Ian gwałtownie zarumienił się na takie postawienie sprawy, bo to wcale nie było przyjemne, tym bardziej że tak naprawdę Lockie w pewnym sensie miał rację. Sport, poza jazdą konną i pieszymi wędrówkami, nigdy go nie interesował, nie znajdował w tym przyjemności, nie rozumiał, co ludzie widzieli w takim, czy innym zachowaniu, wydawało mu się to zwyczajne dziwne, chociaż jednocześnie nie lubił jedynie leżeć na kanapie. Teraz jednak, kiedy został w tak brutalny sposób zderzony z prawdą, od jakiej nie dało się tak po prostu uciec, poczuł się dotknięty do żywego i coś tam wymamrotał, ale nie miało to żadnego sensu, jednocześnie robiąc się tak czerwony, że z całą pewnością mógłby zostać wzięty na dorodnego, dojrzałego pomidora. - To wszystko związane jest z prawdopodobieństwem, ale tak właściwie to czasami nie da się tego tak wyliczyć, prawda? To znaczy, chodzi mi o to, że możesz podejrzewać, jak pójdzie drużynie, ale jeśli z jakiegoś powodu nagle któryś zawodnik będzie kontuzjowany, to wszystko i tak jest jak krew w piach - zauważył nieco filozoficznie, przy tej okazji machając rękami, jakby to było w tym wszystkim najważniejsze, a później zaczął spoglądać na koguty, o których mówił mu Lockie, starając się zrozumieć, co właściwie miał przed sobą, marszcząc brwi i czując, jak mocno bije mu serce. Musiał podjąć jakąś decyzję, ale tak się składało, że jakoś żadna nie wydawała mu się do końca sensowna. - Chyba te sprytniejsze wydają mi się, no, lepsze? W sensie siła to dużo, tak, ale czasami trzeba mieć też technikę albo jakiś sposób na pokonanie przeciwnika, a nie tak tylko, o, tak skoczyć i już, bo to też bywa bez sensu - stwierdził z namysłem, widząc, jak ludzie się dookoła nich pchali, obstawiając pierwsze walki, a on zastanawiał się, co się tutaj wyprawiało, bo chyba nie do końca pojmował powód nadmiernej ekscytacji zebranych. Ian gwałtownie zarumienił się na takie postawienie sprawy, bo to wcale nie było przyjemne, tym bardziej że tak naprawdę Lockie w pewnym sensie miał rację. Sport, poza jazdą konną i pieszymi wędrówkami, nigdy go nie interesował, nie znajdował w tym przyjemności, nie rozumiał, co ludzie widzieli w takim, czy innym zachowaniu, wydawało mu się to zwyczajne dziwne, chociaż jednocześnie nie lubił jedynie leżeć na kanapie. Teraz jednak, kiedy został w tak brutalny sposób zderzony z prawdą, od jakiej nie dało się tak po prostu uciec, poczuł się dotknięty do żywego i coś tam wymamrotał, ale nie miało to żadnego sensu, jednocześnie robiąc się tak czerwony, że z całą pewnością mógłby zostać wzięty na dorodnego, dojrzałego pomidora. - To wszystko związane jest z prawdopodobieństwem, ale tak właściwie to czasami nie da się tego tak wyliczyć, prawda? To znaczy, chodzi mi o to, że możesz podejrzewać, jak pójdzie drużynie, ale jeśli z jakiegoś powodu nagle któryś zawodnik będzie kontuzjowany, to wszystko i tak jest jak krew w piach - zauważył nieco filozoficznie, przy tej okazji machając rękami, jakby to było w tym wszystkim najważniejsze, a później zaczął spoglądać na koguty, o których mówił mu Lockie, starając się zrozumieć, co właściwie miał przed sobą, marszcząc brwi i czując, jak mocno bije mu serce. Musiał podjąć jakąś decyzję, ale tak się składało, że jakoś żadna nie wydawała mu się do końca sensowna. - Chyba te sprytniejsze wydają mi się, no, lepsze? W sensie siła to dużo, tak, ale czasami trzeba mieć też technikę albo jakiś sposób na pokonanie przeciwnika, a nie tak tylko, o, tak skoczyć i już, bo to też bywa bez sensu - stwierdził z namysłem, widząc, jak ludzie się dookoła nich pchali, obstawiając pierwsze walki, a on zastanawiał się, co się tutaj wyprawiało, bo chyba nie do końca pojmował powód nadmiernej ekscytacji zebranych.
|