W tym miłym zakątku Hyde Parku znajduje się pomnik znanego i lubianego przez wielu Piotrusia Pana. Przychodzą tu ludzie w różnym wieku, niektórzy z zazdrością patrzą w chłopięcą twarz i zastanawiają się, jak cudownie byłoby nigdy nie dorastać i żyć w bajkowej krainie, a inni zupełnie nie zwracają uwagi na magiczny pomnik, który zdaje się uśmiechać się łobuzersko do wszystkich przechodniów.
Oczywiście. Kacper miał wybór jak każdy inny. Jednak tym razem to Coco przejęła pałeczkę. Tym razem to Coco zdecydowała. Tym razem to Watson znów zagrała mu na nosie. Tym razem znów zrobił to na co ona ma ochotę. I miał jej mieć to za złe? Dlaczego niby skoro tak naprawdę nie powinien. Nie powinien mieć pretensji o coś, na co on nigdy by się nie zdecydował. Bał się, nie chciał, zmusiła go. I co? I Rosie miała się kajać, że wręcz wywarła na Villiersie presje? Skąd! Nie było takiej opcji. Nikt nie będzie miał prawa mieć do niej pretensji. Chyba to logiczne dlaczego, przynajmniej dla niej .On zdecydował za nią i dziecko. Ona zdecydowała o przebiegu tego spotkania. I choć wiedziała, że za dużo ryzykuje, bo może go stracić - to albo teraz albo nigdy . Zwróć uwagę, że Coco miała prawo tylko do jednego. Do egzystowania pomiędzy tym wszystkim co się wydarzyło, a pomiędzy tym co mało tak naprawdę sens. Nie mogła robić tego czego chciała, bo za każdym razem ktoś się wpierdalał, i niszczył wszystko (if u know what i mean). Teraz jednak miało być inaczej. Miała mu zaufać. Miała wierzyć w to, że chłopak się zmieni. Chciała w to wierzyć. Chciała mieć pewność. Ale dlaczego miał się zmienić? O, no nie wiem Villiers. Może dlatego, że chciała Cię wtedy wkurwić, żebyś dał jej spokój i powiedziała Ci, że to dziecko Kaia. Jednak ona nie miała pojęcia czyje to dziecko. Nadal Wasze szanse są wyrównane. I gdyby Coco miała świadomość co się stanie za kilka godzin. Gdyby tylko wiedziała… -Kacper… -Zaczęła jakby to wszystko było czymś najgorszym, czymś co ją wypala, ale przecież właśnie tak było. Bała się tej rozmowy. Bała się tego, że chłopak mógł mieć świadomość co ona chce mu powiedzieć. Może myślał, może wierzył, że ona będzie usilnie próbowała pogodzić go z Youngiem. Jednak ona sama tyle wiedziała o Kaiu, co… On sam. Nie miała kontaktu z chłopakiem od dawna. Od dawna z nim nie rozmawiała. Od dawna nie mówili sobie czegokolwiek. Parę listów, które wymienili na przełomie kilku dni – to wszystko. Zamykali się w pieprzonych papierkach, i pewnie też przez nie Young się dowie co Rosie urodziła. Ona nie chciała żeby z nią był. Chciała żeby dotrzymał słowa, a w zmianka o uroczym dniu wyprowadziła ją wręcz z równowagi, a wierz mi, że kobieta w ciąży bywa nieobliczalna. -Uf… Serio. Nie wiem co powiedzieć. Nienawidzę siebie. Zwłaszcza teraz kiedy jestem w ciąży. Boję się. Przeraża mnie to wszystko. Nie wiem jak sobie z tym poradzę. Nie chcę i nie umiem. Zostałam kompletnie sama. – Powiedziała na jednym wydechu, jednak jej ton wypowiedzi nie świadczył o niczym konkretnym. Można było to też odebrać tak jakby w tym momencie czytała jakąś dobrą książkę czy coś. Ewentualnie opowiadała o tym jak to ostatnio dobrze jej się piło z Arienne. Jednak nie. Nie opowiadała o tym. Opowiadała o czymś, czego on nie znał i nie był w stanie poznać. -Znasz mnie. Wiesz, że bywało lepiej. Nie widziałam go od jakiegoś czasu, jednak wierzę, że nie spierdoli. – Ucięła jakby nie chciała zagłębiać się w coś więcej. Jakby nie chciała poznawać pewnych sekretów, a przecież oczy Caspra przejawiały coś jej zupełnie obcego. Rosie zachowywała się jakby chciała zataić największe tajemnice. Wszystkie uczucia, które wypalały ją. Niszczyły. Zabijały. ‘Kacper błagam. Podaj mi rękę. Proszę, wyciągnij mnie z tego. Nie odwracaj się. Nie teraz. Tylko na chwilę. Chodź. Pomóż mi. Na moment. Zostań. Na zawsze. Kacper, podaj mi rękę.’
Bardzo wiele się wydarzyło. Bardzo. Jeszcze niedawno imprezy, ponowny powrót do życia, a teraz całe nic. Wielkie okrągłe nic, którego nie dało się ugryźć z żadnej strony. Casper próbował. Próbował ukierunkować gdzieś swoją nienawiść. Wierzył, że gdyby będzie ćwiczył więcej i intensywniej, to przestanie czuć ten ucisk, gdy ktoś mówi: Young, Kai, CoCo, Watson, ciąża, dziecko, kto, jest, ojcem. Jezu. Nienawidził zbitki tych słów i każde z nich zaplułby jakąś trucizną, żeby zniknęły na zawsze. Czuł się źle. Kurewsko źle. Czuł za dużo i miał oto do siebie żal, bo gdyby tylko potrafił to z siebie wyrzucić życie byłoby mu łatwiej strawić. A teraz tak. Zamykał się w kufrze emocji, składał do powoli w jeden bagaż gotowy wrzucić to najbliższego oceanu. I zrobił to... Ale wiecie, co jest najgorsze? Ten pieprzony syf unosił się na słonej wodzie. I nie mógł nic na to poradzić. Próbował, próbował, szedł bez końca i znowu nic. A teraz co? Teraz miał słuchać o tym jaki zły jest Kai? Pomimo tej całej nienawiści zaciskał pięści, bo nie chciał się już wtrącać. W porządku. Poszedł z nią na spacer, ale to było bez zobowiązań. Nie chciał dotykać jej dłoni, ani niczego innego obawiając się, że coś pęknie... Zatem szedł, słuchał. Notował w głowie. Gapił się przed siebie. Jej widok nadal był zbyt jaskrawy, zbyt daleko sięgający w głowę Caspra. A nic nie miało prawa zachwiać tej równowagi. - Wiara, nadzieja, braterstwo. Spoko fundamenty. Możesz stworzyć partie polityczną. - Zaproponował całkiem poważnym tonem. Choć w rzeczywistości nie wyobrażał sobie CoCo na czele takiej organizacji. Oj zdecydowanie nie. Uśmiechnął się pod nosem, bo w sumie to były dość sprzeczne obrazy, które nie dały się nijak złożyć. Takie małe oderwanie od tego, co miało go zgnieść za jakiś czas. - No ale chyba wszystko ok, skoro zajmujesz się siostrą i jakimś typkiem... Nie żebym się wpieprzał. Chyba nawet nie chcę wbijać w Twoje kombinacje. Jednak fajnie widzieć, że sobie radzisz. Jakby ten frajer coś zjebał to wiesz. Zawsze mogę go zrzucić z miotły, ze schodów, albo skądś. Nieważne. Ale zrobię to z kurewską przyjemnością. Jeszcze lepsze będzie to, że zrobię to w czyimś imieniu, a nie po prostu z zemsty. - Tak. Zdecydowanie. Mógłby dorwać tą jego małą, australijską cizię... A potem pójść po łebkach i sięgnąć po kolejne zabawki, które były podpisane inicjałami tego człowieka. Zrobiłby to. Ale jeszcze za mało czasu minęło, jeszcze nie ogarnął, że to wszystko już się stało. Westchnął, popatrzył w górę, w brudne niebo... Bo takie było w Londynie. - Ogarniałaś przerwę w studiach czy coś? - Wywrócił oczami. Zaprawdę nie wiedział jakich tematów miał się trzymać, żeby rozmowa była neutralna i bezpieczna.
A pamiętasz tamtą noc? Pamiętasz ten moment, w którym Casper przekroczył próg klubu i obracał jakąś panienką, a z transu wyrwała go Coco? Ja też pamiętam. To smutne, że wszystko się tak potoczyło, jednak właśnie wtedy – padło pewne zdanie. „Mam większe prawa do Twojego ciała, niż ktokolwiek inny w tym klubie.” I tak było. Zawsze tak było. Tylko on się liczył. Tylko on ją miał. Tylko on miał prawo. A jednak… Słowa rzucone na wiatr. Miesiąc wierności. I było tak blisko, a jednak wszystko się rozpieprzyło. Minęło już sześć miesięcy, a Coco nadal czuła to samo, co wtedy. Cholernie smutne, że nie będzie szczęśliwa, ale może to czas żeby się pożegnać na zawsze i po prostu iść swoimi ścieżkami, bez obciążania siebie nawzajem? Jak to już zostało powiedziane – Coco była dla Caspra balastem. I zastanawiające jest to, że dziewczyna miała nadal nadzieje, że jakoś wszystko się poukłada. Liczyła, że będą razem. Wierzyła, że się poukłada, ale z drugiej strony był Kai. Ojciec jej dziecka. Teoretycznie, praktycznie ojcem mógł być równie dobrze Kacper. Jednak wtedy miał uciec. Jak tchórz, ale czy to co się wydarzy za parę godzin nie zmieni wszystkiego? Owszem, zmieni wszystko. Rozpierdoli więcej niż jedno życie. -Przestań ironizować. – Ucięła krótko wlepiając wzrok w Kacpra, jakby na ten moment to było wszystko co chciała powiedzieć, a mimo to powinna wyrzucić z siebie zdecydowanie dużo więcej. Mogła? Nie, nie mogła, bo każdy decydował za nią. Każdy wiedział lepiej, nikt nie ogarniał. Dlaczego Kacper nie chciał? A no, tak. BRZUCH. -Kacper… W moim życiu nie ma żadnego typka. Jestem sama od dawna, i nie będę tego zmieniać. Yura to kumpel Olivera. Felicie została bo Oliver wyjechał na ferie. Charlie wróciła więc Oliver jest szczęśliwy. Ta mała co ją poznałeś jest prawdopodobnie kolejnym pokoleniem Czaro-Watson, Oliver na pewno się ucieszy. Nie musi się mną zajmować, więc Oliver ma spokój. Wiesz… Oliver ma być ojcem chrzestnym. – W każdym zdaniu celowo powtarzała imię brata, w końcu chciała żeby był szczęśliwy, zasługiwał na to. Musiał być, skoro ona nie potrafiła, a teraz dochodziła jeszcze Charlie, którą trzeba było ogarniać. Coco musi sobie sama poradzić. Nie było innej opcji. Z Kaiem czy bez niego, da radę. Zawsze daje. -Kacper… - Chwyciła chłopaka odruchowo za podbródek by spojrzał jej w te świdrujące szare tęczówki i dostrzegł coś więcej niż tylko „Rozing”. -Kai jest moim przyjacielem. Chce się zająć moim dzieckiem, bo jak to uznał, to jego obowiązek. Ale… W moim życiu był tylko jeden chłopak, który nadal jest dla mnie ważny. Ja jednak już nie mam dla niego takiego znaczenia. O ile w ogóle kiedykolwiek jakieś miałam… - Ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, odwracając głowę w drugą stronę. Nie mogła się rozpłakać. Nie tym razem. Nie przy nim. Zrobi to, ale jak będzie sama. I co? Zmiana tematu jest łatwiejsza? Dobrze. Skoro tak chce grać. Nie spojrzała na niego. Nadal wlepiała wzrok gdzieś w bok, a po chwili zrozumiała o co ją spytał. Szkoła. No tak. Nawet o tym nie myślała. -Tak, ogarnęłam. Chodzę na te ważniejsze zajęcia. Nie jest źle. Wolny czas spędzam z Felicie, albo na nauce. –Ewentualnie myślę o tym, co możesz robić, ale tego przecież Ci nie powiem.
Gdyby Casper wiedział, że powtarzanie czyjegoś imienia przyniesie mu ulgę, szczęście... To imię CoCo i swojego syna powtarzałby na przemian robiąc sobie co kilka minut przerwę na płytki oddech i dalej. Gdyby tylko wiedział, że z każdym powtórzeniem polepsza im się, to ich uskrzydla... Ale nawet gdyby mu coś takiego powiedział, to uznałby to za bzdurę. Życie pieprzyło z każdej strony, zatem powtarzanie, mówienie, modlenie się... Nie istnieje żadna rzecz gotowa uratować ich oboje. Niestety nie. A teraz szli ze sobą na spacer. Było mu zimno, ale nauczył się radzić sobie z zimnem, żeby nie okazywać tego w żaden sposób. Przecież gdy latał na miotle tak wysoko, to panowały tam różne temperatury i nie można było sobie z tym poradzić, ani założyć grubszej kurtki, bo ta tylko by przeszkadzała. Zatem brnął w to zimno i świdrował wzrokiem każdy element obok pomnika i miał po prostu dość. Chciał już ją zostawić i pójść sobie stąd. Spędził z nią około trzydziestu minut i to już było za dużo... Dokładnie o trzydzieści minut! Nie powinien jej widywać, nie powinien słuchać jej tłumaczeń o Kaiu. Dlaczego? Kai przeruchał CoCo, Kai miał być ojcem. Nieważne jakby mocno ją kochał, nie będzie wychowywał dziecka. Po prostu się do tego nie nadaje i nie chce. Miał już jedną próbę. Uwielbiał Olivera, zabawy z nim, opiekę nad nim, ale też odbywało się to na innych zasadach. Zgodził się od razu, nie układał sobie w głowie desperackiego planu ucieczki. Ale potem ta sytuacja z Cassandrą. Zdecydowanie nie chciał mieć więcej dzieci. A teraz co? Jedyne co mógłby zrobić to wypisywać kolejny czek. Mogli brać go za skurwiele, on tego by nie uniósł. A zatem chciał się oddalić, przez co najlepszą drogą do tego było odrzucanie CoCo. Uśmiechnął się, gdy zaczęła mówić i mówić, jakby miał odeprzeć to wyznanie. Pewnie w innych okolicznościach by to zrobił. Objąłby ją, powiedział, że w porządku, że nic się nie stało, że nie warto było o tym rozmawiać. Kwestia tego, że nic nie było w porządku, wszystko się stało, a rozmawiać o tym trzeba było, ale on nie chciał. - Skończ. - Rzucił krótko wznosząc oczy ku niebu. - Powiedziałem już coś w szpitalu. Nie obchodzi mnie to wszystko. Dobrze, że to dziecko Younga. Nie wychowam Ci tego dzieciaka. Nie jestem materiałem na ojca, ani na kogoś z kim chcesz być. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla Ciebie i dziecka. Powinnaś się zająć Youngiem. Kumplowskie relacje nie przeszkadzały wam, żeby się ze sobą szczepić, więc nie będą wam też przeszkadzały w zbudowaniu domu dla dzieciaka. Nie obraź się CoCo. Ale taka jest prawda. Niewiele wiesz co się u mnie dzieje. Budujesz sobie błędny obraz. W porządku byliśmy razem, było nam dobrze. Ale to... - Tu wskazał niedbale dłonią na jej brzuch. - Kosztuje mnie za dużo. Wybacz, ale nie stać mnie na to. Mówi się tyle, że to kurewskie, że facet zostawia babkę, bo coś tam. Ale uwierz mi, że wolisz, żebym Cię zostawił w spokoju niżeli się wpierdalał. Nienawidzę tego dziecka, nienawidzę Younga. W jakiś kurewski pokręcony sposób nadal mi na Tobie zależy, ale te dwie rzeczy z tego trójąkty doskonale Cię przede mną chronią. Skorzystaj z tego. Wiele osób chciałoby mieć taką ochronę, żeby ode mnie uciec. - Rzucił zimno wzdychając. W rzeczywistości nie wiedział już co powiedzieć, by zrozumiała, że nigdy nic.
Nie. Nie przynosi ulgi, ani szczęścia. Przynosi więcej bólu niż korzyści. Przynosi coś w rodzaju katharsis, ale mimo wszystko nim się nie staje w pełni. Jest to chore. Okropne. Parszywe. Nie tego potrzebowała Coco. Ona w pełni potrzebowała oczyszczenia, którego nie mogła dostać. Jest to zaskakujące? Nie. Skąd. Coco też potrzebowała czegoś więcej niż pieprzenia o nie wiadomo czym. Obietnice? W dupie mała obietnice. One nigdy nie były spełniane. Nigdy zasrane słowa, o których marzyła nie istniały, więc co z tego, że na ten moment wierzyła w tą miłość? Co z tego, że ufała temu wszystkiemu, i temu, że kocha Kacpra? Owszem, kocha Kacpra jak nikogo innego na świecie, ale wiesz co jest zabawne? Nigdy się do tego nie przyzna, bo jest to fenomenalnie przerażające. Ona i miłość? Nikt w to nie wierzył, a jednak była zakochana. Pragnęła tej miłości. Tego uczucia. Wszystkiego pragnęła, ale niczego nie dostanie. Już raz spieprzyła wszystko więc dlatego teraz historia miała się powtarzać, co? Nie. Wiedziała, że musi zniknąć. Wiedziała, że musi odejść, bo nic właściwie nie miało sensu. Chciała zrobić coś innego, coś z sensem. Chciała czegoś, co było niepowtarzalne. Musiała dostać jakiegokolwiek bodźca, a mimo to go nie dostanie, i wiesz co? Zabawne to było. Droczyli się, ale żadne tego nie skończy, choć Kacper podjął właśnie w tym momencie decyzje. -Kacper, skończ pierdolić, jak jakiś skończy frajer. Mam dość. Obwiniasz mnie o coś czego nie ma. Kai i ja? On ma swoje życie, ja swoje. To, że łączy nas mój brzuch to jedno, ale my nigdy nie będziemy razem, kiedy to do Ciebie dotrze? – Wrzasnęła po raz pierwszy od nie wiadomo jak dawna. Zaskakujące? Skąd. Ona na swój sposób przeżywała wszystko, co było przykre, co ją raniło. Wszystko co nie miało większego bądź mniejszego sensu. Serce jej pękało z każdym jego słowem, ale coraz bardziej utwierdzała się w tym, że powinno po prostu zniknąć. Powinni odejść. Powinni wszystko, a nie mieli niczego, i co? I Coco miała zostać, bo Young, bo Villiers, bo brat, bo siostra. Wyjebane. Nie, to nie tak miało się toczyć. Ona miała żyć w swojej zajebistej bajce, w której nie było problemów, a na ten moment wszystko się pogarszało. Wszystko miało drugie dno, a ona miała tego piekielnie dość. To życie nie było dla niej, i utwierdzała się w tym każdego dnia. Każdej nocy. Dlaczego pozwoliła wiec Villiersowi wchodzić coraz głębiej? No nie wiem, może dlatego, że go kochała i wierzyła jak skończona frajerka, że będzie dobrze. -Mam dość. Ja pierdolę. Mam dość. Ciągle powtarzasz mi, że jesteś kutasem, od którego lepiej uciekać. Co mnie to interesuje jakie masz życie?! Interesuje mnie to co razem przeszliśmy, a Ty uciekasz jak pierdolony tchórz, bo co? Bo się boisz, wszystkiego się boisz. Zostawiasz mnie samą, bo tak lepiej i łatwiej. Mam przejmować się jutrem? Życiem? WSZYSTKIM? Pierdoli mnie wszystko. Każdy z Was się ode mnie odwrócił… - Wykrzyczała z żalem w głosie, bo miała dość. Miala wszystkiego dosyć, każdego słowa, które wyrzucał z siebie z taką odrazą. Wszystkim ją ranił, nawet samą obecnością. To było chore. Chore, że pozwoliła wszystkim w to wejść. Miała żyć sama. Jak outsider. I nagle to. Nagle coś co zniszczyło wszystko. Jedno zdanie, które zaprzepaściło szanse normalnej znajomości. Nie wytrzymała. To był impuls, coś czego się nie spodziewała. A policzek jaki wymierzyła Villiersowi był na tyle mocny, że aż zaczęła boleć ją ręką, ale nie zważała teraz na to. Zasłużył na to by ktoś go uderzył, i nie dlatego, że jest pierdolonym Casprem Villiersem, tylko dlatego, że jest tchórzem. -Nienawidzisz mojego dziecka, bo jest Younga, a pomyślałeś, co by było gdyby to było Twoje dziecko?! Spojrzysz mu w oczy i powiedz, o nienawidzę Cię, bo jesteś kurwa moim synem albo córką?! DOBRZE, kurwa! Twoje decyzje. Nie ma problemu, ale wiedz jedno… Skrzywdziłeś mnie jak nikt inny. Zostawiłeś mnie samą, i poszedłeś się pieprzyć z tą szmatą Levittoux! Mnie pierdoliłeś w szpitalu, że byłeś mi wierny… Nie masz pojęcia co to wierność. Nie potrafiłbyś wytrzymać nawet tygodnia nie pieprząc innej laski, ale nie… To kurwa ja jestem ta zła, bo spałam z Kaiem. Tak, spałam! Nie wyprę się tego, ale to było zanim się pojawiłeś, i zanim się kurwa… - Zawiesiła głos, bo łzy spływały po jej policzkach jakby w tym momencie straciła coś najważniejszego w życiu, a wcale tak nie mało być. To wcale nie miało się wydarzyć. Ona wcale nie chciała go uderzyć. Po prostu tak się stało. Po prostu tak wyszło. -Ucieczka jest dla tchórzy. Proszę, stchórz po raz kolejny…
Kacper, skończ pierdolić, jak jakiś skończy frajer. W porządku, nie muszę mówić. Mogę przestać cokolwiek z siebie wyrzucać. Nie chcę na Ciebie patrzeć, bo sprawiasz mi ból. Patrzysz na mnie, gapisz się. Nie gap się. Zrobiłaś co chciałaś. Jesteś w ciąży. Nie możesz być ze mną w ciąży, bo nie chcę tego dziecka. Niech ma go ktoś, kto na nie też nie zasługuje, ale dobrze go ukarze. Niech zgnije pomiędzy pieluchami. Nie chcę w tym brać udziału. Chcę być daleko stąd, ale wciąż jestem blisko Ciebie. Pieprzyć to. Pieprzyć Ciebie. Pieprzyć się z Tobą, teraz wspominać to tak gwałtownie choć powinienem Ci pieprznąć coś mądrego. Ale nie. Przypominam sobie nasz pierwszy raz w naszym mieszkaniu, i to wcale nie z pieprzonego sentymentu, a raczej przez to, że wtedy też byłaś tak agresywna, ale nieco na innym polu. To była miła agresja. Nie wracajmy do tego. Zapomnijmy. Nie można. Za dużo emocji. Mam dość. A kto nie ma? Ja nie mam prawa mieć dość? Nie? Nie obchodzi Cię moje życie, obchodzi Cię tylko to, co nas łączyło. Ulotne chwile w łóżku? Nie lituj się nade mną. Nie stój tu i nie gap się. Może uważasz, że to wszystko to pierdolony żart. Nie mam pojęcia. Jednak mam dość pretensji od każdego. Kai, CoCo, Joshua, Mini, Cassandra, Oliver... W kółko. Nie jestem dobrym ojcem, nie byłem dobrym mężem, chłopakiem, okłamałem cały Hogwart. Przeleciałem nie jedną laskę i szczerze mówiąc pieprzy mnie to wszystko, bo już nie pamiętam ich imion. A teraz to co? Ty masz dość bo zaciążyłaś? Bogu dzięki, że ja nie muszę tego za sobą ciągać. Bo gdybym musiał to bym zszedł z tego świata. Ale Ty nie schodź. Kai i ja? On ma swoje życie, ja swoje. To, że łączy nas mój brzuch to jedno, ale my nigdy nie będziemy razem, kiedy to do Ciebie dotrze? Nigdy. Lubiłem tego szmaciarza. Odwalał niezłe fazy, dużo razem piliśmy, paliliśmy. Planowaliśmy parę ostrych akcji, a teraz tego nie ma. Nie żebym był typem sentymentalnym. Po prostu uważam, że takich jak on to trzeba by wykastrować i wrzucić do najgłębszej studni. Wiele nie wymagam. Nie jestem zazdrosny. Tu chodzi o coś więcej. Jego już nie było, Ciebie nie powinno być. Czemu kurwa z nim nie bzykniesz się jeszcze raz? Dlaczego kurwa mać tego nie zrobisz? Bo co? Bo ja? Od kiedy się ze mną liczysz? Nie patrz tak na mnie, jakbym Ci był winien dziewictwo, dobrze wiesz, że nie do mnie po nie powinnaś przyjść. Pierdoli mnie to wszystko, ale jakoś nie mogę Ci dać odejść. Aciulbyto. On, Ty, on. Czy będziecie razem czy nie. Dziecko jest wasze, a ja nie mogę patrzeć na nie i to jest główny problem. a Ty uciekasz jak pierdolony tchórz, bo co? Bo się boisz, wszystkiego się boisz. Nie wiem, nie wiem, nie wiem. Nie boję się. Nie. Ja się nie boję. Jestem dzielny. Poradzę sobie. Nie mam żadnych słabości. Umiem grać, kłamać, radzić sobie. To wszystko, co mam. Mogę kogoś ukarać, ale nie chcę karać Ciebie. Dlatego jestem tchórzem. Nie pozwól mi. Nokurwa nie mogę. Przestań mówić, boli mnie głowa. Nienawidzisz mojego dziecka, bo jest Younga, a pomyślałeś, co by było gdyby to było Twoje dziecko?! Oczy mi delikatnie się rozszerzają... Zaraz niweczę plany mimiki mojej twarzy, która mogłaby coś zdradzić. Przybieram obojętny wyraz twarzy i serio mam w dupie, co mi zaraz jeszcze powiesz. To nie jest moje dziecko, mogę sobie to wydziergać nożem na plecach. To nie będzie moje dziecko. Nie i koniec. Nie chcę mieć kolejnego dziecka, kolejnej żony, kolejnej świetlanej przyszłości. Bo nic nie jest świetlane, ja nienawidzę Younga, nienawidzę dziecka, nie potrafię znienawidzić Ciebie. Ale to kurewskie. Wyciągam z kieszeni paczkę fajek. Odpalam jednego i gapię się na Ciebie, tak jak Ty na mnie. To piękny widok, gdyby wyciszyć dźwięk i patrzeć na niemy krzyk... Mógłbym na to patrzeć godzinami, by Cię uspokoić pocałunkiem... Ale nie będę Cię całować. To przed Tobą i mną, pomiędzy Tobą, a mną. Daje mi znać, że nasze spotkane dobiega końca. I uderzasz mnie... Cofam się do tyłu o krok, automatycznie przykładam dłoń do policzka i pocieram tamto miejsce patrząc na Ciebie nadal tak samo jak w momencie gdy zaczęłaś krzyczeć. Ale nie świadomie łapie Cię za obie dłonie ściskając je mocno, co byś tego nie powtórzyła. Nie będziesz mnie biła. Ja nie będę bił Ciebie. Nie rób tego więcej. Tak, spałam! Nie wyprę się tego, ale to było zanim się pojawiłeś, i zanim się kurwa… Ona nie wie. Ona nie musi wiedzieć. Nie będę mówił. Ty nie możesz tego wszystkiego usłyszeć. Zamilcz kurwa mać. Ucieczka jest dla tchórzy. Proszę, stchórz po raz kolejny… Nie jestem tchórzem, ale odejdę. Masz rację. Nie zrozumiałaś mnie. Musisz iść do Younga, do Y o u n g a. Jeśli nie chcesz się z nim bzykać, to tylko po to, by Cię ogarnął. Bo mnie nudzi ta zabawa, nienawiść mnie rozpieprza. Nie chcę tego czuć. I przez to wszystko mam dość. Ściskam mocniej Twoje nadgarstki patrząc Ci w oczy. Cały czas milczę. Cały czas. Nic nie mówię. Nic mnie nie złamie. Nie dam tym razem wyprowadzić się z równowagi. - Miłego dnia. Kurwa mać. - I w tym samym momencie Cię puszczam. Zaciągam się papierosem, którego do tej pory ściskałem w zębach. Wyjmuje go z ust i zaczynam iść przed siebie. Szybko... Krok za krokiem. Nie łapie się nawet na tym, że za najbliższym zakrętem zaczynam biec. Pierdolić to. Biegnę. Tak jest lepiej.
Staż w Departamencie Magicznych Gier i Sportów wcale nie był tak słodki i wesoły jak to się marzyło Moolerowi. Głównie, dosłownie, polegał na parzeniu herbaty i kawy swoim przełożonym, czasem odpisując zamiast nich na list. Jedyną ekscytującą przygodą jaką udało mu się przeżyć w czasie tych wakacji był wyjazd w teren na przegląd nowego motelu miotły Cumulusa 1.0, dawno mu się nawet na niej przelecieć. Miotła marzenie! Mknęła niczym szalona. A zwrotność! Niebagatelna. EJ zapragnął jej całym sercem, jednak fakt, że nie została wypuszczona jeszcze na rynek zdecydowanie koligował mu możliwość jej zakupu. A może to i lepiej, pewnie nawet nie byłoby go na nią stać. Reszta Dni mijała na siedzeniu przy biurku podpierając dłonią głowę i wymyślając co głupsze to rozrywki. Ile razy trafi kulką z papieru do kosza. Ile fasolek wrzuci sobie do ust pod rząd. Do czasu, aż na korytarzu rozlegało się wołanie "młody, zrób..."kawę, herbatee, ciasto malinowe kup, czyste szklanki się skończyły, leć po chińszczyznę, coś jeść jeść trzeba. I nagle, znikąd przyszła do niego myśl. Że przecież sowę może napisać, może to mu jakoś czas umili. Więc złapał za pergamin i napisał do pierwszej osoby która ostatnio jego myśli zaprzątała. Flora. Flora Selena Lynos. Piękne dziewczę. I tak niedostępne! Normalnie EJ pewnie dałby sobie spokój. Ale coś w niej było. Coś go przyciągało. Powiedziała mu tyle razy nie, że wręcz za punkt honoru sobie wziął zaproszenie jej gdzieś. I udało się! Choć dłońmi i nogami broniła się Florka, zaprzeczając, że to nie randka tylko spotkanie. Mogła mówić, jak chciała. Zapamiętując, że Florka za kwiatami nie przepada, EJ siedział przy swoim biurku w Ministerstwie, zastanawiając się czym by tu ją zaskoczyć. Zapaść w pamięć musiał przecież, prawda? Gorzej, jeśli jego pomysł okaże się jeszcze gorszy niż kwiaty. Bo przecież tak się mogło zdarzyć. Niemniej jednak musiał spróbować. Musiał ją odhaczyć na swojej liście, by móc iść dalej przez życie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Przecież on, naczelny ogier Hogwartu do miłości zdolny być nie mógł. Nie jest to jednak temat rozważań na teraz. Umówił się z Flo w parku, przy pomniku Piotrusia Pana, stając w newralgicznym punkcie, tak, że ją od razu będzie widział jak będzie szła. Swoją niespodziankę położył obok siebie, rzucając na nie zaklęcie niewidzialności, z różdżki w rękawie. Miał nadzieje, że Flo przedwczesne nie zobaczy, jakie to piękne balony naszykował specjalnie dla niej zamiast kwiatów! Takie z helem, co sie unosiły ta super i jak będzie chciała będzie je mogła w niebo puścić, albo do domu zabrać. Jeśli w ogóle je weźmie. - No, nie ma co krakać, trzeba zaczekać. - mruknął do siebie cicho wśród rozmyślań przestępując z nogi na nogę. Czyżby się stresował. On? Mooler? Coś podobnego.
Florce nie spieszyło się na żadne spotkania, ani tym bardziej nie miała zamiaru przyspieszać wszystkich pozostałych zajęć, które się odbyły się tuż po powrocie z Indii. Miała wrażenie nawet, że lepiej było jej tam zostać. Pomimo tych wszystkich temperatur było dużo lepiej, kiedy tak nie musiała się niczym przejmować, a tutaj? No właśnie. Powrót do rzeczywistości. Szkoła. Seth. Echo. I wszyscy dookoła. Flo prawdopodobnie odzwyczaiła się do tych obowiązków, które powinny być priorytetowe. Jakby nie patrzeć – dziewczę nie chciało wracać do pewnych wydarzeń, jakie miały miejsce jeszcze w Indiach. Z drugiej strony z rozkoszą mogłaby kwitnąć w Londynie z myślą, że jest tutaj Villadsen, a przecież nawet na tą małą, uroczą Dunkę, która była wyższa od samej Selen o jakieś piętnaście centymetrów warto było poczekać. Jedyne co nią wstrząsnęło to, to że wróciła do Kaia. Znała przecież chłopaka już nie tylko z opowiadań, ale też z obserwatora, a tam? No najlepiej o nim nie pisali. Jednak to nie była sprawa Selene, dlatego może najlepiej będzie jeśli nie wsadzi do interesów Mathilde. No ale jak Kai ją skrzywdzi, to ona mu już pokaże – jak małe, wściekłe sto pięćdziesiąt cztery centymetry łamie nosy. Taka odważna dziewczyna z niej była. Czyż to nie urocze? W każdym razie właśnie teraz szła na spotkanie z Emrysem, który zapraszał ją miliardowy raz na randkę, a przecież im dłużej się spławia w ten sposób kogokolwiek, a przynajmniej tak jak robiła to Flo, ten chce jeszcze więcej, częściej i w ogóle nie odpuszcza. To bardzo smutne. W końcu młoda Lyons nie miała pojęcia jak obchodzić się z namolnymi facetami, nawet jeżeli byli jej kolegami. Ale właśnie, nadal pozostawali w tej sferze – pierwsze bazy – gdzie z pewnością nigdy nie dojdą do kolejnej. Dla Selene miłość, jakiekolwiek uczucie musiało być wyjątkowe. Musiała to dostrzec w oczach drugiej osoby, a na razie jedyne co dostrzegała w oczach swoich rozmówców, to… Kremowe piwo. Babeczki. Seks. Impreza. Narkotyki, ale nie stabilizacja czy nawet odpowiedzialność za drugą osobę. Niemniej jednak dziewczę bardzo długo z sobą walczyło, by jakkolwiek to przeżyć i kiedyś być może oddać swoje małe serduszko osobie odpowiedniej. I kończąc te rozważania w końcu dotarła do pomnika Piotrusia Pana, oczywiście z szerokim uśmiechem, ten natomiast poszerzył się jeszcze bardziej gdy tylko ujrzała małe stado, ogromnych baloników. Pokręciła przecząco głową i w końcu podeszła do biednego Moolera, któremu pewnie nogi wrosły w dupę. -No siema, raz się ma, a raz się nie ma. Jednak widzę, że nie próżnowałeś. Ukradłeś te balony jakiemuś klaunowi z wesołego miasteczka? Swoją drogą, nie znoszę klaunów. – Skrzywiła się lekko, a zaraz potem wzbiła się na palce i uwaga, udało jej się pocałować chłopaka prosto w żuchwę. Cóż, nie ona wybierała swój wzrost, a jak widać w kolejnego po niego wcale nie stała. W kolejce po cycki też nie. Co najwyżej inteligencje i mądrość.
Cóż, Emrys nie miał tej przyjemność jaką z pewnością były wakacje w Indiach. Jako człowiek, który za rok kończył Hogwarcką edukację nie mógł sobie pozwolić na ten przywilej, jakim z pewnością był wyjazd do Indii. Musiał zacząć troszczyć się o swoje przyszłe życie, co na razie nie szło mu zbyt wybitnie, bo jak przekonał się w tym roku, praca w Departamencie Magicznych Gier i Sportów była nijak podobna do tego jak sobie o wyobrażał i szczerze wątpił, że uda mu się siedzieć przez ileś godzin dziennie przy biurku, co jakiś czas łaskawie wychodząc by obejrzeć jakiś nowy model miotły. A to nie tak przecież, że wypuszczano na rynek nową miotłę co dwa dni, nie? Bo, nawet co miesiąc tego nie robili. Także EJ skończył swój staż z uczuciem, że musi w tym roku znaleźć sobie jakieś prawdziwe powołanie. Na razie jednak w jego głowie świszczała pustka. Ale, ale, nie tym teraz powinien się przejmować w końcu udało mu się wyciągnąć gdzieś niewyciągalską Lynos. Chociaż przyznać trzeba było, że kazała na siebie czekać. Była jednak jedną z tych kobiet, na które czekać warto było. Dlatego też zarówno z cierpliwością równą bogowi EJ niezłomnie zapraszał ją na spotkania od czasu, kiedy ta wyrosła na tyle, by wzrok Moolera mógł się nią zainteresować. Owszem, jej odmowa tylko jeszcze bardziej budziła w nim chorą żądze zaproszenia ją na tą cholerną randkę i Emrys nie zamierzał poprzestać póki ta by się nie zgodziła. I na jego szczęście udało się. W końcu Flo zjawiła się pod pomnikiem. Wyglądała jak zwykle urokliwie. Jak To Emrys raczył mówic, w sam raz do schrupania. I oczywiście pierwsze co zrobiła to skrytykowała jego super balony. Zaraz jednak spróbowała pocałować go na przywitanie, zakładał, że celowała w policzek, jej wzrost pozwolił jednak tylko na dosięgnięcie żuchwy. Nic to jednak. EJ zaśmiał się, po czym odpowiedział. -Możesz je przyjąć i podziękować. - Zaczął spokojnie gryfon wyciągając w jej stronę balony- albo po prostu puszczę ten sznurek i zwrócimy im wolność. Ale z nim cokolwiek wybierzesz.... Przerwał w połowie zdania z uśmiechem nie spuszczając spojrzenia z dziewczyny. Miał nadzieję, że spodoba jej się to, co dla niej przygotował. Doskonale zdawał sobie sprawę, że z taką dziewczyną jak Lyons'ówka nie było wielu szans. Właściwie dokładnie w momencie w którym przerwał swoje zdanie brązowa szkatułka poleciała dokładnie w Lynos, unosząc się nad nią i czekają, aż ta ją złapie. -Może otworzysz? - pytaniem zakończył EJ, czekając na reakcję małej gryfinki. Uśmiech właściwie nie schodził z jego oblicza. Ale z Florą to nigdy nic nie było wiadomo, więc bardzo możliwym było, że nic jej się nie spodoba.
Ej, ale czytaj tylko ja Florka otworzy szkatułkę, bez oszukizmów!
a:
Po otworzeniu szkatułki wylatuje z niej pełno kolorwych motyli. Cóż zaklęcie pozwalające przetransmutować każdy obiekt w motyla zdecydowanie pomogło EJ tak samo jak i duża ilość kamyczków. Całość przez kilka chwil wygląda zjawiskowo, gdy różnokolorowe motylki wylatują, by po chwili rozpierzchnąć się po całym parku, pewnie sprawią radość jeszcze kilku osobnikom. Szkatułka zaś na swoim dnie mieści list, który jak się okazuje jest wyjcem. Owy list unosi się przed Florką, po czym zaczyna śpiewnym głosem mówić.
Jeden taki jestem cały w tym zespole. Nie pasuję do nich z tym moich kolorem. Żółty, różowy, niebieski, fioletowy nie były dla mnie wyborem, wolałem związać się z kolorem, który wiąże się z honorem Weź mnie i przytul mocno do serca a potem zakończ moje życie jak morderca. By dalej iść żywot mój zakończyć musisz, nie martw się, nie będę przeżywać katuszy. Słowo klucz potrzebne będzie Ci dalej. Wiesz co przed dementorem chroni trwale? Nie o samą formułę zaklęcia chodzi, lecz o to, co z niej wychodzi. Na głos dobrze je wypowiesz, wtem ukaże się odpowiedź.
Wiesz co robić? To dobrze. Parzysta udaje Ci się zakończy żywot, nieparzysta, no cóż nie, możesz poprosić o pomoc EJ, albo spróbować raz jeszcze.
Flora przecież uwielbiała wszystkich i wiele rzeczy jej się podobało. To, że do pewnych spraw miała specyficzne podejście to już inna kwestia, ale nie powinno się w nią wątpić. Nie dość, że przyszła na umówione spotkanie, to jeszcze dodatkowo planowała nie dogryzać chłopaki w związku z kolejnym zaproszeniem na randkę, choć właściwie… Ona nie planowała tego rozegrać w ten sposób. Dla niej to było zwykłe spotkanie. Wiedziała co mówią o tym gryffonie, a dodatkowo ona nie chciała się pakować w żadne miłosne relacje z kimś kto przecież tak naprawdę nie ma pojęcia o tym jak traktować kobietę. Samo to, że niemal z każdą flirtował sprawiło, że Selene łapała niezły dystans do tej całej otoczki „spotkania”, no ale przysięgła sobie, że będzie miła. Cóż, ciekawe czy tak właśnie będzie… Jej myśli aktualnie zaprzątał ktoś inny, a na samo wspomnienie jego uśmiechu i oczu robiło jej się cieplej na serduszku i chciała go znów spotkać, a przecież to było tak bardzo oczywiste. Czemu niektórzy nie widzą takich szczegółów? Ach, no tak. Flo powinna napisać sobie to wielkim, czarnym flamastrem na czole. „Ej Ty, krukonie, podobasz mi się![/i]” Na takie rozmyślania to jednak ani czas, ani pora. Zatem skupmy się na rzeczywistości, która jest równie mocno kolorowa, co sama osoba Flory. Jakby nie patrzeć właśnie dzisiaj wystroiła się w sukienkę, którą dostała od Mathilde Villadsen, a wyglądała w niej przeuroczo, prawda? Otóż to! -Nie chcę im zwracać wolności. Niebawem i tak umrą. A jak puścimy je do góry, to wtedy ptaszki ja zadziobią i co? Nikt nie będzie z nich miał pożytku! Daj spokój, są w porządku. – Uśmiechnęła się szerzej, ale jak widać EJ miał zupełnie inne plany na spędzanie czasu z dziewczyną. Dlatego w tym momencie Flo naprawdę zaczęła się stresować, bo nie mogła odgadnąć czego on naprawdę od niej oczekuje, a co jeśli to będzie coś złego? Och, to naprawdę straszne, jednak musiała się poddać i zrobić to co powiedziała. Oczywiście, że to otworzyła, bo przecież jej ciekawość jest czasami wręcz nadzwyczajna. Była zaskoczona tym co wypadło ze szkatułki, ale motylki były niesamowite! To działo się tak bardzo szybko, a zaraz potem jeszcze ten śpiewający list. Flo zmarszczyła lekko brwi, bo nie miała pojęcia o co chodzi, ale z ciężkim sercem zrobiła to, co nakazywał głos i o dziwo się udało, a gdy tylko zakończyła żywot czerwonego balonika, bo przecież nie motylka… Usiadła na trawie po turecku, bawiąc się źdźbłami. -To bardzo smutne co się stało… - Badumtsss i tak o to, pod jej nogami znalazła się karteczka, która sama nie wiedziała co znaczy. Może jakaś pomoc?
Wszystko wracało do normy. Jej życie. Jej nauka. Jej wszystko. Nie miała zamiaru uciekać przez kilka najbliższych tygodni nigdzie, zwłaszcza że sprawa z Noelem wyjaśniła się, o tyle o ile, ale było lepiej niż kiedykolwiek. Miała nawet wrażenie, że mogłaby to kontynuować, gdyby nie obawa, że mógłby ją skrzywdzić, ale przecież - wszystko się może zdarzyć, a oboje słynęli z nadmiernego ryzyka. Udowodnili to po raz kolejny łamiąc szkolny regulamin, ale czy miało to znaczenie, albo cokolwiek innego? Wątpliwe. Pieprzyli reguły i zasady. One nie były potrzebne nikomu. Nawet nie poprawiała się jakoś szczególnie, bo świadomość, że wygląda dość niewyjściowo było raczej przybijające. Potargane rajtki, podobnie jak włosy. Mokre szorty trzymała w torebce bez dna, podobnie jak bieliznę, a jej ciało okalała jedynie ciemna tunika i skórzana kurtka. Chłód, którzy odczuwała dawał się jej coraz bardziej we znaki, przez co jedyne o czym marzyła - to jak najszybszy powrót do domu. Przeczesała jeszcze wolną dłonią swoje pukle, a zaraz potem wyciągnęła z kieszeni ramoneski paczkę fajek. Potrzebowała odprężenia i skupienia myśli na czymś innym niż ciągle drżące nogi, jakie miała po stosunku z Payne'm. Zagryzła dolną wargę na wspomnienie ostatnich kilku godzin i jedyne o co prosiła, to by jak najszybciej znaleźć się w domu. W końcu w ostatnim czasie przydarzały jej się dziwne rzeczy. Listy z Leosiem, ten facet w Tojadowym, zniknięcie Jonathana. Wszystko, a jedyne czego pragnęła, to... Cisza. Pierdolona cisza. No dalej Eiv, dasz radę, jeszcze kilka przecznic, maleństwo... Idź przed siebie. Nie zatrzymuj się. Ciepła kąpiel. Czekolada. Sen. To Twój priorytet. Tu nikogo nie ma. Nie ma tu Henry'ego. Nie bój się. Po prostu idź przed siebie. Przyspieszyła nieco swoje zdecydowane kroki, dopalała fajka, a przed sobą ujrzała jakiegoś mężczyznę. Nie zawracała jednak. Nie tchórzyła. Nie mogła po raz kolejny, a mimo to mrok, który spowijał park przysparzał jej gęsiej skórki i kolejnych dreszczy, które biegły wzdłuż jej kręgosłupa. Chore. Chore. Co się dzieje?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Zabawne, że Harrington nie wyprosił go z tych zajęć i naprawdę pozwolił mu skorzystać ze świstoklika razem z innymi. Cassius traktował te zajęcia jak milczącą próbę rehabilitacji. Nie w oczach profesora, Nessy czy kogokolwiek innego, a w swoich własnych. Liczył na to, że stawiennictwo na zajęciach i nie sprawianie na nich kłopotów sprawi, że zacznie wreszcie dyscyplinować się za własne zachowanie. O ile nie przeszkadzało mu to na co dzień, tak zdecydowanie pomagało to w sytuacjach takich jak z Vanją czy Diną. Umiejętność powstrzymania się w odpowiednim momencie w tej chwili była dla niego niedoścignioną ułudą i niestety, brak różdżki w mugolskim świecie kompletnie go nie onieśmielał. Szkoda, wtedy z pewnością łatwiej byłoby mu powściągnąć swój wybuchowy charakter. Cassius jednak czuł się bez różdżki równie dobrze jak z nią. Tak samo miała się sprawa, gdy mowa była o niemagicznej części Londynu. Był tutaj tak wiele razy, że trudno byłoby mu to zliczyć. Poruszał się pociągami, taksówkami czy nawet metrem bez najmniejszego problemu, dlatego kompletnie nie obawiał się tego dnia. Miał tylko nadzieję, że profesor tym razem zrezygnuje z jakichś głupich konkursów, bo wiadomo jak skończyło się to ostatnim razem. Im mniej rywalizacji podsuwało się Swansea, tym był bardziej potulny. W tym momencie za to wydawał się po prostu znudzony. Nie miał różdżki, wciąż jednak miał swój magiczny pierścień i kilka innych dodatków, z których zamierzał skorzystać w razie potrzeby i chociaż wyglądał niewinnie i grzecznie jak na siebie, zdecydowanie łamał sobie właśnie głowę nad tym jak można urozmaicić taką lekcję bez pomocy magii. Przy okazji dywagował również czy ten zakaz różdżek to czasem nie przez niego i Nessę? Śmiesznie byłoby, gdyby nauczył się magii bezróżdżkowej. Mógłby wtedy totalnie go ograć. Na dziś dzień musiała mu jednak wystarczyć ta upośledzona hipnoza, którą się posługiwał... i rytmiczne odliczanie na zegarku minut do rozpoczęcia zajęć.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Konieczność stawienia się na zbiórkę, która miała zaprowadzić nas do mugolskiej części Londynu napawała mnie bliżej niezidentyfikowanym niepokojem. Tym razem nie dlatego, że zostaliśmy poinformowani, iż będziemy zmuszeni oddać różdżki. Chociaż w pewnym sensie to również mogło wpływać na odczuwalny przeze mnie poziom stresu, znacznie bardziej martwiłem się samej kwintesencji tej wizyty u mugoli. Nietrudno było po mnie poznać czarodzieja. Już sama konieczność ubrania się „po mugolskiemu” wprawiała mnie w dyskomfort. Całe życie nosiłem wszak szaty czarodzieja i wykorzystywałem czary do najprostszych zadań domowych, leniwie lewitując sobie nawet tacę z herbatą, a teraz miałem zostać rzucony na pożarcie i skonfundowany odnaleźć się w świecie, o którym nie miałem większego pojęcia. Co prawda orientowałem się nieco jak działają niektóre niemagiczne sprzęty, ale nie oznaczało to wcale, że potrafię z jakiegokolwiek z nich skorzystać. Pod tym względem byłem kompletnie zielony. Stojąc teraz pod pomnikiem, musiałem wyglądać naprawdę osobliwie. Rozglądałem się z fascynacją, jakbym chciał dostrzec w tych zwykłych ludziach element niezwykłości. Co takiego sprawiało, że radzili sobie bez magii, wymyślając coraz to ciekawsze i nowsze sposoby na ułatwienie sobie życia? Przestąpiłem z nogi na nogę, nerwowo trącając bransoletkę z ayuahascą czy muskając dotykiem pierścień draupnir. Szukałem pociechy w tych magicznych drobnostkach. Jako różdżkarz, niezwykle niepewnie czułem się bez różdżki.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Nie wychodziła często do Londynu, na ruchliwe ulice, wśród ludzi i technologię, której w żaden sposób nie rozumiała i chyba też za bardzo rozumieć nie potrzebowała. Uwielbiała klasyczne piękno, to, co Anglia reprezentowała sobą dwieście lat temu. Owszem, gdyby urodziła się wtedy, prawdopodobnie byłaby największą fanką mugoloznastwa na świecie, niepowstrzymaną podróżniczką po ludzkich alejkach, ich sklepach, modzie i przyzwyczajeniach. Mamy jednak dwa tysiące dwudziesty rok a cała magia nadających figurę gorsetów i pięknie zdobionych spódnic przepadła. Jakby o tym pomyśleć, jej ostatni (i bardzo nieliczny) raz w Londynie był z Akim, chociaż nie można było nazwać tego wycieczką. Przeszli dosłownie trzy ulice na krzyż by dostać się do mieszkania Hem i zrobić tam istne pobojowisko. Dobrze, że magia istniała i byli je w stanie sukcesywnie i na bieżąco ogarniać… Jeżeli teraz mieliby zrobić coś głupiego, cóż, ich różdżki zostały zabrane i Eliza naprawdę cieszyła się, że w razie kłopotów była tam razem z @Akaiah Sæite i Vivaldim, który przysiadł sobie na ramieniu dziewczyny. Biały kot był wyjątkowo zapięty na swojej srebrnej smyczy. Chociaż wiedziała, że jemu nie zbierało się na ucieczkę, wolała mieć pewność, że nikt go nie zabierze i że będzie po prostu bezpieczny. Zostawiła też dla niego otwartą i wyłożoną mięciutkim ręcznikiem torbę, by w razie niewygody mógł sobie do niej wskoczyć. - To tak samo ekscytujące, jak przerażające – przyznała albinoska, bo faktycznie sama nie wiedziała, czy jej przyspieszone bicie serca wywoływała fascynacja wycieczką po świecie mugolskim, czy jednak strach o wszystko, co mogło po drodze pójść nie tak. - Co o tym myślisz? Gdy tylko odezwała się do Akiego, Vivaldi spojrzał na chłopaka i wskoczył mu na ramię, przyglądając się z maksymalnego bliska, tym samym zupełnie ignorując istnienie przestrzeni osobistej. Wyglądał, jakby sprawdzał czy Aki to na pewno Aki, bo przy takiej ilości młodych czarodziejów wokół jej pani zdawał się już sam nie być pewnym. Na każdego, kto tylko obok nich przechodził, łypał podejrzliwym wzrokiem i cicho fukał. Tak więc w sumie jedynie chłopak dostał przyjazne przywitanie od kota, gdyż po pierwszej inspekcji Vivi otarł się o policzek Krukona i to nawet z cichym mruknięciem!
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Zaczynał czuć, że z lekcji na lekcje nauczyciele mieli wobec uczniów coraz większe wymagania. Formy zajęć zmieniały się, zadania dawane uczniom były coraz bardziej i bardziej wymyślne. Akai zaczynał wierzyć, że od nowego semestru, kadra Hogwartu zdecydowała się zrobić między sobą konkurs: „Kto mocniej przyprawi uczniów o zawał?”. Naiwny wierzył, że to już profesor Desdemona Swansea pojechała po bandzie ze swoim wykrzaczonym zadaniem dodatkowym z astronomii, a tu trafiło się zadanie w terenie z mugoloznastwa… Akai stronił od jakichkolwiek wycieczek szkolnych: przecież nigdy nie był na żadnych wakacjach czy feriach organizowanych przez Szkołę Magii. Zdecydowanie wolał pojechać do swojego domu, zaszyć się w pokoju z książką lub pograć w coś z braćmi. Niemniej osobliwe zajęcia organizowane przez jednego z sympatyczniejszych profesorów Hogwartu, skłoniły Aka do wzięcia w nich udziału. Raz, że nic mu nie szkodziło dowiedzieć się czegoś więcej o mugolach. Dwa, że to dobry trening na opanowanie nerwów; było tu wszak pełno ludzi. - M-Myślę, że zd-zdecydowanie prz-przerażające w-wygrywa w t-tym po-porównaniu. – odpowiedział cicho, prawie nie przebijając się głosem przez gruby szal, którym szczelnie się opatulił. Ah, zima, zima… Ak wprost nie znosił tej pory roku. Ale miała jeden plus. Gdy tak dygotał i klął w myślach na chłód, mniej miał ochotę myśleć o tłoku, w którym teraz się znajdował. Oczywiście, dalej nie emanował pewnością siebie, ale hej. Sam fakt, że tu jest i drży prawdopodobnie tylko z powodu temperatury, już było jakimś powodem do dumy. Stres stłumił w sobie, czując wyraźnie ten ścisk w żołądku… niemniej nie powstrzymywał się przed artykułowaniem swoich obaw w kierunku przyjaciółki, od której nie oddalał się na więcej, niż dwa kroki. – T-Trochę b-boję-ę się, ż-że s-się z-zgubimy.. a-albo j-jakiś m-mugol n-nas za-zaczepi i po-poprosi o „te-telef-fon” czy dr-drobne… - brzmiało, jakby Ak bał się dresów spod zaułka, ale raczej chodziło mu o zwykłe prośby zwykłych ludzi, których nie umiałby zaspokoić z powodu swojego braku wiedzy na temat niemagicznych osób. Chuchał sobie w dłonie na rozgrzanie, gdy nagle zaskoczył go Vivaldi. Nie sposób było zareagować inaczej, niż uśmiechem, gdy kocur postanowił się przywitać. No jasne – gdy witają cię przyjaciółki to nic, ale wystarczy, że kot obdarzy cię zainteresowaniem i od razu banan na pysku… - O-oh.. h-hej, k-kocie! – pogłaskał futrzaka przez rękawiczkę, mając nadzieję, że nie zostawi na ciemnym materiale zbyt dużo futra. Jeszcze Libra pomyśli, że Ak ją z kimś zdradza… co w sumie właśnie robił. – N-Na p-pewno n-nie będzie m-mu t-tutaj zimno?
Pomysł na zajęcia, jakie chciał przeprowadzić profesor mugoloznastwa był... intrygujący zdaniem Ragnara. Nic dziwnego, że gdy tylko chłopak dowiedział się o tym, jak te zajęcia mają wyglądać, bezzwłocznie zgłosił chęć swojego udziału w nich. Znał Londyn dosyć dobrze. Często bywał tutaj z matką, jeszcze częściej samodzielnie w czasie wakacji. Co prawda nie miał zbyt wielu powodów do tego, by korzystać z mugolskich środków transportu, ale zawsze było to jakieś nowe, ciekawe wyzwanie, którego postanowił się podjąć. W końcu człowiek uczy się całe życie, prawda? Po co więc byłby Ragnar w Hogwarcie jakby nie po to, by poszerzać swoją wiedzę? Nawet w tak trywialnym aspekcie, jak to, w jaki sposób poruszać się po niemagicznej części Londynu. Jak na grzecznego ucznia przystało, oddał swoją różdżkę w ręce profesora i razem z resztą zainteresowanych, użył świstoklika, aby dostać się do Londynu. Wielokrotnie miał okazję zaznać gwaru tego miasta, jednak wciąż potrafiło go to zaskoczyć. W tym konkretnym miejscu nie miał okazji wcześniej być, dlatego zaczął rozglądać się po nim z nieskrywanym zaciekawieniem. Jego wrodzona ambicja nie pozwalała mu na to, by nie obdarzyć tego parku choć niewielką uwagą. No cóż, pewnym było to, że zapowiadała się naprawdę ciekawa lekcja dzisiejszego dnia. Oby tylko pogoda dopisała, bo ostatnie o czym marzył Ragnar to szlajanie się po mugolskim świecie w strugach deszczu, czy walącym po oczach śniegu. Szczelniej otulił się posiadanym szalikiem i naciągnął kaptur kurtki na głowę. Nie wyglądał jak czarodziej, wcześniej odpowiednio przygotowując się do tego wyjścia. Wiedział, że mundurek Hogwartu mógłby wzbudzić zbyt duże zainteresowanie. Dlatego ubrał się tak, jak zwykł ubierać się, gdy razem ze znajomymi szlajał się po Cork bez większego celu. Dzięki temu miał nadzieję nie wyróżniać się w tłumie ludzi, którzy mieli go otoczyć zewsząd. Ciekawym spojrzeniem rozglądał się po innych uczniach Hogwartu, próbując odgadnąć, z kim przyjdzie mu dzisiaj współpracować.
Jak coś to można do Ragnara zagadać, nie gryzie. Jak będę mieć czas, to przed 25. odpiszę, choć nie obiecuję tego na sto procent ;)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Na mugoloznawstwo i zarządzoną w jego ramach zbiórkę stawiła się tak szybko, jak tylko mogła. Kiedy rozejrzała się po zebranych, uśmiechnęła się szeroko, zauważając, że dotychczas zebrali się głównie członkowie 'czystokrwistych' magicznych rodów, wśród których, jako pół-mugol, powinna czuć się właściwie najpewniej i najlepiej sobie radzić z wyzwaniami. Wbrew pozorom nie przychodziła na mugoloznawstwo wyłącznie po to, aby być w nim orłem i prymuską, choć zwykle rzeczywiście nie wymagały od niej zbyt wiele nauki, czy dostosowywania się. Starała się specjalnie nie wychylać, zdając sobie sprawę, że zajęcia nie były dedykowane jakoś szczególnie dla niej i zwykle po prostu radziła sobie we własnym zakresie, ale przede wszystkim obserwowała wysiłki innych i słuchała, jakie mieli mniemanie na temat poznawanego świata. Zamiast werbalnych powitań, wybrała wyłącznie pojedyncze skinięcie do Rileya, po czym postanowiła cierpliwie czekać na ewentualne pojawianie się pozostałych znajomych. W końcu mieli jeszcze czas.
Łucja 'Lucy' Kowalski
Rok Nauki : V
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.65 m
C. szczególne : różowe włosy, makijaż, pluszowy jednorożec, którego wszędzie zabiera
Cienka warstwa śniegu sprawiała, że świat wydawał się otulony lekką niewinnością i czystością. Temperatura, jednak mówiła, że to czas chłodu. W Polsce gdzie mieszkała prawie cały rok, było ponuro. Właściwie pogoda oddawała się szaleństwu, nad którym nikt nie potrafił zapanować. Przyzwyczajona była do zimna i ciepła, ale nadal wolała słońce. Miała na sobie pastelową sukienkę i różowy kożuszek. Zwracała na siebie uwagę, nawet jeśli ktoś nie chciał patrzeć na nią. Oczywiście zabrała ze sobą pluszowego jednorożca, z którym w ogóle się nie rozstawała i nie zamierzała. Zdecydowanie dla niego mogłaby zrobić wszystko, więc bez problemu pozwoliłaby na skonfiskowanie różdżki przez profesora Harringtona. Nie podobała się jej ta wycieczka. Przebywała często w Londynie u ciotki, ale nie czuła się na tyle pewnie w tym mieście, aby pozwolić sobie samotne wyprawy na ulice, których nie znała. Praca domowa z mugoloznastwa wydawała się jej przyjemna w odrabianiu, a teraz wiedza z niemagicznej komunikacji miała być zastosowana w praktyce. Nie powinna mieć z tym problemu, jednak nie wiedziała, co nauczyciel miał na myśli z tą wycieczką. Podróż świstoklikiem wydawała się jej nieprzyjemna, jednak czuła się bezpieczniej, wiedząc, że jest z nimi Pan Edwin. Zjawili się pod pomnikiem Piotrusia Pana. W dzieciństwie lubiła tę bajkę o chłopcu, który nie miał zamiaru nigdy dorosnąć, jednak teraz wolała bardziej dorosłych bohaterów. Dziwne, zwłaszcza że lukrowa dziewczynka, stojąca pod tym pomnikiem przytulała do siebie jednorożca. Rozglądała się niepewnie po twarzach uczniów Hogwartu, czując się całkowicie nie na miejscu wśród czarodziejów, mimo że sama do nich należała. Nie przyglądała się długo, ponieważ zaraz to skupiła się na swoim jedynym towarzyszu - białym, pluszowym koniu z tęczową grzywą.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Na co dzień nie uczestniczyła w zajęciach z mugoloznastwa, wychowywała się i dalej mieszkała w mugolskiej wiosce, więc życie mugoli było jej całkiem bliskie. Kiedy jednak usłyszała o wycieczce stwierdziła, że tym razem tych zajęć nie może przegapić. Tym bardziej, że w Londynie bywała raczej rzadko, głównie po to, żeby dostać się na pociąg do Hogwartu. Chociaż zdecydowanie wolała spędzać czas na łonie natury niż w zatłoczonym mieście, to i tak chęć poznania nowego miejsca była ogromna. Zawsze to okazja na jakąś wspaniałą przygodę! No i była też bardzo ciekawa jak w niemagicznej części miasta będą sobie radzić jej znajomi z tych czystokrwistych rodzin. Nie przepuści żadnej okazji, żeby troszkę im podogryzać kiedy będą się głowić jak skasować bilet w autobusie, albo jak przejść na pasach, żeby nie zostać rozjechanym. Strasznie ją bawiło jak nieporadni bywali niektórzy czarodzieje w mugolskim świecie. - Cześć wszystkim! - przywitała się wesoło docierając na miejsce zbiórki. Humor bardzo jej dopisywał, czuła ekscytację przed zbliżającą się wycieczką. Zupełnie jakby właśnie pojawiła się na drugim końcu świata, a nie w Londynie, w parku. Jedyne co jej się nie podobało to temperatura. Kiedy poczuła zimny powiew mroźnego wiatru naciągnęła grube rękawice na ręce i głębiej schowała się za ogromnym szalikiem, tak że wystawały jej tylko oczy. Rozglądała się dookoła przestępując z nogi na nogę, trochę z niecierpliwości, a trochę z zimna. Zastanawiała się jak będą wyglądać zajęcia.
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Lubił zajęcia mugoloznawstwa, nawet pomimo tego, że o niemagicznym świecie wiedział znacznie więcej niż lwia część uczniów Hogwartu i w istocie nie potrzebował z tej dziedziny żadnych dodatkowych wykładów czy korepetycji. Profesor Harrington miał po prostu świetne pomysły na swoje lekcje, toteż doskonale bawił się podczas kolejnych stawianych przez niego wyzwań. Ot, choćby tak jak przy okazji ostatniej batalii w paintballa. Z chęcią jeszcze raz złapałby za karabin i wystrzelił salwę pomarańczowych kulek. Niestety tym razem musiał chyba obejść się bez broni. Dzisiejsze zajęcia jednak zapowiadały coś równie interesującego, zważywszy na fakt, że nauczyciel zdecydował się użyć świstoklika. Kiedy tylko zjawił się na miejscu, zgodnie z zasadami oddał poczciwemu belfrowi różdżkę. Wreszcie chwycił wraz z innymi uczniami zaklęty przedmiot, a już po chwili wylądował butami na kamienistej ścieżce. Rozejrzał się zaraz dookoła, by spróbować odgadnąć, gdzie ich wywiało. W oczy od razu rzucił mu się pomnik Piotrusia Pana, który nie pozostawiał złudzeń co do ich dokładnej lokalizacji. Hyde Park! Nie wiedział jeszcze, jakie będzie ich dzisiejsze zadanie, ale pamiętał, że nauczyciel mugoloznawstwa lubił pracę grupową. Poszukał więc w tłumie uczestników znajomych twarzy, a po chwili namysłu podszedł bliżej @Ragnar Anderson. - Siema. – Mruknął do Ragnara z uśmiechem, unosząc rękę po to, by przybić mu piątkę. W międzyczasie skinął również głową na powitanie do znajdującego się niedaleko @Cassius Swansea. – Jak coś, to pracujemy razem? – Zwrócił się ponownie do ślizgońskiego kolegi, mając nadzieję, że będą na tych zajęciach zgranym duetem. Sam w mugolskim świecie poruszał się doskonale, ale wiadomo, że o wiele raźniej było wykonywać zadania z kimś, z kim dobrze się dogadywało. Do takich osób niewątpliwie mógł natomiast zaliczyć Andersona.
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Spróbowała spojrzeć na chłopaka pokrzepiająco, wiedziała z jak wielkim stresem wiązało się dla niego wyjście do ludzi. A to był jeszcze tłum Londynu, w którym mieli się poruszać i pewnie pytać o drogę. Miała nadzieję, że ich nie rozdzielą do tego zadania, zdecydowanie czuła się pewniej z przyjacielem niż jedynie znaną jej z widzenia osobą i Aki sam mógł się pod tym najprawdopodobniej podpisać. - Będzie dobrze – rzuciła, jednocześnie przekonując samą siebie, że przecież profesor nie posłałby ich na pożarcie. – To na pewno będą kontrolowane warunki – dodała z nadzieją. Nie wątpiła w końcu w kompetencje nauczyciela, o nie, ona po prostu wątpiła w Londyn. To zdecydowanie nie była sytuacje, w której sama siebie by postawiła. Mieszkała na swoim rodzinnym zamku i z niego nie wychodziła, ba! Z całej Rosji zna jedynie wielką posiadłość Eteri i nic więcej. A już na pewno w mugolskim środku transportu nie siedziała i z nimi nie przebywała. – Więc na pewno się nie zgubimy, bo zaraz nas profesor znajdzie. On pewnie sam nie chce odpowiadać za pogubienie czarodziejów. A jak nas zaczepią to… Uciekniemy dorożką! – uśmiechnęła się do niego, jakby właśnie zaprezentowała najwspanialszy plan na świecie. – W sumie to jak będziemy w parze, przejedziemy się dorożką? Uwielbiała dorożki i ich tradycyjną elegancję. Powóz sam w sobie był prawdziwą sztuką, metaliczne zdobienia na idealnie wyrzeźbionej ramie. Waga, jaką przykładano do każdej szprychy w kole i najmniejszych wykończeniach tego wszystkiego. No i same konie, najczęściej trochę cięższe, z zaplecionymi ogonami i grzywami, czyste, wręcz lśniące w słońcu, ubrane w bogato zdobione uprzęże. Jak dla niej ulice Londynu mogłyby być oblegane właśnie przez dorożki, a nie auta. - Uznam się za spełnioną w roli przyjaciółki, jeżeli coś co zrobię wywoła choć w połowie taki uśmiech, jaki zgarnia Vivaldi będąc kotem – zażartowała, przyglądając się tej krótkiej scenie atencji. Futrzak przez chwilę z wielką chęcią przyjmował głaskanie, po czym wrócił na ramiona swojej pani, rozkładając się na nich jak jakiś król. – Nie będzie – zapewniła i podsunęła torbę pod rękę Akiego. – Jeszcze w Hogwarcie, zanim zabrali nam różdżki, rzuciłam na nią Aexteriorem, więc nic mu nie będzie podwiewać. No a na ręczniku jest fovere. Będzie mu tam lepiej niż nam na zewnątrz – westchnęła, zdając sobie sprawę, że jej kot ma lepsze warunki od niej.
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Podróże świstoklikiem przyprawiały go o mdłości. Kojarzyły mu się z tymi roller coaster'ami. Pojebane gówno. Ogólnie miał cykora przed takimi kolejkami, ale raz spróbował i obiecał sobie, że już nigdy w życiu nie popełni tego samego życiowego błędu, a tu do szkoły, której chodził, narażali go na takie rzeczy. Lata mijały, a on nadal czuł te wymiociny w ustach. - Jezuchryste... - Wymamrotał, trzymając się za brzuch. Nie miał ochoty na wycieczki przy takim mrozie. Zdecydowanie był ciepłolubny. Ubrał się w czerwoną kurtkę, którą kiedyś to zaprezentował na wizbooku, gdy ją zakupił, a także swoje okulary w czerwone obramówki. Na pewno wyglądał stylowo i gryffońsko. Uważał, że tiara lepiej nie mogła wybrać mu domu - te kolory do niego pasowały, a on do nich. Nie rzucał się w oczy, jak co niektórzy i był naprawdę zainteresowany różową landryną stojącą z jakimś kucykiem pony przed pomnikiem. Zastanawiał się przez chwile, czy to nie jakaś mugolka. Nie wyglądała na uczennice Hogwartu, ale szczerze mówiąc on też nie. Jedynie co go zdradzało to ta różdżka za paskiem przy dupie. Zaczął rozglądać się po twarzach, chcąc wychwycić swoimi cudnymi, brązowymi oczami spojrzenie jakiejś samotnej piękność. Być może @Morgan A. Davies nie pochwyciła jego spojrzenia, ale on miał czelność do niej podejść. - Cześć, Davies. - Zaczął oficjalnym tonem. - Skarbie i gdzie ta dedykacja dla mnie na wizzie? - Pokręcił głową niezadowolony, patrząc niemal z góry na małą Moe, bo właściwie przy niej był nawet olbrzymem.
Lubiła zajęcia z mugoloznawstwa, zawsze mogła dowiedzieć się czegoś nowego. Widząc entuzjazm @Emily Rowle - Lance zgadała do niej i umówiły się razem. Nie znała chyba większej miłośniczki życia niemagicznego niż jasnowłosa prefekt Slytherinu. Nessa wciąż pamiętała jej minę z zaręczyn oraz sytuację w kuchni z udziałem brata, więc chciała wykorzystać okazję, aby wybadać przyjaciółkę i sprawdzić, co u niej słychać. Ostatnio dziwnie się zachowywała, a wyprawa do działu ksiąg zakazanych tylko utwierdziła ją w przekonaniu, że coś jest nie tak. W dniu zbiórki umówiły się w pokoju wspólnym, skąd miały udać się na miejsce spotkania z nauczycielem, a potem do Londynu. Testowanie mugolskiej komunikacji brzmiało świetnie, zwłaszcza że była fanką motoryzacji i pojazdów. Zerknęła do plecaka, aby upewnić się, że ma ze sobą najważniejsze rzeczy, w tym kilka funtów, których używano poza granicami czarodziejskiej Pokątnej. Wiedziała, że mundurki nie są wskazane na takie wycieczki, ze względu na stos pytań od miejscowych, więc wybrała luźniejszy strój, chociaż na zielonym swetrze wciąż tkwiło godło szkoły. Jak zwykle postawiła na zieleń, odpuszczając elegancki płaszcz na dwa rzędy guzików. Przeczesała włosy ręką, wsuwając plecak na ramiona i obdarzyła Emily uśmiechem, gdy tylko ją zobaczyła. - Hej! Wyglądasz na podekscytowaną! Gotowa? - przywitała się z entuzjazmem, dostrzegając iskierki w oczach dziewczyny. Dawno nie widziała jej tak zadowolonej, bo na zajęciach czy podczas patroli wyglądała na nieobecną i zamyśloną, pozbawioną swojego charakterystycznego blasku. Cokolwiek mieliby nie robić — była pewna, że z nią sobie poradzi. Zajęte rozmową i słuchaniem ciekawostek, które znała jej Rowleówna na temat transportu publicznego, ruszyły na miejscu zbiórki. Świstoklik wywołał nieprzyjemne uczucie w pępku, ale znalazły się szybko w Londynie. Nessa rozejrzała się dookoła z zaciekawieniem. Pełno było ludzi, hałasu i kolorów. Każdy wyglądał, jakby się gdzieś śpieszył. Zimowa sceneria otaczająca pomnik Piotrusia Pana sprawiała, że wyglądał wprost bajkowa. Zaspy śniegu pokrywały ziemię dookoła uprzątniętego chodnika, znalazł się nawet jakiś bałwan. - Myślisz, że czym będziemy jeździć? Masz z tym jakieś doświadczenie? Czy to tak samo, jak naszym autobusem? - zapytała z ciekawością, przenosząc karmelowe ślepia na jej twarz i lustrując ją wzrokiem. Nie miała pojęcia, czego oczekiwać. Wzięła ją pod rękę, wcześniej szczelniej zapinając wierzchnie odzienie i sprawdzając, czy buty ma zawiązane. Zastanawiała się też nad włożeniem czapki, która tkwiła w plecaku.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie była aż taką wielką fanką lekcji mugoloznastwa. I to nie ze względu na to, że była jakąś wielką purystką, która uważała, że czarodzieje powinni mieszkać w swoim świecie i nie mieszać się w żadnym stopniu z mugolami. Wcale nie miała tak radykalnych poglądów jakie posiadał chociażby jej ojciec. Po prostu czasami kwestie, które były poruszane na lekcjach nie wydawały jej się zbyt porywające. Czemu korzystają z żarówek? No już tak mają. Jak one działają? Kogo to obchodzi. Pewnie połowa z nich nie zna dobrze zasad na jakich funkcjonuje większość ich sprzętu i technologii. Zamiast tego wolałaby po prostu poczytać jakieś mugolskie książki czy pooglądać filmy, które mogłyby przedstawiać ich życie. W sumie poszłaby też na jakiś koncert. Najlepiej zespołu z pogranicza metalu i rocka. Tak to brzmiało jak jakiś plan. Na lekcję zgłosiła się głównie z powodu wycieczki do Londynu. Nie ukrywajmy, że Hogwart mimo swoich rozmiarów po jakimś czasie mógł być dla niektórych dosyć klaustrofobiczny. Chciała się z niego wyrwać chociaż na jakiś czas. A to była odpowiednia okazja, by to zrobić. Nawet jeśli przymusowo zostałaby pozbawiona różdżki, co już do końca jej się nie podobało. To była zbyt osobista rzecz, by miała ją komukolwiek powierzać. No, ale przy stawianiu się mogłaby tylko wpaść w większe kłopoty, prawda?
Nirah nie podzielała ekscytacji niektórych uczniów zbliżającą się lekcją z mugoloznawstwa. Prawdę mówiąc, zdecydowanie chętniej zostałaby dzisiaj w domu, aniżeli pchała się gdzieś, gdzie najprawdopodobniej całkowicie się pogrąży. Nie miała zielonego pojęcia o poruszaniu się mugolskimi środkami transportu, toteż konieczność zbiórki i użycia świstoklika, jaki miał zabrać ich do Londynu napawała ją dziwnym niepokojem. Oddała jednak swoją różdżkę bez marudzenia. Była niepełnoletnia, więc i tak nie mogłaby jej użyć. Niemniej nie znaczyło to wcale, że nie odczuła różnicy w poziomie swojej pewności siebie. Otuliła się szczelniej płaszczykiem imitującym sweter i przestąpiła z nogi na nogę w bardzo nerwowym ruchu. - Hej, Nancy. Błagam powiedz, że mogę dzisiaj trzymać się ciebie. Na tysiąc procent się tu zgubię. - Zagadnęła @Nancy A. Williams przystając u jej boku i zerkając z niepokojem na ludzi, którzy mijali ich grupę. Nirah zdecydowanie nie była człowiekiem wielu talentów i zaginięcie w mugolskiej komunikacji miejskiej miało nie tylko wszystkim to udowodnić, ale i przypieczętować. Może martwiłaby się troszkę mniej jakby gdzieś obok był któryś z jej braci. Niestety, dzisiaj była skazana wyłącznie na samą siebie. Przygryzła dolną wargę, spoglądając na starszą koleżankę swoimi ciemnymi oczami.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Znów niemal spóźniła się na lekcję, co zdarzało jej się często, kiedy z pracy leciała na zajęcia. Tym razem była jednak trochę tym faktem poirytowana, bo gdyby mogła spotkać się z grupą na miejscu, w którym miały odbyć się zajęcia, to nawet nie musiałaby się śpieszyć. Jednak nie miało znaczenia, że jest dorosła, pracuje w Londynie i będzie w nim przed lekcją - musiała wrócić do Hogwartu i stamtąd przetransportować się znów do Londynu, tym razem z nauczycielem. Dobrze, że nie kazał im chodzić w parach za rączkę. Prędzej by się zesrała niż publicznie pokazała z @Gabriel R. Swansea za rękę - przy całej swojej sympatii dla typa - bo to właśnie do niego podeszła, gdy tylko dotarła do szkoły. Z wszystkich jej znajomych, którzy jeszcze byli w Hogwarcie, to chyba jego lubiła najbardziej. Niby pochodził z pretensjonalnego, uprzywilejowanego rodu, a do tego z dość drętwego - w jej opinii - Ravenclawu, ale mimo to, był zupełnie spoko. Przed lekcją Harrigton zarekwirował wszystkim różdżki, co w ogóle jej nie dziwiło, bo miała w pamięci manianę, którą odwalili Ślizgoni na zajęciach z paintballa. Nie miała z resztą z tym najmniejszego problemu, bo była na takie wypadki, trochę przypadkowo, przygotowana. Pewnie już z ponad rok temu pożyczyła od Lysa jego starą, ledwie działającą różdżkę, kiedy do Limiere zapowiedział jej, że będzie jej ją zabierał przed treningami. W związku z późniejszymi zawirowaniami w ich znajomości, tak się jakoś złożyło, że nigdy mu tej różdżki nie oddała. Okazało się, że nie na marne. Nie zamierzała działać na przekór profesorowi - za bardzo go szanowała. Nie była jednak zbyt oswojona z mugolskim światem i wizja paradowania po stolicy bez różdżki jej się nie uśmiechała. Fakt, że miała ją przy sobie zwyczajnie dodawał jej pewności siebie. Absolutnie nie zamierzała też rzucać zaklęć. Chociaż była ogromną fanką Carlotty Pinkstone i podzielała jej poglądy, to miała ambitniejsze plany niż działaczka.