W klasie króluje tajemniczy kurz, a spokój emanuje z każdego zakątku mistycznego pomieszczenia. Wyborne witraże ozdabiają okna od wewnętrznej strony pomieszczenia, zaś na zamek od zewnątrz tracą wpływ. Młoda nauczycielka przyozdobiła każdą ławkę zielonymi i przydługawymi obrusami, co stylowo kontrastuje teraz z ścianami. Ściany zaś pokrywają wymyślne wzorce, powstałe już na początku legendarnego zamku. W pomieszczeniu brakuje świeżego powietrza, a stłumione światło resztkami sił wpada do klasy przez harmonijnie określone witraże. Dokładnie o godzinie 19:30 światło tworzy malowniczą mozaikę węża, lwa, borsuka i kruka. Herbów wszystkich domów Hogwartu.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - Historia magii
Wchodzisz do Klasy Historii Magii, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Historię Magii. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany znany Ci Aden Morris oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Traustnitz. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoi czara, z której unosi się niebieski dym. Na niej świeci się napis „teoria. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować dwa pytania i odpowiedzieć na nie lub wykonać polecenie. Gdy sięgniesz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z historii magii i run można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
pytanie nr 1:
Pierwsza kostka:
1 – Z czego zasłynął Burdock Muldoon? Podaj lata jego życia. 2 – Podaj kilka faktów z życia Gellerta Grindelwalda oraz podaj lata jego życia. 3 – W jaki sposób Gregory Przymilny zdobył fortunę? Czyje zaufanie zdobył? 4 – Podaj kilka faktów z życia Morgany le Fay. Czyją siostrą (przyrodnią) była? 5 – Opisz Urica Niegodziwego i wyjaśnij z jakimi stworzeniami miał do czynienia. 6 – Kim była Wendelina Dziwaczna i z czego zasłynęła?
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
pytanie nr 2:
Pierwsza kostka:
1 – Uporządkuj chronologicznie obrazy związane z bitwą o Hogwart. 2 – Zniszcz zaklęciem Bombarda modele twierdz, które poległy przed XV wiekiem. 3 – Po cechach charakterystycznych rozpoznaj czarodzieja - widzisz go w wysokim lustrze. 4 – Po wizualizacji rozpoznaj wydarzenie - zanurzasz głowę w myślodsiewni. 5 – Oczyść czaszkę z piachu i pyłu, uważając, aby jej nie uszkodzić w żaden sposób. 6 – Rozpoznaj legendarne artefakty i przyporządkuj je do odpowiedniego czarodzieja.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - historia i runy:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - pytanie 1:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - pytanie 2:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za pytania oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob 6 Wrz 2014 - 17:35, w całości zmieniany 1 raz
Kolejne zajęcia? Owszem. Elisabeth dzisiejszego dnia wyglądała zdecydowanie na wyspaną. Jednak na jej twarzy nie gościł zbyt mocny makijaż ponieważ czarownica nie miała na to sił. Czyżby depresja? Można byłoby to tak nazwać. Samotnie spędza każdą wolna chwilę. A wieczory? Zamiast wybrać się na przechadzki ze "znajomymi" ona wybiera samotny wieczór pod ciepłym kocem w swoim dormitorium. Najgorsze dla dziewczyny jest to iż musi w ogóle wychodzić na jakiekolwiek zajęcia.
Tak więc udała się do sali, w której zazwyczaj odbywały się zajęcia z Historii Magii. Przed samymi drzwiami wzięła głęboki wdech i poprawiła swoją szatę. Pociągnęła za klamkę i weszła do środka z malowniczym uśmiechem. -Dzień dobry. Przepraszam bardzo za spóźnienie profesora.-Skierowała te słowa do nauczyciela i podeszła bliżej Winter i swojej siostry, której nie widziała od długiego czasu. A dlaczego? Nie miała zamiaru tłumaczyć się jej ze swego zachowania i złego samo poczucia. -Cześć.-Przywitała się z "koleżankami" i usiadła bliżej nich. Gdy słyszała gdy jedna z nich się przedstawia Lettlie poczekała aż skończy i sama wstała ze swego krzesła i postanowiła przedstawić się tuż przed starsza Cortez. -Tak więc panna spóźnialska nazywa się Elisabeth Lettlie Cortez. Jestem na pierwszym roku studiów. Poprzednio uczęszczałam do szkoły Calpiatto. Jestem kapitanem drużyny Quidditch Krukonów.- Przy ostatnim zdaniu podniosła wyżej głowę i odgarnęła swe włosy. Spoglądając z wrednym uśmieszkiem na koleżanki.
Zielarstwo w sali od Historii Magii? Czego będą się uczyć? Jak magiczny tytoń był palony przez natywnych amerykanów w Ameryce Północnej? Myrddin nie czuł się pewny, aby ta lekcja miała jakikolwiek ważny wpływ na jego dalsze życie. Ale trzeba, jeśli się chce mieć jakiekolwiek pewnego rodzaju fory na przyszłych zajęciach. Jeśli nauczyciel nie będzie mu wchodził w drogę z tym co robi to z pewnością mieli jak najbardziej pozytywne stosunki. Przed wejściem do sali historycznej oczywiście poluzował lekko swój krawat, aby nie wypaść na kolejnego snoba, co nos ma wyżej niż sra. Zresztą, kto by mógł go oto posądzić. A tak, każdy kto w większy sposób zaangażuje się z nim w jakąkolwiek dłuższą dysputę. Na ten moment nie miał jednak jakiejkolwiek ochoty na to, aby kogoś obsmarować, poniżyć czy wywyższyć. Objął swoim wzrokiem każdego z przybyłych uczniów. Rozpoznał jedynie studentkę pierwszego roku z tego samego domu co on. Cóż, nie zamierzał jakoś blisko siadać obok nie. Wystarczało, że mógł widzieć wystarczająco dobrze nauczyciela. Coś wymarniał po ostatnim roku. Chyba ktoś tu dostał niezły wycisk od swoich ukochanych uczniów. Nie sądził tylko, że to on będzie tym pierwszym. Niektórzy mieli o wiele słabszą psychikę, ale mimo to nadawali się do swojej roboty. W końcu padła kolej na niego samego. Miał się przedstawić, ale zanim to zrobił maznął jeszcze jakiś wpis na karcie, dając do wniosku nauczycielowi, że wdzięcznie nazywa się Myrdddinem Llewellynem. Merlin, tyle że po walijsku. - Myrddin Llewellyn, ale o tym z łatwością wyczyta pan na liście. Ostatni rok studencki. Na pewno czuje się pan dobrze, aby już móc prowadzić zajęcia? - Nie było to jakaś kąśliwa uwaga, że się nie nadaje czy coś. Ale warto było po prostu wiedzieć jaką opinię miał o swoim zdrowiu.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Na tłumy się nie zapowiadało. Może to i lepiej, nie będzie musiała słuchać bzdurnych rozmów, które większość Wymieniała między sobą. Taka forma zajęć jej jak najbardziej odpowiadała. Mimo to nie spodziewała się zastać tutaj swojej siostry. Młoda coraz bardziej ją zaskakiwała i to wcale nie pozytywnie. Dziwiła się, że nie otrzymały, a raczej Letti nie otrzymała, listu od ojca. Może ta szkoła nie zwracała tak wielkiej uwagi na frekwencję jak Calpiatto. Trochę nawet było jej to na rękę. Gdy tylko Eli usiadła i przywitała się z nimi spojrzała w jej stronę mrużąc oczy. - Gdzie ty się podziewałaś? Masz pojęcie jak bardzo się martwiłam? Gdyby tylko.... -Musiała przerwać, gdyż kolega z jej domu przestał mówić. Z tego wszystkiego zdarzyła wyłapać jedynie ostatnie zdanie o samopoczucie nauczyciela. Sama nie była w stanie ocenić czy wszystko z nim dobrze ale trzeba było przyznać, że wyglądał na wychudzonego. Czyżby ciężki okres wakacyjny? Dodatkowa praca? Z pewnością nie płacili tak źle w tej placówce... Grzecznie poczekała na odpowiedź nauczyciela po czym podniosła się z miejsca z delikatnym uśmiechem. - Isabelle Luna Cortez. Pierwszy rok studiów. - I tyle. Usiadła z powrotem opierając się o oparcie krzesła. Nie lubiła mówić o sobie. Wystarczyło, że nauczyciel powinien kojarzyć ich nazwisko przez Aleksandra. Po co miała mówić więcej. Sięgnęła jeszcze po kartkę daną przez nauczyciela aby wpisać na nią swoje nazwisko.
Faktycznie co chwilę pojawiał się ktoś nowy. Frekwencja nie była powalająca, ale zawsze coś. Zamiast narzekać, wolał poświęcić uwagę uczniom, którzy zdecydowali się przyjść.W głębi serca, ubolewał jedynie nad nieobecnością Puchonów. Bardzo mocno mu zależało, żeby jego podopieczni pojawiali się na zielarstwie. Nie miał jednak zamiaru, nikogo zmuszać na siłę. Tak czy siak, gabinet miał zawsze dla nich otwarty. -Rieux? - powtórzył cicho pod nosem, może nieco przekręcając nazwisko Krukonki. -Francuska? - zapytał, albo raczej zgadywał. Było to pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mu do głowy. Nie krępował się zagadać i w przeciwieństwie do niektórych nauczycieli, nie traktował rozmowy z podopiecznymi jak najgorszych tortur, porównywalnych do palenia na stosie. Lubił poznawać swoich uczniów - sprawiało mu to radość. Nie ograniczał się jedynie do relacji student - nauczyciel. Holender wciąż był młody. Poza ścianami klasy czy drzwiami cieplarni, był jak dobry przyjaciel czy starszy brat. -Jeszcze nie zaczęliśmy, a poza tym nie planuje dziś nic poza gadaniem, więc nie ma problemu. - z uśmiechem na twarzy, rzucił luźno w kierunku rudowłosej Krukonki. Jak widać, dziewczyna była bardzo dumna ze swojej roli w drużynie, a Holender nie mógł się powstrzymać, żeby zażartować z tego powodu. -Team Hufflepuff panno Cortez. Proszę o tym pamiętać! - zaśmiał się do dziewczyny i przeniósł spojrzenie na albinosa. Oczywiście, Thijs nie był nauczycielem, który mściłby się za przegrany mecz. -Tak, a skąd ta troska? Coś ze mną nie tak? Jestem brudny. źle wyglądam? - szybkim ruchem dłoni, przeczesał włosy na głowie i poprawił marynarkę, uszytą idealnie dla niego. Czuł się świetnie i szczerze mówiąc to z każdym dniem było lepiej. Wesoły uśmiech regularnie pojawiał się na twarzy Holendra. Owszem, był po długiej chorobie, ale miał długi urlop. Nie wróciłby do Hogwartu, gdyby czuł się jeszcze źle. -Bliźniaczki? - spytał mocno zszokowany i zaskoczony. Może nie były do siebie zbyt mocno podobne, ale to w niczym nie przeszkadzało. Miały takie samo nazwisko, znały się i były na jednym roku - musiały być rodzeństwem. Szkoda tylko, że Tiara je rozdzieliła.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
TeamHufflepuff, a żaden Hufflepuff na zajęciach się nie zjawił. Trochę wstyd. W zasadzie Nei także nie zamierzał przyjść na lekcję poglądową i typową pogadankę, po prostu pomylił sale. A skoro już znalazł się w niej, miał resztki przyzwoitości nie zawrócić na pięcie na widok opiekuna domu. - Mnie to chyba profesor pamięta - był tak charakterystyczną osobą, iż ciężko go przegapić. Nie tylko przez wzrost i ogniste włosy, ale także blizny po oparzeniach, szpecące prawą rękę. Teraz także na szyi widać było poprzeczną szramę, a gdy sięgnął po pióro, aby wpisać własne nazwisko, zauważyć się dało, że lewą rękę zdobią urwane znamiona po porażeniu przez iglicę. Przesunął wzrokiem po liście uczniów. - @Myrddin Llewellyn - przeczytał jedno. - Jesteś ze wsi? - Nie wiedział dokładnie, który to uczeń, student czy inny praktykant, jednak godność ta była mu boleśnie znajoma. - Okolice Llanfihangel-yng-Ngwynfa? Llanrhaeadr-ym-Mochnant? Llansanffraid-ym-Mechain? - Dla obcych to pewnie brzmiało, jakby chłopak chciał przywołać demona. A on tylko wymieniał rodzinną miejscowość i co większe, okoliczne wsie, w jakich pamięta, że mieszkała rodzina ze strony jego matki.
- Chodzi bardziej o fakt, że nie chcę, aby w połowie semestru nagle zabrakło nam nauczyciela od zielarstwa. - Skomentował to w krótki, lakoniczny komentarz. Bez żadnych przejawów troski, a jedynie pragmatycznego myślenia. Jeśli się uczyć, to lepiej z tą samą osobą co od początku. Co inne osoby to inne metody nauczania... A potem nagle się może okazać, że będzie trzeba stworzyć zmianę. Chociaż... Czy w ogóle zależało na tym Myrowi? W końcu jeśli chciałby się pouczyć zielarstwa poszedłby bezpośrednio do rodziców. Ale w sumie - najlepiej jest się uczyć przedmiotu tam, gdzie miejsce jest przeznaczone do nauki. I wtedy odezwał się głos. Ktoś wywołał jego imię, a potem jeszcze zapytał czy wziął się z któryś tych wymienionych miejsc. Kto inny uznałby to za bełkot, jednak Myrddinowi bardzo dobrze one brzmiały. W końcu były po walijsku, a Walia to największe skupisko celtyckie. Odwracając zaledwie wzrokiem na sekundę na mówiącego, Myr westchnął i jedynie skomentował. - Zależy kto pyta. Jak rodzina, możliwe. Kto inny? Nie sądzę. Zwłaszcza Puchon. - Odpowiedział wprost. W jego rodzinie mało kto wylądował w Hufflepuffie. Zawsze był to albo Slytherin, albo Ravenclaw. Nigdy nie Gryffindor.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Szlag. Nigdy jeszcze nie udało jej się tak spektakularnie spóźnić na lekcje. Było jej wręcz głupio, że miała tak duże opóźnienie, ale ostatnio tyle się działo... Co prawda to pewnie nie było dobre wytłumaczenie dla nauczyciela, ale cóż mogła zrobić innego? A opuszczać zielarstwa nie zamierzała. Nie, w szczególności dlatego, że jego nauczyciel był opiekunem jej domu. No to się ładnie poskładało... Dostanie szlaban od własnego opiekuna... Brawo panno Valenti, brawo... Wpadła do klasy w momencie, kiedy profesor akurat mówił o swoim kibicowaniu Huffelpuffowi. Na zaróżowionym od biegu licu dziewczyny wykwitł uśmiech. Nie spodziewała się usłyszeć czegoś takiego od samego wejścia. Nadal rozpierała ją duma na myśl o jej chwycie na ostatnim meczu, a teraz gdy słyszała podobne słowa ze strony profesora, wiedziała, że nie poszło to na marne. Może nawet widział jej ostatnie popisy na boisku? -Huffelpuff najlepszy jest w quidditcha! - stwierdziła. Chyba zwyczajowe "dzień dobry" wyszło już z użytku w jej mniemaniu. -Przepraszam za spóźnienie. Od razu skierowała swoje kroki w kierunku biurka nauczyciela, gdzie jak widziała większość uczniów wpisywała się na listę obecności. Miała nadzieję, że profesor jej również pozwoli pomimo swojego spóźnienia. Po drodze pomachała do kilku znajomych twarzy, starając się nie patrzeć zbyt długo na @Neirin Vaughn. Nadal jakoś dziwacznie czuła się w jego obecności... -Silvia Valenti, pierwszy rok studencki, oczywiście Huffelpuff. - powiedziała na głos, uśmiechając się szeroko w kierunku profesora Corbjin. Skoro już się spóźniła i pewnie przez to mogła zapaść w pamięci, to może jednak w lepszy sposób by spróbować?
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Słuchała jak wszyscy odpowiadają na zadane przez profesora pytania. Nawet ją zaszczycił jednym. Chodź w sunie ją i jej siostrę. Naprawdę myślał, że są blizniaczkami ?Przecież na pierwszy rzut oka było widać, że różnią się jak dwie krople wody. W dzieciństwie były do siebie podobne, i to bardzo ale to było dawno. W ciągu lat zdarzyły nabrać innych cech z wyglądu jak i charakteru. - Nie jesteśmy bliźniaczkami. Elisabeth jest z grudnia, a ja ze stycznia. Tak się jakoś złożyło. - W ruszyła ramionami jakby była to dla niej oczywista rzecz. Przez chwilę nawet spojrzała na swoją siostrę lecz oderwała wzrok gdy tylko do klasy weszła Sylwia. Uśmiechnęła się do niej przyjaźnie. Od rozmowy w sowiarni gdzie spotkały się przez przypadek nie miały możliwości aby porozmawiać. Wręcz Isabelle miała wrażenie jakby dziewczyna jej unikała. Nie wiedziała tylko czemu...
Nie wiedziała czy powinna tłumaczyć się siostrze ze swojego zachowania. W końcu była już dorosła, czyż nie? Przecież miały obie swoje życie. Is miała swoich znajomych ze swego domu, a Eli? Eli od każdego starała się odciąć. Nawet nie umiała odpisać na listy swojej matki. A dlaczego? Bała się? A może oczekiwała w końcu od nich wyjca by usłyszeć jej głos? Sama nie wiedziała.
Gdy tylko się przedstawiła spojrzała na nauczyciela ponownie po przypomnieniu o drużynie Puszków. Uśmiechnęła się do niego i zaśmiała szczerze. -Profesor się nie martwi. Nie skopiemy im tak od razu tyłka-uśmiechnęła się do nauczyciela.
Następnie do sali weszła panna Valenti. Kojarzyła ją z poprzedniej szkoły. Jednak nigdy nie miała z nia tak dobrego kontaktu jak Is. Więc jedyne co zrobiła, to zmierzyła czarownicą i parchnęła cicho pod nosem.
Po nagłym wejściu Silvi zwróciła swój wzrok na starszą siostrę, bo usłyszała jej pytanie. -Interesuje Ciebie to? Przecież masz swoje życie. – Po swojej odpowiedzi spojrzała na ucznia domu węża. Nie widziała go prędzej. Ale sądząc po jego wypowiedzi na pewno nie jest na pierwszym roku. Spojrzała w jego błękitne oczy i wzięła dość głośny wdech i wydech, a następnie podgryzła wargę. Czyżby chłopak wpadł jej w oko? A przecież była uczona, że nie patrzy się na wygląd.. A on zawrócił jej w głowie od pierwszego wejrzenia? O nie, nie.. Nie może sobie na to pozwolić.
Kiedy jej siostra się przedstawiała słuchała jej uważnie. Chociaż w sumie nic szczególnego o sobie nie wyjawiła. Jednak nauczyciel zwrócił uwagę na ich nazwisko. Na określenie "bliźniaczki" zaśmiała się. Jednak Iss ją wyprzedziła i odpowiedziała. -Pierwszy raz ktoś pyta o to czy jesteśmy bliźniaczkami- Uśmiechnęła się ponownie do profesora i następnie spojrzała na siostrę i jej nastrój mimowolnie się zmienił, bo siedzenie obok niej pozwoliło jej na to by złapać starszą czarownicę za dłoń i wzrokiem powiedzieć przepraszam.
Miło było w końcu zobaczyć jakąś Puchońską twarz. Było to bardzo podbudowujące. Pomimo tego, że Thijs miał otwarte serce dla wszystkich uczniów, to Borsuki byli jego oczkiem w głowie. Szczerze mówiąc to Holendrowi zrobiło się strasznie głupio. Lekkie rumieńce zabłyszczały na jego policzkach. Jak mógł w nich zwątpić? Doskonale zdawał sobie sprawę, że powinien w nich wierzyć, aż do samego końca. Lekkim skinieniem głowy, ale ze sporym uśmiechem na twarzy, przywitał Neirina. Z zaintrygowaniem przyglądał się wymianie zdań pomiędzy chłopakami. Nie bardzo rozumiał o co chodzi, ale raczej nie było w tym nic toksycznego. -Dobra, siadajcie. - rzucił, chcąc skończyć tą rozmowę. Odpowiedź Myrddina nie bardzo przypadła mu do gustu. Wyraźnie miał jakiś problem do Puchonów, a Thijs strasznie nieznośił takiej dyskryminacji. -Akurat tym, nie Ty powinieneś się martwić. - krótko podsumował, chcąc już zamknąć ten temat. Nawet gdyby miał nawrót choroby, to i tak była to sprawa dyrekcji. Corbijn nie bardzo potrafił zrozumieć chłopaka. Dlaczego w ogóle się tym przejmował. Holender nie był jedynym nauczycielem zielarstwa, a znalezienie zastępstwa to nie jest problem. -Hah, profesor Hal też tak mówił na trybunach. - rzucił, przypominając sobie jak to nauczyciel ONMS był pewny zwycięstwa Gryfindoru. Niestety coś im nie wyszło, z czego Thijs mocno się cieszył i bardzo mocno wierzył, że z Ravenclawem będzie tak samo. Zabawnie byłoby utrzeć nosa i nieco dokuczyć rudowłosej uczennicy na zajęciach. Nie było to profesjonalne podejście, ale Corbijnowi zawsze go brakowało. Kolejna niespodzianka, była chyba jeszcze lepsza, albowiem salę nawiedziła gwiazda ostatniego spotkania. W Holendrze od razu obudziła się radość, podobna do tej, którą czuł na trybunach, kiedy dziewczyna złapała znicz. Szeroki uśmiech wymalował się na twarzy młodego nauczyciela. -Spoko, nie ma problemu. Gratuluję ostatniego zwycięstwa. - mruknął, z ogromną dumą wymalowaną na twarzy. Zdawał sobie sprawę, że właściwie to w meczu był remis, ale dla Thija liczyła się jedynie dogrywka, w której to Borsuki zwyciężyły. -Dlaczego pierwszy? - spytał, unosząc brwi do góry. Raczej nie było w tym pytaniu nic dziwnego. Nie podejrzewał, żeby któraś z dziewcząt miała kiblować, a ten sam rok nauki, potrafił być mylący. Owszem różniły się, ale bliźniaczki nie zawsze były takie same. Holender klasnął w ręce, chcąc zwrócić na siebie uwagę wszystkich i zeskoczył ze stolika na którym siedział, żeby wyjść na środek sali. -Dobra, wątpię żeby ktoś jeszcze miał przyjść, więc chyba możemy zaczynać. Nie będę was dziś długo trzymał. Załatwimy jedną sprawę i was puszczam. - zaczął, przyglądając się wszystkim uczniom w klasie. Fajnie było tak znowu stanąć przed uczniami i prowadzić zajęcia. Ekscytacja którą w nim płonęła, była strasznie przyjemna i przywoływała miłe wspomnienia. -Chciałbym was zapytać o formę tegorocznych zajęć. Wasze zdanie będzie dla mnie bardzo ważne, więc chciałbym, żeby każdy wyraził swoje zdanie.. Jeśli nie wykażecie zainteresowania to przejdziemy po prostu przez program od początku, ale pewnie będzie to nudne. - wzruszył lekko ramionami, jakby było mu to obojętne. - Jeśli jednak chcecie, to możemy w tym roku poruszyć trudniejsze i poważniejsze tematy. - ton głosu Holendra przybrał dużo poważniejszy ton. -Możemy nawet spędzić cały rok w trzeciej cieplarni. - kontynuował, z nadzieją, że jego uczniowie wiedzą co to oznacza. -Będę jednak wymagał od was znacznie więcej niż normalnie. Nie dopuszczę nieprzygotowanej osoby, do niebezpiecznej rośliny. Mam nadzieję, że rozumiecie, tak więc słucham. - zakończył, czekając na wypowiedzi uczniów. Dłońmi oparł się o blat i pochylił się do przodu, uważnie wszystkich obserwując. Pomimo tego, że Holender przed momentem brzmiał śmiertelnie poważnie, to teraz uśmiechał się i wyglądał na radosnego.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Przyglądał się obcemu Ślizgonowi z resztkami zaciekawienia w szarych oczach. Podobieństwo żadne. Jakieś takie zniewieściałe to. Na polu by nie wytrzymał za długo. - Mój dziadek miał tak na nazwisko - odpowiedział w końcu, przekręcając delikatnie głowę do boku. - Nie musisz się wstydzić. Bycie mugolakiem to nic złego. Też hodujesz owce? Każdy tam hodował. Dużo ich masz? W wakacje mogę ci pomóc z nimi, bo wyglądasz, jakbyś miał umrzeć od zagonienia stada na pole - wyciągnął rękę, aby poklepać Myra po głowie. A potem złapało go zastanowienie. Jasne włosy. Ciemne brwi. Jasne. Ciemne. Huh. - Drapes don't match the carpet, eh? Farbujesz? - Więcej nie mógł powiedzieć, bo do sali wpadła @Silvia Valenti. Odwrócił się, aby spojrzeć na osobę Włoszki. Przywitał się z nią uniesieniem dłoni. - Nadal świętujemy wygraną? - Remis. Cokolwiek to tam osiągnęli. Najważniejsze, że drużyna się cieszyła. Czyli było dobrze. Reszty nie do końca ogarniał... Chociaż grał w tym meczu i nawet pomógł spałować Pro. Nauczyciel zagonił ich do ławek. Zgarnął zatem Silvię, aby usiadła obok niego, zanim wysłuchał, co Thijs ma do powiedzenia. - Możemy w tym roku skupić się na pracy w terenie? W zakazanym lesie jest ładne poletko z karmazynowym szeptnikiem, a w lesie przy Hogsmeade rośnie sporo aloesu uzbrojonego. Przed wakacjami był niedojrzały, ale chyba już urósł. Nie polecam się nim ciąć - zdążył to zaliczyć, najgorszy bad trip w jego życiu. Czy miał świadomość, że ani nie powinien wiedzieć o tym, ani dzielić się głośno swoimi doświadczeniami? Pewnie tak, acz po prostu owy fakt ignorował. Kiedy wyraził głośno swoje pobożne życzenia względem lekcji, zwrócił się ciszej w stronę Silvii. - Wiesz, że ten jasnowłosy Ślizgon jest ze wsi? - W głosie Walijczyka pobrzmiewała subtelna nutka ekscytacji. Dawno tak się nie cieszył... Co i tak było znacząco stonowane przez jego chorobę. niemniej wprawne oko zauważyło, że był jakiś weselszy.
Od początku zajęć nie odezwała się ani słowem, nieustannie wpatrując w wyraźnie szczuplejsze i bledsze ciało profesora. Był opiekunem Puchonów, więc miała okazję dobrze przyswoić cechy jego wyglądu, ale i charakteru. Nienaturalną ciekawość podsycał wygląd mężczyzny, ale nie potrafiła spytać wprost - trudno było podnieść dłoń do góry i rzec - "Dlaczego zniknąłeś na tyle miesięcy?" Czy zwykłą uczennicę powinno to interesować? Chyba nie, ale ona nie była zwyczajnym człowiekiem, a on nie był przecietnym profesorem. Był, przedewszystkim, opiekunem ich domu, a gdy zniknął tak nagle, każdy uczeń domu Helgi zastanawiał się, co z sympatycznym holendrem. Postanowiła, że zostanie po lekcji i wypyta do czego dokładnie doszło. Lekcja trwała w najlepsze, uczniowie domu borsuka cieszyli z wygranej zakończonej remisem i nie zapowiadało się, że dojdzie do jakiegokolwiek przewrotu, jednak, gdy tylko nauczyciel wypowiedział te dwa, piękne słowa, dziewczyna podniosła głowę do góry i rozweseliła dużo bardziej. Delikatny uśmiech zawitał na twarzy brunetki, gdy zadowolona mówiła na te temat. - Myślę, że to dobry pomysł, szczególnie że dotychczas, a przynajmniej ja mam takie wrażenie - przerwała na chwilę, by rozejrzeć po klasie i sprawdzić, jaką reakcję wywoła tymi słowami - nie zajmowaliśmy się zbyt poważnymi roślinami. Kurs zaawansowany, dla szczerze pochłonietych zielarstwem jest pilnie potrzebny. - Być może była w tych słowach samolubna, ale nie chciała tracić kolejnego roku na roślinach dobrze jej znanych. Jeśli chodziło o ich znajomość, nie miała sobie równych, jednak dziewczynie, nie było dane obchodzić z każdą z hnich, a tego bardzo pragnęła. Tego zresztą wymagała po ostatnich latach nauki, ale dotychczasowi nauczyciele, jakby na złość i na przekór logice, zajmowali się głównie łatwymi i bezpiecznymi roślinami. Tymi zajmować potrafił się każdy, niebezpieczne stanowiły dla nich zagrożenie, a większosć z nich nie widziała tych roślin na oczy - jak mieli się ich przestrzegać? - Co do zajęć terenowych to też popieram. - dodała na koniec krótko, jak narazie kończąc swą wypowiedź.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Śmieszna sprawa, bo ten, którego właśnie próbowała unikać najbardziej, wcale nie zamierzał unikać jej. Tym samym Nei po prostu złapał dziewczynę i pociągnął za sobą w stronę jednej z ławek. Chcąc nie chcąc Silvia musiała usiąść obok niego, z czego nieszczególnie była zadowolona. Zdążyła tylko rzucić przepraszające spojrzenie w kierunku @Isabelle L. Cortez bo tak naprawdę, kiedy tylko zobaczyła Ślizgonkę, chciała do niej dołączyć. Miały naprawdę wiele do nadrobienia, ale nie było możliwości, aby tego dokonały. No ale cóż, teraz siedziała koło Walijczyka zupełnie nieświadoma, że jej policzki się lekko zaróżowiły z ekscytacji. Wysłuchawszy słów profesora, uznała że doda coś od siebie do tego, co powiedział jej kolega z ławki. -Też uważam, że praca w terenie może być bardzo ciekawa. W końcu to zawsze o wiele więcej, niż sucha teoria przyswajana nie do końca chętnie przez wszystkich wokół. - takie były jej odczucia i nic nie mogła poradzić na to, że prawdopodobnie ich nie zmieni. Szept Neirina sprawił, że parsknęła śmiechem, szybko zakrywając usta dłonią tak, aby ten śmiech nie rozprzestrzenił się po całej klasie. To zaskakujące, jak dziwacznie potrafił się on czasem zachować. Zupełnie niekontrolowanie. Co było na swój sposób urocze. - Nie wiedziałam, ale widzę, że Ciebie bardzo to zaciekawiło. - odparła również szeptem, ciekawa czy zdoła jeszcze jakieś reakcje wyciągnąć z niego.
Jej pochodzenie było rzeczywiście niezbyt wyraźne - jakoby nie patrzyła zbytnio w karty przodków, jakoby nie interesując się zbytnio tym faktem. Może i nazwisko było francuskie, aczkolwiek Rieux miała na to kompletnie wylane. Nigdy jej to jakoś nie obchodziło - czy to w ogóle ma jakiekolwiek, większe lub mniejsze znaczenie? Kiedy to jeszcze miało sens, odparła prostym kiwnięciem na "Nie", nawet nie zainteresowała się tym, że nauczyciel mógł zwyczajnie przekręcić nazwisko, które to znajdowało się obok imienia "Winter". Nigdy nie została ochrzczona, tudzież wychowana w wierze chrześcijańskiej; zawsze miała nadzieje tylko i wyłącznie w sobie, jakby nic innego nie istniało - żadne większe lub mniejsze bóstwo, które mogłoby ją osądzić, skazać, a nawet skierować na lepszą lub gorszą drogę życia. Westchnąwszy cicho, czekała zatem na dalsze słowa nauczyciela. Nie wyglądał zbyt dobrze; blada skóra, ewidentna chudość, jakby wrócił z jakiejś mniej lub bardziej znanej choroby, która dosięgnęła płatów tkanki i kompletnie je wyniszczyła. I nadal pchał się do tego? Rozumiała zatem troski innych uczniów, nawet jeżeli jej serce przepełniało codziennie to samo - obojętność. Typowa dla niej, niemożliwa do zrozumienia, lodowatość i obojętność, tak iście ze sobą współpracujące, jakby była tylko i wyłącznie maszyną, która niczego nie czuje. Może to prawda? Może zamiast duszy miała tak naprawdę metalowe komponenty, które to obliczały każde zadanie z głowie i ze zdumiewającą prędkością znajdowały odpowiedź na praktycznie każde pytanie? Kto zatem odpowiada za kod, który to przetwarza uczucia? Mecz. No tak, za niedługo będzie mecz, w którym to w natarciu znajdą się Ravenclaw oraz Slytherin. Winter wzięła tudzież głęboki wdech - rozgrywki Quidditcha zawsze były w jakiś sposób mniej lub bardziej wciągające. Osobiście dziewczyna przepadała bardziej za sportami walki niż za lataniu na miotle, co nie zmienia faktu, że w postaci pałkarza czuła się po prostu świetnie i nie narzekała na to, że nie może w pełni wykorzystać swojej siły - bo wykorzystywała ją zawsze w tej najlepszy, zrównoważony sposób. Wiedziała, jaki odpowiedni ruch zrobić; zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą nie tylko gra w szeregach Krukonów, ale także chodzenie o późnej porze po ulicach. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że zawsze może pojawić się mniej lub bardziej poważne zagrożenie - w postaci ojca lub macochy. - Moim zdaniem warto rozpocząć rzeczywiście od pracy w terenie. - potwierdziła swoje słowa, tudzież obawy; nie wyglądała na kogoś, kto ma zamiar tylko i wyłącznie skupić się na wygłupach, albowiem zawsze zachowała powagę oraz spokój ducha. W kwestii roślin, choć przyznawszy szczerze, te zbytnio nie przepadały za Winter, mógł jej zaufać. Czy reszta zrobi to samo? Wzbudzi nieświadomie zaufanie u profesora, który nadal wyglądał niezbyt dobrze, przynajmniej jej zdaniem? Ciche westchnięcie przeszyło wargi, jakoby mącąc się z tymi myślami w głowie. - Oprócz teorii, ważna jest również praktyka. Suche fakty o roślinach niewiele się zdadzą, jeżeli nie będziemy mieli z nimi do czynienia. - mruknąwszy, skierowała spojrzenie lodowatych oczu na fasadę twarzy Thijsa.
| PRZEPRASZAM ZA SPÓŹNIENIE, długo się do tego zbierałem ;w;
Szczerze mówiąc to oczekiwał czegoś więcej od swoich uczniów. Opinia, że chcieliby więcej pracy w terenie niestety nie była zbyt pomocna. Zima zbliżała się wielkimi krokami i jak można się domyśleć, gdy spadnie pierwszy śnieg zrobienie jakikolwiek zajęć poza magiczną cieplarnia będzie mijało się z celem. Zajęcia w samym zakazanym lesie wydawały się bardzo ciekawe, ale wymagały też sporej odpowiedzialności od uczniów, a niektórym chyba jej brakowało. Zdanie Killi cenił sobie najmocniej. Puchonka jako jedyna odniosła się do roślin. Lekcje dla bardziej zaawansowanych wydawały się być bardzo ciekawe, a przy okazji łatwo byłoby o zainteresowanie. Tylko niestety tak jak wspomniał Holender na samym początku - wymagają większego zaangażowania. -Dobra. - podsumował lekkim westchnieniem. -Postaram się znaleźć wam jakieś zajęcia w terenie. Na razie to by było na tyle. Niedługo możecie się spodziewać jakiegoś zadania domowego. Radzę je odrobić, bo bez wiedzy teoretycznej nie dopuszczę was do praktyki. - mówiąc to, zerknął na Winter. -Szczególnie jeśli chcecie, żeby zajęcia dotyczyły bardziej zaawansowanych zagadnień i roślin. - dodał, spoglądając na Killę. -Na razie jesteście wolni. Widzimy się przy następnych zajęciach. Do zobaczenia. - mruknął siadając sobie za biurkiem do swoich papierów. -A i wszyscy dostaniecie punktów plusowe.
[z/t]
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Pojawił się przed czasem. W powietrzu za nim podążało kilka stosów dokumentów, które moment po wejściu prawie bezgłośnie opadły na biurko. Powielił je zaklęciem replikującym z westchnieniem rozluźniając krawat pod szyją i kiedy poczuł na krtani lekką ulgę, podciągnął rękaw szkolnej szaty i stalowoszarej koszuli pod spodem, zerkając na zegarek. Skórzana bransoleta wraz ze srebrną tarczą odbiła światło wpadające przez wysokie okiennice. — Spóźnia się — mruknął pod nosem z niezadowoleniem, zrzucając z siebie szatę nauczycielską, odwieszając ją na krzesło. W czasie, kiedy zdejmował z siebie atramentową marynarkę, szeleszczącą przy każdym ruchu, do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden osobnik. Wolfryk Grzmotomłot. Goblin, były pracownik Banku Gringotta. Bardzo wiekowy i bardzo groźnie wyglądający. Dzisiejszy gość specjalny podczas prowadzonej lekcji historii magii. Nauczyciel przywitał go uściśnięciem dłoni i kilkoma słowami zanim wskazał mu miejsce w pierwszej ławce na przedzie z dodatkowym, z dbałością przygotowanym, wygodnym obiciem. Kątem oka obserwując, że w sali powoli zaczynali gromadzić się uczniowie, Caine powrócił do swojego miejsca za biurkiem, z rozleniwieniem zarzucając na barki szatę nauczycielską i poprawiając krawat pod szyją. Chwilę później przysiadł na kancie biurka, oczekując nadejścia wszystkich uczniów. W międzyczasie zamienił kilka słów z przybyłym gościem, choć zdawał się w skupieniu zerkać co jakiś czas na przekraczających próg, zbyt dobrze wiedząc, jak często lekcje rozpoczynały typowe burdy, których wolałby nie być świadkiem. Część ze studentów wlekła się na zajęcia z ponurymi minami. Nie mógł im się dziwić. Od tygodni męczył ich dekretami prawa magicznego, przeskakując od razu z pierwszego rozdziału do piątego w książce. Poziom lekceważenia uczniów wobec obowiązujących ich dekretów i zarządzeń Ministerstwa Magii przechodził jego pojęcie.
Zasady:
Można się spóźniać, ale jedynie w pierwszym etapie lekcji, z uwzględnieniem –10 punktów dla domu dla każdego spóźnionego.
Można się zbierać do piątku (15.11) do godziny 21:00.
Na róznych etapach lekcji będą mi potrzebne informacje o waszych postaciach. W związku z tym do swojego pierwszego posta należy wypełnić poniższy wzór:
Kod:
<zg>Ubiór:</zg> opisz wszystkie elementy <zg>Para:</zg> @"Imię Nazwisko" / pracuję sam <zg>Pkt dla:</zg> Gryffindor/Hufflepuff/Slytherin/Ravenclaw - jeśli nie jesteś przyjezdnym, usuń tą linijkę
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Historia magii, choć nie była dlań wrzodem na tyłku, jak zwykła traktować ją ogromna część uczniów, nie była jego ulubionym przedmiotem. Niemniej, przez lata nauki w Souhvězdí nauczył się ignorować to, że nie wszystko w szkole mu się podoba. Za bardzo zależało mu na stypendium naukowym, by i w tej dziedzinie życia kierować się swoimi upodobaniami, a historia była przedmiotem, na którym łatwo było złapać dobre stopnie – wystarczyło poświęcić odpowiednio dużo czasu na wkuwanie wszystkiego na blachę, to zaś wypracował sobie do granic perfekcji. Na zajęcia wszedł nie z ponurą miną, a uśmiechem i delikatnym rumieńcem spowodowanym tyle co wziętym gorącym prysznicem. Kilka loków wciąż nosiło ślady wilgoci, choć przesuszył włosy za pomocą różdżki, a wokół niego unosił się cytrusowy zapach skradzionego komuś kosmetyku. Omal się nie spóźnił, bo popołudniowa przebieżka zajęła mu więcej czasu, niż się spodziewał; wiedziony pięknem okolic Hogwartu, dobiegł dalej niż planował, a przy tym stracił zupełnie poczucie czasu. Nie pomagał mu fakt, że w pewnym momencie zaczął gonić za czaszką, która wytrwale uciekała, teleportując się co i rusz, zupełnie jakby sobie z nim pogrywała. W momencie kiedy rzucił się w jej stronę jak bramkarz na piłkę, ta zwyzywała go od idiotów i z głośnym trzaskiem zupełnie znikła, zostawiając go z pustymi rękami, ale za to utytłanego trawą i ziemią. Odrobinę zdyszany, wszedł do sali historii magii. — Dzień dobry — przywitał się z nauczycielem (oraz jego gościem) energicznie i z zaskoczeniem spostrzegł, że jego pośpiech był niepotrzebny, był bowiem w sali jako jeden z pierwszych, co nie zdarzało mu się znowu tak często. Odgarnął z czoła wilgotny kosmyk włosów i usiadł w jednej z ławek usytuowanej mniej więcej na środku sali, wyciągając z plecaka podręcznik, zeszyt i długopis. Nie cierpiał pisać piórem i dziwił się, że w Hogwarcie tak wiele osób wciąż to robi. W oczekiwaniu pstrykał sobie w najlepsze długopisem; był pobudzony intensywnością poranka i trudno mu było wysiedzieć w spokoju.
Ubiór: jasnoszara koszulka z krótkim rękawem z przypiętym do niej herbem Souhvězdí, jasne, wytarte jeansy, na szyi biżuteria. Strój iście mugolski. Para:@Bruno O. Tarly, który zaraz przyjdzie Pkt dla: Gryffindor
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Nie w głowie były mu daty, wydarzenia i kodeksy, nie teraz, gdy w całości wypełniały ją rude włosy i ciepłe dłonie. W jaki sposób wysiedzieć na lekcji, kiedy w brzuchu ma się całe stado motyli, a każdą wolną chwilę chciałoby się spędzić z tą jedną osobą, która z jakiegoś powodu stała się tak niezwykle ważna? Żałował, że ma tak niewiele czasu, gdyby tak tylko wszedł w posiadanie zmieniacza i mógł się rozdwoić... nie, roztroić, aby w spokoju zająć się wszystkimi pilnymi sprawami. Non stop coś mu umykało. Albo zaniedbywał szkołę, albo rodzinę; a to poświęcał Pandorze zbyt mało czasu, a to był zmuszony odmówić sesji, która może okazałaby się jego złotym biletem na pociąg ku sukcesowi. Chciał złapać wszystkie sroki za ogon i choć czasem mu się to udawało, czuł, że niedługo nie da rady i w jego garści zostaną zaledwie marne pióra. Dziś wybrał szkołę. Zajęcia z historii miały być przyjemną odskocznią, odrobiną spokoju. Lubił ten przedmiot, pozwalał mu się wyciszyć. Miał problemy z pamięcią, ale tu, w przeciwieństwie do nastawionych na praktykę zajęć, mógł przynajmniej tworzyć obszerne i szczegółowe notatki, co zawsze niosło ze sobą skupienie. Przyjemny stan, trans, w który lubił się wprowadzać. Przywitawszy się z profesorem, zajął miejsce w jednej z pierwszych ławek i wyjął na jej wierzch podręcznik, gruby zeszyt, pióro i atrament, oraz okulary w srebrnej oprawce, bez których trudno było mu czytać.
Ubiór: biała koszula, czarne spodnie, szary sweter, starannie zawiązany krawat ravenclawu. Na ręce zegarek. Para: chyba @Caelestine Swansea
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Ubiór: szkolny mundurek - biała koszula, szary sweter z godłem, krawat, czarne spodnie i buty. Para:@Morgan A. Davies
Złapał Moe na korytarzu w zupełnie innej sprawie aniżeli przyjście na lekcję historii magii. Tak na dobrą sprawę planował się z niej urwać, ale po spotkaniu dziewczyny uznał, że musi z nią omówić ważną kwestię. - Słuchaj mnie uważnie, bo to ekstra tajemnica i tylko Gryfonom mogę z tym zaufać. - mamrotał do niej, obejmując ją luzacko ramieniem po to, by wygodniej było się do niej nachylać. Nie przejmował się, że może dostać od niej w zęby za spoufalanie się, po prostu był sobą. Wędrowali do klasy, a on nie przestawał nawijać. - Dostałem od jakiejś wielbicielki kieszonkowe bagno, co nie? Mówiłem? Mówiłem ci. Zamierzam zrobić z tego użytek, jeśli tylko kupię jeszcze jedną sztukę. Tylko Gryfon ogarnie, że chcę użyć go... - zatrzymał ją na chwilę, aby konspiracyjnym szeptem wprowadzić ją w sedno planu - ... na starożytnych runach. - wyszczerzył się po tym, jakby absolutnie nie zdawał sobie sprawy, że psocenie u Edgara Fairwyna zazwyczaj kończy się śmiercią natychmiastową. Wystarczyło znać Jeremy'ego nieco bardziej, aby wiedzieć, że ma w zanadrzu coś jeszcze. Nim się obejrzał, weszli do klasy, a to znaczyło, że nie może się urwać z lekcji. Zrobił zdziwioną minę na widok profesora Shercliffe'a w sali od historii magii. - Oooo, dzień dobry? - wyglądał na zdezorientowanego własną obecnością tutaj. - O i pan goblin! Dzień dobry! - od razu ożywił się na widok nietypowego gościa. Aby nie dostać bury za swoje roztrzepanie, pociągnął Moe w kierunku ławek. - O, siema ziomek! - wyciągnął rękę @Lazar Grigoryev i ją uścisnął, a zrobił to samo również z @Elijah J. Swansea, dorzucając mu wyszczerz. - Kurczę, miałem się urwać. - szepnął do Morgan, gdy usiedli już w wybranej przez nią ławce. Nie miał nawet podręcznika...
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
Chociaż zwykle nie przepadał za przedmiotami, do których trzeba było wkuwać na pamięć mnóstwo informacji, tak akurat historia magii zdawała się w tym przypadku wyjątkiem. Niektóre opowieści naprawdę potrafiły go porwać, więc kiedy tylko zobaczył w planie właśnie te zajęcia, od razu zagadał do Nessy. Profesor nie powiedział bowiem, jakie zadanie będą dokładnie wykonywać, ale zdradził, że będą pracować w parach. Z panną Lanceley w takich kwestiach dogadywał się natomiast bardzo dobrze – wystarczyło przecież spojrzeć jak bardzo zdołał się podciągnąć z transmutacji, korzystając z jej licznych wskazówek. Miał nadzieję, że i na historii pójdzie im podobnie i że zdobędą jakieś punkty za aktywność. - Dzień dobry. – Rzucił na przywitanie, uważnie przypatrując się dość specyficznemu uczestnikowi tych zajęć. Goblin? Cóż, na razie wolał nie poruszać tego tematu, a zamiast tego wskazał swojej koleżance ze Slytherinu jedną z wolnych ławek i sam zajął przy niej miejsce, wyciągając na blat podręczniki. - Eh, mam nadzieję, że te włosy zaraz odrosną… wyglądam jak skończony idiota. – Westchnął ciężko, poprawiając założoną na głowę czarną, zimową czapkę. Wiedział, że na lekcji nie wypada w niej pozostać, ale jednocześnie nie miał ochoty pokazywać się reszcie uczniów w takim stanie. Tęsknił za swoją bujną czupryną, a chociaż słyszał, że efekt ukąszenia przez tego dziwnego robala podczas rozgrywki paintballa jest tymczasowy, tak niestety nie wiedział jak długo jeszcze potrwa. - Ooo, czaszka! – Dodał zaraz podniesionym głosem, schylając się pod ławką. Sięgnął rękę po ozdobę halloweenową, która o dziwo, nawet przed nim nie uciekła, jak to zwykle bywało wcześniej. Schował ją do kieszeni, po czym powrócił do swej wcześniej pozycji, uśmiechając się przepraszająco do swojej towarzyszki. - Wybacz… Jak myślisz? Co będziemy dzisiaj robić? – Zapytał, poruszając lekko głową. W ten sposób chciał wskazać Nessie na siedzącego w pierwszej ławce goblina, który ewidentnie musiał podczas tych zajęć pełnić jakąś istotną rolę. Próbował odgadnąć jaką, ale chwilowo nic mu nie przychodziło do głowy. A może… będą rozmawiać o banku Gringotta? To miejsce chyba najbardziej kojarzyło mu się z niziołkowatą rasą.
Ubiór: ciemnozielona koszula, szary sweter, czarne spodnie, buty, bielizna, mundurek z herbem Slytherinu, czarna, zimowa czapka na głowie (bo wstydzi się swojej łysiny, którą nabył przypadkiem podczas lekcji mugoloznawstwa) Para:@Nessa M. Lanceley
Ostatnio zmieniony przez Matthew C. Gallagher dnia Czw 14 Lis 2019 - 13:39, w całości zmieniany 1 raz
Największy koszmar Doubravki. Zmora również z czasów mugolskich. Niezależnie od tego, jakiej historii by się nie uczyła, to nie była jej najmocniejsza strona. Gdyby nie Lazar, nie wiedziała, jakby sobie by z nią poradziła, naprawdę. Jednak fakt, że za nią nie przepadała nie oznaczał, że ma ignorować ten przedmiot, wręcz przeciwnie. Ježekova była na tyle… zdeterminowana, że zamierzała się wstawić na lekcji i dać z siebie wszystko i spróbować coś z niej wyciągnąć. Może miała złe doświadczenia, może nauczyciele jej nie przypasowali? Weszła do klasy, rozglądając się po niej uważnie. Nie było jeszcze zbyt wiele ludzi, ale już z drzwi zobaczyła swojego dobrego przyjaciela Lazara. Była niemal pewna, że się tu zobaczą. – Dzień dobry – przywitała się. Następnie swoje kroki skierowała do ławki znajdującej się nieco bardziej z przodu, aczkolwiek nie był to zupełny początek. Po drodze uśmiechnęła się do Lazara i powiedziała mu bezgłośne „ahoj”. Ze swojej torby rozpakowała wszystkie potrzebne rzeczy: zeszyt, pióro (ona nim lubiła pisać, w tej kwestii swojego przyjaciela nie popierała) oraz oczywiście podręcznik. I czekała cierpliwie na swoją gehennę.
Ubiór: Biała koszulka z niewielkim dekoltem w serek z długimi rękawami. Na lewym ramieniu naszyty herb Souhvězdí. Granatowa, plisowana spódniczka przed kolanko, ciemne rajstopki, a na nogach czarne tenisówki ze znanym mugolskim logo z gwiazdą. Włosy spięte w wysokiego kucyka. Brak makijażu. Para: pracuję sama (chyba że się znajdzie jakiś chętny) Pkt dla: Hufflepuff
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Historia Magii go potwornie nudziła. O ile darzył ogromnym szacunkiem nauczyciela, tak samego przedmiotu nie znosił. Toteż rzadko pojawiał się na zajęciach z tego przedmiotu. Wszak wyspać może się równie dobrze (jak nie lepiej!) we własnym łóżku w dormitorium. Twarde, drewniane ławki nie są ani trochę ergonomiczne i źle oddziałują na kręgosłup. Argumentami przemawiającymi za tym, żeby nie pojawić się po raz kolejny na Historii Magii mógłby sypać jak z rękawa. Tym razem jednak było inaczej i musiał pojawić się na lekcji. Dlaczego? Ano dlatego, że już dość sobie pofolgował z nieobecnościami i miło byłoby chociaż raz na kwartał pokazać się na oczy profesorowi. Poza tym umówił się z Lazarem. Czego jak czego, ale obietnic to Tarly dotrzymuje. Akurat tak się złożyło, że na ostatniej wspólnej fajce temat ich rozmów zszedł na szkołę i stypendia. Lazar potrzebował pieniędzy, a był zdolny i mógł to stypendium w dość łatwy sposób osiągnąć. Choć Bruno nie znał przyjezdnego chłopaka za dobrze, to nie miał nic przeciwko, by popracować z nim w grupie na kolejnej lekcji. On także będzie miał z tego profity. Pomoc kogoś mądrego i całkiem... uroczego. A i może dowie się czegoś ciekawego. Wszedł do sali tuż przed rozpoczęciem zajęć. Spostrzegł, że większość uczniów i studentów już się zebrała. Wziął ze sobą mały zwój pergaminu, ale zapomniał pióra i atramentu. Nie byłby sobą, gdyby o czymś nie zapomniał. Odszukał wzrokiem Grigoryeva i od razu skierował się do odpowiedniej ławki. Po drodze skinął profesorowi na przywitanie. Dopiero po chwili dostrzegł gościa specjalnego, któremu także się ukłonił. A to niespodzianka! Może nawet będzie ciekawie? Może nawet nie zaśnie... tak od razu. Usiadł na miejscu obok swojego partnera. Partnera podczas zajęć, rzecz jasna (póki co!). - Siema Lazur, masz może jakieś pióro? - zapytał, po czym zerknął na długopis, którego Lazar dzierżył w dłoni. O ile potrafił jako tako pisać mugolskim wynalazkiem, tak osobiście wolał bardziej tradycyjne metody. A poza tym długopis był tylko jeden - A, no, hmm... Ja mam pergamin, Ty masz długopis. Uzupełniamy się. - rzucił i zaśmiał się krótko. Rozsiadł się wygodniej na krześle. Na tyle, na ile było to możliwe, oczywiście. I począł rozglądać się po sali. Chyba nic się nie zmieniło w wystroju od jego ostatniej wizyty. Szkoda. Mogliby doposażyć komnatę w łóżka.
Ubiór: czarny golf z rękawami podwiniętymi za łokcie; bordowe cygaretki w szarą kratę; czarne niskie trampki; na klatce piersiowej dumnie wisi przypinka z herbem Gryffindoru, krawatu zapomniał, mundurka nie wziął celowo Para:@Lazar Grigoryev
Kiedy był jeszcze małym chłopcem, ojciec wpajał mu, jak ogromne jest znaczenie historii. Było to szczególnie istotne, biorąc pod uwagę, pochodzenie całej rodziny Izaaka, wszak dla żydów, narodu taki rozbitego i rozsianego po całym świecie, kultura i przekazywana z pokolenia na pokolenie historii była jednym z niewielu spoiw. Pozwalała utrzymać swoją odrębność i wyjątkowość. Właśnie dlatego Juda od zawsze darzył historie, zarówno magiczną, jak i mugolską ogromnym respektem. Co prawda ostatnie kilka lekcji o dekretach prawa magicznego skutecznie niszczyły wspaniałą relacje Izaaka z tym przedmiotem, to wciąż starał się pałać jak największym optymizmem i zapałem do pracy. Właśnie z takim zapałem i optymizmem wkroczył więc do sali, jakaż była jego radość, kiedy dostrzegł, że na dzisiejszej lekcji zapewne będą mieli gościa. Uprzejmie przywitał się z nauczycielem, po czym zajął miejsce w pustej ławce, leżącej najbliżej prowadzącego lekcje jak się dało. Trochę martwił go fakt, że jest chyba jedną z niewielu osób która nie miała żadnej pary do wspólnej pracy. Wypakował zeszyt i pióro na ławkę i otworzył na ostatnim temacie, po czym z cichym westchnięciem zaczął powtarzać wiadomości w oczekiwaniu na rozpoczęcie lekcji. Dość szybko złapał się na tym, że bardziej od tego notatek jego głowę zajmują inne myśli: ciekawość co do roli obecnego na lekcji gościa, nadzieja, że na lekcji pojawi się ktoś znajomy z kim mógłby dobrać się w parę i wiele innych. Innymi słowy, zapewne jak każdy uczeń na sali, chłopak miał ochotę myśleć o wszystkim, co nie było dekretami prawa magicznego.
Ubiór: Miał na sobie czerwony sweter Rafa Simonsa z kolekcji z roku 2017 oraz szare bardzo luźne spodnie na jego nogach tkwiły jego ulubione buty, wiele osób powiedziałoby że są okropne lub że dawno się przejadły, dla Izaaka były jednak świetne, miały również znaczenie sentymentalne, jako jedne z pierwszych, które kupił za zarobione z produkcji ubrań. Całość dopełniała biała koszulka wystająca spod krótkiego swetra i niewidoczny pasek z dużą ciężką klamrą i tkwiący w uchu kolczyk. Sweterek and spodnie Buciki Kolczyk Para: pracuję sam
(Przepraszam że tak krótko)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Naczelny żartowniś Dunbar złapał ją na korytarzu przed salą historii i postanowił zdradzić swój złowieszczy plan, na co Davies nie do końca wiedziała, czy ma się popukać w głowę, czy w plakietkę. W 95% przypadków dostałby szlabana za sam pomysł takiego wyczyniania, ale jedna rzecz zaimponowała Moe - Jerry, dla odmiany, myślał. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo choć plan brzmiał prosto, na runach lepiej byłoby zachować pełną anonimowość, jeżeli chciało się wyjść cało po psikusach na Edgarze. - Jak Cię za to nie wyrzucą ze szkoły to chętnie obejrzę ten chaos. - odparła mu, wzruszając ramionami, nieszczególnie przejmując się wszelkimi przesłankami ku temu, że powinna wybić mu to z głowy, żeby tę głowę zachował na swoim miejscu. Boi gdyby tak podpadł nauczycielowi run to ten szybko by sprawił, że Gryfon już nigdy nie byłby tym samym człowiekiem. Nie namyślając się długo, wprowadziła Jerry'ego do sali, co najwyraźniej nie było mu początkowo w smak, ale zaraz potem zaczął się witać z połową obecnych w sali osób, więc powinno mu być na tę okoliczność nieco lżej. - Siadaj, nie marudź. Jak się będziesz nudził to rozrysuj sobie plan działania. - usiadła w ławce tuż po skinięciu głową do nauczyciela i jego gościa i ponagliła do uczynienia tego samego swojego kompana, na którego niewiedzę była skazana przez resztę zajęć. Nie przeszkadzało jej to. Praca w grupie to zawsze był jakiś upośledzony pomysł, więc nic nadzwyczajnie patologicznego ich raczej nie czekało.
Ubiór: szkolny mundurek - biała koszula, sweter z godłem, krawat, czarne spodnie i buty. Plus prefekcka odznaka. Para:@Jeremy Dunbar
Nessa nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio mieli zajęcia z historii magii. Od niefortunnego mugoloznawstwa, dziewczyna była wyciszona. Już nawet nie chodziło o to, że zmieniła Cassiusa w ślimaka, ale czuła się bezradna wobec jego marnowania szans na naprawdę świetną przyszłość. Było tak blisko, żeby wyleciał ze studiów przez głupie strzelenie w nieubranego w kombinezon profesora! To była jej porażka jako prefekta. Niestety, Lance była wyjątkowo nadopiekuńcza względem swoich ślizgonów. Przejmowała się tym, niczym jakaś idiotka - wszystkim, tylko nie sobą i swoim złamaniem regulaminu, pierwszy raz od rozpoczęcia nauki. Lubiła pracować z Matthew, więc z delikatnym uśmiechem przyjęła propozycję wspólnego udania się na zajęcia, a przede wszystkim miała z głowy szukanie pary. Był zdolnym chłopakiem, pracował na sukces domu równie mocno, co ona. - Dzień dobry, Panie Profesorze. - uśmiechnęła się w stronę mężczyzny krótko, posyłając mu przelotne spojrzenie, aby zaraz pójść za Gallaghera, lustrując spojrzeniem karmelowych oczu goblina. Lepiej chyba nie wiedzieć, chociaż perspektywa omawiania wojen goblińskich wydawała się jej prawdziwą katorgą, zwłaszcza jeśli profesor zdecyduje się na jakieś wypracowanie w ramach zajęć. Powróciła jednak wzrokiem do ślizgona, wzdychając cicho i zajmując wskazanego przez niego miejsce. - Nie jest źle, ale faktycznie, brakuje tej Twojej czupryny. Próbowałeś fryzjera i eliksirów na porost? -spojrzała na niego ze współczującym wyrazem twarzy, zabierając się jednak zaraz za wypakowywanie podręcznika, pergaminu oraz pióra. Różdżkę wolała zostawić w torbie, którą przewiesiła przez krzesło, żeby przypadkiem nic jej nie podkusiło. Ona sama zrobiła tak z włosami, teleportując się pod wieczór do Doliny i korzystając z usług magicznego stylisty. Swansea wiedział, gdzie uderzyć, żeby ją wkurwić. - Widzę, że zaangażowałeś się w zabawy z okazji święta duchów, co? Urocza jest ta Twoja chłopięca strona, Matt. - westchnęła z rozbawieniem, delikatnie wzruszając ramionami. Usiadła wygodnie, opierając się i zakładając nogę na nogę, ruchem głowy dając mu znać, że nie szkodzi. Na szczęście poza szarganymi nerwami, jej reputacja nie ucierpiała tak bardzo, a po festiwalu zostały tylko siniaki, więc powinna mieć dobry humor, pałać optymizmem. Coś jednak sprawiało, że wręcz przeciwnie, nie mogła zebrać myśli. - Mam nadzieję, że nie wojny goblińskie. To był najdłuższy i najnudniejszy referat, który nam zadali na piątym roku. Fajna byłaby historia banku, a do tego goblin mógłby opowiedzieć o tym coś więcej. Wbrew wszystkiemu, wiele jest rozdziałów historii z ich udziałem, o których pewnie nie wiemy. Zakończyła swoją nieco cichszą niż poprzednie, wypowiedź. Wyciągnęła rękę, przysuwają bliżej środka podręcznik i otworzyła na spisie treści, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby pasować do goblinów. Nawet nie zauważyła, że wciąż trzymała drugą rękę na kolanach, stukając czerwonymi paznokciami w udo. - A Ty? Masz jakieś pomysły? Posłała mu krótkie spojrzenie znad księgi, siląc się nawet na delikatny uśmiech. Miała nadzieję, że więcej ślizgonów przyjdzie na lekcję, więc obserwowała wejście, gdy tylko drzwi zaskrzypiały.
Ubiór:Bielizna, cieliste rajstopy. Czarna marynarka ze srebrnymi guzikami, a pod nią śnieżnobiała koszula na długi rękaw. Pod szyją krawat w barwach domu, do marynarki przypięta odznaka. Bluzka wpuszczona czarne szorty (przed kolano) — równie eleganckie, co marynarka. Trzewiki na delikatnym obcasie. Za pomocą ciemnozielonej, cienkiej wstążki ma zrobioną wysoką kitkę, skórzana, czarna listonoszka. Para:@Matthew C. Gallagher
Trochę się denerwowała tą lekcją, trzeba przyznać. Nigdy nie była wybitna jeżeli chodzi o tematy historyczne, więc bała się, że trochę się zbłaźni w oczach nauczyciela, jak i innych uczniów na zajęciach… I jak zwykle obecność Lazara jej pomagała w tego typu momentach, teraz miała wrażenie, że jest wręcz przeciwnie. Przecież jak się pomyli z czymś, co razem przerabiali to będzie niefajnie. No ale to nie była wina Doubravki, że do tego jednego przedmiotu pamięć miała jak sito. Wszystko inne było dla niej względnie w porządku – owszem, miała swoje ulubione przedmioty jak astronomia i wróżbiarstwo, czy zaklęcia i obrona przed czarną magią. Nie wszystko jednak można w życiu mieć, niestety i nie zawsze będziemy robić to, co lubimy. Gdy do sali wszedł Izaak, uśmiechnęła się do niego. Zebrała wszystkie swoje rzeczy z ławki i przesiadła się do przodu, tak by usiąść obok Rothschilda. – Cześć, mogę się dosiąść? Masz parę? – zapytała szeptem, tak by nikomu nie przeszkadzać. Nim jednak Izaak zdążył odpowiedzieć, już siadała zaraz obok. Mając parę w sumie będzie trochę łatwiej i milej, aniżeli pracować samej. Zwłaszcza, jeżeli się jest nogą w tym przedmiocie. Jako że siedzieli blisko wykładowcy, postanowiła odpuścić sobie ploteczki na temat „co będziemy dzisiaj robić” czy też „ale się stresuję!”. Nie ma też co panikować, prawda? Nim lekcja się zacznie postanowiła, tak jak swój „partner” przeczytać kilka ostatnich rozdziałów czy swoich notatek, z nadzieją, że cokolwiek zostanie jej w głowie.