W tym miłym zakątku Hyde Parku znajduje się pomnik znanego i lubianego przez wielu Piotrusia Pana. Przychodzą tu ludzie w różnym wieku, niektórzy z zazdrością patrzą w chłopięcą twarz i zastanawiają się, jak cudownie byłoby nigdy nie dorastać i żyć w bajkowej krainie, a inni zupełnie nie zwracają uwagi na magiczny pomnik, który zdaje się uśmiechać się łobuzersko do wszystkich przechodniów.
Autor
Wiadomość
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Zdawało jej się, że z jakiegoś powodu przed siebie płynęli. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, nie rozumiała, co ją tak naprawdę otaczało, bo było to zbyt szalone, by była w stanie to jakoś jasno wyjaśnić, ale właściwie tak działały bajki. Dokładnie tak, jak opowieść o Piotrusiu Panie, jak opowieść o Nibylandii, która nie była dla niej aż tak fascynująca, jak mogłoby się wydawać, ale mimo wszystko uważała, że warto się nią podzielić. Kryło się w niej również coś jeszcze, swoista teoria, jaka przemawiała do niej o wiele bardziej niż to, że była to kraina prawdziwej szczęśliwości. Tkwiło w niej ziarno smutku i – przynajmniej jej zdaniem – próba poradzenia sobie ze śmiercią, jaka przecież nie wybierała i zabierała każdego, nie bacząc na jego wiek, zobowiązania, czy bliskich, jacy w każdym dniu i każdej chwili mogli rozpaczać dosłownie tak samo. To była jednak tajemnica, jaką na razie chciała zatrzymać dla siebie, ciekawa, czy Nakir sam dostrzeże tę możliwość, czy do niego przemówi, czy w ogóle wpadnie na jej trop. Czarodziejskie bajki dość często odwoływały się do takich, zdecydowanie mniej przyjemnych tematów, i chociaż dzieci bardzo często ich nie dostrzegały, byli dorośli i mogli dopowiadać sobie wszystko, czego potrzebowali. Nawet do powieści przygodowych, jakie mu pokazała, do tych historii, jakie nie miały zbyt wielkiego sensu i jedynie niosły ich przed siebie. Bo nie ulegało wątpliwości, że ani greccy bogowie nie istnieli, ani żaden archeolog nie zachowywał się, jak Indiana Jones. Choć, oczywiście, kryło się w nim ziarno prawdy, jak o świętym Graalu. Carly przekonała się na własnej skórze, że można było stanąć przed obliczem dawnych bóstw, przekonała się, że mogą naznaczyć ją swoją obecnością i oferować swoje dary, jeśli tylko zechce się sięgnąć po legendę. - O, naprawdę? A dlaczego nie miałby zjeść głównego bohatera? – zapytała, przeciągając słowa, kiedy przytrzymał ją blisko siebie, spoglądając na niego w górę, pozwalając na to, by sięgnął do jej włosów, pozwalając na to, by zwyczajnie robił to, na co miał ochotę. Niewiele osób w jej obecności miało taką swobodę i była pewna, że działało to w obie strony. Ostatecznie widziała, jak potrafił obserwować otoczenie, jak potrafił na wszystko zwracać uwagę, jak pilnował się na wielu krokach, nawet kiedy wszystko zdawało się spokojne i bezpieczne. Rozumiała to, bo znała to od dziecka, przyzwyczajona do stałej czujności, sama się nią wykazywała, choć na pewno nie w takiej mierze, jak Nakir. Być może właśnie z tego powodu mogła czuć się przy nim jeszcze bezpieczniej i bardziej beztrosko, zupełnie, jakby żadne zmartwienia nie istniały, a skoro była mistrzynią zrzucania problemów na bok, to ten element bardzo jej się spodobał. - To stara bajka, sprzed ponad wieku, więc sądzę, że dziewczynki musiały wtedy jedynie pięknie wyglądać. Chociaż, nawet teraz znalazłabym takich, którzy powiedzieliby, że żadna kobieta nie ma prawa do przygód – stwierdziła z westchnieniem, pijąc do swoich dziadków, którzy traktowali ją, jak klacz rozpłodową i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Miała, z jakiegoś powodu, cenę, jaką do niej przykleili i sądziła, że wiązało się to z resztą jej rodziny. Jej wujek miał jedynie trzy córki, jego żona podobno kategorycznie odmówiła posiadania kolejnych dzieci, a ciotka zupełnie się nie liczyła, bo zmieniła nazwisko. To zaś powodowało, że faktycznie była tutaj niekwestionowaną księżniczką koronną, a taka zawsze potrzebowała kogoś lepszego, kogoś odpowiedniego, by zostać co najmniej cesarzową. - Sprawdźmy – mruknęła, by mu się wywinąć, a potem bez pardonu podbiegła do pomnika, by niemalże okręcić się dookoła niego i spojrzeć ponownie na Nakira, uśmiechając się do niego ciepło, wyraźnie rozbawiona tym, co robiła i tym gdzie się znajdowali. Bawiła się świetnie, a jej oczy niemalże krzesały ogień, tak była szczęśliwa i wolna, tak niepokorna i tak bardzo wolna, daleka od wszelkich zobowiązań, jakie się za nią siłą rzeczy ciągnęły. – Więc, mój poszukiwaczu przygód, wolałbyś szukać ich w amazońskiej dżungli, czy w krainie snów, przesyconej magią, w której nawet krokodyl tyka jak zegarek? – zapytała, spoglądając na niego uważnie.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Nakir miał problem chwilowo widzieć w bajce o latającym, wiecznym chłopcu coś więcej niż bajkę. Nie pojmował wciąż w pełni historii mugoli i choć wiedział, że wiele wydarzeń pokrywało się z ich własnymi, tak nie był jeszcze w stanie wszystkiego rozumieć. Nie dostrzegał jeszcze śmierci w tej opowieści, ale czuł, że to nie było wszystko. Nie pasowało mu zbyt wiele analogii w niej, jednak nie potrafił w pełni tego pochwycić, aby poruszyć temat z Carly. Nie mógł też powiedzieć, żeby jej obecność, bliskość, gdy poprawiał jej uczesanie, czy to, w jaki sposób przeciągała słowa, nie rozpraszało jego uwagi. Uśmiechał się lekko, nie zdając sobie z tego w pełni sprawy, po prostu przyglądając się jej, czerpiąc przyjemność z rozmowy, która zdecydowanie oscylowała wokół mało zabawnych tematów. Nie było to jednak nic złego, czy też niechcianego. Cieszyły go ich rozmowy, pokazujące, jak podobne mieli spojrzenie na wiele spraw i w jak wielu różnili się w poglądach. Dostrzegał to, co wydawało mu się, że może być związane z lepszą znajomością niemagicznego świata u Scarlett, a czego on sam jeszcze musiał się nauczyć. Każde ich wyjście, każda przygoda, niosła za sobą coś nowego, choć przecież nie działo się nic wielkiego. - Ponieważ jest to bajka… Jaka wydaje się, że miała dawać nadzieję… I większość do tej pory jakie poznałem kończyła się raczej szczęśliwie – odpowiedział z namysłem, zastanawiając się, dlaczego czarodziejskie bajki zdawały się mroczniejsze. Jak opowieść o trzech braciach i śmierci, jaką słyszał w młodości. Pamiętał, jak bał się ciemności i tego, że śmierć do niego przyjdzie, a przecież nie miał jak się przed nią ukryć. Mugolskie opowieści, choć nie były puste, nie były naiwne, zdawały się nieść ze sobą jednak więcej radości, swoistego światła i nie był zdolny uwierzyć, że Piotruś Pan miałby zginąć w brzuchu krokodyla. Zmarszczył brwi, gdy nawiazała do swoich dziadków. Nie musiała mówić tego wprost, ale gdy wiedział już kim dokładnie była, potrafił połączyć właściwe kropki. Wiedział, jaką opinię miał stary William, jak się zachowywał i nie było mu trudno wyobrazić sobie, jak musi naciskać na swoją wnuczkę. Widział dostatecznie wiele podobnych zachować w swojej rodzinie, żeby rozpoznawać, gdzie przykładano nazbyt dużą wagę do czystości krwi, pochodzenia i wyglądu, prezencji, niż do człowieka jako takiego. Każde małżeństwo, a później potomek był inwestycją i liczyło się to, co mogli przynieść w przyszłości dla rodziny, niż to kim byli i kim być chcieli. Wyglądało na to, że dziadek Carly nie różnił się tak bardzo od jego dziadka. - Mam wrażenie, że i wtedy znalazłyby się takie dziewczyny, które pogoniłyby chłopaków w każdej zabawie, nie tylko w udawaniu dorosłych – zauważył lekko, starając się wciąż trzymać bajki i tego, o czym opowiadała, ale powoli tracił nią zainteresowanie. Upewnił się, że stworzony przez niego kok trzyma się stabilnie i uśmiechnął się do Scarlett, spoglądając na nią przez chwilę bardziej ciepło, niż podejrzewał, aby zaraz wybuchnąć śmiechem, gdy uciekła mu i pobiegła do pomnika. Tak, to zdecydowanie był dobry test dla jego zdolności fryzjerskich, które byłyby lepsze, gdyby mógł użyć magii… - Nie pogardziłbym amazońską dżunglą w krainie snów pełnej magii – odpowiedział przewrotnie, łącząc oba światy, powolnym krokiem zbliżając się do niej, wciskając dłonie w kieszenie płaszcza. – Możemy wybrać się na poszukiwania skarbów. Wybrać termin i zniknąć przed wszystkimi, sięgnąć po przygody, jakie znamy z.. kina... albo książek – zaproponował, stając naprzeciw niej, kiedy zbliżył się dostatecznie, aby mogła go słyszeć. – A gdy spotkamy tykającego krokodyla zabierzemy go ze sobą… Może dogada się z Czarkiem, znajomym hipogryfem – powiedział cicho, pilnując, aby przypadkowi przechodnie nie zwrócili na nich uwagi, choć zdążył już się zorientować, że niektóre nazwy magicznych stworzeń brzmiały na tyle podobnie do nazw znanych niemagicznym z książek, że nie musiał uważać na każdym kroku na słownictwo.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Lubimy mieć nadzieję, bo kto jej nie lubi? Ale, jeśli chcesz, mogę ci pokazać prawdziwe wersje tych opowieści, gdzie przekonasz się, że nie ma dobra i sprawiedliwości, a jeśli istnieją, są doprawdy brutalne i stanowcze, o wiele gorsze od wszystkiego, co możesz sobie wyobrazić – powiedziała cicho, sugerując mu, że w istocie pod pięknym tekstem mogły kryć się o wiele mniej przyjemne sytuacje, na jakie lepiej było się nie natknąć. Nie kryło się w nich nic pięknego, aczkolwiek musiała przyznać, że w gruncie rzeczy wiele z oryginalnych wersji przemawiało do niej o wiele bardziej, niż ich słodkie wersje. Nie była typem dziewczyny, która kochała historie, w jakich kobiety były ratowane przez książąt, które zawsze zyskiwały miłość aż po grób, wolała sama o to wszystko walczyć i szukać odpowiedzi na pytania, jakich nie umiała znaleźć u boku człowieka idealnego, który miał wszystko, poza głębokim zrozumieniem dla niej samej. – Dziewczynka zamarzła, syrena zamieniła się w morską pianę, a domek z piernika upadł, gdy wiedźma zginęła we wnętrzu pieca. Czyż nie jesteśmy brutalni, szukając takiej sprawiedliwości? – stwierdziła, choć w jej tonie kryło się coś, co trudno było określić, zupełnie, jakby zgadzała się z tym, że życie nie było właśnie słodką bajką, że powinno czaić się w nim to niewiadome i zapewne wynikało to z prostego faktu, że jej osobiście życie nie rozpieszczało i bardzo prędko pokazało jej, że może odebrać jej wszystko, na czym jej zależało. Śmierć mamy wiele zmieniła w jej życiu, stawiając ją w miejscu, w jakim zapewne nie chciałoby się znaleźć wiele osób. - I czy to nie one były inspiracją dla malarzy i pisarzy przez wszystkie te wieki? Czy nie ukochali sobie Artemidy i nie znaleźli piękna w Atenie? Jestem przekonana, że takie kobiety były muzami największych twórców, skoro nawet mnie się to zdarzyło i stałam się natchnieniem, o którym mogą poczytać wszyscy – zauważyła, śmiejąc się, bo zwyczajnie ta sprawa ją bawiła. Była ciekawa, czy teraz jej postać przemieni się w kogoś złego, czy nagle nie okaże się zdrajczynią, jaka wkradła się w życie głównego bohatera jedynie po to, by je zniszczyć. Prawdę powiedziawszy, wcale by się nie zdziwiła, nie widziała w tym również niczego nieprawdopodobnego, pamiętając doskonale rozczarowanie Benjamina, jakie wcale jej nie obchodziło, a przynajmniej nie tak mocno i głęboko, jak pewnie powinno. Nie miała mu jednak nic do powiedzenia, poza tym, że zwlekał niezwykle długo, a ona zdążyła już podążyć własną ścieżką, znajdując się właśnie tutaj, przy pomniku Piotrusia Pana, tańcząc nad zupełnie inną krawędzią. Uśmiechnęła się, kiedy się do niej zbliżył, przy okazji udzielając jej odpowiedzi, jaka spowodowała, że aż odetchnęła głębiej, odnosząc wrażenie, że nic ich nie ograniczało, że nic ich nie powstrzymywało, poza własną wyobraźnią. Oboje wiedzieli, że niektóre rzeczy były niemożliwe, że po niektóre z nich nie byli w stanie sięgnąć, nawet nie mogli tego zrobić, ale to zwyczajnie nie miało da nich żadnego znaczenia. Byli całkowicie niepowstrzymani i to powodowało, że czuła się, jakby z własnej woli faktycznie wkraczali w krainy snów. - Doprawdy, hipogryf? Zdawało mi się, że nie jesteś Shercliffem – powiedziała, śmiejąc się cicho, przyznając, że kiedy się poznali, brała pod uwagę podobną możliwość. Zmarszczyła przy tej okazji nos, a później położyła dłonie na połach jego płaszcza, by lekko przyciągnąć go do siebie. – Ale wolałabym jednak znaleźć krokodyla tykającego niczym zegar, niż coś tak codziennego, jak hipogryf. A może, kto wie, przy okazji znaleźlibyśmy zakopane przed laty skarby, jakie moglibyśmy strwonić na kolejne wyprawy w nieznane – stwierdziła, przekrzywiając lekko głowę, mając wrażenie, że gdyby tylko mieli taką możliwość, rzuciliby się w coś podobnego. Nie ulegało wątpliwości, że kochali to, czym się zajmowali, ale to nie było wszystko, czego pragnęli.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Słuchał jej uważnie, może zbyt uważnie, niż powinien, niż być może ona tego chciała. Odnosił wrażenie, że śmierć jako taka, miała duże znaczenie dla Scarlett i nie mógł się temu tak naprawdę dziwić. Nie teraz, gdy wiedział, że wychowywała się bez matki, że jej ojciec już dwukrotnie skończył w ciężkim stanie w szpitalu Świętego Munga, a plotka niosła, że również jej brat ma być aurorem. A jednak czuł niepokój, który rodził w nim przekonanie, że to nie mogło być wszystko - że obawa o zdrowie najbliższych nie mogła odpowiadać za trzymanie się i nieustanne pamiętanie o śmierci. Być może dlatego zwracała uwagę na te bajki, które były brutalne, a może po prostu, miała większą wrażliwość na takie tematy. Sprawiało to jednak, że na moment przytrzymał ją mocniej przy sobie, chcąc nieświadomie pokazać jej, że był obok… Jakby mogło to cokolwiek zmienić… Nie mógł też powiedzieć, że nie był zaskoczony słysząc o brutalnych bajkach. Zamarznięta dziewczynka? Wiedział, że coś takiego mogło się przydarzyć, ale jaki morał miał płynąć z takiej historii? Mugole byli bardziej nieprzewidywalni, niż sądził, choć jednocześnie niezwykle podobni do nich. Słuchał jej dalej z lekkim uśmiechem, gotów do przyznania racji, kiedy powiedziała o sobie i w jednej chwili poczuł spięcie. Miał ochotę warknąć, prychnąć z niezadowolenia, gdy tylko usłyszał, że stała się dla kogoś muzą, że ktoś o niej pisał. Nie podobało mu się to, choć zamaskował wszystko zmarszczeniem brwi, jakby próbował zrozumieć, o czym mówiła. - Wszyscy? Może więc czytałem już o tobie. Kto jest autorem? - zapytał spokojnie, choć nieświadomie mocniej zacisnął palce na materiale jej płaszcza, zaraz je prostując. Próbował zignorować chwilowe ukłucie zazdrości, jakie pojawiło się gdy tylko zaczął zastanawiać się, w jakiej formie była natchnieniem, kto mógł ją obserwować na tyle, aby zacząć ją opisywać w swoim dziele. Kto wpatrywał się w taki sposób w jego towarzyszkę przygód… Kiedy zadała pytanie, gdzie wolałby szukać kolejnych skoków adrenaliny, był pewien, że odpowiedź jest jedna – wszędzie. W dokładnie każdym miejscu, w każdym czasie, a od kilku miesięcy najlepiej w jej towarzystwie. Nie miało znaczenia, że nie byli w stanie oboje rzucić wszystkich swoich zobowiązań, aby po prostu uciec na poszukiwania przygód. Musieli szukać ich na własnym podwórku i robili to, ale jednak myśl o czymś podobnym była miła. Szczególnie gdy widział, że nie tylko dla niego. - Nie jestem, ale widać przyciągam do siebie dumne stworzenia - odpowiedział, kładąc odruchowo dłonie na jej talii, gdy sama sięgnęła do jego płaszcza i z cieniem rumieńca wspomniał, że zranił swoją nogę w miejscu, gdzie nie mógł użyć magii i hipogryf pomógł mu w trakcie akcji. Nie był dumny z tego, co się wtedy wydarzyło, ale koniec końców udało się zdobyć dodatkowego sprzymierzeńca w postaci hipogryfa. - Jeśli tylko masz ochotę na poszukiwania skarbów… - zaczął, obejmując ją nagle mocno ramionami, po czym zaczął okręcać się z nią wokół własnej osi. - Możemy ruszyć przed siebie w stronę, w którą będziemy odwróceni, gdy się zatrzymamy. Zapamiętać miejsce, do którego dotrzemy i wrócić tam kolejnego dnia, aż nadejdzie dzień, gdy będziemy za daleko, żeby wrócić do domu teleportacją i będziemy musieli odnaleźć skarb, żeby wrócić - zaproponował, kręcąc się dalej, nie przejmując się spojrzeniami obcych. Teraz chciał swojej bajki i nie chciał wracać do szarości, jaka czekała na niego, gdy wróci do domu. Chciał tego śmiechu, swobody i wolności, jaką mieli na Podlasiu i przy każdym spotkaniu.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Istniały tajemnice, jakie miały nimi pozostać, mimo tego, że znali się coraz lepiej. Istniały takie rzeczy, o jakich nie wiedział nawet jej tata, Jamie, czy dziadkowie, takie, jakie tkwiły jedynie w jej sercu i głowie. Nie sądziła, by ktokolwiek miał kiedyś po nie sięgnąć, by był w stanie je z niej wydobyć, chociaż jednocześnie bawiła się w zostawianie śladów, w pozwalanie na to, by inni dostrzegali, jak kruche było życie, jak szybko trzeba było przez nie brnąć, jeśli nie chciało pozostać się w tyle. Cokolwiek miało to właściwie oznaczać, bo nigdy nie próbowała tego precyzować, nigdy nie starała się zastanawiać nad tym, co się dookoła niej działo, zostawiając wiele rzeczy na później, na kolejne dni, jakie nigdy nie następowały, doskonale wiedząc, że nie miała czasu na rozważanie wszystkich możliwości i szukanie odpowiedzi na pytania, jakich nie umiała nawet postawić. Jednak coś w tych mrocznych opowieściach, o jakich wspomniała teraz Nakirowi, było jej bliskiego, choć sama nie umiała powiedzieć, co dokładnie. To zwyczajnie tkwiło w jej wnętrzu, zakorzenione wraz z tym, co utraciła, jak wyrzut, jak cierń, jak świadomość, że świat pewnego dnia się skończy, a ona nic nie będzie mogła na to poradzić. Ale to również miała być wielka przygoda, a ona nie zamierzała zostawać po tej stronie, by w nieskończoność trwać w tym samym zawieszeniu, w tym samym miejscu, tak dobrze znanym, że aż znienawidzonym. Widziała, że sprawa, jaką poruszyła, wpłynęła na mężczyznę, chociaż nie była w stanie do końca powiedzieć, w jaki sposób. Dostrzegała zmianę, domyślała się, że jakoś uwierały go jej słowa, ale to wszystko było z jej strony zaczepką, kolejnym wsadzeniem kija w sam środek mrowiska, by przekonać się, co się wydarzy. Nie znosiła nudy, a skoro zeszli na taki temat, skoro już zahaczyli o niego w tak oczywisty sposób, nie mogła odmówić sobie wspomnienia czegoś, co było z jednej strony intrygujące, z drugiej śmieszne. - Słynny twórca przygód niesamowitego Cartera - odpowiedziała rozbawiona, nie mając najmniejszego pojęcia, czy Nakir w ogóle lubił czytać książki, a już na pewno nie wiedząc, czy interesowało go coś, co mogło zakrawać o kryminał, bo inaczej nie była w stanie nazwać powieści Benjamina. - Auster, który z jakiegoś powodu postanowił nadać mi imię Róży, a teraz zapewne z ofiary przemieni mnie w główną antagonistkę kolejnej powieści, skoro nie dałam mu się pocałować i rozmyłam jego fantazje o niewinności - dodała, wspominając mimowolnie ich ostatnią rozmowę, mając wrażenie, że mężczyzna zupełnie nie umiał przegrywać i nie wiedział, że życie nie czekało na to, co miało się wydarzyć, nikt nie czekał, wszystko i wszyscy mknęli przed siebie, nie zatrzymując się nawet na moment, a już na pewno nie takie psotne nimfy, jak ona. Od początku wiedział, jaka jest, przyznała to, pozwalając nazywać się w ten sposób, nie dając żadnej stałości, ani żadnej obietnicy, czego ten wyraźnie nie był w stanie dostrzec, jednocześnie uważając, że to w porządku w tym samym czasie uganiać się za Isolde. Cóż za zabawne zrządzenie losu! Było ich również więcej, jak to, że zdołali się z Nakirem odnaleźć, że wiecznie na siebie gdzieś trafiali, prowokując los, od kiedy ten postanowił ich ze sobą zetknąć. Nie wiedziała nadal, jak to możliwe, że tak dobrze się rozumieli, nie wiedziała również, jak to było możliwe, że ten zachowywał się w tak absolutnie absurdalny sposób, zaskakując ją właściwie za każdym razem, dokładnie jak teraz, kiedy znowu ją podniósł, wyrywając z jej gardła rozbawiony pisk, kiedy zamknęła oczy, pozwalając na to, żeby świat zwyczajnie wirował, jakby nic nie było w stanie go zatrzymać. - Tam! - rzuciła, kiedy nie była już w stanie znieść tego wirowania, nie wiedząc, że wskazuje w stronę Brighton, a dalej francuskiego Caen, Tuluzy i w końcu Barcelony.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
Auster. To nazwisko sprawiło, że całkowicie znieruchomiał. W jednej chwili myślał, że chodziło o kogoś zupełnie przypadkowego, ale nazwisko dziennikarza wywołało w Nakirze szereg nieprzyjemnych myśli. Pamiętał, jak mężczyzna uśmiechał się do niej w trakcie wyprawy Kingfishera. Pamiętał, co Isolde o nim mówiła, w jaki sposób się o nim wyrażała i nie podobało mu się to. Ba, zwyczajnie robił się wściekły, nawet jeśli wiedział, że nie powinien, że nie miał do tego prawa. - Lepiej dla niego, żeby nie rozpisywał się nadto… - mruknął wyraźnie niezadowolony, walcząc z tym, co chciał powiedzieć i jak się czuł. - Nie wiedziałem, że znasz go bliżej... Isolde też o nim ostatnio wspominała. Śliski, nie ufałbym mu, jak każdemu dziennikarzowi - dodał zaraz, próbując choć odrobinę zatuszować cień zazdrości, czy wręcz zaborczości, jaki poczuł. Wiedział, że nie było to właściwe i z pewnością było niechciane przez Scarlett, czemu nawet nie mógłby się dziwić, ale czuł rosnącą złość na myśl, że mężczyzna miałby opisać ją w jakiejś swojej powieści. Zaraz też mruknął, że zobaczy, co takiego pisał, powstrzymując się przed dodaniem, że jeśli zbytnio będzie przypominało stalkowanie, postanowi coś z tym zrobić. Wpierw jednak musiał sam się wyciszyć, nie mając zamiaru zniszczyć tego dnia, gdy tak spokojnie i przyjemnie spędzali czas. Nie była to chwila na niechciane zazdrości. O wiele lepiej było czuć tę dziką, rozpierającą pierś radość, jak w chwili, gdy zaczęli się kręcić. Nie miało to sensu, ale przecież o to chodziło. Tak jak nie miało sensu obsypywanie jej kwiatami przy każdej okazji, czy bieganie od knajpy do knajpy, aby znaleźć tę z najlepszym zapachem. Wszystko to jednak dawało przyjemność, wywoływało uśmiech na ich twarzach i zwyczajnie było nutką szaleństwa na każdym kroku. Kiedy w końcu wskazała miejsce, zatrzymał się gwałtownie, trzymając ją mocno przy sobie, czekając, aż przestanie im kręcić się w głowie. - Tam? W porządku, ruszamy ku przygodzie - zapowiedział, stawiając ją lekko na ziemi. Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą jedną z alejek, aby po prostu iść dalej we wskazanym kierunku. Dokładnie tak, jak zapowiedział, zamierzał iść z nią dalej, po drodze sięgając po kolejne przysmaki w okolicznych restauracjach, a później teleportować się do domu, aby z miejsca, w którym przerwali kontynuować wycieczkę przy kolejnej okazji. - Dopytujemy, jaki kierunek wskazałaś, czy zwyczajnie sprawdzimy, gdy dotrzemy na miejsce? - zapytał, zaraz odruchowo rozglądając się wokół. Chciał zapamiętać jak najwięcej, na wypadek, gdyby rzeczywiście mieli wrócić. Jednocześnie zastanawiał się, czy za moment nie okaże się, że Carly jedynie roześmieje się i powie, że wycieczka musi poczekać. - O jakiej przygodzie kiedyś marzyłaś? Takiej najbardziej szalonej - zapytał zaciekawiony, unosząc na chwilę głowę, próbując dostrzec czy zaczynały już pojawiać się gwiazdy, choć przez światła niebo nie było dobrze widoczne. Uśmiechnął się lekko pod nosem i odwrócił znów w stronę towarzyszki, czekając na odpowiedź.