Na drugim piętrze znajduje się od wielu lat nieużywana, zakurzona klasa. Jest ona dość przestronna i znajdują się w niej jedynie porozstawianie stare stoły, oraz różne rupiecie składowanie w kącie. Obecnie jest to ulubione miejsce Irytka do bałaganienia. Czasem przychodzą tu jednak także i uczniowie chcący poćwiczyć w spokoju zaklęcia przed kolejną lekcją.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia 6/9/2014, 17:46, w całości zmieniany 1 raz
Roześmiał się słysząc to, co powiedziała. Naprawdę aż tak było po nim widać tryb życia, który prowadził? No fakt, był trochę skacowany, we krwi nadal krążyło jeszcze trochę alkoholu i procenty szumiały mu cicho w głowie. Na szczęście jednak ból nie był aż tak bardzo odczuwalny, wczorajsza impreza nie należała do tych najbardziej szalonych. - Taaa, uczę się po nocach… Tyle tego, że normalnie nie ma czasu na sen już… – wyszczerzył do niej zęby. Jego umiarkowanie przekonujący ton dobitnie wskazywał na sarkazm. Nie był pewien jeszcze poziomu inteligencji dziewczyny, więc na razie wolał nie wyrażać się o sobie zbyt ironicznie. Jeszcze by doszła do wniosku że naprawdę większość czasu naprawdę spędza na nauce, a nie przepadał za tym, gdy ludzie mieli fałszywe pojęcie co do jego osoby. Lubił, gdy wszystko było jasne i przejrzyste.
Spoglądnął na pokrowiec, w którym spoczywały już zabezpieczone skrzypce i myślami odbiegł do swojej gitary, leżącej chyba aktualnie na jego łóżku. No cóż, skrzypce zdecydowanie były instrumentem, który potrzebował o wiele więcej troski niż gitara. Kalafonie, nie kalafonie, sprawdzanie wilgotności, tyle zamieszania to raczej nie dla niego. Wymiana struny, gdy wreszcie się zerwała, lub zaczęła fałszować i wytarcie pudła rezonansowego z kurzu to była dla niego adekwatna ilość pracy, którą powinien wykonać przy instrumencie. - Fakt faktem mój talent do szarpania strun gitary nie umywa się do twojego. – stwierdził adekwatnie do swoich rozmyślań. Ach te komplementy, Victor używał ich nadzwyczaj rozrzutnie, ale z doświadczenia wiedział, że dziewczyny to lubiły. A jeśli ktoś coś lubi, to dlaczego miałby mu tego oszczędzać. Dodatkowym argumentem była też oczywiście nieprzeciętna uroda Krukonki. Poza tym rzeczywiście była od niego lepsza. - Widzę, że należysz do rannych ptaszków, hmm? – założył za ucho kosmyk stanowczo już za długich i wkurzających włosów - Nie martw się, póki ja jestem w tym zamku, nie dam ci spokojnie pograć już na skrzypcach. Od teraz będę zjawiał się na wszystkich twoich koncertach. – stwierdził z przekonaniem, zakładając ręce na piersiach.
Dziewczyna nie przyglądała się dokładnie chłopakowi, ale zdążyła zauważyć, że coś jest na rzeczy. Postanowiła jednak zostawić to dla siebie, po co miałaby komentować teraz jego kaca? Nie dawała po sobie poznać niczego. Minę miała obojętną, a od czasu do czasu uśmiechała się słysząc jego komentarz. Nie chciała teraz wspominać ubiegłej soboty, bo to zepsułoby jej humor na cały dzień.
-Oo, musisz być dobrym uczniem. - Dodała sarkastycznie. Współczuła studentom, wiedziała, że nie mają łatwo. Ona marudziła na te wszystkie egzaminy, a co oni mieli powiedzieć? Jednak ton chłopaka wskazywał na to, że nie należy do tych, którzy lubią marnować czas przed książkami. Przynajmniej ona tak zrozumiała.
Kiedy tak wspomniał o skrzypcach, spojrzała się na nie. Spoczywały w pokrowcu, który położyła obok siebie, na ławce. Uśmiechnęła się do nich, ale zaraz po tym odwróciła buzię w stronę chłopaka. Fakt, pielęgnowanie tego instrumentu wymagało dużo wysiłku, ale czego nie robi się dla pasji? - Dziękuję za komplement, ale nie twierdzę, żebym była jakaś bardzo dobra.. Uczyłam się z mamą, ona też na nich gra. - Powiedziała, wpatrując się przed siebie. - Ja ranny ptaszek? Wstałam tylko po to, żeby pograć. Normalnie to śpię do 13. - Odpowiedziała, śmiejąc się przy tym. Często spóźniała się na lekcje właśnie z tego powodu - nie mogła wstać z łóżka. Kochała spać i nie wyobrażała sobie, gdyby miała codziennie budzić się o 7. Chyba nie wytrzymałaby tego.
- Oo, aż tak Ci się spodobała moja gra? No to mam już jednego fana. - Powiedziała z zadowoleniem, zerkając ukradkiem na Gryfona.
Pokiwał głową z zapałem. - Ha! I to wiernego! - powiedział z entuzjazmem - Kiedy zaczną pisać o tobie jako o objawieniu roku w gazetach to będę mógł z dumą przyznać, że to ja byłem twoim pierwszym fanem. Może nawet przyjmiesz mnie na swojego menadżera... - spojrzał w sufit udając rozmarzonego. Piekielnie lubił poprawiać ludziom humor. Ogółem to było jego zajęcie, gdy tylko kogoś poznał. Rzucał dowcipami jak z rękawa, taki już po prostu był. A jeśli przy tym mógł się znaleźć w centrum równowagi to już w ogóle szał.
Tak, Vic uwielbiał wprost, gdy wszystkie oczy na sali były zwrócone na niego. Często jest tak, że wyobrażamy sobie, że gdy wyjdziemy na scenę to na pewno nie będziemy się stresowali, bo w końcu normalnie jesteśmy bardzo pewni siebie. Gdy jednak przychodzi co do czego, to kompletnie zżera nas trema. Pan Cunney jednak na pewno był jednym z tych ludzi, którzy bez problemu występują przed innymi (albo ewentualnie robią z siebie debila).
Chłopak zawiesił ponownie wzrok na Krukonce, zapominając już o przyglądaniu się czubkom swoich butów. Uważnie studiował każdy element jej twarzy, by móc ją jak najdokładniej zapamiętać. A faktycznie, naprawdę było na co spojrzeć. Jak na jego oko, to bardzo rzadko można było spotkać osobę tak bardzo urodziwą. Ha! Żałujcie teraz wszyscy faceci, że nie chciało wam się ruszyć dupy z dormitoriów i nie poznaliście takiej dziewczyny. Vic pochylił się do przodu i oparł brodę na knykciach, wciąż nie spuszczając wzroku z Cary. - A tak w ogóle... co u ciebie słychać? Wybacz, nigdy nie miałem okazji zadać ci tego pytania, więc muszę to teraz nadrobić. - obdarzył ją pełnym sympatii uśmiechem, czekając na odpowiedź.
Zaśmiała się, kiedy zaczął żartować. Co jak co, ale ten człowiek miał niezłe poczucie humoru! Pokiwała głową w prawo i w lewo, śmiejąc się tak, że aż łzy napłynęły jej do oczu. - Wątpię, żebym kiedyś potrzebowała menadżera, ale jeśli już, to wiem do kogo się zwrócić. - Powiedziała, po czym mrugnęła do niego jednym okiem. Zdecydowanie poprawił jej humor.. Zwłaszcza, że ostatnio miała niezbyt miłą przygodę, o której wolała zapomnieć. Jak na złość, cały ten obraz z przeszłości stanął jej teraz przed oczami. Wbiła wzrok w ziemię i przygryzła wargę. Na jej twarzy malował się smutek.. Co takiego przydarzyło się Carze, że teraz nagle jej się nastrój zmienił? Zobaczmy..
Parę dni temu, a dokładniej w sobotę państwo Rachmann odwiedził znany i szanowany muzyk. Grał on w różnych filharmoniach już od dwudziestu lat! To naprawdę dobry wynik, zwłaszcza, że facet miał dopiero trzydzieści pięć lat. Oczywiście córki musiały być wtedy razem z nimi w salonie. Eva co prawda nie interesowała się muzyką, ale rodzice kazali jej się dobrze prezentować, żeby mężczyzna zgodził się wziąć Carę na występ z popularną orkiestrą. Dziewczyna podziwiała tego faceta, można nawet powiedzieć, że jest jego fanką! A raczej była... Gość co chwila przyglądał się dziewczynie i to nie jakoś normalnie.. Spoglądał na nią i rozbierał ją wzrokiem... Rachmann w pewnym momencie zaczęła po prostu bać się kolesia.. Stwierdziła, że jest porąbany i nie chce już występować u jego boku. Szybko wyszła z pomieszczenia i powędrowała do łazienki, żeby pobyć w spokoju.. Zaraz po tym dołączył do niej ten mężczyzna. Zamknął drzwi i dobrze, że dwie minuty po tym drzwi wyważył je ojciec, bo chyba wiadomo, co by się wtedy stało.. To, co on jej mówił, gdzie ją muskał swoimi długimi palcami na zawsze pozostanie w jej głowie. Nie ma zamiaru tego nikomu mówić.. Jednak to naprawdę zepsuło jej humor i od tamtej pory wydaję się być taką.. przybitą osobą..
Cara nagle ocknęła się.. Zapomniała o obecności chłopaka, była pogrążona w własnych myślach. Nerwowo starała sobie przypomnieć, co do niej mówił. Po chwili zorientowała się, że zadał jej pytanie.. - W sumie to nic.. - Powiedziała, udając, że wszystko w porządku. W jej głosie jednak wyraźny był smutek i strach.. - A u Ciebie? - Starała się jakoś zmienić temat.. Nie chciała rozmawiać o tym teraz.. Bo najprawdopodobniej zalałaby się łzami.
Rose włóczyła się korytarzami Hogwartu, nie patrząc dokąd zmierza. Kiedy znalazła się na drugim piętrze weszła do pierwszej lepszej klasy z nadzieją, że nikogo tam nie będzie. Potrzebowała chwili spokoju. Musiała sobie wszystko przemyśleć i dokładnie przeanalizować niedawno zaistniałą sytuację. Mogła od razu przerwać ten pocałunek, ale nie! Koniecznie musiała tą chwilę przedłużać. Podeszła do jednej z ławek i usiadła przy niej. Od razu była przekonana, że Filip się pomylił, ale za bardzo jej się to podobało. Idiotka! Skarciła się w myśli. Nie powinna całować chłopaka i doskonale o tym wiedziała. Jednak coś ciągnęło Gryfonkę do Puchona. O nie, Rose. Nie zakochuj się. Dobrze wiesz, że nie możesz. Obiecałaś. Jeśli to podejrzenie się sprawdzi na pewno mu tego nie powie. Ha! Mało tego, będzie starała się od niego oddalić. Przecież on jest takim świetnym przyjacielem, ale nie można mieć wszystkiego. Właściwie White jest na chłopaka wściekła. Pomijając jego głupotę. Jak można nie odróżnić sylwetki chłopaka od dziewczyny? Ja się pytam jak? I w tym momencie Rose stała się zniesmaczona. Została wzięta za chłopaka. Złapała się za rękę, jakby odczuła ten sam ból co na krużgankach. Teraz z przyjemnością wszystko by wygarnęła Stone’owi. Choćby zaraz! Lepiej nie. Mogłoby to wyglądać jakby jej zależało. Dziewczyna ciągle wierciła się na ławce, a od czasu do czasu wstawała i chodziła w kółko. Rzadko kiedy można spotkać tak złą Rose. Nawet bez słowa uciekł do Rekina! Pomyślała i uderzyła pięścią w stół. Już czeka na wytłumaczenia Filipa. Tym razem tak łatwo nie wybaczy. Niby dziewczyna widzi problem w niczym, ale naprawdę czuje się urażona. A co jeśli Puchon wcale nie zamierza się tłumaczyć? Jeśli myśli, że nic się nie stało to się grubo myli. Rose będzie miała na niego wyjebane i tyle w temacie.
Ślizgonka nie miała gdzie się podziać. Właśnie nastąpiły te gorsze dni, kiedy wszystko zdawało się spadać na jej głowę. List z domu, w którym dostała doskonale do zrozumienia, że rodzice nie są zachwyceni jej ostatnią postawą, dodatkowo jej brat znowu wpakował się w jakieś problemy: przyłapano go na Alei Śmiertelnego Nokturnu, jak prowadził szemrane interesy z człowiekiem poszukiwanym z powodu podejrzenia o współpracę z Lunarnymi - długo się skubaniec ukrywał, ale najwidoczniej sprawiedliwość w końcu musiała go doścignąć. Tytus dawno już nie dawał znaku życia, a teraz został aresztowany i znowu przesłuchania, wezwania, sąd... cholera wie, czy nie znowu Azkaban. Wyczuwała w powietrzu silne piętno magii. Szczypty potęgi, którą budowniczy zamku przelali w każdy kamień, z którego zbudowane były otaczające ją ściany. Tutaj czuć ją było nader dobrze. Nawet szlama wyczułaby, jak kamienne ściany delikatnie wibrują, jak buczą, odbijając się echem w czaszce. Noemi usiadła na posadzce. Zamknęła na chwilę oczy, próbując sobie przypomnieć niebo. Gwieździste niebo, które zawieszone nad Hogwartem, rzucało na niego srebrzystą poświatę. Nie działo się ostatnio najlepiej. Musiała trochę odpocząć. Powinna co prawda zająć się wypracowaniem z Transmutacji, ale nie kwapiła się teraz do tego. Miała jeszcze trochę czasu... Najwyżej zarwie noc.
Gittan wciąż gubiła się w Hogwarcie. Nie chodziło już o jej totalny brak orientacji, ale zauważyła, że szwedzka kultura jest zupełnie inna. Tam nikt nie przeszkadzał nikomu podczas nauki, ba, było to wręcz karalne. A tu przychodzi się na ploteczki do biblioteki. Myślała, że będzie miała więcej luzu w Hogwarcie, gdzie będzie mogła zatracić się w książkach o Historii Magii, nie pomyślała, że będą tu czekać na nią jakieś zadania, które trzeba przyznać, nie należały do najłatwiejszych. Nad projektami spędzała tak dużo czasu, że zapominała o jedzeniu. Chciała się wyrwać z tego, więc bez sensu chodziła po zamku. Myślała o tym, aby zapamiętać jakieś charakterystyczne miejsca, żeby w końcu przestać się gubić. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chciałaby zostać w Hogwarcie na dłużej. Tęskniła za swoją ojczyzną, za Norwegią tak zimną, że zęby obijały się o siebie. Tu jej wrogiem nagle stał się wiecznie obecny deszcz. Chociaż pytała się innych o brytyjską pogodę, nie pomyślała o zakupie kaloszy. Z resztą, to był naprawdę fatalny motyw do ubierania się. Jakby wyglądała w spódnicy w kratę i wielkich, czarnych kaloszach? Dodamy do tego tatuaże, po prostu idealny widok. Szkoda, że w ciemne kosmyki nie wpleciemy siana. Chciała poczytać w spokoju, już wiedziała, że biblioteka nie jest dobrym miejscem. Prędko poszła do swojej tajnej kryjówki, czyli pustej klasy, o której napalone krukonki opowiadały kiedyś w dormitorium. Och, ileż działo się tu rzeczy. Samo powietrze było wypełnione magią, chemią. Niesamowite. Pchnęła drzwi i od razu ujrzała postać. Miała nadzieję, że jest sama, bo nie chciała przyłapać kogoś na seksie. Rozpoznając sylwetkę, podeszła bliżej. - Och, Noemie, szukasz szczęścia w największej ruchalni Hogwartu? - spytała, chociaż jej znajoma doskonale wiedziała, że nie chodzi jej o to, że czeka tu na jakiegoś partnera, który wpadnie w jej objęcia. Każdy z jakiegoś powodu chciał pobyć sam, a przecież nie spyta się jej prosto, co się stało. Ich znajomość nie była na takim poziomie, aby nagle pytały o największe sekrety życia. A może po prostu Gittan chciała rozluźnić nieco atmosferę?
Położyła się na plecach, by odchylić głowę do tyłu i ujrzeć krukonkę do góry nogami. Uśmiechnęła się drapieżnie. Jej oczy zabłyszczały. Przeturlała się, żeby oprzeć głowę na dłoniach. Wymachiwała nogami w powietrzu. Zrobiła zamyśloną minę. - Sama nie wiem... - zaczęła powoli i jakby naprawdę zastanawiała się nad odpowiedzią. - Może czekam na księcia z bajki? - zaśmiała się i znowu przewróciła na plecy, żeby spojrzeć w sufit. Nie interesowało ją, jaką sławą cieszyła się ta klasa. Nie interesowała ją historia miejsc i przedmiotów. Ważne, że mogła znaleźć tutaj to, czego potrzebowała. To, czego szukała. Znalazła spokój i przestrzeń do refleksji. Tą przyjemną chwilę samotności przerwała brutalnie Gittan. Nie lubiła jej, ale nigdy jej tego nie powiedziała. Jak zwykle grała doskonałą koleżankę, chociaż Svensson irytowała ją czasami niemiłosiernie. - A Ty czego tutaj szukasz? - Doskonale udała zainteresowanie. Nawet złożyła usta w kolejny uprzejmy uśmiech. Klepnęła podłogę obok siebie. - Chodź do mnie - zaproponowała, czekając na ruch krukonki.
Gittan nie miała jakiegoś specjalnego stosunku do Noemie. Prawie jej nie znała, więc trudno było oceniać. Jednak nie powinna lekceważyć historii, gdyby nie ona, to wcale by jej tu nie było! Położyła torbę na podłodze, nie chcąc dźwigać tych wszystkich książek. Podeszła szybkim krokiem do półek, na których znajdowały się książki. Najpierw opuszkami palców przejechała po ich grzbietach, zastanawiając się o czym opowiadają. Czy mogłaby je ukraść? Spojrzała w stronę Noemie od razu napotykając jej wzrok. Myślała, że ma szansę. Szkoda, wróci tu później. Jeszcze raz musnęła książkę, która ją zaintrygowała. - Mam nadzieję, że nie tego, przez którego płaczą w dormitorium - odpowiedziała sympatycznym głosem. W sumie nie wiedziała o kogo chodzi. Po prostu słyszała lamenty dziewcząt, które potem przestrzegały ją przed jakimś chłopakiem. Dla Gittan oznaczało to tylko wepchniecie się prosto w jego ramiona! Podziękowała grzecznie za rady, ale przecież nie będzie brała ich na poważnie. - Spokoju, ciągle się tu coś dzieje, brakuje mi ciszy albo jakiś atrakcji i nie chodzi mi bynajmniej o picie. Może by tak zanurkować w jeziorze i zobaczyć co się kryje na dnie? Albo stworzyć tajemnicze pomieszczenie w murach, jakąś pułapkę na niefajnych ludzi? - opowiadała, zbliżając się powoli do Noemie. Czuła jak dni przemijają jej przez palce, a ona nie mogła nic z tym zrobić. Położyła się tuż obok koleżanki. - A może zaczarujmy sufit?
Ślizgonka śledziła wzrokiem swoją towarzyszkę. Była śliczna. Poruszała się z gracją i choć tak niewinna... Jej głos był delikatny, była do tego drobna, szczupła, a jednak tatuaże i charakter wypowiedzi, kazały sądzić, że kryje się za nią coś więcej. Coś, co musiało przyciągać ludzi w równym stopniu, co uroda i charakter Edervan. Kiedy krukonka położyła się obok, odwróciła głowę, żeby spotkać jej wzrok. - Nikt w końcu nie jest idealny, prawda? - No i nie oszukujmy się - książąt z bajki nie ma na tym świecie. Skrzywiła się na słowa o piciu. - Ja nie piję. To niezdrowe. - Wbiła wzrok w sufit. Czy powinna przyznać, że też szukała samotności i spokoju? Gittan pewnie się domyśliła, więc po co? Kolidowały sobie wzajemnie. Zaburzały przestrzeń, z której chciały skorzystać, a mimo tego żadna z nich nie chciała ustąpić. A może po prostu wydawało się jej, że Gittan przeszkadza jej towarzystwo? Może tylko ślizgonka czuła się wewnętrznie poirytowana tym wtargnięciem? - Jak? - zapytała tylko, marszcząc brwi. Tym razem nie musiała udawać. Naprawdę się zainteresowała.
Nie należała do dobrych obserwatorów. Nigdy nie zauważyła, że Noemie denerwuje. Ona ją po prostu intrygowała. Miała coś niebezpiecznego w spojrzeniu, które wiele obiecywało. A bez ryzyka nie ma zabawy. Rozłożyła dłonie na boki, robiąc aniołka i patrząc wciąż w nieszczęsny sufit. Co mogłyby zrobić? Czy dałyby się porwać szaleństwu? Dopiero po dłuższej chwili poczuła na sobie spojrzenie ślizgonki. Niemal automatycznie zagryzła wargę, poprawiając swoją grzywkę. - A chciałabyś być idealna? - spytała nieco zbita z tropu. Wywróciła oczami, gdy usłyszała, że alkohol jest niezdrowy. Nie wiedziała, co teraz jest zdrowe. Nawet czekolada była toksyczna dla naszego organizmu. Wszystko było zanieczyszczone metali ciężkimi, odkładało się gdzieś tam i w sumie wszyscy kiedyś umrą. Czy warto byłoby się tym przejmować? Nie zorientowała się, kiedy zamilkła, wpatrując się w sufit. Przemilczała kwestię tego alkoholu, bo wpadła na pomysł. Być może durny, ale jednak. - Może wyjdźmy na przeciw największej ruchalni w Hogwarcie, przyczepmy do sufitu kubły z jakąś mazią alb farbą, która utrzymywałaby się przez co najmniej dobę. Złapałybyśmy grzeszników na gorącym uczynku - mówiła, wymachując rękami w stronę sufitu, pokazując jakby to wszystko miało być umieszczone. Prawdę mówiąc, nie miała zielonego pojęcia czy zlep utrzyma ciężkie wiadro i czy same nie skończą jako ofiary. Niespecjalnie dobrze czułaby się z różowymi włosami oraz porażką. Musiały dać radę we dwie, przecież twarde charaktery muszą wpaść na coś, co będzie szałowe i godne zapamiętania.
Może i do najlepszych obserwatorów nie należała, ale warto zaznaczyć, że ślizgonka przez całe życie ukrywała swoje prawdziwe odczucia, więc hej - trochę musiała w tym nabrać wprawy, nie? Zastanawiała się nad pytaniem Gittan... Hmmm... czy byłoby nieprzyzwoicie stwierdzić, że już uważa się za idealną? Przygryzła wargę, na wzór koleżanki. Przeczesała jej włosy palcami. - Nie świruj, wyglądasz okej. - Uśmiechnęła się pogodnie. - Wiesz coooo... uffff... hmmm... w sumie - kto by nie chciał, no nie? Ale z drugiej strony, to chyba pewien rodzaj przekleństwa. - Łał. Była szczera. Coś niespotykanego. OCZYWIŚCIE, ŻE WARTO. Gdyby tylko powiedziała to, co myśli, na głos - Noemie doskonale by jej wyjaśniła, jak ważne jest zdrowe odżywianie i w ogóle zdrowy, aktywny tryb życia! Edervan zerwała się na równe nogi, wyciągając dłoń, do leżącej wciąż na podłodze krukonki. - No jasne! Dalej, wstawaj! Trzeba to jakoś obmyślić... - Zamyśliła się, marszcząc czoło. - Teooooreeetycznie, można coś transmutować w jakiś cuchnący, barwiący płyn, ale nie jestem jakoś wybitna z transmutacji. Musiałabyś mnie podnieść pod sufit. Wiadro... wiadro... - Rozejrzała się i znalazła jakieś stare, drewniane, prawdopodobniej niegdyś służące do moczenia mopa. Uśmiechnęła się. - Taaak! To będzie idealne! Accio! - Przywołała je do siebie. Było brudne, ale to nic - nawet lepiej.
Po co było w ogóle zatrzymywać się przy szczegółach? Czy sama chwila w sobie nie była po prostu ważna? Nie chciała bawić się w odkrywanie innych. Jej tajemnicą była Historia, a nie zawiłości ludzkiego umysłu. Trochę się zgubiła, gdy usłyszała, że wygląda okej i w dodatku poczuła dotyk Noemie. - Przekleństwa? Porównujesz bycie wilkołakiem do idealności? - spytała totalnie zbita z tropu. Nie wierzyła, że ktoś w ogóle może być idealny. A Noemie przecież do takich nie należała, chociażby przez fałszywą przyjaźń. Musiałaby pomagać innym, w szczególności biednym, nieść im olbrzymie pokłady jedzenia, mówić o tym, że nie powinniśmy zabijać zwierząt. Do takich zadań idealnie nadawałaby się Gittan. Lubiła przemawiać, głosić jedyną słuszną prawdę. Widząc zapał koleżanki, chyba znów się przestraszyła. Leniwie podała jej dłoń, bo przecież było jej tam niesamowicie wygodnie! - U mnie w szkole dużo transmutowaliśmy, ale nie wiem, czy udałoby nam się zamienić ławkę w coś takiego. Spróbujmy najpierw, czy damy radę podnieść cię pod sufit. Mogłybyśmy przyczepić wiadro na klej, który byśmy przywołały. Chyba zapasy w sali zielarstwa nie są jakoś specjalnie strzeżone? - spytała na koniec, przesuwając ławkę bardziej w stronę drzwi. W końcu ktoś kto tu by wszedł, miał zostać solidnie powitany. - Noemie, ale w sumie, chcesz przyczepiać to do sufitu, a jaką masz pewność, że na kogoś wleci? Może przyczepimy to do drzwi, a na sufit damy farbę? - spytała. Prędko związała włosy z baletowego koka. Przeszkadzały jej co chwila, a one musiały przecież działać. - Dobra, przestań się kręcić! - powiedziała, wyjmując różdżkę i szepcząc wingardium leviosa. Noemie chyba je nie posłuchała, bo spudłowała. - Mówiłam, przestań, bo cię zaraz podwieszę pod sufit i sama będziesz atrakcją - burknęła zdenerwowana, że koleżanka jej nie słucha.
Ostatnio zmieniony przez Gittan Svensson dnia 12/5/2014, 19:08, w całości zmieniany 1 raz
Bo patrząc na całokształt, na wielki obrazek, widzimy zupełnie coś innego, niż kiedy wgłębimy się w szczegóły. To one zdradzają, kim jesteśmy naprawdę. Te prawie niezauważalne gesty, delikatne niuanse w intonacji, wszystko ma znaczenie. Ślizgonka skrzywiła się. - No co Ty! Zbyt dosłownie to odebrałaś - odpowiedziała, ale nie zamierzała rozwijać już dalej tematu. Poza tym bycie idealnym wcale, ale to wcale, nie musiało być równoważnym z byciem dobrym. Można być na przykład idealnym przywódcą: dobrym dla swoich poddanych oraz przyjaciół i bezlitosnym, dla wrogów narodu. Sprawiedliwym, ale surowym, stanowczym i rozważnym, zdecydowanym... Nieskończoność cech, z których nie każda musi być koniecznie odbierana, jako dobra. Noemie chciała zostać przywódcą, Ministrem Magii, ona jednak nie byłaby "idealna", raczej robiła to, żeby zdobyć władzę, poczuć ten dreszczyk emocji, potęgę! Miała zadatki na polityka: była bezlitosna, nie posiadała żadnych skrupułów, wierzyła tylko w siebie i potrafiła zjednywać sobie ludzi. Miała też pieniądze. Dużo pieniędzy. W zasadzie, to jej rodzice, ale przecież im też zależało na karierze córki! - Właśnie ja obawiam się, że jeśli chodzi o transmutację, to odpadam... Mogę co najwyżej zmienić kamień w jajko, ale z bardziej złożonymi rzeczami, to u mnie krucho. - To było trochę dziwne. W końcu była studentką, więc jakoś musiała przebrnąć przez OWUTEMy. Cudem - uwierzcie mi - cudem. - Wiesz co... - Spochmurniała. Rzuciła wiadro na ziemię. - To nie będzie taki dobry pomysł. Klej nie utrzyma wiadra pełnego jakiejś substancji. Myślałam, żeby to przywiązać, ale nie ma do czego. To jest fajny pomysł, ale myślę, że się nie sprawdzi w tym przypadku. Przyszło mi do głowy coś innego: Flagrante - kojarzysz? Można to rzucić na jakąś ławkę, czy coś. Gołąbeczki sobie usiądą, a tu nagle BUM! Płonące portki! - Złośliwy uśmiech wykwitł na jej twarzy. Psoty nie były za bardzo w jej stylu, ale skoro sytuacja wymagała. Ostatecznie też się trochę nakręciła, na zrobienie tego psikusa. - Jeśli Ci się podoba, to możesz zająć się sufitem, a ja pozaklinam ławki. - Gittan spięła włosy w kok, za to bujne, brązowe fale, spływające z głowy Noemie, otaczały burzą jej twarz. Wzięła przykład z krukonki i machnęła różdżką, a jej włosy same związały się w kitka. Jaka ta magia bywa praktyczna!
Ich życie nie było krajobrazem, który powinno się rozdrabniać na części pierwsze, aby namalować olśniewający obraz. Żadna z nich nie była dziełem sztuki, więc nie mogły się rozdrabniać. Nie miały wnikać w głąb siebie. Nie chciały się poznawać, zawierać głębokiej przyjaźni, która pewnie rozwaliłaby się przy pierwszej lepszej okazji. Gittan pewnie dopiero później zacznie rozważać całe pojęcie idealności. Nie potrafiła ot tak, myśląc jednocześnie nad wygłupami, myśleć o filozoficznych rozterkach doskonałości. Zwykle traktowała perfekcje jako nudę. Nikt kto nie miał wad nie mógł być interesujący. Nie widziała Noemie w roli Ministra Magii, może dlatego, że po prostu miała wrażenie, że taką posadę dostają tylko wariaci? Chociaż kto wie? Bałaby się tylko, że wprowadziłaby tortury dla mugoli. A przecież nie opowiadała jej o swojej powalonej historii. - Jajkiem to możemy najwyżej rzucić kogoś na korytarzu, kompletnie nie - pokręciła głową. Nie mogła wpaść na pomysł, jak wykorzystać transmutację w tej klasie. W Norwegii miała tak zwany nóż pod gardłem. Musiała sobie ranić, bo inaczej umarłaby z zimna lub co gorsza z głodu. Słuchała jej uważnie, patrząc to na wiadro to na nią. Miała niestety rację. Trudno byłoby zgrać wylewanie się paćki na użytkowników sali, a w dodatku przyklejenie go do samego sufitu. - Flagrante to super pomysł, możemy rzucić na każdą ławkę, wtedy na pewno ktoś wyjdzie bez portek czy tego chce czy nie. - klasnęła w dłonie, przesuwając ławkę z powrotem na miejsce. Była tak kruchą i drobną osobą, że musiało to wyglądać komicznie. - Próbuj pierwsza, ożywię to miejsce kolorami! - rzekła radośnie, wymawiając "Coloreata". Z jej różdżki wystrzelił strumień różowej farby. Nim zdążyła się zorientować, ten zdążył upaćkać bluzkę Noemie, skupiając się na szczęście głównie na plecach i ramionach. Powstał ciekawy ślaczek, który Gittan skomentowała głośnym piskiem. - Na Merlina, przepraszam! - prędko skierowała różdżkę w stronę ściany, bo bardziej zajęła się wycieraniem farby niż przejmowaniem się, że kolorowy strumień zalewa właśnie mury Hogwartu.
Jeśli posadę Ministra Magii mogą dostać jedynie wariaci, to Noemie nie miała się o co martwić. Tylko wariatka mogłaby grać jednocześnie na tyle frontów, że sama zapomniała, jaka jest naprawdę. Doprawdy, ciekawe to zjawisko. Możliwe, że tak naprawdę nigdy nie była prawdziwie SOBĄ? Chyba to jedyna słuszna prawda, bo nigdy nie miała czasu zachowywać się tak, jak ona sama chciała, zawsze się dostosowywała, żeby z każdej sytuacji czerpać jak najwięcej korzyści. Oczywiście, że nie! Czy ona myślała poważnie, że Noemie będzie teraz transmutować kamienie w jajka?! Głupia krukonka nawet nie rozumie metafory. Phi! Normalnie zadarłaby nosek i wyszła, ale zgrywała oczywiście dobrą kumpelę, uśmiechnęła się więc tylko i przytaknęła jej słowom. Jeszcze próbuje jej rozkazywać? Nieznośna, niewyrośnięta smarkula. Co ona sobie w ogóle wyobraża? TO ŚLIZGONKA DYKTUJE TUTAJ WARUNKI. - Dobrze, pomaluj sobie, ja zajmę się ławkami. - Nie mogła się powstrzymać, by nie wtrącić nutki ironii do swojego głosu. Oczywiście niezbyt wiele, żeby móc w razie czego wszystko sprostować! Kiedy tylko Leila odwróciła się, żeby rzucić zaklęcie na pierwszą ławkę, nagle poczuła, jak obrywa strumieniem farby po plecach. Zacisnęła zęby, a palce pobielały jej od ściskania różdżki. Odwróciła się powoli. Fala przeprosin docierała do niej, jak przez mgłę, natomiast zaszokował ją fakt, że Gittan próbuje wytrzeć ją z paskudnej różowej mazi. Noemie zmrużyła oczka. - Ooooch! Dopraaawdyy? - Ściągnęła usta i błyskawicznym ruchem machnęła różdżką. - Flagrante! - Krzyknęła. Wiecie, co jest zadziwiające? NAPRAWDĘ CELOWAŁA W ŁAWKĘ. Trafiła niechcący w jej sukienkę. Festiwal kalectwa. Noemie przeraziła się nie na żarty. - AQUA ERUCTO! - Zupełnie nie wiedziała, jak temu zaradzić, więc zmoczyła Gittan wodą, od stóp, do głów. Miała nadzieję, że to przerwie działanie zaklęcia, chociaż nie była pewna. Pewnie krzyk dziewczyny posłuży jej jako wyznacznik...
Noemie nie pasowała jej do wariatki. Być może dawałaby radę jako surowa przewodnicząca, ale Gittan nie chciałaby dopuścić do władzy kogoś, kto uważa, że mugole nie mają jakichkolwiek praw. Co by w ogóle zrobiła gdyby się dowiedziała o historii Svensson? Przestałaby się z nią zadawać czy zbyt mocno się uzależniła? Cały czas udawanie kogo innego nie jest za dobre. A co jeśli zapomniałaby jaka jest naprawdę? Chciałaby zmieniać się dla siebie czy dla społeczeństwa? O nie, to Svensson jest ta od rządzenia. Ona doskonale wie, jak przewodzić i planować. Tylko źle się dobrały. Obydwie takie ofermy! Krukonka zrozumiała metaforę, ale przecież nie będzie jej jechać, że jest pokraką i nie potrafi transmutować. A co jeśli zaczęłaby wypominać słabości Gittan? Nie wytrzymałaby tego. Poza tym to nie był rozkaz, to była propozycja, bardzo obiecująca na wieczór. Wyobrażasz sobie? Idzie Twój wróg, a Ty go z jajca. - Może wolisz inny kolor? Ten... wygląda na tobie na bardzo krzykliwy - skomentowała, od razu zmieniając wściekły róż na intensywny pomarańcz. Sądziła, że tak bardziej pasuje do sali. Chociaż nie wiedziała, który kolor jest gorszy. Jedną ręką wciąż jakoś próbowała wycierać koleżankę, ale ta odwróciła się. Chciała pisnąć na samo jej spojrzenie, jednak powstrzymała się. Spuściła po sobie wzrok, a strumień farby wciąż oblewał boczną ścianę. Zaraz Gittan poczuła jak otula jej ciało ciepło. Nie patrzyła jak materiał płonie, zaczęła tańczyć w kółko próbując ugasić płomienie. Nie mogła krzyczeć, cały czas to sobie powtarzała, ale jej to zdecydowanie nie wyszło. Jeszcze głośniej zareagowała na lodowaty strumień wody. Nawet nie zauważyła kiedy poprzez swoje skakanie pomalowała cały sufit. - Świetnie, nie dość, że mam na sobie połowę sukienki to jestem przez ciebie cała mokra! - warknęła - Jakie z nas ofermy, na stu krasnali! - krzyczała, próbując jakoś zakryć swoje odkryte nogi, ale gdy szarpnęła za sukienkę, kawałek materiału został jej w dłoni.
Wszystko oczywiście wyszło nie tak. Z sufitu kapała farba, Noemie była cała w pomarańczowe łaty, które były jeszcze gorsze, niż ten jadowity róż, a Gittan ubrana była w pół sukienki, bo drugie pół szlag trafił. Przynajmniej zaklęcie na tyle jej się nie udało, że nie spaliła krukonki żywcem. Trochę by jej było jej żal. Głównie ze względu na konsekwencje. Paskudna sprawa. Buty ślizgonki również przemokły, bo obie dziewczyny stały teraz w głębokiej kałuży. Leila zmrużyła nieco oczy, spoglądając na swoją koleżankę. Zrobiła to specjalnie, czy nie - ma teraz za swoje. Ciekawe, która będzie się teraz bardziej wstydziła wrócić do pokoju wspólnego? - Faktycznie... nie popisałyśmy się za bardzo. Sala bardziej wygląda jak po jakimś dzikim pojedynku. - Rozejrzała się. Wszystko umazane w farbie, łącznie z oknami. Ławki poprzewracane, podłoga zalana. No i wisząca w strzępach sukienka koleżanki. Woźny pewnie nie będzie zbyt zachwycony, że musi to wszystko posprzątać. Lepiej, żeby ich tu nikt nie przyłapał. - Reparo! - wyszeptała, próbując choć odrobinę naprawić sukienkę Gittan. O dziwo udało jej się zaskakująco dobrze. Materiał znów się połączył w kilku miejscach i nie wisiał już tak żałośnie na krukonce. Co prawda jej strój nadal nadawał się tylko do wyrzucenia, ale przynajmniej nie musiała obawiać się, że podczas spaceru korytarzem pokaże innym uczniom trochę więcej, niż planuje. - Dobra... jest już trochę lepiej. Chłoszczyć! - Spróbowała oczyścić swoje ubranie z farby, ale z miernym skutkiem. Nie do końca wiedziała, czy to kwestia jej umiejętności, czy tego, jak mocne było zaklęcie rzucone przez Gittan. No cóż... musiała się pogodzić z faktem, że jej ubranie też już się raczej do niczego nie nada.
Wyglądały bardzo żałośnie. Jednak tkwił w nich niepowtarzalny urok. Gittan nie była wściekła za spaloną sukienkę, którą kiedyś tam uszyła sama. Bardzo podobała jej się ta zabawa. Z Noemie zawsze się coś działo. Nigdy nie rozmawiały o rzeczywistości. Kusa długość sukienki sprawiła, że nie czuła się za pewnie, a przez wypalone dziury na brzuchu można było policzyć jej żebra. Próbowała jakoś to zakryć, ale jedyne co mogła zrobić to przywołać jakieś nowe ubranie. Albo z dumą, jakże wielką, iść korytarzem prosto do dormitorium. Gdy tak przyglądała się swojej sukience, zobaczyła, że jest poparzona, co skomentowała głośnym zachłyśnięciem się powietrzem. Przecież nie chciała iść do Skrzydła Szpitalnego, opowiadając jakimi są pokrakami. Zagryzła wargę. Oczywiście, że tam nie pójdzie. - Nie wyszła nam pułapka, ale zrobiłyśmy z niej coś o wiele ciekawszego niż pokój do ruchania - skomentowała, ciągle oglądając, czy na ciele ma kolejne poparzenia. Nie miała pojęcia, jak się tego pozbyć. Teoretycznie Noemie polewała ją zimną wodą, ale to nic nie dało. Może przejść się do zielarni i popatrzyć na półkach czy nie ma jakieś maści? Nie pomyślała, że Noemie może być na tyle pomocna, aby próbować naprawić jej sukienkę. Elementy, które się nie spaliły, jakoś ponownie się ze sobą posklejały, jednak nie dało to zbyt wiele. - Skrzaty je na pewno wypiorą - rzuciła cicho. Nie miała w sumie siły na dalszą rozmowę, bo poparzone miejsca piekły jak szalone. Chrząknęła, podnosząc torbę. Kilka razy jeszcze rzuciła Chłoszczyć na sufit oraz nieprzyjemne skutki nagłego wybuchu ognia, aby ich nieudolność nie wyszła na jaw, gdy ktoś tu przyjdzie. - Ani ty ani ja nie mamy chyba zamiaru paradować w takim stroju, więc chodźmy się przebrać, wyglądamy jak siedem nieszczęść, lepiej, aby nikt nas tak nie zobaczył - burknęła, zarzucając torbę przez ramię w taki sposób, żeby zasłonić swój tyłek. - Mimo ubocznych skutków, była to naprawdę fajna zabawa - dodała, przelotnie całując dziewczynę w policzek. Wyszła z sali, modląc się, żeby nikt ją nie zobaczył. [zt]
No cóż... W życiu nie zawsze bywa kolorowo i nie zawsze wszystko się udaje. Znaczy - kolorowo akurat było, zważając na kolor ścian i farby na ubraniu ślizgonki. Dziewczyna wydęła wargi i wzruszyła ramionami. - No jasne. Lepsze to, niż zamulanie przed kominkiem. Przynajmniej pomysł był dobry... Następnym razem musimy to jakoś lepiej obmyślić. - Taaak - jakby miał być ten następny raz. Nie, żeby nie chciała, ale wiadomo, że zawsze kończy się tylko na słowach: "no jasne! Musimy się spotkać! KONIECZNIE!", a potem wszystko się urywa i przy kolejnej okazji znów padają te same słowa, te same deklaracje. Cóż - tak to już wyglądało na tym świecie. Pod tym względem nie różnili się między sobą w żaden sposób. Gdyby nawet nie wyprały, to nie miała się o co martwić - ubrań miała sporo, a w razie czego mogłaby zawsze poprosić rodziców o pomoc. Z całą pewnością by nie odmówili. - Cóż... masz rację. - Faktycznie, im szybciej się ogarną, tym lepiej. Trudno byłoby wytłumaczyć komuś, kto przez przypadek wszedłby do klasy, że wcale się nie pojedynkowały, że po prostu zastawiały pułapkę na uczniów, którzy przybywają tutaj gromadnie, żeby kopulować. Zauważyła poparzenia na ciele Gittan. Wyliże się. Przygryzła wargę. Co co? Nie mogła jej z tym pomóc. - Może jednak lepiej idź do skrzydła szpitalnego? Przecież cię nie zabiją, nie? Powiesz, że przygotowywałaś jakiś eliksir na zajęcia i wybuchł albo, że zasnęłaś za blisko kominka. - Uśmiechnęła się szeroko. Noemie poczuła się zszokowana, kiedy poczuła usta koleżanki na swoim policzku. Nie odwróciła się, zanim tamta nie wyszła z klasy. Nie pożegnała się nawet. Odwróciła się po prostu powoli, mrużąc oczy i ściągając usta. Co? Że to właśnie... ale... jak? Że po co? Kilka myśli przebiegło jej przez głowę. Witała się tak z wieloma koleżankami, z wieloma się tak żegnała, ale to nigdy nie było szczere. Przynajmniej z jej strony. Zawsze WYPRACOWYWAŁA sobie taki poziom znajomości. Tutaj to przyszło naturalnie. "O! Podpaliłaś mnie, ja cię pomalowała farbą, okej, to trzymaj się, MUAAAAAAA!" Wolnym krokiem skierowała się do wyjścia, ale kiedy tylko znalazła się na korytarzu, popędziła w kierunku pokoju wspólnego.
Minęło bardzo dużo czasu od kąt Faye widziała się z Leosiem. Czasami o nim myślała.. No dobrze prawie ciągle o nim myślała, ale nie mogła się z nim spotkać. Nie miała na to czasu. Wszystko w jej życiu się zmieniło, dosłownie wszystko. Jej ojciec załatwił jej masę dodatkowych zajęć by podszkoliła się w opanowaniu eliksirów perfekcyjnie po historie magii i tak dalej. Faye była świetna z eliksirów i tylko z eliksirów. Nie radziła sobie z Obroną ani z Transmutacją. Nie potrafiła pojąć dlaczego, ale kto by się nad tym zastanawiał teraz po tych wszystkich zajęciach. Miała dość braku czasu dla siebie, dla Leosia.. Dla wszystkich. Przerzuciła torbę przez ramię i udała się Wielkimi Schodami na korytarz na II piętrze. Stanęła przed dużymi drewnianymi drzwiami i pchnęła je ostrożnie. Drzwi rozchyliły się przed nią wpuszczając ją do środka. Gdy ujrzała, ze nikogo tu nie ma odetchnęła z ulgą. -Mam dość, jestem wykończona.. -powiedziała sama do siebie kładąc torbę na jednej z wielu ławek. Usiadła na pustym biurku i westchnęła głęboko. Oddała by wszystko za rozmowę z Leonardem, tęskniła za nim chociaż na początku znajomości bardzo ją denerwował. Jednak w głębi serca Faye czuła się przy nim inaczej, mogła być przy nim sobą. Przymknęła powieki i zaczęła powoli oddychać, chciała się wyciszyć i zapomnieć o wszystkim. Gdzieś w duchu miała nadzieję, ze Leo się tutaj pojawi, ale jak? Przecież nie widzieli się tak dawno, nie wiedział gdzie ona teraz była.
Leonardo na pewno nie myślał cały czas o Ślizgonce. Właściwie, nie myślał o niej prawie wcale. To znaczy, wiadomo, polubił ją, ale znikła tak nagle, że właściwie nie widział sensu zamartwiania się, co się z nią stało. Po kilku dniach całkowicie zniknęła z jego życia. Dzisiaj właściwie nic go nie obchodziło. Szukał miejsca, w którym może się schować, uciec, zapomnieć o całym świecie. W tym zamku nie czuł się dobrze, brakowało mu domu, brata, który chyba zrezygnował i wrócił do domu, chociaż Leo tego też nie może potwierdzić w stu procentach, ponieważ nie rozmawiał z nim od kilku miesięcy. Westchnął ciężko, otwierając drzwi klasy i zastanawiając się czy wreszcie trafił na jakieś puste miejsce. Przeliczył się jednak. W klasie siedziała jakaś dziewczyna, które początkowo w ogóle nie poznał. Po chwili stwierdził, że wie, kim jest ta dziewczyna. - A, to Ty.. - mruknął zrezygnowany. Miał zamiar obrócić się na pięcie i wyjść, jednak po chwili stwierdził, że nie wypada. Może zamieni z nią dwa zdania i znajdzie jakiś pretekst, żeby opuścić pomieszczenie? Podszedł kawałek w jej kierunku, rozglądając się, gdzie by tu sobie przycupnąć. Ostatecznie zdecydował się usiąść na ławce przed dziewczyną, wywracając przy tym lekko oczami. - Co Ty tu robisz? No i gdzie tak nagle zniknęłaś? - na twarz przywołał jeden ze swoich uśmiechów, które kierował do osób, które darzył jakimś pozytywnym uczuciem, ale nie byli mu na tyle bliscy, żeby zamartwiać ich swoimi kłopotami. Liczył, że dziewczyna będzie egoistką, jak to większość Ślizgonów, i nie zainteresuje się jego miną. Naprawdę tego chciał. Założył więc ręce na piersi, czekając na jakąś reakcję z jej strony.
Słysząc jak drzwi się otwierają otworzyła oczy i ujrzała Leo. Zdziwiona nie wiedziała co ma zrobić, powiedzieć. Wiedziała, że chłopak był na nią zły, wściekły. Na pewno już o niej zapomniał, ale ona o nim nie zapomniała. Spojrzała na niego swoimi czekoladowymi tęczówkami, które były wypełnione smutkiem i żalem. -Tak, to ja.. -powiedziała cichutko i podkuliła nogi tak by objąć je rękoma. Oparła głowę o kolana i westchnęła cichutko. -Leo wiem, że zniknęła bez żadnego śladu.. Przepraszam. -wyszeptała i spojrzała na niego ostrożnie. Nie wiedziała co ma powiedzieć, jak ma się wytłumaczyć. Miała po prostu powiedzieć : No więc mój tata jest kretynem i zabrał mnie do domu na 2 tygodnie, później załatwił mi dodatkowe zajęcia przez co nie mam czasu na ŻYCIE! Wiesz nie to, żebym Cię nie lubiła.. To po prostu wina ojca i nawet nie mam czasu spać. Nie to nie przejdzie, nie mogła tego powiedzieć. Odgarnęła kosmyk rudych włosów z policzka i zagryzła delikatnie ząbkami dolną wargę. -Musiałam wyjechać na 2 tygodnie do domu.. Sprawy rodzinne. -powiedziała po chwili i spojrzała na niego smutna. -Wiem, że już o mnie nie pamiętasz i nawet o to nie proszę. To moja wina, zawaliłam. Mogliśmy dalej rozmawiać i spotykać się jak kiedyś. Nie mogłam, nie miałam czasu. Ciągle mam coś do zrobienia, ciągle jakieś korepetycje, próby.. Nawet nie mogę się wyspać bo nie mam czasu. Przepraszam. -wyrzuciła to w końcu z siebie i spuściła głowę by na niego nie patrzeć. Powoli wstała z biurka i wzięła torbę z ławki obok której siedział Leo. -Masz prawo być wściekły, możesz na mnie nakrzyczeć.. Ale ja już na prawdę nie mam siły by żyć. Poddaje się.. Od naszego ostatniego spotkania nic nie narysowałam.. -dodała i przełożyła torbę przez ramię. Zagryzła dolną wargę ząbkami i westchnęła cichutko.
Leonardo zły, że ktoś się do niego nie odzywa? W dodatku ktoś, kogo ledwo zna i kto nie znaczy dla niego zbyt wiele? Oczywiście, że nie! To kompletna bzdura. Gryfon był bardziej zaskoczony faktem, że w dniu, kiedy nie chce nikogo spotykać wpada na dziewczynę, którą ostatnio widział dobre parę tygodni temu. Uśmiechnął się do niej lekko, starając się zachowywać normalnie. - Dziewczyno, daj spokój. Nie musisz mnie przepraszać, doskonale rozumiem, że każdy ma swoje sprawy do załatwienia - mrugnął do niej wesoło, przekrzywiając głowę. Po co mu się tłumaczyła? Tak naprawdę nie interesowało go to za bardzo, dlatego podszedł do jej wyjaśnień nieco sceptycznie. Jasne, lubił ją, ale jeszcze raz powtórzę - nic ich ze sobą nie łączyło, kompletnie nic, oprócz zwykłej, koleżeńskiej więzi i faktu, że Faye pokazała mu swoje rysunki. Jeśli nie robi tego często, to dla niej mogło to coś znaczyć. Dla Leonardo? Kompletnie nic. Może lekki dowód sympatii, ale nic poza tym. Nie popadajmy więc w paranoję, spokojnie! - Każdy z nas ma coś do zrobienia. No i nie jest to Twoja wina.. - wzruszył ramionami, lekko zakłopotany takim wyznaniem dziewczyny. Może ona się w nim zauroczyła? - Naprawdę nie jestem zły, nie mam prawa być. Bo w końcu.. jesteśmy tylko znajomymi, zgadza się? - spytał zmieszany, zastanawiając się, gdzie cholera popełnił błąd dając dziewczynie jakąś nadzieję. Dlaczego myślała o nim jak o kimś bliskim? Dlaczego wydawało mu się, że coś przeoczył? - No i zawsze możemy się dalej spotykać jako kumple, nie? - dodał, żeby załagodzić wcześniejsze pytanie. Czuł jednak ogromną chęć podkreślenia, co dla niego oznacza ich znajomość. Miał wrażenie, że dziewczyna za dużo sobie pomyślała, a to bardzo nie dobrze. Nie chciał mieć na koncie żadnego zranionego serduszka, o nie. Wystarczająco już osób zranił.
Stała w milczeniu wpatrując się w wysokiego ciemnowłosego chłopaka. Jego zachowanie był dość hmm, dziwne. Wcześniej nie był taki zmieszany i nie powtarzał w kółko tego samego. -Ok,ok. Rozumiem. -powiedziała unosząc jedną brew ku górze. Przez chwile przyglądała mu się uważnie. Oook, to była dziwna sytuacja. Nie wiedziała co to wszystko miało znaczyć, ale Leoś na prawdę dziwnie się zachowywał. Nic do niego nie czuła prócz sympatii, którą obdarzyła go już pierwszego dnia. Mimo, ze była wtedy dla niego wredna, chamska i oziębła polubiła go. Był dla niej jak ktoś na prawdę bliski, ale nie jak brat. Był przystojny i miły, ale nie mogła się w nim zakochać. Traktowała go jak przyjaciela i tyle. Stanęła przed nim i uśmiechnęła się do niego delikatne. -Nie bądź taki spięty, wszystko jest ok. Nie martw się nie zakochałam się w Tobie jeśli o to Ci chodzi. -wyszeptała z uroczym uśmiechem. Odgarnęła ostrożnie opuszkami palców kosmyki ciemnych włosów z jego policzka. Zagryzła delikatnie ząbkami dolną wargę i westchnęła cichutko. -No a co u Ciebie? W końcu dawno nie rozmawialiśmy, musiało się coś zmienić. -spojrzała na niego zaciekawiona.
Leonardo odetchnął z ulgą, uśmiechając się już szerzej i z większą swobodą. Więc jednak wszystko mu się wydawało, tak? Na szczęście! To jednak dało mu do myślenia i stwierdził, że musi odrobinę popracować nad swoim wyczuciem taktu. Zaśmiał się cicho z własnej głupoty i spojrzał na dziewczynę z uczuciem, które ciężko było nazwać. Może to wdzięczność? - Bardzo się cieszę, naprawdę bardzo. Pomyślałem sobie coś innego, nieistotne, naprawdę - powiedział głosem, który Faye musiała znać i pamiętać. Był już prawie sobą, takim samym Leosiem, jakiego dziewczyna poznała. Z tym, że teraz miał trochę więcej na głowie, jednak o tym nie chciał w ogóle rozmawiać. Po co? Lepiej mówić o rzeczach nieistotnych, żeby później nie żałować słów. Zapytała co u niego.. przez moment Leonardo się zawiesił, nie wiedząc dokładnie co ma powiedzieć. Może po prostu najbardziej ogólnie.. - Jestem przemęczony. Wszystko daje mi w kość. OWUTemy, Sfinks, Quidditch, a do tego jeszcze lekcje, na których powinienem się pojawiać, bo gdy nie będę na nie uczęszczał chyba mogą odesłać mnie znów do domu - wzruszył lekko ramionami, starając się, żeby zabrzmiało to bardzo naturalnie. Nie okłamał jej. Wszystko to było prawdą, jednak jeśli chodziłoby tylko o to, dałby sobie z tym radę bez problemu. Najgorszy był fakt, że jego brat zniknął bez słowa, to go bolało. Jakby rzadziej widywał też dziewczynę, w której tamten się podkochiwał. Zawsze miał do niej podejść i zapytać się czy wie co się wydarzyło, jednak za każdym razem tracił odwagę. Uśmiechnął się więc jeszcze raz do Faye, czekając na jakąś jej reakcję.