Sala ta wyróżnia się jedną rzeczą - zaczarowanym sklepieniem do takiego stopnia, iż żadne zaklęcie nie jest w stanie tego odczarować. Sklepienie reaguje na najsilniejsze emocje w osobach, które tu się znajdują. Złość, zawiść, kłamstwo, frustracja, zazdrość etc - na niebie kłębią się czarne chmury, gdzieniegdzie rozświetlane jest błyskawicami. Słychać grzmoty, a jednak temperatura pomieszczenia nie ulega zmianie. Miłość, szczęście, rozmarzenie, nadzieja etc - świeci mocne słońce, pozbawione efektów prawdziwych promieni - nie jest ani ciepłe, a jedynie odrobinę oślepiające. Niebo jest jasnoniebieskie i czasami pojawiają się białe chmurki przybierające różne kształty.
Enzo przegrał, a im pozostało wysłuchać jego sekretu. Jednak na jego szczęście Vittoria nawet nie wiedziała, że ten ma brata. Więc ich stosunki tym bardziej były dla niej obce. I zdecydowanie jej nie obchodziły. Nie musiał się bać, że akurat ona wykorzysta to jakoś przeciwko niemu. Zresztą nawet jeśli by chciała, to nie miała kompletnie powodów – krukon nic jej nie zrobił, więc uśmiechnęła się tylko do niego ze współczuciem i zajęła się grą. Księżyc. Ta karta nie była zbyt bezpieczną opcją, więc miała nadzieję, że nie przegra tej kolejki. Zdecydowanie nie marzyło jej się spanie na stole szczególnie w towarzystwie Winnie.
Winona ignoruje uprzejmie sekret, który został ujawniony. Gdyby to Vittoria wylosowała tą kartę z pewnością skomentowałaby to w jakikolwiek sposób, jednak obcy jej chłopak wydawał się w porządku, więc jedynie uśmiechnęła się do niego krótko i wróciła z powrotem do gry. Jeśli to był jego największy sekret, to tylko pozazdrościć, był wyjątkowo mało rażący, czy szokujący w jakikolwiek sposób. Winona wyjęła kartę sprawiedliwości, ponownie bardzo silną. Gra coraz bardziej się dłużyła, a dziewczyny szły łeb w łeb.
Gdyby to sekret Vittori się wydał, to zdecydowanie miałaby gdzieś jej komentarze. Pewnie nie wydusiła by ich nawet z tej wytapetowanej twarzy, bo akurat Titi posiadała mroczniejsze tajemnice niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. I żadna z nich nie powinna nigdy wyjść na światło dzienne. Wilkołactwo należało do ich kręgu, ale tym nie przejęła by się aż tak bardzo. Bardziej tajemnicza była kwestia tego, że zrobił jej to nauczyciel eliksirów. Że przez 3 tygodnie przebywała w jego domu. Że przestała pić eliksir tojadowy. Generalnie wszystko obracało się wokół jednego tematu, ale im dalej się w niego zagłębiało tym można było poznać mniej przyjemne informacje. Gdy wcześniej pociągnęła kartę, a ta okazała się najsłabsza poczuła, jak morzy ją senność. Nie miała siły grać. Chciała po prostu usnąć. Oczy zamykały jej się, a jedyne co zostało to szybko pociągnąć następną. Księżyc. To był koniec rozgrywki dla dziewczyny. Upadła głową na stół i odpłynęła w ramiona Morfeusza tym razem kończąc grę.
Winnie zaś z pewnością nie chciałaby znać jej wszystkich dziwacznych tajemnic. Jeśli jednak jakimś cudem by się tego wszystkiego dowiedziała, na pewno trzymałaby się od niej z daleka i zaszufladkowałaby do osób, które wraz z Holly powinny raczej spędzać rok szkolny w św. Mungu, a nie w bezpiecznych murach Hogwartu. Nie ze względu na wilkołactwo oczywiście, tylko na wątpliwy stan psychiczny Vittorii. Wyciąga kolejną mocną kartę i przygląda się obrazkowi, więc nie rejestruje na początku jak głowa Brockway opada na stół i wali o niego stosunkowo głośno. Zdziwiona Winona wyrzuca swoją bardzo mocną kartę i patrzy przez chwilę na śpiącą rywalkę. - Wygrałam? – pyta zdziwiona Królowa Teksasu i Durnia.
Ethan od zawsze uwielbiał gwiazdy. Pomagały mu one zrozumieć o wiele więcej niż dałby radę robiąc to samemu. Między innymi dlatego było to jego ulubione miejsce w Hogwarcie. Przychodził tu często po wykładach, aby odpocząć. I pomyśleć. To miejsce zawsze skłaniało go do głębszych refleksji. Zazwyczaj gdy tu przychodził było pusto. Kładł się na trawie i obserwował gwiazdy, w ręku trzymając papierosa, którym zaciągał się od czasu do czasu. Jednak teraz sprawy potoczyły się inaczej. Pierwszą rzeczą, która zmieniła całą scenerie było to, że zgubił gdzieś swoje pudełko papierosów. A przecież nigdy się bez nich nie ruszał. Próbował parę razy użyć accio jednak nie przyniosło to żadnych skutków. Zdesperowany myślał przez chwilę o skonfiskowaniu tytoniu któremuś z uczniów, ale wtedy ujrzał jak bardzo w tej chwili jego postawa wydawała się żałosna i po wypiciu kieliszka jego ulubionego alkoholu wyszedł ze swojego gabinetu, kierując się wprost do jego ulubionego miejsca. Gdy wszedł do pokoju i już chciał położyć się pod świetlistym sklepieniem, zauważył przebiegający cień. W sali było już wystarczająco ciemno, gdyż gwiazdy nie emanowały tak mocnym światłem jak przy użyciu lumos, a postać, która poruszyła się obok jego nóg była równie czarna. Nagle coś się o niego otarło. Profesor mimowolnie się wzdrygnął, jednak gdy jego oczy przyzwyczaiły się do spowijającej to miejsce ciemności, dostrzegł kocie oczy i rudą sierść. Oczywiście, przecież uczniowie są tak odpowiedzialni i zawsze pilnują swoich pupili. Ethan przewrócił oczami po czym pogłaskał kota. Może wyglądał jak te, które przyciągają pecha, ale ten był nadzwyczaj miły. Nawet nie kłaczył tak jak większość, co było dla profesora jak najbardziej na plus. W końcu mimo tego całego dymu, był dosyć pedantyczny. - Hej słodziaku. Ethan uśmiechnął się do kota, w końcu akceptując to, że dzisiaj nie będzie sam w gwiezdnej sali.
Ostatnio zmieniony przez Ethan Aufiery dnia Pią Maj 27 2016, 17:51, w całości zmieniany 1 raz
Sebastien szedł szybkim krokiem wzdłuż korytarza na drugim piętrze. Rozglądał się po nim, co rusz uchylając drzwi jakiejś klasy albo pokoju, w poszukiwaniu swojego kota, który zwiał mu gdzieś, prawdopodobnie podczas zajęć. Gdy chłopak wychodził na lekcje, Cookie grzecznie spał na swoim posłaniu w nogach łóżka, majac w swojej kociej dupie co się wokół niego dzieje. Ale teraz Sebastien nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie ten nieznośny zwierzak zawędrował. Był już późny wieczór, więc nie spodziewał się spotkać wielu uczniów na korytarzach, jednocześnie też nie mógł zostawić swojego kotka samego na noc w zamku. Postanowił, że nie wróci do pokoju wspólnego dopóki go nie znajdzie, nawet jeśli nie dokona tego przed ciszą nocną. Powoli dochodził do końca korytarza, zostało mu tylko kilka pomieszczeń do przeszukania, gdy wszedł do jednego z nich. -Kici, kici...Cookie?-Zawołał, zaglądając do środka. Wewnątrz pokoju panowała ciemność, szczególnie dla nieprzyzwyczajonych do niej oczu chłopaka. Spojrzał w górę, gdzie zauważył wiele gwiazd, nieznacznie oświetlających to miejsce. Zamrugał, puszczając drzwi, które zamknęły się za nim bezszelestnie. Nigdy jeszcze tutaj nie był, chociaż słyszał o wielu tajemniczych miejscach w Hogwarcie nie zdarzyło mu się zwiedzić nawet kilku z nich. Zawsze gdy wyruszał, by któreś znaleźć, jak na złość napotykał tylko opuszczone klasy, nic ciekawego. Po niedługiej chwili stania w bezruchu Sebastien spostrzegł, że nie jest w pomieszczeniu sam na sam z gwiazdami. Kawałek dalej, na rosnącej wszędzie trawie leżał @Ethan Aufiery, profesor, którego chłopak kojarzył z lekcji wróżbiarstwa...co ciekawsze, nie był on sam, tylko jak gdyby nic głaskał Cookiego. -Dobry wieczór- Powiedział, nie za głośno, ale żeby nauczyciel go usłyszał, robiąc mały krok do przodu. Przeklęty kot.
Miedzistooki nie musiał się nawet odwracać, aby wiedzieć, że do sali wszedł uczeń. Dobry wieczór? Mógł jeszcze dodać "panie psorze" i oddać mu wielki ukłon. Kto jak kto, ale Ethan nigdy nie czuł tej "granicy" pomiędzy uczniem a nauczycielem. W końcu nawet nie skończył 25 lat. Jeszcze niedawno sam tańczył i upijał się do nieprzytomności... Cóż, bynajmniej jeśli ten chłopak robił któreś z tych rzeczy. Przez jego cichy i dosyć nieśmiały głos można by pomyśleć, że ma zaledwie 16 lat. Chociaż czy nie jest to wiek, w którym bunt daje się we znaki? Mimo to, że przybysz lekko zirytował Ethana, ten nie miał zamiaru niszczyć nastroju żadnemu z nich. Obrócił się na brzuch, tak żeby móc ujrzeć chociażby twarz intruza, który wtargnął do jego oazy. Chłopaka oświetlały migoczące gwiazdy. Wyglądał co najmniej zjawiskowo. Nauczyciel nie wiedział jak inaczej go określić. Nie mógł oderwać od niego oczu, kompletując jego postać. Czarne włosy z lekka opadały mu na twarz, a w jego prawie tak samo czarnych oczach odbijały się lśniące refleksje. Z jego stroju, jedynym co wyróżniało się w nocnej scenerii, były żółte barwy domu borsuka. Po twarzy mężczyzny przeszedł lekko ironiczny uśmiech, który w jego wykonaniu to minimalne uniesienie kącików ust do góry, sparowane z impertynenckim spojrzeniem. Nie żeby uważał, któryś z domów Hogwartu za gorszy. Po prostu za każdym razem kiedy widział puchona, bawił się przy tym doskonale. Wystarczył mu do tego żelazny stereotyp ciepłej kluchy z Hufflepuff'u. Ethan wyciągnął dłoń, na której miał srebrny pierścień z zielonym szmaragdem, w stronę chłopaka. - Wypadałoby również ucałować sygnet z twojej strony, nieprawdaż? Facet zdecydowanie miał dosyć uprzejmości na dzień dzisiejszy. Wystarczało mu to, że na lekcjach musiał zachowywać się nad wyraz sztywno. Może pomijając pewne odskoki, jak usypianie uczniów w środku lekcji. Jednak to nie zaspokoiła jego wewnętrznej potrzeby bycia sobą. - Błagam Cię bez takich grzeczności. Poza lekcjami nie chcę słyszeć żadnego "Dzień Dobry" albo "panie profesorze". Nie jestem taki stary wiesz? Możesz mówić mi po prostu Ethan. Z ciekawością przyjrzał się reakcji chłopaka. W końcu nie na co dzień nauczyciel każe Ci całować się w rękę, a tym bardziej nie jest to normalne, gdy przechodzi z tobą na "ty". Nauczyciel wsparł się jedną ręką, cały czas leżąc i czekał na odpowiedź chłopaka. Wskazał miejsce obok tego, w którym leżał, na znak aby młody się przysiadł. Po chwili przypomniał sobie o kocie i pogłaskał go po grzebiecie. - Twoja zguba?
Sebastien stał w miejscu przez cały czas, przyglądając się niepewnie profesorowi, kiedy ten do niego mówił. Szczególnie dziwnie poczuł się po prośbie nauczyciela, by traktować go normalnie...ale chłopak też kłócić się nie zamierzał, więc pokiwał głową, nerwowo pociągając za koniec rękawa swojej szaty i zajął miejsce wskazane przez mężczyznę. Nawet jeśli nie był on tak stary jak niektórzy nauczyciele, to i tak budził w Sebastienie pewien respekt, może i samą swoją osobą, jeśli nie pełnioną posadą. Chłopak usiadł wygodnie i skrzyżował nogi, podpierając się za sobą na rękach. -Tak...nazywa się Cookie, musiał wyjść po południu z dormitorium.- Powiedział, gdy usłyszał o swoim kotku, który w tym czasie zaczął łasić się do dłoni profesora, wydając z siebie ciche pomruki. Chłopak uśmiechnął się delikatnie, przyglądając zwierzakowi. Widocznie podobało mu się towarzystwo nowo poznanego człowieka i postanowił nie być dla niego wrednym kociskiem, jak czasami mu się zdarzało. Levithan wiedział, że na osądzie swojego pupila może polegać. Dopiero po dłuższej chwili Sebastien oderwał swoje spojrzenie od Cookiego i zerknął na Ethana z lekko zaciekawionym wyrazem twarzy. -A pan...a ty, dlaczego tu przyszedłeś?- spytał, poprawiając się szybko i urwał pojedyncze źdźbło trawy, żeby móc bawić się nim w dłoni, jednocześnie przyglądając się starszemu.
Ethan uśmiechnął się na wzmiankę o kocie. Imię Cookie brzmiało tak trywialnie i pociesznie i tak bardzo pasowało do kota, którego właścicielem był ten chłopak. Cóż, może nawet bardziej pasowałoby do samego chłopaka. Miedziane oczy uważnie spoglądały na bruneta, starając się wyłonić najmniejsze szczegóły. Co było dosyć trudne, zważając na to, że jedynym oświetleniem były gwiazdy. Puchon najwyraźniej się zamyślił, jednak po chwili powrócił wzrokiem do nauczyciela. - Po prostu nie zawsze chce mi się wchodzić na szczyt wieży... A poza tym to kocham gwiazdy. Cóż innego mógłby powiedzieć nauczyciel astronomii? Mógłbym leżeć tu godzinami i je oglądać. A rzadko kiedy ktoś tu przychodzi. Nie wliczając kotów. Rzucił chłopakowi nonszalancki uśmiech, ponownie kładąc rękę na kocie i przesuwając nią po jego rudym, puszystym grzbiecie. Kot cicho zamruczał i ułożył się wygodnie pomiędzy dwoma mężczyznami. - Mówiłeś, że jak się nazywasz? Ethan obrócił się lekko na bok, tak aby mógł widzieć twarz młodzieńca. Nie mógł jednak pozbyć się dziwnej impresji, która towarzyszyła oświetlonej twarzy Puchona. Wyglądał on bowiem majestatycznie. Może i gdyby był starszy, zawstydziłby samego profesora?
Chłopak przyglądał się nauczycielowi uważnie, wsłuchując się w jego głos i skanując jego twarz, gdy ten odpowiadał na pytanie. Odwrócił wzrok dopiero kiedy Aufiery skończył mówić, mimo że cały czas czuł na swojej twarzy badawcze spojrzenie profesora, przez które Sebastien czuł się nieco zawstydzony. Odezwał się dopiero po usłyszeniu pytania o swoje imię. -Nazywam się Sebastien.-skinął delikatnie głową, mrużąc oczy, by dokładniej przypatrzeć się konstalacji gwiazd nad sobą. Palcami wolnej dłoni musnął sierść swojego zwierzaka, uważając by nie dotknąć przez przypadek ręki profesora. Nie był przyzwyczajony do prowadzenia rozmów z wieloma osobami, szczególnie obcymi oraz nauczycielami, więc cała sytuacja trochę chłopaka stresowała, ale i ciekawiła. Miał nadzieję, że uda mu się zamienić z Ethanem więcej niż kilka zdań, ponieważ wydawał się on być intrygującą osobą.
- Sebastien... ładne imię. Odrzekł profesor. Przez chwilę zapatrzył się w konstelacje leżące na firmamencie, bezgłośnie wymieniając ich nazwy. Zawsze go to uspokajało. Jednak czy potrzebował teraz spokoju? Jego egzystencja wydawała mu się ostatnimi czasy dosyć nudna. Może wspomoże go uczeń. Chociaż ten też nie wyglądał na bardzo rozgadanego, a dusza towarzystwa w otoczeniu na pewno by dobrze zrobiła miedzianookiemu. Lecz cóż zrobić, trzeba korzystać z tego co daje los. Czemu nie miałby się trochę zabawić? - Masz dziewczynę? Rzucił niedbale do chłopaka. W końcu młodość kojarzyła mu się głównie z miłością. A najbardziej z zawodami miłosnymi, których jednak nie chciał wspominać. Miał nadzieję, że nie obudzi żadnych smutnych wspomnień u chłopaka, jednak nie zapowiadało się na to, aby przeżył on jakieś wstrząsające dramaty. Mimo to zaciekawiło to Ethana.
Sebastien przywołał na twarz mały uśmiech i nadal wpatrywał się w błyszczące punkciki na niebie, a raczej suficie gwiezdnej sali, gdzieniegdzie dostrzegając planety i inne ciała niebieskie, których nazw uczył się na astronomię. Podziwiał je przez chwilę, dopóki nie dotarło do niego pytanie nauczyciela o jego związek -Nie, nie mam.- odpowiedział, wcześniej odchrząkując i posyłając Ethanowi lekko zdziwione spojrzenie. Może się nie znał, ale profesorowie nieczęsto ciekawią się statusem swoich uczniów. No ale cóż, Sebastienowi to jakoś bardzo nie przeszkadzało. Chłopak drugą dłoń ułożył na trawie i westchnął cicho. Podłoże było miękkie i aż kusiło, by położyć się na nim wygodnie i wpatrywać w sklepienie. Jednak, biorąc pod uwagę to, że ma towarzystwo, w którym czułby się niezręcznie po prostu leżąc, usadowił się tylko wygodniej. -Dlaczego pytasz?- dodał po krótkiej chwili, patrząc się na nauczyciela.
- To jest nas dwóch. Ethan wydał z siebie dźwięk pomiędzy śmiechem a prychnięciem. Ułożył się wygodniej, układając głowę na trawie. Jej źdźbła łaskotały delikatnie jego policzki i mieszały się z jego brązowymi włosami. W końcu czego miał się wstydzić. Raczej nie puchona. Zamyślił się gdy ten spytał się go od jego pytanie. Było one szczerze mówiąc zupełnie wyrwane z kontekstu. Może była to zwykła ciekawość, może coś zupełnie innego. Nauczyciel złapał się nawet na tym, że myślał czy puchon może mieć inne preferencje. Skąd mógł to wiedzieć w tamtej chwili. Już chciał odpowiedzieć, gdy opuszkiem palca przejechał po gładkiej dłoni Sebastiana, podczas głaskania kota. Momentalnie gwiazdy zaczęły migotać, a niebo zmieniać kolor. Trwało to praktycznie sekundę, gdyż tyle samo trwało owe zbliżenie rąk mężczyzn. Ethan przysiągłby, że jedynie mu się coś przewidziało, jednak nie mógł pozbyć się wrażenia niecodziennej atmosfery, która nastała zaraz po tym. Również przez to zupełnie zapomniał o pytaniu chłopaka.
Ośmielony postawą nauczyciela, Sebastien również położył się na trawie, z głową ułożoną przy Cookiem a dłonią spoczywającą na jego sierści. Zaciągnął się świeżym zapachem trawy, czekając cierpliwie na odpowiedź profesora. Po kilku chwilach, niespodziewanie poczuł nieznajomy i delikatny dotyk na swojej dłoni. Nie mogło być to nic innego, niż palec Ethana. Nie to jednak przykuło uwagę chłopaka, tylko to, jak gwiazdy zamigotały i kolor nieba przez chwilę krótszą, niż jedno mrugnięcie był inny niż powinien być. Zmarszczył brwi od razu, próbując jeszcze wychwycić odcień, jaki przybrało sklepienie. Nic już jednak nie zobaczył, niebo miało barwę taką samą, jak nawet niecałą minutę temu. Mogłoby się zdawać, że nic takiego nie miało miejsca i wszystko mu się przywidziało, pozostało tylko jakieś dziwne, niecodzienne uczucie, obejmujące Sebastiena. Tego się akurat nie spodziewał... -Co to było?- chłopak postanowił zapytać się profesora, może on coś na ten temat wiedział. -Czy ta sala...nie służy tylko do oglądania nieba?
Można powiedzieć, że Griffin był raczej wściekły, kiedy szedł korytarzem, trzymając w dłoni odłamki szkła. Bez problemu dowiedział się gdzie znajduje się Ethan - portrety na ścianach doskonale widziały gdzie się udał i bez większy oporów wszystko wyśpiewały. Dodały również, że jest tam z towarzyszem. Griffina niespecjalnie obchodziło jakie też momenty im przerwie. Bo trzeba było przyznać, że Gwiezdna Sala była całkiem romantycznym gniazdkiem. W sali obok kolegi po fachu zobaczył... chłopaka. Skrzywił się z obrzydzeniem. Nie chodziło o jego płeć tylko o to, że chłopak był dzieciakiem. Pewnie to i dobrze dla Ethana, że tutaj przyszedł, bo inaczej mógłby wylecieć ze szkoły na zbity pysk. - Aufiery - syknął, a w jego głosie można było usłyszeć, że jeszcze trochę i zacząłby mówić po wężowemu. - Przyszedłem na swój dyżur i co znalazłem? - Rzucił mu pod nogi resztki szklanej kuli, bo tym właśnie przed rozbiciem był przedmiot. - Cała klasa wróżbiarstwa tak wygląda, kiedy się nauczysz zamykać drzwi, żeby smarkacze sami się do niej nie dostali? - Był wyraźnie wściekły i zupełnie nie przejmował się tym, że poza nauczycielem ktoś jeszcze tutaj był. Skoro spoufalał się z dzieciakiem tak, że z nim leżał... to co szkodziło, żeby wyrzucać niekompetencje w jego obecności?
Chwile spokoju i odpoczynku, na który z pewnością zasłużył, przeszkodził mu syk Griffina. Świetnie, jest to bowiem idealny moment na kłótnie z profesorem o nadzwyczaj niewyparzonym języku. Nadal leżąc na plecach Ethan obrócił głowę ku przybyszowi. Skrzywił się niemiłosiernie widząc jego współpracownika, który w swoim życiu nie robił nic oprócz wszczynania awantur, szukania problemów i od czasu do czasu rzucania jakichś przekleństw w stylu węża. Po chwili obok nóg Aufiery'ego przeleciały resztki szkła po kryształowej kuli. Spojrzał na nią obojętnie i zwrócił swój wzrok na nauczyciela. Szczerze mówiąc niewiele obchodziło go to w jakim stanie znajdowała się klasa wróżbiarstwa, tym bardziej, gdy już dawno skończył swoją wartę. Przybrał pobłażliwy uśmieszek, odpowiadając Griffinowi. - Och, obawiam się, że skoro teraz ty masz dyżur, to raczej wina za burdel w sali nie spada na mnie. Z tego co wiem moja zmiana skończyła się już dawno. Mam nadzieję, że dałeś sobie z tym radę. No chyba, że przyszedłeś tu błagać o pomoc? Ethan nie mógł ukrywać niezadowolenia. Po pierwsze przeszkodzono mu w rozmowie, po drugie oskarżono o zaniedbanie swoich obowiązków, a po trzecie miał to głupie prawo do wypoczynku po zajęciach. Na dodatek zauważył obrzydzenie w spojrzeniu Robertsona coś na wzór obrzydzenia, wstrętu. Zapewne wyobraził sobie coś na temat jego i puchona. Nie dość, że przychodzi i na niego wrzeszczy to jeszcze patrzy na niego jak na pedofila. Tego to było już za wiele, nawet jak dla Ethana.
Kiedy do sali wszedł drugi nauczyciel Sebastien pospiesznie usiadł i odsunął się na bok, mierząc go zdziwionym spojrzeniem. -Dzień dobry.-wymamrotał pod nosem, mimo że profesor i tak go nie słuchał. Jakim cudem się tu znalazł? Tego chłopak nie wiedział, ale kiedy usłyszał jego zdenerwowane syknięcie, zrozumiał, że bez powodu to tu nie jest. Sebastien przesunął się w mniej widoczne miejsce na sali, na wszelki wypadek zabierając ze sobą kota, co właściwie ocaliło go od trafienia przez rzucone odłamki szkła. Obserwował wymianę zdań profesorów, siedząc w ciszy, chociaż prawdopodobnie żaden z nich nie zdałby sobie sprawy z jego wyjścia.
Wściekłość tańczyła w oczach Griffina, kiedy Ethan tak bezczelnie mu odpowiedział. Zdecydowanie nie był na to przygotowany. Wydawało mu się, że ten raz dwa poleci posprzątać co trzeba i nie będzie musiał się z nim dłużej użerać. A tutaj proszę. W momencie kiedy zorientował się, że wszystko może przebiec nieco inaczej, niezupełnie po jego myśli, nagle jakby zauważył puchona. - Spływaj stąd - powiedział do niego. - Żebym cię więcej nie widział, bo Hufflepuff straci punkty. Co prawda odejmowanie punktów za nic nie było raczej wskazane, ale kto znał Robertsona to wiedział, że jak będzie chciał to wynajdzie jakiś błahy powód. - Nie, Aufiery - zaczął całkiem spokojnie. - Moja zmiana zaczęła się piętnaście minut temu. A to oznacza, że za wszystko co stało się wcześniej odpowiadasz ty, skoro nie potrafiłeś należycie zabezpieczyć klasy i będącego w niej sprzętu - powiedział wyjątkowo pewnym tonem, przekonany, że wygrana leży po jego stronie. - Oczekuję, że pójdziesz tam i zrobisz z tym porządek. Co prawda mógł sam naprawić kule i inne przedmioty. Tylko... po co? Było tego tak dużo, że na pewno byłoby pracochłonne, a on wolał czas poświęcić na inne rzeczy. Na przykład na bycie wrednym dla Ethana.
Usłyszawszy polecenie, Sebasten uniósł kotka i przytulił go do swojej piersi, który chyba przez unoszącą się w powietrzu napiętą atmosferę, przybrał wojowniczą postawę i syknął cicho w stronę zdenerwowanego profesora. Chłopak powstrzymał się od wywrócenia oczami i skierował się w stronę wyjścia. Czemu ci nauczyciele wiecznie byli wkurzeni bez powodu? Ciężko jednak było z którymkolwiek z nich dyskutować, więc bez słowa otworzył drzwi i wyszedł pospiesznie z pomieszczenia, oglądając się tylko przez chwilę na dwóch mężczyzn.
Miał randkę z Ruth Wittenberg! Szczyt marzeń! Pasmo górskie Marzenia Destiela miało wprawdzie całe mnóstwo szczytów, ale nie umniejszało to wcale wagi sytuacji. Szczególnie, że czubek tej góry był niebagatelny. Musiał ją w dwie godziny przekonać, że warto kontynuować tę znajomość. Na szczęście musiał tego dokonać w magicznym zamku, pełnym niezwykłych i romantycznych miejsc, a do tego sam był czarodziejem. Czarującym – w każdym tego słowa znaczeniu. Widok Mishy w bibliotece było zjawiskiem co najmniej tak dziwnym jak pingwina na Saharze. A jednak chłopak spędził tam całe dwa dni poszukując zaklęć do stworzenia idealnego klimatu. Czekał na Ruth w pokoju wspólnym Ravenclawu. Kiedy zeszła z dormitorium powitał ją delikatnym uśmiechem. Chwilę stał przyglądając jej się w milczeniu. - Wybacz – odezwał się w końcu – Musiałem przełknąć wszystkie komplementy… Chcę żeby nasze dwie godziny zaczęły się dopiero w miejscu, do którego cię zabieram, więc po drodze musimy zachowywać się niezobowiązująco – puścił do niej oko – Ale nie martw się to nie daleko. Jak powiedział tak zrobił i w drodze na drugie piętro nakierowywał rozmowę na nudne tematy jak lekcje. Zatrzymali się przed drzwiami gwiezdnej sali. Uchylił nieznacznie drzwi, tak że nie dało się jeszcze zajrzeć do środka. - Ruth – stanął po między nią o drzwiami, budując napięcie – zepsułem ci lekcję astronomii, więc pomyślałem, że to będzie dobry sposób, żeby ci to wynagrodzić. Bez dalszych wstępów otworzył drzwi i gestem zaprosił dziewczynę do środka. Posadzkę pokrywała stworzona przez Krukona zaklęciem Inlusio ukwiecona trawa. Wokół nich latały świetliki, które wcześniej wpuścił tu Misha. W sali pachniało… no właśnie czym? Rzucił wcześniej zaklęcie Essentia Mirabile i roztaczająca się dla niego woń szarlotki i benzyny dowodziła, że jeszcze działało. Pod rozgwieżdżonym sklepieniem, na środku sali leżał koc, na którym stał piknikowy koszyk i klepsydra. - Na zewnątrz jest zimno i pada, więc przyprowadziłem zewnątrz do nas – wyjaśnił. Wziął ją pod ramię i zaprowadził do kocyka. Kiedy usiedli wyciągnął z koszyka bukiecik niezapominajek i wręczył go Ruth. - Wyglądasz ślicznie – uśmiechnął się patrząc jej w oczy, a wolną ręką przechylił klepsydrę – Czas start!
Ruth ostatnimi czasy stała się mistrzem bycia zorganizowaną. Studia, treningi, bieganie z Adorią i przede wszystkim dwie prace, w tym jedna z szalonym Nolanem w Ministerstwie sprawiały, że precyzyjnie ustalała swój godzinowy plan. I musiała też przyznać przed sobą, że zgodziła się na tę randkę wyłącznie dlatego, że skończyły jej się argumenty i była guzik a nie asertywna i w końcu powiedziała "tak" dla świętego spokoju. A potem pożałowała gorzko, kiedy zobaczyła, że tego dnia, kiedy się umówili musi być w Mungu na nocną zmianę. Skończyło się tak, że została najgorszą, bezduszną krukonką na świecie i powiedziała Mishy, że ma dla niego tylko dwie godziny. Czuła się z tym tak fatalnie, że kiedy zbiegała z dormitorium na spotkanie i szli razem na miejsce "randki" robiła co w jej mocy, żeby być miłą i życzliwą, chcąc wynagrodzić mężczyźnie to niezbyt eleganckie traktowanie na początku. Tak czy tak, oczywiście nie planowała ciągnąć tej znajomości. -Dziękuję za komplement - powiedziała i nieznacznym skinieniem głowy dała Mishy do zrozumienia, że nie planuje się z nim spoufalać. Poza tym oprócz tego, że standardowo miała dość mocny makijaż, żeby nie wyglądać jak czternastolatka ze swoją buzią to jeszcze wcale nie zamierzała mu ułatwiać sprawy ubierając się jak na randkę. Fakt, nie robiła już takiego dramatu i nałożyła okropnie krótką spódnicę i wysokie obcasy, ale nie mogła się powstrzymać przed nałożeniem swojego śmieszkowego swetra w renifery, który dostała od dziadka i którego tak nie znosił jej były. Na nocną, zimną zmianę w Mungu się nadawał, na "niby-randkę" z Mishą chyba też. Jeśli mężczyzna nie ma poczucia humoru, to ona od razu wychodzi. -I za kwiaty - dodała odbierając podarunek i w tym momencie nawet taka zaślepiona pracą kobieta jak Ruth zmiękła, kiedy zobaczyła, co ma przed sobą. W powietrzu unosił się zapach wiśni, palonego drewna i czarnej herbaty, więc od razu zgadła, że jej towarzysz rzucił zaklęcie. Po chwili momentalnego upojenia wystrojem doszła do siebie i wstrząsając głową, jakby odpędzała od siebie urok miłosny w końcu zwróciła wzrok na mężczyznę. -Jest pięknie, naprawdę się postarałeś, bardzo to oczywiście doceniam - zaczęła i z miejsca zorientowała się, że brzmi jak tłumacz, albo adwokat. No w każdym razie na pewno nie jak oczarowana kobieta. -Ale chciałabym postawić sprawę jasno. Nie do końca widzę tę znajomość - powiedziała marszcząc brwi i zaciskając usta jak mała dziewczynka. Wyglądała w tym swoim dziecięcym wyglądzie dość uroczo, a to zdecydowanie nie ułatwiało dogadania się z Mishą.
Zupełnie nie przeszkadzał mu sweterek w renifery. Okej, może i mógłby być trochę bardziej wcięty, ale nie narzekał. Spódniczka była niesamowicie krótka. Zresztą to była jej sprawa jak się ubierała, mogła nawet przyjść w worze pokutnym. Może to i nawet lepiej… łatwiej było się skupić, a przecież na tej randce musiał się bardzo pilnować. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, kiedy z tym dziecięcym wyrazem twarzy oświadczyła mu, że raczej nie chce go znać. Był pewnie, że gdyby próbował teraz zmienić jej zdanie, tupnęłaby nóżką. - Przepraszam – uświadomił sobie, że wciąż się uśmiecha – oczywiście, bardzo mnie to smuci, ale po prostu… wyglądasz tak uroczo – zmieszany skubną kilka razy kocyk – W każdym razie… mam godzinę pięćdziesiąt coś – oszacował z klepsydry (może i wyglądała klimatyczniej, ale była znacznie mniej praktyczna od zegarka) – na zmienienie twojego zdania. Nie mógł oderwać od niej wzroku. I wcale nie od jej długich, wspaniałych nóg, ale od jej wciąż lekko zmieszanych i zaskoczonych sytuacją oczu. - Więc… - przerwał kontakt wzrokowy zanim zrobił się niezręczny; lata praktyk – Nie wiedziałem co lubisz, więc wziąłem trochę wszystkiego – włożył rękę do magicznie powiększonego koszyka i zaczął wymieniać, wyciągając po kolei jego zawartość – Mamy sok z dyni, lemoniadę, czerwone wino, kawę, herbatę i… - przyjrzał się zawartości butelki – sok marchewkowy. Kanapki ze wszystkim, sałatkę grecką, sałatkę turecką, muffinki – parsknął śmiechem – przygotowałem nas jak na wojnę… guacamole, nachosy, winogrona, mandarynki, pomidorki koktajlowe, croissanty i ciasteczka kokosowe. Bez glutenu i laktozy – spojrzał na nią roześmianymi oczami. Miał nadzieję, że nie jest żadnym bezglutenowcem i załapie dowcip, a jeżeli była, to przynajmniej doceni, że wziął to pod uwagę. - Na co się skusisz? - wziął sobie pomidorka, podrzucił do góry i chciał złapać w zęby, ale warzywko (owoc?) trafiło go w oko – Tyle w temacie zaimponowania ci moim niesamowitym refleksem - zaśmiał się. Oparł się na łokciach i spojrzał w roziskrzony milionem gwiazd sufit. - Masz swoją ulubioną konstelację?
I znów ta jej dziecięca aparycja. Ruth miała ochotę się popłakać, kiedy myślała, że z taką twarzą będzie jednym wielkim pośmiewiskiem, a nie urzędnikiem do spraw Magicznych Wypadków i Katastrof, którym całym sercem chciała zostać. Już Nolan miał ją za uroczą dziewczynkę do bycia ładną w biurze, bo na pewno nie za pełnokrwistego pracownika, a co dopiero ludzie, u których będzie chciała zrobić kurs amnezjatorski? Jak ona stanie z taką miną dwunastolatki przed więźniem z Azkabanu? Jedyna rada - być zimną suką. Jednak Misha był tak rozczulający, że Ruth było bardzo trudno trzymać poziom. Nie dość,że był uroczy, ślicznie się uśmiechał i miał bystre, uważnie skupione na niej oczy to jeszcze kiedy zobaczyła, ile przyniósł jedzenia trudno było jej się nie uśmiechnąć. Spojrzała na te wszystkie cuda i poczuła, że zaczyna się trochę rumienić, jakby speszył ją widok tak wielkiego zaangażowania w sprawę. Czy życie nie jest przewrotne? Naliczyła czterech mężczyzn w swoim życiu patrząc od pół roku wstecz. Dwóch kochała nad życie choć oni jej nie chcieli, a dwóch kolejnych robiło co w ich mocy, żeby jej się przypodobać, a ona nie do końca mogła to odwzajemnić. Przynajmniej Misha był tym, którego aż żal było nie docenić za starania. -Wezmę kawę - powiedziała w końcu, sięgając po swój ulubiony napój. Zawsze zastanawiało ją, czemu po Essentia Mirabile czuła woń herbaty, a nie kawy, w końcu w jej żyłach płynęła zdecydowanie mała czarna, a nie krew. Zaśmiała się nieznacznie widząc ten żywy popis refleksu, nauczona za młodu, że to nieładnie śmiać się z cudzej krzywdy. Niemniej Misha najwidoczniej próbował ją udobruchać, stąd też postanowiła nie robić z siebie całkowicie rozanielonej jego blaskiem kobiety, a pokazać mu, że ona naprawdę, w istocie rzeczy, nie jest kandydatką dla niego. Zanudziłby się z nią na śmierć. -Tak, mam. Ryś nieba północnego. Tak właściwie to jest to taki rysiotygrys, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że łączy mnie coś z tymi dzikimi kotami - powiedziała również zadzierając głowę do góry. Mimo nieba roziskrzonego gwiazdami, tę konstelację widać było naprawdę słabo. I rzecz jasna Ruth kompletnie nie wpadła na to, jak może brzmieć porównanie samej siebie do dzikiego kota, ale pozostało liczyć na to, że mężczyzna będzie łaskawy co do tego nieopatrznego zdania. -Dobrze Misha, dwie godziny to niewiele czasu. Może dla odmiany ja ci teraz coś zaproponuję? - powiedziała nachylając się lekko w jego stronę i uśmiechając łagodnie, jakby próbowała rozjaśnić swój wizerunek w jego oczach. -Zagrajmy w grę. Ja ci zadam pytanie, a jeśli znów skłamiesz, to skracamy czas spotkania o dziesięć minut. Jeśli powiesz prawdę, dodamy dziesięć. Możemy tak się umówić? - zapytała cofając się trochę, przebywanie tak blisko obcego mężczyzny naprawdę nie leżało w dobrym tonie. W sumie nie leżało w żadnym tonie, więc Ruth wolała się odsunąć. -Pierwsze pytanie. Dlaczego tak bardzo ci zależało na tej randce? Zaufaj mi, poznam po oczach, czy kręcisz, byłam w związku prawie trzy lata i z rozpracowywania naciągania prawdy przez facetów mam doktorat - puściła mu oczko, choć w sumie nie wiedziała do końca po co. Faktem też było, że sama teraz kłamała - Mikkel nigdy, ale to nigdy nie mijał się z prawdą. Brzydził się kłamstwem, więc Ruth przy nim również nie kłamała. Co innego w pracy - tam jej etat polegał na wciskaniu kitu mugolom. Osiem godzin dziennie codziennie. Rad nie rad kłamcą była wyborowym. Tylko teraz pytanie, czy Misha będzie lepszym? -Aha, właśnie, zapomniałabym zapytać, to już może bez punktów. A twoja ulubiona konstelacja?
Gdzie ona tam widziała rysiotygrysa? Dla niego to był co najwyżej owsik. Odnosił wrażenie, że konstelacje były nazywane po jakichś większych libacjach, kiedy gwiazdy mnożyły się astrologom w oczach. Porównanie się do dzikiego kota zawsze brzmiało seksownie i Misha musiał teraz naprawdę ściągać wodze swojej wyobraźni. Spojrzał ukradkiem na dziewczynę, cholera wie po co. Raczej nie spodziewał się po niej podtekstów, ale zawsze lepiej się upewnić. On przecież też zgrywał kogoś innego. Prędzej czy późnej zapewne trafi na kogoś lepszego od siebie, więc lepiej jest mieć oczy dookoła głowy. Wyglądało jednak na to, że porównanie nie miało na celu, tego co mu chodziło po głowie, więc uprzejmie je zignorował, znów patrząc w gwiazdy. Zwrócił na nią spojrzenie, kiedy pochyliła siew jego stronę. Czy zdawała sobie sprawę, jak bardzo nim właśnie pogrywała. Merlinie, jak mu się to podobało! Uniósł brwi słysząc zasady gry. Wyglądało na to, że będą grać na jego boisku. Ekstra! Chyba, że Krukonka faktycznie była tak dobra, jak mówiła. - Znowu? Kiedy skłamałem? – spytał całkiem serio. Jak się znał, to mógł coś powiedzieć i o tym zapomnieć. Skoro i tak zauważyła, to lepiej było się przyznać, przeprosić i jakoś zgrabnie wytłumaczyć, zamiast rżnąć głupa. Poza tym miałby próbkę jej możliwości – Ale niech będzie. Zagram – uśmiechnął się – z chęcią kupię trochę czasu. W dobrym kłamstwie chodziło o to, żeby jak najmniej odbiegać od prawdy. Ubrać je w słowa tak, żeby samemu uznało się je za prawdziwe. Jeżeli sam kłamca sobie wierzył, oszustwo było nie do wykrycia. Brutalnie szczera odpowiedź na to pytanie brzmiała: „bo niezła z ciebie dupa i chcę żebyś mnie polubiła do tego stopnia, żeby pójść ze mną do łóżka”. Powiedział natomiast: - Wydałaś mi się ciekawą osobą. Ja wiem, że się wydaje śmieszne, biorąc pod uwagę, że ledwie co się poznaliśmy, ale… - podrapał się za uchem, szukając odpowiednich słów – no wiesz… „pierwsze wrażenie jest najważniejsze”, nie? To coś jak szósty zmysł – uśmiechnął się do niej szelmowsko – Mogę się założyć, że ty też wyrobiłaś sobie o mnie dość konkretną opinie już po pierwszym spotkaniu. Właściwie to to tez jest jeden z powodów – zaśmiał się nerwowo – ja na początku znajomości zawsze wychodzę na idiotę. Ostatniemu zdaniu chyba nikt by nie zaprzeczył. - Dlaczego się zgodziłaś? – spytał z nieukrywaną ciekawością. Co też tym dziewczynom chodziło po głowach, że zawsze zgadzały się na pierwszą randkę, jakiej głupoty by nie odwalił przed zaproszeniem ich. Chyba bardziej niż w ten szósty zmysł wierzyły w drugą szansę. Tym lepiej dla niego – Nie sądzę żebyś kłamała, ale skoro już ja się otwieram… - puścił do niej oko. - A może jednak z punktami? – zapytał zadziornie. O ulubionej konstelacji chyba nie dało się kłamać – Perseusz. Tylko dlatego, że wygląda śmiesznie. Jak kredkogłowa dziewczynka tańcząca jakiś dziki taniec – wyciągnął różdżkę, przysunął się do Ruth tak, żeby widzieć pod mniej więcej tym samym kątem co ona i zaczął łączyć czerwonym szlaczkiem gwiazdy Perseusza, objaśniając – Widzisz? Stoi teraz jedną nogą na widnokręgu… tu ma sukienkę… tu rączki, a na górze kredkę zamiast głowy. W sumie wygląda trochę jakby rzucała oszczepem, ale wolę myśleć, że tańczy – parsknął śmiechem – Bardziej pasuje do kredkogłowej dziewczynki. I co? I może ktoś mi powie, że Heweliusz z Ptolemeuszem nie wychylali paru głębszych przed rozstawieniem teleskopu?