Na drugim piętrze, dla odmiany, okienka są dość małe. Każde z nich ozdobione jest dwoma małymi kolumienkami, które skutecznie powstrzymują próbujące się do środka Słońce. Sklepienie jest dość nisko, szczególnie w porównaniu z innymi. W równych odstępach wiszą na nim lampy oświetlające korytarz ciepłym światłem.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Tristan stał tak opierając się ramieniem o zimną ścianę. Chłód ściany mile ogrzewał jego przemarznięte ciało. Przez trzy najdłuższe w jego życiu miesiące był przetrzymywany w piwnicy o temperaturze przynajmniej kilkadziesiąt stopni na minusie. W końcu to była Syberia! Przypatrywał jej się nie zdolny by się poruszyć. Jego resztki sił, jakimi się kierował były na wyczerpaniu. Prawdę mówiąc Tristan powinien był zemdleć kilka dni temu już nie mówiąc o utracie zmysłów lub samej śmierci! Jednak nic z tych rzeczy nie miała miejsca. Ciągle w jego głowie kołatała się jedna myśl jedna osoba, jedno uczucie, jedno marzenie. Teraz, kiedy spełniło się to, co utrzymywało go przy życiu i zdrowych zmysłach zabierało mu jednocześnie jego resztki szaleńczej siły. To właśnie dla tego Lena błagała go we łzach by dał się uleczyć. Tłumaczyła mu, że ma jeszcze czas by zobaczyć się z panną Wawer. Lecz on nie słuchał. Czekał trzy miesiące i musiał wiedzieć jak ona się ma. Czy wszystko u niej w porządku? Czy nadal go pamięta a jeśli tak to czy choć trochę mile wspomina chwilę spędzone z nim? Czy znalazła już sobie kogoś, kto wypełni tą pustkę, którą stworzył? Teraz by się nie dziwił, jeśli tak by się stało. Ta sytuacja była zupełnie inna niż w tedy, gdy został porzucony dla Villemo. Kiedy był przytrzymywany przykuty łańcuchami do ścian? Nagi bez różdżki jedzenia czy też picia. Myślał tylko o niej. Wracały do niego emocje i wspomnienia. Przychodziło niebo i odpływała ziemia. Chłodny wiatr po za krat on ponownie wraca tam. Widzi siebie widzi ją jak tamtego dnia. Przypomina sobie gwiazdy, co spadają one chyba jednak życzeń nie spełniają. Ich związek był wielkim wybuchem sensacji. Zakochani, zaufani, nieostrożni. Mieli siłę by być naprawdę wolni, życie nie dało im wskazówek, ale naliczało czas. Później już nie było nic więcej prócz kilka słów obserwatorki pod zdjęciem… To prawda nigdy go nie słuchała, jeśli chodziło o palenie. Z drugiej strony on wcale tak mocno na to nie naciskał. Nie przeszkadzał mu jej nauk. Akceptował ją i kochał właśnie taką, jaką była i jest to wszystko. Następne jej słowa wprawiły go w zdumienie. Nawet teraz w takiej sytuacji nie przestali się od siebie różnić. Oboje już pogubili się w swych wizjach, ale jedno pozostawało pewne. Ona nadal go kochała i tęskniła za nim tak bardzo jak on za nią! Z wrażenie i wysiłku czy też zmęczenia Tristanowi poleciała krew z nosa brudząc jego biały podkoszulek. Ale oj tam! Właściwie się dziwie, czemu on jest Puchonem. Nie znam drugiej tak silnej osoby jak on. Dziewięćdziesiąt dni nieustanych tortur. Niemal bez snu i z posiłkiem raz na tydzień o ile coś takiego można było nazwać posiłkiem. Jeden ziemniak i pół szklanki wody. Więc ja się pytam z skąd miał siłę by rozerwać łańcuch by przebić się przez mur i nagi przebyć niemal całą Syberie nim go odnaleziono. A odnaleziono go zaledwie parę godzin temu. Tristan zachwiał się i omal nie stracił przytomności. Instynktownie szukając oparcia. Oparł swoje czoło o ramię swej ukochanej. Wszystkie siły z niego wyparowały, ale chciał jeszcze trochę utrzymać swoją świadomość. Chciał jeszcze coś powiedzieć. - Uratowałaś mnie, chociaż pewnie o tym nie wiesz. Kocham cię i pragnę cię przeprosić za to wszystko nie wiedziałem, że tak to wszystko wyjdzie. Jesteś moim światłem i zrobiłem wszystko by ci to powiedzieć. Zniszczyłem kajdany i mury. Oszukałem przeznaczenie i nagiąłem rzeczywistość do własnych potrzeb. Wszystko to by powiedzieć ci jak bardzo cię kocham i jak bardzo tęsknię za tobą. Proszę… - Niestety nie miał już siły by mówić. Jego usta posiniały z wysiłku a ciało przeszywał dreszcz. Serca zwalniało tempa a do krwi obiegu trafiało mniejsza ilość czerwonych i białek krwinek niż powinno. Nie ma, co się dziwić, bo organizm był na wyczerpaniu pozostawiając fakt, że tak powinno się stać już wiele tygodni temu. Jednak to pozostawało najmniej ważną kwestią. Najważniejsze było to, co chciał jej przekazać a najzwyczajniej w świecie nie był w stanie. Nie miał sił. Cieszył się z całego serca, że ma się dobrze a przynajmniej tak to prowizorycznie wyglądało. Gdyby mógł chciałby naprawić ten błąd, który popełnił i już zawsze mieć ją przy sobie. Chronić ją i kręcić w drugą stronę światem by zobaczyć jej uśmiechem. Nie cofnie czasu, ale może jeszcze nie jest wszystko stracone? Chwilowo jednak Tristan walczyłby nie stracić przytomności. Przed jego oczyma pojawiały się mroczki i niekontrolowane wspomnienia. Ciało zlało się zimnym potem a oddech stał się bardziej ciężki. Czy zauważyliście, że ich początkowe spotkanie zawsze takie są? Kiedy jedno jest na skraju wyczerpania? Chociaż to się bardziej zdarza Tristanowi, ale cóż… Aż chce się zapytać, kto ma tutaj jaja? Z drugiej strony teraz go rozumiałem, bo przeszedł coś, co pewnie każdego doprowadziłoby do śmierci lub utraty rozumu. I pomyśleć, że to wszystko dzięki Desiree. Tylko myśl o niej go uratowała i tylko jej odrzucenie może go zabić. Oto po raz kolejny zadecyduje nad jego życiem. Jego bytnością czy też egzystencją. Czy on czasami nie za wiele on od niej wymaga po tym wszystkim, co zrobił? Nawet, jeśli tego nie chciał czy to było wytłumaczenie? Może w pewnym sensie, lecz Desiree nie wie o ty, co się z nim działo. Czy zechce mu zaufać i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia? Czy po prostu odrzuci go tak jak by postąpiła nie jedna na jej miejscu? Czas pokaże… Pozwól mi znów wejrzeć do twego serca a uwierzę w to że miłość wszystko zwycięża. Proszę. Odbuduje to co wykradłem z twoich marzeń…
Stojąc tak i na niego patrząc zauważyła, że chłopak, tfu, jego wyobrażenie, wygląda nie najlepiej. Jakby wiele przeżył i wycierpiał. Jakby był bliski śmierci. Czy tak naprawdę było? Czy Tristan, gdziekolwiek jest, cierpiał? Na samą myśl skrzywiła się. Merlinie, oby to nie była prawda, oby nic mu nie było, oby żył, cały i zdrowy i oby był szczęśliwy. Gdziekolwiek jest... Nie zapomniała o nim ani przez chwilę. Jak widać nieźle ją wzięło. Szczerze mówiąc cały czas zastanawiam się dlaczego. Przecież miała wokoł tyle fajnych facetów. A ona nadal tęskniła za nim. Ciągle go wspominała narażając się na wyśmianie przez takiego Tsykiyomi'ego na przykład. Ale jej to nie obchodziło. To było jej życie i miała zamiar przeżyć je tak jak chce. Nawet jeśliby to oznaczało wieczne umartwianie się. Nie mogłaby znaleźć sobie kogo innego. Nie teraz. Nie mogłaby patrzeć na tą osobę tak jak na niego. Z miłością. ZA kilka lat...może. Nie teraz. Chciała być sama. Miała kiedyś szansę być z Draco. Ale on był jej przyjacielem i było w porządku. Z Puchonem było co innego. Desiree naprawdę pałała do niego gorącym uczuciem. Pierwszym i chyba ostatnim w swoim życiu. Nie interesowało ją co mówili by inni, co myślał Obserwator. Nic. Pragnęła tylko jednego. By wrócił. Ale wiedziała, ze to niemożliwe i w końcu zaczynala żyć normalnie. Nie płakała, rzadziej wspominała, mając nadzieję, że kiedyś uda jej się być tą samą dziewczyną, tą samą Aileen Desiree Weaver co przed spotkaniem jego. Udawało jej się to. Powoli. A teraz znowu zaczęła sobie go wyobrażać. Tylko teraz wyglądał gorzej niż zwykle. Wcześniej wyobrażała go sobie idealnie. Dziś wyglądał jakby był bliski śmierci. Ja osobiście nie mogę uwierzyć w to co przeszedł Puchon. To wszystko jest straszne. I to wszystko po to by przeżyć, by znowu ją spotkać...Cholera, romantyczne. Ale Desiree była pewna, że on jest tylko wytworem jej wyobraźni. Wiele razy rozmawiała z nim w tej formie, nie zdziwiłoby to więc jej. A za nic nie mogla myśleć, że on jest prawdziwy. Nie uwierzy w to, żeby nie cierpieć gdy on tak po prostu się rozmyje jak zawsze. Ale...co to? Krew? Wyobrażenie nie powinno tracić krwi! Niech on przestanie! Niech on jej nie myli,zeby znowu nie cierpiała! Ale potem jej dotknął. Po dotyku powinien się rozmyć a tak się nie stało. Nie. Czuła jego ciepło i zapach. Krwi, potu, zmęczenia, ale prawdziwy zapach. Więc...nie Desiree. Nie żyj złudzeniami. On nie wróci. Rzucił cię, pamiętasz? Wsłuchała się w jego słowa. Wspomnienie mówiło bardzo ładne rzeczy. Czyżby prawdziwy Tristan to właśnie przeżywał? Czy cierpiał? Czy nadal ją kocha i czy tęskni? Nie zastanawiając się wiele oparła ręce na jego ramionach i go od siebie osunęła, jednak nadal go nie puszczała. Czuła, że uchodzą z niego siły. Jakby teraz ta wizja się rozpłynęła, byłoby jej przykro. Nie mogła na to pozwolić. Zaprowadziła go z powrotem pod ścianę i posadzila na ziemi żeby nie odszedł. Nie teraz. Skoro to jego wyobrażenie to na pewno wie co się z nim prawdziwym dzieje. Usiadła obok niego. - Słuchaj...opowiedz mi co się z tobą dzieje. Wiem, że nie wrócisz. Ale po prostu mi powiedz...Czy jesteś daleko, czy cierpisz...chcę wiedzieć. I nie znikaj jeszcze. Skoro już cię sobie wyobraziłam to...chcę cie sobie wyobrażać jeszcze trochę. Zanim znikniesz i nie pojawisz się przez długi czas. Nigdy mi nie powiedziałeś co się z tobą dzieje. A przez te trzy miesiące tyle razy tu byłeś. Zawsze jak pytałam gdzie jesteś- znikałeś. Na pewno teraz też to zrobisz, prawda? A mimo to...błagam. Nie odchodź...chociaż przez godzinę. Dla kogoś kto będzie tu przechodził to będzie dziwne. Jakaś wariatka siedzi pod ścianą i gada sama do siebie patrząc tak jakby myślała, że koło niej ktoś siedzi. Nie dbam o to. Nie jestem głupia. Wiem, że gadam do siebie, a ty jesteś tylko moim wyobrażeniem, bo usilnie pragnę o tobie nie zapomnieć. Nie dbam o to co ktoś przechodzący tu pomyśli, bo wiem, że jakby stracił to co ja, też by się tak zachował. Więc proszę...nie znikaj, powiedz mi wszystko. Może jeszcze coś mi się uda...Może ucieknę ze szkoły ci na ratunek choćby to było nie wiem jak głupie i lekkomyslne z mojej strony...Tylko chcę wiedzieć gdzie jesteś, co się z tobą dzieje. Proszę. - zakończyła ten długi monolog cały czas na niego zerkając. Upewniała się czy jej wysłuchał i nie zniknął. Zanim zrozumie, że to on, prawdziwy on, minie jeszcze trochę czasu.
Kobiety… Powiedz im prawdę to powiedzą, że kłamiesz. Okłam je to ci uwierzą. Nie ważne… Tristan stracił na chwile świadomość i przytomność. Słyszał to wszystko, co mówiła dziewczyna, ale nie miał siły mówić. Nie wiedział czy to sen w lochach gdzieś głęboko w Syberii czy może… W końcu odzyskał świadomość jednakże odczekał chwilę by zebrać w sobie siłę na dłuższą przemowę. Bo właśnie taka się szykowała. Szkoda, że nie wziął ze sobą Leny! Tak bardzo się uparł, że sam to wszystko załatwi a nie spodziewał się potraktowania jak złudzenia. Owszem wyglądał jak cień człowieka, ale nie był niczyim wyobrażeniem! Był żywą istotą. Chociaż ledwo żywą to jednak. Oczywiście możliwe, że wyglądał jak by miał umrzeć, ale do tego nie dojdzie! Jedyne, co by mogło go w tej chwili uśmiercić to odtrącenie ze strony jego ukochanej. W tedy straciłby wszelkie siły by dalej żyć. Lecz dopóki jest cień szansy, że ona nadal go kocha nie będzie umierał. Po prostu będzie potrzebował dużo snu i dużo jedzenia. To wszystko. No przepraszam bardzo! Ile razy mam pisać, że on jej nie rzucił tylko został porwany i torturowany? No Halo! - Mówiłem ci żebyś rzuciła te papierosy. Kompletnie ci mieszają w głowie… - Próbował zażartować Tristan jednak słabo mu to wyszło. Podciągnął jedno kolano i oparł o nie rękę. I w tedy do jego głowy wpadł genialny pomysł! Oczywiście genialniej by było gdyby ktoś po prostu przeszedł i udowodnił jej, że nie jest żadną iluzją i że potrzebuję troszkę opieki zanim zacznie swoją opowieść. To nie! Akurat nikomu się nie chciało przechodzić przez ten cholerny korytarz! Ból i żal jednym słowem. A raczej dwoma dobra nie ważne. Tristan zdjął z palca sygnet rodowy. Sygnet, który ma prawo nosić tylko głowa rodziny. Chciał go podać Desiree by ta w końcu uwierzyła w jego bytność. Ale niestety ten wyleciał mu z obolałej i sztywnej ręki i upadł z głośnym brzękiem na podłogę. Jeśli to, że daje jej namacalny przedmiot ją nie nakłoni do uwierzenia w jego powrót to ja idę się utopić w kałuży… - Nasz ród wywodzi się jeszcze za czasów Merlina i okrągłego stołu. To właśnie tam narodził się pierwszy Tristan, który założył ród Paladynów. Z czasem przekształcono nazwisko na Paladin by ładniej i bardziej szlachecko brzmiało. Ja jestem Tristanem IV. W naszym rodzie to imię nadawano tylko tym, którzy mieli zdecydować o losach naszego rodu. Mamy tam swoją wróżkę czy coś… - Tristan przestał mówić by móc złapać oddech, który z każdym słowem stawał się coraz bardziej ciężki. - Tak żyliśmy aż do dzisiaj w czystości krwi od samego początku. I od samego początku mieliśmy swych wrogów. Inny ród wywodzący się właśnie z tamtych czasów. Według nich zabraliśmy im jakieś tam ziemie. Czy to prawda to nie wiem, ale walka o coś, co nie ma już miejsca jest idiotyczna. W tedy w Słowacji dostałem list od głowy tamtego rodu. Chciał on zawrzeć pokój. Miała to być krótka wyprawa na dzień lub dwa. – Jego głos cichł z każdym słowem a oddech stawał cię coraz bardziej ciężki i chrapliwy. W płucach mu piszczało i zaczynał się niebezpiecznie kiwać jak gdyby zaraz miał zemdleć. Mimo wszystko chciał jeszcze coś powiedzieć. Nie był w stanie jej nawet w skrócie opowiedzieć tego wszystkiego, ale mógł jej dać ogólny zarys tego, co się działo. - To była pułapka. Zostałem uwięziony gdzieś w Syberii. Byłem torturowany przez trzy miesiące a przy życiu utrzymywała mnie jedynie myśl o tobie. Wcześniej zadbano o to by nikt mnie nie szukał. Pewien ktoś z tego rodu wysłał do wszystkich bliskich mi osób wiadomość o moim odejściu i by mnie nie szukano. Raz udało mi się wysłać do ciebie list, lecz nie wiem czy go dostałaś. Nie wiedziałem czy przeżyje dla tego w tedy napisałem tak jak gdyby to ja napisał ten pierwszy… Nie istotne. Dzisiaj rano udało mi się uciec a potem zostałem odnaleziony przez moją siostrę i kilku innych aurorów, którzy na własną rękę mnie szukali, bo według Ministerstwa Magii. Byłem już martwy. I byłbym gdyby nie ty. Od razu udałem się do Hogwartu by ci…. Ci….Powiedzieć….Że……że….Cię….Ko…. Niestety nie było mu dane dokończyć zdania. Cała opowieść zabrała mu zbyt wiele siły i Tristan stracił przytomność. Najpewniej nie na długo, ale w tym czasie Desiree ma czas by wszystko sobie w głowie poukładać.
Mój post zapewne będzie krótki, gdyż nadal nie umiem się przyzwyczaić do pisania długich, będziesz mnie musiał chyba na nowo nauczyć, albo coś. A ten, o rany, wczoraj nie miałam weny i myślałam, że będę ją miała dzisiaj a tu dupa. No nic trudno jakoś trzeba napisać. Nie o to tu chodziło. Ona często widywała go w snach i na jawie, jako zjawę, jako wyobrażenie. Od trzech miesięcy go nie widziała i była pewna, że więcej nie zobaczy. Ja na jej miejscu też bym od razu nie uwierzyła. A jak dla niej to nie było ważne, że on wygląda jak cień człowieka, tu chodziło o coś innego. I wiem, że jej nie rzucił tylko został porwany i torturowany, ale ona tego nie wie. Wysłał do niej list, że wyjeżdża i nie może ja ze sobą zabrać i że nigdy nie wróci. Więc skąd miała wiedzieć? Niby dostała drugi list, ale tam też praktycznie nic konkretnego nie napisał. Nie dziwię jej się, że nie wierzy, że to on i że była wściekła. Ale teraz widziała jak on wygląda i nie mogła go nawet okrzyczeć. - To co najbardziej mi zamieszało w głowie, to to że odszedłeś..-stwierdziła cicho by potem zamilknąć, bo zrobił coś nieoczekiwanego. Upuścił sygnet. Pamiętała go. To jego rodowy pierścień. Wzięla go do ręki...i był prawdziwy. Mogła go dotknąć, zobaczyć. Czy to znaczy, że...Teraz zaczęła się jego opowieść. Z każdym słowem spoglądała na niego z coraz większym przerażeniem. Naprawdę przeżywał takie coś? To straszne...Został torturowany, więziony...tylko myśl o niej pozwalała mu to wszystko przetrwać? Merlinie...to naprawdę był on. Szczególnie, że potem...zemdlał. Musiał być naprawdę wycieńczony. To wszystko było przerażające. To co przeżył....Nie mogła sobie tego poukładać. To było zbyt potworne. Ale widma, duchy nie mdleją. To naprawdę był on. TO NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ BYŁ ON. TRISTAN. Jej Tristan. Natychmiast go zaczęła budzić. A jak już odzyskał przytomność chwyciła go za rękę i obdarowała uśmiechem. -Tak dużo przeszedłeś...
Lochy. Ciemne lochy gdzieś głęboko w Syberii. A może jeszcze dalej w głąb Rosji? Sam nie wiem. Tam właśnie znajdował się Tristan na skraju wyczerpania. Nagi, wychudzony i całe we krwi. Niemalże nie do poznania. Ręce miał podwieszone i skute kajdankami. Te zaś znajdowały się na gruby zardzewiałym łańcuchu, który przyczepiony był do sufitu. Zdawało się, że jest on nie do zerwania. Najdziwniejsze było to, że ten sufit był cholernie wysoko! Więc może to jednak nie była piwnica? Jednak, kiedy go tu wznosili był pewny, że schodzą w dół. Cóż mógł stracić orientacje po pierwszych Cruciatusach. Mnie osobiście to wcale nie dziwi. Dyby, chociaż raz oberwał takim zaklęciem to pewnie padłbym nie przytomny. Ale on miał, dla kogo walczyć i walczył. Chociaż nie wiedziała ile z siebie daję by przeżyć. Więc skoro nie wie to tym bardziej tego nie doceni. Ale na tym polegała miłość. Na walce poświęceniu. Nawet, jeśli ta druga osoba tego nie widzi. Była właśnie jedna z tych godzin, kiedy był torturowany. Ale tym razem przez samą głowę rodu! Chyba stracił on już cierpliwość. - Jestem rozsądnym człowiekiem a i ty mi na takiego wyglądasz. Powiedz mi gdzie TO zostało ukryte a daruję ci życie. – Mówił spokojnym, choć dziwnie nie przyjemnym głosem. Tristan nie miał bladego pojęcia, o co chodzi, ale nie dawał po sobie tego poznać. W tedy na pewno straciłby życie, bo okazało by się, że nie jest im do niczego przydatny. A tak przynajmniej dalej mógł mieć nadzieje, że zjawi się święty Mikołaj na swych pięknych saniach a jego cudowne renifery go uratują… - I tak mnie zabijecie. Nie ważne czy wam powiem czy nie. – Powiedział nie swoim głosem. Chociaż miał on słaby i ochrypły ton głosu. Mówił wyraźnie i o dziwo był całkiem opanowany. Ba! Nawet słychać było zdecydowanie w tym głosie. Po jego słowach poleciała kolejna klątwa Cruciatusa, która wstrząsnęła ciałem chłopaka. Uniósł on się z bólu i ponownie opadł. Za każdym razem myślał, że już więcej tego nie zniesie. Ból, który odczuwał nie należał do tych, co można je opisać. Nie znajduje słów, które były by odpowiednie do czegoś takiego. Jedyne, co było pewna to, to, że za każdym razem aż pragnął śmierci. Nie miał już siły walczyć. Ale za każdym razem, gdy tak myślał pojawiała się twarz Desiree. Jej czuły uśmiech i miłość w oczach. I w tedy postanawiał, że się nie podda. Że ujrzy ją jeszcze raz… - Czy warto umierać za swoją rodzinę? Chyba nie łudzisz się, że oni zrobiliby to samo dla ciebie? - Nie umieram za nią. Umieram za swe przekonania. – Wyszeptał cały obolały. Każda komórka w jego ciele niezmiernie pulsowała bólem. I po raz kolejny oberwał tym przeklętym zaklęciem. Z jego ust wyleciała krew. Głowa opadła i można było pomyśleć, że to już koniec, że umarł. Ale tak nie było. Coś w jego ciele nadal walczyło. Był to rozum i serce. Po raz pierwszy zgadzali się, co do jednego. Serce chciało przeżyć dla Desiree, którą przecież kochał tak bardzo, że kiedyś przynosiło mu to fizyczny ból. A ów miłość niemalże go zabiła. Rozum po prostu pragnął przeżyć. Zachować Tristana przy życiu. Może i często wydawał się być słaby. I często tak właśnie było. Lecz teraz oznaczał się niespotykaną siłą. Siłą, która czerpała swe źródło właśnie z miłości. - Twoja śmierć nic nie da. - Wręcz przeciwnie. Będzie symbolem. Symbolem tego, że nie każdego człowieka można złamać. Moja śmierć będzie symbolem… I plamą na twym honorze. Kolejny raz oberwał zaklęciem. Z reguły pomiędzy zaklęciami Cruciatus była przerwa przynajmniej kilku minutowa. Ale najwidoczniej on pragnął go złamać za wszelką cenę. Wcześniej był pewien ktoś, kto sprawdzał jego umysł by wydobyć potrzebne informacje. I wiecie, co? Nic nie znalazł! Bo Tristan o niczym nie wiedział, ale to im nie przyszło do głowy. Uważali, że skoro jest głową rodu to musi wiedzieć to, o co pytali. Więc uznali, że za dobrze zna się na skrywaniu swych myśli i podjęli próby złamania go. Czasami ludzki idiotyzm przechodzi wszelkie pojęcie… - Naprawdę nie rozumiem jak taki ród mógł wybrać ciebie na swego przywódcę. – Powiedział z wyraźnym obrzydzeniem w głosie. Tristan podniósł ciężko głowę i spojrzał mu w oczy. W jego oczach nie było już nic. Istna pustka. - A spojrzałeś, chociaż w lustro? – Zripostował. Tamten prychnął gniewnie i odszedł. Nawet nie raczył go jeszcze raz uraczyć zaklęciem! Może to i lepiej, bo w przeciwnym razie mogłoby mu zabraknąć sił… No, co jest?! Podobnież jesteś wielkim wojownikiem MMA. Wszechstronnym, nieobliczalnym, fascynujący i niekwestionowanym mistrzem. Trzy krotnie wygrałeś najbardziej brutalny turniej, jaki jest na tej ziemi! A teraz, co? Zawsze wiedziałem, że z ciebie dupa a nie wojownik… Szepnął głosik w jego głowie. Chyba zaczynał wariować! - Zamknij się skurwysynie, bo cię zabije… - Szepnął sam do siebie. Jeszcze nie wiem jak zamierzał tego dokonać, ale oj tam. Tristan uniósł wzrok. Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Dźwignął się ciężko na nogi i upewnił się, że nie słychać żadnych kroków. To może być jego ostatnia szansa. Pytanie brzmi tylko czy starczy mu sił? Złapał palcami łańcuch i podciągnął się na nim układając swe ciało w pozycji bocznej. Zaczął podciągać się na łańcuchu obwiązując tym samym łańcuch na swych biodrach. I tak aż do samego sufitu. Teraz albo nigdy! Tristan puścił łańcuch reszta była zwykłą reakcją grawitacji. Zaczął gwałtownie spadać obracając się. I tuż nad ziemią zrobił jakieś dziwne coś. To znaczy obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i wykonał salto. Oczka, który trzymały łańcuch a kajdany puściły! Chociaż nadal miał związane ręce było to już nie ważne. Nie pozwolił sobie na chwilę odpoczynku. Musiał działać szybko póki trzyma go, choć trochę adrenaliny i nadziei, że może mu się udać. Gorączkowo zaczął szukać jakieś luźniejszej cegły w tym cholernym murze. Kiedy znalazł zaczął ją wyrywać potem następną i następną. W końcu wyczołgał się na powierzchnie. Czyli jednak nie był trzymany w piwnicy! Więc gdzie? To już było nie ważne! Było tutaj mnóstwa śniegu, na który spadały strużki krwi. Jego biodra zostały dotkliwie poranione przez łańcuch, lecz bólem się nie przejmował. Przez trzy miesiące nie odczuwał niczego więcej wiec można powiedzieć, że nawet tego nie poczuł. Zaczął biec prosto przed siebie. Potem szybko szedł. Następnie już się potykał ze zmęczenia. Było mu cholernie zimno. Lecz musiał pruć na przód. To były jego jedyna nadzieja. Jedyna szans na przetrwania. Musiał zajść bardzo daleko, bo wędrował już po trawie. W końcu doszedł do grupki ludzi! Widział już ich z daleka. A więc się udało! Byle by oni nie okazali się kimś z tego rodu, bo będzie źle! I wiecie, co?! Tak! To była jego siostra! Był uratowany. Nadzieja zapłonęła w nim. Jeszcze kilka godzin temu był w beznadziejnej sytuacji. Teraz był naprawdę uratowany. Doszedł do nich potykając się. Nie słyszał, co mówili. Pierwszym, co poczuł to jak jego siostra wtula się w jego nagie ciało. Następnie poczuł płacz na swym ramieniu. - Tak bardzo się o ciebie bałam! – Wychlipała. Ktoś inny go ubrał. Nie był w stanie nic powiedzieć. To, co zobaczył w jej oczach zaskoczyło go. Był to strach, miłość, fascynacja i wiele, wiele innych uczuć. Uczuć tak bardzo pozytywnych! Do niego. A on przez całe swe życie myślał, że go nienawidzi! - Zabierz mnie do… Hogwartu…. Do Des…. Błagam…. Wyszeptał. Nie miał siły nic mówić. Jego siostra zaprzeczała. Chciała go zabrać do szpitala. Ale ten odmawiał. W końcu użył ostatecznej broni. Po prostu jej to rozkazał. Był głową rodu a ona musiała się go słuchać czy tego chciała czy nie. - Tylko mi się nie rozszczep… - Poprosiła błagalnie i teleportowała go do wioski nie daleko Hogwartu. Tam pomogła mu dojść aż do bramy gdzie została czekając na niego….
Tristanem ktoś szarpał. Otworzył ciężko oczy. Tak dobrze mu się śniło. Znowu będzie musiał przechodzić przez te tortury. Czy nie mógł pozostać w świeci snu? Gdzie był wolny? Kiedy otworzył oczy zobaczył jak przez mgłę czyjąś twarz. - Znam cię….. Moja Kunegunda? – Zapytał, kiedy wzrok zaczął mu się polepszać. Po chwili zobaczył swój sygnet w jej rękach. Pamiętał, że chciał jej go dać, lecz mu się nie udało. - Wyjdziesz za mnie? – Zapytał bez zastanowienie patrząc jej w oczy. Kochał ją i chciał z nią być już na zawsze. Więc to pytanie było całkiem na miejscu zważywszy po tym, co przeszedł. Chociaż nie do końca wierzył, że naprawdę udało mu się uciec. Może nadal śni i dla tego wszystko układa się tak dobrze. Może to jego sen i dla tego Desiree go nadal kocha i dla tego wciąż na niego czekała. Być może w rzeczywistości jest inaczej. Lecz skoro to sen to nie zamieniajmy go w koszmarną rzeczywistość! Tristan chciał już na zawsze być przy niej i tylko to się dla niego liczyło. Chciał wziąć z nią ślub mieć dzieci założyć z nią rodzinę. Opiekować się nią, troszczyć i sprawiać, że będzie się, co dzień uśmiechała. Że będzie szczęśliwa a wszystko, co złe zostawi daleko za sobą. Niczego więcej nie pragnął…
Jeśli pozwolisz mój post będzie krótki i daremny i rozpocznę go od chwili gdy Tristan się obudził i oświadczył. Jakoś mi dziwnie pisać szczęśliwą Deską jak wiem co się z nim stanie... Podczas gdy był nieprzytomny patrzyła na niego z troską i myślała o tym co jej mówił. Nie wierzyła, że ktoś mógłby przeżyć tak dużo w ciągu paru miesięcy. Pamiętała jak czytała sobie o Voldemorcie i Śmierciożercach. Była tak mowa o państwie Longbottom, którzy byli torturowani Cruciatusem przez dłuższy czas i zwariowali. A on nic, był tylko wycieńczony. Żył. Dla niej. I choć jak kiedykolwiek zastanawiała się co zrobiłaby gdy wróci teraz nie mogła tego zrobić. Nie mogła go walnąć, wyzwać, porzucić tak jak on ją. Nie mogła. Zaczęła go budzić. W końcu nie może tak długo być nieprzytomny. Eee...jaka Kunegunda? Zdecydowanie majaczył. Spojrzała na niego z troską i łagodnie pogłaskała po włosach. Kolejna jego wypowiedź zbiła ja z tropu. Patrzyła w jego oczy ledwo powstrzymując śmiech. No bo..Desiree i ślub? Ona do tej pory była wolnym strzelcem i robiła co chce, nie była ograniczona. A teraz co, ślub? W tak młodym wieku? Jakoś nie wyobrażała sobie siebie w roli przykładnej żony. Albo matki. Haha, rany. Nie byłaby dobrą rodzicielką. Kochała Tristana. Tak jak nikogo wcześniej. I chciała być z nim zawsze, ale...po co ślub? Po co jakieś ograniczenia? Niepotrzebne wcale. Poza tym...znała wiele związków, które się rozpadły niedługo po ślubie. Nie chciała by tak było i w ich przypadku. Pocałowała go lekko i uśmiechnęła się smutno. - Tristan...kocham cię. Tak jak nikogo innego. I chciałabym być z tobą zawsze, uszczęśliwiać cię. Ale...nie mogę. Ślub to dla mnie tylko świstek papieru, nic potrzebnego a nakładajacego jakieś ograniczenia i obowiazki. Nie nadaję się na żonę. Jest dobrze tak jak jest, a jest wspaniale. Może kiedyś. Ale nie...nie teraz. Rozumiesz? Nie chciałabym byś był zły z tego powodu, bo naprawdę cię kocham i chcę być z tobą. Tyle przeszedłeś...to dużo dla mnie znaczy, dziękuję. - cały czas usilnie nie odwracała od niego wzroku. Był bardzo zmęczony i chory. Może...-Słuchaj...może ja cię zaprowadzę do Skrzydła Szpitalnego? Musisz odpocząć, nabrać sił, co?
Wiecie, co to szczęście? Nie za bardzo na tym się znam, ale… Całe szczęście, że Tristan odpłynął zaraz po tym jak się jej oświadczył. Jeszcze by się załamał i co? A tak mógł żyć w sferze fantazji. Żyć…. Jak długo?
Kroki na korytarzu. Kilku osób. Na ich czele szła dumna i chłodna jak zawsze Lena Paladin. Jedna z najlepszych aurorów nie tylko w kraju. Może nawet jedna z najlepszych w historii, chociaż nie ośmielę się tego stwierdzić. A jednak… W jej wnętrzu panowała burza. Przeklinała siebie za to, że pozwoliła mu wejść do zamku zamiast zabrać go szpitala. Ale dostała rozkaz. Od głowy rodu i nie mogła go zignorować. Nie ważne, że była starsza bardziej doświadczona i silniejsza. Zwłaszcza teraz, kiedy był taki wycieńczony. Byłą także mądrzejsza, ale.. To on był głową rodu i to kończyło temat sporu. Można powiedzieć, że wręcz podbiegła do niego, kiedy go zobaczyła. Kątem oka dostrzegła jak jakaś dziewczyna trzyma ich rodowy sygnet. Czyżby to była właśnie ta Desiree? Gust miał nie najgorszy. A skoro ona trzyma jego sygnet oznacza to, że… Nie zdążyła dokończyć myśli, bo została odepchnięta przez trzech lekarzy, których osobiście sprowadziła. Byli najlepsi a jej bratu należy się to, co najlepsze. Lekarz pochylił się nad Tristanem. Minę miał nie wesołą. - Nie przeżyję podróży. Musimy zabrać go do miejsca gdzie jest łózko. Idziemy do Skrzydła Szpitalnego. – Powiedział, ale w jego głosie było coś takiego… Coś, co mówiło mu, że robi to z czystego obowiązku. Tak jak by już wiedział… Jak by już zapadł wyrok skazujący. Trzech lekarzy. Pięciu aurorów i Lena skierowali się pośpiesznym krokiem do Skrzydła Szpitalnego. Jeden z aurorów podniósł Desiree pomagając jej iść razem z nimi. Nie wiem, czemu uznał, że to konieczne, ale co mnie to? [z/t]
Nastasja potrzebowała chwili spokoju, nie to, że nie lubiła ludzi, ale nie raz, gdy byli w zbyt dużej ilości trochę ją to przerastało, owszem przywkła już do gwaru który panował w Hogwarcie, ale czasem marzyła o tym, żeby po prostu pobyć sam na sam ze sobą, no i jakąś wartą uwagi książką. Tak więc czasem przychodziła na drugie piętro, na korytarz i siadała sobie w jednym z okien, gdy w Pokoju wspólnym wydawało jej się zbyt tłoczno. Pod pachą miała nową książkę, którą znalazła w jednej ze starych klas, zaś w dłoni wielką butelkę mleka. Tak, uwielbiała mleko, choć można by to było uznać za dziwne. Nigdy jednak nie zastanawiała się nad tym bardziej, po prostu lubiła je i mogła pić litrami. Zasiadała w jakimś przyjemnym kącie, otuliła się szczelniej swetrem i zaczęła zagłębiać się w książkę coraz bardziej.
Oto ona Lynnette Cornelia Thomspon! Dziś [jak zawsze, no prawie] chodzi szczęśliwa, pełna energii po prostu była taka...jak ona! Postanowiła wybrać się na spacer po szkole, chciała iść na dwór no ale chlapa i pełno błota plus w dodatku ona źle by było. Ta Ślizgonka czasem lubiła zachowywać się jak małe dziecko no ale gdyby ktoś zobaczył ją naprawdę wesołą to by jej reputacja legła w gruzach. No ale nie będę tu o tym wspominać bo zaraz [jak zawsze] namieszam i biedna dziewczyna będzie się głowić co narratorka tej Lynn pierniczy. Brunetka szła z dumnie uniesioną głową [jak na ślizgonkę przystało] przez korytarz na II piętrze. Z daleka zobaczyła postać dziewczyny siedzącej w najciemniejszym kącie korytarza i uśmiechnęła się zadowolona. O! Teraz to Lynnette powinna skakać z radości. Dawno nie wyżywała się i nie wywyższała się na nikim a w szczególności na młodszych uczniach. - Jak wiem to krowy dają a nie piją mleko. Kiedy była wystarczająco blisko dziewczyny powiedziała słowa, które były przesiąknięte rozbawieniem, złośliwością oraz zaczepnością. Thomspon wskoczyła na parapet okna i usiadła na nim, przekręciła głowę delikatnie w bok i patrzyła na słodką blondyneczkę. Widząc książkę w jej dłoni prychnęła cicho. - Po za tym korytarz to złe miejsce na czytanie książek, co by było gdyby no nie wiem...ktoś ci niegrzecznie przeszkodził ? Kolejne pytanie, dziewczyna w jakimś momencie palcami lewej dłoni popukała się delikatnie po ustach udając zastanowienie. Cóż poradzić na to że akurat ta blondyneczka stała się dzisiejszą 'ofiarą' dziewczyny? Miejmy nadzieję że nie ucieknie zbyt szybko z płaczem, bo studentka miała ochotę trochę się zabawić.
Nastasja uwielbiała książki. Bo jak można było ich nie kochać? Opowiadały historię, zabierały w barwny świat, taki, który nie raz nie jesteśmy w stanie zwiedzić, czy zobaczyć w naszym zwyczajnym życiu. Skłaniała mózg do działania, wyobraźnię, do czynienia tego, do czego została stworzona, do projektowania krajobrazu. To było coś tak niesamowitego, że za pomocą słów, można było dostać obraz. Choć wielu ludzi nie było tego świadomych, brakowało im właśnie tej jednej cechy, która sprawiała, że życie wydawało się ciekawsze, a mianowicie wyobraźni. Była naprawdę zaczytana w książce. Nie lubiła gdy jej przeszkadzało. I o dziwo, na korytarzu zaczepiało ją mniej osób niż w pokoju wspólnym. I pewnie zignorowała by kolejną osobę, gdyby to nie była ta konkretna. Ta jedna, jedyna chyba na całym globie przedstawicielka jej płci, która sprawiała, że się czerwieniła, ale ze złości, a nie z nieśmiałości. Przy niej Nastasja stawała się dziewczyną groźną i pyskująca, o co niewiele osób by ją posądziło, ba a nawet zdziwiło. -A ja myślałam, że dzieci i ryby głosu nie mają - mruknęła nie odrywając oczu od książki i kompletnie nie zwracając uwagi na poczynania dziewczyny. Nadal zaczytana podniosła palec, jakby sobie coś przypomniała. - Ciebie zaliczam do ryb, dzieci mają bardziej rozwinięty mózg niż ty. Dodała, po czy nadal czytając sięgnęła po mleko i upiła z niego trochę. Kto by pomyślał, że panna Wodnicov jednak potrafi się odgryźć i powiedzieć coś nie połykając wielkiej ilości powietrza.
Francisco wałęsał się po korytarzu bez celu. Miał mieć teraz jakąś lekcję, ale po raz kolejny zapomniał gdzie i kiedy. PO dziesięciu minutach od rozpoczęcia wykładu, podarował sobie szukanie odpowiedniej sali i najnormalniej w świecie zanotował w głowie, ze musi nareszcie nauczyć się co ma gdzie i kiedy. A w tym momencie nie chciało mu się wracać do dormitorium, dlatego też krążył po drugim piętrze, bo wiedział, że to miejsce najczęściej mijal podczas swojego rozkładu dnia. Ludził się, że ktoś z jego znajomych będzie tędy szedł i oświeci go, co mają kolejne i, chyba co najważniejsze, gdzie.
Życie jest takie okrutne! Jiro ostatnie nie był zbyt pozytywnie nastawiony i zauważyli to chyba wszyscy. Nie wszyscy się tym jednak przejmowali, a ci którym naprawdę na Jiro zależało kazali mu wziąć się w garść i kopali go w tyłek za każdym razem, gdy wymawiał JEJ imię. Sam Gryfon nie mógł nic na to poradzić. Ellie wciąż, czy tego chciał, czy nie, zaprzątała jego myśli i nie mógł się od niej uwolnić, choć wiedział, że powinien. Ona ma już męża, niedługo pewnie urodzi gromadkę rozwrzeszczanych dzieciaków, wyjedzie z Londynu albo przeprowadzi się gdzieś do Europy. A go przy niej nie będzie, przez jeden błąd. Do dziś rwał sobie włosy z głowy. Jak mógł być tak głupi i pozwolić jej odejść? Powinien bardziej się o nią starać. Powinien naciskać, codziennie przysyłać kwiaty, powtarzać, jak bardzo ją kocha i mówić, że nigdy się nie podda. Ale on naprawdę nie chciał jej unieszczęśliwiać! A wtedy, na balu, gdy wyznał jej publicznie, że ją kocha ona wcale nie wyglądała na zadowoloną. Wyszła ze swoim chłopakiem (oh, przepraszam! teraz już MĘŻEM) i była naprawdę smutna. Albo zła. Albo zszokowana. Albo wszystko na raz. Jiro był więc pewny, że nib gorszego już mu się nie przytrafi. W jakim był błędzie! Wpadł na coś twardego i jęknął cicho, pocierając bolące ramie. -Rety, uważaj jak ła...- nie skończył, uświadomiwszy sobie na kogo własnie wpadł. Na TEGO chłopaka wpadał zdecydowanie za często. -Oh, a gdzie twoja dziewczyna, Shadow?- spytał, prychając cicho, po czym wsunął dłonie do kieszeni bluzy. Czyżby nasz mały Francisco się zgubił? O jejku, jakie to smutne.
Frans własnie rozmyślał czy przypadkiem nie olac zajęc i nie wrócic do dormitorium, bo cos wymysli na usprawiedliwienie, bo w końcu ma do tego talent, a dodatkowo zazwyczaj był miły dla psorków, więc na sucho uchodziły mu spóźnienia i nieobecności. Moze miał w tym swój udział jego ojciec, a raczej jego posada w radzie magicznej, której podlegał Hogwart? Wiecie, takie dzieci sie zazwyczaj w szkole szanuje i dmucha na zimne, żeby było wszystko ok, bo jedno slowo chlopaka moze zmienić reputacje szkoły czy zaszkodzić jej w inny sposób. Także, rozmyślał z kogo tym razem poszydzic lub porobic sobie jaja, kiedy ktoś w niego wszedł. - Ja mam kurwa uważać? Ja tylko tu stoję!- Warknął, bo autentycznie stanął na korytarzu. Nie miał nawet pojęcia kiedy to zrobił. No, ale wściekł sie teraz, bo w końcu nie dośc, że tamten się na niego wepchał to jeszcze osądza go. Debil. - O matko. To ty.- Przewrócił oczami patrząc na Jiro. - Śledzisz mnie czy co? Zawsze, ale to zawsze na mnie wpadasz. Masz jakis problem?- Zmruzyl oczy, bo to zachowanie przestało być juz zabawne. Później chłopak jeszcze cos powiedzial. - Jaka kurwa dziew...- Zaczal, kiedy na jego twarzy pojawił się zbłąkany, lobuzerski usmieszek. A co mu szkodzi powkręcać ludzi? - Aaaa, Zoe. Zapewne lepiej niz twoja.- Wyszczerzył sie w bezczelnym uśmiechu w stronę chloppaka. Czy znal jego historie? Nie wiem, jesli nie, to znaczy, że strzelał z hasłem.
Hłe hłe hłe. Jiro JESZCZE w niego nie wszedł. Ale skoro Frans tak nalega... Niech zna dobre serce naszego Gryfona. -Wyrażaj się. Jesteś w szkole, skarbie- uśmiechnął się bezczelnie, prostując plecy. Rety, naprawdę nie cierpiał tego, że musi patrzeć na Fransa z dołu. To zdecydowanie odejmowało mu męskości i pewności siebie! Jiro nie był może karłem, ale wysoki też nie był i mierzył sobie zaledwie 175 cm wzrostu, co przy tym Ślizgonie wyglądało dość komicznie. Dzieliło ich przecież 10 cm różnicy! To było po prostu nie do przyjęcia. Jiro był bowiem typem dominanta, lubił mieć kontrolę nad wszystkim, a takie z pozoru błahe rzeczy sprawiały, że czuł się trochę, jak zwierze w klatce. -Zawsze?- spytał, unosząc do góry brew i skrzywił się nieznacznie. -Może jesteś twoim cichym wielbicielem?- zaśmiał się cicho, ale szybko się zamknął, zaciskając usta w linijkę. Jak on w ogóle śmie... jak on w ogóle śmie mówić w ten sposób o Ellie? Jiro zacisnął dłonie w pięści, mając wielką ochotę mu przywalić. Co za... kretyn. Idiota skończony. Dupek. -Myślisz, że ładnie to tak naśmiewać się z innych?- zapytał, siląc się na obojętny ton głosu. -Ale skoro z Zoe tak dobrze ci się układa, to jestem pewien, że przyjdziesz z nią na bal, prawda? Mam nadzieję, że mi ją w końcu przedstawisz- błysnął zębami, choć wciąż lekko drżał. Działo się tak zawsze, gdy ktoś w jego obecności wspominał o Ellie.
Taaa, oczywiście, ze Frans chce. Ale mi tutaj zajechalo Hugo i Theo, ale nieważne ;o Tym razem to Ty to Theo. No, ale Francisco nie jest taki jak Hugo. Taki trochę bardziej biczowaty jest. - Hm... jeśli do wszystkich mówisz 'skarbie', nie dziwię sie, ż jesteś sam.- Powiedział oschle, bo jednak w szkole widziano pary i singli i widac to bylo na kilometr czy ktoś jest z kimś. Chociaż dalej nie rozumiał fenomenu jego i Zoe. Traktowali się tak jak brat i siostra, ale to nie znaczy, że musza być razem. Tym bardziej, ze chyba każdy wiedział, że Frans jest gejem. Nie ukrywal tego, co prawda tez się z tym nie obnosił, ale jak ktoś się go spytał, odpowiadał wprost. Był praktycznie dumny ze swojej orientacji i tego, że normalnie sobie z tym radzi. Widocznie niektórzy tutaj nie byli tak dobrze poinformowani, bo inaczej nie wyjeżdżaliby z takimi pytaniami. Jednak Frans nie zamierzał wyprowadzać Jiro z błędu. Przynajmniej będzie miał z tego ubaw. I tak, widział, że chłopak stracił delikatnie pewność siebie. Wzrost Francisco nie powinien przytłaczać, nie miał on w końcu dwóch metrów. A jednak pan Shadow zaśmiał się chwile szyderczo, jednak nnie zdradził powodu, z ktorego się śmiał. Po prostu miał taka ochotę. - To znajdź sobie kogos innego do wielbienia.- Zaczął mierząc go wzrokiem. - U mnie nie masz szans.- Stwierdził, bo co mu szkodzi? Nie planował go podrywac ani nic. Wręcz przeciwnie. Probował mu w każdy możliwy sposób dogryźć. Wsłuchał się w slowa chłopaka i tylko przygryzł wargę, wygladając przy tym niezwykle seksownie, aby niczego nie skomentować. Mrugnął. - Nie, ona nie zadaje się z nieszczęsliwymi, samotnymi lamusami.- Stwierdził. - A ty... przyjdziesz zapewne sam? A może... A może nie przyjdziesz?- Wyszczerzył sie w bezczelnym usmiechu.
No ale Theo i Hugo już się lubią! Może Frans i Jiro też kiedyś zaczną? I skończą jak oni? To byłoby naprawdę urocze. No, ale dobra, mniejsza z tym! Nikt nie wie, o czym mówimy. -Tylko do wybranych- pokiwał głową z powagą. To nie tak, że Jiro wszystkich chrzcił na swoje "skarby" i "kochanie". Zazwyczaj nazywał tak właśnie swoich wrogów, czaaaaasami najlepszego kumpla. Taki już był. Ach! Jaki on romantyczny, co nie? Co do orientacji Jiro- on sam nie był jej do końca pewny. W sumie blisko- w sposób fizyczny- był tylko z dwoma chłopakami, z czego za każdym razem kończył w połowie drogi. Pierwszy raz był po prostu zbyt nieśmiały, a za drugim razem przerwał mu kochanek owego chłopaka, z którym właśnie się gździł. Ale słodko. No i jeszcze do niedawna był pewny, że faceci w ogóle go nie pociągają. Wszystko przez głupiego Lizarda, który go pocałował raz, a potem drugi i trzeci i potem zaczął go macać. Na szczęście Jiro nikt nie pytał o to, czy woli chłopców i dziewczynki. Ale Francisco był całkiem przystojny! I nawet Moore nie mógł temu zaprzeczyć. Pewnie gdyby był na miejscu Zoe ciągle by go macał. Zoe to jednak farciara, przemknęło mu przez myśl, za co zaraz wypłacił sobie porządnego mentalnego kopa. -Więc czemu chodzi z tobą?- zapytał, uśmiechając się niewinnie, odnośnie "samotnych lamusów". -Miałem nadzieję, że może TY mnie zaprosisz, no ale... cóż. Tak, masz rację. Pewnie przyjdę sam- znów zrobił poważną minę. Taaa, to wcale nie było niemożliwe. Już raz przyszedł sam na bal i było całkiem fajnie.
Zapewne czyjaś matka wbije im do pokoju. Może, może. Znaczy w sensie, że może sie polubią. I zreszta, przeciez wiesz, ze ja często zgodzę z tematu w poscie xD Francisco tylko spojrzał pogardliwie na starszego chłopaka, ale juz nie skomentował jego slów. Nie czuł takiej wewnetrznej potrzeby, nawet nie interesowało go, kim są ci wybrani. Wybrani do czego? Nieważne, kto by się tam przejmowal jakimiś głupimi slowami jakiegos Gryfona. Wiadomo, ze to był slaby dom i że elita należy do Slytherinu. Co do samej orientacji, Frans był jej pewny od kiedy skończył sześć lat. Nie wszystkim sie to podobało, jednak Shadow siał taki postrach, że na pewno nikt mu tego nie powiedział w twarz. Chyba, że był samobójcą. Powodzenia. W sumie to nie samobójcą, ale pragnąl śmierci. Frans miał kilka przygód, lepszych, gorszych, nieważne, nie wnikajmy w to. Jednak powiedzmy sobie szczerze, nigdy nie był zakochany. Po prostu zaliczanie kolesi uważał za fascynującą grę, w której znajomi zakladali sie, czy da rade wyrwać tego czy tamtego. Chyba nie trudno zgadnąc, że Frans zazwyczaj wygrywał. Jednak naprawę nigdy nie zaznał uczucia bycia kochanym i kochania. Nie licząc oczywiście swoich rodziców. Dla niego relacje z chlopakami to był czysty sport, a nie sfera uczuciowa. Czy nam chlopczyk zmądrzał? Nie wiem, a nawet nie sądze. Gdy tylko miało byc cos na rzeczy, ten stawał się chłodny i odrzucał. Dawał kosza. Łamał serca. Śmiem twierdzić, ze spotykał się z komentarzami, że ten sam ma serce jak glaz. Lub w ogóle serca nie ma. Znów obdarował go wzrokiem spod przymrużonych powiek. - Hm.. bo nie jestem lamusem?- To nie było do końca pytanie, a stwierdzenie. Zaczął się histerycznie śmiać, gdy uslyszał slowa Jiro. - Chyba musiałbym byc pijany.- Rzucił pogardliwie, gdy uspokoił troche oddech.
Z facetami był ten problem, że prawie wszystkim chodziło o jedno. A więc, gdy już dwójka takich chłopaków zaczynała się spotykać to było to dość płytkie. Zero randek, wspólnych wypadów gdziekolwiek, trzymania za ręce i przytulania, tylko pusty seks. A Jiro ostatnio doszedł do wniosku, że nie samym seksem człowiek żyje i on CHCE właśnie tego trzymania się za ręce, tych randek i przytulania. Nasz Jiro robił się jakiś ckliwy na starość. Niedobrze, niedobrze. Kiedyś nawet by o tym nie pomyślał. Z dziewczynami było inaczej. Je trzeba było zdobywać i nie pchały się od razu do łózka, jak faceci. Były powściągliwe i urocze, takie słodkie i nieśmiałe, w przeciwieństwie do mężczyzn. A jednak- Jiro zraził się do nich, z wiadomych powodów. Kobiety to zło. Dlatego wyjdę za mąż- postanowił któregoś pięknego dnia. -OJEJ- powiedział, teatralnie przykładając otwarta dłoń do ust. -Zapomniałem- dodał, już normalnych głosem, wywracając oczyma. -Zgubiłeś się? Nie masz lekcji?- zapytał po chwili, o dziwo nie starając się być nawet złośliwym. -Czy Ślizgoni nie mają teraz jakiś zajęć?- dodał, choć on także powinien być teraz na lekcji. Ale ostatnio zaczął ich unikać. Nic dziwnego więc, że opiekun Gryfonów zauważył, że z Jiro coś nie tak.
Hou, wyluzujmy, albo zwolnijmy trochę. Nie wszyscy sa tacy sami. Znaczy akurat na razie Frans taki jest i faceci, których zdobywał też tacy byli. Chociaż zakłady zazwyczaj były obstawiane na mężczyzn, którzy wcale nie wyglądali na gejów. Ani tez na bi. Wszyscy twierdzili, że są hetero, jednak Francisco miał cudowny gej-radar, który w tym przypadku chyba delikatnie zawodzil, w sensie w przypadku Jiro, i zdobywał kolesi, który teoretycznie woleli kobiety. Czysto teortycznie. I spoko, bo uważam, że pusty seks to zachowanie dośc niedojrzałe. To tylko zabawa, nie podstawa do głębszego związku. Shadow nie był zupełnie gotowy na uczucia. Był szczeniakiem i to zupełnym szczeniakiem. Nie potrafił kochać, musiałby się tego nauczyć, jednak na razie nie miał od kogo. Pokręcił teatralnie głową na reakcję chłopaka. - Może mam, może nie. Nic ci do tego.- Podsumował i błysną bielutkimi zębami w uśmieszku. - Bo ty zapewne powinieneś byc na lekcji? - Znów zadał pytanie, które było bardziej stwierdzeniem niż pytaniem.
Jiro też do niedawna nie wiedział, czym jest miłość. Miał w przeszłości kilka dziewczyn i nawet je lubił! I to one z nim zrywały, tak po prostu. To smutne. Potem wdał się w dziwną znajomość z nauczycielką i był przekonany, że to ta jedyna. Ale w tym samym czasie na horyzoncie pojawił się Lizard i wszystko się skomplikowało. Ale Lizard zniknął; umarł, wyjechał, kto go tam wie. No i zjawiła się Ona. Przez duże O. Ellie wydawała mu się dziewczyną idealną i taką też była. Tylko, że wszystko musiał spaprać, jak zwykle. Porażka. No to streściłam Wam życie uczuciowe Jiro. Nie było tego zbyt wiele, co nie? Ale nauczył się szanować drugą osobę. Dzięki Ellie. Nauczył się być wrażliwym, kochanym i słodkim. Może teraz więc uczyć innych! Może takiego Fransa, na przykład? Ojej, byliby doprawdy słodką parką. Tylko kto by tu grał pierwsze skrzypce? Coś mi mówi, że żaden z nich nie chciałby ustąpić drugiemu i pewnie często by się kłócili, nawet o pierdoły. -Rety, ile lat chodzisz do tej szkoły?- potarł dłonią czoło i westchnął cicho. -Wciąż się gubisz? To naprawdę urocze- pokręcił głową z politowaniem. -Powiedzmy, że zrobiłem sobie wolne. Chciałem się... poopalać?- brzmiało to jak pytanie, a w głosie Jiro dało się wyczuć nutkę rozbawienia. -Czyżbyś nauczył się mojego rozkładu dnia na pamięć? To urocze z twojej strony, kochanie. Tak się o mnie martwisz. Niepotrzebnie. Wciąż jestem najlepszy w klasie- wyszczerzył się do niego bezczelnie i poklepał go lekko po ramieniu, jak małe dziecko.
Przynajmniej miałaś co opisywać, bo Francisco, poza tą sferą erotyczną, raczej nie miał życia uczuciowego. I jak na razie jemu to nie przeszkadzało. A wręczx przeciwnie. Nie musiał się do nikogo dostosowywać, uważać, starać. PO co by mu to było do szczęścia potrzebne? Nie było, zdecydowanie nie było. Tak było dobrze, naprawdę. Przynajmniej na razie, nie gdybajmy, co będzie za jakiś czas. I nawet jeśli jakimś cudem Jiro i Frans vel franca byliby razem - to byłby bardzo burzliwy związek. To mogę zapewnić. Bo oboje są raczej dominujący no i uparci. Czuję, że tam kłotnie byłyby na śmierć i życie. Bo wątpie, żeby Shadow nagle stał się potulnym barankiem. Jeśli on by tu nie dominował, to byłoby cięzko, on nie znosi czyjejś władzy nad sobą. Był panem wlasnego losu, buntował się każdej narzuconej, czyjejś woli. - Emn... Trochę czasu?- Odpowiedział zanim pomyślał i wściekły przygryzł wargę. Nie powinien tego mowić, bo po co. To tak, jakby przyznal się do błędu. W sumie to ta jego odpowiedź do mało inteligentnychnależała i stawiała go w złym świetle. - Poopalać?- Parsknął, bo cos mu mowiło, że jednak Jiro wybrał do tego zlą pogodę. Na kolejne słowa zmrużyl oczy, ale chłopak przegiął klepiąc go po ramieniu. Frans cofnął się, a w jego oczach pojawiły się błyskawice. - Nie dotykaj mnie!- Syknał mrużąc powieki.
Pogoda przecież nie była taka zła. Był przecież maj, zbliżał się czerwiec i na dworze robiło się coraz ładniej, ale... No właśnie. Ale Jiro nie lubił paradować bez koszulki. Rzadko odsłaniał brzuch i prawie nikt nie widział jego pępka! Fajnie, nie? Tak już bywa. -Powinieneś więc znać już Zamek na tyle dobrze, by przynajmniej trafić do swojej klasy- prychnął cicho. Nie dość, że ci przyjezdni to jeszcze Frans, któremu trzeba było wskazywać drogę. Ech. Niedawno zresztą Jiro był na tyle miły, by zaprowadzić jakiegoś przyjezdnego chłopaczka pod jego klasę! -Chcesz iść ze mną?- uśmiechnął się lekko, wskazując na okno. Może i teraz faktycznie pogoda nie była zbyt ładna, bo zbierały się chmury... Dobra, niech zostaną tutaj! -Co ty...? Taki nietykalny? Wiesz... słyszałem, że TO lubisz- mruknął, teraz już z całą pewnością chcąc być złośliwym. Tak naprawdę nic a nic nie słyszał, nie wiedział nawet, że Frans jest gejem, czy co tam i nie miał pojęcia o jego życiu erotycznym. Bo zwyczajnie go ono nie obchodziło. -Twoja dziewczyna nie byłaby zadowolona- pokręcił głową z dezaprobatą. -Nieładnie, nieładnie.
Hm to calkiem inaczej niz Frans! On najchętniej chodziłby non stop bez koszulki, bo miał sie czym chwalić i sie tym chlubil. Jednak czasem nie wypadało, najnormalniej w świecie. Bo nie będzie chodził po szkole bez koszulki. Chyba. Chociaż, kto go tam wie. Wtedy Jiro raczej nie bylby dla niego taki oschły. Nie, zeby mu zalezało na tym, nic z tych rzeczzy. - A może właśnie celowo nie chcę tam trafic.- Probował wybrnąc z tego, w co się wplatał i po chwili tez przeniósł wzrok na zewnątrz. Wzdrygnął się, gdyż najnormalniej w świecie był człowiekem, który szybko marzł, a pogoda, a raczej chmury nie zachęcały. - Tak.- Odpowiedział mu szybko. Za szybko. szybciej niz myslał. Praktycznie odpowiedź sama mu się wyrwała. - Nie...- Poprawił sie, jednak sądził, że to ju ż bez sensu. Powinien znów w to brnąc, skoro już tam się zamotał. Gdy Jiro wymruczał, Frans zarumienił się lekko, przez co był bardzo zly na siebie, gdyż takie reakcje byly poza jego kontrolą. - Zależy przez kogo i jak.- Stwierdził spokojnie i niby obojetnie. Cóż, może brakowało mu w ostatnich dniach DOTYKU? Kto go tam wie. - To nie jest m...- zaczał, ale ugryzł się w język. Brawo geniuszu. - Zapewne nie robiłaby mi z tego powodu problemów.- Dokończył obojenym głosem i wzruszył ramionami.
Pewnie, że Jiro nie miałby nic przeciwko. On w ogóle nie miał nic przeciwko ludziom bez koszulek. I bez spodni też. I w ogóle to lato było pod tym względem fajne, bo dziewczyny zaczynały pokazywać więcej. Dla Jiro to zawsze spoko. Frans był dziwny. Zdecydowanie. To właśnie pomyślał Jiro, spoglądając na niego wyraźnie zdziwiony. Uśmiechnął się po chwili, w ten swój szczególny, jirowaty sposób, czując, jak jego pewność siebie rośnie, chociaż w ogóle nie urósł! Miał go. -To możesz pokażesz mi JAK lubisz być dotykany?- zapytał, między salwami śmiechu, choć na początku starał się być poważny. Bezskutecznie. Rety! Frans, ty dowcipnisiu. I nie rumień się tak, bo Jiro jeszcze pomyśli, że to słodkie! -A więc pewnie w ogóle jej na tobie nie zależy- powiedział, na pół żartem, na pół serio. -Bo widzisz...- udał, że myśli nad czymś głęboko, nawet przyłożył palec do ust. -Gdybym JA był na jej miejscu, byłbym zazdrosny o każdego, kto tylko by cię dotknął. A więc chyba dobrze, że ze mną nie jesteś- wyszczerzył się głupio. Humor zdecydowanie mu się poprawił, a jakże. Aż dziw.
Dziewczyny, mówisz? Dziewczyny? Jednak mam wrażenie, ze prawie nagi Francisco zrobiłby na nim niemałe wrażenie. Tym bardziej, że był hm... no, nieźle wyposażony przez naturę. No, jednym słowem, miał się czym chwalić. Bo Franca był dziwny. Był dziwny, tym bardziej, ze teraz górę nad nim brała ta częśc zdobywcy, ta która nakazywała mu uwieźć chłopaka i wykorzystać. Ale jak to zrobić, skoro sam Shadow zaczął go najzwyczajniej w świecie wkręcać? Szkoda, że to wymknęło się spod kontroli i teraz Frans został całkiem zakręcony w tej całej sytuacji, że nawet nie wiedział powoli co mówić. Zamotał się we własne sidła. - No na pewno nie przez ciebie.- Stwierdził, żeby za moment w jego wyobrażni narodził się dość chory pomysl. Na szczęście nikt nie potrafił czytać tu w myślach, więc jego durne obrazy pozostaną tylko w jego głowie. Wystarczy, bo jeszcze ktoś pomyślałby, że z Francisca jakiś erotoman był. A może to była prawda? - Uwierz mi, że to sprawa tylko między mną a nią.- Warknął znów mierząc go wzrokiem.
Jiro jednak nie był w stanie tego stwierdzić, bo nigdy nie widział Fransa bez koszulki. I bardzo dobrze. Jakoś mu się do tego nie paliło. Bo przecież Ślizgon w ogóle go nie interesował. Jiro wolałby przebiec nago po błoniach. Wolałby oddać się na pastwę wilkołaki. Wolałby zrobić cokolwiek! -Naprawdę?- udał zdziwionego i nieco obrażonego, niby to bardzo przejęty jego słowami. -Czemu? Nie podobam ci się?- ostatnie zdanie wypowiedział już z nieudawanym zaciekawieniem i trochę jakby... złością? Bo jak to? ON mógłby się komuś nie podobać? Do Jiro po prostu to nie docierało. Przecież jest doskonały. Mądry, oczytany, zabawny, przystojny, całkiem czarujący i oddany! -Wierzę. Mówię tylko, że na jej miejscu byłbym strasznie zazdrosny, gdybyś ktoś kładł łapy na moim- wzruszył lekko ramionami. Otóż to. Jiro własnie tak traktował swoje dziewczyny do tej pory- jako swoją własność i wściekał się, gdy inny chociażby na nie spojrzał, choć sam wtedy nie był zbyt wierny. -A więc chciałbyś się kiedyś ze mną wybrać na błonia, gdy pogoda się poprawi?- zapytał nagle, wsuwając dłonie znów do kieszeni bluzy. Jakby nigdy nic. Coś jak randka...? Nie, nigdy w życiu! Ale Frans i tak już się wcześniej zgodził. Ma przechlapane.