Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Max wcale się nie dziwił puchonce, bo jednak od krótkiego czasu jest w Hogwarcie. Wiadomo byłoby łatwo gdyby jeszcze jako mała dziewczynka znalazła się w Hogwarcie, ale nie już jako prawie dorosła czarownica. Wtedy oczywiście wszystko odbywa się o wiele w trudniejszym levelu. Zawsze ją w tym wspierał, przecież Hogwart nie jest taki zły, wiadomo tęskniła za tamtą szkołą, to tam się przyzwyczaiła do funkcjonowania, a nie tutaj, no ale nic na to nie mogła poradzić. Skoro się przeniosła to teraz nie miała innego wyjścia. Max jak najbardziej z tego faktu się cieszył, bo wtedy z pewnością by się nie poznali, bo niby w jaki inny sposób? Miał wrażenie, że ich związek nieco szybko się rozpoczął i obawiał się, że za szybko się skończy. Czy czuli cokolwiek do siebie? Max sam tego nie był pewny, oczywiście tęsknił za nią i takie tam sprawy dzięki którym mógł uznać, że ją kocha. Jednak czy to nie było tylko przelotne zauroczenie? Widywali się naprawde bardzo rzadko. Przecież tutaj wcale się nie umawiali, a jedynie spotkali przypadkowo. I każde spotkanie ma tak wyglądać? Sam nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Jednak wiedział to, że jest zadowolony z faktu, że ma w nim jakąkolwiek podporę, a jeżeli im nie wyjdzie będą nadal przyjaciółmi. Być może była taka opcja? Na razie jest tak jak jest, zobaczą jak to dalej będzie się rozwijać. Miał ochotę poznać ją ze swoją siostrą, ale czy była już na to gotowa? Czy nie przestraszy się, że powoli chce ją wplątać w swoją rodzinę? Czasami miał wrażenie, że Rosa jest z nim tylko dlatego, że czuła się pewniej w Hogwarcie, że to żadne uczucie, a tylko pewność, że nic jej tutaj nie będzie groziło. Miał nadzieję, że się mylił. Pewnie gdyby to usłyszała nie byłaby zadowolona.- Wiem, że tęsknisz... Jeżeli chcesz możemy się tam kiedyś wybrać, pokażesz mi jakieś piękne miejsca. Co Ty na to? - zapytał. Szczerze powiedziawszy był ciekawy jej odpowiedzi. Czy byłaby w stanie zabrać go w miejsce gdzie się urodziła, gdzie spędziła dzieciństwo. To już na pewno coś by znaczyło dla nich, a na pewno dla Maxa miałby wiele odpowiedzi w głowie na zadawane pytania. Nigdy w Norwegii nie był, a to na penwo byłaby ciekawa wyprawa, prawda? Byli czarodziejami więc wyprawa tam nie byłaby dla nich żadną przeszkodą. Przecież mogli już legalnie używać magii. - No nie tylko Tobie jesień kojarzy się z Londynem. Często tutaj pada, ale deszcz też ma swoje plusy. Chyba, że ja już się do tego przyzwyczaiłem. - mruknął do niej i uśmiechnął się szeroko do niej pokazując szereg białych ząbków.
Wakacje wakacjami ale był czas powrócić do szkoły. Z jednej strony było to wielką ulgą dla Nicol. W końcu nie widziała ani nie kontaktowała się ze wszystkimi od zakończenia roku. Chociaż nie. Trwało to dłużej. W końcu jej rodzice zwolnili ją z ostatnich tygodni nauki. Dlaczego? Otóż to. Powodem był ich rozwód. Przez co całe wakacje była rozchwytywana jak i przeciągana na stronę każdego z nich. Można powiedzieć, że zwiedziła cały świat. Co drugi dzień znajdowała się już w innym miejscu. A to Bułgaria, Portugalia, Włochy, Hiszpania... Można byłoby wymieniać to dłuższą chwilę. Chociaż nie ukrywając czuła się wtedy doceniona. Nareszcie ktoś się nią interesował, a nie tylko jej rodzeństwem.
Po dłuższej wędrówce po korytarzach szkoły napotkała się na pewną salę. Bywała tu kiedyś dość często. Jednak z czasem brakło jej czau. A teraz? Teraz był początek roku szkolnego, mało nauki i przygotowanie siebie samej do normalnego trybu życia. Weszła więc do środka pomieszczenia. Panował tu skwar. Wyciągnęła więc swą różdżkę -Autumno Fieri - powiedziała cicho, a w sali pojawiły się spadające liście. Miały piękne odcienie. Czarownica uśmiechnęła się sama do siebie i usiadła na ławce, która się pojawiła wraz ze zmianą pory roku.
Czuł się jakby zamek nie był szkołą dla niego, a szpitalem psychiatrycznym, który zamiast mu pomóc, wprowadza go w coraz to większe stadium choroby. Czuł się jakby miał rozdwojenia jaźni… w jednej chwili Daniel był spokojny jak łabędź nad jeziorem, a w drugim momencie jak tryton pod taflą wody, który polował na owego łabędzia. Ciemne, ponure kamienne ściany tylko pogarszały sprawę, czuł się jakby w każdej chwili z mroku miały wyskoczyć na niego upiory przeszłości, nawiedzające go każdego snu. Nie spał prawie w ogóle, nie chciał zamykać oczu i oddać się zmęczeniu. Oczy miał podkrążone od bezsennych nocy. Daniel szukał swojego miejsca w tym cholernym zamku. Wylądował na czwartym piętrze, początkowo miał wyruszyć do biblioteki, poczytać coś o eliksirach, o zaklęciach czy o historii czarów. Lecz zgubił drogę, jak to on, nie czuł się całkowicie przytomny, mimo braku procentów alkoholu we krwi. Natrafił na Pokój Czterech Pór Roku. Nie był tu nigdy przedtem. Sala w tym momencie wyglądała jak błonia za oknem, z drzew, w okazałej sali, spadały liście o barwach krwi i złota. Daniel zauważył na ścianie tablicę z czterema specjalnymi zaklęciami, które zmieniały porę roku. Chwile się zastanawiając, wyciągnął różdżkę i wypowiedział Zakęcie: Hieme Fieri. Nagle liście zniknęły, a z sufitu zaczęły spadać bieliste płatki śniegu. Podobało mu się tutaj. Mimo ogarniającego pokój chłodu, wszedł głębiej do pokoju i oparł się o jedno z drzew. Zapalił papierosa. Po nieokreślonym czasie drzwi niespodziewanie się otworzyły i weszła przez nie… Padme. Krukonka, jego przyjaciółka sprzed lat, lecz po tragedii, która go spotkała, oddalili się od siebie. Przestał się interesować kimkolwiek, czymkolwiek. Zapanowała cisza. Chłopak nie odzywał się, wiedział, że Panda miała mu za złe, że się odwrócił od niej. Nie spodziewał się jednak, jak bardzo było źle.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Panda nie przepadała za jesienną, przytłaczającą aurą - wiedziała bowiem, że początki listopada są trudne, ale później jest tylko sto razy gorzej. I choć miała w sobie wrodzony optymizm, czasami gdy była bardzo zmęczona zdarzało jej się kręcić nosem na deszcz, orzeźwiający wiatr i kolorowe liście, którymi wyścielone były błonia i całe Hogsmeade, zupełnie tak jak dzisiaj. Gdy tylko ucięła sobie krótką drzemkę, wzięła krótki prysznic uznała, że musi sobie pomedytować wśród śpiewu ptaków - wyruszyła więc do sali czterech pór roku. Chciała wiosny, którą kochała niemal pod każdym względem i była to jej ulubiona pora roku. W lato z kolei było za gorąco a jej problemy krążeniowe nie znosiły tego dobrze. Przemaszerowała pół zamku spacerowym krokiem, stając przed drzwiami z wesołym uśmiechem, który zniknął zaraz po przekroczeniu progu. Wyglądała tak jakby właśnie ujrzała ducha albo żywe zombie... Padma rzadko kiedy się skarżyła, a także rzadko kiedy chowała urazę, tak teraz poczuła się jakby dostała pięścią w środek splotu słonecznego. Myślała, że już dawno pozbyła się negatywnych uczuć względem Daniela, tymczasem wróciły z podwójną siłą na sam jego widok - zaczęła obawiać się co by było, gdyby została tutaj dłużej. Dawno nie rozmawiali, co akurat wychodziło z obu stron. Przyjaźnili się i prawdopodobnie Krukonka jako jedyna wiedziała o jego dziwnej umiejętności rozmawiania z wężami, jednak po śmierci sióstr i matki ich kontakt nagle zszedł na wrogie tory. Ślizgon nie mógł zarzucić jej, że się nie starała, bo starała się cholernie, by mu pomóc - on niestety zamknął się w sobie na tyle, że nie dała rady do niego dotrzeć w żaden sposób. Po pewnym czasie nawet chłopak zaczął jej celowo unikać, co poskutkowało tym, że przestała walczyć. Zajęła się sobą, co przyszło jej z trudem. Od tamtej pory nie zamienili ani jednego słowa, traktując się nawzajem jak powietrze. Dziecinnie? Być może. Ale ciężko było przeskoczyć te "o kilka słów za dużo", które zostały wypowiedziane. - Daniel - wymruczała w końcu pod nosem, jakby sprawdzając czy w ogóle jeszcze pamięta jego imię, po czym zgarnęła za uszy mokre po prysznicu kosmyki włosów. - Niemądrze jest siedzieć w takim stroju w sali pełnej śniegu - powiedziała zaraz po tym, dopiero teraz czując jak mroźny wiatr oplata jej ciało. Tego problemy z krążeniem też nie znosiły zbyt dobrze i czuła, że za niecałe pięć minut będzie mieć sine palce u stóp i rąk, łącznie z czerwonym jak Rudolf nosem.
Nigdy nie chciał tracić przyjaźni Padme, ani ją denerwować. Nie chciał jej zranić, lecz strata matki i sióstr wpłynęła na niego tak bardzo, że przestał się interesować, nawet nią, jego najlepsza przyjaciółką. Widząc ją wróciły do niego wspomnienia z wcześniejszych lat, najwspanialsze chwile spędzone z tą dziewczyną. Teraz będąc chociaż trochę bardziej opanowany, żałował że tak postąpił, lecz wiedział, że nie potrafił zrobić niczego więcej. Nie potrafił traktować jej tak jak kiedyś, jak przyjaciółkę. Nie mógł zarzucić, to fakt. Zawsze próbowała mu pomóc, kiedy jego mama odeszła, to ona była przy nim. Daniel nie umiał jednak tego docenić, wolał alkohol, który pomagał mu na moment zapomnieć o jego troskach i zmartwieniach. Lecz on go zatruwał, on zmieniał jego życie w porażkę. Spojrzał na Padme. Jej złote oczy… zawsze go intrygowały, mimo że nie zawsze miał pewność ich barwy, czy nie są przypadkiem piwne. Krótkie, teraz mokre od kąpieli, włosy, które połyskały w promieniach słońca, wpadających przez okna i odbijających się w białym, lśniącym śniegu. Podobała mu się ona, zawsze uważał ją za atrakcyjną kobietę. Był wzrokowcem, więc łatwiej zawsze mu było zawierać kontakt z kobietami które mogły się pochwalić urodą. Lecz nie gustował w pustych lalach, chodzących po korytarzach, które myślą tylko o jednym, próbujące uwodzić swymi dosyć dużymi dekoltami i krótkimi spódniczkami. Dziewczyna będąc wysoką dziewczyną i tak nie dorównywała Danielowi, będąc wciąż około trzydzieści centymetrów wyższy. -Padme- – przywitał ją, tak jak ona przywitała jego. Spoglądając na nią i na jej ręce, spojrzał raz jeszcze na tablicę i wypowiedział zaklęcie: Ver Factus. Śnieg zaczął topnieć, liście zaczęły strasznie szybko odrastać, pączki kwiatów zaczęły się pojawiać na gałązkach. Daniel nie miał ulubionej pory roku, lecz miał znienawidzoną, którą była jesień. Była to najgorsza pora roku, nie wnosząca nic, a przyroda jedynie się rozkładała, umierała. Zima jakby pokazywała jej piękno z innej strony. Wiedział, że problemy dziewczyny z krążeniem źle wpływały na stan dłoni podczas mrozów, dlatego postanowił trochę dogodzić dziewczynie, mimo ich kłótni. Jak on był ubrany? No może nie stosowny ubiór do zimy, teraz wiosny, ubrany był w zwykłe czarne spodnie, górna partia jego ubrań to była zwykła bluza z kapturem narzucona na jego umięśnione ciało. Nie spodziewał się, że natrafi na taki pokój, lecz gdy był już tutaj, to chłód nie zrobił na nim wrażenia. -Jak pamiętam, wiosna była dla ciebie odpowiedniejsza… i przyjemniejsza. – Nie wiedział co powiedzieć, z jednej strony tęsknił za nią, z drugiej wiedział, że nie mógł nic zrobić i nawet gdyby cofnął się w czasie… nie zmieniłoby się wiele, nie zmieniłby swojego zachowania. A jednak brakowało mu obecności Padme w jego życiu. Sięgając pamięcią wstecz, aż do czwartej klasy, w tych milszych wspomnieniach, zawsze znajdowała się złotooka dziewczyna. W tych gorszych czasem też, lecz jako pocieszycielka. Czasem się kłócili, owszem, lecz nigdy ich nic nie poróżniło… do czasu aż Daniel nie zaczął jej unikać, co było dla niego samego bardzo bolesne. Prawie na równi z bólem po utracie sióstr. W tamtych dniach stracił nie tylko rodzinę, ale również i przyjaciółkę.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Nawet nie zwróciła uwagi na to, że stali w milczeniu dłuższą chwilę, jak i na to, że jej dłonie już zmarzły, powoli zmieniając kolor na siny. Nie przeszkadzała Krukonce nawet gęsia skórka, która pojawiła się na jej ciele i która wraz z kolejnymi podmuchami wiatru pogłębiała się. Stała osłupiała, wgapiając się w sylwetkę chłopaka, odtwarzając w głowie jak ze starej taśmy wspomnienia z nim związane, które na koniec z miłych zamieniły się w te gorsze, po których nastąpił tylko rozpad ich przyjaźni. Padma nie umiała wybitnie ukrywać swoich emocji, dlatego otępienie na jej twarzy ustąpiło miejsca smutkowi, zmieszanemu ze złością i chęcią mordu widoczną w oczach. Złote tęczówki dziewczęcia pociemniały niebezpiecznie, jakby ktoś przełączył w jej głowie niewidzialny przycisk sugerujący, że nie powinna z nim nawet rozmawiać. Zrobił jej krzywdę a ona nie miała okazji, by się z tym rozprawić. To znaczy, uporała się z tym, owszem, ale nie zrobiła tego na osobie, przez którą sytuacja miała miejsce. Myślała też, że może nie ma sensu wracać do tego, co było i żyć sobie dalej, odciąć grubą kreską przeszłość, ale wiedziała, że prędzej czy później ten temat i tak sam wypłynie. Po co mieli czekać, skoro można było przyśpieszyć rozwój zdarzeń? Padma była dość zamyślona, więc dopiero słowa chłopaka spowodowały, że się ocknęła. W pomieszczeniu nastąpiła wiosna - rozejrzała się wokół siebie, robiąc kilka kroków do przodu. - Pamiętałeś - skwitowała krótko, siadając na zielonkawej trawie. Przesunęła po niej dłonią, uśmiechając się subtelnie. Tego potrzebowała. Wiosny. Wszystko wtedy rodziło się na nowo i wracało do normalności. Nie patrzyła już na Daniela, wlepiając wzrok w kilka pojedynczych kwiatków przed sobą. - Co słychać? - spytała niby od niechcenia, chociaż naprawdę ją to interesowało. Dalej nie widywała go na korytarzach zamku, dlatego też miała pewne podejrzenia, że nic się nie zmieniło. Krukonka jednak nie dała rady wysiedzieć tutaj spokojnie, bo po prostu chyba nie dojrzała do spojrzenia mu w twarz. Miewała problemy przy takich rozmowach, dlatego po chwili kręcenia się w miejscu wstała. - Ja... muszę iść porozmawiamy kiedy indziej, Daniel - wyjątkowo zmieszana uciekła do wyjścia a stamtąd prosto do wieży. Słyszała jak drzwi od komnaty otwierają się tuż po jej wyjściu, jednak kroki ucichły w okolicy schodów.
Ten pokój był jednym z tych, które Lucy szczególnie lubiła. Wybrała go na miejsce dzisiejszego spotkania, głównie dlatego, że miała już serdecznie dość ciągłego zimna na dworze i na nieogrzewanych korytarzach Hogwartu. Trzęsła się przez to ciągle i nie pomagało nawet noszenie najlepszej jakości i najcieplejsze kurtki, jaką udało je się znaleźć we wszystkich sklepach Londynu. Nic nie mogło zatrzymać tego mroźnego wiatru, a prognozy pogody wcale nie poprawiały humoru, zwiastując najzimniejszą i najdłuższą zimę od kilku lat. Dlatego też z niemałą radością wpadła do Pokoju Czterech Pór Roku i zatrzasnęła za sobą drzwi. - Aestate Fieri - powiedziała machając różdżką, a w pokoju natychmiast podniosła się temperatura. Była tu już kilka razy wiedziała dobrze, że pogoda może w każdej chwili się zmienić i istnieje szansa, że za chwile rozpęta się burza. Puki co chciała się jednak cieszyć chwilą. Z ulgą zrzuciła z siebie gruby, sweter, który cały dzień nosiła. Usadowiła się w jednym z foteli i oparła nogi na stoliku. Miała dzisiaj dobry dzień i była była w wyjątkowo dobrym humorze. Wyjęła szkicownik z torby i zaczęła rysować dziewczęcą twarz. Nie był to nikt konkretny, po prostu chciała zająć się czymś na czas oczekiwania. Co jakiś czas zerkała na drzwi.
Sydney weszła do pokoju. Była tu po raz pierwszy. Nie przepadała za zbyt wielką magią, a to pomieszczenie było nią po prostu przepełnione. Bo kto to widział pogodę zmieniającą się na życzenie? Rozglądając się ruszyła wgłąb sali. Idąc wyłamywała palce dłoni trzymanych w kieszeni. Tak ją korciło, żeby zapalić. Ale w tym zamku wszystko co dobre było zakazane, więc pozostało jej tylko czekać na jakiś wypad do Hogsmeade, albo co gorsza - aż na święta. Najchętniej zwiałaby stąd przy pierwszej lepszej okazji, ale przysięgła dziadkom, że będzie się uczyć, a danego słowa zawsze dotrzymywała. W końcu stanęła przed siedzącą w fotelu dziewczyną. Znała ją z widzenia. Starsza Krukonka była jedną z niewielu osób, które Syd od początku tolerowała. W końcu tak samo jak Torres kochała zwierzęta. - Słyszałam, że zajmujesz się piercingiem - wypaliła od razu. - Nie chciałabyś na kimś poćwiczyć?
Lucy tak bardzo wciągnęła się w szkicowanie, że gdy usłyszała obcy głos podskoczyła i wypuściła szkicownik z rąk. Zeszyt zsunął jej się z kolan i huknął o ziemię. Jednocześnie wyleciała z niego kartka z już skończonym szkicem młodego Spiżobrzucha ukraińskiego - smoka, którego miała pod opieką jakiś czas temu z rezerwacie. Szybko podniosła obie rzeczy i wrzuciła je do torby. To chyba nie najlepiej świadczy o moich zdolnościach manualnych, pomyślała z lekkim zażenowanie. Ktoś kto zajmuje się zawodowo tatuażem nie powinien być tak niezdarny. Spojrzała na młodszą Krukonkę starając się wyglądać profesjonalnie, by dziewczyna przypadkiem nie zwątpiła w jej umiejętności. Nie znały się zbyt dobrze, jednak pomiędzy nimi zawiązki się coś, co można było nazwać nicią porozumienia. Obie w końcu uwielbiały zwierzęta. Prawdopodobnie nigdy wcześniej ze sobą nie rozmawiały, ale Lucy nie miała problemu z kontaktami z obcymi. Co prawda nie posiadała wielu znajomych, ale to głównie przez to, że nie wielu spotkał ten zaszczyt by Krukonka spojrzała na niego łaskawym okiem i rozpatrzyła go w kwestii przyjaźni. Większość ludzi była po prostu nudna jak flaki z olejem. Lucy często oceniała ludzi trochę za szybko i Sydney już przypięła łatkę ,,tej, która stoi zboku i lubi zwierzęta", jednak na potrzeby spotkania usunęła wszelkie uprzedzenia i dała jej szanse na bliższe poznanie. - Dobrze słyszałaś, pracuję w najlepszym studiu w Londynie - powiedziała, licząc, że to jakimś cudem zrobi na Sydney wrażenia i dziewczyna zignoruje początkową niezdarność. - No byłoby całkiem fajnie. Nie ma problemu, jak chcesz to mogę ci przebić uszy, nos czy jaką tam inną część ciała chcesz. Jestem przygotowana. Oczywiście były umówione wcześniej, ale zawsze potrzebna jest jakaś gatka szmatka. Miała w torbie cały potrzebny sprzęt, który zabrała ze studia.
Sydney nie odpowiedziała od razu, tylko pomacała się po uszach. Choćby chciała, nie mogła znaleźć w nich już miejsca na kolejne przekłucia. - Nie, uszy nie są konieczne - odpowiedziała powoli. - Chodzi mi o przekłucie brwi i ewentualnie wargi - wyjaśniła, wskazując na lewy kącik ust. - Byłam już z tym u jednego gościa, ale stwierdził, że boi się przekłuwać takie miejsca, bo może uszkodzić nerw - dodała prychając z pogardą. Nie uznała za konieczne dodawać, że owym gościem był poznany na imprezie pod koniec wakacji mugolski student z wymiany. Bo skoro się chwalił, to przecież powinien podjęć się zlecenia. Nawet w trakcie imprezy i w stanie niezbyt trzeźwym. - Nie powinno być problemów - odpowiedziała dziewczyna i zaczęła wyjmować z torby jakieś sprzęty. Sydney gwizdnęła. - No, no. Pełna profeska. Do tej pory wszystko miałam przekłuwane igłą odkażoną spirytusem. Starsza Krukonka wyglądała na oniemiałą, gdy usłyszała o tak prymitywnych metodach, ale Syd znów się odezwała. - Tylko z kasą u mnie chwilowo krucho, więc jakby co to zapłacę na raty.
Lucy była profesjonalistką. Przynajmniej starła się. Co prawda w salonie pracowała od zaledwie dwóch miesięcy i w dalszym ciągu się uczyła, ale do tej pory żaden z klientów, się nie skarżył. Pokiwała głową słuchając Sydney. Dopiero teraz dostrzegła dużą ilość kolczyków w jednym i drugim uchu. Sama nie miała tego, aż tak dużo. W lewym miała trzy kolczyki, a w prawym dwa. - Dobra... Może się tak zdarzyć, że jeśli przebije się nerw to jedna brew ci opadnie i nie będziesz wyglądać zbyt dobrze. Ale spokojnie do mnie jeszcze nikt nie wrócił z reklamacją - dodała po chwili i leciutko się uśmiechnęła. Skrzywiła się trochę, gdy usłyszał słowa Sydney, ale dlatego, że przypomniała sobie swoje początki z piercingiem. - Też sobie przebiłam zwykłą igłą. A w zasadzie kolega mi przebił - powiedziała i pokazała jeden z kolczyków, na prawym uchu - homar. - Byłam w trzeciej klasie. A tą - pokazała kolejny na drugim uchu, małą, białą perełkę - w czwartej. Resztę już zrobiła, w profesjonalnym studio, po za tym w pępku, którego za cholerę nie potrafiła sobie przypomnieć, po prostu pewnego dnia po którejś z imprezie w pierwszej klasie, obudziła się z nowym kolczykiem i pomimo usilnych prób przywołania tego z otchłani pamięci oraz wypytania znajomych nikt nie potrafił jej tego wyjaśnić. Zdjęła go i trzęsła się przez kolejny miesiąc czy przypadkiem nie zaraziła się niczym, ale na szczęście nic się nie stało. Tym jednak postanowiła się nie dzielić z młodszą Krukonką. Lucy położyła na stole specjalne narzędzie przypominające szczypczyki, dwie sterylnie zapakowane igły, kolczyki i pudełko z maścią. - Ta maść znieczuli miejsce przekłucia i nic nie poczujesz. Każde przekłucie kosztuje 15 galeonów, ale jak chcesz to spokojnie da radę na raty. Pokaż mi tylko gdzie i możemy zaczy... Nie skończyła, bo w pomieszczeniu rozległ się straszny huk. Lucy błyskawicznie obróciła się w stronę dźwięku, ale oczywiście nic nie zobaczyła po za ścianą z cegieł. Szybko zrozumiała, że to grzmot. - Musimy się pospieszyć, bo zaraz rozpęta się burza. Takie są uroki tego pokoju.
Sydney pokiwała głową, orientując się w zmianach pogody. - W sumie na razie chcę przekłuć tylko brew, to kasę dam ci od razu - powiedziała, wskazując prawy łuk brwiowy. Starsza Krukonka kiwnęła głową i zajęła się przygotowywaniem sprzętu. - Jedną dziurkę kolega zrobił mi gwoździem - rzuciła luźno Torres, przypominając sobie pewną grę w butelkę. Lucy zaśmiała się i ruszyła do Syd z maścią znieczulającą. - Nie, niech będzie bez tego. Jestem uczulona na większość środków znieczulających - zaprotestowała Sydney. Uwagę, że póki co ze środków znieczulających tylko alkohol jej nie uczula, postanowiła sobie darować.
- To nawet lepiej - powiedziała, mając na myśli płatność od razu. Lucy zaraz po rozpoczęciu pracy przy jednym z pierwszych klientów, spotkała faceta, który obiecał, że zapłaci na raty, a Lucy naiwnie mu uwierzyła. W sumie to nie wiedziała dlaczego. Może dlatego, że miał takie ładne oczy. Musiała potem oddać z własnej kieszeni, a przecież jest tylko biednym studentem. W każdym razie starała się nie popełnić więcej tego błędu. Przypadek Sydney był jednak inny z tej prostej przyczyny, że widywała ją prawie codziennie na korytarzu. - Auć... musiało boleć - powiedziała i zaśmiała się. Pomysł, żeby przebijać uszy tępą igłą był zły i Lucy dobrze pamiętała jak się krzywiła z bólu, gdy kolega jej ,,pomagał''. Myśl o gwoździu była jeszcze gorsza. - Okej, ale przynajmniej zdezynfekuje to miejsce - powiedziała chowając maść i wyjmując spirytus. Namoczyła nim wacik i przetarła wskazane przez Sydney miejsce. Wzięła szczypce i złapała nimi skórę. Drugą ręką rozpakowała igłę z opakowania i przebiła nią brew złapaną szczypczykami. - Który kolczyk chcesz? - zapytała i pokazała jej parę, które miała ze sobą. Wzięła ten wybrany przez Sydney i włożyła tam gdzie jeszcze przed sekundą była igła. Cała operacja nie trwała dłużej niż minute. - No to proszę. Gotowe. Gdyby się pojawił jakiś problem to mnie znajdziesz lub po prostu napisz sowę.
- Spoko - odpowiedziała Syd, zwalczając odruch pomacania się po mrowiącej brwi. - Ale raczej nie będzie problemów. Na mnie wszystko szybko się goi. Starsza Krukonka zajęła się porządkowaniem sprzętu, a Torres w tym czasie zaczęła szukać kasy po kieszeniach. W końcu znalazła tą właściwą i dała dziewczynie umówioną sumę. - Jakbyś chciała coś jeszcze przekłuć, to wiesz gdzie szukać - odezwała się Lucy. - Jasne. Pewnie jeszcze nie raz się do ciebie zgłoszę - powiedziała Sydney, już planując następne przekłucia. W tym samym momencie zagrzmiało, a młodsza dziewczyna skrzywiła się. To, co potrafiła magia w dalszym ciągu było dla niej niewyobrażalne. A ten pokój to szczyt wszystkiego. - Dobra. Będę lecieć. Nie chcę tu być, kiedy to piekło się rozpęta - rzuciła Syd wskazując głową burzowe chmury. Skinęła Lucy na pożegnanie i skierowała się do wyjścia.
Co tam @Yngve Løsnedahl? Jak Ci się wisi na żyrandolu? Irytek dzisiaj był bardzo zabawny. Nie mam pojęcia jak on to zrobił, ale skutecznie Cię zawiesił wysoko pod sufitem! Już 10 minut próbujesz zejść tak, żeby nie potargać swoich ubrań. Ponadto szalejąca w pokoju burza z piorunami wyrwała Ci różdżkę. Ciska nią na wszystkie strony sprawiając, że samodzielne wydostanie się z pokoju jest niemal niemożliwe. No, chyba, że Cię zwieje... Na razie jednak jesteś tylko bardzo mokry. Ej, ale spokojnie! Do pokoju właśnie weszła @Dreama Vin-Eurico marząc o braku śniegu. Może Ci pomoże? Albo pośmieje się z Ciebie i wyjdzie. Uważajcie tylko, żeby nie dostać jakimś zbłąkanym piorunem.
Zaczyna którekolwiek z was!
W każdym poście musicie wykulać kostką. Oczko 3 sprawi, że piorun przeleci zaraz obok waszego ciała. Wykulanie dwa razy trójki - piorun uderza prosto w was!
Właśnie wisiał na żyrandolu, bo… bo co? Bo ten poltergeist, który dział Norwegowi na nerwy, postanowił zrobić mu żart. Zakradł się tak cicho i niezauważalnie, że Yngve wpadł w pułapkę. Kiedy skupiał uwagę na czymś innym, Irytek zaatakował i przytargał go aż tutaj. Zrobił to bardzo sprytnie, bo Ślizgon nie zdążył zareagować i opamiętał się dopiero na żyrandolu pośrodku rozszalałej burzy. Nie umarł ze strachu tylko dlatego, że nie słyszał hałasu i nie bał się żadnego zjawiska atmosferycznego. Deszcze też nie był mu straszny, w końcu pochodził z Norwegii. Chciał jak najszybciej rozwiązać problem, więc wyjął różdżkę, ale wtedy silny podmuch wiatru prawie zrzucił go z żyrandolu, więc uchwycił się go mocniej. Niestety różdżka w ręku się nie utrzymała i hulała teraz wokół niego. Zaklął szpetnie w myślach. Nie miał pomysłu, co zrobić. Czekać na pomoc? Naraz ktoś wszedł do środka, a piorun trzasnął tuż obok Yngve. Niech to cholera! Spojrzał na nowoprzybyłą dziewczynę.
Wyszła wczesnym porankiem ze swojego pokoju. Powolnym krokiem udała się w miejsce, które w dawnych latach bardzo często odwiedzała. Jednak ze względu na niedawne wydarzenie oraz kolejny, ciężki rok w Hogwarcie o nim zapomniała. Spojrzawszy rankiem w okno pomyślała, iż fajnie byłoby gdyby można było zmienić porę roku. Z pięknej, zielonej wiosny, zrobić z powrotem lato albo przywrócić niedawny biały puch. Skąpana w takim krajobrazie, chciała rozważyć kilka hipotez. Niemożliwym jednak było w pełni zapanować nad żywiołem, z tego względu wybrała to miejsce. Salę, która przywoływała wspomnienia, w której niemożliwe stawało się z powrotem realne. Weszła do środka. Rozejrzawszy się wkoło, wyciągnęła swoją różdżkę. Następnie po zrobieniu kilka kroków, wykonała piruet, niemalże w tym samym momencie, machając różdżką. - Autumno Fieri! - wyszeptała, gdy nagle zwykłe otoczenie zaczęło się mienić kolorami złota i czerwieni. Wysokie dęby gubiły powoli swoje liście, zaś przyjemny wiaterek rozwiewał jej falowane włosy. Spodziewała się deszczu, lecz w zamian otrzymała niewielkie plamy wody na ziemi. Niewinnie przeskoczyła jedną, później drugą, sprawiając, że spódniczka z rodowym tartanem podjechała nieco wyżej, niż do połowy ud. Nie przejmując się tym faktem, zasiadła wreszcie pod jednym z wyższych drzew i tak rozkładając notatki, popadła w milczenie. Przyszedł czas na naukę...
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Było już po teście z transmutacji, zastanawiał się gdzie popełnił błąd i analizował przeważnie drugie pytanie. Pierwsze i trzecie było proste i wiedział, że to z pewnością miał dobrze. Tak jakoś dotarł przed Pokój Czterech Pór Roku... Ufff dłuższej nazwy się wymyślić nie dało? Pomyślał i nacisnął na klamkę, drzwi ustąpiły bez problemu. Już zapomniał, że pomieszczenie było ogólnodostępne, zamknął je za sobą i rozejrzał się. Jesień... Chociaż było strasznie kolorowo, to mu się ta pora roku działa raczej dołując go. Nie zmienił jej jednak od razu pomimo, że wyciągnął już różdżkę. Rzucił na swoje buty od garnituru zaklęcie które odpychało ciecze przez co bez problemu szedł przed siebie nie zwracając uwagi na kałuże, które to niczym morze przed uciekającym Mojżeszem rozstąpiło się na boki. Tak kałuże przed jego każdym kolejnym krokiem uciekały w nienaturalny sposób i wracały ponownie kiedy to postawił krok naprzód. Dostrzegł w końcu jakaś dziewczynę siedzącą pod drzewem. Ruszył spokojnie w jej kierunku spoglądając jednak na czerwono-żółtą koronę klonu japońskiego. - Cześć, to ty lubisz tak bardzo żółty i czerwony kolor? - rzucił i dopiero teraz spojrzał na twarz dziewczyny. Schował różdżkę do kieszeni marynarki i uśmiechnął się przyjaźnie. Kojarzył dziewczynę, była chyba starsza... Chyba, bo jednak młodziutko wyglądała.
Czas mijał nieubłaganie, a ona dalej wertowała notatki. Najpierw zajęła się transmutacją, którą niedawno pisała, a teraz przeszła do swojej wisienki na torcie - Zaklęć. Ulubiony przedmiot, jedyna rzecz, w której nie odstawała od reszty, tyle w skrócie. Oczywiście, o ile Fire jej nie przegoniła, bo wtedy mogłaby uznać, iż poniosła życiową porażkę... Zaczęła nucić jedną z bardziej znanych piosenek, delikatnie poruszając przy tym nogą. Wtedy go usłyszała. Podniosła głowę do góry, by następnie uważnie się przyjrzeć czarodziejowi. Na jej buzi w tym czasie zagościł zwykły, pogodny uśmieszek. Nieczęsty widok w ostatnich dniach. Mimo wszystko, sprawiała wrażenie miłej, wszakże nie miała motywacji, by zmienić swoje zachowanie. Zwłaszcza, gdy odkryła elegancika, który wydawał się pochodzić z nieco wyższych sfer. Czyżby ktoś ważny, wysoko ustawiony? A wydawał się taki młody... - Hej, hmm myślę, że o mnie się rozchodzi, aczkolwiek preferuje zieleń - zgarnęła notatki z boku, a następnie ruchem ręki wskazała mu, by przy niej usiadł. - A ty to kto? Nie słyszałam pełnej dreszczy historii o przystojnym księciu, szukającym dziewczyny od jesiennych kolorów - zerknęła spod opadających kosmyków w jego kierunku, by następnie podkulić pod siebie nogi. Czekała, aż sytuacja ją pochłonie i wreszcie oddali problemy otaczającego ją świata. Bowiem marzyła o tym... Od dawna.
To był dla Maxa niesamowicie stresujący dzień. Obudził się o godzinę wcześniej niż zwykle i dla zabicia czasu postanowił pobiegać. Zasuwał do utraty tchu pokonując dystans dwukrotnie większy niż zazwyczaj, wziął prysznic i chciał położyć się na chwilę, ale serce waliło mu jak młot. To ten dzień. Był wyjątkowy nie z przyczyn zewnętrznych, ale dlatego, że to dziś Ślizgon postanowił zrobić to, z czym nosił się już od dawna, ale czego sam nie był do końca świadom. Dopiero Alice, Caspar i Carmen otworzyli mu oczy, w pewien sposób dodając odwagi. Ostatnia rozmowa, z Carmen właśnie, utwierdziła go w przekonaniu, że nie powinien dłużej się wahać. Pomogła mu też sprecyzować owe dziwne uczucia, tak nowe i nieznajome, że wręcz przerażające. Miał wrażenie, że i Lowell troszkę skorzystała na tym ich spotkaniu. Oboje byli chyba wystraszeni i zdezorientowani, ale to dobrze, że się sobie trafili w Pokoju Wspólnym. Do dzisiejszego wieczoru przygotowywał się nie tylko psychicznie. Mając w pamięci, że Lúth nie przepada za czerwonymi winami (wybacz, zmyśliłem, jak coś to pisz i zmienię) zdecydował się na białe, półwytrawne Grand Cru Vaudésir, na które wydał sporo pieniędzy, ale przecież przez myśl nie przeszłoby mu oszczędzenie na takiej okazji. Czerwone wydawało mu się bardziej romantyczne, ale cóż z tego, jeśli dziewczyna krzywiłaby się przy każdym łyku? Zaopatrzył się w dwie butelki, choć wątpił, że zostaną zużyte, w końcu nie przyszli się tu upijać. Chyba, że coś pójdzie niezgodnie z planem, wtedy to Blackburn spożytkuje zapewne obydwie. Spędził też sporo czasu w kuchni i dzięki pomocy sympatycznych skrzatów udało mu się upichcić drobne przekąski - sycylijskie aranchini i zwykłe kanapeczki z różnymi składnikami. Nie chciał by już na starcie wyszło zbyt poważnie dlatego zrezygnował z pierwotnych planów o wyszukanej kolacji. Niech to wygląda na zwyczajne spotkanie towarzyskie. Wszedłszy do pokoju wyjął różdżkę i szepnął - Aestate Fieri - a ku jego zadowoleniu pokój zmienił się w zacieniony zagajnik, do którego dostawały się promienie słońca. Kochał Hogwart za takie wynalazki, mogli poczuć się jak w lecie w parku, ławeczka, kamienny stolik, nawet wesołe trele ptaków! Ku jego zadowoleniu nie trafiła się żadna burza, nie było też przesadnego upału. Było troszkę jak we wrześniowe późne popołudnie, ciepło, ale nie parno, słonecznie, ale nie jak na patelni. Ubrał zwyczajne, granatowe spodenki do kolan, z czarnym paskiem i włożoną do nich błękitną koszulę z w granatowe kropeczki, z krótkim rękawem (tylko kolory inne xd). Początkowo planował strój bardziej oficjalny, ale skarcił się za tę myśl i wybrał coś w miarę zwyczajnego. Spryskał się perfumem, być może troszkę za mocno, ale nie jemu to oceniać. Dwa guziki koszuli odpiął po tym, jak temperatura w pomieszczeniu podniosła się dochodząc chyba do docelowej wartości. Usiadł na ławeczce, na kamiennym, nieco prowizorycznym, ale mającym swój urok stole położył butelkę schłodzonego wina i dwa kieliszki, a przekąski położył na bok, by mieć je w pogotowiu i położyć w odpowiednim momencie. Uderzał butem o but, serce biło mu jak młot i oczekiwał nadejścia przyjaciółki. Przyszedł znacznie wcześniej niż powinien i dlatego wstrząsały nim sprzeczne emocje, był już prawie pewien, że dziewczyna się nie pojawi. Przecież mogła nie mieć czasu. Mogła nie dostać liściku. W jego głowie coraz więcej było czarnych scenariuszy.
Spokojne oddechy skutecznie uspokajały jej myśli. Z zamkniętymi oczyma wyobrażała sobie Isidiora leżącego na jej łóżku i bawiącego się zaczarowanym sznurkiem. Nie byo nic bardziej pociesznego niż ten widok. Widok, który mogła odtwarzać w głowie bez końca, a gdy tylko poczuła, że jej ręka nie drży otworzyła oczy i przybrała pozycję wyjściową. W szermierce liczyła się precyzja ale również skupienie i opanowanie. A to było dla niej ostatnimi czasy trudne do osiągnięcia. Zaraz po urodzinach Maxa wyjechała na parę tygodni chcąc wszystko sobie poukładać. Nie tylko jej relację z nim ale również swoją relację z rodziną. Niby nie były ona najgorsza ale ostatnio państwo Lanceley zaczęli się wtrącać w jej poszukiwania biologicznych rodziców. Niby nic wielkiego ale robibili to za jej plecami, a tego dziewczyna nie mogłą od tak zostawić. Dlatego to właśnie pojechała do domu. Teraz jednak była w szkole. Ćwiczyła. Chciała się zmęczyć aby móc szybko zasnąć i mieć z głowy kolejny dzień. I gdy brała zamach na manekina do pokoju wleciała sówka. I to nie byle jaka. Poznała ją od razu. Z uśmiechem na ustach odłożyła szpadę i zabrała list sowie. Nie był długi. Bardziej niż listem mogła to nazwać notką ale nawet to wystarczyło aby jej serce zabiło szybciej. Przez sekundę jedynie zastanawiała się co odpisać przyjacielowi. Tylko przez tyle aby w następnej patrzeć jak sowa z jej wiadomością odlatuje. Gdy już nie była w zasięgu jej wzroku natychmiast popędziła do dormitorium. Szybki prysznic, mycie głowy, suszenie, ma... Nie! Bez makijażu. No może trochę tuszu do rzęs. Biała sukienka i już. Mogła iść na umówione spotkanie. I nawet nie sądziła, że zjawi się w tak szybkim tępie pod drzwiami. Mimo to nie chciała kazać czekać przyjacielowi. Bez większego stresu weszła do pokoju rozglądając się od razu za Maxem. Znalazła go chwilę później. Z małym uśmiechem, dla niej już chyba specyficznym, podeszła do niego lustrując spojrzeniem przy okazji kamienny stolik. Wino, kieliszki.... Zapowiadało się ciekawie. Chodź te kieliszki chodziły jej po głowie, gdyż równie dobrze mogli pić z butelki. Coś jej nie grało. - Kieliszki? Dla nas? - zaśmiała się pod nosem siadając obok Maxa. - Wcześniej picie bez nich jakoś nam nie przeszkadzało. - wzruszyła lekko ramionami przez co jej włosy lekko się poruszyły. - Wybacz, że Cię nie poinformowałam o wyjeździe. - słowa te wyszły z jej ust od tak. Nawet nie miały związku z jej wcześniejszą wypowiedzią.
Czekał czekał i krótka odpowiedź Lúthien przyniesiona przez bezimienną, ale ukochaną sówkę chłopaka z jednej strony przyniosła uspokojenie, z drugiej zaś - wlała w niego kolejną falę poddenerwowania, bo teraz to już na pewno przyjdzie. Zrobił kilka głębszych wdechów i wydechów, sam siebie nie rozpoznając. Był stoikiem i nie miał problemu z ujarzmieniem swoich emocji. Aż do teraz. Wsunął karteczkę do kieszeni, wpierw pieczołowicie ją składając. Od momentu jej otrzymania wpatrywał się w drzwi jakby od tego zależało jego życie. Wreszcie usłyszał szczęk, skrzyp zawiasów i jego oczom ukazała się panienka Lanceley. Jej sukienka miała dosyć duży dekolt, była bardzo prosta, ale właśnie przez to wyjątkowa. Przyjaciółka wyglądała w niej tak dziewczęco i delikatnie. Blackburn wstał i uścisnął ją na przywitanie mocno, ale po przyjacielsku. Mimo wszystkich kłębiących się uczuć tęsknota za przyjaciółką wygrała i objął ją mocno, jakby nie widzieli się rok, szybko wypuszczając z ramion. Nie było w tym żadnych podtekstów (jeszcze, he he). Uśmiechnął się nieznacznie na jej widok, a jego oczy przybrały łagodny wyraz - Możemy je stłuc i zrobić to jak zawsze - wyszczerzył szereg białych zębów w szczerym uśmiechu, choć w głębi serca ukłuła go ta uwaga. Zaopatrzył się w lepszy niż zazwyczaj trunek i chciał, by było troszkę bardziej elegancko, troszkę inaczej niż zwykle. W gruncie rzeczy nie przeszkadzało mu jednak korzystanie z jednej butelki, to wymusiłoby z kolei siedzenie obok siebie. Właściwie miała rację, po co tworzyć jakieś bardziej wyjątkowe warunki, niech będzie luźno, normalnie, jak zwykle. Propozycja, którą zarzucił zabrzmiała więc jak najbardziej szczerze. Sposępniał gdy wspomniała o wyjeździe. Od kilku tygodni zachodził w głowę gdzie zniknęła. Nie widzieli się od festiwalu, z którego szczęśliwie odesłano ją do zamku zanim zaczęły się dziać złe rzeczy. Jego po feralnych zdarzeniach nadal bolała noga przy pewnych ruchach, ale wszystko szło ku dobremu. O Lúth po odeskortowaniu jej wiedział , że jest bezpieczna, ale nadal nie potrafił zrozumieć nagłego wyjazdu, nikt nic nie wiedział, nie zostawiła wiadomości, nie napisała nawet głupiej sowy. Po chwili zreflektował się i rozchmurzył - Najważniejsze, że wróciłaś cała. A dokąd podróżowałaś? - zapytał szczerze zainteresowany. No no, panienko, teraz proszę powiedzieć wszystko jak na spowiedzi. Przepuścił ją przodem by usiadła i zajął miejsce obok. Uniósł też pusty kieliszek i spojrzał na dziewczynę pytająco, czekając jaki będzie jej werdykt odnośnie sposobu spożycia trunku.
Słowa chłopaka rozbawiły dziewczynę. Właśnie za to go uwielbiała. No i oczywiście za to, że potrafił z nią wytrzymać, a nie każdy miał tak silne nerwy. Niektórych potrafiła zdenerwować samą swoją osobą. Co już było dużym wyczynem. Innych natomiast denerwowała swoją prawdomównością. Ślizgonka ale za to z honorem. Z uśmiechem na ustach wzięła w dłoń jeden z kiliszków przyglądając mu się dokłądnie. Był prosty ale miał coś w sobie. Mimo to była bardzo bliska zbicia go jednak się powstrzymała. Odłożyła szkło na miejsce i popatrzyła na nie kilka sekund. Na tym kamiennym stole prezentowało się nienagannie. - Może innym razem. Możemy spróbować czegoś nowego. - wzruszyła jeynie ramionami po czym wystawiła twarz w stronę promieni które w magiczny sposób ogrzewały tą dwójkę. Uczucie ciepła na skórze było wybawieniem. Od tego wiatru i deszczu miałajuż ciarki na plecach. - Powiem Ci, że wybrałeś idealne miejsce. Brakowało mi słońca. - i nie otwierając oczu oparła głowę o ramię chłopaka. Teraz zaczęło się robić poważnie. Jak miała niby wytłumaczyć chłopakowi to co działo się w jej głowie jak i rodzinie? Nie wiedziała nawet czy zrozumie ale chwila... Przecież to był Max, jej najlepszy przyjaciel. Z pewnością jeśli ktokolwiek miałby ją zrozumieć to właśnie on. Podniosła głowę z jego ramienia i otworzyła oczy. Przez chwilę zbierała myśli chcąc wszystko jak najdokładniej mu wyjaśnić. - Wróciłam do domu. Musiałam przemyśleć parę spraw. Moi rodzice postanowili mi pomóc w moich poszukiwaniach. Chodź pomóc nie jest tutaj najlepszym słowem. - cicho prychnęła na samo wspomnienie reakcji jej przybranego ojca na oświadczenie iż nie ma zamiaru dłużej słuchać jego rozkazów i wyprowadza się. - Oni koniecznie chcąc przedstawić moich rodziców biologicznych w jak najgorszym świetle. Nie inetresuje ich kim są, czemu zrobili to co zrobili. Nie. Dla nich jest tylko jedno wytłumaczenie. I takie usłyszałam od mojej matki. - wzięła głęboki oddech i powiedziała wszystko na wydechu. - Matka była dziwką, a ojciec... Przypadkowy koleś z pubu. Są strasznie niesprawiedliwi. - i mówiła to dziewczyna która nie znosiła połowy szkoły za to do jakiego domu należeli - I wyprowadziłam się z domu. Na razie będę mieszkała w Hogwarcie ale zaraz po jego zakończeniu znajdę jakąś pracę i coś wynajmę. - po raz kolejny wzruszyła ramionami nie chcąc dyskutowaćna ten temat. Już postanowiła. - A jak było na festiwalu? I gdzie masz pelerynę? - zlustrowała chłopaka od stup do głów mrużąc oczy. Doskonale jednak wiedział, że nie jest zła na niego. W końcu nie miała o co.
Potrafił z nią wytrzymać? Nie było to przecież takie trudne. Dogadywali się. Bez zbędnych słów, bez niezręczności. Zwyczajnie potrafili się wyczuć. Dzielili radości i smutki, a przy problemach nieraz zwyczajnie sobie towarzyszyli. Nie zawsze trzeba było coś mówić, czasami wystarczała sama ta obecność i poczucie wsparcia. Uwielbiał Lúthien właśnie za to, że była taka naturalna, nie owijała w bawełnę, waliła prosto z mostu, ale miała wyczucie. Nie mając nic do powiedzenia (co zdarza się przecież każdemu!) nie oblekała tego faktu w słowa. Gdy podjęła decyzję dotyczącą sposobu spożywania alkoholu Max szybkim ruchem pozbawił butelkę korka. Powstrzymał się od powąchania wina, w jego opinii mogłoby wyglądać to snobistycznie - Jak sobie życzysz, Mademoiselle - powiedział napełniając najpierw jej, później swój kieliszek i nie wytrzymawszy roześmiał się. Wcześniejsze słowa i poważny wyraz twarzy musiały wyglądać komicznie, rozbawił więc sam siebie. Pochwaliła miejsce i, co ważniejsze, oparła głowę na jego ramieniu. Boże, durniu, ogarnij się, karcił się w myślach. Nieraz przecież tak siedzieli, to nic nie znaczy. Gdy złapała trochę słońca uniosła głowę a jej twarz przybrała poważniejszy wygląd. Czuł więc, że nie był to wyjazd w ciepłe kraje na nieplanowane, spontaniczne wakacje. Wysłuchał spokojnie tego co zechciała opowiedzieć i zrobiło mu się przykro. Jak wiele ta dziewczyna musi się nacierpieć! Nikt nie zasługuje, by tak mówiono o jego rodzicach. Nawet, jeśli to okazałoby się prawdą to póki nie ma żadnych podstaw by tak uważać każde wspomnienie o czymś takim czyni osobę wspominającą godną pożałowania. Max najpierw pomyślał, że decyzja o wyprowadzce była spontaniczna i podjęta w emocjach, której Lúth po czasie może żałować, ale spojrzał na jej twarz wyrażającą zdenerwowanie, ale pod jego warstwą dostrzegł cierpienie. Zranili ją. Co prawda taką decyzją przekreśliła te wszystkie lata, które jej poświęcili, ale dziś nie był czas na takie dyskusje. Za szybko. W oczach Blackburna wyczytać było można współczucie i ból - Nikt nie ma prawa tak o nich mówić - skomentował tylko i postanowił nie mówić nic o zmianie miejsca zamieszkania dziewczyny. Wiedział, że nie potrzebują więcej słów. Zresztą ślizgon zawsze był w nich oszczędny. W geście wsparcia objął ją ramieniem i pogładził jej rękę, po chwili jednak przeniósł ją na ławkę, opierając się tak. Nie ma co przesadzać. Gdy usłyszał festiwal jego twarz skamieniała - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wtedy odesłali Cię do zamku - odparł nie zastanawiając się jak to brzmi. Przecież musiała coś słyszeć. Dostrzegł jednak niezrozumienie w oczach przyjaciółki - Naprawdę nic nie wiesz? - uniósł brwi, to było niemałym zdziwieniem. Pospieszył z wyjaśnieniami - Niedługo po tym jak poszłaś, na koncercie The Veels okazało się, że ich gitarzysta jest Obskurodzicielem - zrobił pauzę zbierając myśli - Cała energia którą uwolnił doszczętnie zniszczyła wszystko, jedna dziewczyna straciła nawet życie. Jedna o której wiemy, być może ofiar było więcej. A przez zakłócenia teleportacja była cholernie trudna, dobrze, że ten widok został Ci oszczędzony - te wspomnienia wywoływały w nim nieprzyjemne uczucia i może to złudzenie, ale ból nogi nawet się nasilił. Miał świadomość, że nie ma co rozpamiętywać, minął już jakiś czas i każdy starał się poradzić sobie z tym jak potrafił. Max szybko się rozchmurzył i sięgnął po kieliszek, rzucając jej pytające spojrzenie. Skoro już mają szkło to trzeba się stuknąć. Oczekiwał, że to Lanceley powie, za co piją pierwszy kieliszek, oddał jej pierwszeństwo w tym względzie.
Twoje nazwisko pojawiło się na liście uczestników w Klubie Pojedynków. Bądź czujny i pamiętaj, że liczy się refleks. Aby wylosować gracza, który rozpocznie pojedynek należy rzucić kostką - wyższy wynik oznacza rozpoczynającego. Fabularnie to SEKUNDANT losuje kto zaczyna. Więcej zasad możecie odnaleźć tu, a zapisy tu. Proszę o wklejanie pod postem kodu, który może w razie czego modyfikować:
Kod:
<zg>Atak</zg>: LICZBA OCZEK[/url] <zg>Obrona</zg>: LICZBA OCZEK <zg>Ilość trafień</zg>:
Powodzenia!
______________________
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Klub Pojedynków był chyba najbardziej popularny, zaraz u boku drużyn quidditchowych. Mefistofeles początkowo głównie dlatego nie miał ochoty na zapisywanie się na listę przepełnioną zawodnikami i sekundantami... A potem uległ tej modzie, dochodząc do bardzo prostego wniosku, że przynajmniej sobie trochę pocierpi. Nie była to zabawa tak niebezpieczna jak Theria, toteż nie liczył wcale na rozgrywkę pełną bólu, potu i łez. Mimo wszystko owiana tajemnicą, zakazana gra, również nie powodowała bardziej trwałych obrażeń. W gruncie rzeczy chodziło tylko o to, że miało się zapewnione niedogodności. W pojedynkach wszyscy karmili się marzeniami o udanym Protego. Kiedy wszedł do odpowiedniego pomieszczenia, akurat panowało w nim przecudowne lato. Mefisto wolał nie zastanawiać się, kiedy zamiast tego cieplutkiego słoneczka zawisną na suficie sztuczne chmury, przynoszące burze albo zwykłe opady deszczu. Był pierwszy, ale nie musiał długo czekać na @Harriette Wykeham - co więcej, jako sekundantkę przypisano im @Daisy Manese, co dawało Noxowi odrobinę nadziei. - Wykeham, trzymamy się tradycji? - Zagadnął, robiąc kroczek w tył i uśmiechając się słodko. Nieszczególnie podobały mu się te cyrki z ukłonami. Zatem o ile Gryfonka sama nie zainicjowała zabawy w chodzenie w kółko, to po prostu uniósł różdżkę i bez krępacji posłał w jej stronę zaklęcie; jeśli chciała się w to bawić, to zaczekał i rzeczywiście się ukłonił, potem nie tracąc już czasu. Ciche "Orbis" przecięło ciszę panującą w pomieszczeniu. Ślizgon wykazał się prawdziwą łaskawością, startując z Etką tak łagodnie. W końcu mógł zaszaleć z czymś bardziej intensywnym... A tak, to po prostu miał ją związaną. Świetliste liny zacisnęły się mocno na drobnej sylwetce, a Mefisto obserwował zmagania dziewczyny z beznamiętnym wyrazem twarzy.
Atak: 6 Obrona: ja się nie bronię, ja atakuję Ilość trafień: we mnie 0.