Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "Pod Trzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Tak, więc Fabiano dotkliwie oberwał z kolana Griga, co mogła potwierdzić plama krwi, która została na szarych spodniach Rosjanina. Orlovowi zdawało się jednak, że tamten zaraz podniesie się by w niespodziewanym momencie ponownie po walnąć, poza tym, wstyd przyznać, ale był odrobinę fanem bójek, dlatego nie miał zamiaru kończyć tak szybko. Zaczął już podchodzić do dochodzącego z powrotem do siebie Puchona, nie patrząc na to co się wokół niego dzieje, ani nie myśląc racjonalnie. Wtedy parę rzeczy wydarzyło się równocześnie. Po pierwsze ktoś go złapał, zatrzymując go i odciągając od Fabiano. Po drugie zostali wezwani najwyraźniej jacyś ochroniarze, czy coś w tym stylu, których udało się wezwać przerażonej kelnerce. Ponieważ nie widzieli wcześniej co się działo, dość pochopnie rzucili zaklęcia na Griga, oraz Janka, który cały czas go trzymał. I zanim Orlov choćby pomyślał o wytłumaczeniu, że tylko ten na blacie się bił, a ten drugi chciał ich powstrzymać, już zarówno Grigori jak i Ioannis znaleźli się za drzwiami trzech mioteł. Mężczyźni zamknęli za nimi drzwi, nie pozwalając dowiedzieć się co z Puchonem i oddzielając Greka od swojej towarzyszki. I raczej nie pozwoliliby im tam wrócić. Grig stał oddychając ciężko gapiąc się na drzwi, przez które został właśnie wyrzucony. Dopiero po chwile przerzucił zdumiony wzrok na Ioannisa i zmarszczył brwi, bo właśnie zorientował się, że powstrzymał go chłopak, który był tutaj z Effie, wcześniej zachęcał go do walki i na dodatek poniekąd przez niego Martello dostał dzisiaj od Rosjanina. - Sory, że nie zdążyłem nic powiedzieć i zostawiłeś swoją dziewczynę samą – mruknął w końcu dotykając po tych słowach wargi, by sprawdzić, czy nie ma już żadnej krwi. Uznając, że nie wyjął paczkę papierosów, by podpalić szybko jednego. Wyciągnął ją w kierunku chłopaka. Bardzo sprytnie tym pytaniem mógł się dowiedzieć, czy to faktycznie chłopak Effie, hehe. - Chyba to nie był twój najlepszy przyjaciel – zauważył ironicznie mając na uwadze wcześniejsze słowa zarówno Fabiano, jak i Janka.
Na Merlina, nawet się nie zorientował, kiedy obsługa pubu wywaliła ich za drzwi. Halo, on tu próbował się tłumaczyć, że przecież dopiero co podszedł, że pogada z kolegą (którego nie znał, ale who cares) i będą już grzeczni, ale naprawdę nie zdążył, bo już znajdował się pod drzwiami, a tamte bubki nie chciały go słuchać. NO JAK MOŻNA JEGO NIE CHCIEĆ SŁUCHAĆ? To oburzające, dlatego Grek obrócił się w kierunku drzwi, pukając w nie żywo. - Tak się nie traktuje klientów, napiszę na was skargę! - krzyczał Ioannis-frustrat, którym się ostatnio niestety stał, ale nikt go już nie słyszał, poza tym dziwnym nieznajomym, który stał tu przecież razem z nim. Tylko zdarł sobie niepotrzebnie gardło i sprawił, że boli go dłoń, ale to nic. Westchnął ze zrezygnowaniem i obrócił się w stronę ulicy, by spojrzeć na osobnika, z którym się tu znalazł. Przyjrzał mu się uważnie, bez krępacji, jak to zresztą miał w zwyczaju. Nie przeszkadzało mu to, że ten również się na niego gapił, w dodatku z niezbyt zadowoloną miną. Nie wiedział, że zrzuca całą winę na Gavrilidisa i bardzo dobrze, bo chyba sam by mu przywalił i kolejna bójeczka gotowa, hehe. Uniósł ze zdziwieniem brwi, kiedy Grigori się odezwał. Że niby on i pani prefekt? Aż się uśmiechnął delikatnie z rozbawieniem, bo to było przekomiczne stwierdzenie! Nie, żeby była nieatrakcyjna czy coś, wręcz przeciwnie, ale on tam miał już wystarczająco dużo swoich dram i nie potrzebował więcej. - Effie? Ona nie jest moją dziewczyną - odparł dziwnie wesoło. - Moja dziewczyna jest... - zaczął, bo chciał powiedzieć, że dużo ładniejsza (nieważne geny wili HEHS), ale na szczęście w porę ugryzł się w język. - ...w swoim dormitorium - dokończył jakże zgrabnie, przywołując już na swoją twarz minę złożoną ze stoickiego spokoju. - A Fontaine z pewnością sobie poradzi - dodał jeszcze naprędce, w sumie nie domyślając się, że spotkała w środku Angusa. I nie wiedział, że z Rosjanina jest taki spryciarz! W sumie chyba określił, że musi pochodzić ze wschodniej części Europy, bo jakoś tak ten jego akcent brzmiał Ioannisowi dziwnie... - Najlepszy przyjaciel? Nigdy w życiu - odparł na ostatnie stwierdzenie z oczywistą pogardą i skrzywił się na samą myśl, że miałby się z nim bratać. Fuj. - Dzięki, że mu obiłeś buźkę, mi się ostatnio nie udało! - dodał, ponownie dziwnie wesoło. Tak, widok Fabiano w takim stanie był balsamem dla serduszka. I to nic, że przyznał się w sumie do porażki z nim. - Ioannis Gavrilidis - przedstawił się nagle, wyciągając dłoń w kierunku chłopaka. No, teraz mógł się poczęstować papierosem, skoro JUŻ SIĘ ZNALI, hehehe.
Ostatnio zmieniony przez Ioannis Gavrilidis dnia Sob Kwi 13 2013, 22:10, w całości zmieniany 1 raz
Orlov spokojnie dość patrzył jak sfrustrowany Ioannis wali w drzwi bez żadnego odzewu, czekając aż się uspokoi i zrozumie, iż nic nie może zrobić w obecnej sytuacji! Kiedy tamten wlepił w niego spojrzenie, Grig również bez krępacji przyglądał się chłopakowi. Szczególnie, że był potencjalnym obecnym facetem Effie Fontaine. Orlovowi trudno jest oceniać było wygląd mężczyzn, więc biedaczek nawet nie wiedział w jakim stopniu tamten może się podobać kobietom! No cóż, ale na szczęście nie musiał długo o tym myśleć, bo Grek uśmiechnął się widocznie rozbawiony. Przynajmniej nie był już w złym nastroju i przestał dobijać się do drzwi. Orlov nie zareagował w żaden sposób na słowa Janka, ż nie jest z Effie. Chociaż chcąc nie chcąc westchnął wewnętrznie z ulgą. Stał dalej przyglądając mu się spokojnie, żeby nie okazać zainteresowania tą sprawą. Uniósł jedynie brwi kiedy tamten chciał powiedzieć coś na temat dziewczyny i przez chwilę nie mógł sobie przypomnieć gdzie jest, czy coś w tym stylu. I całe szczęście, że nie dodał swojej teorii na temat wyglądu dziewczyn, bo Grig pewnie by go wyśmiał, Ioannisowi by się to nie spodobało i kolejny powód do bójki! Boże już dawno mogliby tutaj nie żyć. Ponieważ Grig nie był typa, który rozgadywałby się i wypytywał jedynie dla przyjemności konwersacji o niektóre rzeczy, nie zaczął uprzejmie drążyć tematu dziewczyny. - Z pewnością poradzi – powtórzył tylko słowa chłopaka, wyjmując również zapalniczkę z kieszeni, by podpalić swojego fajka. Powinien dostać jakiś medal za spryt którym się wykazał dzisiejszego dnia przy pogawędce. Kto by przypuszczał, że z Orlova taki mistrz konwersacji! Uśmiechnął się krzywo na widok jego pogardliwej wypowiedzi na temat Fabiano. - Nie powiedział o tobie miłych słów. Przegrałeś z nim? W sumie nie walczył tak źle, jak pomyślałem, kiedy zacząłem – powiedział również jakimś weselszym tonem. Czuł się zbratany z nowym kolegą wspólnym wrogiem, tym ,że nie chodzi jednak z Effka i uznał, że jednak fajnie być wyjebanym z pubu w towarzystwie. Więc podał mu nawet zapalniczkę, żeby podpalił sobie tego papieroska, wcześniej wyciągając prawą rączkę na przywitanie. - Grigori Orlov – mruknął uprzejmie, puszczając dłoń nowego ziomka.
Cóż, aż taki zawzięty nie był, aby walić w te drzwi i się drzeć bez opamiętania i bez ograniczeń czasowych, dlatego szybko odpuścił. Choć nie da się ukryć, że najchętniej to by się czegoś napił, aby ukoić delikatnie nadszarpnięte nerwy. Nie mniej jednak do Trzech Mioteł już ich nie wpuszczą, co za smuteczek! Nie dał tego po sobie poznać, robiąc teraz już obojętną, niezainteresowaną niczym minę. Nawet tym, że Grig mu się przyglądał. To w sumie normalne, że gapimy się na nowo poznane osoby, aby je ocenić. Gavrilidis robił tak za każdym razem, choć zazwyczaj robił to tak subtelnie, że nikt nie wiedział, iż jest obserwowanym. Powiedzmy, że tym razem warunki ku temu nie były sprzyjające. Tak, dobrze, że tego nie powiedział, aby Orlov mógł go wyśmiać, bo nie wiedzieć czemu, ale Ioannis jest ostatnio bardzo wybuchowy i zamiast wyciągać argumenty słowne, stosuje siłę jako najlepszy sposób na rozwiązanie wszelakich problemów. Ewentualnie wydziera się na drugą, Merlina winną osobę, jak w przypadku Keitha. Idealny wzór do naśladowania, prefekt pierwsza klasa! Nie był zaskoczony, kiedy usłyszał, iż Martello nie wypowiadał się o nim pochlebnie. Cóż, nie da się ukryć, że sam krukon również nie mówił o puchonie miłych rzeczy. Nie mniej jednak skrzywił się lekko na tę wzmiankę. Czyżby gadali o nim? Ale dlaczego? To było bez sensu. Jedynym logicznym rozwiązaniem tego było to, że widocznie zauważyli jak Grek gada z Effie, co by się w sumie zgadzało z tym, że nowy znajomy mówił o tym, iż pół-wila miałaby być jego dziewczyną. Nie sądził jednak, aby pobili się właśnie o niego, bo przecież gryfon go nie znał. Słusznie więc student sobie wykoncypował, iż ten tutaj musi znać się z Fontaine. Jasne, że mogli pokłócić się o coś zupełnie innego, nie mniej jednak skoro w rozmowie pojawił się on, to i musiała pojawić się również pół-wila. Jaki spryciarz z tego Janka! No ale w końcu wychowanek domu Ravenclaw, cóż się dziwić! Nie skomentował tego jednakże w żaden sposób, zachowując spostrzeżenia dla siebie. Lepiej było się skupić na odpowiedzi na pytanie Griga. - Taaak, przegrałem - mruknął, nie będąc zadowolonym z tego faktu. - Niestety, jako wychudzony krukon niespecjalnie umiem się bić - dodał naprędce, wzruszywszy jedynie ramionami. Uścisnął dłoń Orlova, zabierając po chwili rękę i skinąwszy jedynie. Wpakował papierosa do ust i... wziął zapalniczkę od chłopaka, patrząc na nią ze zdziwieniem. Nie, biedny Gavrilidis w życiu nie używał takiego czegoś, on był pro czarodziejem chodzącym z różdżką, heheheh. Obserwował ją więc chwilę w zadumie i dopiero metodą prób i błędów udało mu się ją odpalić, zapalając tymczasem papierosa. Nie była jakoś szczególnie skomplikowana w obsłudze, więc sobie poradził! - Napiłbym się czegoś, ale tutaj już raczej nas nie wpuszczą - rzucił sobie luzacko, oddając zapalniczkę i zaciągając się dymem. Palił sporadycznie, ale teraz okazja była w sumie całkiem niezła, aby to uczynić.
A szkoda. Chociaż byłoby to całkiem interesujące, gdyby ten miał aż taki zapał na walenie w drzwi, prawdopodobnie Grig szybko zrezygnowałby z prób dogadania się z nowopoznanym ziomkiem. Niesamowite, więc stali tak jak dwójka macho i mierzyli się wzrokiem, oceniając przeciwnika, kto był bardziej męski i takie tam. Pewnie w końcu chociaż troszeczkę się speszyli i przestali gapić się na siebie jak bardzo męscy mężczyźni. I nie robili żadnych konkursów na wzrok i takie tam. No cóż, wszyscy miewają czasem problemy emocjonalne, czyż nie? Niech tam sobie Janek będzie od czasu do czasu agresywny bardziej lub mniej. Orlov z pewnością źle na to nie spojrzy, wręcz przeciwnie, razem z nim pójdzie kogoś lać i takie tam. Grig na przykład miał problemy z emocjami przez większość swojego życia. Grigori nie siedział w głowie Janka jak Keith, więc nie miał zielonego pojęcia, że tamten właśnie próbuje rozkminiać o co dokładnie poszło dwójce studentów. Boże, pewnie już w swoim umyśle ma Griga jako jakiegoś prostackiego Rosjanina, któremu nagle spodobała się pół- wila i w próbie poderwania, bądź bardzo rozpaczliwego zwrócenia na siebie uwagi, pobił mężczyznę, który powiedział na nią parę niemiłych słów. Na dodatek został wyrzucony z baru, zanim oznajmił pięknej Effie jak mężny był i jak cudownie ją obronił. Miejmy nadzieję, że Grek jednak aż takich niesprzyjających Rosjaninowi teorii nie pomyśli i nie weźmie go za jakiegoś żałosnego chłopca. Chociaż póki co on mógł wyglądać bardziej żałośnie, bo przecież to on przegrał bójkę z Włochem, którego Grigori właśnie jako tako pokonał. - Czyli rzucenie się z pięściami nie było chyba najbardziej przemyślanym czynem w twoim życiu, bo na pewno pobiłbyś go w czarach – powiedział uśmiechając się lekko. W końcu tamtym był jakimś tam puchoniastym, kiedy Janek był mądrym Kruponem. Co do zapalniczki, to powiedzmy, że Grig zapomniał, że tylko on może ją włączyć i dopiero sam mu w końcu podpalił, hehs, głupi Grig. Orlov zastanowił się chwilę nad odpowiedzią, patrząc na krukona i oceniając go w myślach. Musiało Jankowi pójść całkiem nieźle, zważając na to co w końcu zaproponował. - Idę teraz grać w pokera z dwoma znajomymi, jeśli umiesz grać, możesz iść ze mną, na pewno będzie alkohol – powiedział drepcząc w miejscu, bo robiło się trochę chłodniej, a nie mogli już ogrzać się w lokalu pod którym stali. Zaciągnął się papierosem patrząc wyczekująco na chłopaka i wyjątkowo zachęcająco jak na siebie, machnął nawet głową w kierunku gdzie powinien być zamek.
Tak, z pewnością byłoby to interesujące, ale wtedy Grig by sobie poszedł i nie mogliby patrzeć na siebie samczo, walcząc o terytorium. Aż dziw, że jeszcze żaden nie zaczął obsikiwać najbliższych powierzchni pionowych, no naprawdę. Może jeszcze jednak nie wszystko stracone! Nie, w zasadzie to nie pomyślał o Grigu źle ani przez chwilę. Głównie dlatego właśnie, że nie znał jego myśli, a więc ich ziomalenie się było chwilowo niczym niezagrożone. Wręcz buchała przyjazna atmosfera, sprzyjająca zacieśnianiu więzi, no naprawdę. Zresztą, jak miałby myśleć źle o kimś, kto sprał tamtego makaroniarza? No bez przesady. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, hehehe. Poza tym, skoro on się próbował z nim lać, to też musiałby być prostakiem. Poniekąd w sumie nim był, zważywszy chociażby na jego relacje z Everettem, no ale oczywiście on sam się za takowego nie uważał, skądże znowu! Słysząc uwagę Orlova również uśmiechnął się lekko. W zaklęciach również był beznadziejny. Ciekawe, co by Rosjanin powiedział, gdyby Ioannis mu powiedział, że nie umie się teleportować, wyczarować patronusa i co więcej nie lubi podróżować świstoklikami i siecią fiuu? Zapewne by go wyśmiał, więc rewelacje na swój temat postanowił zachować dla siebie. Chyba dlatego tak dobrze się dogadywali, że myśli stanowiące punkt zapalny pozostawały nieywpowiedziane! - No nie - potwierdził zatem jedynie, czekając więc na podpalenie swojego papierosa. I choć jemu również robiło się zimno, to twardo stał w miejscu, wydychając dym ze swoich płuc. Spojrzał po Grigu i zastanowił się chwilę, czy umie grać w pokera. Sure! I dają alkohol, to czemu nie skorzystać? Ktoś, kto bije się z Martello nie może kłamać! - No to chodźmy - rzucił, by potem iść z gryfonem w stronę zamku, gadając o jakichś mało istotnych szczegółach i zasadach panujących podczas pokera.
Masz problem? Ktoś musi polecieć do ciebie kilkaset kilometrów w środku nocy, by pomóc Ci ukryć zwłoki? Oto Hera! Ona zawsze ci pomoże. W dzień czy w nocy, nie robi jej to różnicy. Dla Hery dzień trwał cały czas, a czas a spanie przychodził wtedy, gdy akurat nachodziła ją na to ochota. Fakt, że Alan chciał się z nią spotkać o takiej godzinie, nie był dla niej niczym dziwnym. Dodatkowo przecież wokół nich ciągle jest ta napięta atmosfera. Afera się rozkręciła, plotki krążyły, jedna osoba opowiadała o tym drugiej i tak to przeszło, a raczej przebiegło, po całym Hogwarcie. A teraz w końcu udało jej się dość do tego momentu, gdzie wszystko powoli schodzi na normalny tor! Nie ma już dziecka, bo poroniła. Nie ma jej związku z Lailą, bo już to rozpowiedziały. Tylko co z Jude i Alanem? To, że Anal w ogóle chciał się z nią spotkać odebrała jako dobry znak. Teraz powinno być już tylko lepiej! No chyba, że tak naprawdę chce ją ogłuszyć, zabić i zakopać w lesie... Weszła do pubu i uważnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie było tu zbyt wiele osób, ale czego można było się spodziewać o tej godzinie? Nie mogła znaleźć chłopaka, więc usiadła tylko przy jednym ze stolików, nic nie zamawiając (oszczędzamy!). Rzeczywiście dziewczyny zawsze dochodzą pierwsze...
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
On jest na serio pojebany. Wszedł do Trzech Mioteł wyglądając jak trzy ćwierci do śmierci. Nie powinien wyciągać Hearowen z zamku o tej porze, ale to chyba był najwyższy czas na rozmowę, która zresztą była nieunikniona i zdawał sobie z tego sprawę. Środek nocy? O tak, to na pewno najzajebistsza i najodpowiedniejsza chwila, żeby pogadać o ostatnich wydarzeniach. Prawda jest taka, że wcale mu się nie spieszyło do tego, ale nocna wizyta Jude kompletnie go rozbiła. Zobaczył ją przepraszającą, zapłakaną - zupełnie jak nie ona. Było to swoiste potwierdzenie plotek Obserwatora, o których zresztą wie już zapewne cały zamek. Uznał to za osobistą porażkę. Cholera! Kiedy akurat zaczęło mu na kimś zależeć, wszystko się popierdoliło. W dodatku ta cała ciąża... Po części to dobrze, że poroniła, jednak wolał nie mówić o tym na głos. Nie był dupkiem. Nie był, prawda? Ciekawe, jak ona radzi sobie z tym wszystkim. Czy naprawdę straciła dziecko, czy to tylko kolejne ploty, które są chyba wiatropylne, bo mnożą się w zawrotnym tempie, ewentualnie przez pączkowanie, innego wyjaśnienia nie ma. Kiedy szedł pustą, brukowaną ulicą, zastanawiał się czy to wszystko to tylko przypadek, czy tak miało być. Może los chciał mu pokazać, że jemu nie wolno się przywiązywać do dziewczyn, w końcu tego kwiatu jest pół światu... a trzy czwarte nic nie warte, ale to już inna bajka. No i ta cała, no wiecie, ciąża. Po cholerę mu teraz te śpioszki?! - Cześć, Hera - usiadł obok niej i przez chwilę nerwowo bębnił palcami o blat stolika. Poprosił kelnera o herbatę. Był zmęczony, wściekły, zawiedziony... ogólnie, dziwny jakiś. Od razu przeszedł do rzeczy, nie dlatego, że chciał to mieć z głowy, a dlatego, że czekał na ten moment, aż będzie mógł komuś powiedzieć. - Cholera, to jest popieprzone! Czytałaś Obserwatora? Wiesz, że te plotki to prawda? To już koniec z Jude, to już koniec... No i jeszcze to nasze dziecko. Jak sobie radzisz?
Oczywiście, że Alan nie był dupkiem. Każdemu na jego miejscu ulżyłoby z powodu poronienia. Brzmi to naprawdę chamsko i idiotycznie, ale taka jest prawda. Ludzie boją się mówić o tym na głos, jednak Hera jest inna. Nie spojrzałaby na Alana krzywo, gdyby tak powiedział. Sama zapewne mu to powie. Może dziś, może jutro, może za miesiąc... Zapewne już niedługo, może nawet za chwilę. Hera nie rozumowała jak przeciętni ludzie. Nie rozumiała, że czegoś "nie wypada" powiedzieć. Jak o czymś pomyślała, to automatycznie o tym mówiła. Tak to działało. Po co udawać? Po co kryć swoje myśli? Oh, teraz tak naprawdę wychodzi na egoistkę... Co prawda często mówi wprost, ale tylko wtedy, gdy wie, że jej to nie zagrozi. Chociażby ta cała afera... Tak naprawdę nie rozumie czemu wszyscy aż tak rozpaczają. Nie odczuwa takich emocji jak inni. Wszystko jest u niej tak jakby stłumione. A mimo to udaje, że ona sama też to ciężko przeżywa. Normalnie ludzie tłumią emocje, ona robi odwrotnie, udaje, że je ma. Przez chwilę wahała się czy może czegoś nie zamówić, jednak w tym samym czasie do pubu wszedł Alan. Przywitała się z nim i grzecznie, jak kultura wymagała, wysłuchała. Przez chwilę milczała, po czym bez słowa wyjaśnienia, przytuliła się do chłopaka. Po części chyba tego potrzebowała, a po części tak podpowiadał jej instynkt. - Cieszę się, że poroniłam. - szepnęła cicho, głosem sugerującym, że jest jej wstyd za to co mówi. - Ale, jeju, Alan! Wy nie możecie się rozejść! Nie możecie siebie zostawić! - zaczęła lekko drżącym głosem, zupełnie jakby ledwo powstrzymywała się od wybuchnięcia płaczem. Oparła łokieć o blat, a dłoń wylądowała na jej czole. Opierając się tak, siedziała zamyślona przez chwilę. Starała się sprawiać wrażenie, że próbuje pozbierać myśli. Nie lubiła siebie takiej. Kochała Alana. Oczywiście jako przyjaciela. Kochała też Jude. Kochała Lailę. A więc czemu cała czwórka jest w takiej sytuacji? Do tego nie potrafiła nawet czuć wyrzutów sumienia... Chciała pomocy. Potrzebowała jej. - Alan... Posłuchaj. Mój związek z Lailą nie miał szans. Ta cała sytuacja nam to uświadomiła, ale wy jesteście inni... Przecież wiem, że nadal coś do niej czujesz... Ona do ciebie na pewno też. Nie decyduj pochopnie. - rozgadała się, wpatrując się pewnie w chłopaka. Teraz jej głos był bardziej "Herkowy", nie łapał się, emanował pewnością swoich racji.
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Kiedy Hearowen go przytuliła, nawet nie drgnął. Miał w głowie taki mętlik! Chciałby, bardzo chciałby mieć to wszystko, kolokwialnie mówiąc, w dupie i spać w tej chwili słodko w łóziu. Spojrzał na kelnera nieprzychylnym wzrokiem, kiedy ten przybył z jego zamówieniem i szybkim ruchem wziął herbatę, prawie ją wylewając. Tyle niespełnionych planów, oczekiwań i straconych nadziei! Po jaką cholerę to wszystko się zaczęło, czyżby życie chciało mu uświadomić, że powinien wreszcie dorosnąć? Otóż jeśli tak, to w takim razie on nie chciał dorastać. Z tego co wiedział to obchodził niebawem dwudzieste urodziny, więc jeśli tak ma wyglądać jego życie, to on woli wrócić do czasów siódmej klasy. - Łatwo ci mówić - mruknął pod nosem, zataczając kółeczka na brzegach szklanki. Był taki spokojny, aż zanadto, zupełnie jakby znajdował się w jakimś transie. We własnych myślach. - Twoja dziewczyna nie spotkała się z jakimś zasranym Albertem Roucośtam, nie robiła z nim takich rzeczy, że aż myśleć o tym nie mogę i nie uchlała się z Casprem Villiersem, największą męską dziwką w tej szkole. Jak ona mogła, rozumiesz to? Jak mogła?! Wiem, że też święty nie jestem, ta ciąża i w ogóle, ale ja nie zdradzałem jej, kiedy byłem w związku. To praktycznie jak zdrada, nie uważasz? Z sekundy na sekundę podnosił głos, dopiero nieprzychylny wzrok barmana przypomniał mu, że znajduje się w miejscu publicznym i lepiej nie zakłócać porządku w środku nocy. Od jakiegoś czasu brakowało mu pomysłu na samego siebie. Nie wiedział, jak wywołać wokół chaos i sprawić, aby ludzie go zapamiętali. Nie chodził na imprezy tylko po to, aby założyć się z Emrysem, kto zagada brzydszą laskę i nawet odpuścił wkurzanie Laili. - Myślisz, że co mam niby zrobić? Pójść do Jude, wybaczyć, a może w dodatku przeprosić? - ironia ciekła z niego niczym woda z nieszczelnych rur. - To jest absurd. Znajdę tych dwóch ślizgońskich debilów i wiesz co z nimi zrobię? Wykastruję albo powieszę za jaja, wszystko jedno. Chociaż nie, oni mogą nie mieć jaj, żeby brać się za cudze dziewczyny. Skąd oni w ogóle się wzięli?! Co oni mają takiego, czego nie mam ja, że Jude tak do nich lgnie? A może to wszystko tak było od początku, tylko ona mnie okłamywała. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, wyjął jednego, ale nie włożył do ust. Nie palił. Czasami tylko nosił ze sobą, coby kogoś poczęstować albo sprawić takie wrażenie, że pali, tak żeby było fajniej. Zaraz jednak zgasił go, a paczkę rzucił gdzieś w stronę baru. Jak dziecko! Co z tego, że trafił prosto w barmana. Przyjdzie, zwróci mu uwagę, w najgorszym przypadku wywali z pubu. Wielkie rzeczy. To nie przywróci jemu tego beztroskiego stanu, tej wolności i szczęścia...
Jakąś dobrą chwilę zajęło mu gapienie się na nią jak sroka w gnat. Oprócz tego, że o i jego dolne partie się za nią cholernie stęskniły, nadal była dla niego najpiękniejszym umilaczem czasu jaki kiedykolwiek miał. I z tego powodu właśnie był zły. Jaka zabawka ucieka przed swoim właścicielem? takie rzeczy to nawet w mugolskim Toy Story się nie zdarzały. No i właśnie teraz wszystko wracało do punktu wyjścia. Nieważne jakich wdzięków by na nim użyła i jak piękne spojrzenia posyłała on był facetem. I to na dodatek bardzo wkurzonym facetem, który mimo swojej fiutowatości potrafił całkiem zawzięcie chować urazę i obnosić się z tym tak żeby powód jego ofochowań był w pełni świadomy czynów jakie poczynił w stosunku do niego. - Powaga nigdy mnie nie kręciła, niepoważna jest niezwykle kusząca i nieodpowiednia, więc jednak pozostańmy przy prawdzie - mówiąc to przywdział swój seksowny półuśmiech, a w jego głosie czaiła się nutka wesołości, jednak przy słowie 'prawda' z powrotem wrócił jego poker face, a głos zrobi się dziwnie suchy i surowy. No cóż życie, Corin nabroiła to teraz musi z tego wybrnąć. A on tylko czeka aż będzie mógł jej sprzedać porządnego klapsa. Właśnie. Powinien jej opowiedzieć o swoim mieszkanku nieopodal, ale dzisiaj jest wyjątkowo niegrzeczna.
Zabawką może nie była ale... Nie no, w sumie była. I dla niego poniekąd chciała nią być. Wiadomo, że to słowo w określeniu o kobiecie brzmi bardzo nieciekawie. To jakby znak, że jest tylko przedmiotem, z którym można zrobić wszystko, bo się nie poskarży. Ale nigdy się tak nie czuła. Owszem wiedziała, że jeśli Prince będzie chciał to wymoże na niej wiele rzeczy w bardzo prosty sposób – może czasem nawet się nie odzywając, a tylko patrząc. Lecz widziała, że liczy się z jej zdaniem i liczy się z jej osobą. Może nawet bardziej niż z kimkolwiek innym? W końcu się przyjaźnili. No tak, więc poniekąd była zabawką. Mimo tego jak wiele ich ze sobą łączyło nie miał w stosunku do niej żadnych zobowiązań. Bardzo wygodne życie, prawda? - To jest dość trudna rozmowa. Przynajmniej dla mnie. Wiesz, że nie lubię wspominać o sprawach rodzinnych. A to właśnie ich wina. Musiałam wrócić do domu na jakiś czas – Zanim zaczęła mówić wzięła jego dłoń i położyła sobie na policzku wtulając się w nią. Uwielbiała swojego brata i mogłaby się nim chwalić wiecznie i bez przerwy. Ale już tym, gdzie wraca do domu na wakacje na pewno nie. Odczekała chwilkę w ciszy i odwróciła się do niego z lekkim uśmiechem. - Zróbmy coś szalonego – W jej oku pojawił się znajomy błysk. Nigdy nie było wiadomo, czy z tego wyrazu należy się cieszyć... Czy wręcz powinno się go bać. W końcu ta wariatka jest zdolna do wszystkiego... Prince jakim cudem ty z nią wytrzymujesz?
Zamyśliła się na chwilę , przyglądając się chłopakowi. „Twoja dziewczyna nie spotkała się z jakimś zasranym Albertem Roucośtam, nie robiła z nim takich rzeczy, że aż myśleć o tym nie mogę i nie uchlała się z Casprem Villiersem”. Ciekawe. Alan mógł usłyszeć coś podobnego od Laili. „Twoja dziewczyna nie przespała się z twoim pieprzonym bratem! Nie robiła takich rzeczy, że aż myśleć o tym nie mogę i nie poszła się uchlać na imprezę jakby nigdy nic!” Tak, Hera była takim zasranym Albertem i Casprem-dziwką w jednym. To chyba gorsze, prawda? Może gdyby Alan pomyślał od tej strony, to… To co? Miałoby go pocieszyć to, że jego siostra cierpi bardziej? - Pieprzyć to. – powiedziała pod nosem. To była jej metoda. Metoda na życie, przetrwanie, nie ześwirowanie do końca, chociaż według większości na pewno już przekroczyła ten próg. - PIEPRZYĆ TO! – krzyknęła na cały pub, nie zwracając uwagi na innych. – Słyszysz Alan? PIEPRZ TO WSZYSTKO. Za dużo myślisz, tu jest problem. Nie myśl, nie planuj, nie analizuj. Rób to, na co ci przyjdzie ochota. Kieruj się emocjami, nie rozumem. To wszystko było tylko kawałem. Jednym, pieprzonym kawałem. Kiedy to się tak skomplikowało? Może gdyby nie poszła z Albertem na ten cholerny dziedziniec? Może wtedy byłoby łatwiej? Może wszystko szybciej by się ułożyło? Miała już dość. Miała dość grania i udawania. Chciała znowu robić to co wychodzi jej naturalnie. Nie chciała już myśleć, starać się, udawać współczującą i pokrzywdzoną. Teraz nadal była Herą, ale nie w stu procentach. To już przestało ją bawić, za długo to trwa. - Ta akcja z Albertem… to nie była Jude. Jestem tego pewna. Na pewno nie… Poza tym… Z Jude i Albert? Przestań… - mówiła, wystukując jakąś dziwną melodię palcami na blacie. Chciała to sprostować, naprawdę, naprawdę chciała! - Alan, Jude… Spotkanie Jude jest najlepszym co mogło Cię spotkać. Jestem pewna, że to co się stało, było tylko reakcją. Dostała szoku i musiała się napić. .. każdy by musiał. Każdy, Alan. Jude jest naprawdę delikatna, to było dla niej straszne, nie wiedziała co robić. Nie mówię, że zrobiła dobrze… Ale Alan, nie możesz jej teraz opuścić. Poza tym ty też jej potrzebujesz.
No właśnie. Tu się zaczyna spacer pod górkę. Prince'a odkąd tylko poznał dziewczynę, zawsze nurtowało to co przed nim skrywa. Niby mówili sobie wszystko, a po uplywie pewnego czasu bez skrępowania nawet pozbywali się przy sobie ubrań (ba! zdejmowali je sobie nawzajem), ale przeczuwał że było coś jeszcze, czego nigdy mu nie wyjawiła. Widział to w jej oczach kiedy zasnuwały się mgłą, w jej uśmiechu który potrafił na chwilę się zasępić, w jej tonie głosu który stawał się o wiele spokojniejszy. A muszę zaznaczyć, że Corin nie należała do osób spokojnych. Była wiecznie uśmiechnięta, pełna szalonych pomysłów, które razem realizowali. Nic nie było dla nich straszne kiedy byli razem. Może teraz właśnie nadszedł ten czas żeby w końcu uchyliła przed nim rąbek tajemnicy, którą tak chętnie przed nim ukrywała. Normalnie by spróbował ją upić żeby mu wszystko wygadała, tak jak robił z innymi dziewczynami, ale wiedział że w jej wypadku to by się nie sprawdziło. I mimo, że była jego najukochańszą zabaweczką, miał za dużo do niej szacunku (no łał!) żeby zrobić jej takie świństwo. Nie żeby przeszkadzało mu to w przypadku innych panienek. Co to, to nie. Jeżeli chodzi o bycie świnią i fiutem, który niszczył ich życie, to w tym awansował już o kilka leveli wzwyż. Jeszcze trochę i mógłby iść na jakieś mistrzostwa. Spojrzał na tą jedyną perełkę, która pozwalała mu oprzytomnieć i przywołać do pamięci stanowisko jakie obejmował. Czasami. - Mhmm... - tylko tyle mu się udało wymruczeć w odpowiedzi na zdanie poprzedzające przyciśnięcie jego ręki do policzka. Mama go uczyła, że jak nie wie co powiedzieć to lepiej żeby nie mówił nic. I słusznie, bo ja zazwyczaj robię inaczej. Halo, halo? Coś szalonego? Dopiero teraz mu to mówi? Nie był przekonany jednak co do tego. Koniecznie chciał wysłuchać tego co ma do opowiedzenia i może w końcu usłyszeć to co przed nim ukrywała. Ale wizje jakie mu się pojawiły przed oczami po przywołaniu słowa 'szaleństwo' były niezwykle kuszące. Poderwał się z miejsca i chwycił jej drobniutką rączkę. - Najpierw chciałbym Ci coś pokazać - stwierdził stanowczo i poderwał ją do góry, tak że teraz cała wylądowała w jego ramionach, a on ulotnił się z miejscówki, w której nie mieli co szukać. Przydałoby się teraz jakieś ciche, przyjemne miejsce, a co byśmy lepszego znaleźli jak nie jego świeżutko wyremontowane mieszkanko? Oj, oj Corin lepiej uważaj, bo awansujesz o poziom wzwyż, a jak wiadomo level hard wymaga umiejętności.
[z/t]
Alan Howett
Rok Nauki : III
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : Legilimencja i oklumencja, teleportacja
Najłatwiej byłoby pieprzyć to wszystko, faktycznie! Szkoda tylko, że Jude nie jest bez winy i przez to nie potrafi tak zwyczajnie olać tego i wtulić się w nią. Bez jaj. Pamiętał te zamierzchłe czasy, kiedy nie martwił się takimi sprawami, zresztą było to całkiem niedawno. W każdym bądź razie może Hera miała trochę racji, niech to oleje i żyje jak gdyby nigdy nic! To nie jest zadanie niewykonalne, będzie miał to w dupie i zobaczy jak się ułoży. Najwyżej zaryzykuje własne szczęście. Będzie cholernie nieszczęśliwy, ale przynajmniej stabilny. - Nie drzyj japy, bo znowu będą jakieś pierdoły wypisane w Obserwatorze, że najpierw zachodzisz ze mną w ciążę, a kiedy poroniłaś, to chcesz się ze mną pieprzyć! Zobaczysz, tak będzie! Zresztą to jakiś cwel, ten cały Obserwator, nie cierpię gnojka, ale gdyby nie on, ciągle żyłbym w zakłamaniu, że Jude to dobra i grzeczna dziewczynka. Poza tym skąd ta pewność, że to nie ona? Chcesz mi powiedzieć, że to jakiś jej klon? Jakoś mi się nie chce wierzyć. Skąd niby to wiesz, tak stuprocentowo? Z dupy pewnie, może to ona wcisnęła ci jakieś bajeczki! Ja sobie z tymi dwoma gnojkami pogadam! - kopnął z nerwów stół, a chwilę później zabolała go noga. - Ja pójdę do nich! I pójdę do niej! - wstał z miejsca i doznał olśnienia niczym dziecko w spacerówce, które zorientowało się właśnie, że niebo jest niebieskie, zaś trawa jest zielona. Zabrzmiało to jakby był niedorozwinięty umysłowo i kilkoro z nielicznie zebranych o tej porze ludzi, spojrzało na niego dziwnie, ale to nic, to nic! Usiadł spowrotem, już przygaszony i zrezygnowany, jak przedtem. Z tymi jego humorkami to czasem gorzej niż z babą! - No ej, nie mogła upić się z Lailą? Z tobą? Albo chociażby z dyrektorkiem Hampsonem? Wszystko bym przeżył, ale ten głupi dach, po prostu... - nie wiedział, jak ubrać to w słowa. Jackson była najzajebistszą dziewczyną w zamku, on najzajebistszym chłopakiem, jakoś tak wyszło, że się zeszli i nagle... Jakieś zdrady, podchody, kłamstwa. Nie, tak nie będzie. Nagle wrócił do niego ton sprzed sekundy, a z każdym wypowiadanym słowem mówił coraz donośniejszym tonem: - I obiję im pyski, mając z tego jakąś chorą satysfakcję! Będziemy szczęśliwi, w chuj szczęśliwi będziemy! Razem czy osobno, co za różnica! Ale i tak będziemy razem! PIEPRZYĆ TO!
Praca w Hogwarcie jest męcząca nawet ktoś taki ja profesor Wright, może sobie pozwolić na odpoczynek. Weszła do Trzech Mioteł, usiadła w jakimś stoliku w kącie i zamówiła sobie kufel piwa kremowego. Nie chciała pić Ognistej Whiskey, bo nadal była w godzinach pracy. W sumie to nawet nie powinno jej tu być, powinna planować kiedy może zrobić następną lekcję z OPCM, ale nie, bo ona wolała sobie tutaj przyjść i się napić i może z kimś porozmawiać. No zobaczymy jak to wszystko pójdzie. Jeśli nikt nie będzie chciał z nią rozmawiać to dobrze, przynajmniej będzie miała spokój i będzie mogła sobie wrócić do gabinetu, zakopać się w papierach i pracować do późna w nocy.
W szkole nie dali się napić nawet tak dla siebie. A Gwen nie miała w zwyczaju upijać się do nie przytomności czy nie wiadomo czego. W końcu uczono ją, że wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem i rozsądkiem. I tego von Ingersleben się pilnowała. Bo co to za przyjemność upić się tak, że nic się nie będzie pamięta? Taki więc oto sposobem, Gwen opuściła szkolne mury i skierowała się do wioski. Dało się już wyczuć wiosnę. Trawa się zieleniła, listki na drzewach też. Pierwsze kwiatki. Życie jest piękne. A Gwen wprost kochała każdą porę roku. Jednakże właśnie wiosna i lato to jej ulubieńcy. Dotarłszy do Trzech Mioteł, Puchonka od razu skierowała się do baru. Teraz albo nigdy. W końcu ostatnimi razy piła jeszcze zimą! Dlatego też od razu zamówiła kremowe piwo i rozejrzała się za stolikiem. Może jakiś w kącie? Szła z alkoholem w ręce do stolika i taka niespodzianka. - Dzień dobry, pani profesor. Ale gafa!
O, kto tu się pojawił? Czyżby to była Gwen, jej jedyna ulubiona uczennica. - Dobry wieczór, Gwen. - powiedziała i uśmiechnęła się lekko. - Usiądź sobie. - powiedziała, nadal się lekko uśmiechając. Wszyscy uczniowie doprowadzali ją do białej gorączki, ale nie Gwen. Gwen była osobą, która po części przypominała ją samą w czasach jej młodości. Chociaż Nancy w czasach swojej młodości więcej sprawiała kłopotów niż oto ta uczennica, która przed nią stoi. - Co Cię do mnie sprowadza o tak późnej porze? - zapytała się. Chociaż było już po ciszy nocnej, to Nancy jej nie wlepi szlabanu za coś takiego.
Gwen przez chwilę stała nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Profesor Wright szczerze ją zaskoczyła. Weź się w garść! - Dziękuje - powiedziała Gwen siadając. - Miło jest posiedzieć i porozmawiać z drugą osobą niż - jakby to powiedzieć? - niż w samotności tak obserwować otoczenie. Jakoś wybrnęła. Ale w sumie Nancy nie była tak wiele starsza od Gwen, z tego co Puchonka wiedziała. Chociaż całe grono pedagogiczne nie było jeszcze stare. Gwen miała tylko nadzieję, że dalej już żadnej gafy nie popełni. Możliwe, że spaliłaby się ze wstydu. Miała tylko też nadzieję, że nie wpadnie tu jakiś inny nauczyciel i to on da jej szlaban. A Gwen nie chciała stracić punktów dla swojego domu.
Clement Appius Wellington
Wiek : 38
Czystość Krwi : 75%
Dodatkowo : teleportacja, animagia (szary niedźwiedź)
Clement wszedł cicho do pubu i zajął stolik w kącie. Właściwie przy jego posturze i wzroście nie powinien poruszać się tak dyskretnie, jednak miał więcej wspólnego ze światem natury niż z ludźmi. To ludzie poruszali się hałaśliwie, zwierzęta szanowały ciszę. Westchnął ciężko i zamówił kufel piwa kremowego, zastanawiając się, jak bardzo musiał mieć ochotę na piwo, skoro zdecydował się opuścić swoją chatę na obrzeżach Zakazanego Lasu. Był w Hogwarcie dopiero od kilku miesięcy, nie znał większości tych twarzy, zresztą nie obchodziło go to specjalnie. Grunt, żeby nikt go nie dręczył pytaniami ani bezsensownym potokiem słów. Grunt, żeby w głębi duszy mógł dalej się nad sobą użalać i zgrywać gburowatego Szkota. Taa... Pociągnął łyk piwa i rozejrzał się po pubie z uwagą. Nie zmienił się specjalnie od jego czasów studenckich, zresztą nie było to przecież aż tak dawno.
Zgodnie z listowną obietnicą złożoną Peterowi, Joven postanowił stawić się w tym pubie zwanym "Pod Trzema Miotłami". Nazwa sama w sobie oczywiście dostarczyła mu masę powodów do spekulacji (no bo czemu akurat trzy?), włącznie z najnowszą teorią spiskową wymyśloną na poczekaniu i połączoną z jego znajomością historii magii oraz czarów. Wolelibyście jednak o tym nie czytać, dlatego autorka oszczędzi wam szczegółów. Nie mniej jednak zafascynował się tą sprawą tak bardzo, że dopiero po kilku dniach był w stanie odesłać sowę do Lazari'ego, że tak, owszem, przyjdzie w to cudaczne miejsce. Hm, w zasadzie to może będzie pasował tu jak ulał? A może nie. Chociaż picie nie jest czymś, co praktykuje nagminnie, to raczej słabeuszem w tej kwestii również nie jest. A piwo jest dobre, piwo pić trzeba, kto pije piwo, ten pójdzie do nieba... czy coś. Chociaż i tak szczerze wątpił, aby tutejsze przebiło to kanadyjskie. Ubrany niedbale i jak zwykle lekko, aczkolwiek wszystko musiało mieć długie rękawy i nogawki, wypadł z błoni, by skierować się do Hogsmeade. Po drodze wskakiwał na wszystkie ławki znajdujące się w zasięgu wzroku - tak o, aby mu się za bardzo nie nudziło. Co dziwniejsze, nie zabrał ze sobą Moragg, bo ta niezbyt tolerowała kiedy Joven spożywał napoje wyskokowe, hehehs. Nie, żeby zachowywał się wtedy inaczej... bo dziwnie to zachowuje się bez względu na stan trzeźwości. Od progu uderzył go swąd spoconych ciał i alkoholu wymieszanego z dymem tytoniowym. Skrzywił się lekko, by jednak przekroczyć próg ów przybytku i rozejrzeć się po sali. Nie zauważył nigdzie swojego kumpla, zatem klapnął przy jakimś wolnym stoliku, rozpościerając ręce na blacie i splatając razem palce. Oczekiwał Petera, przy okazji co chwilę poprawiając opadające na twarz włosy i studiując zachowania siedzących dookoła jegomości. Interesujące zajęcie!
Najwyraźniej szalonej Madison brakowało przygód, bo od jakiegoś czasu intensywnie zwiedzała okolicę. Po integracji, z której szczęśliwie się wymknęła, zanim zakończył ją dyrektor, ani razu nie widziała się ze swoimi znajomymi. Owszem, wymieniła kilka listów, jednak nie było to w stanie zastąpić spotkania twarzą w twarz. Dziewczyna uznała, że najwyraźniej reszta kanadyjskiej drużyny w pełni wciągnęła się w życie angielskiej szkoły i postanowiła nie pozostawać w tyle. Czy nie będzie to jednak podejrzane, jeśli powiem, że ostatnimi czasy z największą częstotliwością zwiedzała okoliczne bary i puby? Nic więc dziwnego, że po pewnym czasie zawitała również w pubie „Pod trzema miotłami”, a jako zaprawiona bywalczyni tego typu przybytków, nie zniechęcił jej nawet gęsty dym i mieszanka dziwnych zapachów, których nie potrafiła nawet zidentyfikować. Śmieszne, że podczas gdy Kanadyjczycy zostali ochrzczeni mianem barbarzyńców i dzikusów, wychodzi na to, że to właśnie Anglicy nie przestrzegali podstawowych zasad higieny! Madison jednak w przeciwieństwie do Jovena nie zastanawiała się nad pochodzeniem nazwy ani żadnymi takimi kwestiami, po wejściu rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu jakiś znajomych duszyczek, bo w końcu w Pokoju Wspólnym Gryffu nasłuchała się, jakie to miejsce jest popularne i że zawsze można tam na kogoś wpaść. Może i faktycznie kogoś by wypatrzyła, może po prostu jeszcze zbyt słabo kojarzyła twarze nowopoznanych osób, ale w tłumie dostrzegła postać, którą baaaardzo dobrze znała, pomimo że na jej ramieniu wyjątkowo nie siedziała ogromna sowa! Usta dziewczyny momentalnie rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a ona sama udała się niezwłocznie w kierunku stołu, przy którym wypatrzyła Jovena. - W końcu ktoś znajomy! Już myślałam, że postanowiliście wrócić wszyscy do Kanady i zostawić mnie tutaj! – zaśmiała się, siadając naprzeciwko Indianina. I w sumie dopiero mniej więcej w tym momencie przyszło jej do głowy, że może w przeciwieństwie do niej Joven na kogoś czeka. Może nawet umówił się z jakąś hogwarcką dupeczką, ojezujezu! Biedna Mads odrobinę się speszyła i nawet rozejrzała się ponownie, tylko możliwie jak najbardziej dyskretnie, żeby analizujący wszystko Quayle nie odkrył już w pierwszej minucie jej myśli. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że wbijam tak na kleszcza. – dodała po chwili pogodnym tonem, jednocześnie unosząc rękę ku górze w geście przywołującego kogoś z obsługi, bo w końcu wypadałoby się napić Ognistej, skoro już tu są. Pytanie tylko czy nie było to miejsce z samoobsługą, ale co tam, przecież może sobie pomachać łapką, może ktoś się zlituje!
Joven czekał już długo na swojego kumpla, który nie przychodził. Co jakiś czas zerkał na zegarek, choć nie było to zbyt często, bo za bardzo był pochłonięty analizowaniem ludzi wokół. To niesamowite, jak ludzie się tak publicznie obnażają ze swoimi historiami, uczuciami itd! Zdążył na przykład zauważyć kobiecinę, która kłóciła się ze swoim mężem, chociaż ją to akurat chyba widzieli wszyscy, tak się darła. Był też mężczyzna, który spotkał się z dawno niewidzianym bratem i dwóch typków robiących podejrzane interesy, bowiem Indianin dostrzegł ich ukradkowe, nerwowe spojrzenia oraz wymienianie się kopertami. Ta historia interesowała go najmniej, dlatego też jej najmniej uwagi poświęcił. Za to ciekawy był co u braci, choć tylko jednego widział przodem i mógł rozszyfrowywać z ruchu warg co mówi. Ciężko mu było nie widząc drugiego faceta, ale to nic! Dla Quayle'a nic trudnego, jeżeli coś mu się chciało. A teraz tak było, bo chciał zabić dłużący się czas w tym miejscu. Kelnerka co chwilę przychodziła spytać, czy chłopak czegoś nie zamawia, bo nie może tak tu siedzieć. A on cały czas powtarzał, że kupi coś wtedy, gdy przyjdzie jego przyjaciel. A on wciąż i wciąż nie przychodził... Szczerze mówiąc już miał się stąd zabierać, bo co jak co, ale pić w samotności to nie lubił. Wtedy jednak przysiadła się do niego Madison, co skwitował najpierw zdziwionym wyrazem twarzy, ale zaraz potem się uśmiechnął. Przecież to bardzo miłe towarzystwo! I nie miałby nic przeciwko, aby dłużej z nim zostało. Ale kto wie, może przyszła na chwilkę się przywitać, bo jest z kimś umówiona? No nic, okaże się! - Nie, ale to świetny pomysł! - odparł żywo na jej słowa z odpowiednią miną, mówiącą, że rzeczywiście podsunie taki pomysł drużynie. Oczywiście było to kompletną nieprawdą, ale co z tego? Poza tym za bardzo lubił Richelieu, aby jej taki numer wycinać! Chociaż... gdyby usłyszał jej myśli, byłby bardziej ku temu skłonny, choć raczej też by się zaczął śmiać jak opętany. Joven i dupeczki, jakiekolwiek zresztą? Bitch, please. Chociaż może powinien uznać to za komplement? Że jakieś w ogóle by go chciały? Co byłoby na swój sposób podejrzane. Przecież był cholernym dziwakiem, nikt o zdrowych zmysłach by się koło niego nie kręcił. Sam się czasem zastanawiał jak to się w ogóle stało, że miał w swoim życiu dziewczynę. A jeszcze po drodze jego obecna tutaj towarzyszka się w nim zadurzyła! Dziwił się temu okropnie, zaczynając sądzić, że te kobiety to jednak masochistki są. On przy rozstaniu się z Delacroix postanowił sobie, że zostanie sam. To będzie najlepsze wyjście i dla niego i dla wszystkich. Tak. Dobrze jest sobie czasem coś wmówić, mhm. - Nie. Umówiłem się z Peterem, ale ten kretyn się nie pojawił i nawet nie raczył mnie o tym poinformować, a czekam już chyba ponad godzinę - zwierzył się jej, robiąc nieco niezadowoloną minę. Po chwili się jednak rozpogodził. - Ale w sumie wyświadczył mi przysługę - rzucił kolejnym żarcikiem. Coś dziwnie pozytywnie był dziś nastawiony! W każdym razie kelner podszedł do ich stolika, więc mogli złożyć zamówienie. Ognista na dobry początek!
Madison zawsze zastanawiało to, dlaczego Joven bezustannie wszystko i wszystkich tak analizuje, było to równie fascynujące co zastanawiające. Jasne, ona sama też to robiła, często siedziała cicho i po prostu obserwowała otoczenie i w sumie trzeba przyznać, że rzadko kiedy podobały jej się dokonane obserwacje, gdyż w większości przypadków czuła się zniesmaczona zachowaniem innych ludzi, dlatego też ograniczyła swoje przyzwyczajenia tylko do pewnego, wąskiego grona osób, a na resztę przestała zwracać uwagę, tylko okazjonalnie wyłapywała z tłumu jakieś odmienne zachowania lub dziwne historie, ale raczej wynikało to z jej ciekawości i wiecznego zainteresowania absolutnie wszystkim niż jakiś wzniosłych celów. Oczywiście gdyby nadarzyła się ku temu okazja, chętnie wysłuchałaby wszystkich spostrzeżeń Jovena, jednak wiedziała, że ten tak z zasady niechętnie się nimi dzielił. W takim razie Richelieu przytelepała się w samą porę, w końcu zawsze to milej siedzieć z kimś znajomym, nawet jeśli się nie spodziewało jego obecności, niż wychodzić rozgoryczonym z powodu nie pojawienia się oczekiwanej osoby! Dziewczyna zaśmiała się krótko, widząc początkowe zdziwienie malujące się na twarzy Indianina. - Kurczę, a mogłam Ci nie podrzucać tego pomysłu, zawsze wpierw gadam, a potem myślę – skwitowała, krzywiąc się nieznacznie. I o tyle, o ile pierwsza część oczywiście była żartem, o tyle druga już trafiała idealnie w sedno sprawy. W końcu prawdą było to, że Mads często działała pod wpływem impulsu i pomimo tego, że większości swoich działań, nawet jeśli wiązały się z niezbyt przyjemnymi konsekwencjami, na ogół nie żałowała, ze swoich dziwnych wypowiedzi często musiała się tłumaczyć. No ale to już pewnie wynikało z jej dość specyficznego poczucia humoru, które czasami się u niej uaktywniało, a które dość ciężko było zrozumieć. Niby Joven i dupeczki brzmiało jak oksymoron, a jednak wszystko się może zdarzyć! Kto wie, może chłopak po przyjeździe do Hogwartu odkrył swoje oblicze Casanovy i wyrywał panienki, które były zafascynowane nieokrzesaniem takiego barbarzyńcy z Kanady? No ale żarty na bok, przez głowę Madison w ciągu jednej minuty na serio przebiegło milion najróżniejszych myśli. W końcu dlaczego Joven miałby się nie podobać dziewczynom z Anglii? Był tak odmienny od każdego innego chłopaka, z jakimi kiedykolwiek przyszło jej mieć styczność i choć może momentami wydawał się być odpychający swoim zachowaniem, jednocześnie miał w sobie coś, co niesamowicie przyciągało i nie pozwalało pozostać obojętnym. Swojego czasu przecież sama wyniosła go do rangi ideału i w tym momencie naprawdę była gotowa uwierzyć we wszystko. Tak przy okazji, jak myślę sobie o tych wszystkich relacjach, jakie łączą poszczególnych członków kanadyjskiej drużyny, naprawdę zaczynam się zastanawiać, jakim cudem Madison tolerowała związek swojej wyjątkowo bliskiej przyjaciółki i Jovena, bez żadnych prób sabotowania, scen zazdrości i innych dramatów, to doprawdy niewiarygodne! I choć wstyd się przyznać, pewnie poczuła jakąś dziwną ulgę, gdy ten związek się rozpadł, ale równocześnie oczywiście współczuła tej dwójce z całego serduszka, bo w końcu potrafiła się zdobyć na odrobinę empatii względem bliskich jej osób i w tym wypadku doskonale wiedziała, że ani Marceline, ani Jovowi nie jest łatwo. - Wiesz jak to jest, pewnie chciał się rozgrzać w trakcie drogi, skończył w jakimś rowie i pewnie właśnie tam przywita go słońce – stwierdziła, wzruszając przy tym lekko ramionami. – Och och, Jovenie Quayle, przestań, bo się zarumienię! – zażartowała, zasłaniając usta i zniżając spojrzenie, tak jak to robią wszystkie pruderyjne skromnisie. To dobrze, że Kanadyjczykowi dopisywał humor, proszę wierzyć, że było to na tyle rzadko spotykane, że pannie Richelieu od razu się ciepło na serduszku zrobiło, jeśli wiecie, co mam na myśli! Jednak kiedy kelner pojawił się z ich zamówieniem, szybko zapomniała o swojej roli zawstydzonej panienki i bez pytania chwyciła butelkę, by nalać bursztynowego trunku do dwóch szklanek, mając nadzieję, że Indianin się nie zdziwi zbytnio, bo w końcu znał ją na tyle, by wiedzieć, że to właśnie ona prawie zawsze podejmuje się polewania alkoholi przy każdej okazji, nawet gdy już ledwo utrzymuje pion, ale liczmy na to, że tym razem z zachowaniem równowagi nie będzie miała problemów!
Dlaczego? Ciężko stwierdzić, po prostu tak już miał, choć nie zawsze. Przed śmiercią Adama mniej interesował się innymi ludźmi. Może potem zaczęła doskwierać mu samotność? I potrzebował mieć kontakt z innymi właśnie chociaż w ten sposób? Często też poprzez ich obserwacje był w stanie dopasować ich uczucia do swoich i je jakoś nazwać, bo on nie potrafił ich odpowiednio określić. Gubił się w sferze emocjonalnej i nie do końca był w stanie stwierdzić, czy to, co czuje to miłość, zakochanie, zauroczenie czy jeszcze coś innego. Obserwacje niejako dawały możliwość rozszyfrowania takiej zagadki, choć oczywiście nie zawsze. Niewątpliwie zaś ułatwiało to czasem wiele spraw! I potem potoczyło się to lawinowo, mianowicie nie analizował jedynie ludzi, ale też i inne aspekty życia, czy jakieś totalne pierdoły nikomu do szczęścia niepotrzebne. To był po prostu nawyk już w tym momencie. Dokładnie tak, jest szalenie duża szansa, że Joven dziś nie wyjdzie stąd rozgoryczony, a może nawet rozbawiony? Hmm, przy Madison to w sumie całkiem możliwe! Nie da się ukryć, że była zdecydowanie bardziej pozytywnym charakterem w tym naszym przedstawieniu. Więc chyba tylko w niej nadzieja! - No widzisz, teraz już trudno, musisz się zmierzyć z konsekwencjami - kontynuował temat, robiąc może nieco zbyt teatralną minkę, jakoby mówił poważnie, a nie mówił i to raczej było wiadomym. - Ale nie przejmuj się, kiedyś uzbierasz na bilet powrotny - dodał pocieszającym tonem, kiwając głową z aprobatą dla swoich słów. Bo nie był pewien, czy na tak duże odległości można było się teleportować. W zasadzie to chyba niezbyt, skoro jedni przylecieli tu samolotem, inni użyli statku, tylko na krótkim odcinku używając teleportacji. Także coś w tym musiało być! W każdym razie Indianinowi nie przeszkadzał fakt impulsywności jakiejkolwiek znanej mu osoby. On też bywał impulsywny, choć może na takiego nie wygląda, a raczej na pewno. Też miewał szalone pomysły, nagłe olśnienia i chęci zrobienia czegoś nieprawdopodobnego. I wbrew pozorom lubił takie osoby, które bywały jego przeciwieństwem. Chyba z kimś takim drugim jak on by oszalał. Nie dość, że musi znosić samego siebie, to jeszcze kogoś podobnego, o Merlinie! Nie, hogwarckie dupeczki na niego nie leciały, chociaż... może zainteresował sobą jakieś ze dwie osoby, ale to nie było nic pewnego i nic wartego rozpatrywania, przynajmniej na chwilę obecną. Jemu niestety siedział w głowie ktoś inny, ale tak czy siak nie zamierzał z nikim flirtować, podrywać czy się umawiać. Seks bez zobowiązań, czy w jego aktualnym przypadku jakikolwiek seks, nie wchodził w grę, a związki nie były dla niego. Zdołał się już o tym boleśnie przekonać. Chociaż z drugiej strony był tylko facetem, więc pewnie pozbywanie się stanika na jego widok mogłoby mile połechtać jego ego, hehehs. Może Madison nie do końca wiedziała o ich związku, bo wątpliwym jest, aby się z tym przesadnie afiszowali, a może po prostu postanowiła być dla nich bardzo dobra, któż to wie! - Na to wychodzi niestety. Może powinniśmy go ratować? - odparł, uśmiechając się lekko, a potem zaśmiał się krótko na jej udawaną skromność. - Madison Richelieu, nieładnie tak zdradzać czyjeś dane w miejscu publicznym - upomniał ją niczym profesor uczelni wyższej, po czym ponownie się zaśmiał i odebrał swoją ognistą od Kanadyjki, która to wzięła się za polewanie trunków. On za to nigdy tego nie robił, zostawiał tą chwalebną pracę innym. - To co, za spotkanie? - spytał, unosząc nieco swoją szklankę.
Och nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, czytam mojego poprzedniego posta i się chwytam za głowę. „Było to równie fascynujące co zastanawiające” dafuq? Jestem pewna, że chodziło mi o jakieś inne słowo i gdy to pisałam, na pewno miało to jakiś sens, którego teraz po prostu nie mogę dostrzec, ale niemniej jednak jestem pod wrażeniem swojego ogarnięcia, więc mam nadzieję, że tak piąte przez dziesiąte wyłapujesz o co mi chodzi! A wracając do tematu, Madison nigdy tak naprawdę całkowicie nie ogarnęła sytuacji związanej z chorobą i śmiercią Adama. Może dlatego, że w tym okresie trzymała się trochę na dystans, bo nigdy nie była na tyle empatyczną osobą, by zapewnić odpowiednie wsparcie psychiczne, może dlatego, że jej relacje z Indianinem nigdy nie były wyklarowane, a ona po okresie dość otwartej manifestacji uczuć, nie wiedziała, gdzie znajduje się delikatna, niewidzialna granica i nie chcąc pogarszać sytuacji i przekraczać owej granicy, w kontaktach z chłopakiem zachowywała się wręcz asekurancko, chociaż pewnie nie raz miała to sobie sama za złe. Oby tak było, bo inaczej Madison już w ogóle stwierdzi, że Joven toleruje ją tylko ze względu na dobro drużyny, a tak naprawdę ledwo ją znosi i biedna już kompletnie przejdzie straszną degradację pewności siebie! - Postaram się być twarda i nie płakać – oznajmiła poważnym tonem, dumnie wypinając pierś i unosząc brodę. Zaśmiała się na jego słowa o zbieraniu pieniędzy na bilet powrotny. Bez pomocy rodziców faktycznie mogłoby to trwać trochę długo. – Zawsze mogę kogoś zabić i przywłaszczyć sobie pieniądze, przecież wiesz, że potrafię być niebezpieczna! – powiedziała tak dramatycznym głosem, jakby naprawdę była największą zbrodniarką w Kanadzie, chociaż chwilę później poruszyła szybko brwiami w zabawny sposób, co pewnie popsuło wydźwięk jej wypowiedzi. Zdecydowanie coś musiało być w tym, że na duże odległości nie używali teleportacji ani świstoklików! Chociaż właściwie, gdyby spróbowała się teleportować na mniejsze odległości, etapami, niemalże skacząc z wyspy na wyspę, z Anglii na Islandię, później Grenlandię i dalej aż do Kanady? Tak czy inaczej, może lepiej nie ryzykować, jeszcze by się rozszczepiła i kto by ją poskładał w całość? Właściwie jak tak sobie o tym myślę, dochodzę do wniosku, że łatwiej jest obcować z osobami impulsywnymi niż z opanowanymi i zawsze wyważonymi, te bowiem reagują naturalnie, a nie przemyśliwują dokładnie każdą poszczególną wypowiedź, jednocześnie oczekiwaniem wyprowadzając innych z równowagi. A skąd mógł wiedzieć? Może już istniało całe grono fanek Indianina, który stanowił dużą odmianę od stereotypowego Anglika i w dodatku miał szanse na zostanie gwiazdą Quidditcha? A tak właściwie, skoro Quayle był wszechmocnym czarodziejem, czy nie mógł sobie w jakiś magiczny sposób usunąć lub przynajmniej zamaskować blizny? Przecież nie może ze względu na nie na całe życie unikać przyjemności! Znaczy oczywiście, kiedyś na pewno pozna kogoś, komu zaufa do tego stopnia, że liczne blizny obecne na jego ciele nie będą stanowić żadnej bariery, jednak życie jest tak krótkie i kruche! Oczywiście gdyby Mads wiedziała o tym wszystkim, doradziłaby Jovenowi korzystanie z każdej ulotnej chwili i ze wszystkich uroków życia. Najlepiej z nią. Hehehehe. W sumie nawet nie myślałam o tym w ten sposób! Może i się nie afiszowali, ale wydaje mi się, że Madison ze względu na swoją przyjaźń z Marceline, jak i niesamowitą zazdrość o każdą dziewczynę, która chociażby spojrzy na Quayle’a coś tak jednak wiedziała, więc chyba jednak była dla nich bardzo dobra! - Naaah, Peter jest jak kot, zawsze spada na cztery łapy! – stwierdziła jeszcze radośnie, wierząc w to, że nawet jeśli ich kolega naprawdę wylądował w rowie, to pewnie znalazł sobie rozrywkowe towarzystwo czy coś takiego, tak czy inaczej, na pewno da sobie radę i się nie obrazi, że nie ruszyli mu z odsieczą. – Wychowywałam się w dziczy, nie znam zasad savoir-vivre – rzekła na swoją obronę, jednocześnie robiąc smutną minkę, gdy pan profesor Quayle tak ją skarcił, jednak szybko jej twarz ponownie się rozpogodziła, a usta rozciągnęły w szerokim uśmiechu, odsłaniającym rządek zębów, kiedy chwyciła swoją szklankę i przyłączyła się do toastu. – Za spotkanie! Następną kolejkę możemy wypić za zdrowie Petera, tak na wszelki wypadek. – zaproponowała, puszczając przy tym perskie oko do Jovena, po czym napiła się trunku. Ach jaka szalona, oby tylko ognista nie zmogła jej zbyt szybko! - Co tam w ogóle u Ciebie? – zapytała po chwili, ponownie omiatając wnętrze pubu spojrzeniem - Tylko błagam, nie mów „Kanada podoba mi się bardziej” albo „coś tam jest gorsze niż kanadyjskie”, bo to już chyba słyszałam milion razy. – dodała pospiesznie, wywracając przy tym teatralnie oczami. Ależ z niej urocza istotka!