Kultowe miejsce - zatłoczone i wiecznie przepełnione studentami. Pomimo swojej popularności, zawsze można znaleźć tu jakiś wolny stolik, a przemiła obsługa nie zapomina o żadnym kliencie. Przez jakiś czas pub nazywał się "Pod Trzema Różdżkami", gdy został przejęty przez fanatyków Koalicji Czarodziejskiej - o politycznych niesnaskach nie ma już jednak śladu i witani są tutaj wszyscy, niezależnie od czystości krwi.
Dostępny asortyment:
► Sok Dyniowy ► Woda Goździkowa ► Piwo kremowe ► Dymiące Piwo Simisona ► Rum porzeczkowy ► Malinowy Znikacz ► Grzane wino z korzeniami i koglem−moglem ► Ognista Whisky ► ”Najlepsza Stara Whiskey Campbell'a” ► Wino skrzatów ► Wino z czarnego bzu ► Sherry ► Rdestowy Miód
Nie tylko starsi Bennettowie byli zdziwieni. Elliott już do reszty nie miał pojęcia, co się dzieje. Przecież sami tak mówili, a teraz się wypierają? Niech sobie nie robią z niego żartów! Może tylko mu się przesłyszało i faktycznie wyciągnął błędne wnioski? Bzdury, słyszał na własne uszy! Gdyby sytuacja faktycznie przedstawiała się tak, jak wyobrażał to sobie najmłodszy z braci, byłoby niezłe zamieszanie. W każdym bądź razie dobrze, że Drake i Cedric zostali od siebie odciągnięci przez jakichś dryblasów. Wprawdzie to był bodajże barman i jeden z klientów, ale i tak byli więksi i silniejsi. Oczyma wyobraźni już widział swoich braci w skrzydle szpitalnym, a jakby dodatkowo i tam zachciało im się bójek, to w świętym Mungu jeszcze by wylądowali, o! Na szczęście wyżej wymienieni "dryblasi" skończyli przedstawienie, prawdopodobnie ochraniając wszystkich przed katastrofalnymi skutkami. No, bo Elliott to tak sobie myślał, że jakby tak nie przestali się bić, to wybuchłaby taka rozróba, że może nawet wszyscy zostaliby zamknięci w Azkabanie, kto wie? Och, ale na pewno udałoby się im uciec! Zobaczyliby dementory, ojejej! Aleale wróćmy do rzeczywistości. Przecież z tego wynikło jedno wielkie nieporozumienie. - Jak to? Przecież sami mówiliście! Słyszałem waszą rozmowę, przecież siedziałem tutaj! - upierał się co do prawdziwości swoich słów, jednak nie był to ton dziecka, które zostało oszukane. Mówił całkiem poważnie, słychać było w jego głosie zdziwienie - No, bo wprawdzie zastanawiałem się co zamówić, ale słyszałem jakieś urywki. Coś o Ellie, coś o Christianie... Łatwo skojarzyć fakty. No, nie wygłupiajcie się! Wiem, co słyszałem. Przewrócił oczami, w duchu stwierdzając, że pewnie go wrabiają, chociaż nie do końca to rozumiał. Jak mogliby wrabiać go, kiedy Drake ostatnio był taki nie w sosie? W dodatku tuż po bójce, którą wszczęli? Jedno było pewne - teraz to na pewno nie dostaną zamówienia. Prędzej wyrzucą ich z pubu, hehs.
No nie, tego było już za wiele na Drejkową głowę. Przecież znał Ellie od dziecka, nie zrobiłaby czegoś takiego. To do niej niepodobne. A nawet jeśli zadurzyłaby się w Shiverze, to by mu powiedziała. Byli przecież najlepszymi przyjaciółmi. Tego nie da się zmienić ot tak sobie! I on, Bennett, dałby sobie za to głowę uciąć. Tylko czemu więc jego bracia zaczęli o tym gadać? I jeszcze ten głupkowaty tekst Cedrika! Puchon momentalnie zmarszczył gniewnie brwi i spojrzał na niego z chęcią mordu. Znowu. - Zamknij ryj - warknął w jego kierunku, dając do zrozumienia, że gówno wie i niech się nie wtrąca. Na Merlina, za co został pokarany takim bratem?! Tak, właśnie tak w chwili obecnej myślał. Dopiero później dopadną go wyrzuty sumienia, ale jeszcze na to za wcześnie. Teraz był na niego wkurwiony i najlepiej niech ten człowiek zniknie mu z oczu. Oczekiwał jakiejś racjonalnej odpowiedzi od Elliotta, dlatego zaraz potem to w niego wbił swój wzrok. Na szczęście, albo i nie, nie doczekał się żadnych logicznych argumentów, dowodów czy choćby opowieści, bo najmłodszy Bennett okazał się być albo głuchy, albo kompletnie oderwany od rzeczywistości. Drake znał go na tyle, aby przychylić się do tego drugiego. Najpierw spojrzał na niego jak na chorego umysłowo, by potem pokręcić głową i westchnąć z rozczarowaniem. - Elliott, na Helgę, zacznij w końcu ogarniać co się dzieje dookoła siebie. Ani ja, ani Cedric słowem o tym nie powiedzieliśmy. Najpierw była mowa o tym, że Ced bił się z Shiverem, a potem o Ellie - wyjaśnił mu pełen zrezygnowania. I chciał coś dodać, ale w tym momencie szarpnął go za ramię barman, który ewidentnie był już wkurzony całym zajściem. Jeszcze pogaduszek im się zachciało! - Albo zostajecie i będziecie grzeczni, albo wypad z mojej knajpy! - huknął do każdego z rodzeństwa, głową wskazując na drzwi. Koleś, który stał przy krukonie nie odzywał się wcale, ale chyba gotowy byłby iść w ślad za pracownikiem Trzech Mioteł.
Wielki pan kazał mu zamknąć ryj, no kurwa. Chce dobrze, wychodzi źle, koniec z Cedrikiem chcącym pomóc, widocznie wszystko powinien zlać, bo nawet własny brat tak mu się za szczerą troskę tak odpłaca! Pomińmy fakt, że troska przerodziła się w obrażanie i narzucanie swojej woli, EKHM. - Sam zamknij ryj i sie zastanów nad tym wszystkim - miał jeszcze ochotę pokazać, aby Drake puknął się w czółko, ale jak już wiemy, ten muskularny gościu z sąsiedniego stolika skutecznie utrudniał mu jakikolwiek ruch. Spojrzał jeszcze na Elliotta, kręcąc głową. Z KIM ON SIĘ WYCHOWAŁ? Znaczy dobra, kochał ich nad życie, ale w tym momencie absolutnie nie myślał o tym wszystkim w ten sposób, był wkurzony. Jak na Bennetta przystało! - Ja spadam - jeszcze dysząc z wściekłości, poinformował barmana, który chyba wydawał się z tego powodu odczuwać ulgę. W końcu udało mu się wyszarpnąć z uścisku tego faceta za nim, który chyba nieco już poluźnił uścisk, słysząc, że chłopak chce opuścić bar. Ced spojrzał już tylko na Drake'a z chęcią mordu (gdyby nie barman i ten dziwak za nim, jeszcze raz chętnie przywaliłby braciszkowi), a na Elliotta z politowaniem, po czym jeszcze splunął krwią (pozdrawiamy maniery) i poprawiając kurtkę, wyszedł z baru, oczywiście trzaskając drzwiami. Musiał odreagować.
Cudownie. Najpierw urządzają sobie bijatyki w miejscu publicznym, a potem dodatkowo dają mu do zrozumienia, że jest nienormalny. Wielkie dzięki! Nie lubił, kiedy ktoś robił w ten sposób, choć doskonale wiedział, że to jego wina. Był za bardzo zamyślony, wyłączył się z rozmowy i tym samym usłyszał jakieś totalne głupoty, którymi podzielił się z braćmi. Tyle wystarczy, żeby wywołać zamieszanie! Może nie był wdzięcznym słuchaczem, ale zirytowało go zachowanie Cedrika i Drejka. Przecież chciał dobrze, próbował tylko dowiedzieć się o co chodzi. To takie straszne? A oni mają jeszcze wyrzuty! Powinni zająć się własnymi tyłkami, w końcu to przez nich interweniował barman i jakiś dryblas, bo zakłócali wszystkim spokój. Jego zdenerwowanie nie było tak wielkie, jak pozostałych Bennettów, ale jednak nie potrafił być spokojny - to już chyba u Bennettów rodzinne. - Za bardzo bierzecie wszystko do siebie! - zawyrokował, mówiąc nieco urażonym tonem i odrobinę za głośno. Potem Ced wyszedł z baru, a Elliott miał przy tym minę, jakby wszyscy osądzali go, że to jego wina. Choć oczywiście tak nie było, sami się pobili, w każdym razie przepełniało go rozgoryczenie. Może był najmłodszy, ale na pewno miał więcej oleju w głowie niż jego starsi bracia razem wzięci! Rozejrzał się po barze. Ludzie powoli wracali do swoich posiłków i rozmów, część jednak wciąż na nich się gapiła, choć na pewno już nie z takim zainteresowaniem, jak na początku. Elliott chciał im powiedzieć, żeby nie wtrącali się w cudze sprawy, ale przecież oni tylko patrzyli, poza tym byli w miejscu publicznym. - Drake, idziesz? - zawołał przez ramię, zmierzając w kierunku wyjścia, ale nawet nie obejrzał się, czy ten faktycznie za nim idzie. Nono, wkurzył się troszkę na braci!
Ostatnio nie było jej przez dłuższy czas w szkole. Co o tym zadecydowało? Bardzo ważne sprawy rodzinne. Jonatan znowu miał problemy... Oni znowu mieli problemy. Kiedy żyje się w takich warunkach, jak on na co dzień (a ona w każde wakacje, kiedy to do niego jeździła) nie dziwota, że czasem sytuacja jest nie do zniesienia. W końcu biedne, mugolskie meliny Londynu to nie jest miejsce, gdzie można się wychować i mieć dobrą przyszłość. Ale na szczęście Jonatan pracował, więc była nadzieja na to, że za jakiś czas wyprowadzi się. Co więc się stało, że musiała wrócić? Mianowicie okradli go. Ktoś w nocy włamał się do mieszkania, kiedy Jonatan miał na nocną zmianę. Niestety chłopak wrócił wcześniej niż zwykle i zastał mocno nietrzeźwego sprawce. Co działa szybciej? Różdżka wyciągnięta z kieszeni, czy trzymany w ręce metalowy drąg? Niestety, kiedy na co dzień nie korzysta się z magii traci się refleks. Efekt był taki, że Jon był mocno poturbowany. A że leczenie szpitalne jest kosztowne Corin niewiele myśląc wróciła pomóc bratu jak tylko mogła. Opiekując się nim i chodząc do jego pracy byle by tylko jej nie stracił. Teraz, kiedy było już dobrze mogła wrócić do szkoły. Tylko był jeden, mały problem... Zniknęła bez słowa i nie dawała znaku życia przez ponad miesiąc. Już widziała wściekłe spojrzenia przyjaciół, którzy zrobią jej taką reprymendę, że będzie się przed nimi płaszczyć i przepraszać. I pierwszą osobą, z którą chciała się spotkać był Prince. Poniekąd dlatego, że myślała, że od niego dostanie najmniejszą burę. Dlatego wysłała mu sowę z datą, godziną i miejscem spotkania. I w tym momencie siedziała w trzech miotłach przy jednym ze stolików wpatrując się w drzwi w tak uporczywy sposób, że osoby wchodzące miały wrażenie, że widzą lwice polującą na dorodną antylopkę.
Grigori Orlov był zapewne nienapasiony alkoholem, dlatego wybrał się do trzech mioteł wraz ze swoim nowym najlepszym kumplem Dexterem Vanbergiem. Po meczu mieli parę dni picia, dlatego chodzili od pubu do pubu każdego dnia zwiedzając inny. Kiedy zatoczyli koło musieli wrócić pić do trzech mioteł. Wypili odpowiednią ilość alkoholu by się trochę zaprawić i jeszcze lepiej poznać. Dexter wziął namiary od jakiejś dziewczyny i poflirtował z jeszcze inną, kiedy Grig sączył alkohol. W końcu postanowili się zbierać. To była kolej Orlova na zapłatę, dlatego kazał swojemu współlokatorowi iść, a on zapłaci. Dexter posłusznie wyszedł na zewnątrz mamrocząc, że zajdzie jeszcze do jakiegoś sklepu. Grigori na to pokiwał tylko flegmatycznie głową i zaczął się przeciskać do baru. Boże, więcej ich matka nie miała, Orlov kierował się w stronę kas niezadowolony z panującego tu tłoku. W końcu stanął przed barmanką i zaczął wyjmować odpowiednią ilość pieniędzy, zerkając jeszcze za siebie czy jego kumpel wyszedł już z budynku.
Rok temu, na feriach zimowych, bądź też na wakacjach, Effie dzieliła pokój z Ioannisem - prefektem Ravenclawu. Oczywiście po tym na pewno zostali super ziomkami, jednakże przez nawał obowiązków, jak ganianie głupiutkich puchonów, mięli bardzo niewiele okazji na spotkania. Wróćmy jednak do tamtej przerwy od szkoły, otóż Effka, jako właścicielka pokaźnej garderoby, pakowała się wówczas najdłużej. Wszyscy inni dawno się rozeszli, kiedy ona wciąż układała ciuszki w walizce. To właśnie podczas tych mozolnych czynności (chociaż właściwie ona tylko siedziała na łóżku i machała różdżką), zauważyła, że jej współlokator zostawił parę bibelotów. Jako najwspanialsza pani prefekt, Eff postanowiła, że zabierze te rzeczy i mu je odda! Ach ta jej wrodzona dobroć! No, kto by pomyślał, że to dziewczę jest jednocześnie tajemniczym wizbookowym hejterem? Po roku czasu Effka przypomniała sobie, że wciąż ma w pokoju rzeczy Ioannisa, szybko więc wysłała do niego zawiadomienie, i dodała, żeby zobaczyli się w Trzech Miotłach... wszakże po co mieli spotykać się na korytarzu, skoro dookoła są takie świetne bary! Ponad to od razu mogła się napić alkoholu (który może jej postawić Grek w ramach wdzięczności za oddanie przedmiotów), ach ten Ślizgoński spryt! Effka o umówionej porze stawiła się w knajpie, zdjęła swój czarny płaszczyk zostając jedynie w granatowej sukience, rozpuściła włosy schowane pod kapeluszem i usiadła przy jednym ze stolików. Następnie wila zamówiła szklaneczkę whishey, odpaliła papierosa i zupełnie pochłonęło ją czytanie wizbookowych ploteczek (akurat pomysłowo wzięła ze sobą owe tomiszcze), oraz pisanie komentarzy na temat ostatniej notatki, którą oczywiście była wysoce zdegustowana!
Temat meczu pomińmy kulturalnie milczeniem zgoda? Phahaha. To była totalna porażka. Dlaczego?! Przecież miał lepiej zgraną, sprawniejszą, LEPSZĄ drużynę. Ale to nic nie znaczyło. Nic, gdy ma się po prostu farta. Ci przeklęci Gryfoni z tą swoją całą dumą i odwagą mają więcej szczęścia, niż rozumu czy umiejętności. Całkowicie pokonany, z porażką ciągnącą się za nim jak niemiły zapach, wyruszył na samotną wędrówkę po pubach przedtem niemrawo pocieszając drużynę. Już nie był nawet wściekły, nie miotał przekleństwami, czy groźbami. To było coś więcej, niż przegrany mecz. Poważnie uszkodzone poczucie własnej godności. W dodatku wspomnienie tej całej bójki z Ionanisem wracało jak uciążliwy bumerang. Ale może nie powinien o tym myśleć. Szczególnie o konsekwencjach. Siedział właśnie w Trzech Miotłach, gdzie ludzi było masę, a on kończył następną średnią butelkę jakiegoś dżinu. Chciał zawołać kelnerkę, ale przez ten tłok raczej mało prawdopodobne, żeby w ogóle go zauważyła. Postanowił pofatygować się więc sam, z pustą butelką w ręku. Po drodze do baru zauważył znajomą sylwetkę, chociaż w większości czasu miał okazję obserwować ją na miotle. To ten przeklęty Gryfon, pałkarz, z zaciętością atakujący Cass, w dodatku pewnie kumpel tego całego Vanberga. Zanim cokolwiek postanowił, poczuł, że ktoś popycha jego na chwilę otępiałe ciało w kierunku Orlova. W efekcie wpadł na niego, trochę nieogarniający. - Jak kurwa leziesz? - wymruczał tylko pod adresem tego rozpychającego się bubka. W kierunku Gryfona na razie nic nie powiedział, gdyż po pierwsze trochę nie był w stanie, po drugie nie wiedział za bardzo co. - Kogo ja spotykam? - burknął w końcu bardzo elokwentnie.
Och, jakże się zdziwił, kiedy dostał zawiadomienie od Effie, że zostawił na feriach jakieś swoje rzeczy. Przecież to już rok minął, jak nie dłużej! Już nawet zapomniał szczerze mówiąc, cóż takiego tam zabrał, co nie wróciło z nim do Wielkiej Brytanii. Nie chciał iść na to spotkanie, nie był ostatnio zbyt towarzyskim człowiekiem. Bójka z Martello dostatecznie go zniechęciła do wszystkiego. Przecież nie popisał się absolutnie niczym i życie z tą świadomością było nieco depresjonujące. No ale ostatecznie uznał, że przyjdzie, bo i co ma lepszego do roboty? Szczególnie, iż sądząc po miejscu, jakie pani prefekt wybrała, chciała się chyba odrobinę zabawić spożywając alkohol i rozmawiając. TYLKO NA MERLINA, O CZYM ONI MOGĄ ZE SOBĄ GADAĆ? No nic, przyszedł. Przekroczył próg pubu, krzywiąc się na tłok, jaki zastał w środku. Nie mniej jednak przepychał się pomiędzy ludźmi, aby wypatrzyć gdzieś pannę Fontaine. Nie było to szczególnie trudne, jej geny wili były nie do przeoczenia. Zdobył się nawet na jakiś nikły uśmiech, obserwując jej poczynania na wizzbooku. W końcu też zasiadł na wolnym miejscu, uprzednio się rozbierając i zarzucając płaszczem na oparcie krzesła. - No hej, co tam masz dla mnie? - zagadał, nie zwracając uwagi, że mógłby jej przeszkadzać. W ogóle jak dobrze, że tym razem Obserwator nic o nim nie pisał. Może o poprzednich zmaganiach Greka już Eff nie pamiętała? Chociaż, znając życie to...
No cóż, bez przesady nie było aż takie porażki. W końcu to Cassandra najbardziej popisała się na całym meczu, oprócz oczywiście Clary, która złapała znicza. I przez większość czasu wygrywali. Jednak nie można powiedzieć, że mieli bardziej zgraną drużynę, co to to nie! Po prostu obstawili odpowiednich zawodników na odpowiednich miejscach i nie musieli w trakcie meczu zmieniasz szukającego, bo poprzedni był zbyt kiepski! Puchni za to nie mają ani odwagi, ani rozumu, ani nawet szczęścia z tego wynika! W każdym razie Orlov zupełnie nie myślał o tym jak czas spędzają zawodnicy Huffu. Zakładał, że płaczą razem w pokoju wspólnym i szydełkują czy coś w tym stylu. W końcu są takim grzecznym domem. Cóż za niespodzianka, że kapitan ich drużyny, postanowił wyruszyć tak jak on w wędrówkę bo barach. Tylko jego wędrówka była zwycięska, a Fabiano zdecydowanie nie! Grig przeliczał sprawnie kasę i podał wszystko barmance, która już z niecierpliwością wyciągała swoje chciwe łapska. Kiedy już chciał odwrócić się i wyjść, prosto na niego wpadł jakiś chłopak, którego odruchowo Orlov złapał, żeby się nie przewrócił. Dopiero po chwili ogarnął kto stoi naprzeciwko niego. Uśmiechnął się krzywo na widok Puchona i puścił go szybko. Zdecydowanie sporo dziś sobie wypił i nie był w najlepszym stanie. Na dodatek szedł z całą pustą butelką dżinu. Orlov uniósł do góry brwi słysząc niezbyt przyjemne przywitanie Włocha. - Twój alkohol średnio ci służy – zauważył uprzejmie pokazując głową na pustą butelkę. – Świętujesz popis swojej niesamowitej drużyny kapitanie? – zapytał jeszcze, bo nie mógł za bardzo się przebić do wyjścia. Jednak był na tyle wysoki, że zauważył Efi Fontejn wchodzącą do baru i siadającą przy stoliku, wlepił w nią uważne spojrzenie. Poza tym trudno było jej nie zauważyć, zdecydowanie wyróżniała się na tle innych ludzi. Grig pomyślał, że musi koniecznie wyjść stąd, póki go nie widzi. Szczególnie, że najwyraźniej ma towarzysza, którego Orlov chcąc nie chcąc próbował dojrzeć.
Tak naprawdę w tajemniczym spotkaniu Janka i Effki kryło się też drugie dno, bowiem dziewczyna miała po prostu pewne bardzo ważne, prefektowe rzeczy do załatwienia z nim. Zapewne jakieś przekazanie szkolnych planów i zadań, czyli same poważne i ściśle tajne sprawy, o których nie mogę się zbytnio rozpisywać! Kiedy chłopak przybył na miejsce Effka oderwała się od wizbooka i posłała mu uprzejmy uśmiech. Prawdę powiedziawszy była bardzo zaczytana w notatkach, więc kompletnie nie zwracała uwagi na to, kto znajduje się poza nimi w barze. A ponad to, właściwie takie obserwowanie ludzi, zwykle niespecjalnie ją pasjonowało! Kiedy Krukon zajął miejsce Effka wyciągnęła z torebki tajemnicze pudełko, które należało do Janka i od razu postawiła je na blacie. - To bardzo dziwne rzeczy, ale wyglądają na pamiątki - nawiązała do tajemniczej zawartości pudełeczka, które postawiła właśnie na blacie. - Postanowiłam, że mogę się czasem wykazać dobrocią, więc zabrałam je ze sobą - tak, tak Effka uznała, że czasem przełamie swój wizerunek podłej i nikczemnej Ślizgonki! Ba, dodatkowo skwitowała tą wypowiedź uroczym uśmiechem. Następnie dziewczyna wypiła kilka drobnych łyczków alkoholu, ponownie zaciągnęła się papierosem i z łoskotem zatrzasnęła wielkie, wizbookowe tomiszcze. - Niebawem w szkole mają się pojawić nowi uczniowie, dyrektor kazał nam zorganizować coś na ich przyjazd - przeszła w końcu do konkretów, nieco wyjaśniając tym samym, po co rzeczywiście pisała do Gavrilidisa. Słowa te prawdę powiedziawszy wypowiedziała z drobną niechęcią i leniwie gestykulując, bo średnio podobało się jej, że znów muszą wymyślać coś na przyjazd jakichś nieznanych uczniów. Oczywiście, uwielbiała imprezy, ale bywać na nich, a nie głowić się jak mogą wyglądać!
Oczywiście, że się popisała. Była świetna, jak i reszta drużyny. W końcu prowadzili bramkami, do czasu tego pechowego incydentu. Ale to już nieważne. Nie ma co płakać na rozlaną wódka, czy jak to tam się w tej Rosji mówi. Fabiano często śmiał się nad tymi mylnymi przekonaniami co do Puchonów. Owszem, są jednostki spokojne, życzliwe, nudne. Ale, żeby być sprawiedliwym i uczciwym, nie trzeba być nudnym. Tak więc zdarza się taki Petros, ale przecież Hera też należy do Żółtych. Chyba nie wszyscy Ślizgoni to podłe szuje, a Gryfoni dzielne rycerzyki, nie? Ależ przecież łatwiej jest myśleć stereotypowo. Fabiano nie był jeszcze pijany, chociaż jego stan też nie był świetny. Przynajmniej trzymał się na nogach i wysnuwał dość logiczne wnioski. Na przykład, że wpadł w pubie na Grigori'ego Orlova, osobnika wielce nieprzyjemnego, który w dodatku w sposób obraźliwy do niego przemawia. Wyprostował się nieco, rozmasował policzek w celu przywrócenia kompletnej świadomości i popatrzył przytomniej na Gryfona. Przy okazji zauważył, że ten wpatrywał się przez chwilę w punkt na lewo od nich. Obrócił więc głowę zauważając... Effie Fontaine, co gorsza, w towarzystwie tej panienki, Gavrilidisa. Złość podwójnie uderzyła mu do głowy. - Wiedziałem, że do dwulicowa, puszczająca się szmata, ale żeby z taką szują się spotykać? - rzucił pogardliwie. Rzecz jasna Fabiano miał na myśli to, że Ioannis, którego oskarżał o zdradzanie Mijki (a przy okazji o wszystko co złe) gawędził z tą wredną Panią Prefekt, która pisała na oficjalnym profilu obraźliwie o Puchonach.
Cóż jak widać Fabiano przyswoił niesamowitą ilość rosyjskich powiedzonek, istny z niego podróżnik, poliglota i takie tam. No tak, to prawda, po prostu po tym całym meczy wzmaga się agresja i Grigori zaczynał myśleć stereotypowo i dość prostacko. Chociaż Fabiano musiał mieć i tak przewagę cech przyjemniejszych, skoro trafił do takiego domu. Nigdy nie mówił, że Puchoni są całkowicie nudni. Byłby hipokrytą, bo przecież ostatnio sam usiłował się spotkać z jedną z jego domu. No cóż, to prawdopodobnie był w podobnym stanie co Grig po swoich melanżach po innych barach. Albo trochę gorszym, Rosjanin miał dość mocną głowę. Orlov za to wywnioskował, że to tamten zaczął nieprzyjemnie rozmowę, dlatego odpowiedział też niezbyt miło. Nie zwracał na niego później większej uwagi, bo zobaczył Effie, zastanawiając się jak szybko usunąć się z tego miejsca. Dlatego z pewnym opóźnieniem zrozumiał co mówi Fabiano. Powoli odwrócił głowę w jego kierunku. Spojrzał na niego spokojnie. Orlov nie był mistrzem potyczek słownych. I był dość impulsywnym człowiekiem. Dlatego nie zastanowił się nad tłokiem panującym tu i nad konsekwencjami tego co robi. I Fabiano mógł powiedzieć cokolwiek innego, a Rosjanin zlekceważyłby go uznając, że jest pijanym bulgoczącym coś pod nosem Puchonem. Nawet gdyby tamten obraził Effie w inny sposób. Ale za takie słowa nie mógł nie zareagować. Grigori Orlov cofnął się o krok, by mieć większy zamach, kiedy skierował zaciśniętą prawą pięść prosto w buźkę Fabiano.
Bo to w ogóle jest kulturalny, obyty człowiek. Trzeba tylko umieć z nim rozmawiać. No, i wszechstronnie uzdolniony. Umie na przykład zwalać z mioteł nastoletnie gwiazdeczki. I to całkiem nieźle. Okazuje się także, ze bić też się potrafi. Może mistrzem walki nie jest, ale wtłuc jakiemuś kolesiowi potrafi. A podobno sport odpręża, wymiennie z - dodaje pozytywnej energii. Własnie widzimy tego skutki. Chlanie na potęgę, znieważenia, bójki. A w myśleniu stereotypowo i byciem hipokrytą Rosjanin nie był odosobniony. Jakby nie patrzeć, ten problem dotyczy dużej części ludzi. I to im w większości nie przeszkadza. Wypowiedział na głos myśli, co nie było jak widać dobrym posunięciem. Nie zdążył przetrawić tego, co właśnie powiedział, zastanowić się nad sensem wypowiedzianych słów, czy pomyśleć, że mogłyby zostać źle zrozumiane przez potencjalnego odbiorcę. Nie zdążył, ponieważ czyjaś ciężka ręka uderzyła go w lewy policzek, tak, że chłopak zachwiał się, lecąc na najbliżej stojącą osobę. W miarę możliwości sprawnie powrócił do prawidłowej pozycji, zamrugał gwałtownie, przeklął siarczyście po włosku, szybko zmierzył wzrokiem rozgniewanego osobnika stojącego przed nim i nie zastanawiając się długo odwdzięczył mu się równie mocnym ciosem w szczękę. Ustawił się w odpowiedniej pozycji, aby przyjąć następny atak, lub sprytnie go uniknąć.
Grig też jest kulturalnym i obytym członkiem. Może trochę rzadziej niż Fabiano, ale dobra. Chociaż patrząc na ostatnie poczynania Włocha, powoli dorównywał Grigowi w byciu brutalnym. Obydwoje wyjątkowo okrutnie traktują ścigających swoimi pałkami, dość często uczestniczą w bójkach… Chyba powinni być tak naprawdę BFF. A właśnie, gadanie na temat dobrych stron sportu, a tutaj tak naprawdę wszyscy tylko na ustawki chcą się zapraszać. Nic bardziej mylnego. Pewnie nawet gdyby grali w szachy, skończyłoby się to równie brutalnie co mecz. Nie da się ukryć, że nie było to dobrym posunięciem. Orlov również nie przemyślał do końca tego co robi. Patrzył jak Fabiano leci na najbliższą osobę. Zdumiony swoim czynem rozejrzał się wokół, sprawdzając jak reagują ludzie. Oczywiście zaczęli się w popłochu odsuwać od niego raz od Włocha, gdyż zanim Orlov się zorientował, że tamten już z powrotem wstał, teraz z kolei od dostał pięścią w twarz. Grig cofnął się parę kroków łapiąc się za usta. Z warg zaczęła mu delikatnie lecieć krew, no pięknie. Zamierzał wobec tego mu oddać, więc już szedł w kierunku sprytnie ustawionego Włocha. Niestety właśnie wtedy jakaś kelnerka z tacą próbowała przepchnąć się obok nich, więc Rosjanin nie tylko nie trafił tamtego, ale jeszcze potrącił kobietę, której z rąk wypadła taca. Pod stopy dwójki fajterów pospadały i potłukły się szklanki z drinkami i parę butelek potoczyło się po ziemi.
Och, tego się nie spodziewał, ale to może akurat dobrze - nie musiał się martwić o sztuczne podtrzymywanie rozmowy, kiedy nie będzie wiedział, cóż więcej powiedzieć. Bo ileż mogło trwać oddawanie rzeczy? Mogli to zrobić w sumie na korytarzu podczas super patrolu, no ale okej, tu też jest miło. Na razie. I też nie zawsze, bo tyle tu ludzi, że co chwilę ktoś się ocierał o jego plecy, brrr. Starał się jednak wyglądać mniej gburowato niż zwykle, dlatego specjalnie dla ślizgonki uśmiechał się delikatnie, cóż za zaszczyt, hoho. Zresztą, ona również była jakaś dziwnie uprzejma, dlatego nie minęło zbyt długo, kiedy zaczął patrzeć na nią odrobinę podejrzliwie. Ale tylko przez krótki okres czasu, bo chcąc nie chcąc, geny wili działały i Gavrilidis po prostu nie potrafił być zbyt długo przy niej naburmuszony, a usta same odginały się do góry. MAGIA CHWILI eheheh, sure. - O, tak, dzięki - odparł na wieść o pamiątkach, po czym nawet tam nie zaglądając, zabrał je ze stolika i wcisnął w kieszeń płaszcza zawieszonego na krześle. Potem podniósł wzrok na panią prefekt i już, już miał coś mówić, kiedy wyskoczyła z tymi gośćmi w Hogwarcie. Na Rowenę, ZNOWU? Nie miał z nimi zbyt dobrych doświadczeń, szczególnie zważywszy na takiego Martello, który gdyby nigdy tu nie przyjechał, nie mąciłby w jego związku z Mią i dzięki temu żyliby długo i szczęśliwie. Niestety, ten Włoch od siedmiu boleści nie dość, że musiał się tu zjawić, to jeszcze zostać. I dla tych, którzy znają Ioannisa, nie powinno być dziwnym to, iż skrzywił się znacznie na tą wieść. Świetnie, kolejni idioci do kolekcji. No ale co miał zrobić, był przecież prefektem? - No to... impreza zapoznawcza? - rzucił najbanalniejszą i najoczywistszą rzeczą, aby to może Eff trochę pogłówkowała, a on będzie sprawiał wrażenie, jakoby rzucił najgenialniejszym pomysłem ever. Cóż za spryt, no gdzie go ta tiara przydzeliła to ja nie wiem... W zasadzie to chyba nawet chciał coś dodać od siebie, gdyby nie to, że kątem oka zauważył przy barze jakieś ogromne poruszenie, a potem usłyszał niezły huk spadającego szkła. Spojrzał z zaciekawieniem w tamtą stronę, dostrzegając jakiegoś nieznanego mu typa, który... tłucze się z tym idiotą z pucholandu? Na Merlina, czy ten cały Fabiano ma nie pokolei w głowie? Zaczepiać porządnych ludzi? Nie mniej jednak sytuacja go trochę rozbawiła, więc rozsiadł się luźniej na krześle. - Dobrze! Obij mordę temu makaroniarzowi! - wydarł się do obcego mu chłopaka, uśmiechając się szerzej. Cóż, biedaczek nie zdawał sobie sprawy, że Effie go zna i może wcale nie chciałaby zwracać uwagi na siebie czy też oglądać tej bójki. Grek się po prostu cieszył, że nareszcie ten bubek może dostanie za swoje! I tym razem to on będzie miał rozkwaszony ryj.
Tak, w to oczywiście nie wątpię. Chociaż jakby się tak przyjrzeć, w każdym choć tli się iskra przyzwoitości. Inna sprawa, że jej granicę każdy sobie wyznacza. A brutalność? Może w ostatnim czasie trochę Martello ponosi, ale bez przesady. Chociaż w sumie, jeśli taki stan się utrzyma, kto wie? Przecież każdy prędzej czy później się zmienia. U niektórych zachodzi to stopniowo, ale jak widać są przypadki, które ulegają tej zmianie dość gwałtownie. Bff? No czemu nie. Szkoda, że już się biją. Podobno, kto się czubi ten się lubi. Na przykład taki Vanberg, czy Gavrilidis. Esencja sympatii! Po prawidłowo wyprowadzonym ciosie i przyglądaniu się jego efektowi, Martello uśmiechnął się nieznacznie. Właściwie nie wiedział, z jakiego powodu dostał w twarz, ale przecież nie będzie teraz o tym z Rosjaninem dyskutował. On wyraźnie jest agresywny i latanie z pałką za dziewczynami mu nie wystarcza. Tymczasem uniknął zwinnie ciosowi Gryfona, odchylając się w bok, choć to w sumie nie było konieczne. Pomogła mu kelnerka, która przez tego nieuważnego kretyna upuściła tacę ze szkłem. Huk rozbijanego szkła potoczył się po sali, Fabiano instynktownie odskoczył i wreszcie rozejrzał się po ludziach zgromadzonych w pubie, którzy byli równie zszokowani co i on. Już miał koncentrować uwagę na przeciwniku, ale usłyszał niestety znany mu głos. Jeszcze śmie wykrzykiwać takie rzeczy! Jakby prosił się o powtórkę z rozrywki. Przez chwilę Fabiano był trochę skołowany, nie wiedząc za bardzo co robić. Przestraszona dziewczyna szybko wyciągnęła różdżkę i niepewnym głosem i drżącą ręką chciała jak najszybciej posprzątać bałagan. Tymczasem Włoch ominął ją, prędko znajdując się przy Grigu. Wymierzył mu szybki, mocny cios w brzuch. W sumie mógłby po prostu wyjść, przecież to nie on zaczął, to ten typek rzucił się na niego, a on mu oddał. Jednak postanowił doprowadzić to do końca.
Wobec tego Fabiano musiał ostatnio jakieś bardzo trudne chwile przeżywać, skoro taki agresywny bywa i zapomina o jakiejkolwiek przyzwoitości. Jak nie na meczu, to tłucze byle kogo i jest bardzo niemiły. No i jeszcze upija się w barach. Niedługo osiągnie dno! Bardzo źle się dzieje z panem Martello może powinien znaleźć jakąś milszą i mniej skomplikowaną dziewczynę, z którą byłby w spokojnym związku. No dobra, może nie najlepszy początek na przyjaźń, ale kto wie, kto wie. No cóż, faktycznie to chyba nie był najlepszy moment, żeby zacząć dyskutować na temat powodu, dla którego się biją. Szczególnie, że Grig był raczej przekonany, że Fabiano wie o co chodzi. A jeśli nie wie to zorientował się. Inaczej chyba nie biłby go dalej tylko zapytał, przynajmniej tak naiwnie sądził Orlov. Nieuważnego kretyna? Co za kelnerka postanawia rozdawać drinki, kiedy rozwścieczony Rosjanin próbuje trafić ustawionego do walki Włocha? Równie zdumiony co reszta ludzi Grig stanął nad szkłem, zastanawiając się czy powinien w jakiś sposób pomóc jej w sprzątaniu. W tej chwili jednak on też usłyszał krzyk, który najwyraźniej zachęcał go do walki. Orlov spojrzał tam skąd on pochodził i zauważył towarzysza Effie Fontaine z szerokim uśmiechem. Grigori zmarszczył brwi, starając się nie patrzeć na byłą dziewczynę i otarł po raz kolejny krew lecącą mu z wargi. Zerknął na barmankę, która chciała posprzątać bałagan, który narobił, kiedy nagle ten okropny Włoch wyskoczył zza niej jak rozwścieczony pokemon i zadał mu mocny cios w brzuch. Grig zgiął się z bólu w pół, ale zamiast złapać się za brzuch, sięgnął rękami do głowy Fabiano, która była wystarczająco pochylona, żeby mógł wymierzyć mu cios kolanem w głowę. Cóż za jatka.
Dość szybko rozwiązali sprawę tajemniczych pamiątek z Nowej Zelandii, więc fantastycznie się składało, że celem spotkania właściwie było co innego. Chociaż prawdę powiedziawszy, Eff pewnie by nie pisała, jakby tylko chciała oddać mu to pudełko. Tak więc, skończyła się sprawa z poprawą wizerunku niedobrej Ślizgonki, Eff przysłużyła się komuś, na najbliższy rok ma wybite z głowy przesadne uprzejmości! Dobrze, poważnie, ruszamy dalej. A więc Fontaine siedziała popalając powoli papierosa i zza tytoniowego dymu obserwując Krukona, którzy dziś był jej towarzyszem. Kiedy powiedział swój pomysł, lekko uniosła brwi przyjmując na usta swój jakże Ślizgonowy uśmieszek. Wszakże sądziła, że ponoć pomysłowego mieszkańca Ravenclawu stać na jakieś interesujące i wyjątkowe pomysły. - A mawiają, że Krukoni są ponoć tacy... - powiedziała do siebie niestety nie mając okazji dokończyć, bo nagle nieopodal wybuchnęło okropne zamieszanie. Przeniosła tam swoje lekko znudzone spojrzenie, tylko, jak planowała, by na sekundę spojrzeć jakim, zapewne Gryfonom, znów odbiło. I zastygła w pół ruchu, unieruchomiona na długie sekundy, zupełnie wstrzymawszy oddech, patrząc jedynie. Serce podskoczyło jej do gardła. Trudno stwierdzić, czy bardziej z powodu, że znów po takim czasie widzi Orlova, czy ze względu na to, że ten bije się jak i sam poważnie obrywa. Gdzieś jakby w tle usłyszała krzyk Ioannisa, pewnie ucieszyłaby się, że ten nie kibicuje temu kretyńskiemu Puchonowi, ale nie, w tej chwili zupełnie o tym nie myślała. A wszystko co nie dotyczyło okropnej walki na środku sali, jakby na chwilę istnieć przestało. Pierwszy raz obserwowała bójkę, która rzeczywiście ją na tyle przeraziła, a i jednocześnie, pierwszy raz wobec niej czuła się tak bezradna. Cudem powstrzymywała się, by po prostu nie sięgnąć po różdżkę i ich nie rozdzielić, bo chociaż to wszystko było nieważne, to nie mogła patrzeć jak obrywa Orlov. Mocno zagryzła usta, przysięgając i powtarzając, że nie będzie się mieszać. To nie była jej sprawa. Odwrócenie wzroku było jednak ponad jej siły, chciała tylko spojrzeć, czy Rosjanin cało się z tego wszystkiego wywinie. Ot, przecież to normalne, że martwiła się o kogoś z kim kiedyś coś ją łączyło. Chciała się tylko przekonać, czy wszystko się dobrze skończy, a potem wróci do swoich zajęć, jakby nic się nie wydarzyło. Mniej więcej.
Prince Scott w ciągu ostatniego miesiąca każdego ranka budził się z jeszcze większym kacem. Powód? Miał wielkie wyrzuty sumienia z racji ostatnich wydarzeń jakie miały miejsce, a jego głowa co chwila podsuwała mu pytania czy może jego słodka Corin nie wyjechała właśnie przez niego. Chciałabym jednak zauważyć, że był to facet o słomianym zapale, a litry alkoholu i morze pięknych kobiet na jakie wpadał w ciągu tego czasu spowodowały lekkie zaniki w pamięci, a pytania zaczęły się pojawiać coraz rzadziej aż w końcu ich napływ został zupełnie odcięty. Prowadził akurat zajęcia kiedy o okno klasy rozpłaszczyła się jego sowa i z impetem spadła w dół. Tak, już dawno powinien pomyśleć o innej, ale jakoś zawsze wylatywało mu to z głowy. Tego dnia kiedy znalazł akurat chwilę wolnego czasu zajrzał do sowiarni żeby sprawdzić powód sowiego kretynizmu. Sówka zaopatrzona była w mały liścik, na którym widniało tak dawno widziane imię. W jednym momencie ogarnęła go fala uczuć od troski i ulgi przez podniecenie aż w końcu skończyło się na tym, że wyszedł wściekły jak burza. Zmierzając do Trzech Mioteł nadal był ogarnięty złością, ale gdzieś tam w głębi duszy kryło się radosne podniecenie na widok jego słodkiego aniołka. Mniejsza. Najchętniej na chwilę obecną rozłożył ją by na stole i sprał po dupsku. Chociaż może nie byłoby to najmądrzejsze posunięcie, bo Prince TamNaDole II tylko na to czekał. Wchodząc do budynku był już trochę spóźniony, a jego wzrok szukał znajomej twarzy. Jest! Po cichu, lekkim krokiem wykorzystał moment kiedy dziewczyna akurat była czymś zajęta i zakrył jej oczy. - Zgadnij kto moja wredna zołzo - szepnął jej przebiegle do ucha, ze wszystkich sił powstrzymując się przed rzuceniem na nią.
Ten czas oczekiwania ciągnął jej się w nieskończoność. Sprawdzała godzinę co jakieś 20 sekund i miała wrażenie, że zegar źle chodzi – za wolno. Starała się przygotować w głowie jakieś konkretne słowa, które będzie mogła wypowiedzieć zaraz na samym początku spotkania. Jakieś... Jakieś na tyle mądre, żeby się nie gniewał. W końcu dobrze wiedziała, że jest w stosunku do niej opiekuńczy... Choć chyba dużo bardziej zaborczy i to uaktywnienia tej cechy charakteru się spodziewała. Spóźniał się. Nie zamierzała jednak wyjść. Przecież przyjdzie... A jak nie, to ona go bezczelnie napadnie w pokoju nauczycielskim czy gdziekolwiek. I wtedy to w pierwszej kolejności jemu się dostanie, że ją zboczony bałwan myślący tylko i wyłącznie penisem wystawił! W końcu postanowiła w jakikolwiek sposób zająć swój rozum czymś... Czymś, co odwróci jej myśli od pesymizmu, który przecież u niej był rzadkością. Musiała dać spokój, bo jeszcze zaraz będzie głośno przełykać ślinę jak na filmach. Dlatego też skupiła się na swoich... Dłoniach. Pukała nimi w blat, oglądała je i mierzyła jak bardzo paznokieć jednego kciuka jest dłuższy od paznokcia drugiego kciuka. Zamuła jakich mało. Nic dziwnego, że kiedy nagle ktoś jej zasłonił oczy podskoczyła jak oparzona w tyłek rozgrzanym prętem do znakowania bydła, a zaraz potem pewnie zaczęłaby się dziarsko bronić gdyby nie fakt, że usłyszała znajomy głos. Wszyscy doskonale znają Corin. Więc każdy mógł się spodziewać, że dziewczyna uwolni się zza dłoni zasłaniających jej piękną twarzyczkę nauczyciela, odwróci się tak, by być z nim face to face... A potem najzwyczajniej w świecie wydrze się „Princeeee” tak, że wszyscy popatrzą rzucając się na niego i w efekcie wisząc na chłopaku obejmując go nogami w pasie, rękami w karku i przylegając klatką piersiową do jego klaty. Jezu jak jej brakowało tego! - Zgadłam, co dostanę w nagrodę?... Ej! Nie jestem wredna... A zołzą być nie mogę, bo mi się stale zapominasz oświadczyć - Powiedziała kiedy już załapała co tak właściwie chłopak do niej powiedział. Uśmiechała się delikatnie wtulając w niego.
Nie powinna tak robić. Nie ze względu na to, że był nauczycielem, tylko dlatego że cała złość jaką w sobie tłumił... No jakby ręką odjął. Ale się wkurzył. Tym razem na siebie. Za to, że tak łatwo odpuścił. Powinien ją teraz z siebie zrzucić i hardo opieprzyć! Tym razem miałby kontrolę i nad swoimi słowami i nad swoim penisem, który w jej towarzystwie za często zabiera głos. Nie zrobił tego jednak, bo gdy poczuł jej znajomy, słodki zapach, przycisnął ją mocniej do siebie i zanurzył nos we włosach dziewczyny. - Nienawidzę tego jak łatwo się Tobie poddaję - szepnął gardłowym głosem jej do ucha i ucałował w jego płatek. Jednak dosyć już tego dobrego. Toż to chłop z jajami, więc całej samokontroli już utracić przecież nie może, dlatego też jak postanowił, tak zrobił a Corin w jednej chwili wylądowała na ziemi, krześle, czy na co tam ona trafiła, boleśnie obijając sobie przy tym zadek. NO CHOCIAŻ W TEN SPOSÓB MÓGŁ POKAZAĆ KTO TU RZĄDZI. - Co masz na swoją obronę ? - rzucił surowym tonem, ale z cholernie seksownym błyskiem w oku. No i tak, teraz było trudno się połapać czy jest zły czy tylko żartuje. Właśnie o to mu chodziło. Nikt nie mówił przecież, że będzie łatwo.
Cóż, pomimo, iż jego towarzyszka była pół-wilą, ciężko mu było się oderwać od widoku gdzie to jakiś nieznajomy obija buźkę tego wstrętnego makaroniarza. W ogóle widać, że niezłe z niego ziółko, skoro znów pakuje się w kłopoty! Może to go w końcu nauczy, aby być jednak dobrym, miłym puchoniątkiem, a nie Casanovą za dychę? Chociaż Ioanni wątpił w to, aby zębatki mózgowe Włocha zaskoczyły, to żywił poniekąd taką nadzieję. Dałby wreszcie spokój Mii i jemu i może w końcu wszystko by się ułożyło. A nie, tak psuć życie innym, z czystej przekory. Bo innego powodu Grek nie znał! Miał ochotę jeszcze zagwizdać, ale w porę się opamiętał. Bądź co bądź przyszedł tutaj w innych sprawach! I już, już chciał się wytłumaczyć pani prefekt, nawet rzucić dobrym pomysłem, kiedy to znów jego uwagę przykuł nieznajomy zawadiaka, który to sprawił po raz kolejny Fabiano ból. Student wyłożył się na blacie baru, będąc dosyć dotkliwie poturbowanym. Nie jego sprawa, a tamtemu bubkowi się należało, nie mniej jednak postanowił interweniować. Mruknąwszy więc coś w stylu "sorry" do Effie, wstał z krzesła i skierował się w stronę osób uczestniczących w bójce. Cóż, jakby nie patrzeć, po pierwsze także był prefektem (ale przecież nie będzie kobiety wysyłać do dwóch lejących się kolesi...), po drugie zaś nikt inny póki co nie kwapił się, aby tę dwójkę rozdzielić. - Dobra, zluzujcie już - powiedział więc, znajdując się pomiędzy nimi i odciągając tego agresora, którego nie znał. Oczywiście miał świadomość, że sam oberwie, no ale! Martello powinien się teraz pozbierać, a on, Gavrilidis, na pewno nie będzie mu pomagać, phi. Wolał już sam dostać w mordę, o.
Angus Opierdalacz jak zwykle w tym czasie nie mógł usiąść nad książką i pouczyć się do kolejnych zajęć, tylko przechadzać się po Hogsie w poszukiwaniu znajomych do wspólnego piweczka. Co się dzieje z tym Hogwartem? Jeszcze brakuje pierwszaków palących mugolskie papierosy i trzecioklasistów warzących felix felicis. Oj Angus, przestań o tym myśleć! Nie powinien, bo to nie jego sprawa. Z resztą on wszystko ma gdzieś, bo to super - duper buntownik, który ma na wszystko wyjebane (jejku powtarzam się). To na czy to stanęło? Ach tak! Miał poszwędać się w poszukiwaniu znajomych, co by potem zabrać ich na piwko do Trzech mioteł. A jak ich nie znajdzie to najwyżej sam będzie sobie pił, ot co. W samotności też fajnie się pije, nie raz tak robił, kiedy inni przechadzali się po korytarzach, a ten pił sobie jakiś trunki (jaki on zły, HOT). Hogsmeade to idealne miejsce, żeby gdzieś zaszyć się na jakąś godzinkę, zajść do pubu i napić się, przy okazji rozgrzać się. Nie czekając na nikogo wyszedł z dormitorium i kierował się w stronę miasteczka. Idąc sobie dróżką napotkał dwie koleżanki z domu, więc czemu nie miałby się do nich dołączyć. Szedł sobie z nimi i zaczął temat o jakiś pierdołach, które rozśmieszyły towarzyszki. Niestety nie udało mu się namówić je na wspólny wypad do lokalu, ponieważ kierowały się do herbaciarni. Trudno, następnym razem będzie bardziej przekonywujący. Po parunastu minutach znalazł się w pomieszczeniu, a tam na przywitanie bójka. Ale super, coś się dzieje! Niech te dziewuszki żałują, że nie pofatygowały się za gryfonem. Była jeszcze Eff, super. Także zainteresowana bójką, no proszę. Chciał do niej podejść i zaskoczyć nią, ale pomyślał sobie, że sama jest na tyle inteligentną osóbką, że zorientuje się o przybyciu Anguska. Usiadł gdzieś przy ścianie, zamówił piwo kremowe (bo na mocniejsze rzeczy nie miał ochoty) i przypatrywał się całej tej sytuacji. eff, nie bij za jakość :c
Dobrze wiedziała, jak kobieta potrafi wpłynąć na mężczyznę. Jednym spojrzeniem potrafiła uwieść. Jednym dotykiem odebrać racjonalne myślenie. Jednym słowem sprawić, że będzie się śmiał do łez, płakał lub zdenerwuje się tak bardzo, że nie będzie potrafił opanować nawet najbardziej agresywnej natury. Wszystko można wymóc. I Corin bezczelnie to wykorzystywała. Zazwyczaj – bo akurat w tym momencie była sobą. To było coś, czym Prince mógłby się pochwalić całemu światu. Był jedną z niewielu osób, przy których dziewczyna otwierała się w całości. Nic nie udawała. Była naturalna, prosta... No, może nie do końca prosta. Ale każde jej słowo i każdy gest płynął prosto z serca. Nic nie było udawane. - Ja to uwielbiam – Przyjemny dreszcz przeszedł jej ciało, kiedy ją ucałował. Więc odszepnęła równie cicho zastanawiając się jak długo jej będzie dane trwać w tej pozycji. No i niestety wykrakała. A może na szczęście? W końcu właśnie wylądowała na stole i choć owszem, było to trochę bolesne to jednak w przyjemny sposób. Ona i jej dziwne upodobania. - Em... Chcesz wersję poważną, niepoważną czy prawdziwą? - Spytała uśmiechając się delikatnie w taki bardzo, bardzo potulny sposób. Pewnie tak powinien uśmiechać się każdy mały szczeniaczek, który coś nabroił, np. rozbił ulubiony wazon swojego właściciela. Brakowało tylko do całości merdania ogonkiem.
Z lekko otwartymi ustami patrzyła na to, co się dzieje parę metrów od niej. Zupełnie zapomniała o swoim papierosie, który w międzyczasie kompletnie się wypalił, a powoli zaczął się kopcić już filtr. Szybko wrzuciła go do popielniczki, nie chcąc na dłużej odrywać wzorku od tego co się dzieje. Nie, nie interesowały ją specjalnie bójki, raczej interesował ją po prostu stan samych bijących się, no dobrze, jednego z nich. Przecież ten drugi był Fabianem, Puchonem z którym miała zatarg od dawien dawna. Zupełnie też nie rozumiała o co poszło tej dwójce, dlaczego nagle zaczęli się bić na środku zatłoczonej knajpy. I prawdopodobnie nie dane było się jej tego dowiedzieć, bo kto niby miał jej powiedzieć? Fabiano, który jej nienawidzi, czy może Grig, który zapewne wcale nie pała do niej serdeczniejszymi uczuciami? Ponownie przyznała, że to tak naprawdę nie jej sprawa. I definitywnie odetchnęła z ulgą widząc, że Puchon prawdopodobnie został ostatecznie odepchnięty na bar, a do tego postanowił wtrącić się tam Ioannis. Nawet nie próbowała go zatrzymać, sama nie mogła tam interweniować, więc cieszyła się, że Grek postanowił to uczynić. Dopiero widząc, że podchodzi do nich, oderwała wzrok od całego tego zamieszania. Spoglądając na twarze zaszokowanych gości pubu dostrzegła Angusa siadającego przy jednym z pustych stolików. Niewiele myśląc, Fontaine porwała swoją szklaneczkę z Whiskey, upiła porządny łyk, schowała wizbooka i ruszyła do Gryfona. Cicho przemknęła, starając się pozostać mniej więcej niezauważoną (może Orlov jej nie zauważył?) i usiadała przy Shepardzie. - I udaj się tu na spokojne spotkanie do trzech mioteł - rzekła na przywitanie, by zaraz znów upić nieco swojego trunku. Starając się już więcej nie spoglądać w stronę bójki, skupiła swoje spojrzenie na Angusie lekko się do niego uśmiechając. Naprawdę cieszyła się, że akurat on teraz się tutaj pojawił. Dawno go nie widziała, a przecież bardzo lubiła jego towarzystwo, a ponad to, chłopak dość dobrze rozumiał sytuację Eff i Griga. Obecnie Fontaine równie co i Gryfon, nie wiedziała co Orlov tutaj robi, a i właściwie nie było to jej sprawą. - Mam nadzieję, że nie byłeś tu właśnie umówiony z jakąś laską, a ja prawdopodobnie spłoszę biedaczkę - oczywiście rzekła to bez krzty wyrzutów sumienia, a do tego sięgnęła do swojej niewielkiej torebki, by wyciągnąć z niej paczkę papierosów. Poczęstowała nimi swego towarzysza, a później sama wzięła jednego, po chwili go odpalając. Wszakże po takim zamieszaniu papieros był aż mile widziany! I rzeczywiście, w jakiś sposób podobałaby się jej wizja, że przegoniłaby ewentualną dziewczynę z którą Angus byłby tutaj umówiony... naprawdę sama nie wiedziała czemu, przecież byli tylko przyjaciółmi!