Na drugim piętrze, dla odmiany, okienka są dość małe. Każde z nich ozdobione jest dwoma małymi kolumienkami, które skutecznie powstrzymują próbujące się do środka Słońce. Sklepienie jest dość nisko, szczególnie w porównaniu z innymi. W równych odstępach wiszą na nim lampy oświetlające korytarz ciepłym światłem.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 06.09.14 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Zbliżał się wieczór i chociaż to była świetna pora, by zawitać do Wielkiej Sali na kolację, @Haeil Yong miał inne plany. Ostatnimi czasy miał wrażenie, że po wakacjach Gryfoni zrobili się bardziej irytujący niż zwykle. Może po prostu zdążył odpocząć i zapomnieć, jak to jest, a może rzeczywiście coś wisiało w powietrzu. Zresztą jak patrzył na pierwszaków, którzy pałętali się po szkole, miał wrażenie, że w tym roku przyjęli same szlamy - poza młodymi Ślizgonami, oczywiście. Tak czy inaczej właśnie wybierał się w górę zamku, przemierzając puste korytarze i rozmawiając sam ze sobą. W końcu wszyscy byli na kolacji, więc chyba mógł bez skrępowania ponarzekać na tych durnych Gryfonów, nie? Jednak nie wszyscy teraz jedli. Jedna spóźniona Gryfonka, @Morticia Slippery, zbiegała właśnie na sam dół, plując sobie w brodę, że zdrzemnęła się popołudniu, nie nastawiając budzika. Że też żadna z koleżanek jej nie obudziła! Niestety przestawienie się z wakacyjnego trybu spania do dość późna na tryb szkolny nie było takie proste. Dlatego biegła, ciesząc się, że przynajmniej zamek jest pusty. Kiedy jednak zobaczyła po drugiej stronie korytarza Ślizgona, zwolniła - wolała na niego nie wpaść, a jedzenie raczej nie ucieknie. Tym samym doskonale usłyszała, jak psioczy na jej współdomowników, a to znaczyło, że i na nią. O nie, tak tego nie zostawi. Szlamy? Niedojdy? Ciepłe kluchy? No chyba nie! Już on się przekona, co to znaczy zadrzeć z Gryfonką!
Gdy dziewczyna wybudziła się ze snu było już dość późno, godziny po południowe nie były jej najlepszym czasem na drzemkę. Rudowłosa spojrzała na zegarek i zerwała się z łóżka. Przecież już była pora na jedzenie! A tak się składa, że kiszki jej marsza grały. Dziewczyna szybko się ubrała, przeczesała włosy i wyszła z dormitorium. - Jezu! Jaka ja jestem głupia, mogłam się nie kłaść do łóżka! Warknęła zła na siebie. Już miała zepsute po południe i to dlatego, ponieważ za długo spała. Dopiero skończyły się wakacje, wcale nie było prosto wstać z samego rana. Przecież... Dopiero co spała do 14-15, a tu zaczęło się poranne wstawanie. Na szczęście zamek był pusty, więc nie musiała martwić się o to, że na kogoś wpadnie. Dziewczyna zbiegła po schodach i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że prawie wpadła na pewnego Ślizgona. Był to Hae, osobnik bardzo jej bliski. Zamiast się z nim grzecznie przywitać, spojrzała na niego z wyrzutem. Zaczął narzekać na Gryfonów, czyli w tym także na nią! Stanęła przed nim, nie ukrywając zirytowania. - Czyli tak naprawdę myślisz o nas źle, tak?! Wychodzi na to, że o mnie też myślisz tak jak o reszcie czerwonych! Czyli masz mnie za szlamę, beztalencie i wszystko co najgorsze?! Warknęła na niego zirytowana. Może nie powinna tak na niego naskakiwać, w końcu go bardzo lubiła... No, ale miała zepsuty humor i jeszcze takie rzeczy! No nie do pomyślenia. - Wiesz co, zawiodłam się na Tobie! Mówiłeś mi coś innego! Dodała, po czym westchnęła zrezygnowana. Cała ta sytuacja była głupia i to nawet bardzo. Hae doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Gryfonka miała wybuchowy charakter, ale do takiego przywitania nie przywykł. Za każdym razem, gdy się widywali, to go przytulała. Nie było sytuacji w której na początku dostał przysłowiową "zjebke".
Akurat chodził sobie po zamku rozmyślając dlaczego dyrekcja Hogwartu pozwala na to, żeby przyjmować te mugolskie dzieciory, które nie umiały nawet poprawnie wypowiadać prostych zaklęć, a na lekcjach Eliksirów wybuchały im kociołki. Jeden dzieciak przyjęty właśnie do Slytherinu mu o tym powiedział, kiedy zapytał ot tak, z czystej ciekawości jak sobie poradził. No bo skoro na czas szkoły ludzie z jego domu mają mu zastąpić rodzinę, to o tych najmłodszych też trzeba dbać. - Cholerne szlamy - rzucił. - Co oni do cholery robią z tej szkoły? Hogwart schodzi na psy... Przyjmują jakieś łajzy, przydzielają to tałatajstwo do domów... Merlinie, jak dobrze, że nie do Slytherinu - wywrócił oczami. - Jak tak dalej pójdzie to tylko w Slytherinie będą normalni, prawdziwi czarodzieje... W sumie za moich czasów to nawet ten Gryffindor jeszcze się trzymał, ale teraz... Szlamowate beztalencia... Odpowiedziała mu reprymenda udzielana przez znajomy głos. Uniósł wzrok i zobaczył jedyną Gryfonkę która była normalna. Z tego co mu było wiadomo nie miała całkowicie czystej krwi, ale miała normalną, magiczną rodzinę. Do tego dobrze się dogadywali i byli w tym samym wieku, poznali się jeszcze przed przydziałem do domów. W sumie dzięki temu utrzymał tą znajomość. Widząc minę dziewczyny, słysząc ton jej głosu... Aż mu się chłodno zrobiło. Odruchowo, z wściekłością chwycił dziewczynę za podbródek, palcami lekko ściskając jej policzki. - Zamknij się, jeśli nie wiesz, o co mi chodzi - warknął, puszczając ją. Nie ma co, zdenerwowała go, musiał chwilę ochłonąć. - Powiem ci jedno. O tobie w życiu złego słowa nie powiedziałem, ani nie pomyślałem o tobie w zły sposób. Jesteś normalna w przeciwieństwie do nich, dobrze wiesz co mam na myśli.
No cóż, ach te cholerne nieporozumienia. Gryfonka była po prostu zła, takie głupoty usłyszała, że ojej. Wiadomo, że Hae był ze Slytherinu, więc mógł mieć te swoje głupie gadki, no ale... Kto by się spodziewał, że ruda akurat pojawi się w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu. Sama by nie pomyślała, że wpadnie na Hae. No, ale na niego wpadła. Przywitała go w tak miły i cudowny sposób, jak nigdy dotąd. Te buzujące hormony, wiadomo. A dodatkowo miała kiepski humor. To głupie gadanie naprawdę ją zirytowało. Co z tego, że nie dotyczyło jej, tylko tych innych gryfonów. No dobra, ona też nie była w pełni gryfonką, wiadomo. Zastanawiała się niekiedy, czy dobrze trafiła. Aczkolwiek, nie wyobrażała sobie siebie w Slytherinie. Ciężko jej było w ogóle o tym pomyśleć. Mięli ładny kolor i ładny wzorek na godle, ale tak po za tym... W Slytherinie na ogół były "te" dzieciaki. Gdy chłopak ujął w rękę jej podbródek i delikatnie ścisnął jej policzki, wbiła w niego wściekłe spojrzenie. Miała temperament, a jego braku nie można było jej zarzucić. - A Ty się do mnie tak nie odzywaj, nie życzę sobie tego! Warknęła, gdy już ją puścił i odetchnęła, musiała się jakoś wyciszyć. - Tak, przy mnie nie. Nie wiem co mówisz o mnie, gdy mnie nie ma... Wiem przecież, że wśród Was, zielonych jest mnóstwo osób, które zapewne najchętniej zrobiłyby mi krzywdę. Odpowiedziała, po czym odwróciła się do niego plecami. Nabrała powietrza i policzyła do pięciu. Złożyła ręce na piersi, teraz tylko się wyciszyć i uspokoić. Miała tylko nadzieję, że Hae nie doda czegoś, co ją bardziej zirytuje. Co prawda, wiedziała, że nic na nią nie gada. To znaczy, miała przynajmniej taką nadzieję. Wiadomo, nie był jej chłopakiem i tak dalej, lecz jego opinia była dla gryfonki ważna. Po prostu go bardzo lubiła. Mimo tego, że należał do ślizgonów. Nie ma to jak problemy rodem z dramatu. Nie miała zamiaru się do niego odwracać, nie teraz. Teraz stała w ciszy ze spuszczoną głową i patrzyła w podłogę. W tym niezręcznym przypadku wydawała się być bardzo interesująca.
Co do cholery? Jakim prawem ten mały rudzielec mówił o nim takie rzeczy? Patrzył jak dziewczyna się od niego odwraca i próbuje ochłonąć. On też by chciał, ale to co powiedziała dość mocno go dotknęło. Że niby miałbym gadać za jej plecami?! - Yah! - warknął, ze złością chwytając dziewczynę za ramię i odwracając dziewczynę w swoją stronę. Mimo tego jaki był wściekły, nie złapał jej mocno. Nie wbił palców w jej ciało, nie potrafiłby zadać bólu tej dziewczynie. Spojrzał jej w oczy, po czym w specyficzny sposób wypuszczając powietrze pochylił głowę. Wziął kilka głębokich oddechów i znów spojrzał na Morticię. Uniósł prawy kącik ust posyłając jej lekki uśmiech, po czym ostrożnie chwycił jej lewą dłoń. - Posłuchaj mnie - zaczął. - To, że jestem Ślizgonem nie zmienia faktu, że jestem twoim przyjacielem. Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna i zawsze jestem z tobą szczery. No i - przerwał na chwilę, ujmując jej drugą dłoń. - Nie pozwoliłbym, aby ktokolwiek cię skrzywdził, a jeśli już ktoś taki by się znalazł, zabiłbym jak psa. Jeszcze przez chwilę patrzył na rudowłosą, aż w końcu otoczył ją ramionami przyciągając do siebie. Przytulił policzek do jej skroni, czując się jak skończony idiota. - Przepraszam, jeśli cię uraziłem - szepnął, delikatnie tuląc dziewczynę do siebie. - Nie miałem tego na myśli. Przepraszam, Morti.
Może nie powinna mu tak od razu tego zarzucać, a dotarło to do niej przed chwilą. Teraz było jej cholernie głupio, że tak mu powiedziała. Powinna zdawać sobie sprawę z tego, że to co powiedziała mogło go urazić. Przygryzła usta, zirytowana sama na siebie. Popołudniowe drzemki miały na nią naprawdę zły wpływ. No, nie tylko drzemki. Po prostu miała zbyt wybuchowy charakter i była czepliwa. Nie lubiła niektórych rzeczy i się z tym nie kryła, mimo tego, że nie powinno jej obchodzić to, co inni sądzą o Gryfonach. Teraz miała do czynienia z Hae, nie powinna go osądzać. To była jego sprawa co sądził o reszcie gryfonów, a ona powinna wierzyć w to, że ma o niej dobre zdanie. Gdy odwrócił ją gwałtownie w swoją stronę, na początku była zaskoczona. Nie zrobił tego mocno, nawet nie bolało. Lecz nie zmienia to faktu, że szybko znalazła się ponownie przodem do niego. Obserwowała go uważnie, ten jego specyficzny gest. Pochylenie głowy i odetchnięcie. Dziewczyna na początku spuściła wzrok, później znów go podniosła, patrząc prosto w oczy Haela ze skruszoną miną. - Tak, głupio mi teraz... Przepraszam, że w Ciebie zwątpiłam. Po prostu mam dziś taki dziwny nastrój... Wytłumaczyła speszona całą sytuacją. Gdy chłopak ja do siebie przyciągnął i przytulił, nie stawiała oporu. Objęła go, zaciskając lekko dłonie na ubraniach chłopaka. Pochyliła lekko głowę, opierając czoło o jego ramię. Tak, faktycznie miała dziwny humor, bo nawet jej się oczy zaszkliły. Nie miała zamiaru płakać, przynajmniej się postara. Miewała te swoje doły i marne dni i to był chyba jeden z nich. Biedny Hae. - Nie, nie przepraszaj. To moja wina, nie powinnam tak na Ciebie naskakiwać. Najpierw powinnam Cię wysłuchać. Wymamrotała cicho, lecz tak by chłopak mógł słyszeć. Nie lubiła takich sytuacji, a zwłaszcza, że rzadko się zdarzały. O wiele lepiej się czuła, będąc przytulaną. Od razu jej się polepszyło.
Korytarze nie były zbyt przyjemnym miejscem na na rozmowy. Zwłaszcza, jeżeli stało się w jednym miejscu dłużej niż dwie minuty. Uczniowie nie mieli w zwyczaju przejmować się tym, że ktoś ma zamiar odpocząć sobie w połowie drogi lub dziwnym trafem podziwiać sklepienie lub wzorki na schodach. Dlatego ewentualnych gapowiczów najczęściej taranowano. Największy problem z tym mieli świeżo upieczeni uczniowie Hogwartu, którzy jeszcze nie przyzwyczaili się do schematu szkoły. Zdarzało się jednak, że nawet Ci starsi popadali w lekką zadumę i gubili się wśród szkolnych zakamarków. Podczas gdy Haeil i Morticia zajęci byli swoją rozmową, tuż za ich plecami dostrzec można było coraz większą ilość zniecierpliwionych osób. W pewnym momencie jeden z nich nie zważając na konsekwencje, trącił dziewczynę barkiem. Ta nieszczęśliwie wpadła na Haeila. Chłopak z wyraźnym zdziwieniem na twarzy zdał sobie sprawę, że próbując złapać dziewczynę, dotknął jej klatki piersiowej nazywanej biustem.
Czując jak Morticia wczepia się w jego bluzę wplótł palce w jej włosy rozluźniając się. Ciągle było mu głupio mimo tego, że cała sytuacja się wyjaśniła. Do tego słyszał, że ton głosu dziewczyny się lekko załamał. Lekko poklepał ją po plecach i już trochę się odsunął by pocałować ją w czoło a następnie spojrzeć w oczy. - No już, wszystko w porządku - rzucił łagodnym tonem, opierając dłonie na jej barkach. - I nie obwiniaj się, bo gdybym trzymał język za zębami nie posprzeczalibyśmy się. Ale już jest okej, hm? Nie chciał żeby płakała dlatego też uśmiechnął się do niej pogodnie. I właśnie wtedy jakiś bezmyślny dzieciak trącił rudowłosą ramieniem, a ta zachwiała się wpadając w objęcia Haeila. Zdezorientowany chłopak chciał ją w miarę szybko złapać w obawie, że się przewróci i nawet mu się to udało z tym, że zamiast zręcznie objąć Morti w talii, jego dłonie wylądowały na jej piersiach. Cofnął dłonie gdy tylko się zorientował, gdzie je trzyma, jednak poczuł na sobie spojrzenie dziewczyny. - Przepraszam - wymamrotał zakłopotany zerkając gdzieś na bok. - Chciałem cię tylko złapać... Ten dzieciak... Bałem się, że się przewrócisz i w ogóle... Aish... - pochylił głowę przysłaniając oczy dłonią. Było cholernie niezręcznie, ale z drugiej strony... Podświadomie nawet spodobało mu się to, że mógł dotknąć jej ciała w takim miejscu.
Gdy tylko się odsunął, dziewczyna przetarła oczy dłonią. A nie chciała ryczeć! Coś jej nie wyszło tym razem. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym odetchnęła z ulgą. Jeden wdech, dwa wdechy i trzeci, już ostatni. Pewnie była czerwona, a chciała się pozbyć tego odcienia na bladych policzkach. Pewnie nie wyglądała zbyt ładnie z rumieńcami. Przyzwyczaiła się do skóry o kolorze kości słoniowej, a nie różu jak u buraczka. - Tak, jest już dobrze! Nie chcę Ci zarzucać zdania no wiesz. Oj dobra, nieważne! Już jest wszystko w porządku i znów sie kochamy! Powiedziała wesoło. Hae był uroczy, miała słabość do tego chłopaka. W końcu taki Hae to rzadkość, a ona akurat się z nim przyjaźniła. Chwilę później zrobiło się jeszcze bardziej niezręcznie, gdy jakieś dziecko na nią wpadło, co spowodowało, że dziewczyna potknęła się i poleciała wprost na Hae. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie to, że poczuła dłoń chłopaka na swoich piersiach. Od razu zrobiła się czerwona i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, teraz musiała wyglądać naprawdę uroczo. Przyłożyła dłoń do ust, patrząc w podłogę. Nie trwało długo to zakłopotanie, gdyż dziewczyna (wciąż czerwona) zachichotała cicho. Gdy chłopak pochylił głowę, zabrała mu dłonie z oczu i złapała go za policzki, unosząc lekko jego głowę. - To było dziwne, ale śmieszne. I tak wiem, że Ci się podobało. Poza tym, wyglądasz słodko, gdy jesteś zakłopotany. Powiedziała, patrząc mu prosto w oczy i cmoknęła go w policzek, dość blisko w sumie ust, no ale mniejsza. - Powinniśmy zrobić zbiórkę pieniężną na okulary dla pierwszaków. Dodała z uśmiechem.
Szczerze mówiąc lubił, kiedy Morti się rumieniła. Wyglądała wtedy tak słodko, że aż mu się ciepło na sercu robiło. Lubił też gdy była wesoła, dzięki temu jego humor również się poprawiał. O dziwo Morticia nie obraziła się na niego za to, że dotknął jej piersi. Obawiał się, że znów na niego nakrzyczy, pokłócą się i w ogóle... Posypie się między nimi. Nie chciałby jej stracić. Gdy słodko chichocząc ujęła dłońmi jego twarz, serce mu przyspieszyło. Do tego powiedziała, że wygląda słodko... To go trochę zawstydziło i zaśmiał się krótko i już miał spojrzeć jej w oczy i coś powiedzieć, kiedy to dziewczyna pocałowała go w policzek. Tak, że niemal poczuł jej usta na swoich. A potem, tak po prostu zażartowała że powinni kupić pierwszakom okulary. Ponownie się uśmiechnął, po czym znów delikatnie objął Morticię. - Też jesteś słodka, wiesz? - mruknął cicho wprost do jej ucha. - Ślicznie wyglądasz, gdy się rumienisz. W sumie... - zawiesił głos. - Zawsze jesteś piękna. Nie czekał na jej odpowiedź. Patrząc jej w oczy delikatnie ujął w dłonie jej twarz, by po chwili bardziej się do dziewczyny zbliżyć. Ciągle nawiązywali kontakt wzrokowy, Haeil specjalnie przedłużał tę chwilę. Posłał jej kolejny uśmiech, po czym podarował jej czuły pocałunek. Podobała mu się miękkość jej warg więc ostrożnie pogłębił pocałunek, wplatając palce w miedziane włosy Morti.
On lubił, gdy dziewczyna się rumieniła, a ona... Lubiła go całego, gdy był zakłopotany, gdy się uśmiechał, a gdy był na nią zły robiło jej się głupio. Nie mogła go porównać do innego chłopaka, nawet do tego z imprezy. Nie znała go, Hae tak i to bardzo dobrze. Wiedziała jaki jest, czego może się po nim spodziewać, kiedy stanie po jej stronie. Czuła się przy nim bezpiecznie i pewnie siebie, nie licząc sytuacji w których Azjata wprawiał ją w zakłopotanie. Ale.. To też lubiła, lubiła te chwile gdy zachowanie chłopaka wprawiało ją w onieśmielenie. Nie stawiała oporu, gdy chłopak ją objął. Wręcz przeciwnie, stała i czekała. Prawdopodobnie na to, co stało się chwilę później. Słysząc pomruk chłopaka, przeszedł ją przyjemny dreszcz. Nie wiedziała co to dokładnie za uczucie, ale było przyjemne. Na początku była zaskoczona, mimo, że się tego spodziewała. Zarzuciła mu ręce na kark i odwzajemniła pocałunek, który chwilę później został pogłębiony. Oderwała się w końcu od jego ust i oparła dłonie o jego tors. - To było... Przyjemne. Powiedziała, po czym znów się do niego przytuliła. Nie wiedziała teraz za bardzo o czym mogliby porozmawiać. - Ej, idziemy gdzieś, czy zostajemy na korytarzu? Zapytała, patrząc na lewo i na prawo. No cóż, stali na samym środku. Jakoś teraz przestała się dziwić, że ten pierwszak na nią wpadł.
Gdy tylko Morticia zakończyła pocałunek spojrzał w jej oczy uśmiechając się ciepło. Słysząc, że jej się podobało oparł policzek o jej głowę gdy się w niego wtuliła. Jemu również spodobał się pocałunek i bardzo chętnie by go powtórzył, tym bardziej że usta Morti były tak rozkosznie delikatne. Dla niego ten moment mógł trwać wiecznie i wiedział już, że tej dziewczyny nie potraktuje tak jak swojej pierwszej dziewczyny. W sumie pocałunek, który przed chwilą miał miejsce uświadomił mu, że ich dotychczasowa przyjaźń przerodziła się w coś głębszego, wiedział że nawet jeśli kiedyś się rozejdą nie będzie umiał wymazać Morticii z pamięci. Stali tak przez chwilę, trochę niezręcznie było i w sumie nie wiedział czy zacząć jakąś rozmowę, czy po prostu tak stać. No ale żeby tak sobie stać spokojnie, to korytarz musiałby być pusty, a pech chciał że stadko pierwszoroczniaków tłoczyło się tu i ówdzie, ciągle gdzieś się przepychali grupkami, jakby nie mogli grzecznie, jeden za drugim wyminąć Morti i Haeila. No i może przez to że tak stali jakiś dzieciak wcześniej wpadł na rudowłosą Gryfonkę. Już miał zaproponować żeby gdzieś się wybrali, ale Morticia go uprzedziła. - Możemy się przejść. Co prawda nie jest tak ciepło jak na wakacjach, ale możemy się wybrać na łąkę jeśli nie masz nic przeciwko. Mało kto tam chodzi, więc nie powinniśmy mieć towarzystwa - odparł, ujmując rękę dziewczyny i ruszając w kierunku schodów.
Był wczesny i mroźny wieczór. Słońce już powoli zaczęło zachodzić. Zoe przechadzała się po korytarzu. Zawsze były tam tłumy, a teraz była sama. Było spokojnie i cicho, ale ta cisza nie byłą niepokojąca lub nieprzyjemne. Była wręcz przyjemna i kojąca. Dziewczyna kierowała się do pokju wspólnego, by poczytać swoją książkę w spokoju. Tu też byłoby dobrze poczytać, pomyślała, ale i tak szła dalej, ponieważ już było dość późno i chciała odpocząć przy kominku.
Zrezygnowała ze swoich ukochanych sukienek na rzecz spodni. Nie było już tak ciepło jak wcześniej. Tym bardziej, że był prawie środek nocy. Nie spodziewała się, że kolejne spotkanie z @Peter Borthwick nastąpi tak szybko. Wertując raz jeszcze list swoim spojrzeniem upewniła się co do miejsca. Korytarz na drugim piętrze, tak... No czemu nie. Z pewnością nie będzie wróżył jej na jego środku, więc pytanie pozostawało, gdzie też miał zamiar ją zabrać? Instrukcja wyraźnie mówiła aby zabrała jakiś prowiant. Z tym nie będzie problemu. Wstąpi wcześniej do kuchni i zabierze co trzeba. Może skrzaty dadzą jej trochę ciepłej czekolady do butelki. A może znajdą jakiś termos, chociaż w to wątpiła szczerze. Nie w tej szkole takie rzeczy. Zanim wyszła z dormitorium zabrała swoją torbę podróżną. Tak kochani, torbę podróżną. Nie jakąś wielką jednak. Bardziej coś w po dobie tych co można bez problemu wnieść do samolotu jako bagaż podręczny. Gdzieś musiała spakować koc przecież. Już miała wychodzić z dormitorium jednak przypomniało się jej coś jeszcze. Nie miała nigdy okazji oddać chłopakowi marynarki którą jej pożyczył. Zabrała ją ze sobą i wyszła z pokoju kierując się do kuchni aby uzupełnić zapasy. Cukierki-niespodzianki, Czekoladowe żaby, Gigantojęzyczne Toffi, Dyniowe paszteciki, Kanarkowe kremówki, które tak bardzo uwielbiała, Różowe kostki lodów kokosowych, Cytrynowy Raj, Wiśniowy Gryf.... Tyle jeśli chodzi o jedzenie. To wszystko znajdowało się w jej torbie którą ledwo co niosła. Przesadziła? Na pewno. Czekając przy wskazanym miejscu przez chłopaka położyła torbę na ziemi i oparła plecami o ścianę.
A więc się zgodziła - uśmiechnął się Peter. Teraz trudniejsza część, obiecałem jej wróżbiarskie czary mary. A jedyne co mam to pożyczony szkolny zestaw kart tarota i podręcznik wróżbiarstwa. Nie ma nawet czasu, dowiedzieć się jak z tego korzystać. Dobrze że chociaż zapamiętałem nazwy, tak mi się przynajmniej wydaje. Z resztą nie chodzi przecież o prawdziwe wróżby, doskonale wiem co ma wyjść. Sprawdził tylko czy talia ułożona jest w kolejności jaką zaplanował. Kiedy wszystko się zgadzało starannie zapakował ją do pudełka, po czym włożył je do marynarskiego worka do którego schował koc i poduszki. Przez chwilę zastanawiał się czy nie dołożyć jeszcze śpiwora, ale jako że miał tylko jeden zrezygnował z tego pomysłu. Nie chciał żeby dziewczyna poczuła się skrępowana. Przerzucił sobie worek przez ramię i po cichu wyszedł z dormitorium, co prawda do ciszy nocnej zostało jeszcze kilka minut, ale nie chciał towarzystwa.
Już z daleka dostrzegł @Berenice V. Cairndow stała samotnie opierając się o ścianę. Podszedł bliżej i przywitał się z dziewczyną: - Witaj piękna nieznajoma, czekasz na kogoś czy mogę zabrać Cię do jednego z najbardziej tajemniczych miejsc w tym zamku? - Nie czekając na odpowiedź ujął Berenice za dłoń i zaczął prowadził ją korytarzem. Po chwili zreflektował się, że dziewczyna sama niesie torbę wyglądającą na naprawdę ciężką. - Pozwolisz że Ci z tym pomogę? - Zły na siebie, że nie pomyślał o tym wcześniej i teraz musi ją puścić. Chociaż przecież i tak już dochodzą. - Oto jesteśmy - Peter uśmiechnął się szeroko stając przed kawałkiem pustej ściany. Po czym zaczął szukać odpowiedniej cegły. Chwilę to trwało, ale w końcu się udało. A ich oczom ukazało się wejście do ukrytej wieży - Lepiej przygotuj różdżkę, dopiero odkryłem to wejście i nie wiem co tam znajdziemy. - Wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie - Lumos - na jej końcu pojawiło się światło. - Zapraszam do środka - Po czym chwycił obie torby i schylając głowę przy wejściu, ostrożnie wszedł na schody do wieży.
- No nie wiem... Czekam tutaj na jednego, przystojnego krukona i nie jestem pewna aby był zadowolony moją nieobecnością tutaj. - dopiero po wypowiedzeniu tych słów roześmiała się. Była to czynność którą wykonywała zawsze podczas spotkania z tym chłopakiem. - A mówiąc już poważnie to jak najbardziej możesz mnie zabrać w jakieś tajemnicze miejsce. Nie mam nic przeciwko. - ruszyła od razu za nim mając zamiar dotrzymać mu kroku. Może i miała długie nogi, jednak nie wyobrażała sobie biegać z tą ciężką torbą po zamku. Dopiero gdy chłopak wziął jej torbę, przy czym nie miała zamiaru protestować, postanowiła przyśpieszyć. Jeszcze nigdy nie była w tym miejscu. Po jego ostrzeniu wyciągnęła różdżkę i ruszyła tuż za nim. Przełykając ślinę co jakiś czas starała się nie spać ze schodów. Były lekko strome i ślizgie. Po wejsciu do środka zaniemówiła.
Cała ta sytuacja nie mieściła mi się w głowie. Wciąż nie potrafiłam przetworzyć wszystkiego tego, co się stało. Przed oczami wciąż jawił mi się zdegustowany uśmieszek Bergmanna i spojrzenie bez cienia skruchy, gdy przyprawił mnie o długi, wijący się za mną ogon, w tej chwili niemal policzkujący ludzi, obok których przechodziłam. Niesiona emocjami nie zwracałam nawet uwagi na to, czy kogoś potrącałam, czy nie. W uszach mi szumiało - a może to dźwięki wydawane przez łopoczącą za moimi plecami pelerynę wierzchnią? Pomyśleć, że chciałam za moment opuścić zamek i udać się w spokoju do Doliny, zajrzeć na sklep, wypić z ojcem herbatę. Nie, musiałam iść jak ostatnia ofiara przez cztery piętra zamku do skrzydła szpitalnego, by pielęgniarka uwolniła mnie od młócącego powietrze ogona. Już naprawdę pominę fakt, że sama chciałam oszczędzić nauczycielowi upokorzenia i go odczarować, mimo wszystkiego tego, co działo się w przeszłości między nami. Odniosłam jednak wrażenie, że z równą swobodą, z jaką paradował przy mnie nago, patrzył na moje własne upokorzenie na oczach uczniów Hogwartu, a tego było dla mnie już za wiele. Może to już czas, żeby się odegrać?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Po raz kolejny przegiąłem i jestem tego świadomy, zwłaszcza że widmo nieodrobionych szlabanów wciąż nade mną wisi, a ich pula z każdym dniem się zwiększa. Tego może bym uniknął, gdyby jakaś Wróżka Chrzestna rodem z mugolskiej bajki nie dorobiła mi ogona, przez który tak się podekscytowałem, że zacząłem świrować na lekcji u Swanna. Albo po prostu dosłyszał moją uwagę na temat swojego czoła i jeśli naprawdę tak było, to zapadnę się pod ziemię. Wychodzę ze szpitala zadowolony z utraty tej nowej części ciała, o którą wciąż się potykałem i przez którą prawie wylądowałem w kupsku lunaballi. Może trochę mi będzie brakować możliwości podrapania się po plecach bez użycia rąk, ale futro łaskotało niemiłosiernie. A kiedy widzę kolejną postać, która ma za plecami długi ogon, przemyka mi przez głowę myśl, że to może jakaś nowa moda. Albo ktoś miał na transmutacji z Bergmannem podstawy do animagii. Dostaję z bara od nietoperza z kocim ogonem i już mam przekląć pod nosem, gdy uświadamiam sobie, że to ktoś, na kogo poluję od dawna, a kto zignorował moją wiadomość (czemu się wcale nie dziwię). - Tilda – wołam za nią, pocierając obolałe ramię, bo jak na tak drobną osobę, Thìdley ma całkiem spore pokłady siły. I agresji. - Tilda, poczekaj! Idę w jej kierunku, nie wiedząc jednak, czy dziewczyna się zatrzyma. Najwyżej dopadnę ją w skrzydle szpitalnym, do którego zdaje się właśnie zmierza.
Nagły wybuch nienawiści niemalże pozbawił mnie zdolności do odbioru zewnętrznych bodźców. Prawie nie zauważyłam, że moje ramię spotkało się dość boleśnie z innym, cudzym. Sam ból pojawił się w mojej głowie z delikatnym opóźnieniem, toteż dopiero kilka kroków dalej dotarło do mnie, że prawdopodobnie zabiłam po drodze jakieś dziecko. Moich uszu dotarło czyjeś imię, które dopiero w ułamku sekundy zostało przeze mnie rozpoznane jako moje własne... A dodatkowo i głos był całkiem znajomy. Niesiona jeszcze siłą uderzenia, obróciłam się w półkroku przez poszkodowane ramię, a moim oczom ukazał się Holden. Nie wiedziałam w zasadzie, jak miałam na niego zareagować. Niedawno przed moim oknem stanęła sowa z liścikiem od Thatchera, w którym przepraszał mnie za swoje zachowanie. Gest miły, który z pewnością doceniałam (bo jak do tej pory chyba tylko on się porwał na coś takiego), jednak uraza wciąż tkwiła w głębi mnie i nie potrafiłam się ustosunkować do jego osoby. - Holden - wycedziłam przez zęby, aczkolwiek mój gniew skierowany był teraz wyłącznie na postać Daniela Bergmanna, nie młodszego Gryfona. Niemniej jednak w związku z buzującymi we mnie emocjami, jemu też się zapewne oberwie rykoszetem.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Tilda jest wściekła, a ja nie jestem pewien, czy tylko na mnie, czy może jednak na cały świat. I jedno i drugie zasługuje jednak na jej gniew, choć w obliczu ostatnich wydarzeń chyba bardziej ja, niż nasze otoczenie. Trochę zaczynam jej się bać, bo wzrok ma rządny krwi jak wampir, do którego aż nadto się ostatnio upodabnia, ale nie będę wnikał w modę starych czarodziejskich rodów. Najwyraźniej u Dearów króluje gejoza, podczas gdy Thidleyowie cofnęli się do początków XXI wieku i mody na emo. Oby tylko Terrey nie zaczął się tak nosić, bo skończy się pożyczanie ubrań bez pytania i jedyną normalnie wyglądającą osobą pozostanie Theo (nie żeby już tak nie było, ale co ja tam wiem. Według Caluma nie znam się na modzie.) - Tilda, ja... – zaczynam, ale tak naprawdę nie wiem do końca, co chciałbym jej powiedzieć. Boję się jej reakcji, niezależnie od tego, jaka by nie była. Mimo wszystko wolałbym chyba, żeby na mnie nawrzeszczała, niż zobaczyć zawód na jej twarzy. - Nie wiem, czy dostałaś moją wiadomość, ale chyba będzie lepiej, jeśli powiem to na żywo. Przepraszam, że zepsułem twoją lekcję. Myślałem tylko o sobie i o tym, żeby wkurzyć Harriette, a zupełnie zapomniałem o szacunku do ciebie i profesora Bergmanna. Przysięgam, że to się więcej nie powtórzy i możesz mi dowalić jeszcze tysiąc szlabanów, jeśli to wszystko naprawi. Słowa wylatują ze mnie na jednym wydechu i nie jestem do końca pewien, czy w rozwścieczona przyszła nauczycielka transmutacji cokolwiek z tego rozumie. Dawno już nie byłem tak zestresowany jak teraz, kiedy stoję nie tylko przed kimś, kto prowadzi zajęcia, ale kto również jest siostrą mojego najlepszego przyjaciela, kimś bliskim dla mnie, prawie że rodziną zważywszy na to, ile się znamy. Chciałbym, żeby mi wybaczyła, ale i tak jestem gotowy na to, żeby się na mnie powyżywała za to, że byłem...i być może nadal jestem jedna z przyczyn jej niepowodzenia. Kusi mnie, żeby wspomnieć, że ma całkiem ładny ogon, ale w tej chwili to chyba nie jest najlepszy pomysł.
Moja złość w tamtej chwili skierowana była jedynie w profesora transmutacji, lecz widok Holdena oraz wspomnienie jego liściku, a może raczej treści, którą w nim zawarł, przywołał również przebłyski z minionej lekcji, którą, szczerze mówiąc, z chęcią wymazałabym z pamięci. Na moje szczęście, bądź nieszczęście, patrzenie wstecz nigdy nie było dla mnie problemem, toteż rozpatrywanie minionych sytuacji i rozdrapywanie strupów miałam w naturze. Teoretycznie mogłam puścić to w niepamięć, spróbować zapomnieć czy chociażby częściowo zatrzeć te nieprzyjemne części pierwszej w życiu lekcji, którą prowadziłam, lecz moja duma została zraniona przez więcej niż jeden czynnik. To, że on i kilkoro innych Gryfonów narobiło bałaganu, godziło we mnie nie tylko jako asystentkę nauczyciela, osobę odpowiedzialną za przebieg lekcji i porządek na niej, lecz także jako absolwentkę domu Godryka Gryffindora. Nie potrafiłam ukryć, jak wiele znaczył dla mnie ten aspekt posiadania drugiego domu, drugiej rodziny - która w tamtej chwili przyprawiła mnie o zawrót głowy i potworny wstyd. Stać na środku sali i widzieć, jak twoi przyjaciele, ludzie, z którymi się znasz i lubisz, z którymi rozmawiasz, bezczelnie rozbijają całą twoją pracę na kawałeczki i powodują, że profesor patrzy na Ciebie oskarżycielsko z więcej niż jednego powodu, to po prostu bolało. Wysłuchałam jednak jego słów, zaciskając przy tym wargi i starając się uspokoić rozedrgany oddech, wzburzony szybkim marszem i ogromem emocji. - Szlaban niczego nie wymaże - powiedziałam sucho. - Jeśli już to da Ci tylko złudne poczucie zadośćuczynienia - dodałam. Po jego minie wywnioskowałam jednak, że chyba mój ton był nieco zbyt ostry jak na rodzaj konwersacji, którą chciałam z nim prowadzić. Wzięłam więc głęboki oddech, na sekundę przymykając powieki. - Naprawdę chciałeś tylko wkurzyć Wykeham? - zapytałam, choć te słowa wcale nie brzmiały w moich ustach spokojniej. Musiałam chociaż spróbować się opanować, bowiem wszelkie pozory spokoju psuł czarny ogon bijący powietrze.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Poczucie winy sprawia, że czuję nieprzyjemny ucisk w żołądku, ale miesza się to też z ulgą, że jednak odważyłem się porozmawiać z Tildą. Ta konwersacja nie jest z pewnością szczytem moich marzeń i wolałbym być już dawno w dormitorium, najlepiej rozłożony na dywanie przed kominkiem. Mimo to cieszę się, że jednak stoję naprzeciwko Thìdley i choć nie jest zachwycona moim widokiem, mogę jej wszystko wyjaśnić, a nie jest to ani trochę łatwe. Dałem się ponieść emocjom, eliksir euforii i wkurzająca mnie Wykeham uderzyły mi do głowy i zrobiłem coś, do czego nigdy nie powinno dojść. Słaby ze mnie przyjaciel, skoro zamiast powstrzymać tych idiotów, sam podążyłem tym nurtem i wywołałem chaos nie do opanowania nawet dla doświadczonego nauczyciela, jakim jest Bergmann. Ciężko mi patrzeć na Tildę, tak bardzo mi wstyd, ale nie spuszczam wzroku jak jakiś kretyn, który boi się konsekwencji. Nawet nie wiem, co jej odpowiedzieć na zadośćuczyniene. Ma rację, zawieszenie, szlabany czy ujemne punkty tak naprawdę niczego nie uczą, a zabijają wyrzuty sumienia. Boję się jednak tego, że przez tę głupotę mogłaby mnie traktować gorzej niż robaka. Chociaż te maluchy też zasługują na to, żeby je traktować z szacunkiem. A może właśnie ja swoim zachowaniem zniszczyłem tę znajomość? Kiwam głową w odpowiedzi na pytanie o Wykeham, zanim uświadamiam sobie swoje zaćmienie umysłu i to, że Tilda tego nie zauważy, bo ma zamknięte oczy. - Bardziej ona wkurzyła mnie – mówię cicho, bo znów muszę się przyznać do własnej głupoty. - Atakuje mnie na każdej lekcji, więc chciałem jej w końcu odpłacić tym samym. Trochę mnie poniosło. Chyba nawet bardziej niż trochę, ale tego już nie dodaję, bo nie chcę jej w większym stopniu denerwować. A póki na mnie nie patrzy, mogę obserwować jej ogon, który zachowuje się, jakby dziewczyna była prawdziwym kotem. Szkoda, że nie znam zwyczajów lemurów, bo przez to nie jestem w stanie zinterpretować, czy i mój ogon dostał własnego życia dostosowanego do gatunku, od jakiego pochodził.
Ja mimo wszystko też cieszyłam się z faktu, że Holden postanowił podejść do mnie i porozmawiać jak człowiek z człowiekiem o tym, co się stało. W zasadzie jako jedyny zasługiwał w moim mniemaniu na miano Gryfona, bowiem resztę owa sytuacja chyba przerosła. Było to krzywdzące z wielu względów, a okazanie przez nich braku szacunku wobec mnie czy Bergmanna było tylko wierzchołkiem mojej prywatnej góry lodowej. W istocie najbardziej bolało mnie to, że część z tych osób, które postanowiły roznieść w pył salę do transmutacji, prowadzących i siebie nawzajem, jeszcze jakiś czas temu byłam skłonna nazwać przyjaciółmi, siostrami, braćmi. Był to dla mnie zawód nie tylko na tle dumy domowej, lecz także zawód na ludziach, po prostu. Zwyczajnie w świecie liczyłam, że pokażą klasę. Że stojąc u boku Bergmanna, opiekuna Krukonów i człowieka, który śmiał podważyć moje umiejętności i kompetencje, chociaż ci Gryfoni będą trzymali poziom. Zamiast tego dostałam policzek zarówno od nich, jak i od Daniela, który nie omieszkał obrzucić i mnie pogardliwym spojrzeniem. - I psucie lekcji było sposobem na odpłacenie się za zaczepki jakiejś młodej, niedojrzałej dziewczyny? - zapytałam ze szczerym niedowierzaniem. - Zresztą nieważne, stało się, czasu nie cofniesz - rzuciłam, uśmiechając się krzywo. - Szkoda, że wybraliście sobie akurat ten dzień na konkurs, kto odpierdoli najwięcej złego w klasie - dodałam, nie powstrzymując języka przed dorzuceniem bluzga w środku zdania. Kiepski przykład dla młodzieży? - Zawiodłam się na ludziach z Gryffindoru, naprawdę. Zawsze wręcz tryskałam z dumy, że mamy takich wspaniałych kompanów, że jesteśmy takimi dobrymi uczniami, że zdobywamy tyle punktów! Patrzyłeś na klasyfikację domów? Gryffindor prowadzi, a wy w ciągu połowy zajęć straciliście sto punktów. Sto! - Może sposób, w jaki się unosiłam, wyda mu się zabawny, lecz dla mnie to naprawdę było ważne. - Może kiedyś to do was dotrze. Do Ciebie, do Wykeham, do całej reszty tych, którzy mieli w poważaniu czyjś autorytet i wysiłek, by przekazać wam wiedzę. Hogwart to renomowana szkoła z tradycją, podobne wybryki są... Poniżej jakiejkolwiek normy poprawności. To było dno. Nikt tu nikogo nie trzyma, rozboje można robić też na ulicy - zakończyłam, choć nie do końca byłam zadowolona z tonu, jaki przybrała rozmowa po moich słowach. Może byłam za ostra?
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Powinniśmy byli wspierać Tildę w tym ważnym dla niej dniu, a już zwłaszcza ja. Zamiast wydurniać się z Wykeham i innymi, dać przykład pozostałym i zaciągnąć Terreya do pierwszej ławki, a potem grzecznie wykonywać polecenia jego starszej siostry, żeby nie zebrała ochrzanu od Bergmanna. Ale zjebałem na całej linii, naćpałem się euforii, nie wiedząc, że to Thìdley będzie prowadziła zajęcia i przez to Harriette tak łatwo mnie sprowokowała. Moja wina, bo gdybym zaczął bardziej nad sobą panować, nigdy by do tego nie doszło i tylko ta kretynka wyleciałaby z klasy, nie pociągając za sobą mnóstwa innych osób. - Impulsem. Dałem się ponieść, nie patrząc na to, czy to lekcja. Ale już nie daję się jej prowokować, ignoruję ją w miarę możliwości, okej – tłumaczę Tildzie, ale mój głos się trochę łamie i brzmi jak jęk, bo zaczynam się jej bać, zwłaszcza kiedy unosi głos i macha tym swoim ogonem ze swoją straszną wampirzą peleryną. I choć jesteśmy równi wzrostem, mam wrażenie, że dziewczyna nade mną góruje, mimo że w pobliżu nie ma żadnych schodów. - To nie był żaden konkurs. Skąd miałem wiedzieć, że prefekci się wtrącą? Nie dziwi mnie, że Tilda przeklina, opieprzając mnie, bo mi się należy. Nadal nie mogę przywyknąć do tego, że jest nauczycielką, więc nie zważam na jej słownictwo. Jest dla mnie bardziej jak starsza siostra, a ja jej nie uszanowałem, więc może na mnie krzyczeć, ile chce. Pozwoliłbym się nawet walnąć, gdyby jej za to nie groziło wywalenie z pracy. Słucham jej z uwagą, choć w moim gardle pojawia się wielka gula i jak na prawdziwego tchórza przystało, mam ochotę się wycofać. Ucieczka nic by mi jednak nie pomogła, a tylko pogorszyłaby sprawę, zwłaszcza że doskonale wiedziałem, na co się piszę. Thìdley ma rację we wszystkim, co mówi. - Tilda, wiem, że to już w niczym nie pomoże, ale naprawdę jest mi bardzo przykro i cię przepraszam – mówię po raz kolejny to samo, bo nie wiem już, co innego mogłoby wypłynąć z moich ust. Punktowo nadal prowadzimy i to dosyć mocno, ale gryzę się w język, zanim to mówię i to dość dosłownie, bo czuję w ustach jeszcze większy ból. - Jesteśmy bandą małp, co nie? Ale chcę to naprawić, zasługiwać na Gryffindor, chociaż się tu wcale nie nadaję i zostać w szkole. Widzę, że przeginam i wiem, że muszę przestać, tylko nie wiem jak... Każdy myślący człowiek, gdyby mnie teraz wysłuchał, stwierdziłby, że jestem niepoważny, skoro nie umiem opanować swoich własnych emocji. Tyle że sprawa jest dużo poważniejsza, bo ja już często nie mam na nie wpływu i nie potrafię przestać sięgać po Euforię. Boję się jednak wspomnieć o tym Tildzie. Jest na mnie wściekła za samo zniszczenie lekcji i przeraża mnie jej spojrzenie, nie tyle pełne nienawiści, co zawiedzione, a to o wiele gorsze niż złość. Gdybym jej jeszcze powiedział o uzależnieniu, zwątpiłaby we mnie jeszcze bardziej. Poza tym szkolny korytarz nie jest najlepszym miejscem na takie rozmowy.
To zadziwiające, że nawet bez jakichkolwiek oczekiwań wobec nich, zdążyłam się zawieść. Może za bardzo przeżywałam tę lekcję - była ona jednak moją pierwszą, podczas której stałam przed resztą w innej roli, w roli nauczycielki, mimo że jeszcze w trakcie asystentury. Tak bardzo chciałam dobrze wypaść, spodobać się ludziom, przekazać coś możliwie nowego, chyba nawet trochę miałam nadzieję utrzeć nosa Bergmannowi, który raz, wątpił w moje kwalifikacje, a dwa, nie omieszkał mnie o tym powiadomić. Pogarda czająca się w jego spojrzeniu była dla mnie największym zapalnikiem. Niestety Gryfoni skutecznie zdmuchnęli mój płomień. Miałam ochotę przyłożyć rękę po twarzy i przejechać po niej z siłą, która by mnie otrzeźwiła. Trochę jednak za późno zdałam sobie sprawę z tego, kto tak naprawdę przede mną stoi - Holden Thatcher, mój niemalże kolejny brat do kolekcji, chłopak, z którym znałam się od lat i którego wybryki tolerowałam dużo wcześniej. Słowa wylatywały z moich ust znacznie szybciej niżbym tego chciała. - Na tym etapie życia spodziewałabym się, że będziesz miał w sobie odrobinę więcej rozsądku - powiedziałam, a ogon za mną zadrżał lekko. - Tym bardziej radziłabym po niego sięgnąć, jeśli chciałbyś zostać w Hogwarcie. Szlaban od Bergmanna to tylko jedna z cegiełek, która może zablokować Ci wejście do Hogwartu - dodałam jeszcze. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że niemal doprowadziłam do płaczu człowieka bardzo dla mnie ważnego. Z mojego spojrzenia zniknęły zabójcze ogniki, z postawy wyparowała agresja, pozostawiając jedynie wyraz niezrozumienia i zgryzoty na twarzy. Słowo się już rzekło, czasu nie cofnę.
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Rozsądek nigdy nie idzie w parze z nazwiskiem Thatcher, ale Tilda w tym wypadku również ma rację. Skoro docieram już do momentu, kiedy kończę pierwszy rok studiów – o ile za chwilę mnie z nich nie wyrzucą – powinienem się opanować i nie zachowywać jak dzieciak z pierwszego roku. W sumie banda trzynastolatków, która zrzuciła mi łajnobomby w robocie była bardziej dojrzalsza ode mnie i trochę mnie ten fakt boli. Z drugiej jednak strony nadal mam osiemnaście lat, więc przy okazji pełne prawo do popełniania błędów. - Staram się – odpowiadam jej w sprawie sięgania po rozsądek, chociaż sam nie jestem pewny, czy rzeczywiście cokolwiek robię w tym kierunku, czy to tylko moja wyobraźnia. Pewnie gdybym naprawdę się ogarniał, odstawiłbym euforię i wrócił do Munga, ale ani trochę mnie tam nie ciągnie. Wiem, że to złe, ale stan po eliksirze podoba mi się zbyt mocno, żebym mógł z niego tak łatwo zrezygnować. - Nie chcę sobie stawiać muru w bramie, ale na lawinę nie mam wpływu. Skąd u mnie takie metafory? Nie mam pojęcia. Może to ten merdający ogon Tildy wpływa na mnie niczym zegarek Terreya i okazuje się, że jestem w stanie wpadać na pomysły, co do których bym nawet sobie nie wyobraził, że jestem w stanie. Przez moment przypatruję się jeszcze nowemu nabytkowi starszej siostry i żałuję, że jednak pozbyłem się swojego, bo ładnie byśmy do siebie pasowali. Spojrzenie Tildy wciąż mnie przeraża, tak jak jej uniesiony głos i gniew na mnie za to, że zniszczyłem coś, na czym jej zależy. A potem jej mina łagodnieje, przez co czuję jeszcze większe poczucie winy niż wcześniej, bo jeśli jest skłonna mi wybaczyć, ja na to zdecydowanie nie zasługuję. - Przepraszam – mówię po raz kolejny to samo słowo, tym razem jednak tak cicho, że ledwie może do niej dotrzeć. Co więcej mógłbym powiedzieć?