Na drugim piętrze, dla odmiany, okienka są dość małe. Każde z nich ozdobione jest dwoma małymi kolumienkami, które skutecznie powstrzymują próbujące się do środka Słońce. Sklepienie jest dość nisko, szczególnie w porównaniu z innymi. W równych odstępach wiszą na nim lampy oświetlające korytarz ciepłym światłem.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Trzeba przyznać, że Flora bardzo lubiła swój nijaki i mdły charakter, a także odrobinę cukierkowatości, która doskonale komponowała się z niezaradnością, ukazującą się przy prawie każdym pokonywaniu zaczarowanych schodów w szkole. Mając jakąś chęć, niewymowną potrzebę pozostawania w cieniu, nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak mogą postrzegać ją ludzie przypadkowi, a także ci, którzy świadomie chcieli wejść do jej życia. Zdawała sobie sprawę, że nie jest najciekawszym i najlepszym towarzystwem, jednocześnie wcale nie próbując tego zmieniać. Nie była przecież królową popularności czy dziewczyną od łamania męskich serc, aby dostosowywać się do potrzeb społeczeństwa. Powtarzała sobie zawsze, że tak długo, jak żyła w zgodzie ze sobą i nie okłamywała innych, cała reszta nie miała znaczenia. Nie było wszak tak wielu ludzi wewnątrz jej małej bańki, żeby przejmować się ich oceną – bo gdyby nie chcieli, to wcale by do niej nie wchodzili. Ruchem głowy zgarnęła brązowe pukle na plecy, przenosząc spojrzenie lazurowych tęczówek na podłużne okno szkolnego korytarza, wpuszczające do zamkowych wnętrz ciepłe promienie słońca. Wiosna zaczynała się na dobre, coraz częściej chmury ustępowały miejsca błękitnemu sklepieniu, przepędzane gdzieś na północną część świata. Przymknęła oczy ze zrezygnowanym westchnięciem na płynące z ust gryfona słowa, jakże niedorzeczne. Nie miała pojęcia, jak radzić sobie z takimi ludźmi, jak on. Pewna siebie aura, bezczelność i słowotok przytłaczały ją na każdej płaszczyźnie, a ściskanie pomiędzy palcami materiału plisowanej, szkolnej spódnicy. Nie potrafiła określić czy bardziej ją irytował, czy może była pełna podziwu na siłę charakteru. Drobna Hiszpanka prychnęła, wolną dłonią przesuwając po pasmach długich, brązowych włosów i zgarniając ja na bok, przysłoniła się nieco przed spojrzeniem siedzącego nieopodal chłopaka. - Je..Jesteś... Nie wiem, nie mam na Ciebie nawet słowa. Skąd bierzesz tak niedorzeczne teorie? Po co miałam się do Ciebie odzywać? Nie jestem dość dobra, aby zostać hipnotyzerem. - odparła z rezygnacją w głosie, chociaż trochę głośniej niż zazwyczaj. Nie chciała, aby rozsiewał na jej temat niedorzeczne plotki, które mogłyby zakłócić spokój jej jestestwa w szkolnych korytarzach. Wbiła wzrok we własne kolana, zerkając na niego wcześniej ukradkiem, co by się przekonać, czy mówił poważnie, czy tylko się zgrywał. Lwy zawsze były typowymi żartownisiami. Przygryzła dolną wargę, powstrzymując się przed swoją ulubioną sentencją, zerkając na torbę przy swoich nogach, - Nie umiem takich rzeczy... Naprawdę, obiecuję..- powtórzyła, odwracając głowę w jego stronę. Drobna buzia tonęła pod pasmami brązowych włosów, kołyszącymi się pod wpływem każdego oddechu, który brała. Zmarszczyła ciemne brwi w drobnym poirytowaniu, przesuwając wzrokiem po jego twarzy, chociaż spojrzenia bezpośrednio w oczy zgrabnie unikała. Wywróciła oczyma, sięgając puszkę i podając mu ją, aby się poczęstował. Może ciasteczka zdziałają cuda? Jedzenie zawsze wszystko zmieniało, miało w sobie więcej magii niż każde inne zaklęcie. Tak zawsze mówiono u niej w domu. Zdziwiona jego pytaniem, pokręciła głową.- Zwykłe. Maślane lub pieguski, bo moja przyjaciółka bardzo je lubi. Obiecałam jej, że zawsze, gdy się spotkamy, to będę dla niej miała. Obserwowała lecącą w jej stronę puszkę, decydując się na jedno ciastko. Maślane, bo wolała je znacznie bardziej od tych z kawałkami czekolady. Obracała chwilę przysmak w dłoni, uśmiechając się na wdzierający się do nosa, charakterystyczny zapach. Najprostsze ciastka – podobnie jak gesty, czyny, słowa czy relacje, miały w sobie najwięcej siły oraz uroku. Jedząc, słuchała go w milczeniu, podpierając głowę na ręku, zastanawiając się nad tym, co mówił. A co z bezinteresownością? Czy każda rzecz zrobiona dla drugiej osoby powinna oznaczać nagrodę? Wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia, zawieszając wzrok na kamiennej balustradzie od schodów. - To... Oryginalny sposób myślenia.. I każda kobieta tak robi? Chociaż chciała o coś dopytać, zamilkła, uznając, że jej nie wypada. Dojadła ciastko, otrzepując dłonie oraz spódnicę z drobnych, jasnych okruszków, a następnie poprawiła kokardę pod szyją, zgarniając na plecy włosy. Żałowała, że nie miała ze sobą żadnej wstążki, którymi mogłaby je związać, chociaż z drugiej strony stanowiły doskonałą barierę i ochronę przed spojrzeniem tego dziwnego chłopaka nieopodal. Przesunęła trzewikami po kamiennym stopniu, wydobył się spod buta charakterystyczny świst, zgrywający się z zadanym przez niego pytaniem. Kiwnęła głową znów, przesuwając palcami po swojej szyi, docierając na kark. - Mhm. Skrzaty są bardzo miłe i pozwalają korzystać z kuchni. Ilość składników jest niesamowita. Wytłumaczyła, siląc się na delikatny uśmiech, aby zamaskować cień rumieńca – chociaż właściwie nie było po co, bo przecież i tak czerwieniła się cały czas. To wcale nie było przydatne. Zawsze łatwiej było jej słuchać innych, a nie mówić, no, chyba że o gotowaniu. Zerknęła na puszkę. - Jeśli masz chęć, możesz wziąć wszystkie. O sobie... Jakie lubisz jedzenie? To było pierwsze, co przyszło jej do głowy, gdy pchnęła puszkę znów w jego stronę, chcąc uniknąć dziwnych tematów i pytań, na które nie umiałaby odpowiedzieć lub nie wiedziałaby, jak na nie zareagować. A po nim można było spodziewać się chyba wszystkiego, co jej już udowodnił. Zacisnęła usta, wzdychając ciężko i przymykając oczy, pozwalając sobie na drobne rozluźnienie spiętego ciała. Powinna dalej panikować?
Gryfon nie był łatwym rozmówcą dla nowych osób, albo tych, którzy nie podzielali jego stylu bycia. Jego definicja słowa "miły", odbiegała od powszechnie przyjętych standardów, które najczęściej pokrywało się z pokazówką pt. "smarowanie tyłka miodem" i mylona była ze zwykłą uprzejmością, używaną bo tak wypadało. Nie wymagał też od innych bycia sztucznym, co najwyraźniej onieśmielało puchonkę. Dało się odczuć po dawanych mu sygnałach, że starała się być miła. Musiała po prostu taka być, przyjaźnie nastawiona, choć jakby nieco wystraszona. -Jak to skąd? Z głowy. Czasem najbardziej nieprawdopodobne teorie okazują się prawdziwe.. a i jak znajdziesz to słowo na mnie, to daj znać, jestem ciekaw, co wymyślisz. - doskonale wiedział, że tego nie potrafi, nie musiała mu tłumaczyć, ale ta bajka wymyślona na miejscu, była dość dobra jego zdaniem i sprawdzała, czy dalej będzie przepraszany. Flora, była zbyt niewinna, by posiadać takie zdolności, a gdyby je już posiadła, to jej życie i charakter zmieniłyby się nie do poznania. Nikt nie był na tyle silny, by nie wykorzystywać to dla własnych korzyści, a jeśli uważał inaczej, to był naiwny. -Wiadome, że nie głupku, tylko się droczę. Chociaż.. gdybyś częściej patrzyła w oczy, a nie odwracała wzroku, to kto wie. To spojrzenie jest całkiem uzależniające, jak te ciastka. - prychnął na samego siebie, bo zdał sobię sprawę, że właśnie wyjechał z komplementem i to takim, który kojarzył mu się z tanim programem rozrywkowym, a nie pasującym do niego. Nie do wiary, może coś w tym było. -Tacy ludzie muszą być strasznie pewni siebie, a ich życie zajebiście nudne, nie uważasz? Gdybym ja coś takiego potrafił pewnie nie miałbym już kręgosłupa moralnego, a rozmowy i przekonywanie do czegoś innych byłyby nudne. - aż sobie to wyobraził. To było kurwa straszne, jak sam sobie nie ufał, ale przyganiał kocioł garnkowi. Przecież sam mógł odwalać niezły szajs za pomocą spadku, pozostawionemu mu przez matkę. Do dziś sie zastanawiał, czemu właśnie jego wybrała, a nie Desmonda. Miałaby wtedy większy z niego pożytek. Chyba, że było tak, iż miał cechy o których nie miał pojęcia, albo bronił się sam przed sobą, że je posiada. Aż bawiło go to, jak odmówił sobie przeżycia raz jeszcze pewnych przyjemności i przyjmował niektóre z porażek na klatę, uważając że życie całkiem straciłoby smak. -Dzięki, dzięki, jasne że wezmę wszystkie. Teraz nie dość, że będę cię nachodził po więcej, to jeszcze narażę się twojej przyjaciółce za ich brak. - wyszczerzył zęby odbierając swój prezent. Ciekaw był, czy brzmiało to dla niej jak groźba, czy odetchnie z ulgą, że następnym razem zostanie przez niego zauważona. Nawet nie wyśniłby, że za taką akcje zostanie jeszcze nagrodzony. Niewiele potrzebował, żeby wpaść zaraz w samozachwyt. -Nigdy nie byłem w tej kuchni, ale patrząc na to, co pojawia się na stołach, to nie zdziwiłbym się, gdyby mieli tam wszystko. - tak na prawdę jakoś nie specjalnie go to interesowało, skąd w szkole brano cały katering. Do kuchni też go nie ciągnęło, jedyne co sam potrafił zrobić to ugotować jajka, czy zrobić kanapki, co całkiem uszczuplało jego różnorodność diety. W połączeniu z bratem, który również liczył na umiejętności kucharskie innych, często otwarcie domowej lodówki kończyło się "studencką jajecznicą". -Wracając do tych kobiet, to ty jesteś jedną, może ty mi powiedz? - odparł beznamiętnie z maślanymi oczami utkwionymi w puszkę. Chyba zdążył już wyrobić sobie o niej opinię, dlatego nie spodziewał się żadnej odpowiedzi, którą byłby usatysfakcjonowany. Raczej sama przemilczałaby pytanie i dostałaby chandry za bycie miłym, a za którą obwiniałby sam siebie. Chyba zaczynał ją lubić, albo jej umiejętności cukiernicze mu imponowały. Być może i kulinarne, których można było się spodziewać. W gruncie rzeczy sam nie wiedział jak było na prawdę i czy staruszek miał rację. -Hmmm.. Zadajesz trudne pytania. Nie wiem nawet jak na to odpowiedzieć. W sumie.. niektóre potrzebują rozmowy, inne seksu, jeszcze inne klejnotów, czy jakiś pierdół jak zrozumienie. Facetów też się to tyczy, ogólnie ludzi lubi się za to kim są i co ze znajomości z nimi można mieć. Dobrymi intrncjami to piekło jest wybrukowane, znasz to przysłowie? Nie znam nikogo, kto uszczęśliwiałby drugą osobę bezinteresownie. Dobry w tym w tym jestem! Może powinienem zostać psychologiem, jak sądzisz? - i jakoś z tego wybrnął - chyba - swoim filozoficznym monologiem. Miał rację, albo był po prostu dupkiem nie wierzącym w bezinteresowność. I pewnie przesadził, burząc jej światopogląd, a patrząc na swoją zdobycz trzymaną w rękach i pamiętając swoje słowa, to czego ona chciała w zamian? Jeśli świętego spokoju, to trochę przestrzelił z wcześniejszym nachodzeniem jej po więcej i jeszcze kusiła go do kolejnych głupot. Florka, ty diable. -Masz mnie. Zjem wszystko, co mi ugotujesz. Powiedz tylko kiedy i gdzie. - tak, tak. Nie mógł się powstrzymać, chociaż był prawie pewny na sto procent, że to nie była propozycja a pytanie, co lubi jego podniebienie. Niezbyt przejmował się, że sprzedaje się za jedzenie i tym, że przez żołądek do serca, czy jakkolwiek brzmiało to przysłowie. Cudzesy smakowały zawsze dobrze, zwłaszcza, gdy robione były specjalnie dla niego.
Był kompletnie inny od niej, niczym przeciwny kolor – czerń dobrana do bieli, fiolet do różu. Zaskakujące połączenia raz potrafiły się odnaleźć, a raz zgrzytało pomiędzy nimi na tyle, że komunikacja i nawiązanie czegokolwiek było abstrakcją. Nigdy nie starała się być miła, mając we krwi chyba uprzejmość i zrozumienie względem drugiego człowieka. Nie oceniała go, chociaż nie potrafiła zrozumieć i kłamstwem byłoby sugerowanie, że jest inaczej. Jego zachowania, słowa, gesty – wszystko odbiegało od standardów, które reprezentowała sobą. Nie znaczyło to jednak, że był gorszy – bo przecież indywidualizm był niezwykle ważnym elementem w charakterze człowieka, którego coraz częściej wyzbywano się na rzecz upodobnienia się do społeczeństwa i tego, co było modne. Była beznadziejna w relacjach międzyludzkich, nie umiała prowadzić konwersacji i z pewnością ten nieszczęsny gryfon zaburzył swoją bezczelnością wszystko, co od lat sobie w głowie układała. Niby jak teraz miała z nim rozmawiać, jak i bez pocałunku było dość trudno? Drobne dłonie zacisnęły się w piąstki, a błękitne ślepia ponownie powędrowały w jego stronę. - Niemożliwie bezczelny. - oznajmiła krótko, ściągając na chwile brwi i przyglądając się jego twarzy, aby zaraz westchnąć i zgarnąć kosmyk włosów za ucho, chrząknęła jakby w zakłopotaniu, wbijając wzrok przed siebie. Miało być jedno, ona dała dwa i niestety, ale będzie musiał z tym żyć. Nie były one ani negatywne, ani pozytywne i trudno było stwierdzić, co puchonka miała właściwie na myśli. Nie chciałaby umieć hipnozy – nie było sensu w posługiwaniu się czymś, z czego nie można było korzystać. Nie zniosłaby świadomości kontrolowania innych i wpływania na ich życie, zbyt ceniła pozostawanie w cieniu. - Głupek. Powtórzyła pod nosem, znów się wstydząc i denerwując, zaczepiając paznokciami o materiał plisowanej, kraciastej spódnicy. Nie umiała przyjmować komplementów – zwykle nich nie dostawała, nie licząc Skylera, ale on ją kochał i idealizował, przesadzał. Trzeba jednak przyznać, że wzmianka o ciastkach ucieszyła ją najbardziej, bo gotowanie było ważną częścią jej życia i ambitnie pracowała nad każdym przepisem, chcąc go udoskonalić i znaleźć, jak najlepszą wersję. Nikt chyba nie przypuszczał, że istniało tyle wersji maślanych ciastek i jak się zmieniały, gdy dodawałeś płynnego masła zamiast w kostce lub od rodzaju mąki. Wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia, odchylając głowę do tyłu i patrząc w sufit. Miał trochę racji, bo co byłoby ciekawego w poznawaniu drugiego człowieka, odkrywaniu go – jeśli jedno spojrzenie i rzucony czar zdradzałoby Ci wszystko? Sekrety miały w sobie coś intrygującego i zachęcającego, podobnie jak trzymanie w niepewności – według jej pięknej przyjaciółki, a ona była znacznie mądrzejsza i lepsza od nich. Skoro Emerson też tak mówił, musieli mieć rację. Kiwnęła więc głową, wprawiając w ruch brązowe kosmyki. - Używasz brzydkich słów. Jaki jest sens funkcjonowania bez kręgosłupa moralnego? Robiąc złe rzeczy, doceniamy dobre. Mając zasady, trzymamy porządek. Jaki jest sens tkwienia w pewności siebie zbudowanej na płaszczyźnie przypominającej jedynie fasadę, wyrwanej siłą i z kontekstu? Nie powinno się ruszać cudzej prywatności. Odparła w końcu cicho, rumieniąc się nieco. Przymknęła oczy, łapiąc oddech. Niemiłosiernie irytowało ją łaskotanie po szyi. Nie mając nic więcej do powiedzenia, spojrzała w dół i złapała za kokardkę pod szyją, płynnym ruchem rozplątując wiązanie. Rozprostowała wstążkę w barwach domu pomiędzy palcami, odchylając głowę do tyłu i zbierając ciężkie, długie pukle, aby ostatecznie związać je w kitkę. Zgarnęła pojedynczy kosmyk za ucho, kładąc dłonie na swoich kolanach. - Nancy jest zbyt miła. Skomentowała z delikatnym wzruszeniem ramion, ignorując dyplomatycznie jego samozachwyt i obrośnięcie w piórka, powstrzymując się od wywrócenia oczyma. Uparł się niesamowicie, chociaż nie miała przecież sobą niczego do zaoferowania, poza ciastkami rzecz jasna i jedzeniem, bo w tym była przyzwoita. Na dźwięk własnych myśli, uśmiechnęła się pod nosem, gdy w uszach rozbrzmiał głos puchona, karcącego ją za takie podejście, włącznie z kiwaniem palcem. Puszka przysmaków nie była jakimś specjalnym prezentem, ale miała nadzieję, że dzięki temu powstrzyma się przed robieniem kolejnych, niedorzecznych rzeczy – jak atakowanie dziewcząt na korytarzach. Szkolna kuchnia na dobre zagościła w jej głowie, a obrazy dostępnych tam składników najwyższej jakości sprawiły, że znów miała ochotę coś przygotować, chociaż przekroczenie jej progu to wciąż było zbyt wiele. Na jego pytanie brew jej drgnęła, a twarz obróciła się w kierunku studenta, jakby co najmniej odkrył przed nią Amerykę. No tak, była – czasem o tym zapominała, przez swoje myślenie i podejście do spraw, które przeciętne nastolatki uznawały za priorytetowe. - Nie mogę mówić, za wszystkie. - powiedziała zgodnie z prawdą, zdając sobie sprawę, że ludzie mieli naprawdę różnorodne charaktery i nie powinno się wszystkiego jedna miara mierzyć. Sama nie była specjalnie ani doświadczona, ani pojęta w takich tematach, stąd uznała, że nie powinna się odzywać, skoro nie wie. Po co wprowadzać w błąd, jeśli mogła się mylić? Słuchała go w milczeniu i z uwagą, chociaż spojrzenie utkwione było gdzieś w przestrzeni przed sobą. Miał rację i jej nie miał. Każdy miał faktycznie, potrzeby i kryteria inny, a kobiety już pewnie szczególnie. Czy jednak chęć dobrego seksu lub drogocennych przedmiotów mogła wieść prym na płaszczyźnie rozwijającej się relacji? Flora stwierdziła, że to byłoby paskudne. Nie chciała – nie lubiła lub też nawet nie widziała sensu w uświadamianiu go, jak bardzo był w błędzie o bezpośredniości. Nie chciała myśleć o sobie w superlatywach, a przecież ona tak robiła. Niczego w zamian nie chciała, rozdając łakocie na prawo i lewo, snując się po korytarzach niczym cień i tkwiąc we własnych sprawach. Żyjąc i dając żyć innym, co w jej mniemaniu było podstawą dobrze rozwijającego się społeczeństwa. - Może powinieneś, a może się mylisz. Nie wiem. To dziwne przysłowie. - mruknęła w końcu, posyłając mu krótkie spojrzenie, unosząc delikatnie kąciki ust ku górze w delikatnym, pasującym do jej obrazu, uśmiechu. Spojrzała zaraz na swoje dłonie, skórę zakrytą bandażem, przypominającym jej o całym tym cholernym zajściu. Jak niby teraz miała cokolwiek tam ugotować, gdy sam widok obrazu z gruszkami do połaskotania sprawiał, że przed oczyma stawały jej obrazy, o których chciała zapomnieć? Przymknęła powieki, licząc do dziesięciu i łapiąc oddech, odsuwając zbliżający się atak paniki. Pokręciła głową. - Przepraszam, ale mam teraz przerwę od gotowania, więc to będzie musiało być przełożone na kiedyś. Mogę Ci napisać przepis na te ciastka i możesz sam spróbować. Zaproponowała dość łagodnie, wyciągając dłonie w stronę swojej leżącej pod nogami torby, gdzie z pewnością miała pióro i jakiś wolny kawałek pergaminu. Martellówna była łatwa do wpędzenia w poczucie winy, manipulacji czy żerowania na jej dobroci. Zawsze było jej głupio, gdy czegoś musiała odmówić. - Poza tym, wciąż mi nie odpowiedziałeś. Dodała jeszcze, kładąc na kolanach podręcznik z uzdrawiania i rozkładając na nim kartkę papieru, zaczęła szukać pióra.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
W każdej innej sytuacji cieszyłby się na zbliżający się mecz, w trakcie którego mogli dokopać zmierzyć się z nauczycielami. Wszyscy lubili stawać w szranki ze staruszkami, którzy nie mieli czasu na codzienne treningi, a to dlatego, że wbrew wszelkim pozorom potrafili mocno zaskakiwać. Co zaś było najlepsze w sporcie, jeśli nie nieprzewidywalność? W każdym razie tym razem Elijah nie czuł się zbyt podekscytowany faktem, że znów pojawi się na boisku i szukał opcji, by jakoś się z tego wykręcić, przy jednoczesnym uniknięciu prostego kłamstwa, które nie leżało w jego naturze. Mógłby dopuścić się skomplikowanego oszustwa, tak, ale zwykła nieprawda, po której nastąpiłoby wyłącznie lenistwo, nie przeszłaby mu przez gardło. W głowie już od kilku dni trzepotał mu się niezbyt mądry pomysł, ale brakowało mu odwagi na jego realizację... Potencjalna partnerka w zbrodni wyszła znienacka zza rogu, wyrywając go z zamyślenia, któremu oddawał się przy jednym z zamkowych okien. Spojrzał na nią z rozkojarzeniem, zamrugał, a potem potrząsnął głową, jakby na rozbudzenie. A gdyby tak po prostu ją o to zapytać? Co tak naprawdę wiedział o tymczasowej opiekunce Krukonów? Niestety niewiele, co znaczyło ni mniej, ni więcej to, że albo mu się uda, albo wpadnie w niemałe tarapaty. Nie wierzył, że było coś po środku. — Profesor Whitehorn? — zawołał, nim zdążyła odejść za daleko, robiąc w jej stronę kilka kroków. Splótł palce, czując się nagle jak skończony kretyn, bo oto zupełnie nie wiedział, co ma teraz powiedzieć. Nie powinien był jej wołać, gdyby odeszła, straciłby okazję do popełnienia błędu. — Pani profesor, ja... — Poprawił wiszącą na ramieniu torbę i podszedł bliżej, by nie krzyczeć na cały korytarz. — Mam chyba mały problem z nadchodzącym meczem. I nie bardzo wiem, do kogo miałbym się z nim zwrócić.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Przeglądała po raz kolejny swoje notatki - rozmyślając czego jeszcze mogło brakować w opracowanych inkantacjach. Ostatnio robiła wszystko, żeby zająć myśli - jednocześnie nie pozwalając sobie na bezproduktywne trwonienie czasu na odpoczynek. Odpoczywała głównie w nocy, śpiąc - lub próbując to robić. Wiele spraw rozbijało jej się po głowie - zawodowych, szkolnych... prywatnych. Jednocześnie brała na swoje barki jeszcze więcej obowiązków - aż dziw, że jeszcze się pod nimi nie uginała, a wręcz przeciwnie. Żwawym, choć kulawym krokiem, wspierając się o swoją nieodłączną Ferulę, przemierzała korytarze Hogwartu - choć w istocie jej wewnętrzne słońce zdawało się zajść chmurami. Z pędu myśli wyrwał ją znajomy głos - na którego dźwięk od razu się obróciła, automatycznie wlepiając jasne tęczówki w wołającego ją studenta. Rozpoznawszy w nim młodego Swansea - złożyła swoje notatki do kieszeni spódnicy, uśmiechając się ciepło. — Elijah, miło Cię widzieć złotko! — Nie kłamała, naprawdę się rozpromieniła widząc Krukona. Doskonale pamiętała jak chłopak pomógł jej w Zakazanym Lesie z Voralbergiem i Strauss - a potem ona udzielała pierwszej pomocy jego zawodnikom przy organizowanym treningu wokół Bijącej Wierzby. Szkoła ta posiadała kilka(naście) osobistości, które się zwyczajnie znało. A nie trzeba też było być osobistością, żeby zapaść w pamięć Whitehorn. — Problem...? — przekrzywiła delikatnie głowę, unosząc brwi w pytającym geście. Zatroskanie przetoczyło się po jej twarzy, kiedy próbowała podłapać spojrzenie studenta. — W czym problem skarbie? Nie jestem specjalistką od Quidditcha jak profesor Walsh, ale myślę, że będę w stanie pomóc.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Był tak zażenowany, że trudno było mu utrzymać w ryzach swoją metamorfomagię – ostatecznie udało mu się upilnować tego, by żaden kosmyk nie pokrył się zdradziecką żółcią, ale Merlin jeden wie, jak wiele kosztowało go to wysiłku. Zrobiło mu się tym głupiej, że dopiero po czasie dostrzegł, że pani profesor jest ewidentnie zajęta, a on niepotrzebnie zajmuje jej czas swoimi głupotami. I do tego była taka miła! Zupełnie jakby nie miała mu za złe. Przeniósł ciężar z nogi na nogę, próbując znaleźć w głowie kolejne słowa. No dalej, Swansea, gadanie nigdy nie było twoją mocną stroną, ale zwykle jakoś sobie radzisz. — Profesor Walsh jest niezastąpionym wsparciem, ale nie wiem czy... — wystarczającym? Potrzebował porozmawiać z opiekunem domu, dotarło do to niego w chwili kiedy zobaczył ją na korytarzu. Pewniej czułby się w towarzystwie Voralberga, bo jego przynajmniej zdążył już poznać. Lepszy znajomy beton, czy jakoś tak. — Rzecz w tym, że wakacyjne rozgrywki quodpota poszły mi okropnie, a przez wakacje zaniedbałem treningi i... chyba nie czuję się dobrze z myślą o powrocie na boisko. Zwłaszcza że każdy najwyraźniej oczekuje, że mój ostatni rok będzie... spektakularny. — Zmarszczył brwi, czując, że nic nie staje się jaśniejsze. — Rozumie Pani? Z jednej strony chciałbym wziąć udział w tym meczu i wiem, że powinienem, bo to świetna okazja do ćwiczeń przed prawdziwymi rozgrywkami, ale boję się, że się zbłaźnię i zawiodę tym samym pół szkoły. Szczerze mówiąc... wcale nie planowałem pozostawać na pozycji kapitana. — Zagryzł delikatnie wargę, starając się na bieżąco zbierać myśli w spójną całość. Dla niego Quidditch był istotnym elementem codzienności, ale co jeśli dla niej był tylko głupią gierką? Czy w takim wypadku będzie w stanie zrozumieć co miał na myśli? Zaczął panikować. — Widzę, że jest Pani zajęta, chyba niepotrzebnie zabieram Pani czas.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Z nieukrywaną - acz nienachalną - uwagą przypatrywała się młodemu Swansea, który wyglądał jakby w istocie żałował tego, że ją zaczepił. Brakowało chyba niewiele, żeby zaraz ją zwyczajnie przeprosił, obrócił się na pięcie i zniknął za rogiem. Czuła jego zakłopotanie na swojej skórze - tym bardziej zaintrygowana co takiego leżało na sercu studenta - że potrzebował rady kogoś z grona pedagogicznego. A nawet nie kadry - tylko opiekuna. Skoro nawet Joshua, poczciwy, latający borsuk, którego dzieciaki uwielbiały - nie był w tym wypadku odpowiednim wsparciem. — Hmm... — mruknęła, bardziej w wyrazie zachęty niż poganiania, mrużąc delikatnie oczy, kiedy wysłuchiwała co takiego Elijah miał jej do przekazania. Z każdym jego słowem - wbrew pozorom - sprawa dla złotowłosej stawała się jedynie jaśniejsza. A na umalowanych na czerwono ustach wykwitł pełen pokrzepienia uśmiech. Cóż, nie mogła oczekiwać, że przez zaledwie rok wszyscy uczniowie zdążą ją poznać. — Elijah, nie przeszkadzasz, naprawdę — zaczęła, drobną dłonią sięgając do ramienia studenta - najpierw, żeby zgarnąć ich dwójkę ze środka przejścia pod okno, a potem poklepać Krukona w wyrazie otuchy po przedramieniu. Przyglądała mu się spod ciemnozłotych rzęs - łagodnie, ze zrozumieniem. — Rozumiem skarbie, sama kiedyś naprawdę sporo grałam. Do tej pory jestem fanką Quidditcha, szczególnie tego szkolnego — uśmiechnęła się ciepło, mimowolnie przenosząc ciężar z prawej nogi na lewą, wspierając się na lasce. — Zawsze po nieudanym meczu pojawiają się wątpliwości - zwłaszcza, jeśli ktoś nie jest rezerwowym, a kapitanem. Mrugnęła do chłopaka porozumiewawczo, miękkim ruchem zgarniając złoty pukiel z czoła. Doskonale rozumiała jego obawy - ciężar spoczywający mu na barkach. Sama takiegoż brzemienia doświadczała wielokrotnie - choć może nie w sportowej materii, z której została już dawno wykluczona. — Presja jest budująca, ale do pewnego momentu. Każdemu przyda się... odskocznia — zaczęła, modulując ton lekko. — Nie zrezygnowałeś jednak z przewodzenia Krukonom... — przekrzywiła delikatnie głowę, a w jej jasnych oczach zatańczyły zawadiackie iskierki. — ... ale to nie będzie regularny mecz pod herbem Ravenclawu. To będzie zabawa. Czemu więc nie uczestniczyć w zabawie? Nawet ja się na to skusiłam. Nie, żeby cokolwiek sugerowała.
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Było w niej coś takiego, że mimo kotłującej się w człowieku niepewności i przekonania, że powinien jak najprędzej stąd odejść, sprawiało, że chciało się zostać i porozmawiać z nią jeszcze przez chwilę. Otaczała ją aura łagodności i wesołości, wsparta dodatkowo nieprzeciętną urodą, od której wbrew temu co podpowiadał rozsądek i przyzwoitość, trudno było oderwać wzrok. Po szkole chodziły plotki*, że ma w sobie krew wili – czy to właśnie to pokrewieństwo było tego wszystkiego przyczyną? Szybko udało jej się go pokrzepić; poczuł się trochę jak mały chłopiec, lecz o dziwo wcale mu to nie przeszkadzało, bo owo odczucie wiązało się przede wszystkim z wrażeniem niezachwianego bezpieczeństwa. Przekręcił delikatnie głowę, gdy wspomniała o swoim doświadczeniu z grą – widział ją już na boisku i rzeczywiście była niezła. Nie miał żadnego wpływu na unoszący się w uśmiechu – nie kpiącym, bynajmniej – kąciku ust. — Nie zrezygnowałem — przyznał, potwierdzając oczywisty fakt — boję się, że oddałbym funkcję w złe ręce, a te dobre są w tym momencie niezbyt sprawne. Nawet przy spadku formy pozostaje mi znajomość drużyny... — starał się zabrzmieć pewnie, chcąc przy tym przekonać samego siebie. Nie musiał grać najlepiej, powinno wystarczyć, by wiedział, do czego to oni są zdolni... prawda? Kapitańska opaska to nie tylko mecze, ale przede wszystkim wszystko to, co działo się między rozgrywkami. — Dobrze byłoby zobaczyć jak sobie radzą z pozycji innej, niż bramka... na przykład z drugiej części boiska. — Myślał nad tym intensywnie już od kilku dni, ale do samego końca był przekonany, że nie wypowie tego na głos; że to jeden z tych niezrealizowanych nigdy pomysłów na zbrodnię idealną. Popatrzył prosto w jasne, radosne oczy nauczycielki. — Jest na to sposób, wie Pani? Na grę po przeciwnej stronie boiska — wyciągnął przed siebie dłoń, na której chwilą skupienia zmienił kolor skóry na ciemniejszy, bardziej śniady i wydłużył palce, by po kilku sekundach wrócić do jej normalnego wyglądu. — Myśli Pani, że wpadłbym w duże tarapaty, próbując zagrać po stronie nauczycieli? — Postanowił zagrać w otwarte karty i nie bawić się dalej w podchody. Perpetua najwyraźniej kupiła sobie jego zaufanie, bo w innym wypadku nie przyznałby się, że pomyślał o czymś tak nierozsądnym. Czy za sam pomysł mogłaby odjąć mu punkty? Gdyby zamiast niej stał tu Patton Craine, najpewniej nie miałby z tym żadnego problemu. Z odjęciem punktów, oczywiście.
* nie potrafię znaleźć informacji, czy jest to znany fakt, czy jednak Perp się z tym kryje. Popraw mnie, jeśli jest źle, choć plotki rządzą się swoimi prawami. @Perpetua Whitehorn
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie mogła nie uśmiechnąć się szerzej - kiedy ramiona młodego Swansea opuściło tak wyraźnie napięcie i student wygiął swoje usta w namiastce uśmiechu. Wyłapywała takie delikatne zmiany momentalnie, niczym emocjonalny czujnik. Być może to już nie była nawet kwestia doświadczenia zawodowego - ale przebywania w towarzystwie nieco mniej ekspresyjnych osób... Jak Shercliffe i Voralberg. W porównaniu do ich dwójki, emocje i nastroje innych osób, a zwłaszcza uczniów były dla niej niemal jak otwarta książka. Ceniła to wytchnienie od nieprzerwanej analizy - a Elijah był w swej szczerości zaskakująco uroczy. — Szczerze, to nie wyobrażam sobie póki co lepszego kapitana od Ciebie, złotko — stwierdziła, tak jak mówiła - zupełnie szczerze, lekko, nawet nie po to, by wybić to lekkie zwątpienie, którym podszyte były słowa studenta. Zwyczajnie wyrażała swoje zdanie. — Tak jak mówisz, kapitanem nie musi być drużynowy as. Kapitan jest od szlifowania takich diamentów i ustawiania ich na odpowiednim miejscu... Podłapała spojrzenie Krukona - wbijając jasne tęczówki w te żywoniebieskie, zupełnie czyste. I w tej jednej chwili zdała sobie sprawę z tego, że chłopak miał już pomysł - dlatego ją zaczepił. Łobuzerski uśmieszek kwitł jej w kąciku ust, słuchając jego ostrożnego wstępu. Musiała przyznać - podszedł do tego wyjątkowo elokwentnie i sprytnie. — Słyszałam, że jesteś metamorfomagiem, ale takiego cuda jeszcze nie widziałam — zachichotała, z żywym podziwem obserwując zmiany zachodzące w dłoni blondyna. Zaraz po tym podniosła na niego roziskrzony wzrok. Już teraz mógł wiedzieć, że dobrze trafił - wybierając ją na partnerkę w swojej zbrodni. W końcu, tak jak mówiła, ten mecz miał być tylko rozgrzewką przed szkolnym sezonem, rozrywką. Czemu i w tej zabawie nie zawrzeć dodatkowego elementu zaskoczenia? — Myślę, skarbie, że rotacja wśród asystentów nauczycieli jest całkiem spora — zaczęła, nie kryjąc uśmiechu. — Nikt też nie zdziwiłby się, gdybym na przykład ja potrzebowała pomocy przy moim przedmiocie, nawet pomimo obecności profesora Butchera... Otwarcie sugerowała mu jedno z wyjść - jednocześnie proponując swoje wsparcie. Perlisty śmiech wyrwał się z jej ust - kiedy tylko pomyślała jak bardzo uczniowie mogą się zdziwić. Przede wszystkim przez nieobecność Elijaha na boisku - i nowego członka hogwarckiej kadry, który okazałby się całkiem solidnym graczem na tle reszty latających staruszków. — Jak mogłabym Ci pomóc, złotko?
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przypadkowo-planowana rozmowa z Perpetuą powoli zaczynała na niego działać jak niespodziewana terapia. Czuł się wysłuchany, zrzucił z siebie część ciężaru, nawet jeśli nie dzielił się nim bardzo wylewnie. Profesor Whithorn zdawała się mieć na wszystko dobrą i szybką odpowiedź, rzucającą na całą sytuację całkiem nowe światło – takie, które wszystko upraszczało. — To nie było cudo. Proszę mi wierzyć, że da się zrobić coś znacznie lepszego. — Nie uważał się za mistrza metamorfomagii, pod tym względem znacznie przewyższał go chociażby nieobecny ostatnimi czasy Riley, który potrafił utrzymać bezwzględną kontrolę. Niemniej i on sam czynił postępy i choć na mającym miejsce rok temu bludgerze udało mu się utrzymać pełną przemianę, wiedział, że teraz byłaby ona jeszcze lepsza, dokładniejsza; doskonalsza. Wzrok ewidentnie mu pojaśniał, kiedy zrozumiał, że nie tylko nie zostaną mu odjęte punkty, ale chyba naprawdę uda mu się coś zdziałać. W życiu nie powiedziałby, że tak zorganizowana kobieta, na jaką wyglądała profesor Whitehorn, mogłaby chować w sobie skłonnego do psot chochlika. Pokiwał z rozwagą głową, potakując jej słowom w kwestii rotacji asystentów. Nie chciał, by przypadkiem zmieniła w tej kwestii zdanie. Dostrzegł w tej rozmowie swoją ogromną szansę i był gotów zrobić wiele, by tylko ostatecznie dopiąć swego. — Cóż, będę szczery – gdyby na meczu pojawił się jakiś... — odchrząknął niezbyt głośno, kupując sobie czas na wymyślenie imienia — Joseph... potrzebowałbym, żeby potwierdziła Pani, że odbywał praktyki w szpitalu, a zainteresowany podjęciem pracy, postanowił wziąć udział w meczu... za pani pozwoleniem? — zakończył pytająco, nie wiedząc, czy aby nie nadużywa dobroci nauczycielki. Drugi kącik dołączył do pierwszego, formując się w całkiem uroczy uśmiech, który w domyśle miał ją udobruchać. Nie wiedział jak wyjdzie to w praktyce, nie był najlepszy w te klocki. — Gdyby Pani uprzedziła dyrektora i może profesora Walsha, może nie mieliby za złe... Josephowi, że tak perfidnie wprosił się na mecz. Jak Pani myśli?
Noc Duchów nie była do końca tym, za czym przepadała, ale też nie zamierzała narzekać. Nie lubiła nadmiernego straszenia, a przebieranie się nie do końca było tym, co jej odpowiadało, być może dlatego, że mimo wszystko jej wyobraźnia była pod pewnymi względami ograniczona. Nie dało się o tym zapomnieć i z całą pewnością w tym roku również będzie podchodziła nieco nieufanie do wszystkich magicznych zmian, jakie zajdą w zamku. Jakaś wściekła dynia, która wytoczy się na nią z bocznego korytarza, z całą pewnością przyprawi ją o zawał. Skoro jednak mieli przed sobą zadanie, skoro poproszono ich o pomoc w tym, by zamek wyglądał jak należy na tę jedną noc w roku, to oczywiście zakasała rękawy i wzięła się do pracy, bo w końcu nie mogła sobie tego odmówić. Nigdy nie zatrzymywała się, kiedy trzeba było się czymś zająć, nie miała zwyczaju machać na to ręką i twierdzić, że do niczego jej się to nie przyda, tak więc stała teraz na korytarzu i uderzała lekko palcem w czubek nosa, zastanawiając się wyraźnie nad tym, co dokładnie mogłaby zrobić, żeby ta okolica wyglądała stosownie paskudnie i straszliwie. To nie było faktycznie coś, co do niej przemawiało, ale postanowiła spróbować swoich sił. - Priopriari - wypowiedziała zatem, kiedy podeszła do pierwszej z lamp i skierowała na nią różdżkę, wykonując odpowiedni ruch ręki. Pamiętała zajęcia, które obejmowały właśnie to zaklęcie, więc była pewna, że poradzi sobie z nim całkiem dobrze. Co prawda nadanie lampie kształtu dyni nie było wcale takie łatwe, ale działając długo i sumiennie, zdołała faktycznie ją powoli przekształcić, z zadowoleniem podziwiając ostatecznie jej wygląd. Zagryzła nieznacznie wargę, zastanawiając się nad tym, czy mogła coś jeszcze zrobić, a później poprawiła nieco podwinięte rękawy i ponownie skupiła się na nieszczęsnej lampie, powoli, sumiennie, dodając do niej kilka zwisających elementów, które spokojnie mogły przypominać pędy, a jednocześnie, cóż, drażnić osoby, które tędy przechodziły. Miało być nie do końca przyjemnie, a z całą pewnością mrocznie? Proszę bardzo. Starała się, żeby prześwity w lampie o kształcie dyni przypominały jakieś straszne miny, by były dostatecznie nieprzyjemne, by mogły spokojnie posłużyć za straszak dla młodszych uczniów albo tych, którzy mimo wszystko nie mieli najmocniejszych na świecie nerwów. Zerknęła na pozostałe lampy i westchnęła, orientując się, że czeka ją mnóstwo pracy, ale ostatecznie nie powinna narzekać. To było doskonałe ćwiczenie dla jej umiejętności, ale również wykazanie się i udowodnienie, że nawet jako prefekt, a może raczej, zwłaszcza jako prefekt naczelny, jest w stanie wygospodarować odpowiednio wiele czasu, by zająć się czymś stosownym, odpowiednim i wpływającym na dobre imię szkoły. Przynajmniej tak sobie tłumaczyła to zadanie, bo oczywiste było, że nie było ono do końca poważne. - Noc Duchów - mruknęła niezbyt przekonana, a następnie podeszła do kolejnej lampy, uniosła różdżkę i zaczęła powtarzać wszystkie swoje poprzednie działania. Nie wiedziała, ile dokładnie czasu zajęło jej naszykowanie tego dla całego oświetlenia w tej części korytarza, ale właściwie jej to nawet odpowiadało. Brakowało jej jednak czegoś w tym wystroju, więc dodane zostały również pajęczyny, które snuły się od jednej do drugiej lampy, a Victoria wciąż czuła, że to za mało. Uśmiechając się więc pod nosem, bo kto podejrzewałby ją o podobne rzeczy, postanowiła dodać do tych przeklętych lamp kilka ciekawostek, bo w końcu Halloween to słynny cukierek albo psikus. Część z nich została zatem wyposażona w możliwość plucia wodą, część z kolei była w stanie obsypać nieostrożnego delikwenta brokatem, który na pewno zbyt szybko nie zamierzał schodzić z ciała i włosów, a Brandon musiała przyznać, że nawet ją to bawiło. Nie chciała jednak, by wszystko było jedynie nieprzyjemne, więc w końcu postanowiła, że dołączy do tego jeszcze trochę musów świstusów, bo czemu by nie? Wszyscy ostatecznie powinni bawić się dobrze, prawda? Ostatecznie na próbę pociągnęła za jeden ze sztucznych pędów, które umieściła przy lampach, by zostać nagrodzoną cukierkami, co skwitowała zadowolonym skinięciem głowy. Zdaje się, że się udało?
Podsumowując: lampy na korytarzu mają wygląd szczerzących się w paskudnych uśmiechach dyń, z których zwisają pędy mogące zaczepiać przechodzących tu uczniów. Pomiędzy nimi rozpościerają się mało eleganckie pajęczyny. Pociągnięcie za pędy może prowadzić do wzięcia udziału w słynnej zabawie: cukierek albo psikus.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
J - Jagodowy pierniczek wyglądał niewinnie i chciał coś od Ciebie, próbując składać Ci pocałunki w usteczka. Czy tego chciałeś czy nie, powiodło mu się to doskonale. Okazało się, że przepełnia go miłość. Którą odczuwasz z całą siłą do najbliższej osoby przez następne dwa posty.
Chodziła po zamku od dobrej godziny, jeśli nie więcej. Bez celu. Tak o, po prostu, bo nie mogła sobie znaleźć żadnego zajęcia, bo w końcu miała chwilę, którą mogła poświęcić na odpoczynek, po prostu usiąść na tyłku i nie przejmować się niczym, a jednak zamiast tego łaziła po korytarzach, ten na drugim piętrze przemierzając już chyba po raz drugi. Co najlepsze, wcale tego nie zauważyła, nie skupiała się w tej chwili na takich rzeczach, pochłonięta własnymi myślami. Święta były coraz bliżej, tak właściwie można powiedzieć, że już, ale w tym roku jakoś wyjątkowo ich nie czuła. Ta cała jedyna w swoim rodzaju atmosfera, którą tak uwielbiała, zdawała się nie istnieć. A przyczyny Puchonka nie potrafiła określić. Może pierniczek, który niespodziewanie spadł jej na ramię z jednej z wiszących u sklepienia lamp (jak on się tam w ogóle, na Merlina, dostał?) miał dar czytania w myślach i postawił sobie za cel zmianę nastawienia dziewczyny? Nie zdążyła nawet dobrze się zorientować, co się dzieje, bo ciastko zaczęło dosłownie atakować ją... Buziakami. - Przestań - powiedziała niewyraźnie, próbując się odwrócić i jedną ręką sięgając do ramienia, żeby zdjąć z niego małego ludka. Była zaskoczona, zmieszana, właściwie to nie wiedziała co ma o tym myśleć i jak się zachować. Owszem, obiło jej się o uszy, że po Hogwarcie (i nie tylko, jeśli dobrze pamiętała) wałęsają się jakieś zbłąkane pierniczki, ale sama jeszcze na żadnego nie trafiła. Do dzisiaj. - Ej, ej, znajdź sobie jakąś panią ciastkową, co? Jestem dla ciebie za stara. I zajęta - rzuciła i spojrzała na niego z uniesiobymi wysoko brwiami. Ten jednak zupełnie nic sobie z tego nie zrobił, a nawet wręcz przeciwnie - wykorzystał okazję, że Puchonka przekręciła głowę i cmoknął ją w usta, zaraz po tym zaskakując jej z ramienia i uciekając korytarzem. Gdyby chciała, dogoniłaby go bez problemu, ale ona po prostu stała, wciąż próbując sobie ułożyć w głowie zdarzenia z ostatnich kilku minut. Wreszcie pokręciła głową i zrobiła krok w tył, niefortunny, jak szybko się okazało, bo zamiast normalnie się odwrócić i odejść korytarzem w swoją stronę, zachwiała się, jakby miała zaraz polecieć na plecy. Chcąc się ratować, wyciągnęła do przodu jedną nogę i zrobiła gwałtowny ruch rękami w bok, przez chwilę czując, że już, już leci. I chociaż równowagę ostatecznie złapała, to przy tym chyba kogoś uderzyła, a w każdym razie jej ręka napotkała na jakąś 'przeszkodę'. - Przepraszam! - pisnęła, odwracając się w tamtą stronę i na momencik (dosłownie sekundkę!) wstrzymując oddech, kiedy dostrzegła dziewczynę. - O-och. Nic ci nie jest? - zająknęła się, patrząc na nią jakoś tak... ciepło, mimo tego, że niezbyt ją kojarzyła.
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Po ostatniej przygodzie, której główną atrakcją stał się wpadający do lodowatej wody jeziora Eskil, Christina postanowiła tego dnia nie wychodzić na zewnątrz i połazić jedynie po szkolnych korytarzach, gdzie nie groziło jej zamarznięcie. Do tej pory jej się lodowato robiło i dostawała dreszczy, gdy sobie to wszystko przypominała. Mieli szczęście, że skończyło się to o wiele gorzej, bo przecież różne stworzenia czaiły się w tych głębinach. I to o wiele gorsze od plumek. Ubrała się więc odpowiednio ciepło, żeby nie zmarznąć w tych chłodniejszych częściach szkoły, w kieszeni schowała garść cukierków na czarną godzinę, po czym ruszyła przed siebie. W końcu wystarczy już tego siedzenia na tyłku. Może znów dowie się czegoś ciekawego, albo kogoś pozna? Ostatnio zawarła sporo nowych znajomości, więc może ta dziwna passa się utrzyma? Na ogół nie była zbyt towarzyska, ale czasem brakowało jej kogoś do rozmowy. W swoim "zamyśleniu", a raczej bezcelowym szwendaniu się po kątach, zawędrowała akurat w okolice drugiego piętra, gdy usłyszała coś dziwnego, choć nie wiedziała, co to było. Jedynie jakiś odgłos, ale to wystarczyło, by ją zaintrygować. Powoli ruszyła w stronę z której dobiegł ów dźwięk. Szła przed siebie, rozglądając się na boki. W pewnej chwili zauważyła przed sobą jakąś postać. Czyżby to dziewczyna zrobiła coś, co ją tak zaintrygowało? Nagle między jej nogami przemknął jakiś pierniczek. Zdziwiona zwolniła kroku, odprowadzając ciastko wzrokiem. Nie zdążyła zamrugać, a zaraz zobaczyła drugie ciastko. Pochyliła się szybko, zapominając o zauważonej wcześniej dziewczynie. Już trzymała kolorowego ciastka w dłoni, gdy poczuła wstrząs. Wypuściła piernika, czując coś dziwnego w dłoni, jakby energię. Zmarszczyła brwi, ale nie zastanawiała się nad tym dłużej. Trudno. Może następnym razem jej się uda. Bardziej skupiła się na dziewczynie, która przypadkiem na nią wpadła. - Nie, spoko, nic mi nie jest - powiedziała, kręcąc głową. Przyjrzała się dziewczynie i odniosła wrażenie, że chyba jest jakaś dziwna... Dla pewności chciała cofnąć cię o krok. Jej nogi jednak dziwnie zadrgały i zamiast normalnie się cofnąć - wykonała taneczny pląs.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Piernikowe ludki biegające po zamku niesamowicie przypominały jej niedawną inwazję niuchaczy. W ogóle bez problemu dało się zauważyć, że w Hogwarcie działo się coraz więcej... zaskakujących rzeczy. Najpierw zniszczone dormitorium Slytherinu, później niuchacze, a teraz pierniki. Czy o czymś nie zapomniała? Naprawdę dziwny był ten rok, który zresztą już powoli chylił się ku końcowi. Puchonka śmiało jednak mogła stwierdzić, że był dla niej dobry, a nawet bardzo - pod względem tego, ile się w nim zdarzyło, żaden poprzedni nie był chyba tak obfity. A nie był to jeszcze koniec niespodzianek. - To dobrze. Świetnie. Sza- przerwała w połowie słowa, kiedy nieznajoma cofnęła się tanecznym krokiem. Proces myślowy rudej został ewidentnie zaburzony, dosłownie jakby ktoś wyłączył nagle jakiś guzik, przez co zamiast dać dziewczynie dojść do siebie albo ponownie spytać czy wszystko gra - po prostu do niej podeszła, chichocząc przy tym i bez zastanowienia chwyciła ją za rękę. - Może facetem nie jestem, ale tańczyć całkiem umiem, a widzę, że cię rozpiera energia... - powiedziała z przyklejonym na twarzy uśmiechem i obkręciła dziewczynę dwa razy wokół jej własnej osi. Zupełnie nic nie robiła sobie ze spojrzenia, jakim tamta ją wcześniej obdarzyła; prawdę mówiąc, to nawet go nie dostrzegła, gdyż umysł miała zasnuty mgłą. Czuła się jednak wyśmienicie i w życiu by nie pomyślała, że coś może być nie tak. - Wiesz co, słyszałam kiedyś o jakimś pomieszczeniu w Hogwarcie, w którym jest dużo miejsca i które idealnie może robić za salę taneczną. Chyba nawet tam byłam... No, ale to nieważne, to tak może na przyszłość, gdybyś kiedyś szukała czy coś. To na pewno lepsze miejsce od korytarza, chociaż co kto woli - wyszczerzyła się do dziewczyny, tylko trochę się od niej odsuwając i zerkając jej w oczy. Dopiero po chwili dotarło do niej, że tak właściwie nadal nie znały swoich imion. - Och, wybacz! Jestem Ola - powiedziała, siłą woli powstrzymując się od dodania czegoś w stylu "a ty musisz być Piękna". Po takim czymś nieznajoma chyba uciekłaby od niej z krzykiem. Sama zresztą zrobiłaby zapewne to samo, gdyby tylko mogła się w tej chwili zobaczyć. Dziwne rzeczy działy się w tym zamku.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Kryśka średnio orientowała się w tym, co się w ostatnich czasach w Hogwarcie wyprawia. Odkąd tylko zrobiło się chłodniej, Gryfonka zaczęła rzadziej opuszczać mury zamku i bezpieczne ściany swojego dormitorium, przez co wiele rewelacji jej umknęło. Biegające po szkole ciastka były dla niej sporym zaskoczeniem, bo choć wiedziała, że magia czyni różne rzeczy, to jednak nadal dziwiło ją wiele z nich. Czasem miała wrażenie, że nie da się ogarnąć tych wszystkich dziwactw, które miały miejsce z zamku. Jakież było jej zdziwienie, gdy nieznajoma tak po prostu podeszła do niej i chwyciła ją za dłoń. Gryfonka wytrzeszczyła oczy, zamrugała i… zupełnie jakby ją sparaliżowało. Nie byłą zbyt otwarta wobec nieznajomych, a ta sytuacja w ogóle była jakaś dzika. Dodatkowo jej własne nogi chyba ją zdradzały, bo czuła w nich jakieś dziwne pulsowanie. - Co…? - Zaczęła mówić, ale nie dane było jej dokończyć. Niespodziewanie dziewczyna zakręciła nią, co jeszcze bardziej zdziwiło Kryśkę. Najbardziej zdumiała ją jednak reakcja jej własnego ciała, które jakby poruszało się bez udziału jej woli, pląsając w rytmu muzyki, której nie było. Co się z nią działo? A może… A może to wina tego ciastka? Felinus chyba wspomniał, że niektóre z nich miały… niecodzienne działanie. - Ale… Ale ja nie umiem tańczyć - powiedziała niewyraźnie, bo jej nogi nic sobie nie robiły z jej woli i dalej pląsały, jakby specjalnie robiąc jej na złość i przecząc jej słowom. No co, na hipogryfa, się z nią działo?! Jakby nie dość było, że jej nogi sobie tańczyły, to do tego ręce też zaczęły żyć swoim życiem. - Christina - przedstawiła się, patrząc jednak na dziewczynę trochę podejrzliwie. W jej spojrzeniu nadal było coś niepokojącego. - Tobie też uciekł piernik? - zapytała, bo nagle przyszło jej na myśl, że może jej zachowanie również było spowodowane tymi szatańskimi ciastkami.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Porwała ją chwila. Po prostu. W końcu nawet ona raczej nie zdobyłaby się na tak niespodziewany ruch w stronę zupełnie nieznanej sobie osoby, zwłaszcza teraz, kiedy ostatnie tygodnie nie były dla niej najlepsze i wpadła w przysłowiowy 'dołek'. A jednak z pomocą magii - dosłownie - zrobiła, co zrobiła i wcale tego nie żałowała, bo i dlaczego by miała? Nie było to żadne przestępstwo, zaraz też puściła dłoń dziewczyny i nieco się odsunęła, tym samym zostawiając w spokoju jej przestrzeń osobistą, bo jeszcze coś jej tam w głowie świtało, że tak nagła bliskość może nie być zbyt komfortowa. Nieznajoma jednak się nie opierała. Czy Krawczyk miała to wziąć za zachętę? - Jakie cudowne imię! Christina, hm... Chrissie, Chris, Tina... Jak mam się do ciebie zwracać? - spytała wreszcie, wymieniając przedtem jeszcze kilka zdrobnień od imienia już nie nieznajomej dziewczyny i czy ktoś mógł jej powiedzieć, co tak właściwie robiła? Była bosko nieświadoma swojej nieświadomości, ale czuła się tak cholernie dobrze, że ciężko to wyrazić słowami. Choć nie zdawała sobie z tego sprawy (jeszcze), to nawiedzony pierniczek sprawił, że ocknęła się z tego okropnego stanu w jakim tkwiła przez prawie cały ostatni miesiąc. Milion rzeczy na głowie, zabieganie nie sprzyjało dobremu samopoczuciu, a sytuacja na korytarzu, mimo że może nie należała do tych najnormalniejszych, to była tak głupia, że aż świetna. To było coś, czego potrzebowała. - Tak-nie... Nie! - odparła i zmarszczyła lekko brwi, jakby sama nie była pewna. - To znaczy tak, w końcu uciekł, ale go nie szukałam ani nic. Po prostu szłam korytarzem, a on nagle się na mnie rzucił, zleciał jakoś z góry. Nie mam pojęcia, jak się tam wdrapał - przerwała na chwilę, unosząc przy tym oczy ku sklepieniu, a następnie ściszając głos, jakby wyjawiała jakiś sekret. - I nie uwierzysz, ale zaczął mnie całować! Myślisz, że powinnam to komuś zgłosić? Wiesz, że po zamku grasują takie... Wypieki? Nie każdy chce być w ten sposób nagabywany, a on nawet nie pytał o zgodę, no nic, po prostu od razu zaczął mnie napastować - sapnęła z oburzeniem, choć oczywiście cała ta jej reakcja teraz była mocno przesadzona. W rzeczywistości aż tak się nie rzucała o zachowanie ciastka, ale musiała przyznać, że było ono skandaliczne. W biały dzień takie rzeczy! - A ty pewnie szłaś na jakieś zajęcia taneczne? Och, a może byłaś z kimś umówiona i ja cię zatrzymałam? Mogę iść w takim razie z tobą? Chętnie popat- Znaczy się, chętnie pokażę kilka moich ulubionych kroków! - wyrzuciła z siebie, nie robiąc sobie nic z tego, że znów zasypuje Christina potokiem słów i nie dostrzegając jej podejrzliwego spojrzenia. Chwila zawahania przy ostatnim zdaniu nie wywołała w niej paniki, zmieszania ani nic podobnego, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się na to jeszcze szerzej. Czyżby to język chciał jej plątać figla i się zaplątał? W każdym bądź razie wybrnęła.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Nie żeby miała coś do dziewczyny, ale poczuła się nieco swobodniej, gdy nieznajoma puściła jej dłoń. Kryśka najczęściej potrzebowała czasu, aby przyzwyczaić się do jakiejś nowej osoby. W chwili obecnej jednak działy się z nią dziwne rzeczy, przez które jej normalne odruchy spadły na dalszy plan. Miała wrażenie, że jej nogi aż same rwą się do tańca czy innych pląsów. To było na tyle dziwne, że nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. - Emm… dziękuję. Twoje imię też jest niczego sobie - powiedziała niepewnie, bo chyba pierwszy raz słyszała, że ktoś tak entuzjastycznie reaguje na jej imię. Nagle jej ciało ponownie poderwało się i wykręciło piruet. - Możesz do mówić jak tylko chcesz. W sumie nie ma to dla mnie większego znaczenia - dodała, odpowiadając na pytanie dziewczyny. Kryśka nie była jakoś szczególnie przewrażliwiona na punkcie tego, jak zwracają się do niej inni. Teraz dodatkowo skupiała się częściowo na tym, by zapanować jakoś nad swoim ciałem, które bez przerwy pląsało sobie w miejscu. Co te przeklęte ciastko jej zrobiło? Zaczęła czuć się coraz bardziej niezręcznie; bo jak to tak, tańczyć przez prawie nieznajomą na środku korytarza? - Te ciastka są jakieś nadzwyczaj zdolne - mruknęła, a zaraz potem wykonała kolejny skoczny pląs. - Nie wiem, czy oskarżenie piernika o molestowanie zabrzmi zbyt przekonująco. W końcu to tylko magicznie ożywione ciastko… - mruknęła bez przekonania, choć jej również w najmniejszym stopniu nie podobało się to, co działo się właśnie z jej ciałem. Nie widziało jej się jednak takie doniesienie do władz szkoły. Kto normalny potraktowałby to poważnie? - Nie, nie. Skądże... - zaczęła zaprzeczać, a jej ciało, jakby igrając z jej słowami, wykonało piruet, który uciął jej wypowiedź. - Szłam się zwyczajnie przejść, ale próbowałam złapać jednego piernika… I to chyba on mnie tak załatwił - dodała, po kolejnej serii dziwnych kroków tanecznych. Jak to przerwać? A co jeśli będzie to trwało kilka dni?! - A ty co tu robisz?
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
- Okej, w takim razie będziesz... Krysią! - oznajmiła nagle, niespodziewanie zdrabniając imię dziewczyny w sposób, w jaki zrobiłaby to z jego polskim odpowiednikiem. Czy była to zresztą wielka różnica? Dla Krawczyk, szczególnie w tej chwili - nie. Dziewczyna dała jej pole do popisu, więc ona zachęcona wybrała to, co uznała za najlepsze. I w ten sposób Gryfonka stała jej się jeszcze bliższa, chociaż przecież trzeba zaznaczyć po raz kolejny, że się nie znały i było to dopiero ich pierwsze spotkanie. - Tylko ciastko? Tylko?! One są niebezpieczne! Zagrażają zdrowiu uczniów Hogwartu! - Wykonała gwałtowny, nieokreślony ruch rękami i spojrzała na Krysię, jakby tamta powiedziała właśnie największą głupotę świata. Mogła jeszcze dodać, że zagrażają bardziej zdrowiu psychicznemu, ale nie była świadoma swojego stanu i tego, że to zdziczały pierniczek ją tak załatwił. W każdym razie jego napaść była co najmniej nie na miejscu i nic dziwnego, że dziewczyna była wstrząśnięta. - No, nie zmienia to faktu, że skrzaty powinny być bardziej uważne jeśli chodzi o to, co dodają do miski i jakich zaklęć używają. Skrzaty albo ktokolwiek inny, kto postanowił zrobić ciastka na święta, bo chyba nie do końca się to udało - stwierdziła, ponownie przelotnie zerkając w stronę, w którą jej jagodowy łobuz zwiał. I oby nie wracał! - Ja? Właściwie to samo, co ty... Nie mogłam już wytrzymać w czterech ścianach, a chociaż nadal jestem w budynku, to przynajmniej nie spędzam całego czasu w tym samym pomieszczeniu. Wiesz, o co chodzi. Normalnie pewnie bym wyszła na błonia, ale znając moje szczęście wróciłabym z przeziębieniem, o ile nie czymś paskudniejszym, więc póki co odpuściłam - odparła na pytanie i westchnęła lekko. Im bliżej było świąt, tym więcej śniegu otulało pobliskie tereny i tym samym niższa była temperatura. Wiedziała, że wystarczyłby odpowiedni eliksir, ewentualnie kilka zaklęć, żeby postawić ją na nogi, jeśli faktycznie by zachorowała, ale jednak mimo wszystko wolała tego uniknąć. To nigdy nie należało do przyjemnych rzeczy. - Nie masz może starszej siostry? - spytała niespodziewanie, przyglądając się Krysi ze przymrużonymi oczami. Jednocześnie nawet nie zarejestrowała, że to dziwne uczucie, które 'połączyło' ją z dziewczyną zniknęło. Wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Jej nogi ponownie postanowiły trochę się rozerwać i wykonały kilka skocznych pląsów, przez co na chwilę Gryfonka straciła równowagę. Jej ciało jednak z równą łatwością wróciło do normy, zupełnie jakby nagłe wygibasy nie miały wcale miejsca. To było tak denerwujące, że miała ochotę związać samą siebie jakimś sznurkiem, by to zastopować. - Super. Właściwie kilka osób mówi do mnie podobnie. To chyba jakieś odmiany mojego imienia - powiedziała po chwili namysłu. Nie przeszkadzało jej to właściwie. Mogli nazywać ją nawet Gremlinem. Dla Christi to nie miało jakiegoś istotnego znaczenia, o ile nie nazywali jej konusem czy karłem. Krysia brzmiało całkiem sympatycznie, jeśli się nad tym zastanowić. Gwałtowny ruch dziewczyny wyzwolił w Grimowej tę dziwną potrzebę tańca, więc wykonała jakiś piruet, rodem z baletu, a potem znów stanęła mniej więcej normalnie. Mniej więcej, bo jednak jej stopy nadal poruszały się w rytm jakiegoś dziwnego rytmu. - Zagrażają życiu? To przyczyniły się do jakiegoś wypadku? - zapytała z zainteresowaniem. O tym nie słyszała, ale chyba była to jakaś ciekawa informacja. Że też nie słyszała o tym wcześniej! Czyżby szkoła wyciszała sprawę? Chyba naprawdę czas wyjść spod tego kamienia, bo omijały ją wszystkie ciekawe informacje! - To fakt, powinni uważać. Ale w tej szkole często dzieją się takie dziwne rzeczy - stwierdziła, wzruszając ramionami, co przerodziło się w jakąś kolejną figurę baletową. To nie panowanie nad własnym ciałem było takie denerwujące! - Rozumiem. Ja w zimę też nie przepadam za wychodzeniem na zewnątrz, bo szybko marznę i potem nie mogę się rozgrzać - powiedziała, kiwając powoli głową. Kryśka marzła wyjątkowo szybko, o czym wiedzieli wszyscy jej przyjaciele i bliżsi znajomi. Co ciekawe, zanim została poparzona w wyniku pożaru nie miała takiego problemu. Nawet eliksiry i zaklęcia nie potrafiły temu całkowicie zaradzić. - Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Mam starszego brata, Puchona - powiedziała, marszcząc brwi i robiąc jeden obrót. Z tego co kojarzyła, to Sev nie zamierzał zmieniać płci. A o innych krewnych niewiele wiedziała.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Patrzyła z uśmiechem na ustach, jak jej nowa koleżanka wciąż wykonuje dzikie pląsy. Doprawdy, czegoś takiego to Krawczyk jeszcze w swoim osiemnastoletnim życiu nie widziała! To była prawdziwa radość! Istny wulkan energii! Spoważniała jednak, słysząc kolejne pytania i czy ko pokręciła głową, chcąc od razu zdementować potencjalne plotki. - Nie, nie! To znaczy... No, nie wiem - przyznała szczerze, robiąc nieco zakłopotaną minę. Nie słyszała nic na temat, żeby jakimś sposobem ożywione pierniki faktycznie stanowiły zagrożenie życia dla mieszkańców Hogwartu. Nie lubiła kłamać, tak samo jak nie lubiła, kiedy ktoś inny to robił. Czy w tej sytuacji posunęła się (nieświadomie, ale jednak) do tak haniebnego czynu? Skinieniem głowy zgodziła się ze słowami, że dość często można było być świadkiem różnych dziwnych wydarzeń w szkole, a następnie na chwilę wróciła do tego, o czym zaczęła mówić. Nie chciała, aby zostały jakiekolwiek wątpliwości. - Ale wiesz, ostrożności chyba nigdy za wiele. Ten jeden ze mnie skoczył z sufitu, gdybym była na schodach, mogłabym spaść i byłoby, hm, nieciekawie. Zresztą, porzućmy już może ten temat - zaproponowała, mając nadzieję, że Krysia na to przystanie. Swoją drogą nie sądziła, że ten wątek zostanie jakoś bardziej pociągnięty. Najważniejsze, że udało jej się (chyba) wybrnąć, bo nie chciała być autorką krążących po korytarzach plotek. - Ciepłolubni, łączmy się! - zaśmiała się i wystawiła do dziewczyny otwartą dłoń, jakby czekała, żeby ta przybiła jej piątkę. Puchonka też zdecydowanie bardziej wolała lato od zimy, choć i ona miała swoje zalety. Największą z nich był chyba śnieg i możliwość pojeżdżenia na łyżwach. I naprawdę ubolewała, że niemożliwe jest, aby ten biały puch był obecny przy ciut wyższych temperaturach. - Tak, chyba nawet go kojarzę... Ale coś takiego, byłam niemal pewna, że widziałam kiedyś w naszym puchońskim dormitorium dziewczynę tak do ciebie podobną, że to aż niewiarygodne. Jak dwie krople wody! - powiedziała, nie kryjąc zaskoczenia na wieść, że Krysia ma tylko brata. - Mogłam się oczywiście pomylić, chociaż podobno każdy ma na świecie swojego 'klona' - dodała i przyjrzała się dokładniej twarzy Krysi, jakby chciała jeszcze raz porównać ją z tamtą, widzianą kiedyś w królestwie Puchonów.
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
To, co dla Puchonki było obrazem radości i energii, dla Kryśki było jedynie irytującym czarem, który utrudniał jej w tym momencie życie, i którego końca działania nie mogła się doczekać. Przecież przez te dzikie pląsy musiała wyglądać jak jakaś kompletna wariatka! Na szczęście efekt czaru powoli słabł, bo mogła już zapanować nad niektórymi odruchami. Pokiwała ze zrozumieniem głową, bo również nie słyszała o czymś takim. Ale to, że pierniki były denerwujące - doskonale wiedziała. W końcu dwójka z nich związała jej sznurówki, gdy rozmawiała z Felinusem, a ten kolejny zmusił ją swoimi czarami do tańca. Nie zamierzała zarzucać dziewczynie kłamstwa czy wprowadzania ją w błąd, bo miała wrażenie, że dzieliła się ona jedynie swoimi wątpliwościami i przeczuciami, a nie próbowała jej nakłamać. - Słusznie. Nigdy nie wiadomo, co też wymyślą te dziwne ciastka. I faktycznie, może lepiej będzie zmienić temat - zgodziła się ze słowami rudowłosej. Czar nakazujący jej tańczyć minął już niemal całkowicie, więc wolała zmienić temat niż drążyć ten o piernikowych psikusach. Z szerokim uśmiechem przybiła piątkę z Puchonką. Kryśka nie tęskniła ani za zimnem, przez które musiała ubierać się w kilka warstw bluz i kurtek, ani za śniegiem, który, gdy był w dużych ilościach, wybitnie utrudniał jej przemieszczanie się. Jedyne, co Gryfonka lubiła w zimie, to święta, które przypadały na tę właśnie porę roku. - O, to ciekawe. Nikt wcześniej mi tego nie mówił - powiedziała, naprawdę zaskoczona słowami dziewczyny. Czyżby miała sobowtóra? I to tutaj, w szkole? Że też nie wiedziała tego wcześniej! - Tak, też o tym słyszałam. Ale jakoś do tej pory nie zastanawiałam się nad tym za bardzo, bo nie spotkałam się z takim przypadkiem - dodała, marszcząc brwi. Może warto byłoby przyjrzeć się temu bliżej? - Spotkałaś jeszcze jakichś sobowtórów? - zapytała z zainteresowaniem.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Może i był to 'irytujący czar utrudniający życie', ale bez wątpienia był jednak lepszy niż zaklęcie Tarantallegra albo spotkanie wil, bo i nie podobno miały dar nakłaniania ludzi do tańca do upadłego. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jeśli więc tak na to popatrzeć, to Krysia miała szczęście, że nie podskakiwała w miejscu bez ustanku, a zdarzało się to co jakiś czas, choć rzeczywiście dość często. - Nie wiem czy ta dziewczyna już nie skończyła szkoły, szczerze mówiąc nie zwracam na takie rzeczy większej uwagi, no chyba że ktoś mi przypomina osobę, którą znam, ale ciebie jeszcze wtedy nie znałam. Zaczynam plątać, wybacz - zaśmiała się lekko, zdając sobie sprawę z tego, że rzeczywiście jej wypowiedź to było trochę takie masło maślane. Po prostu czasami już tak było, że nie dawało się czegoś tak łatwo wyjaśnić i dokładnie tak teraz miała Puchonka. Na pytanie, czy spotkała jeszcze jakichś sobowtórów, zamyśliła się na chwilę. To wcale nie było takie proste zadanie przypomnieć sobie o tym na życzenie. - Hm, nikt taki nie przychodzi mi teraz do głowy, musiałabym chyba kogoś zobaczyć, żeby sobie ewentualnie przypomnieć - przyznała nieco przepraszającym głosem, chociaż w gruncie rzeczy nie miała ku temu powodu. Przecież do niczego się nie zobowiązała ani nic z tych rzeczy, to była (albo raczej miała być) po prostu ciekawostka przytoczona w luźnej rozmowie. - No i czasem jest tak, że ktoś wydaje mi się z jakiegoś powodu znajomy, na przykład właśnie z wyglądu, ale nie mogę sobie uświadomić, kogo mi przypomina. Też tak masz?
Christina Grim
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 152 cm
C. szczególne : Niski wzrost, chorobliwa bladość, blizny po poparzeniu na lewej stronie ciała, blizny na lewej ręce po nocy z Drejczim. Dziecinny wygląd. Ubrania z motywami mugolskimi.
Fakt, mogła trafić na coś gorszego niż ten nagły i niekontrolowany, i na szczęście krótkotrwały, zryw do tańca. Istniały o wiele gorsze klątwy, niekoniecznie roznoszone przez świąteczne pierniki, które potrafiły o wiele bardziej zepsuć dzień czy zdrowie. Wiedziała doskonale, że mogło być gorzej, ale jakoś w tej chwili nie potrafiła tego docenić. Choć już na szczęście te dziwne odruchy taneczne znikły, więc życie na nowo stawało się znośne. Ciekawe, co jeszcze mogły zdziałać te dziwne ciasteczka. - No trudno. Może jeszcze kiedyś zdarzy się okazja do poznania tego sobowtóra - powiedziała po chwili, może trochę zawiedziona faktem, że nie pozna kogoś, kto tak bardzo ją przypomina. Przemilczała fakt małego, nieco skomplikowanego słowotoku dziewczyny. Chyba każdemu się takie sytuacje zdarzały, więc jedynie pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie bardzo też wiedziała, co mogłaby powiedzieć w tym temacie, bo nigdy się w takiej sytuacji nie znalazła. - No rozumiem. W sumie sobowtóry chyba nie zdarzają się jakoś często, więc nic dziwnego - powiedziała po chwili, uśmiechając się do dziewczyny. No cóż, może jeszcze kiedyś będzie okazja do poruszenia tego tematu. - Tak, czasem mi się zdarza. A potem sobie uświadamiam, że ten ktoś był podobny do jakiegoś aktora albo coś, gdy widzę jakąś reklamę lub film - dodała kiwając głową, bo taką sytuację potrafiła sobie doskonale wyobrazić.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Pokiwała głową na słowa Krysi, że może kiedyś uda jej się poznać swojego sobowtóra. Nie wiedziała, co innego miałaby zrobić, bo przecież szukanie tej dziewczyny po całym puchońskim królestwie czy nawet zamku raczej nie wchodziło w grę - prędzej tamta by przed nią uciekła niż chciała porozmawiać. To by było po prostu dziwne. Może podejrzane. A poza tym, tak jak już wcześniej wspomniała, nie miała pewności, że dziewczyna jeszcze się uczy. - Aha, dokładnie! - zakrzyknęła wesoło, ciesząc się, że jednak nie tylko jej się takie rzeczy przytrafiają. Co prawda nie jakoś bardzo często, ale i tak. Niesłychanie interesujące zagadnienie. - Hej, chciałabyś ze mną odwiedzić skrzaty w kuchni? W sensie nie wiem jak ty, ale ja trochę zgłodniałam po tej przechadzce po zamku... Och, a za kubek kakao dałabym wszystko! - powiedziała, przymykając oczy z nieco rozmarzonym uśmiechem. Regularnie wstępowała po kubek tego pysznego napoju, bo też i miała po drodze (chwała za to założycielom szkoły). - Obiecuję, że będę cię ubezpieczać w drodze na dół, żebyś nie spadła ze schodów, jeśli nagle znów zachce ci się wykonać jakiś piruet czy coś - dodała jeszcze i razem z Krysią opuściły korytarz.
| zt x2
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Każdy przepadał za dyżurami Alexandra Voralberga. No bo kto nie lubił spotkać dwumetrowego typa, świdrującego Cię zabójczym wzrokiem białych tęczówek, kiedy na nielegalu przemierzasz szkolne korytarze po nocy? Co prawda dzisiaj zaklęciarz całkowicie nie miał chęci na karanie kogokolwiek – w zasadzie jak zwykle, z tym że czasami było trzeba, bo inaczej dzieciaki nie potrafiły ogarnąć się chociaż przez jedną dobę. Na to nic nie mógł poradzić, bo inaczej nic nie docierało do tych ich nastoletnich makówek. Szczególnie krukońskie łby miał tu na myśli. Przemierzał więc powoli korytarz, co jakiś czas zatrzymując się przy niektórych obrazach i zamieniając słowo z siedzącymi w nich postaciami. Oczywiście tymi, które miały chęc na pogawędkę o tej godzinie. Wybierał głównie więc te obrazy nocne, bo ich mieszkańcy byli nad wyraz żywi jak na tę porę i przynajmniej nie ględzili mu na temat zgaszenia lumosa na korytarzu. Teoretycznie mógł przemieszczać się bez jego użycia, ale naprawdę nie miał ochoty zaryć nosem w któryś ze szkolnych filarów czy ścian. Hogwart znał od podszewki, ale wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że wszystko w tym zamku lubiło się przemieszczać. A zwykle kręgosłup moralny jego mieszkańców. - Miłego wieczoru Fideliusie. – rzucił do mężczyzny huśtającego się na ławce przy świetle pełnego księżyca i kiwnął mu głową na pożegnanie, po czym ruszył dalej, bardzo spokojnym krokiem, wraz z aktywnym wciąż zaklęciem wynajdującym czyjąś obecność. Było niezbędne o tej porze, a i prawdopodobnie chyba właśnie dlatego uczniowie nie lubili jego dyżurów – zawsze miał przy sobie zaklęcia i używał ich już wręcz automatycznie. Voralbergowi nie dało się uciec, jeśli już znalazł się na miejscu (inb4 zanim ktoś napisze, ha! Nie zdążyłeś do DKZ!). Dobrze, że nie istniał publiczny grafik dyżurów. Miał wrażenie, że wtedy uczniowie wymykali by się tylko wtedy, kiedy dyżur miałaby łagodna jak baranek – choć rozemocjonowana hormonami – Whitehorn. Zgasił lumosa. Męczył jego oczy. Wiadomo było jednak, że jest na korytarzu, bowiem jego buty dało się słyszeć z odległości co najmniej kilku metrów. Czy tym sposobem dawał dzieciakom fory? Być może, ale zawsze i tak znajdował się jeden maruder, który i tak spróbował przyhojraczyć. Tak też było w tym przypadku. - Mogę wiedzieć, co robisz poza dormitorium o tej porze? – zapytał, stając za skradającym się (o Merlinie) w drugą stronę, chłopakiem w piżamie (o wzorze w hipogryfy). Przerażenie w jego oczach prawdopodobnie było spowodowane wszystkim na raz. Nie zamierzał go karać, po prostu wskazując mu destynację miejsca, w którym powinien się teraz znajdować i odsyłając go tam. Pokręcił głową z niedowierzaniem, naprawdę nie wierząc, że były jednostki, które próbowały takich prób. O ile w starszych rocznikach zaawansowanie było większe i studenciaki mogły sobie pozwolić na trudniejsze rozgrywki z nauczycielami, tak młodsi zdecydowanie nie mieli wprawy w ucieczkach przed dyżurnymi. W sumie to go bawiło. Dlatego też z uśmiechem na twarzy ruszył dalej. [eot]
Charlotte Brandon
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 169 cm
C. szczególne : Zawsze lekko uniesiony nosek i half-smile na twarzy, jakby wiedziała więcej od innych. Nosi się z dumą. Nierozłączna ze szpilkami, przynajmniej sześciocentymetrowymi! Maluje usta mocnymi kolorami. Aż zauważalne zmiękczenie w jej zachowaniu i noszeniu się, kiedy rozmawia z innym Brandonem.
Dyżury były zdecydowanie jej najmniej ulubionym czasem dnia, wypełniała je jednak bezbłędnie. Oczywiście, że wolałaby w tym czasie pracować nad transmutacją, swoimi strojami czy miotłami, że zdążyłaby kilka przetestować i spisać swoje spostrzeżenia, że może nawet znalazłaby rozwiązanie dla problemów w najświeższych modelach, które były dopiero w fazie pierwszej iteracji – to wszystko nie było kwestią w żaden sposób dla niej, wewnętrznie sporną. Miała jednak ogromne poczucie obowiązku, gdy już się czegoś podjęła, a szczególnie, kiedy z zaufaniem została do tego powołana. Plus bycie prefektem było dla niej zdecydowanie ważne pod względem jej własnej pozycji w szkole i dodatkowych argumentów na swoją korzyść, kiedy potrzeba taka by przyszła. Mądrze więc i z oddaniem rozgrywała swoją rolę, czekając, aż będzie mogła użyć jej w innym, znacznie ważniejszym rozegraniu. Do tego właśnie potrzebowała być dobrym, czujnym prefektem. Patrolowała korytarze ze spokojem, niespiesznie, ale z wytężonym słuchem. Po pierwszym miesiącu dzierżenia tego tytułu nauczyła się, że w każdej chwili ktoś mógł ją zaskoczyć drobnym żartem czy jednym, przypadkowo przez nią zasłyszanym słowem. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, jak we wrześniu uczniowie urządzili sobie konkurs na nieomdlewanie przy mandragorach. Doprawdy był to wyjątkowo niepotrzebny popis głupoty, który skończył się dokładnie tak, jak można się było spodziewać, jeżeli miało się chociaż połowę szarej komórki. Jak widać tamci uczniowie musieli tę marną połówkę dzielić między sobą. Tego dnia, o dziwo, na korytarzach panował względny spokój. Doskonale wiedziała jednak, że wypowiadanie tego słowa na głos było proszeniem się o armagedon, więc zmilczała je, po prostu ciesząc się ciszą… Choć cisza ta też nie wydawała jej się zbyt dobra. Zbyt dużo spokoju oznaczało kłopoty, których się po prostu nie widziało. Przyłożyła więc więcej czujności do obserwowania uczniów. Tu jesteś. Patrząc na jednego z nich od razu zwęszyła, że coś było nie tak. Hogwartczyk zdawał się trochę zbyt na uboczu, a jednak nie zupełnie schowany, jakby nie chciał stwarzać pozorów, że robił coś niewłaściwego, jednocześnie nie chcąc pokazać, czym ta jego „zupełnie legalna” praca była. Zdawał się też trochę nazbyt obojętny, jakby przykucie wzroku do podręcznika miało świadczyć o tym, jak pilnym i zaczytanym uczniem był, gdy tak naprawdę się w nim chował i w tym obrazku, który kreował mową ciała. Nienajgorsze zagranie, jednak zbyt oczywiste dla kogoś, kto w sztuce malowania iluzji własnym zachowaniem przodował. - Co tam czytasz? – zapytała, podchodząc bliżej, niby niewinnie. Mogła go od razu przestraszyć, ale byłoby to jej nie na rękę. Zadała mu pytanie przyjacielsko, niemalże wesoło, więc jego reakcja na nie, spontaniczna, mogła powiedzieć jej wszystko. No i się zdradził. Zamiast zareagować równie neutralnie i spokojnie, on zamknął książkę tak szybko, że nawet jej słowa nie zdążyły mignąć jej przed oczami. Zmarszczyła brwi, od razu zmieniając swoją aurę. – Chyba się nie zrozumieliśmy – rzuciła chłodno, dobitnie i nie znosząc sprzeciwu. – Nie prosiłam o pozwolenie. Pokaż mi co czytasz – przyszpiliła go srogim, zimnym spojrzeniem, jasno pokazując, że nie zamierzała ruszyć się z miejsca i że mogła naprawdę uprzykrzyć mu ten rok, jeżeli się jej nie posłucha. Miała rację. Westchnęła ciężko, gdy zobaczyła tytuł i zawartość książki. Pokręciła głową z niedowierzaniem, jednak absolutna, lodowata wyniosłość zmieniła się w najprostszą formę karania dzieciaków – zawód. Wyglądała na zawiedzioną. Co prawda równie głęboko co daleko miała fakt, czy uczeń ten chce sobie uprzykrzyć życie czarną magią i sprawić komuś innemu kłopot, przy okazji pewnie przeklinając i siebie. Jak na jej gust teoria Darwina mogła sobie na niego działać bez jej udziału w tym nonsensie. Ale musiała udawać, by dobrze wykonać powierzone jej zadania prefekta. Czasami zastanawiała się, czy jedna karta przetargowa w ogóle była tego warta. Patrząc na to, że jej działania chroniły jakimś cudem wciąż nie zagrażający wyginięciem gatunek idiotów – nie, zdecydowanie nie. No ale, odpowiedzialność… Mentalnie była już na dziesiątym ciężkim westchnieniu nad tym dniem. A przy tym jak się toczył, powinna być faktycznie na dziesiątym, tyle że kieliszku. Zaczęła więc sprawnie manipulować wszystkimi słowami i zdaniami, którymi operowałaby zawiedziona matka, próbująca nawrócić swoje rozbrykane dziecko. „Ja się tylko o ciebie martwię”, „zrobisz, jak uważasz, ale…”, „jeżeli to przez problem, przecież wiesz, że zawsze możesz ze mną porozmawiać”, „nie jestem na ciebie zła, po prostu nie spodziewałam się tego po tobie”, „przecież wiesz lepiej, niż to…” i wiele, wiele innych, które działały i widziała, że uczniowi zrobiło się naprawdę głupio i wstyd. Na koniec sam oddał jej książkę, przeprosił, a ona położyła mu rękę na ramieniu, zapewniając, że to tylko drobne poślizgnięcie i zostanie ono między nimi… W rzeczywistości napisała do opiekuna jego domu, że prosi o dyskrecję w tej sprawie, by nie podnosił alarmu i nie rozmawiał o tym z tym uczniem, ale żeby miał go na oku, bo wykazuje niewłaściwe zainteresowania. Cóż, jeżeli miałby znów sięgnąć po czarną magię, dobrze, by jego opiekun wiedział o takim ryzyku. A także, by wiedział o tym, że Charlotte z taką pasją i dokładnością zajęła się tą sprawą.