Sala ta wyróżnia się jedną rzeczą - zaczarowanym sklepieniem do takiego stopnia, iż żadne zaklęcie nie jest w stanie tego odczarować. Sklepienie reaguje na najsilniejsze emocje w osobach, które tu się znajdują. Złość, zawiść, kłamstwo, frustracja, zazdrość etc - na niebie kłębią się czarne chmury, gdzieniegdzie rozświetlane jest błyskawicami. Słychać grzmoty, a jednak temperatura pomieszczenia nie ulega zmianie. Miłość, szczęście, rozmarzenie, nadzieja etc - świeci mocne słońce, pozbawione efektów prawdziwych promieni - nie jest ani ciepłe, a jedynie odrobinę oślepiające. Niebo jest jasnoniebieskie i czasami pojawiają się białe chmurki przybierające różne kształty.
Zaraz... czy ona czuła też coś do niego? niesamowite! Nie wierzył własnym uszom. Kiedy usłyszał pierwsze słowa od razu spojrzał na nią i zaczął wsłuchiwać się uważniej. W przeciwieństwie do niej nie interesowało go to czy ktoś to zrozumie czy też nie. Czy ktoś go pytał o opinie kiedy oni łączyli się? nie. Ale przecież różnie bywa. Nadal nie mógł usłyszeć w to co słyszy, a serce zaczęło mu walić w piersi. Kiedy stanął do niego twarzą złapał ją też za drugą rękę. - a więc... ta gwiazda miała rację? Wiedziała?- zapytał cicho. Czy dziewczyna nadal się jego bała? Nie miał pojęcia. Mógł jej dać parę dni do zastanowienia czy coś, ale nigdy nie zrezygnuje z niej. - a więc co z tym zrobimy? Będziemy udawać i zachowywać się jak do tej pory?- zapytał wpatrując się w jej oczy. Oczywiście tego nie chciał, ale może tak było trzeba?
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Nie mogła powstrzymać uśmiechu który usilnie chciał pojawić się na jej twarzy. Spojrzała na ich złączone ręce - teraz obie. Było to wręcz niemożliwe. Bo czy człowiek naprawdę musi się udać w takie miejsce aby dowiedzieć się o sobie prawdy? Na to wyglądało. Gdyby nie to nigdy nie zdecydowałaby się mu powiedzieć tego. Przede wszystkim z obawy, że ją wyśmieje i przestanie z nią rozmawiać. Tego na pewno by nie przeżyła. Może gdyby był to ktoś inny ale nie Adam. - Na to wygląda. - spojrzała na niego. Zawsze uważała go za przystojnego mężczyznę. Teraz jednak, w tym świetle, wydał się jej wręcz idealny. Czy było to spowodowane działaniem jakie wywierało na nich to pomieszczenie? Możliwe, choć mało prawdopodobne. Tego pytania się bała. Nie chciała tego. Miała nadzieję, że chłopak myśli tak samo. A może było to najlepsze dla nich? Tylko z jakiego powodu miałoby to być dobrym rozwiązaniem? Spojrzała na niego przybliżając się. W końcu nie miała powodów aby się go bać. - Ja... Nie wiem. - było to szczerą prawdą. - Jedynie jestem pewna tego, że nie chcę udawać. Już nie. - prawdą jest, że do dziś nawet nie wiedziała, że to robi. Podejrzewała ale pewności nie miała. - A ty? - spojrzała na niego z pytaniem w oczach. Od niego zależało jak to wszystko potoczy się dalej.
Czy chciał udawać? Oczywiście, że nie! Wystarczyło mu, że w domu musiał udawać kogo innego. A jeśli chodziło o krukonkę to gdyby mógł powiedziałby całemu światu, że ją kocha. Zaraz... to była miłość? uh, jak nawet myśli tak krzyczały to co innego mogło być. to nie było zwykłe "więcej niż przyjaźń". Kiedy zbliżyła się do niego uśmiechnął się. Teraz ich dzieliło bardzo mało. schylił nieco głowę. Był od niej wyższy o dobre piętnaście centymetrów. Dziewczyna wcale nie była mała, ale on? Chyba zbyt szybko urósł. Teraz będzie stał w miejscu. Teraz musiał mięśnie jeszcze bardziej wyćwiczyć. - Nie, nie wiem czy teraz dałbym radę udawać. Nie jestem aż tak dobrym aktorem. Zawsze mnie zdradzą jakieś spojrzenia czy uśmiechanie nawet na odległość. Ale tak naprawdę to mimo wszystko nie chcę udawać. - powiedział. Cieszył się, że zaryzykował i powiedział. Może nie wszystkie dziewczyny są takie? Może nie powinien ich porównywać do jednego błędu? Z resztą Clarissy nigdy nie porównywał. Kiedy tak się zauroczył? Przez gry karciane? Pewnie tak. Przygryzł wargę i popatrzył na nią, chociaż teraz już ich dzieliło kilka milimetrów. Spojrzał na jej usta, a po chwili z powrotem w jej oczy. Absolutnie nie chciał się spieszyć z niczym jeżeli ona tego nie chciała.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Przez cały czas patrzyła w jego oczy. Nie potrafiła oderwać od nich swojego spojrzenia. Tak jakby mogła z nich wszystko wyczytać. Dopiero gdy chłopak pochylił się nad nią przeniosła swoje spojrzenie na jego usta. Matko jak ona chciała go teraz pocałować. Czy wcześniej nie odczuwała tego pragnienia? Owszem, odczuwała. Tylko za każdym razem starała się wmówić sobie, że jest to niemoralne. Bo niby jak mogła całować swojego przyjaciela. No właśnie. Teraz się to zmieniło, jednak nadal nie potrafiła tego zrobić. Może było za wcześnie? A może była to nieodpowiednia chwila? Nie, raczej nie chodziło o to. Po prostu zaskoczyło ją to wszystko. Zawsze myślała, że takie rzeczy zdarzają się w książkach które czytała. Nie odsunęła się jednak od niego, jedynie spojrzenie przeniosła z powrotem na jego oczy. - Nie sądziłam, że tak może się nam poukładać. - zamyśliła się mrużąc oczy. Widząc jak jego wzrok błądzi po jej ustach momentalnie puls jej przyśpieszył. Czyżby i on chciał ją pocałować? Możliwe. Wystraszyło ją to trochę. Niby taka odważna, a zwykłego całusa się boi. - Powinnam już wracać do dormitorium. Robi się późno, a szlaban nie jest dobrą perspektywą na spędzanie wieczorów. - puściła jego dłonie. Sklepienie momentalnie przybrało ciemną barwę. Brakowało jej jego dotyku ale co miała poradzić? Musiała uciekać puki miała jeszcze szansę. Nie chciała go jednak od tak zostawiać. Podnosząc się na palcach ucałowała go w policzek po czym wyszła pośpiesznie z sali. Serce waliło jej jeszcze długo po jej opuszczeniu, a policzki były zaróżowione. Nie mogła uwierzyć w to co się tam stało.
Jest to ostatni etap rozgrywek. Gramy do momentu, aż zwycięży jedna osoba, która zostanie Królem lub Królową Durni. Zasady gry znajdziecie tutaj. Na odpisy macie 3 dni, po tym czasie Mistrz Gry zdyskwalifikuje nieaktywnego gracza, a reszta będzie mogła swobodnie kontynuować grę.
Odkąd dowiedziałem się, że w finale rozgrywek durnia bierze udział trzech Salemczyków, uznałem, że to tylko dowód na podkreślenie, że po prostu jesteśmy lepsi od tych Brytyjczyków. Byłem absolutnie pewien, że ktoś z nas musi pokonać tamtego Hogwartczyka, tak by wygrana pozostała po stronie Ameryki. Oczywiście najpiękniej byłoby, gdybym to ja był tym głównym zwycięzcą. To była dziwna sala z zaczarowanym niebem pełnym gwiazd, ponadto musiało tu być automatycznie nieco mroczna atmosfera, skoro główne oświetlenie padało z ciemnych niebios. Jako, że jeszcze nie było tu żadnego z moich przeciwników, zająłem miejsce przy stoliku (zgaduje, że na potrzeby gry był tu takowy). Bycie tu z Salemczykami miało swoje zalety, wiedziałem bowiem, że jeśli wylosowałbym kartę zdradzającą jedne z moich tajemnic, mniej więcej usłyszałoby je nie aż tak kontrowersyjne towarzystwo. Przez chwile bardziej zająłem się gapieniem w to dziwne sklepienie, czekając, aż moi dzisiejsi przeciwnicy się pojawią. Potem w końcu po prostu sięgnąłem po jedna z pierwszych kart leżącej na talii ustawionej po środku stołu. Śmierć. Przynajmniej była to silna karta, liczyłem więc, że nie będę martwy już w pierwszej kolejce. Bo to byłoby mocno frajerskie.
Fajnie, że dostała się do ostatniego etapu rozgrywek. Dureń był zabawną i ciekawą grą, to też gdy dostała list była bardzo zadowolona z tego faktu. Jedyne, na co liczyła to fakt że nie będzie musiała wydawać żadnego sekretu. Zbyt wiele ich miała, a ta gra często zmuszała ludzi do czegoś takiego. No trudno. Raz się żyje, nie?! Weszła do gwiezdnej sali rozglądając się, czy jest już ktoś w środku. Widząc Cyrusa uśmiechnęła się do niego delikatnie. Ostatnio widziała go chyba na imprezie. Jakoś tak nigdy ze sobą nie rozmawiali, bo ten trzymał się bardziej Salemczyków, a ona Hogwartczyków. No, przynajmniej to był jeden z powodów, ale nad innymi się nigdy jakoś nie zastanawiała. - Hey - Przywitała się krótko i usiadła przy stole - Jak po imprezie? Wszystko poszło po waszej myśli? - Zagaiła będąc ciekawą czy działo się coś jeszcze po jej wyjściu. Ona resztę wieczoru spędziła w gabinecie pielęgniarki na wykładzie na temat bójek. A co najlepsze to nie była jej wina, że tak się sprawy potoczyły. No... Może trochę.
Winnie nie ma pojęcia jakim cudem dostała się do finału. Była obecna na jakiś jednych rozgrywkach, na których ludzie zwyczajnie porzucali grę, dzięki czemu nie odpadła na samym początku. Później przegrywała z kretesem, dopóki nie nastąpiła jakaś idiotycznie długa dogrywka, gdzie jakimś cudem jej przeciwnik został powieszony. Dlatego jest co najmniej zdumiona swoimi umiejętnościami gry w durnia. Gdy wchodzi do sali uśmiecha się wesoło i gwiżdże coś pod nosem. Wygląda jak to Winona w swoich podartych dżinsach, kowbojkach oraz koszuli w kratę. Włosy związała w gruby warkocz, którym bawiła się co jakiś czas. - Siema – mówi Winona do Cyrusa i siada bezpardonowo obok niego, szturchając go delikatnie w ramię. Podnosi wzrok na mamroczącą coś pod nosem Vitorię i bez słowa słucha co ma do powiedzenia, nie komentując nic, ani nie witając się z nią, w manifeście do jej poprzedniego zachowania na właśnie rzeczonej imprezie. Winona wyciąga bardzo silną kartę, ponownie zadziwiona swoim fartem.
Enzo nie był specjalnie pozytywnie nastawiony do tej gry. Nie czuł się specjalnie dobrze w towarzystwie Salemczyków, ale to pewnie bardziej ze względu na to, że nie nigdy nie odnajdywał się w grupie, dopóki lepiej nie poznał ludzi, którzy ją tworzyli. Mimo wszystko, on był akurat całkowicie wolny od wszelkich uprzedzeń względem pochodzenia nowych przyjezdnych uczniów, bardziej drażniła go ich arogancja, ale póki co, na razie przed nikim nie wygłaszał swoich opinii. Zresztą, gdyby ich nienawidził, byłby po prostu hipokrytą. Sam nie był tutejszy i jakby na dowód tego, nosił mundurek szkolny, na którym wciąż można było dostrzec herb Hechiceros z miotłą otoczoną cyframi od zera do dziewięciu, nawet mimo tego, że wyżej znalazł się symbol Ravenclaw i szata była teraz czarno - niebieska. Nigdy nie odcinał się od swoich korzeni, zwłaszcza, że tak dobrze zapamiętał swój dom, chociaż nigdy jakoś często o nim nie myślał, więc w pewnym sensie zazdrościł im wszystkim tego, że mogą być w Hogwarcie razem. Na pewno byli bardziej zgrani niż on, Phoenix i reszta Hiszpanów. Wszedł do sali jako ostatni, ale to nie szkodzi. Ostatnio miał odrobinę zbyt napięty grafik, co można było zawdzięczać dziesiątce zajęć, jakim poświęcał czas, lekcjom oraz bezsensownym szlabanom. Spotkań z Shenae nie wliczał w to podsumowanie, bo siłą rzeczy były dla niego już raczej stałym elementem dnia. - Cześć. - przywitał się, poprawiając koszulę z zielonego materiału, jaką miał narzuconą na biały t-shirt bez nadruku. Ubrał się tak jak zwykle, luźno, ale też nie niedbale. Zajął miejsce gdzieś obok Winnie, siłą rzeczy musząc też mieć po jednej stronie Vittorię. Nie był z tego specjalnie szczęśliwy - wciąż pamiętał co napisała pod ostatnim wpisem Obserwatora, a że nie wiedział jakie ma relacje z Lilith, uznał, że ten komentarz był przytykiem także w jego stronę. Wyciągnął całkiem mocną kartę, więc poczuł się spokojny, najwyraźniej nie wiedząc, że pozostali również wylosowali nawet przyzwoite.
Halvorsen nie spodziewał się, że gra tak szybko wyeliminuje jednego z graczy. Cyrus miał sporo szczęścia, że jego talia po prostu spłonęła. Mogły mu się trafić inne, o wiele mniej przyjemne karty, które dodatkowo zrobiłyby mu krzywdę zanim same stanęłyby w ogniu. Cóż, w każdym razie on nie narzekał, to był już jeden przeciwnik mniej, a zaistnienie szansy na szybkie skończenie gry trochę go pocieszało. Mógłby robić teraz parę innych rzeczy, jakie na pewno byłyby bardziej… praktyczne, bo czy przyjemne to można polemizować. W każdym razie, finał durnia jakoś niekoniecznie bezboleśnie wpasował się w jego grafik. Sięgnął po kolejną kartę, spoglądając ukradkiem po pozostałych przy grze dziewczętach, a potem zerknął na to co wylosował. Och, no i mamy dubel. Miał w pamięci fakt, że historia lubi się powtarzać, ale sam nie wiedział czy powinien być z tego powodu szczęśliwy czy raczej niekoniecznie. Chociaż mógłby szybko wyjść, to zawsze coś.
Widok Winnie zdecydowanie starł uśmiech z jej twarzy. Gdy ta zaczepiła ją ostatnio na imprezie naprawdę podpadła. Co kogo obchodziło z kim się zadaje? Owszem, był Amerykanką. Chodziła razem z nimi do szkoły w Salem i kojarzyli się z widzenia. Tylko, że teraz to już przeszłość. Ich szkoła spłonęła, a tu są tylko gośćmi. I akurat ona pozostawała miła i przychylna dla Anglików widząc w nich świetnych kompanów do rozmów. W każdym razie to nie była sprawa Win. - Cześć Winnie – I z nią przywitała się z uśmiechem, choć nie był to wesoły, a raczej ironiczny wyraz twarzy. Nie musiała z nią rozmawiać, więc na nic więcej się nie wysiliła. Zastanawiała się, czy tylko uczniowie Salem doszli do finału? Jej pytanie uzyskało odpowiedź gdy wszedł Enzo. O, to nie ten z którym sypia Lilith. Uśmiechnęła się do niego jedynie. Gdy karty Cyrusa spłonęły było już wiadomo, że on niestety nie zagra. Westchnęła. No szkoda. Z całej trójki chyba tylko z nim mogła utrzymywać jakieś neutralne relacje. Wyciągnęła swoją kartę.
- Hej – odpowiada Vittori bez cienia uśmiechu, obdarzając ją jedynie bardzo przelotnym spojrzeniem. Nic jej nie obchodziło podejście Brockway do obecnej sytuacji. Hensley patrzyła na świat swoimi amerykańskimi oczami i w tej chwili w pełni gardziła postawą brunetki. Miała wrażenie, że na siłę chce być kimś. W końcu kto inny całuje się z blondwłosymi chłopcami na oczach swoich innych potencjalnych chłopaków? Do sali wchodzi nowy chłopak i Winnie przez chwilę przygląda mu się z ciekawością. O ile wszyscy w Hogwarcie byli piękni i młodzi oczywiście, ten wyglądał już zupełnie powalająco, szczególnie, dodatkowo ze swoim niedbale efektownym ubraniem. Winnie klasyfikuje go jako pięknego chłopca, który nie może być specjalnie interesujący. Nie ma pojęcia, że na dodatek jest dzikim obcokrajowcem, więc to jakiś super, niesamowity pakiet. Bo w końcu na pewno jest również inteligentny skoro należy do Ravenclawu, ale niestety Hensley nie widzi mundurku i nie wie w jakim domu się znajduje. Dlatego Winona jednak jedynie uśmiecha się do niego i wita wesoło, podnosząc rękę do góry. - Winona – przedstawia mu się krótko. W sumie może o nim już słyszała od Devena i nawet nie wiedzą jak dużo ich łączy! Na dodatek dość dobrze zna jego dziewczynę. Wins robi smutną minkę do swojego najlepszego przyjaciela, który odpada od razu w pierwszej rundzie i wzdycha głęboko, bo w końcu została tu sama na placu boju wobec tego. Krzywi się do tego widząc jak słabą kartę wylosowała.
Wyjątkowe promienie padają na Ciebie, bez względu na to, gdzie grasz. Na twym ciele pojawia się wyjątkowa, mocna opalenizna. Właściwie, jesteś lekko pomarańczowy, no pewno nie wygląda to zbyt naturalnie, a będziesz musiał z tym wytrzymać aż do końca gry.
Sam nie był pewien czy chce w jakiś sposób odpowiadać na uśmiech Vittorii. Nie był osobą, która aż tak szybko puszczała w niepamięć ewentualne uszczerbki na dumie, a komentarz dziewczyny na profilu Obserwatora zdecydowanie go poirytował, ale mimo wszystkich swoich wad, Enzo bucem nie był. Uniósł więc dłoń, dając jej do zrozumienia, że zauważył jej uśmiech, ale nic nie powiedział, bo i przecież przed chwilą się przywitał. Do Winnie podszedł trochę inaczej, ale bardziej ze względu na to, że jej po prostu jakimś cudem jeszcze nie kojarzył, a przynajmniej z wyglądu. Zastanawiał się jak to możliwe, gdyż z reguły takie dziewczyny jak ona chociaż na chwilę przykuwały jego uwagę. Była taka inna w tych swoich kowbojkach i podartych jeansach, ale kiedy tylko się przedstawiła, co nieco rozjaśniło mu się w głowie. - Enzo - odpowiedział na jej przedstawienie się w jeszcze krótszy sposób, ze względu na to, że jego imię miało o parę literek mniej niż jej i uśmiechnął się do niej nieznacznie. Więc to była ta dziewczyna Devena? Zmierzył ją ostatnim spojrzeniem, zapamiętując dobrze, że była całkiem ładna. Niestety, nie wiedział jeszcze, że miewała jakieś spięcia z jego przyjacielem, gdyż na potrzeby tej gry lepiej założyć, że do spotkania w menażerii jeszcze nie doszło. Także ocenił ją po prostu jako całkiem normalną, być może miłą dziewczynę, która lubiła sobie pograć w durnia i wróciła, aby dalej uszczęśliwiać pewnego Indianina. Nie zwrócił większej uwagi na to, że jej skóra przybrała przed chwilą pomarańczowy odcień, najwyraźniej musząc iść z duchem tradycji i… samemu wyciągając najgorsze możliwe położenie przy losowaniu karty. Spodziewał się przegranej, a chociaż nie było mu straszne opalanie, nagle zobaczył w tym jakąś ironię losu.
Jej komentarze zdecydowanie nie miały jakkolwiek uderzyć w Enzo. Ona prowokowała Lilth, do niego nic nie miała. Więc gdy ten uniósł rękę stwierdziła, że nie ma co zmuszać kogoś do rozmów czy coś. Nie brakowało jej ludzi do tego. Postanowiła skupić się na grze, bo jakoś tak miała ochotę dzisiaj to wygrać. Zignorowała więc całe markotne otoczenie i skupiła się na kartach... Nie mogła jednak nie zwrócić uwagi na to, co cudowny Dureń zrobił Winnie. Powstrzymała śmiech pod nosem wydając z siebie tylko krótkie prychnięcie. Zdecydowanie jej pasowało do jasnych włosków. U mugoli mówiło się na to „Solara” i nie raz widywała takie dziwolągi, więc jej wygląd nie był zaskakujący. Ale zdecydowanie zabawny. Miała nadzieję tylko, że ona nie skończy jeszcze gorzej. Wzięła kartę i spojrzała na nią. Była mocna więc liczyła na przetrwanie kolejnej rudny.
Winona odpowiada Enzo odrobinę szerszym uśmiechem i odrzuca włosy do tyłu. No pewnie, że była ładna! I na dodatek wcale nie miała żadnych spięć z Devenem, to Deven miał spięcia z jej przesadnie otwartym charakterem. Winona niestety nie ma pojęcia, że chłopak jest przyjacielem jej Indianina, bo wtedy z pewnością podjęłaby jakikolwiek temat. A tak klnie tylko zirytowana na jej kolor skóry. Jakimś cudem to już kolejny dureń, w którym musi od samego początku siedzieć z przesadnie pomarańczową cerą. Podnosi wzrok na Vittorię, która prychnęła krótko. Gdyby to był ktokolwiek inny, a nie ona, zapewne roześmiałaby się i rzuciła jakimś komentarzem na temat jej pecha co do dziwnego odcienia skóry. Jednak ponieważ do była Brockway, Hensley skrzywiła się odrobinę. - Przypominam teraz odrobinę ciebie, kiedy nakładasz swój makijaż – rzuca bardzo uprzejmie w stronę Amerykanki i uśmiecha się do niej, wygłaszając ten niespecjalnie miły komentarz i podnosząc swoją kartę.
Wyjątkowe promienie padają na Ciebie, bez względu na to, gdzie grasz. Na twym ciele pojawia się wyjątkowa, mocna opalenizna. Właściwie, jesteś lekko pomarańczowy, no pewno nie wygląda to zbyt naturalnie, a będziesz musiał z tym wytrzymać aż do końca gry.
Enzo czuł się trochę tak, jak w towarzystwie Lilith oraz Shenae jednocześnie. Napięcie, jakie przez moment zawisło w powietrzu wcale mu się nie spodobało, bo i lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami nie wspominał zbyt dobrze, zupełnie tak, jak i bezsensownego paplania Obserwatora na tematy, o których nie miał pojęcia. Nieznacznie się skrzywił, nie komentując tego w żaden inny sposób jak jedynie pozostaniem w bezruchu. Zresztą, nie miał za dużo czasu na gadanie, nawet gdyby chciał. Jego skóra szybko przybrała barwę podobną do tej, jaką nosiła teraz Wins i o ile na niej, wcześniej już wystarczająco opalonej, wyglądała ona nie aż tak tragicznie, tak jego zmieniała dość konkretnie. - Rety, to jest okropne. - mruknął, spoglądając na swoją pomarańczową rękę, woląc nie wiedzieć jak wygląda teraz jego twarz. W każdym razie nie patyczkował się ze swoim niezadowoleniem i odrzuciwszy na bok irytację (co nie przyszło mu z łatwością), sięgnął po kolejną kartę, wyciągając równie słabą co poprzednio.
- O Winnie, smutno że mylisz czerwoną szminkę i czarny tusz z samoopalaczem. To trochę nie przystoi kobiecie. Zresztą nie każdy ma co ukrywać pod toną tapety na twarzy - Uśmiechnęła się do niej słodko nie dając się oczywiście sprowokować, no po co co? W tej sytuacji, to akurat ona zdecydowanie miała przewagę. Ciekawe jak długo. O ludzie, Ci to mieli niesamowite szczęście. Oboje skończyli z tą jakże piękną opalenizną. Dobrze, że to trwało tylko do końca gry, bo zapewne Enzo miałby problem żeby podrywać She i Lilith jednocześnie z takim pomarańczowym odcieniem skóry. Nie, żeby był mniej atrakcyjny, bo przystojna osoba zawsze będzie przystojna, ale obecnie bardziej zwracało się uwagę na to, że wygląda jak marchewka. Jak na razie nie trafiła jej się żadna słaba karta i już wiedziała, że to iż obecnie się śmieje z przeciwników skończy się dla niej niepomyślnie. Karma się zemści, czy coś. W każdym razie jakoś tak w końcu się odezwała choć chyba zrobiła to niekontrolowanie - Nie martw się, ładnemu we wszystkim ładnie - Rzuciła do Enzo trochę go pocieszając i jednocześnie podciągając to pod przytyk do Winnie, nawet nie podnoszą wzroku znak kart, bo właśnie wyciągała kolejną. Bardzo mocną więc liczyła, że nie przegra. Nie chciała by być podduszona. Widziała jak ludzie po tym reagowali. Masakra.
Parska śmiechem na słowa Brockway, uznając je za niezbyt udaną ciętą ripostę. - Nie wiem czy ty powinnaś mówić czego nie przystoi kobiecie. Słyszałam, że pół Hogwartu już zdążyło spróbować tej twojej czerwonej szminki – mówi rozbawiona Winnie. Biedny Enzo, z pewnością nie był w komfortowej sytuacji, ale przynajmniej to była chociaż trochę interesująca rozgrywka. Na ostatniej jedynie jakiś chłopak mówił do niej „Wina”, bogowie wiedzą dlaczego. Królowa Teksasu śmieje się jeszcze głośniej, bo po pierwsze, Enzo jest pomarańczowy jak ona, po drugie Vittoria mówi do niego, że ładnemu we wszystkim ładnie. Jeśli próbowała dać jej do zrozumienia, że uważa ją za nieatrakcyjną owym komentarzem i do tego wcześniejszą wzmianką na temat tony tapety, to trafiła pod zły adres. Hensley za wysoko się ceni, by ktokolwiek mógł jej wmówić, że nie wygląda spektakularnie każdego dnia. Nawet z pomarańczową opalenizną. Sięga po kolejną kartę, która okazuje się być bardzo mocna i poprawia zawadiacko swój kowbojski kapelusz.
Enzo zdecydowanie nie czuł się dobrze w towarzystwie dogadujących sobie dziewcząt. Gdyby tylko potrafił radzić sobie z nimi wtedy, gdy zachowywały spokój, pewnie mógłby teraz łudzić się, że dałby radę powstrzymać je od kłótni, gdyby chciał. Tyle, że złudne poczucie bezpieczeństwa było teraz dla niego nieosiągalne. Pomarańczowy kolor skóry trochę go drażnił, ale słowa Vittori trochę go rozbawiły. Taak, z pewnością. W każdym razie, nic nie powiedział, woląc tę chwilę upokorzenia po prostu przemilczeć, tak samo jak puścić mimo uszu całą rozmowę toczącą się między Wins i Titi. Na szczęście (w nieszczęściu), zaczęło mu to przychodzić zaskakująco łatwo. Zaklęcie confundus z pewnością nie było jego ulubionym. Zdecydowanie bardziej podobało mu się, kiedy został oblany wiadrem wody na poprzedniej grze, nawet jeśli Shenae wtedy się na niego (lub na Lilith, sam już nie wiedział) zirytowała. Wtedy chociaż nie myślało mu się tak opornie. Próba przypomnienia sobie co oznaczał dla niego kapłan trochę przerastała jego możliwości, tak samo jak zrozumienie, że oto w najgorszym stylu zaraz odpadnie z gry. Trzy jedynki pod rząd, tak potrafi tylko wyjątkowy szczęściarz.
- No już tak nie zazdrość i skup się na grze – Dodała najwyraźniej kompletnie nie zrażona wytknięciem jej bycia „puszczalską”. Kiedy się wybiera taki styl życia trzeba być świadomym ryzyka jakie się przy tym przyjmuje. Na przykład niepochlebnych opinii. Tylko, że Vittoria miała gdzieś to, co sobie taka Winnie o niej sądzi. Przede wszystkim dlatego, że nie zamierzała już wracać do Salem. Po zakończonym roku szkolnym wyjeżdża. A jeśli nie, to pójdzie na studia do Hogwartu. Więc tak czy siak zostanie tutaj, a blondyna zapewne przy pierwszej możliwości wróci do Ameryki. Kontaktu mieć ze sobą nie muszą. Kolejna karta była w porządku, ale wydawało jej się, że ma spore szanse przegrać dlatego wolała uciąć te przekomarzanki. Musiałą uważać na co rusz gorsze karty, które mogły by ją zmusić na przykład do ciągłego tańca. Ta chyba była jedną z najgorszych mimo że łagodna w swoim działaniu.
Patrzy na Vittorię ze zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się jak to możliwe, że jest taka głupiutka. O ile często spotykała się z określeniem, że Salemczycy są płytcy i znacznie mniej inteligentni niż Anglicy, to fakt, że ludzie z Hogwartu dołączyli do swojej grupki królową głupoty, wydawał się być dość ironiczny. W końcu nikt z wysokim IQ nie podszedłby w taki sposób do kwestii zbyt dużej otwartości seksualnej w sensie, nie pozytywnym, czyli wolnego ducha, a raczej w bardziej przyziemny sposób, bycia łatwą osobą. Winona wzrusza ramionami, kręci głową i postanawia nie kontynuować rozmowy. Najwyraźniej Winnie i Titi nie będą najlepszymi przyjaciółkami na zawsze. Enzo nie odzywał się z pewnością nie chcąc uczestniczyć w problemach dziewczyn, a z biegiem czasu zapewne nie wiedział o co chodzi. Hensley uśmiecha się pod nosem widząc jego lekko zdezorientowaną minę. W końcu Wins wyciąga kolejną kartę, która jakimś cudem jest ponownie najsilniejsza ze wszystkich.