że kolejne spotkanie z @Peter Borthwick nastąpi tak szybko. Wertując raz jeszcze list swoim spojrzeniem upewniła się co do miejsca. Korytarz na drugim piętrze, tak... No czemu nie. Z pewnością nie będzie wróżył jej na jego środku, więc pytanie pozostawało, gdzie też miał zamiar ją zabrać? Instrukcja wyraźnie mówiła aby zabrała jakiś prowiant. Z tym nie będzie problemu. Wstąpi wcześniej do kuchni i zabierze co trzeba. Może skrzaty dadzą jej trochę ciepłej czekolady do butelki. A może znajdą jakiś termos, chociaż w to wątpiła szczerze. Nie w tej szkole takie rzeczy. Zanim wyszła z dormitorium zabrała swoją torbę podróżną. Tak kochani, torbę podróżną. Nie jakąś wielką jednak. Bardziej coś w po dobie tych co można bez problemu wnieść do samolotu jako bagaż podręczny. Gdzieś musiała spakować koc przecież. Już miała wychodzić z dormitorium jednak przypomniało się jej coś jeszcze. Nie miała nigdy okazji oddać chłopakowi marynarki którą jej pożyczył. Zabrała ją ze sobą i wyszła z pokoju kierując się do kuchni aby uzupełnić zapasy. Cukierki-niespodzianki, Czekoladowe żaby, Gigantojęzyczne Toffi, Dyniowe paszteciki, Kanarkowe kremówki, które tak bardzo uwielbiała, Różowe kostki lodów kokosowych, Cytrynowy Raj, Wiśniowy Gryf.... Tyle jeśli chodzi o jedzenie. To wszystko znajdowało się w jej torbie którą ledwo co niosła. Przesadziła? Na pewno. Czekając przy wskazanym miejscu przez chłopaka położyła torbę na ziemi i oparła plecami o ścianę.
A więc się zgodziła - uśmiechnął się Peter. Teraz trudniejsza część, obiecałem jej wróżbiarskie czary mary. A jedyne co mam to pożyczony szkolny zestaw kart tarota i podręcznik wróżbiarstwa. Nie ma nawet czasu, dowiedzieć się jak z tego korzystać. Dobrze że chociaż zapamiętałem nazwy, tak mi się przynajmniej wydaje. Z resztą nie chodzi przecież o prawdziwe wróżby, doskonale wiem co ma wyjść. Sprawdził tylko czy talia ułożona jest w kolejności jaką zaplanował. Kiedy wszystko się zgadzało starannie zapakował ją do pudełka, po czym włożył je do marynarskiego worka do którego schował koc i poduszki. Przez chwilę zastanawiał się czy nie dołożyć jeszcze śpiwora, ale jako że miał tylko jeden zrezygnował z tego pomysłu. Nie chciał żeby dziewczyna poczuła się skrępowana. Przerzucił sobie worek przez ramię i po cichu wyszedł z dormitorium, co prawda do ciszy nocnej zostało jeszcze kilka minut, ale nie chciał towarzystwa.
Już z daleka dostrzegł @Berenice V. Cairndow stała samotnie opierając się o ścianę. Podszedł bliżej i przywitał się z dziewczyną: - Witaj piękna nieznajoma, czekasz na kogoś czy mogę zabrać Cię do jednego z najbardziej tajemniczych miejsc w tym zamku? - Nie czekając na odpowiedź ujął Berenice za dłoń i zaczął prowadził ją korytarzem. Po chwili zreflektował się, że dziewczyna sama niesie torbę wyglądającą na naprawdę ciężką. - Pozwolisz że Ci z tym pomogę? - Zły na siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej i teraz musi ją puścić. Chociaż przecież i tak już dochodzą. - Oto jesteśmy - Peter uśmiechnął się szeroko stając przed kawałkiem pustej ściany. Po czym zaczął szukać odpowiedniej cegły. Chwilę to trwało, ale w końcu się udało. A ich oczom ukazało się wejście do ukrytej wieży - Lepiej przygotuj różdżkę, dopiero odkryłem to wejście i nie wiem co tam znajdziemy. - Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie - Lumos - na jej końcu pojawiło się światło. - Zapraszam do środka - Po czym chwycił obie torby i schylając głowę przy wejściu, ostrożnie wszedł na schody do wieży.
- No nie wiem... Czekam tutaj na jednego, przystojnego krukona i nie jestem pewna aby był zadowolony moją nieobecnością tutaj. - dopiero po wypowiedzeniu tych słów roześmiała się. Była to czynność którą wykonywała zawsze podczas spotkania z tym chłopakiem. - A mówiąc już poważnie to jak najbardziej możesz mnie zabrać w jakieś tajemnicze miejsce. Nie mam nic przeciwko. - ruszyła od razu za nim mając zamiar dotrzymać mu kroku. Może i miała długie nogi, jednak nie wyobrażała sobie biegać z tą ciężką torbą po zamku. Dopiero gdy chłopak wziął jej torbę, przy czym nie miała zamiaru protestować, postanowiła przyśpieszyć. Jeszcze nigdy nie była w tym miejscu. Po jego ostrzeniu wyciągnęła różdżkę i ruszyła tuż za nim. Przełykając ślinę co jakiś czas starała się nie spać ze schodów. Były lekko strome i ślizgie. Po wejsciu do środka zaniemówiła.
Cała ta sytuacja nie mieściła mi się w głowie. Wciąż nie potrafiłam przetworzyć wszystkiego tego, co się stało. Przed oczami wciąż jawił mi się zdegustowany uśmieszek Bergmanna i spojrzenie bez cienia skruchy, gdy przyprawił mnie o długi, wijący się za mną ogon, w tej chwili niemal policzkujący ludzi, obok których przechodziłam. Niesiona emocjami nie zwracałam nawet uwagi na to, czy kogoś potrącałam, czy nie. W uszach mi szumiało - a może to dźwięki wydawane przez łopoczącą za moimi plecami pelerynę wierzchnią? Pomyśleć, że chciałam za moment opuścić zamek i udać się w spokoju do Doliny, zajrzeć na sklep, wypić z ojcem herbatę. Nie, musiałam iść jak ostatnia ofiara przez cztery piętra zamku do skrzydła szpitalnego, by pielęgniarka uwolniła mnie od młócącego powietrze ogona. Już naprawdę pominę fakt, że sama chciałam oszczędzić nauczycielowi upokorzenia i go odczarować, mimo wszystkiego tego, co działo się w przeszłości między nami. Odniosłam jednak wrażenie, że z równą swobodą, z jaką paradował przy mnie nago, patrzył na moje własne upokorzenie na oczach uczniów Hogwartu, a tego było dla mnie już za wiele. Może to już czas, żeby się odegrać?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Po raz kolejny przegiąłem i jestem tego świadomy, zwłaszcza że widmo nieodrobionych szlabanów wciąż nade mną wisi, a ich pula z każdym dniem się zwiększa. Tego może bym uniknął, gdyby jakaś Wróżka Chrzestna rodem z mugolskiej bajki nie dorobiła mi ogona, przez który tak się podekscytowałem, że zacząłem świrować na lekcji u Swanna. Albo po prostu dosłyszał moją uwagę na temat swojego czoła i jeśli naprawdę tak było, to zapadnę się pod ziemię. Wychodzę ze szpitala zadowolony z utraty tej nowej części ciała, o którą wciąż się potykałem i przez którą prawie wylądowałem w kupsku lunaballi. Może trochę mi będzie brakować możliwości podrapania się po plecach bez użycia rąk, ale futro łaskotało niemiłosiernie. A kiedy widzę kolejną postać, która ma za plecami długi ogon, przemyka mi przez głowę myśl, że to może jakaś nowa moda. Albo ktoś miał na transmutacji z Bergmannem podstawy do animagii. Dostaję z bara od nietoperza z kocim ogonem i już mam przekląć pod nosem, gdy uświadamiam sobie, że to ktoś, na kogo poluję od dawna, a kto zignorował moją wiadomość (czemu się wcale nie dziwię). - Tilda – wołam za nią, pocierając obolałe ramię, bo jak na tak drobną osobę, Thìdley ma całkiem spore pokłady siły. I agresji. - Tilda, poczekaj! Idę w jej kierunku, nie wiedząc jednak, czy dziewczyna się zatrzyma. Najwyżej dopadnę ją w skrzydle szpitalnym, do którego zdaje się właśnie zmierza.
Nagły wybuch nienawiści niemalże pozbawił mnie zdolności do odbioru zewnętrznych bodźców. Prawie nie zauważyłam, że moje ramię spotkało się dość boleśnie z innym, cudzym. Sam ból pojawił się w mojej głowie z delikatnym opóźnieniem, toteż dopiero kilka kroków dalej dotarło do mnie, że prawdopodobnie zabiłam po drodze jakieś dziecko. Moich uszu dotarło czyjeś imię, które dopiero w ułamku sekundy zostało przeze mnie rozpoznane jako moje własne... A dodatkowo i głos był całkiem znajomy. Niesiona jeszcze siłą uderzenia, obróciłam się w półkroku przez poszkodowane ramię, a moim oczom ukazał się Holden. Nie wiedziałam w zasadzie, jak miałam na niego zareagować. Niedawno przed moim oknem stanęła sowa z liścikiem od Thatchera, w którym przepraszał mnie za swoje zachowanie. Gest miły, który z pewnością doceniałam (bo jak do tej pory chyba tylko on się porwał na coś takiego), jednak uraza wciąż tkwiła w głębi mnie i nie potrafiłam się ustosunkować do jego osoby. - Holden - wycedziłam przez zęby, aczkolwiek mój gniew skierowany był teraz wyłącznie na postać Daniela Bergmanna, nie młodszego Gryfona. Niemniej jednak w związku z buzującymi we mnie emocjami, jemu też się zapewne oberwie rykoszetem.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Tilda jest wściekła, a ja nie jestem pewien, czy tylko na mnie, czy może jednak na cały świat. I jedno i drugie zasługuje jednak na jej gniew, choć w obliczu ostatnich wydarzeń chyba bardziej ja, niż nasze otoczenie. Trochę zaczynam jej się bać, bo wzrok ma rządny krwi jak wampir, do którego aż nadto się ostatnio upodabnia, ale nie będę wnikał w modę starych czarodziejskich rodów. Najwyraźniej u Dearów króluje gejoza, podczas gdy Thidleyowie cofnęli się do początków XXI wieku i mody na emo. Oby tylko Terrey nie zaczął się tak nosić, bo skończy się pożyczanie ubrań bez pytania i jedyną normalnie wyglądającą osobą pozostanie Theo (nie żeby już tak nie było, ale co ja tam wiem. Według Caluma nie znam się na modzie.) - Tilda, ja... – zaczynam, ale tak naprawdę nie wiem do końca, co chciałbym jej powiedzieć. Boję się jej reakcji, niezależnie od tego, jaka by nie była. Mimo wszystko wolałbym chyba, żeby na mnie nawrzeszczała, niż zobaczyć zawód na jej twarzy. - Nie wiem, czy dostałaś moją wiadomość, ale chyba będzie lepiej, jeśli powiem to na żywo. Przepraszam, że zepsułem twoją lekcję. Myślałem tylko o sobie i o tym, żeby wkurzyć Harriette, a zupełnie zapomniałem o szacunku do ciebie i profesora Bergmanna. Przysięgam, że to się więcej nie powtórzy i możesz mi dowalić jeszcze tysiąc szlabanów, jeśli to wszystko naprawi. Słowa wylatują ze mnie na jednym wydechu i nie jestem do końca pewien, czy w rozwścieczona przyszła nauczycielka transmutacji cokolwiek z tego rozumie. Dawno już nie byłem tak zestresowany jak teraz, kiedy stoję nie tylko przed kimś, kto prowadzi zajęcia, ale kto również jest siostrą mojego najlepszego przyjaciela, kimś bliskim dla mnie, prawie że rodziną zważywszy na to, ile się znamy. Chciałbym, żeby mi wybaczyła, ale i tak jestem gotowy na to, żeby się na mnie powyżywała za to, że byłem...i być może nadal jestem jedna z przyczyn jej niepowodzenia. Kusi mnie, żeby wspomnieć, że ma całkiem ładny ogon, ale w tej chwili to chyba nie jest najlepszy pomysł.
Moja złość w tamtej chwili skierowana była jedynie w profesora transmutacji, lecz widok Holdena oraz wspomnienie jego liściku, a może raczej treści, którą w nim zawarł, przywołał również przebłyski z minionej lekcji, którą, szczerze mówiąc, z chęcią wymazałabym z pamięci. Na moje szczęście, bądź nieszczęście, patrzenie wstecz nigdy nie było dla mnie problemem, toteż rozpatrywanie minionych sytuacji i rozdrapywanie strupów miałam w naturze. Teoretycznie mogłam puścić to w niepamięć, spróbować zapomnieć czy chociażby częściowo zatrzeć te nieprzyjemne części pierwszej w życiu lekcji, którą prowadziłam, lecz moja duma została zraniona przez więcej niż jeden czynnik. To, że on i kilkoro innych Gryfonów narobiło bałaganu, godziło we mnie nie tylko jako asystentkę nauczyciela, osobę odpowiedzialną za przebieg lekcji i porządek na niej, lecz także jako absolwentkę domu Godryka Gryffindora. Nie potrafiłam ukryć, jak wiele znaczył dla mnie ten aspekt posiadania drugiego domu, drugiej rodziny - która w tamtej chwili przyprawiła mnie o zawrót głowy i potworny wstyd. Stać na środku sali i widzieć, jak twoi przyjaciele, ludzie, z którymi się znasz i lubisz, z którymi rozmawiasz, bezczelnie rozbijają całą twoją pracę na kawałeczki i powodują, że profesor patrzy na Ciebie oskarżycielsko z więcej niż jednego powodu, to po prostu bolało. Wysłuchałam jednak jego słów, zaciskając przy tym wargi i starając się uspokoić rozedrgany oddech, wzburzony szybkim marszem i ogromem emocji. - Szlaban niczego nie wymaże - powiedziałam sucho. - Jeśli już to da Ci tylko złudne poczucie zadośćuczynienia - dodałam. Po jego minie wywnioskowałam jednak, że chyba mój ton był nieco zbyt ostry jak na rodzaj konwersacji, którą chciałam z nim prowadzić. Wzięłam więc głęboki oddech, na sekundę przymykając powieki. - Naprawdę chciałeś tylko wkurzyć Wykeham? - zapytałam, choć te słowa wcale nie brzmiały w moich ustach spokojniej. Musiałam chociaż spróbować się opanować, bowiem wszelkie pozory spokoju psuł czarny ogon bijący powietrze.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Poczucie winy sprawia, że czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale miesza się to też z ulgą, że jednak odważyłem się porozmawiać z Tildą. Ta konwersacja nie jest z pewnością szczytem moich marzeń i wolałbym być już dawno w dormitorium, najlepiej rozłożony na dywanie przed kominkiem. Mimo to cieszę się, że jednak stoję naprzeciwko Thìdley i choć nie jest zachwycona moim widokiem, mogę jej wszystko wyjaśnić, a nie jest to ani trochę łatwe. Dałem się ponieść emocjom, eliksir euforii i wkurzająca mnie Wykeham uderzyły mi do głowy i zrobiłem coś, do czego nigdy nie powinno dojść. Słaby ze mnie przyjaciel, skoro zamiast powstrzymać tych idiotów, sam podążyłem tym nurtem i wywołałem chaos nie do opanowania nawet dla doświadczonego nauczyciela, jakim jest Bergmann. Ciężko mi patrzeć na Tildę, tak bardzo mi wstyd, ale nie spuszczam wzroku jak jakiś kretyn, który boi się konsekwencji. Nawet nie wiem, co jej odpowiedzieć na zadośćuczyniene. Ma rację, zawieszenie, szlabany czy ujemne punkty tak naprawdę niczego nie uczą, a zabijają wyrzuty sumienia. Boję się jednak tego, że przez tę głupotę mogłaby mnie traktować gorzej niż robaka. Chociaż te maluchy też zasługują na to, żeby je traktować z szacunkiem. A może właśnie ja swoim zachowaniem zniszczyłem tę znajomość? Kiwam głową w odpowiedzi na pytanie o Wykeham, zanim uświadamiam sobie swoje zaćmienie umysłu i to, że Tilda tego nie zauważy, bo ma zamknięte oczy. - Bardziej ona wkurzyła mnie – mówię cicho, bo znów muszę się przyznać do własnej głupoty. - Atakuje mnie na każdej lekcji, więc chciałem jej w końcu odpłacić tym samym. Trochę mnie poniosło. Chyba nawet bardziej niż trochę, ale tego już nie dodaję, bo nie chcę jej w większym stopniu denerwować. A póki na mnie nie patrzy, mogę obserwować jej ogon, który zachowuje się, jakby dziewczyna była prawdziwym kotem. Szkoda, że nie znam zwyczajów lemurów, bo przez to nie jestem w stanie zinterpretować, czy i mój ogon dostał własnego życia dostosowanego do gatunku, od jakiego pochodził.
Ja mimo wszystko też cieszyłam się z faktu, że Holden postanowił podejść do mnie i porozmawiać jak człowiek z człowiekiem o tym, co się stało. W zasadzie jako jedyny zasługiwał w moim mniemaniu na miano Gryfona, bowiem resztę owa sytuacja chyba przerosła. Było to krzywdzące z wielu względów, a okazanie przez nich braku szacunku wobec mnie czy Bergmanna było tylko wierzchołkiem mojej prywatnej góry lodowej. W istocie najbardziej bolało mnie to, że część z tych osób, które postanowiły roznieść w pył salę do transmutacji, prowadzących i siebie nawzajem, jeszcze jakiś czas temu byłam skłonna nazwać przyjaciółmi, siostrami, braćmi. Był to dla mnie zawód nie tylko na tle dumy domowej, lecz także zawód na ludziach, po prostu. Zwyczajnie w świecie liczyłam, że pokażą klasę. Że stojąc u boku Bergmanna, opiekuna Krukonów i człowieka, który śmiał podważyć moje umiejętności i kompetencje, chociaż ci Gryfoni będą trzymali poziom. Zamiast tego dostałam policzek zarówno od nich, jak i od Daniela, który nie omieszkał obrzucić i mnie pogardliwym spojrzeniem. - I psucie lekcji było sposobem na odpłacenie się za zaczepki jakiejś młodej, niedojrzałej dziewczyny? - zapytałam ze szczerym niedowierzaniem. - Zresztą nieważne, stało się, czasu nie cofniesz - rzuciłam, uśmiechając się krzywo. - Szkoda, że wybraliście sobie akurat ten dzień na konkurs, kto odpierdoli najwięcej złego w klasie - dodałam, nie powstrzymując języka przed dorzuceniem bluzga w środku zdania. Kiepski przykład dla młodzieży? - Zawiodłam się na ludziach z Gryffindoru, naprawdę. Zawsze wręcz tryskałam z dumy, że mamy takich wspaniałych kompanów, że jesteśmy takimi dobrymi uczniami, że zdobywamy tyle punktów! Patrzyłeś na klasyfikację domów? Gryffindor prowadzi, a wy w ciągu połowy zajęć straciliście sto punktów. Sto! - Może sposób, w jaki się unosiłam, wyda mu się zabawny, lecz dla mnie to naprawdę było ważne. - Może kiedyś to do was dotrze. Do Ciebie, do Wykeham, do całej reszty tych, którzy mieli w poważaniu czyjś autorytet i wysiłek, by przekazać wam wiedzę. Hogwart to renomowana szkoła z tradycją, podobne wybryki są... Poniżej jakiejkolwiek normy poprawności. To było dno. Nikt tu nikogo nie trzyma, rozboje można robić też na ulicy - zakończyłam, choć nie do końca byłam zadowolona z tonu, jaki przybrała rozmowa po moich słowach. Może byłam za ostra?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Powinniśmy byli wspierać Tildę w tym ważnym dla niej dniu, a już zwłaszcza ja. Zamiast wydurniać się z Wykeham i innymi, dać przykład pozostałym i zaciągnąć Terreya do pierwszej ławki, a potem grzecznie wykonywać polecenia jego starszej siostry, żeby nie zebrała ochrzanu od Bergmanna. Ale zjebałem na całej linii, naćpałem się euforii, nie wiedząc, że to Thìdley będzie prowadziła zajęcia i przez to Harriette tak łatwo mnie sprowokowała. Moja wina, bo gdybym zaczął bardziej nad sobą panować, nigdy by do tego nie doszło i tylko ta kretynka wyleciałaby z klasy, nie pociągając za sobą mnóstwa innych osób. - Impulsem. Dałem się ponieść, nie patrząc na to, czy to lekcja. Ale już nie daję się jej prowokować, ignoruję ją w miarę możliwości, okej – tłumaczę Tildzie, ale mój głos się trochę łamie i brzmi jak jęk, bo zaczynam się jej bać, zwłaszcza kiedy unosi głos i macha tym swoim ogonem ze swoją straszną wampirzą peleryną. I choć jesteśmy równi wzrostem, mam wrażenie, że dziewczyna nade mną góruje, mimo że w pobliżu nie ma żadnych schodów. - To nie był żaden konkurs. Skąd miałem wiedzieć, że prefekci się wtrącą? Nie dziwi mnie, że Tilda przeklina, opieprzając mnie, bo mi się należy. Nadal nie mogę przywyknąć do tego, że jest nauczycielką, więc nie zważam na jej słownictwo. Jest dla mnie bardziej jak starsza siostra, a ja jej nie uszanowałem, więc może na mnie krzyczeć, ile chce. Pozwoliłbym się nawet walnąć, gdyby jej za to nie groziło wywalenie z pracy. Słucham jej z uwagą, choć w moim gardle pojawia się wielka gula i jak na prawdziwego tchórza przystało, mam ochotę się wycofać. Ucieczka nic by mi jednak nie pomogła, a tylko pogorszyłaby sprawę, zwłaszcza że doskonale wiedziałem, na co się piszę. Thìdley ma rację we wszystkim, co mówi. - Tilda, wiem, że to już w niczym nie pomoże, ale naprawdę jest mi bardzo przykro i cię przepraszam – mówię po raz kolejny to samo, bo nie wiem już, co innego mogłoby wypłynąć z moich ust. Punktowo nadal prowadzimy i to dosyć mocno, ale gryzę się w język, zanim to mówię i to dość dosłownie, bo czuję w ustach jeszcze większy ból. - Jesteśmy bandą małp, co nie? Ale chcę to naprawić, zasługiwać na Gryffindor, chociaż się tu wcale nie nadaję i zostać w szkole. Widzę, że przeginam i wiem, że muszę przestać, tylko nie wiem jak... Każdy myślący człowiek, gdyby mnie teraz wysłuchał, stwierdziłby, że jestem niepoważny, skoro nie umiem opanować swoich własnych emocji. Tyle że sprawa jest dużo poważniejsza, bo ja już często nie mam na nie wpływu i nie potrafię przestać sięgać po Euforię. Boję się jednak wspomnieć o tym Tildzie. Jest na mnie wściekła za samo zniszczenie lekcji i przeraża mnie jej spojrzenie, nie tyle pełne nienawiści, co zawiedzione, a to o wiele gorsze niż złość. Gdybym jej jeszcze powiedział o uzależnieniu, zwątpiłaby we mnie jeszcze bardziej. Poza tym szkolny korytarz nie jest najlepszym miejscem na takie rozmowy.
To zadziwiające, że nawet bez jakichkolwiek oczekiwań wobec nich, zdążyłam się zawieść. Może za bardzo przeżywałam tę lekcję - była ona jednak moją pierwszą, podczas której stałam przed resztą w innej roli, w roli nauczycielki, mimo że jeszcze w trakcie asystentury. Tak bardzo chciałam dobrze wypaść, spodobać się ludziom, przekazać coś możliwie nowego, chyba nawet trochę miałam nadzieję utrzeć nosa Bergmannowi, który raz, wątpił w moje kwalifikacje, a dwa, nie omieszkał mnie o tym powiadomić. Pogarda czająca się w jego spojrzeniu była dla mnie największym zapalnikiem. Niestety Gryfoni skutecznie zdmuchnęli mój płomień. Miałam ochotę przyłożyć rękę po twarzy i przejechać po niej z siłą, która by mnie otrzeźwiła. Trochę jednak za późno zdałam sobie sprawę z tego, kto tak naprawdę przede mną stoi - Holden Thatcher, mój niemalże kolejny brat do kolekcji, chłopak, z którym znałam się od lat i którego wybryki tolerowałam dużo wcześniej. Słowa wylatywały z moich ust znacznie szybciej niżbym tego chciała. - Na tym etapie życia spodziewałabym się, że będziesz miał w sobie odrobinę więcej rozsądku - powiedziałam, a ogon za mną zadrżał lekko. - Tym bardziej radziłabym po niego sięgnąć, jeśli chciałbyś zostać w Hogwarcie. Szlaban od Bergmanna to tylko jedna z cegiełek, która może zablokować Ci wejście do Hogwartu - dodałam jeszcze. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że niemal doprowadziłam do płaczu człowieka bardzo dla mnie ważnego. Z mojego spojrzenia zniknęły zabójcze ogniki, z postawy wyparowała agresja, pozostawiając jedynie wyraz niezrozumienia i zgryzoty na twarzy. Słowo się już rzekło, czasu nie cofnę.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Rozsądek nigdy nie idzie w parze z nazwiskiem Thatcher, ale Tilda w tym wypadku również ma rację. Skoro docieram już do momentu, kiedy kończę pierwszy rok studiów – o ile za chwilę mnie z nich nie wyrzucą – powinienem się opanować i nie zachowywać jak dzieciak z pierwszego roku. W sumie banda trzynastolatków, która zrzuciła mi łajnobomby w robocie była bardziej dojrzalsza ode mnie i trochę mnie ten fakt boli. Z drugiej jednak strony nadal mam osiemnaście lat, więc przy okazji pełne prawo do popełniania błędów. - Staram się – odpowiadam jej w sprawie sięgania po rozsądek, chociaż sam nie jestem pewny, czy rzeczywiście cokolwiek robię w tym kierunku, czy to tylko moja wyobraźnia. Pewnie gdybym naprawdę się ogarniał, odstawiłbym euforię i wrócił do Munga, ale ani trochę mnie tam nie ciągnie. Wiem, że to złe, ale stan po eliksirze podoba mi się zbyt mocno, żebym mógł z niego tak łatwo zrezygnować. - Nie chcę sobie stawiać muru w bramie, ale na lawinę nie mam wpływu. Skąd u mnie takie metafory? Nie mam pojęcia. Może to ten merdający ogon Tildy wpływa na mnie niczym zegarek Terreya i okazuje się, że jestem w stanie wpadać na pomysły, co do których bym nawet sobie nie wyobraził, że jestem w stanie. Przez moment przypatruję się jeszcze nowemu nabytkowi starszej siostry i żałuję, że jednak pozbyłem się swojego, bo ładnie byśmy do siebie pasowali. Spojrzenie Tildy wciąż mnie przeraża, tak jak jej uniesiony głos i gniew na mnie za to, że zniszczyłem coś, na czym jej zależy. A potem jej mina łagodnieje, przez co czuję jeszcze większe poczucie winy niż wcześniej, bo jeśli jest skłonna mi wybaczyć, ja na to zdecydowanie nie zasługuję. - Przepraszam – mówię po raz kolejny to samo słowo, tym razem jednak tak cicho, że ledwie może do niej dotrzeć. Co więcej mógłbym powiedzieć?
Co ja mogłam więcej powiedzieć? W zasadzie miałam wrażenie, że wszystko co chciałam, zostało wypowiedziane. Nawet rzeczy, które z chęcią z powrotem wsadziłabym w usta, przemieliła i przełknęła, znalazły ujście i na to też nie miałam już wpływu. Stałam i patrzyłam na Holdena, czując w sobie wzrastające poczucie... winy? Nie czułam się do końca dobrze z faktem, że tak mocno na niego wjechałam. W pewnych aspektach mojej przemowy nie zgadzałam się sama ze sobą, po fakcie uważając swoje własne słowa za zdecydowanie zbyt krzywdzące. Bliskich ludzi nie powinno się ranić. W tamtej chwili jednak nie miałam już siły się nad tym zastanawiać. Któryś raz z kolei słysząc przeprosiny od Holdena, po prostu machnęłam ręką. Spojrzałam gdzieś w bok, uspokajając gonitwę myśli i prawdziwie wrzący kocioł emocji, po czym westchnęłam ciężko. Niech mu będzie. - Przeprosiny przyjęte - odpowiedziałam, zawierając w tych słowach zdecydowanie zbyt dużo chłodu, niż zamierzałam. Jasne było dla mnie to, że przestałam nad sobą panować i umysł, mimo iż kierowany był rozsądkiem i wieloma przemyśleniami, nie do końca pokrywał się z impulsywnością duszy, do której definitywnie podłączony był mój aparat mowy. Przeniosłam wzrok z kafelków na twarz Holdena, zatrzymując się na chwilę na jego niebieskich oczach, szczerze cierpiących... - Wybacz, ale muszę coś zrobić z... Tym. - Wskazałam kciukiem na powiewający za mną ogon, po czym skrzywiłam się zniesmaczona faktem, że ostatecznie będę musiała skierować kroki do skrzydła szpitalnego. - Do zobaczenia - rzuciłam jeszcze. Obróciłam się szybko i dokończyłam mój marsz wstydu, sadząc długie kroki i powiewając szatami.
/zt
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Zawodzę Tildę, zawodzę samego siebie. A dziewczyna i tak mi przebacza, przez co czuję niezmierną ulgę, nawet jeśli jej słowa są ostre. Zasługuję na taki ton i nie mogę marudzić, skoro i tak bezsensownie zajmuję jej czas, podczas którego już dawno pozbyłaby się tego kociego ogona. Ale muszę przyznać, że do twarzy jej z nim. Gdyby ktoś dorobił jej jeszcze uszy, z tym swoim ostrym spojrzeniem, przeszywającym wręcz na wylot, byłby z niej zawodowy kocur. - Powodzenia z tym – mówię, wskazując na jej nabytek, który moim zdaniem naprawdę mogłaby sobie zachować. Łatwiej byłoby ją rozgryźć, skoro ogon reaguje jak u prawdziwego zwierzęcia, a na te kocie są chyba nawet specjalne instrukcje do rozpoznawania emocji. - Cześć – dodaję jeszcze, gdy się ze mną żegna i patrzę, jak odchodzi w kierunku, z którego dopiero co sam przyszedłem. Nie ruszam się z miejsca, bo nadal targają mną emocje i nie wiem, co ze sobą zrobić. Stoję jak taki ciołek, a ludzie mijają mnie, choć wydaje mi się, że jeszcze chwilę temu zwalniali kroku, by wysłuchać, jak Thìdley mnie opieprza za to, co zrobiłem z jej lekcją transmutacji. A gdy starsza siostra znika z mojego punktu widzenia, opieram się o ścianę między portretami i siadam na podłodze, by trochę ochłonąć. Obrazy coś do mnie gadają, ale ich słowa zupełnie do mnie nie docierają. Nie wiem już, czy powinienem czuć się zawstydzony tym wszystkim czy szczęśliwy, że jednak Tilda mi wybaczy, a jednocześnie dumny z tego, że choć jedną rozmowę z nauczycielem mam za sobą. Wszystko kumuluje się ze mnie, ale wiem, że nie mogę wybuchnąć. Nie tutaj, nie na środku korytarza. Nie mam pojęcia, ile czasu mija, zanim wstaję, ale zamiast wrócić do dormitorium i rzucić się na swoje łóżko, idę w przeciwnym kierunku, stwierdzając, że potrzebuję spaceru. A Hogsmeade jest na to idealnym miejscem.
Praca jako nauczyciel wróżbiarstwa wydawała się być zarówno czymś przyjemnym, jak i katorgą w związku z docinkami ze strony uczniów oraz ich główną nieuwagą podczas trwających lekcji. Oni zawsze dzielili się na trzy kategorie - uważających na lekcji, obecnych tylko z powodu obranego przedmiotu oraz szydzących z powodów przesłanek otrzymywanych podczas chociażby picia herbaty i sprawdzania fusów po niej. Ostatni zazwyczaj byli tą najgorszą wówczas kategorią, gdyż nie tylko ignorowali Twoje polecenia, ale także wprowadzali zamęt na zajęciach, przez co inni nie mogli się skupić. Teraz jednak pozostałeś pod osłoną korytarzy, pilnując w pewnym stopniu porządku podczas swobodnych schadzek o dość późnej godzinie. Teoretycznie nic złego nie powinno się stać, kiedy czujny wzrok obserwował ostrożnie znajdujące się na sklepieniu ściany obrazy wywieszone oraz patrzące w Twoją stronę z jasną dezaprobatą - nie dość, że świeciłeś, to jeszcze w ich mniemaniu zakłócałeś przyjęte schematy dotyczące absolutnego braku dźwięku w środku okrytego w płaszczu nocy korytarza. Cała ta czynność wydawała się być wyjątkowo rutynowa oraz pozbawiona większego sensu, niemniej jednak nie mogłeś sobie pozwolić ani na chwilę nieuwagi - jako że to Tobie właśnie został przydzielony ten dość nudny obowiązek pilnowania ciszy nocnej.
1, 3 - czyżby naprawdę nic się nie działo? Najwidoczniej. Przechadzasz się od miejsca do miejsca, starasz się przyłapać jakiegoś odważnego i zarówno nieuważnego ucznia, co skutkuje tylko i wyłącznie nieudanymi próbami. A może ktoś przemknął, pozostając kompletnie w trybie incognito? Nie wiedziałeś, co nie zmienia faktu, że po prostu nie wiedziałeś, w co masz wsadzić ręce, ostatecznie kończąc zmianę znużony oraz kompletnie zmęczony. Znużone oczy, podczas powrotu, zdołały dostrzec dziwną rzecz błyszczącą w promieniach światła wydobywającego się z różdżki. Nie ma tego złego, bo przynajmniej podczas drogi powrotnej zauważyłeś pozostawione przez kogoś 20 galeonów! Tyle z tego wyniosłeś; zgłoś się po zysk w odpowiednim temacie.
2, 4 - z łazienki umiejscowionej tuż nieopodal zbliżających się kroków, które wydawała podeszwa Twoich butów, poczułeś wydobywający się smród. Smród, który, chociaż doskonale znałeś, był spowodowany prostym faktem - ktoś musi palić na terenie szkoły. Ostrożnie zatem podszedłeś do drzwi, by przekonać się, czy Twoje spostrzeżenia na pewno są słuszne; starając się jednocześnie nie wydać żadnego dźwięku. Rzuć jeszcze raz kostką! Parzysta - szlag by to trafił, czyżby ów uczeń wyparował? Otwierając drzwi do pomieszczenia, bez trudu poczułeś jeszcze większe zbiorowisko dymu drapiącego gardło i płuca, aczkolwiek po osobie palącej... ani śladu. Czyżby uciekł? A może dym wydobywał się z innego pomieszczenia niż zdołałeś wywnioskować. Jedyne, co miałeś ochotę zrobić, to teatralnie westchnąć. Nieparzysta - dostałeś się z łatwością do pomieszczenia, które nie było zamknięte w żaden sposób zaklęciem, w wyniku czego przyłapałeś jednego ze studentów palącego feniksowe bez większych skrupułów. Czyżby to był Twój szczęśliwy dzień? W pewnym stopniu złapanie kogoś na gorącym uczynku zdawało się być satysfakcją dla nauczycieli wykonujących swój zawód. Z łatwością zapobiegasz ucieczce dezerterowi, konfiskując paczkę oraz zauważając po tej całej sytuacji Złoty Znicz - Pozytywkę, który to zdobił kafelki znajdujące się tuż obok umywalki. Zgłoś się po przedmiot w odpowiednim temacie!
5, 6 - każdy wiedział, że przedmiot, który wykładasz, nie jest zbyt fascynujący, tudzież odnaleźli się śmiałkowie mający na celu udowodnić jego zawodność. W jaki sposób? Przechadzając się ostrożnie, usłyszałeś tylko i wyłącznie świst rzucanego przedmiotu oraz oddalające się w rytmicznym biegu kroki paru uczniów. Rzuć jeszcze raz kostką! Nieparzysta - łajnobomba, mimo wyciągniętej różdżki, trafiła prosto w Ciebie, zarażając smrodem nie tylko korytarz, ale także pobliską ścianę. Ewidentnie niezbyt żartobliwy żart, prawda? W całym tym popłochu nie zdołałeś złapać w żaden sposób osób, które Ci to zrobiły. Co najgorsze, w następnym wątku będziesz zmagał się z nieprzyjemnym zapachem! Parzysta - z łatwością stosujesz zaklęcie, które rykoszetem odbiło lecącą w Ciebie łajnobombę w stronę znajdujących się na drugim końcu korytarza uczniów. Nie upiekło im się, do tego stali się ofiarą własnego żartu! Z łatwością eksportowałeś ich na rozmowę z dyrektor, sam zaś stałeś się bogatszy o jeden punkt z Zaklęć. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie.
Nie przepadał za dyżurami, choć gdyby potrafił za każdym razem przewidzieć, czy będzie musiał interweniować, czy też nocny obchód okaże się tylko spacerkiem, darzyłby ten rutynowy obowiązek większą sympatią. W pracy nauczyciela najgorsze były te wszystkie trudne sytuacje, które zdarzały mu się już od początku stażu. Pewnie dramatyzował, uczucie dyskomfortu było jednak silniejsze od bardziej racjonalnego, pozytywnego nastawienia, które mimo wszystko posiadał. Nawet takie zwykłe zwrócenie uczniowi uwagi obniżało szczęście Sida, a to dopiero pierwszy stopień kłopotliwości; później byli uczniowie cwaniakowaci, pyskujący, na końcu zaś bezczelni przeciwnicy wróżbiarstwa. Ci ostatni dzielili się na dwie grupy: niechodzących na zajęcia (tak zwane mniejsze zło, choć bywało, że czuli się bardziej bezkarni) oraz tych, którzy dręczyli go na lekcjach i poza nimi (najgorsze kanalie). O ile życie byłoby przyjemniejsze, gdyby wiedział, czy spotka dzisiaj kogoś z nich. Nawet nie potrzebował wiedzieć, kogo dokładnie. Jasnowidzenie nigdy nie działało tak, jakby sobie tego życzył. Okropne! Szedł więc półmrocznym korytarzem, nie potrafiąc cieszyć się chwilą. Okoliczności zdawały się być przyjazne. Do czasu. Poczuł znajomy zapach Słodkich Pufków, które zdarzyło mu się kilka razy palić. Nie obnosił się z tym za bardzo, ponieważ te papierosy były jego zdaniem zdecydowanie niemęskie; nie cierpiał z powodu rozbieżności preferencji i presji społecznej (choćby wyimaginowanej), ponieważ nie były one jego ulubionymi. Palił je dla urozmaicenia, swego rodzaju zabawy; na co dzień wolał znacznie konkretniejsze, papierosowe doznania (jeśli akurat palił, a nie rzucał). Dość jednak o preferencjach nauczyciela. Jakiś uczeń (a może było ich kilku?) palił Pufki w którymś z pobliskich pomieszczeń. Nie dość, że błąkał się po szkole o nieregulaminowej porze, to jeszcze dołożył sobie bidy. Ile odjąć punktów, jeśli okaże skruchę? Ile za stawianie oporu? - zastanawiał się Sid. Niedużo czasu zajęło mu zlokalizowanie źródła charakterystycznego dymu. Starając się nie zdradzić swojej obecności, podszedł do odpowiednich drzwi i prędko je otworzył, będąc przygotowanym na wszystko z wyjątkiem... Pusto! Nie do wiary! Czyżby wybrał złe drzwi? Nie, na pewno poszedł w dobrą stronę; w łazience, do której właśnie wszedł, zapach papierosów okazał się o wiele, wiele intensywniejszy niż na korytarzu. Co jest? Rozejrzał się dokładnie, wyjrzał też z powrotem na korytarz, potem znów wrócił na miejsce zbrodni. Przeszedł się wzdłuż, otwierając każdą kabinę, a także spoglądając na sufit. Pusto! Czuł się zakłopotany. Nie było co kręcić się po opustoszałej łazience. Może sprawca wyszedł stąd szczęśliwie wcześnie? Nie, widziałby kogoś wybiegającego lub chociaż słyszał echo oddalających się kroków, a jeśli uczeń wyszedłby odpowiednio wcześnie, zapach nie byłby chyba aż tak intensywny... Ktoś tu palił przed chwilą. I nie pozostawił po sobie ani popiołka. Tylko zapach. Najgorsza była myśl, że ten ktoś może czaić się gdzieś w pobliżu i kpić z nauczyciela wystrychniętego na dudka. Kimkolwiek był, Sid go nienawidził. Cóż jednak mógł zrobić? Poddaję się, skurwysynu - pomyślał i odszedł, przez resztę dyżuru cierpiąc katusze z powodu nazbyt wybujałej wyobraźni. Reszta obchodu byłaby zwykłym spacerkiem, gdyby nie obsesyjne myśli na temat możliwości, że ktoś robi sobie z Sidney'a żarty.
Nie ma to jak praca w Hogwarcie - niezwykle radosny nastrój uczniów ze względu na zbliżające się Święta, wkurzające, aczkolwiek niezbędne wybryki Irytka, ruchome schody, ganianie za studentami, którzy coraz to bardziej naginali zasady, byleby tylko móc pokazać swoją demoralizację pozostałej kadrze nauczycielskiej; brak wolnych przerw, bo przecież zawsze ktoś się ześlizgnie i trzeba go do pielęgniarki szkolnej zaprowadzić. Zima pełną gębą, nie ma co! A roboty więcej i więcej, pozostawiane błoto, narzekania osób sprzątających, które tylko czekają na to, aż znaczna część społeczności zwyczajnie pójdzie siną w dal do rodzin… Niemniej jednak pozostała Ci ostatnia tego dnia lekcja jako asystent nauczyciela Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, aczkolwiek postanowiłeś przejść się po korytarzu, dopełniając najważniejsze z obowiązków.
Rzuć kostką, by sprawdzić, co spotkało Cię podczas dyżuru! 1, 6 - korytarz… nic ciekawego, tu jacyś uczniowie, tu jacyś studenci wkuwający do ostatniego roku na wyższej uczelni, po prostu wielkie nic. A jednak… czujesz coś dziwnego, w związku z czym postanawiasz się odwrócić, zauważając złodziejaszka, który starał się wydobyć z Twojej kieszeni parę galeonów. Rzuć jeszcze raz kostką! Nieparzysta - całe szczęście, udało Ci się zatrzymać ucznia oraz odprowadzić go wprost do gabinetu opiekuna domu, który reprezentował. Co prawda nic nie otrzymujesz, co nie zmienia faktu, że dopełniłeś własnych obowiązków, być może powstrzymując chłopaka przed kolejnymi kradzieżami wśród pozostałych uczniów. Parzysta - niestety, kiedy próbujesz chwycić młodego za ramię, ten bez problemów unika Twojej ręki, w związku z czym udaje mu się uciec wraz z Twoimi pieniędzmi! Rzuć literą - liczba reprezentująca literkę (np. A = 1, B = 2 [...]) pomnożona przez pięć to ilość galeonów, które zostały Ci zabrane. Odnotuj stratę w odpowiednim temacie. 2, 5 - postanawiasz wejść do łazienki, odczuwając dziwny zapach dymu papierosowego, kiedy przechodziłeś tuż obok drzwi. Jak się okazało, nikt nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji, tudzież zdołałeś zauważyć uczniów palących feniksowe przy jednym z otwartych okien, którzy na Twój widok chyba najadli się takiego stracha, że jeden z nich zdołał się zakrztusić. Czy tego chcą, czy też i nie, musisz wyciągnąć odpowiednie konsekwencje, tym samym zyskując dwadzieścia galeonów podwyżki za zwalczanie nałogów występujących w szkole. Gratulacje! Odnotuj zysk w odpowiednim temacie. 3, 4 - bójka, odgłosy bójki? Irytek chodzący po korytarzu ewidentnie był na tyle podekscytowany, że kazał Ci nie wpychać nosa w sprawy pozostałych uczniów, na którego słowa jednak nie zwróciłeś uwagi. Wchodząc do jednej z pustych klas, zauważasz pojedynkujących się uczniów, którzy obsypują się najróżniejszymi zaklęciami i nie zwracają uwagi na Twoją obecność. Rzuć jeszcze raz kostką. Parzysta - udaje Ci się bez problemów zastosować odpowiednie zaklęcie rozbrajające, w wyniku czego jednocześnie zapobiegasz dalszej bójce oraz okładaniu się coraz to poważniejszymi urokami. Gratulacje! Zdobywasz jeden punkt do kuferka z Zaklęć - zgłoś się po niego w odpowiednim temacie. Nieparzysta - Drętwota! Słyszysz i widzisz, jak jeden z nich celuje w Ciebie różdżką, skutecznie stosując tym samym zaklęcie i uciekając wraz z wcześniejszym wrogiem w inne, bardziej dogodne miejsce. Pozostajesz sam, dopóki woźna nie zauważa Twojej sylwetki umieszczonej na podłodze. Dodatkowo zaklęcie było tak silne, że w następnym wątku będziesz zmagał się z bólem głowy.
______________________
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Święta w Hogwarcie były z pewnością bardzo specyficzne. Leonardo zawsze widział jedynie te wszystkie urocze dekoracje, słuchał piosenek i rozkoszował się niesamowitą atmosferą - taką rodzinną i domową (chociaż prawda była taka, że do prawdziwego również było mu tęskno). Raczej nie widział za dużych problemów, które dopiero teraz zostały przed nim odkryte. Mimo wszystko jako asystent nauczyciela miał trochę więcej obowiązków, niż kiedy jeszcze sprawował zaszczytną funkcję prefekta Gryffindoru. Wtedy? Wtedy było kilku niesfornych uczniaków, którzy obrzucali się śnieżkami i przypadkiem trafili na kiepską osobę. Teraz? Teraz ciągle miał ręce pełne roboty. Nie tylko musiał zadbać o to, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik względem ocen - Swann pozostawiał mu sporo wolnej ręki, zwłaszcza w przypadku najmłodszych klas. Leonardo zatem wcale się nie obijał, ganiając w tę i z powrotem, sprawdzając i zadając prace, umawiając się na poprawy i starając się w tym wszystkim dalej być sobą. Do tego wszystkiego nagle doszły wypadki, o które dzieciaków by nie posądził - kto to widział, żeby czwarta osoba z kolei zapomniała złapać się poręczy przy schodzeniu po oblodzonych schodach prowadzących na ośnieżone błonia? I jakim cudem skrzydło szpitalne było aż tak wypchane wszystkimi chorymi, którzy nie potrafili ubrać się odpowiednio w stosunku do panującej na zewnątrz pogody? Meksykanin był stuprocentowo pewny, że on nigdy aż takich problemów nie sprawiał... Szczytem bezczelności była sytuacja, która napotkała asystenta podczas jednego z dyżurów na korytarzu. Przechadzał się niespiesznie, zerkając na przechodzących Hogwartczyków znad kilku ostatnich prac, które pospiesznie jeszcze sprawdzał. Przystanął w pewnym momencie przy oknie, żeby podeprzeć się o parapet i tam dopisać bardziej czytelne komentarze; nie spodziewał się zupełnie tego, że ktoś postanowi jego mały przystanek wykorzystać. Leo wcale nie stracił czujności, bo chociaż należał do osób roztrzepanych, to w kwestii fizyczności był bardzo świadomy. Zaobserwował zatem bez większego problemu nadejście małego intruza, a także jego nędzne starania wydobycia z kieszeni nauczyciela... czegoś. Szukał galeonów, czy może chciał podrzucić jakiegoś psikusa? Tak czy siak, kradzież została prędko udaremniona, a Leonardo zadbał o to, żeby opiekun domu ucznia dowiedział się o zaistniałej sytuacji. W całej swojej pobłażliwości, zwyczajnie nie był w stanie pozwolić młodemu na to, żeby wymigał się od konsekwencji - żeby już chociaż dobry był w tej kradzieży, to co innego! I to wszystko w święta...
/zt
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
W końcu wrócił mu humor i mógł się odprężyć. Udało mu się ochłonąć po porażkach związanych ze ślicznymi ślizgonkami, a więc mógł być dawnym sobą. Tak też się dzisiaj działo, bowiem od samego rana rozpierała go pozytywna energia. Nie wiedział czy to zasługa tych pyszności, które Skyler maniakalnie tworzył czy po prostu wyspanie, wygrana meczu ze Ślizgonami, dobry dzień w pracy i ogólnie... spokój. Szedł korytarzem obstawiony dwiema Potworzastymi Księgami Potworów i Uzzy'm wędrującym obok niego tylko i wyłącznie dlatego, że czyhał na lewitujące przed Jeremy'm książki. Sam Jerry coś tam nucił pod nosem i powolnym krokiem pokonywał długi korytarz po to, by zwrócić te dwie paskudy do biblioteki. Przeczesał palcami białe włosy i zapisał sobie w pamięci, aby pogadać z Lazarem na temat przywrócenia im naturalnego koloru. Słyszał kilka komplementów związanych z ich kolorem, ale stęsknił się za swoim normalnym wyglądem. Gdy był gdzieś tak w połowie długości korytarza, nieumyślnie zniżył lewitujące książki na tyle, by mógł dobrać się do nich ten mały kociak. - O nie nie nie, zostaw! Ej, bo cię zjedzą! - zawołał, gdy Uzzy wskoczył na jedną książkę i zaczął ją podgryzać i drapać, ta zaś w odwecie (na szczęście była zapięta!) podskakiwała w powietrzu naruszając strukturę okalającego ją zaklęcia. - A niech mnie, bitwa z Książką, Uzzy, koloryzowane. - westchnął i zamiast próbować powstrzymać swoje drobne, ale krnąbrne zwierzę, podrapał się po ostrzyżonej potylicy i chichrał się z tej scenerii. Cien była chyba niespełna rozumu, że chciała się zajmować tym kociakiem. Toż to niszczyciel wszystkich książek w zasięgu wzroku. Dzięki obecności kociaka niemal do perfekcji opanował zaklęcie naprawiające, bowiem na bieżąco musiał łatać grzbiety pogryzionych podręczników. - Ambitnie, kocie, ambitnie, ale złaź już. - wywrócił oczami i ze śmiechem próbował nieudolnie pochwycić kociaka i jednocześnie utrzymać zaklęcie lewitujące, bo jak je straci to Uzzy będzie mieć niezbyt przyjemne lądowanie.