W tym miłym zakątku Hyde Parku znajduje się pomnik znanego i lubianego przez wielu Piotrusia Pana. Przychodzą tu ludzie w różnym wieku, niektórzy z zazdrością patrzą w chłopięcą twarz i zastanawiają się, jak cudownie byłoby nigdy nie dorastać i żyć w bajkowej krainie, a inni zupełnie nie zwracają uwagi na magiczny pomnik, który zdaje się uśmiechać się łobuzersko do wszystkich przechodniów.
Była podekscytowana tą lekcją. Zwłaszcza, że Jerry ostatnio dał jej przedsmak poruszania się po Londynie mugolskim środkiem transportu. To on wtedy wszystko załatwiał i mówił jej co robić, więc była chętna nauczyć się odrobiny samodzielności w tej dziedzinie. Cieszyła się, że nauczyciel decyduje się na nietypowe formy lekcji i uczenie ich o tym świecie w praktyce - to z pewnością przyciągało uczniów, a że lekcje były niestety nieobowiązkowe, to było istotne. Zresztą, co dałaby im sucha teoria, gdyby nie mogli tego popróbować na własnej skórze. Dodatkowo cieszyła się, że tym razem praktyka nie opierała się na sporcie, którego nienawidziła, tylko na czymś, w czym miała chociaż minimalne szanse się nie ośmieszyć. - Zawsze - odpowiedziała na pytanie Nessy, poprawiając gruby płaszcz i szczelniej okrywając się szalem. Pod spodem miała jeszcze wyjątkowo gruby sweter, w obawie przed zmarznięciem. W końcu to było trochę co innego - móc teleportować się w każdej chwili po ciepłe ubranie, a być skazanym na kilkugodzinne snucie się po ulicach bez magicznego wsparcia. Oczywiście nie narzekała, ale zamierzała być w pełni przygotowana. Uśmiechnęła się, kiedy wylądowali w Londynie i rozejrzała się. Spojrzała na pomnik i miała nieodparte wrażenie, że coś jej on przypomina. Nie mogła jednak skojarzyć o co dokładnie chodzi, więc zaraz przekierowała uwagę na nauczyciela, czekając na rozpoczęcie zajęć. Byłą bardzo ciekawa jak one będą wyglądać. - Niewielkie, ale jechałam jakiś czas temu tramwajem i było super. W sumie różni się, w środku jest zupełnie inaczej i trzeba kupować bilet w takich śmiesznych maszynach, to dość skomplikowane - przyznała, bo pamiętała, jak Jerry szybko poruszał palcami po ekranie, a ona starała się wychwycić co zaznacza i dlaczego. Tłumaczył jej trochę, ale to nie było takie proste do utrwalenia.
Bjørn H. Nordhagen
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Blizna na lewej łopatce, włosy w nieładzie, bardzo jasna cera, heterochromia centralna
Zajęcia z mugoloznastwa były mu tak potrzebne jak wiewiórce nauszniki (można, tylko po co?), ale z chęcią brał w nich udział. Wątpił, że nauczy się czegoś nowego, ale zawsze mógł pomóc innym uczniom, którzy nie wychowywali się w sposób mugolski jak on. Chyba, że profesor objaśni im działanie czegoś, czego nawet jemu nie dane było nigdy poznać. Byłby zaskoczony, ale tylko pozytywnie - ostatecznie coś by wyniósł z lekcji i wcale tak nie zmarnował czasu jak mawiali niektórzy mniej ochoczo nastawieni do mugoli. No i wycieczki. To było coś, dla czego warto było czasem wyściubić nos poza pokój wspólny Puchonów. Z mieszaniną ekscytacji i przerażenia szturchał @Ellis Hawthorne o to, żeby poszli razem. Samemu nie chciało mu się ruszać tyłka, ale z kimś znajomym miał większą szansę nie zgubić się w Londynie i nie spanikować w połowie wycieczki. Nie umiał się jeszcze teleportować, a ze skonfiskowaną różdżką raczej nie odnalazłby szybko drogi powrotnej. Musiałby się, brr, odezwać do obcych po wskazówki dotyczące drogi do celu. Najgorsze co mogło się kiedykolwiek stać. Sunderland znał jak własną kieszeń i z zawiązanymi oczami dotarłby w większość miejsc, z kolei w stolicy bywał rzadko i kojarzył tylko parę ważniejszych lokacji, kilka linii metra oraz mapę. Wystarczyłoby dorwać mapę. Po dotarciu na miejsce z całą resztą wycieczki myślał tylko o tym, żeby się nie zgubić.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Uśmiechnęła się pocieszająco do @Nirah Anunnaki i wydała z siebie kilka niewyraźnych dźwięków. Chyba przesadziła z wielkością szalika. Tak na dobrą sprawę rozłożony mógłby nawet służyć za koc i spokojnie zmieściłyby się na nim ze dwie osoby. Wyswobodziła się z niego na tyle by być w stanie normalnie rozmawiać i nie zjadać przy tym tkaniny i ponownie uśmiechnęła się do młodszej puchonki. - No jasne! Ze mną nie zginiesz, spokojnie. - Powiedziała, chociaż wcale nie była taka pewna czy sama sie nie zgubi w tak wielkim mieście. Doskonale rozumiała stres dziewczyny. Większość czarodziejów nie miała żadnego kontaktu z niemagicznym światem i zajęcia w samym środku Londynu wśród mugoli były z pewnością dla części z nich skokiem na głęboką wodę. Gdyby sama nie wychowywała się w niemagicznym sąsiedztwie z pewnością też w tym momencie byłaby mocno zestresowana. Teraz też czuła leciutki ucisk w klatce piersiowej, ale było to raczej spowodowane tym, że nie miała pojęcia jak będą wyglądać zajęcia, a brak różdżki wcale nie dodawał pewności siebie. Mimo wszystko wolałaby mieć ją przy sobie. Jakoś z różdżką za paskiem nie wyobrażała sobie w głowie tylu negatywnych scenariuszy. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak "nago" czuje się bez tego magicznego patyka... Stres jest zaraźliwy. Potrząsnęła energicznie głową odpędzając te dziwne ponure myśli, które ją nagle dopadły. - Ciekawe jak będą wyglądać zajęcia. Mam nadzieję, że nie będziemy się rozdzielać. - Zastanawiała się na głos. Zdecydowanie liczyła na to, że będą się przemieszczać dużą grupą i będzie mogła tylko stać z boku i głównie podziwiać Londyn zamiast uczyć się obsługi biletomatu.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Ostatnia lekcja mugoloznawstwa okazała się strzałem – hehe – w dziesiątkę. Naprawdę dobrze się bawił przy tym całym paintballu, więc nad udziałem w kolejnej praktycznie nawet się nie zastanawiał, wierząc, że i tym razem profesor Harrington nie zawiedzie i wymyśli coś równie, albo nawet bardziej, nietuzinkowego. W sumie sam fakt, że zajęcia miały się odbyć w Londynie brzmiałby dla niego wystarczająco atrakcyjnie i bez zachęty w postaci poprzedniej lekcji, bo jak bardzo nie uwielbiał Hogwartu i Hogsmeade, tak możliwości w pełni legalnego wyrwania się na choć parę godzin z murów zamczyska wprost nie mógł sobie odpuścić. Nawet kosztem oddania swojej różdżki, co wprawdzie zrobił bez szemrania, ale jednak nieco niechętnie, bo to była dość osobista własność, gdy wraz z pozostałymi stawił się na miejscu zbiórki i zostali o to poproszeni, nim świstoklik zabrał ich na miejsce docelowe. Oczywiście był ubrany całkiem adekwatnie do warunków, a swoją zwyczajową torbę na ramię zmienił dziś na wygodniejszy plecak, obecnie wiszący na jednym ramieniu. Otrząsnąwszy się z nieprzyjemnego uczucia jakie mu zwykle towarzyszyło przy tej metodzie podróżowania, rozejrzał się wokół stwierdzając, że są w jakimś parku i jeśli się nie mylił był to akurat Hyde Park; Londyn nie był mu tak zupełnie obcy, ale też nie znał go jak własnej kieszeni czy chociażby swojego rodzinnego Cork w Irlandii. Zatrzymał na moment spojrzenie na pomniku, ale wyrzeźbiona postać nie nasuwała żadnych skojarzeń, więc przeniósł wzrok na zgromadzonych Hogwartczyków, poszukując wśród nich co lepiej znanych twarzy. Dość szybko wychwycił w tłumie sylwetki swoich kumpli – Matta oraz Ragnara i przez moment nawet zastanawiał się czy właśnie do nich nie podejść, ale wtedy rzuciła mu się w oczy samotnie stojąca @Violetta Strauss, więc koniec końców to właśnie w jej stronę poczłapał, a w kierunku Ślizgonów posłał jedynie salut. — I jak tam, Strauss? — zagaił z wyszczerzem na twarzy, dając Krukonce jednocześnie niezbyt mocnego kuksańca w ramię pięścią. — Zwarta i gotowa na przygodę w wielkim mieście? Sam nawet był w pewnym stopniu podekscytowany; jak zawsze też biła od niego pewność siebie, choć o poruszaniu się mugolską komunikacją nie miał tak w zasadzie zielonego pojęcia i w dodatku był pozbawiony swojego magicznego patyka, co też było pewnym utrudnieniem. Traktował to jednak jak swego rodzaju wyzwanie, a przede wszystkim – okazję do przedniej zabawy, bo na taką się ta wyprawa zapowiadała. Na pewno nie był tutaj z chęci pogłębienia swojej wiedzy o niemagicznym świecie, bo w gruncie rzeczy go to prawie w ogóle nie interesowało.
Hemah E. L. Peril
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Białe włosy, brwi i rzęsy, jasna cera. Akcent cockney. Umięśniona sylwetka. Blizna na jednej brwi po dawnej bójce. Blizny po odmrożeniach na lewej ręce i udach.
Nie, aby Hem jakoś przesadnie paliła się do wizyty w Londynie. Była w nim praktycznie codziennie, mieszkała w nim (od jakiegoś czasu i miejmy nadzieję, że nikt nie rozwali jej mieszkania na tyle, aby musiała się eksmitować) oraz pracowała. Ba. Urodziła się tutaj. To miasto przywodziło różne wspomnienia, zależnie od części, w której się znalazła. Ta magiczna przepełniona była poczuciem presji i obowiązku, ta mugolska z kolei smutkiem i nostalgią. Ale oglądanie czarodziejów w komunikacji miejskiej może być przednią zabawą. Takiego cyrku nie chciała przegapić za nic w życiu. Jakoś wcześniej umknęło jej, kto bierze udział w lekcji. I dopiero teraz, kiedy uczniowie rozpęźli się po okolicy, mogła zerknąć na ich twarze, niemal natychmiast wyłapując dwie znajome. Podskoczyła od tyłu do @Elizaveta Konstantinova oraz @Akaiah Sæite, łapiąc każde pod jedno ramię i zgarniajac do ciepłego, pełnego pseudo-matczynej miłości tula. Wydawała z siebie ciche pomruki szczęścia, dłuższy czas nie puszczając żadnego. Biedny Vivaldi, mogło się to mu nie spodobać. Ale nie przejmowała się kotem, dużo bardziej skupiona na przyjaciołach. - Eliza! Akaia! - Po co komu "h"? Zdawała się dużo bardziej na miejscu ze swoim boleśnie mieszczańskim akcentem, z pozbawionym finezji czarodziejów zachowaniem oraz całkowicie pewna siebie, bardziej na miejscu niż kiedykolwiek na czarodziejskiej uliczce. Acz przy tym pozbawiona czegoś ważnego, czego nie dało się określić. Rozluźniła w końcu uścisk, by pozwolić im odetchnąć, ale nie puszczała jeszcze uczniów, wciąż przygarniając do siebie. - Nie spodziewałam się was tutaj! Nie sądziłam, że odważycie się na taką wycieczkę, jestem z was dumna, wy moje lukrowane pierniczki - faktycznie, duma wręcz się z niej wylewała, kiedy cały czas tuliła "maluchy" do "piersi". Te pierniczki wcale nie były przytykiem. Wcale. Uspokoiła się dopiero po chwili, stając w końcu normalnie. Ale nadal była podekscytowana. Humor +50, entuzjazm +50, miłość do Aka i Elizy is over 9 thousands now. - To mają być pary, tak? Tak bardzo chciałabym przygarnąć was oboje i pomóc! Ale nawet, jak nas rozdzielą, wierzę, że dacie sobie radę, jesteście sprytnymi ptysiami - paplała z uśmiechem na ustach, poprawiając Akowi płaszcz. - Jakbym wiedziała, Akuś, że tu będziesz, to bym wzięła ci czekoladki z eliksirem pieprzowym. Ale masz chociaż to - i wyciągnęła z torby samogrzejący kubek z herbatą, którą sobie wzięła, by nie usnąć. Kolejna kawa tego dnia byłaby niezbyt mądra. - Eli, skarbie, pilnuj kota, metro albo autobusy nie są zbyt dobrym miejscem dla niego - odwróciła się do Ślizgonki, poprawiając jej szalik. Tako cieszyła się, że tu są, jak i martwiła, że jeśli zostaną sami, to nijak sobie nie poradzą. Ale nie zamierzała okazywać obaw, zamiast tego wspierając ich i kibicując nawet, jak dadzą jej kogoś innego do pary.
Fabien E. Arathe-Ricœur
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Niewidomy. Cienkie, białe blizny na palcach.
W pewnym momencie rękę @Riley Fairwyn coś delikatnie trąciło, zanim wsunęło się pod nią i objęło za ramię. Myśleć by można, że Fabien zdążył się już nauczyć, jak bardzo młody różdżkarz za nim nie przepada, a już tym bardziej za dotykiem z zaskoczenia. Niemniej tym razem oboje płynęli na jednym statku - może i blondyn wciąż posiada swoje jasnowidztwo, ale bez różdżki i magii czuł się po prostu źle. Niepewny. Polegał w sporym stopniu na zaklęciach, które ułatwiały mu życie codzienne, popadając w pułapkę uzależnienia od jednego patyczka. Podobnie jak czarodzieje, którzy nie znają innego życia. Jedyne jego wyjaśnienie jest takie, że przynajmniej rekompensuje sobie swoje kalectwo magią. Powinien nauczyć się magii bezróżdżkowej... Uśmiechnął się lekko do Rileya. - Nie sądziłem, że cię tu zobaczę - przywitał się z chłopakiem. Z nadgarstka drugiej ręki zwisała mu biała laska, założona za przymocowane doń uszko. Na palcu miał z kolei pierścień pochłaniacza magii, wciąż boleśnie nieświadom, co on tak naprawdę robi. Może tylko gruba warstwa odzienia ochroni Fairwyna przed działaniem przedmiotu. Bowiem młody Ricœur ubrany był zgoła lekko jak na tę pogodę - bez czapki czy rękawiczek, z szyją luźno obwiązaną szalikiem. Wszystko jednolicie czarne. Jasne włosy i laska odznaczały się niesamowicie mocno na tym tle. Z jednej strony chciał jego pomocy, z drugiej sam pragnął być wsparciem dla kogoś, kto nie zna życia poza przepełnionymi magią terenami. To może być interesująca wycieczka.
Niamh O'Healy
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : irlandzki dialekt, odstające uszy, krzywy ryj
Poza ulicą Pokątną, nigdy nie była w Londynie. Swoją drogą, to bardzo irytujące było, że cały magiczny świat był skoncentrowany w tym mieście - Pokątna, Peron 9 i 3/4, Ministerstwo. Jeżeli pochodziło się z mugolskiej rodziny i chciało się coś załatwić, trzeba było naginać do Londynu. Tak jakby nie można było otworzyć filli banku w innych dużych miastach, przenieść niektóre departamenty do innych miejscowości, stworzyć podobne do Pokątnej ulicy. Czarodzieje chyba nie zdawali sobie sprawy, że istniały też inne miejscowości i zdechdowanie mieli w poważaniu, że nie każdy może teleportować się tu z rodziną w sekundę. Właściwie to brak wyobraźni, dbanie wyłącznie o własne interesy i klasizm były doskonałym opisem społeczności magicznej, którą w głównej mierze, rządzili Anglicy. Nawet na lekcji mugoloznawstwa, gdzie zapewne mieli chodzić po niemagicznych częściach miasta, padło na Londyn, chociaż w końcu można było postawić na inne miasto. Na przykład Belfast - to dopiero była stolica! Z ciekawą historią i w ogóle. Przy przerytym "murami pokoju" Belfaście, Londyn był jak lunapark dla turystów. I może nie mieli królowej, ale tylko w Belfaście urodził się C.S.Lewis, który zrobił dla świata więcej, niż ta utrzymywana przez społeczeństwo stara baba w kapeluszu i jej rodzina. Niamh nie miała dużego problemu z oddaniem nauczycielowi różdżki. Z własnej woli by tego nie zrobiła, ale nie czuła się też do niej aż tak przywiązana. Być może dlatego, że do wróżenia nie była jej potrzebna. Współczuła wszystkim tym, których magiczne moce ograniczały się do patyka.
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Pokiwał delikatnie głową, powoli przyjmując do wiadomości, że Profesor Harrington faktycznie powinien brać poprawkę, że niektórzy z jego podopiecznych byli czystej krwi, a prawdziwych mugoli widywali tylko na kartach podręczników. Mało tego, duża część z nich wciąż była niepełnoletnia: kolejny argument, żeby przestać się martwić na zapas, bo kto chciałby odpowiadać za zaginięcie grupy dzieciaków? Co prawda nie wymiotło to wszystkich obaw z głowy Krukona, ale przynajmniej miał nową mantrę, którą będzie powtarzał sobie w głowie w ramach uspokojenia. Przekręcił jednak głowę w bok, na wspomnienie o dorożce. -Mm.. m-mugole d-dalej j-jeżdż-dżą dorożkami-i?– w sumie jak myślał o niemagicznych osobach, to prędzej przychodził mu na myśl metal. Metalowe książki, metalowe pióra do pisania, metalowe pojazdy, metalowe wszystko, z czego korzystali. Drewniana, arystokracka dorożka wcale mu do tego wyobrażenia nie pasowała. Niemniej nie chciał psuć zabawy, więc szybko zaraz dodał. – J-Jeśli t-tak, t-to ch-chętnie u-uciekną z T-Tobą d-dorożką. P-Przynajmniej po-popatrzę na ł-ładne k-konie.– tyle by miał profitów z tej całej wycieczki… ale tego typu jazda pasowała mu o stokroć bardziej, niż zamykanie się w stalowej puszce na kółkach, która niewiadomo jak jeździ. Tam nawet koników do podziwiania by nie miał. Speszył się lekko na komentarz Elizy, który sprawił, że jego rozanielony uśmiech szybko zrobił się po prostu głupiutki. –P-Przepraszam.– powiedział niemal machinalnie, nawet nie zauważając jaki dysonans był w jego mimice przy zwierzętach, a przy ludziach. – P-Po prostu… - długo szukał słów, ale w końcu poddał się i wzruszył delikatnie ramionami, wciskając trochę zawstydzony ręce do kieszeni. Bo prostu był kotem i już. - O, b-bardzo p-prze-przemyślane za-zaklęci-… - ZAWAŁ. Podskoczyłby jak spłoszona fretka, gdyby nie mocny uścisk, który finalnie przytrzymał go w jednym miejscu. Serce ruszyło jak szalone, a sam Ak przez ułamek sekundy zesztywniał jak opos. Długo to jednak nie trwało, bo znał Hem na tyle długo, by rozpoznać jej dzikie odgłosy szczęścia – zresztą sam miał nawet ochotę je teraz powydawać, nawet nie spodziewając się, jak bardzo się ucieszy. - N-Nie st-strasz t-tak. – Ak nie potrafił okazywać emocji. Stęsknił się za dziewczyną niemożliwie, z oczywistych powodów widując ją dość rzadko: kariera Gryfonki często spłaszczała ich kontakt tylko do wymiany listów i wiadomości na wizzengerze. Jednak Ak nie był wylewny dla nikogo. Hem mogła jedynie zauważyć drobne niuanse, jak fakt, że na chwilę zaczął mówić odrobinę głośniej i nawet się nie wiercił, gdy go tak tuliła – a często to robił, bo bywał krnąbrny jeśli chodziło o takie czułości z jej strony. – N-Nie w-wiedziałem, ż-że dz-dziś prz-przyjdziesz. M-Myślałem, ż-że nie masz cz-czasu. – mówił dalej, kuląc się trochę mniej. Choć uśmiech był bardzo subtelny, a spojrzenie dalej uciekało gdzieś obok twarzy Hem, gdyby był psem, z pewnością merdałby teraz ogonem. Oh, Merlinie. Pierniczki. Zwiesił zawstydzony głowę, czując ten przytyk całym sercem. Nie mógł się jednak nie uśmiechnąć szerzej na to wspomnienie. Ta akcja była taka głupia i miła w jednym… włamać się komuś do domu i zrobić raban, by upiec ciasteczka… - P-Po-staramy się b-być t-tak samo tw-twardzi jak te p-pierniczki.– choćby czerwieniały mu uszy, a głos brzmiał na okropnie zawstydzony, MUSIAŁ powiedzieć ten żart. – Ch-Chciałbym b-być w tr-trójkę. Ch-Chociaż j-jedna o-osoba w-wiedziała-by j-jak n-nie z-zgubić s-się w ci-ciągu trzech m-minut n-na s-stacji. – tłok był już przy zbiorowisku kominków sieci Fiuu… a mugoli potrafiło być dziesięć razy więcej, niż czarodziejów. Poczuł, że znów zaczyna się stresować. Ale stres znowu zagłuszyła Hem, na której Ak zawiesił uwagę na dłużej. Poprawiła mu płaszczyk, powiedziała, że chciała dać mu czekoladki na rozgrzanie, zaproponowała herbatkę, lepiej ułożyła szalik Elizy, wyraziła przejęcie o kota… Sæite przestąpił z jednej nogi na drugą, nie wiedząc jak sobie poradzić ze wzbierającym uczuciem szczęścia, że przyjaciółka była obok. - Dz-Dziękuję. – wziął od niej termos, popijając i grzejąc sobie przy tym dłonie.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Zastanowiła się nad tym, co Aki powiedział. Fakt, świat mugoli bardzo się rozwijał, ale słyszała, że wciąż zaprzęga się konie do wozów. Czy możliwe, że niekoniecznie w centrum Londynu? Naprawdę mało o nich wiedziała i w sumie wolała się już na nic nie nastawiać, a jedynie mieć nadzieję, iż może się na jakąś akurat załapią. - Oby jeździli, wtedy może nawet pogłaskamy konia – powiedziała sugestywnie, wiedziała, że chłopak zwierzęta uwielbiał i to miało szansę jeszcze trochę poprawić mu humor. I już sama nie wiedziała co zrobić, gdy przyjaciel speszył się na jej komentarz. Żartowanie z takich rzeczy z, i tak dostatecznie przestraszonym, Akim na pewno było dobrym pomysłem, brawo Elizia. Nie chcąc pogrążać się bardziej, po prostu szturchnęło go lekko. Wiedziała, że młody czarodziej w takich chwilach potrafił gubić się we własnych, niezbyt przyjemnych myślach, więc jeżeli właśnie w takie błędne koło wpadł, liczyła na to, że go z niego „wypadnie”. - Nie przepraszaj – rzuciła, sama trochę zmieszana. – Tylko się droczyłam. Vivi na pewno cieszy się z takich przywitań, widać po nim – dodała z malutkim uśmiechem. Mogła wewnętrznie odetchnąć z ulgą, gdy Aki znów zaczął mówić, znaczyło to, że nie schrzaniła tym tekstem tak koncertowo. Jednak tak szybko, jak to rozluźnienie przyszło, tak szybko zniknęło, gdy ktoś rzucił się na nich od tyłu. Zesztywniała, nie bardzo wiedząc co w takiej sytuacji robić, czy to był jeden z tych mugolskich napadów? Vivaldi nie był jednak ani spanikowany, ani wkurzony, a jedynie zdesperowany by wydostać się spod silnego uścisku. Po chwili usłyszała także głos Hem i już się wcale nie martwiła, ba, nawet oddała przytulała, wtulając się w swoją ulubioną Gryfonkę. Poziom szczęścia wzrastał z każdą sekundą, odwrotnie proporcjonalnie do zadowolenia kota, który wciąż walczył o wysunięcie się spomiędzy ich ramion, ale jedyne co mógł osiągnąć, to samodzielnie zedrzeć sobie skórę – a i tak by nie wyszedł. Za dużo miłości na raz. - Hem! – wyszczebiotała wesoło. – Tak się cieszę! – sama nie wiedziała co powiedzieć, uznała to więc za najlepsze wyrażenie tego, jak wspaniałe było to, że tu po prostu była. No i te pierniczki… Chyba do końca życia nie przestanie się rumienić ze zmieszania słysząc o nich. Następnym razem namaluje jej jakiś obraz do domu czy coś w tym stylu, nie ryzykując przypadkiem zniszczenia mieszkania. - Nie Aki… Nie oszukujmy się, nigdy nie będziemy tak twardzi – odpowiedziała żartem na żart, choć było w tym i dużo prawdy, kucharze z nich marni. „Jak was rozdzielą”, takiej opcji Eliza nie zakładała. Niby pytała się Akiego, czy jak wylądują razem w parze to będą mogli przejechać się dorożką, ale mówiąc to w ogóle nie pomyślała, że mogliby do tej jednej grupy nie trafić. Przełknęła głośniej ślinę, to wcale nie zapowiadało się dobrze. Ani troszeczkę nawet, wyjście do mugoli to jedno, wyjście z kimś obcym do mugoli to zupełnie co innego. Przecież już dali się zajść od tyłu przyjaciółce, co jeżeli ktoś na ulicy im tak zrobi? I to gdy będą sami? Całe szczęście matczyne zachowania Hem w postaci poprawienia szalika, wyrwały ją z czystego przerażenia. Na jej pobladłej (jeżeli przy jej albiniźmie „bledsze” było w ogóle możliwe) twarzy znowu wystąpiły rumieńce i iskierki zadowolenia zagościły w oczkach. Hem była zbyt cudowna na ten świat. - Też głosuję za trójkami – przyznała z lekkim uśmiechem. – Ta lekcja może być nawet trudniejsza od pieczenia pierniczków. I będę go pilnować – zapewniła, mocniej ściskając smycz z Vivaldim. Kiedy trójka czarodziejów rozmawiała, kot zdążył odetchnąć po tym uścisku i upewnić się, że drugiego zgniatania nie będzie. Wciąż trochę nieufnie, ale jak najbardziej przyjacielsko, wysunął łebek w stronę Gryfonki i tyrpnął ją noskiem, nie ryzykował jednak wchodzenia na jej ramię.
Nie była ogromną fanką lekcji mugoloznawstwa - raczej trudno było dowiedzieć się na nich czegoś, czego nie wiedziała do tej pory. Nie było to raczej warte siedzenia w klasie i tracenia czasu, który mogła spożytkować inaczej. Za to kiedy usłyszała o wycieczce i nauce w aktywnej formie, zdecydowała się wziąć udział, licząc po prostu na dobrą rozrywkę. Nie wiedziała jak dokładnie ma wyglądać nauka o komunikacji miejskiej w praktyce i chociaż to nie było pewnie żadne wyzwanie, to postanowiła zobaczyć, co takiego nauczyciel wymyślił. Nawet jeśli nie było to specjalnie ciekawe, spacer po Londynie nie był najgorszym pomysłem. Narzuciła na siebie gruby, intensywnie różowy płaszcz i nasunęła zieloną czapkę na głowę. Dotarła na miejsce zbiórki i zaraz razem z resztą przeniosła się świstoklikiem do hyde parku. Miejsce było jej oczywiście dobrze znane, więc miała nadzieje, że nie będzie większych problemów z potencjalnym odnalezieniem się. Dopiero teraz na spokojnie rozejrzała się wśród uczniów i wyłapała spojrzeniem Lazara. Podeszła do niego i uśmiechnęła się. - Hej. Masz pomysł, co będziemy robić? Tylko mi się wydaje, że lepiej by tę lekcję było zrealizować, nie wiem, wiosną? - pokręciła głową, bo chociaż forma lekcji mogła być ciekawa, to temperatura nie sprzyjała wycieczkom na zewnątrz. Nie miała pojęcia jak się czuje z tym, że musi oddać różdżkę nauczycielowi. Niby nie używała jej przez większość czasu, zwłaszcza, że w swoim domu nie mogłaby zrobić tego bez ryzyka, ale czym innym było życie bez magii, a czym innym zostawienie tak ważnego przedmiotu w cudzych rękach. Z drugiej strony, nauczyciel to nauczyciel, można było ufać, że jest odpowiedzialny i nic złego się nie stanie. Chyba. W końcu to był Hogwart.
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Mugoloznawstwo nie było czymś, co było mu potrzebne w szkolnej edukacji – choć jego matka była czarownicą, jako dzieciak miał raczej więcej do czynienia z mugolami, aniżeli małymi czarodziejami. Tak naprawdę dopiero w Souhvězdí poznał więcej takich jak on i będąc jedenastoletnim chłopcem, musiał raczej poznawać kulturę czarodziejów, nie mugoli. Matka była zbyt zajęta własnymi problemami, by pokazać mu jak cudowny był świat, do którego niegdyś przynależała. Zazwyczaj olewał lekcje mugoloznawstwa, bo w pogoni za stypendium i tak miał zawsze za dużo na głowie, ale dziś było inaczej – słyszał o tym, że lekcja ma być tak naprawdę wycieczką, a już od dawna chciał porządnie zwiedzić Londyn. Był tu kilka razy, ale raczej przelotnie... rok szkolny nie zostawiał mu wiele czasu na spacery ulicami miasta, a podczas przerwy świątecznej przebywał w Rosji. Po przeniesieniu się świstoklikiem, rozejrzał się z zaciekawieniem dookoła, a zatrzymał wzrok dopiero na Sól, która zatrzymała się tuż przy jego boku. — Hmm, nie mam pojęcia, podobno mamy gdzieś iść. Przyszedłem tu w sumie tylko po to, żeby — wyciągnął rękę i poprawił jej czapkę, która w jego mniemaniu nazbyt nasunęła jej się na czoło, po czym uśmiechnął się do niej, trochę przyjaźnie, a trochę przepraszająco — żeby zobaczyć trochę Londynu. Często tutaj bywasz? Może mi coś pokażesz. — Zaśmiał się żeby nie wzięła tego za jakiś obowiązek. Będzie mu miło jeśli dotrzyma mu towarzystwa, ale nie chciał jej wykorzystywać jako darmowej przewodniczki. — Ciekawe czemu zabrał nam różdżki — dodał nieco ciszej, żeby nauczyciel go nie dosłyszał. Nie miał z tym problemu, choć wolałby mieć ją przy sobie z prostego względu – różdżka sporo kosztowała i nie chciał żeby coś jej się stało.
O rany, to chyba było coś, na co czekał jak na nic innego. No, była pewna inna rzecz, której szalenie wręcz wyczekiwał, ale mogła jeszcze poczekać. Powiew mugolskiego otoczenia był dla niego czymś, czego nie mógł się doczekać. Nie to, że był jakimś specem odnośnie podróżowania po Londynie, miasto było zdecydowanie spore i łatwe do zgubienia się na jego ulicach. Ale hej! Przy tej mugolskiej części było o tyle wygodnie, że nic magicznie krwiożerczego ich nie zaatakuje. Chyba. W porównaniu do swojego towarzysza, był raczej podekscytowany i zadowolony. – Będziemy się trzymać za rączki? – powiedział absolutnie sztucznie niewinnym głosem do Bjørna. Jego uśmiech natomiast był absolutnie nie-niewinny. Poprawił swój niebieski szaliczek, ot, żeby go chłód po szyi nie smyrał, bo o choróbska było u niego dość łatwo. To ostatnie, czego mu było trzeba tuż przed feriami, podczas których miał zamiar się wybawić, właśnie z Bjørnem, swoją drogą. Dalej był jednak przeciwnikiem czapek i rękawiczek. Brak magii mu nie przeszkadzał. De facto większość swojego życia właśnie przeżył bez używania czarów w świadomy sposób. Ogółem do całego zamysłu podchodził na pełnym chilllu. Chciałoby się nawet powiedzieć, że czuł się jak za starych, dobrych czasów, bo przecież sam był tak stary i pradawny, że hoho. – Wiesz, w Londynie działa się akcja musicalu o demonicznym golibrodzie... – dodał konspiracyjnym szeptem, mrużąc przy tym oczy z rozbawieniem. There's no place like London, ot co.
Na tę lekcję wybrał się tylko dla Ettie. Dawno się nie widzieli, a skoro ona się uparła, że musi jechać na tę wycieczkę, to uznał, że nie zaszkodzi mu towarzyszyć jej w tej podróży. Niespecjalnie widziało mu się podróżować po stolicy Wielkiej Brytanii w niekonwencjonalny sposób. Dlaczego? Bo nie widział w tym wszystkim sensu. Po co miał pakować się w brudne metro czy zapchany tramwaj (który lubił się wykolejać), jeżeli mógł zrobić coś o wiele szybciej za pomocą magii - świstoklik, teleportacja czy nawet proszek fiuu były dla niego o wiele mniej inwazyjnym sposobem na przemieszczanie się gdziekolwiek. Czekał na gryfonkę zniecierpliwiony, nie chciał uciekać z lekcji jak jakiś frajer, gdyby ta nie przyszła, jednak czasu było coraz mniej, a Etki jak nie było na horyzoncie, tak nie było. Rozglądał się dookoła, dając jej ostatnie dwie minuty, kiedy jej w końcu koło niego stanęła przysunął się bliżej niej, a z dala od tego całego tłumu. - Prosto z pracy? Nie mogłaś się z nim dogadać, żebyś dołączyła do nas w Londynie? Rozumiem, że uczniowie mają zakaz opuszczania zamku i nauczyciel był koniecznością, ale dlaczego my nie mogliśmy zjawić się już tam, to tego nie zrozumiem. - Powiedział szybko, bo w towarzystwie kobiety czuł się na tyle komfortowo, że znikała ta cała fasada pochmurnego i cichego Gaba. Bardzo zdziwił się, kiedy profesor kazał im oddać różdżki. Przez to, że nie zamierzał brać udziału w tych zajęciach nawet nie przeczytał szczegółów. Zjeżyły mu się trochę włosy na karku, kiedy przypomniał sobie co się stało Elaine kilka miesięcy wcześniej. I nie miało znaczenia to, że jej napastnik był czarodziejem - takie same rzeczy,a nawet gorsze, mogły stać się w mugolskim świecie, a bez różdżki nie będzie mógł nawet zareagować, teleportować się, ani praktycznie nic zrobić. Był czarodziejem z dość czystokrwistego rodu i nie wyobrażał sobie życia bez magii - dlatego taka forma odebrania mu jej całkowicie mu nieodpowiadała. - Mam mu oddać różdżkę? Pojebało ich wszystkich? - szepnął do Wykeham, po czym przekręcił oczami i wyjął swoją starą różdżkę z krzewu różanego, wręczając ją profesorowi jak cenny skarb. Na szczęście miał przy sobie, głęboko ukrytą na dnie torby nową różdżkę, której jeszcze nie zaczął używać. Trochę nie mógł się rozstać ze swoją starą, żeby tak od razu z dnia na dzień przejść do nowej. Nie odezwał się już ani słowem, złapał posłusznie za świstoklik, a potem przeniósł się do Londynu, gdzie chwilę później pociągnął Ettie gdzieś koło siebie, żeby na pewno wylądowali razem w parze.
Tłum uczniów w żaden sposób go nie zadziwiał. Lekcja wydawała się być interesującą, toteż bardzo dużo studentów postanowiło w niej uczestniczyć. Prawda była taka, że sam Ragnar tylko i wyłącznie dlatego się na nią zdecydował. Rozpoznawał niektóre twarze, choć niekoniecznie miał ochotę z nimi wszystkim rozmawiać. Bo i po co? Jakie mógłby mieć z tego korzyści. Chłopak rzadko kiedy robił coś, co mogło nie zapewnić mu odpowiedniego profitu. Słysząc "siema" posłane w jego kierunku, machinalnie odwrócił się w stronę właściciela tego głosu. Na jego krzywym licu pojawił się uśmiech, gdy rozpoznał @Matthew C. Gallagher. Z chęcią przybił piątkę ślizgonowi, po czym z powrotem schował dłonie kieszenie swojego płaszcza. -Siemanko! - odpowiedział po chwili. Spojrzał na chłopaka z wysokości, szczerząc zęby w jego stronę. -No jasne. We dwoje to spokojnie damy sobie radę w Londynie. - skomentował krótko, zaczynając delikatnie bujać się na piętach, to do przodu, to do tyłu. Pogoda była nieszczególnie ciekawa, zważywszy na zajęcia terenowe, ale niespecjalnie się tym przejmował. Był grubo ubrany, odpowiednio na spacery po niemagicznym Londynie. Ponownie omiótł spojrzeniem wszystkich zebranych wokół nich ludzi, wyłapując pojedyncze słowa, rzadko kiedy całe zdania. - W ogóle wiadomo, gdzie mamy się udać, czy to ma być jakaś niespodzianka? - zapytał Matthewa, ponownie wracając do niego spojrzeniem. Może on znał odpowiedź na to jakże trudne pytanie. Sam albo nieszczególnie uważał wcześniej, gdy profesor o tym mówił, albo po prostu to olał. Jak to miewał w zwyczaju robić, gdy informacja zdawała się być dla niego nieistotną.
Po ostatniej lekcji mugoloznawstwa nie był pewien, czy wycieczka to dobry pomysł. Zwłaszcza, kiedy na zbiórce zobaczył znanych sobie winowajców. Mimo wszystko wiedział, że nie może do reszty stracić zaufania do uczniów, nie, jeśli chciał pokazać im coś naprawdę ciekawego, a przecież o to w tych zajęciach chodziło, zwłaszcza, że były nieobowiązkowe. Ucieszyła go więc wysoka frekwencja i postanowił przesadnie się nie obawiać. Zabierając im różdżki, nie myślał o tym, że w ten sposób nie narobią sobie kłopotów - wręcz przeciwnie, wierzył w ich możliwości i bez tego. Po prostu wolał uniknąć oszustw, czy wpadek, zwłaszcza, że zorganizował im przecież mały konkurs. Jeśli ktoś nie życzył sobie skonfiskowania różdżki, musiał czekać przy nim do końca zajęć i nie mógł brać udziału w konkursie. Wyciągnął z kieszeni mapę i kilka nietypowych, czerwonych, materiałowych bransoletek. Rozdał je wszystkim i uśmiechnął się do nich, kiedy ochłonęli po podróży. - Ubierzcie je proszę na ręce, już tłumaczę o co w tym wszystkim chodzi. Zabrałem was tu, żebyście mogli nauczyć się o komunikacji miejskiej w praktyce. Mugole mają trochę trudniej od nas i nie mogą teleportować się w każdej chwili, ani przenieść kominkiem na każdą ulicę. Zamiast tego jeżdżą autobusami, tramwajami i metrem, które jeździ pod ziemią. W niektóre miejsca nie da się dotrzeć jednym środkiem transportu, trzeba się przesiadać. Zabrałem wam różdżki i dałem te bransoletki, żebyście czuli się w to jak to jest naprawdę, bez choćby drobnej pomocy magii. Bransoletki nie zahamują was przed teleportacją, ale dzięki nim dowiem się, czy użyliście magii w jakikolwiek sposób, zorientuje się również, jeśli je zdejmiecie. Jeśli to zrobicie, odpadacie z gry. A w grze możecie zdobyć oczywiście punkty dla swojego domu. Wasze zadanie będzie proste, dostaniecie mapkę, kilka funtów, aparaty i będziecie musieli jak najszybciej dotrzeć pod wskazany adres i zrobić temu miejscu zdjęcie, a potem wrócić do mnie. O zwycięstwie zdecyduje oczywiście czas. Pamiętajcie o tym, że poruszacie się wśród mugoli, starajcie się nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi, przede wszystkim nie rozmawiajcie głośno o magii - podkreślił, chociaż nie obawiał się tego szczególnie, w końcu mugole mogli wziąć to za rozmowę o jakiejś książce, lub filmie. Podzielił ich na drużyny i każdej podał mapę, a po chwili powiedział, że mogą już się rozejść.
Wszyscy rzucają kostką, żeby określić czas, jaki zajmuje wam odnalezienie wskazanego przez nauczyciela punktu. Dodatkowo, jedna osoba w każdej drużynie (ta, która pisze pierwsza) rzuca literką na wydarzenie, które może utrudnić, lub ułatwić waszą wycieczkę. Może się ono również odbić na czasie, jaki spędzicie szukając właściwej drogi. Jeśli ktoś nie odpisze - liczymy za niego maksymalny czas. Fabularnie oznacza to, że odłączył się od drużyny i zgubił, a Edwin musiał się po niego teleportować. To równa się ze stratą 10 punktów domu. Póki co jedziecie tylko DO wskazanego punktu, powrót będzie w drugim etapie. Możecie wymyślić jak fabularnie wygląda wasz punkt docelowy. Powodzenia!
Wydarzenie:
A,B: Waszym głównym środkiem transportu powinien być tramwaj. Udaje wam się nawet kupić bilet w automacie, ale na przystanku czekacie stanowczo zbyt długo. Okazuje się, że na waszej trasie był wypadek i szybko nic tutaj nie podjedzie. Jakiś mężczyzna doradza wam alternatywę, jaką jest autobus i faktycznie wygląda na to, że to jedyne wyjście. Szkoda tylko, że przez to całe zamieszanie autobus jest napchany, a wy stoicie w niewyobrażalnym ścisku. A że los nie zamierza was wcale oszczędzać, tuż obok was jedzie wyjątkowo źle pachnący mężczyzna. Ta trasa nie jest ani krótka, ani niestety, przyjemna. Dodajcie sobie 4 czasy. C,D: Sama przejażdżka autobusem okazała się nie być problemem. Dużo gorzej wyszliście na spacerze pod koniec trasy. Musieliście przejść przez rondo, które całe było rozkopane i trafiliście na sporą reorganizację ruchu. Gubicie się w tych korytarzach wyznaczonych taśmami, a kiedy chcecie trochę skrócić zawiłą trasę, jeden z was wpada w słabo oznaczony dół pełen błota. Możecie wylosować, lub zdecydować kto jest tym pechowcem. Do końca wycieczki będzie cały ubłocony, zwłaszcza, że nie macie różdżek, więc nie jesteście w stanie łatwo go wyczyścić. Teraz na pewno będziecie przyciągać spojrzenia. Dodajcie sobie 3 czasy. E: Chyba nie przewidzieliście, że autobus będzie tak gwałtownie hamował. Nie mieliście miejsc siedzących, więc wszyscy polecieliście niekontrolowanie do przodu i poobijaliście się o ludzi i belki. Każdy z was dorzuca kostką, żeby zobaczyć co mu się stało. 1-2: wpadłeś prosto w ramiona ogromnego, umięśnionego mężczyzny. Nie patrzy na ciebie zbyt przychylnie, ale przynajmniej nic wielkiego ci się nie stało. 3-4: uderzyłeś ramieniem lub nogą o belkę. Trochę to poboli, ale mogło być gorzej. 5-6: to się nazywa prawdziwa porażka. Wpadłeś na starszą panią z zakupami, ta upuściła siatkę, a z niej wyleciało wszystko, chwilę później jabłka, jogurty, bułki turlały się po całym autobusie. Lepiej pomóż jej to pozbierać. F: Automat, który powinien wydać wam bilet, odmawia posłuszeństwa. Nie wiadomo, czy to wy coś źle kliknęliście, czy on sam w sobie jest zepsuty, ale niestety wciąga wasze pieniądze i nie wydaje biletów. Na te część podróży i tak wam wystarczy, ale w następnej możecie mieć spory problem. G,H: Jeden z turystów prosi was o zrobienie zdjęcia. Kiedy spełnicie jego prośbę, zaczyna zadręczać was różnymi opowieściami, jak to mu się tutaj nie podoba i już wam się wydaje, że to całe zamieszanie was tylko spowolni, ale kiedy on dostrzega, że też jesteście zagubieni, sprawdza wasz cel w nawigacji i daje wam konkretne wskazówki jak dotrzeć wam szybciej. Okazuje się, że wystarczy przejażdżka metrem i krótki spacer! Odejmijcie sobie 3 czasy. I,J: Nie tylko komunikacja miejska wam sprzyja, ale też pokonując pieszy odcinek, znajdujecie nieoczywisty skrót przez park. Odejmijcie sobie 4 czasy.
Kod:
<zg>Literka:</zg> <zg>Efekt:</zg> -+ile do czasu, dodatkowe efekty <zg>Twój czas:</zg> twoja kostka na czas <zg>Czas grupy:</zg> suma wszystkich kostek w waszej drużynie <zg>Czas ostateczny: czas całej grupy z uwzględnieniem efektu z kostek</zg>
Bardzo was przepraszam za opóźnienie! Czas macie do 4 lutego.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Do twarzy Ci w czerwieniach, Angie. - pochwaliła Gryfona jeszcze przed tym, jak nauczyciel zaczął tłumaczyć przebieg zajęć. Z wyglądu rzeczywiście był wybarwiony w domowe szkarłaty do bólu. Czy w głowie też był Lwem? Z pewnością miał wielkie plany na siebie, nawet, jeżeli nie obejmowały one zbyt mocno magii. Dostała swoją bransoletkę, zadanie do wykonania, przydział do drużyny. Mimo, że nie czuła się wcale na jakąś bardzo decyzyjną osobę w tym towarzystwie, to jednak ona pierwsza wyszła z pomysłem skorzystania z najbardziej popularnego środka transportu, jeżeli chodziło o komunikację miejską - wtrynili się w piętrowy autobus, zaraz po tym, gdy Moe z rozkładu wyczytała, że była duża szansa zmierzania nim w dobrą stronę i udało im się kupić odpowiednią ilość biletów. Celem było London Eye, do którego trafić wcale nie było sztuką, ale na butkach wędrowaliby wieki, a w przecinających się i wijących w różnych kierunkach liniach tras łatwo było stracić głowę. - Kasujemy bilety i lecimy na górę, będą ładniejsze widoki. - zarządziła, chcąc wynieść z krajoznawczej wycieczki jak najwięcej. Dawno tutaj nie była. Zajęła miejsce, zostawiając wolne siedzenie obok siebie i pochyliła się do pozostałej grupki, która mogła siadać przed nią, za nią, obok, czy gdzie im się podobało. O dziwo, choć wokół byli ludzie, nie były to chyba godziny szczytu, skoro panował względny luz. - Z Ciebie jest artystyczna dusza. Rób fotki. - OCZYWIŚCIE, że spodziewała się, że większość zdjęć Angela będzie zawierało w lwiej część po prostu jego gębę i jakąś atrakcję w tle. Była przygotowana na to, by w kluczowych momentach zabierać mu go i robić coś trochę bardziej rzeczowego. Ale przez całą resztę podróży nie miała zamiaru odbierać mu tej frajdy. - Lazar, odwiedzałeś już kiedyś Londyn?
– No pewnie – odparł spokojnie. Oczywiście, że mógłby trzymać się z kumplem za ręce, nie miałby absolutnie nic przeciwko i pewnie nawet zignorowałby zerkanie pozostałych osób. Miał takie ukryte marzenie – pójść z Ellisem na spacer i trzymać się jakby nic innego na świecie nie istniało. Ot marzenie nie do spełnienia, w jego opinii. Poprawił czapkę, spod której wystawała kędziorkowata blond grzywka. Lubił być owinięty po sam sufit – głowa koniecznie ochroniona jakimś materiałem, musowo rękawiczki (choć bez palców), szalik w barwach domu, płaszcz, pod spodem czarno-żółta bluza. Był odporny na zimno, taki racial norweski, ale to czego borsuczki lubią najmniej to pociąganie nosem i gorączka przez zaniedbanie własnego bezpieczeństwa zdrowotnego. – Mm. A w metrze mieszkają sylvariusy, które odgryzają powolutku głowy i patroszą żywcem – dodał równie konspiracyjnie i zerknął ukradkiem na innych. Mugolaków nie wkręcą, ale tych, którzy niewiele znali się na mugolskiej komunikacji miejskiej mieli szansę nastraszyć. Nie specjalnie zresztą, ale zabawnie było obserwować choć raz lęki innych, a nie swoje własne. Wysłuchawszy nauczyciela, wziął mapę. Lepiej nie dawać jej niewidomemu, a tym bardziej Hawthorne'owi. Nie wątpił w jego zdolności obsługi tak zaawansowanego mechanizmu nawigacyjnego, ale pewnie by zaraz ją uszkodził, zaczął pajacować albo w ogóle nie mógł ich znaleźć. Zanim wyruszyli, zorientował ich gdzie się znajdują i gdzie dokładnie mają dotrzeć. Big Ben. Nad rzeką. O tyle dobrze, że obok była stacja metra, a kiedyś był tam z rodzicami. Z osiem lat temu. Najlepsze było to, że niedaleko parku też było metro. – Luźno. Byleby tylko skasować bilety i kanarów nie spotkać – odezwał się w trakcie drogi. Patrzył na mapę, żeby rozeznać się w którą stronę powinni się skierować w swoim środku transportu. Pewnie mógłby dla czarodziejów brzmieć teraz jak ktoś napierdzielający szyfrem, ale Ellis na pewno go rozumiał. Oboje byli mugolozjebami.
Literka:I Efekt: -4 do czasu Twój czas: 4 Czas grupy: 4 + Riley + Fabien + 4 Czas ostateczny: 4+Riley+Fabien
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Zadanie nie wydawało się trudne. Założyła bransoletkę na rękę, spojrzała na mapę i już rozplanowywała podróż. Z mapy wynikało, że do punktu docelowego nie było daleko, jednak piesza wycieczka nie wchodziła w grę. - Dobra, to lecimy! Znaczy jedziemy... - Wzięła sobie do serca słowa Nirah i poczuła się w obowiązku doprowadzić ich na miejsce. Szybko zreflektowała się jednak, że nie są same w grupie i może pozostała dwójka miała jakieś lepsze rozeznanie w Londynie niż ona. - To ja proponuję autobus, tutaj gdzieś powinien być przystanek. Chyba, że macie jakiś inny pomysł? - Uśmiechnęła się przyjaźnie czekając na opinię pozostałych. Kiedy dogadali się co do kierunku, w którym powinni się udać ruszyła szybkim krokiem. Czuła podekscytowanie związane z wyścigiem. Punkty do wygrania bardzo kusiły, Puchoni wciąż smętnie tkwili na samym końcu tabeli, ale niedużo im brakowało, żeby wskoczyć o miejsce wyżej. Po dotarciu na przystanek zakupili bilety, skoczyli do odpowiedniego pojazdu i skasowali bilety. - Znacie Londyn? Ja orientuję się tylko w okolicach dworca, nigdy nie miałam okazji pozwiedzać. - Zagadnęła kompanów podróży. Kojarzyła Hariette i Gabriela z zajęć, ale nigdy nie mieli okazji porozmawiać. A co lepiej służy integracji niż wycieczka i wspólne zadanie? Uwielbiała poznawać nowe osoby, ale nie chciała się też narzucać. Stanęła przy oknie i podziwiała mijane miasto. Zdecydowanie wolała wiejskie widoki, ale musiała przyznać że Londyn też miał swój urok. Obserwowała spieszących się ludzi, próbujących wygrać z czasem i zdążyć do pracy. Gdyby tylko wiedzieli, że istnieją obok nich ludzie, którzy mogą przenieść się w dowolne miejsce za pomocą teleportacji... Brak świadomości, że magia istnieje zdecydowanie wychodził mugolom na dobre. Na pewno oszczędzał im dużo nerwów.
Literka:C Efekt: +3 czasy Twój czas: 1 Czas grupy: na razie 1 Czas ostateczny: 4 Dokąd jedziemy? c:
Im więcej profesor mówił, tym większą konsternację miała na twarzy. Niby jak mieli poradzić sobie bez różdżek? Miała wcześniej doświadczenia z funtami, wiedziała, jak płacić — jednak na tym wiedza czysto krwistej czarownicy o życiu w mieście się skończyła. Zacisnęła usta w niezadowolonym grymasie, oddając swój magiczny patyk i odbierając bransoletkę, która skończyła na nadgarstku. Podzielił ich na grupy. Prefekt była wdzięczna, że nie zabrał od niej Emily, która zdawała się prawdziwą encyklopedią wiedzy z mugoloznastwa dzięki swojej fascynacji. Nachyliła się w stronę przyjaciółki, mocniej zaciskając dłoń na jej ramieniu. - Jak to bilety w maszynach? Co to znaczy? - szepnęła, marszcząc na chwilę nos i brwi. Tak, aby nikt poza blondynką jej nie słyszał. Ślizgonki zaraz skierowały swoje kroki w stronę @Violetta Strauss i @William S. Fitzgerald . Lanceleyówna posłała im pogodne uśmiechy, zadowolona z ich drużyny. Zarówno Williama, jak i Violettę bardzo lubiła.- No cześć. Gotowi na podbój Londynu? Emily prowadzi, czy ktoś chce zająć jej miejsce? Miała wrażenie, że to właśnie Rowle jest najbardziej doświadczona. Niemniej jednak grzecznie podążyła za liderem ich grupy, dostosowując się do tego, co robili i z nie małą fascynacją rozglądając się dookoła. Było tu tak dużo ludzi, a przecież nawet nie działo się nic szczególnego w okolicy. Studentka miała już przykre doświadczenia z odłączeniem się i zdeptaniem, a przez swoje gabaryty w takim tłumie- łatwo mogła się zgubić. Manewrowała więc tak, aby zawsze któreś z nich móc złapać ręką za skrawek kurtki, podczas przepychania się przez tłumy. Było głośno, ciasno w autobusie, chociaż poradzili sobie całkiem sprawnie dzięki umiejętnościom logistycznym jednego z nich. Oczywiście sprawę dziwnych maszyn zostawiła Emily, samej się nie dotykając, chociaż przyglądała się z fascynacją. - Nie było tak źle. Jeździliście już wcześniej autobusem? Mruknęła pod nosem, gdy wysiedli, dostrzegając kolejną z kolorowych witryn sklepów. Nie spodziewała się komplikacji, naiwna. Teraz miały się zacząć prawdziwe schody i kompletnie nie rozumiała, jak Ci wszyscy ludzie mogli się odnaleźć w labiryncie taśm i przekierowań. Jakim cudem w ogóle tu trafili. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho, ostrożnie przepychając się przez tłum, idąc ostania, trzymając się grzecznie osoby znajdującej się przed nią, gdy nagle usłyszała znajomy pisk. Wszystko stało się szybko, ginęło w rytmie tętniącego życiem miasta i młota pneumatycznego, który nieopodal drążył kolejny w betonie. Gdy była w stanie dojrzeć co się stało, prefekt Slytherinu tkwiła w wielkiej dziurze, cała w błocie. Nessa zamrugała kilkakrotnie, instynktownie sięgając do różdżki, której nie miała. Zaklęła bezgłośnie pod nosem, przyglądając się dziewczynie badawczo, dokładnie. Karmelowe tęczówki widocznie poszukiwały uszczerbków na zdrowiu. - Emily! Wszystko w porządku? Nic Ci się nie stało? Co za banda ignorantów, dlaczego to nie jest oznaczone! - brzmiała na zmartwioną i oburzoną jednocześnie, a jej dłoń powędrowała w stronę blondynki, chcąc pomóc się jej wydostać. Jasnowłosa była naprawdę niezdarna, ostatnio kłopoty zdawały się ją prześladować. Przecież ktoś mógł zrobić sobie poważną krzywdę przez nieuwagę czy zwykłe potknięcie, nie wspominając, że nawet nie mieli, jak jej wyczyścić. Pralnia nie działała tu raczej tak błyskawicznie, jak w ich magicznym świecie. Jednocześnie zerknęła na Williama, a następnie Violettę.- Dokąd właściwie mamy iść teraz, jak już ją z dziury wyjmiemy?
Literka: C Efekt: +3 czasu + Emka wpadła do dziury z błotem Twój czas: 1 Czas grupy: 1 + 4 + 2 + 1 = 8 Czas ostateczny: 8+3 = 11
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zdziwił ją nieco fakt, że tylu Ślizgonów znalazło się na mugoloznawczej wycieczce. No, ale może oni także chcieli po prostu skorzystać z faktu, że dostali możliwość wyrwania się z zamku. W końcu kto nie chciałby na jakiś czas udać się do Londynu? Szkoda tylko, że nie mieli czasu poświęconego na samodzielne spacerowanie bez niczyjego nadzoru. W pierwszej chwili nawet nie dostrzegła swojego znajomego, który również zapisał się na zajęcia. Dopiero kiedy @William S. Fitzgerald podszedł do niej i sprzedał jej kuksańca. Oczywiście musiała mu się odwdzięczyć tym samym, co mogło się w ich przypadku skończyć krótką i lekką przepychanką w bardzo koleżeńskim stylu. Ot szturchający się ścigający przeciwnych drużyn. Nic nadzwyczajnego. - Jasne. Widzę, że ty też się przygotowałeś. Wyglądasz jak rasowy mugol - stwierdziła, lustrując go spojrzeniem od góry do dołu. Musieli się w końcu wtopić jakoś w tłum, a hogwarckie mundurki z pewnością by w tym nie pomogły. Nie mogli się wyróżniać w zbyt szczególny sposób tylko dostosować się do otoczenia i przeżyć ten dzień zupełnie jakby byli mugolami. Sam koncept nie był zły. Gdyby oczywiście nie zostali pozbawieni przy okazji różdżek, bo bez swojej przy boku czuła się naprawdę nieswojo. To był chyba pierwszy raz odkąd ją kupiła, gdy miała znajdować się tak daleko od swojej własności. Niemagiczni mieli tak chyba z telefonami, nie? W takim razie chyba było to całkiem normalne zachowanie. Harrington po chwili przemówił i postanowił rozprowadzić między nimi bransoletki, które miały podobno wykrywać to kiedy użyliby magii. I zanim Strauss zaczęła coś kombinować, ostrzegł od razu, że zostanie również automatycznie poinformowany o tym jak się tego ustrojstwa pozbędą. Czyli po prostu pięknie. Zaklęła cicho pod nosem po niemiecku po czym przyjrzała się udekorowanemu nadgarstkowi. - Chyba dostaliśmy bransoletki przyjaźni... Co o tym sądzisz, Fitz? - spytała znajdującego się w pobliżu chłopaka. Po chwili spojrzała jeszcze w kierunku dwóch przedstawicielek domu węża, które razem z Willem miały znajdować się z w jednej drużynie z Krukonką. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie fakt, że ktoś dobrał w grupę czwórkę niezwykle czystokrwistych dzieciaków, które chyba nie miały praktycznie żadnego pojęcia o tym jak funkcjonuje mugolski świat. Lub miały bardzo nikłe. Prawdopodobieństwo, że się zgubią lub po prostu nie ogarną? Spore. - Hej. Jak dla mnie Emily może śmiało prowadzić - odpowiedziała na powitanie Nessy. W zasadzie co by tu dużo nie mówić przywództwo oddałaby szybko po prostu osobie, która miała największe pojęcie na temat tego, co mieli właściwie robić. Trafiło się, że była to Rowle? Cudownie. Oby tylko dotarli tam, gdzie mieli. Przejażdżka autobusem faktycznie nie należała do takich tragicznych. Co prawda było dosyć ciasno, ale jakoś sobie poradzili. Czystokrwiste pannice i jedyny w ich towarzystwie dżentelmen mogli uznać ten konkretny fragment trasy za pokonany bezproblemowo. Ot jakoś im się tak dobrze trafiło, że znaleźli przystanek w miarę sprawnie i wsiedli w odpowiedni pojazd bez przeszkód. Gorzej było tylko, gdy musieli przejść przez rozkopane skrzyżowanie, rondo, wykopki gorsze niż archeologiczne, na których pracowali pieczołowicie mugole, obsługujący jakieś dziwne urządzenia. Chciało im się to robić tak bez magii? Nie dość, że wyglądało wyczerpująco to jeszcze robiło wiele hałasu. Chociaż przez dźwięki maszyn przebił się jeszcze jakiś dźwięk. Violetta odwróciła się niemal odruchowo, by zobaczyć jak Emily wpadła do dosyć głębokiej dziury pełnej błota. Jak widać po prostu wygrała los na loterii. - Wszystko w porządku, Em? - spytała, podchodząc do blondynki i wyciągając rękę w jej kierunku podobnie zresztą jak Lanceley. Priorytetem było wydostanie dziewczyny z dziury, a potem mogli iść dalej na podbój tego szalonego miasta. Widząc jeszcze jak ogromnie zabłocone jest ubranie Rowle, Krukonka odruchowo sięgnęła do swojego pasa tylko po to, by odkryć, że nie miała przy sobie różdżki i nijak nie mogła pomóc dziewczynie w oczyszczeniu się z tej błotnistej brei. Z pewnością nie było to przyjemne uczucie. Na pytanie Nessy z kolei tylko wzruszyła ramionami, spoglądając na nią przy okazji. Chyba nie posiadała kompetencji upoważniających ją do odpowiedzenia na to pytanie. - Najpierw skupmy się na tym, by stąd wyjść. Nie podoba mi się to miejsce... Potem poszukajmy dalszej drogi - zaproponowała, a następnie spojrzała na Willa. Może on miał lepszy pomysł? Mapę? Spostrzeżenia? Byle tylko wszyscy zgodzili się do tego, że trzeba stąd iść. Te wszystkie kładki, taśmy czy Merlin wie co innego sprawiały, że czułą się naprawdę nieswojo.
Literka: C Efekt: +3 do czasu, Emkę wyciągamy z błota Twój czas: 2 Czas grupy: 8 Czas ostateczny: 11
A zatem konkurs, super. To trochę rozpaliło w nim ducha walki, no, o ile można o czymś takim mówić przy zwyczajnym zadaniu związanym z wycieczką zorganizowaną przez szkołę. Znaczy... Zwyczajnym. W mugolskiej szkole — do której mimowolnie i tak się odwołuje jako tej normalnej — raczej by sobie na coś takiego nie pozwolono. Podobno nie było zbyt bezpiecznie na ulicach i zdarzały się różne chore akcje, o których jednak nie chciał myśleć. Trochę zawiodło go to, że Bjørn się nie oburzył i nie powiedział czegoś jak „nie jesteśmy już dziećmi!”, ale wszystkiego mieć nie można. Za to podjęcie gry o nazwie „straszymy głupotami” już jak najbardziej mu się podobało. Jego usta wygięły się w lisim, chytrym uśmiechu. – Widziałem kiedyś film o jakimś typie, który hodował armię szczurów w londyńskim metro i polował na ludzi, którzy jeździli późno w nocy... Może był oparty na faktach? – Uniósł brwi i zaraz opuścił je do naturalnej pozycji. Tak naprawdę ten film (mimo gniotowatości) i tak napędził mu niezłego stracha kiedy był młodszy. Teraz pewnie nie byłoby znowuż inaczej. Brak różdżek? Żaden problem. Kijek dalej wydawał mu się czymś, co jedynie ciążyło w rękach. Bez niego czary mu raczej nie szły, więc nie bał się szczególnie, że zdarzy się jakaś wpadka, w wyniku której się wyda jako czarodziej. Nie protestował też odnośnie tego, że to Norweg przejął inicjatywę. Pozostałych dwóch chłopaków kojarzył w zasadzie jedynie z przynależności do domu i... Eureka! – Ha, gdyby nam zmieszać kolory domów, to moglibyśmy być Slytherinem – powiedział żartobliwie, choć nie miało to ani wydźwięku negatywnego, ani pozytywnego. Ot, pajacerka. Jak dzielny harcerzyk, ruszył w drogę za przewodnikiem. – Metro jest powalone. Najgorzej jak pójdziesz do toalety i wszystko się zaczyna trząść. Choć nie, zmieniam zdanie, z reguły jest po prostu najgorzej jak pójdziesz do toalety... – zawiesił na chwilę głos, po czym mruknął w wyrazie zastanowienia. – Totalnie musimy nim jechać. W sumie tam na dole nie ma korków, więc raczej nie utkniemy...
Literka:I Efekt: -4 do czasu Twój czas: 4 Czas grupy: 4 + Riley + Fabien + 4 Czas ostateczny: 4+Riley+Fabien
Nim @Matthew C. Gallagher zdążył cokolwiek odpowiedzieć, na zadane przez Ragnara pytanie, wszelkie jego wątpliwości rozwiał profesor od mugoloznastwa. Pozornie, wszystko wydawało się być łatwym, prostym i przyjemnym, choć na ten moment Irlandczyk nie mógł przewidzieć, jak to wszystko będzie wyglądać dalej. Ona sam mógł poradzić sobie w Londynie świetnie, z Matthewem u boku również, tylko kompletnie nie miał pojęcia, co z pozostałymi osobami, które miały być do nich przydzielone do grupy. Ba, dotychczas nawet nie wiedział, z kim przyjdzie mu dzisiaj współpracować. Niechętnie przyjął bransoletkę od profesora Harringtona i zaczął oglądać ją pod różnymi kątami w świetle słońca. On nie miał żadnych dziwnych ukrytych mocy magicznych i mógł dać sobie rękę uciąć o to, że dziewięćdziesiąt procent uczniów tutaj będących również. W jaki więc sposób mieli posługiwać się magią, bez posiadania różdżek, pozostawało dla niego pytaniem. Ba, on nawet teleportować się jeszcze nie potrafił, a co dopiero mowa o jakiejś zaawansowanej magii, która nie wymagała trzymania w dłoni magicznego patyczka. -Ha, czyli jednak razem współpracujemy! - rzucił w stronę Matta, gdy usłyszał, z kim przyszło mu być w grupie. Tak, to zdecydowanie mogło ułatwić całe przedsięwzięcie. Ucieszył się również, gdy dowiedział się o tym, że przyjdzie mu współpracować z @Cassius Swansea. Podszedł raźnym krokiem w jego kierunku, poprawiając sobie czapkę, która niebezpiecznie zaczęła ześlizgiwać się z jego włosów. - Swansea, ty też z nami? Świetnie, im więcej ślizgonów, tym lepiej. - wyszczerzył zęby w jego stronę. W końcu dotychczas dogadywali się, dosyć dobrze, choć Ragnar naprawdę pragnął, by Swansea nie dowiedział się, co ten robi z jego młodszą siostrą. Na szczęście nic nie zapowiadało, aby ten sekret wyszedł na jaw, więc teraz nie musiał się nim martwić. Dopiero ostatnia osoba, która została przydzielona do tego Dream Teamu stanowiła dla niego zagadkę. Instynktownie powiódł wzrokiem w kierunku nie specjalnie urodziwej puchonki. - A ta, to kto? - rzucił w kierunku chłopaków, przyglądając się @Niamh O'Healy zdecydowanie dłużej niż mówiły o tym ogólne zasady dobrego wychowania. Nie specjalnie się jednak tym przejmował. Nie znał jej, więc nie mógł nic na jej temat powiedzieć, choć wiele zdań nasuwało mu się na usta. O ile nie zamierzała im przeszkadzać, to wszystko miało być dobrze. Kolejne wyjaśnienia obwieściły o punkcie ich dzisiejszej podróży. Przez chwilę przyglądał się mapie, którą dał im profesor i zastanawiał się nad tym, jak najlepiej dostać się do wyznaczonego miejsca. - Dobra... - powiedział bardziej do siebie, niż do swoich kompanów. - Z tego wychodzi, że musimy wziąć metro, a potem czeka nas nie duży spacer z tej stacji. - dodał, pokazując palcem, gdzie powinni wysiąść, by dotrzeć do celu bez większego problemu. Nie specjalnie ciekawiło go zdanie reszty na ten temat, bo był bardziej niż pewny tego, co mówił.
Literka: J Efekt: czas - 4 Twój czas:4 Czas grupy: 0 Czas ostateczny: Na ten moment 0 (grupo, nie musicie dziękować )
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Drgnąłem lekko, gdy poczułem jak coś dotyka mojej ręki. W pierwszym odruchu, jak przystało na czarodzieja pozbawionego magii chciałem się wyrwać. Nie zrobiłem tego, na szczęście, ale i tak odsunąłem się o krok, nieco naciągając tym samym nasze ramiona. Zobaczywszy kto taki napastuje moją przestrzeń osobistą nieznacznie odetchnąłem. To… była pewna nowość. Znaczy, nowość jeśli chodzi o zrelaksowanie się właśnie na widok Fabiena. - Ja ciebie tym bardziej. Coś mi się wydaję, że możemy pogrążyć naszą drużynę. - Szepnąłem do Krukona, gdy Edwin tłumaczył już zasady dzisiejszej lekcji w terenie. Miałem na myśli nasze… przypadłości, przy których te magiczne bransoletki będę musiały wariować. Aby jednak nie zdyskwalifikować całkowicie pozostałych, musiałem coś zrobić. O ile na moim zwycięstwie zależało mi mocno średnio, tak pewnie Puchoni nie byliby z tego powodu zadowoleni. - Chodź ze mną do Harringtona. - Poprosiłem, ciągnąć delikatnie Fabiena za łokieć w kierunku profesora. Nie chciałem zostawiać go samego, zwłaszcza bez różdżki. Czuł się bez niej pewnie równie pewnie jak i ja sam. Podczas krótkiej rozmowy z nauczycielem nakreśliłem mu pokrótce sytuację. Korzystałem z metamorfomagii nieustannie, nie było więc szans, żeby moja bransoletka nie dawała mylnych sygnałów na niekorzyść grupy. Jednocześnie zobowiązałem się do tego, aby nie korzystać z magii w żaden inny sposób. Cóż, nie było to trudne zważywszy na to, że nie posiadałem już różdżki. Niezależnie od tego co na moje relacje odpowiedział Edwin, dołączyłem zaraz z Fabienem do reszty drużyny, zamierzając prowadzić go przez cały ten niebezpieczny mugolski świat. - Mam nadzieję, że wiedzą co robią. Wiesz w ogóle z kim idziemy? - Szepnąłem do Krukona, spoglądając na plecy Puchonów nieco niepewnie. Słysząc strzępki ich rozmów i tak nie miałem większego pojęcia o czym rozmawiają. Sam trafiłbym do celu bezbłędnie, gdybym tylko miał mapę i możliwość poruszania się bez wykorzystania komunikacji miejskiej. Niestety, w konkursach zwykle tak bywało, że ta moja cudowna orientacja w terenie na niewiele się zdawała. Zwłaszcza, że mapę miał prefekt Hufflepuffu.
Literka: I, rzucał Bjørn Efekt: - 4 Twój czas:2 Czas grupy: 4 + 4 + 2 + Fab Czas ostateczny: 6 + Fab
Nirah spróbowała zachować powagę. Mamroczący szalik sprawił, że najpierw uśmiechnęła się, starając jednak nie parsknąć śmiechem, ale wkrótce uświadomiła sobie, iż jest w tym naprawdę kiepska. Roześmiała się krótko, nagle nieco odstresowana, chociaż wciąż nie czująca się zbyt dobrze w tych mugolskich okolicach. Chciała podziękować koleżance za tą deklarację, ale słowa zamarły jej na ustach, kiedy Williams rzuciła teorią co do dalszego prezebiegu zajęć. Teorią, która zmroziła młodą Anunnaki. - O niee, nie może mi tego zrobić! - Wykrzyknęła (zapewne trochę zbyt głośno), unosząc dłonie do ust, aby w lęku zakryć je na moment. Jednocześnie odszukała wzrokiem Edwina, ale nie wyglądał on na kogoś kto knuje diaboliczny plan, w którym wszyscy mieli zgubić się w Londynie i nie wrócić więcej do domu. To ją trochę uspokoiło, ale wciąż minę miała zdecydowanie nietęgą. Pisnęła za to cicho, kiedy okazało się, że faktycznie nikogo nie będą rozdzielać i spontanicznie objęła owiniętą ogromnym szalikiem Puchonkę, nie zważając na żadne dziwne spojrzenia, na które się tym samym naraziła. - Ale super! Jestem uratowana. - Skomentowała jeszcze, bez trudu po raz kolejny naruszając przestrzeń osobistą Nancy i chcąc złapać ją za dłoń, aby na pewno nie zgubić się w tym wielkim, obcym świecie. Nie odzywała się, gdy pytano o wybór środka transportu. Nirah ledwo zdawała sobie sprawę z tego co działo się naokoło niej. Błyszczące wszędzie wokół miejskie światła i mijające ich dziwne pojazdy sprawiały, że prawie aż otwierała buzię z zaskoczenia. Pozwoliła się jednak wsadzić do autobusu, oczywiście robiąc z siebie kompletnego debila, gdy wydała z siebie przeciągłe „ooo” na widok kasowania biletów. - Aaa, więc po to je kupiliśmy - zauważyła na głos, zapewne ściągając na siebie wiele zdziwionych, mugolskich spojrzeń. Po samej Nirah było widać, że nie ma bladego pojęcia gdzie się kierują i czym podróżują (rozglądała się zaciekawiona jak kilkuletnie dziecko), więc nawet nie odpowiadała na pytanie Nancy. Dopiero pociągnięta za rękę wysiadła z autobusu, jak zaczarowana wpatrując się w armageddon na dziwnym, okrągłym skrzyżowaniu. Każdy na każdego trąbił, wszędzie było pełno żółtej taśmy, a ludzie kłębili się w tym wszystkim w jakiejś dziwnej, niezrozumiałej dla Puchonki harmonii. Aż ścisnęła mocniej dłoń Nans, do której chyba przywarła już do końca tej wycieczki.
Literka: C, rzucała Nancy Efekt: + 3 Twój czas:1 Czas grupy: 1 + 1 Czas ostateczny: 5 + Harriette + Gabriel Pozostawię innym decyzje co do miejsca docelowego, za to chętnie wpadnę za was w błoto c:
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Cassius uniósł lekko brew na to skromne powitanie, jakie rzucił mu Gallagher. Nie trzeba było długo czekać, aby Swansea podszedł do niego i Ragnara, najwidoczniej czując się sprowokowanym do interakcji, skoro ta Mattowa była tak bezosobowa jak na to co robili razem przy kominku. - Siema, Gallagher. Jak tam twoje złamane serduszko? - Zapytał, bezpośrednio jak zwykle i bez namysłu klepnął go po plecach ręką obleczoną w czarnomagiczny pierścień. Nie mógł nawet udawać, że nie zrobił tego specjalnie. Taki osłabiony Matthew mógł być trochę mniej odszczekującym się wyzwaniem towarzyskim. Ragnarowi łaskawie tego oszczędził, zbijając z nim piątkę połączoną z uściskiem dłoni drugą ręką. SZKODA, że nie wiedział cóż takiego go z tą jego siostrą łączyło. Byłoby ciekawie złoić mu tyłek na wycieczce szkolnej. Może nawet dostałby banicję na uczęszczanie nie zajęcia z mugoloznawstwa? Bransoletkę przyjął z milczącą obojętnością. Za nic miał wszelkie ostrzeżenia Harringtona. Gdyby przyszło mu znaleźć się w potrzebie to i tak nie miał zawahać się przed skorzystaniem z tej niepewnej hipnozy, którą ćwiczył sobie w czasie wolnym. Mając kompletnie w poważaniu jak wpłynęłoby to na resztę członków jego drużyny, byłby w stu procentach samym sobą. - Morderczyni niewidomych - odpowiedział na pytanie zadane przez Ślizgona, uśmiechając się półgębkiem. Jeżeli nie kojarzył tej cholernie wyrośniętej puchonki, zapewne skojarzy ją gdy ta tylko otworzy gębę. Swansea do tej pory, gdy przypadkiem gdzieś ją usłyszał, nie mógł się nadziwić jak można mieć taki brak poszanowania dla prawidłowej artykulacji. Nic więcej jednak nie dodawał, uznając że to miano, jakie z całą pewnością na stałe przylgnie do niej po ostatnim meczu, wyjaśnia wszystko. Bez słowa zgodził się też z trasą wybraną przez Ragnara. Najwidoczniej był to jego własny sposób na wypracowywanie w sobie tej wspominanej wcześniej cierpliwości względem ludzi. Nawet nie próbował się oszukiwać, że sam skorzystałby z innej trasy, a jednak odpuścił temat. Kierując się do metra powstrzymał się nawet od kolejnych uszczypliwości.
Literka: J, rzucał Ragnar Efekt: - 4 Twój czas:5 Czas grupy: 4 + 5 Czas ostateczny: 5 + Matt + Niamh
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Wzruszyła tylko ramionami na pytanie Gabriela, bo nie chciało jej się już tego po raz kolejny przerabiać. Nie chciało jej się robić awantury o coś, czego i tak już nie mogła zmienić, a poza tym lubiła Harringtona i chciała, żeby tak zostało. Był pierwszym nauczycielem mugoloznawstwa, który nie traktował jej jak wariatki w związku z jej poglądami. - Wy, faceci, i to wasze niezdrowe przywiązanie do waszych drągów - skrytykowała opór chłopaka, samej ochoczo oddając różdżkę. Nie musiała się chwalić tym, że nie należało ona do niej i właściwie to nie działała. Błysk w jej oku sugerował jednak, że bardzo chciała to komuś powiedzieć. Od zawsze była fatalnym kłamcą. Kiedy dostali bransoletki od razu obudził się w niej duch rywalizacji. Musieli to wygrać, choćby oznaczało to bieganie kanałami na skróty. Na mapie, którą dostali nie było jednak zaznaczonych kanałów, wątpliwym było więc, by miało do tego dojść. Profesor przydzielił im do drużyny dwie puchonki i Merlinowie dzięki, bo z samym Swanseam daleko by pewnie nie zaszła. Postanowiła zaufać Nancy w kwestii doboru transportu. Jej doświadczenia z komunikacją miejską kończyło się na jednej przejażdżce metrem, na którą zabrał ją tata, gdy miała z pięć lat. Nigdy więcej tego nie zrobił, bo przez całą drogę zaczepiała współpasażerów, opowiadając im o tym, że wózki w Banku Gringotta były fajniejsze, bo chociaż chyba wolniejsze, to czuło się powiew na twarzy, a tor był z wzniesieniami, szybkimi zjazdami i gwałtownymi skrętami. Metro było rozczarowujące proste. Wsiedli do autobusu i skasowali biletu, przy czym najmłodsza członkini jej grupy prawie zesrała się ze szczęścia. Jak na pracownika Biura Bezpieczeństwa przystało miała ochotę plasnąć w czoło przynajmniej siebie, jeśli jej nie mogła, ale powstrzymała się i tylko chwyciwszy ją za ramię, pociągnęła w stronę miejsc siedzących. Wcisnęła ją przy oknie, a sama usiadła obok. - Nie podniecaj się tak ostentacyjnie, bo cię spiszę za naruszanie bezpieczeństwa społeczności magicznej - szepnęła ostro, na moment wyciągając z kieszeni płaszcza swoją urzędniczą legitymację. Nikt nie musiał wiedzieć, że nie miała takich uprawnień. Nikt chyba z resztą nie miał. Jej znajomi w biurze, często sarkali na czarodziejów, zachowujących się przy mugolach tak, jakby ci nie rozumieli co dzieje się dookoła nich, albo mówili w innym języku, ale nielegalne to mimo wszystko nie było. Sama jednak czuła się w obowiązku zachowywać się tak neutralnie, jak tylko się dało. Poza tym czuła się już wystarczająco niepewnie i niekomfortowo nawet bez ludzi gapiących w ich stronę. Jej samej autobus zbytnio nie imponował. Chociaż nigdy nie podróżowała Błędnym Rycerzem, to tyle, że był szybki wiedziała i mniej więcej czegoś takiego się spodziewała. Do tego w pamięci miała przejażdżkę metrem, które też w prawdzie robiło mnóstwo niepotrzebnych przystanków, ale przynajmniej rozpędzało się pomiędzy nimi. Z kwaśną miną przyglądała się wyprzedzającym ich mniejszym pojazdom, których nazwy chwilowo zapomniała. - Szybkie pytanie, Nanc... - podniosła wzrok na drugą puchonkę, gdy po raz setny zatrzymali się na światłach. - Dlaczego wybraliśmy najwolniejszy środek transportu na całej planecie? Na co dzień była sympatyczniejsza, ale kiedy w grę wchodziło wygranie jakichkolwiek zawodów, miła Ettie zostawała w domu. I właśnie dlatego nie nadawała się do sportów drużynowych. Prędzej czy później każdy zaczynał jej działać na nerwy.
Literka: C Efekt: +3 Twój czas:6 ._. Czas grupy: 1+1+6 Czas ostateczny: 11 + Gab
Ostatnio zmieniony przez Harriette Wykeham dnia Wto Lut 04 2020, 03:25, w całości zmieniany 1 raz