Przez podziemia ciągnie się długi korytarz oświetlony nielicznymi pochodniami. Podłoga jest wykonana z czarnego kamienia co wcale nie ułatwia utrzymywania ciepła w tym miejscu. Wyraźnie czuć wilgoć, jako że cześć drogi prowadzi pod jeziorem.
***
Usłyszala wołanie Lily. Postanowiła odpowiedzieć, co jej szkodziło. - Tak, Lily, idę do dormitorium. Chce mi się już spać - powiedziała i jak na zawołanie ziewnęła przeciągle. - Zresztą, sama widzisz - dodała.
(Juliette Joan Parker) Lubiła ten korytarz. Ciemno, mrocznie - takie klimaty jak najbardziej jej odpowiadały. Wsunęła ręce do kieszeni i brnęła do przodu, patrząc przed siebie.
Przez brak okien do środka korytarza nie wpadł ani jeden promień światła.Jedynie od góry schodów nie okrytych żadnymi mosiężnymi drzwiami to wąskie pomieszczenie zalewało wątłe światło.Zimna posadzka nadal dawały mu przyjemne zimno bez którego w tej chwili jego temperatura byłaby znacznie wyższa.Wszystko za sprawą brunetki o pięknych i ogromnych oczach.Znów poczuł się jak na początku ich relacji.Wtedy każdego dnia poznawał ją na nowo, a ona i tak ciągle go czymś zaskakiwała. Było to niesamowite i intrygujące jednocześnie. Mimo wszystko nawiedziło go jednak obawy.Znów narodziła się nieodparta chęć odtrącenia jej od siebie, zanim jego uczucie rozbudzi się całkowicie.Przerażała go myśl, że po pożądanym i jednocześnie nie przez niego spotkaniem w korytarzu podziemi znów wszystko będzie takie jak dawniej. Ona znów zacznie go unikać, a on zagłębi się w sztuce picia alkoholu.Nie chciał tego.Nie chciał nawet myśleć o cierpieniu jakie daje utracona nadzieja w połączeniu ze szczerą miłością.Z drugiej jednak strony powtarzał sobie hasło Tamary carpe diem, choć pozostawiało one za sobą bolesne konsekwencje. Był już niemal zdecydowany zaprzestać pocałunków i zniszczyć tą magiczną siłę, jednak choć nakazał to swojemu ciału nie drgnęła nawet jego dłoń.Jakie ciało potrafiło być nieposłuszne gdy w grę wchodziła nawet chwila przyjemności. Jego pierś zaczęła falować coraz szybciej i w efekcie nierówno, a jedna z dłoni nadal gładziła jej policzek mokry od wylanych wcześniej łez, podczas gdy druga wędrowała między ciemnymi kosmykami jej włosów, których przyjemny zapach docierał do nozdrzy chłopaka by dać mu się zastanawiać nad niesamowitą wonią.Mimo przyspieszonego oddechu nie zaprzestał zachłannie całować jej malinowych warg.
Tak naprawdę ten półmrok im sprzyjał. Ona nadawał tej chwili szczególną atmosferę, atmosferę tajemniczości i intymności. Dziwne było to, że nikt w tej chwili nie przechodził przez korytarz, przynajmniej przez tę część. Ale to w sumie dobrze. Nikt im nie przeszkadzał, nikt nie niszczył piękna tego, co było między nimi. Gdyby ktoś im w przerwał w jakimś momencie, być może odeszliby od siebie pospiesznie, a później unikali się, bojąc się ponownego spotkania, nie doprowadzając do rozmowy. A tak mieli szansę na wyjaśnienie obie pewnych spraw, jeśli nie za pomocą słów, to za pomocą gestów. I Tamara czuła się tak, jakby to było pierwsze ich zbliżenie do siebie, a przecież nie było. Jakby dopiero zaczynali ze sobą być, a przecież byli już tyle czasu. Przecież znali się tyle czasu. Ale widocznie musieli odkryć się nawzajem na nowo. Nie mógł jej teraz odtrącić, jeśli chcial ją zatrzymać na zawsze. Nie mógł tego zrobić. Bo wtedy odeszłaby bezpowrotnie, bo przecież on pokazałby, że jej tak naprawdę nie chce, a przecież tak nie było, chyba. I wtedy oboje pogrążyliby się w smutku, oboje cierpieliby. A przecież żadne z nich tego nie chciało, prawda? Carpe diem hasłem Tamary? Tylko czasami. I zazwyczaj przynosiło ono nieprzyjemne konsekwencje. Gdyby tylko mogła, całowałaby go tak jeszcze długo, ale zaczynało jej już brakować powietrza, dlatego powoli odsuneła swe usta, od jego ust, bardzo niechętnie. Patrzyłą na niego nieodgadnionym wzrokiem, łapiąc łapczywie powietrze, próbując uspokoić swe serce, które biło jak szalone.
Z każdym kolejnym pocałunkiem uświadamiał sobie, że nawet gdyby chciał nie mógłby jej odtrącić.Zbyt mocno ją kochał. Przerwanie tej magicznej chwili byłoby sprzeczne z jego uczuciami z jego osobą.Nie mógł tak po prostu zaprzeczyć, że nie pragnął jej dotyku, czy też możliwości skosztowania jej ust.Nie mógł jednak ignorować strachu, który spoczywał na dnie jego samego bezustannie. Najgorszy był fakt, że z każdą lepszą chwilą w ich związku negatywne uczucie się pogłębiało. On także rady był, że nikt nie chadzał dziś tym korytarzem, choć nie wgłębiał się w tą kwestię.Uznał,że skoro jest zimno uczniowie unikają miejsc ponurych i usadowiają się przed kominkami lub w wielkiej sali.Zapewne wściekłby się gdyby ktoś bezczelnie im teraz przerwał i zniszczył ową rozmowę, która odbywała się wyłącznie za pomocą gestów.Pocałunki, choć przyjemne nie były jednak odpowiedzią na nurtujące go pytania, na które musiał znać odpowiedź zanim zaangażuje się w miłość do niej ponownie z jeszcze większą siłą.Dlatego też rad był gdy oderwała się od jego ust by złapać powietrze.I on także przez dłuższą chwilę uspokajał oddech. - Czy to coś zmienia ? - Pytanie poprzedzone było głośnym wydechem powietrza zalegającym w jego płucach.Bynajmniej wcale nie było kierowane do Tamary w formie pytania lecz raczej krótkiego stwierdzenia, które miało oznaczać tylko tyle, że wątpił aby ten pocałunek, choć istotny dla niego,znaczył coś dla niej.
On potrzebował jej. A ona jego. Ponownie. Znowu pragnęła, by był przy niej, w chwilach dobrych i złych. By ją dotykał i całował w chwilach podniecenia i przy odczuwaniu pożądania. Ale także pocieszał i tulił w chwilach, gdy było jej ciężko. By opiekował się nią, gdy tego potrzebowała. Takie małe szczegóły, a jakże ważne. Jakże ważne dla rozwoju związku, jakże ważne, by byli razem szczęśliwi. Oczywiscie, ona miała podobne obowiązki, jak i on. To działało w dwie strony. Ale i w niej czaił się strach, jak to z nimi będzie. Choćby z powodu jej zdrady. Bo przeczuwała, że Dimitria może nie obchodzić fakt, że zrobiła to w czasie kryzysu, który zapanował pomiędzy nimi. Zdrada to zdrada i nic ani nikt tego nie zmieni. Bała się także, że chłopak zada takie pytanie, którego nie chciałaby usłyszeć. I jej obawy były uzasadnione. - A nie? - zapytała, istotnie zdziwiona pytaniem, które usłyszała, choć mogła się go spodziewać. Ale to i tak by ją zaskoczyło. Jak mógł wątpić, że... och, Tamaro, nie bądź taką hipokrytką, dobrze wiesz, że mógł w to wątpić, sama się do tego przyczyniłaś, moja droga. Więc teraz nie dziw się i przyjmij wszystko z godnością.
Z pewnością Tamarze nie pomoże wytłumaczenie się ze zdrady kryzysem.Bo czy był to odpowiedni powód ? Dla Dimitria na pewno nie.Zapewne poniesiony złością nie przyjąłby nawet najbardziej wiarygodnego usprawiedliwienia.Nie można się mu jednak dziwić.Nikt przecież nie chciałby się dowiedzieć, że jego partner tak po prostu przespał się z jego wrogiem.Nikt też nie chciałby się o tym dowiedzieć tak późno.Zresztą sam nie potrafiłby ocenić czy chciałby usłyszeć to z ust samej Tamary czy też może Stevea.Obydwie opcje wydawały się tak samo bolesne i wolałby aby wszystkie te wiadomości przekazał mu Grigori, który może zaszczyciłby go jakąś pocieszającą mową i specjalnie na tą okropną sytuację otworzył butelkę z dobrym alkoholem aby wspólnie mogli o tym zapomnieć. A nie? Sam już nie wiedział co może o tym wszystkim myśleć.Całym sobą chciał uwierzyć, że wszystko się ułoży, że dziewczyna znów go kocha.Jednak z drugiej strony, co się może zmienić przez kilka minut ? Czy jest możliwe aby nagle wszystko znów było jak dawniej ? Jakże chciał w to wierzyć, choć z pewnych przyczyn nie mógł.Przynajmniej nie dopóki sam się nie przekona. - Ty mi powiedz. - Przez chwilę obserwował zdziwienie na jej twarzy by za chwilę tęczówkami prześledzić jej oczy.Czemu aż tak trudno było mu odczytać jej gesty czy też emocje w jej oczach ? Intrygujące i męczące zarazem.- Mam tego dość Tamaro.Niepewności. Chcę tylko, żebyś była szczera.To za dużo ?
Winny się tłumaczy, tak mówi powiedzenie. I tak rzeczywiście było. Gdyby nic nie zrobiła, czyżby musiała się tak bać? Musiałaby się tak bać, że sama sobie spieprzyła, za przeproszeniem, życie? Nie musiałąby. Sama sobie była winna. I to ona będzie musiała ponieść konsekwencje swych czynów, popełnionych z własnej głupoty. Żadne usprawiedliwianie się nic nie da. Sama, gdyby była na jego miejscu, nie chciałaby o tym sie dowiedzieć, nigdy. A na pewno nie od niej. Od kogoś trzeciego, chyba najlepiej. Choć to brak szczerości wobec niego. I jak budować związek? Na kłamstwach? Domek z kart. Czuła na pewno coś do Dimitria, jednak nie wiedziała, czy to na pewno jest miłość. Musiała się dopiero o tym przekonać. Spróbować być z nim przez jeszcze choć trochę czasu. Nie było innej drogi poznania. - Powiem ci - rzekła, patrząc mu prosto w oczy - to dużo zmienia. Myślisz, że gdybym nie chciała być z tobą, to czy zostałabym tutaj, z tobą, choć mogłam w każdej chwili odejsć? Myślisz, że poprosiłabym cię o pocałunek? Myślisz, że sprawiałoby mi to przyjemność? Nie, gdybym nie chciała, nie byłoby tak. A jednak tak sie stało. A to coś oznacza, prawda? - odpowiedziała, mówiąc spokojnym tonem, który mógł sprawiać wrażenie, że nic ją nie rusza, a tak nie było. Chcę tylko, żebyś była szczera. To było za dużo. W niektórych sprawach. Bo przed chwila była szczera. Ale przyjdą momenty, gdy szczerą być nie będzie mogła.
Związek budowany na kłamstwie powinien być nazwany związkiem ? Określiłby to jako nieszczerą relację w której obie strony boją się, że lada chwila może się wydać ich przewinienia i aby ukryć je jeszcze głębiej zakrywają je kolejnymi nieszczerościami.Jednak wszystko ma swoje granice.Nawet kłamstwo choćby najlepiej ukryte wyjdzie na jaw, a wraz z nim jeszcze inne, których dopuściliśmy się aby chronić kryjówkę pierwszego. Można by rzecz, że kłamstwo jest rzeczą niezwykle nie opłacalną, choć nadal pożądaną.Łatwiej jest przecież zataić prawdę niż swoją szczerością ranić innych.Jaka szkoda, że bliscy nie doceniają naszych chęci gdy na jaw wychodzi, że często mijaliśmy się z prawdą. On także chciał spróbować, choć w większości chęć tą napędzały egoistyczne pobudki, to jednak przede wszystkim chciał się przekonać czy wciąż potrafi dać brunetce szczęście.Najbardziej jednak łaknął odpowiedzi na pytanie, które nurtuje go już od dawna.Czy dziewczyna będzie potrafiła go pokochać.Kwestia ta obecnie była dla niego pierwszorzędną. - Nie mam pojęcia. - Stwierdził krótko spuszczając na moment wzrok na swoje dłonie by uważnie obserwować każde ich prawie niezauważalne drżenie. Szybko jego tęczówki znów spotkały się z tęczówkami Tamary, a usta wygięły w delikatnym półuśmiechu, którzy przemknął przez jego twarz po chwili ustępując obojętności. - Pewnie tak.
Zwiazek zbudowany na kłamstwie można było teoretycznie nazwać związkiem. Przynajmniej, dopóki nikt nie dowie się o tychże kłamstwach. Bo kłamstwo ma krótkie nogi i, choćbyśmy się starali i tego nie chcieli z całego serca, prędzej, czy później wyjdzie ono na jaw. Dla kłamstwa nie było porządnego usprawiedliwienia, nic nie mogło usprawiedliwić przecież kłamstw, brak szczerości wobec drugiej osoby. Choćby to było robione w dobrej wierze. To i tak kłamstwo pozostaje kłamstwem. Które zawsze boli, jakie by to nie było, małe, czy duże. Tamara nie miała pojęcia, czy będzie potrafiła kochać Dimitria tak, jak niegdyś. Może go będzie kochać, ale to może być już inna miłość. A czy będzie potrafił dawać jej szczęście? Okaże się. Reakcja Dimitria na jej słowa nie spodobały się dziewczynie. Miała wciąż wrażenie, jakby nadal jej nie wierzył. I nadal sie temu dziwiła, choć nie powinna, wcale. - Na pewno - odparła tylko, ważąc długo słowa.
On bez przerwy dziwił się sobie, że tak łatwo wątpił w dobre intencje Tamary.Nadal jednak w jego głowie kłębiło się tysiąc mniej lub bardziej ważnych pytań których odpowiedzi były niejasne, co mocno nadszarpnęło wiarygodność brunetki.Skąd miał wiedzieć, że za jakiś czas znów w jej duszy nie narodzą się podobne obawy, który sprawią, że ponownie pojawi się sytuacja, która niszczyła go psychicznie.Każda niejasność z jej strony ciągnęła za sobą miliony jego obaw.Idiotyczna to idealne określenie dla takiej sytuacji. Może powinna się dziwić.Wszak to zaufanie było najważniejszą podstawą w związku, a Dimitri miał z tym poważne problemy.Nie chodziło o to, że jej nie wierzył, bo wierzył, lecz coraz trudniej było mu zrozumieć jakie dziewczyna ma intencje.Zastanawiał się też czy jej zależy na ich wspólnej pozytywnej relacji czy też odejdzie gdy nadarzy się korzystniejsza dla niej okazja.Wszystkie te myśli mimowolnie wkradały się do jego głowy mimo usilnych starań wyrzucenia ich. - To dobrze. - Oznajmił krótko wstając z zimnej posadzki i tym samym delikatnie odsuwając od siebie Tamarę.Wyciągnął dłoń w jej stron gdyby i jej znudziło się koczowanie na podłodze. - Mam zamiar wrócić do części dla studentów.Idziesz czy zostajesz ?
W sumie nie można było dziwić się, że Dimitri miał tak wiele wątpliwości, że nie wierzył w intencje Tamary, że nie chciał ulec jej słowom. Przecież przez tyle czasu go okłamywała (i to skutecznie), że nie trudno było nie wierzyć jej nawet wtedy, gdy mówiła prawdę. Szczerze mówiąc, sama miała wiele wątpliwości co do tego, czy warto się znowu zaangażować. Jednak, jak już wcześniej było wspominane, inaczej nie mogła się przekonać, jak tylko wchodząc w to. A co będzie później, okaże się później. Wszystko w swoim czasie. Nie miał zaufania? Cóż, trudno. (Autorka postu nad tym ubolewa, ale się nie dziwi, bo sama już tak poprowadziła tę postać, tak zagmatwała i tak już pokręcone relacje Tamary, że w sumie tak tylko mogło to wszystko się rozwiązać). Szkoda, że nie myślał, że jej naprawdę zależy. Bo zależało. Jak cholera. - Idę - odparła, choć niezbyt chciała. Ale wiedziała, że musi zmierzyć się, prędzej, czy później, z tym, co zrobiła. Chwyciła więc dłoń Dimitria i, przytrzymując się jej, wstałą z podłogi. - A więc chodźmy.
Czyjeś śmiechy toczyły się pustym echem po lochach. Po tonie głosów można było dojść do wniosku, że były to głosy męskie osobników wyjątkowo czymś rozbawionych i świetnie się bawiących. Nic dziwnego, właśnie wieszali pod sufitem jednego z drugorocznych, niczemu winnych Puchonów, który stanął im przypadkowo na drodze przepełnionej dzisiaj wyjątkową, niedzielną nudą. Głosy po chwili zaczęły cichnąć, a z tej najciemniejszej części korytarzu wyłonił się Tom Harley, główny pomysłodawca minionej zabawy, tyle że w tym momencie pozbawiony był towarzystwa i cierpiętnika uwieszonego pod sufitem. Kroczył teraz przed siebie w półmroku z dłońmi schowanymi głęboko do kieszeni jeansów, a w świetle pochodni nie dało się już dostrzec jeszcze jego niedawnego, idealnie słyszalnego tu rozbawienia. Jakby myślami był już zupełnie gdzie indziej, a nie w jednym ze szkolnych korytarzy, znajdującym się pod ziemią. Po wykonanej robocie zazwyczaj znowu przybierał pokerową twarz, która kryła wszystko to, co Tom w środku miał. A co miał, to było zagadką nie do rozwiązania. Dokąd właściwie szedł? Sam nie wiedział. Być może szukał natchnienia do kolejnych zabaw? A być może szukał zwykłego rozmówcy do zwykłej rozmowy o marnej egzystencji.
Oto nadeszła godna upamiętnienia chwila, w której to mroczny, ciemny i wilgotny korytarz w podziemiach został rozświetlony zacną postacią Holdenosława, który pojawił się w tymże miejscu z bliżej niewyjaśnionych przyczyn; ot tak, zapewne postanowił rozruszać trochę kości i zażyć nieco ruchu - patrzcie, ten typ potrafi dbać o zdrowie, czyż nie? Nie, nie wybrał się na zewnątrz głównie dlatego, że było tam zbyt wiele rozwrzeszczanych osób, które jakoś działały mu na nerwy, szczególnie zimą; a poza tym prawdopodobieństwo oberwania obleśną, mokrą, zimną, twardą i w ogóle beznadziejną śniegową kulką ostatnimi czasy niebezpiecznie wzrosło. A on zdecydowanie nie lubił brać udziału w tejże (wątpliwej dość) przyjemności, nie zamierzał też dawać satysfakcji żadnemu frajerowi, który z pewnością by w niego trafił. O, patrzcie, jaki bunt. Jeszcze chwila i rozpocznie kampanię przeciw bitwom na śnieżki; doprawdy, wyborny pomysł. Chociaż, jak by nie patrzeć, gdyby wreszcie się czymś zajął, może przestałby tyle myśleć, a to zdecydowanie wyszłoby mu na dobre? Zapewne nie był tu sam, jednak plątanina korytarzy była tak gęsta, że nie spotkał na swojej drodze nikogo, i bardzo dobrze zresztą. Bynajmniej nie był w jakimś szczególnym nastroju do niepotrzebnych pogawędek z serii "co słychać?" albo "jak święta?" albo "fantastyczna pogoda, czyż nie?". Okropność - nie, żeby teraz zrzędził, marudził i czepiał się, a skądże. Wędrował więc długim, niekończącym się korytarzem, napawając się cudowną ciszą, przerywaną tylko odgłosem jego kroków tup tup tup i rozkoszując się nie zakłócaną niczym samotnością. Prawdę mówiąc, im dłużej tak się błąkał i relaksował (fajna forma relaksu, czyż nie?), tym lepiej się czuł i był w stanie stwierdzić nawet, że mógłby w tej chwili opuścić lochy i zawitać na błoniach. Cóż za innowacja!
O Boziu! Mówiła cały czas w swoich myślach dziewczyna. Przez cały dzień myślała tylko o jednym. O tym jaka to ona jest ,,utalentowana". Czyżby komplement ze strony Margaret onieśmielił ją po uszy? Pewnie tak, jeżeli krążyła tylko w myślach. Szła przez korytarz nucąc sobie po cichutku piosenki jakiegoś mugolskiego zespołu. Była ich fanką i przez ostatnie cztery dni nuciła tą melodię. Sądząc po jej zachowaniu dziewczyna jest jak na dziś nastawiona do życia optymistycznie. Patrząc w swoje ,,przepiękne" fioletowe trampki rozmyślała temat dnia Co by tu porobić?. Wracała z przed obrazu gdzie spotkała swoją kumpelę Angie. Na nadgarstu miała bransoletkę z muliny zrobioną przez ów puchonkę. Machała tym nadgarstkiem niczym panienka z Bollywoodu. Nagle z oddali zobaczyła nieznajomą osobę. Przyspieszyła torchę kroku i zauważyła charakterystyczne kolory szaty krukona. Szedł monotonnym krokiem więc Ingrid wyprzedziła go trzymając ręce w kieszeni przestając nucąc melodię. Po chwili znów zauważyła następną osobę. Był to ślizgon. Na sam jego widok dziewczyna nieco wzdrygnęła. Kurde dlaczego ona przy nich tak się zachowuję. Czy to strach, obawa przed zdemaskowaniem jej statusu krwi? To dziwne. Nawet podejrzane. Ingrid wzięła głęboki oddech i szła dalej pewnym krokiem. Dziewczyna niestety nie mogła go wyprzedzić. Zwolniła tempa patrząc w przestrzeń znów rozmyślając na temat tego co Margaret jej powiedziała na temat jej hobby.
STUK STUK STUK. Stukot obcasów rozległ się po korytarzu (jakże mrocznym, ciemnym i wilgotnym), na którym wcześniej cisza mącona była tylko przez ciche kroki Krukona. I przeszkodził w jakże owocującej czynności wykonywanej przez chłopaka, mianowicie relaksowaniu się poprzez błąkanie się po tym jakże zacnym korytarzu. Niestety, wszystko się kiedyś kończy, a więc i jakże trudna do zdobycia w takiej szkole chwila samotności się skończyła. Ale któż to zawitał na tenże korytarz, można by zastanawiać się długo. Jednak nie musicie już, bo oto postanowiłam was oświecić. Tak, to nie kto inny, a sama Gabrielle Papillon, która, gdzie tylko się nie pojawi, musi robić zamieszanie. A przynajmniej na to się zanosi, tak, tak. Panna Krukonka podążała do kuchni w celu wypicia gorącej czekolady, a którą mogła dostać tylko tam za darmo, no i jej smak przewyższał te z jakiegokolwiek lokalu. Wiec korzystała z dobrodziejstwa skrzatów, oczywiście z korzyścią dla niej samej. No więc tak szła sobie i szła, aż napotkała na swej drodze nikogo innego, jak Holdena, który, nawiasem mówiąc, był jej przyjacielem, a więc byli ze sobą w bardzo dobrych stosunkach. Podeszła do niego szybkim krokiem, doganiając go. Czekolada mogła poczekać. - Holden, hej, znowu spacerujesz samotnie, jak widzę? - rzekła, starając się zachować neutralny ton, wszak nie wiedziała jeszcze, w jakim dokładnie nastroju był chłopak.
A więc łaził bez celu przez kolejne długie chwile, i szczerze mówiąc, zaczynało mu być trochę zimno (tak, niestety jego super krejzolski wełniany sweter wyszywany w piękne misie polarne z czasem coraz gorzej spełniał swoją funkcję) i nieprzyjemnie, zatem elokwentnie wyedukował, iż powinien powoli się zbierać, wyplątać się jakoś z sieci korytarzy i dotrzeć w jednym kawałku to drzwi z kołatką. Przez chwilę tak jak Gab (co za kompatybliność, mhm) pomyślał nawet o wizycie w kuchni w celu zdobycia czegoś dobrego, jednak uznał, że z pewnością teraz będzie tam milion osób, co mimo wszystko nie tworzyło zbyt sprzyjających warunków. O ile tłoczące się skrzaty były całkiem zabawne z tą swoją służalczą naturą, o tyle tłumu rozgadanych przy herbatce uczniów nie mógł znieść. Ale to już mówiliśmy! Wzdrygnął się, gdy usłyszał za sobą coraz szybsze kroki. Omamo. Mówcie co chcecie, ale odgłos idącego za tobą nieznajomego, w dodatku podczas uroczego spaceru po zamkowych lochach zdecydowanie motywuje do rozpoczęcia ucieczki, czy przynajmniej czegoś w tym stylu - odruchowo zatem przyspieszył, chociaż czuł, że bezwzględny morderca idzie dużo, dużo prędzej i już niedługo stanie tuż za nim, wbije mu nóż w plecy albo tył głowy, a może nie, może zajdzie go od przodu i wykona jakiś inny sprytny morderczy manewr? A jeśli teraz, zaraz, tylko go ogłuszy by zawlec do jakiegoś bardzo odległego lochu, by następnie rozpocząć nikczemne tortury? A on, Holdenosław, będzie tam tak tkwił i tkwił, traktowany Cruciatusem przez jakiegoś psychola, który właśnie odzywa się okropnym, skrzekliwym głosem... Nie, stop. Nie ma żadnych nieprzyjemnych dźwięków, jest tylko dobrze mu znany, ładny i melodyjny głosik Gabrielle. O mało nie pacnął się ręką w czoło, jednak powstrzymał ten odruch; nie zdecydował się też na uściskanie dziewczyny, choć również miał na to ochotę - w podzięce za to, że jest sobą, a nie jakimś psychopatą rodem z taniego mugolskiego horroru. Odetchnął więc tylko z ulgą i odgarnął z zacnej twarzy włosy, które chwilowo przesłaniały mu oczy i bardzo uciążliwie utrudniały widoczność. - Ja samotnie? Nie, coś ty, jest tu mój niewidzialny kumpel Bob. Hej, przywitaj się z koleżanką! - zwrócił się do owego przyjaciela, który niestety nie odpowiedział. - Speszyłaś go, ty niedobra! Będziemy musieli sobie radzić sami.
Właściwie to i pannie Gabrielle zaczynało robić się zimno. Ale nie po to przeszła tyle schodów, aż z wieży Ravenclawu do tego korytarza, żeby teraz się wracać cała tę drogę tylko po to, by wziąć jakiś sweter. Nie, ona przeżyje, da sobie radę, w końcu nie było aż tak zimno. A poza tym, ile warstw ubrań można na siebie nakładać? Przecież to niezdrowe dla skóry takie opatulanie się, organizm musiał się też hartować, by człowiek był bardziej wytrzymałym na czynniki zewnętrzne. I po to też było picie gorącej herbaty, czy czekolady, by rozgrzać, się, o! Ale nikogo do niczego zmuszać nie można, nie. I dlaczego mógł w ogóle Holden pomyśleć, że nasza panna Gabrielle to groźny przestępca, bezwzględny morderca czyhający na swą przyszłą ofiarę, śledzący ją i zastanawiający się, jak go dopaść i co mu zrobić? No teoretycznie mógł, wszak nie widział jej i nie wiedział, że to akurat ona nadeszła, by przerwać mu chwilę samotności. Niemniej jednak dobrze, że nie wiedziała o tych strasznych myślach chłopaka, bo jej reakcja mogłaby być nieoczekiwana. Bardzo nieoczekiwana. A tymczasem dziewczyna miała dobry humorek. - Och, no, co ja najlepszego zrobiłam! - mogłoby się wydawać, że przeraziła się nie na żarty, aczkolwiek jednak to było udawane przerażenie. Ona sama miała ochotę się roześmiać. Chociaż nie, zachichotać cicho, tak. Jednak powstrzymała się, wiedząc, jak mogło to źle podziałać na Holdena, a nie chciała przecież, żeby on popadł w melancholijny nastrój, obrażając się przy tym na cały świat, co to, to nie. - Chyba należy mi się za to jakaś kara, nie uważasz? - zapytała potem, właściwie bezmyślnie i dopiero po chwili zaczęła zastanawiać się, po co właściwie to powiedziała i jakie to skutki mogło przynieść.
A zatem oboje marzli, świetnie, kolejna widowiskowa kompatybilność ich charakterów. Gdyby Holdenosław był bardziej uczynny, szlachetny i tak dalej, zapewne wpadł by na jakże genialny pomysł, jakim było zaproponowanie dziewczynie, że użyczy jej swojego cudownie ciepłego swetra (który i tak nie grzał), ale nie, niestety. Po pierwsze, nie miał tego w zwyczaju, po drugie, nie lubił gdy ktoś inny wkładał jego rzeczy, a ukochany ciuszek w misie polarne już w ogóle odpadał. Zatem wybacz Gab, ale niestety musisz znosić uroki zimnego korytarza jeszcze przez kilka chwil. Na wsparcie Harolda nie licz. Hm. W sumie jak by się zastanowić, to z czasem chłód na nowo przestał mu przeszkadzać (może dlatego, że zajął się rozmyślaniem o tym paskudnym mordercy tudzież psychopacie tudzież tym i tym w jednym), a zatem po jego głowie przestała sobie beztrosko spacerować myśl o napiciu się czegoś gorącego w tłocznej kuchni, czyli nie było już tak źle. Tym bardziej, że Gabrielle rozpoczęła interesujący, choć nieco podejrzany wątek. - Hm – mruknął zatem elokwentnie, a po chwili na jego twarz po chwili rozjaśnił szeroki uśmiech, który nadał mu niezwykle radosny wygląd – Zastanawiam się, jak mam tą sugestię zinterpretować, bo nie wiem czy zauważyłaś, jest nieco dwuznaczna. Tak, trafiła dobrze, bo był w świetnym humorze.
Może by wpadł na ten genialny pomysł, może i nie. W każdym bądź razie nie musiał tego robić. Gabrielle znała naszego Holdenosława na tyle dobrze, by wiedzieć, że on nie miał w zwyczaju robić takich rzeczy. Poza tym, nie potrzebowała akurat teraz tego, bo przecież wytrzyma ten chłód, czyż nie? Bywało gorzej i dawała sobie radę. A tak poza tym to żal by jej było odbierać mu jego ukochany sweter. Nie chciała widzieć tej jego smutnej miny, o nie. Więc Holdenku, Gab ci wybacza i nie ma ci w ogóle tego za złe, nie. No właśnie, ten chłód był teraz tak jakoś mniej odczuwalny, ale co było tego powodem, to nasza kochana Gab nie miała zielonego pojęcia. Po prostu może tak się stało. w sumie nie skupiała się na tym, jak to było jej zimno, tylko zajęła się rozmową z chłopakiem. Czyżby to była metoda? O tak, takiego uśmiechu dawno, bardzo dawno nie widziała i bardzo cieszyła się z powodu jego pojawienia. Aczkolwiek miała jakieś nieodparte wrażenie, że on może oznaczać także coś zgoła innego, coś bardzo groźnego. - Owszem, być może jest nieco dwuznaczna, aczkolwiek mi chodziło o zwyczajne znaczenie, a nie jakąś perwersję - odparła na jego słowa, które właściwie trochę ją zdziwiły, czego jednak starała się po sobie nie pokazać. Trafiła dobrze? To świetnie, wręcz wspaniale!
Gab wybacza? O Merlinie, to doprawdy rozkosznie, cieszę się ja, cieszy się Holdenosław, cieszy się jego sweter i wszystko, co tylko jest z nim w jakikolwiek sposób związane. Ach, mała rzecz, a taki wielki efekt. Wszak my nie bylibyśmy w stanie znieść obrażonej, naburmuszonej tudzież zrozpaczonej miny, o nie. Taka oto mina w wykonaniu panny Papillon zapewne kruszyła nawet najbardziej zatwardziałe, zimne serduszko. A tego przecież nie chcemy. Nie chcemy też, żeby się gniewała rzecz jasna; no, tak czy siak, wszystko gra. Przyznam, że dość długo kontemplowałam na ten temat, a wreszcie stwierdzam iż mogę bez żadnej ściemy wykrzyknąć: Ja wiem, ja wiem! Toż to zacna postać Holdenosława była niczym ciepły promyczek słońca, jak iskra z kominka, będąca w stanie ogrzać nawet najzimniejszą atmosferę! A może to Gab? A może oboje? Prawie jak symbioza, ha-ha. Interesujące, jakich to odkryć można dokonać zupełnie przypadkowo, rozważając nad jakimiś bzdurami! Ależ bzdura! Jego uśmiech nie był nawet ociupinkę groźny czy przerażający, zatem nasza szanowna rozmówczyni bynajmniej nie powinna niczego się obawiać. Tym bardziej, że Holden, będący osobą równie niebezpieczną jak powszechnie znany i lubiany jelonek Bambi, z reguły żadnych niecnych, nikczemnych planów nie posiadał. I choć teraz zapewne mógłby rzucić jakimś bardziej prowokującym hasłem, to po pierwsze musiałby się chwilę nad nim nagłowić, a po drugie nie widział w tym głębszego celu. Wszak ich znajomość bynajmniej nie powinna zmierzać w stronę perwersyjnych propozycji i tak dalej, bo Merlin jeden wie, co jeszcze mogłoby z tego wyniknąć, hm hm. No cóż, pozostańmy zatem w bezpiecznej strefie i zinterpretujmy wypowiedź bez podtekstów. - W takim razie... w takim razie myślę, że najokrutniejszą karą będzie to, że jeszcze przez długą chwilę pomęczę cię moim nędznym towarzystwem - odparł, bardzo dumny z siebie, że udało mu się wszystko tak zgrabnie ująć.
A bardzo cię proszę i dodam przy okazji, że obie Gab się cieszą z tego powodu (zarówno ta przed komputerem, jak i ta w tym korytarzu). I przyznaje, że czasem wystarczy zrobić mała rzecz, a później uzyskuje się ogromny efekt. I satysfakcję, rzecz jasna. Poza tym wszelkie miny wyrażające złość, niezadowolenie były w tym momencie bardzo niemile widziane. I w ogóle niepotrzebne. Bo po co im tu one? Na nic im w tym momencie nie miały się przydać. Poza tym, jak dobrze autorka Holdenosława sądzi, mina panny Gabrielle, a raczej jej wzrok, przypominający wzrok zbitego psa, naprawdę łagodził serca ludzkie, zazwyczaj. Bywali tacy, na których on nie działał. No i autorka Gab musi przyznać, że druga autorka, jakże zacna, miała całkowitą rację, znaczy, jej rozważania były jak najbardziej sensowne i poprawne. Obydwoje byli tymi promyczkami, tymi iskierkami pozytywnymi wśród tej wielkiej ilości mroku, jaka panowała pośród nich. Rozjaśniali przecież oboje świat, ogrzewali go. Dobra, a teraz czas przejść do poważniejszych rzeczy. Ale jej wydawało się, że ten uśmiech był groźny, czy przerażający, choć może nawet nie był on taki. Pomimo tego, iż wiedziała, że szanowny Holden nie był w stanie zrobić jej nic złego. Aczkolwiek ludzie się zmieniają i on mógł nagle chcieć zrobić jej krzywdę, właśnie choćby przez nieodpowiednią interpretację jej słów, zmierzając ku czemuś bardzo perwersyjnemu. I autorka teraz nie poda tu żadnego przykładu perwersji, bo nie jest to potrzebne. O. - Ale to nie jest żadną karą, mój drogi. Spędzać czas w twym towarzystwie jest przyjemnością, a nie karą - odparła, uśmiechając się niewinnie. - Także musisz wymyślić dla mnie jakąś inną karę - dodała, nadal zachowując poważny ton głosu.
No i rozkosznie, wszyscy są zatem zadowoleni, nawet autorka posta emanuje energią i entuzjazmem, choć powinna się martwić, bo w przyszłym tygodniu codziennie ma jakiś sprawdzian tudzież kartkówkę tudzież konkurs; raduje się nawet Holdenosławski, co również jest nieco dziwne, powszechnie bowiem znana jest jego ponura natura (ach, jaki piękny rym, nawet nie czuję, że rymuję, powinnam zostać poetką). Co do tych promyczków, podejrzewam, że większą część owego rozjaśniającego każdą ciemność światełka kumulowała w sobie Gab, z powodów chyba dość oczywistych. No, ale nieważne, kto tu był bardziej promyczkowy, ważne, że oboje zasilali to jakże zacne, elitarne grono i mogli należeć do iście lipowskiej grupki. A reszta niech zazdrości, że nie może być taka super! Ha! Nie no, w porządku, myślę, że nawet najbardziej szatańskie, zue i mroczne wcielenie naszego cudownego Krukonka nie byłoby w stanie wymyślić niczego choć ociupinkę krzywdzącego i okrutnego, o perwersyjnych nie wspominając. - Oj, wierz mi, mylisz się – odparł, przypominając sobie bardzo dramatyczne wydarzenie, poprzedzające owe spotkanie, bowiem miało ono miejsce jakoś przed południem – Wyobraź sobie, że spotkałem dziś na jakimś korytarzu grupkę przerażonych, zgubionych pierwszaków i chciałem kulturalnie im pomóc, ale wszystkie pouciekały jak tylko się zorientowały, że się zbliżam. Niektóre chyba nawet krzyczały jakieś „Ratunku, pomocy!”. Wyobrażasz sobie, jaki to był cios? Do teraz mam traumę, moja wiara we własne wdzięki została bezczelnie skopana jak… jak biedny, niewinny jelonek Bambi. Ale się rozgadał, ho-ho-ho, w dodatku tak przejął się opowiadaną straszną historią o okrutnych pierwszoklasistach, których przestraszyła jego zacna, piękna, cudowna itp. itd. postać, że zapomniał o wątku z karą dla Gab. Tym lepiej!
Autorka tego posta jest w podobnej sytuacji. Także i ona powinna siedzieć i uczyć się, wszak ma sprawdzian z fizyki, kartkówkę z polskiego i inne obowiązki, które powinna była wypełniać, a nie siedzieć przed komputerem i pisać ten post, aczkolwiek to jest dużo przyjemniejsze niż czytanie o jakiś kondensacjach i diamagnetykach, hm, hm. A tak w ogóle to niewątpliwie autorka postaci Holdenosława powinna zostać poetką, tak, chętnie przeczytałabym jej utwory, oczywiście. I choć powody kumulowania przez Gab większości energii pozytywnej były może oczywiste, to jednak sporą część miał w tym nasz przecudowny Holden, jak by nie patrzeć. No i niech inni im zazdroszczą tego, że nie mieli tego, co mieli nasi Krukoni, tak! No i ja teraz też tak myślę, zatem doszliśmy do porozumienia i możemy teraz zająć się tym, co nasi Krukoni porabiali, tak. A zatem, przechodząc do meritum sprawy, Krukonka sądziła, że to właśnie Holden był w błędzie (jak ten Luntek, he he), bo przecież obecność chłopaka nie była dla niej żadną karą, nikt nie musiał jej do tego zmuszać, ba! Ona sama nieraz dążyła do tego, by się z nim widywać i gdy tylko nadarzała się taka okazja, bardzo się z niej cieszyła. Nasza nadobna Gabrielle wysłuchała uważnie skarg chłopaka, które wydawały się być jak najbardziej uzasadnione, choć dziewczyna tak naprawdę nie wiedziała, bo i nie mogła wiedzieć, czy mówił on prawdę, czy też tylko wymyślił sobie taką historie, by tylko udowodnić jej, jakim on to był beznadziejnym człowiekiem, niegodnym jej uwagi. No proszę was, on niegodny uwagi? Jeśli tak ktoś myślał, to był w błędzie. JAK LUNTEK. - Ja się nie mylę, a oni byli głupi i nie wiedzieli co stracili, o! - rzekła, próbując podnieść Holdena na duchu. - I muszę cię jakoś z tej traumy wyleczyć, o! - dodała, wyrażając swój jakże genialny pomysł na to, by rozweselić jego choć trochę, chociaż na chwilę. - Mam! Chodź ze mną do kuchni, noo, napijemy się gorącej czekolady i wszelkie żale znikną! - kto, jak kto, ale jak ona się czegoś uczepiła, to mogła o tym gadać długo.
No tak, pięknie, zatem wygląda na to, że obie jakże zacne i niezmiernie fantastyczne autorki tychże postów zamiast przykładnie zdobywać wiedzę, poszerzać horyzonty, zdobywać dobre oceny i tak dalej, wolą się bezczelnie obcyndalać na rpg o czarodziejach. Pięknie, pięknie! Gdyby święty Mikołaj to wiedział, na pewno nie przyniósłby prezentów. Co do talentu poetyckiego jednej z nich, jest on absolutnie niezaprzeczalny i wyjątkowy, hm, być może będzie zatem mogła zrezygnować z nudnej edukacji i przeżyć resztę życia w dostatku, trwoniąc pieniądze zarobione na jej twórczości? Piękna perspektywa, doprawdy. Historia zaś była najszczerszą prawdą, owe dramatyczne wydarzenie rzeczywiście miało miejsce tegoż dnia, jestem pewna, że nawet grupka tych głupich dziwnych pierwszaków mogłaby potwierdzić. Jak w ogóle śmiecie wątpić w szczerze relacje Holdenosława, no nie, to doprawdy bulwersujące. Proszę uważać, bo inaczej autorka owego posta obrazi się i pójdzie zajmować czymś pożyteczniejszym, na przykład nauką fascynujących informacji o przewodach elektrycznych, napięciu, natężeniu i ciśnieniu prądu… w każdym razie, jakoś tak. Słysząc jej słowa, gorąco zaprotestował. - Nie, nie, Gab, to jest fatalny pomysł, wiesz, że nie lubię takich miejsc, a tu jest naprawdę świetnie i… i… poza tym… mam alergię na czekoladę – dorzucił wreszcie w akcie skrajnej desperacji. Nie pomogło, a wręcz przeciwnie, nasiliło chęci panny Papillon, która oprócz tego, że mówiła, zaczęła go jeszcze ciągnąć w stronę kuchni. Ach, te baby, jak się uprą, to nie ma zmiłuj, doprawdy! Próbował jeszcze jej tłumaczyć, że mu się nie chce, jednak dostrzegłszy, że nie daje do żadnych efektów, zrezygnował i powlókł się za nią do kuchni z nadzieją, że będzie tam pusto lub chociaż niezbyt tłoczno.
Był pewien, ze to nie jest do końca odpowiednie miejsce na spotkanie... Ale nie bywało to zbyt wiele osób, więc właściwie nie było tragicznie. Chociaż panująca, mroczna, atmosfera nie zachęcała bynajmniej to spacerów. Ani tym bardziej rozmów o uczuciach... No i ubrał się stanowczo zbyt... dziwnie... Chciał, żeby było neutralnie, a wyszło... Oh, wprost mega zniewieściałe... Przynajmniej w jego opinii... Bo oczywiście zamiast ubrać się jakoś bardziej po męsku, postawił na klasykę, czyli trampki, obcisłe spodnie, koszulka na krótki rękaw [z napisem "Read this whilst I check you out" ułożone w formie tablicy do badania okulistycznego*], i na to skórzaną kurtkę. Oczywiście na szyi miał zawieszony łańcuszek z wężem a na kciuku rodowy sygnet. Bawił się nim co chwila, chcąc zabić czas. Właściwie, zdziwiła go trochę odpowiedź Simona... To, co napisał, sprawiało, że Namida czuł, że nadal może mieć szanse. Że nic jeszcze nie jest przesądzone. Bo może jednak jego przyjaciel się przekona, że warto... chociażby spróbować? Albo przynajmniej jednoznacznie mu powie, czy tak, czy nie... "Może" jakoś go nie zadowalało... Już kilka razy żył ułudą i wiedział, ze to nic fajnego, taka nadzieja, że może jednak ta druga strona coś czuje... I w tym momencie zdał sobie sprawę, jak bardzo dręczył Connie swoim niezdecydowaniem... Będzie ją musiał bardzo mocno przeprosić... i może kupić kwiatka, czy coś...? Stanął pod ścianą, opierając się o nią plecami. Podniósł prawą rękę do góry, podciągając przy tym rękaw kurtki. Zdjął już bandaż, bo bardzo przeszkadzał mu w każdym ruchu. Na zgięciu nadal był dosyć mocny ślad po zaklęciu tamtego frajera. Eksperymentalnie zaczął przekręcać nadgarstek we wszystkie strony. Bolało jak cholera, miał ochotę aż krzyknąć, jednak zacisnął zęby i zaczął "torturować się" dalej... Musiał wyćwiczyć rękę, jeśli chce wrócić do gry.
Simon gdy dostał list od Namidy,siedział w dormitorium..w samych bokserkach. Szybko ubrał się w swoje ulubione ciemno niebieskie jeansy i parę odcieni jaśniejszą koszulkę z logo Linkin Parku. Nasz inteligenty kolega nie pomyślał że w lochach może być zimno i ruszył tam w krótkim rękawku. Oczywiście tego kroju koszulka ukazywał jego cudny tatuaż.. Właściwie kogo interesuje w co był ubrany?? Krukon zawsze zastanawiał się czemu w Hogwarcie nie ma widy. Takie cudne urządzenie a tu go nie było?! Bez sens. I znów zbaczamy z głównego tematu. Simon zszedł do Podziemi rozglądając się za Ślizgonem. Nawet nie bardzo wiedział co powinien mu powiedzieć...Ale tu nagle jest. Oparty o ścianę bawiący się nadgarstkiem...Simon podszedł i powiedizał cicho -Cześć-patrząc na przyjaciela przygryzając dolną warge.
Namida już z daleka słyszał echo kroków, które rozchodziło się po całym korytarzu. Cóż, minus lochów- tutaj nikt się nie ukryje, chyba, że rzuci specjalne zaklęcie. Ściągnął rękaw kurtki w dół, podnosząc głowę i spoglądając na chłopaka. Oh, z pewnością jest mu zimno, ale... ale, ale! Co to? Tatuaż?! No prooszę.. - Hej... fajny. - wskazał na jego ramię - Ja jakoś nigdy nie mogłem się przemóc. Wystarczą mi kolczyki. - zaśmiał się, pokazując przy tym język, który także był zakolczykowany. Ostatnio nawet zamienił górną kulkę na słowo "fuck" które teraz błyszczało na języku. Ale dość o tym! Przecież nie chciał straszyć... czy obrzydzać przyjacielowi! Przez moment milczał... aż w końcu wydusił z siebie: - Znasz to uczucie... kiedy masz przygotowaną półgodzinną mowę, masz ją w swojej głowie, wiesz dokładnie co powiedzieć, masz wyrobioną każdą pauzę... A kiedy przychodzi czas rozmowy, to zapominasz języka i... nie wiesz, co powiedzieć...? ... Można powiedzieć, że mam teraz coś takiego...