Wybieg dla kur, położony w pewnej odległości od wioski z uwagi na hałas wydawany przez czarnioski oraz zabobony dotyczące niektórych kogutów. Mieszkańcy wierzą, że cała rasa czarniosek jest powiązana z kłobukiem - demonem, który pod postacią czarnego koguta sprowadzał różne nieszczęścia na czarodziejów, jak chociażby swoim pianiem mógł skisić mleczuchowe mleko, co psuło smak każdej potrawy. Jednak z uwagi na zdolności czarniosek nie pozbyto się tych kur, ale od wielu lat trzyma się je w pewnym oddaleniu od wioski.
Bitwa kogutów - nielegalna atrakcja Oczywiście ryzyko posiadania demona pomiędzy swoimi kogutami sprawia, że wielu mieszkańców wioski rwie się ochoczo do różnego rodzaju walk kogutów. Jest to temat tabu, a hazard jest nielegalny, wobec czego każdy uczeń, który chce wziąć w nich udział rzuca k6, gdzie wynik 1 oznacza, że jeden z opiekunów był obok i widział całe zdarzenie - grozi ci szlaban. Należy zapłacić wpisowe 50g do właściciela wybiegu, który następnie wpuszcza cię do starej stodoły, na której środku jest urządzony ring dla kogutów. Zwycięzca, czyli ten kto obstawi odpowiednio walkę, zdobywa 150g. Dla przegranych przewidziane są jajka czarniosek w ramach nagrody pocieszenia.
Walki kogutów polegają na obstawianiu, który z osobników okaże się silniejszy. W tym celu gracz rzuca jednocześnie dwie pary kości na koguta (k6) oraz jego siłę (k100) - dla swojego championa i jego przeciwnika oraz jedną kość literową na to, czy champion zapieje.
Kość sześcienna - wybierz swojego koguta 1. pierwszy, ale niekoniecznie najlepszy - kogut z białą jedynką na plecach jest najmniejszy ze wszystkich, wydaje się nieco wystraszony, ale kto wie, czy nie są to tylko pozory, skoro został wybrany do walk. Ten kogut pozwala ci na jednorazowy przerzut k100 na jego siłę, ale pod uwagę bierze się wtedy wynik przerzuconej kości. 2. biała dwójka sugeruje, że ten kogut jest o krok od bycia najlepszym, więc jego wybór wydaje się właściwy. Rzuć k6 i wynik pomnożony razy dwa odejmij od siły ataku drugiego koguta (przeciwnika, bądź twojego, jeśli walczysz przeciw kogutowi nr 2). 3. jak potrójny atak - ten kogut atakuje szybko, niemal jednocześnie dziobiąc i drapiąc pazurami. Rzuć k6 i wynik pomnożony razy trzy dodaj do jego ataku. 4. posiada tajną broń, jaką jest jego głos, czy raczej jego brak - bez względu na to co się dzieje, ten kogut nigdy nie pieje. Niezależnie od wyniku kości literowej, rozpatrujesz ją jak spółgłoskę. 5. przed ostatni, jak przed ostatni widok przed walką - ten kogut wygląda strasznie, jakby był upiorem, który zagubił się między innymi kurami, co działa deprymująco na jego przeciwników. Od wyniku kości ataku drugiego koguta odejmij 40. 6. ostatni, ale niekoniecznie najgorszy - jest to największy i najbardziej przerażający kogut, jakiego kiedykolwiek widziałeś i nie chciałbyś, aby to ciebie obrał za swój cel - jego dziób oraz pazury wydają się ostrzejsze od noża, zaś skrzydła zdają się mieć siłę, aby latał. Ten kogut posiada +40 do wyniku k100.
Kość stuścienna - siła koguta mieści się w jego dziobie - wygrywa ten kogut, którego wynik k100 po uwzględnieniu modyfikatorów jest wyższa.
Kość literowa - jak głośno pieje - jeśli wypadnie spółgłoska, twój kogut walczy właściwie w milczeniu, nic się nie dzieje; jeśli wypadnie samogłoska A - pianie koguta sprowadza w to miejsce jednego z mieszkających w wiosce aurorów i zostajesz ukrany grzywną za udział w nielegalnych walkach w postaci 100g (odnotuj zapłatę w odpowiednim temacie) E - pianie koguta sprawia, że mleko mleczuchy naprawdę skisło, a ty masz pecha przez dwa kolejne wątki - ciągle czujesz odór zsiadłego mleka I - pianie koguta sprawia, że przeciwnik dostaje nagle wigoru - dodaj 40 do jego wyniku k100
Przykład: gracz rzucił pary: 2, 57 i 6, 14 oraz I. Jego kogut to 2, który pozwala mu na dorzut K6 i po pomnożeniu razy dwa odjęcie od kości przeciwnika. Gracz wyrzucił 5, a więc odejmuje 10 od ataku przeciwnika. Jednak jego kogut pieje, w sposób, który dodaje wigoru przeciwnikowi i należy dodać 40 do jego ataku. Przeciwnik to kogut 6, który ma +40 do ataku, a więc ma 54, ale odejmujemy od niego 10 z uwagi na modyfikator koguta o stawianego przez postać oraz dodajemy 40 (wynik piania). Ostatecznie kogut obstawiamy przez gracza ma atak 57, zaś przeciwnik 84, a więc gracz przegrywa.
Kod:
<zgss>Opłata wpisowego</zgss> tu podlinkuj opłacenie 50g <zgss>Złapany czy nie</zgss> dotyczy tylko uczniów: podlinkuj wynik k6 na to czy złapał cię opiekun <zgss>Obstawiany kogut</zgss> podlinkuj i wpisz wynik k6 oraz k100 <zgss>Czy pieje?</zgss> podlinkuj i wpisz wynik kości literowej <zgss>Ostateczna siła ataku</zgss> wynik k100 + modyfikatory wynikające z danego koguta <zgss>Przeciwnik</zgss> podlinkuj i wpisz wynik k6 oraz k100 przeciwnika, uwzględnij modyfikatory <zgss>Ostateczny wynik</zgss> wygrałem/przegrałem
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Piknik brzmiał niesamowicie przyjemnie i był czymś, co Christopherowi odpowiadał, z reguły bowiem odbywał się na świeżym powietrzu, a on zwyczajnie lubił w ten sposób spędzać czas, ciesząc się tym, co miał. Skoro zatem miał możliwość jedzenia w pięknych okolicznościach przyrody, na pewno nie zamierzał marudzić. Zaraz jednak zaśmiał się z uwag Gwen, dopytując ją, czy aby na pewno próbowała wszystkich sztuczek i przez chwilę zastanawiał się, czy mógłby jej jakoś pomóc. - Myślisz, że jeśli powiem jej, że chciałbym nauczyć się gotować tego, czy tamtego dla męża, to zdradzi mi kilka tajemnic? - zapytał, nie wiedząc, jak kucharka odniosłaby się do takich rewelacji, ale prawda była taka, że mógł coś podobnego spróbować osiągnąć. Nie miał z tym najmniejszego problemu, a nawet cieszyłby się, gdyby zdobył nową wiedzę, na dokładkę taką, jaką mógłby się z kimś jeszcze podzielić. Wspomniał o tym, kiedy nieoczekiwanie wyrósł przed nimi bies, a on sięgnął po różdżkę, próbując zrozumieć, co się tutaj dzieje. - Gwen, on się chyba niecierpliwi - powiedział cicho, przyglądając się dziadkowi, który sprawiał wrażenie, jakby faktycznie musiał uzyskać odpowiedź teraz, natychmiast, dokładnie w tej chwili, patrząc na kobietę, jakby chciał przebić ją spojrzeniem. - Może poproś go o coś prostego? Albo właśnie nie, żeby miał się czym zająć - powiedział ciszej, nachylając się do profesor, chociaż spodziewał się, że bies doskonale go słyszy. Wydawało mu się nawet, że łypnął na niego jednym okiem, jakby chciał mu powiedzieć, że miał się nie wtrącać i Chris westchnął cicho, wiedząc, że mogli tak sterczeć w środku pola jeszcze naprawdę długo. O ile oczywiście demon się nie zirytuje i nie postanowi ich obić. - Im dłużej je ignorujesz, tym robią się bardziej zirytowane, bandurki wyciągnęły mnie do lasu i tak pobiły, że cały byłem w siniakach - stwierdził, krzywiąc się lekko, ale uznał, że w zaistniałej sytuacji potrzebowali jednak działania, a nie zastanawiania się i widać było po nim, że chwilowo wyraźnie obudziła się w nim Gryfońska krew.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Było niesamowicie gorąco. To był jeden z tych dni, kiedy lato próbowało dać o sobie znać, pokazać, że jeszcze się nie skończyło, chociaż weszli już w sierpień i powoli dni stawały się coraz krótsze, a noce coraz zimniejsze. Był to również niewątpliwie niesamowity, piękny czas, od którego Carly nie zamierzała się odganiać, ale akurat w tej chwili miała ochotę znaleźć cień, zapaść się gdzieś i po prostu zniknąć, nic zatem dziwnego, że zwyczajnie paradowała w mokrych ubraniach, po tym, jak rozpędzona wpadła w nich do jeziora, pisząc i wydzierając się, jakby obdzierali ją ze skóry. Wiedziała, że wszystko się do niej przyklejało, że parowała, że prezentowała się mniej więcej jak wysuszona na wiór nimfa, ale znowu, nie było to coś, co ją kłopotało. Zaliczało się raczej do wydarzeń, o jakich mogła pomyśleć jutro, czyli dosłownie nigdy, zwyczajnie z zadowoleniem przemierzając świat, biegając od jednego cienia do drugiego, zrywając z przydrożnych drzew jabłka i mirabelki, od których pewnie była już teraz brudna. Prawdę mówiąc, niektórzy mogliby uznać, że wyglądała, jak nieboże, ale jej to w ogóle nie interesowało, tym bardziej że nie była tutaj sama, a jej towarzysz najwyraźniej nic sobie nie robił z tego, że spędzał czas w towarzystwie stracha na wróble, który próbował skosztować każdego kawałka życia, który ubiegał się o to, by istnieć całym sobą, bez chwili wytchnienia. - Słyszałeś? Kurczaki? – mruknęła, kiedy zatrzymała się, by wspiąć się na jego ramiona i sięgnąć po śliwki, które kryły się gdzieś wysoko w koronie drzewa. Zaraz też rozejrzała się, jakby to miało być nie wiadomo co i nie wiadomo, do czego miało ją to prowadzić. Była jednak pewna, że każdy szczegół Podlasia był godny tego, żeby go zapamiętać, była pewna, że potrzebowała każdego najmniejszego wydarzenia, by wyryło się w jej sercu i zostało tam już na zawsze. Poza tym wydawało jej się, że słyszała coś o nielegalnych walkach kur, choć wydawało jej się to zadziwiająco niemożliwe, a jednocześnie, cóż tu dużo mówić, nieco oburzające. Nie miała pojęcia, co się pod tym kryje, ale jak było się łatwo domyślić, Norwood musiała się dowiedzieć, z czym miałaby się zmierzyć i o co chodziło w tym całym zamieszaniu. Nie była w stanie przegapić dosłownie niczego, sięgała po wszystko, czerpiąc z tego całymi garściami, toteż teraz również nie zamierzała stchórzyć. - Chodź, przekonamy się, czy za chwilę nie zaczną nas gonić, jak wściekłe gęsi – stwierdziła, niebezpiecznie pochylając się na jego ramionach, chcąc na niego spojrzeć z góry.
Po swojej wybitnej przygodzie z wyścigami kaczek, Rosa zainteresował się szczególnie mocno tymi praktykami obstawiania zwierząt domowych w okolicach grodu. O ile kaczki wyglądały na zdrowe (niektóre aż nazbyt rozpieszczone) i zadbane, to dowiedziawszy się, o walkach kogutów zmarszczył swoje jasne, niemarszczące się czoło. To nie brzmiało jak bezpieczna, zabawna rozrywka, nawet jak na tych bezdusznych mieszkańców grodu, o których opinia jego, odkąd przyjechał, po wszystkich swoich doświadczeniach, zmieniła się on sto osiemdziesiąt stopni. Skierował się względnie spacerowym krokiem w stronę wielkich, złotych pól, z kompotem w ręku i słomianym kapeluszem na głowie. Gdyby nie to, że był za wysoki i stanowczo zbyt elegancki, nawet pomimo noszenia względnie wiejskiego outfitu, można by go nawet uznać za słowiańskiego potomka, z tymi złotymi włosami i niebieskimi oczami. Przemierzając piaszczystą dróżkę, dostrzegł czającego się w krzakach rzezimieszka, na co zwolnił kroku. Zdawało mu się, że rozpoznawał to obuwie i przez myśl mu przeszło, co też Shercliffe robi w krzakach, choć zaraz założył, że pewnie śpi. Popijając kompot, podszedł bliżej, zaglądając między wysokie trawy z góry. - Zgubiłeś coś? - zapytał uprzejmie. Mały przystanek na drodze do tego centrum rozboju i hazardu. A kto wie, może Orion zdecyduje się dołączyć?
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Jedyne, co - poza alkoholem - podobało mu się w tej wiejskiej atmosferze, to fakt, że nigdy nie musiał martwic się o łazienkę. Wystarczyło zejść z wydeptanej ścieżki, wejść choć trochę w pierwsze lepsze chaszcze i odwrócić się do świata tyłem. Jakkolwiek nie kochałby brudu miasta, to musiał przyznać, że dużo przyjemniej patrzyło mu się na ślady wilgoci pochłaniane przez ziemię, niż na ujebaną biel porcelany w obskurnej łazience metra, nie wspominając już, że oglądanie obłoków na czystym błękicie było znacznie bardziej satysfakcjonujące od doszukiwania się kształtów w chmurach pleśni na zaniedbanym suficie. - Wychodzi na to, że prywatność - odpowiedział więc, dając wyrwać się z tej błogości, ale tylko na tyle, by przez ramię zerknąć w górę na Atlasa, zaraz już unosząc kącik ust w górę - z tej samej strony, którą połową ust mówił, w drugiej trzymając tlącego się jeszcze papierosa. - Jeśli przyszedłeś potrzymać, to możemy się umówić na następny raz, bo teraz już za późno - poinformował kulturalnie, strzepnięciem kończąc cały ten uryniano-wiejski rytuał, by do mężczyzny odwrócić się już wraz z cichym dźwiękiem zapinanego rozporka. Zmierzył Atlasa spojrzeniem, dopinając guzik i bezmyślnie ocierając dłonie o boki spodni, nim nie poprawił ich przyszarpaniem za szlufki. - Wyglądasz... - podjął, robiąc krótką przerwę na zaciągnięcie się papierosem, by zaraz już złapać go między palce, posługując się nim nim do wskazania Atlasa Atlasowi, jakby ten nie miał dziś jeszcze okazji zerknąć w ogóle w lustro. - ...jak bohater z okładki harlequinu o panience, która się przeprowadziła na wieś - orzekł, wraz ze słowami gubiąc też kłęby dymu - dziś akurat pastelowo zielonego. - Na swoim ranczu też się tak ubierasz czy jednak robisz to dla naszych widoków?
Jeśli jedynym, co było w jego guście na wsi to wódka i szczanie w krzakach, to musiał tu być głównie nieszczęśliwy (albo pijany). Niemniej obie te opcje były dla Rosy na tyle akceptowalne, by w ogóle nie zwrócić jego uwagi. Miał bardzo słaby filtr nieszczęścia innych ludzi, głównie z tego powodu, że przy nim rzadko ludzie bywali nieszczęśliwi. Albo inaczej: rzadko byli w stanie myśleć o nieszczęściach. Kiedy się Shercliffe w jego stronę odwrócił, posłał mu jeden z tych swoich podręcznikowych, bajecznych uśmiechów i przechylił głowę. - Myślę, że... mam za duże ręce. - pokazał mu swoje obie dłonie, patrząc wymownie na to, jak zapinał spodnie, po czym puścił mu oko. Żarty o małych kuśkach to takie dojrzałe dowcipy dorosłych ludzi. Obserwował go, kiedy sam był obiektem obserwacji, bo był to stan do którego, ze względu na swoje fizis, był przywykły. Ba, on nawet lubił kąpać się w spojrzeniach i uwadze innych ludzi, więc ani drgnął, pozwalając aurorowi się naoglądać. - Może stałem się takim bohaterem? - zapytał, posyłając mu piękny uśmiech - Może spotkałem tu miłość swojego życia i do Anglii wrócę z gęsią, krową i pierścionkiem na palcu? - bycie bohaterem romantycznej noweli było bardzo w jego stylu. Szkoda, że w rzeczywistości jego życie nie było w ogóle romantyczne, a najbliższe miłosnym uniesieniom co miał, to radość z dobrego śniadania i psy kitłaszące się z nim rano w pościeli. - Musisz przyjść kiedyś i sprawdzić. - wzruszył ramionami. Bo to zależy, co na tym ranczu miał do roboty. Do pracy z hipogryfem nosił coś zupełnie innego, niż do pracy w ogródku, czy do leżenia nad stawem. - Ponoć odbywają się tu walki kogutów. Idę to sprawdzić, dołączysz? - zaproponował.
Orion P. O. Shercliffe
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180
C. szczególne : Liczne tatuaże, kolczyki, rozległa blizna na lewym boku w kształcie przypominającym słońce
Ściągnął brwi, a nawet rozchylił już usta w szczerym oburzeniu bezczelnością atlasowego żartu, ale zaraz już zamykał je i unosił brwi w uznaniu, gdy tylko spojrzenie opadło mu na prezentowane przed nim dłonie. Zagwizdał bezwiednie, prostacko, bo i przez ostatnie dni zdążył już przyzwyczaić się, że tutaj może sobie na to pozwolić bez absolutnie żadnych konsekwencji, upominając się dopiero wtedy, gdy zdał sobie sprawę, że myśli wraz ze spojrzeniem uciekają mu jeszcze niżej. Nie upominał się jednak przez jakąkolwiek przyzwoitość, a przez wyciągnięty wcześniej wniosek, że zbyt często zapomina przy Atlasie o trzymaniu gardy - tak potrzebnej przy obcowaniu z potomkami wil. - Może - powtórzył za nim z cichym prychnięciem rozbawienia, układając już dłoń na sercu. - W takim razie może składam Ci moje najszczersze kondolencje, bo, mój przyjacielu, nic nie zostawia takich blizn jak miłość - oznajmił poważnie, z tak szczerym smutkiem w głosie, że i przez chwilę można byłoby zastanowić się jak głęboką bliznę nosił na swoim sercu Orion Shercliffe, gdyby nie uśmiechnął się zaraz w ten typowy dla siebie sposób, puszczeniem zaczepnego oczka przeganiając wszelką ochotę do wzięcia go poważnie. - A żebyś wiedział, że sprawdzę - pogroził mu papierosem, nim nie zaciągnął się nim krótko. - Wpadnę akurat jak będziesz po pachy ujebany w hipogryfim gównie - przepowiedział proroczo, wyciągając już różdżkę, by w końcu przemienić swój niedopałek w guzik i pozwolić mu zniknąć w czeluści kieszeni jego spodni. - Nie wiedziałem, że Cię takie rzeczy interesują - przyznał, zamiast zgody - bo ta była dość oczywista - proponując Atlasowi swoje ramię, co mogło wydać mu się naturalne chyba jedynie przy tym mimowolnie wciąż wpływającym na niego swoim urokiem półwilu. - Jeśli planujesz wykupić wszystkie koguty i zepsuć ludziom zabawę, to... - urwał, przypominając sobie, że i tak nie ma przy sobie żadnych pieniędzy, by wziąć udział w jakichkolwiek zakładach. - ...musisz przemyśleć jakie rozrywki zapewnić im na emeryturze, bo obstawiam na Gringotta, że te koguty już są w chuj uzależnione od adrenaliny - dokończył więc tonem znawcy, za którego powinien przecież uchodzić przez samo swoje nazwisko i zerknął od razu na Rosę, przymrużając jedno oko przez strzelające mu w twarz promienie słońca. Nigdy nie miał kompleksu dotyczącego swojego wzrostu, ale nigdy też nie lubił, gdy mężczyźni byli dużo wyżsi od niego, jakby podświadomie wyczuwał, że mają z tego jakąś satysfakcję. Przy Atlasie nie czuł jednak tej irytacji, bo jego wzrost wydawał mu się naturalny, tak samo, jak naturalne jest bycie niższym od drzewa. - Wiesz, jak coś - podjął, odsuwając od siebie skojarzenie prześwitujących splotów atlasowego kapelusza z prześwitującymi liśćmi w koronach drzew, gdy chroniło się pod nimi przed słońcem. - To z tym hipogryfim gównem to nie jakiś mój fetysz. Wolałbym na Ciebie trafić w jakichś niedopiętych ogrodniczkach.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Opłata wpisowegoopłacone Obstawiany kogut2 Czy pieje? nie Ostateczna siła ataku 46 - 40 = 6 wtf XDD co to jest za op kogut Przeciwnik5 i 31, nawet nie dorzucam Ostateczny wynik przegrałem
Wyścigi kwaczuch poszły mu średnio dobrze, ale na tyle nie-tragicznie, żeby nie zniechęcić go w dalszych próbach w innych aktywnościach. Polacy lubili szemrane zakłady, z tego co zdążył się zorientować, a ponieważ on też od nich nie stronił, to zamierzał spróbować wszystkiego. Walki kogutów wzbudzały w nim mieszane uczucia. Lubił zwierzęta, ale nigdy nie był szczególnym bojownikiem o ich prawa. Sam starał się traktować je dobrze, ale z drugiej strony nie był w tym szczególnie sprawiedliwy i kurczaków nie było mu szkoda w równym stopniu, co byłoby mu psów, gdyby postanowiono je tu wystawić. Nie miał w każdym razie problemu, żeby coś obstawić. Tym razem próbował podejść do sprawy z większym zaangażowaniem, by znowu nie wybrać jakichś zaspanych osobników. Kogut z numerem dwa wyglądał na bojowo nastawionego i nawet już w trakcie walki mogło się wydawać, że poradzi sobie świetnie… ale z przeciwnikiem coś było nie tak. Wyglądał jak kogut, który w niebezpiecznym stopniu liznął czarną magię, ot, typowa kura ze śmiertelnego nokturnu. Miał wszelkie podstawy do tego, by przypuszczać, że rzeczywiście znał jakieś zakazane zaklęcia, bo samym swoim wyglądem sprawił, że bojowo nastawiony kogut, którego obstawił, wycofał się i pozwolił pokonać. W ten sposób wdupił pięćdziesiąt galeonów i wyszedł na zero.
Rosa w pełni zdawał sobie sprawę z tego co robił. Jedni ludzie byli bardziej, inni mniej podatni na jego subtelne próby urabiania ich wrażliwości. Nie był w typie każdego, ale jeśli już trafiał na kogoś, kto miał to nieszczęście lubić zawiesić oko na jasnookich, wysokich blondynach o uśmiechach z żurnala - może to niezbyt szlachetne, ale zawsze to wykorzystywał. - Nie musisz mi o tym mówić. - powiedział, choć wciąż z uśmiechem, to takim tonem, w którym brakowało tej dźwięcznej nutki zaczepnego rozbawienia, jaka zawsze wybrzmiewała w tym, co do niego mówił. Spojrzał przy tym gdzieś dalej, zastanawiając się, czy przyjdzie kiedyś dzień, w którym na myśl o Annie nie poczuje tego impulsu gniewu, rozpychającego mu klatkę piersiową gniewem. Nie zdążył się jednak aż tak skupić na tym uczuciu, bo kolejna wypowiedź Shercliffe'a zaskoczyła go tak bardzo, że zaczął się śmiać do łez, rozbawiony tym oczekiwaniem. - Naprawdę nie spodziewałem się tak wygórowanych oczekiwań. - powiedział, kiedy już uspokoił się na tyle, by złożyć pełne zdanie i otarł palcem łzy z oczu - Myślałem, by wyciągnąć mój najlepszy jedwabny szlafrok w stylu wydawcy poczytnego pisma +18, ale hipogryfie gówno będzie mi znacznie łatwiej zorganizować. - zapewnił, ubawiony po pachy. Kiedy dotarli do zagrody, przyjrzał się kurczakom z nieco mniejszym entuzjazmem, niż kiedy patrzył na przygotowujące się do wyścigów kwaczuchy. Rzeczywiście były one jakoś zdrowsze, szczęśliwsze jakby, niż te koguty szykujące się do walki niemal o śmierć i życie. - Nie wiedziałem, że jesteś takim znawcą drobiu, rozumiem, że to te legendarne tajemnice rodu Shercliffe? - zerknął na niego i puścił oczko- Spróbuję się więc powstrzymać, a już szykowałem galeony... - westchnął nieco teatralnie. Uiścił opłatę wpisową za siebie i za Oriona, mając w pamięci ich ostatnią rozmowę i świadomość, że sytuacja finansowa aurora nie należy do najstabilniejszych. Kiedy ruszyli między hodowców, zachwalających swoje okazy z wielką pasją, Rosa starał się skupić na tym, czy dostrzega coś szczególnie niepokojącego w tym, co robią tym kurczakom, poza faktem, że po prostu każą im się nakurwiać do nieprzytomności. - Jesteś pewien? - położył mu dłoń na ramieniu, którymi wciąż byli spleceni- Nie musisz się wstydzić swoich fantazji, a ogrodniczki są dość... zachowawcze. - zauważył rzeczowo.
Opłata wpisowegotu Złapany czy nie n/d Obstawiany kogut1, 76 Czy pieje?E → tak, pachnie mi zgniłym mlekiem przez 2 wątki Ostateczna siła ataku76 → bez przerzutu Przeciwnik6, 19 + 40 = 59 Ostateczny wynik wygrana
Po wejściu i opłaceniu wpisowego, obstawił najsłabszego, najlichszego koguta. Zawsze, niezmiennie miał tendencję do kibicowania tym najbardziej przegranym. Oparł się więc przedramionami o ogrodzony ring dla kogutów i obserwował swojego chuderlaka. Był niepozorny, a niepozorne stworzenia czasami potrafiły zaskoczyć. Ten wydawał się malutki i bardzo spłoszony, kręcił się po klatce niegotowy do walki, ale Ike i tak wpatrywał się w niego intensywnie, bez cienia zwątpienia w jego możliwości, jakby samą siłą tego spojrzenia chciał mu przekazać energię. Najsłabsi nie zawsze oznaczali przegranych. Skylight miał w sobie dużo silnej woli i najwyraźniej równie dużo charyzmy, bo chociaż walka nie zapowiadała się początkowo najlepiej, kiedy po przeciwnej stronie ringu stanął największy spośród wszystkich, najgroźniejszy kogut, nie wydawał się zawiedziony tym obrotem spraw. Wybuchnął trochę niepokojącym śmiechem, który najwyraźniej dodał jego kogutowi otuchy, bo jak rozpoczęła się pierwsza runda, ten mały, pierzasty skurczybyk, z równą nieprzewidywalnością, jak wcześniej kręcił się po klatce, zacząl zataczać kołka wokół opasłego przeciwnika. Kilka chwil później walka dobiegła końca, a ten z kogutów, który wyglądał na oprawcę, okazał się ofiarą serii kilku zaciekłych dziabnięć. No proszę, małe koguty pieją najgłośniej. O czym przekonał się także Ike, kiedy i jego zawodnik wydał z siebie dźwięk tak chorobliwie przerażający, że nawet mleko w pobliskim dzbanie skisło. Miał to być zapach, który miał za nim chodzić jeszcze przez kilka dłuższych chwil, o czym jeszcze nie wiedział, z zadowoleniem opuszczając stodołę, gdzie odbywały się walki.
| zt
Nakir Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183
C. szczególne : dołeczki w policzkach, runa jera na lewym biodrze
W taki upał czarodzieja ratowały już tylko zaklęcia chłodzące, bo nic innego nie było się w stanie zrobić, byle jakoś funkcjonować. Tym razem, przygotowany na to, że będzie porwany znów na coś mniej lub bardziej niebezpiecznego, a już na pewno na coś nowego, ubrał się nieco bardziej elegancko, sięgając po koszulę w stylu hawajskim, którą obłożył odpowiednimi zaklęciami. Dzięki temu czuł przyjemny chłód pomimo nieznośnego upału, kiedy kierował się wraz ze swoją towarzyszką gdzieś przed siebie, byle dalej od centrum grodu. Nie zastanawiał się nad tym, czy idą w stronę słynnego drzewa wisielców, czy może jeszcze w inne miejsce, po prostu ciesząc się chwilą i widokami. Każdymi widokami. Jej wygląd nie był dla niego w żadnym stopniu straszny, odrzucający, czy jakkolwiek jeszcze można było ją w tej chwili nazwać. Wręcz przeciwnie i z każdym kolejnym dniem miał wrażenie, że naprawdę trafił na niezwykłą osobę, tak różniącą się od tych, które do tej pory znał – od kobiet, które mogłyby nazywać siebie królowymi w tej, czy innej dziedzinie, w tym czy innym aspekcie. Tamte zawsze były eleganckie, zawsze dbały o swój wygląd, aby był nienaganny, a jego nimfa… Ona po prostu była sobą i jaka chciała tego dnia być, taka była – czy to elegancka, czy beztroska, ale bez względu na okoliczności – zachwycająca. Musiał przyznać to przed sobą, gdy czuł jak serce uderza mu coraz szybciej, gdy tylko na moment znikała za drzewem, jakby bało się, że już jej nie zobaczy. To było niebezpieczne uczucie, którego zdecydowanie nie chciał, a którego istnienie, póki co ignorował. Tak było łatwiej, aby iść dalej, cieszyć się każdą chwilą i nie przejmować się niczym, także własnym sercem, które wyraźnie w wakacje głupiało. Kiedy zatrzymała się, aby wspiąć się na jego ramiona, nie oponował. Posłusznie przykucnął, a później podniósł się, trzymając ją mocno za uda, aby na pewno nie osunęła się z niego, kiedy wychylała się w górę po kolejne owoce. Nasłuchiwał za to kurczaków, które usłyszała, choć było to trudne z szumem krwi szaleńczo krążącą w jego żyłach pod wpływem jej zachowania, tego jak ją w tej chwili trzymał. - Poproszę opłatę za przewóz i możemy tam iść – powiedział ze śmiechem, unosząc nieznacznie głowę, żeby spojrzeć na nią od dołu, zaciskając bardziej palce na jej nogach, przytrzymując mocno przy sobie. Zaraz też otwarł usta, domagając się śliwki, nim rzeczywiście ruszył na ścieżkę, aż nie dostrzegł wystarczająco dużej dziury między drzewami, żeby wyjść spomiędzy nich. Na otwartej przestrzeni bardziej było słychać gdakanie kurczaków, ale też od razu można było dostrzec mnóstwo kur biegających po naprawdę dużym wybiegu. - Rozumiem, że idziemy zobaczyć do stodoły? – zapytał, wskazując na drewniany budynek, z którego zdawało się dobiegać więcej dźwięków, ale Nakir nie był w stanie doprecyzować, co tak naprawdę słyszeli. Nie zamierzał jednak odwracać się od możliwości sprawdzenia kolejnego miejsca, skoro było im dane brać już udział w naprawdę szalonych imprezach mieszkańców Podlasia. W końcu jak inaczej miałby nazwać wyścigi w szopie, czy obstawianie kwaczuch? Podobno były jeszcze walki kogutów, ale jakie było prawdopodobieństwo, że właśnie odnaleźli odpowiednie miejsce? Należało to po prostu sprawdzić.
______________________
Like an oak, I must be stand firm
Like bamboo I'll bend in the wind
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Trudno powiedzieć, skąd wzięły jej się takie, a nie inne zachowania, dlaczego niektóre rzeczy były dla niej tak mało istotne, że zwyczajnie wolała pomyśleć o nich jutro i jak doszło do tego, że potrafiła być sobą, niezależnie od wszystkiego. Być może w którymś momencie zrozumiała, że zamartwianie się i układanie życia tak, by było idealne nie miało sensu, być może dotarło do niej, że wszystko może być zbyt krótkie, by w ogóle się tym przejmować, a może zwyczajnie faktycznie była nieodrodną córką swojej mamy i zwyczajnie czerpała z życia, nie zamierzając się niczym przejmować. Mknęła przed siebie, nie zastanawiając się nad niektórymi sprawami, nawet nad tym, co będzie dalej, gdy minie ten szczęśliwy czas. Czuła się trochę jak na szalonym miesiącu miodowym, ale nie zamierzała zamartwiać się przyszłością, zwyczajnie bawiąc się tym, co się działo, chwytając to, pędząc za tym, ciesząc się i rozrabiając. Przyjemnie jej było spędzać czas z mężczyzną, poznając go coraz lepiej, odkrywając, jak wiele spraw ich łączyło, jak wiele mieli wspólnego i jak bardzo było to szalone. Ale wszystko to smakowało, jak zakazany owoc i wiedziała, że prędzej, czy później, okaże się on robaczywy, a ona skoncentruje się na czymś zupełnie innym. Choć, kto wie? Na razie jedynie zaśmiała się głośno, kiedy zażądał zapłaty i podała mu jedną ze śliwek, zupełnie nie przejmując się tym, że dopiero zerwała ją z drzewa. Pewnie to też było z ich strony nieco szalone i nieodpowiedzialne, ale wszystko wskazywało na to, że w pewnych kwestiach tacy zwyczajnie byli i nic nie dało się na to poradzić. Mieli pstro w głowach, nie można było ich ani opanować, ani niczego mądrego nauczyć, zachowywali się, jak dzieciaki, a mimo wszystko oboje już nimi nie byli. Zaraz też zaczęła się zachowywać, jakby ich wyprawa była nie wiadomo czym i jak szalonym, a potem zapiszczała, kiedy przedzierali się pomiędzy drzewami, bawiąc się tym tak doskonale, że nic nie wskazywało na to, by miała ochotę to przerywać. Była szczęśliwa, była nieopisanie wręcz szczęśliwa, pełna radości, pełna jakiegoś wewnętrznego spełnienia, które ją oszałamiało i niemalże upijało, jak doskonałe wino. - Oczywiście, że idziemy. Musimy się tam zakraść, bo kto wie, co tutaj się dzieje. Może tutaj też kryje się jakiś osobnik z czapką, do której wrzucasz galeony i modlisz się, żeby żaden bies nie odgryzł ci tyła. Albo żeby ten cały sołtys, wójt, czy jak mu tam, nie przygalopował tutaj na czele stróżów prawa - stwierdziła, spoglądając w dół, by zaraz wpleść na chwilę palce w jego jasne włosy, czując niespodziewanie nieoczekiwaną potrzebę wykonania takiego gestu. Tak po prostu, bez najmniejszego sensu, czy konieczności, zwyczajnie uznając, że to właśnie sprawi jej przyjemność. Było to nieco miękkie, delikatne, chociaż jednocześnie trudno było powiedzieć, co dokładnie powodowało, że to wydarzenie było takie, a nie inne. Ale było i Norwood w pełni zdawała sobie z tego sprawę.
Potarła podbródek w zamyśleniu, przekładając lokalną mistrzynię kuchni na samą siebie, by ocenić, czy sama zdradziłaby jakieś sekrety, gdyby ktoś przyszedł prosić o najlepsze danie dla ukochanej osoby. - To brzmi jak plan. - uderzyła pięścią w otwartą dłoń - Tylko ja nie mam męża. - zmarkotniała nieco - Więc jak pójdziesz i się czegoś dowiesz mając za pretekst swojego męża, to musisz mi potem wszystko wyśpiewać. - sprzedała mu lekkiego kuksańca w bok. Całe to sielskie rozmyślanie przerwał im jednak bies, wyglądający jak stary dziadyga. Gwen uniosła rękę w geście, żeby zasygnalizować, że to nie koniec rozmowy o sposobach przekupstwa starszej pani w kuchni, jednocześnie obserwując biesa z uwagą. Christopher miał bardzo zdrowe odruchy, natychmiast wyciągając różdżkę - Gwen natomiast, z niewiadomego powodu, przepełniona była ciekawością. Wyciągnęła rękę do biesa, jakby chciała go dotknąć, ale kolejne słowa zielarza powstrzymały ten gest. - Och. Ale ja nie wiem... - zmarszczyła brwi- Umm... ummm... - zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu inspiracji, albo chociaż cienia podpowiedzi względem tego, co może sobie zażyczyć. Spojrzała na Chrisa ze szczerym zaskoczeniem w oczach, słuchając jego doświadczeń i wzdrygnęła się, co było jednocześnie naturalne jak i dziwne, bo znienacka poczuła, jak nogi rwą się do tańca. Nie miała pojęcia, że to zasługa sernika, który pałaszowała z takim smakiem. - Matko jedyno, myślisz, że mnie pobije? A co jak nic nie chcę? A co jak powiem, że chcę byklawca? Widziałeś byklawce? Są mega. - pokręciła głową, bo co ona zrobi z byklawcem - O. Wiem! A mogę cokolwiek? Tak dosłownie mogę cokolwiek? - upewniła się, wpatrując w biesa. Czego dusza potrzebuje. Powtórzył bies z naciskiem. - Słyszałam, że są takie miseczki, gdzieś z dalekich rajskich wysp, robione ze skorup żółwi. Zmieniają kolory i kształty w zależności od dania, a co najważniejsze - mieszczą w sobie znacznie więcej, niż widać na pierwszy rzut oka. - powiedziała i uśmiechnęła się, ciekawa, czy istota będzie w stanie taki przedmiot wyczarować, szczególnie, że sama Gwen nie była pewna, czy one w ogóle istnieją. Czytała o nich raz na łamach gazetki kucharskiej.
Jenna Hastings
Rok Nauki : III
Wiek : 14
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 155
C. szczególne : Piegi; jasne, przenikliwe oczy; spojrzenie zbyt poważne jak na jej wiek.
Opłata wpisowegotu Złapany czy nietak Obstawiany kogut6, 98 Czy pieje?B - nie Ostateczna siła ataku 98 + 40 = 138 Przeciwnik3, 31+18=49 Ostateczny wynik wygrana
Panienka Hastings zasmakowała w hazardzie i jak do tej pory odnosiła z tego same korzyści. Nic więc dziwnego, że słysząc o kolejnych zakładach postanowiła wziąć w nich udział. W dodatku po wcześniejszych wygranych najzwyczajniej w świecie było ją na to stać, dlatego znów budząc zainteresowanie swoim młodym wiekiem dołączyła do grona obstawiających. Jej wybór był prosty. Obstawiła największego i najgroźniej wyglądającego koguta, z którym sama nie miałaby ochoty się zmierzyć, a potem przyglądała się, jak ów kogut wygrywa. Co prawda wcale nie okazał się żadnym demonem, ale i tak przyniósł jej zastrzyk kolejnych stu pięćdziesięciu galeonów. Minus wpisowe, to i tak sto będące czystym zyskiem. Właśnie odbierała swoją nagrodę, kiedy jej oczy napotkały spojrzenie @Persephone Aniston i mała krukonka wiedziała, że wreszcie kłopoty ją dosięgły.
zt
Aoife Dear-Aasveig
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : Farbowane na biało włosy, bardzo jasna cera, trochę piegów na nosie, jasnobłękitne oczy, ubiera się jak gotka.
Opłata wpisowegotu Złapany czy nie5 - nie Obstawiany kogut2, 10 Czy pieje?I - tak Ostateczna siła ataku 10 Przeciwnik3, 81+40-10+3=114 Ostateczny wynik przegrana
Hazard miał to do siebie, że szczęście początkującego lubiło się kończyć, gdy pierwsze wygrane zaczną już przyciągać do niego niczym syreni śpiew. Aoife zadowolona z wygranej na wyścigach oraz na bojach kwaczuch postanowiła spróbować swoich sił również w walkach kogutów. Niestety nie spodziewała się zastać tego, co ją tu czekało. Różne rzeczy tolerowała, krzywdą ludzką się zbytnio nie martwiła, ale to, że polscy czarodzieje cieszyli się z krzywdy zwierząt było dla niej nie do przyjęcia. Kiedy tylko zobaczyła, na co właściwie się pisała, cisnęła swój zakład na ziemie i nie czekając na wynik walki opuściła szopę. Miała w nosie galeony, nie potrzebowała ich. Była jednak wściekła, że za jej pieniądze cały ten podły proceder będzie się kręcił jeszcze trochę dłużej.
zt
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Oszalała do reszty, kiedy tak dumnie przekroczyła próg wybiegu czarniosków. Widząc te dziwne koguty od razu zamarła w bezruchu, jakby budziły w niej przerażenie, ale i podziw. Bez zastanowienia wybrała swojego faworyta; największego i najbardziej groźnego, choć jak już się okazało po chwili... Nie budził on takiego strachu, jak przeciwnik, który przypominał swą posturą upiora. Nie spodobało jej się też to, że gdy już doszło do absurdalnej walki między zwierzętami, jej wybraniec pozostawał tak łudząco cicho. Nie piał, nie ryczał, ani nie zanosił się przeraźliwym skowytem. Atakował, lecz niewystarczająco, co w ostatecznej rozgrywce przyniosło jego absurdalną porażkę, z którą Bardot miała problem się pogodzić. Cóż, hazard widocznie nie był dla niej.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Opowiem ci o wszystkim, ale nie obiecuję, że wszystko zrozumiem. Ostatecznie to Josh radzi sobie lepiej w kuchni - odpowiedział, nieco rozbawiony, nie widząc niczego złego w takim podejściu do sprawy. Wydawało mu się całkiem sensowne, by nie powiedzieć, że absolutnie logiczne i uważał to za coś jak najbardziej dobrego. W końcu nie wykradał jakichś nie wiadomo jakich sekretów, a coś całkiem zwyczajnego, co mogło pozwolić na rozwój kulinarnych talentów. To było dobre, nie było co się oszukiwać i tego się trzymał, widząc w tym coś przyjemnego, zupełnie, jakby było to godne jego skrytej, chochliczej natury. - Nie jestem pewien, ale jak do tej pory, to te biesy nie były mi zbyt przychylne, więc radzę ci uważać i spróbować znaleźć coś, co by mu odpowiadało - powiedział pospiesznie, obserwując uważnie biesa, jakby spodziewał się, że ten za chwilę naprawdę ich zaatakuje. Nie życzył Gwen tego, by została pobita, więc z pewną ulgą odetchnął, kiedy ta złożyła życzenie. Przyglądał się w tym czasie biesowi, chcąc przekonać się, jak ten zareaguje i z tego powodu nie widział drugiego, który zbliżał się do nich od strony pól, wyraźnie próbując zrobić im krzywdę. Baba jagodowa musiała uznać, że znajdują się tutaj po to, żeby zrobić coś nieodpowiedniego, żeby ukraść plony albo je zbezcześcić. Usłyszał za sobą hałas, a kiedy się odwrócił, okazało się, że bies wyciągał już do niego ręce, więc nie zdążył go odrzucić, kiedy dłonie baby zacisnęły się na jego szyi. Naprawdę mocno, jak musiał przyznać, ale zdołał rzucić w jej stronę zaklęcie, odsyłając ją na pewną odległość, jednocześnie nieco chrapliwie łapiąc oddech. Musiał przyznać, że baba jagodowa miała co najmniej mocarny uścisk i doświadczenie w podobnych działaniach, najpewniej pozbywając się w ten sposób ludzi, których naprawdę nie lubiła. - Chyba za mną nie przepadają - stwierdził, przełykając ślinę, starając się zapanować nad głosem, który faktycznie brzmiał teraz nieco chrapliwie i nie do końca tak, jak brzmieć powinien.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Opłata wpisowegoopłata Obstawiany kogut1, 66 Czy pieje? I - pieje z wigorem (+40 do k100) Ostateczna siła ataku 106 Przeciwnik 4, 68 Ostateczny wynik wygrałem
Hazard miał to do siebie, że kusił, a Benjamin coraz mocniej poznawał jego urok. Jak na razie nie udało mu się niczego wygrać, a z wyścigów wyszedł nawet mocno okaleczony, ale zamierzał marnować ostatnich dni lipca na rozpamiętywanie tego. Ze studenckich plotek, zasłyszanych między pokojami w stodole, dowiedział się o walkach kogutów i postanowił sprawdzić czy walki te tak go zniesmaczą jak podejrzewał, że mogły. Już od wejścia musiał zapłacić kilkadziesiąt galeonów wpisowego by móc wziąć udział w tej aktywności. Wybrał koguta pierwszego, bo przecież i tak się na tych zwierzętach nie znał. Wydawał się całkiem silny, a jego głośne pianie mogłoby odstraszyć i nie jednego dorosłego czarodzieja. Walka zaczęła się, a Ben już po pierwszych trzech minutach nie patrzył na nią, jego wzrok natomiast zawisł na jednym z miejscowych mężczyzn, który najwyraźniej obstawił wygraną przeciwnika białego ptaka. Obserwował jego podekscytowanie, a potem smutną minę, gdy jego faworyt przegrał. Wtedy Ben zdał sobie sprawę, że skoro tak to... Kogut przez niego wygrany wygrał! Nie wiedział co o tym sądzić. Odebrał nagrodę, ale uznał, że ta forma hazardu całkowicie nie przypadła mu do gustu i nie wróci tu nigdy więcej.
Opłata wpisowegotu Obstawiany kogut4, 40 Czy pieje?I, ale kogut 4 nie pieje Ostateczna siła ataku 40 Przeciwnik3, 33+6=39 Ostateczny wynik wygrałem BiesMiauki
Yekaterina nie była miłośniczką walk kogutów i nie podobało jej się to, w jaki sposób traktuje się tutejsze zwierzęta. Musiała jednak przyznać sama przed sobą, że los kogutów nie był jej tak drogi, jak los własnych pegazów, które przecież trzeba było wykarmić, i które przede wszystkim potrzebowały schronienia, które w tej chwili stanowiło bardziej własność Gringotta, niż jej samej. Obstawiła koguty, wyszła z nich zwycięsko i bogatsza o kolejne galeony wyszła z szopy z ringiem razem z Clementine. Szczęśliwa popijała sobie hyćkę, którą po wyścigach poleciła jej towarzyszka, kiedy jej oczom ukazały się bardzo dziwne stworzenia. Biesy, jak już zdążyła się nauczyć na Podlasiu Katia. - Ależ tu jest pełno tych MIAU! - zaczęła Yekaterina, ale wypowiedź przerwało jej głośne kocie miauknięcie. I to nie cudze, tylko takie, które wydarło się z jej własnych ust. - Przepraszam, Clem, nie wiem co mnie MIAU! Zasłoniła usta dłonią i nie odzywała się chwilę. Niech to przejdzie, och, Merlinie, niech to samo przejdzie!
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Walka nie należała do udanych, a przynajmniej nie tak jak spodziewała się tego Clementine, która miała nadzieję, że jej kogut wygra. Oczywiście, nie oceniała własnych wyborów pod względem moralnym, wszak była przeciwniczką wszelkiej agresji, ale być może... W Polsce tak właśnie ludzie spędzali wolny czas? Machnęła na to wszystko ręką i nim się obejrzała, koło niej i @Yekaterina Korolevskaya pojawił się bies. Bies, który nie wydawał się groźny, ani tym bardziej skupiony na zrobieniu im krzywdy. Bardziej pogrążył się też w przyglądaniu pannicy Bardot, co odwzajemniła z szerokim uśmiechem. Z zamyślenia wyrwał ją wreszcie głos starszej koleżanki. - Uhm, wszystko w porządku? - zagaiła niepewnie, po czym przygryzła nerwowo policzek. Obawiała się, że Katya padła ofiarą jakiegoś uroku. - Nie jestem pewna, jak mogę ci pomóc - dodała zawstydzona, zatapiając usta w swoim napoju. Truskawkowym nektarze, który przyjemnie chłodził jej smukłą sylwetkę, a tym samym nie odczuwała aż tak mocno tej cholernej temperatury.
- Nie całkiem - przyznała Yekaterina, tłumiąc kolejną potrzebę kociej wokalizacji. - Przez te biesy chce mi się miauczeć. To dość oryginalny objaw szaleństwa, nie sądzisz? Popiła hyćkę na lepszy humor i od razu zadziałało. Uśmiechnęła się do Francuzki i westchnęła z błogiego poczucia szczęścia. - Wiem, Clementine, że tobie się nie poszczęściło, ale jestem ci wdzięczna za zabranie mnie na te atrakcje. Nie musiała dodawać, że gdyby nie panna Bardot, nie mogłaby sobie na to wszystko pozwolić. Pierwszy raz od dawna czuła się na tyle swobodnie, by móc porozmawiać o swoich problemach, w dodatku z Clementine znała się nie od dziś i w zasadzie czuła, że są sobie dość bliskie. Mimo to nie potrafiła sama się otworzyć, potrzebowała bodźca. A póki co taki się nie pojawił.
To zawsze zależało od samej kucharki, czy to były wykradzione największe sekrety, czy zwyczajne porady odnośnie co i jak z czym połączyć albo jak przygotować. Była pewna, że tak jak mistrzowie kuchni niekoniecznie skłonni byli zdradzać wszystkie swoje triki, tak pewnie zielarze również mieli swoje sposoby na, chociażby, szkodniki, które uważali za swoje małe tajemnice! Przyglądała się biesu, tak jak zresztą Chris, zupełnie przegapiając nadejście drugiego potworka. Krzyknęła, podskakując w miejscu i wyciągając różdżkę, ale Walsh bardzo sprawnie odrzucił ją zaklęciem. - na brodę Merlina... - sapnęła zestresowana, czując adrenalinę, krążącą natychmiast w jej żyłach i oglądając się na biesa, z którym sama przed chwilą rozmawiała, tak, jakby ten miał się również na nich rzucić. Dziad jednak wykonywał jakieś niesprecyzowane ruchy rękoma, zupełnie niewzruszony atakiem, który tu się przed sekundą odbył. - O rany, pokaż. - powiedziała, podchodząc bliżej, by popatrzeć, czy nie ma na szyi żadnych ran, bo kto wie, w tym szalonym świecie, czy ten bies nie miał kolczastych palców.- No dramat jakiś! Spotkałam ją raz, stara baba, zaatakowała mnie nad jeziorem i mnie musiał kolega ratować. - pokręciła głową - Niby takie małe, a takie silne diabelstwo... - popatrzyła raz jeszcze na dziada, tym razem znacznie bardziej podejrzliwie, ten jednak nagle sięgnął za pazuchę i wyjął... miski z żółwich skorup, wprowadzając ją w osłupienie- O. - spojrzała na Chrisa - I tak o? Nie muszę za to płacić pierworodnym dzieckiem..? - uniosła brwi, ostrożnie wyciągając rękę po miski. Kiedy tylko odebrała je od stworka, ten po prostu zniknął. Zapadła chwila konfundującej ciszy. - Nototen... eee... mieliśmy iść w sekretne miejsce. - bąknęła, wskazując strzechę niewielkiego budynku gospodarczego, skąd już było słychać wrzawę ludzką, dysputującą nad czymś żywo oraz gdakanie różnej maści drobiu - Tak, to walki kogutów. - powiedziała, gdy dotarli na miejsce- tak, będziemy obstawiać. Nie, nie możesz się wymigać. Jak Twoja szyja? - żeby nie dać mu możliwości zrezygnowania, opłaciła wpisowe za nich obojga wciskając pospiesznie pieniądze organizatorowi.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Opłata wpisowegoopłacone Złapany czy nie - Obstawiany kogut3, 25 Czy pieje?E, więc mam pecha Ostateczna siła ataku 25 - 40 za przeciwnika + 12 = -3 Przeciwnik5, 60 Ostateczny wynik przegrałem
Dokładnie, na brodę Merlina! Chris właściwie nie wiedział, co się tutaj wydarzyło, to było niesamowicie szalone, a on naprawdę nie nadążał za wszystkimi ruchami, jakie wykonywali zarówno oni, jak i biesy. Widać jednak praca z tentakulami, wnykopieńkami i całą resztą wypracowała u niego jakieś odruchy, bo zwyczajnie zaatakował, nim sam został w pełni zakatowany, czując się z tego powodu spokojniej, niż gdyby miał mimo wszystko polegać na kimś innym. Nie chodziło o to, że nie ufał Gwen, jej sprawności i działaniom, ale po prostu wolał nie paść ofiarą biesa, jaki się do niego zakradł tak niespodziewanie i odleciał nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co. Wszystko jednak wskazywało na to, że baba jagodowa pozbierała się i jak niepyszna pognała w pole, zostawiając ich w spokoju. Nie sprawiała wrażenia, jakby chciała tutaj zaraz natychmiast przybiec i miało to swoje plusy, ale jednocześnie powodowało, że Chris nie do końca wiedział, co miał o tym wszystkim myśleć, zwłaszcza że właśnie w tej chwili drugi bies wręczył Gwen miski i rozpłynął się w powietrzu. - Chyba nie do końca nas lubią, ale nie mam pojęcia dlaczego. Mam wrażenie, że wrócę z tych wakacji poobijany jak dzieciak - powiedział, uśmiechając się lekko, chociaż było słychać, że faktycznie nieco skrzeczy przez to przyduszenie, jakiemu nieoczekiwanie został poddany. Potarł szyję palcami, kręcąc przy okazji głową, zapewniając swoją towarzyszkę, że wszystko było w porządku, a następnie uniósł lekko brwi, kiedy oznajmiła mu, gdzie dokładnie go przyprowadziła, nie do końca wiedząc, co powinien o tym sądzić, ani jak powinien się z tym czuć. Zmarszczył brwi, a potem pokiwał głową, przeczesując włosy palcami. - To nie jest do końca coś, co bym pochwalał - przyznał cicho, bo nie podobały mu się walczące stworzenia, ale wszedł za Gwen do stodoły, wiedząc, że nie miał wyjścia. Chciał również przekonać się, jak bardzo było źle, orientując się, że koguty właściwie rwały się do tego, by ze sobą walczyć. Spróbował zbliżyć się do jednego z nich, tylko po to, by uznano, że go obstawił, z przerażeniem obserwując, jak ten niemalże natychmiast ruszył do boju, chcąc pokonać przeciwnika. To jednak okazało się potwornie trudne i gdy Chris chciał to wszystko przerwać, ten zapiał, a mleko skisło. Dokładnie tak, jak mówili wszyscy dookoła, czego nie był w stanie zrozumieć. Rozumiał za to, że od tego wszystkiego zwyczajnie kręciło mu się w głowie i chyba naprawdę nie powinien był tutaj przychodzić. Tym bardziej z tymi śladami na szyi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Zmrużyła nieco brwi, kiedy wolnym krokiem przemierzały ścieżkę, idąc do kolejnego miejsca. Przez myśl Clementine przebiegła obawa, że wreszcie się zgubią albo naprawdę w padną w ogromne kłopoty. Nawet wizja wybrania się do kwaczuch nie była w tej chwili aż tak zachwycająca, jak na początku. - Cóż... Moja mama powtarzała, że szaleństwo jest czasem oznaką naszej prawdziwej natury - zagaiła w nieznacznym zamyśleniu, po czym przygryzła lekko policzek. - Może twoją naturą jest zostanie animagiem, a po tym przybierzesz formę kota? - żart wydawał się być przedni, choć tak naprawdę Bardot była zbyt mocno zamyślona i pochłonięta przez wizję wyobrażeń o byciu wspaniałym praktykiem sztuki transmutacyjnej. Niewielu ludzi to potrafiło, a ona zdawała się nie znać nikogo, kto posiadł te tajemne umiejętności. - Nie mam ręki do hazardu - wyjaśniła. - - Bardziej... Bardziej robię na złość ojcu, bo to przez niego się tutaj znalazłam. Mogłam spędzić wakacje w Dolinie Godryka, ale on wolał, żebym się integrowała z innymi uczniami i studentami - wzruszyła od niechcenia ramionami. Oliver nigdy nie zrozumiałby jej obaw. - To co teraz? Masz dość czy... Próbujemy z kwaczuchami? - spytała całkiem ciekawa, bo to za sprawą biesa czuła, że należało zrobić coś jeszcze. Czuła jego magiczną ochronę, choć w gruncie rzeczy mógł być to napój, które tak skutecznie schładzał jej organizm.
- Twoja mama była mądrą kobietą - powiedziała w zamyśleniu Yekaterina, w duchu tęskniąc za własną. Wciąż nie uporządkowała listów ojca, więc nie miała pojęcia, że jej rodzicielka żyje i wcale nie jest taką osobą, jaką sobie Rosjanka wyobrażała. Smutki jednak musiały ulecieć, nie mając szans w starciu z hyćką, wciąż pociąganą małymi łyczkami przez czarownicę. - Myślę, że animagia nie jest mi pisana. Nie mam zamiłowania do transmutacji, całe serce wkładam w pegazy. Ale gdybym miała zostać animagiem... Nie, sądzę, że zostałabym jakimś ptakiem. Może pustułką? A ty kim byMIAU! Uniosła dumnie głowę, zaciskając usta i nie wypowiadając więcej słów. Czekała, aż potrzeba miauczenia troszkę osłabnie i dopiero wtedy kontynuowała rozmowę. - Trudna to rzecz, więzy rodzinne - stwierdziła filozoficznie. Clem dobrze wiedziała, że ojciec Kati leżał w Mungu uziemiony chorobą, która zesłała na niego niemal dosłownie kamienny sen. - Nie możesz się od niego uniezależnić? Zamieszkaj ze mną, pomagaj mi w stajni, może mam długi, ale pracownikom zawsze płacę na czas. Byłabyś samodzielna, wolna od ojca.
Clementine Bardot
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : Ubrania umorusane farbą olejną; włosy w artystycznym nieładzie i uśmiech - naprawdę zachwycający
Uśmiechnęła się na wzmiankę o swojej matce. To wspomnienie wciąż było żywe, bo otulało go ogrom niepewności, ale dla Clementine zdawało się tętnić wyłącznie szczęściem. Nie mówiła o tym głośno, wszak wolała pewne sekrety zachować dla siebie, a im dłużej to trwało, tym łatwiej mogła odnaleźć odpowiedzi na niewypowiedziane na głos pytania. - A wiesz, jaka transmutacja jest ciekawa? Czasem jak szyję swoje projekty, które nie są jeszcze wybitne, to używam zaklęć zmieniających rozmiar i dzięki temu, nie potrzebują żywych modelek - zażartowała, jakby chcąc rozluźnić nieco atmosferę, gdy Katya ponownie zaczęła miauczeć. Clementine z trudem powstrzymywała śmiech. Niespodziewanie jednak uniosła wymownie brwi, kiedy usłyszała tę konkretną propozycję. Była miła, przyjemna i tak pełna perspektyw, lecz Bardot nie mogła się zgodzić. - Mieszkam z duchem mojej babci w Dolinie Godryka, bo to był warunek ojca, żebym w ogóle tu została - wyjaśniła, a następnie rozejrzała się smutno po najbliższym otoczeniu. - Chętnie jednak wpadnę do twoich pegazów, żeby ci pomóc!
- Te biesy są uciążliwe. Przy tobie mogę czuć się swobodnie, ale wyobraź sobie taką sytuację w stadninie przy klientach. Prezentować wybitne zalety championa, miaucząc przy okazji? Nonsens - Katia pokręciła głową z dezaprobatą. Znów zaczęła miauczeć i znów popiła hyćką, i zrobiło jej się lepiej. - Oczywiście, zgadzam się z tym w całej rozciągłości. Po prostu nie jest to sztuka, w której opanowałam biegłość. Potrafię jednak docenić jej przydatność i chętnie z niej korzystam. Duch babci, no tak. Za bardzo się rozpędziła w swoich propozycjach, zapominając o tym, że inni mają równie wiele problemów co ona, a czasem nawet więcej. Chociaż w to drugie trudno było jej do końca uwierzyć. Była sama ze wszystkim na głowie i musiała sobie radzić. Jej ojciec nie wspierał, zostawił ją z długami i masą obowiązków, w dodatku z potężnym poczuciem winy za własne pragnienia. Ale Clementine miała problemy innego rodzaju, w dodatku była młodsza. Całe życie przed nią. - Pamiętaj, że masz wybór. Czasem sama jego świadomość jest pomocna. Lepiej wiedzieć, że podjęłaś decyzję, by posłuchać ojca, niż wiedzieć, że nie masz innego wyjścia. Ty masz, po prostu w obecnych warunkach jest mniej korzystny.