Przez podziemia ciągnie się długi korytarz oświetlony nielicznymi pochodniami. Podłoga jest wykonana z czarnego kamienia co wcale nie ułatwia utrzymywania ciepła w tym miejscu. Wyraźnie czuć wilgoć, jako że cześć drogi prowadzi pod jeziorem.
***
Usłyszala wołanie Lily. Postanowiła odpowiedzieć, co jej szkodziło. - Tak, Lily, idę do dormitorium. Chce mi się już spać - powiedziała i jak na zawołanie ziewnęła przeciągle. - Zresztą, sama widzisz - dodała.
(Juliette Joan Parker) Lubiła ten korytarz. Ciemno, mrocznie - takie klimaty jak najbardziej jej odpowiadały. Wsunęła ręce do kieszeni i brnęła do przodu, patrząc przed siebie.
Autor
Wiadomość
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wracała właśnie z długiego treningu, który sama sobie zarządziła. Mogła powiedzieć, bez okłamywania się że dalej odkąd zostawił ją Ambroży ona była sama i nie czuła się z tym najlepiej. Miała wrażenie, że jest jakaś skażona więc mimo swej woli jadła dużo słodyczy, typu paluszki, chipsy i inne śmieciowe żarcie, którego zazwyczaj nie tykała, tylko w przypadkach gdy miała doła. Nadal wyglądała idealnie niczym bogini, zawsze uczesana i porządnie ubrana, a także wykańczała się fizycznie by jakoś rozładować całe napięcie które w niej drzemało. Miała bowiem ochotę spotkać się bliżej z facetem który chociaż w lekkim stopniu by ją pociągał, a przy okazji go owinąć sobie wokół palca. Ostatnio całkowicie wypadła z roli i nie potrafiła sobie z niczym poradzić, zupełnie z niczym. Dzisiaj znowu biegała wręcz do upadłego przy Zakazanym Lesie, na szkolnych błoniach a także wokół jeziora. Biegała tak długo aż poczuła, że faktycznie nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Teraz zmęczona wracała do swojego dormitorium by w końcu odpocząć i zapomnieć o wszystkich. Nattiego zobaczyła na korytarzu już z daleka, bowiem była w stanie jego słodką buźkę poznać w każdej sytuacji i z każdej odległości. Pomachała mu, mając nadzieję, że aby ta obok Puchonka nie pomyśli że ona machała do niej. Podchodząc bliżej spostrzegła że to TYLKO Mia, a dokładniej Mia Hatman, dziewczyna o wątpliwej krwi, według Katherine i jej ojca praktycznie bezużytecznej krwi bo wręcz nikłej. No bo co to było 25 procent w porównaniu ze 100 procentową gwarancją czystości magii i czarodzieja? Niczym, zaledwie kroplą w całym tym ogromnym oceanie. -Mia! - krzyknęła w jej kierunku, mając nadzieję, że jej nie przestraszyła. -Już uciekasz? Ja dopiero przyszłam. Biegałam całe 3 godziny, jestem wyczerpana. A ty? Potykasz się o własne nogi czy jak? Wszystko gubisz- powiedziała po czym chcąc czy też nie, schyliła się do ziemi i podniosła z niej jakiś notes. Otworzyła go i dostrzegła jakieś imię a przy nim narysowane serduszko. -To jakiś twój chłopiec od serca? Czy może wyimaginowana miłość? Ona wzdycha, a on nawet nie wie o jej istnieniu?- zapytała się z lekkim uśmiechem, mając zamiar przerzucić na kolejną stronę w tym jakże zacnym notatniku. -Nattie, a może ona podkochuje się w tobie?! Przecież każda się w tobie podkochuje czyż nie? Już od pierwszej klasy- powiedziała po czym dała mu lekkiego przyjacielskiego kuksańca w bok.
Kiedy dziewczyna ledwo co słyszalnie go przeprosiła, miał zamiar jedynie machnąć ręką, bo przecież nie chciał biednemu dziecku nic robić. Choć mógłby, w dodatku w takim humorze, jednak wolał zostawić ją w spokoju. Jeszcze miały same nieprzyjemności z tego powodu. No cóż MIAŁ ją zostawić, tyle że zobaczył pewną bliską mu osobę. Kattie. Wyszczerzył się i odmachał przyjaciółce, która samą obecnością zdołała poprawić mu humor. -Hey, ona do Ciebie mówi, nie ładnie jest uciekać- krzyknął Woods za oddalającą się dziewczyną, w szybkim tempie znalazł się zaraz przed nią, blokując drogę. Skrzyżował ręce na klatce piersiowe, a kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Co poradzić że Katherine pakowała ich ciągle w kłopoty, w końcu nawet jemu to nie przeszkadzało. A jeśli raz na jakiś czas trochę się pobawią, kogo to rusza? Zresztą Mia była raczej łatwym przeciwnikiem, a szkoda. -Nie przepadam za szlamami, ale podłóg mi w domu nie ma kto zmywać- powiedział przesłodzonym głosikiem, zniżając się do Puchonki. Popatrzył przez ramię Kattie, do tajemniczego dzienniczka. Nadal blokując drogę Hatman. Zwinnym ruchem przechwycił notes, przewracając kilka kartek. -Nic ciekawego. Myślisz że będzie aportować, jak gdzieś nim rzucę?- zapytał kierując wzrok na dziennik, który trzymał w ręce. Oczywiście nie zwracał najmniejszej uwagi na dziewczynę, stojącą zaraz przed nimi, bo po co? Chyba mieli prawo trochę ją podręczyć? A może nie? Oglądnął zeszyt z każdej możliwej strony, zastanawiając co można z nim zrobić. Wzruszył bezradnie ramionami i oddał go Katherine, niech ona się pobawi. Popatrzył na przyjaciółkę, swoim szaleńczym wzrokiem. Dawał jej pełne pole do popisu, on tylko podłapie co ma robić, a wtedy zacznie się cała zabawa. Oby tylko nikt nie wybrał się na spacer. Wtedy przyjemnie by nie było, chociaż Woods jak zawsze miał różdżkę. Zapowiadał się ciekawy dzień.
Do pierwszego głosu doszedł drugi, chyba jeszcze mocniej znienawidzony, jeśli nienawiść można stopniować. Miała nadzieję, że skoro on był sam, to jej już tu nie spotka. Ale jednak. Zwykle występowali w komplecie i najwyraźniej teraz nie mogło być inaczej. Podejrzewała, że po prostu on sam niewiele byłby w stanie zrobić. Jakby brakowało mu inwencji w poniżaniu jej. Nie żeby jej to przeszkadzało, liczył się fakt. Dopiero przy niej robił się koszmarny, bo to ona podsuwała mu coraz to nowe pomysły. Miała nadzieję, że zdąży odejść, zanim ona dołączy. Przyspieszyła nawet kroku, ale niestety, on zdążył zastąpić jej drogę. Westchnęła cicho. Najwyraźniej nie skończy się tak szybko. Łatwe rozwiązania z niewiadomych powodów najczęściej po prostu od niej uciekały, a ona nie miała siły ich gonić. Nawet, gdyby chciała coś powiedzieć w sprawie notesu, nie wiedziałaby co. To nie ich sprawa, co tam wpisała, nie zamierzała się bronić, usprawiedliwiać czy czego jeszcze oczekiwali. To akurat nie był aż tak ważny zeszyt, choć miała tam zapisanych kilka niezłych pomysłów. Nie był jednak warty tego, żeby się dla niego poniżać i pozwalać się upokarzać. Milczała, licząc, że dzięki temu jej oprawcy odpuszczą. Prawdopodobnie musiałaby mieć dużo szczęścia, żeby tak się stało, ale cóż, może ten dzień wcale nie jest aż taki najgorszy. A może jest i może milczenie wcale nie pomoże. Całe szczęście, że przyzwyczaiła się już do głupich uwag odnośnie czystości krwi. Jakkolwiek się nie zgadzała z takimi poglądami, wiedziała, jak niektórzy postrzegają tę kwestię. Mycie podłóg, też coś. Zresztą uważała, że sprzątanie, nawet u kogoś, to praca jak każda inna i nie może być powodem do poniżania kogokolwiek. Niestety nie wszyscy tak myśleli i efektem tego były właśnie takie docinki. Docinki, które miały ją zgnoić, a głównie ukazywały płytkość ich autora. Była ciekawa, czy on kiedykolwiek zrozumie, że więcej można w życiu osiągnąć przez szacunek, a nie gnojenie ludzi. Ona jednak nie zamierzała mu tego uświadamiać.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zacmokała z niezadowolenia i zrobiła usta w podkówkę. -Ja do ciebie grzecznie po imieniu, nawet je zapamiętałam, a ty nawet się ze mną nie przywitasz, nieładnie, nikt nie nauczył cię manier?- zapytała niezbyt uprzejmym głosem. Spojrzała potem na Nathaniela i oparła się o niego obejmując go w pasie ręką. -Jak chcesz to rzucaj, ja odbijam tłuczki, nie łapię piłek, ale ona może pokaże nam czy nadawałaby się na ścigającą- powiedziała z przekonaniem w głosie. Przyjrzała się jej uważnie. -Potrafisz w ogóle mówić czy jesteś niemową?- tutaj jej głos był niepewny bo też ona sama już nie była pewna czy ta dziewczyna potrafi mówić czy nie. -Wystarczyłoby abyś się normalnie odezwała a moglibyśmy porozmawiać jak dobre koleżanki, przecież dziewczyny mają wspólny język czyż nie? To jednak jest mój facet i nie każda może się do niego za bardzo zbliżyć bo wtedy każdy paluszek powędruje na fajną gilotynkę- powiedziała tym samym prezentując na wyimaginowanym sprzęcie jak to wygląda. Tak, Katherine była psychiczna, każdy o tym wiedział, nikt nie musiał o tym po prostu mówić.
To prawda, zawsze występowali w parze, albo w większej grupie. Tak czuli się stabilnej i bezpieczniej, za to nienawidzili działać w pojedynkę. Wtedy czuli się osłabieni, jakby brakowało im jakiegoś motywatora. Przynajmniej tak działał Woods, którego nakręcała Kattie, lub jego inne przyjaciółki. Wtedy stawał się typowym Ślizgonem, zwracającym uwagę na nieliczące się rzeczy. Tak samo było i w tym przypadku. -Oh Mia, nie wstydź się. Odezwij się- zaproponował Nath szaleńczo się uśmiechając. Spojrzał na Kath, która obejmowała go ramieniem a następne przewrócił oczami, dając jej do zrozumienia, że jest znudzony. Żadnej zabawy z tą Puchonka nie było. Popatrzył przez chwilę na dziennik, lecz postanowił go jeszcze trochę potrzymać. Przeglądał każda stronę z nudą wymalowana na twarzy.Oczywiście uśmiechał się pod nosem co jakiś czas, kiedy jego przyjaciółka rzucała złośliwe komentarze, kochał jej temperament. -Mówi- odezwał się po chwili zerkając na Puchonke, w końcu przeprosiła kiedy na niego wpadła. Znów zaczął kartkować notes. Jednak kiedy usłyszał wzmiankę o sobie poniósł głowę, lekko się uśmiechając. -Dokładnie- potwierdził słowa przyjaciółki wzruszając ramionami. Następnie zniżył się do Kattie- Nudzę się, nie ma z nią żadnej zabawy- szepnął wprost do ucha Ślizgonki tak by tamta nie usłyszała. Po chwili znów się wyprostował. -Naprawdę masz zamiar tylko stać i się gapić, ani jednego słowa nie wypowiesz?- zapytał z pogardą w głosie, czemu Puchoni musieli być tacy dziwni? Woods po raz kolejny przewrócił oczami na znak swojego znudzenia.
Uparcie się nie odzywała. Cofnęła się tylko o krok i patrzyła na nich. Nie czuła potrzeby udowadniania tej dziewczynie, że jest wychowana całkiem nieźle, mimo niesprzyjających warunków. Ona to wiedziała i jeśli ktoś w to wątpił, to nie był jej problem. A ta tutaj przecież nie zasługiwała na pokaz dobrych manier, skoro sama nie potrafiła się zachować. Miała jednak trochę ochotę wyśmiać propozycję rozmowy. Nigdy nie będą koleżankami i żadne słowa tego nie zmienią, nie potrzebowała potwierdzenia tej oczywistości. Zacisnęła tylko usta i naciągnęła rękawy swetra jeszcze bardziej na dłonie. Z jednej strony chętnie by odpyskowała. Powiedziałaby, co myśli, jak bardzo ich nienawidzi, jak bardzo nie obchodzi jej ten Ślizgon, którego nie dotknęłaby nawet, gdyby jej zapłacili. Tyle że... Bała się, to raz. Bała się odezwać, bała się zareagować, bała się tego, co się stanie, jeśli zdecyduje się na działanie. Czuła, że tylko ignorowanie ich powstrzyma - to dwa. Zawsze sobie powtarzała, że przecież właśnie na to czekają, chcą ją wciągnąć w tę ich chorą grę, a ona nie może im na to pozwolić. Czuła się tak piekielnie bezsilna, trochę miała ochotę się rozpłakać, ale tego tym bardziej nie mogła zrobić. Już lepsza byłaby złość. Stała jednak bez ruchu i czekała. Na co czekała, sama nie potrafiła powiedzieć.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wkurzyła się gdy Mia milczała praktycznie ich ignorując. To sprawiło, że dziewczyna tym bardziej nie chciała się odczepić od Puchonki, a chciała jej dokopać jeszcze bardziej by ta pożałowała że jej nie chce słuchać i nie reaguje wcale na jej ostrzeżenia. Przeciez chciała dobrze prawda? -Nathaniel, ona chyba mnie nie rozumie, totalnie mnie ignoruje, chyba nie wie kim ja jestem - powiedziała smutnym tonem po czym sięgnęła po swoją różdżkę. -Densaugeo- rzuciła w jej kierunku po czym obserwowała jak zęby dziewczyny zaczynają rosnąć. Urosły naprawdę ogromne, jak u jakiejś nutrii. Te to miały dopiero ogromne zęby. Widząc dany efekt i co się stało, złapała się za głowę z przerażeniem. Aktorką to ona była wspaniałą. -Ups. Boże co ja zrobiłam. Nath czy to da się jakoś naprawić, poczekaj pomogę jej i poprawię te zęby, to nie tak miało być- powiedziała przerażonym, udawanym głosem, już kierując się w jej stronę.
Nath tego nie cierpiał, on się wysilał, a tamta jedynie milczała. To zaczynało robić się nudne, nie mogła się rozpłakać, czy coś? Przynajmniej byłoby ciekawiej, a tak? Jedynie sobie stali, marnując swój cenny czas. Skrzyżował ręce na klatce piersiowej, patrząc Puchonce w oczy. Dobra, była twarda, ale żeby aż tak? Ani żadnej ucieczki, ani krzyków. Może rzucała na nich jakąś klątwę? -Wygląda na lekko cofniętą w rozwoju, może dlatego- powiedział ze znudzeniem na twarzy, no co? Mówił samą prawdę, w dodatku Kattie chyba także go popierała. Wziął głęboki wdech i oparł się o ścianę. Kiedy ziewnął (bo w końcu znudzenie dawało znaki) zobaczył, że jego przyjaciółka sięgnęła po różdżkę, wręcz przez sekundę można było ujrzeć niepokój na jego twarzy, sam nie wiedział czemu, czyżby jego skamieniałe serce drgnęło? Nie, zwyczajnie się zaśmiał, kiedy zęby Puchonki urosły do takich rozmiarów. Po chwili opanował rechot. -O nie! Ty niedobra! Co teraz?!- krzyknął, udając przerażenie. Trzeba przyznać, że się dobrali razem Z Kath. Teraz jedynie czekał, aż jego przyjaciółka ‘pomoże’ biednej dziewczynie. Po chwili się wyprostował, a kąciki jego ust uniosły się ku górze, no zaczynało robić się ciekawie! Miał tylko nadzieję, że tamta coś zrobi. -Naprawdę bardzo za nią przepraszam, wiesz jej różdżka, niekontrolowanie rzuca zaklęcia, upss- powiedział patrząc na Mię, z tym szatańskim uśmieszkiem. Następnie buchnął śmiechem, aż go brzuch rozbolał. Takie tam heheszki.
Czasem chciałaby, żeby się okazało, że jest jakaś opóźniona w rozwoju. To było w pewnym sensie łatwiejsze. Może to głupio brzmi, ale ona naprawdę tak myślała. Bo wtedy wiadomo by było, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej, nie musiałaby się z niczego tłumaczyć (nie, żeby teraz to robiła), wszystko byłoby jasne. Nie byłoby żadnych tajemnic, sekretów, niedopowiedzeń. Jasne, możliwe, że i tak byłaby gnębiona przez wyzutych z empatii Ślizgonów, ale pewnie łatwiej byłoby o pomoc. Teraz najczęściej potrafili się wykpić, kiedy nakrywał ich nauczyciel - większość kupowała wyjaśnienie, że przecież tak tylko rozmawiają i nic złego się nie dzieje. Gdyby z kolei miała jakieś zaświadczenie o upośledzeniu, byliby bardziej wyczuleni i szybciej wyczuwaliby, że coś jest nie tak. Ale nie, była sprawna, tylko wszystkie demony i trupy w szafie sprawiały, że zachowywała się tak, a nie inaczej. Teraz przygryzła wargę, powstrzymując łzy. I najwyraźniej to był błąd. Biorąc pod uwagę to, co zrobiła ta Ślizgonka, to mogła być prowokacja. Ale przecież nie może obwiniać siebie za okrucieństwo innych, prawda...? Kiedy poczuła, jak niepowstrzymanie rosną jej zęby, zakryła je obiema dłońmi i odruchowo cofnęła się o dwa kroki. Zaczynała się poważnie bać. Rzadko kiedy ktoś podnosił na nią różdżkę, a to oznaczało, że właściwie od tej chwili mogła spodziewać się już wszystkiego. Nie mogła tu zostać. Po prostu nie mogła. Bała się, nie miała pojęcia, co jeszcze strzeli im do głowy. Nie wiedziała tylko, jak uciec. Wiedząc, że prawdopodobnie ma tylko jedną szansę, ruszyła przed siebie, próbując ich wyminąć. Może to zdziwi ich na tyle, że nie będą próbowali jej zatrzymać... Chociaż kogo ona oszukuje.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn spacerował w ciągu dnia po całym Hogwarcie chcąc przypomnieć sobie o dawnych korytarzam, z których korzystał za wcześniejszych lat. Niektóre były tajne, jeszcze inne już nieużywane i zawalone gruzem i kammiennym kruszcem. Dlatego też dzisiejszego dnia, Reed postanowił zwiedzić lochy, które były najbardziej ustronną częścią Hogwartu. Natomiast ten korytarz był jednym z niewielu które wydawały się odnowione, albo dobudowane po latach, gdyż w innych częściach zamku zupełnie inaczej były korytarze urządzone, stare lochy były całe z kamienia, tutaj natomiast posadzka była ciemna, jakby chodzić po nocnym niebie, a ściany schludne, bez żadnych cech charakterystycznych dla średniowiecza, tak jak to jest w całym zamku. Shawn spacerował po tym korytarzu, aż w końcu uznał, że chyba musi zapalić i nie da ray więcej iść. Dzisiaj kupił papierosy i mężczyzna szybko ściągnął torbę i wyciągnął z niej składane siedzenie. Rozłożył je i wyciągnął różdżkę - jednym zaklęcien przemienił je w wygodny fotel, na którym usiadł i zapalił, myśląc o pracy i nad kolejną lekcją, którą będzie prowadzić.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Kiedy zniknęła ze szkoły miała wrażenie, że wszystkie jej problemy znikną jak za dotknięciem różdżki. W końcu w jej pokrętnej logice uznała, że zamknęła kilka rozdziałów, niekoniecznie się z nimi rozprawiając, pozbyła się kilku znajomości, nie biorąc pod uwagę tego, że narobiła sobie sporo zaległości w nauce. Coś na kształt depresji, co przy okazji ściągnęło ją za sprawą ojca do rodzinnej Walii, pojawiło się w zasadzie z dnia na dzień i uświadomiło jej, że wcale nie miała tak mocnego charakteru, jak wydawało się do tej pory. Narobiła wielu głupot, zrzucając wszystko na karb młodości i szczenięcej głupoty, jednak to zemściło się na niej równie szybko; gdy wróciła do Hogwartu, całkiem niedawno zresztą, nie mogła znaleźć sobie miejsca. Unikała ludzi, bliższych kontaktów towarzyskich, trzymając się raczej na uboczu niż w centrum uwagi. Nie zarażała też uśmiechem, a jej wypieki nagle stały się zwyczajne, niż z pewną nutą finezji i polotu, a także serca, które zawsze wkładała w swoją pracę. Dlatego też teraz nie pracowała - właścicielka uznała, że najpierw musi dojść o siebie. Posada na nią czekała, w końcu starsza kobieta traktowała ją niemalże jak swoją córkę. Spacerowała teraz po zamku, nie widząc która jest godzina - jeśli jednak miała oceniać to obstawiała na coś bliskiego ciszy nocnej, co niekoniecznie zrobiło na niej jakiekolwiek wrażenie. Nie miała ochoty póki co wracać do pustego mieszkania, w którym czekał na nią najukochańszy kot, ani tym bardziej odwiedzać pokoju wspólnego, gdzie pewnie nie wytrzymałaby dłużej niż kilku minut. Wyglądała normalnie, choć jej twarz była trochę blada i przygaszona, nie wspominając o zmęczeniu malującym się w jej oczach. Gdy znalazła się na korytarzu w podziemiach wyczuła czyjąś obecność przez smród tytoniu. I pewnie ominęłaby tę osobę, gdyby nie to, że był to człowiek, którego unikała jak ognia. Nie miała z nim kontaktu od dawna, a wiedza, że pracował w szkole skutecznie blokowała ją przed pójściem na zajęcia, które teraz musiała nadrabiać ze świadomością, że i tak może nie zdać. Teraz, kiedy znajdowała się kilka kroków od Shawna, nie miała jak uciec; zresztą, kiedy tak spoglądała na niego bez słowa, wyraźnie zaskoczona jego widokiem i swoim nieszczęściem, czuła jak coś trzyma jej klatkę piersiową, utrudniając oddychanie. Nie wiedziała co miała mu powiedzieć, nie miała pojęcia jak zareagować - bo teraz, po takim czasie, nic o nim nie wiedziała. Poza tym, że ich relacja była skomplikowana i niewyjaśniona. Zacisnąwszy zęby, zgarnęła włosy za ramiona, później biorąc głębszy oddech. - W szkole się nie pali, to kiepski przykład dla uczniów - zagadnęła z pozoru neutralnie, jednak czuła jak wszystko pali ją od wewnątrz a myśl w głowie skłaniała ją do szybkiej ucieczki. Bądź szybkiej śmierci, której teraz pragnęła bardziej, niż bycia niewidzialną.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Słysząc kroki, Shawn przeklął pod nosem. Jedyne co było mu to potrzebne to byli niepotrzebni uczniowie, których właśnie w tym miejscu chciał uniknąć. Odwracając się, na początku się chyba pomylił, bo w świetle pochodni widział twarz Padme. Momentalnie ścisnęło go w gardle, a pięści zacisnęły się, aż skóra zbielała z siły nacisku. Z każdym następnym krokiem coraz bardziej widział dokładnie znane mu rysy, które pamiętał sprzed miesięcy. Jak zaczął pracować w Hogwarcie, początkowo szukał Padme, żeby z nią pogadać, przecież ostatnie ich spotkanie było... dobre. Nie było w nim żadnych nieprzyjemności, była u niego w domu i coś robili. Reed nie pamiętał już co, ale było spokojnie i atmosfera nie była napięta. Ale nagle zniknęła, nie było żadnego kontaktu i po prostu nie było jej. Na początku Shawn czuł zawód, porównywał to do swojego dawnego związku z Jacqueline. Ale po około dwóch tygodniach powiedzmy, że mu przeszło - przestał o niej myśleć, nie zadręczał się tym i zajął się podwójną pracą. I było już przyjemnie. Lecz koszmary z przeszłości wracają, jeszcze bardziej rozdrapując ledwo co zagojoną ranę. Tak, Shawn miał jej za złe, że go w żaden sposób nie poinformowała - przecież byli, powiedzmy, przyjaciółmi i powinni sobie takie rzeczy mówić. Kiedy stanęła, nie patrzył na nią lecz na pochodnię na ścianie, jednocześnie ciągnąc papierosa. Dopiero kiedy usłyszał jej głos, przerzucił wzrok na jej twarz, wziął bucha i powiedział beznamiętnym głosem: - Tobie żaden przykład już nie pomoże. - Jego głos nie był przesiąknięty żadnym uczuciem - jakby nic się za nim nie kryło, żadne uczucie, ani nic. Nicość. Wyrzucił filter z papierosa i zadeptał go jeszcze bez potrzeby. Spojrzał na nią. Wydawała się lekko wyższa i w ciemności jej oczy bardzo mocno się wyróżniały. Oczy które zawsze mu się podobały. Nie, kurwa. - Skarcił się w myślach. Nie mógł teraz tak myśleć, musiał wyrzucić wszelkie dawne emocje. To co było, umarło. - Co ty tu robisz? - Zapytał krótko, z lekko uniesionymi brwiami, odwrócił głowę i wstał, żeby mógł siedzieć na oparciu z profilu do dziewczyny. Doskonale wiedział, że była taka pora, że Padme powinna być w dormitorium, ale nie o to mu chodziło. Raczej pytał skąd nagle, po miesięcznej nieobecności znajduje się w lochach. Po jakiego chuja?
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
O jej zniknięciu nie wiedział w zasadzie nikt, poza dyrektorem i kadrą nauczycielską - tym bardziej dziwiła się, że Shawn nie znał powodu, dla którego nie było jej tak długo, skoro był jej nauczycielem. Samo to, że znajdował się w szkole było dla niej dziwne. Gdy się odezwał, Padme poczuła jak niewidzialna ręka ściska jej wnętrzności, bo wolała chyba, gdyby zaczął krzyczeć lub gdyby się odwrócił na pięcie i po prostu poszedł. A tak, znowu słuchała tonu głosu, którego nigdy nie lubiła i którym nikt nigdy się do niej nie zwracał, poza nim. Zamilkła, w zasadzie chcąc sobie pójść, niż kontynuować tę rozmowę, kiedy jednak odezwał się ponownie, zdziwiła się pytaniem. Jakże głupim pytaniem! Przecież nikt jej ze szkoły nie wyrzucił, a przynajmniej nikt nie poinformował jej o takim ryzyku. - A co ja tu mogę robić? - odparła, marszcząc czoło. - Pewnie dalej się uczę, z tego co mi wiadomo - nie chciała być niemiła, choć mogła tak brzmieć. Czas spędzony w domu i na różnego rodzaju dziwnych spotkaniach z magoterapeutami wyssał z niej chyba resztki dobrego humoru. Wreszcie jednak podeszła bliżej niego, z początku wahając się, czy aby na pewno wypada. - Nie gniewaj się na mnie - uznała, nie mając jednak pewności, że w ogóle się na nią gniewał. Nie widzieli się długo, w zasadzie nie miała pewności, czy chciał z nią rozmawiać, ale niezawodna intuicja podpowiadała jej, że był zły. Zresztą, znała go trochę, więc wystarczyło, że przyjrzała się jego twarzy. Wreszcie, poniekąd wbrew sobie i zasadom - bądź szybciej niż pomyślała - bez słowa przytuliła się do niego, obejmując rękoma wokół karku. Czoło z kolei oparła o jego ramię zastygając w tej pozycji na chwilę. Chwila ta zresztą trwała wieczność i przywoływała w niej uczucie nieprzyjemne uczucie niepokoju. - Powiedz coś, Shawn - nie skazuj mnie na to wieczne milczenie albo wprost mi powiedz, że mam spadać - powiedziała półszeptem, odsuwając głowę na nieznaczną odległość; znajdowała się teraz bardzo blisko jego policzka..
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Jak on sobie tłumaczył jej zniknięcie? W sumie to nijak. Nie tracił czasu na wymyślanie fantastycznych historii o tym jak Padme została zjedzona przez Akromantule, ale przed strawieniem udało jej się wydostać... na takie zabawy on czasu nie miewał. Dlatego zostawił tą sprawę w spokoju, dając życiu lecieć dalej, powoli się ulatniać. Cóż, Shawn nie należał do kadry nauczycielskiej - był jedynie asystentem, jego nie informowano o nieobecności jakiegoś ucznia. Było ich po prostu za dużo, żeby w ogóle się zorientować, który to jest. Głupie pytanie? Każde pytanie dla kogoś może być głupie. - Uczysz? A przez ten miesiąc czy dłużej to miałaś praktyki, dobrze rozumiem? - Prawie prychnął, lecz nie zrobił tego. Tak, był trochę zły. Trochę. Tak jak ostatnio, że nawet słowem się nie odezwała. Shawn był lekkim hipokrytą - zapewne sam by jej nie poinformował, gdyby nagle wyruszył podróż w poszukiwaniu czegoś. A miał takie plany. Ale to dopiero w wakacje, do tego czasu musiał pracować i uzbierać fundusze na tą... przejażdżkę. Kiedy Padme się zbliżyła, znów spojrzał w jej oczy. Jej słowa zabrzmiały tak drastycznie śmiesznie, że Reed nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Na pewno nie tego się spodziewała, ale po chwili mężczyzna opanował się. - Nie gniewaj się? - Jego mina była zacięta, a brwi podniesione, a mówił niemal szeptem. Wzrok miał całkowicie obojętny, do czasu aż niespodziewanie Krukonka go przytuliła. Tego się nie spodziewał i był całkowicie zaskoczony. Na początku spięty, rozluźnił się i owinął swoje ręce wokół jej talii, tak że wyglądali jakby chcieli zaraz tańczyć jakiś powolny taniec. Gdy tak stali, poczuł woń jej perfumów, tych za którymi podświadomie tęsknił jak za jakimś wyjątkowo silnym narkotyku. - Mówię coś. - Powiedział to szeptem, do ucha dziewczyny. Było to najbardziej banalne i proste zagranie jakie mogło być z jego strony, ale nie wiedział co miał teraz powiedzieć. Jest mi bardzo przykro, że nie poinformowałaś mnie o swojej nieobecności? Nie, bo Shawnowi tak naprawdę nie było przykro, lecz żal, że zawiódł się w swoim przekonaniu, że mówili sobie takie rzeczy. Kiedy się odsunęła, Reed spojrzał jej w oczy i zastała kolejna cisza, a oni patrzyli sobie tak w oczy przez nieokreślony czas. Wyglądało to jak scena z jakiegoś romantyka, teraz brakuje tylko powolnego pocałunku. Nie, skarbie. Zmarszczył czoło i tylko powiedział: - Coś zbladłaś.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Wiedziała, że w ich rozmowie będzie wiele niedopowiedzeń, których nie wyjaśnią sobie na bieżąco - choćby fakt, że gdyby był na jej miejscu, to też by nie powiedział czemu właściwie zniknął. A ona nie informowała o wyjeździe nikogo, nawet swoich współlokatorek, więc niejako czuła się rozgrzeszona. - To normalne po wyjściu ze szpitala - odparła krótko, z pełną świadomością swoich słów. A niech się pomartwi! W końcu mogła chociaż raz postawić się na pozycji ofiary, prawda? - Ojciec, uzdrowiciel, zabrał mnie ze szkoły w porozumieniu z dyrekcją. Chciał mnie mieć na oku, bo nie podobał mu się mój stan zdrowia wtedy, kiedy wszystko się posypało - nie wnikała w rozmowę ojca z dyrekcją; najwidoczniej wszystko było w porządku, skoro doszli do porozumienia, choć obawiała się, że nie wróci w bieżącym roku szkolnym do nauki. - Nie pisałam do nikogo. Nie lubię niepotrzebnie martwić. Zresztą, nie dzielę się swoimi problemami ze światem, tak jak on nie dzieli się swoimi ze mną - przesunęła wzrokiem po twarzy Shawna; zdecydowanie lepiej wyglądał z tej odległości, niż dystansu kilku metrów. Czy obawiała się, że ktoś ich przyłapie? Niespecjalnie. W końcu nie robili nic złego. - Bardzo dużo dziewcząt chwali wygląd nowego asystenta - zmieniła temat, nie odsuwając się i uśmiechając. Słyszała wiele komentarzy na jego temat i nie rozumiała czemu każdy z nich ją denerwował. W swojej pokrętnej logice uznawała, że nic do niego nie czuje, chociaż teraz, kiedy ją obejmował, nie chciała, by ta chwila się kończyła.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Niedopowiedzenia? Oczywiście. Nie widzieli się od ponad miesiąca, nie mięli żadnego kontaktu, a przy Shawnie nigdy nie można być pewnym jego zdrowia - wiadomo gdzie pracuje i w jakim towarzystwie przesiaduje. Wystarczy chwila i mógłby zniknąć. Dlatego by nie powiedział - nie wiadomo co by się z nim działo i nie narażałby na to kogokolwiek. Jeszcze takiej Padmie by wpadł wspaniały pomysł uratowania Reeda i skończyłoby się to fatalnie. Natomiast gdy Naberrie wspomniała o szpitalu nie zdziwił się zbytnio. Na pewno nie zniknęła ze szkoły z samej zachcianki. To na 90% był problem medyczny, więc skoro była w szpitalu to teraz pytanie na jakim oddziale. No przynajmniej Shawn dowiedział się kim był tak naprawdę ojciec Padme. Pogłaskał dziewczynę po głowie, poprawiając jej kosmyki włosów, tak żeby mógł spojrzeć jej na twarz. Po około minucie odsunął się i oparł się o ścianę, patrząc przed siebie i myśląc o sprawach, które po części łączyły go z dziewczyną. Teraz przypomniał sobie wszystkie incydenty, złamanie różdżki, wylądowanie Krukonki w błocie, wszystko. - Nie jestem twoim światem, ze mną możesz się dzielić. - Powiedział poważnym tonem, przy okazji Shawn przykucnął i usiadł na posadzce i poklepał miejsce obok siebie, żeby dziewczyna usiadła - będę spać spokojniej. Nie miałby kto ich przyłapać, po drugie to są podziemia, tutaj w ciągu tylu lat nie spotkał ani razu żadnego prefekta, nauczyciela. Po prostu nie chodzili tutaj, gdyż sieć podziemi jest tak rozbudowana, że nie trudno się tu zgubić. Reed zmarszczył lekko czoło na słowa dziewczyny. No aż tak to źle chyba nie jest? - Bardzo dużo dziewcząt? Nie liczysz siebie kilkakrotnie, prawda? - Wyszczerzył białe zęby w uśmiechu i ziewnął przeciągle. Co Shawn czuł do Padme? Trudno było określić. Bał się o nią, lecz nie chciał tego okazywać, zależało mu na niej, ale nie chciał się narzucać, nie kochał jej i nie wiedział czy powinien.
Przedzierał się poprzez półmrok. Cień padał - jak miał tendencję zazwyczaj - na gardziel ciągnącego się korytarza podziemi niczym rozwarstwione firany, gwarantujące częściową przejrzystość; w dużej części jednakże pozbawiał natężenia kolorów oraz ostrości kształtów. Echo stawianych kroków ciągnęło się, powtarzało w głuchych, cyklicznie następujących dźwiękach. Daniel Bergmann wracał do gabinetu. Tej nocy, podczas dyżuru, napotkał na zbłąkanego pierwszaka. Całe szczęście, rok czasu był dostatecznym na względne obycie pośród terenów zamku. Prawdę mówiąc, liczył na spokój. Być może - na pomyślne zrealizowanie kolejnej wycieczki do ostatnio zasłaniającej się nadmiarem pracy profesor Fairwyn. Naprawdę liczył, że nikt - przynajmniej na jego drodze - nie będzie pragnął wykroczyć poza tereny swego dormitorium. Był w błędzie. Ogromnym błędzie. O czym miał się za niedługo przekonać. Przed oczami mężczyzny zmaterializował się kształt wychodzącej z kuchni sylwetki - kobiecej? dziewczęcej? - na pewno nie należącej do kogoś z kadry. Zamrugał, idąc ciągle przed siebie. Cholerne, pogaszone częściowo pochodnie (przez zakłócenia?) pozwalały jedynie brnąć drogą bez ryzyka wyrżnięcia głową o ścianę. Zatrzymał się jednak, kiedy jego obecność była już oczywista i mogła zaalarmować o konieczności ucieczki. - Nie wyglądasz na zagubioną. - Jego głos dźwięczał w gęstej, narzuconej przez noc ciszy. Nie zdradzał żadnych emocji - ani złości, ani zażenowania, ni żartu. Po prostu - dzielił się przypuszczeniem. Jego zdaniem było zdecydowanie trafne.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Scar tego dnia nie zdążyła na kolację do Wielkiej Sali, co było jej osobistą TOP porażką ostatniego tygodnia. Przez zadanie z zielarstwa, a dokładniej przez użeranie się z Ognistym Hibiskusem, ciągle była z czymś do tyłu. Podejrzewała, że ta roślina ma coś z nieprzepadających za nią zwierząt. W każdym razie nie zdążyła na kolację, a zapas jedzenia pod łóżkiem skończył jej się tak nagle, że w środku nocy została na lodzie. Miała jeszcze do przeczytania najnowszą powieść swojej ulubionej mugolskiej autorki, a czytanie szło jej najlepiej w nocy i z dobrym jedzonkiem pod ręką, więc nie pozostawało jej nic innego jak wyruszenie po nowe zapasy. Jej wizyty w kuchni najtrafniej było porównywać do napadów na bank - brała wszystko co jej się pod rękę nawinęło. Z pomieszczenia wyszła z wypchanymi jedzeniem kieszeniami bojówek, bluzy i dodatkową torbą, również pełną po brzegi. Już rozpływała się w marzeniach na myśl o całonocnej lekturze, gdy usłyszała czyjeś słowa. Biorą pod uwagę porę i to, że poza nią i tą osobą raczej nie było nikogo innego w korytarzu, najpewniej były to słowa skierowane do Puchonki. Odwróciła się powoli, kończąc przeżuwanie pasztecika dyniowego. Za nią w półmroku stał facet, w którym rozpoznała nauczyciela Transmutacji. Nie żeby byłą pilną uczennicą, ale kojarzyło jej się, że chyba zawitała kiedyś na jego lekcji. - Nie wyglądam, bo zagubiona nie jestem, psorze - odpowiedziała po przełknięciu pasztecika. - Nie zdążyłam na kolację do Wielkiej Sali, a na głodnego bym nocy nie przetrwała, bo współlokatorki by mnie chyba udusiły za burczenie w brzuchu, więc wybrałam się po jedzenie - dodała, uśmiechając się lekko, jak to miała w zwyczaju. - Chce psor cukierka? - zapytała wyjmując z kieszeni garść mugolskich cukierków kawowych, swoich ulubionych.
Cóż, zagubieni uczniowie nie wymykają się, przemycając jedzenie z kuchni. A raczej - studenci. Kojarzył ją - miał doskonałą pamięć do twarzy. Mało który uczestnik zajęć wychodził sukcesywnie anonimowo, niezdolny do rozpoznania w innych okolicznościach. Owe okoliczności nie były dobre; na miejscu rozsądnego nauczyciela, Daniel Bergmann powinien był odjąć punkty, nakazać wrócić do dormitorium oraz, bez większych skrupułów, obojętnie oddalić się w swoją stronę. Tyle, że postanowił dać jej w tym wszystkim szansę. Oraz, jakby nie patrzeć, nie pozwolić tak szybko - jak pewnie podejrzewała - odejść. Drobna rozrywka w czas nużącego dyżuru. Nie sądził, aby po obszarach podziemi kręcił się wówczas ktoś jeszcze. Ewentualnie woźny - choć ten miał zajęcie na którymś z pięter. - O tej porze? - dopytał. Czy aby nie mogła udać się wcześniej? - Niektórzy dodaliby, że to niezdrowe - przyznał, choć sam nie obarczał tego ciężarem troski. Ani mądrości, bo w kwestii odżywiania się był niepodważalnie niechlujny. Nie dbał o ilość czy jakość; zajęty potrafił nie jeść przez większą część dnia i dopiero później był w stanie odczuć grasującą wewnątrz żołądka pustkę. Stąd jego czasem - określana jako zbyt szczupła sylwetka. Przyjrzał uważniej się wyciągniętym słodyczom; pomijając fakt, że praktycznie się na nich nie znał - kojarzył głównie najważniejsze, występujące w obrębie magicznych sklepów. - Nigdy wcześniej ich nie widziałem - przyznał, jakby pomijając wcześniejsze pytanie.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Próbowała przypomnieć sobie coś konkretnego na temat stojącego przed nią nauczyciela, ale niespecjalnie jej to szło. Był raczej surowy, ale cóż, nie płacili mu w końcu za lubienie ich. W każdym razie profesor nie wyglądał na pozytywnie nastawionego, więc i Scar przestała udawać pogodną. O ile wcześniej na jej twarzy widniał jako taki uśmiech, teraz tylko patrzyła na mężczyznę. - Dla mnie każda pora jest dobra na jedzenie. Gdybym jadła tylko wtedy, gdy to wypada, już dawno padłabym z głodu - odpowiedziała, wzruszając ramionami i patrząc na nauczyciela pustym wzrokiem. Była głodna, a przez to wyjątkowo nie miała humoru. Do tego wizja ujemnych punktów również nie napawała Puchonki optymizmem. Choćby bardzo się starała nie psuć innym życia, zdrowia czy psychiki, to i tak życie daje jej kopa w tyłek, nawet podczas niewinnej wyprawy po jedzenie. Niesprawiedliwość losu. Niektórzy wymykali się na schadzki i nic, a ona oberwie za chęć napełnienia żołądka. - Nie widział ich psor, bo to mugolskie cukierki. Nie są zbyt popularne w magicznym świecie, a moim zdaniem są o niebo lepsze od takich na przykład czekoladowych żab - powiedziała, poruszając dłonią,po której turlały się zafoliowane cuksy. Były to jedyne słodycze, na które od czasu do czasu mogli liczyć wychowankowie sierocińca. Oczywiście tylko wtedy, gdy Scar albo któryś z chłopców wykradli łakocie z pokoju opiekunów. Jakby na złość dziewczynie, mimo nie za dobrych wspomnień z nimi związanych, nadal żadne inne słodycze tak jej nie smakowały jak te właśnie kawowe cukierki. - Pan też przyszedł po coś do kuchni? - zapytała. Nie za wiele osób kręciło się po tych korytarzach o tej porze. A ci nieliczni zazwyczaj zakradali się do kuchni czy do pustych sal, w których działy się rzeczy, o których lepiej na głos nie mówić.
Czyżby powinien pozazdrościć Puchonce ponadprzeciętnej przemiany materii? Gdyby podjadał w nocy, pewnie musiałby stoczyć walkę tuż po zamknięciu powiek - z plagą różnorakich koszmarów, nawiedzających go również bez większych wkładanych starań. Nawet, jeżeli czasem sprawiał wrażenie zdystansowanego oraz szorstkiego - głównie przez rysy twarzy powstałe przy neutralnym wyrazie i chłodne, przeczesujące teren spojrzenie, rzucane przez jasne obręcze tęczówek - w rzeczywistości nie nastawiał się negatywnie. Oczywiście o wiele lepiej było na niego natrafić niż przykładowo na Craine’a (choć w tym przypadku drugiego nauczyciela transmutacji, mówiło się o czystej skrajności). - Znasz się na mugolach? - wydawał się zainteresowany. Od dawna poszukiwał kogoś (poszukiwał - za dużo powiedziane; liczył bowiem na ciągłość pomyślnych zdarzeń), kto mógłby nieco rozwiać wątpliwości przy samodzielnym śledzeniu tej osobliwej kultury. Wychowany wśród czarodziejów, nie miał praktycznie styczności z niemagicznym światem - i odbijało się to na współczesnej niewiedzy. Jeszcze nie podjął decyzji, co zrobi z tą sytuacją. Na razie pozwalał się jej nieco rozwijać; chwilowo, lecz nieprzesadnie. Fakt faktem była to jego słabość. Lubił mugolską twórczość - niestety - nie zawsze ją do końca pojmował. Najpierw sprzeciwiał się i podważał słuszność niektórych ich wynalazków, dziwiąc się i najzwyczajniej później usiłując powoli zrozumieć. - Zabłąkany pierwszoroczny - podzielił się z nią wcale-nie sekretem. Nie była to żadna z tajemnic, więc bez problemu wyjawił powód swojego przyjścia. A raczej - powrotu na wyższe kondygnacje Hogwartu. - Gdyby nie on, pewnie przeszłabyś niespostrzeżenie. - Zauważył. Gdyby. Ale nie udało jej się - los potrafił bywać kapryśny. Oto przykład jego ironii oraz przypadku.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Nie wiedziała jak rozumieć to, że nie dostała od razu po punktach. Może jednak Merlin nad nią czuwa i obędzie się bez ujemnych punktów? Nie pozwoliła sobie jednak na przebłysk nadziei czy radości. Takie uczucia nie należały do tych charakteryzujących Puchonkę. Zamiast tego uważniej przypatrzyła się nauczycielowi. Może jednak ma dobry humor i skończy się ostrzeżeniem? - Chyba można powiedzieć, że znam się całkiem dobrze. Do jedenastego roku życia nie miałam pojęcia o istnieniu magii, a jeszcze dwa lata temu wychowywałam się w najprawdziwszym i do bólu mugolskim sierocińcu - powiedziała, wzruszając ramionami. Ton jej głosu mógł wydawać się lekko złośliwy czy ironiczny, ale nie było to celowym zabiegiem Scar. Już dawno na swój sposób oswoiła demony przeszłości. Choćby te wspomnienia były bardzo złe nie miały już przecież znaczenia, nic nie mogły jej zrobić. - No trudno. Raz na miotle, raz pod miotłą - westchnęła, chowając do kieszeni cukierki, którymi profesor chyba nie był zainteresowany. Jego strata. Musiała powstrzymać się przed sięgnięciem po jakiś smakołyk. Chyba nie wypadało tak sobie podżerać w obecności członka grona pedagogicznego. - Nie przedłużajmy. Niech psor wali prosto z mostu. Co mnie czeka za to nocne podjadanie? - zapytała, a na jej twarz wrócił lekki, ironiczny uśmieszek.
Po części zastanawiał on się, jak motyw ten ugryźć - konsultacja z osobą obeznaną w mugolskim świecie byłaby niezmiernie przydatna; najlepiej dowiadywać się takich kwestii od osób młodych, żyjących poniekąd w tym środowisku i obeznanych w nowinkach. Z drugiej zaś - wiedział - mogło to być nietaktem. Powodować przywołanie niemiłych wspomnień. Dlatego wybrał milczenie. Wolał sobie nie wyobrażać życia pośród mugoli bez żadnej wiedzy o magii - w jego odczuciu musiało to być doświadczeniem okropnym, niemal niesprawiedliwym. Powinien jednakże zazdrościć niektórym czarodziejom zdolności wtopienia się w obręb niemagicznego tłumu. Osobiście - pewnie wzbudziłby podejrzenia. W końcu wszystko, co było inne - wzbudzało, zaś on czułby się, niczym znajdując się na nierównym i śliskim podłożu. - A jak uważasz? - spytał z przekąsem, nie dając łatwo za wygraną; i, prawdę mówiąc, nie wiedział. Ofiarował poniekąd jej przyzwolenie na niewinne targowanie się o propozycję tego, co powinien uczynić. Nie miał wypisanych w związku z tym reguł - zresztą, nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko sprowadzało się do wypadkowej sympatii wobec danego ucznia, dobrego bądź przeciwnie - beznadziejnego - nastroju i kilku innych, zaznanych w przeciągu ostatnich godzin doświadczeń. Nie istniała w tym żadna reguła. Jeden zarobił wręcz za nic szlaban, inny jedynie punkty za względnie oburzający występek. - Mam nadzieję, że nie spotkamy się więcej w takiej konfiguracji - dodał jednak. Czego oczy nie widzą…, prawda? Ambicją Bergmanna nie było wynajdywanie kar uczniom; w jego odczuciu całość trwała bez najmniejszych zarzutów - tak długo, jak nikt nie łamał określonych wytycznych, przyłapany wprost in flagranti. Nagminne uciekanie podopiecznych od zasad było dla niego czymś oczywistym - potrzeba było jednak w tym głowy oraz, jak w tym przypadku, niepodważalnie szczęścia.
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Nigdy nie zastanawiała się, jak informacja o jej pechowym dzieciństwie jest odbierana przez innych. Dla niej było to proste stwierdzenie faktu, ale ktoś kiedyś zaczął jej coś mówić o współczuciu, inni zaczynali inaczej na nią patrzeć. Profesor Bergmann nie zrobił nic takiego i to jej się spodobało. Nie lubiła być inaczej postrzegana przez pryzmat wychowywania się w sierocińcu. Przez chwilę miała ochotę się zaśmiać, gdy przeszło jej przez myśl, że jeszcze przyjdzie jej zapłacić punktami na nocne podżeranie. No trudno. Głodować na pewno nie zamierzała, a co do punktów pozostawało mieć nadzieję, że Puchoni nie dopatrzą się małej różnicy. - No to może psor da mi ostrzeżenie i pouczenie, a ja obiecam poprawę i obejdzie się bez większych szkód? - zapytała, uśmiechając się lekko. Liczyła na to, że nauczyciel zgodzi się na takie rozwiązanie. Wiadomo przecież, że łagodniejsze potraktowanie często przynosi bardziej pozytywne skutki niż solidna kara. - Następnym razem będę uzupełniać zapasy pod łóżkiem za dnia - odpowiedziała niemalże wesoło. Po tym spotkaniu już chyba nigdy nie wybierze się do kuchni na nocne podżeranie.
Miał dobry humor - również sam z siebie nie lubił szastać ujemnymi punktami na widok pierwszego lepszego złamania regulaminu. Jedynie kilku rzeczy nie tolerował - na pierwszym miejscu królowały (o zgrozo) spóźnienia, wieńczone zazwyczaj znienawidzonym, obdzierającym z wolnego czasu szlabanem. Podobnie - nie tolerował bójek. Podkradanie się i zabranie jedzenia było więc w porównaniu z tym nieszkodliwe, niemal bezpieczne - jeśli spotkało się na swej drodze Bergmanna. Słysząc sugestię, zastanowił się wyłącznie przez chwilę. - Myślę, że będzie to dobre wyjście - odparł. Lekki uśmiech, goszczący na jego twarzy, zwiastował pozytywne nastawienie do zaistniałej sprawy. Gdyby chciał czujnie patrolować podziemia, prawdopodobnie sam zginąłby w tych odmętach - niezliczonych korytarzach, w których znał ledwie kilka tras podstawowych. - Nie planuję tutaj szybko zawitać - przyznał szczerze - ale trzymam za słowo. - W końcu każda wycieczka wiązała się z dodatkowym ryzykiem - uczniowie jednak, także studenci, wydawali się preferować możliwość niebezpieczeństwa (a on się wcale - poniekąd - nie dziwił). - Albo nie spóźniać się na kolację - dodał, rozbawiony nieco zapadłą uwagą - o ile to zdoła wystarczyć - w końcu, z tego co mówiła, musiała mieć sporą przemianę materii. I adekwatny apetyt.
jak odpiszesz to ja wystawię sobie/nam zt - zależnie od tego czy chcesz mieć 6 postów, ponieważ za to są punkty xDD #januszmax
Lilyanne Scarlett Craven
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Mugolski tatuaż za uchem, przekleństwa, blizny na przedramionach i udach.
Stała oczekując swoistego wyroku. W myślach powtarzała jak modlitwę prośbę o łagodniejsze potraktowanie. Jej osobiście średnio zależało na punktach, ale wiedziała, że koledzy z Domu mogą być mocno rozczarowani ich utratą. - Też uważam, że takie rozwiązanie jest najlepsze - odpowiedziała, uśmiechając się lekko, zadowolona takim postanowieniem nauczyciela. - Obiecuję, że następna taka akcja przydarzy mi się jedynie w obliczu głodu ostatecznego - zażartowała, uśmiechając się szerzej. Ta wyprawa była związana z jej przeoczeniem faktu kończących się zapasów. Prawdopodobieństwo takiej sytuacji było naprawdę minimalne. - Obawiam się, że sama kolacja niekoniecznie mi wystarczy - odpowiedziała, wzdychając cicho. Możliwości i pojemność jej żołądka często ją dziwiły. - Ale postaram się podżerać w kuchni przed godziną policyjną - dodała rozbawiona.
Mi nie wstawiaj XD ten szósty post mi się przyda xD