Jest to jedno z wyjątkowych pomieszczeń Hogwartu. Jeśli przyjdziesz tu zimą, możesz mieć... lato! Jego wyjątkowość polega na tym, że - używając odpowiedniego zaklęcia - można zmienić porę roku. Na ścianie, naprzeciw wejścia, wypisane są cztery czary, każdy dotyczący innej pory roku.
Ver factus - wiosna Aestate Fieri - lato Autumno Fieri - jesień Hieme Fieri – zima
Rzucone odpowiednio zaklęcie zmienią pogodę na charakterystyczną dla danej pory roku. Zimą może spaść śnieg, jesienią drzewa zgubią liście, wiosną zrobi się cieplej i zaczną kwitnąć kwiaty, a latem będzie upał. Oczywiście można też trafić na burze, zamiecie, deszcze, gradobicia... Wszystko zależy od szczęścia! Warto jednak spróbować, jeśli z utęsknieniem czeka się na ulubioną ćwiartkę roku.
Nie minęło wiele czasu i do pokoju ktoś wszedł. Cait nie miała zamiaru zwracać na ten fakt większej uwagi, gdyby nie to, ze osoba się do niej odezwała. Głos był męski, znany... No tak, nie ma to jak spotykać swoich "fanów". Miło być tak pięknie, wyszło jak zawsze. Znaczy... Noe obraziła by się gdyby przyszedł ktoś obojętny, ale nie... Obejrzała się przez ramię. Włosy delikatnie opadły jej na lewe ramię. W tej pozie przydałby się tylko fotograf, cyk, cyk, cyk i nowa sesyjna na wizbuczka jak znalazł. Choć... Wyglądała by ładniej z uśmiechem na twarzy, ale jej się to rzadko zdarzało, obdarzała nim nie licznych. - Oczywiście, że nie. Nie rób z siebie błazna, przecież wiesz, że nie muszę. - Zauważyła, że chłopa jest lekko zmęczony i nie sądziła, by to było od joggingu. - Odpoczywam, jak na każdą porządną uczennice Hogwartu przystało. Z koszyczka wyjęła truskawkę, zamoczyła ją w kremie, po czym powoli zaczęła konsumować. Uwielbiała to... Słodycz rozchodziła się jej po każdej komórce. Przynajmniej tyle. Przy niedoborowym towarzystwie trzeba znaleźć sobie zamiennik, by spędzony czas uznać mimo wszystko za udany. Widzicie jakie mądrości? Takie tylko u Cait!
Gdyby nie fakt, że musiał się schować już dawno by wyszedł, bo po co tu stał? Na co? Komu to potrzebne? Już dosyć przebywania w pomieszczeniach z zatrutym powietrzem i innym ustrojstwem, które niszczy zdrowie. Odchrząknął. - Odpoczywasz po uprzykrzaniu innym życia? - Rzucił może niezbyt kreatywnie, ale tylko to mu przyszło do głowy, może gdyby się postarał. Dał coś z siebie, to wtedy może miałby jakiś noo... Powód, ale chyba się nie zanosiło na to, żeby powiedzieć coś lepszego z kategorii: "obrażające". Niestety. Cóż za niefart. Uśmiechnął się słabo do dziewczyny, która właśnie postanowiła wpieprzać przy głodnym Christianie truskawki z kremem... Niestety, nienawidził słodyczy, zatem jeszcze gorzej się poczuł, że ktoś może w ogóle jeść takie bomby kaloryczne, które zmieniały poślady, w boisko do Quidditcha, ale co kto lubi, nie? On woli takie zielone, zarośnięte trawą, a niektórzy są takimi fanami, że muszą sobie sprawić własne, które będą mieli na wyłączność... Ciekawe, ciekawe. Ciekawe, co on jeszcze wymyśli. Naprawdę śmieszyło, go to wszystko, ale na razie nic więcej nie mówił, a przynajmniej nie zamierzał. Delektował się złośliwymi myślami i komentował wszystko w swojej chorej główce, która podsyłała mu coraz ciekawsze obrazy i żadne nie były pochlebne dla osób obecnych w tym pokoju. No proszę, jaka gwiazda z Shivera.
Ona miałaby kogoś dręczyć? Pierre nie miała zamiaru tracić czasu na plebs. Miała lepsze rzeczy do roboty w wolnym czasie np.: dbanie o swój wygląd, niż tracenie czasu na jakieś niedorajdy. Oni i tak maja już przegrane życie, wolała się im przyglądać niż jakkolwiek z nimi obcować. Teraz też... Jakaś ciamajda się przyszlajała i najwyraźniej nie ma zamiaru szybko opuścić tego miejsca. Eh... W tej szkole nie można mieć chwili spokoju dla siebie. - Dręczeniu innych? Nie muszę... Nie obcuje w taki sposób z plebsem. Było by to idiotyczne. Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż oni. Gdyby tylko Krukoni wyjmowali nosy z książek wiedzieliby co się w szkole dzieje, tak jednak mówią z palca wyssane opinie na podstawie ich niedorzecznych analiz. Cait od dawna już uważała, że lądują tam czubki, które są trochę zdolniejsze niż przeciętny Puchon. Nie mniej jednak dalej jest to wybrakowana wersja czarodzieja...
Uśmiechnął się pobłażliwie zastanawiając się czy ten przejaw sympatii może coś oznaczać, a może zaraz Cait spuści na niego bombę i przygniecie fotelem, na którym tymczasowo znajdowała swoje siedzisko? Zaiste to była zagadka dla niego, ale na razie nie chciał się nad tym zastanawiać... Chyba po prostu bolała go głowa. Tylko już nie wiadomo czy od bycia Krukonem czy od ciągłego gwaru rozmów, które były o totalnych głupotach i Christian z trudem izolował się od ludzi. A tu jaskinia lwa. Świetnie... Doskonale można by rzec w polotach nadmiernej radości, która procentowałby wybuchem wulkanu. Tam wiadomo, co się planuje w takich sytuacjach. Posłał jej więc kolejny uśmiech nie wyrażający nic poza nadmiernym pesymizmem i odchrząknął. - Plebs? Serio? Taki z Ciebie burżuj Pierre? Oh, wow. Nie wiedziałem. - Zaparł się rękoma o parapet i czekał dalej. W najgorszym wypadku dziewczyna się na niego rzuci, ale tego raczej nie przewidywał... Takie tam spokojne siedzenie i wkurzanie człowieka. Nie? Easy.
Oj tam, oj tam, ale we wszystkim świetna jest! To nie jest jej wina, w końcu to nie były takie tam przechwałki. To szczera prawda i ona może to nawet udowodnić ślizgonowi. W każdym razie posłuchała jego rady i biorąc go pod rękę zaczęłą dreptać w stronę Hogwartu. Na mieście raczej nie znaleźliby żadnej ciekawej norki, dlatego Mandy niemalże od razu w planach miała wizytę w pokoju czterech pór roku. Jedno zaklęcie- inna pora roku. Chyba to było w tym wszystkim najlepsze. Kiedy byli już pod samymi drzwiami, wtulając głowę w dużo wyższe od siebie ramię wila. Następnie delikatnie pchnęła dłonią wrota i za krokami partnera skierowała się do środka. W środku było mokro, padał deszcz, a co jakiś czas grzmiało. Mimo, że krukonka, Saunders nie była zbyt dobra w rzucaniu zaklęć. Może to on zaproponuje jaka ma być tam pogoda? W końcu facet, jaja ma. - To... Co robimy? - spytała, wodząc opuszkiem palca po torsie blondyna. Nadal padało, a jej fryzura powoli zaczynałą robićsię oklapła. Włosy zaczęły się jej kręcić. Jednak magiczny makijaż nadal pozostał w nienagannym stanie.
Spokojnie, jeszcze to sprawdzą czy faktycznie jest świetna we wszystkim. Oczywiście chodzi mi tylko o warcaby, czy szachy. Albo robienie eliksirów, może chociaż w tym Merlin i jego dwie lewe ręce, wygrałby z nią. W czasie podróży pewnie gadał głupoty i marudził na świat, jak to on, dając się posłusznie prowadzić MMS. Niepomiernie się zdziwił, kiedy doprowadziła ich do sali, gdzie wszędzie padało. Na boga, Faleroy zapominał o tych wszystkich pokojach Hogwarcie, chociaż spędził tu pół swojego nędznego życia. To tylko oznaka, że powinien przestać pić. - Ciągle zapominam jak działa każda sala – mruknął na chwilę przestając obejmować Mandy, by podejść do notki z zaklęciami i pogłowić się co zrobić. Wyjął różdżkę i zaczął rzucać zaklęcie na przyjście lata. Co prawda na początku wywołał jeszcze większą ulewę, ale po paru przekleństwach i ponownym rzucaniu czarów, udało mu się wyczarować słońce. Co prawda było to odrobinę zachmurzone lato, ale z pewnością nie padało. Odrzucił mokre włosy do tyłu i grzecznie wrócił do Mandy. - Nie wiem, masz jakieś pomysły? – zapytał się wyciągając długie palce, by teraz z kolei jej zabrać z twarzy kręcące się włosy. Kiedy już to zrobił, sam wysunął swoją propozycję co mogą robić, obejmując ją i całując w usta.
Kolejny nudny dzień. Uczniowie za bardzo skupiają się na ostatnich, czerwcowych zaliczeniach. Co im to da? Moze i otrzymaja jakieś przyzwoite stopnie z SUMów czy Owutemów, ale poza tym? Niech zaczną korzystać z życia jak Czarek! Będzie wtedy mieć więcej kompanów do rozrywek. Nie powinno być go w szkole o tej porze, zdecydowanie wypadało leżeć we własnym mieszkanku, ale czy to ważne? Był późny wieczór, kiedy stwierdził, że ma ochotę na spacer po Hogwarcie. Może znajdzie się jeszcze jakies pomieszczenie, w którym jego noga nie powstała? Szanse były marne, przecież latami ukrywał się w tych murach przed nauczycielami, odnajdywał różne przejścia i skrytki. Zatrzymał się przed drzwiami do Pokoju Czterech Pór Roku. Wprawdzie nie był to jego cel, nie zamierzał się tu wybrać, ale... czemu by nie? Lubił to pomieszczenie, zawsze spełnialo jego pogodową zachciankę. Pomyslał o upale, słońcu przyjemnie prażącym jego skórę i otworzył drzwi. Wymówił zaklęcie Aestate Fieri i natychmiast zrobiło się gorąco. Pokój wypełnił piasek plażowy. Raj. Położył się na ziemi upajając się wysoką temperaturą. Wyjdzie stąd jak całe zamieszanie związane z nauką się skończy i będzie miał z kim się spotykać!
Mawiają, że pierwszy rok studiów bywa najcięższy. Jasne to było jak słońce, zwłaszcza patrząc na liczbę osób zakuwających po nocach i wyrywających sobie włosy, które potem walały się po kątach w dormitoriach, Pokojach Wspólnych i na korytarzach, a połowa uczniów Hogwartu niedługo będzie chodzić wyłysiała. Swoją drogą jakby pozbierać te kłaki, to całkiem pokaźne peruki można by było z nich zrobić. Zresztą o czym my tu gadamy. Peruki i włosy są fujka. To jest chyba, że te na głowie co normalnie wyrastają. Te jeszcze ujdą jeżeli ładnie wyglądają i w ogóle. Blondwłosa Gryfonka nie miała najmniejszego zamiaru siedzieć w dormitorium czy bibliotece i uczyć się z innymi. Zazwyczaj jechała na farcie, a szło to jej całkiem dobrze. Wystarczyło, że bywała na lekcjach, a jej bystry móżdżek wchłaniał nową wiedzę jak gąbka i tak dobrze ją lokował, że potem nie musiała powtarzać jeszcze raz tego samego materiału. No dobra. Czasem musiała, ale to co miała w głowie prawie zawsze wystarczyło na to żeby zaliczyć dany przedmiot. Patrzcie moi mili jaka z niej zdolniacha! Juno, czyli panna Lipiec, miała w tym momencie na zaszycie się w pubie, popijanie zimnego piwa i leżenie głową na blacie. Niestety nie zawsze mamy to czego chcemy, a Kavanaugh ledwo się toczyła po korytarzach zamku. Najzwyczajniej na świecie niczego jej się nie chciało, ale bądźmy szczerzy - kto tak teraz nie ma? Akurat przechodziła teraz obok Pokoju Czterech Pór Roku i aż jej się zachciało poczuć piasku pod stopami. Albo chociaż ciepłego słoneczka na skórze. Wiele do szczęścia jej nie było trzeba. Tak więc pchnęła drzwi, a jej oczom ukazał się obraz dokładnie taki jaki sobie wymarzyła, bez jakiejkolwiek ingerencji! Z kolei w pomieszczeniu zauważyła prócz cudownego klimatu, kolegę z domu. - Strzał w dziesiątkę - stwierdziła, wchodząc bez jakiegokolwiek zapytania czy może osobnik chciał chwili prywatności. Bezczelność jednak rekompensował prześliczny uśmiech na jej ucieszonej mordce! - Zgadnij kto - szepnęła zakradając się od tyłu, w próbie zasłonięcia chłopakowi oczu. Przyjmijmy, że nie zdążył się odwrócić na jej powitanie, a ona już hyc! znalazła się tuż przy nim. Aczkolwiek próba zasłonięcia oczu niestety udana być nie mogła, bo JP jest trochę przymała i nie sięgnęła do oczek Czarusia.
Niektórzy z jego rówieśników będąc w takim miejscu mogliby zaczać się zastanawiać kiedy ostatnio tak prawdziwie odpoczęli, pozwolili sobie na lenistwo, choćby na oderwanie się od obowiązków na kilka godzin. Czarek nie musiał wysilac mózgu, by odpowiedzieć. Jego całe życie polegało na relaksowaniu się. Zatem jeśli nigdy się nie wysilał, to od jakiej cholery? W zasadzie to on uważał, że całe życie powinno byc oparte na przyjemnościach, tym co cieszy. Po cholerę zawracać sobie łeb czymś, co działa na nas negatywnie, lub powoduje osłabienie. Szkoła wyda mu tylko kilka świstków, niby potwierdzenie, ze nabył jakieś zdolności. I niby na rzecz owych papierków ma tracic najpiękniejszy czas? Bitch, please! Właśnie rozmyślał nad zajrzeniem do kuchni, zwerbowaniem jakiś smakołyków, coby umilić sobie czas jedzeniem, kiedy to uslyszał otwierające sie drzwi. Nie raczył obrócić się, jak ktoś będzie miły to się stąd wycofa, pozwalając mu cieszyć się ciepełkiem, a jesli nie to do niego w końcu dołączy, co też będzie super. Czyżby w końcu ktoś normalny w tej szkole się znalazł, którego priorytetem nie była edukacja? Nie sięgała do oczu Czarusia? Ale ej, on leżał! Dobra, mógł też stać. Więc no czując kogoś obecność za swoimi plecami i próbę zasłonięcia mu oczu zaśmial się glośno. Poznawał ten ton. Mogła założyć szpile, wtedy być moze niecny plan by się jej udał. Chłopak obrócił się w stronę Juno, przywital ja buziakiem w czółko. Jaki on był kochany i milusi! -Muszę zgadywać? Za trudne.- rzucił z uśmiechem.- A T co tutaj wyczyniasz? Nie powinnaś siedzieć nad książkami?! Nie żebym narzekał, nawet bardzo się cieszę, bo ostatnio cierpię na brak towarzystwa, ale wypadałoby zaliczyć wszystkie egzaminy.- Chłopak już pogodził się z myślą, że zostanie rok dłużej w szkole, ale no o innych należało się zatroszczyć.
Dzisiejsze plany obejmowały również opuszczenie lekcji na rzecz tycia w cieplutkim, mięciutkim łóżeczku w dormitorium, więc na pewno podzielałaby czarkowy entuzjazm względem skołowania tutaj do nich jakiś smakołyków. Bo przecież tkwili w tym bagnie teraz razem! Ona nie da mu samemu wylegiwać się na tym nagrzanym piasku. To przecież byłoby wielce samolubne, nieprawda? Swoją drogą nie miałaby nic przeciwko, gdyby pod ręką znalazł się jakiś dyniowy placek albo ciasto truskawkowe. Może słodka, mała Juno na taką nie wygląda, ale jest wielką fanką dobrego jedzenia. Najlepiej żeby jeszcze ktoś za nią to jedzenie skonstruował, bo jej talenty kulinarne zostały chyba rozdane komu innemu, bo nawet mleko umie przypalić. Jak to dobrze, że los obdarzył ją listem z Hogwartu. W przyszłości jedzenie będą za nią robić zaczarowane sztućce, trolle, skrzaty albo jakieś inne, obdarzone większymi zdolnościami niż ona stworzenia. O proszę jak przyszła miss wdzięku się rozmarzyła! I jak tu tak iść na lekcje? To by było okrutne względem samej siebie. Miał tutaj właśnie Czarek odpowiedź na swoje pytanie. Juno nie należała do osób wybitnie przejmujących się takimi rzeczami. To czego chciała już się nauczyła, a nie miała zamiaru marnować najlepszych lat na przesiedzenie ich w zatęchłym dormitorium, pełnym bezmózgich yeti, wpatrujących się w książkę jakby czekali na zbawienie. Nie żeby nie przejmowała się nauką, nie miała nic przeciwko awansowaniu na wyższy level i zostaniu studentką 2 roku. Jednak na 1 gdyby została rok kolejny, zapewne poznałaby więcej nowych osób i wiecie jak to jest... Vixa dalej trwa, a każdy medal ma dwie strony. Nie tak to brzmi? Ojejej. Lekkiego buraczka spaliła kiedy to chłopak cmoknął ją w czoło. Od małego przyzwyczajona była do przybijania żółwi, walenia się z bara i innych tego typu bardzo kobiecych przywitanek. Tak to jednak jest spędzić całe życie wśród trzech chłopa, z czego dwójka to Twoi przybrani ojcowie, a trzeci to ojciec biologiczny. Nie zapominajmy też o jej cudownym przyjacielu, także naliczyliśmy tu już czterech chłopa. - Wiedziałam, że powinnam spróbować czegoś mniej zaskakującego - wywróciła teatralnie oczami z udawaną powagą i zmarszczyła śmiesznie nos, kiedy tak się poważnie zamyśliła! Burak powoli zaczynał schodzić z jej twarzy ku jej uciesze. - Nad książkami? ARE YOU FUCKING KIDDING ME?! - jej mina wyrażała nawet więcej niż powiedziała. Czy on powariował? Jak już wcześniej wspomniałam, Juno Primrose miała zupełnie inny sposób na rozrywkę niż obecnie 3/4 studentów. A to klops. Chciała zapytać co on tutaj w takim razie robi, ale uznała, że po tym jak on zadał jej to pytanie wcześniej, wydałoby się mało oryginalne. Poza tym chyba jasno dał jej do zrozumienia co myśli na temat zdania do następnej klasy. - Mmm... Czyli od września jesteśmy na tym samym roku? - spojrzała na niego podejrzliwie, w myślach już planując superanckie popijawy w trakcie i po lekcjach, a w roli głównej występowała oto ta dwójka. - JA POTRZEBUJĘ CHWILI RELAKSU I ODPOCZYNKU - stwierdziła dumnie, jakby jedno i drugie znaczyło coś zupełnie innego. - Widziałeś co się dzieje w naszym Pokoju Wspólnym? Dramat - przechyliła głowę na prawo jak to miała w zwyczaju podczas zastanawiania się i stwierdzania 'dramatów'. Tak, to wszystko wyjaśniało. - Więc skoro nie masz zamiaru narzekać to z chęcią Ci dotrzymam towarzystwa, o ile nadal nie masz nic przeciwko - znowu spojrzała na niego podejrzliwie, ale tym razem przepiękny uśmiech zagościł na jej zadowolonej z siebie twarzyczce.
Tak jak napisał, tak tez zrobila. Zaraz po zajeciach pojawila sie na czwartym pietrze, aby czekac na Wolfa w Pokoju Czterech Por Roku. Nieczesto tu przychodzila.. czasami przy bardziej ponurym humorze lubila patrzec jak drzewa pozbywana sie roznokolorowych lisci. Jesien byla jej ulubiona pora roku, nie za cieplo, nie za zimno. Moglaby rownie dobrze zachwycac sie wiosna i natura budzaca sie do zycia, ale to nie bylo to. Nie porywaly ja motylki fruwajace po lace. Barwna jesien i jej urok, tego w takich momentach potrzebowala. A teraz czego potrzebowala? Ano Wolfa. Chciala go zobaczyc. Tesknila za nim. Przeszla juz wszystkie mozliwe fazy po jego zniknieciu. Zlosc, zalamanie, zamartwianie sie, chec urwania mu glowy, potem stwierdzila, ze ma to gdzies, aby w koncu zaczac tesknic. Zdazyla sie do niego przyzwyczaic, zdazyla go polubic, zdazyl byc dla niej bardzo wazny. Cenila go jako muzyka, kompana i przyjaciela. Nie znali sie bardzo dlugo, ale za ten czas zdazyli juz wiele razem przejsc. Weszla do srodka i nie czekala zbyt dlugo, aby rzucic zaklecie Autumno Fieri. Pokoj byl pusty, idelany na rozmowe i wyjasnienia jakie mial jej zaserwowac pan Schlosser. Byla ciekawa co tym razem sie stalo. Znow cos nabroil, znow go przymkeli myslac, ze odwyk cokolwiek zdziala. Wolfgang byl trudnym przypadkiem, rownie trudnym jak ona sama. Ale o siebie sie tak nie martwila, bylo jej obojetne jak skonczy. Nie miala planow na przyszlosc. Ukonczenie studniow bedzie sie rownalo z jej koncem. Stoczy sie, zatraci, przegra swoje zycie.
Deszcz, deszcz, deszcz. Wciąż tylko siąpił w okno, wciąż było ciemno i chłodno. Elliott miał serdecznie dość takiej pogody, bo za każdym razem, kiedy wychodził poza teren zamku, musiał zbierać ze sobą parasol, ale nie wiadomo, czy używał go właściwie, bowiem z każdej lekcji zielarstwa wracał przemoczony i ubłocony - czy to nie jest straszne?! Dlatego ograniczył wychodzenie na błonia do maksimum, osobiście zdenerwowany faktem, że tylko on jest taką niezdarą, aby za każdym razem się wybrudzić. Często chodził naburmuszony z tego powodu, ale to nic! Zaraz zapominał o tym wszystkim, zatapiał się w marzeniach lub dzielił się swoimi rozważaniami z innymi. Dziś nie było inaczej - tuż po kolacji zabrał ze sobą kilka ciasteczek i ruszył do dormitorium. Oczywiście wybrał tę najdłuższą i najdziwniejszą drogę, a zorientował się o tym dopiero wtedy, kiedy stał przed drzwiami do pokoju czterech pór roku, a jakżeby inaczej. Wzruszył ramionami i ugryzł kawałek ciasteczka. Przez krótką chwilę wpatrywał się w drzwi pomieszczenia; widocznie było w nich coś magnetyzującego, co wymagało zastanowienia. Po kilkunastu sekundach potrząsnął głowę i wyrwał się z tych myśli, ostatecznie wchodząc do pokoju. Och tak, cudownie! Przecież to mogła być ucieczka od tej okropnej pogody! Czemu on o tym nie pomyślał? Zapewne ciągle zastanawiał się, gdzie podziewa się kot Melody albo nad jakimś innym, życiowym problemem. - Ver factus - machnął różdżką, a twarz zaraz mu się rozjaśniła. Zewsząd zalała go fala zieleni i słoneczka, czyli wszystkiego, czego było mu aktualnie potrzeba do szczęścia! Ciekawe, czy Kayle już widziała to pomieszczenie. Pewnie nie, on jej kiedyś pokaże!
Kanada pokonała Ogniste Kraby, szaleństwo! To znaczy dobrze, bo waleczne Reemy są o krok bliżej do zwycięstwa! Może i na początku nie szło im najlepiej, lecz całą sytuację opanowała kochana Marcelinka, chwała jej! Gdyby nie ona to Kanadyjczycy mieliby minimalne szanse na wygraną. Czy Kayle jest z tego dumna? Normalnie to by się bardzo cieszyła, bo przecież zależy jej na wygranej tego pucharu. A tak to całe dnie była jakaś przybita, nieobecna. Co jej się stało? Otóż nasza milusia rudowłosa popadła w bardzo głębokie kompleksy. Na Merlina! Ta dziewczyna to naprawdę trudny orzech do zgryzienia. A tym orzechem była zwykła, zazdrosna Kayleigh Walsh! Fajnie, że wygrali, ale Walsh tak naprawdę nic specjalnego na boisku nie zrobiła, po za oczywiście podawaniem kafla do innych. Bardzo chciała wbić parę bramek Australii, ale niestety, nie udało się. Strasznie zazdrościła Marcelinie, chociaż nie powinna, bo to jej najlepsza przyjaciółka. Jednak zazdrość górowała nad wszystkim. Załamana nie wiedziała co począć. Na lekcjach nawet nie dopowiada nauczycielom, no koniec świata! Dzisiejszy dzień nie minął jakość zadowalająco. Zwykłe zajęcia na których Kayle w ogóle nie brała udziału, posiłek w wielkiej sali, znowu i tak dalej, aż do wolnego popołudnia. Chociaż dzisiejsza pieczona kaczka była bardzo dobra, o! Nie miała ochoty na odrabianie lekcji, chciała się po prostu gdzieś zaszyć, aż nagle napotkała się na jakieś drzwi. Oczywiście ciekawość zżerała dziewczynę tak więc weszła i od razu wpadła w wieli podziw! Jak tu pięknie! Tak zielono i świeżo! Aż lepiej się Kayle zrobiło. Jaka szkoda, że nie ma tu Elliotta. A, zaraz! Ktoś tu jest. W dodatku Elliott! O Merlinie, tak dawno się z nim nie widziała. To znaczy widywała go na korytarzu, ale rzadko rozmawiała. Teraz ma okazję z nim pogadać na wiele ciekawych tematów. Przyczaiła się gdzieś od tyłu, dźgnęła go różdżką w plecy i oczekiwała jego reakcji, hehe!
Ach tak, przecież niedawno przyjezdni z Kanady i Australii rozegrali między sobą mecz! To było doprawdy niezwykłe wydarzenie, w którym Elliott Bennett, niestety, nie uczestniczył. Zapomniał o tym, biedaczek, i pisząc esej z historii magii zastanawiał się, dlaczego wokół panuje taki zgiełk, czym wszyscy są tak podnieceni i z jakiego powodu niektórzy przebierają się w futrzaki, które w jednej dziesiątej przypominały wilkołaki? A może mu się wydaje, może tak jest co weekend, może to dlatego, że nie może się skupić na ów eseju, bo jego umysł zajmują o wiele ciekawsze rzeczy. Tak właśnie, tak jest! Wyolbrzymia! Nie zdawał sobie sprawy, że wkrótce wszyscy go opuszczą i pójdą oglądać, która z drużyn odniesie zwycięstwo... Dopiero kiedy było już po wszystkim, zorientował się, co się działo. Na Merlina! Kanada wygrała! Gdzie jest jego Kayle? Toż to jej drużyna! Musi jej pogratulować, musi się na nią rzucić, przytulić i ucałować... hola, hola. Nie, te dwa ostatnie jednak nie, przecież Elliott by się chyba posikał, gdyby miał tak bliski kontakt fizyczny z dziewczyną. W każdym razie było już dawno po meczu, teraz znajdował się w sali czterech pór roku, ciesząc się odskocznią od wszechobecnego deszczu. Och, gdyby dało się tak zmieniać pogodę wszędzie! Byłoby cudownie. Tymczasem w tej chwili, tej teraz, ktoś dźgnął go w plecy. Oczywiście Bennett nie pomyślał, że to miało być przyjazne ukłucie i śmiertelnie się przestraszył. Ktoś chce go zabić? Wilkołaki? W tej chwili niemal wszystkie wspomnienia stanęły mu przed oczami. Przygody z Drejkiem i Cedriciem. Pierwszy dzień w Hogwarcie. Pierwszy szlaban, który oczywiście dostał niesłusznie, bo jakiś wredny ślizgon z roku wyżej go wrobił w podkładanie łajnobomb pielęgniarce. Pierwszy esej do napisania, święta Bożonarodzeniowe, jego jedyna dziewczyna, przyjazd quiddichowych do Hogwartu, Kayleigh Walsh... A wszystko to w jednej milisekundzie. - JACHCĘŻYĆ, ja jestem za młody na śmierć, nie zabijaj mnie! - wrzasnął z nutką paniki w głosie, ba! Kilkoma nutkami, nutami, gramami, toną paniki... To była pierwsza chwila, bo w drugiej się odruchowo odwrócił i przed jego oczami stanęła sylwetka Kanadyjki. Czy tak wygląda śmierć? Trzeba przyznać, e jeśli przychodzi do ludzi w postaci bliskich osób, to jest bardzo sprytna. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ten obraz jest realny, że ona stoi tutaj, przed nim. A on wszystko wyolbrzymił, chciała go wystraszyć i udało jej się to podwójnie, bo już miał prosić o ostatnie życzenie, zanim zostanie zabity. Na Merlina, gdyby ktoś to widział! - Kayle? - zapytał z głupkowatym wyrazem twarzy, jeszcze bardziej głupkowato się uśmiechając. Po chwili jednak spochmurniał. - Ja tutaj prawie umieram, a ty mnie jeszcze straszysz! - fuknął z oburzeniem, strzepując sobie niewidzialny pyłek z ramienia. Teraz pewnie byłby foch foreva, gdyby nie fakt, że zaraz przypomniał sobie o mega ważnym wydarzeniu, które ma miejsce właśnie dzisiaj. Pacnął się otwartą dłonią w czoło, a twarz mu się rozjaśniła. - Ale zaraz, zaraz! Przecież dziś masz taryfę ulgową! - zaiste, było trzeba odpuścić Kayle wszystkie żarty i żarciki, wszak dziś jej urodziny! Oho, zaraz zaczną się super życzenia w wersji Elliotta.
No tak, oczywiście głupia Kayle nie mogła pomyśleć, że przestraszy tym Elliotta. Co ona na innym świecie żyje? To ona nie wie co się dzieje teraz w Hogwarcie? Każdy jest mega zdenerwowany i uczulony na to co się działo, dzieje i będzie się dziać w szkole. Doskonale musi pamiętać ostatnie wydarzenie na balu, kiedy to miała przyjemność poznać Bennetta na żywo, przecież tam jedna osoba zginęła, a w dodatku nauczyciel. A gdyby tak ktoś podszedł do chłopaka z tyłu i od razu rzucił na niego jakąś avadą czy coś w tym stylu? Aż nie chce mi się o tym myśleć, Kayle jesteś głupia. Cóż, musi być cały czas na bieżąco. Ach, gdyby tak jej brat teraz tu był to na pewno niczego by się nie bała. Zaraz, przecież ma Elliotta i masę inny dobrych znajomych w Hogwarcie, nic jej nie grozi, na razie. Rodzice Walsh już chcieli ją zabrać do Kanady, strasznego barszczu narobili. Jednak cudowny trener z Riverside przekonał ich, że nic jej nie będzie grozić, przy nim jest bezpieczna i żaden włos nie spadnie z jej głowy, hehs. Także, no, Kayle, MYŚL! Ale zna już na tyle Bennetta, że taki niefortunne zdarzenie wybaczy jej. - Na Merlina, Elliott, ja Ciebie przepraszam. Miało być śmiesznie, ale nie pomyślałam, że aż tak się wystraszysz. To znaczy dobrze, bo jesteś świadomy o aktualnej sytuacji w Hogwarcie, jeszcze raz przepraszam - no tak, jak zwykle, paplała od rzeczy. Chciałaby mu to jakoś wynagrodzić, jakimś uściskiem, całusem w policzek, jednak nie odważy się na to. Kayleigh Walsh, największy koazk w szkole nie odważy się przytulić Elliocika, hehs. Ale tak na prawdę to by bardzo chciała, gorzej tylko co by pomyślał o niej sam puchon. Obstawiała wiele opcji, od tych bardzo pozytywnych po te bardzo mroczne. Kurczę, to takie smutne, kiedy ktoś tłumi w sobie uczucia i nie potrafi ich wyrazić drugiej osobie. Zaraz, zaraz. Czyżby Kayle była zauroczona Elliottem? Ojej, toż to poważna sprawa. Boże, jakaś Moda Na Sukces nam się tworzy. No ale stało się. Te wakacje w Japonii przeżyte z nim dały do myślenia dziewczynie. Boże, przecież ona nigdy tak bardzo się nie zauroczyła. Tylko raz była w związku z Filipem, który ją rzucił, bo bał się jej diabelskiego hobby, zaś Elliott to zaakceptował, to takie urocze. - Jak to? Zaczynam się bać! - ojej, jaka ona śmieszniutka, no ale. Oczywiście doskonale wiedziała, że dziś są jej urodziny, cały tydzień na to czekała. Wszyscy znajomi złożyli jej życzenia, obsypali ją słodyczami z Miodowego Królestwa, ale nadal udawała, że nic nie wie, cwaniara. Ciekawe co Elliott dla niej przygotował. Romantycznie.
Jeśli Elliott miałby zrobić listę rzeczy, które w jego życiu były najstraszniejsze, to pewnie wypisałby te wszystkie, które jeszcze nigdy się nie wydarzyły, a których panicznie wręcz się boi. Na pierwszym miejscu byłyby zapewne wilkołaki, które wyjątkowo stanowią realny problem, na drugim zaś królowałoby porwanie przez piratów, a zostanie posiłkiem rekina zostałoby przypisane do pozycji trzeciej. Jednak wówczas zdałby sobie sprawę, że jednak jest jeszcze jedna obawa, która może się spełnić. Wyjazd Kayle z Hogwartu nie był wcale tak niemożliwy, przecież wśród tego całego zgiełku i chaosu wobec ostatnich wydarzeń czy nieustannych ataków, jej rodzice na pewno bali się o swoją córeczkę. Och, on także się o nią bał, naprawdę! Zawalczy, jeśli trzeba będzie, stanie w jej obronie i zostanie jej herosem, a później oboje złapią się za dłoń i wyjadą do jakiegoś egzotycznego kraju, gdzie odziani w długie suknie będą żywić się ziarenkami ryżu i hodować rośliny, którymi potem pożywią się w swoim szałasie. Zaraz, zaraz. Czy on naprawdę tak pomyślał? Czy on pomyślał, że złapią się za dłonie? Machnął ręką w roztargnieniu, bo właśnie przyłapał się na tej myśli. Przecież tak nie robią przyjaciele, a on dla Kayle niezaprzeczalnie zawsze będzie tylko przyjacielem - tak bynajmniej mu się zdawało. Zresztą wcale nie czuł do niej czegoś więcej, a to kotłujące się uczucie w żołądku było tylko wynikiem głodu. Nieważne, że jakieś piętnaście minut temu zjadł obiad z dwoma dokładkami. - Nienie, było śmiesznie, Kayle! Tylko wiesz, tak trochę się wystraszyłem, że te wielkie włochate stwory chcą po mnie przyjść, wiesz takie wilkołaki, hehe - zaśmiał się nerwowo i natychmiast przyłożył dłoń do ust, bo to strasznie głupio zabrzmiało. Trochę tak, jakby był niezrównoważony psychicznie i emocjonalnie, bo czytał w jednej książce, że tak właśnie zaśmiewał się marynarz, który kolekcjonował żuki. A później te żuki go zaatakowały i zjadły jego statek. Marynarz umarł, topiąc się w wodach Pacyfiku. - Co jak to? Dziś są twoje urodziny! Zapomniałaś? Naprawdę zapomniałaś? - zrobił wielkie oczy. Była pierwszą osobą spośród tych wszystkich, która znał Elliott, a która nie pamiętała o własnym święcie. Był istotnie przerażony i wpatrywał się w nią z rozdziawioną buzią, co pewnie wyglądało dość komicznie. Zaraz jednak rozchmurzył się i wyszczerzył ząbki w uśmiechu, a w jego oczach zaświeciły się iskierki niepohamowanej radości. - Masz dziś urodziny! Potem wszystko działo się bardzo szybko. Wręcz rzucił się na Kayle, życząc jej dużo zwierzaków do przeprowadzania sekcji, zegarków do kolekcji, wspinaczek leśnych po drzewach w dzikiej dżungli, chatek w Somalii i rejsu po Amazonce. Kiedy skończył, jeszcze długo trzymał ją w uścisku, przymykając przy tym oczy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że jest to uścisk bardzo mocny i może blokować Kanadyjce dostęp do powietrza, a przecież nie chciałby, aby ta umarła w jego ramionach (przynajmniej nie przed sześćdziesiątką)! Szybko więc wypuścił ją z objęć, na powrót zachowując odpowiednią pozycję, a przy tym kompletnie nie zdając sobie sprawy, że to nie było czysto przyjacielskie posunięcie. Przynajmniej on nie chciałby, aby takie było. Wpatrywał się przez chwilę uśmiechnięty w jej oczy. Jaka stara już ona jest! Ma siedemnaście lat, s i e d e m n a ś c i e! Jest zatem pełnoletnia, a w świetle hogwardzkiego prawa, już za rok mogłaby z nim zamieszkać, gdyby ewentualnie jej dom legł w gruzach podczas powodzi, hehs. - Ależ ja jestem głupi! - pacnął się w głowę. Nie wziął ze sobą prezentu, istotnie! Ale nie poinformował oczywiście o tym dziewczyny, bo to miała być niespodzianka, zatem ta uwaga musiała zabrzmieć dość głupio, jakby wyrwana z kontekstu. Przygotował dla niej tęczowe, pyszne ciasto, a oprócz tego album ze zdjęciami. Większość była z Japonii i mieli na nich śmieszne miny i pozy, więc to z pewnością będzie superowa pamiątka. Materiał, z którego album był wykonany, był oczywiście w stu procentach ekologiczny. Miał jeszcze dwa bilety na skoki spadochronowe, które zakupił z myślą o Walsh jeszcze podczas wakacji, ale teraz raczej nie będzie możliwości ich wykorzystać, jako że w zamku panuje wzmożona ochrona. Pozostało im zatem czekać cierpliwie do wakacji lub świąt, albo kiedy ewentualnie Kayle będzie studentką lub ta szopka z wilkołakami się zakończy.
To oczywista oczywistość, że Elliott Z Kayle będę podróżować po całym świecie! Muszą ułożyć jakiś specjalny plan podróży, coby nie pogubili się po świecie i mieli wszystko dopięte na ostatni guzik. Na pewno muszą zaliczyć świątynie w Tybecie, lasy amazońskie, ponownie zawitać Japonię i tam nauczyć się pradawnej sztuki parzenia herbaty, caluśką Europę, a nawet i odkryć zaginioną Atlantydę! Może i o Trójkąt Bermudzki zahaczą? Byłoby cudownie, gdyby ten plan mogli zrealizować, ale oczywiście jak już grzecznie skończą szkołę. W sumie już by mogli, ale Kayle musi przede wszystkim ukończyć siódmą klasę, wygrać zawody w quidditchu i oczywiście zdać owutemy! Skoro Elliottkowi udało się zdać to kanadyjka także da sobie radę, z palcem w nosie zda, oby! Dziewczyna strasznie się obawia, że nie da sobie rady w siódmej klasie i w dodatku jest już taka pełnoletnia, teraz musi być bardzo odpowiedzialna. Na Merlina, kogo ona oszukuje? Nawet gdyby zrezygnowała z tych wszystkich nastoletnich przyjemności to nadal duchem czułaby się dzieckiem. Zaraz, ona nadal czuje się tą głupiutką trzynastolatką, jakie to słodkie. I dobrze, nie musi się przejmować tymi wszystkimi nieprzyjemnościami w świecie dorosłych, z resztą od czego ma się rodziców. Oni zawsze będą w niej widzieć tą małą, zagubioną dziewczynkę. Kurczę, miało być ustalanie podróży życia, a jak zwykle wyszła chujnia, pozdrawiam, super Paulinka! Aż się roześmiała, ta sytuacja była taka śmieszna. Przestraszony Elliott na widok psychicznej Kayle, nic nowego. Przecięty zjadacz tak właśnie reaguje na rudowłosą. Ale zaraz! Elliott nie jest zwykłym zjadaczem chleba. Jest bardzo wyjątkowym chłopakiem, nigdy w swoim życiu takiej osoby dziewczyna nie spotkała. Ta cała fascynacja podróżami, fizyką, ekologią, no coś fajnego! Niemniej jednak Kayle będzie nadal się bać tych dziwnych reakcji z fizyki. Ale Bennett na pewno ją do tego przekona, musi przecież skoro razem mają podbijać świat i być bardzo sławnymi podróżnikami, hehe! Chciała mu wytłumaczyć o co dokładnie chodzi z tym celowym zapomnieniem o urodzinach, lecz cudowne prezenty od chłopaka ucichły (łat de fak?) dziewczynę. - Elliott, to jest...cudowne! Dziękuję bardzo! - grzecznie mu podziękowała i także odwzajemniła milusie przytulanie, fajniutko! Kiedy skończyli już składać sobie życzenia oboje usiedli gdzieś na jakiejś ławeczce i za pomocą różdżki dziewczyna ukroiła kawałek ciasta, tym samym podając go puchonowi. Nie mają talerzyków i widelców, najwyżej pobrudzą sobie ręce, yolo! Wykonała tą samą czynność jeszcze raz i zaczęła zajadać się pysznym ciastem od Elliotta. Położyła na kolanach super album i zaczęli sobie go przeglądać, jejeuejejeu, uroczo! Nie mogła powstrzymać się od głośnego śmiechu, te zdjęcia były przekomiczne! - Pamiętasz to? Jak próbowaliśmy medytować w tym ogródku? Na Merlina! Do dziś nie mogę o tym zapomnieć. Albo to! A i jeszcze to jak szliśmy na tamtą górę. No i to, sushi, to jest takie piękne! - wpadła w mega zachwyt, jeszcze nikt nie dał tak pięknego prezentu. Najchętniej to by się teraz rzuciła na chłopaka i mocno go wyściskała, ale boi się, że zrobi mu jakąś krzywdę, smutki milion! Ale dobrze jest Jedzą, oglądają i niech tak zostanie. Ogólnie wyszła chujnia, ale da się czytać, oby!
Matkoboska, tak długo nie odpisywałam. Wyszłam chyba z wprawy, bo nie wiem od czego zacząć, a pod koniec września wychodziły mi takie długie posty! Wcale nie wyszła chujnia, zresztą lepiej już to lanie wody skończę. Elliott omal się nie zapowietrzył, kiedy oczekiwał reakcji Kayle na prezent. Wcześniej bowiem był bardzo poddenerwowany, myśl goniła myśl - co jeśli ciasto się zgniecie, co jeśli zgubił bilety, co jeśli jakiś róg albumu się zagiął? Jednak najgorszym byłoby, gdyby okazało się, że materiał, z którego ów album wykonano, nie jest ekologiczny. Wówczas Kanadyjka mogłaby być świadkiem samosądu, bo prawdopodobnie chłopak oskarżyłby się o degradację środowiska. Na szczęście to ich nie dotyczyło, mogli delektować się smakiem tęczowego tortu, który chyba o wiele lepiej wyglądał, niż smakował. Na ten czas zamknął jadaczkę, a raczej otwierał ją po to, aby pochłonąć kolejne kawałki, ale nie nadwyrężał swoich strun głosowych. Krótko mówiąc, jadł w milczeniu. Później dopiero buzia mu się otworzyła, kiedy zaczęli oglądać zdjęcia. Może następnym razem powinni zatrudnić prywatnego fotografa? W końcu niektóre zdjęcia są zrobione z krzywej perspektywy, poza tym zanim dogadasz się z takim Japońcem, żeby zrobił ci zdjęcie, to wieki miną! Ciekawe tylko, kto robił im te zdjęcia z zaskoczenia, pewnie ktoś z Hogwartu, hehehe. - Faktycznie, pamiętam to wszystko! A na tym masz taką śmieszną minę, zupełnie jakby to żaba robiła sekcję na tobie, a nie odwrotnie. O, a tutaj jesteśmy oboje tacy przerażeni i wymachujemy dziko rękami. To chyba wtedy, kiedy myśleliśmy, że wyjątkowo dziwny badyl to boa dusiciel, który chce nas zabić. A na tym... na Merlina, naprawdę wsadziłem to zdjęcie? To w sweterku od mojej babci? Co za wieś - mówił wesołym tonem, gestykulował żywo, co rusz pokazywał palcem na którąś z fotografii, zaśmiewał się i zerkał na Kayle. A później ogarnęła go jakaś dziwna fala sentymentalnych wspomnień. Na pewno każdy często tak miewał przy oglądaniu rodzinnych albumów czy wszelkich innych, przed oczami stawały wspomnienia i tęsknota za nimi, a czasami nawet tęsknota za osobami. Jednak Elliott za Kayle nie tęsknił, przecież siedziała tu i teraz tuż obok niego, cieszyła się z jego prezentów i miała urodziny! I chyba ten fakt był największym czynnikiem, który spowodował, że na twarz Elliotta wpełzł rozmarzony uśmieszek, który wyglądał trochę głupawo, jakby miał chorobę psychiczną, ale co tam! Cały on. Nie mógł się powstrzymać. Przysunął się bliżej, a później położył głowę na jej ramieniu i prawie objął ją w pasie, ale w ostatniej chwili cofnął ten gest. HALO, tak nie robią przyjaciele! Nawet gdyby powiedział, że to dlatego, iż chce mieć ją zawsze przy sobie, nie był pewien czy Kayle zadowoli takie wytłumaczenie. To już przekraczało granice przyjaźni, przynajmniej według niego, a on był oczywiście niesamowicie przewrażliwiony na tym punkcie. A i przeraził się na myśl, że przecież przyjaciół się lubi i to bardzo, ale nie w ten sposób... Na Merlina, miał na razie tylko jedną dziewczynę i między nimi oczywiście dochodziło do kontaktów fizycznych (i to bliższych niż jeden metr!), ale to było tak dawno! - Fajnie, że jesteś - powiedział rozmarzonym głosem, wciąż będąc myślami gdzieś daleko, głęboko zamyślony. To musiało wyglądać doprawdy słodko i uroczo, zwłaszcza, że miejscami był jeszcze ubrudzony tortem. Co jak co, ale on by wyszedł stąd czysty? Nie ta bajka! Zaraz jednak zdał sobie sprawę, jak to dziwacznie zabrzmiało w połączeniu z tą jego głową na ramieniu, więc szybko się wyprostował i potrząsnął głową. Teraz Kayle na pewno weźmie go za głupka. Co robić, co robić?
Jasne, że była zadowolona z prezentu, tym bardziej, że był od Elliotta. Zna go już na tyle dobrze, że dla niego zwykłe kwiatki czy inne coś z Hogsa to nuda. Dla Kayle potrzeba wyszukanego prezentu, a ciężko trafić w jej gusta. Jej kochany braciszek co roku łapie kilkanaście żabek, co by dziewczyna mogła się na nich po wyżywać. Oczywiście niekoniecznie muszą to być płazy czy inne gady, jakieś robótki ręczne także chętnie przyjmuje. Chociażby ten cudowny album od Bennetta, najlepszy prezent jaki dostała, oczywiście zaraz po pudle żywych żabek i zegarków, które zbiera (zawsze na jakąś okazję dostaje od super tatusia jakiś fikuśny zegarek, co za fejm!). Kartki z życzeniami także są dla niej bardzo ważne, wszystkie przechowuje w swoim tajnym pudełku z mega sekrecikami (między innymi na dnie pudełeczka leży jej pierwsza w życiu sekcja ropuchy, którą wykonała mając osiem lat, a to wszytko wina Georga!), kilka zapałek, jakieś papierki po cukierkach, liściki miłosne do dawnych obiektów westchnień Kayle, KTÓRE OCZYWIŚCIE NIE UJRZĄ ŚWIATŁA DZIENNEGO, depresyjne wiersze, kilka brudnych skarpet, zegarek z gumek recepturek, TO JEJ SUPER SEKRETY! Bardzo tajne, żeby tylko jakieś mugolskie CBA tego nie odkryło, jeszcze te cuchnące skarpety sprzed czterech lat mogłyby kogoś zabić, albo wręcz przeciwnie, ożywiłyby martwego człowieka i wtedy zaczęłaby się inwazja zombie, a to wszystko przez biedną Kayle Walsh, STOP! Nie będzie zagłady, apokalipsy, inwazji zombie, wszystkie będzie dobrze! A czemu? Bo jest razem z Elliottem i nic jej się nie stanie, o! Oglądają sobie album, jest fajnie, jedzą ciasto i się śmieją, no i jak tu myśleć o masowej zagładzie? Ach, i już nie może się doczekać, kiedy użyją biletów, teraz rok szkolny będzie tak wolno mijać Kayle, smutek. Nie powinna marudzić! Wszystko pięknie się układa. Lepiej jej idzie z nauką, na treningach także dobrze sobie radzi, już nie gubi się po Hogwarcie, poznała wielu fajnych ludzi z którymi spędza dużo czasu w WS, George zaczął często wysyłać do dziewczyny listy, i oczywiście więcej czasu zaczęła spędzać z Elliottem, jak tu marudzić na złe życie? Ale doskonale wiemy, że Walsh lubi od czasu do czasu pomarudzić, po to, by wszyscy zaczęli jej schlebiać, a to cwaniara. Ale wracając do Elliotta i Kayleigh. Te urodziny będzie naprawdę miło wspominać. Nie dość, że Bennett wybrał super miejsce to jeszcze takie fajne prezenty dostała, żyć nie umierać! - A tutaj jak zacząłeś się bać tego dziwnego krzewu, a tutaj ja udająca, że umiem parzyć herbatę. Ej, marudzisz, ten sweterek jest super, musisz mi go kiedyś pożyczyć, a tutaj... - tak wspominała i wspominała, a jadaczka jej się nie zamykała. Mogłaby tak gadać godzinami, ale puchon na pewno już się do tego przyzwyczaił. Nagle poczuła miłe łaskotanie po szyi, nie miała pojęcia, że to loczki Elliotta. Nim się zorientowała chłopak szybko się odsunął, a szkoda, bo było tak fajnie! Aż się dziewczyna zarumieniła, jakie to urocze. Tak, teraz jest ta niezręczna cisza, ale oczywiście dziewczyna musiała ją zepsuć swoim skrzeczącym śmiechem. Skierowała spojrzenie w stronę Elliocika, popatrzyła się na niego iiii... za pomocą chusteczki wytarła mu kąciki ust od lukru. Tak, i znowu ta niezręczna cisza. Tyle emocji miotało dziewczyną, nie wiedziała co zrobić. Lubie Elliotta, nawet bardzo. Za bardzo? Sama nie wie co o tym myśleć. Bennett to jej dobry przyjaciel ,choć z drugiej strony jeszcze nigdy nie spędzała tak dużo czasu z chłopakiem, bo większość po prostu zaczęła się bać, po dowiedzeniu się o jej małym sekrecie. Nie mogła się powstrzymać! Nieco zbliżyła się do puchona, spojrzała mu w oczy i pocałowała chłopaka, w usta. Na Merlina, nagle wszystko zaczęło wirować, nie wiadomo co się dzieje. W końcu oddaliła się, zlustrowała wzrokiem twarz Elliotta i szybko wybiegła z sali zostawiając te śliczne prezenty. Boże, ale ona jest głupia! Jak ona mu teraz spojrzy w oczy, mają iść razem na bal. Oby tylko śmiertelnie się na nią nie obraził. Musi zacząć myśleć o poważnych przeprosinach. Zaraz! Niech ochłonie po tej całej sytuacji. Nie wiedziała co robi, kompletnie. No ale, cóż na to poradzić, serce nie sługa. błagam, zakończ wątek, bo musi być reakcja Elliotta <3
Dobra, skracam post, bo trzeba pisać na balu! To, co wydarzyło się później, wywołało u chłopaka niemały mętlik w głowie. Nim się zorientował, poczuł na ustach miękki dotyk ust Kayle, a zanim zdążył zareagować, tej w pomieszczeniu już nie było. Został sam, nieruchomo wpatrując się w drzwi, za którymi dziewczyna zniknęła, z albumem na kolanach i okruchami ciasta na nim. A potem, powoli sięgnął dłonią swych warg, które jakby paliły. Oczy miał szeroko otwarte i trwał tak przez chwilę, niczym zahipnotyzowany, po czym zamrugał gwałtownie oczami i potrząsnął głową. Czy to się właśnie stało? Czy Kayle go p o c a ł o w a ł a? Na Merlina, to nie mogło zdarzyć się naprawdę. Wciąż to do niego nie docierało, zaczął zbierać wszystkie rzeczy jakby w transie, nie bardzo orientując się, co dzieje się dookoła. Dopiero gdy był w połowie drogi do dormitorium, zaczął ni stąd, ni zowąd podskakiwać, uśmiechając się i nucąc jakąś piosenkę z dzieciństwa, trzymając album pod pachą. Zdał sobie sprawę, że ciasto zostawił w pokoju czterech pór roku, ale co tam! Najwyżej jakiś pulchniutki pierwszoroczniak dorwie się do niego i zje, stając się jeszcze grubszym albo ktoś inny zrobi sobie bitwę na jedzenie. Tęczowe jedzenie, warto wspomnieć. Do dormitorium Hufflepuffu wszedł rozanielony i nieobecnym wzrokiem zaczął szukać dziewczyny, aby powiedzieć jej, jak bardzo się cieszy. Nie myślał, oczywiście, racjonalnie, w tej chwili cały świat wydawał mu się piękny i nieskazitelny, właściwie to mógłby porównać ten stan do stanu naćpania. Co prawda nigdy nie był naćpany, książek o narkomanach też nie czytał, ale wiedział, że tacy ludzie siebie nie kontrolują i są szczęśliwsi niż zwykle, a i on zachowywał podobnie. Wszelkie obawy i wątpliwości nadejdą później, Kayle znajdzie się w swoim czasie, zresztą widzą się na balu! Teraz zaś wszedł do dormitorium, położył się na łóżku, podkładając ręce pod głowę i zaczął wpatrywać się w sufit, analizując jeszcze raz dokładnie całe zajście.
Ludzie! To było naprawdę świetne. W sensie, ten cały Ginsberg. Trzeba przyznać, że Jane miała dobry pomysł z tą książką. Młody Bonnet zachwycał się nią w każdej wolnej chwili. Teraz padło na odrobinę relaksu w Pokoju Czterech Pór Roku. Notabene, lubił to miejsce. Nawet bardzo. Niegdyś, jakieś dwa lata wcześniej, był tu stałym bywalcem. Szczególnie zimą, kiedy pogoda nie sprzyjała, za oknem sypał śnieg, a zbyt niska temperatura niezbyt zachęcała do lepienia bałwanów i bitew na śnieżki. Wówczas zamykał się tu z jakąś dobrą lekturą, a za pomocą odpowiedniego zaklęcia przywoływał wspaniałe letnie upały, tudzież nawałnice. Tego dnia było podobnie. Anton jak co dzień wybrał się na spacer po Błoniach. Niestety, tym razem był on nieco krótszy od poprzedniego. Głównie z powodu szarych mas, które tłoczyły się tam. Naprawdę, było ich tam pełno. I ani jednego znajomego. A raczej znajomego, wartego większej uwagi. Cóż.. nie zawsze mamy wszystko, czego byśmy chcieli, prawda? No więc właśnie. Szczęśliwie, zawsze pozostawał owe pomieszczenie. Wystarczyło tylko wejść, wypowiedzieć proste zaklęcie, którego formuła na dziś to „Ver factus”. Cudowna wiosna, o której tak marzył, patrząc na ponurą, angielską aurę o tej porze, była tak blisko. Niemalże na wyciągnięcie ręki. Rzucił jeszcze tylko krótkie zaklęcie, powodujące granie muzyki i było idealnie. W spokoju można było oddać się zadumie i lekturze. Wygodnie rozsiadając się w jednym z foteli, wyciągnął książkę, której jednak teraz nie czytał, po czym zamyślił się. Nad czym tak dumał? Na pewno nie nad sensem istnienia. Co to, to nie! Zatem..? Zastanawiał się głównie nad propozycją ojca. Spędzenia świąt razem. Ze wszystkimi. Z macochą, a także tym dzieciakiem.. Mało kusząca propozycja, ale czemu by nie? Był to chyba mimo wszystko wysiłek ponad jego siły, bowiem nieopatrznie zasnął w fotelu. Kiedy, sam dobrze nie wiedział. Czemu? Cóż, pewnie na wskutek osłabienia organizmu w ostatnim czasie – dość mocno się przeziębił, w zasadzie łapał coś, co mugole nazywali grypą. „Cholerni mugole i ich cholerne mugolskie choroby..” były ostatnimi słowami, jakie pamiętał, przed totalnym odpłynięciem
Nie znosiła jesieni. Było szaro, wietrznie i nieprzyjemnie. Może i kolorowe liście miały w sobie jakiś urok, ale szybko go traciły, gdy wirowały wszędzie wkoło, przylepiały się do butów i pływały w kałużach po typowo jesiennych opadach deszczu. Brr! Jedynym pocieszeniem przy takiej aurze był relaks z kubkiem herbaty w ręku, najchętniej jeszcze pod miłym kocykiem. Cóż, dla Nevy to nie było wystarczające. Potrzebowała odrobiny ciepła promieni słonecznych. A skoro czegoś chciała, musiała sobie zapewnić. Absolutnie normalna zachcianka, prawda? Przecież nie było w tym nic dziwnego! Pokój Czterech Pór Roku. Tak, był idealny w takich sytuacjach. Wystarczyło jedno, proste zaklęcie, a za drzwiami formowała się pożądana pogoda. Magia w najczystszej i najpiękniejszej postaci. Drayton zastanawiała się, kiedy po raz pierwszy odwiedziła owe specjalne pomieszczenie i nie mogła sobie przypomnieć. Miało to miejsce spory czas temu, na pewno. I raczej nie zawędrowała tu sama, ktoś ją wcześniej przyprowadził.. Hmm, ciekawe. Wspomnienie tego faktu jakoś uciekło z pudełka zwanego pamięcią i hulało daleko, męcząc biedną dziewczynę. Chyba znasz to uczucie, gdy usilnie starasz sobie przypomnieć coś, co stuprocentowo jest w twojej głowie, a za cholerę nie możesz? Istna katorga! Neva wałkowała ten temat w myślach całą drogę, jaką pokonała z Pokoju Wspólnego Ślizgonów aż na czwarte piętro, gdzie mieściło się wyjątkowe miejsce. Miała nadzieję, że zaraz uda jej się zagłuszyć te rozważania, w chwili przekroczenia progu, wygodnego usadowienia się i rozpoczęcia lektury. Na ten wieczór wybrała sobie „Cierpienia młodego Krukona”. Aż wstyd się przyznać, ale lubiła takie romantyczne utwory, przepełnione tragizmem. Poruszały w niej te struny, które na co dzień ani drgnęły. Była to między innymi wrażliwość. Tak, literatura miała to do siebie, że pochłaniała Nevę w całości, nadając pewnej delikatności i ostudzając jej tak często rozpalone nerwy. Każdy posiadał metodę na uspokojenie. Ta należała właśnie do niej. W ogólnym ujęciu, sztuka wpływała na brunetkę niemalże zbawiennie. Ale wróćmy do rzeczy. Zdecydowała się na wiosnę. Wymówiła banalną formułę zaklęcia i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Szczęście dzisiaj jej sprzyjało, bo trafiła w słoneczny, pogodny dzień. Ani kropelki deszczu. Uśmiech rozświetlił twarz młodej czarownicy, a wtedy zdała sobie z czegoś sprawę. Muzyka. Całkiem miłe nuty nacierały na jej zmysł słuchu, przyprawiając o drobny dreszcz. Czyli nie mogła liczyć na samotność. Ktoś tu już był. Dziewczyna zbliżyła się powoli, aczkolwiek zdecydowanie, do fotela, by ujrzeć w nim.. śpiącego Bonnet`a. Wiązanka argumentów, dlaczego powinien opuścić ten pokój i pozostawić go dla niej, utknęła w jej gardle. Skupiła wzrok na przystojnej, spokojnej w śnie twarzy chłopaka. Dziwne, ale jakoś dawno go nie widziała. A może tylko udawała, że go nie widzi? Swego czasu łączyła ich mocna więź i wbrew kłamstwom, jakie Neva skutecznie wmawiała sobie i innym, wciąż gdzieś tam żywiła względem niego pewne uczucia. Oczywiście, był dla niej ważny. Niemniej jednak nie przyznałaby się teraz do tych myśli. Po prostu nie chciała, by pomyślał, że za nim tęskni. Nawet, jeśli czasami tak było. Kobiety! Pochyliła się, twarzą tuż naprzeciwko jego twarzy, a w jej oczach zatańczyło coś typowego. Złośliwość pomieszana z zaczepką? Prawdopodobnie. - Pobudka, śpiąca królewno. – szepnęła śpiewnie, na tyle głośno, by doskonale do niego dotrzeć.
Młodego.. Kto jak kto, ale ona nie powinna tak mówić. Prawda, nie należał do osób najstarszych w Hogwarcie, swoich lat nie miał. Był młody. Mimo to, ktoś w wieku dziewczyny nie powinien mówić w ten sposób. Na swoje szczęście nie powiedziała tego głośno, a przynajmniej w stanie pełnej świadomości chłopaka, bo najpewniej takie, albo podobne, słowa by usłyszała. Ale wracając… Do Anta zaczęły dobiegać jakieś dziwne dźwięki. Jakiś głos, właściwie jego echo. Coś go budziło. Nigdzie w tym zamku nie można być samemu. Mimo to otworzył lekko oczy. Niech no tylko złapie tego gówniarza, który śmiał zakłócić jego sen. Z przyjemnością postawi go przed sądem jednego ze Ślizgońskich prefektów. Będzie zabawnie. No.. znaczy, dla niego nie. Grunt jednak, że zostanie surowo i przykładnie ukarany, za zakłócanie jego snu! Tylko co tu wymyślić? Może obrażanie członków tego znamienitego Domu? No.. Coś się wymyśli. - Spadaj dzieciaku.. – mruknął groźnie, na wpół obudzony, spod przymkniętych jeszcze powiek. Trochę było tu za jasno. Że też nie miał przy sobie różdżki. Zaraz zaadaptowałby to pomieszczenie. Byłoby znacznie wygodniej. – I nie jestem żadną królewną.. – dodał, przecierając oczy. Teraz już swobodnie je otworzył. Jak się okazało, owym gówniarzem, wstrętnym uczniakiem, który zapomniał gdzie jego miejsce była… - NEVA?! – niemalże krzyknął na jej widok. – A co Ty tu robisz?! Ty.. Ty w ogóle się tu jeszcze uczysz?! – zapytał, powoli wstając. Nie czuł się bezpiecznie, tak siedząc. W końcu dystans między ich twarzami był zbyt mały. Mały, bowiem dla niego najlepszą, najbezpieczniejszą odległością byłaby taka jak stąd na Marsa powiedzmy.. Neva Drayton.. Niegdyś mu bardzo bliska. Dlatego mówienie o CZYMŚ w jego przypadku odpadało. Ta mała Ślizgonka skutecznie niegdyś podbijała jego serce. Aż w końcu jej się udało.. To był piękny, stosunkowo długi (niecały rok – na standardy Bonneta to baaaardzooo dłuuugooo!) związek. Niestety się rozpadło. Przez nią, przez niego, zależnie od tego kogo spytać, każdy powiedziałby co innego. Bonnet trzymał się jednak wersji, iż rozstali się za porozumieniem stron. Tak było najbardziej poprawnie, politycznie, dyplomatycznie. No i zamykało furtkę wszelakim kłótniom, na które zapewne tamta byłaby gotowa. - To ja może będę leciał. – powiedział spokojnie, zabierając swoją książkę. – Przecież. Chcesz być sama. A poza tym. Mieliśmy się do siebie nie zbliżać, więc.. – niespiesznie zaczął się przeciągać, wyciągając ręce wysoko do góry i stając na samiutkich tylko palcach. Zupełnie, jakby chciał dotknąć sufitu, po czym skierował swe kroki ku wyjściu. Nie powiem. Bardzo chciałby być zatrzymany przez dziewczynę, wyściskany i wycałowany, jak za dawnych, wspaniałych lat, ale niestety. Nie było na co liczyć. - Jakby coś. Zaklęcie brzmi "Cantus Musica".. - powiedział od niechcenia, zdejmując obecnie panujący urok. Widząc minę dziewczyny, zdecydował się na usprawiedliwienie swoich działań. - Zawsze mówiłaś, że mam kiepski gust. Więc nie będę narażał twoich uszu na słuchanie, czegoś takiego. - Tak był oschły. Jednak tylko dlatego, że nie chciał jej do siebie dopuścić. Strach pomyśleć, co by było, gdyby tak kiedyś usiedli i zaczęli wspominać stare czasy. I tak. Nadal pozostawała dla niego ważna. Z tym, że podobnie do niej, chłopak nie przyznawał tego. Przed nikim. Łącznie z samym sobą.
- Dzieciaku? – zakwestionowała łagodnie. Wyprostowała się powoli, z dozą rozbawienia. Widocznie ktoś tu jeszcze nie ogarniał sytuacji. Chciała rzucić pewną uwagę, ale jego nagły krzyk przyprawił ją o podskok. Osłupienie. Tak, chyba popadła w małe osłupienie, bo.. Merlinie, co to miało być? Odsunęła się na kilka słusznych kroków na wypadek, gdyby Bonnet przypadkiem zechciał wykonać kilka dynamicznych ruchów i przypadkowo przyozdobić jej oko limem. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Ktoś musiał rzucić na ciebie Obliviate, albo masz amnezję, skoro nie pamiętasz, że jestem od ciebie rok młodsza. Co jak co, ale troszkę się znamy, nie sądzisz? – powiedziała, z ogromną ochotą zaśmiania się, którą jednak skutecznie powstrzymała. „Troszkę” było dużym niedopowiedzeniem. Prawie rok spędzili razem, spędzając ze sobą mnóstwo czasu i przeżywając różne przygody. Takich wspomnień nie da się z marszu przekreślić i wymazać. Chyba, że jesteś człowiekiem bez ani odrobinki uczuć. A Neva z doświadczenia wiedziała, że nawet najczarniejszy charakter ma jakąś słabość i serce, choć niekoniecznie je okazuje. Taka była ludzka natura, niemożliwe, a jednak i te sprawy. Dziewczyna ściągnęła brwi, obserwując studenta, czy może raczej lustrując go spojrzeniem piwnych tęczówek. - Robię tutaj chyba to samo, co Ty. – dodała po chwili, wciąż w zastanowieniu. Zachowanie chłopaka było z lekka dziwaczne. Okej, może sytuacja była niezręczna. W końcu kiedyś byli razem, teraz mogli nieswojo czuć się w nowych relacjach, ale.. Salazarze, przecież minęło wystarczająco dużo czasu od ich rozstania. Swoją drogą ciekawe, jaki okres można określić mianem „wystarczającego” w tej kwestii. Nie było to takie proste, zważając na mnóstwo zależności. Powracając, tak czy siak rozeszli się w zgodzie (choć pewnie oboje żywili i żywią do siebie po dziś jakieś urazy, co wynika z ich pogmatwanych charakterów) i powinni traktować siebie nawzajem z uprzejmą neutralnością. I tak też zamierzała Neva. Reakcja Bonnet`a na jej obecność w Pokoju Czterech Pór Roku niesamowicie ją zirytowała. Czy on właśnie uciekał przed nią? - Ejejej! – rzuciła książkę na fotel by oswobodzić zmęczoną rękę i złapała chłopaka za nadgarstek, zmuszając, by odwrócił się do niej. Jej mina wyrażała w tym momencie wszystko. I ktoś, kto dobrze ją znał, z powodzeniem mógł wychwycić podirytowanie. - Zamierzasz mnie unikać? – prawa brew wystrzeliła w górę. – Ile Ty masz lat, 18 czy 8? Tak, była oschła. Z podobnych powodów co on. Plus jeszcze to, że obudził się w niej gniew. Nie, nie chciała teraz rozegrać jakiejś wojny. Chyba, że ją do tego zmusi. Drayton puściła nadgarstek towarzysza i odgarnęła włosy na plecy, patrząc na niego znacząco. - Od kiedy przestrzegasz jakichkolwiek zasad, co? Zwłaszcza, kiedy są bezsensowne. Bądźmy poważni, przecież to tylko przypadkowe spotkanie. Nie pogryzę Cię. Nie umiała powstrzymać wywrócenia oczyma z serii „przestań-dramatyzować”. Jakiś tajemniczy uśmiech wstąpił na jej usta. Przypomniała sobie, że gryzienie było właściwie całkiem przyjemną sprawą. Westchnęła, by opanować nowe emocje i spoważniała. - Już nie rób ze mnie takiej złej, ta muzyka była w porządku.. Dobra, chcesz iść to idź. Nie wnikam. Wykonała zgrabne wzruszenie ramionami. Ci mężczyźni! A właściwie banda chłopaczków.
No dobra. Ogarnął się. Ogarnął i został. Nie wychodził. Nie miał zamiaru. Tylko po prostu. Odkąd się rozstali dość dużo się nasłuchał. Jak to ta mała, śliczna Ślizgonka po nim jechała, jak go obrażała, jak nie chciała z nim przebywać i tak dalej. Zasadniczo, trudno mu było w to uwierzyć. Racja, Deva może nie należała do najłatwiejszych osób w normalnym, codziennym współżyciu, życiu społecznym, ale on też nie. Pasowali do siebie, pod tym względem. - Zapewniam Cię skarbie, że nikt niczego na mnie nie rzucił.. – zaoponował słysząc jej insynuacje, które w pierwszej chwili wydawały mu się bezpodstawne, jednak po chwili krótkiej zadumy i zastanowienia. No dobra. Wyskoczył jak przysłowiowy Filip z Konopi. Chyba nie do końca wiedziała, to co on. – Oczywiście, że się znamy. Nawet dość blisko. – z wesołym i nieco szarmanckim uśmiechem, zbliżył się do niej, po czym objął ją jedną ręką w pasie – Rzekłbym nawet, że Ty ze wszystkich tych uczniów znasz mnie najlepiej.. – wyszeptał jej niemalże do ucha, po czym zostawił, zaciekawiony książką, jaką cisnęła na fotel. Delikatnie ją podniósł, tak by zobaczyć, jak brzmiał tytuł. - „Cierpienia Młodego Krukona”.. – pomyślał. – Całkiem dobra. – dodał, tym razem już na głos. – A wracając do mojej reakcji.. – zmienił temat. Literatura chyba nie była najważniejsza, szczególnie, że mieli kilka niewyjaśnionych, jak się okazało spraw. – Po prostu.. myślałem, że zmieniłaś szkołę. Nie widywałem Cię na korytarzu, w Pokoju Wspólnym, na zajęciach, a jak pytałem, to nikt nie udzielał mi konstruktywnej odpowiedzi. Aż w końcu jedna z dziewczyn na twoim roku, powiedziała, że już nie uczysz się w Hogwarcie, tylko gdzieś tam, gdzieś.. – Tak. Doskonale pamiętał tę rozmowę. Trochę mu się zrobiło smutno.. Tylko trochę. No dobra. Ze smutku, wrócił do domu, wcześniej zaopatrując się w kilka butelek whisky. Mniejsza jednak z tym. Nie mówmy o rzeczach, do których sam Bonnet by się nie przyznał. - A lat mam, o ile mi wiadomo 18. Choć.. Można powiedzieć, że mniej, jak sama zauważyłaś. – uśmiechnął się doń. Ne miała racji. A jego zachowanie? Nie chciał jej denerwować, iść z nią na jakąś wojnę. Tym bardziej, że byłby w niej przegrany, bowiem Deva miała temperament. Antek natomiast wolał trzymać się na uboczu, nie robiąc przy tym większego hałasu swoją osobą. - I nie mam zamiaru Cię unikać. Ba! Powiedziałbym nawet, że to zniknęłaś mi z oczu. A szkoda.. Wcale tego nie chciałem.. Cóż.. – urwał w pół zdania, by nie powiedzieć przypadkiem za dużo. Zamiast tego, złapał za różdżkę ponownie, w celu odtworzenia poprzedniego kawałka. Tak. Zapanowała spokój, cisza, harmonia. Bonnet wykorzystał tę chwilę, by przyjrzeć się swojej byłej ukochanej. No, zmieniła się. Bardzo. Przede wszystkim dojrzała. Stała się.. bardziej kobieca? Tak, to chyba dobre określenie. W każdym razie, widać było, że ewoluowała powoli w młodą, piękną kobietę.
Ah, plotki ploteczki. Rozstania zawsze są ciekawym tematem dla łaknących wszelkich nowinek ludzi. I okazją niezłego namieszania w czyimś życiu. Prawda, Neva wypowiedziała swego czasu kilka nieprzyjemnych słów pod adresem Antoine`a, jednakże w kompletnie innych okolicznościach, niż on się zapewne spodziewał. Cóż, świeżo po skończeniu związku pewna grupa życzliwych-inaczej męczyła ją codziennie stwierdzeniami ile to chłopak nie miał kochanek, a to że ją non stop zdradzał, opowiadał o niej różne rzeczy i tak dalej. Czy przypadkiem z upływem czasu wciąż powtarzane kłamstwo nie staje się prawdą? No właśnie. Opinie były na ten temat różne, aczkolwiek chyba nie zaprzeczysz, iż takie nagabywanie all day all night tylko po to, by zapewnić sobie rozrywkę i zamęczyć biedną Nevę musiało w końcu doprowadzić do wybuchu. Zatem w nerwach wyrzuciła z siebie coś w stylu „on mnie nie obchodzi, nic dla mnie nie znaczy, nie interesuje mnie jego życie” (oczywiście w ostrzejszych słowach), a zainteresowani przekazywali sobie tę wypowiedź z ust do ust, naturalnie dodając pewne rzeczy od siebie, inne odejmując i tak oto powstała fama o bezdusznej Drayton, która tak okropnie obrzuciła Bonnet`a błotem. Ślizgonka nie widziała sensu w tłumaczeniu się. Ba, nie odczuwała takiej potrzeby. Wiedziała, jak było, i to jej wystarczało w zupełności. A chłopak zawsze mógł spytać o tę sytuację, wówczas wyjaśnień by nie odmówiła. Wróćmy do teraźniejszości. Neva tłumiła uśmiech w obliczu powrotu studenta do bycia sobą. Wreszcie zachowywał się jak na niego przystało. Uniosła uprzejmie brew, niby niewzruszona jego nagłą bliskością, choć tak naprawdę miała ochotę przyciągnąć go bliżej. Może nie powinna go wcześniej zatrzymywać? Oni sami w jednym pokoju.. to rzeczywiście stanowiło małe niebezpieczeństwo. - Ty to powiedziałeś. – odrzekła z jakąś nieodgadniętą iskierką w oku, która mogła oznaczać wszystko i nic zarazem. Odwróciła się w jego stronę, patrząc, jak ujmuje książkę. Ups, wydały się jej zapędy co do romantycznej literatury. Bonnet chyba nie zamierzał się na tym skupiać, przeszedł to łączących ich spraw. Drayton westchnęła cicho, przycupnąwszy na podłokietniku fotela. - Musieliśmy się zwyczajnie mijać. Fakt, ostatnio rzadko można było mnie spotkać w towarzystwie, wycofałam się. – spojrzała na swoje paznokcie z wyrazem lekkiej obojętności. – Ale teraz powracam. Spojrzała na niego sugestywnie, niby to w zapowiedzi czegoś wielkiego. - Zdarzało mi się opuszczać kilka dni w szkole. Sprawy rodzinne. – dodała mimochodem. Nie chciała wdrażać się w szczegóły, zwłaszcza, że wszystko było jak najbardziej okej. Obdarzyła chłopaka spontanicznie promiennym uśmiechem. - Nie gadaj, że tęskniłeś. Zgadłeś, nie mogła powstrzymać się od tego typu zaczepki! Pochyliła się odrobinę do przodu, ciągnąc towarzysza za rękę i tym samym zmuszając go, by usiadł w fotelu. Obróciła się ku niemu i spojrzała uważnie. - Pojawiam się i znikam. Jak zawsze. – wzruszyła ramionami. Jej tęczówki dokładnie zlustrowały postać chłopaka. Praktycznie nic się nie zmienił. Wciąż tak samo przystojny, czarujący, z tak zwanym „tym czymś” w spojrzeniu. Przygryzła wargę, całkowicie nieświadomie. - Znasz mnie, chodzę własnymi ścieżkami. A co z Tobą? Nie dochodziło do mnie za dużo wieści na Twój temat.