Łazienki znajdują się w dogodnym miejscu - między Wielką Salą a drzwiami wejściowymi. Korytarz w nich jest wspólny, dopiero w połowie drogi rozwidla się na toalety damskie i męskie. Łazienka jest utrzymana nieco w staromodnym stylu, krany jęczą i czasami plują kolorową wodą. Uwaga pod nogi, gdy woźny umyje podłogi to można się porządnie wyłożyć na podłodze.
Panienka Na nie miała w zwyczaju odrzucać całkowicie zalotów kogokolwiek. Powie prawdę, ale nigdy nie zostawi go samego. Gdyby Tom odważył się cokolwiek jej powiedzieć to Li na pewno by mu powiedziała co tak naprawdę o nim myśli i tyle. Ale ich relacja się nie zmienia przynajmniej w jej przypadku. Ona nie zostawi go dlatego, że się w niej zakochał czy mu się podoba. To jest naturalna rzecz, Li co prawda rzadko to przeżywała, bo tak naprawdę siedziała zawsze w cieni, a chłopców traktowała bardziej jako kolegów, może gdyby była nieco odważniejsza wyglądałoby to nieco inaczej, ale tak nie było, niestety. Nie potrafiła tak z dnia na dzień tego zmienić, ale wcale jej to nie przeszkadzało, ponieważ ona nie potrzebowała chłopaka na siłę, dla niej jeżeli już będzie związek to na poważnie. Nie żadne podchody i zabawy. - Jesteś tego pewien? - zapytała unosząc delikatnie brwi ku górze. On tylko widział w niej słodką puchonkę, a czy ona naprawdę taka była? W jego towarzystwie na pewno, ale niekiedy by jej nie poznał. Ale może i lepiej, że nie poznał jej z tej strony, bo po co? Nikt nie miał takiej potrzeby, a Li nawet się cieszyła, że ta strona jest dla niego cały czas wielką niewiadomą. Tom był naprawdę słodki, bardzo go lubiła, a na pytanie na temat randki zaśmiała się i przytuliła się do niego. - Już myślałam, że nigdy tego nie zrobisz... - mruknęła do niego jeszcze mocniej się w niego wtulając. Naprawdę mogłaby go teraz nie wypuścić. Był dla niej bardzo ważny jako przyjaciel, a kto wie może i coś więcej. Czuła coś do niego, tego była pewna, ale czy to już było to? Wolała jednak to sprawdzić.
Czytała list od matki kilka razy, ale jakoś nie mogła się z tym pogodzić. Kurwa mać. Na prawdę już dawno przestała żywić nadzieje, że ta kiedykolwiek opamięta się i znowu będą kochającą się rodziną. Jednak nigdy nie spodziewała się, że kobieta tak po prostu... Uh! I co najgorsze nawet nie mogła się łudzić, że list jest podrobiony. To było jej pismo. To było jej cholerne pismo! Jak własna matka mogła jej w tak perfidny sposób powiedzieć, że nie ma ochoty by stanowiła część jej życia. Jeszcze kuźwa ukrywała to za słodziutkim „Kochanie jesteś niegrzeczna w szkole, więc nie przyjeżdżaj do domu na imprezę rodzinną, ale kup siostrze prezent”. Po prostu nie mogła w to uwierzyć. Miała się nie przejmować problemami poprzedniego życia. Dawna Vittoria miała zdechnąć. Jednak po takim liście... To ją rozbiło. Nie wiedziała, jak się pozbierać. Szła przez korytarz gromiąc wszystkich spojrzeniem. Byle by tylko dostać się do dormitorium. Ale nie dała rady. Czuła jak w jej oczach szklą się łzy. Przecież nie mogła tego nikomu pokazać! Była silna... SILNA! Niezależna, niepokonana. Dlaczego więc gdy weszła do Łazienki i upewniła się, że jest sama to rozpłakała się. Jak małe dziecko. Podeszła do lustra spoglądając na siebie. Była żałosna. Postanowiła, że będzie miała to wszystko gdzieś. Nie wyszło jej. Była za słaba. Zacisnęła mocno palce na umywalce i zamknęła oczy. Oparła czoło o lustro. Zauważyła, że jednej z jego kawałków jest ubity i leży na umywalce... Jakby mimowolnie położyła na niego palce. Przecięła delikatną skórę opuszek. Jej oczy zatrzęsły się lekko. Dalej wszystko działo się już jakby bez jej udziału. Nawet nie pamiętała do końca jak to robiła. Czy to możliwe, że czarnomagiczne lusterko, które miała w kieszeni znów spowodowało u niej zanik myśli? Krótką chwilę utraty kontroli i pamięci? Nie wiadomo. Może zrobiła to świadomie, ale była tak wzburzona, że w swoim czynie zorientowała się dopiero kiedy siedziała po umywalką obejmując kolana rękami i chowając się za nimi. Natomiast na jej przedramieniu zaraz obok słowa „RIP” wyrytego jakiś tydzień temu pojawił się ogromny napis „MOIRA” przekreślony kolejną krwawą szramą. Kawałek lustra, który wcześniej leżał na umywalce teraz wraz z krwią zdobił kafelki obok niej. Generalnie krwi było sporo, ale co za różnica. Przecież wystarczyło jedno zaklęcie by to wyczyścić. A ona? W ten właśnie sposób starała się wyczyścić swoje myśli. Moira to miasto w którym się urodziła. To właśnie tam przez wiele lat mieszkała z matką, która wtedy byłą cudowną i kochającą kobietą. Potem poznała ojczyma i przeniosły się do Nowego Jorku. Tam ją straciła. Przez to cholerne ścierwo. A wraz z listem który leżał potargany i umoczony we krwi straciła również wszelkie nadzieje na to, że jeszcze kiedykolwiek wróci ta relacja rodzinna, którą miała właśnie w swoim rodzinnym mieście Moira. Wiedziała, że nie będzie sama. Ostatnio lgnęła do ludzi i zawsze znajdował się ktoś, z kim mogła pogadać. Tylko, że czemu i tak wciąż traciła ludzi wokół siebie? Obiecała Kath, że nie będzie widywała Nathaniela. Edward pobił Norberta i od tego czasu nie rozmawiała ani z jednym, ani z drugim. Lilith jej nie pamiętała. Zostały jej Oriana, do której jeszcze nie miała pełnego zaufania i Clari, która miała swoje problemy. Dlatego musiała wyżyć się w samotności. Akurat na swoim ciele, ale to iż będzie paradować z taką paskudną szramą jej nie przerażało. Wręcz przeciwnie. Chciała patrzeć na to by mieć pewność, że zabiła tą słabość, która chwilę temu się w niej urodziła. Jest wilkołakiem do cholery. Groźnym potworem i nic nie miało prawa zburzyć jej pewności siebie. Nawet matka. Uniosła spojrzenie. Rękawem koszulki, którą miała na sobie otarła ramię, ale to i tak nie pomogło na długo. Spoglądała na litery w ciszy. I tak przez wilkołacze przemiany miała wiele szram na ciele, przede wszystkim na udach, klatce piersiowych i nogach. Bez różnicy. Westchnęła głęboko i położyła się plecami na kafelkach patrząc się w sufit tempo. Jest lepiej. Uspokoiła się. Nie miała już ochoty płakać i użalać się nad sobą. Powinna wracać do domu... Zaraz zajmie się ogarnianiem łazienki. Jeszcze tylko chwilę sobie poleży.
Było zbyt dobrze. Całe życie Nejta układało się ewidentnie za dobrze. Miał Vittorię, która była jego podporą. A przez to mógł powiedzieć, że ma wszystko. Żył. W końcu mu się udawało. Nie przejmował się każdą bezsensowną rzeczą, a wszystko wydawało mu się cudowne. Chodził wieczne uśmiechnięty i w odróżnieniu od swojej dawnej wersji siebie, uśmiech nie był cyniczny, a szczery. Cieszył się jak głupi widząc gdzieś tę dziewczynę na korytarzu, nawet tego nie zauważając. Kiedyś usłyszał, że to właśnie wiąże się z zakochaniem. Trudno było mu to stwierdzić, skoro od lat tak naprawdę nie żywił do nikogo głębszych uczuć i każdy jego związek kończył się po kilku tygodniach. Tym razem myślał, że będzie inaczej, że wszystko dobrze się potoczy i skończy szczęśliwym zakończeniem. Ale układ był prosty... było za dobrze i Nate mógł spodziewać się, że wszystko zacznie walić się w zastraszającym tempie i mimo tego, że już nie raz się tak działo, teraz nie był na to gotowy. Nie w momencie, kiedy był uchachany, ciesząc się tym co ma. Zresztą jak za każdym razem twierdził to samo: W końcu się uda. Ale im więcej przyjemnych momentów pojawiało się w jego życiu, tym bliżej był upadku. Jak zwykle się nie przejmował i cały czas chwalił dzień przed zachodem słońca, co pewnie nie były dobrym pomysłem. Póki co był cholernie wesolutki przez cały czas, dlatego nie było mowy, żeby coś mu ten humor zepsuło. Nadal ubrany w szkolne szaty, z których pewnie nie chciało mu się przebierać, oraz artystycznym i charakterystycznym dla siebie, nieładem na głowie, przeskakiwał po schodkach i hasał wesoło po korytarzach. Tak szczęśliwego chyba dawno go nie widziano. Pewnie teraz byłby nawet w stanie pomóc jakiemuś pierwszorocznemu z Gryffindoru, a należy wiedzieć, że na co dzień nie był skłonny do tego typu rzeczy. Można pomyśleć, że znowu miał w organizmie cukiereczki od V, ale tym razem jego zachowanie nie wiązało się z nimi, a raczej z wystarczającą ilością dobrych rzeczy w jego życiu. A ta, która to zapoczątkowała była szukana przez Nate'a od kilku dobrych minut. Przez ostatnie dni zwyczajnie jej nie widział, nie był w stanie wyłapać jej twarzy w tłumie jakby co najmniej rozpłynęła się w powietrzu. Najpierw w jego głowie pojawiły się same czarne scenariusze, znów zniknęła i nie postanowiła go powiadomić. Nie chciał niepotrzebnie się tym martwić, dlatego od kilku osób dowiedział się, że Titi nadal siedzi grzecznie w Hogwarcie i nic jej nie jest. Cóż, dla Woodsa nie była to normalna rzecz. W końcu oficjalnie byli razem, a ona zachowywała się jakby go unikała. Żałowała? To też przez chwilę pozostawało w głowię Ślizgona, ale nie zadręczał się negatywnymi myślami. Był zbyt wesolutki, żeby to zrobić. Ale jak mówiłam, rzeczy się działy i wszystko się psuło. Sam dokładnie nie wiedział co skłoniło go do odwiedzenia łazienki. W tym momencie dałby sobie rękę uciąć, że to po prostu jakiś instynkt, który wręcz alarmował, że coś jest nie tak. Mało dyskretnie wszedł do pomieszczenia, bo przecież nie mógł normalnie zamknąć drzwi, a wręcz nimi trzasnął. Nie specjalnie, po prostu popchnął je nieco mocniej niż przypuszczał. Przejechał spojrzeniem po całej łazience i dokładnie wtedy uśmiech zszedł z jego twarzy, a serce podskoczyło mu do gardła. Krew. Dużo krwi. Jakby co najmniej kogoś własnie tam zamordowano. No dobra, może nie aż tyle. Ale Nate miał w zwyczaju wszystko wyolbrzymiać. Ale to nie było teraz ważne, nawet ta czerwona substancja nie sprawiła, że Woods pobladł, a stało się tak za sprawą dziewczyny, która leżała na podłodze. Nath nie był osobą, która często odczuwała strach. Zwyczajnie się go wyzbywał i zastępował innymi emocjami, przeważnie bardziej negatywnymi. Ale w tym momencie z jego twarzy można było wyczytać przerażenie. Nawet nie był w stanie racjonalnie pomyśleć, a już zerwał się w jej stronę i automatycznie kucnął obok dziewczyny, mając w głowie najgorsze. -Vittoria- wyszeptał, a jego głos był zadziwiająco cichy i w jakimś stopniu przerażający, nigdy nie był tak spokojny... znaczy był śmiertelnie wystraszony, ale to właśnie objawiało się u niego w taki sposób- Co ty zrobiłaś, do jasnej cholery?- dopiero teraz mógł ujrzeć krew na jej rękach i ślad, który ewidentnie znaczył o bliskim kontakcie z czymś ostrym. Chwycił lekko jej nadgarstki i podniósł tak aby usiadła. Nie wiedział w jakim dziewczyna jest stanie, równie dobrze mogła stracić dużo krwi, prawda? Jego oczy były rozszerzone do granic możliwości, ręce trzęsły się jak nigdy dotąd i dodatkowo był blady jak ściana. A w myślach? Powtarzał tylko jedno... nie zrobiła tego, błagam, niech to będzie jakiś koszmar, z którego się wybudzę, nie zrobiła...
Tak naprawdę, to dziewczyna pewnie cieszyła by się ich związkiem. Gdyby nie fakt, w jakich okolicznościach on powstał. Bardzo lubiła Nathaniela. Był dla niej świetnym kompanem do rozmów i przekomarzanek. Niestety gdy jakiś czas temu wróciła do szkoły zależało jej tylko na tym, by zranić go i odrzucić od siebie. Chciała związać się z nim, wkurzyć trochę Kath, a potem roztrzaskać jego zaufanie, może tez miłość o podłogę. Tylko na tym jej zależało... Potem nastała przemiana, a dziewczyna po niej już całkiem straciła tą Vittorię, która to chciała chronić wszystkich wokół siebie. Wręcz przeciwnie. Stała się trochę zapatrzona w siebie, również troszkę egoistyczna. No dobra, nie powinnam tu pisać tych umniejszających słów. Po prostu chciała żyć sama dla siebie i korzystać z wszystkich uciech od pełni do pełni. A w trakcie tych wyjątkowych nocy znów stawać się wolnym, nieograniczonym niczym, futerkowym zwierzaczkiem. I dlatego ten związek z Nathanielem przestał być tylko sposobem na zdenerwowanie Kathreen. Zaczął być dla niej dodatkiem do tego bujnego życia jakie prowadziła. Był jednym z facetów, z którymi miała ochotę spotykać się na różnych doznaniach. I tak oto gdy miała ochotę przytulić się czy pogadać wiedziała, że powinna szukać Nathaniela. Gdy miała ochotę na ostrą i upojną noc świetnie spotykało jej się z Edwardem. Ostatnio pojawił się też Norbert, ale on był tylko partnerem do tańca... Choć to z nim spędzała najwięcej czasu. I to może właśnie dlatego Nath ciężko miał ją znaleźć. Zawsze miała jakieś zajęcie, które odciągała ją od ich „związku”. Ciężko jest to tak nazwać z jej strony. Gdy usłyszała trzask drzwi nawet się nie podniosłą. Odchyliła po prostu głowę w ich stronę. I tak nie zdążyła by teraz tego wszystkiego ogarnąć, więc co za różnica? Ten, kto tu wejdzie i tak zobaczy tą masakrę. Spodziewała się, że zacznie siać panikę i albo zwieje po pomoc, albo zacznie biadolić i pytać co się stało. Nie spodziewała się jednak, że zobaczy w nich Nahaniela. Uśmiechnęła się blado. Kopę lat Szarańczo. Widać było, że jest jednocześnie zmartwiony, przerażony i w szoku. Westchnęła. No dobra, powina się podnieść zanim Woods dostanie zawału. Szkoda żeby umarł w tak młodym wieku, a jej zdaniem nic się nie stało. Przynajmniej nic, czym ktokolwiek powinien się przejmować. Dlatego pozwoliła się posadzić i delikatnie się do niego uśmiechnęła. - Nie przejmuj się, to nic – Powiedziała tak spokojnie i tak swobodnie... Dokładnie tak, jakby to nie był pierwszy raz. Ręce miała bardzo zimne, ale to normalne po takiej utracie krwi. Zabrała jedną ze swoich rąk i przeniosła ją na kieszeń spodenek, by wyjąć z nich różdżkę. -Haemorrhagia iturus – Użyła zaklęcia tamującego krwotok na swojej ręce (ostatnio nauczyła się go na lekcji, także na szczęście udało się je zrobić bez większego problemu) po czym ponownie spojrzała na ślizgona – Widzisz? I już. Posprzątam tu i możemy udawać, że nic nie widziałeś – To mówiąc zaczęła się powolutku podnosić z ziemi. - Rzucisz chłoszczyść? - Spytała opierając się już o umywalkę i odkręcając wodę, żeby obmyć zakrwawione dłonie. Gdyby ktoś zobaczył tylko jej minę i usłyszał ton w życiu by nie uwierzył, że zrobiła coś takiego. Była zbyt opanowana, zbyt pewna tego, że to co tu Nath widzi to tylko drobiazg.
W tym właśnie tkwił problem. Nate nie należał to prostych ludzi, być może mogło się tak wydawać, ale Vittoria miała okazję usłyszeć słowa, które Woods trzymał gdzieś w sobie, nie wypuszczając ich na światło dzienne. Przywyknął do jej towarzystwa i potrzebował tego, sam nie wiedział jak daleko to zajdzie, bo przeważnie nikomu nie opowiadał o swoim życiu. Czy to właśnie z tego powodu z nią był? Bo wiedziała dużo, a nawet za dużo? Całkiem możliwe. W dodatku, że ona się tym interesowała, jakby jego problemy ją obchodziły i w drugą stronę. Nadal nie wiedział za to co ją skłoniło do tego całego wyznawania sobie uczuć, a pewnie gdyby ta wiadomość jakoś do niego dotarła... nie, wtedy nie byłoby ciekawie. Co jest całkiem śmieszne! Przecież to on zawsze wszystkimi się bawił, manipulował i później zostawiał. Ale najwyraźniej role kiedyś musiały się odwrócić. Ciężko wyobrazić sobie co się stanie, kiedy prawda wyjdzie na jaw. Nate dowie się o dwóch innych panach w życiu Titi, którzy pewnie też nie wiedzą o tych pozostałych. Na pewno będzie pod wrażeniem! W końcu rzadko kiedy udawało się go oszukiwać, ale w jej przypadku szło całkiem dobrze. Nie dość, że Woods był aktualnie zabawką, to jeszcze nie miał bladego pojęcia, dlaczego zniknęła ze szkoły na dość spory okres czasu. Idealnie rozegrane. Choć pewnie ciekawiej byłoby dowiedzieć się całej prawdy. O spotkaniu Titi i Kath, kiedy Amerykanka obiecała nie zbliżać się do Natha. O wymazywaniu pamięci Lilith. O wilkołactwie. O Edku i Norbercie. Cóż, wtedy na pewno nie byłoby wesoło i nie sądzę, żeby to w dobry sposób wpłynęło na ich relacje i o dziwo uważam, że to Nate byłby tym, który by się nad sobą użalał. W końcu Vittoria się zmieniał, nie była już tą samą dziewczyną, którą Ślizgon poznał dość dawno temu, ba, w tym momencie mógłby jej całkiem nie poznać. Jeszcze przed wejściem do łazienki przyznałby, że dobrze radziła sobie ze swoimi problemami, ale kiedy już tam wkroczył, nie był tego tak pewny. Choć ona najwidoczniej miała koła zapasowe, w postaci dwóch innych facetów, więc zdecydowanie to Nate ucierpiałby przy usłyszeniu prawdy. Karma, to suka i chyba powoli miał się o tym przekonywać. Wszystkie złe uczynki zaczynały do niego wracać... idealnie. Vittoria traktowała całą sytuację zwyczajnie. Jak gdyby zdarzało się jej to na co dzień i sam fakt, że mogło tak być, jeszcze bardziej przerażał Nejta. Nic nie widział odkąd stali się dla siebie bliżsi, ba, nawet mógł zauważyć postępy z jej problemami. Jakby nie prześladowały jej te złe wspomnienia, jakby sobie z nimi poradziła. I choć Titi zachowywała spokój, Woods był blisko dostania zawału, serio. A jak objawiał się u niego stres? Na samym początku spokojem, a dopiero później dochodził do niego bulwers, norma. -Nic? Naprawdę NIC? Czy ciebie zupełnie pojebało?- przestał być opanowany. Dziewczyna była blada po takiej utracie krwi i pewnie ledwo zdołała się podnieść, więc Nejt nieco ją asekurując, pomógł jej wstać. Co pewnie poskutkowało tym, że jej krew znajdowała się między innymi na jego rękach i szacie, ale aktualnie raczej się tym nie przejmował- Co się stało? Dlaczego to zrobiłaś?- bezsilność. Coś, czego Nath szczerze nienawidził. Nie mógł wpłynąć na jej postępowania, a to było w tym wszystkim najgorsze. Nie mógł jej pomóc, bo była dorosła i sama podejmowała decyzje, nawet te głupie. Kiedy opierała się o umywalkę, chłopak sięgnął po różdżkę całymi roztrzęsionymi dłońmi. -Chłoszczyść- mruknął niezadowolony i nadal zły. Ale wiedział, że nie może zostawić jej samej z tym wszystkim, nieważne co zrobiła- Żartujesz prawda?- zapytał mrużąc oczy. Dopiero teraz spojrzał na swoje dłonie, na których było nieco zaschniętej krwi. Pobladł jeszcze bardziej o ile było to możliwe i podszedł do jednej z umywalek. Odkręcając wodę i szorując dłonie, ponownie spojrzał na dziewczynę. -Mam udawać, że tego nie widziałem? Że nie widziałem tego, jak się okaleczasz? Nie, nie widziałem. Ale krew i ciebie leżącą na podłodze już tak. Jak często to robisz?- był wnerwiony, nie tyle na nią, jak na siebie. Nic wcześniej nie zauważył i to okazało się być błędem. Spojrzał na jej rękę i dostrzegł dwa napisy, które najpewniej były tam wycięte. Chciał zadać jeszcze wiele pytań, ale wiedział, że to zupełnie by ją zniechęciło. O ile już się tak nie stało.
Po tym wszystkim naprawdę zranienie go było ostatnią rzeczą, o której myślała. Może gdzieś w głębi duszy liczyła na to, że taki otwarty związek mu będzie pasował? No bo pomyślmy. Miały pełne pole do zadawania się z innymi kobietami i facetami. Z nią jednak spotykałby się właśnie po to by nie tylko uprawiać seks czy się całować, ale też pogadać. To dobry układ. Większość facetów na pewno przystała by na to bez mrugnięcia okiem. Dlatego nic dziwnego iż miała nadzieję na to, że gdy Woods w końcu dowie się co jej siedzi w głowie, to pogniewa się trochę, a i tak wyjdzie na jej. Zobaczymy. Jak na razie? Chyba jeszcze nie miała na tyle odwagi by mu się do tego przyznać. Spodziewała się jak mógłby zareagować. Pewnie podobnie do Edwarda skoro byli ze sobą blisko. Gryfon próbował zabić faceta, którego podejrzewał o romans z nią. Czy Nath w takim wypadku nie chciałby zamordować Edwarda? Nie myślała o nim jak o zabawce. Raczej o kimś, z kim jest mocno związana emocjonalnie. Nie chciała jednak czuć nad sobą jakichkolwiek ograniczeń. Uważała, że zasługuje na coś więcej niż życie w pod szklaną kopułką, którą narzucał by na nią np. związek. Poza tym jaka z niem partnerka? Zdecydowanie marna. Nie może mieć dzieci. Poza tym musi raz na jakiś czas znikać po to by dorwać składniki do eliksiru na wilkołactwo, a potem znów by się przemienić na jakiś czas. Będzie słabła przed pełnią i po pełni, natomiast w jej trakcie mogła spokojnie zabić człowieka i pewnie nawet by się tym nie przejęła. Czy gdyby Woods o tym wszystkim wiedział nadal chciałby by być z kimś takim w stałym, uroczym i słodziutkim związku? Wątpię. Kiedy umyła już swoje dłonie wytrzepała je z wody gdzieś na boku. Kątem oka wciąż na niego spoglądała. Nie odzywała się jednak na początku. Wydawało się, że zbiera słowa tak, by nie powiedzieć nic złego. Jednak tak nie było. Po prostu myślała czy dopierze zaklęciem krew z koszulki. A odpowiadała mu to, co akurat ślina jej na język przyniosła. Bez przemyśleń, które kiedyś trapiły jej głowę niemal bez przerwy. - Kotek to naprawdę nic. Musiałam się wyżyć, bo matka mnie wkurwia – Odpowiedziała wciąż za spokojnie, co mogło go jeszcze bardziej denerwować. Odwróciła się od umywalki w jego stronę i położyła już czyste dłonie na jego ramionach. Musiała go jakoś uspokoić, bo naprawdę jej tu zejdzie. Albo zacznie się awantura na pół szkoły, a to zdecydowanie jej nie było potrzebne. - Dzięki – Powiedziała zaraz po tym, jak łazienka sama doprowadziła się do odpowiedniego stanu, a jedyne co zostało to krew znajdująca się na jej czarnej koszulce i na jego szacie – Jak nie da rady zaklęciem, to krew schodzi chyba octem i sodą – Zasugerowała tak, jakby to było ich największe zmartwienie w tej chwili. Zabawne było też to, że nie wydawała się wyprana z emocji. Cały czas uśmiechała się delikatnie tak, jakby rozgrywała się między nim i zwykła pogawędka. - Jak często... Eee – To mówiąc spojrzała na rękę. Zerknęła na „RIP”, potem na „MOIRA” i odpowiedziała od razu – Drugi raz – To była prawda, ale gdyby ją kiedyś rozebrał to w życiu by w to nie uwierzył. Jednak z ran na plecach, brzuchu i nogach nie mogła się już tak łatwo wytłumaczyć. Nie powie „Kochanie, jestem wilkołakiem. To normalne, takie rzeczy zostają po przemianach”. - Ale mam też tatuaż – Chyba próbowała odwrócić jego uwagę bo wyszczerzyła się i podniosła delikatnie koszulkę jednocześnie opuszczając spodnie trochę w dół. Widać było, że robi to tak by pokazać mu tylko ten malutki fragment ciała, na którym widniała ćma, a resztę nadal zasłaniać. Czy zniechęcały ją pytania? Nie wyglądało na to. Wręcz przeciwnie. Odpowiadała na nie bez najmniejszego problemu. Ta skryta dziewczyna, którą znałeś również zaginęła. Gdzieś przed przemianą. Jemu ufała, więc nie miała problemu z tym, by odpowiadać mu na takie rzeczy. Gdy skończył myć ręce podeszła do niego ponownie. Podniosła dłoń i znów ułożyła ją na jego policzku, by po chwili stanąć na palcach i cmoknąć go delikatnie w podbródek. - Szarańczo to nie była próba samobójcza, więc się nie musisz martwić. Jeszcze długo pożyję. I jeszcze nie raz będę Cię wkurzać – To mówiąc oparła się rekami o umywalkę i podniosła by na niej usiąść. Musiała przyznać, że to nie było łatwe zważając na to, że ku jej zaskoczeniu trochę opadło z niej sił. Czy jednak może to jakoś zaniepokoić kogoś, kto uważa się za niezniszczalnego? Pociągnęła go za szatę w swoją stronę tak, by stał pomiędzy jej nogami i wpatrywała się w niego z dołu tymi swoimi dużymi, niebieskimi oczkami.
Właściwie, to tak. Cały ten otwarty związek zapewne by Nejtowi pasował. Ba, pewnie od razu by na niego poszedł. Mógł mieć kogoś bliskiego przy sobie, a równocześnie żyć swoim życiem, w które wliczało się częste zmienianie partnerek, lub partnerów. Układ idealny, ale Woods o tym nie wiedział i właśnie w tym tkwił problem. Był świadom, że Vittoria jest jego i nie musi się nią z nikim dzielić. A na pewno nie z najlepszy kumplem, z którym swoją drogą się o nią pokłócił. Do ich całego dramatu dochodził jeszcze Norbert, lubiany przez Nate'a Puchon, który pewnie nie wiedział co łączy Titi z Woodsem. Cóż, łatwo można stwierdzić, że jeśli Czarnkowski nie dogadał się z Edwardem, to w przypadku Ślizgona będzie całkiem podobnie. Tylko, że w tym przypadku nie było mowy o jakimś mordowaniu, czy bójkach. Sprawa była prosta, jeśli Nath nie był jednym facetem w jej życiu, to równie dobrze mógł dla niej niewiele znaczyć, a kiedy takie rzeczy wychodziły na jaw, Woods machał ręką na pożegnanie i tyle go widzieli. W przypadku bruneta również w grę nigdy nie wchodziły poważne związki. Ograniczały wolność. Z tym chyba obydwoje się zgadzali, ale Nate postanowił w jakiś sposób zaryzykować. Spróbować przynajmniej odtworzyć związek, na podstawie wszystkich, które do tej pory widział. Bo jego bliższe relacje z innymi? Istniały. Na dzień, może dwa, a najczęściej jedną noc i nie było mowy by ktoś pozostał w jego życiu dłużej. W tym przypadku miał dziwną nadzieję, że będzie inaczej i choć nadal żył w błędzie, nie byłby w stanie nawet pomyśleć o tym, że Vittoria go okłamuje. Co najbardziej go teraz irytowało? Że była taka opanowana. On odchodził od zmysłów i nie dość, że panikował, to powoli wpadał w szał. Vittoria natomiast zachowywała się, jakby ta sytuacja była dla niej normalna i może właśnie tak myślała. Ale Nate był zupełnie innego zdania, co łatwo można było wyczytać z jego twarzy. Z minuty, na minutę irytował się jeszcze bardziej, bo ona nadal milczała i dopiero po chwili, kiedy postanowiła się odezwać, chłopak przeniósł na nią wzrok, oczekując sensownych odpowiedzi, choć teraz chyba takie nie istniały. -I to jest twoje rozwiązanie?- zapytał wskazując na poranione ręce. Mimo tego, że w jego głosie było słychać złość, to naprawdę się martwił. Nie chciał jej bezpotrzebnie mówić co jest dobre, a co złe, ale chyba właśnie tak to wyglądało i nic nie mógł na to poradzić. Po prostu sądził, że wie o niej wiele, a nawet wszystko i na pewno nie posądziłby jej o okaleczanie samej siebie. Nieco rozluźnił się, kiedy położyła swoje dłonie na jego barkach, wziął jeszcze głęboki wdech i obserwował jej zachowanie. Nie wydawało się jakby była zmieszana tym, że się zjawił. Z jej twarzy też nie mógł wyczytać tego, że żałowała, bo pewne tak nie było. Pewnie znów miał zamiar zacząć prawić jej kazanie, ale skutecznie zmieniła temat i zdobyła zainteresowanie Nate'a. Kiedy odsłoniła kawałek ciała, pokazując przy tym swój nowy nabytek Woods lekko się uśmiechnął i musnął palcami miejsce, w którym znajdował się tatuaż- Imponujący. Kiedy go zrobiłaś?- zapytał i dopiero po chwili, jakby ktoś pstryknął mu palcami przed twarzą, przypomniał sobie co miał jej jeszcze do powiedzenia. Choć Titi mogła myśleć, że odwróciła jego uwagę na dłużej, tak nie było. -Nie obchodzi mnie, czy była, czy nie była, ale obiecaj mi, że więcej tego nie zrobisz- powiedział, kiedy znalazł się zaraz przed nią. Oparł ręce na krawędziach umywalki i popatrzył w jej oczy. Miała rację, ta dziewczyna, którą poznał gdzieś zniknęła i zastąpiła ją nowsza wersja Vittorii, zupełnie inna- Pójdźmy stąd, dobra?- szepnął pochylając się obok jej ucha. Jakoś niezbyt dobrze kojarzyło mu się to miejsce, na pewno nie po tym co chwilę wcześniej tu zobaczył. Nie chciał też niepotrzebnie kontynuować tematu, a jedyne czego wymagał, to słowa potwierdzenia, że już nie będzie tak ryzykować.
Nie chciała się już odzywać na ten temat. Nie ma co ciągnąć tematu ran, które tworzyła sobie na rekach. To wszystko było jej sprawą i właściwie to powinien się cieszyć, że chociaż naprowadziła go na trop o co też może chodzić w tym wszystkim. Wolała by się zająć czymś innym. Właściwie, to nawet planowała mu dzisiaj powiedzieć o sytuacji z Edwardem, ale po prostu nie mogła. On się denerwował. Tak martwił. Szkoda było by go jeszcze bardziej denerwować. Nie tym razem. Powie mu, przysięgam. Tylko jutro.... Albo jeszcze kiedy indziej. Jak przemyśli to dokładnie i dobierze odpowiednie słowa. - Już jakiś czas temu, z Orianą – Zaśmiała się cicho licząc, że tatuaż będzie dobrym odwróceniem sytuacji. Jednak i tak wrócili do kwestii jej kaleczenia, gdzie to kazał jej obiecać, że więcej tego nie zrobi. Nie czuła się w obowiązku obiecać mu tego. Szczególnie, że spodziewała się iż może tego nie dopełnić. Tak więc jedynie się uśmiechnęła, a gdy zaproponował wyjście złapała go tylko za dłoń i wyprowadziła na korytarz. Nawet nie rozmawiali, bo i tak musiała iść do siebie żeby się przebrać.
No i dobra! Mad miała niestety do odpracowania pewną niewdzięczną robótkę... Ostatnio narobiła trochę zamieszania na korytarzu, oblewając grupkę gryfonów eliksirem powiększającym, przez co spuchnęły im różne części ciała i ominęli cały dzień zajęć, spędzając go w skrzydle szpitalnym. Za karę miała posprzątać łazienki na parterze. Szczerze nie chciała tego robić, bo brzydziła się tego całego brudu, który zalegał w zakamarkach, a wiedziała, że zostanie to sprawdzone BARDZO dokładnie. Ponadto łazienka została zaczarowana w taki sposób, żeby nie można było tutaj korzystać z magii - specjalnie na potrzeby jej zadania. Termin upływał tego dnia o północy więc czas było się zabrać do roboty! Tylko czemu przy tym "lekko" nie nagiąć reguł i nie posłużyć się czyjąś pomocą? To tak jakby przekazać karę komuś innemu, kto tobie wisi przysługę, prawda? Więc Sun ma w sumie szczęście, bo poszoruje sobie podłogi w kiblach, a w zamian za to nie wyleci z pracy i w sumie to chyba powinna być szczęśliwa, że Mad okazała się dla niej wyrozumiała i łaskawa, bo przecież tak właśnie było, prawda? PLAN IDEALNY! - Dobra Sun... To jest szczotka. - Wskazała na nieco zużytą, ale porządną szczotę. - A tutaj masz wiadro i płyn czyszczący. - Wskazała jej palcem miejsce, gdzie stała miska z płynem. - Możesz zacząć. - Uśmiechnęła się od ucha do ucha siadając wygodnie na wysokim parapecie i patrząc na puchonkę z góry. - Na co czekasz? Potrzeba ci dodatkowej zachęty? - Mad zmarszczyła brwi. W jej głowie wykluła się myśl "czyżbym nie była dostatecznie precyzyjna?" - Noooo... trzeba to wszystko wyszorować. Czas leci. - Dodała z pretensją w głosie i rękoma pokazała jak dużo jest przed puchonką roboty. Ostatecznie nie było tak źle, skrzaty sprzątały regularnie i łazienki nie wyglądały źle, ale jednak praca nie należała do najprzyjemniejszych, zwłaszcza czyszczenie toalet. Mad chciało się rzygać na samą myśl, że musiałaby je szorować szczotką, najwyraźniej jednak jej towarzyszka przywykła do różnych prac i pewnie poradzi sobie bez problemu. Może jeszcze zarobi na ten napiwek, który miała jej dać w kawiarni? Albo rzuci się jej do gardła za to jak ją próbuje potraktować? Czy to jednak byłoby rozsądne patrząc na swoje położenie? No... raczej między nimi dwiema miłości już nie będzie!
Podążyła za dziewczyną w milczeniu. Była ciekawa ci ta wymyśliła, jako "kare" za akcję w kawiarni. Kiedy znalazły się w łazience rozejrzała się dookoła. Słysząc słowa ślizgonki oniemiała. CO?! Miała za nią posprzątać? To chyba jakiś żart. Sunny nie była jakąś sprzątaczką na jej usługach. -Chyba oszalałaś. Nie będę odwalać za Ciebie roboty. To twój szlaban i radzę Ci się wziąć do roboty. Z twoimi powolnymi ruchami nie wyczyścisz tego do końca miesiąca.-prychnęła w stronę Madeleine. Sunny wiedziała jaka była Mad, ale że była aż tak głupia sądząc że posprząta za nią całą łazienkę? Nie była sprzątaczką, nie była jej służącą. Niech ta głupia ślizgonka idzie do jej szefa i naskarży. Sunny wolała stracić pracę niż odwalać za nią tą śmierdzącą robotę. -Idź do mojego szefa i naskarż. Mam to gdzieś.-dodała po dłuższej chwili po czym odwróciła się na pięcie i powolnym krokiem skierowała się w stronę drzwi. No na prawdę, co za głupie babsko. Co ona sobie w ogóle myślała? Że biedna puchoneczka przerażona całą tą sytuacją odwali za nią brudną robotę? O nie, nie. Sunny miała swoją godność. Może i potrzebowała kasy, ale bez przesady. Do tego stopnia to się nie posunie. Zdenerwowana całą tą sytuację spojrzała przez ramię na Madeleine i pokazała jej język. -Przyjdę jutro sprawdzić jak Ci poszło.-rzuciła od niechcenia. W głębi duszy cieszyła się z tego, ze blondyna musiała sprzątać tą łazienkę. Należało się jej za to jaka była wredna i chamska. Nie do pomyślenia było, że chciała wykorzystać w tym celu Sunny. Co ona? Była na tyle głupia by myśleć, ze puchonka zgodzi się na to? Boże..jacy ludzie potrafią być niedorzeczni. A ona myślała, ze niektórzy ślizgoni nie są tacy źli w tym Madeleine. Myliła się, każdy ślizgon jest taki sam. Zepsuty do szpiku kości i nic nie było w stanie im pomóc!
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
@Aleksander Cortez, miałeś doskonałe plany na dzisiejszy dzień? Hogsmeade z przyjaciółmi? Plotki w Pokoju Wspólnym, o tej nowej parze? A może po prostu pisanie zaległego wypracowania o buncie goblinów? Wygląda na to, że plany te będziesz musiał przełożyć na kiedy indziej. Bez względu na to, czy prawdziwie zasłużyłeś sobie na ten szlaban, czy też zupełnie niewinnie zostałeś ukarany, pewnym jest, że teraz czekają Cię długie godziny poświęcone szorowaniu kafelków i toalet. Smród uderza w Twoje nozdrza, gdy tylko przekraczasz próg łazienki. Ktoś musiał chyba zjeść coś nieświeżego i przybiec tu prosto z Wielkiej Sali. Edgar zostawia Cię tu pod dozorem woźnego. Przed wyjściem, zabiera Ci jeszcze różdżkę, mówiąc, że odda, dopiero gdy skończysz. Krzywisz się niesłychanie, ale wiesz, że nie masz wyjścia. Jeśli nie sprzątniesz łazienki dzisiaj, będziesz musiał tu regularnie przychodzić w tygodniu, zawalając bieżące zadania domowe.*
*Jeśli nie podejmiesz się wykonania szlabanu i nie pozostawisz poniżej posta w ciągu tygodnia, temat z twoim kuferkiem zostanie zablokowany na tydzień.
Aby dowiedzieć się jak radzisz sobie ze szlabanem, rzuć kostką we właściwym temacie.
1 oczko - Miałeś właśnie zająć się odtykaniem sedesu, kiedy poślizgnąłeś się na kałuży z wypływającej z niego wody. Nie zdążyłeś złapać równowagi i mocno przyłożyłeś głową w muszlę klozetową, rozbijając czaszkę. Koniecznie musisz iść do Skrzydła Szpitalnego. Nie ma jednak tego złego – Twój wypadek zwalnia Cię z kończenia tego szlabanu. 2 oczka - Gdy szorujesz wyjątkowo usrany sedes z kieszeni wypada Ci 10 galeonów i lądują z pluskiem wprost w muszli. Zanurzasz łapę w fekaliach albo tracisz - Twój wybór. Stratę musisz odnotować w rozliczeniach. 3 oczka - Łazienka chyba tylko wydawała się być aż tak brudna, kończysz bowiem dużo szybciej niż się spodziewałeś, a pilnujący Cię woźny nie znajduje nic, do czego mógłby się przyczepić. Wygląda na to, że cały wieczór masz dla siebie. 4 oczka - Nie jesteś w stanie odetkać jednego z sedesów, a woźny nie pozwala Ci go zostawić. Zdesperowany sięgasz wgłąb i znajdujesz to, co blokowało przepływ - piórnik. Merlin jeden wie skąd się tam wziął. Raczej nikt nie wyrzucił go celowo, bo nic ciekawego od samopiszącego pióra w środku nie było. Po pióro zgłoś się tutaj. 5 oczek - Pod jedną z umywalek znajdujesz 10 galeonów. Odnotuj zysk w rozliczeniach. 6 oczek - Sprzątanie potwornie Cię męczy i nudzi. Prace idą Ci tak powoli, że nawet pilnujący Cię woźny nie może na to patrzeć. W końcu zaczyna Ci pomagać i w gruncie rzeczy odwala większość roboty za Ciebie. Dzięki temu kończysz szybciej i masz cały wieczór dla siebie.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Jeszcze trochę i będzie sobie radził z sprzątaniem toalet lepiej niż woźny i do swojego CV będzie mógł zapisać rok praktyk jako woźny w Hogwarcie. A nawet jeszcze nie skończył studiować, to dopiero osiągnięcie! Nie licząc tego, że nadal był niepodważalnym królem szlabanów. Chociaż ostatnio miał wrażenie, że przydałoby się zajść na zajęcia do Edka i ponownie coś odwalić. Tak aby powiększyć swój dorobek o jeszcze kilka szlabanów. Te choć powoli zaczęły jednak ubywać i miał wrażenie, że przez te trzy lata jednak będzie w stanie je wszystkie wykonać. No a do tego przecież nie mógł dopuścić prawda? Będzie musiał więc upolować jakieś zajęcia gdzie znów będzie egzamin i wtedy znów bezceremonialnie ściągać i łgać, że on nic nie ściągał. Sprzątanie minęło mu na kolejnych rozmyślaniach. A przy okazji znów odnalazł w jednym z kibelków samopiszące pióro. Piórnik wyrzucił do kosza stając i rzucając tak jak koszykarz. Widział kiedyś taką grę jak to zaciągnięto go siłą na jakieś mugolskie zawody by dobrze rodzina mogła się zaprezentować. Trochę jak ich Quidditch, tyle że małpy oczywiście biegały, a nie latali na miotłach jak ludzie przez co też rzucali piłką do jednej obręczy pochylonej w stosunku do tarczy "kosza" jak oni go nazywają o dziewięćdziesiąt stopni. W dodatku mieli tylko jedną piłkę... Jakaż to była prymitywna gra. Zanudził się tam okropnie, ale chociaż porządnie najadł hotdogami i popcornem. Więc teraz jakby ktoś go zapytał o mecz koszykówki to od razu odparłby tylko w jeden sposób. " No dobre hotdogi tam mieli." Chociaż na początku to nie był pozytywnie nastawiony do tej przekąski. Oczywiście ze względu na jej odtrącającą nazwę. Ale jak się okazało to nie jest ona robiona z psa. Po wszystkim odebrał swoją różdżkę i wyszedł z łazienki. zt
Długa podróż zadziałała na mój pęcherz. A przynajmniej tak myślałem. Na niezbyt długo, tuż po przybyciu do Hogwartu, zadecydowałem przejść się do łazienki, by załatwić największe problemy XXI wieku. Niby mogłem się wstrzymać, no ale nie wolałem ryzykować, tym bardziej, że Wielka Sala zdaje się być pełna jedzenia. Poza tym, trochę głupio byłoby narzekać niczym dziecko, że po prostu ma się ochotę iść na stronę. Westchnąłem ciężko, czując narastającą presję. Próbowałem się nastawić pozytywnie, niemniej jednak czułem, że coś będzie nie tak, że coś wydarzy się o swej niecodziennej, pełnej wigoru porze. Długo to nie trwało, dlatego wyszedłem, oparłem się na chwilę o ścianę oraz zamyśliłem, zamknąłem umysł, zwyczajnie odpłynąłem - błąd? Jeszcze nie wiedziałem, że coś złego na mnie czeka, kiedy odchyliłem głowę, oddając się marzeniom. Bałem się tego roku szkolnego, jakiś dziwny strach opanował moją głowę, jednak ostatecznie przegryzłem nerwowo wewnętrzną stronę policzka i się uśmiechnąłem. Szkoda tylko, że nie wiedziałem, iż ktoś postanowi zakłócić ten spokój, szmer wody oraz wszelkie inne dziwadła, które działy się w łazience. Nie wiedziałem, że znowu spotkam tę nieszczęsną twarz, aczkolwiek na razie pozostawałem bierny, nie zdając sobie z powagi zagrożenia, w jakie zdołałem się wpakować. Odpoczywałem, próbowałem się uspokoić, zwyczajnie źle się czułem - może wina wadliwego środka transportu. Ha, gdyby to tylko była prawda.
Zdecydowanie zobaczył dzisiaj coś, czego się nie spodziewał. Jak to jest, że nigdy nie widziałeś na oczy człowieka... A kiedy już go poznasz, ten pojawia się wszędzie tam gdzie ty. Bah! Wyskakuje jak koszmar senny, o którym chciałoby się zapomnieć... Choć twoja inna część specjalnie zatrzymała go w pamięci, aby czasem moc tam wracać, aby przeżyć to wszystko od początku. Musiał odreagować. Dlatego jak prawdziwy facet poszedł do najbliższej łazienki. Kabina numer trzy. Pięknie usytuowana, oczywiście. Wszedł na klozet i usiadł na kwadratowej spłuczce, wyciągając po drodze paczkę fajek. Wysunął papierosa, którego chwycił między zęby i odpalił końcem różdżki. Popukał się dwa razu w lewy policzek i zaciągnął śmiercionośnym dymem. Cudownie. Nagle ktoś wszedł. Wychylił się, aby przez szparę w drzwiach ujrzeć osobnika, który również miał dość tego gównianego dnia albo zwyczajnie musiał się wysikać. Lub co innego można w tym kiblu robić. Chapman. Idealnie. Zaskoczył z kibla i wyszedł z kabiny, ostentacyjnie trzaskając drzwiami przy okazji. Podszedł do niego i oparł rękę gdzieś po prawej stronie jego głowy. Cholerny gnojek wiedział, kiedy się pojawić. Zaciągnął się jeszcze raz, racząc dymem swojego łazienkowego towarzysza. Bez słowa. Stał i się na niego gapił. Nawet niewielka przestrzeń między nimi mu nie przeszkadzała... Czas na zabawę.
Wiedziałem, że nie będzie dane mi zbyt długo świętować. Nieopodal jednej z kabin poczułem dym papierosowy - oho, czyżby ktoś przyszedł odreagować trochę jak ja, aczkolwiek z większym skutkiem zdrowotnym, który opiera się na raku płuc oraz innych tego typu chorobach? Dobra, każdy ma prawo decydować o własnym życiu, co ja będę się wtrącać w sprawy, które nie dotyczą mojej osoby, nawet jeżeli stałem się częściowo biernym palaczem. Westchnąłem cicho, kiedy to postanowiłem zanurzyć się w odmętach własnych myśli. Początek roku szkolnego zapowiadał się po prostu tragicznie - a może to ja do niego źle podszedłem? Nie wiedziałem, co nie zmienia faktu, że nadal intuicja dziwnie mi podpowiadała, że dzień dzisiejszy w żaden sposób nie stanie się wyjątkowy - no ba, stanie się o wiele gorszy. Może... może powinienem stąd ruszyć? Jeszcze raz napełniłem płuca, gdy to poczułem większe stężenie drapiącego w gardło dymu, które nie dawało mi spokoju, no ba, wręcz przeciwnie, denerwowało. Jakoś nigdy nie lubiłem, gdy ktoś bez problemów truł osoby wokół siebie. Jednak, otworzywszy oczy, nie miałem zamiaru widzieć jego. Za. Jaką. Cholerę. Przekrzywiłem się dość mocno na licu, marszcząc brwi jeszcze w miarę spokojnie, chociaż ta bliskość ewidentnie wskazywała na to, kto ma teraz władzę nad sytuacją. Mózg zaczął odrobinę krzyczeć, panikować, serce mocniej bić, głośniej, a wdech stał się ciut bardziej nieregularny. Miałem jednocześnie ochotę zakaszlnąć, kiedy to wciągnąłem się odrobinę nieprzyjemnego dymu, wywołanego poprzez zbyt mały dystans dzielący mnie oraz Thomena. W jakie bagno się wpakowałem? - T-Thomen, weź odsuń się. Ja nie palę. - odparłem prosto, chociaż ciało krzyczało, żeby się stąd wydostać, a intencje należące do Ślizgona nie znajdują się w kategorii najprzyjemniejszych. Obym tylko nie znalazł się w jeszcze gorszej sytuacji, niż ta w chwili obecnej - nie miałem zamiaru ani sobie psuć dnia, ani nikomu innemu. No, ale czego mogłem się po nim spodziewać?
Dzień nie był taki piękny, jak mogłoby się zapowiadać. Choć on z reguły zakładał, że będzie zjebany. Wtedy przynajmniej nie poczuje zawodu. Najwidoczniej ktoś uparł się, aby go spierdolić jeszcze bardziej tej dwójce. A pech chciał aby stanęli na swojej drodze. Nie wierzył w przeznaczenie, w końcu lepiej uważać się za pana własnego losu... Coś jednak musiało być na rzeczy. A Thomen postanowił to wykorzystać. Palenie zabija. Niech mu będzie. Jednak czy na naszą śmierć nie przyczyni się wiele innych czynników? Bardziej istotnych w tym całym procesie? Było jednak coś kuszącego w powolnej śmierci, w tym jak pożera organizm, organ po organie... Może to skusiło go to zapalania papierosa? A może był to ojciec, który kiedyś poczęstował gówniarza, myśląc, że ten nie zasmakuje w duszącym dymie. Staruszek grubo się przeliczył. Zawsze mógł pójść, jak to tak bardzo mu przeszkadzało, prawda? Nikt nie każe mu być biednym palaczem, więc po to to wszystko? Obserwowanie zmian na jego twarzy było jednym z ulubionych zajęć Thomena. To, jak jego obecność wpływała na nastrój, przyspieszony oddech i rozszerzenie źrenic. Pozwolił sobie na leniwy uśmiech w lewym kąciku ust. Czuł woń, jaką wywoływać mogła jedynie obawa i lęk. I Charlie pozwolił mu na to, aby się tym nakarmił. Kolejne powolne zaciągnięcie się dymem. Widział kątem oka żarzącą się końcówkę papierosa. -Nie bądź taki delikatny.-Wywrócił teatralnie oczyma, rozprzestrzeniając dym jeszcze dalej. -Obok kogo siedziałeś dzisiaj w sali?-Spytał, a ton jego głosu przybrał zupełnie inną barwę. Utkwił spojrzenie w chłopaku, jakby miał tym wyciągnąć z niego informacje, których potrzebował. I zapewne powinien spodziewać się wszystkiego.
No tak, przecież dzień nie mógł być do końca idealny, a wszystko zwyczajnie musiało się pieprzyć. Może nie w dosłownym znaczeniu, ale zwyczajnie większość rzeczy poddana została w pewnym rodzaju próbie, oczywiście przy moim szczęściu do nieszczęść. Nie mogłem spodziewać się tego, że z kabiny przyjdzie ktoś, kogo nie darzę raczej szczególną sympatią, a będzie chciał zwyczajnie zagrodzić mi drogę do dołączenia do reszty osób, z którymi siedziałem przy stole. Tylko tego mi brakowało - towarzystwa Ślizgona, który raczej nie robił sobie niczego z powodu przekraczania pewnych granic przyjętych zasad społecznych i przede wszystkich norm. Wiedziałem, że nie mogę się po nim spodziewać żadnych pozytywnych rzeczy, tudzież na razie pozwoliłem, by mną pokierował - niefortunnie zabierając mi do reszty możliwe drogi ucieczek oraz zwyczajnie dominując w tej całej sytuacji. Cholernie nie lubiłem, jak ktoś mi dmuchał dym papierosowy w twarz. Niech sobie palą, niech się ludzie zabijają, co mi do tego, ale ewidentnie to wpływało na moje zdrowie. Nie bez powodu na starym mieszkaniu, z rodzicami, zamykałem drzwi, kiedy to ojciec przychodził po pracy w korporacji, zaciągając się kolejnymi szlugami, jakby to był najmniejszy problem. Niby istnieje wiele rzeczy, które wywołują poważniejsze urazy na organizmie, co nie zmienia faktu, iż to tak, jakby się płaciło za doprowadzanie samego siebie do gorszego stanu, niż to miało zazwyczaj miejsce. Na szczęście nie przyjąłem żadnych z zachowań rodziców, stając się człowiekiem bez żadnych nałogów, o czym niestety nie można było powiedzieć o Wessbergu, który zaczął mnie zwyczajnie wkurzać, a miałem ochotę się stąd wydostać jak najszybciej. Niestety - teleportować się nie mogłem, dlatego pozostało mi chyba bezpośrednie starcie ze Ślizgonem, do jasnej ciasnej częstochowskiej. - Nie jestem. - dodałem prosto i sucho, pozwalając na to, by tym razem zamiast strachu na mojej twarzy malowała się delikatna złość, rzadko kiedy spotykana, aczkolwiek doskonale podsycana przez takie osobniki jak ten, co postanowił mnie w niezbyt miły sposób zaczepić. - A co cię to obchodzi? Czego znowu chcesz? - zapytałem tym razem kąśliwie, wyciągając zza pazuchy różdżkę w miarę dyskretnie, mając tym samym nadzieję na to, że chłopak zwyczajnie nie zauważy tej akcji. Niestety, zdawało mi się, że jego wzrok penetrował wręcz każdy mój ruch, jednak nie chciałem pozostać w żaden sposób bierny.
Gdyby miał myśleć w ten sposób, zapewne ciągle spotykałby osoby, których nie darzył sympatią. I vice versa, zapewne stanowiły szersze grono. Nie musiał kogoś znać, aby ten nim gardził. Wystarczyła jedna zasłyszana opowieść, plotka puszczona gdzieś w szkolny tłum. I bam! Przyjaciel przyjaciela przyjaciółki uważał go za skończonego chama i szaleńca. Pięknie. Nie starczyłoby mu czasu, gdyby miał ich spisywać i uważać na każdym kroku. Co robił Thomen? Latało mu to obok chuja. Nazwij go wulgarnym prostakiem. Zgadzałoby się. O nie, nie, nie. To ON dał się sobą pokierować. A Ślizgon to jedynie wykorzystał, bo czemu by nie? Podawał się na tacy, jak idealnie zaróżowiona świnka z jabłkiem w pysku. Szkoda by było, gdyby nie ukroił sobie kawałeczka. Jedyne co mógłby zrozumieć z tego bełkotu, to bla, bla, bla, bla. Niech już się tak nie rozwodzi nad skutkami palenia i tego, że jego tatuś przy nim palił. Zajebiście, że wyrósł na człowieka bez żadnych nałogów. Musiał więc być wyjątkowo smutnym człowiekiem, skoro nie zakosztował w życiu niczego, co należałoby odstawić. Klękajcie narody i bijcie brawa dla człowieka o nieskazitelnej duszy i ciele. Może nagroda do tego? I wkurzanie go to idealny sposób na to, aby zwrócić na siebie uwagę. Aż się prosiło o konfrontację. -Oh, ależ oczywiście, że nie.-Powiedział, jednak był to bardziej lekceważący ton. Złość? Czy zrobił lub też powiedział coś, co mogło go wyprowadzić z równowagi? Niemożliwe! Nie zamierzał się długo z nim bawić, jednak to, co zrobił za chwilę jedynie bardziej go rozjuszyło... A może dało nadzieje, na mile spędzone popołudnie? Naprawdę myślał, że uda mu się niepostrzeżenie wyciągnąć różdżkę? Był to tak oczywisty odruch, że dziwił się iż dopiero teraz to zrobił. Swoje spojrzenie przeniósł ponownie na twarz Puchona. Uśmiechnął się szeroko, ostro, nieprzyjemnie... Trochę jakby w głowie miał obraz tego, co się zaraz wydarzy. Choć wszystko działo się na bieżąco i nie zawsze rejestrował swoje czyny przed ich następstwem. Wyraz twarzy Wessberga diametralnie się zmienił, jak za wyciągnięciem magicznej pałeczki(wiele by się z tym zgadzało) Chwycił szybko rękę Charliego i przyciągnął do siebie, gasząc na niej swojego papierosa. Mocno przyciskając ją do ciała, aby nie mógł jej wyswobodzić. Miał nadzieję, że nadążał, chciał bowiem aby zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. I co robił. Przez zaklęciami, przed tym kiedy to się wszystko skończy, najpierw zamierzał osiągnąć swój cel. -Z kim do cholery siedziałeś!-Krzyknął wprost do jego ucha, odsuwając chłopaka od siebie. -Nie chciałeś grzecznie, to teraz kurwa masz.-Odczekał moment, pozwalając świadomości zarejestrować kilka faktów. A wystarczyło mu odpowiedź, wtedy wyglądałoby to o wiele lepiej.
Oczywiście nie wierzyłem w plotki, niemniej jednak już miałem przyjemność (?) spotkać się z Thomenem, który raczej nie darzył mnie również sympatią - i nie wiedziałem, czy usłyszał o tym z plotek, czy może zwyczajnie działo się tak z powodu mojej wątłej budowy ciała, bycia szlamą czy czymkolwiek innym, co przechodzi wszelkie pojęcie. Może nie byłem aż tak popularny, co nie zmienia faktu, że większość Puchonów mnie kojarzyła, Ślizgoni trochę także. Nie aż tak, co nie zmienia faktu, iż czasami bywałem obiektem ich kpin i wyzwisk, na które nie zwracałem uwagi, co jednak nie można powiedzieć o przypadku Wessberga. On? On miał w sobie to coś, nie wiem, może ten cholerny uśmieszek, który zwyczajnie działał mi na nerwy i po prostu wkurzał. Niemniej jednak, nie byłem do niego na początku negatywnie nastawiony, co nie zmienia faktu, iż czas odmienił mój światopogląd na zdanie powiązane z nieprzyjemnym draniem znacznie się zmienił, obrócił o aż 180 stopni, no i raczej nic nie wyglądało na to, żeby coś się w tej kwestii zmieniło. Być może dla innych to było bla bla bla, chociaż osobiście uważałem, że sam chłopak, którego za cholerę nienawidzę, robił to świadomie, znając w pewnym stopniu moją słabość. No cóż, pozostało tylko i wyłącznie liczyć na to, że prędzej czy później ten zgasi niedopałek, jednak takiego obrotu akcji, po wyciągnięciu różdżki zza pazuchy, się nie spodziewałem. Chwyt nie należał do najprzyjemniejszych, chociaż drewniany patyczek dzierżyłem nieustannie, co nie zmienia faktu, iż tuż po chwili nałóg Wessberga zdał się na łaski pana i zwyczajnie stał się w pewnym stopniu bronią. Miałem ochotę krzyknąć, ostatecznie zacisnąłem mocno zęby, wydając zduszone wypuszczenie powietrza z ust, oddychając nieregularnie, z odrobiną łez w oczach. Nie było to zbyt przyjemne, poza tym, po tej akcji pozostał niezbyt ładny ślad na skórze, skutecznie zadając mi dodatkowego cierpienia. Cholera. Szit. Szit. Szit. Co zrobić? Nie wiedziałem. Spojrzałem jeszcze raz z tym gniewem w oczach w stronę prześladującego mnie w chwili obecnej Ślizgona, ściskając mocno wolną dłoń w pięść i nerwowo przegryzając wargę. Musiałem coś zrobić, musiałem się wyswobodzić. - A co cię to obchodzi?! Gdybyś był taki mądry, to byś sam sprawdził! - skrzywiłem się, kiedy do mnie krzyknął, jednak nie pozostałem w żaden sposób dłużny. Nie ma co, może niektórzy mogą mną pomiatać, co nie zmienia faktu, iż Thomen to ten osobnik, któremu ma się ochotę spuścić soczysty wpierdol. Próbowałem się wyszarpać, jednak na nic to się nie zdało, poza tym droga była nadal odgrodzona. Oj, nie zdawałem sobie sprawy z tego, w jakie bagno się wpakowałem.
Miał gdzieś to czy pochodził z rodziny mugoli, czy też z czystokrwistej. Ludzi to jeszcze obchodzi? Nie rozumie? On nie potrzebował powodu, aby na kogoś naskoczyć. Nie było to krzywe spojrzenie czy słowa wypowiedziane w złym kontekście. Piękne było to, że niechęć nie wzięła się z czystego pragnienia dokuczenia komuś, czy dlatego, że był puchonem o wątłej posturze. Nie nazwałby tego nawet niechęcią... Bo gdyby chciał, byłby dla niego najlepszym przyjacielem. Thomen nigdy nie potrzebował powodu, może jedynie kierował się własnymi urojeniami, które nie dotyczyły konkretnej osoby, a samego ślizgona. Przyglądał się fali bólu, która przeszła przez twarz chłopaka. Zastanawiał się, jak to jest, poczuć żar na skórze, który postanawia przeżreć skórę do czystego mięsa. Bo gdyby tylko przytrzymał mocniej, gdyby tylko ogień był większy... Czy byłoby tak, jak na plaży? Czy swąd spalonego mięsa odebrałby mu rozum i głos w gardle? Prychnął.-Twardziel, co?-Z jednej jednak strony cieszył go fakt, że żółty nie okazał się taką pizdą, za jaką go wszyscy zapewne uważali. I z drugiej, cholernie mu zazdrościł tego, że poczuje wszystko, co zamierzał mu dzisiaj zgotować. O ile nie ruszy głową i nie posłuży się badylem, który dzierżył w dłoni... Właśnie, co to Cię obchodzi?-Właśnie sprawdzam.-Odpowiedział już niższym tonem, jednak wciąż lawirował gdzieś na poziomie krzyku. Jakby Charlie był jakimś niedorozwojem i musiał zwracać się do niego inaczej, niż do innych. Cóż, najwidoczniej był skoro nie odpowiedział mu za pierwszym razem, kiedy jeszcze był grzeczny i skory do cywilizowanej konwersacji. Skończyłoby się na kolejnym dymku wokół okularów i do widzenia. A tak? Wessberg był kimś, komu chciało się spuścić wpierdol, bo właśnie tego chciał! Chwycił chłopaka za koszulę(czy co on tam miał na sobie, togę?) i przycisnął do ściany, mocno nim o nią uderzając i przytrzymując przedramieniem jego szyję. Może był zbyt napastliwy, może używał za dużo siły nie do końca mogąc ją kontrolować... Życie. Walcz Charlie.-Będziesz teraz grzeczny i odpowiesz, czy będziemy się tak bawić?-Wysyczał mu w twarz, ponownie będąc nieodpowiednio blisko jego twarz. Dotknął wolną ręką miejsca na skórze chłopaka, które wcześniej podpalił. I wcisnął w niego palec... Z ekscytacją czekał na reakcję, wręcz palącym(hihi) pragnieniem.
Szkoda tylko, że Charlie chciał jakoś ze wszystkimi być w pozytywnych stosunkach, a Thomen jakoby to uniemożliwił, zwyczajnie podchodząc do chłopaka z rezerwą samozwańczego dyktowania zasad. Cholernie go za to nie lubił, jednak starał się nie nienawidzić, wiedząc doskonale o tym, że może to się po prostu źle skończyć. Nigdy nie pochodził do ludzi z widoczną agresją, co nie zmienia faktu, iż obecnie ledwo co stabilny psychicznie, a przynajmniej tak uważał, bo innego wytłumaczenia nie miał, Ślizgon o zaburzeniach kompulsywno-obsesyjnych stwarzał zagrożenie. I najwidoczniej ich jakże urocza oraz pełna negatywnych emocji względem siebie relacja nie zdawała się pchać ku lepszemu, wręcz przeciwnie - Wessberg raczej nie zamierzał jej polepszyć, nadal nękając Puchona, który niczemu nie był winien. No tak, uczniowi z domu węża nie był potrzebny żaden z powodów, by go po prostu przycisnąć, wydobyć z niego mało istotne informacje i zwyczajnie pokazać dominację. W jakiej dupie się on znalazł, to się w pale nie mieści, jednak najwidoczniej nie chciał posłuchać się jakże mądrych wskazówek ze strony silniejszego od siebie rówieśnika i zwyczajnie brnąć przy swoim w najlepsze. A może powinien odpuścić i zwyczajnie powiedzieć, z kim to tak siedział? Niestety, jakoś nie chciał, poza tym chciał okazać, że potrafi być asertywny, a wakacje na niego coś wpłynęły pozytywnie. Fala bólu rzeczywiście znalazła się na twarzy Puchona, jednak na pewno nie w takim stanie, jak to wyobrażał sobie Thomen. Oczywiście, odruch ten był naturalny, miał nawet ochotę krzyknąć, albowiem to nie było zwykłe poparzenie, a bardziej głębokie, nieprzypadkowe, stymulowane chęcią zapewnienia atrakcji młodemu. Zamiast tego pozwolił, by oczy delikatnie przeszyły łzy, jednak nie na tyle, by z nich one wypłynęły, zaś wdech i wydech próbowały wpłynąć na stabilizację nerwową chłopaka. - A żebyś w-wiedział... - odetchnął z ulgą, kiedy to cierpienie zaczęło przemijać, a rana po papierosie mogła wreszcie zaznać świeżego powietrza. Znalazł się w dość nietypowej sytuacji, nie miał zamiaru jednak poddać się, upaść na kolana i pocałować stopy Ślizgona, oj nie. Może rzeczywiście nie potrafił walczyć, może rzeczywiście nie posiadał ku temu kwalifikacji, dobrej budowy ciała i w ogóle, co nie zmienia faktu, iż przy swoim potrafi stać jak osioł i być uparty niczym to zwierzę. Kolejna smuga dymu papierosowego przedarła się przez jego okulary, niefortunnie powodując u niego chęć zakaszlenia - niemniej jednak, nie mógł tego zrobić. Nagły chwyt zaowocował chwyceniem się wolną ręką za kończynę należącą do Ślizgona, by następnie poczuć przeszywający ból w klatce piersiowej. Obite płuca nie należały do najprzyjemniejszych, co nie zmienia faktu, iż trudno było mu po tej akcji wziąć jakikolwiek wdech - zważywszy na uderzenie o ścianę oraz przytrzymanie przedramieniem jego szyi. Mówiąc wprost - dusił się, i to nieźle. Nie odpowiedział, siedział cicho, chociaż wciśnięcie palca do rany, której wcześniej się nabawił, spowodował stłumiony krzyk, przed którym próbował się powstrzymać, jednak słabo mu to wychodziło. Zamiast tego, resztkami sił, starał się rzucić zaklęcie - wykonał ruch przypominający płomień. Udało się, fala ognia wydostała się z różdżki, skutecznie parząc swoimi spragnionymi pomarańczowymi poświatami ubrania, a tym samym skórę Wessberga. Niemniej jednak, szok nadal pozostał, kiedy to ból zdawał się nie znikać.
Kostka:4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 7 • z transmutacji - 10 • z uzdrawiania - 0 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 1 • wg statystyki z uzdrawiania - 0 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 0 • wg statystyki z uzdrawiania - 0
Po co? Jaki sens był w utrzymywaniu ze wszystkimi pozytywnych stosunków? Po co się tak starać? Nie rozumiał, zapewne nigdy nie zrozumie, bo jego mózg funkcjonował na zupełnie innych falach. On nie przykładał do takich rzeczy wagi, bo zwyczajnie tego nie potrzebował. Ludzi, którzy uśmiechaliby się na jego widok. Zaczepialiby go na korytarzu w celu rozpoczęcia niezobowiązującej rozmowy... Posiadał Earleen. I to mu wystarczyło. Tak było zawsze... Jak się jednak okazuje, to nie było wszystko. Oczywiście, że nie był winien tego, jak agresywnie podszedł do tej sprawy Wessberg. Nie mógł jednak obwiniać za to dom Salazara, czy chęć jakieś śmiesznej dominacji. Nie zależało mu na tym, aby się go bał, aby drżał kiedy będzie przechodził obok niego szkolnym korytarzem. Może chciał jedynie aby spoglądał co pięć minut przez ramię, czy aby przypadkiem nie czai się za jego plecami. Jego psycholog również lubił określać jego stan jakimiś wygórowanymi łacińskimi nazwami, jednak sam zainteresowany jakoś nigdy nie przykładał do tego większej wagi. Matka chciała aby tam chodził, to chodził. Było mniej gadania i mniej wiecznie zmartwionego wzroku. On nie chciał pomocy, nie potrzebował jej... Bo doskonale wiedział, kim jest. I czego pragnie. To inni nie potrafili sobie z tym poradzić. A informacje te były dla niego dosyć istotne. Bo siedział obok kogoś, kogo za wszelką cenę chciał odnaleźć. Zdał sobie sprawę z tego w momencie, w którym ją zobaczył. Choć za pierwszym razem myślał, że to jakaś mara. Wiedział jednak, że to ze względu na zmianę koloru włosów wydawała mu się odmienna. Każda namiastka bólu była czymś, czym się karmił. Nieważne jak niewielka... Bo widzisz, sam nigdy nie osiągnął tego stanu, chyba, że w grę użyte były zaklęcia. Jego ciało nie reagowało kiedy ktoś go uderzył, kiedy ktoś złamałby mu kość czy wyciął kawałek skóry... Poczułby to dopiero w momencie, w którym zostałoby to dokonane za pomocą czarów. Dlatego go prowokował, dlatego zareagował na wyciągniętą przez niego różdżkę... Chciał tego, chciał aby Chapman użył swoich mocy... Na nim. Nie potrzebował posłuszeństwa! Boże, czemu jego mózg działał na tak niskich falach? Nie był prymitywnym osiłkiem. Był prymitywny, owszem, jednak w zupełnie inny sposób. Poszukiwał tego co dzikie i instynktowne. -Dziewczyna w kolorowych włosach. Gadaj!-Warknął, mocniej dociskając rękę do szyi chłopaka. Wiedział doskonale, w którym dokładnie momencie powinien przestać naciskać na krtań. Kiedy ciemne plamki pojawią się przed oczyma, kiedy będzie szarpał się z zaczerpnięciem ostatniego oddechu. Przyglądał się zmianom na jego twarzy, kolorom, które jak fale przechodziły przez jego oblicze. Nie zarejestrował ruchu różdżki. Nawet się nie starał. Płomień dosięgnął jego ręki, która przyciskała ranę na skórze Charliego. Ból nie był najmocniejszy, jednak odświeżający... Pobudzający. Odsunął się automatycznie od chłopaka, dotykając swojej ręki, pochylając się troszkę niżej, jakby dając drugiemu idealny moment na zadanie ciosu. Może chciał aby to wykorzystał? Syknął, mocno zaciskając szczękę. To było... Było... Podniósł wzrok na Chapmana, a na jego twarzy widniał szeroki uśmiech. To było cudowne. Jeszcze raz! Ja chcę jeszcze raz! Przypomniał mu się Meksyk i plaża. Ciarki podniecenia przeszły mu przez kręgosłup. -Tylko tyle?!-Krzyknął, dociskając do siebie rękę. Próbując wydobyć z niej jeszcze większy ból... Jednak kiedy go nie dosięgnął, jego wzrok pociemniał. Pięść zacisnęła się sama, ręka pofrunęła w kierunku Chapmana i wylądowała tuż przy jego głowie, choć wydawać się mogło, że cel znajdował się na samym środku tego głupiego wyrazu twarzy jaki miał. Może coś złamał. Nie wiedział. Nie czuł nic. Wkurwienie? Mocne. Choć jeszcze nie osiągnęło najwyższego poziomu. Chwycił chłopaka za poły ubrania ręką, którą wcześniej poparzył. I odepchnął go od ściany, mocno ciągnąć. Wylądował na ziemi? Na umywalce? Nie widział.
Może Charlie miał jakiś konkretny powód do tego, by utrzymywać ze wszystkimi i ze wszystkim te pozytywne relacje, nawet jeżeli Thomen nie potrafił tego ogarnąć, korzystając ze swojego łba, w którym najwidoczniej musiało być pusto. Może nie szukał aż tak uwagi, co nie zmienia faktu, iż po prostu natura ekstrawertyka udzielała mu się zawsze i wszędzie - wręcz potrzebował relacji. Były one dla niego niczym tlen, umożliwiały prawidłowe funkcjonowanie organizmu, płuca, niczym dwaj tancerze, wykonywali rytmiczne ruchy. Gdyby jednak odebrać mu to wszystko, uniemożliwić kontakt z jakąkolwiek duszą, równałoby się to z ciosem łopatą w klatkę piersiową - tancerze umierają, płuca nie dostarczają tlenu, organizm zwyczajnie umiera, przechodzi w stan śmierci klinicznej i śmierci biologicznej w następstwie minionych zdarzeń. Nie chciał, by to się stało, Charlie zwyczajnie żył, zwyczajnie zdawał się korzystać z relacji na tle przyjacielskim jak najwięcej, nie wykorzystując przy tym żadnej ze stron. Bez tego byłby pusty, pozbawiony sensu, wyglądający niczym kompletnie wypuszczony balonik - sflaczały, dziwny, wymagający wsparcia. Nie zamierzał jednak ryzykować tego, by ktoś wydobył z niego informacje o znajomych, których, nawet jeżeli garstka go nie lubiła, szanował i po prostu nie miał tupetu zdradzać. Nie, on taki nie jest. Dla niego liczy się właśnie zaufanie, wszystko inne traci na znaczeniu, nawet w obliczu zagrożenia, jakim jest Thomen. A może jednak nie, skoro na razie się tylko nim bawił? Nie dbał o to, aczkolwiek nie miał zamiaru stać się taki jak on, chociaż ewidentnie to spierdolenie umysłowe nie jest zaraźliwe i znajduje się tylko w przypadku Ślizgona o względnej niemożliwości dostosowania się do społecznych reguł, zasad. Zaburzał porządek Nie lubił zadawać jakikolwiek ból, czy to psychiczny, czy fizyczny, co nie zmienia faktu, iż teraz znalazł się w sytuacji, która wymagała wręcz użycia magii. Zjedz albo zostań zjedzony, pierwotne instynkty, buzująca w żyłach adrenalina produkowana przez nadnercza, hormon walki bądź ucieczki - zdecydował się na to pierwsze, mając swoje zdanie na ten temat. Nie chciał uciekać przed demonami, chciał się z nimi spotkać, zajrzeć w ich oczy, chociaż wydawało się to być absurdalne. Jednocześnie nie wiedział o przypadłości Wessberga, a przede wszystkim o tym, iż ból w jego przypadku działa jak płachta na rozjuszonego byka. Nie odpowiedział, siedział cicho, jakby odebrało mu mowę, chociaż mógł wreszcie przestać udawać dobrego Puchona i powiedzieć. Nie. Po prostu nie. Będzie siedział jak osioł i się nie ruszy. Jedna z nielicznych cech, które potrafią zsyłać na niego nieszczęście, jeżeli oczywiście wystarczająco się uprze. Nie poszukiwał żadnych instynktownych rzeczy, doznań, chciał po prostu odejść i nie sprawiać problemów. Mimo że się dusił, mimo że zdawało się, że życie zaczyna ulatywać, sam zaś widzi czarne mroczki przed oczami, postanowił rzucić zaklęcie, które wcześniej bardzo ładnie mu się udało w Meksyku - Relashio. Smuga palącego wszystkiego ognia przeszyła rękę Wessberga, ciepły podmuch powietrza opanował jego twarz, w żaden sposób jednak nie zadając obrażeń w tamtym obrębie. Kiedy się odsunął, pierwsze, o czym pomyślał - wdech. Niczym dziecko po porodzie, potrzebuje dostępu do powietrza. Jednocześnie zaczął kaszleć, niefortunnie nie wykorzystując okazji do zaatakowania Ślizgona - w sumie, nie zależało mu na tym. Oparł się roztrzęsioną z bólu ręką o ścianę, co nie zmienia faktu, iż jego chwila spokoju nie trwała zbyt długo, kiedy to usłyszał uderzenie pięści tuż obok jego głowy - niemniej jednak, na myśl mu nie przyszło użyć następnego zaklęcia, kiedy to został pochwycony za mundurek i zwyczajnie rzucony na ziemię z hukiem, starając się ochronić głowę za pomocą rąk, a co się z tym wiąże - jedną podczas tego upadku złamał, przetaczając się niefortunnie po kafelkach. Na szczęście różdżka nie uległa w jakikolwiek sposób uszkodzeniu - wątłe, pozbawione jakichkolwiek emocji, zrezygnowane oblicze spojrzało jeszcze raz w stronę rówieśnika, rywala, decydując się jeszcze raz na zaklęcie. Nie miał siły wstać, potrzebował chwili wytchnienia, emocje buzowały w nim, powodując jednocześnie, że nogi się zwyczajnie uginały. Stres. - Acusdolor... - powiedział, starając się powrócić do pozycji wyprostowanej, zwyczajnie wstać, chociaż był obolały. Adrenalina jednak skutecznie zaczęła niwelować skutki odniesionych wcześniej obrażeń, umożliwiając mu podjęcie się następnych akcji. Wziął głęboki wdech, starając się uspokoić, kiedy to wycelował drewnianym patyczkiem w stronę Thomena. Nieprzyjemne pieczenie i ślady po użądleniu pojawiły się na skórze studenta.
Kostka:4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 7 • z transmutacji - 10 • z uzdrawiania - 0 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 1 • wg statystyki z uzdrawiania - 0 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 0 • wg statystyki z uzdrawiania - 0
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Witaj szkoło. Czy raczej uczelnio. Przekroczył już poziom ucznia, stał się czeladnikiem wyższej instytucji. A mimo to, budynek ten sam i nauczyciele ci sami. Wielka mała zmiana, która niosła tylko rozluźnienie w planie zajęć, kiedy większość zapychających go lekcji okazała się już nieobowiązkowa. Ziewnął, kierując się ku toalecie. Pierwsze spotkanie w Wielkiej Sali jest dość monotonne. Nie dzieje się za wiele, każdy dopiero się wdraża i większość osób wciąż poruszona jest po wakacjach, myślami tkwiąc gdzieś daleko za granicą, w kolorowym i głośnym Meksyku, gdzieś mając piosenkę Tiary czy przemówienie dyrektorki. Wybył zatem na moment, nie czując, aby miał stracić za wiele. Wszedł do łazienki zupełnie nieświadom tego, co zastanie w środku. Już miał podejść do umywalki, aby spłukać ręce, gdy na drodze mu stanęli jacyś ludzie. Prawdopodobnie się biją. A to chyba jest Ślizgon. O, na ziemi leży jakiś Puchon. Chwila. Czy to Charlie? Przekręcił głowę, zbliżając się dwa kroki, aby przyjrzeć się lepiej sytuacji. Yep. Charlie we własnej, zapominalskiej osobie. Gdyby to był ktokolwiek mu obcy, zapewne Neirin zignorowałby bójkę i podszedł do pisuaru, aby ulżyć pęcherzowi. Jednak fakt, iż po kościach obywa Chapman... To nie było coś, obok czego potrafił przejść bez włączenia się w akcję. Sytuacja wyglądała komicznie, gdy obojętny obserwator z miejsca odwinął się, aby wycelować cios w szczękę Thomena. Chociaż czy na pewno? To, co mogło wyglądać jak sierpowy, było tylko nagłym zrywem. Chciał chwycić Ślizgona za włosy, kark, może ubranie w okolicy szyi. Pociągnąć go w dół i zmusić do pochylenia, jednocześnie unosząc kolano z zamiarem wbicia mu go w splot słoneczny. Nie raz. Jeśli owy manewr przyniósł pożądany skutek, prawdopodobnie skopał go kilkukrotnie.
Powiedziałby, że to smutne. Charlie i jego gonitwa za relacjami jest smutna. Potrzebował innych do tego, aby jakoś normalnie funkcjonować? Żałosne... Powinna wystarczyć mu jego własna dupa, a nie milion innych naokoło. Może i był prosty. Jednak najwidoczniej trzymał się zdecydowanie lepiej od człowieka, który potrzebuje innych do tego, aby oddychać. Cóż, może sam nie powinien za dużo się odzywać, skoro potrzebował czegoś innego, aby żyć... Może wcale się nie różnili, może byli bardziej do siebie podobni niżeli tej dwójce się zdawało. Jebać. Oj przepraszam kurwa bardzo, że wszedłem w to idealnie popierdolone życie, jakie prowadzisz. Nigdy nie kwestionował opinii innych, na jakieś podstawie musiało się to opierać. Nie dawał innym wyboru, aby kiedykolwiek pomyśleli inaczej. Może głębiej... Wszyscy byli tak kurewsko idealnie! Ja pierdole, co za świat. Czuł pulsujący ból w ręce, był prawie pewien, że nie będzie mógł jej w tym momencie sprawnie używać. A szkoda, bo była mu teraz cholernie potrzebna. Dyszał, próbując złapać więcej powietrza, niżeli jego płuca byłyby wstanie pomieścić. Palenie nigdy mu nie przeszkadzało, czy w pływaniu, czy w swobodnym oddychaniu. Jednak to zapach spalonego mięsa sprawiło, że kręciło mu się w głowie. I to w cale nie z obrzydzenia. Jakieś dziwnej ekstazy, w której stan wszedł. Wzrokiem podążył za chłopakiem, który wylądował na ziemi. Co czuł, kiedy jego kość się złamała? Jak to jest, być tak kruchym i wcale nie bezbronnym... Obserwował go jak jakiś chory eksperyment. Pozwalając mu dojść do siebie, pozwalając na to aby wyciągnął różdżkę i rzucił kolejne zaklęcie. Miał przecież mnóstwo czasu aby samemu to zakończyć. Aby użyć swojego magicznego badyla, który znajdował się gdzieś w tylnej kieszeni spodni. Nagle coś zaczęło go niemiłosiernie swędzieć, najpierw poczuł to na szyi, a później uczucie przenosiło się dalej. Jakby w głąb jego ciała. Jego palce, choć u jednej dłoni zapewne zwichnięte bądź złamane, w sumie nie wiedział, ale jeden z palców był wygięty pod dziwnym kątem, zaczęły drapać skórę. Mocno, aż do krwi... I nagle ktoś wymierzył w jego stronę cios. Prosto w szczękę, tak mocno, że jego głowa odchyliła się do tyłu. Poczuł jedynie dotyk, zarejestrował moment, w którym dostrzegł sufit. Dostrzegł rudy, paskudny ryj i już wiedział, w czyich rączkach się znalazł. Kolejne uderzenia, tym razem wymierzone wprost w klatkę piersiową i brzuch. Czuł jak kolano przeciwnika wbija się w jego ciało, wypluł krew, która nagromadziła mu się w ustach. I wypluł ją, jakby to nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nie miało. Pierdolone użądlenia wciąż sprawiały, że miał ochotę zedrzeć z siebie skórę. Chwycił kolano, które po raz kolejny było wymierzone w jego stronę. Mocno wbił palce w nogę i szarpnął, podnosząc się do góry. Krzyknął, choć nie z wysiłku czy bólu. Z euforii. Śmiech przeszył ciszę, którą przerywały ich urywane oddechy. Usiadł kolanem na klatce przewalonego puchona i zaśmiał mu się prosto w twarz, może nawet opluwając go krwią. Cudownie. Przekurwiście.
Świat w chwili obecnej zaczął powoli powracać do porządku - nadal osłabiony po uderzeniu w plecy poprzez ścianę z niebywale dużą, jak oczywiście na skalę chłopaka, siłą, by następnie wylądować i przy okazji roztrzaskać sobie rękę podczas akcji ratowania głowy. Atmosfera gęstniała z każdą chwilą, Charlie zaś zdawał się tracić w tym przypadku powoli świadomość miejsca, w którym się znajduje. Nic, co go tutaj spotkało, nie było przyjemne - począwszy od wciągnięcia przez nozdrza dymu wydobywającego się z fajki zapalonej przez studenta, który najwidoczniej nic sobie nie robił z powodu tego, iż każdy może tutaj wparować i po prostu go ochrzanić, odejmując punkty, a kończąc na drobnym uszczerbku na zdrowiu. Szczęście w nieszczęściu, Chapman posiadał zaskakująco dużą tolerancję na ból - może nie aż tak jak w przypadku osoby, u której rozwija się stan apatii, a wszelkie bodźce zostają wyłączone, nie wywołując żadnej reakcji; niemniej jednak, każda przemijająca sekunda działała na jego korzyść. Im więcej adrenaliny buzowało w jego żyłach, im bardziej ciało chciało się wyrwać z tej sytuacji, tym lepiej dla niego - hormon ten skutecznie uśmierzał ból, uniemożliwiał przerwanie swojego ciągu stania w jednym i tym samym miejscu; działał niczym łańcuchy, każące czy tez i nie, by pozostał ciągle na tym samym miejscu, by jego stan nie pogarszał się z chwili na chwilę. Niestety - decydujące porwanie Puchona na ziemię i niefortunny upadek zaowocowały chwilowym przyćmieniem umysłu, tak mało świadomym, tak cholernie bolesnym. Myśli skupiły się głównie wokół ataku, dlatego nie bez problemu wcześniej miał odwagę pochwycić różdżkę i zadać tym razem inny czar, który zapewne zadziałał na ciało Wessberga może nie z tą mocą, co Relashio o dość zaskakującej sile rażenia w przypadku Charliego, aczkolwiek nadal powodujący pewien dyskomfort. Śmieszyło go to, jednocześnie miał ochotę zaśmiać się z samego siebie, kopnąć, skazać na totalną porażkę. Wtem jednak zauważył kogoś innego, studenta o charakterystycznych, miedzianych włosach, wysokiego i przede wszystkim znanego. Niestety - jego pamięć w tym przypadku szwankowała, nie potrafił przywołać odpowiednich wzorców, imion zaś przyporządkować do odpowiednich twarzy. Próba wstania na dwie nogi zakończyła się upadkiem, jednak nie z powodu mięknących pod wpływem rozwarstwiającej się na wszelkie możliwe przestrzenie konfliktu - wszystko po prostu zaczynało się pieprzyć. Nie chciał, żeby ktoś z jego powodu jeszcze raz stał się poszkodowanym, niemniej jednak musiał się odsunąć, tudzież trochę gwałtownie uderzył jeszcze raz plecami do jednej ze ścian, ściskając mocno zęby i to wszystko obserwując. Był zdyskwalifikowany z walki, różdżki zaś w tym starciu nie chciał podnosić, zdając sobie skutecznie sprawę z tego, że może zadziałać na niekorzyść Walijczyka. - I-idiota... - mruknął pod nosem, odchylając głowę na bok i zwyczajnie biorąc głębokie wdechy - klatka piersiowa nadal bolała, ramię zdawało się puchnąć, zaś sam Puchon znajdował się w stanie, który skutecznie odsunął go, uniemożliwił podejmowanie dalszych decyzji. Czuł, jak robi mu się niedobrze, niemniej jednak nie miał ochoty wymiotować - zamiast tego zwyczajnie zemdleć. Uderzył się specjalnie raz jeszcze, wbił palce w piekącą skórę, która to została przypalona papierosem. Pod nosem mruczał - nie jeszcze, nie teraz. Nie miał zamiaru tak prosto wypaść z gry, w szczególności wtedy, kiedy to Wessberg zdawał się mieć chwilową przewagę nad Neirinem. Jeszcze raz. Machnął różdżką, użył czaru, celując prosto w Ślizgona, tą sprawną ręką. Czuł się do tego zmuszony, aczkolwiek nie widział innego wyjścia. Na szybko przypomniał sobie jedno z ofensywnych, by następnie smuga światła przebiła się przez półmrok panujący w pomieszczeniu. A może to Charliemu wydawało się, że jest po prostu tak źle? - ...Drętwota. - wydobyło się z jego ust, zaś szczęście dopisywało, bo zakłócenia nie wpływały w żaden sposób na końcowy skutek. Może nie wywołało to utraty przytomności, niemniej jednak oszołomiło go na tyle, by wykluczyć studenta atakującego Puchona chociażby na jedną turę. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy to poczuł, jak cieknie mu krew - za duża adrenalina i organizm nie podjął się ucieczki? Zazwyczaj reagował omdleniem, teraz jednak wymuszał na siebie stan zachowania poczytalności. Ewidentnie to się odbijało na jego zdrowiu, jednak nie zwracał na to szczególnej uwagi.