Oczywiście nie obyłoby się bez jeziora. W końcu nie wystarczy nam nasze Hogwarckie jezioro. Musi być jeszcze tutaj. Jest bardzo duże i ma bardzo ładną barwę. Ciemnoniebieskie, zmieniające się wraz z odległością w lazurowe. Plaża na jezioro jest dość piaszczysta, a także jej dno nie jest zbyt kamieniste. Ale nie jest tutaj taki eden jak może się wydawać. Bowiem w różnych porach dnia pływają tutaj różne stworzenia. Jeśli nie boisz się ryb, krabów, sporej wielkości pijawek, nie przejmuj się i wbijaj do wody. A jeżeli jednak sprawiają ci takie zwierzaczki odrobinę dyskomfortu, wchodź raczej tam gdzie albo jest zupełnie ciemna woda, albo do takiej gdzie wszystko elegancko widać u stóp. Taka „pomiędzy” jest najgorsza jeśli chodzi o różnego rodzaju glizdy. Przyjdź też koniecznie wieczorem. Kto nie chciałby być skuszony przez syreny lub posłuchać wycia trytonów.
Oj tam, po pierwsze co ma wyraz twarzy do wiedzy, a po drugie… skoro Kath nienawidzi niewiedzy, to co zatem robi w nikczemnym Slytherinie, niech nakurwia do Ravenclawu, tam miejsce wszystkich kujonów! Hihi. Choć z drugiej strony, na Ślizgonkę też pasuje, wszak taki z niej nieczuły człowiek, a w dodatku strasznie agresywny, niebezpieczny i w ogóle zły! Tak, do Colina teraz to docierało i dziwił się, że w ogóle zdecydował się na to, by znaleźć się z nią sam na sam w schowku. Tak, on też myślał, że jednak jest inna, NORMALNA. Ale nie, tu się okazuje, że jest tak samo beznadziejna jak wszyscy ci złośliwcy z domu węża i też tylko jedno jej w głowie. Jeszcze nie wiem, co, ale dojdę do tego! I pomyśleć, że przez moment wydawało mu się, że mógłby właśnie dla niej zapomnieć o kilofie Joelu, o rety, cóż to była za dramatyczna pomyłka. Bo Garsąą, choć swoje wady miał, był milion razy cudowniejszy, a do tego działała na niego mina jelonka. To załatwia wszystko! Nie poddawał się, kiedy tak wrzeszczała, zignorował nawet jej bojowe hasła o agencie, straszną groźbę, że już się z nim nie prześpi („I DOBRZE” – odhuknął, jednocześnie bohatersko unikając ciosu z łokcia, fak jea) i innych dzikich wrzasków. I już sam miał się dumnie oddalać, gdy dotarło do niego, że coś z nią jest nie tak. - KATHERINE BUTTERLINE CZY TY SIĘ TOPISZ – wyrwało mu się, choć odpowiedź była jasna i przejrzysta jak ta pieprzona woda w jeziorze. Super, teraz jeszcze będzie oskarżony o utopienie swojej eks kochanki, mmm. Nie! Nie dopuści do tego, nie ma mowy. W związku z tym postanowieniem, pocisnął z powrotem do wody (jak w Słonecznym Patrolu!!!) i, pomijając fakt, że pływak był z niego raczej marny, uratował Kath od tragicznej śmierci w jeziorze i wyłowił z wody, by następnie pociągnąć w drugą stronę, na brzeg. Wydawało mu się, że jeszcze oddychała, a to dobry znak!
JAK TO CO TAM ROBI?! Ona tam pasuje jak ulał! Jak dziurka do klucza! Jak Rastanev do Rastamanu (lub odwrotnie)! Jak dosłownie wszystko! Dlatego cóż to za bezsensowne pytanie?! Oczywiście, że pasuje! Wszak nie brakuje jej niczego, żeby tam być! Jest nieczułą, egocentryczką, wredną i przebiegłą białą lisicą (ehe) z nie jedną szwedzką policją na karku, ot co! Nawet mnie nie straszcie, że ona tam nie pasuje! Po pierwsze: wtedy zapewne rodzice by ją wydziedziczyli i wywalili na ulicę, gdzie musiałaby się szwendać z jakimiś żulami i spać pod Biedronką, a po drugie: sama załamałaby się nerwowo. W końcu to, że jest Ślizgonką, pasuje do jej mhrocznego imidżu! Mimo tego, iż się topiła, kilka razy przewróciła oczami słysząc pytanie chłopaka. - NIE, NIE TOPIĘ SIĘ. WŁAŚNIE URZĄDZAM WODNY STRIPTIZ DLA RYBEK - zdążyła zawołać, zanim znowu porwała ją woda. Tym razem zakrztusiła się nią, co utrudniło jej wydostanie się na powierzchnię. I nagle ni z tond, ni zowąd znalazła się na brzegu jeziora. Otworzyła oczy i... - AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! - krzyknęła widząc po raz kolejny tą okropną twarz, jeszcze niedawno wydzierającą się na nią. Żeby nie zrobić fontanny wymiocin, od razu przeturlała się na brzuch (co łatwe nie było) i dopiero później wypluła całą wodę, którą połknęła. A gdy już było dobrze, odwróciła się do chłopaka, patrząc na niego nienawistnie. - Nie krępuj się. Wrzuć mnie z powrotem. - Mruknęła. Tak naprawdę przejmowała się tylko tym, że Puchon wygada wszystkim o tym, co zaszło nad jeziorem. Kurcze, kto by pomyślał: Myślisz, że gdy giniesz nagle uratuje cię jakiś sumermen z fajnym tyłkiem, a ją spotkało takie.. coś. To naprawdę nie fer, że ona ma się zawsze najgorzej.
Tak, w istocie, szwendanie się z żulami i spanie pod Biedronką nie należało do najprzyjemniejszych alternatyw, szczególnie dla kogoś takiego jak Kath. No, wiecie, swoimi minami i złośliwościami pewnie odstraszyłaby wszystkich potencjalnych meneli-kumpli i zostałaby taki sam jak palec albo coś tam... Nie to co Mikołaj! On zapewne z wszystkimi by się dogadał, zaprzyjaźnił i jeszcze załatwił tanie wino marki wino za pół ceny, hehe. Puchoni tak mają! Ach, jakaż ona była bystra i dowcipna, po prostu miszcz cientej riposty. Ale w tym przypadku to noe zadziałało na jej korzyść, bowiem z wrażenia aż przystanął, co też opóźniło proces jej łowienia, a był on doprawdy wyjątkowo efektowny i brawurowy, szkoda, że dookoła nie kręcili się żadni paparazzi, by uwiecznić tą chwilę! To znaczy - dla niego szkoda, bo właśnie wyciągnął dziewczynę z jeziora, dla niej całe szczęście, bo przynajmniej nikt się nie dowie. Bo Kolin nie miał zamiaru nikomu mówić, że Kath nie umie pływać, bo po pierwsze dla niego to nie była żadna sensacja a po drugie wiedział, że ona nie byłaby z tego zadowolona. A przecież nie chciał jej dokuczyć ani pogrążyć! Nawet mimo tego, że wciąż wyglądała na niezadowoloną i ciskała gniewne spojrzenia, a do tego jakieś zbędne komentarze, powstrzymał najgorsze odruchy i nie odszedł. Nie chciał tego tak zostawić, nie przepadał za takimi niewyjaśnionymi sprawami i fochami o nic konkretnego. Dlatego też, upewniwszy się, że Kath wróciła do siebie, podjął próby naprawiania ich relacji, a podejrzewał, że nie pójdzie mu jak po maśle (HEHE). Okej. Wdech-wydech. - O nie, znając moje szczęście, już bym cię drugi raz nie wyłowił - odparł, ignorując jej gniewny ton - Słuchaj Kath, ja... ja przepraszam. Przepraszam, słyszysz? N-naprawdę mi przykro, że to tak wyszło i... i że chciałem cię utopić. To znaczy, nie chciałem - sprostował, bo zabrzmiało nie tak jak miało - Naprawdę nie chciałem cię wkurzyć, ja... nie myślałem, że to cię w ogóle obejdzie. Następnie, gdy już usiadła, przytulił się do niej w ramach pojednania. Awww.
Nie no, on na pewno od razu zakumulowałby się z nimi, gorzej z Kath, która conajmniej ciskałaby w nich swoimi morphfejsami, którymi prawie dorównywała samemu Morpheusowi! A zapewne ich taniego winka nie spróbowałaby za nic. I wcale nie przeszkadzałoby jej to, że odstraszyłaby ich jednym spojrzeniem. Wtedy przynajmniej miałaby całą miejscówkę pod Biedronką tylko dla siebie, HE HE. I dobrze, że nikomu nie powie! W końcu chodziło tutaj o jej przyszłość! O JEJ ŻYCIE (które teraz chamsko tonęło w tej wodzie)! A gdyby byli tutaj paparazzi, to zapewne Colin wielkiego bohatera nie zagrałby zbyt długo, bo ona pewnie od razu na ściemniałaby, że on ją utopił, chciał ją zabić itp. Co w końcu w połowie było prawdą. No przepraszam, ale ona się do tego jeziora sama nie popchnęła! Jeszcze bardziej wściekła się tym, że jej "ratownik" tak bardzo ignoruje jej docinki i wyzwiska, ale zamiast bardziej na niego wrzeszczeć postanowiła poczekać, jaki obrót przyjmie ta sprawa. Gdy się odezwał, miała zamiar go bezczelnie zgasić i powiedzieć żeby już dał jej spokój, poszedł sobie i nigdy nie wrócił, a ona pewnie zamieniłaby się w jakąś syrenkę jak z bajek disneya i wróciłaby do jeziora, pływając z rybkami i urządzając dla nich striptiz, ale nagle stała jak wryta, patrząc na niego wielkimi jak spodek oczyma. - Ja-aaa-aaa... - Nie dość, że nie wiedziała do powiedzieć, to jeszcze nie potrafiła się ruszyć. I to nie dlatego, że Kolonisław WŁAŚNIE JĄ PRZYTULIŁ i znieruchomiała, tylko dlatego, że złapał ją skurcz, he he. W końcu jakoś udało jej się go odepchnąć, a przy tym użyła całej swojej siły. - TE, SYNEK, SŁUCHAJ. - powiedziała donośnym głosem, ale po chwili umilkła i postanowiła mówić milej. W końcu, jakby nie było, chłopak przedstawił jej tu pokaz dobrych manier, a ona co? Znowu zgrywała dzikuskę z lasu, o! - Nie mam ci za złe tego całego topienia, bo w końcu to mnie poniosło i wrzuciłam cię tam pierwsza. I wiem, że nie powinnam się wściekać, bo w końcu nic mi po balu nie obiecywałeś. Tak więc jeśli mamy kogoś winić, to mnie. W końcu to ja tutaj jestem ta zła. Tak więc przepraszam. - JEZUS MARIA. ALE JEJ SIĘ NA SZCZEROŚĆ WZIĘŁO. I NAWET PIERWSZY RAZ NIE WYMUSIŁA ODRUCHU WYMIOTNEGO PRZY SŁOWIE "PRZEPRASZAM". Nie no, brawa się jej należą.
Ha, a on wiedział, że ignorowanie jej docinków, wrzasków, bla bla bla idź sobie, nie pierdol bla bla, wyjdzie mu na dobre, bo gdyby próbował wdawać się w takowe spory i sam zaczął rzucać miensem, zapewne na dobre by mu to nie wyszło, bo szybko by przegrał taką szermierkę słowną (czy to nie rozkoszne określenie?) – a tak, miał przewagę! I z początku był już nawet dumny, że to jego słowa i czyny sprawiły, że dziewczynę tak zatkało… a to skurcz. No nic, na szczęście tego nie wiedział, i dobrze, bo pewnie byłoby mu głupio że swoją cudowną przemową nie wywarł na niej takiego wrażenia, jakie planował. I muszę przyznać, że bardzo go zraniło, kiedy Katharine tak bezczelnie go odepchnęła, wreszcie bardzo dosadnie wyrażając swe negatywne emocje. Auuuć. I zabolało nie tylko ramię, w które został zdzielony, ale także serduszko. Wiecie, jak to jest, gdy zwracacie się do kogoś serdecznie, wyciągacie dłoń, serce na dłoni, a on nie dość, że je odtrąca, to jeszcze zabiera i zaczyna deptać tak, w dodatku z szatańskim śmiechem i grubiańskim okrzykiem? Już miał sobie darować całą tą rozmowę, wstać, otrzepać gacie z piasku i wyjść, zbyt zrezygnowany, by trzaskać drzwiami – po prostu odejść, zostawiając ją samą, by sobie przemyślała to, jak mogła go tak paskudnie potraktować! A tu proszę, znowu go zaskoczyła, bo wcale nie zaczęła się wydzierać i rzucać mięsem… dopiero po chwili do niego dotarło, że ona go PRZEPROSIŁA. Spojrzał na nią jak na wariatkę i już miał pytać „Kim jesteś i co zrobiłeś z Masłowską”, ale w porę się powstrzymał. - T-tak? Nie, w porządku, ja się na ciebie nie gniewam przecież. Jest okej – dodał, chociaż nie mógł powiedzieć, by atmosfera szczególnie się polepszyła, wciąż można było wyczuć jakieś napięcie. Teraz powinni się uściskać na pojednanie, ale nie, nie podjął tej próby drugi raz, a zamiast tego wstał, uważając, by nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów i nie oberwać po raz kolejny. W sumie jakoś całe to zaufanie, którym zdążył ją obdarzyć podczas ich przyjaźni, trochę wyparowało, bo znowu przypomniały mu się czasy, gdy Kath go nienawidziła. Brr. To bynajmniej nie były zbyt miłe wspomnienia. - Lepiej już pójdę – dodał. Bo i po co miałby tu siedzieć? Wszystko już wyjaśnione, prawda? Jest okej?
A moim zdaniem to bardzo źle, że on tak po prostu zignorował to, co do niego mówiła. Wszak to było bardzo ważne przecież, a on tak po prostu to olał! A co, jeśli miałaby do niego jakąś sensowną sprawę? Może nie tylko się wydzierała? Ale nieee, kogo to obchodzi! Wszyscy ją tak ignorujcie, a wtedy zdecydowanie obejdzie się bez rzucania miensem! A MOŻE ODWROTNIE. Chwila chwila, jak to zraniła go, odpychając? To on ją na początku tak okropnie zbeształ! Pierwsza poczuła się zraniona, zaczynając już od tego Kolinowego wyznania na temat Dżoela! No naprawdę, najlepiej to powiedzieć jej prosto w twarz: "Sorki Kath, ciebie nie kocham, mam cię dość, daj mi spokój". Ona wcale nie podeptała jego serduszka, a wręcz przeciwnie. To on wrzucił ją do jeziora, a potem w dodatku przepraszał i mówił, że to nie jego wina. A gdy K. przyznała się do winy, to on odpowiedział "W PORZĄDKU"! Chciałam usłyszeć coś w stylu: "Nie, to nie twoja wina. To ja schrzaniłem", ale zamiast tego on przyznał jej winę! No naprawdę, zaraz chyba to ja zacznę rzucać miensem. I dlatego do końca jego przemowy ją zatkało. Bo co niby miała powiedzieć? "SORKI SYNEK ALE POMYLIŁEŚ SCENARIUSZ"? Nie wiedziała też, co będzie z nich przyjaźnią. Jeśli się teraz nad tym zastanowić, to traktowała go raczej jako wroga. A może złość do niego z czasem jej przejdzie? Gdy chłopak się podniósł, ona miała wielką ochotę szarpnąć go za rękę i zakneblować do ziemi tak, że nigdy by już nie wstał i wtedy zostałby z nią. Jednak z drugiej strony chciała żeby poszedł. Nie miała mu nic więcej do powiedzenia. Tak więc odprowadziła go wzrokiem, a gdy już zniknął z jej pola widzenia, cichutko westchnęła. Nie chciało jej się z tond ruszać. A nawet rozważała opcję ponownego rzucenia się do wody.
Z paczką mugolskich papierosów i książką, którą aktualnie studiował ruszył spokojnym krokiem nad jezioro. Javier był już przyzwyczajony do samotności. Zbyt często bywał sam. Właściwie to nawet to lubił. Miał czas dla siebie, którego niektórym zdecydowanie brakowało. Często obserwował ludzi i widział w jakim tempie żyją. Wszędzie szybko, wszędzie na czas. To nie było dla niego. Stanowczo mówił temu nie. Dlatego też często bywał sam, a jego jedynym towarzystwem była książka i papierosy, które potrafił niemalże pochłaniać w całości, jeden za drugim. Słońce dość mocno przygrzewało, a więc schował się w cieniu jednego z drzew, wygodnie się rozłożył i zabrał się do dalszego czytania.
Dobra, dobra, dobra. Dotarcie do domu wcale nie było tak proste jak się wydawało. Cholerna tequila. Merlinie! Weszła do lasu trzy razy i na prawdę bardzo się ucieszyła kiedy dotarła w końcu do miejsca, gdzie nie było za wielu drzew i rosła normalna, zielona, puszysta (?) trawka, a nie jakieś zgniłe, śmierdzące liście. Jeszcze tylko tego brakowało, by musiała uciekać przed dzikiem, albo innym stworzeniem, którego na prawdę nie chciałaby spotkać (no chyba, że w zoo). Słońce raziło ją niemiłosiernie. Miała wrażenie, że cała paruje. Swoją drogą albo tak późno wyszła z tego baru, albo dotarcie tutaj zajęło jej całą noc, bo kiedy przywróciła siebie do nie-aż-takiego-złego stanu używalności, słońce już dawno było w zenicie. Nie rozglądając się zanadto po łączce, postanowiła wybrać sobie jakieś ładne drzewko, które osłoniłoby ją przed promieniowaniem UV i zdrzemnąć się godzinkę, czy parę godzinek. Nawet nie zauważyła, że ktoś już zajął jej miejscówkę. Rozłożyła się jak jakiś mugolski żul, oparła głowę o gruby pień i zaczęła bawić się listkiem, który właśnie spadł jej na kolna.
Gdyby wiał jeszcze chłodny wiatr, można by było powiedzieć, że jest całkiem przyjemnie. Niestety było cholernie gorąco, dla Javiera, aż za gorąco. Rozpiął dwa górne guziki od koszuli, aby zrobić sobie jakiś przewiew i odpalił papierosa. Prawdopodobnie, gdyby nie fakt, że tak bardzo zaczytał się w lekturze to zauważyłby, że coś zwaliło się tuż obok niego. A właściwie ktoś. Dopiero po kilku minutach zorientował się, że obok leży dziewczyna. Odłożył na chwilę książkę, podparł się na kolanach i chrząknął znacząco. - Przepraszam?
Zrobiła sobie przechadzkę po brzegu jeziora. A w jej delikatnej dłoni trzymała papierosa. Paliła go powoli. Ubrana była dziś normalnie. A gdy wychodziła z pokoju paru facetów patrzyło się w nią strasznie. Ubrana była w rurki, koszulkę z krótkim rękawkiem. Miała także trampki koloru niebieskiego które podkreślały jej oczy. Miała nadzieje że dziś otworzy do kogoś buzie mówiąc chociaż cześć. I jak na jej szczęśliwy los był ktoś w jej wieku. Chyba ślizgon. -Cześć Podała mu dłoń. I usiadła obok niego. Wiało lekko od czasu do czasu. A w jeziorze co jakiś czas wyskakiwał okonek. Lubiła zbierać grzyby ale ryb nienawidziła chociaż były pyszne. Najlepszy był łosoś norweski.
O taak, wiatr by się przydał. Chociaż nie jestem pewna czy nie wywołał by u Alexis choroby morskiej, którą tak często tłumaczyła swoją nietrzeźwość. Mniejsza o to. Czuła się jak na pustyni. Jeszcze chwila a zacznie się pocić, a to wcale nie byłoby przyjemne, szczególnie w towarzystwie. Właśnie, towarzystwo. Dopiero kiedy Javier coś powiedział, doszedł do niej fakt, że nie jest sam na sam ze swoim kacem. - Chyba cię nie zauważyłam - rzekła, obdarzając chłopaka słodkim uśmieszkiem. Cóż, może jej nie wygoni. Podniesienie się z pozycji, w której się aktualnie znajdowała byłoby nie lada wyzwaniem. - Nie przeszkadzam ci, prawda? - w sumie niewiele ją to obchodziło, czy ślizgon (tak, wiedziała, że to ślizgon) może się skupić na swojej książce, czy nie. Swoją drogą, który ślizgon uczy się w wakacje? Chyba tylko ten. - Ale teraz to się zrobił tłok - burknęła, kiedy jakaś mała gryfonka wcisnęła się pomiędzy nich, zupełnie IGNORUJĄC (!) Alexis. Trzeba się pogodzić z głupotą ludzi z tego domu i tyle, o. Dobra, gryfonom to ona mówiła "NIE" i to takie z dużej litery, a była przecież taka tolerancyjna...
Właściwie Javier nie miałby nic przeciwko towarzystwu Alexis, gdyby nie dosiadła się jeszcze gryfonka. Zrobiło się ciasno, nieprzyjemnie i za gorąco. Odsunął się trochę, lecz nie wstał, iż nie zamierzał opuszczać tak naprawdę jedynego cienia w okolicy. Nie było tu zbyt wielu drzew. Mruknął coś pod nosem, aż w końcu zwrócił się do wścibskiej gryfonki: - Chyba miejsca Ci się pomyliły, czyż nie? - uniósł brwi i wyciągnął dłoń w znaczącym geście, aby odeszła. I właśnie takiego zachowanie Javier nie znosił. Nie dość, że się nie znali, dziewczyna jakby nigdy nic usiadła sobie obok niego, to czy zapomniała również, że ślizgoni nie bardzo przepadają za gryfonami?
Aż musiała na chwilę zapomnieć o bolącej głowie i kacu, który ograniczał jej zdolność ruchu do minimum. Trzeba było przegonić to coś i to jak najszybciej, zanim zaczną się złazić do niej robale. Odwaga gryfonów graniczyła z głupotą. Chyba, że z tą dziewczyną było coś nie tak. Różne dziwadła w tej szkole przetrzymywali, oj różne, a Alexis za każdym napotkanym idiotą coraz bardziej zaczynała wątpić w tą placówkę. Gryfoni, którzy szukają przyjaźni wśród ślizgonów. Dobre, tego jeszcze nie było. Chyba zdesperowana Marines szukała deski ostatniego ratunku. Może nikt z jej domu już się do niej nie odzywał i postanowiła poszukać towarzystwa gdzie indziej? Hmm... no to niestety się pomyliła, bo to towarzystwo na prawdę nie chciało rozmawiać, a co dopiero spędzać czas pod jednym drzewem z takimi-jak-ona. - Nikt ci nie mówił, Marines, że troje to już tłok? - zapytała słodkim głosikiem, mając szczerą nadzieję, że dziewczyna nie jest aż tak głupia i pójdzie zanim sprawność umysłowa Alexis będzie na takim poziomie by wycelować w koleżankę różdżką.
No tak gryfoni. Dziewczyna dalej sobie siedziała, cóż z tego, że osobnicy obok dawali jej dość zrozumiałe znaki, aby opuściła miejsce. Cóż niektórzy ludzie byli niestety za głupi, aby zrozumieć sarkazm. Szczególnie gryfoni. O tak. Takie przypadki jak ta dziewczyna, prawdopodobnie Marines tak jak mówiła poirytowana blondynka. - Niestety koleżanka, chyba nie słyszała o czymś takim jak sarkazm - rzucił do Alexis i spojrzał znów na gryfonkę. - Jednym słowem odejdź - powiedział spokojnym głosem. Javier dość rzadko się denerwował, musiało go już coś okropnie wyprowadzić z równowagi, aby chociażby podnieść ton głosu.
- Patrz Javier, chyba przez przypadek spetryfikowaliśmy koleżankę. - powiedziała, a wredny uśmieszek cały czas miała przyklejony na twarzy. Pomachała Emilce przed oczami ręką, sprawdzając czy w ogóle wykazuje jakieś czynności życiowe. Chyba oddychała. To już coś. W tej chwili Alexis miała nieodpartą ochotę na złapanie dziewczyny za nos i usta i zobaczenie ile wytrzyma, albo ewentualnie chociaż zacnie dzióbnąć ją jakimś patykiem. Ludzie zwykle w takich sytuacjach zaczynają się ruszać. Chyba. Gryfonka wkuła ją głównie dlatego, że prawie całkowicie zasłoniła jej ślizgona, z którym to Alexis miała zamiar wdać się w mało ambitną (ojś zwalmy to na ból głowy), ale za to jaką relaksującą pogawędkę. A przecież nie będzie się wysilać, wyciągać głowy nad Marines, żeby zobaczyć czy Javier jeszcze tam jest i drzeć się jej przez ramię, czy cokolwiek innego. Nieważne. Taka opcja w ogóle jej się nie podobała. - Też uważasz, że wrzucenie jej do tego bajorka jest genialnym pomysłem? - nawet nie zwracała uwagi na to czy dziewczyna ją słucha. Jeśli słucha to właśnie otrzymała jakieś dwie do pięciu minut na ucieczkę, przed kąpielą, którą studentka właśnie wspaniałomyślnie (a jak!) miała zamiar jej zgotować. Alexis została tak chamsko przez nią potraktowana (nie dość, że nie podała jej ręki, to jeszcze w ogóle nie zauważyła jej obecności! PHI! A gdzie ukłony?! Gdzie należna cześć, ja pytam?!), że wcale bym się nie zdziwiła gdyby postanowiła utopić Marines w glonach i rybich odchodach, które niewątpliwie tam się znajdowały. Pewnie nawet nikt by nie zauważył jej nieobecności. No bo po co komu taki osobnik. Jeden gryfon w tę czy wew tę nikomu nie zrobi to różnicy.
Spojrzał jeszcze raz na gryfonkę. Wzruszył tylko delikatnie ramionami i oparł się na łokciach wyciągając nogi przed siebie. Odpalił kolejnego papierosa starając się nie przejmować obecnością dość nachalnej Marines, niestety. Wiedząc, że obok siedzi gryfonka, która nie jest zupełnie do niczego potrzebna, a wręcz przeszkadza, nie było to łatwe. - Wybacz Alexis, aczkolwiek chyba mi się nie chce. Nie będę marnować czasu na tego typu zabawy. Choć propozycja całkiem niezła - uśmiechnął się pod nosem. Sam do siebie, iż wiedział, że Alexis i tak go nie zobaczy, iż ZASŁANIAŁA JEJ GO GRYFONKA. - Ostatni papieros i nawet możemy się gdzieś stąd ruszyć, jeśli tylko będziesz miała ochotę - szepnął w stronę blondynki i skrzyżował nogi.
- Nie, to nie. Ale dalej uważam, że mogłoby być zabawnie. - wzruszyła ramionami. Chyba dzisiaj będzie musiała sobie odpuścić. Nawet nie ma mowy, żeby dała radę dotachać gryfonkę do brzegu, nawet jeśli of kors by się nie ruszała i nie wydawała żadnych dźwięków, jeszcze by ktoś coś usłyszał i Alexis miałaby szlaban. A zmywanie w barze w czasie wakacji, albo sprzątanie ptasich gówien po powrocie do Hogwartu w ramach szlabanu, na prawdę nie było na liście jej marzeń. Z resztą (tutaj zlustrowała wzrokiem Marines) mogła ważyć, bo ja wiem, z osiemdziesiąt kilo? A w ogóle była potwornie wysoka. Na pewno jej matka przespała się z jakimś wielkim, obleśnym olbrzymem z Zakazanego Lasu. Alexis, która przecież do niskich nie należała, sięgała jej ledwo do ramienia. W sumie musiała przyznać Javierowi rację. Ha! Niby tyle młodszy, a dwa razy mądrzejszy. Za jego przykładem wyciągnęła paczkę papierosów z kieszeni swoich krótkich spodenek, która była teraz w opłakanym stanie, a papierosy znajdujące się w środku wyglądały jeszcze gorzej. Odpaliła jednego z nich o odwróciła głowę do Javiera, znaczy do Emilci, za którą siedział. - Taa, dobry pomysł. Chociaż nie mam pewności, że za nami nie pójdzie - powiedziała, krzywiąc się lekko na gryfonkę. Nie wiadomo co takim w duszy grało. Może była chora psychicznie ja Elenka, ale nie dali jej kuratora z ministerstwa? W gruncie rzeczy mogła być niebezpieczna. Dobrze, że balansowała sobie w swoim małym światku i nie zaczęła jeszcze rzucać w nich Avadami.
To doprawdy dość irytujące, gdy ktoś (w tym wypadku przemiła gryfonka Marines) siedzi sobie obok Ciebie jak gdyby nigdy nic, wysłuchuje tylko uwag na swój temat, ale też nie ma zamiaru się ruszyć. Cóż za człowiek stworzył to dziecko? Zmierzył gryfonkę wzrokiem, a jego mina mimowolnie stała się bardziej poirytowana, tym razem można by nawet powiedzieć, że patrzył na nią z obrzydzeniem. - Wybacz, nieprzyjemny odór, a może nawet smród, który się od niej unosi jest nie do wytrzymania - odetchnął kilka razy po czym żwawo wstał i schował papierosy do tylnej kieszeni. - Jeśli masz dalej zamiar to znosić to proszę bardzo, ale ja uciekam. Chodź ze mną jeśli masz ochotę - spojrzał na blondynkę. Właściwie dopiero teraz stwierdził jak miło jest czasem otworzyć do kogoś ryjek.
Głośno wciągnęła powietrze nosem by poczuć ten jej "odór". - Dziwisz się? Nie wiadomo, gdzie się to pałętało. - stanął jej przed oczami obraz swojego mokrego, zabłoconego psa, który po dwóch tygodniach wrócił... no z łowów. Ugh. Ohyda. To miejsce przestało mieć swój urok. Trauma będzie ją teraz nękać za każdy razem jak zauważy większych rozmiarów kałużę. A tak jej się tu podobało. Jedno z niewielu miejsc, gdzie można było śmiało chodzić w obcasach, nie bojąc się kontuzji przez kamienie, góry i inne tego typu rzeczy. Chociaż trzeba było przyznać, że górski szlak w miłym towarzystwie też nie był tak odrażającym pomysłem, jak na początku jej się wydawało. Ba! Nawet miała ochotę na zjedzenie czegoś na szczycie góry. A nóż dostrzeże z wysokości coś interesującego i nie będzie jej się aż tak nudzić. - Nie, nie. Nie zostawisz mnie tutaj z nią. Boję się, że mnie stratuje wstając, czy coś. - burknęła bardziej w stronę gryfonki niż Javiera. Skrzywiła się lekko. Chyba tak już jej zostanie. Ten widok powodował u niej to nieprzyjemne uczucie. Prawie jakby wepchnęła sobie do ust całą cytrynę i spróbowała pogryźć, a potem połknąć. Wstała z trawki, wciąż nieznacznie się zataczając i otrzepała się z piasku. - Dobra, idziemy. Tylko powiedz gdzie.
Jezioro. Kiedy był tu ostatnio, humor mu nie dopisywał. Siedział sobie na porośniętym gęstą trawą brzegu i rysował. Mazał sobie te fale ciesząc się tym, że poza radosnymi okrzykami dzieci i szumem wodę było dosyć spokojnie. Właśnie w takich miejscach można się wyciszyć. Rysowanie w plenerze jest bez porównania lepsze od tego w domowym zaciszu, tego Lightwood był pewny. Trzymając w dłoni pastel, ołówek, węgiel czy inne pisało mógł wylać wszelkie kłębiące się w nim frustracje na papier. Nie raz przychodził do lasu w jego okolicy i rysował wszytko co popadnie, tak dla relaksu. Woda. Cudowny, życiodajny napój. Gdyby było trochę cieplej może nawet by do niej wszedł, teraz jednak wiedział , że nad tym pomysłem wisi groźba przeziębienia, czego nie chciał. Choć właściwe co mu szkodziło? Pożyjemy zobaczymy. Blondyn brodził bosymi stopami w chłodniej wodzie, uprzednio ciskając buty koło pobliskiego drzewa i rzucał kamieniami w morską toń.
Andrzejowi zaś niesamowicie czas się dłużył. A to dlatego, że Katarzyna Ogrodnik, zwana również Melonem, udała się niewiadomo gdzie i tak oto mijały ich WSPÓLNE wakacje. Tak, był zgorzkniałym zazdrośnikiem, i co? Podskoczy ktoś? A jak jeszcze raz ją widział ze Spencerkiem, to się w nim zagotowało, i to dosłownie, z powodu tego całego jakże krzywdzącego widoku przysmażył siebie, zamiast mrówek, które od początku miał na celu. Dlatego też na humor wyjątkowo mógł narzekać i to mu nie przypasowało. Wyżył się więc na niewinnym talerzu z jego kolekcji, po czym ze łzami w oczach poskładał go do kupy. Teraz już trochę bardziej na luzie poszedł sobie na spacerek, marząc tylko o tym, by natknąć się na Ogrodnika SAMEGO gdzieś na plaży czy coś. A tak btw. to życiodajnym napojem jest alkohol, a nie woda. Woda jest przereklamowana, jeśli nie ma nad „o” kreseczki. A tak przynajmniej uważał Andrzej i zdania swojego mógłby bronić dzień i noc. Szedł tak, nucąc sobie Hakunę, aż dojrzał w jeziorze jakiś niewyraźny kształt. Serduszko mu podskoczyło, w tle leci „Upendi”, przed oczkami pojawia się widok cudownej, drobnej osóbki o imieniu Kathleen. Przyspieszył więc kroku i objął, jak mu się wydawało, swoją dziewczynę w pasie, opierając główkę o jej plecy. - Mmmm… pięknie pachniesz, wiesz? – Wymruczał cały zadowolony. Ale chwila… coś mu tu nie grało! Otworzył gwałtownie oczyska i odsunął się od owej postaci, przy okazji uderzając tyłkiem o dno jeziora. - JAMES! CHOLERA JASNA! NIE UDAWAJ MOJEJ DZIEWCZYNY!
No on na szczęście a może i nieszczęście nie poznał jeszcze swojej połowicy. Wcale nad tym faktem nie ubolewał, dzięki temu miał pełną swobodę i możliwość poznania bliżej paru mniej lub bardziej uroczych turystek. Korzystał z tego ile wlezie, wiedział, że drobne romanse dadzą ukojenie tylko na jakiś czas, i taka pozorna bliskość tylko zwiększa jego pragnienie bliższego kontaktu z kimś, z tom, że małą różnicą, że nie fizycznego, ale co go to obchodziło. Jeśli wydawało mu się, że zaczyna go coś łączyć z jakąś dziewczyną to najprawdopodobniej chodziło jej tylko o jego jasne włosy i dołeczki w policzkach. Nie znalazł się chyba taka która pomogłaby się mu otworzyć. W zmian za to, dostał łące mrowisko i rzeszę nader upierdliwego robactwa w leśnych zagajnikach. Jezioro było dobrą odskocznią od tego, choć tu z kolei komary powiększały swe kręgi. Bycie samemu ma też swoje mocne strony, zawsze lepsze to niż Zycie w ciągłym strachu wijąc bladą, czerwonoustą istotę o włosach koloru hebanu, i tu wcale nie chodzi o królewnę śnieżkę, tylko o dziewczę tak straszne, że Boski Edłardo Kaleno z tymi kiełkami to nic. Tadadadam…i tak nie powiem jak się nazywa, bo to przeczyta i wydłubie mi oczy szpikulcem do kebabu, a to by było coś OKOPNEGO. Stał tak sobie chłop, dziękując dobremu panu za brak natrętów gdy nagle poczuł za sobą czyjś oddech. Karawan…nie zaraz Canvan. Z początku Dżejms się trochę zdziwił ale słysząc jego słowa wyszczerzył się tylko. Wszyscy mi to mówią.- skwitował. Spodziewa się kogoś innego? Bywa. Został skazany na wdzięk i powab pana Lightwooda. O zgrozo. -Udaje? Wybacz nie moja wina ,że cię tka do mnie ciągnie.-zaśmiał się. Trudno stwierdzić z czego. Z tego co powiedział, czy z widoku Andrew który runął dupskiem w wodę? Powiem tylko, że oba widoki były godne uwagi. Miał szczęście, że go nie ochlapał, bo gryfuś musiałby się zrewanżować, a chyba nikt nie chce patrzyć na wodne zapasy, no nie?
Posiadanie swojej drugiej połówki to szczęście w nieszczęściu. Kocha się kogoś i naprawdę jest się szczęśliwym z tą osobą, no ale z drugiej strony – chciałoby się z tą osobą spędzać jak najwięcej czasu, a ona nie zawsze ma na to ochotę. Wtedy jest się nieszczęśliwym. Ale, ale! Ten post jest już zbyt mądry jak na Andrzeja, więc rozluźnimy go jakąś zacną ciekawostką o nim samym. Otóż nasz drogi Canavan, po burzliwym dzieciństwie z super bohaterami w roli głównej postanowił, iż odtąd będzie się zwał Kapitan Fantastyczny Szybszy Niż Superman Spiderman Batman Wolverine Hulk i Flash Razem Wzięci. Zrezygnował jednak z tego zamiaru z czystego lenistwa, gdyż doszedł do wniosku, że na wszelakich papierach będzie musiał się za długo podpisywać i nie można z tego wyłuskać żadnego skrótu, co ułatwiłoby mu robotę. Jak widać, został Andrewem Canavanem. Wracając do naszych panów. Gdyby James szukał, to na pewno by znalazł. Andrzej tak zrobił i proszę! Tyle, że on nie szukał miłości, tylko miejsca, w którym mógłby się nacieszyć kaktusem i znalazł Ogrodnika. Może on też powinien! Yyy… nie wiem, o co chodzi z tą bladą, czerwonoustą istotą i w związku z tym czuję się niemal tak głupia jak Andrzej. Brr… to coś strasznego. Niczym oglądanie komedii romantycznej albo jednej z tych nowych polskich komedii. Ale tutaj znowu lekko odbiegam od tematu, więc tak wracając… Nawet gdybym chciała ci wydłubać oczy, to nie szpikulcem do kebabu, tylko ewentualnie wykałaczką. KARAWAN? KARAWAN? Jak można pomylić jego nazwisko w tak paskudny sposób? Toż to… karygodne. Przepraszam, wychodzę z tej imprezy. I owszem – trzasnę drzwiami! Albo nie, zostanę. To Andrzej wychodzi. Mi tu miło i przytulnie, więc co mi tam. Nie no, Dżejms naprawdę zacnie pachniał, ale kurde… Puchon nie wybaczy sobie tego, że pomylił go ze swoją dziewczyną. No bo a) Gryfon był MĘŻCZYZNĄ b) Pachniał kompletnie inaczej niż Katarzyna, choć też ładnie, jak już wspomniałam. c) No kuuuurde… jak można pomylić kogokolwiek z Ogrodnikiem i to bez kropli alkoholu we krwi! Spojrzał na swojego towarzysza spode łba. Jemu wcale nie było do śmiechu. BYŁ MOKRY! Ach, jego cudowne ubranko przykleiło się do niego tak ściśle, że miało się wrażenie, iż w ogóle go nie ma. Wyglądało to oczywiście niebywale seksownie i pociągająco, ale nie było za grosz wygodne! - Tak, udajesz. Jesteś bardzo… kobiecy. – Miał ochotę pokazać mu język. I omal tego nie zrobił, ale w końcu stwierdził, że chociaż ktoś w tym towarzystwie powinien zachowywać się dojrzale. I padło na niego.
Posiadanie sojowej drugiej połówki byłoby dobre w przypadku Jamesa tylko o wtedy gdy mógłby ją usunąć ze sowjego życia, tak średnio raz w miesiącu. Nie to żeby od razu miał tam coś kręcić na boku z inną, ale od każdego trzeba odpocząć. Lightwood nie wytrzymałby z rozwrzeszczaną pannicą bez przerwy, nawet gdyby była najsłodsza na świecie. Po co szukać? Samo przyjdzie, jak kaszle czy grypa, no może mało trafne porównanie, jak powiedzenie, że czyjeś oczy są zielone jak płyn do naczyń ale nie bawmy się tu w Szekspira. A jakże zacny Dżejms nie lubił super bohaterów, chociaż nie supermana tka. Te jego czerwone majciochy założone na spodnie mrr…sam seks. Dziwna z niego istota, a jaka uparta…. Powiadam ja tobie, że nie lubię niedopowiedzeń dlatego też, winna ci jestem dodanie iż, to nie kobieta, ani nie facet, to zło w czystej postaci, równie straszne co powtórki mody na sukces i paskudne jak lody z biedronki. No on nie miał pamięci do nazwisk, a raczej miał. Jednak jeśli była okazja na przekręcenie to z niej skorzysta, możliwe, że zaraz znów to zrobi. Biedna ta niewiasta skoro został pomylona facetem. Puchon powinien wymazać sobie ten fakt z życiorysu, albo inaczej- zataić przed wybranką. No bo co jak co, ja zachwycona bym nei b Ła gdyby ktoś nazwał mnie facetem, nawet tka dobrze obdarzonym tym i owym jak ten blondyn. -Kobiecy? A może to ona jest męska.-prychnął. On kobiecy? Jeszcze trochę to mu zaczną zarzucać, że jest transwestytą, a to by było niedopuszczalne, nawet bardziej niż pomylenie nazwiska. Co się dzieje z tym Hogwartem, uczniowie pija palą i się macają nawzajem, i to nie po pijaku…nadciąga apokalipsa. Tyle wam mówię. - Zawsze mogło być gorzej, nie chciałbyś chyba przytulać się do Dementora. Właściwie to zrobiłem Ci nawet przysługę, że tu byłem. Dobrze, że to Andrew postanowił być poważny. James ledwo powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem. Odpuścił sobie jednak różnie żarty na tema jego nazwiska, wiedząc, że jak puchon zły to groźny, zgłasza jeśli jest w dodatku mokry, to już w ogóle Armagedon. Przyglądną mu się gdy ten siedział sobie w wodzie nie kryjąc już rozbawienia.
Nie miała ochoty być przy tych idiotach którzy coś do niej mieli. Szła dalej po brzegu jeziora. Popływała by lecz nie miała stroju. We wakacje zarzuciła sobie mieć jakąś bliską osobę. A może nawet swojego księcia z bajki. Na razie nie znała nikogo poza Davidem który był dziwny. Kuzynki nie wliczała w koleżankę była to część rodziny. Nad jeziorem było trochę osób niektórzy to mugole ale czarodzieje też tutaj byli. Zobaczyła dwie osoby rozmawiające ze sobą. Wciąć się w rozmowę czy nie? Myślała nad tym ciągle. A czemu nie. Najwyżej ją spławią jak tamci. A może to ona sama poszła, chyba ta druga opcja. Poprawiła włosy i ruszyła do chłopaków. -Cześć. Przywitała się. I ciągnęła dalej z gadką. -Jestem Emily. Jestem nowa w Hogwarcie. Miała nadzieję że nie spławią jej ot tak. Była by wkurzona strasznie. Chyba by się nawet utopiła. Ale wyglądali przyjaźnie. Tak jej się widziało, w ogóle ostatnio to była zakręcona. Może wynajmie łódkę i popłynie na środek jeziora i ponurkuje. Ciekawe ile było tutaj głębokości. Woda dopłynęła jej do buta który lekko się zmoczył. Fuck pomyślała. Jej nowe trampeczki się zmoczyły co ona teraz zrobi? Zapaliła kolejnego papierosa. Tamtego już nie było. Zapaliła wyciągając do chłopaków paczkę z papierosami. Któryś pewnie pali.
Nie każda dziewczyna jest rozwrzeszczana! No bez przesady, nie generalizujmy całej płci pięknej, kierując się stereotypami. Ale okej, skończmy tą dyskusję o połówkach, bo zaraz stwierdzę, że Andrzej nie jest już moim Andrzejem i go zostawię samego na środku pustyni, żeby sprzedawał piasek. KONIEC Z MĄDRYMI ROZMOWAMI, ot co. Super bohaterzy to przeżytek, ot co. Andrzej już z nich wyrósł, a właściwie już w dzieciństwie sądził, mimo jego fascynacji nimi, że gdyby się postarał to byłby o wiele lapszy od nich wszystkich razem wziętych, co zresztą sugeruje jego wymarzone nazwisko. Hmm… Andrzejowi zawsze imponowała fantastyczna czwórka. Ale w końcu stwierdził, że są dziwni i zainteresował się Jamesem Bondem, porzucając już na zawsze sen o super bohaterach. O matko, chyba nie chcę wiedzieć nic więcej. I tak jestem już przerażona, a nie chcę wylecieć ze strachu za okno krzycząc, że spotkałam szatana. Okej, pamięć do nazwisk to jedno, ale JEGO nazwisko jest święte! NIE MOŻNA GO PRZEKRĘCAĆ, bo on poprzekręca komuś nogi i nie będzie już tak miło i zabawnie, jak teraz było Dżejmsowi. Pff… on nie pomylił jej z nim, tylko jego z nią, a to różnica, ot co! No bo w tym wypadku wina leżała w kobiecości Gryfona, a nie męskości Ogrodnika, co w ogóle nie miałoby sensu, bo ona jest kobieca w każdym calu swojego drobniutkiego ciała. I on nic taić nie będzie, bo ich związek opiera się na prawdzie… chyba. Zresztą, na pewno tak właśnie było! Co ja się tu zastanawiam! - Jest najbardziej kobiecą kobietą na świecie, Lightwood. – Taaak, zdenerwował się. Nie widać? Zaczął do niego mówić po nazwisku, a to już jest źle. Dżejms może zacząć czuć się niepewnie i trochę bać się o własne zdrowie, ot co. Andrzejowi przeszło przez myśl, że Gryfiak może być eunuchem, więc wolał nie naciskać na jego kobiecą urodę, no bo nie wiadomo, czy wykonał zabieg z własnej woli, czy też ktoś go przymusił, a tak nikczemny nie chciał być. - Albo takiego jednego błazna. Brr… przez ciebie będę miał koszmary. – Na potwierdzenie tych słów wzdrygnął się i spojrzał na niego z wyrzutem. To, że Andrzej postanowił być poważny jeszcze nie oznacza, że takowy będzie, co to, to nie. Przecież… czy ktokolwiek, kiedykolwiek widział go poważnego? Chyba tylko w snach… a raczej koszmarach, hyhy. Już miał zacząć złośliwie chlapać swojego towarzysza, kiedy to podeszła do nich jakaś dziewczyna. Byłoby spoko, gdyby ją znał, ale nie! Lepiej przeszkodzić w konwersacji dwóm nieznajomym, niż iść do swoich kumpli! No chyba, że się ich nie ma, ale to już nie jego sprawa, prawda? A więc z powodu tego, że siedzi w nim szatan prawdziwy i do nieba i tak się nie dostanie, a może sobie jedynie zapracować na lepszą reputację tam, dokąd się udaje, czyli do piekła. Niewiemczytozdaniemiałosensaleniechcemisiętegosprawdzać. - Siems, Emily. Twój największy koszmar, do usług. – Oczywiście już dawno wstał z tej wody, więc teraz mógł się zacnie ukłonić, ukrywając tym samym chytry uśmieszek. But się zmoczył, trzeba zapalić papierosa! Dżizas, dlaczego on na to nie wpadł? A no tak, nie był przecież na tyle inteligentny, żeby suszyć but papierosem, co on się w ogóle zastanawia! - Nie wiem, czy wiesz, ale przy mnie się nie pali – zmarszczył nos, po czym, jako zdolny uczeń kończący klasę na 2 i 3, zaklęciem Aquamenti zgasił jej papierosa i przy okazji ochlapał ją całą. Zuy, zuy Andrzej. Będzie się smażyć w piekle, yeah! - Miłego dnia – Ukłonił się ponownie i razem z Jamesem odeszli w nieznaną dla Emily drogę, gdzie czekał na nich upragniony alkohol. The end.