Na drugim piętrze znajduje się od wielu lat nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Obecnie jest to ulubione miejsce Irytka do bałaganienia. Czasem przychodzą tu jednak także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Kiedy kątem oka dostrzegł skromny uśmiech dziewczyny, od razu i na jego twarzy się pojawił. Spacerowali korytarzami, nie patrząc nawet gdzie idą. Gdy znaleźli się na piętrze, popchnął pierwsze lepsze drzwi. Nie pamiętał co tam było, prawdopodobnie nawet nigdy tu nie był. Prócz biblioteki i klas, w których mieli zajęcia, nie często spędzał czas na spacerach po zamku. Zdecydowanie wolał oddawać się innym przyjemnością. Nawet się nie zdziwił, gdy zobaczył pustą klasę. W Hogwarcie było ich pełno. Zawsze się zastanawiał po co je wybudowano. Może kiedyś nauczano czegoś innego niż teraz? Może przedmiotów było więcej? - Nie. Zdecydowanie będziemy tu sami. – uśmiechnął się łobuzersko i oparł się o jedną z ławek, uprzednio czyszcząc ją zaklęcie. – Powiedz mi Li, co najbardziej lubisz? – spytał obserwując jej ruchy. Chciał zobaczyć, czy będzie tym skrępowana.
Gdy zauważyła uśmiech chłopaka ona sama mimowolnie się uśmiechnęła i można powiedzieć, że widziała go jakby na nowo. Uśmiech miał naprawdę bardzo ładny, a dziewczyna zaczęła się mu jeszcze dokładniej się przyglądać. Był naprawdę bardzo przystojnym studentem, ale Li nie miała w zwyczaju obcować z takimi osobnikami. Być może chłopak bardziej się zaangażuje w ich znajomość? Szczerze powiedziawszy miała taką nadzieje. Tak w Hogwarcie nie było trudno znaleźć opuszczone klasy. Mało to jest takich klas w szkolnych murach? Li znała ich na pęczki, ale tutaj chyba jeszcze nie była, chyba że była? Te klasy wszystkie wyglądały praktycznie tak samo, a nie miała w zwyczaju pamiętać wszystkich, bo do niczego jej to nie było potrzebne. - Co najbardziej lubię? Interesuje się magicznymi stworzeniami, nie raz mam ochotę wybrać się do Zakazanego Lasu wiem, że to jest zakazane, ale szczerze powiedziawszy tym się bym najmniej przejmowała. Lubie oglądać zwierzęta o których zaledwie się czyta w książkach czy też uczy na lekcji. - powiedziała do niego. Miała więcej zainteresowań, ale tych mugolskich, a nie chciała mu tego mówić, kto wie jakby się wtedy zachował? Przecież nie musi mu się przyznawać jakiej jest czystości krwi, poza tym pewnie nawet nie będzie pytał, bo co by go to miało interesować?
Nie miał nikogo innego na horyzoncie, dlatego towarzystwo dziewczyny jak najbardziej mu odpowiadało. Była bardzo ładna i do tego podobał mu się jej uśmiech. Dodatkowo nie była zbyt gadatliwa i podobała mu się jej nieśmiałość. W końcu czuł na sobie jej wzrok, kiedy szli w nieznane. - Widzę, że mamy coś wspólnego. Też mnie interesują. Zawsze uwielbiałem szukać ich w dzieciństwie. – uśmiechnął się na samo wspomnienie wędrówek po lesie w poszukiwaniu magicznych stworzeń. Zdecydowanie kojarzyły mu się z dzieciństwem. A to były dobre wspomnienia. - Podoba mi się twoje podejście. Musimy się wybrać do Zakazanego Lasu. – uśmiechnął się zawadiacko. Dawno już tam nie był i z chęcią wybierze się tam ponownie. Może nie tyle pooglądać zwierzaki, co spędzić trochę czasu z dziewczyną. Na co liczył? Właściwie na to, jak ta cała znajomość się rozwinie i jak szybko to nastąpi.
Nie raz dzisiejszego wieczoru dziwne myśli zwątpienia nachodziły jej w głowę. Dlaczego ona w ogóle z nim rozmawia? Gdyby to James widział na pewno nie byłby zadowolony. Niby to tylko jej przyjaciel, ale doskonale wie jakie miała wcześniejsze relacje ze ślizgonami. Marcelowi nie chciała tego mówić, bo co go to zresztą interesowało? To było dość dawno, ale rysa w głowie zostaje a jeżeli chodzi o nią to została aż do tej pory. Jednak z Marcelem czuła się jakby bezpieczniej. Dlaczego? Sama nie wiedziała, może kiedyś dostanie odpowiedź na to pytanie. Gdy chłopak również przyznał się do lubienia magicznych stworzeń kolejny szczery uśmiech pojawił się na jej twarzy. Niby starszy, niby ślizgon, ale mieli chociaż wspólne zainteresowania, a to już coś. Przecież ślizgoni nie wszyscy są tacy jak tych których osobiście znała puchonka. Niektórzy się wyróżniali i szczerze powiedziawszy miała nadzieję, że do tego grona należy Marcel. - Taaa. Ja też. - mruknęła chociaż wtedy nie miała o tym zielonego pojęcia. Co prawda wujek coś jej tam mówił, ale nigdy nie widziała na oczy magicznego stworzenia, póki nie pojawiła się w szkole. - Pewnie. Ja lubię takie przygody, kiedyś chodziłam tam po kryjomu z koleżanką ale nikomu nie mów... - powiedziała kładąc własnego palca na jego ustach robiąc przy tym naprawdę nieziemską minę. Już go zaczynała lubić, a tak naprawdę nie wiedziała o nim kompletnie nic. - Mogę wiedzieć na którym roku studiów jesteś? - zapytała. Skoro zaszczycił obecnością Hogwart to domyśliła się, że jest na studiach, a jeżeli jeszcze jest zwykłym uczniem to naprawdę okropnie się zdziwi.
Już po chwili obydwoje czuli się swobodnie w swoim towarzystwie. Było dobrze. W końcu to świadczyło, że sprawy mają się dobrze. Czyli tak jak powinny. Właściwie to zaintrygowała go tym wyznaniem, a jeszcze bardziej tym, że przyłożyła mu palec do ust. Ten gest był taki… niewinny, co spowodowało, że się zaśmiał. - Masz moje słowo. Nikomu nie powiem. – zaśmiał się, kładąc rękę na sercu. – Słowo ślizgona. Może to nie był najlepszy argument, i wydawał się wręcz groteskowy. Jednak nie mógł się powstrzymać. - Drugi. – odpowiedział od razu. – Zakładam, że też jesteś na studiach. Pierwszy rok? – strzelił z wiekiem, ale się zdziwi, jeśli nie trafił. To był idealny wiek dla niej. Nie wyglądała ani na starszą, ani na młodszą. Chociaż jak to mówią, Nie oceniaj książki po okładce. Właściwie pomyłki nie przewidywał w swoich założeniach.
Puchonka od czasu studiów naprawdę bardzo się zmieniła. Nie jest już taka... Ehh. Dziwna. Bo z pewnością wiele osób miało o niej takie zdanie. Niekiedy zachowywała się bardzo dziwnie, ale to nie znaczy, że taka jest. Po prostu zdarzają się sytuacje kiedy nie wie co robić, nie wie jak się odzywać. Nawet taki gest jaki wykonała przed chwilą. W życiu by się nie odważyła na taki ruch, tym bardziej, że to ślizgon i wcale go nie zna. Ale postanowiła się już więcej nie bać, poznawać coraz więcej ludzi. Korzystać z życia póki jest jeszcze młodą czarownicą. - Ślizgona powiadasz. Ok. - powiedziała do niego i kolejny raz się zaśmiała. No faktycznie to nie był dobry argument zwłaszcza w jej nastawieniu do tych uczniów, ale jednak postanowiła mu zaufać. - Tak pierwszy rok. - mruknęła i wyszczerzyła się. Cholera jak ona się zachowuje przy tym ślizgonie. Czy to jest jego wina, czy też zasługa, a może po prostu taki miała dzisiaj dzień. Szczerze powiedziawszy miała nadzieję, że to Marcel będzie ciągnął tę rozmowę bo ona w te klocki nie jest najlepsza. Rozejrzała się za czymś na czym mogłaby usiąść i znalazła biurko, zakurzone, ale tym się nie miała zamiaru przejmować. Podskoczyła siadając na nim i nie spuszczając wzroku z Marcela.
- Oczywiście. Pewnie nie wiesz, ale ono jest bardzo... – powiedział z największą powagą na jaką było go stać i zastanowił się szukając odpowiedniego słowa. - No dobra nie wiem nawet, jak to określić. – podniósł ręce w obronnym geście i zaśmiał się. – Nikt nie ma o nas najlepszego zdania i… prawdopodobnie mają rację, co do większości. Doskonale sobie zdawał sprawę co ludzie myślą i mówią o ślizgonać, ale prawda była taka, że żaden ślizgon się tym nie przejmował. Mogli mówić co chcieli, a oni i tak wiedzieli swoje. Co prawda większość opinii była całkowicie zgodna z prawdą, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. - Trafiłem. – uśmiechnął się szeroko, zadowolony z siebie. Uwielbiał mieć rację. To było zdecydowanie najlepsze uczucie jakiego doświadczał. Obserwował jak siada na biurku i zastanowił się chwilę. - Może to nie jest jakieś porywające pytanie, ale: Jak wyglądałby twój idealny w każdym calu dzień? – zdecydowanie musiał mieć więcej informacji o dziewczynie, a to pytanie pozwalało mu wybadać, co tak naprawdę lubi robić. W sumie to było podstawowe pytanie, jakie zawsze zadawał. Było niezwykle pomocne w ocenie innych.
Zazwyczaj ślizgoni to zapatrzone w sobie, przerośnięte osiłki. Marcel na takiego jej nie wyglądał, ale kto powiedział, że Li się nie pomyli? Że nie zrobi najgorszego błędu w swoim życiu. Na razie rozmawiali, więc Li nie musiała się tym przejmować, ale wydawał jej się godnym uwagi ślizgonem. - Mam rację co do większości, a jeżeli chodzi o Ciebie to? - zapytała była bardzo zaciekawiona co chłopak jej odpowie. Oczywiście nie chciała się narzucać, ale chciała znać jego zdanie na ten temat. Dobrze wiedziała, że mógłby skłamać i podejrzewała, że prawdopodobnie tak właśnie uczyni. A kto nie lubił mieć racji? Li uwielbiała gdy ktoś zgadzał się z jej zdaniem, czuła się wtedy jakoś tak wyjątkowo. Spojrzała na niego, gdy ten zadał jej pytanie jak wyglądałby jej dzień, idealny dzień. Co mu miała powiedzieć? Kompletnie nie znała odpowiedzi dlatego postanowiła improwizować. - Wiesz zamienić się w małą wiewiórkę i biegać po lesie oglądając to co człowiek nie jest dane ludzkim okiem zobaczyć. Ale wiesz to tylko takie małe marzenia. A idealnego dnia nie mam. Żyje dniem, z dnia na dzień. Raczej nie jestem w stanie odpowiedzieć Ci na takie pytanie. - powiedziała do niego. - Może Ty masz więcej mi do powiedzenia. - mruknęła do niego. Szczerze powiedziawszy ona mu powiedziała co robi i jak wygląda jej dzień, a czy uzna to za żart czy prawdę to już jego sprawa. Zresztą ona nie miała zamiaru się przyznawać, a na pewno nie jemu o tym kim jest przez prawie cały dzień.
- Jeżeli chodzi o mnie, to sprawa jest bardziej skomplikowania i nie licz, że ci odpowiem. Zostawię sobie pretekst do kolejnych spotkań. – uśmiechnął się zadziornie. Oczywiście, że mógłby powiedzieć od razu, że jest okropnym draniem i pasuje do śliz gonów idealnie, ale je było sensu tego robić. Kłamstwo mogłoby wyjść przypadkiem na jaw, a tak, jednocześnie dał odpowiedź i unikał jej. Rozwiązanie idealne. - Marzenia są po ty, żeby je spełniać. Poza tym pasowałabyś na wiewiórkę, zresztą wszystko przed tobą. Trochę pracy i animagia stoi przed tobą otworem. – odpowiedź była zdecydowanie ciekawa, intrygująca i inna niż wszystkie. Całkowicie zbiła go tym z tropu, bo jeszcze w życiu nie spotkał się z taką odpowiedzią. Nie ważne jak nie przywiązywałby wagi do ludzi, to tą odpowiedzą zaskarbiła sobie jego zainteresowanie, a to nie zdarzało się często. - Wyobrażam sobie swój idealny dzień inaczej, zależnie od nastroju. Czasami byłaby to wycieczka, gdzieś, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Zresztą nawet mam takie miejsce. Może nawet kiedyś ci je pokażę. – puścił do niej oczko. – Innym razem byłby to cały dzień spędzony w łóżku, z jakąś interesującą dziewczyną. Zdarzają się też dni, kiedy nie myślę o niczym innym, jak zaszyciu się gdzieś z dobrą książką. Właściwie to podobnie jak ty nie potrafię konkretnie odpowiedzieć na to pytanie. – rzeczywiście jakby się tak zastanowić to nie było jednego konkretnego idealnego dnia. W końcu i tak byłby nie do spełnienia i właśnie to czyni go takim idealnym. – Czego najbardziej nie lubisz w ludziach?
- Pretekst do kolejnych spotkań? Brzmi interesująco i jakby tym stwierdzeniem zabierasz sobie wolność. - powiedziała do niego. Oczywiście miała na myśli to, że nie będzie mógł robić nic innego w tym czasie tylko spotkać się z nią. Ona chciałaby się z nim spotykać, ale czy słowa ślizgona są na sto procent wypowiedziane? Mało to ludzi mówi a nie spełnia tego? Ona takich ludzi nie cierpiła. Nie lubiła gdy ktoś ją wystawiał, owszem jeżeli był jakiś ważny powód to zrozumiałaby to, ale wytłumaczenie że ktoś zapomniał to na pewno w jej przypadku by temu komuś nie pomogło. On pewnie i pasuje do nich, ale czy Li musi i chce o tym wiedzieć? Z pewnością wolałaby nie znać prawdy. Niekiedy dobre kłamstwo jest lepsze od prawdy, a w tym przypadku to stu procentowo. - Taki mądry jesteś to czemu nie zamienisz się teraz w wilka czy w orła? - zapytała mając na myśli animagię oczywiście. Każdy jest mądry jedynie w słowach. Gdy przychodzi do czynów wiele osób szybko się poddaje. Gdyby znał prawdę o niej z pewnością by chciał się z nią jeszcze częściej spotykać, czuła to. Ale czy to jest odpowiednia osoba na powiedzenie największego sekretu puchonki? Z pewnością nie, na pewno nie na tym etapie znajomości. Gdy mu w pełni zaufa możliwe, że mu powie, bądź też pokażę. - Zadajesz pytanie, a potem twierdzisz, że nie ma odpowiedniej odpowiedzi... - mruknęła do niego poruszając brwiami. Każdy marzy, ażeby każdy dzień był idealny, ale zależy od dyspozycji dnia. W jeden dzień człowiek marzy o tym, a później o tamtym. Kolejne pytanie. Do czego on dążył? Zadawał jej pytania tak jakby chciał wszystko się dowiedzieć w zaledwie jeden dzień. Ale Li musiała odpowiedzieć, była wychowana na tyle, że zawsze znajdzie jakąkolwiek odpowiedź. - Gdy ktoś jest przemądrzały, bądź też agresywny w stosunku do mojej osoby. Raczej staram się załatwiać sprawy spokojnie i bez żadnych emocji, poza tym do tej pory nie miałam nawet takiej okazji. - powiedziała do niego. Nigdy nie krzyczała na nikogo innego. Sęk w tym ażeby widzieć własne wady, a nie dostrzegać ich u kogoś innego.
Przez ostatnie tygodnie w moim życiu działo się dość sporo, a najbardziej zasadniczą zmianą był fakt, że po moich urodzinach nie mogłem już udawać przed znajomymi, że między mną, a Padme nic nie ma. Nie żebym narzekał – mimo tego, że nasza relacja wciąż pozostawała w wiecznym niedookreśleniu, cieszyłem się, że mogę odrobinę zbyt ostentacyjnie chwycić jej dłoń w miejscu publicznym nie przejmując się jakimkolwiek opiniami czy faktem, że na nasz temat plotkuje pół szkoły, na czele z Obserwatorem – mimo że na co dzień miałem plotki w dupie na Padme zależało mi bardziej niż na innych, poznanych w ostatnich latach dziewczynach, więc mimo wszystko nie chciałem narażać naszej relacji na totalne, plotkarskie skurwienie. Mimo nietypowości naszej relacji i randek w Indiach zazwyczaj spędzaliśmy czas dość zwyczajnie – migdaląc się po kątach albo gadając o pierdołach. Byłem niemalże pewien, że moja propozycja wspólnej nauki był dla niej co najmniej objawem mojego nadchodzącego szaleństwa, lecz mimo wszystko przystała na nią, co dziwiło mnie, szczególnie biorąc pod uwagę, że zasugerowałem, że podczas nauki chcę przetestować na niej moje własne zaklęcie. Podejrzewałem, że wzięła to za jakiś nieśmieszny żart, mimo wszystko miałem nadzieję, że nie ucieknie z krzykiem, bo znalezienie ochotnika, który chociaż minimalnie by mi ufał graniczyło z cudem. Pojawiłem się wyjątkowo wcześnie w umówionym miejscu oczekując przybycia dziewczyny.
Również i dla Naberrie sytuacja pomiędzy nią a Lysandrem wydawała się być zarazem absurdalnie idealna. Po miłosnych perypetiach ponad rok temu, kiedy wykorzystała Shawna, żeby później zostać wykorzystaną przez Lope i dniach spędzonych na leczeniu w walijskim szpitalu myślała, że nigdy nie będzie w stanie nikomu ani zaufać, ani że nie wykaże szczególnej chęci do budowania żadnej relacji. Później myślała, że bliżej jej do niezobowiązującego sypiania z Henleyem, który w ostatnim czasie rozpłynął się i nie dawał znaku życia, aż wreszcie zdarzyło się tak, że ktoś o nią zawalczył. Fakt, że tą osobą okazał się być największy żigolak w szkole z początku ją odstraszał: podejrzewała bowiem, że również i on chce ją wykorzystać, czego nie powiedziała mu dobitnie do dnia dzisiejszego, coby nie psuć mu humoru, ale z drugiej strony nie przejmowała się tym jakoś szczególnie. Sama nie miała dobrej opinii, jednak to nie było niczym dziwnym w burdelu, w którym uczyła się od kilku lat, gdzie najpewniej wiele uczennic zaliczało szybkie numerki z nauczycielami a potem tuszowało to, paląc się ze wstydu na kolejnej lekcji pod jego okiem. Chociaż ich relacja nie była do końca określona i nigdy nie powiedzieli sobie, że oficjalnie są parą, zachowywali się jak dwoje zakochanych ludzi, a zarazem przyjaciół; nie przeszkadzały jej spontaniczne wyskoki i zaciąganie w ciemny kąt szkoły, uciekanie z lekcji, czy marudzenie, że po kilku godzinach pracy nogi wchodzą jej w chude dupsko. Był jej, a to z kolei nie wymagało nazewnictwa, z którego wyrosła już dawno - samo zresztą ich zachowanie nadawało tej relacji kierunku. Chciała być z nim, przy nim i dla niego, bynajmniej nie traktowała go jak kogoś, kogo zaraz porzuci i uczyła się ufać na nowo. Na miejscu zjawiła się prawie punktualnie, faktycznie jego autorskie zaklęcie traktując jako żart. Nie wiedziała, że rzeczywiście ma stać się jego celem. - Powinnam się już martwić? - Spytała na powitanie, stając przed chłopakiem.
W gruncie rzeczy dotychczas oprócz bardzo dawnych dziejów, które pragnąłem zachować w niepamięci, głębsza relacja wydawała mi się swoistymi kajdanami założonymi nie tylko na moją wolność osobistą, ale również na przyrodzenie. Wydawało mi się, że jak wejdę w związek z kobietą skończy się wychodzenie na piwo, jakiekolwiek przyjemności i cały ten szalony, gryfoński żywot. Spodziewałem się słodkich popierdółek, tym czasem Padme oprócz bycia niezwykle gorącą dziewczyną, była również doskonałym kumplem - nie musiałem przed nią tuszować mojej burzliwej przeszłości, bo w związku z włąsnymi doświadczeniami doskonale ją rozumiała, nie musiałem starać się być wiecznie tym doskonałym facetem, za którym uganiały się tłumy dziewczyn. Wbrew pozorom ten układ był bardzo wygodny, ale przede wszystkim cholernie satysfakcjonujący, szczególnie biorąc pod uwagę jakże dziwne, przyśpieszone bicie serca towarzyszące mi dopiero odkąd Hiszpanka pojawiła się w moim hulaszczy życiu. - Jeśli mi ufasz to nie - powiedziałem z uśmiechem, po czym zszedłem z ławki na której siedziałem i powitałem ją pocałunkiem - To proste i raczej niezbyt niebezpieczne zaklęcie, ale wolałbym, żebyś najpierw ty je wypróbowała na mnie. Mnie nie jest jakoś szczególnie szkoda, za to twoje ewentualne uduszenie się ze śmiechu byłoby wielką stratą dla naszego wszechświata. W gruncie rzeczy skonstruowane przeze mnie zaklęcie było do bólu proste i naprawdę nie sądziłem, że mogłoby coś pójść nie tak, jednak mimo wyznawanej od lat zasady "bez ryzyka nie ma zabawy" wolałem jednak oszczędzić dziewczynie ewentualnym konsekwencji moich pseudo wizjonerskich działań.
Po ustaleniu z Calineczką miejsca i godziny spotkania, ślizgonka energicznie podniosła się z łóżka. Przeciągnęła się, zrzucając z siebie górę od piżamy, kierując się następnie do szafy i wybierając bardziej wyjściowy strój. Związała włosy z luźnego kucyka, pozwalając, by kilka rudych kosmyków opadało luzem, delikatnie łaskocząc końcówkami szyję. Do czarnych, krótkich spodek wybrała białą koszulkę z kieszonką na piersi, na której widniała naszywka z wisienkami. Rękaw sięgający połowy ramienia przy końcu obszyty był na końcu na czerwono — w tym samym kolorze co wisienka. Zgarnęła plecak, wrzucając do środka jakieś przekąski, pergamin, pióra i kilka książek, po czym przerzuciwszy ją przez ramię, opuściła sypialnię i pokój wspólny. Przemierzała korytarze w towarzystwie charakterystycznego stukotu obcasów, dzierżąc różdżkę w ręku i przy piersi trzymając jeszcze jedno, opasłe tomisko. Pociągnęła za klamkę od starych, drewnianych drzwi prowadzących do zapomnianej przez nauczycieli klasy. Omiotła wzrokiem wnętrze, uśmiechając się pod nosem — nikogo nie było, miały dużo miejsca i spokoju! Podeszła do jednego z okien, otwierając je szeroko i wpuszczając świeże powietrze do cuchnącego nieco stęchlizną wnętrza. Oparła się dłońmi o parapet, wyglądając na zewnątrz. Na bladej, zmęczonej nieco buzi wykwitł delikatny uśmieszek. Bardzo cieszyła się, że drobna krukonka zgodziła się jej pomóc z transmutacją i do tego mogły spędzić razem trochę czasu! Nie znały się zbyt długo, nie znały się dobrze, a jednak Marceline całym swoim urokiem osobistym i nieprzeciętną aparycją kupiła sobie Nessę całkowicie. Uwielbiała nietuzinkowe persony! Z westchnięciem odeszła okna, robiąc im na środku sali trochę miejsca — przesuwając na bok zbędne stoły, krzesła i inne rupiecie. Zostawiła jedynie ławkę i po jednym siedzisku z każdej jej strony, tak by mogły usiąść. Położyła torbę na blacie, wyjmując ekwipunek przeznaczony do nauki, po czym usiadła z tyłkiem i założyła elegancko nogę na nogę, zastygając w bezruchu. W dłoni trzymała swoją różdżkę, oglądając ją dokładnie i przyglądając się z uśmiechem patykowi z czarnego orzecha. Zerknęła mimowolnie na zegarek, cmokając z rozbawieniem pod nosem — jak zwykle, była przed czasem! Jak ona to robiła, że pomimo ciągłych zajęć to nigdy się nigdzie nie spóźniała? Oparła się wygodnie, nucąc coś pod nosem w zamyśleniu. Miała nadzieję, że nauka im wyjdzie. Bardzo zależało dziewczynie na rozwinięciu transmutacji i opanowaniu nowego zaklęcia.
Nie spodziewała się listu od Lanceley, jakby w ostatnim czasie lawirowała na pograniczu prawdziwości pewnych zdarzeń. Tonęła w ułudzie, którą kreował jej umysł, gdy tylko zmierzała w stronę szkoły, by przeżyć kolejny dzień, nie dając się sprowokować obawom (te bez trudu mogłyby ją złamać). Nessa skutecznie odciągnęła myśli rudowłosej Francuzki, przez co Holmes musiała dać ślizgonce szansę, a raczej - im dwóm, skoro miały ćwiczyć jedno z zaklęć. Dlaczego, jednak dziewczę zabiegało o możliwość spotkań z krukonką, skoro ta nie wyróżniała się z tłumu, nie była niczym najpopularniejsza gwiazda, a mało tego - przypominała w swym jestestwie milczący posąg, aniżeli godnego rozmówcę? Oniryczność tej niecodziennej relacji pozwalała przeciwstawnym biegunom na zawarcie nici porozumienia, przez co Marce szła bardziej odprężona niż zazwyczaj na spotkanie ze swoją chwilową podopieczną, wszak - musiała wziąć za nią odpowiedzialność na czas szczenięcej lekcji, prawda? Całe szczęście, że skończyła akurat ostatnie zajęcia i wystarczyło tylko stawić się w pustej klasie, gdzie echo ścian ukoiłoby nawet najbardziej rozkołatane serce, choć Holmes ze wszystkich sił musiała ukryć swój nietypowy nastrój, tak odległy od dotychczasowych wyobrażeń każdej osoby, którą znała. Wypuściła powietrze ze świstem, a zaraz potem nacisnęła na klamkę i kiedy tylko dostrzegła równie drobną istotę, co ona sama, zastygła w bezruchu. No tak, zapomniała o ubraniach, które z pewnością winny przypominać bardziej wyjściową szatę, aniżeli szkolny mundurek. - Wybacz, nie wracałam do domu - szepnęła ledwie słyszalnie, po czym wycelowała w siebie różdżką, by zaraz potem wypowiedzieć zaklęcie transmutujące długi płaszcz i to co znajdowało się pod nim. Teraz jej ramiona otulał materiał jedwabnej sukienki, dzięki czemu czuła się swobodniej i pewniej. Enigmatyczność takiego wstępu miała utwierdzić Nessę, że Holmes nie zrobi jej krzywdy żądną próbą (pomimo zakłóceń), bo to jak silna magia z ukochanej dziedziny płynęła pod membraną skóry Francuzki, była oczywista. Wiedziała, że zaufanie to podstawa, a w ich przypadku dopiero do siebie docierały, tkały tę znajomość cienkimi nićmi, by za jakiś czas stała się uszyta grubymi, nieprzerwanymi linami, dającymi swoistego rodzaju stabilizację we własnym towarzystwie. - Dlaczego właściwie chcesz się szkolić z przedmiotu Craine'a i Bergmanna? - zagaiła, po czym ułożyła różdżkę na jednej z ławek i wsparła się pośladkami o jej kant. Odpowiedź była o tyle istotna, że mogłaby podpowiedzieć koleżance parę rzeczy, a już w szczególności, jeśli chodziło o lekcję u tych dwóch profesorów, gdzie Niemca znała aż za dobrze. - Możemy najpierw zacząć od czegoś łatwiejszego, żebyś się rozgrzała, a potem przejdziemy do kameleona, co ty na to? - zaproponowała i liczyła, że Lanceley się zgodzi. Sama Marceline musiała zobaczyć, ile ślizgonka już potrafi, a ile rzeczywiście pracy ich czeka. - Spróbujmy z glacium i tym wazonem - cóż, może tak wyglądała jej przyszłość - pod postacią przyszłej pani profesor? Pewnie prędzej wyskoczyłaby z wieży astronomicznej, niż pozwoliła studentów na jakikolwiek cyrk na zajęciach lub wydalonoby ją z Hogwartu za praktykowanie zaklęć animagicznych w celu dania nauczki.
Lanceleyówna miała to do siebie, że swoje ulubione persony bardzo skrupulatnie wybierała. Na palcach jednej ręki policzyć mogła osoby dla siebie wyjątkowe, szczególne — dla których bez gadania zrobiłaby wszystko. Pomimo bycia wężem, dzieckiem czystego rodu wychowanym raczej w nastawieniu bardziej przyjaznym czystokrwistym niż mugolom, była stworzeniem niezwykle lojalnym, skorym dla poświęceń. Marcelina miała w sobie coś, co niemal natychmiast przyciągnęło uwagę rudej. Nie potrafiła jednoznacznie tego określić, jednak kolor krukonki był na tyle wyraźny, by niczym magnez przyciągnąć jej zainteresowanie. Miała wrażenie, że Calineczka była tak krucha, że najmniejszy dotyk wystarczyłby do stłuczenia jej niczym najdroższej i najdelikatniejszej z porcelan, a jednocześnie — intuicja podpowiadała jej, że jest silniejsza, niż sama siebie o to podejrzewa. Niczym Łabędź uczący się latać, który jeszcze w pełni skrzydeł nie umiał rozłożyć, aby wzbić się ponad taflę wody. Z zamyślenia wyrwało ją skrzypnięcie drzwi, sprawiając, że przekręciła głowę w ich stronę. Drobną i koszmarnie bladą, zmęczoną twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. Odruchowo zlustrowała ją wzrokiem, wstając z miejsca i podchodząc bliżej, aby krótko ją objąć i przytulić, gdy ta tylko skończyła mówić. Cofnęła się o pół kroku, opuszczając następnie dłonie luźno, wzdłuż ciała i zaprzeczając ruchem głowy głową. — Nie ma sprawy skarbie, nie przejmuj się! Ja miałam zajęcia tylko od rana, więc ostatnią godzinę spędziłam w dormitorium — tylko dlatego nie mam mundurka.—odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, charakterystycznym dla siebie tonem głosu — energetycznym, melodyjnym. W milczeniu przyglądała się, jak dziewczyna rzuca zaklęcie. Klasnęła w dłonie, kiwając głową z uznaniem i przekręcając głowę nieco w bok. Miała szczęście! Nie dość, że wybrała świetną korepetytorkę, to była jeszcze w stanie upiec dwie pieczenie na jednym różnie, mając okazję to bliższego poznania Francuzki. Rozejrzała się po sali, po czym wróciła do ławki, ciągnąć Marcelinę za sobą i wskazując jej miejsce obok swojego. Usiadła grzecznie, sięgając znów po odłożoną wcześniej różdżkę. Na jej pytanie zaśmiała się cicho, drapiąc się wolną dłonią po głowie i następnie zgrabnym jej ruchem odgarniając luźne kosmyki włosów za ucho. — Bo to mój ulubiony przedmiot. Jeśli nie wyszłoby mi z muzyką, to rozważam używanie tej dziedziny magii jako pracy w przyszłości. Poza tym, Łabędziu, czy jest bardziej ekscytujący przedmiot w szkole? —zaczęła z nutką ekscytacji w głosie, milknąc grzecznie i słuchając jej poleceń. Wstała, biorąc ze sobą swój orzechowy, magiczny kij i podeszła do wazonu. Miała rację, lepiej się rozgrzać czymś prostym. Akurat to zaklęcie miała już opanowane, nie była tylko pewna, jak sprawa potoczy się przez zakłócenia magiczne. — Nie miałam z tym problemu, jednak magia teraz bywa wyjątkowo kapryśna. Spróbujmy. Dodała, posyłając jej delikatny uśmiech. Zacisnęła drobną dłoń mocniej na rękojeści patyczka, wykonując poprawny ruch i mówiąc inkantację. Za pierwszym razem nie wydarzyło się nic, zupełnie jakby coś blokowało zaklęcie. Westchnęła z rezygnacją, decydując się wykonać ruch ponownie i spokojnie szepcząc urok. Tym razem magia była posłuszna, a wazon zgrabnie, bajecznie wręcz, zmienił się w lodową rzeźbę. Ulżyło jej. Nie była głąbem z transmutacji, a nie chciała na takowego wyjść w oczach krukonki. Obróciła się w jej stronę. — To też Twój ulubiony przedmiot, nie? Którego z profesorów wolisz? Bergmann prowadzi ciekawe wykłady, ale Craine mimo surowości jest dość efektowny we wpajaniu wiedzy. Pomimo to, ten pierwszy wydaje mi się bardziej ludzki i mający więcej wyrozumiałości dla uczniów. Jaki teraz mamy plan, Pani Profesor? Zakończyła z ciekawością w głosie, opierając wolną dłoń na biodrze, a w drugiej wciąż trzymając mocno różdżkę. Nie było chyba sytuacji, żeby Nessa źle bawiła się przy transmutacji, a dodatkowo miała tyle pytań i była tak ciekawa swojej towarzyszki. Marcelina nie zdawała sobie sprawy, jak intrygującą osobą była! Przeciwieństwie do rudej, z której czytać można było jak z otwartej księgi — tu nigdy nie miałeś pewności.
Tym się zapewne różniły. Marceline nie szukała osób, z którymi mogłaby przebywać, poddawać się ich emocjom i relacjom wywiązanym przez pryzmat przypadkowych spojrzeń. Uwielbiała introwertyczną naturę, gdzie to jej duch unosił się ponad zielenią terenów, w których przyszło jej mieszkać, a to tylko dlatego, że... Bała się. Piekielna obawa przed ewentualnym rozczarowaniem mąciła spokój dziewiętnastolatki, która łapczywie poszukiwała rozwiązań dla własnych demonów, tak często nawiedzanych w koszmarach dnia codziennego. Ileż zatem musiała poświęcić, by wreszcie przedrzeć się do krainy normalności, dając w ten sposób przyzwolenie na egzystencję typową dla nastolatków? Dusiła się w obrębie iluzorycznej kreacji świata, gdzie to ulegała lękom przybierającym kształt najgorszych boginów. Czy w a r t o? - Czyli mieszkasz w Hogwarcie? - zagaiła zaciekawiona, wszak sama Holmes unikała takiej perspektywy. Wolała domek babci na obrzeżach Doliny Godryka, gdzie czuła się doprawdy lepiej, aniżeli w wysokich murach szkoły, która częstokroć sprawiała wrażenie zamykającego się pudełka. Korytarze dociskały się do siebie, a ściany miażdżyły drobną sylwetkę, która nie była chroniona choćby jednym zaklęciem. - Ja nie odnalazłabym się chyba w dormitorium, wiesz? Już nie... - dodała nostalgicznie i wzruszyła lekko ramionami, by wreszcie podejść do koleżanki, która coraz bardziej zaczynała jej odpowiadać przez pryzmat chociażby towarzystwa, które niewątpliwie było intrygujące. Lubiła tę pokrętność, którą charakteryzowała się Lanceley, zaś jej pogodne usposobienie pozwalała Francuzce na odrobinę relaksu i zrzucenie szaty ograniczeń. Wolała tonąć w morzu rozmyślań na temat zaklęć, aniżeli ewentualnych pytań - niezwykle niewygodnych, w których to Hudson była w tym momencie pretendentem do objęcia najwyższego tytułu. Całe szczęście, że Nessie nie przychodziło do głowy rzucanie niewygodnych fraz i sentencji, bo dzięki temu Marce nie uciekła jeszcze z krzykiem i nie omijała jej szerokim łukiem na zajęciach. - Wydaje mi się, że nie ma, aczkolwiek niektórzy nie podzielają naszego entuzjazmu względem transmutacji, sama chyba widziałaś ostatnio... - rzuciła od niechcenia, bo wspomnienie zajęć, które prowadził Daniel i Tilda były cyrkiem, który zafundowali uczniowie (w tym prefekci, co jest jeszcze zabawniejsze). Rozumiała zatem nagły wybuch mężczyzny, podobnie jak żal, który mogła dostrzec w tęczówkach jego asystentki. Miała tylko nadzieję, że z gumochłona lub innych zostaną wyciągnięte konsekwencje, natomiast jeśli chodziło o Holdena - coż, musiała z nim porozmawiać. - Świetnie! - zaklasnęła w dłonie, kiedy Nessie udało się poprawnie zamienić wazon w lodową figurę i pokrzepiająco uśmiechnęła się do ślizgonki. Marce widziała w niej potencjał, wystarczyło tylko próbować i starać się rozwijąć swoje umiejętności. - Wiesz, ja i profesor Bergmann znamy się z poprzedniej szkoły, gdzie również nauczał transmutacji, dlatego mimo wszystko wolę jego, aniżeli Craine'a - powiedziała zgodnie z prawdą, po czym sięgnęła po różdżkę. - Dobrze, musimy przećwiczyć twoje zaklęcie; jestem przygotowana, bo wiem jakie to uczucie, gdy je na mnie rzucisz, ale pamiętaj, że musisz mnie potem odczarować, w porządku? - zapytała jeszcze z nutą obawy w głosie, ale przecież musiała zaufać Lanceley. Nie miała wyboru.
Nessa nigdy nie szukała na siłę — wszystkie te wyjątkowe persony trafiały się przypadkiem, wplątując się na drogę ślizgonki w najmniej oczekiwanym momencie. Większość czasu spędzonego w Hogwarcie jednak izolowała się od jakiegokolwiek towarzystwa, skupiając tylko na nauce i muzyce. Oczywiście, miała Caesara odkąd była chyba na trzecim roku, Beatrice też jeszcze uczęszczała do akademii, więc nie była aż tak odizolowana i na pierwszy rzut oka samotna. Gdyby wiedziała o demonach, które zarówno za dnia, jak i ciemną nocą wyciągały ręce w kierunku krukonki, z pewnością ruszyłaby jej na pomoc. Niczym rycerz w srebrnej zbroi zrobiłaby wszystko, aby koszmarny te odgonić i sprawić, by dziewczyna zaczęła cieszyć się życiem. Nie miała jednak pojęcia, że strach ogranicza ją tak bardzo. Ruda drgnęła w miejscu, przenosząc spojrzenie na drobną Francuzkę. — Tak, chociaż odkąd zdałam egzamin na teleportację, często zaglądam do Doliny Godryka, do rodziców. Łatwiej mi jednak zorganizować się z pracą i nauką tutaj.—odparła z delikatnym wzruszeniem ramion, nadal zaciskając swój magiczny, ciemno orzechowy patyk w dłoni. Na kolejną porcję słów wypływających spomiędzy Marcelinowych warg, wydała z siebie ciche mruknięcie zamyślenia. Wolną dłonią odgarnęła kosmyk rudych włosów za ucho. Na początku też planowała nie korzystać z możliwości pozostania w dormitorium, jednak perspektywa marudzących nad uchem rodziców czy posiadania ciągłych gości, skutecznie sprawiła, że zmieniła zdanie. Tu miała więcej swobody, niezależności. Mogła wykręcać się od częstych spotkań rodzinnych nauką i obowiązkami, a i do pracy też miała stąd wygodniej się dostać niż z posiadłości Lanceley.— Dlaczego? Zawsze myślałam, że ludzie, korzystając z możliwości zostania w Zamku na czas studiów poprzez chęć przedłużenia sobie młodości. Lat beztroski. Z rodzicami na plecach nie jest tak kolorowo. Musiała przyznać, że Łabędź było nieco podobny usposobieniem do Wilka, tylko znacznie delikatniejszy i łatwiejszy do wypłoszenia. Ślizgon zdołał się już chyba przyzwyczaić do zachowań Nessy względem jego osoby, jej ataków na jego przestrzeń osobistą i pozbawionych sekretów rozmów. Z Francuzką było inaczej — sama aparycja nadawała jej niezwykle kruchego, delikatnego obrazu, które na pozór nieśmiałe, z pewnością ciche usposobienie tylko podkreślało. Miała coś, co sprawiało, że ruda nie mogłaby jej zrobić krzywdy i zachować się niestosownie. Tak jak w przypadku Caesara — ona też potrzebowała czasu, przyzwyczajenia, żeby zacząć swobodnie i o wszystkim z Lanceleyówną rozmawiać. Gdy zaczęła mówić, skrzyżowała ręce pod biustem i skupiła spojrzenie na drobnej buzi dziewczyny, widocznie zainteresowana jej opinią na temat najlepszego pod słońcem przedmiotu. Kiwnęła głową jednak na wcześniejsze jej słowa, które dotyczyły ostatnich zajęć — do tej pory dziewczyna nie wiedziała, dlaczego osoby z odznaką prefekta zachowywały się w ten sposób. Westchnęła, kiwając głową w odpowiedzi dziewczynie. —No dali popis piękny. Ja nie wiem, jak tym prefektom nie było wstyd, bo skoro szkoła powierzyła im tą funkcję, to powinni się przyzwoicie i godnie do niej zachowywać. —zaczęła, rozluźniając dłonie, opuszczając je wzdłuż ciała. Orzechowe ślepia rudzielca nie uciekały na boki, skupiając się na twarzy towarzyszki. — I tak uważam, że potraktował ich łagodnie. Zaklęcie wyszło, wpatrywała się w swój lodowy wazon z podekscytowanym wyrazem twarzy. Zawsze miała ogromną radość z zabawy magią transmutacyjną. Uwielbiała jej nieprzewidywalność, a jednocześnie dążenie do konsekwencji zmiany. Cieszyła się, że Marcelinę doceniła jej wkład w naukę, który dostrzegła na twarzy Calineczki. Obróciła głowę w jej stronę, gdy ta zaczęła mówić. Grymas zaskoczenia przemknął przez jej twarzy, gdy krukonka wspomniała o tym, że już wcześniej miała ten zaszczyt i przyjemność szkolić się pod Bergmannowym okiem! Wybrała idealną korepetytorkę, nie ma co. Początkowo miała napisać list do samego Daniela, jednak zdawała sobie sprawę ile pracy miał nauczyciel przed końcem roku, dlatego też zrobiła małe rozeznanie i padło na zdolną Pannę Holmes. Uniosła ręce do góry w geście poddania, machając jednocześnie różdżką na prawo i lewo i kręcąc głową. — Ja też. Mam wrażenie, że potrafi spojrzeć na indywidualny potencjał. To dobry nauczyciel. Tak, kameleona.. Marce, jesteś absolutnie pewna, że mam to na Ciebie rzucić..? Może bezpieczniej będzie, jeśli potraktuje tym siebie i ewentualnie będziesz mnie reanimować? Nie chcę zrobić Ci krzywdy..— odparła nieco przydługo, zagryzając na kilkanaście sekund dolną wargę. Lepiej, żeby ewentualnie unieszkodliwiła siebie i zrobiła sobie krzywdę, jak krukonce, która mogła mieć pojęcie jak wybrnąć z ewentualnych konsekwencji. Podeszła do biurka, a odgłos uderzających o drewnianą podłogę obcasów rozniósł się echem po opustoszałej sali. Przewertowała leżącą na blacie księgę, otwierając na właściwym rozdziale, czytając jeszcze raz informacje o zaklęciu. Przypominała sobie wszystko na jego temat. — Może najpierw pokażesz mi, jak poprawnie je wykonać? Teoretycznie ćwiczyłam, ale czasem myli mi się ruch różdżki w jednym miejscu i może wyjść katastrofa. — dodała jeszcze, cofając się pół kroku i na "sucho" mącąc orzechowym patykiem w powietrzu, ćwicząc wykonanie odpowiedniego ruchu bez użycia inkantacji. Nie miała problemu z przyznaniem się do trudności w nauce zaklęcia czy mówienia wprost o swoich słabszych punktach. Na bladej, dziewczęcej buz pojawiło się skupienie. Nie chciała niczego zepsuć! Miała nadzieję wyciągnąć jak najwięcej z ćwiczeń z koleżanką.
Zapewne - zazdrościłaby jej, gdyby tylko znała prawdę o przyjaciołach, którymi się otaczała. Marce od dziecka chowana pod kloszem, z dala od ewentualnych problemów z rówieśnikami, doświadczała ich nagminnie w domu. Oniryczny, niezbyt wyraźny sen, w którym żyła, zakrawał o paraliżujące sytuacje, gdzie pod membraną skóry obawa przejmowała pełną kontrolę nad filigranowym ciałem dziewczęcia. Na początku, kiedy to matka nie chciała zaakceptować obecności jej maleńkiej osóbki w pobliżu, a później gdy trafiła pod opiekę ojca, który zajmował się córką tylko do momentu pójścia do Beauxbatons. Trausnitz i Hogwart graniczyły z pełną samodzielnością i brakiem możliwości przebywania w otoczeniu taty, który oprócz badań i pisania nowych książek związanych z eliksirami, zajmowałam się pieprzeniem swojej blond kochanki. Rudowłosa zatem była ograniczona, aż do pamiętnych wakacji w Perth, gdzie poznała Daniela Bergmanna, o którym nie miała pojęcia, że jest profesorem i należy do świata czarodziejów, podobnie jak on nie posiadał takiej wiedzy na jej temat. Lawirowali na pograniczu szeptu, zmysłowej gry spojrzeń, a potem feerii emocji, które uderzyły w nich, gdy ulotne zetknięcie warg osiadło na jej łabędziej szyi. Zapragnęła uniesienia, tak odmiennego od tych doświadczanych podczas wygrywanych melodii na fortepianie, co dla wielu mogłoby się wydawać haniebne, niezwykle grzeszne... Miała bowiem niespełna szesnaście lat. - Mieszkam w Dolinie, ale znam tylko okolice rezerwatu i drogę do swojej księgarni, w której pracuję - powiedziała zgodnie z prawdą, bo akurat sfery związane z terenami Londynu, Hogsmeade i miejsca, gdzie babcia miała dom, niestety - nadal pozostawały dla niej kompletnie obce. Niedostatecznie. Nerwowo przygryzła dolną wargę, po czym uśmiechnęła się do Nessy, by wreszcie pojąć sens wypowiedzianych słów. Błękit tęczówek nagle stał się chłodniejszy niż zwykle, przez co Holmes wydawać się mogła dziwnie nieobecna, pozbawiona przez raptem chwilę swobody, zrobiła krok w przód, a następnie wzruszyła lekko ramionami. - Wiesz - zaczęła powoli, po czym nikłe wygięcie warg spełzło z jej bladego lica. - Mój ojciec... Nie wiem jak to powiedzieć... On jest twórcą zaklęć, badaczem i pisze wiele książek, które znajdują się w naszej bibliotece i nie tylko, ma nową rodzinę i dziecko w drodze, a mnie nie napisał ani jednego listu, odkąd jestem w Hogwarcie... - nie kłamała; za każdym razem uciekała z domku, by nie obserwować sielanki, którą kreowała w hermetycznie zamkniętym świecie Julia. - A matki nie znam... - to też nie było kłamstwo, wszak nigdy nie poznała rodzicielki, a jedyne co pamiętała z opowieści Clementa to fakt, że była niezwykle złą kobietą, która nie szczędziła jej przykrości i bólu. Nie zamierzała jednak aż tak się otwierać, bo takich faktów z życia nie znał nawet Bergmann, ale nie było to na tyle istotne, by się na tym skupiać czy się tym przejmować. Enigmatyczność osoby Marceline polegała na tym, że roztaczała wokół siebie aurę iluzorycznej tajemnicy, po którą chciano sięgać lub się jej nienawidziło, co w przypadku młodego Shercliffe'a - jak widać - częstokroć zakrawało o frustrację, która rozsadzała jego żyły. - Dan... Profesor Bergmann, wybacz - ja, Lysander i Bridgett byliśmy z nim na wyprawie i pozbawiliśmy się wtedy szaty pewnego dystansu, ale zapominam o tym, kiedy w swobodniej rozmowie pojawia się motyw jego osoby - wydukała na jednym wydechu, po czym wypuściła powietrze ze świstem. Nie mogła dać się po raz kolejny pogrążyć, tak jak zrobiła to w przypadku Hudson ostatnim razem w jej domu. - On po prostu się zawiódł, wiesz? To były też pierwsze zajęcia Tildy i tak naprawdę, w tym wszystkim, właśnie jej jest mi szkoda najbardziej, bo przecież... Powinniśmy być wyrozumiali, prawda? Kto wie, czy ktoś z nas nie będzie nauczał w jakiejś szkole; ja osobiście nie zniosłabym takiego cyrku i doprawiłabym każdemu ogon lemura czy nundu raz jeszcze - ups, czyżby właśnie się wygadała? Nikt nie wiedział, że to ona jest tym psotnikiem, który raz po raz rzuca zaklęciami niewerbalnymi związanymi z transmutacją, ale skoro już to padło, nie zamierzała się z tego wykręcać. Oczywiście, gdyby Nessa przejawiała ogromny talent i chęć rozwijania ukochanej dziedziny magii Francuzki, bez trudu poleciłaby ją pod opiekę Bergmanna, choć ich burzliwa relacja zakrawała w tej chwili o niechęć rozmowy. Bała się, to logiczne. Strach paraliżował ją przed porażką, a przecież to wszystko zabrnęło zbyt daleko, by miała się wycofać; z drugiej zaś strony - jedyne o czym myślała to... Wyjazd. - Spokojnie, jeśli nie rzucisz na mnie zaklęć niewybaczalnych to damy sobie radę, ale należy pamiętać o tych przeklętych zakłóceniach, dobrze? - zagaiła wesoło, wszak nie obawiała się rzucania jakiejkolwiek inkantacji, przez co była pewniejsza, gdy zdobiona różdżka u szczytu rękojeści, tak miękko siadła między smukłymi palcami. - Zrobię zatem to pierwsza, tylko pamiętaj o jednym... Uczucie nie jest przyjemne i będziesz miała wrażenie, że ktoś na głowie rozbija ci jajko... - wolała uprzedzić, wszak gdy po raz pierwszy zastosowała ów zaklęcie, miała wrażenie, że ból rozsadzi jej czaszkę. Wycelowała hebanową końcówkę różdżki wykonanej przez Fairwynów, by zaraz potem z subtelnością skrzydeł motyla wykonać prawidłowy ruch nadgarstka. Zebrała dostatecznie dużo myśli i odpędziła od siebie niestosowne wizje, by zaraz potem poddać ich obie pewnemu eksperymentowi. Liczyła, że komplikacje w świecie czarodziejów nie wyrządzą więcej szkody, dlatego gdy dostrzegła, że za pierwszym razem nie wydarzyło się zupełnie nic, skrzywiła się a niezadowolenie przybrało komicznego obrazu zastanowienia. - Nie znoszę tych przeklętych anomalii - burknęła i nieoczekiwanie wypowiedziała inkantację ponownie. Nessa mogła się tego niespodziewać, ale nim tak naprawdę zdążyła koleżance wszystko wyjaśnić, ta była już niewidzialna, przynajmniej częściowo. Czar rozchodził się powoli wzdłuż wątłej sylwetki Lanceley, dlatego Holmes obserwowała ją uważnie, by czasem nie stracić ślizgonki z oka. Co miałaby zrobić z zakameleowaną dziewczyną w Hogwarcie? - No, już po krzyku... Jak się czujesz?
Lanceleyówna była bardzo ostrożna z używaniem słowa "przyjaciel". Znała wielu ludzi, ostatnimi czasy miała naprawdę silną aurę przyciągania wszelkiej maści jestestw, które z niewiadomego powodu czuły się w jej towarzystwie całkiem dobrze. Nie chodziło już tylko o jej ulubioną ferajnę, a dosiadających się niej na lekcjach przedstawicieli różnych domów czy wątpliwe spotkania poza murami zamku. Czasem tęskniła za czasami, gdy mogła w spokoju i w ciszy zająć się nauką, bez bycia zaczepianą. Zawsze bawiło ją, że Beatrice sądziła, że ruda jest w tym wszystkim samotna — nic bardziej mylnego! To, że spędzała czas sama, wcale nie oznaczało, że jest samotna. Francuzka mimo całej swej niepozorności z pewnością była osobą bardziej doświadczoną w życiu niż Nessa. Zwłaszcza z mężczyznami. Świat życia towarzyskiego dopiero się przed nią otwiera, a uczuciowego — nawiązującego do flirciarskich spojrzeń, chęci wbicia się w wargi drugiej osoby i zrzucenia z niej ubrania, nie znała jeszcze wcale. Chociaż różne opinie na jej temat po szkole chodziły. Jej styl, makijaż, bezpośrednie zachowanie.. Każdy myślał, że ślizgonka jest femme fatale i jej zaangażowanie w relację z płcią przeciwną było oczywiste. Seks i nic więcej. Prawda była taka, że faktycznie kolegów miała więcej niż koleżanek, albowiem zawsze łatwiej było się jej z nimi dogadywać. Nie była jednak dla nich niczym więcej jak kumplem, pozbawionym płci stworzeniem, z którym pozwolić sobie mogą na picie, realizację szalonych pomysłów czy bójkę. Złudna szata rudej, gdy wnętrze tak twarde i chaotyczne. Zawsze jednak nosiła obcasy, starała się być elegancka. Jej myśli powróciły do Calineczki, gdy ta się tylko odezwała. Brązowe oczy bezczelnie wpatrywały się w jej twarz, poszukując spojrzenia. Lubiła patrzeć w oczy rozmówcy, zdradzały one bowiem tak wiele z wnętrza drugiego człowieka! Były prawdziwym odzwierciedleniem duszy! — W księgarni? Pasuje Ci to! Mój rodzinny dom tez jest w Dolinie! Jak to możliwe, że wcześniej się nie spotkałyśmy? Odwiedzę Cię kiedyś w pracy skarbie! Ja pracuję w barze, tutaj we wiosce. Zwykle to praca na nocki, pełna dziwnych i podejrzanych ludzi — jednak zdążyłam się już przyzwyczaić.— zaczęła z delikatnym wzruszeniem ramion, posyłając jej krótki uśmiech i ruchem dłoni zgarniając włosy na plecy. Przez myśl jej przemknęło, że może za dużo gada i wydziela zbyt wyczerpujących odpowiedzi, jednak kiedy kogoś szczerze polubiła to niestety, miała tendencję do wpadania w słowotoki. Widząc jej niezbyt tęgą minę, przygryzioną wargę — wydała z siebie ciche mruknięcie zastanowienia, posyłając dziewczynie pytające spojrzenie. Powiedziała albo zrobiła coś nie tak? Oparła dłoń na biodrze, zaciskając palce na szlufkach od spodenek. Już miała się odezwać, gdy drobna Francuzka ją wyprzedziła i ostrożnie zaczęła. Nie wiedziała, czy bardziej zaskoczona jest treścią jej wypowiedzi, czy może faktem, że w ogóle jej to mówi! Czy to znaczyło, że Łabędź się przed nią otwierał? Zaczynał jej ufać? Oczy Nessy mimowolnie zalśniły, dumnie i zadowolone. Zmarszczyła nos i brwi, westchnęła bezgłośnie i podeszła do niej, bez słowa ją obejmując i przytulając do siebie. — W takim razie nie wiedzą, co trącą! Jesteś piękną, mądrą dziewczyną. Łabędziem. Nie martw się. Teraz jak będziesz miała dosyć albo będziesz chciała pogadać, to przyjdź do mnie. Pomogę Ci! Nie jesteś sama, okej? Odsunęła się od dziewczyny, nadal trzymając dłonie na jej ramionach. Uśmiechnęła się w charakterystyczny dla siebie, zadziorny sposób i cofnęła się o krok, przypominając sobie, że to nie Caesar i nie może naruszać jej przestrzeni osobistej aż tak intensywnie. Machnęła ręką na jej personalne zwracanie się do nauczyciela, zaraz, gdy wytłumaczyła, dlaczego tak robi. Oczywiste, że w takich okolicznościach nie będą mówić do siebie formalnie. Wyprawa pełna była zaskakujących zwrotów akcji, przejście na "Ty" było dla Lanceleyówny czymś oczywistym i normalnym. Śledziła wzrokiem jej twarz, wyjmują wcześniej wsuniętą w szorty różdżkę i znów obracając ją w dłoniach. Miała jakieś paskudne nawyki po graniu na instrumentach smyczkowych, nie mogła utrzymać rąk w spokoju i przy sobie. Nigdy nie podejrzewałaby Marcelinę o żadną relację intymną z Bergmannem. O to mogła być spokojna. Nessa w przypadku relacji damsko-męskich nie zauważała niczego - no, chyba że ktoś się całował publicznie, trzymał za ręce albo powiedział jej wprost. Była absolutnie zielona. —Masz rację mała. Nie jesteśmy w zoo. Szkoła wymaga od nas pewnego zachowania, przestrzegania regulaminów czy kodeksów. Nie dość, że go zawiedli, to jeszcze dziewczyna będzie miała traumę przez bandę skretyniałych małp. Ahh! To dzięki Tobie Lemur został Lemurem! Świetnie rzucony czar! Lubię Holdena, ale lekcje nie są od takiego zachowania. Przyklasnęła jej jeszcze w dłonie, puszczając oczko i jak zwykle szczerze, może aż nazbyt wyrażając swoją opinię. Starała się nie myśleć o zachowaniu swoich rówieśników — sama nie była świętą osobą, wiadomo. Piła, przeklinała, zdarzało się jej palić czy wielokrotnie brała udział w bójkach — nigdy jednak nie przeszkadzała w zajęciach. Szacunek dla nauczyciela był ważny, wkładali oni ciężką pracę w przygotowanie i przerobienie z uczniami materiału. Skupiły się na transmutacji. Dziewczyna nieco zniecierpliwiona, nucąc coś pod nosem, kołysząc się w rytm melodii — słuchała swojej korepetytorki z towarzyszącym na czerwonych ustach uśmiechem. Kiwnęła głową, zaciskając mocniej palce na różdżce. Nadal czułaby się jednak pewniej i lepiej, gdyby to ona padła ofiarą zaklęcia. Nie miała sumienia rzucać czegokolwiek na Marceline. Nie pozwoliłaby jej też tak wyjechać. Niestety biedna ślizgonka nie potrafiła jeszcze czytać w myślach. — Niee, nie będziemy się imperiusować chyba?Znamy się za krótko, to takie intymne.—odparła z niewinną miną, oczywiście żartem. Zrobiła jednak przepraszającą minę, unosząc dłonie w geście poddania i kiwając jeszcze raz głową, żeby krukonka nie miała wątpliwości.— Jajko? No to będzie nowe, ciekawe doświadczenie.. Rzuciła jeszcze, wypuszczając ze świstem powietrze z ust, pokazując jej następnie ruchem dłoni, że jest gotowa i może zaczynać. Nie wyglądała na przejętą czy przestraszoną, wątpiącą w jakikolwiek sposób w talent skryty w drobnych dłoniach Bergmannowej kochanicy. Nie poprosiłaby kogoś obcego, bez wyraźnego talentu i uznania w oczach dobrego nauczyciela. Czego miała się bać? W najgorszym przypadku będzie mogła się udać do skrzydła szpitalnego, a w najlepszym włamywać do męskich sypialni. Czego chcieć więcej? Zaśmiała się cicho do swoich niecnych myśli, mając przed oczyma obrazy wszystkich psikusów, które robiłaby Caesarowi albo Enzo! Nie zauważyła tym samym, że dziewczynie pierwsze zaklęcie niezbyt wyszło. — Nie przejmuj się. Ja też ich nie znoszę. Wszystko psują, nie? Chcesz być efektowna, a tu klapa!— westchnęła teatralnie, unosząc wcześniej zaciśnięte powieki. Poczuła dziwny, nieprzyjemnie uczucie. Jakby ktoś ją oblał farbą o konsystencji surowego jaja. O to jej chodziło? Skąd wiedziała? Na słowa krukonki podskoczyła w miejscu, zaciskając palce na magicznym patyczku i podeszła bliżej jej, machając jej ręką przed oczyma. Widziała ją czy już nie? — Jak się czuję.. Hmmm, oblana paskudną cieczą! Poza tym to chyba wszystko w porządku, żyję. Mogłabym teraz.. Nie wiem, rozebrać się i biegać po szkole, krzycząc niczym duch i nikt by nie zauważył?— rzuciła ze śmiechem, okręcając się wołku własnej osi. Zmrużyła oczy, wpadając na szalony pomysł i wykonała odpowiedni ruch dłonią, recytując najpiękniej, jak potrafiła inkantacje zaklęcia kameleona, celując w swoją uroczą towarzyszkę. Zasłoniła usta ręką, kręcąc głową z niedowierzaniem, gdy ta zaczęła podobnie jak ona, znikać i zlewać się z otoczeniem. Ciekawe jak ona poczuła to jajko? — Albo jesteś tak zajebistą nauczycielką, że Bergmann może rzucać pracę, albo ja jestem tak zajebista. Bardziej wierzę w pierwszą opcję! I co teraz? Bawimy się w chowanego i rzucanie zaklęć z ukrycia? Ahh, jesteśmy genialne Marce!
- Pewnie dlatego, że ja nie spędzam wolnego czasu poza domem - odpowiedziała dość zagadkowo na pytanie - dlaczego się jeszcze nie spotkały, ale nie zamierzała tego rozważać. Czuła się dziwnie, gdy ktoś uznawał, że mogłaby poświęcać kilka chwil na wyjście z chatki, w której żyła, wszak... Życie w pokoju, który odziedziczyła z przypadku - odpowiadało jej. Nie musiała zmagać się z poczuciem winy, niepewności, a najważniejsze - nie przywiązywała się do ludzi, którym musiałaby tłumaczyć swój czerwcowy wyjazd do Paryża i to nie na chwile czy dwie; planowała zostać na stałe we Francji i skończyć Beauxbatons. Lanceley pewnie dowie się tego dopiero we wrześniu, podobnie jak inny, a Holmes mimo egoistycznego zachowania, wcale nie czuła się czemukolwiek winna. Nie powinna. Przyglądała się ślizgonce błękitnymi tęczówkami, które raz po raz przesuwały się po jej pyzatych policzkach, zaś spojrzenie skupiało się bardziej na okolicy i warg i karminowej szmince, która tak pięknie kontrastowała z jasną carą dziewczęcia. Nie słuchała nawet wzmianki o swoich rodzicach, którzy w tym momencie wcale nie obchodzili rudowłosej Francuzki, bo - dlaczego mieliby? Ona sama odcięła się od relacji rodzinnych, których pragnął każdy. Wolała pozostać w swojej samotni, okraszona woluminami i magią, dzięki której rozwijała własne zdolności, aniżeli skupiać się na ojcu, bez którego radziła sobie całkiem znośnie. - Wiesz... - powiedziała w końcu, gdy pojęła sens słów, które uleciały w eter spomiędzy ust Nessy. - Nie zrozum mnie źle, ale kwestia rodzinny nie jest problemem, tak jak studia i to, że odnoszę porażki. Nie zwierzam się nikomu, bo nie chcę, bo tak jest wygodniej... - zdradziła swój odwieczny sekret, bo sądziła, że Lanceley zrozumie to. Z drugiej strony - nigdy - nie potrafiłaby komukolwiek powiedzieć o swoich kłopotach związanych z realnym zagrożeniem dla jej wątłej psychiki, która była wystawiona częstokroć na liczne sytuacje, gdzie to podlegała całkowitej lub częściowej destrukcji. Nie wyobrażała sobie również dnia, w którym wydukałaby komukolwiek to, co tłamsiło ją od tak wielu miesięcy, wypalało dziurę w duszy, gdy myślała o nietypowym zdarzeniu zespolenia dwóch skrajnych umysłów; profesora i uczennicy. Nie była gotowa. Jeszcze nie. - To prawda, ale nie mogłam się powstrzymać, gdy Li Na przerwała mi moje ćwiczenie, a Holden zachwycał się ów zaklęciem, chyba to było silniejsze ode mnie - wyjaśniła pospiesznie, licząc się z tym, że Nessa tego nie zrozumie. Transmutacja była dla krukonki czymś pięknym, dostatecznie wyjątkowym, by ktokolwiek przerywał pewne działania. Puchonka zachowała się nieodpowiedzialnie, więc - cóż - dostała nauczkę, a Thatcher wypowiedział swe pragnienia o nieodpowiedniej porze. - Lubisz czarną magię? - zapytała ni stąd ni z owąd, wszak nie przypuszczała, że ruda koleżanka mogłaby przejawiać takie zapędy. Było to irracjonalnie, chyba nawet aż za bardzo. W oczach Marceline uchodziła za niezwykle delikatną, cichą i przede wszystkim trzymającą się z dala od tak niebezpiecznej dziedziny magii. - Nie wiedziałam, że mogłabyś pomyśleć, że chciałabym cię... No wiesz... - inkantacja nie przeszła przez gardło Holmes, toteż odpuściła ów temat, jakby w pełni skupiając się na celu ich spotkania, które należało do dostatecznie nietypowych, zupełnie poza sferą zainteresowań rudzielca. Otworzyła szerzej oczy, gdy głos Nessy odbił się od ścian, bo nie sądziła, że koleżanka mogłaby mieć tak szalony pomysł. Liczyła tylko, że on nie dojdzie do realizacji, a Lanceley grzecznie zostanie w klasie. Ku zaskoczeniu Francuzki - stało się coś bardziej nieadekwatnego do ów sytuacji. Sama uległa wszak zaklęciu kamelona i im dłużej pozostawała pod urokiem, tym dłużej przekonywała się do specyficznego usposobienia reprezentantki domu węża. - Zdumiewające, panno Lanceley - rzuciła z rozbawieniem, po czym parsknęła śmiechem i usadowiła się na ławce. Oczekiwała, że Nesska będzie w tej chwili korzystać z niewidzialności, stąd nie chciała jej przeszkadzać. Liczyła tylko, że nie ucieknie na korytarze szkoły, bo to zwiastowałoby katastrofę.
— Nie lubisz spędzać czasu na zewnątrz?— odparła niezbyt grzecznie, pytaniem na pytanie. Przyglądała się przez chwilę badawczo dziewczynie, zaintrygowana tym faktem. Ona sama była ogromną zwolenniczką spacerów po przepięknej Dolnie Godryka, która przecież kryła tak wiele wspaniałych miejsc, nieodkrytych szlaków i tajemnic. Korzystała z okazji pobytu w domu i po rodzinnych obiadach udawała się na długie wyprawy po miasteczku, a nawet czasem do rezerwatu. Nessa też lubiła swój pokój, była to dla niej bezpieczna strefa i całkowita wolność, nawet matka nie wchodziła tam bez pukania i gdy rudej nie było, szanując prywatność córki. Gdyby Lanceleyówna wiedziała o pojawiających się w głowie Francuzki planach, pewnie próbowałaby ją powstrzymać. Może nie znały się długo, jednak miała wrażenie, że zawiąże się między nimi wyjątkowa i unikalna więź. Spojrzenie Marceliny było intensywne, a błękitny kolor tęczówek pięknie komponował się z drobną, dziewczęcą buzią. Nie wspominała już o barwach domu, które dominowały w mundurku. Musiała przyznać, że Holmes idealnie trafiła, oddając sobą niemalże wszystkie cechy domu Roweny. Znów mruknęła zaintrygowana jej słowami, przekręcając głowę w bok, pozwalając, aby kosmyk rudych włosów musnął końcówką bladą szyję i twarz . — Wygodniej? Czy to, że wszystko trzymasz w sobie, nie sprawia, że Cię pali od środka? To nie tak, że z każdym kolejnym problemem, którego nie wypowiedziałaś na głos, umierała cząstka Ciebie?—odparła cicho, nie uciekając od niej wzrokiem. Nie chciała zabrzmieć natrętnie czy jak wścibska, po prostu robiła tak samo. Miała sporo znajomych, jednak o problemach, wątpliwościach czy wewnętrznych konfliktach nie mówiła nikomu. Nie lubiła się narzucać. Wiedziała jednak, że zawsze ma kogoś.. Gdyby było bardzo źle, przytłaczająco i zwyczajnie nie potrafiłaby sobie poradzić, psychika osłabłaby na tyle, aby mieć wpływ na jej codziennie życie.. Skorzystałaby z pomocy kogoś. Gdy wyjaśniła swoje zachowanie, kiwnęła głowa — troszkę rozumiała. Dla niej też transmutacja była czymś wyjątkowym i bardzo przeszkadzało jej najmniejsze nawet zakłócenie tych zajęć. Była to niewątpliwie dziedzina trudna, wymagająca skupienia i systematyczności. — Wiem, o czym mówisz. Osobiście uważam, że nic złego nie zrobiłaś. Czarną magię? Nie zastanawiałam się nigdy nad tym.. Zawsze wybierałam pięści ponad różdżkę, ku niezadowoleniu moich rodziców.—rzuciła z delikatnym wzruszeniem ramion, unosząc piąstki na potwierdzenie swoich słów. Nie były może ogromne, ale potrafiła wyprowadzić jeden silny cios, najlepiej z zaskoczenia. Nessa nie jest może najsilniejszą kobietą pod słońcem, ale ma ogromny temperament. Zaśmiała się jednak na jej zdziwienie, kręcąc głową z zaprzeczeniem. Nie podejrzewałaby o to Calineczki. Była zbyt krucha, ulotna, delikatna. Wróciły więc do transmutacji. Ślizgonka stała niewidzialna, szukając wzrokiem krukonki, na którą również działało zaklęcie kameleona. Była z siebie dumna! Nie dość, że tak szybko korepetycje z dziewczyną przynosiły efekt, to jeszcze od razu udało się wykonać czar pomimo zakłóceń i nie zrobić jej krzywdy. Dziewczyna podeszła do stolika, opierając się o niego dłonią, a drugą łapiąc za podręcznik i przysuwając go do siebie, wracając do pierwszych stron w rozdziale o transmutacji zaawansowanej. Szukała wzrokiem przeciwzaklęcia, ostatecznie jednak nie znajdując nic i skupiając podniesiony wzrok na Francuzce, gdy ta parsknęła śmiechem. Ich głos roznosił się echem po zapominanej klasie, a one same były bezpieczne od niechcianego oka. Musiała przyznać, że to niesamowicie praktyczne! Miała tak wiele szalonych pomysłów w głowie, chciała jak najlepiej to wykorzystać. Wiedziała jednak, jak zareagowałaby jej korepetytorka na bieganie nago po szkole lub włamywanie się do gabinetów. Musiała być grzeczna, nie chciała jej rozczarować. Miło było jednak widzieć, że się śmiała. Złapała za odłożoną wcześniej różdżkę, zaciskając ją w dłoni i tym samym wskazując swoją obecność. Śladem niewidzialnej Holmes, a więc czystym przypadkiem — również przysiadła na ławce, krzyżując ręce pod biustem. Księga nadal tkwiła otwarta, w każdej chwili mogła w nią spojrzeć. — Zastanawiałaś się kiedyś, czy jak zdejmiesz coś z siebie i rzucisz obok, to nadal pozostanie to niewidzialne? Czy to zaklęcie transmutacyjne wpływa tylko na nas i to, co dotyka naszego ciała czy ogólnie na rzeczy, które miały z nami styczność podczas inkantacji? —zaczęła cicho z nutką ciekawości w głosie, wlepiając spojrzenie brązowych oczu gdzieś w przestrzeń przed sobą. Westchnęła bezgłośnie, przymykając na chwilę oczy. Doprawdy, w zaskakującej dziedzinie magii się lubowała.— Właściwie, to, jakie jest zaklęcie cofające działanie kameleona? Zwykłe Finite wystarczy? Czy samo musi minąć? Wiedziała, że niektóre ze znanych im czarów nie podlegały zasadzie działania zaklęcia anulującego je. Zaczęła stukać różdżką o udo, obracając głowę przez ramię i jeszcze raz spoglądając na otwarte strony księgi. Potrafiła szybko czytać, stąd też brązowe ślepia sunęły niczym pchnięte zaklęciem przyśpieszającym po niewielkich literkach.
- Wiesz, odeszłam z Trausnitz nie bez powodu... - powiedziała spokojnie, acz dostatecznie enigmatycznie, by pozostawić Nessę w świecie iluzorycznej ułudy. Nie chciała grać w otwarte karty, wyjawiać sekretów, przypominać sobie o wydarzeniach z dormitorium, które doprowadziły ją na skraj przepaści; byłoby to iście niestosowne, zaś sama Lanceley mogłaby nie zrozumieć spontanicznej szczerości, która opuściłaby spierzchnięte wargi Holmes. Irracjonalne. - Teraz staram się poukładać tutaj swoje sprawy, które echem odbijają się od zaprzeszłych wydarzeń - wydukała, a następnie spuściła wzrok. Nie było sensu ani tym bardziej potrzeby w otwieraniu się. Nie teraz, nie tutaj. Innym razem. Gdyby tylko miała pewność, że ślizgonka pozostawi dla siebie wszystkie sekrety... Nie. To było nierealne, wszak sama Marce lawirowała w tej chwili na pograniczu rzeczywistości, w której tonęła niczym w bagnie pochłaniającym drobne, zbyt wątłe ciało, pozbawione sił i energii do walki z demonami tłamszącymi skąpaną w obawach duszę. Musiała znaleźć inny sposób na swoje lęki, ale z dala od chęci wyduszenia z siebie choćby frazy zakrawającej o nietypow, utkaną nićmi grzechu, prawdę. (...) umierała cząstka ciebie. Tak, dokładnie tak się czuła, gdy raz po raz zatrzymywała w sobie sentencje pragnące ulecieć w eter, dając tym samym oniryczne katharsis. Absurd gonił absurd, natomiast niepewność rodziła kolejne pytania, które pozostawały głęboko zakorzenione w sercu. - Ness... Nie zrozum mnie źle, ale nie potrafię mówić o tym, co mnie wyniszcza, bo... Zniszczyłabym nie tylko siebie, ale kogoś... - kogo kocham - na kim mi zależy. Rudowłosa Francuzka wierzyła, że przedstawicielka wywodząca się z utalentowanego rodu ukształtowanego na muzykę (tak ukochaną przez samą Marce) - zrozumie. Naiwnie łudziła się perspektywą, w której to dziewczyna odpuści ów temat, bo gdyby tylko zawędrowałyby dalej, poznałaby tajemnice destrukcyjne nie tylko dla niej, ale także dla niego. Chwila ciszy, dokładnie tego czego potrzebowała krukonka. Spłycony oddech, a także zapadająca się klatka piersiowa doprowadzały do stanu, w którym Holmes nie odnajdywała się zbyt szybko. Po omacku wędrowało po rozstaju dróg, gdzie przeszłość niczym odnóża pająków sięgały jej swymi szponami, by zaciągnąć ją na zamkniętą przestrzeń, z której już nie ucieknie. Zostanie na zawsze. - Biłaś się? Naprawdę? Och... - jęknęła żałośnie, wszak ona sama nie była zdolna do przemocy. Zapewne nie umiałaby skrzywdzić nawet wroga, bowiem niewinność, którą dookoła siebie roztaczała - była niczym aura wiary, że ludzie nie są źli. Niechęć jaką kierowała pod adresem niemieckiego studenta należała do sfery wspomnień, tak bardzo wyniszczających, uwłaczających, pozbawiających ją trzeźwości, w której chciała tonąć. Jak długo? Ile jeszcze? Całe szczęście, że szata niewidzialności przyozdobiła ich kruche sylwetki, dzięki czemu przedstawicielka domu Roweny mogła ukryć swą niepewność, dyskomfort nad wyraz przenikający aż do kości, które łamane pod wpływem nacisku, odbierały możliwość stania o własnych siłach. Wsparła się dłonią o blat jednej z ławek, po czym spuściła wzrok. Mętlik w głowie przypominał o ulotności zdarzeń, o których winna zapomnieć, poddać się obliviate, bo czy tak nie byłoby lepiej? Głos Nessy przerwał rozmyślania starszej dziewczyny, a błękit tęczówek okraszony zaklęciem kameleona utkwiony został w postaci ślizgonki. - Gdybyś się rozebrała - złośliwie ściągnęłabym czar i twoje policzki zapewne pokryłyby się bladym szkarłatem - rzuciła żartobliwie, gdyż sama nie rozważała takich ewentualności, bo była zbyt nieśmiała, by odważyć się dopuścić czegoś takiego. Uniosła wymownie brwi, czego nadal Lanceley nie mogła ujrzeć, ale było to trafne... Ciekawość wypalała w drobnym ciele Marceline dziurę, dlatego też zsunęła z ramion sweterek, po czym odrzuciła go na bok. - Cóż, chyba jednak to zaklęcia działa nieustannie - powiedziała spokojnie, bo to wynikało z obserwacji materiału, który nie odzyskał swej naturalnej barwy. - Chcesz żebym ściągnęła z ciebie czar? - to było ważne; nie zamierzała robić nic wbrew swojej podopiecznej, bo pozostawała jeszcze kwestia uświadomienia jej - czym było odkameleowanie.
Ostatnio zmieniony przez Marceline Holmes dnia Wto Maj 29 2018, 14:29, w całości zmieniany 2 razy
Przekręciła głowę w bok, przyglądając się dziewczynie, obdarzając intensywnym spojrzeniem jej drobną buźkę. Francuska poza filigranową budową ciała i twarz miała drobniutką, o delikatnych rysach i pięknych piegach, tworzących konstelacje. Nessie zawsze kojarzyła się z księżniczką. Ostatecznie jednak Lanceleyówna kiwnęła głową, wydając z siebie ciche mruknięcie, przenosząc spojrzenie gdzieś na bok. — Na wszystko jest powód, Marce. Nic nie dzieje się bez przyczyny i od nas tylko zależy, jak interpretujemy zesłane nam zdarzenie. Kurwa, znowu filozofuje.—westchnęła, uderzając się dłonią w czoło, chcąc się doprowadzić do porządku. Niezbyt jej pasowała zabawa w wielkiego mędrca, próba pouczania i udzielania dobrych rad. Posłała jej przepraszające spojrzenie, dając tym samym znać, że nie będzie kontynuowała tematu. Sądząc po sobie i tonie wypowiedzi, to wcale nie było dla niej ani miłe, ani też na rękę, a jak będzie miała ochotę ją wtajemniczyć, to zrobi. W odpowiednim momencie bardziej sprzyjającej chwili. Ich znajomość wciąż była świeża, ruda nie chciała niczego na siłę przyśpieszać. Była personą, u której ludzkie tajemnice tkwiły bezpieczne, zaklęte w jej umyśle na wieki, niewypowiedziane jednak na głos. Jednakże, aby nabrać takiego zaufania, potrzeba było czasu. Skrzyżowała ręce pod biustem, zaciskając palce na smukłych ramionach, wbijając w delikatną skórę maźnięte czerwonym lakierem paznokcie. Krukonka była ostrożna i nieufna w stosunku do ludzi, widocznie trudno było nawiązać jej bliższe relacje. Pomimo tego, ślizgonka i tak zauważała sukces w każdym słowie, które kierowała w jej kierunku dobrowolnie. — Nie możesz brać odpowiedzialności za drugą osobę, jeśli ta świadomie.. Nie wiem jak to ująć, ale myślę, że wiesz, o czym mówię. Każdy jest odpowiedzialny za swoje decyzje, jest kowalem swojego losu.—rzuciła po chwili namysłu, wzruszając delikatnie ramionami. Miała nadzieję, że dziewczyna rozumiała. Zabawne, czasem brakowało w życiu tych najprostszych słów, mogących stworzyć najbardziej czytelne przesłanie myśli. Wiedziała, że przyjdzie kiedyś czas, że ich rozmowy będą bardziej swobodne i beztroskie, mniej formalne.. Może nawet trochę takie, jakie miała z Beatrice czy Caesarem? Łabędź już dawno ją kupił, wszystko pozostawało tylko kwestia czasu, które zważywszy na młody wiek — miały naprawdę dużo. Czytała podręcznik, co jakiś czas przerzucając kartki. Utrwalanie teorii dotyczącej transmutacji przychodziło jej naprawdę łatwo. Brązowe ślepia sunęły po drobnej czcionce, a delikatny uśmieszek, którego jej korepetytorka zobaczyć nie mogła, ozdobił bladą buzię. Przez myśl jej przeszło, że obydwie miały niewątpliwy dar do tego przedmiotu, nie naruszając żadnego tabu i rzucając poprawnie tak zaawansowane zaklęcie. Na słowa dziewczyny drgnęła, po czym roześmiała się pogodnie i machnęła ręką, na chwilę zostawiając opasłe tomisko w spokoju. — Tylko gdy miałam powód. Jestem rycerzem, pamiętasz? Niby kobiecie nie wypada, ale na Merlina, mamy przecież równouprawnienie. Mam nadzieję, że się mnie teraz nie boisz czy coś? —zaczęła, tłumaczącym tym samym swoje zdanie odnośnie do przemocy fizycznej. Miała silny, wybuchowy charakter, nad którym niestety nie zawsze udawało się jej zapanować. Miała nadzieję, że Krukonka nie będzie zgorszona i nie zmieni o niej zdania! Ruda miała nawet odwagę pomyśleć, że to kolejny z ich sposobów uzupełniania się! Złapała księgę w dłonie, przewracając kartki i szukając zaklęcia, które ściągało urok kameleona. Chwilowo zostawiła różdżkę w spokoju. Wtedy też dotarły do niej kolejne słowa Marceliny, które wprawiły ją w niemałe zaskoczenie — proszę, proszę.. Nawet anioł ma gdzieś skryte rogi? Nie mogła nic zrobić, poza parsknięciem niepohamowanym śmiechem na samą próbę wyobrażenia sobie tego. — Proszę, jaka złośliwa ptaszyna! Jestem pod wrażeniem Holmes, już myślałam, że jesteś taka idealna i bez wad, a tu masz trochę czarnych piórek w skrzydełkach. I jeszcze sama się rozbierasz, żeby sprawdzić. Rzuciła przez śmiech, nadal mając pogody wyraz twarzy i naprawdę dobry humor. Odłożyła książkę, łapiąc za różdżkę i odchodząc od ławki — dzięki magicznemu kijowi, który pozostawał wciąż widzialny — Marcelina mogła określić jej położenie. Raz jeszcze omiotła sale wzrokiem, jakby tęsknie żegnając swoje niecne plany w głowie.. Chociaż teraz, jak zaklęcie już jej wychodziło, to mogła je przecież realizować w każdej chwili. Odetchnęła głośniej, a zadziorny grymas nie schodził z pełnych ust. Oparła dłoń na biodrze, stając grzecznie i czekając niczym na wyrok, aby ściągnęła zaklęcie. — Tak, śmiało. Jakie to zaklęcie? Znów będę czuła jajko na głowie? Oh Marce, tyle mogłybyśmy zrobić pod działaniem niewidzialności! Dziękuje, że zgodziłaś się ze mną poćwiczyć. Świetna z Ciebie nauczycielka! Dodała jeszcze, tak aby dodatkowo podkreślić, jak wiele dla niej zrobiła, godząc się na poświęcenie czasu. Może jeszcze się razem kiedyś pouczą? Smukłe palce zacisnęły się na orzechowej różdżce, a powieki uniosły się ku górze. Wlepiła spojrzenie w przestrzeń przy ławce, sądząc, ze właśnie tam znajduje się niewidzialna Francuzka.
- Na wiele rzeczy mamy wpływ, Ness, tylko wybieramy nieodpowiednie drogi, którymi zaczynamy podążać... - nie zamierzała nikomu tłumaczyć swojego postępowania. Preferowała neutralny grunt, w którym króluje cisza i spokój. Skoro nie mogła tego dostać w Hogwarcie, wolała tego poszukać poza obszarem szkoły, w której ostatnimi czasy pojawiało się wszystko, ale bynajmniej - ludzie przestali kierować się czymś więcej, aniżeli zwykłym pchaniem jęzora w cudzy odbyt. Logiczne? Nie, mało tego - Holmes mogłaby to podsumować analogicznym słówkiem, którego użyła Lanceley. Kurwa, jak pięknie brzmi. Uniosła wymownie brwi, gdy ślizgonka dopuściła się kolejnego, filozoficznego powiedzonka. Czy doprawdy Daniel odpowiadał sam za siebie? Nie. W tej jednej materii tkwili razem w szambie, w którym to brodzili przynajmniej po kolana. O tyle dobrze, że do tej pory nikt nie zaczął podejrzewać ich o jakiekolwiek intymniejszy kontakty, których sobie nie szczędzili, mimo że starali się zachować w tym rozsądek, którego mężczyźnie niejednokrotnie brakowało. - Nie dywagujmy o tym, co nie jest istotne... Lepiej skupmy się na nauce, dobrze? - zaproponowała ledwie słyszalnym szeptem, próbując odgonić złe myśli od siebie. Demony raz po raz próbowały wedrzeć się do umysłu rudowłosej Francuzki i wykreować w nim dziurę rozterek i rozpaczy, do której wpadłaby przy silniejszym podmuchu wiatru, a przecież najważniejszym był fakt, który odgradzał ją od ewentualnych potyczek. Chciała zachować rezon, trzymać się w całości, byleby pod membraną skóry nie rozpoczął się taniec rozszalałych, wypalających świadomość emocji. - Nie bałam się ciebie; ja po prostu nie lubię ludzi... - zaczęła mówić powoli, po czym nikły cień uśmiechu pojawił się na jej piegowatym licu. - I to nie tak, że żywiłam wobec ciebie niechęć... Wolałam trzymać się z boku, bo tak jest bezpieczniej... - wydukała na jednym wydechu, po czym przymierzyła się do rzucanego czaru, by wreszcie przerwać działanie uroku. Wolała zrobić to pospiesznie, lecz niestety - wyszło jej dopiero za czwartym razem. Pierdolone finite. - Gdybyś chciała jeszcze kiedyś pomocy to zgłoś się - zaproponowała, a zaraz potem sięgnęła po sweterek. - W rozbieraniu też jestem niezła! - zażartowała i parsknęła śmiechem. Spędziły jeszcze trochę czasu w pustej sali, a gdy nadeszła odpowiednia pora - rozeszły się w swoje strony.
Nie stała w miejscu. Brnęła do przodu niczym pegaz, starając się nie mieć żadnych zaległości, do tego bez problemu zahaczała wzrokiem o wszelkie dekoracje znajdujące się na korytarzu. Przygotowana jak zwykle, otwarta do nauki, nie mogła przepuścić tak kuszącej okazji do poćwiczenia zaklęć oraz znalezienia nowych sposobów do obrony przed ojcem oraz macochą, których szczerze nienawidzi. Nie zamierzała ich zabijać, nie była taka jak oni, co nie zmienia faktu, iż z każdym rokiem wdech stawał się cięższy, trudniejszy do pochwycenia, jeżeli kiedykolwiek udało jej się wcześniej zasięgnąć tchu życia. Stawia kroki - żyje - funkcjonuje - co nie zmienia faktu, iż nadal jest w pewnym stopniu marionetką wypraną z pozytywnych uczuć. Najbardziej bolało ją to, że funkcjonujące słowa powtarzalnego błędnego koła w rodzinie zdawało się odbijać piętno na bratu, aczkolwiek zdawała sobie doskonale sprawę z tego, co zgodnie ze wzorcami, które zaczęła wynosić, również może stać się dla innych wyjątkowo okrutna. Na szczęście nie wykazywała żadnych większych oznak nieprzystosowania do życia w społeczeństwie, tudzież nie zwracała na siebie większej uwagi nikogo z personelu Hogwartu. To w sumie dobrze - nigdy nie lubiła być w centrum uwagi, wolała osuwać się w cień oraz pozostawać niezauważona. Aż do dziś. Możliwość treningu i zdobycia dodatkowej wiedzy zdawała się być jedną z najkorzystniejszych form użytkowania biegnącego nieubłaganie czasu przy pomocy wskazówek zegara. Dla niej nie było go zbyt wiele, musiała się poświęcić wyjątkowo boleśnie, by móc pogodzić zajęcia, pracę oraz chęć złapania w tym wszystkim profesora w celu nauki animagii. Nic nie wskazywało na to, by zaznała jakąkolwiek chwilę do spania, wtulenia się w odmęty ramion Morfeusza, zamiast tego była zmuszana do beznamiętnego pogodzenia wszystkich godzin w ciągu całego tygodnia. A jako ze przyszła pierwsza na umówione miejsce spotkania z @Marceline Holmes i ledwie co znaną, aczkolwiek kojarzoną powierzchownie @Ariadne T. Fairwyn, usiadła gdzieś wygodnie na drewnianym krześle, wczytując się w odpowiednie książki dotyczące zaklęć.